<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.
Jakim sposobem nieprawy syn de Mauléon powrócił do Kapitana Caverley, i co z tego wynikło.

Karol V, jako zanadto mądry monarcha, zbyt często rozmyślał nad sprawami królestwa, przez co mógł widziéć z piérwszego rzutu oka następstwa, jakieby osięgnął, gdyby okoliczności skojarzyły się tak, jak Mauléon przyrzekł je poprowadzić.
Anglicy ogołoceni z zasiłków wielkich rot, widzieli się zmuszeni płacić żołd wojskom, przyjętém w zastępstwo tych rot, co się sami utrzymywali, i którzy prowadząc wojnę na swoją własną korzyść, niszczyli tém królestwo. Miało więc nastąpić zawieszenie broni z Francyą, zawieszenie, podczas którego nowe urządzenia sprawiłyby nieco pokoju Francuzom i pozwoliły królowi wykonywać wielkie przedsięwzięcia, jakie już rozpoczął: to jest, upiększanie Paryża i stan finansów?
Co do owéj wojny Hiszpańskiéj, Duguesclin nie widział w niéj wielkiéj przeszkody. Jazda francuzka była wówczas najliczniejszą i najlepszą w całym święcie, więc Kastylczykowie musieli być pobici; przytém Bertrand odbywając swoje wyprawy wiedział dobrze, iż im drożéj płacić będzie zwycięztwo, tym korzystniejsze będzie ono dla Francyi, i że, im więcéj będzie rozsiewać trupów na polu bitwy, mniéj łupieżców powróci do Królestwa.
Polityka ówczesna była zupełnie egoistyczną, albo przynajmniéj osobistą; nie miano jeszcze wcale zamiaru wpajać tych zasad, prawdziwie narodowych, które potem zrobiły prościejszą kwestyą wojny pomiędzy królami; każdy książę uzbrajał swoim kosztem, własnemi funduszami lub pieniędzmi, i mocą swego oręża nabywał prawa, które wielu ludzi gotowych było utrzymywać.
— Don Pedro zabił swego brata i zamordował moją siostrę, mówił do siebie Karól, i będzie to za słuszne uważał, jeżeli nie zdołam mu dowieść, że nie godnie postąpił.
Don Henryk de Transtamare mówił.
— Jestem młodszym, ponieważ urodziłem się w roku 1336, a mój brat don Pedro w 1333. Ojciec mój, Alfons, zaręczonym był z panią de Guzman, moją matką, która chociaż nie zawarła małżeńskiego związku, była rzeczywiście prawdziwą jego małżonką. Tylko przypadek zrządził, iż zostałem synem z nieprawego łoża, podług mniemań świata; lecz oprócz osobistości, zbrodnie i występki mam do pomszczenia. Don Pedro chciał zniesławić moją żonę, on jest zabójcą mego brata don Fryderyka; w końcu, on zabił siostrę króla Francyi. Mam więc słuszność domagać się, strącić don Pedra z tronu, a jeżeli to osiągne, wstąpić, mimo wszelkiego podobieństwa, na jego miejsce.
Don Pedro mówił do siebie:
— Jestem królem, prawém dziecięciem, na mocy traktatu który sprzymierzył mię z Francyą, zaślubiłem księżniczkę krwi królewskiéj, którą nazywano Blanka de Bourbon; ona, zamiast żeby mnie kochała, jak to było jéj powinnością, kochała don Fryderyka, mego brata; i jak gdyby nie było mi dosyć na tém, być zniewolonym do związku politycznego, moja żona stronę przeciwko mnie za swojemi braćmi, Henryka i Tello, którzy prowadzili ze mną wojnę, a to jest zbrodnia stanu; co więcéj, ona splamiła moje imię z moim trzecim bratem don Fryderykiem, i to jest największa zbrodnia; kazałem więc pozbawić ją życia, i don Fryderyka, gdyż miałem do tego prawo.
Lecz gdy rzucał wzrokiem na około siebie aby spostrzedz czy te prawo opierało się na słuszności, widział tylko swoich Kastylijczyków, Maurów i Żydów, podczas gdy don Henryk Transtamare miał Aragon, Francyę i Papieża. Strony nie były równe, a to sprawiło, że don Pedro, jeden z najrozumniejszych Monarchów ówczesnéj epoki, mawiał do siebie czasami cicho: Dobrze zacząłem, lecz czy dobrze skończę?
Przygotowania prędko odbywały się na dworze francuzkim, król Karol tyle tylko tracił czasu, ile go potrzeba było, aby wręczyć miecz Bertrandowi Duguesclin Konetablowi Francyi, i przemówić do książąt, zawiadamiając ich o zaszczycie, jaki uczynił szlachcicowi bretońskiemu, oraz wezwać ich do posłuszeństwa nowemu hetmanowi, jak jemu samemu. Poczém, ponieważ usiłował przedewszystkiém otrzymać dla umówionéj wyprawy pomoc wielkich hord, za nim to ogłosił bojąc się, aby don Pedro ceną pieniężną nie zyskał ich pomocy tak w Hiszpanii, jak we Francyi, jak najspieszniéj wypuścił Duguesclina i Mauléona.
Książe Henryk de Transtamare, zapewniony o wsparciu króla Karola, towarzyszył im jako pospolity rycerz.
Podróż odbywała się spokojnie. Posłów eskortowali tylko ich giermkowie i służba, oraz dwunastu dodanych w pomoc.
Wkrótce, ujrzeli Saonę i niezliczone namioty hord, które opuściwszy granice Francyi, tak długo przez nich nurtowane, ściągali się zwolna do środka, podobnie, jak to czynią myśliwi dla wypędzenia przed sobą zwierzyny, i jak druga gromada okrutników, oczekująca nowego Aetiusza, zebrały swoje chorągwie w te płodne równiny.
Agenor udał się naprzód, zostawiwszy hetmana w bezpieczeństwie w zamku Rochpot, który należał jeszcze do króla Karola, i zrobiwszy ten krok ostrożności, poszedł rzucić się w rozstawione sieci koczujących hord.
Ten do którego udawał się orszaku, był także kapitanem, prawie tak znanym, jak Hugo de Caverley, ale nazywano go rycerzem Zielonym. Trzymano wtedy straż przednią, i dla tego, zaprowadzono do niego Agenora, który nie mając chęci płacić po dwa kroć okupu, odwołał się do Hugo de Caverleya, pod którego namiot przez samego Zielonego rycerza został wprowadzony.
Straszny dowódzcą awanturników wykrzyknął z zadowolenia, spostrzegając swego dawnego jeńca, albo raczéj przyszłego towarzysza.
Przed wszelkiém tłumaczeniem Agenor kazał zbliżyć się Musaronowi, który dobył worek skórzanny przyzwoicie zaopatrzony, dzięki hojności księcia Henryka i króla Karola V. w tysiąc liwrów turnejskich, i wyłożył je na stół.
Przez cały czas liczenia nikt ani słowa nie przemówił.
— Ah! otóż tak pięknie postępujesz towarzyszu, rzekł Hugo de Caverley, kiedy ostatni talar położony, przyznam się, że niespodziewałem się tak prędko; więc już oswoiłeś się z myślą, która z początku nabawiała cię tyle trwogi, abyś żył z nami?
— Tak jest, kapitanie albowiem prawdziwy żołnierz wszędzie żyje, i żyje jak chce; przytém myślałem, że dobra wiadomość nie oznajmia się nikomu zaprędko, a ja przynoszę ci wiadomość nadzwyczajną, której jestem pewny że się spodziéwać byłeś bardzo daleki.
— Ba! rzecze Caverley, zaczynając się trwożyć oświadczeniem Mauléona, obawiał się bowiem czy go nie ciągnie w jakie sidła, aby tym sposobem zwolnić się z danego słowa, ba! wiadomość nadzwyczajną mówisz?
— Kapitanie, odrzekł Mauléon, na drugi dzień mówiłem o tobie z królem Francyi, do którego, jak ci to wiadomo, byłem posłany przez umierającą jego siostrę, opowiedziałem mu więc łaskawą grzeczność, jaką próbę mi dałeś.
— Ah! ah! rzecze kapitan ucieszony, więc mnie zna król Francyi?
— Bez wątpienia, kapitanie, gdyż mu splądrowałeś jego królestwo, i mógłże by téż nie wspomniéć o tobie? narzekania spalonych mnichów, płacze kobiét zgwałconych, skargi mieszczan wskazanych na okup, sprawiły zaszczytne obicie się twojego imienia o jego uszy.
Caverley zadrżał z pychy i ukontentowania pod swoją czarną zbroją. Była to złowroga radość w tym żelaznym posagu.
— Tak, rzecze, król mnie zna, tak Karól V. wié imię kapitana Hugo de Caverley.
— Wié o nim, i niezapomni go, ja ci za to ręczę.
— I cóż przecie mówił ci o mnie?
— Król mówił mi: „Rycerzu, idź poszukaj dobrego kapitana Hugo de Caverley, albo téż...” dodał.
Kapitan wlepił wzrok w usta Mauléona.
— Albo tez, mówił daléj rycerz, poślę do niego jednego z pierwszych sług moich.
— Jednego z jego piérwszych sług?
— Przebóg!
— Znanego?
— Oh! bardzo znanego!
— Wiele zaszczytu czyni mi król Francyi, rzecze Caverley przybierając głos szyderczy; on więc czegoś żąda odemnie, ten dobry król Karól V.
— Chce cię zbogacić, kapitanie.
— Młodzieńcze, młodzieńcze! zawołał awanturnik z przybraną oziębłością, nie żartuj ze mnie, gdyż to drogo kosztowało tych; którzy się żartować ze mnie ośmielili. Król Francyi może chciałby co miéć odemnie... moją głowę, naprzykład. Spodziewam się że byłby z niéj kontent, ale pomimo jego zabiegów, rycerzu, przykro mi jest ci powiedziéć, że wcale jéj nie otrzyma za twojém pośrednictwem.
— Otóż co znaczy zawsze źle czynić, poważnie o zwał się Mauléon, którego szlachetna postać nakazywała szacunek, nie dowierza się nikomu, obwinia się cały świat, i spotwarza się nawet króla, który zasługuje na miano najgodniejszego człowieka z całego swego królestwa.
Zaczynam wierzyć kapitanie, dodał potrząsając głową, że król krzywdę wyrządził, wysyłając mnie do ciebie. Jestto zaszczyt, który książęta oddają sobie wzajemnie, a ty, kapitanie, mówisz w téj chwili jak dowódzca bandytów, a nie jak książę.
— He! he! rzekł Caverley nieco zmięszany tą śmiałością, nie dowierzać nikomu jak mówisz kochany przyjacielu, jest to być rozumnym. I szczérze téż mówiąc, jakże król może mnie kochać, po tych narzekaniach spalonych mnichów, lamencie zgwałconych kobiét, i skargach mieszczan skazanych na okup, o których dopiéro co wspomniałeś?
— Bardzo dobrze, odrzekł Mauléon, widzę co mi czynić wypada.
— I cóż takiego? zobaczmy, zapylał Caverley.
— Wypada posłać do króla zawiadomienie, że jego posłannictwo jest uzupełnione, w skutku którego dowódzca awanturników nie dowierza słowu króla Karóla V.
Mauléon chciał wyjść z namiotu dla wykonania zamierzonéj groźby.
— Ho! ho! zawołał Caverley, ani słowa nie powiedziałem o tém co myślisz, i ani słowa nie myśląłem, o tém co mówisz. Zresztą, zawsze będzie czas do odesłania tego rycerza; dla tego téż każ mu wejść kochany przyjacielu, a będzie mile przyjęty.
Mauléon potrząsnął głową.
— Król Francyi, rzekł obojętnie Mauléon, nie dowierza ci kapitanie, i nie dozwoli wejść jednemu ze znakomitych sług swoich do swego obozu, jeżeli mu nie dasz dostatecznéj rękojmi.
— Do sto katów! zawołał Caverley, znieważasz mnie kumie!
— Bynajmniéj mój kochany kapitanie, sam dałeś mi przykład nieufności.
— Eh! niech djabli porwą! czyż to nie wiadomą rzeczą, że poseł królewski jest osobą nietykalną w całym świecie, a nawet i dla nas, którzy dosyć praw gwałciemy? Czy to będzie jakiś szczególny poseł?
— Być może, rzekł Mauléon.
— Z ciekawości muszę go zobaczyć.
— Więc podpisz list bezpieczeństwa w należytéj formie.
— Nic łatwiejszego.
— Tak jest; ależ tu nie jesteś sam kapitanie, a ja szczególnie przybyłem do ciebie, jako do najpierwszego ze wszystkich; przytém, miałem tylko sposobność być z tobą jednym w stosunkach a nie z innemi.
— To więc poselstwo nie jest do mnie samego? spytał Caverley.
— Nie, jest ono do wszystkich dowódzców rot.
— Zatém; nie tylko mnie dobry król Karol chce zbogacić? szyderczym głosem rzekł Caverley.
— Król Karol jest tyle możnym, że mógłby zbogacić wszystkich rabusiów królestwa, jeśliby mu się podobało, odrzekł Mauléon z uśmiéchem, który daleko przewyższył urąganie kapitana.
Zdaje się, że tak potrzeba było mówić z dowodzcą awanturników, bowiem ten dowcip powrócił mu dobry humor.
— Niech każą przyjść memu pisarzowi, rzecze, i niech mi ułoży list bezpieczeństwa w należytéj formie.
Zbliżył się człowiek wysoki, chudy, drżący i cały czarno okryty, nauczyciel początkowych nauk z sąsiedniéj wioski, którego kapitan Caverley wyniósł tymczasowo na godność swego sekretarza.
Ułożył on pod przewództwem Musarona list bezpieczeństwa najzwięźlejszy i najpewniejszy, jakiego by lepiéj i uczony nie napisał; wtedy kapitan kazawszy wezwać przez pazia każdego z dostojnych bandytów, swoich współbraci, zaczął sam, czy to dla tego, że nie umiał pisać, czy téż dla wiadoméj przyczyny, iż nie chciał zdejmować swojéj żelaznéj rękawicy, odciskać gałkę swego sztyleta pod spodem pisma, i kazał to samo czynić innym dowódzcom, pod swoim monogramatem, jednym krzyż, innym pieczęcie, a jeszcze innym sztrychy. Wykonawszy cały ten obrot, dowódzcy śmieli się między sobą, sądząc się daleko wyższemi od wszystkich książąt na świecie, kiedy dają listy bezpieczeństwa posłowi króla francuzkiego.
Gdy pargamin był zapełniony wszystkiemi pieczęciami i sztrychami, Caverley powrócił do Mauléona.
— A imię posła? zapytał.
— Dowiesz się jak przybędzie, odrzekł Agenor, i to jeszcze jeżeli raczy je oznajmić.
— To jest jakiś baron, zawołał, śmiejąc się rycerz Zielony, któremu spaliliśmy zamek, i uwiedliśmy żonę, przychodzi zobaczyć czy mu się nie uda wykupić swą nieskażoną małżonkę za swego konia albo białozora[1].
— Przygotuj najpiękniejsze zbroje, rzekł dumnie Mauléon; rozkaz twoim paziom, jeżeli ich masz, ubrać się w najpiękniejsze suknie, i nakaz milczenie, gdy ten, którego oznajmię, wejdzie, abyś później nie żałował popełnienia wielkiego błędu, przed ludźmi znającemi się na rzemiośle broni.
I Mauléon wyszedł z namiotu, czując ciężar jaki z sobą miał ponieść. Szepty, powątpiewania i zdziwienia przebiegały zebranie.
— On jest szalony, pomruknęli niektórzy.
— Oh! nie znacie go wcale, rzeki Caverley. Nie! nie! on nie szalony, trzeba czegoś nowego oczekiwać.
Pół dnia ubiegło. Obóz odzyskał zwykłą powierzchowność. Jedni kąpali się w rzece, drudzy pili pod drzewami, inni swawolili w polach. Widziano wracające bandy łupieżców, oznajmiających się krzykami radości i nieszczęścia. Zbroje, sługi, tłumy obozowych włóczęgów igrały tam, gdzie się przysposabiały uczty ich panów. Beczki z wybitemi dnami, skradzione łóżka, połamane sprzęty, materace w kawałkach zaścielały ziemię; wówczas, kiedy mnóstwo psów nie mających swych panów, włócząc się pomiędzy tłuszczą i szukając pożywienia, okradało łupieżców i przestraszało zbłąkane w obozie dzieci.
Ten widok przedstawiał się na wstępie do obozu, kiedy dal się słyszéć odgłos cztérech trąb, przed któremi postępowała chorągiew mająca na sobie mnóstwo lilii złotych[2]. Ukazanie się téj chorągwi niepospolite sprawiło zamięszanie w obozie; uderzono w bębny, rozproszonych wezwano pod broń, i dowódzcy z pośpiéchem przebiegać zaczęli. Po niejakim czasie za owemi cztérema trąbkami i sztandarami, ukazał się zwolna i uroczyście postępujący orszak. Orszak ten składał się: naprzód, z herolda, który niósł goły miecz hetmański, z rękojeścią złotą i ozdobioną liliami, za nim dwunastu ludzi, podobnych do żelaznych posągów, tak byli uzbrojeni; za niemi dopiéro postępował rycerz wojennéj postawy ze spuszczoną przyłbicą Jego silny koń czarny żuł wędzidło złote, a długi miecz błyszczał przy jego boku.
Przy tym rycerzu, w niejakiém oddaleniu postępował Mauléon, prowadzący cały ten orszak do głównego namiotu dowódzcy, gdzie zebrała się rada w komplecie.
Cichość obudzona podziwem i ciekawością panowała w obozie, który przed chwilą rozlegał się głośną wrzawą.
Dowódzcą orszaku zsiadł z konia: kazał znieść chorągiew królewską przy odgłosie trąb, i wszedł do namiotu.
Wodzowie siedzący nie powstali bynajmniéj na to przybycie, i spoglądali na siebie z uśmiéchem.
— Jestto chorągiew króla Francuzkiego, rzekł rycerz głosem słodkim i przejmującym, kłaniając się przed nią.
— Dobrze ją poznajemy, rzekł Hugo de Caverley podnosząc się, aby odpowiedziéć obcemu, lecz oczekujemy, aby poseł króla francuzkiego wymienił swoje nazwisko, abyśmy głowy uchylili przed nim, jak on uchyla się przed godłem swojego pana.
— Ja, odrzekł skromnie rycerz podnosząc przyłbicę, jestem Bertrand Duguesclin Konnetabl Francyi wysłany przez łaskawego króla Karóla V. do panów dowódzców wielkich rot, którym niech Bóg udziela wszelką radość i pomyślność!
Zaledwie skończył mówić, wszystkie czoła odsłoniły się, wszystkie miecze wydobyto z pochew i wstrząśniono z radością. Wszędzie uszanowanie albo raczéj zachęcenie rozległo się w długich okrzykach, i ten ogień elektryczny, przebiegając szybko jak mina prochu, objął obóz, a cała armia zaczęła szczękać swemi włóczniami i mieczami, krzycząc we drzwiach.
— Niech żyje Konnetabl Francyi?
Ten zaś skłonił głowę ze zwyczajną sobie powagą i skromnością zarazem, a ten jego dowód grzeczności przyjęto grzmotem oklasków.




  1. Białozór, gatunek sokoła.
  2. Karól V. król Francyi ograniczył liczbę ich trzcina liliami na cześć Świętéj Trójcy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.