O małem miasteczku/O bardzo aktualnym świętym

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł O Małem Miasteczku
Wydawca Jerzy Bandrowski
Data wyd. 1934
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O BARDZO AKTUALNYM ŚWIĘTYM

Bawiąc w okolicy, która od półczwarta wieku jest siedzibą kongregacji Oratorjum św. Filipa Nerjusza, i starając się dowiedzieć czegoś dokładniejszego o powstaniu i pochodzeniu kongregacji, a zarazem o jej zadaniach i celach, prędzej czy później musiałem natknąć się na jej założyciela, którym jest św. Filip Neri, po polsku starym, humanistycznym zwyczajem zwany „Nerjuszem“, obdarzony też zaszczytnym przydomkiem „Apostoła Rzymu”, żyjący, każący, sprawiający cuda i nawracający, a organizujący swych współczesnych dla służby Bożej i Bożego życia w latach od 1515 do 1595. Było to zatem w czasach Odrodzenia, kipiącego wrącem, gorącem życiem twórczem, pełnego gwałtownych niepohamowanych żądz i dążeń, pogańskiego barbarzyństwa, przewrotności rozszalałych zmysłów i umysłów, którym zdawało się, iż osiągnęły zupełne wyzwolenie z wszelkich więzów i wystarczy im, gdy na własnej swej sile polegać będą, nią jedynie się rządząc, zarazem jednak był to okres wielkiego rozkwitu prawdziwej sztuki, wzniosłej, pełnej potężnego wyrazu i najszczytniejszych marzeń. Wielka namiętność i nieposkromiona siła bujnego życia tej epoki stworzyła mnóstwo ludzi, długi czas mających przyświecać przyszłym stuleciom blaskiem swego genjuszu, potęgi twórczej, talentu, wiedzy i niebywałego oddawna rozmachu, połączonego z naiwnie dziecinnem, wzruszającem i imponującem zarazem traktowaniem życia możliwie jaknajpoważniej i niemal „dosłownie“, co historję tych czasów robiło serją wspaniałych, wstrząsających dramatów i tragedyj. Zaiste, wszystko było wtedy na wielką skalę. Wspaniałe i oszałamiające swym patetycznym gestem były w tej epoce oczywiście typy ujemne i dodatnie, inaczej czy raczej oględniej mówiąc, byli tacy i owacy, ale ani jedni ani drudzy nie znali lęku przed nieuniknionemi następstwami konsekwentnego postępowania i śmiało, nie cofając się przed niczem, szli ku ostatecznym krańcom swej myśli.
Św. Filip Nerjusz był Florentczykiem i aczkolwiek nie pochodził z rodziny możnej ani bogatej, reprezentował kulturę swego miasta godnie tak ogładą i pełnem skromności lecz uprzejmem i uprzejmem i uprzedzająco grzecznem obchodzeniem się z ludźmi, jak i zamiłowaniami oraz skłonnościami duchowemi, umysłowemi i estetycznemi, a także i talentami. Był doskonałym mówcą, człowiekiem nauki, natchnionym poetą, gorącym wielbicielem i znawcą muzyki, prócz tego miał też niepoślednie zdolności jako wychowawca, a że przytem posiadał prawdziwie ujmującą powierzchowność, wykwintne manjery, podyktowane poczuciem własnej, dobrze zrozumianej godności i dar odgadywania i rozumienia ludzi, mógłby był bez trudu, mówiąc językiem dzisiejszym, zrobić nieladajaką karjerę i zostać ozdobą najznakomitszego nawet dworu książęcego owych czasów.
Ale ten tak zdolny chłopak, syn niezamożnego rejenta florenckiego, już w zaraniu życia zmuszony do myślenia samemu o sobie, bynajmniej nie marzył o zdobyciu powodzenia w świecie i obojętny był tak na sławę, jaki na pieniądze. Te sukcesy zgoła go nie nęciły, mimo że rok, w którym się urodził, uświetniony uroczystym wjazdem papieża Leona X-go do Florencji, wspaniale przez ludność i największych artystów z tej okazji przybranej, zdawał się wróżyć przyszłość jak najświetniejszą i właśnie bogatą w przepych i wonne kadzidła sławy światowej. Jednakże nie trzeba zapominać, że ta Florencja, witająca wjeżdżającego papieża statuą jego ojca, Wawrzyńca Medyceusza, z napisem „To jest syn mój miły, w którymem upodobał sobie“, była też Florencją wielkiego rycerza Kościoła i ducha, płomiennego i płomienistego Dominikanina Savonaroli, od którego słów natchnionych w posadach zadrżało i przybladło ze strachu panoszące się już, rzekłbyś, bez żadnych przeszkód, wskrzeszone pogaństwo.
Mimo, iż Savonarola, tragicznie wciągnięty w wir walk polityczno-partyjnych, w zamęcie ich zginął, a zwłoki jego, zdjęte z szubienicy, zostały spalone na tym samym placu, na którym swego czasu palono za jego natchnieniem dzieła sztuki i piśmiennictwa, pogańskim myślom i poglądom hołdujące, duch jego we Florencji żył i nurtował liczne serca i umysły, nie zaślepione pozorną klęską dobrej sprawy i hałaśliwym triumfem materjalizmu. Łatwo uwierzyć, że rodzina Neri trzymała się tego poglądu na rzecz, ponieważ żyła w przyjaźni z OO. Dominikanami, co nie mogło pozostać bez wpływu na jej sposób myślenia. Jeśli do tego dodamy wrodzoną młodemu Filipowi nabożność oraz religijny od dzieciństwa sposób myślenia, nietrudno przyjdzie nam zrozumieć, iż perspektywa powodzeń świeckich nie mogła go nęcić zbyt silnie. Pogląd na świat przyszłego świętego, na życie, człowieka i jego obowiązki, wreszcie jego potrzeby duszy i serca tak dalece różniły się od poglądów, wówczas powszechnie panujących, że i upodobania i tęsknoty a także i zamierzenia młodego Neri musiały pójść zupełnie odmienną i swą własną drogą.
Ale tę drogę należało naprzód znaleźć, co nie było bynajmniej rzeczą łatwą. I tu młodej, szukającej duszy przyszedł z pomocą Bóg. Stało się mianowicie tak, że ojciec Filipa skutkiem ciężkich, jak na jego stosunki materjalne, strat, poniesionych z powodu pożaru domu, nie widząc się w możności zapewnienia synowi przyszłości, wysłał go do swego brata, Romulusa Neri, bogatego kupca w San Germano, niewielkiej, lecz żywej wówczas miejscowości handlowej na połowie drogi między Rzymem a Neapolem. Ten zamożny, bezdzietny, a poczciwy stryj oddawna już prosił, aby mu synowca przysłano, obiecując wychować go i wykształcić na dzielnego kupca i zapisać mu cały swój majątek. Po do San Germano z Florencji odbył Filip Nero pieszo z pewnością pod każdym względem wyszło na dobre.
„Il buono Pippo“ (poczciwy Filip), jak młodego człowieka nazywano w rodzinie, odrazu przypadł do serca stryjowi, który się też nim szczerze i gorliwie zajął. Filip miał u niego sposobność jak na dłoni zobaczyć i poznać wszystkie rozkosze życia bogatego a spokojnego i dobrego, uczciwego człowieka, San Germano leży w okolicy pięknej, żyznej, niedaleko morza. Z wszystkich punktów jego malowniczo położonej doliny widać było potężną brązowo-siną górę Monte Casino, na której wznosiły się mury i wieże klasztoru, już w VI-ym wieku po n. Chr. sławnym na całe Chrześcijaństwo z świętości i natchnienia jego założyciela, św. Benedykta. Widok był ze wszechmiar piękny, ale dla młodego Filipa treść jego musiała być wielce dramatyczna, albowiem dwa te obrazy — żyznej doliny, zapełnionej ludnością, skrzętnie i pracowicie gromadzącej dostatki i bogactwa ziemskie, oraz buro-sina góra z strzelistym klasztorem i kościołem, to były właśnie dwa światy, między któremi dusza młodzieńca zawieszona była w pośrodku, i to nie w przenośni, lecz niemal w dosłownem znaczeniu. Oto jak o tem pięknie pisze fundator klasztoru na św. Górze pod Gostyniem, Adam Konarzewski, który z prawdziwą miłością pierwszy w Polsce żywot swego uwielbianego świętego opisał (1668 r.).
Wyda się nad brzegiem Kaiety, niedaleko od Germana S. gora bardzo sławna, iedna z tych, które (iako pospolita świadczy powieść) z umieraiącym Christusem Panem, padały się. Gora ta, trzema szerokimi przepaściami od wierzchu aż do spodku rostąpieła się; z których pośrzednia, szerzy rozpadła, pokazuje się. Przy tey, wysoka powstaie epoka, na którey widać Kaplicę, starodawnym Krucifixa Obrazem wsławiona; którą żeglarze, gdy przyległe iey przebywają morze, wystrzeleniem woiennego działa, witać zwykli.
Tu Philippus, często ustępuiąc, męki Pańskiey tajemnice, gorąco rozmyślawał: dla czego codziennie, barzi sobie, fałszywą świata postawę brzydząc; postanowił kupiectwo parzuciwszy, takowy sobie życia sposób obrać, w którymby mógł BOGU wolniejszym służyć umysłem. Przeczuł Stry, o czym zamyslawał Synowiec; dla czego usilnie starał się, aby go, ztey iego zraził intencyi. Naprzód mu obiecuje, że go dziedzicem wszystkiego po sobie uczyni itd. — Ktoremu Philippus, znależytą odpowiedział skromnością, że dobrodziejstwa iego zawsze mu bydz mały wpamięci: a nakoniec rzeczy, chwalił ku sobie miłosc, aniżeli radę.
Dla ścisłości dodajmy, co czcigodny żywotopis pominął: Czeluść w górze rozwarła się tak, iż wleciał w nią głęboki głaz, który ją na wieki jak gdyby zakorkował. Na tym głazie, w samej już czeluści przepaści ktoś pobożny wybudował okrągłą kapliczkę, o średnicy długości 7 metrów, a przez której dwa okienka widać daleko morze, falami swemi myjące stopy góry. Do tej kaplicy w „Rozszczepionej Górze”, jak ją nazywa lud, schodzi się po 35-u żelaznych schodach. Tam to rozmyślał i modlił się przez długie godziny młody Filip i tam stoczył najcięższą walkę swego życia. Zwyciężyła w nej miłość Boga.

Jak to już wspomniałem, św. Filip Nerjusz był poetą. Uczucia swe i miłość Boga chętnie wyrażał w formie sonetów, stanc, ballat rispetti i tym podobnych strof, ulubionych owym czasom. Uczniowie jego, a ówcześni ludzie byli surowymi sędziami poezji, którą wówczas żyło o wiele więcej niż dziś, bardzo chwalili jego poezje, zwłaszcza zaś sonety, które porównywali z sonetami Petrarki. Niestety, święty poeta własnoręcznie spalił przed śmiercią wszystkie swe poezje tak, iż zachowały się z nich tylko trzy sonety. Odzwierciedlają one miłość Boga poety a także jego sposób myślenia i odczuwania. Ponieważ dotychczas nie zosłały przetłumaczone na język polski, ośmielam się podać je tu w swem własnem, możliwie jak najsumienniejszem i najdokładniejszem tłumaczeniu, przyczem zaznaczam szczerze, że piękno ich i dźwięczna melodyjność, jaką zachwycają w języku włoskim, była dla mnie nie do oddania. Oto one:
I.

Jeśli dusza od Boga ma swą doskonałość,
Będąc, jak jest, stworzona w jednem oka mgnieniu,
Nie zaś dzięki rozlicznych przyczyn współspłynieniu,
Jakżeby ją pęt śmierci wiązać mogła małość?

A przecie patrz: Nadzieja, żądza, radość, żałość.
Tak ją oszołomiły w jej ciemnem wiezieniu,
Że, choć czuje, nie widzi tego w swem omdleniu,
Którego widok sam już daje szczęścia trwałość,

Jakże mogą tę nędze burzyć się zuchwale
Przeciw wyższej istocie, łamać jej rozkazy?
Ona ma słuchać — one panować wspaniale?

I jakiegoż to lochu tak ją więżą głazy,
By nie mogła, frunąwszy przez tłum gwiazd na niebie,
Żyć wiecznie tylko w Bogu, umarłszy dla siebie?

II.

Kocham Cię i nie mogę nie kochać, tak mocna
Jest miłość ma i takie ogromne pragnienie,
By nastało zupełne nasze zjednoczenie,
Bym ja w Tobie, Ty we mnie rozpłynął się do cna.

Przecie chciałbym doczekać, kiedy ciemność nocna
Pierzchnie, kiedy mnie srogie wypuści więzienie,
Gdy szalone i ślepe minie odrętwienie
I wygnańca pochłonie kraina północna.

Śmieje się ziemia, niebo, przestworze i drzewa,
Ucichły dzikie burze, śpią spokojnie fale,
Słoneczko przenajzłotsze rozkosznie przygrzewa.

A ptaszkowie świergocą wdzięcznie: — Kto nie śpiewa?
Kto nie kocha? — A na to: — Ja. Bowiem ni radość,
Ni siły me nie czynią mej miłości zadość.

III.

Kto nie pokochał ciebie, Bernardino luby,
Niech nikogo już więcej nie kocha, a jeśli,
Niech kocha zło, zaś innym, co nad zło przenieśli
Dobro, niech postawi miłość czystej próby.
W tobie bowiem miło ci najczystszej są śluby,
Twoja miłość widoki najpiękniejsze kreśli,
Wszystko w Tobie. A przeto miłośnik twój myśli,
Że musi ciebie kochać, aby złej ujść zguby.

A tudzież dufam mocno, że gdy w tym sposobie
Służyć będę ci wiernie, nagrodę zarobię,
Jaka miłującemu słusznie się należy.

Bo jeżeli jest prawdą, w co się zwykle wierzy,
Że kochający wzajem wymieniają dusze,
Ty mnie pokochasz, od cię kochanym być muszę.

Opuściwszy San Germano Philippus udał się do Rzymu, gdzie przez dwa lata studjował, utrzymując się z guwernerki. Wynagrodzenie za swą pracę pobierał pod postacią pokoiku i nader skromnego pożywienia, z którego jednak często nie korzystał, ponieważ umartwiał się postami. Biografowie wspominają, jak to pożywiał się nieraz chlebem i oliwkami przy studni w podwórzu. Trzydniowe „suszenie“ nie należało wtedy u niego bynajmniej do rzadkości. Lecz o wiele więcej od tych ascetycznych jego skłonności zajmuje oczywiście rozwój i kierunek oraz kształt, w jakim krystalizowały się jego myśli.
Przedewszystkiem we Florencji przez sferę ducha św. Dominika, zaś w San Germano św. Benedykta, uświadomiwszy sobie swą epokę, jej siły i niedostatki, z kolei musiał rozważyć w sobie pytanie: — Co zrobić? — Ten niespełna 20-letni młody człowiek pokonał i przezwyciężył, przemógł w sobie swoją epokę, rzecz bardzo trudna, a teraz, wyzwoliwszy się z jej jarzma, myślał, jakby przystąpić do leczenia jej choroby i to nie żadnemi lekami sztucznemi, lecz zapomocą odpowiedniego skierowania własnych jej zasobów szlachetnych, twórczych sił, zapału i ognia, w niczem nie krzywdząc i nie łamiąc natury. Już to samo było niewątpliwie genjalne i świadczyło o wzniosłej wielkości ducha, wynikające z tego jednak zadanie wymagało sił iście tytanicznicznych. A mimo to bohater nie cofnął się przed tym olbrzymim trudem walki, przechodzącej, zdawałoby się, siły ludzkie.
Opisywać dziejów i różnych stanów tej walki i jej przebiegu nie mogę ze względa na rozmiary pracy. Filip zaczął od pielgrzymek do siedmiu bazylik rzymskich i nabożnych rozmyślań przy ich ołtarzach. Zrazu pielgrzymował tak co dzień, a raczej co noc, sam. Po pewnym czasie zebrała się dokoła niego gromadka jednomyślnych, aż wreszcie doszło do tego, że w tych pobożnych pielgrzymkach brało udział nieraz i parę tysięcy ludzi. Działo się to w Rzymie, stolicy Odrodzenia i jego szkół filozoficznych, działo się zwłaszcza, jako protest przeciw pogańskiej rozpuście i pogańskiemu poglądowi na życie, w dniach rozbawionego i rozwydrzonego karnawału, którego uczty, ognie sztuczne, bale maskowe i rozwiązłość tak jaskrawo malują ówcześni historycy i pamiętnikarze. Pielgrzymki te, prócz modlitw i rozmyślań, połączone były z ćwiczeniami i praktykami religijnemi, oraz kazaniami, które wygłaszali też ludzie świeccy, brały zaś w nich udział osoby wszelkich stanów i zawodów. Urozmaicały je śpiewy i muzyka, której siłę uczuciową Święty doskonale rozumiał i oceniał.
Mając już pełną świadomość swej mocy nad duszami ludzkiemi, św. Filip postanowił wykuć w opoce swej duszy wiary pełnej, ścieżkę niezawodną, którąby rzesze poprowadził ku Bogu i które wiodłyby ku Niemu nietylko dziś, ale zawsze, po wszystkie wieki. Aby to obmyślić, rozważyć, a zarazem utwierdzić się w miłości Bożej i w sobie, zstąpił do katakumb, w których, możnaby powiedzieć, dziesięć lat spędził na rozmyślaniach i modlitwach, to znaczy, że przez dziesięć lat codzień na kilka lub kilkanaście nawet godzin znikał w świętych podziemiach, pełnych wspomnień pierwszych chrześcijan i najbardziej bohaterskiej epoki Chrześcijaństwa. Pobyt w tych świętych miejscach jego myśli ku czasom największego podniesienia ducha wyznawców Chrystusa prześladowanego i najwspanialszego rozkwitu chrześcijańskiej miłości. Ducha tego Chrześcijaństwa postanowił wprowadzić do zebrania swych zwolenników, nim chciał ich natchnąć i ożywić, i trzeba przyznać, że swego dopiął.
A równocześnie liczba jego zwolenników i wielbicieli wzrastała i wzrastał też jego autorytet, tak iż bardzo poważnie z nim się liczono, mimo, że do 30-go r. życia nie był księdzem. Kongregacja jego tak się rozmnożyła, iż zwolna zgromadzenia jej musiano przenieść z izdebki Świętego do sali nad kościołem św. Hieronima, potem do kościoła Florenckiego, aż wreszcie wyznaczono mu kościół Santa Maria di Vallicella, (od 1551-go roku był już księdzem), gdzie święty Filip założył swe po dziś istniejące Oratorjum. Zgromadzali się w niem ludzie różnych stanów, od kardynałów i książąt począwszy do ubogich, prostych robotników na ćwiczenia religijne i modlitwy. Do kongregacji Oratorjum należeli i do dziś należą księża świeccy, żadnemi ślubami nie związani, a tylko przestrzegający reguł i sposobu życia Oratorjum tak, jak one zostały ułożone przez założyciela.
Prócz swych prac w Oratorjum zajmował się też św. Filip bardzo żywo młodzieżą, którą serdecznie kochał, oraz odwiedzał i pielęgnował w szpitalach chorych, rzecz naówczas niesłychana i niepraktykowana, zwłaszcza już jeśli szło o nieuleczalnych i choroby zakaźne. Św. Filip nie brzydził się chorób najohydniejszych i spełniał posługi najniższe i najprzykrzejsze, równocześnie pocieszając chorych, dodając im ducha, przygotowując ich w razie potrzeby na śmierć i godzinami modląc się u łóżek konających. Przykład jego sprawił i na tem polu bardzo wiele, bo po pewnym czasie zaczęli go naśladować i wielcy panowie, a zwłaszcza już wielkie damy, jak np. wicekrólowa Neopolu, hrabina Miranda. Odwiedziny tak „wysoko postawionych osobistości“ i ich zajęcia się chorymi z pewnością przyczyniło się do poprawy stosunków w szpitalach i wpłynęło na bardziej ludzki sposób obchodzenia się z nimi.
A tedy: Z tego, czegośmy się tu dowiedzieli, łatwo wywnioskować, że natchniony przez Boga Święty dążył przedewszystkiem do stworzenia praw dziwie chrześcijańskiej atmosfery czynnej miłości Boga i bliźniego. Tego dzieła istotnie dokonał, a było to ogromne dzieło prawdziwie nadludzkiej mądrości i potęgi serca.
O, serce świętego Filipa! Obrzmiewało ono podczas żarliwej gorącej modlitwy i ekstazy tak, że pewnego dnia rozsadziło mu żebra, łamiąc kości. Gdy modląc się, oparł się pewnego razu o grubą belkę drewnianą, a serce trząść nim zaczęło, bal potężny zaczął wraz z niem dygotać i trząść się. Serce w tym Świętym biło naprawdę jak dzwon, a skutkiem tego bicia utworzył mu się po lewej stronie piersi wypukły guz wielkości pięści, tam właśnie, gdzie jest serce. Lecz mimo, że to było niewątpliwe rozszerzenie serca i to w najwyższym stopniu, święty nigdy, prócz duszności, nie cierpiał przez nie jakichś szczególniejszych bólów, nigdy mu ta choroba nie przeszkadzała w pełnieniu obowiązków i mimo niej dożył bardzo późnego wieku. Był to zaiste stygmat miłości Bożej. Umarł z wyczerpania starczego, do samego końca jednak zachowując w całej pełni przytomność i żywość umysłu.
Miał wielu uczniów, z których wielu pięknie przysłużyło się nauce. On nakłonił Cezara Baronjusza do napisania historji Kościoła, dzieła fundamentalnego, on dał początek naukowemu badaniu katakumb a z tem i życia chrześcijan, on wreszcie dał impuls odrodzeniu muzyki kościelnej w osobach i dziełach Unamuccia i Palestriny, dzięki niemu też powstała nowa forma dramatu muzycznego, znana jako „oratorjum“, a pielęgnowana przez najgenjalniejszych kompozytorów aż do naszych czasów.
Czyli: Św. Filip Nerjusz dokonał olbrzymiej pracy skierowania twórczego pędu Odrodzenia na jedynie właściwą drogę odradzania się w Bogu i duchu chrześcijańskim.
O OO. Oratorjanach polskich (Filipinach) przy innej sposobności.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.