<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.
Jak naczelnicy wielkich hord przyrzekli Bertrandowi Duguesclin, pójść za nim na koniec świata, jeżeli by mu podobało się ich tam prowadzić.

Przeminęła pierwsza chwila zapału, a po niéj nastąpiła rozwaga, wśród któréj słowa Konnetabla wymówione z godnością i powagą, przeniknęły szeregi tłumu, i dostały się jasno i wyraźnie na krańce obozu, gdzie ostatni żołnierze przyjęli ją z radością.
— Panowie kapitanowie, mówił Bertrand, z tą grzecznością prawie uniżoną, która ujmowała serca tych wszystkich z którémi miał stosunki. Król francuzki przysyła mnie do panów, abym wypełnił czyn godny ludzi jak wy walecznych.
Wstąp był pochlebny, lecz jedynym charakterem kapitanów była nieufność, z czego wynikło, że niewiadomość celu do jakiego zmierzał Konnetabl oziębiła słuchaczy. Spostrzegł to łatwo, a że trzeba było daléj mówić, korzystał z piérwszego natchnienia, i tak daléj rzecz swoją prowadził:
— Każdy z was posiada dosyć sławy, i może jéj nie pragnąc więcéj, jednak nikt z was nie może powiedziéć:
„Jestem dosyć bogaty” a jednak każden z was powinien dojść do tego celu, który korzyścią wieńczy czyny wojenne. Zacni panowie, wystawcie sobie, że przedsięweźmiemy wyprawę przeciwko możnemu i bogatemu Monarsze, którego łupy wpadają w wasze ręce prawem wojennym i będą dla was trofeami równie chwalebnymi, jak i pożytecznymi. I ja podobnież jestem awanturnikiem, jak i wy, i ja także jestem dzieckiem szczęścia, jak i wy. Lecz prócz tego, panowie, czyż, nie wstydzicie się ucisku dopełnianego nad nieprzyjaciółmi słabszémi od nas? czyż nie macie ochoty, zamiast tego kwilenia i krzyków kobiécych, które słyszałem przebywając wasz obóz, aby wasze uszy pogłaskał dźwięk trąb, zwiastujący rzeczywistą walkę, i ryk nieprzyjaciela, którego zwalczyć potrzeba? Nakoniec, waleczni rycerze, wszelkich narodów, którym wiele zależy na utrzymanie własnéj sławy, czyż, nie będziecie szczęśliwémi, gdy oprócz chwały i bogactw, jakie wam przyrzekam, połączycie się dla sprawy, przynoszącéj zaszczyt ludzkości? Bo jakie też życie prowadziémy, my ludzie wojskowi? Żaden Monarcha wybrany przez Boga nie potwierdza naszych zdzierstw i łupieży; krew którą przelewamy, jest często krwią która wola zemsty, i któréj głos nie tylko wznosi się w niebo, ale jeszcze mimowolnie wzrusza naszą duszę, zatwardziałą w okropnościach wojennych. Po zmienném i dziwaczném życiu, zostając żołnierzami, zastępami Boga; zostając bogatémi i zamożnémi, czyż nie osiągniemy przeznaczenia godnego zawiści, każdego rycerza poświęcającego się znojom wojennym?
Wnet przeciągły szmer potwierdzenia przebiegł szeregi dowódzców, bo silne było przekonanie, płynące z ust szermierza najsławniejszego w owéj epoce. Wszyscy widzieli Bertranda walczącego nie w jednéj bitwie, i wielu z nich czuło, ostrze jego miecza i ciężar maczugi; zdawało im się też zaszczytnym, odpowiedziéć zdaniu podobnego żołnierza.
— Panowie, mówił dalej Duguesclin, uszczęśliwiony wrażeniem sprawioném piérwszą częścią mowy, otóż plan, który mi nasz dobry król Karól V, powierzył. W Hiszpanii, Maurowie i Saraceni, stali się bardziéj zuchwali i okrutni, jak kiedykolwiek; w Kastylii, panuje Monarcha Chrześcijański, zuchwalszy i okrutniejszy niż Maurowie i Saraceni, człowiek, który zabił swego brata, rycerza uzbrojonego, noszącego łańcuch i ostrogi złote, który jeszcze zamordował swoją żonę, siostrę naszego króla Karola; zuchwalec nakoniec, któremu zdaje się iż zbrodnia ta dała mu prawo urągać się z rycerstwa całego świata. Przyznajcie moi panowie, że aby czyn podobny został bezkarnym, trzeba chyba uwierzyć że niema już więcéj rycerstwa.
Drugi ustęp pomierne uczynił wrażenie na awanturnikach; gdyż zabić swojego brata, zamordować żonę, zdawało im się czynami chociaż występnémi, ale mniéj godnémi zemsty, dla którejby można było naruszyć spokojność dwudziestu pięciu tysięcy poczciwych ludzi. Duguesclin spostrzegł że jego sprawa słabła, jednak nie zniechęcał się, i tak mówił daléj:
— Przekonacie się panowie, czy kiedy krucyata była sławniejszą i użyteczniejszą zarazem. Znacie Hiszpanią; niektórzy z was przebyli ją, a wszyscy słyszeli o niéj mówiących: Hiszpania, to kopalnia złota, Hiszpania, to pałace przeładowane skarbami arabskiómi; w niej to Maurowie i Saraceni złożyli skarby złupione na połowie świata; Hiszpania, to kraj gdzie kobiéty są tak piękne, że dla jednéj z nich król Rodrig stracił swoje królestwo. Tam to ja się udaję, i zaprowadzę was z sobą, jeżeli chcecie mi towarzyszyć; udam się tam z kilkoma wyborowemi przyjaciółmi, i tam to zechcę doświadczyć, czy rycerze króla don Pedro, są tak nikczemni jak ich pan, i przekonać się, czy cięcia ich mieczy, równają się naszym toporom. Piękna to podróż, panowie: czy chcecie razem ze mną, miéć w niéj udział?
Konnelabl zakończył swoją mowę poduszszeniem tak szczerém, że niém przeciągnął prawie cale namyślające się zebranie. Hugo de Caverley, który podczas całéj téj mowy był tak niespokojnym, jakby szatan kłół jego konia, przebiegał w około zgromadzonych, zapytując o zdanie, które niebawem mu dawano, poczém, powrócił do Bertranda wspartego na swoim długim mieczu. Żołnierze wpatrywali się właśnie w Bertranda ciekawie, rozmawiającego spokojnie z Agenorem i Henrykiem de Transtamare, któremu serce gwałtownie biło, od początku téj sceny: bo dla niego, jakkolwiek był nieznany tłumowi, wypadek téj sceny dawał tron, albo ukrycie: to jest życie albo śmierć. Człowiek podobnego stanu, zamiast serca ma dumę, a każde jéj zranienie jest śmiertelne. Naradzenie zabrało kilka minut czasu; poczém Hugo de Caverley, zbliżając się do Konnetabla, rzekł, w pośród głębokiego milczenia.
— Dostojny Bertrandzie Duguesclin, brat i towarzysz, jakich dzisiaj przedstawiasz na wzór rycerstwa, godnym jest aby za jego waleczność i szczerość poświęcić nasze usługi. Będziesz naszym wodzem a nie towarzyszem, naszym naczelnikiem, a nie równym nam. W każdém zdarzeniu, należémy do ciebie, i pójdziémy choćby na koniec świata, czy na Maurów, czy na Saracenów, czy nareszcie na Hiszpanów, powiedz tylko a wszędzie pójdziemy. Tylko pomiędzy nami, jest wiele rycerstwa angielskiego, którzy kochają króla Edwarda III, i jego syna księcia Galii, ich wyjąwszy, z każdym innym będziemy wojowali. Czy ci się to podoba zacny panie?
Konnetabl skłonił się na znak wdzięczności, i dodał kilka wyrazów, dla odmalowania zaszczytu, jaki mu rycerze czynili. W tym względzie Bertrand był szczerym. Podobny hołd oddany jego wyższości, musiał pochlebiać człowiekowi czternastego wieku, którego całe życie było żołnierskie.
Wiadomość o tém postanowieniu, obudziła w całym obozie zapał, trudny do opisania. W rzeczy saméj, przykre to było życie dla tych awanturników: zwodzić bójki, przeciw połączoném wsiom, zdobywać płoty i rowy, doświadczać głodu w pośród dostatku. Żyć w innym kraju, w kraju jeszcze nowym, na ziemi prawie dziewiczéj, pod piękném niebem, zmienić wino i kobiéty, podbić bogate łupy Hiszpanów. Maurów i Saracenów, było to celem, które odpowiadało marzeniu, aby miéć za wodza wzór europejskiego rycerstwa. Tak nazywał Konnetabla, Hugo de Caverley. Dla tego téż, Bertrand był przyjęty z zapałem, i poprowadzony do namiotu wzniesionego na najzaszczytniejszém miejscu obozu, a to przez bramę zbudowaną ze skrzyżowanych włóczni nad jego gło- 6’ wą, rękami awanturników, klęczących, nie przed sztandarem francuzkim, ale przed tym który go nosił.
— Panie, rzecze Bertrand do Henryka, kiedy weszli pod namiot, i kiedy Hugo de Caverley i rycerz Zielony, winszowali Agenorowi jego powrotu. Panie, powinieneś być zadowolony, otóż najtrudniejsza praca spełniona. Jesteśmy wszyscy uradowani. Ci ludzie spragnieni jak muchy krwi, spadną na skóry Maurów, Saracenów i Hiszpanów, i straszliwie kąsać cię zaczną, wypełniając swoje przedsięwzięcia, uzupełnią twoje, a wszyscy bogacąc się, tobie tron oddadzą. Gorączki Andaluzyi, zasadzki w górach, przebywanie rzek, których pęd bystry unosi konia z rycerzem, zbytek wina i miłości, pijaństwa i rozkoszy, spodziewam się że mi połowę tych band rozprószy. Druga połowa, zginie bezwątpienia pod razami Saracenów, Maurów i Hiszpanów, którzy są dobremi młotami na podobne kowadła. Czy tak, czy inaczéj, zwyciężémy. Osadzę cię na éronie kaslylskim, i powrócę do Francyi z wielkiem ukontentowanieniem dobrego króla Karola, i mojémi wojakami, których będę oszczędzał, przez poświęcenie tych zawołanych łotrów.
— Zapewne, odpowiedział Henryk zamyślony; lecz czy nie obawiasz się jakiego nieprzewidzianego postanowienia króla don Pedro? Jest to zdolny wódz, i człowiek pełen zasobów.
— Ja tak daleko nie sięgam, odpowiedział Dugueschn; im więcej będziemy miéć trudów, tym więcéj sławy, i tém więcéj zostanie Caverleyowi Zielonych rycerzy na poczciwéj kastylijskiéj ziemi. Jedna mnie tylko rzecz niepokoi, a tą jest, wejście do Hiszpanii; bo dobrze jest wojować z don Pedrem, Saracenami i Maurami, ale nie z Hiszpanią, i pięćset hord jeszcze na to za mało; przytém, daleko trudniéj wyżywić armię w Hiszpanii jak we Francyi.
— Dla tego téż, odrzekł Henryk, chcę udać się do króla Aragonii, mojego przyjaciela, który przez miłość dla mnie, nienawidzi don Pedra; on nam dozwoli przejścia przez swoje państwa, doda żywności i pomocy w pieniądzach i ludziach, tak nawet, że gdybyśmy byli pobici w Kastylii, bezpieczny zapewnimy sobie odwrót.
— Widać, panie, odrzekł Konnelabl, że byłeś wychowany przy dobrym królu Karolu, którego mądrość spływa na wszystkich tych co go otaczają. Twoja rada jest roztropną; idź, lecz strzeż się żeby cię nie schwytano, gdyż wojna tym sposobem byłaby skończoną, albowiem, jeżeli się nie mylę, będziemy walczyć ażeby jednego króla postawić, a drugiego pozbawić tronu.
— Ah! rzecze Henryk przejęty bystrością Bertranda, którego uważał za wojaka nie przebiegłego. „Czy gdyby król don Pedro był zrucony z tronu, niechciałbyś go zastąpić jakim wiernym sprzymierzeńcem Francyi?
— Wierząj mi, panie, odpowiedział Duguesclin, że król don Pedro byłby wiernym sprzymierzeńcem Francyi, gdyby Francya chciała tylko być jego przyjaciółką. Ale o tém nié ma co mówić, kwestya rozwiązana na twoją korzyść. Ten okropny morderca, ten Monarcha Chrześcijański, który hańbi chrześcijaństwo musi być ukarany, dla saméj sprawiedliwości Boga, a ty panie, zarówno jak i kto inny, dobrym jesteś narzędziem. Dla tego téż, ponieważ zgodziliśmy się na wszystko, jedź jak najprędzéj, bo spóźnię się pokazać w Hiszpanii z mojémi hordami, i zanim król don Pedro zdoła rozwiązać swoją sakiewkę, aby nam, jak to przed chwilą mówiłeś, jakiego figla wypłatał.
Henryk nic nie odpowiedział; czuł się poniżonym w głębi serca, tą protekcyą ze strony prostego szlachcica, aby upaść w swojém królewskiém przedsięwzięciu. Lecz korona błyszcząca w marzeniach przyszłości i dumy, pocieszała go w tém chwilowém upokorzeniu.
Kiedy więc Bertrand prowadził do Paryża głównych naczelników hord, aby ich przedstawić królowi Karolowi V, kiedy ten monarcha obsypywał ich zaszczytami i hojnością, aby się chętnie dali zabijać dla jego usługi, Henryk z Agenorem, któremu towarzyszy! Musaron, przedsięwzięli drogę do Hiszpanii, unikając przejścia miejsc którémi przybyli, lękając się aby ich nie poczytano za tych którym możnaby zrobić nieprzyjemność, chociaż byli opatrzeni kartami bezpieczeństwa, wydanemi przez kapitana Hugo de Caverley i Bertranda Duguesclin.
Wzięli się na prawo, gdyż tak było im najkrócéj, aby się dostać do Bearn, i ztamtąd przybyć do Aragonii. Następnie szli wzdłuż Owerni. przebywali brzeg Vizery i przeszli Dordonią w Kastylii.
Henryk niezupełnie pewny, że nie będzie poznanym przebrany, i pod nazwiskiem nieznanego rycerza, chciał się sam zapewnić o usposobieniach względem siebie Anglików i spróbować, czyliby nie można było przyciągnąć na swoją stronę księcia Galii, czego spodziewał się po pośpiechu, z jakim przywódzcy poddali się, i co go przekonywało, że książę Czarny, żadnego jeszcze nie zrobił postanowienia. Miéć porucznikiem Edwarda III, dziecię, które pod Cressy zyskało sobie ostrogi; młodzieńca, który pobił króla Jana pod Poatie, było to, nie tylko podwoić siłę moralną swojéj sprawy, ale nadto, rzucić jakie pięć lub sześć tysięcy włóczni w Kastyllią. Takie były siły, którémi mógł rozrządzać książę Galii, nieosłabiając garnizonów w Gujannie.
Ten książę stał obozem, albo raczéj miał swój dwór w Bordeux. Albowiem chociaż to nie był pokój, ale zawieszenie broni z Francyą, dwaj rycerze bez trudności weszli do miasta; prawda, że to był wieczór jakiegoś dnia uroczystego, i że w zamięszaniu nie zwracano na nich uwagi.
Agenor namawiał księcia Henryka, aby z nim stanął u swego opiekuna, pana Ernautona de Saint-Colombe, który miał dom w tém mieście, ale ten bojąc się, aby jego towarzysz naruszył mu tajemnicę, odmówił, i nawet zgodzono się, dla większego bezpieczeństwa, że Mauléon ma przebyć Bordeaux, nie widząc swego opiekuna: chociaż to dla niego było przykrém, nie powitać tak godnego człowieka, który mu zastępował ojca. Przebiegłszy miasto w całém znaczeniu tego wyrazu, obszedłszy wszystkie zajazdy, kiedy pokazało się niepodobném dostanie miejsca, książę musiał się uciec do Agenora pomysłu. Udał się więc do mieszkania Ernautona, położonego w jedném z przedmieść miasta, po uroczystém zapewnieniu między sobą podróżnych, że imię księcia nie będzie wymówione, i że on będzie uchodził za pospolitego rycerza, brata i towarzysza broni Agenora.
Przypadek cudownie posłużył naszym podróżnym. Ernauton de Saint-Colombe podróżował ówcześnie w kraju Mauléona, gdzie posiadał zamek i włości. Dwóch albo trzech służących pozostali w Bordeaux, i przyjęli młodzieńca, jak gdyby on nie był wychowańcem, ale synem starego rycerza.
Zaufany sługa, będący przy urodzeniu Agenora, przyjmował dwóch podróżnych. Od czterech lat jak Mauléon nie był tu Bordeux. Dom znacznie się odmienił. Niezmierne ogrody przedstawiające schronienie nieprzystępne dla promieni słońca i oczu ludzkich, były teraz oddzielone wielkim murem, i zdawały się tworzyć mieszkanie oddzielne.
Agenor badał starego sługę w tym przedmiocie, i dowiedział się, że te ogrody, w których przepędzał swoją swobodna młodość, zostały sprzedane przez jego opiekuna, księciu Galii, który kazał w nich wystawić wspaniały dom, gdzie przyjmował wszystkich, których nie mógł, albo nie chciał okazale podejmować w swoim pałacu. Dworzanie wszystkich krajów i posłowie wszystkich królów przybywali do syna Edwarda III, który nie znał co przegrana, i cieszył się sławą zwycięzcy.
Książe dał znak Agenorowi, aby mu powtórzył to objaśnienie we wszystkich szczegółach: bo przypominamy sobie, że on przybył do Bordeaux w zamiarze widzenia księcia Czarnego, i w nadziei zyskania jego przyjaźni; że zaś było późno, i podróżni byli strudzeni, książę dał rozkaz swoim sługom do przygotowania sobie pokoju, i udał się na wieczerzę. Agenor poszedł za jego przykładem, i udał się do swego pokoju, na piérwsze piętro tegoż domu, którego okna wychodziły na piękne ogrody, w których pragnął, by jak niegdyś w dzieciństwie, biegać i zbierać kwiaty.
Zamiast położyć się, jak to uczynił książę, usiadł przy oknie, i z całą dwudziesto-letniego serca poezyą, wlepiając oczy na piękne drzewa, po liściach których igrały promienie księżyca, zaczął zstępować w tył potoku życia, którego brzegi tém piękniejsze, im bardziéj się od źródła oddalamy. Niebo było pogodne, powietrze ciche i spokojne, strumyk błyszczał z daleka, jak srebrna łuska ogromnego węża; lecz przez dziwactwo wyobraźni, lub téż podobieństwo obrazu i nawet gadziny, lub woni drzew pomarańczowych Guienng, które przypominają zapach i drzewa Portugalji, myśl jego na skrzydłach płomieni przebiegała góry i spoczęła u stóp Sierra d’Estrella, nad brzegiem owéj rzeczułki, która wpada w Tag, i nad brzeg owéj, nad którą piérwszy raz przemawiał głosem miłości do pięknéj Maurytanki.
Nagle, wśród nocnéj ułudy, światełko pochodzące z tajemniczego pałacu, zabłysło jakby gwiazda przez liście drzew; poczém o cudo! co rycerz poczytał za złudzenie zmysłów, dźwięki guzli dały się słyszéć. Drżący, słuchał owych tonów, które tylko były wstępem; lecz nareszcie, głos czysty i melodyjny, głos, którego trudno nie poznać, gdy się raz słyszało, zanucił po kastylsku, ten stary romans hiszpański:

Piękny rycerz pełen chwały,

Aragoński rycerz śmiały,
Na koniu dumnego czoła;
Polując ciągle dzień cały,

Postradał psy i sokoła.

Kiedy słońce przygasało,

Siadł pod dębem rozłożystym;
Siedział i dumał me mało
Pieszcząc się dźwiękiem srebrzystym;
Byłby dumał przez noc całą.

Na wysokim dęba szczycie,
Nagle ujrzał rycerz śmiały
Nadobne i miłe dziecię,
Co mu oczki otaczały,
Ziole pukle, zajaśniały;

Rzekło ono wdzięcznym głosem;
Nie bój się rycerzu śmiały,
Dziecię które sprzecznym losem
Liście dębu wychowały,
Zaszczyty berła czekały.

Z szlachetnego jestem rodu,
Wychowały mnie za miodu,
Pieszczoty, matki królowéj,
Z przodków który w pośród grodu,
W grobach pokładli swe głowy.

Ale ja byłam zaklęła,
Abym sama w lesie żyła;
Dziś godzina już wybiła,
Bym jak na nowo poczęta,
Jeszcze raz się urodziła.

Więc rycerzu, proszę ciebie,
Jak się prosi Boga w Niebie,
Ty co jesteś twych ozdobą,
Nie opuszczaj, weź mnie z sobą,

A będę kochała ciebie.
Agenor me słuchał więcéj, skoczył jak gdyby chciał się ze snu przebudzić, zatopił wzrok pomiędzy drzewa, mówiąc z niepewną nadzieją:

— Aissa! Aissa!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.