<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXLII.
Przygotowania do bitwy.

W trzy dni po upływie tego co powiedzieliśmy, Agenor tą samą drogą którą przybył, złączył się z Musaronem, i zdał sprawę z swego poselstwa don Henrykowi Transtamare.
Nikt nie taił niebezpieczeństw na jakie naraził się Agenor w uzupełnieniu włożonego nań poselstwa; Konetabl téż dziękował mu, chwalił go, i wybrał miejsce przy boku najwaleczniejszych Bretończyków, pod sztandarem niesionym przez Sylwestra Budes.
Wszędzie przysposabiano się do wojny; Król Nawarry dozwolił wolnego przejścia przez ziemie swoje Księciu Galii, który zdążał do Króla don Pedro, prowadząc mu znaczne wojsko, mające się złączyć z jego dzielnemi oddziałami afrykańskiemu.
Tymczasem awanturnicy angielscy przychylni sprawie don Pedry, obiecywali sobie wielkie korzyści na Bretończykach i Gaskończykach, jako swoich zażartych nieprzyjaciołach.
Ma się rozumiéć że najśmielsze, i tém samém najkorzystniejsze plany, tworzyły się w głowie naszego przyjaciela, pana Hugo Caverleya.
Henryk Transtamare nie zaniedbał również o potrzebnych przygotowaniach. Połączywszy się z dwoma braćmi don Tellezem i don Sanchem, którym powierzył dowództwo oddziałów, szedł małémi marszami na spotkanie brata swego don Pedra.
W całéj Hiszpanji dawało się czuć to gorączkowo usposobienie, które przechodzi, aby tak powiedziéć w powietrzu, i przepowiada o wielkich wypadkach.
Musaron zawsze przewidujący i zarazem filozof, napominał swego pana, żeby jadł najdelikatniejszą zwierzynę i pił najlepsze wino, aby tym sposobem nabrać sił do bitwy, co by mu zaszczyt przyniosło.
W końcu Agenor, którego miłość co raz bardziéj zwiększała się, rozważał wszystkie sposoby do wykonania podobne i niepodobne, jakby się zbliżyć do Aissy; wykraść ją, aby tym sposobem nie być przymuszonym oczekiwać wątpliwych i zmiennych tak często wypadków bitwy, gdzie się przybywa zdrów i z odwagą, lecz zkąd można być zmuszonym do ucieczki lub otrzymać śmiertelną ranę.
Dla tego téż jedynie, i mając sposobność przez hojność Bertranda kupił sobie dwa konie Arabskie, których Musaron objeżdżał codziennie dla przygotowania do długich marszów, i przyzwyczajenia do głodu i pragnienia.
W końcu dowiedziano się, że Książe Galii przeszedł już wąwozy i zdążał na równinę. Miał przy sobie armię, którą prowadził z Gvinei pod miasto Vittorię, położone niedaleko od Navaretty.
Z nim trzydzieści tysięcy konnicy, i czterdzieści tysięcy piechoty. Była to mniéj więcéj siła odpowiednia dowodzonej przez don Pedra.
Henryk Transtamare miał pod swémi rozkazami sześćdziesiąt tysięcy piechoty i czterdzieści tysięcy konnicy.
Bertrand obozujący z tylną strażą swoich Bretończyków, obojętny był na junakierją Hiszpanów, i pozwalał im cieszyć się z zwycięztwa, którego jeszcze nie odnieśli.
Miał on swoich szpiegów, którzy mu donosili codziennie, co się działo w armii don Pedry, a nawet i w armii don Henryka; wiadomemu również były wszystkie zamiary samego Caverleya, w chwili nawet, gdy płodna wyobraźnia awanturnika takowe rodziła.
Wiedział zatém, że gdy kapitan, zachęcony powodzeniem brania w niewolę Królów, ofiarował się Księciu Galii, aby jednym ciosem zakończyć wojnę.
Jego plan był jak najprostszy: zamyślał postąpić jak drapieżny ptak, który wzbija się w górne obłoki, staje się niewidzialnym, uderza niespodzianie na łup, i unosi w swych szponach, w chwili gdy się go nikt nie spodziewa.
Hugo Caverley zamierzył połączyć się z Janem Chaudos, Księciem Laucastre, częścią awangardy angielskiéj, i napaść znienacka na don Henryka, zabrać go razem z dworem, i tym sposobem otrzymać za jednym razem kilkadziesiąt okupów, z których każdy mógłby zbogacić sześciu awanturników.
Zgodził się na to Książę Galii, gdyż w tym przedsięwzięciu nic nie miał do stracenia, a wiele do zysku.
Na nieszczęście, Bertrand Dugucsclin, jak to już powiedzieliśmy, miał szpiegów, którzy mu donosili o wszystkiém co się działo w armii nieprzyjacielskiéj.
Na większe jeszcze nieszczęście, tchnął on od dawna, w ogólności do Anglików urazą bretońską, a do Caverleya miał osobistą nienawiść.
Zalecił więc swoim szpiegom, żeby nie zasypiali ani na chwilę, lub przynajmniéj aby spali tylko jedném okiem.
Tym sposobem wiadome mu były najmniejsze poruszenia Caverleya.
Godziną wprzód, kiedy godny kapitan opuszczał obóz Księcia Galii, Konetabl zebrał sześć tysięcy jazdy bretońskiéj i hiszpańskiéj, i pod dowództwem Agenora i Bégue Villaines, wysłał ich w przeciwną stronę od swego kierunku, dla zajęcia stanowiska w lesie przedzielającym wąwóz.
Oddziały te winny były zająć część lasu równoległe między sobą, i po przejściu Anglików zamknąć wąwozy za niémi.
Uwiadomiony o tém don Henryk, miał całe swoje wojsko gotowe pod bronią.
Takim sposobem Caverley, mając z przodu mur nieprzebyty, gdyby chciał się cofnąć, napotkałby inny mur żelazny.
Przy nadejściu nocy ludzie i konie byli już w zasadzce. Jeźdźcy leżąc brzuchem na ziemi trzymali w rękach cugle swoich koni.
Około dziesiątéj godziny Caverley i cały jego oddział wstąpili w wąwóz. Anglicy tak byli pewni swego, że nawet nie przejrzeli lasu, co zresztą ciemność nocy czyniła, jeżeli nie podobném, to przynajmniéj bardzo trudném.
Za Anglikami Bretończycy i Hiszpanie złączyli się jak dwa ogniwa rozdwojonego łańcucha.
Około pół nocy dał się słyszéć wielki hałas; był to attak Caverleya na obóz don Henryka.é Naówczas Bertrand mając Agenora z prawej, a Bégue Villaines z drugiéj strony, ruszył pędem z całym swoim oddziałem, wzywając Naświętszéj Panny Guesclin!
W tym samym czasie wielkie ognie zapaliły się na flankach i oświeciły scenę przedstawiającą Caverleyowi pięć lub sześć tysięcy awanturników, ścieśnionych dwiema armijami.
Caverley nie był to człowiek zdolny narażać życie dla saméj chwały bez korzyści. Na miejscu Edwarda III pod Crésy, ratowałby się ucieczką, na miejscu Księcia Galli, pod Povtiers, byłby się poddał.
Ze zaś nie poddają się, jak tylko w koniecznej ostateczności, tym więcéj, jeżeli poddając się można być powieszonym, puścił swego konia pędem, i wyjściem nieznaczném znikł, jak znika zdrajca w teatrze przez uboczne kulisy.
Wszystkie jego pakunki, znaczna summa pieniędzy, i skrzyneczka z drogiemi kamieniami i kosztownościami, owoce trzech-letnich łupów, w czasie których, aby uniknąć stryczka, trzeba było miéć więcéj geniuszu jak Alexander, Anibal lub Cesar, dostały się w ręce nieprawego syna de Mauléona.
Musaron przeglądał je, a w tymże czasie obdzierano umarłych i okowano jeńców; przekonał się wówczas, że służy u jednego z najbogatszych rycerzy chrześcijańskich.
Odmiana ta jakkolwiek była wielką, uporządkowała się jednak w przeciągu godziny.
Awanturnicy byli porąbani na kawałki: dwieście lub trzysta z nich zaledwie mogło się uratować.
Skutki tego dodały tyle odwagi Hiszpanom, że don Tellez, młodszy brat Henryka Transtamare, posuwając się na przód, chciał natychmiast, i to bez nowego przygotowania, wyruszyć na nieprzyjaciela.
— Chwilę czasu, panie Hrabio, rzekł Bertrand, zdaje mi się, że nie pójdziesz sam jeden na nieprzyjaciela, i nie wystawisz się aby być wziętym bez chwały.
— Lecz sądzę że cała armija pójdzie za mną, odparł don Tellez.
— Pewno nie, pewno nie, rzekł Bertrand.
— Niech Bretończycy pozostaną, jeżeli chcą, dodał don Tellez, lecz ja pójdę z Hiszpanami.
— Po co?
— Bić Anglików.
— Przebacz, rzekł Bertrand, Anglicy zostali pobici przez Bretończyków, i nie będą już zwyciężeni przez Hiszpanów.
— Co pan mówisz? zawołał porywczo don Tellez, posuwając się do Konelabla, i dla czego?
— Ponieważ, rzekł Bertrand bez wzruszenia, ponieważ Bretończycy są lepsi żołnierze jak Anglicy, ale Anglicy są lepsi żołnierze jak Hiszpanie.
Przemówienie to mocno rozgniewało młodego Księcia.
— Dziwna to rzecz, że tu na ziemi hiszpańskiéj dowodzi Francuz: ale zobaczmy czy don Tellez ma być posłusznym, lub sam dowodzić. Hej! za mną.
— Ośmnaście tysięcy moich Bretonów ani ruszą z miejsca, dopóki im nie dam znaku, rzekł Bertrand. Co się tycze Hiszpanów: jestem tylko wtenczas ich dowódzcą, kiedy wspólny wódz nasz, don Henryk Transtamare, rozkazuje im aby mnie słuchali.
— Jak ci Francuzi są roztropni! wykrzyknął don Tellez w uniesieniu, jakąż krew zimną zachowują nie tylko przed niebezpieczeństwem, ale nawet przed zniewagą! Winszuję panu, panie Konetabl.
— Tak panie, odrzekł Bertrand, moja krew zimną jest póki nie zburzona, lecz gorąca gdy płynie.
I Konetabl cały uniesiony gniewem, przyciskał swoje szerokie pięście do swego pancerza.
— Zimna jest, mówię to panu, rzekł młody człowiek, a to dlatego, że pan jesteś stary, przytém z wiekiem traci się odwaga.
— Traci się odwaga! zawołał Agenor dobiegając konno przeciw don Tellezowi, ktokolwiek raz ozwie się że Konetabl się lęka, niepowtórzy tego dwa razy.
— Uspokój się mój przyjacielu, odrzekł Konetabl, dozwólmy głupim czynić głupstwa. Cierpliwości! cierpliwości!
— Szacunek dla krwi królewskiéj! zawołał don Tellez, szacunek, czy słyszycie?
— Szanuj się sam jeżeli chcesz aby cię szanowano, ozwał się nagle głos, na który zadrżał Książę gdyż ten był głosem jego starszego brata, który dowiedział się o téj nieprzyjemnéj sprzeczce, i nie znieważaj przedewszystkiém naszego sprzymierzonego, naszego bohatera.
— Dziękuję, królu, odrzekł Bertrand, wspaniale postępujesz, oszczędzając mnie do przykréj powinności ukarania zuchwałych. Nie o panu tu mowa, Hrabio Tellez, bo sam spostrzegłeś że nie masz słuszności.
— Jak to? ja nie mam słuszności, wzywając do bitwy. Czyż nie wyruszamy na nieprzyjaciela? nieprawdaż Królu? zapytał don Tellez.
— Ruszyć na nieprzyjaciela... w téj chwili! to niepodobna, zawołał Duguesclin.
— Trudno mój kochany Konetablu, rzekł don Henryk, nie jest to niepodobną rzeczą, bo razem ze świtem bić się będziemy.
— Królu, będziemy pobici.
— A to dlaczego?
— Gdyż położenie miejsca jest nieodpowiednie.
— Nie ma nieodpowiedniego miejsca, nié ma jak tylko: waleczni i tchórze! wykrzyknął don Tellez.
— Konetablu, rzecze Król, moje szlachectwo domaga się bitwy, i nie mogę mu odmówić; przy tém widzieliśmy ucieczkę Księcia Galii, czyż także mamy się cofać.
— Zresztą, rzecze don Tellez, wolno będzie Konetablowi patrzéć na nas i wypoczywać, kiedy zwalczać będziemy.
— Panie Hrabio, odpowiedział Duguesclin, będę czynić to wszystko co będą czynili Hiszpanie, a nawet spodziewam się, że i jeszcze więcéj; gdyż zważ tylko dobrze: w dwie godzin rozpoczniesz, czy prawda?
— Prawda.
— A zatém za cztéry godziny będziesz uciekać przez równinę przed Księciem Galli, a ja i moi Bretończycy będziemy tu, gdzie obecnie jestem, i ani jeden żołnierz liniowy ani kawalerzysta, nie cofnie się na krok. Bądź pan tam, to zobaczysz.
— Konetablu, uspokój się, rzekł don Henryk.
— Królu! ja mówię prawdę, wszakże W. K. Mość chce rozpocząć bitwę.
— Tak, Konetablu, chcę tego, bo tak powinienem.
— Niech więc tak będzie.
Poczém odwracając się do swoich Bretonów, dodał:
— Moje dzieci, rozpocznie się bitwa. Przygotujcie się.... Wszyscy ci waleczni ludzie i ja, mówił daléj, tego wieczora będziemy zabici lub w niewoli; lecz niech przed wszystkiém spełni się wola twoja, Królu, tylko W. K. Mość chciéj na to pamiętać, że ja stracę życie lub wolność, a Król tronu się pozbawisz.
Król don Henryk opuści! głowę, odwrócił się do swoich przyjaciół i rzekł:
— Trudna sprawa dzisiejszego poranku, z poczciwym Konetablem; lecz jednakże bądźcie panowie gotowi.
— Czy istotnie dziś będziemy zabici? zapytał dość głośno Musaron, aby mógł słyszéć Konetabl.
— Tak, tak, mój dobry germku, odrzekł odwracając się z uśmiechem. To niezawodna prawda.
— Szkoda, odrzekł Musaron, brzękając złotem w kieszeniach swoich szerokich spodni, zostać zabitym wówczas właśnie gdy staliśmy się bogaci, i możni cieszyć się życiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.