<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLI.
Widzenie się.

Aissa zamyślona i marząca stała na dolnym tarassie, przyległym mieszkaniu jéj ojca i swojemu, a gnuśna jak prawdziwa dziewica Wschodu, oddychała wieczornym powiewem, i spoglądała na ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Kiedy słońce schowało swoje promienie, jéj wzrok błądził po wspaniałych ogrodach Alkazaru, szukając jakby przez mury i drzewa przedmiotu, na którego wyglądała pod czas trwania horyzontu. Cała oddana tylko myślom, z których nie zdajemy sobie rachunku, ani z odległości ani z czasu, a które zowie się miłością, to jest wieczną nadzieją.
Marzyła o polach francuzkich, więcéj zielonych i cienistych, chociaż nie wonnych, i o tych bogatych ogrodach w Bordeaux, których cień osłonił najsłodszą chwilę jéj życia; że zaś umysł ludzki zastanawiając się nad jaką rzeczą, rozwikłuje jej wątek, jednocześnie przypominała sobie ogród Sevilli, gdzie po raz piérwszy z blizka widziała Agenora, jak z nim mówiła, jak dotykała jego ręki, i prawie czuła jeszcze jego ściśnięcie.
Myśli kochanków to przepaść; jak w umyśle obłąkanych ostateczności łączą się z sobą na skrzydłach marzeń, tak uśmiéch kochającéj dziewicy zmienia się często podobnie do uśmiechu Ofellii w gorzkie łzy, i rozdzierające łkanie. Aissa pod wpływem wspomnieli, uśmiechała się, westchnęła, i zalała się łzami.
Już płakała i miała przejść do łkania, kiedy pośpieszny chód rozległ się po kamiennych schodach.
Sądziła że Mothril już powraca, że spieszy; jak to czynił niekiedy, aby ją pochwycić w śród rozkosznych marzeń, i jak gdyby u tego jasnowidzącego człowieka, magiczna przezorność podobna była piekielnéj pochodni, która wszystko i w około oświeca, pozostawiając w ciemności, tylko jego myśl głęboką, niewzruszoną i wszechwładną.
Jednakże wątpiła czy to był Mothril, gdyż łoskot pochodził ze strony przeciwnej, którą Mothril powracał.
Wówczas ze drżeniem pomyślała o Królu, którego już zupełnie przestała się obawiać, od czasu przybycia Maryi. Schody z których powstawał łoskot, były te, które Mothril oszczędzał na przybycie dla swego Monarchy.
Pośpieszyła się, nie w celu osuszenia łez swoich; gdyż byłoby to tłumić wrodzone jéj uczucie, i sprzeciwić się swéj dumnéj wyobraźni, lecz aby tym sposobem ukryć zbyt słodkie wspomnienie przed nieprzyjacielem: albowiem gdyby to był Mothril, miała swoją wolę, gdyby zaś don Pedro, miała swój sztylet.
Potém, jak gdyby upewniona, iż w nieobecności Agenora nic niepomyślnego ani groźnego przytrafić się jéj nie mogło, oddaliła się od drzwi, i przygotowywała się tylko na usłyszenie przykrego słowa, o którém ją uprzedził złowrogi łoskot nabawiający drżeniem.
W tém nagle uczuła swe łono w objęciach żelaznych ramion; wydała krzyk pogardy i wstrętu, lecz jéj usta zatamowały dwa inne chciwe. Wówczas pożercze uczucie, które wpłynęło w jéj żyły, i silniéj niżeli spojrzenie dało jéj poznać Agenora klęczącego na głazie marmurowym przy jéj stopach.
Zaledwie zdołała stłumić powtórny okrzyk radości, który wydobywał się z jéj ust, i wzruszonego serca. Powstała, i silna jak młoda pantera, co wlecze swoją zdobycz w zarośle, uniosła, że tak powiem, Agenora na schody, które w swoim cieniu osłoniły radość dwojga kochanków.
Pokój Aissy osłonięty długiemi storami, dotykał tych schodów; schroniła się zatém do niego zawsze w objęciach swego kochanka; że zaś światło niebios przyćmione było gęstemi chmurami, że żaden głos nie dał się słyszéć przez ściany, słyszano tylko przez kilka chwil żarliwe pocałunki i westchnienia ognistej miłości, ginące w długich czarnych i woniejących splotach Aissy, które rozwiązały się w namiętnych uściskach i okryły ich obojga jakby zasłoną.
Nieobeznana z naszemi zwyczajami europejskiemi, nieumiejąca podniecić zapału oporem, Aissa oddała się swemu kochankowi, jak oddała się piérwsza kobiéta rządzona instynktem... i pociągiem szczęścia jakie się czuje, i które dla niéj zdaje się być największém.
— Ty, ty, mówiła cicho w upojeniu, ty w pałacu Króla don Pedry, ty oddany méj zapamiętałéj miłości. Oh! dnie zbyt długie zdają się być w samotności, a Bóg téż dwoma sposobami czas mierzy; chwile, w których się z tobą cieszę, przemijają jak cień, dnie zaś, w których cię nie widzę, zdają mi się być wiekiem!
Poczém ich głosy zamilkły na nowo, w pośród długich i słodkich pocałowali.
— Oh! więc ty moją jesteś, zawołał w końcu Agenor. Co mnie obchodzi nienawiść Mothrila? co mnie obchodzi miłość Króla? Teraz mogę umiérać.
— Omiérać! rzekła Aissa z zwilżonémi oczami i drżącémi usty, umierać. O nie! ty nie umrzesz, mój najdroższy! Ocaliłam cię w Bordeaux, ocalę cię i tutaj. Co do miłości Króla, patrz, jak moje serce jest obojętne, jak mało podnosi się pierś moja; czy sądzisz iż w tém sercu napełnionym tobą, i bijącém tylko dla ciebie, mogło być miejsce, nawet na cień innéj miłości?
— O Boże! strzeż mnie, abym choć przez chwilę mógł pomyśléć, iż moja Aissa zapomina o mnie odrzekł Agenor. Lecz tam gdzie przekonanie odstępuje, gwałtowność czasami jest zbyt wielka. Czy nie słyszałaś opowiadań o przygodach Leonory Ximenés, której grubijaństwo Króla nie zostawiło innego nad klasztor schronienia?
— Leonora Ximénes, nie była Aissą, i nigdyby nią nie była; przysięgam ci za jedno i drugie.
— Broniłabyś się, wiem dobrze o tém, lecz broniąc się, umarłabyś, być może!
— I cóż! czy nie kochałbyś mnie więcéj umarłą jak żyjącą, kiedy do innego bym należała.
— Oh! tak, tak, krzyknął młodzieniec przyciskając ją do swego serca. Oh! tak, umiéraj, umiéraj, jeżeli tego będzie potrzeba, lecz bądź tylko moją.
I otoczył ją swoim objęciem w uniesieniach miłości podobnych do szału.
Noc, która zaciemniła zewnętrzne mury pokoju, odjęła kształt wszystkim przedmiotom: jakże więc w owéj ciemności pełnéj słów miłosnych i palących oddechów, jak nie gorzéć ogniem, który trawi, podobnie jak te straszne płomienie, gorejące pod wodą.
Długi czas cichość grobowa, albo miłosna panowała w tym pokoju, gdzie rozlegały się dwa głosy, i dotykały się dwa serca jednozgodném biciem.
Agenor pierwszy wydarł się z tego niewymownego szczęścia. Przypasał miecz, którego szczęk żelaznéj pochwy rozległ się po marmurze.
— Co czynisz? spytała Aissa chwytając rękę Agenora.
— Powiedziałaś, odpowie Agenor, że czas dwie ma miary: minutami szczęście, wiekami rozpacz. Ja oddalam się.
— Oddalasz się, lecz mnie zabierzesz ze sobą, nie prawdaż? pojedziemy razem?
Młodzieniec z westchnieniem wydarł się z objęć swojéj kochanki i zawołał:
— Niepodobna.
— Jak to niepodobna?
— Tak, przybyłem tu w świętym charakterze posła, który mnie osłania, nie mogę go zgwałcić.
— Ale ja! zawołała Aissa nie opuszczę cię więcéj.
— Aisso, rzekł młodzieniec, przybywam w imieniu Konetabla; przybywam w imieniu Henryka de Transtamare, którzy mi powierzyli: piérwszy, sprawę i honor Francuzów; drugi, interes tronu Kaslylskiego, i cóżby oni powiedzieli dowiadując się, iż w miejsce uzupełnienia tego podwójnego poselstwa, zatrudniałem się moją miłością.
— I któż im o tém powie? Któż ci wzbroni ukryć mnie przed wszystkich oczyma?
— Mam powracać do Burgos, a droga z Burgos do Sorii potrzebuje trzy dni czasu.
— Jestem mocna, przyzwyczajona do prędkich marszów.
— Masz słuszność, bo pochód jazdy Arabskiéj jest śpieszniejszy niżeli naszéj. Za godzinę Mothril spostrzeże naszą ucieczkę, za godzinę będzie nas ścigał; a wówczas uciekając nie będę mógł się dostać do Burgos.
— Oh! mój Boże! mój Boże, zawsze się rozłączemy, rzekła.
— Przynajmniéj tym razem, przysięgam ci, rozłączenie nie będzie długie. Pozwól mi wywiązać się z mojego poselstwa, pozwól mi dostać się do obozu don Henryka, pozwól mi złożyć urząd jaki na mnie włożył, pozwól mi zostać Agenorem rycerzem francuzkim, który tylko ciebie kocha, który żyje dla ciebie jednéj, a wówczas, przysięgam ci raz jeszcze, Aisso, przybędę do ciebie, choć pod inném przebraniem, choćby nawet w stroju niewiernego, i natenczas przybędę do ciebie i wyrwę silą, jeżeli dobrowolnie iść nie zechcesz.
— Nie, nie, odrzekła Aissa, dzisiaj zaczęło się moje życie; do dzisiaj nie żyłam, bo nie należałam do ciebie; od dzisiaj nie będę mogła żyć bez ciebie, jak niegdyś nie mogłam wzdychać i płakać uciekając; od dzisiaj jestem twoją żoną. Niech więc umrą ci wszyscy, co sprzeciwiają się żonie dążącéj za swym małżonkiem.
— Nawet nasza protektorka, Aisso? nawet ta szlachetna kobiéta, która pomogła mi w przyjściu do ciebie, nawet ta biedna Marya Padilla, na któréj Maur mściłby się? A wiesz ty jak on mścić się potrafi!
— Oh! dusza mnie odstępuje, mówiła bledniejąc młoda dziewica; wiedziała bowiem że wyższa moc, rozumu oddzielała ją od kochanka. Lecz pozwól mi odprowadzić cię; mam dwa muły przewyższające biegiem najprędsze konie; wskaż mi miejsce, w którém będę mogła czekać lub połączyć się z tobą, a bądź spokojny, ja się połączę.
— Aisso, innemi drogami do jednego zdążamy celu, teraz zaś niepodobna! niepodobna!
Młoda dziewica machinalnie zgięła kolana, i dumna Maurytanka znalazła się u stóp Agenora w postawie błagalnéj i proszącéj.
W téj chwili smutny i żałosny ton guzli uleciał w powietrzu nad ich głowami, naśladując przyjacielskie wzywania. Oboje zadrżeli.
— Zkąd pochodzi ten dźwięk? spytała Aissa.
— Zgaduję, rzekł Agenor, pójdź, pójdź.
Oboje zwrócili się na tarass.
Oczy Agenora patrzały na tarass Maryi.
Mgła była gęsta; jednakże przy bladém świetle gwiazd dwoje tych ludzi mogło rozrźnić białą suknię, wychylającą się z za parapet i zwróconą w ich stronę.
Tylko być może, iż powątpiewali nie wiedząc czyby to było widziadło lub kobiéta. Lecz w tym samym czasie, złowrogie drganie stron powtórzyło się w tym samym kierunku.
— Marya mnie wzywa, mówił cicho Agenor, wzywa mnie, czy słyszysz?
— Pójdź! pójdź! wołał jakby z nieba przytłumiony głos Maryi.
— Czy słyszysz, Aisso? czy słyszysz? zapytał Agenor.
— Oh! ja nic nie słyszę, nic nie widzę, odrzekła z łkaniem dziewica.
W tymże czasie rozległ się odgłos trąb, które zwyczajnie odprowadzały Króla powracającego do pałacu.
— Wielki Boże! zawołała Aissa, zmieniona w kobiétę słabą i niespokojną; powracają; uciekaj mój drogi; uciekaj! — Jeszcze raz żegnam cię.
— Być może ostatni, dodała cicho dziewica, opierając swoje usta na ustach kochanka.
I skierowała młodzieńca na wschody.
Jeszcze nie umilkł łoskot jego kroków, jak chód Mothrila dał się słyszéć — drzwi prowadzące do Maryi Padilli zamknęły się, a otworzyły, Aissy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.