<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XL.
Miejsce zebrania się.

Pomimo téj milczącéj obietnicy, z któréj Agenor nie mógł sobie zdać tłómaczenia, wyszedł z posłuchania zostając w powątpiewaniu. Wszystko co mu się najbardziéj prawdopodobném wydawało, i niém być mogło, było to, iż ową nieznajomą cyganką, z którą tak poufale podróż odbywał, jest to niezawodnie sławna Marya Padilla.
Postanowienie Króla nie zatrwożyło go wcale, gdyż rozważywszy dobrze wszystko, don Pedro dowiedział się dnia poprzedzającego o tem, co powinien był usłyszéć dnia następnego. Agenor przypomniał sobie tylko, iż cygance powierzył swoją najdroższą i najpoufalszą tajemnicę, to jest miłość Aissy.
Kiedy raz zazdrość zbudzi się w téj strasznéj kobiécie, przeciwko biednéj Aissie, któż może przewidzieć, gdzie się zatrzyma jéj zaciekłość, która już tyle niewinnych głów poświęciła.
Wszystkie te smutne myśli zebrane w umyśle Agenora, nie dozwalały mu zbadać piorunujących spojrzeń, jakie Mothril i Maurowie rzucili na niego, kiedy w imieniu don Henryka Transtamare, przełożył żądanie, które obraziło ich dumę i interes.
Zapewne śmiały i waleczny rycerz francuzki byłby nie zachował, w obec wyzywających spojrzeń, spokojności, gdyby nie powaga tak konieczna dla posła.
Lecz nowe nastręczyło mu się roztargnienie. Zaledwie wyszedł z pałacu i przebył łańcuch straży który go otaczał, kobiéta odziana długą zasłoną, dotknęła jego ręki, i znakiem tajemniczym żądała, aby szedł za nią.
Agenor wahał się przez chwilę; wiedział bowiem iloma zasadzkami don Pedro i jego mściwa kochanka, otaczali swoich nieprzyjaciół, jakich używali środków i podstępów kiedy szło o zemstę, lecz w owéj chwili, rycerz, jakkolwiek dobrym był chrześcijaninem, mało wierzył w ów wschodni talizman, który człowiekowi nie dozwala wolnego wyboru i wydziera możność przewidywania i odwrócenia złego.
Tłumił więc rycerz wszelką obawę, i mówił sobie, iż walczy już od dosyć dawnego czasu; że dobrze będzie jakimkolwiek sposobem położyć temu koniec, i że, jeżeli przeznaczenie wybrało tę godzinę za jego ostatnią, będzie ją uważał jako pożądaną.
I szedł za przewodniczką przeciskającą się pośród zebranego ludu, z ową pewnością, że nie będzie poznaną pod swojém okryciem, prosto ku domowi, który był przeznaczony rycerzowi za mieszkanie.
Na progu tego domu, oczekiwał Musaron.
Gdy wszedł, Agenor prowadził starą, aż do najbardziéj oddalonego pokoju. Kobiéta szła za nim; a Musaron myśląc, iż zajdzie cóś niezwyczajnego, zamykał pochód.
Gdy przyszła nieznajoma na miejsce, podniosła zasłonę, a wówczas Agenor i jego germek poznali w niéj, mamkę cyganki.
Potém co zaszło w pałacu, ukazanie się mamki, już nie zdziwiło Agenora; lecz Musaron nie wiedząc o niczém, wykrzyknął z podziwienia.
— Panie, rzekła stara do rycerza, donna Marya Padilla chce pomówić z panem, i życzy sobie, abyś tego wieczora udał się do pałacu. Król będzie przeglądał wojska świeżo przybyłe, a Marya podówczas będzie sama jedna, Czy może spodziewać się pana? Czy przybędziesz na oznaczone miejsce?
— Ależ, rzekł Agenor, nie mogąc okazać dla Maryi dobrych skłonności, gdyż ich dla niéj nie uczuwał, dla czego donna Marya Padilla życzy sobie widziéć się ze mną?
— Czy to pan uważasz za wielkie nieszczęście, jeżeli kobiéta, jaką jest donna Marya Padilla, wybiera go, abyś z nią pomówił tajemnie? odrzekła z wdzięcznym uśmiechem mamka.
— Bynajmniéj; lecz przyznam się, iż lubi schadzki na otwarłem miejscu, gdzie nie brakuje przestrzeni, i gdzie człowiek może się udać na koniu i z włócznią.
— A ja z moją kieszą, rzekł Musaron.
Stara uśmiechnęła się na tę oznaki niespokojności.
— Widzę, rzekła, iż potrzeba abym zupełnie uskuteczniła moje polecenie.
I wydobyła z swojéj kaletki mały zwitek, w którym list się ukrywał.
Musaron, do którego w podobnym wypadku zawsze należała rola czytelnika, zajął się pismem, i tak zaczął:
„Jest to rękojmia bezpieczeństwa dana przez towarzyszkę pańskiéj podróży. Przybądź więc na miejsce i godzinę oznaczoną, abyśmy pomówili o Aissie!
Na te słowa Agenor zadrżał, że zaś imię kochanki jest wiarą kochanka, wspomnienie zatem imienia Aissy, zdawało mu się strażą bezpieczeństwa, wykrzyknął więc, iż niezwłocznie gotów jest udać się z mamką wszędzie, gdzie jéj się tylko iść podoba.
— Kiedy tak jest, rzekła, to nic łatwiejszego, oczekiwać będę Jego J. Wielmożności tego wieczora w kaplicy w pałacu. Kaplica rzeczona jest otwarta dla oficerów i naszego Króla; lecz o ósméj wieczór bywa zamykaną, wejdziesz pan zatém o w pół do ósméj i skryjesz się za ołtarz.
— Za ołtarz! rzekł Agenor potrząsając głową jako przesądny człowiek z północy, nie lubię spotkań dawanych za ołtarzem.
— Oh! nie lękaj się niczego odpowiedziała naiwnie stara, w Hiszpanji inne zwyczaje; przy tém niedługo pan będziesz czekał: za ołtarzem są drzwi prowadzące do mieszkania, z którego Król i osoby należące do jego dworu, mogą udawać się do kaplicy. Te drzwi ja panu otworzę, a tym sposobem wejdziesz, i nie będziesz od nikogo widzianym.
— Nie będę od nikogo widzianym! hum! hum! odezwał się po francuzku Musaron, to pachnie straszném ucięciem głowy. Co pan na to powiész?
— Nie obawiaj się niczego, odrzekł rycerz tym samym językiem, mamy jéj własny list, i chociaż podpisany tylko samem imieniem, zawsze jest to rękojmia. Jeżeli spotka mnie nieszczęście, powrócisz z tym listem do Konetabla i don Henryka, opowiesz im moją miłość, moje nieszczęścia, podejście jakim wciągnięto mnie w sidła, a ja ich znam obudwóch, będą umieli pomścić się na zdrajcach tak, iż zadrży cała Hiszpanija.
— Bardzo dobrze, odrzekł Musaron, ale tym czasem czy pana nie zarżną.
— Prawda i to; lecz jeżeli rzeczywiście Marya chce się widziéć ze mną, aby mówić o Aissie?...
— Panie, jesteś zakochany, to znaczy żeś stracił rozum, odrzekł Musaron. Taki człowiek zawsze ma słuszność, a nadewszystko gdy mówi nie dorzeczy. Przebacz mi panie, lecz to jest prawda. Poddaję się. Idź pan do djabła.
I poczciwy Musaron westchnął głęboko domówiwszy tych wyrazów.
— Ależ zresztą, odezwie się nagle, dla czegóż miałbym iść z panem.
— Ponieważ trzeba zanieść odpowiedź Królowi Kastylii don Henrykowi de Transtamare, odrzekł rycerz, i jeżeli ja umrę, ty sam będziesz mógł zdać sprawę z mego poselstwa.
Tu Agenor opowiadał germkowi, dobitnie i w porządku odpowiedź don Pedra.
— Ale przynajmniéj, rzekł Musaron, będę mógł czuwać około pałacu.
— A to po co?
— O ciało świętego Jakóba! zawołał germek, ażeby pana bronić moją kuszą, która powali na ziemię z pół tuzina tych żółtych twarzy, a tymczasem pan powalisz drugie pół tuzina swoim mieczem. Będzie to zawsze sposobność umniejszenia tuzina niewiernych: a to nam nie może przeszkodzić do zbawienia.
— Mój kochany Musaronie, przeciwnie, spraw mi ukontentowanie, i nie pokazuj się wcale. Jeżeli mnie zabiją, to tylko murom Alkazaru będzie o tém wiadomo; lecz słuchaj, mówił daléj rycerz z zaufaniem szczerego serca, nie zdaje mi się żebym czém obraził donnę Maryę, nie powinnaby miéć do mnie urazy, gdyż nawet oddałem jéj przysługę.
— Tak, ale Maur, ale Mothril, jego przecież dosyć i w rozmaitych miejscach znieważyłeś. Przytém, jeżeli się nie mylę, on jest rządzcą pałacu, i żeby pana lepiéj przekonać, jak on mu jest przychylny, chciéj sobie tylko przypomniéć, iż to on chciał pana zatrzymać przy wejściu do miasta, i wrzucić do lochu. Zapewniam pana, iż nie ulubionéj trzeba się obawiać, lecz ulubieńca.
Agenor był nieco zabobonny, przywiązywał niekiedy wiarę do natchnień swego sumienia, jak to zwykle czynią zakochani; odwrócił się zatém do staréj mamki, mówiąc:
— Jeżeli się uśmiéchnie, pójdę.
Stara uśmiéchnęła się.
— Powróć do donny Maryi, rzecze, i powiédz jéj, że o siódméj wieczorem będę w kaplicy.
— Dobrze; a ja będę oczekiwała z kluczem przy małych drzwiach. Żegnam panie Agenor, żegnam cię miły germku.
Musaron kiwnął głową; stara znikła.
— Teraz, przemówił Agenor, odwracając się do Musarona, nie potrzeba nic pisać do Konetabla; mogą cię przytrzymać w drodze, list odebrać. Powiedz mu tylko że wojna jest przyjęta, i że trzeba zacząć kroki nieprzyjacielskie. Masz nasze pieniądze, rządź się niemi; i staraj się przybyć jak najprędzéj na miejsce.
— Ale pan?.. bo koniec końcem, można się spodziewać że będziesz zabity.
— Ja nic nie potrzebuję, jeżeli mnie zdradzą, poświęciłem życie i trudy, które mi się już naprzykrzyły. Jeżeli przeciwnie, donna Marya mnie proteguje, dostarczy mi koni i przewodników, wyjeżdżaj Musaronie, wyjeżdżaj téj chwili nawet: to na mnie, a nie na ciebie zwrócone są tu oczy, wiedzą że tu jestem. Jedź, twój koń jest dobry, odwaga wielka. Co do mnie: spędzę resztę dnia na modlitwach. Idź!
Zamiar ten jakkolwiek awanturniczy, został przyjęty, i stosownie do położenia dobrze był obmyślony, Musaron się téż nie sprzeciwiał, nie tyle przez uległość dla swego pana, jak przez wewnętrzne przekonanie.
Germek w kwadrans po umówieniu się pojechał, i wyszedł z miasta bez trudności. Agenor, jak to powiedział, oddał się modłom, i o w pół do ósméj poszedł do kaplicy.
Stara oczekiwała go przy drzwiach, dając znak aby się pośpieszał; następnie, uchyliła małe drzwiczki wciągając za sobą rycerza.
Po długim przejściu przez korytarze i galerye, Agenor wszedł do dolnéj sali, wpół oświeconéj, otoczonéj w okrąg tarassem zarosłym kwiatami.
Pod baldahimem siedziała kobiéta wraz z niewolnicą, której kazała oddalić się jak tylko spostrzegła rycerza.
Skoro tylko stara wprowadziła Agenora, natychmiast odeszła przez uszanowanie.
— Dziękuję za słowność, rzekła donna Marya Mauléonowi; wiedziałam dobrze o pańskiéj szlachetności i śmiałości, chciałam tą podziękować mu, okazawszy pozornie przeniewierzenie się.
Agenor nic nie odpowiedział, gdyż dla mówienia o Aissie był wezwany, i po to tylko przyszedł.
— Zbliż się pan, rzekła Mąrya, jestem tak przychylna do Króla don Pedra, że musiałam w jego interessie, może naruszyć pański, lecz na wytłumaczenie się daję moją miłość, a pan, co jesteś zakochany, powinieneś mnie zrozumiéć.
Marya tym sposobem, zbliżyła się do celu schadzki. Agenor zaś poprzestał na ukłonie i milczał.
— Teraz, mówiła dalej Marya, skoro skończyłam mój interes, chcę mówić o twoim, panie rycerzu.
— O jakim? zapytał rycerz.
— O tym co pana najbardziej obchodzi.
Agenor na widok tego szczérego uśmiechu, przyjemnego poruszenia, i téj serdecznéj wymowy czuł się bezbronny.
— Siadaj pan tu, rzekła czarodziejka, wskazując mu ręką miejsce obok siebie . Agenor posłuszny był rozkazowi.
— Uważałeś mnie pan jako swoją nieprzyjaciółkę, rzec, ze młoda kobiéta, a jednakże tak nie jest, i na dowód, golowa jestem oddać panu przysługi podobne tym, jakie mi wyświadczyłeś.
Agenor patrzał na nią z zadziwieniem; Marya daléj mówiła:
— Bez wątpienia, bo czyż to nie pan byłeś moim dobrym obrońcą podczas drogi, i doradzcą chociaż mimo woli.
— Mimo woli, oto prawda, rzecze Agenor, gdyż nie wiedziałem z kim mówię.
— Nie zaniedbałam téż przysłużyć się Królowi, dzięki objaśnieniom od pana udzielonym, przydała z uśmiéchem Marya: przyznaj więc pan żeś mi był bardzo użyteczny.
— A więc!.. przyznaj?... Lecz co się tycze pani...
— Nie zdaje się panu, jak widzę, abym mogła być zdolną przysłużyć się. Oh! rycerzu, masz w podejrzeniu moją wdzięczność.
— Może sobie tego pani życzysz, ja nie przeczę.
— Życzę sobie, naprzykład: gdybyś był zatrzymany w Sorii.
Agenor zadrżał.
— Ja mogła bym panu ułatwić wyjście z miasta.
— Ah, pani! zawołał Agenor, tak działając, prawdziwie usłużysz interessom Króla don Pedra; bo on nie pozwoli, aby go posądzono o zdradę i nikczemność.
— Przypuśćmy, odparła młoda kobiéta, że jesteś zwyczajnym, nieznaném posłem; że przybyłeś dla spełnienia poselstwa politycznego, mogącego obudzić tylko w Królu nieufność i nienawiść; lecz przypomnij sobie, czy nie masz w Sorii innego nieprzyjaciela, osobistego nieprzyjaciela?
Agenor widocznie się zmięszał.
— Czy nie pojmujesz, gdyby tak było, mówiła dalej Marya, że ten nieprzyjaciel, jeżeli go masz, mógłby nie radząc się Króla, ale idąc za głosem prywatnéj urazy, stawiać na ciebie zasadzki i szukać zemsty; w razie zaś, gdyby żądano wytłómaczenia, czyż twoim rodakom nie trudno byłoby się usprawiedliwić? Bo przypomnij sobie, rycerzu, że przybyłeś tutaj czuwać nad twojémi i nad Henryka Transtamare irrteressami.
Agenor cicho westchnął.
— Ah! sądzę żeś mnie pan zrozumiał, rzekła donna Marya. A więc gdybym oddaliła grożące ci niebezpieczeństwo?..
— Zachowałabyś mi pani życie, a to tak ważna przysługa; lecz wątpię czy umiałbym być wdzięcznym za ową wspaniałość.
— Dla czego?
— Ponieważ nie dbam o życie.
— Pan, nie dbasz o życie?...
— Tak jest, odrzekł Agenor wstrząsając głową.
— Może pan masz jakie wielkie udręczenie?
— Tak pani.
— A gdybym ja też znała?
— Pani?
— Gdybym panu wskazała przyczynę?
— Pani! mogłabyś mi powiedziéć... mogła byś mi okazać...
Marya Padilla odwróciła się do kotary jedwabnéj osłaniającéj taras.
— Patrz! rzekła odchyliwszy ją.
Istotnie, pomiędzy gąszczem drzew pomarańczowych, granatów, i laurów różannych, widziéć można było taras, na którym, w pośród kwiatów i kipiącego słońca w złocistym piasku, w zawieszonym z purpury hamaku, kołysała się dziewica.
— A co? rzecze Marya.
— Aissa! wykrzyknął Mauléon, wyciągając ręce z uśmiechem.
— Tak, córka Mothrila, odpowiedziała Marya.
— Ah pani! zawołał rycerz pożerając wzrokiem przestrzeń oddzielającą go od Aissy. Tak, tam to, tam, prawdę pani mówię, tam jest szczęście mojego życia!
— Istotnie, tak blisko, rzekła z uśmiechem Marya, i tak daleko!
— Czy pani ze mnie żartujesz? zapytał z niespokojnością Agenor.
— Boże mnie od tego zachowaj; mówię tylko, że donna Aissa jest w téj chwili obrazem szczęścia, które często się zdaje, że tylko ręką sięgnąć aby je pochwycić, a jednakże oddziela nas od niego jakaś niewidzialna, do niepokonania przeszkoda.
— Niestety! wiem o tém, strzegą jéj, pilnują, odrzekł smutnie rycerz.
— Zamykają na dobre karty i mocne zamki.
— Gdybym przynajmniej mógł zwrócić jéj uwagę! zawołał Agenor, ujrzéć ją, i być od niéj widzianym!
— Czyby to było owém niwielkiem szczęściem dla pana?
— Jak największém!
— Przychylę ci go, rycerzu. Donna Ąissa nie widziała pana; gdyby cię ujrzała, jéj boleść byłaby tylko większą: bo dla kochanków przykry to środek wyciągać ręce, i w oddaleniu przesyłać, sobie pocałunki. Postąp inaczej, rycerzu.
— I cóż mam czynić?! powiedz pani, rozkaz, albo doradź mi.
— Czy widzisz pan te drzwi? rzekła Marya wskazując uboczne wejście na taras, oto jest klucz od nich; największym z tych trzech otworzysz zamek, i zejdziesz przez jedno piętro; poczém, udasz się przez długi korytarz, podobny do tego, przez który przechodziłeś idąc tutaj; korytarz ten styka się z ogrodem sąsiedniego domu. Tam znajdziesz Aissę. Ah! już zaczynasz pojmować, jak sądzę?...
— Tak, tak, rzekł Mauléon pożerając stopniowo słowa wychodzące z ust Maryi.
— Ten ogród, mówiła daléj, zamykają kraty, od których klucz znajduje się przy piérwszym Gdy już tam będziesz, możesz się zbliżyć do miejsca w którém się obecnie donna Aissa kołysze: tylko że mur tego tarassu jest stromy, i niepodobna go przebyć; lecz będziesz mógł zawołać swojéj kochanki, i z nią pomówić.
— Dziękuję, dziękuję! zawołał Mauléon.
— Jesteś pan już więcej zadowolniony, tém lepiéj, rzecze donna Marya zatrzymując go, pomimo tego, zawsze niebezpiecznie jest rozmawiać, bo można być usłyszanym. Mówię panu to tylko wyraźnie, że Mothrila nie ma, że towarzyszy Królowi w przeglądzie wojska nadeszłego z Afryki, i że nie powróci, jak o w pół do dziesiątéj lub dziesiątéj godzinie, a teraz jest ósma.
— Półtory godziny! Ah! pani, daj prędko, daj mi ten klucz, błagam cię!
— Oh! nie ma czasu do stracenia. Pozwól wpiérw zgasnąć ostatnim promieniom słońca, które czerwienią się zachodząc: jest to dzieło dwóch albo trzech minut czasu. Przy tém, przydała z uśmiéchem, czy chcesz pan abym ci powiedziała?...
— Co takiego?
— Nie wiem jak odłączyć ten drugi klucz od trzeciego; gdyż ten trzeci, dany był przez Maura samemu Królowi: wiele mnie kosztowało trudów zanim go dostałam.
— Królowi don Pedro? rzekł cały drżący Agenor.
— Tak jest, odpowiedziała Marya. Wyobraź sobie pan, że ten trzeci klucz prowadzi do samego tarassu, otwiera w dole ten mur nieprzebyty, i prowadzi bardzo wygodnemi schody do samego tarassu, gdzie w tej chwili marzy zapewne o panu Aissa.
Agenor wykrzyknął, przejęty szaloną radością.
— Tym sposobem, mówiła daléj, gdy zamkniesz te drzwi za sobą, będziesz mógł dowolnie i bez obawy rozmawiać półtory godziny z córką Mothrila; gdyż skoro przyjdą, a nie mogą iść inaczéj, tylko przez ten dom, możesz pan bezpiecznie i wygodnie cofnąć się tą stroną.
Agenor padł pa kolana i całowaniami pożerał rękę protektorki.
— Pani, rzekł, żądaj mojego życia, jeżeli kiedyś może ci być przydatne, a oddam ci go najchętniéj.
— Dziękuję, zachowaj go dla swojej kochanki, panie Agenor. Słońce już zaszło, za kilka chwil nastąpi noc ciemna; zostaje ci tylko godzina czasu. Idź i nie skompromituj mnie przed Mothrilem.
Agenor wybiegł przez małe drzwi tarassu i znikł.
— Rycerzu! wołała za nim Marya gdy uciekał, za godzinę znajdziesz swojego konia przy drzwiach kaplicy, lecz niechaj Mothril niczego się nie domyśla, bo byśmy oboje byli zgubieni.
— Za godzinę! przysięgam, odezwał się w dali głos rycerza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.