O Buonapartem i o Burbonach/Od tłómacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłómacza
Pochodzenie O Buonapartem i o Burbonach
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała książka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁÓMACZA.

Trzeba mi może w kilku słowach wyjaśnić przyczyny, które mnie skusiły do przełożenia tej, zdawałoby się, ulotnej broszury politycznej, tego pamfletu, mającego wszystkie cechy namiętnej i niesprawiedliwej — świadomie i celowo niesprawiedliwej — literatury agitacyjnej.
Przedewszystkiem dlatego, że jest to jeden z najcelniejszych dokumentów prozy francuskiej. Czytelnik Atali i Renégo, oczarowany suggestywnemi nastrojami, wspaniałemi obrazami przyrody, jakie roztacza ten wielki poeta prozy, tutaj pozna innego Chateaubrianda: świetnego polemistę, druzgocącego wymową leadera stronnictwa, „dziennikarza“ w wielkim stylu, w lot chwytającego potrzeby chwili. Że zaś polityka pochłaniała więcej niż pół życia tego pisarza, u którego żadna niemal z jego artystycznych koncepcyi nie jest wolna od motywów agitacyjnych, — przeto znajomość Chateaubrianda byłaby bardzo niezupełna, gdybyśmy go nie poznali jako pisarza politycznego.
O ile inne jego ulotne pisma polityczne mogą zająć jedynie Francuzów, jako dokument przełomowej chwili ich dziejów, o tyle tę broszurę i każdy Polak pochłonie z najżywszem zainteresowaniem. Bonaparte, Napoleon, toć to żywy kawał historyi Polski. Znamy go, znamy z bliska, ale znamy w postaci poniekąd legendarnej apoteozy; ciekawem będzie dla nas poznać ten dokument — stronniczy, oczywiście — ale odsłaniający nam jakgdyby nieco kulis tego pełnego chwały panowania. Nie jest ona sądem historyi o Napoleonie, ani nawet sądem samego Chateaubrianda; pisana była w chwili gdy nie o sąd chodziło, ale o działanie. Oto co, w wiele lat później, Chateaubriand pisze o chwili jej powstania. (Pamiętniki z za grobu, t. III).
...Napoleon nie był jeszcze złożony z tronu; przeszło czterdzieści tysięcy najlepszych żołnierzy świata stało koło niego; mógł się cofnąć za Loarę; armie francuskie przybyłe z Hiszpanii szemrały na Południu; kipiący wojenny lud mógł rozlać się lawą; nawet wśród cudzoziemskich wodzów była jeszcze mowa o Napoleonie lub jego synu dla tronu Francyi; przez dwa dni Aleksander wahał się. P. de Talleyrand skłaniał się sekretnie, jak rzekłem, do polityki zmierzającej do ukoronowania króla Rzymskiego, gdyż lękał się Burbonów; jeżeli nie wchodził wówczas bez zastrzeżeń w plan regencyi Maryi Ludwiki, to dlatego iż, póki żył Napoleon, lękał się, on, książę Benewentu, że nic zdoła utrzymać władzy podczas małoletniości wciąż zagrożonej przez człowieka niespokojnego, nieobliczalnego i jeszcze w sile wieku.
W tychto krytycznych dniach ogłosiłem swoją broszurę O Buonapartem i o Burbonach aby przeważyć szalę; wiadomo jaki był jej skutek. Rzuciłem się w zamęt bitwy aby służyć za tarcz odradzającej się wolności przeciw tyranii jeszcze stojącej na nogach i czerpiącej potrójne siły w rozpaczy... Nauczyłem Francyę, co to jest dawna rodzina królewska; powiedziałem ilu jest członków tej rodziny, jakie są ich imiona i charakter; to było tak, jakbym mówił o dzieciach cesarza chińskiego, tak dalece Republika i Cesarstwo owładnęło teraźniejszością i zepchnęło Burbonów w przeszłość. Ludwik XVIII oświadczył, że moja broszura pomogła mu więcej, niżby to uczyniła stutysięczna armia; mógłby dodać, iż stała się dlań świadectwem życia.
...Bonaparte przeczytał moją broszurę w Fontainebleau; przyniósł mu ją książę Bassano; roztrząsał ją bezstronnie, mówiąc: „To a to jest słuszne, to a to nie jest słuszne. Nic mam prawa winić o nic Chateaubrianda; oparł mi się w czasie mej potęgi; ale te łajdaki, ci i ci“, i wymieniał ich.
Podziw mój dla Bonapartego był zawsze wielki i szczery, wówczas nawet gdy zwalczałem Napoleona z największą zaciętością.
Potomność nie jest tak sprawiedliwa w swoich wyrokach jak to powiadają; istnieją namiętności, uprzedzenia, błędy oddalenia, tak jak istnieją namiętności i błędy wynikłe z bliskości. Kiedy potomność podziwia bez zastrzeżeń, gorszy się że współcześni ubóstwianego człowieka nie mieli o tym człowieku tego samego pojęcia co ona. A wszelako to jest zrozumiałe; rzeczy, które raziły w tym człowieku, minęły; ułomności zmarły wraz z nim; zostało jedynie to, co było jego niezniszczalnem życiem; ale zło które sprawił nie mniej jest realnem; zło samo w sobie i w swojej istocie, a zwłaszcza dla tych którzy je znosili.
Hasłem dnia jest wysławiać zwycięstwa Bonapartego: ci, co cierpieli, znikli; nie słyszy się już przekleństw, krzyków boleści i rozpaczy ofiar; nie widzi się już Francyi wyczerpanej, orzącej swą ziemię kobietami... Zapomina się że cała Francya jęczała pod jego tryumfami; zapomina się, że najlżejsza aluzja przeciw Bonapartemu w teatrze, która umknęła się cenzorom, ścigana była zaciekle; zapomina się, że lud, dwór, generałowie, ministrowie, najbliżsi Napoleona znużeni byli jego uciskiem i jego zdobyczami, znużeni tą partyą wciąż wygrywaną i wciąż podejmowaną na nowo, tą egzystencyą codziennie stawianą na kartę przez niemożność spoczynku...
„Podziw mój dla Buonapartego był zawsze wielki i szczery“... oto ciekawe wyznanie z ust autora broszury O Buonapartem i Burbonach, broszury w której Chateaubriand odsądza go od wszystkiego, nawet od talentów wodza i administratora... A jednak wyznanie to jest prawdą: zawsze, nawet w okresie najbardziej wrogich stosunków, pociągała Chateaubrianda do Napoleona jakaś tajemna sympatya. Nieszczęsna krew księcia d’Enghien była między niemi, i uniemożliwiała faktyczne pojednanie, ale któż jak nie ten poeta posiadający w rzadkim stopniu poczucie wielkości, mógł odczuć tego drugiego poetę, którego cała polityczna karjera była jakgdyby obłąkanym lotem na orlich skrzydłach w bezkresy? Z sześciu wielkich tomów Pamiętników z za grobu, conajmniej dwa możnaby złożyć z kart poświęconych Napoleonowi; Chateaubriand, jakgdyby urzeczony tą wielką postacią, wciąż wraca do niej, wciąż obchodzi ją ze wszystkich stron. Chateaubriand, urodzony w tym samym roku co Napoleon, lubi zestawiać te dwie egzystencye; a zestawienia te — mimo iż, bezwątpienia, bieg życia Chateaubrianda nie jest bez wielkości i chwały, — niekiedy mimowoli sprowadzają, uśmiech na wargi:
Napoleon był w moim wieku: obaj wyrośliśmy w obozie; ale on wygrał sto bitew, podczas gdy ja marniałem jeszcze w cieniu tej emigracyi, która stała się piedestałem jego fortuny. Zostawszy tak daleko za nim, czyż mogłem go dogonić? A mimo to, wówczas gdy on dyktował prawa monarchom, kiedy ich miażdżył swemi armiami i wyciskał nogami ich krew, kiedy, ze sztandarem w ręce, przebywał mosty Arcole i Lodi, kiedy święcił tryumfy pod Piramidami, czyż byłbym, oddał za wszystkie te zwycięstwa za jedną jedyną z tych zapomnianych godzin, które mi upływały w Anglii w małem nieznanem miasteczku. O! czarodziejska młodości! (III, 179).
Albo to drugie (III, 191):
Bonaparte owładnął 3-go czerwca elektoratem Hanowerskim: w tym samym czasie, ja, w Rzymie, zamykałem powieki nieznanej kobiecie (pani de Beaumont).
To uroczne działanie „gwiazdy“ Napoleona na jego najzawziętszego politycznego wroga dodaje oryginalnego smaku tej krwawej broszurze; zyska go może jeszcze więcej, jeżeli dodamy, iż, z drugiej strony, nigdy szczera nić sympatyi nie istniała między tym „uwielbianym potomkiem św. Ludwika“, Ludwikiem XVIII, a Chateaubriandem. Chateaubriand był, mimo wszystko, dzieckiem swojej epoki; pragnął prawowitej monarchii, ale rozumiał, że nieda się zatrzymać obrotu czasów; stąd ci Burboni, którzy, na swojej smutnej emigracyi, „niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli“, musieli \ mu się stać równie — bardziej może — obcy jak ów wielki despota ale nawskroś nowoczesny człowiek, Napoleon. Odbija się to i w stylu. O ile pierwsza część broszury poświęcona Napoleonowi pulsuje namiętnością, o tyle druga, sławiąca dobrotliwe rządy spodziewanych Burbonów, dziwnie jest mdła i blada. Nawet talent pisarski Chateaubrianda nie umiał nic wykrzesać z tego obcego starca, wprowadzonego do Francji przez jej wrogów, który dziwnie mało nadawał się do apoteozy. I Ludwik XVIII, mimo iż skorzystał z usług pisarza, nie czuł dlań żadnej sympatyi. On chciał sług takich, którzy jemu wszystko zawdzięczają, a nie którym on wiele zawdzięcza.
To też, przyczyniwszy się potężnie do posadzenia Burbonów na tronie, przez cały czas ich panowania Chateaubriand pozostawał z tronem w mniej lub więcej zaakcentowanym rozdźwięku, chwilami w jawnej opozycyi i niełasce, aż dopiero wygnanie ich przez rewolucyę lipcową w roku 1830, postawiwszy rzecz na bardziej platonicznym terenie, uczyniło Chateaubrianda znowu fanatycznym i wiernym rycerzem prawej dynastyi.
Ale przypomnijmy w niejakim porządku główne momenty stosunku Chateaubrianda do Napoleona[1].
W roku 1802, Chateaubriand, sławny już autor Atali (1801), ogłasza swoje wielkie dzieło Duch Chrześcijaństwa, będące przepiękną miejscami poetycką apologią chrystyanizmu. W tym samym momencie, pierwszy konsul Bonaparte, czując się mocno na tronie niemal już monarszym, opromieniony aureolą zwycięstw, podejmuje dzieło reorganizacyi Francyi, gojenia ran przeszłości. Jednego i tego samego dnia, Bonaparte święci w kościele Notre-Dame w Paryżu konkordat, uroczyste pojednanie z Kościołem, artykuł zaś w urzędowym Monitorze wita pochwalnie utwór Chateaubrianda. Nic dziwnego, że pierwszy Konsul zwrócił oczy na pisarza, w którym widział naturalnego swego sojusznika i współpracownika w tem dziele pokoju. Spotkanie między dwoma ludźmi, którzy, każdy z innych tytułów, ściągali ku sobie oczy Francyi, odbyło się niebawem.
Po przyjęciu konkordatu przez ciało ustawodawcze w r. 1802, Lucyan, minister spraw wewnętrznych, wydał zabawę dla brata; zaproszono mnie na nią jako człowieka który skupił siły chrześcijańskie i powiódł je na wyłom. Byłem w galeryi, kiedy wszedł Napoleon: sprawił na mnie sympatyczne wrażenie; widziałem go zawsze jedynie zdaleka. Uśmiech miał ładny i miły, oczy wspaniałe, zwłaszcza przez swoją oprawę i rysunek brwi. Nie miał jeszcze żadnego komedjanctwa w spojrzeniu, nic teatralnego, udanego. Duch Chrześcijaństwa, który w tej chwili robił wiele hałasu, uderzył Napoleona. Zdumiewająca wyobraźnia ożywiała tego tak zimnego polityka: nie byłby tem czem był, gdyby Muza nie stała przy jego kolebce: rozum wykonywał myśli poety. Wszyscy ci ludzie o wielkiem życiu są zawsze zespołem dwóch natur: muszą być zdolni do natchnienia i do czynu: jedno poczyna, drugi spełnia.
Bonaparte spostrzegł mnie i poznał nie wiem po czem. Kiedy się skierował w moją stronę, nie wiedziano kogo szuka; szeregi otwierały się kolejno; każdy spodziewał się, że konsul zatrzyma się przy nim: widać było, że te omyłki niecierpliwią go. Usunąłem się za sąsiadów, nagle Bonaparte rzekł podniesionym głosem: „Panie de Chateaubriand!“ Zostałem wówczas na przodzie, tłum bowiem cofnął się i zamknął zdała kołem rozmawiających. Bonaparte zagadnął mnie bardzo poprostu; bez komplementów, bez zdawkowych pytań, bez wstępów, zaczął z miejsca mówić do mnie o Egipcie i Arabach, tak jakgdybyśmy się dobrze znali i jak gdyby ciągnął dalej zaczętą już rozmowę. „Uderzało mnie zawsze, rzekł, ilekroć widziałem jak szeikowie padają na kolana w pustyni, że obracają się ku wschodowi i dotykają piaskiem czoła. Co oni za nieznaną rzecz ubóstwiają w tym wschodzie?“
Bonaparte przerwał, i, rzucając się bez przejścia w inną myśl, ciągnął: „Chrystyanizm! Czyż ideolodzy nie chcieli zeń uczynić systemu astronomii? A gdyby nawet, czy myślą że mnie tem przekonają że chrystyanizm jest mały? Jeżeli chrystyanizm jest alegoryą ruchu sfer, geometryą gwiazd, daremnie mędrkowie się silą: mimowoli zostawili dość wielkości ohydzie [2].“
Tuż po tych słowach, Bonaparte oddalił się. Niby przed Hijobem, w mojej nocy, „duch przeszedł „przedemną; włosy zjeżyły mi się na ciele; on „stał tutaj; nie znam jego twarzy i słyszałem jego „głos niby tchnienie“...
Jasnem było, że Bonaparte chce wciągnąć Chateaubrianda do współpracy; mimo to, nie dawał znaku: czekał na rękojmię. Taką rękojmią stała się dedykacya drugiego wydania Ducha chrześcijaństwa; odpowiedzią pierwszego konsula było mianowanie pisarza sekretarzem ambasady w Rzymie. Ambasadorem był kardynał Fesch, wuj Bonapartego.
Stanowisko to nie było dla Chateaubrianda dobrze obrane. Nie był on człowiekiem zdolnym odgrywać podrzędną rolę, kardynał zaś nie był wygodnym przełożonym. Więcej zadowolenia wróżyło pisarzowi samodzielne poselstwo w Valais, które miał objąć z kolei. Po drodze zatrzymał się w Paryżu i udał się na audjencyę do pierwszego Konsula. Uderzyła go zmiana rysów Bonapartego, jego niepokój, wzburzenie wewnętrzne, jakby zakłopotanie. W dwa dni później zrozumiał przyczynę. Wychodząc z ogrodu Tuilleryj na ulicę Rivoli,
pomiędzy jedenastą a dwunastą w południe, usłyszałem człowieka, który obwoływał urzędową wiadomość; przechodnie zatrzymywali się skamieniali pod wrażeniem tych słów: „Wyrok specyalnej komisyi wojskowej zgromadzonej w Vincennes, skazujący na śmierć Ludwika Antoniego Henryka Bourbon, urodzonego 29 sierpnia r. 1772. w Chantilly“. Krzyk ten spadł na mnie jak grom. Zmienił bieg mego życia, tak jak zmienił bieg życia Napoleona. Wróciłem do domu i rzekłem do pani de Chateaubriand: „Rozstrzelano księcia d’Enghien“. Siadłem do stołu i zacząłem pisać swoją dymisyę.
Wyrokiem tym, wydanym z pogwałceniem litery prawa (księcia d’Enghien porwano na obcem terytoryum), Bonaparte chciał przeciąć wszelkie marzenia o powrocie dynastyi, chciał rzucić postrach na dąsającą się dawną arystokracyę. I nie omylił się ten znawca dusz w swej wzgardliwej ocenie natury ludzkiej. Oto znamienny ustęp z pamiętników żony pisarza, pani de Chateaubriand:
„Przed śmiercią księcia d’Enghien, prawie całe wyższe towarzystwo paryskie było w otwartej wojnie z Bonapartem; ale skoro tylko bohater zmienił się w mordercę, rojaliści rzucili się do jego przedpokojów, i, w kilka miesięcy po 21 marca, można byłoby przypuszczać że istnieje jedno, tylko mniemanie we Francyi, poza konceptami na które pozwalano sobie jeszcze, przy zamkniętych drzwiach, w kilku salonach dzielnicy Saint-Germain. Trzeba dodać, że próżność więcej jeszcze spowodowała odstępstw niż strach. Osoby tak upadłe twierdziły że je zmuszono, i że zmuszano jakoby jedynie tych którzy mieli wielkie imię lub wielkie znaczenie; stąd każdy, aby dowieść swego znaczenia albo znakomitości swego rodu, uzyskiwał nastrętnemi prośbami aby go zmuszono“.
Zabójstwo księcia d’Enghien dzieli istotnie życie i panowanie Bonapartego na dwie połowy. Dotąd, był on tym, który ocalił Francyę, ale rząd jego był, dla wielu, jakby prowizoryum; odtąd przestano się oglądać wstecz i wkoło siebie; cała Francya, z wyjątkiem nielicznych „nieprzejednanych“ — jak Chateaubriand — patrzy już tylko jak w słońce w pierwszego konsula, później w Cesarza. I tak będzie póty, póki, od nieszczęsnej wyprawy pod Moskwę, znów nie rozbudzą się nadzieje zmiany rządu. Przez te lata potęgi Bonapartego tworzy się we Francyi amalgamat nowego i dawnego społeczeństwa, nowej i dawnej arystokracyj.
Zbogaceni rewolucyoniści zaczęli się wprowadzać do wystawionych na sprzedaż pałaców dzielnicy Saint-Germain. Bliscy zostania baronami i hrabiami, Jakobini mówili jedynie e ohydzie roku 1793, o konieczności skarania proletaryuszy i poskromienia nadużyć motłochu. Bonaparte, zatrudniając w swojej policyi Brutusów i Scewolów, gotował się upstrzyć ich orderami, splamić tytułami, zmusić do zdradzenia swoich przekonań i pohańbienia swoich zbrodni. Wśród tego wschodziło krzepkie pokolenie posiane we krwi i wyrastające jedynie poto aby wylewać już tylko krew cudzoziemską; z dnia na dzień dopełniało się przeobrażenie republiki w imperyalizm i tyranii wszystkich w despotyzm jednego (II, 243).
Dymisya Chateaubrianda przecięła jego stosunki z Bonapartem. Twórczość literacka, podróże na Wschód, do Hiszpanii, wypełniły te lata. Świetny pisarz próbował wprawdzie oddać swoje pióro na usługi opozycyi — o ile wówczas jakakolwiek opozycya była możliwa! — ale po jednym śmielszym artykule zawieszono mu natychmiast pismo, a sam jego właściciel, Chateaubriand, omal nie dostał się do więzienia. Interesującem jest, iż, wśród tego, żona Chateaubrianda była zagorzałą bonapartystką. „Podziwiała, powiada o niej, Bonapartego bez zastrzeżeń; nie robiła sobie żadnych złudzeń co do prawej dynastyi; przepowiadała mi bez ustanku to co mi się zdarzy po powrocie Burbonów“.
Cesarz nie tracił nadziei, iż zdoła wreszcie pozyskać tego wybitnego człowieka, którego wrogie stanowisko nie mogło mu być obojętne. Zamierzał uczynić go generalnym bibliotekarzem Cesarstwa; z myślą o pojednaniu zgodził się na wybór jego do Akademii po śmierci Józefa Chenier (1811). Ale wybór ten, miast posłużyć za pomost do pojednania, zaostrzył jedynie rozłam. Jako nowy członek Akademii, Chateaubriand miał wygłosić przemówienie, które Cesarz kazał sobie przedłożyć na piśmie; nazajutrz zwrócił egzemplarz pokreślony, poznaczony paznogciem i zmięty z widocznem niezadowoleniem. Przemówienie zawierało aluzye na cześć wolności, które Cesarz zrozumiał; zażądał przerobienia rękopisu; Chateaubriand wolał wyrzec się fotelu w Akademii. Odtąd niełaska jego była zupełna.
Wreszcie nadeszła chwila tak długo oczekiwana przez garstkę wiernych rojalistów, a poniekąd i przez Francyę zmęczoną do ostatka, wyciśniętą, nie wierzącą już w niezwyciężoność Gwiazdy Napoleona. Nadchodzi rok 1814. Sprzymierzeni zalewają Francyę, wiodąc ze sobą odrośle rodu Burbonów, dwadzieścia kilka lat hodujących swe pretensye do tronu ojców. Napoleon broni się jak lew, ale ostatkiem sił; zdrada wybitnych generałów coraz to bardziej uszczupla jego armie. Wówczas to Chateaubriand gotuje się rzucić na szalę swoje ważkie i namiętne słowo:
„Nie przestawałem pracować nad moją broszurą, przygotowywałem ją jak lekarstwo wówczas gdyby miał wybuchnąć moment anarchii. Nie tak to pisujemy dziś, siedząc wygodnie przy biurku, nie lękając się niczego poza wojną na felietony! W nocy zamykałem się na klucz, kładłem swoje papiery pod poduszkę, a dwa nabite pistolety na stół; spałem Między temi dwiema Muzami...
...Trzeba mi było wszelako przypuścić do sekretu drukarza; zgodził się zaryzykować tę sprawę; wedle każdogodzinnych nowin, zwracał mi lub brał na nowo wpół złożone korekty, zależnie od tego czy huk armat zbliżał się czy oddalał od Paryża. Przez blisko dwa tygodnie grałem tak w orła i reszkę o moje życie...
Oto garść dokumentów, które pozwolą może we właściwym nastroju odczytać tę drgającą wzruszeniami walki broszurę; — czyta się ją ze szczególnem uczuciem, kiedy się zna rolę, jaką odegrała w tych tytanicznych zmaganiach; kiedy się wie, jak bardzo zaważyła ona na losach Francyi, a tem samem całej Europy. Spływa na nią wreszcie coś z tego osobliwego, niewytłumaczonego niemal uroku, jakiego nabiera wszystko, co dotyka osoby Napoleona, choćby nawet zwany był Buonapartem.

BOY.
Warszawa, w listopadzie 1922.






  1. Bliżej o Chateaubriandzie we wstępie tłómacza do Atali i Renego lub w Nowych studyach z literatury francuskiej Boy’a.
  2. L’infame, aluzya do słynnego wykrzykniku Woltera: „Ecrasons l’infame“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: François-René de Chateaubriand i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.