<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené
Tytuł Nowy gladjator
Wydawca Aleksander Nowolecki
Data wyd. 1857
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


VII.
Ich unglückselger Atlas! eine Welt,
Die ganze Welt der Schmerzen, muss ich tragen,
Ich trage Unerträgliches, und brechen
Will mir das Herz im Leibe.
Du stolzes Herz! du hast es ja gewollt!
Du wolltest glücklich seyn, unendlich glücklich
Oder unendlich elend, stolzes Herz,
Und jetzo bist du elend.
H. Heine.

Cała noc ta fantastyczna dla Wacława, co jak szalony upajał się wspomnieniami i porwany gorączką rzeźbiarza, wraz z nim gonił mary przeszłości, która mignęła mu jak chwila jedna, jak obraz cudny, latarni czarnoksięzkiéj — dla Sylwii była chłodna, długa, nieskończona jak czas oczekiwania. Widząc jego czoło przyćmione smutkiem, usta zimne pod jéj pocałunkiem, napróżno starała się przywrócić mu pogodę, wesele; napróżno tłumiąc ból co ściskał jéj łono, stroiła lice uśmiechem. Wacław jakby budząc się ze snu długiego, zdawał się nie poznawać téj, co przez dni tyle była mu łzą i uśmiechem. Innemi zajęty myślami, zimnym otaczał ją wzrokiem i wyszedł ponury, milczący — zostawując ją schyloną pod ciężarem obojętności, płaczącą przeczuciem. Długo pozostała na miejscu, oczekując co chwila powrotu, śledząc wytężoném uchem najmniejszy gwar miéjski najlżejszy gwar uliczny, co wśród ciszy nocnéj dochodził ją z daleka, podnosząc jéj łono nadzieją. A ile razy czyje kroki zbliżyły się do jéj drzwi, podnosiła się jakby ją życie odbiegło na chwilę.
Godzinę po godzinie uderzał zegar, a każda ołowiem padała na serce Sylwii, dodając swój ciężar do tego co je tłoczył. Napróżno zapytywała siebie, czy mimowoli i wiedzy, nie zawiniła przeciw niemu, serce jej było czyste jak miłość, miłość nieskończona jak niebo. Tak, przeszła noc i ranek zabłysnął — księżyc skłonił ku ziemi twarz zbledzoną, jak kobiéta po nocy bezsennéj od dni wielu słońce po raz piérwszy powstało i nie zbudziło ich razem do nowych zwierzeń, do nowego dnia szczęścia. Sylwia klęczała blada w tém samém miejscu, gdzie usłyszała jego namiętne wyznanie, gdzie piérwszy raz przycisnął ją do wzburzonéj piersi, i swoją nazwał na wieki. Klęczała bez łzy i modlitwy, bo usta nie mogły złożyć się do niéj — tylko czuła jak liść po liściu opadał z kwiatu jéj szczęścia, zwątpienie odpychało nadzieje i świat cały szarym powlekał się kirem a blask poranku, woń kwiatów, drażniły tylko jéj duszę zbolałą, jakby urągając jéj samotności, tęsknocie. Kwiat każden zdawał się otwierać usta purpurowe, stroić się; migotać rosy kroplami i szeptać szyderczo, „jam szczęśliwy, jam piękny, kochany! a ty coś mnie dumną deptała stopą, wsparta na jego ramieniu, coś braćmi memi swoje zdobiła włosy, teraz plączesz sama, sama.” Sama, to słowo dźwięczało jéj w sercu i jak echo odbijało się w szmerze liści, w szeleście wiatru.
— Sama, powtórzyła głośno, zawsze sama!
— Dla czego? zapytał za nią głos znany.
Wacław stał od chwili niepostrzeżony, pożerając ją wzrokiem nieledwie — bo w téj zniechęconéj, bolesnéj postawie, zabłysła mu raz piérwszy wcieleniem Ewy.
— Dla czego sama? powtórzył.
Sylwia podniosła się nagle; piękna wzruszeniem wewnętrzném, choć usta jéj białe prawie, drżały bladym okolone uśmiechem.
— Dla czego? rzekła podnosząc głowę, Bóg to wié jeden, co dał mi serce gorące i dumą ukoronował mi czoło — że dotąd w życiu wszystko było mi małe i obce i nic téj piersi zapełnić nie mogło. Dzieckiem nie umiałam się bawić z rówiennikami, obce mi były ich śmiechy, zabawy, obcą się czułam wśród sióstr i braci, jakby wygnana z innego świata. Ojciec i matka kochali siebie, kochali rodzeństwo moje, mnie jednak nie wystarczały dzielone pieszczoty, chciałam być sama w ich sercu i myśli i uciekałam od pocałunków co jak z obowiązków składano w wieczór na mojém czole. Sama, wśród ciszy nocy, spoglądałam ku gwiazdom, ku nieprzejrzanéj przezroczy nieba i wznosząc ręce i ducha do góry, pragnęłam kochać i być kochaną. A ile razy gwiazda mignęła, strącona siłą niewidzialną, zdawało mi się że jasny anioł spłynie ku mnie na jéj promieniu, że on odpowie marzeniom moim i uniesie mnie z sobą do nieba. Bom nieuwierzyła by na całéj ziemi, znalazło się drugie serce mojemu bratnie, bom nic na świecie nie kochała tutaj, pókim nie spotkała ciebie. Ty jeden zdałeś mi się równy, wyższy nawet — tylko pod promieniem twego oka, z głową wspartą na twojéj piersi, spoczęłam spokojnie, i raz piérwszy gdym spojrzała w około, świat nie oddźwięknął mi próżnią, nie przeraził chaosem — zapomniałam o wszystkimi i tak zapatrzyłam się w ciebie, żem nie spojrzała gdzie mnie zawieśdź możesz. Ty, któregom czciła jak ojca, miłowała jak brata, kochała jak kochanka, zapełniłeś mi świat cały, jak ja tobie — a teraz spójrz w głąb’ twego serca i zapytaj nie mnie, lecz siebie, czemu znów ogarnęła mnie samotność? czemu rachuję z drżeniem gwałtowne bicia serca, i nie znajduję im oddźwięku. Czemu po raz pierwszy obejrzałam się w koło siebie, zimnym tchnieniem twojem strącona z wyżyn gdziem jak w ojczyźnie swobodną oddychała piersią, gdzieśmy wzajemnie tworzyli sobie świat miłością, i powiedz, dla czegom zbudziła się nagle i ujrzała się jak wędrowiec na dzikiéj skale z przepaścią w około? Bom ja badała myśl i serce moje, i znalazłam w nich tylko twój obraz, ciebie, i zawsze ciebie!
Wacław słuchał w milczeniu i czuł się małym w obec téj miłości i czuł że jéj nie wydoła. On który noc całą zapomniał o niéj, słuchając marzeń szaleńca, on co ją pokochał może więcéj piérwszém pragnieniem, niż pierwszą miłością; co ciągle żądał więcéj i więcéj! i do dna czarę rozkoszy wychylił. Milczał, oskarżając się wgłębi ducha, upokorzony jéj wyższością, nie mogąc odzyskać wrażeń utraconych, ni wrócić do piérwszego dnia miłości. Myśl jego ulatywała od niéj nieposłuszna, wracała do opuszczonéj pracowni, zawisła mu nad głową i wołała jak głos Boży na wiecznego tułacza: „daléj, daléj.“ Zbyt dumny na kłamstwo, stał naprzeciw Sylwii, jak winowajca milczący i blady.
— Wy kobiety, rzekł wreszcie z ukrytym gniewem, chcecie być słońcem naszem a zapominacie że ono darzy życiem i ciepłem. Chcecie świat nam zapełnić i wynieść się na piedestal bóstwa, a zapominacie że jedna tylko cnota, poświęcenie, może was dźwignąć na niego.
— Poświęcenie? zawołała Sylwia, ty mówisz mi o niem, powiedz co ci poświęcić mogę ja co cię kocham. Każ mi umrzeć, umrę dla ciebie szczęśliwa, to będzie rozkosz, nie poświęcenie. Poświęcenie? wymysł ludzki by miłość zastąpić — niech ono panuje w krainie zimna i cienia, ale nie w słonecznym rozkochanych świecie. Niech świeci tam gdzie miłość zagaśnie. Ja się dziś dla ciebie poświęcić nie mogę, ja com byt i wolę straciła — co stałam się odbiciem i oddźwiękiem twoim — ja twoja!
— Moja? powtórzył Wacław. Dla tego ciężkie ci życie? ale pamiętaj, jam cię nie zwodził, nie obiecywał krain roskoszy — tylkom chciał dłoń zmęczoną na twojéj oprzeć dłoni i iść naprzód. Bo chwila obecna, choć piękna, pogodna, oświecona nawet czarowném wejrzeniem twojém, to dla mnie za mało. Ty gdy swobodnie na mojém marzysz łonie, nie słyszysz jakie szarpią je burze — nie widzisz widnokręgów olbrzymich co rozświecają się dla mnie — tyś mnie długo przykowała do ziemi, lot mój zwichnęła, uśpiłaś mnie szczęściem, rozkoszą i chciałaś bym wiek cały przemarzył u nóg twoich. Sylwio, życie to nie sielanka, tylko dziecku kwiaty wystarczą, bo nie wie że one więdną — tylko dziecko motyl zabawi barwami, bo ono nie przeczuwa że piérwsza kropla wody je spłucze.
— A ty czemu przeczuwasz, to co może nigdy nienastąpi? Na pogodnych niebiosach upatrujesz burzy i jak ptak złéj wieści, rzucasz wśród dni wesela, przepowiednie złego.
— Bo burza o któréj mówisz wre w mojej piersi, bo mi dość marzeń, dość spokoju. Ręka moja drzy do czynu i daremnie dłoń twoja przesuwa się po mojem czole; nie odsunie myśli palących co jak dzieci o chleb powszedni, wołają na mnie o ciało! Każde słowo co trąci o ducha urabia się dla mnie w kształt dotykalny obleka w szatę plastyki i dręczy jak mara piekielna, póki go pędzlem nie streszczę. Obrazy nieutworzone, snują się przed oczyma memi, rozsadzają mi czaszkę; a ty chcesz bym nigdy myśli i oka od twojéj twarzy nieodwrócił. Teraz kolej na ciebie, teraz ty chodź ze mną do krain moich nadpowietrznych, chodź! stań mi się wzorem żywym, stań mi się natchnieniem.
Sylwia słuchała słów jego z natężeniem winowajcy, co słucha swego wyroku.
— Wacławie, rzekła, szłam za tobą jak niewolnica posłuszna, nie cofnęłam się przed boleścią żadną, nie cofnęłabym nawet przed zbrodnią. Szłam za tobą, gdzieś zapragnął, gdzieś zamarzył, pókim wspierała się na sercu twojém — bo życiem i siłą wytrwania była mi miłość twoja. Umilkła schylając głowę, jakby lękała się słów własnych i nie chciała dokończyć myśli zaczętéj. I była tak piękna w téj zrospaczonéj postawie, że Wacław postąpił ku niéj, ale ona zdawała go się nie widzieć i mówiła z cicha.
— Więc już sen mój, sen życia skończony, zrozumiałam to w chwili gdy wzrok twój odwrócił się odemnie i gdzieś w nieskończoności gonił swoje widziadła. Zimno grobowe wionęło na mnie, bo ty jedyny którego ukochałam, opuściłeś mnie!
— Nie rozumiesz mnie Sylwio — kocham cię, przysięgam ci to na wszystko co czciemy wspólnie, w obec Boga, co patrzy na nas mdlejących gwiazd oczyma, co nam się ukazuje w purpurowem łonie jutrzenki, co przemawia do serc naszych miłością. A słowa tego nie tylko serce, lecz usta nie wymówiły nigdy — czego chcesz więcéj?
— Na co te słowa? czyż myśli twoje przysięga krępuje? czy przysięgaliśmy sobie gdy raz pierwszy usta nasze złączyły się pocałunkiem, gdy świadkiem ślubu naszego był Bóg jeden i nieskończoność. Ale ja byłam tobie światem i sztuką, ideałem i kobiétą — a dziś? odpowiedz mi bez wahania; jam silniejsza niż sądzisz, nie będę cię trudzić wymówką i łzami.
Wacław milczał ponuro, Sylwia wzrok gorączkowy topiła w jego twarzy.
— Rozumiem, szepnęła głosem w którym drgało życie całe zawiedzione. Sztuka mnie zwycięża — ty ją kochasz, ją jedną! mówiła gwałtownie, ją jedną! Czemuż nie mogę wykraść jéj woni i blasków? ubrać w jéj skrzydła motyle i na promieniu tęczy, jak ona ulatać przed tobą, nieśmiertelną strojna pięknością.
— Kochaj mnie jak chcę być kochanym, ja jéj nie porzucę dla ciebie, rzekł Wacław, na którego twarzy piętnowały się jéj słowa boleścią.
— Wybierz ją, lub mnie — odrzekła kobiéta, namiętnym, drżącym głosem. Ja sercem twojém dzielić się nie chcę, nie mogę — oddaję ci się cała, i w zamian żądam oddania.
— Mówisz że mi już nic poświęcić nie możesz, to fałsz, to pycha, poświęć mi tę dumę dla któréj odpychasz mnie teraz.
Sylwia wstrząsnęła głową, wargi jéj zadrgały, jakby słowem zaczętém.
— Posłuchaj mnie jeszcze, mówił Wacław. Poświęć mi jedno jeszcze, ty coś dotąd była mi słodyczą szczęściem życia — bo inaczéj biada mnie i tobie. Serce rozpęknie mi może z boleści ale rzucić cię muszę — pójdę daléj ciernistą drogą żywota, na któréj krańcu świeci mi ona, nieujęta, niedościgła. Pójdę z niezgojoną raną w głębi piersi, z wiecznym żalem, z wieczną tęsknotą, z nieoschłą łzą w źrenicy, gdzie mnie woła głos nieubłagany; ale bez ciebie, życie będzie mi tylko wielkim cmentarzem, świat, mogiłą szczęścia minionego. Tak jak dla ciebie próżnią, chaosem! bo Bóg nas przeznaczył sobie i wiódł oboje z jednaką żądzą, z jedną tęsknotą, aż nas połączył. Nie targaj jednym słowem miłości naszéj, nie łam przyszłości. Czy wiesz że chwila każda będzie straszna wspomnieniem, będzie nam męką, wyrzutem! Ty drugiéj miłości nie odsnujesz w sercu, jak ja znowu nie zapomnę ciebie i wiecznie zostanę samotny, zbolały.
— Mówisz żem dumna, rzekła Sylwia, byłam nią kiedyś, myśl moja kształtowała ideały i błąkała się pośród ludzi napróżno szukając ich wcielenia. Szłam z głową wzniesioną goniąc marzenia moje gdzieś po gwiazdach rozpierzchłe i tęsknotę moją koiłam nadzieją — bo jutro połyskało dla mnie niby raj zaczarowany — a jam dążyła ku niemu, rzucając tym co szli przy mnie, nie widząc mar moich, uśmiech litośny, wejrzenie pogardy. Byłam dumna, świat cały wyzywałam do walki, bom nie znała boleści, dziś nie mam jutra — cierpienie zwichnęło mi skrzydła co mnie ku krajom myśli méj unosiły. Czoło pochyliło się jak kwiat przedwcześnie burzą zwarzony; kocham, mówiła podnosząc głowę i wzrok błyszczący — kocham! wierzę w ciebie, a serce moje bezsilne nie podbije twego, a wola moja nie pociągnie twojéj; — i piękność w którą Bóg ubrał mi ducha, nie zatrzyma oka twego. Z rojeń ze snów życia, nie zostało mi nic prócz dumy — przyszłość przedemną szara, chłodna, bezbarwna jak noc zimowa, ona jedna prowadzi mnie jeszcze. Umilkła, jakby upadając pod brzemieniem boleści, jakby płacząc nad grobem najdroższych nadziei. Głowa jéj zwisła na piersi, włosy rozwiał chłodny wiatr poranku — łzy cisnęły się do jéj oczu i mimowoli i wiedzy, płynęły po marmurowo­‑bladéj twarzy. Zdawało jéj się, że świat cały, rozpada się, rozpryska na tysiąc części, jak myśli jéj zmącone, a każden odłam kręci się i wiruje, pchnięty siłą niewidzialną i znika jéj z oczu w jakiéjś otchłani bezdennéj. Stała na miejscu wrośnięta posągiem, chwytając oddech piersią ścieśnioną, — a wzrok Wacława spoczywał na niéj brzemienny bólem serdecznym, niemym wyrzutem gniotąc ją do ziemi. Jednak nie postąpił ku niéj, nie przemówił słowa — tylko wzrok jego nie schodząc z Sylwii, powoli, inny wyraz przybierał, jakby szczęścia, zapału.
— Ewa, Ewa!; szepnął tylko niezrozumiałym głosem i wyszedł szybko, nie oglądając się nawet.
A Sylwia jakby tylko wsparta jego spojrzeniem, czy dosłyszawszy słowo ostatnie, padła na ziemię jakby on zabrał jéj siły i życie.
— Wacławie, Wacławie! wołała, będę cię kochać jak chcesz, jak każesz!
Ale on jéj nie słuchał i szedł daléj, inną myślą zajęty, nie czując już jéj boleści. Jak szalony pochwycił pędzle porzucone tak długo i skreślił w jednéj chwili gorączkowego zapału, tę postać szukaną tak długo, któréj zdobycie kosztowało go tyle krwi serdecznéj — dla któréj poświęcił ją i siebie — złamał życie, potargał miłość i grzechem Kaima obciążył sumienie. Ewa wypłynęła wśród obrazu z mgły jaka ją otaczała — wyszła promienna pięknością Sylwii, strojna jej łzami, wielka jéj boleścią. Stanęła przy trupie pierworodnego i zapłakała krwawo nad grobem nadziei swoich i miłości jak ona.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.