Płomienna obręcz/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Płomienna obręcz
Rozdział III.
Wydawca Wydawnictwo „Bibljoteka Tęczowa“
Data wyd. 1931
Druk drukarni „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Tej nocy śniło się Pawełkowi, że znajduje się na wysokim trapezie, z którego powinien skoczyć. Na dole stoi tłum ludzi i wszyscy z największem zaciekawieniem oczekują chwili, gdy Pawełek skoczy. We śnie odróżniał Pawełek dokładnie twarz każdego znajomego. Widział sąsiada, który obok nich siedział na przedstawieniu i słyszał jego słowa pełne zwątpienia:
— Skakać się chłopakowi zachciało, napewno nie skoczy.
Widział twarz matki bladą, zalęknioną, która patrzyła z obawą, nie wiedząc czy Pawełek nie spadnie na ziemię.
Obok spoglądał mały Piotruś, który cienkim, piskliwym głosikiem krzyczał ku górze:
— Wyglądasz teraz pociesznie, Paweł, wyglądasz pociesznie.
Stolarz także stał na dole i zacierając ręce wołał:
— Skacz Pawełku, skacz Pawełku a szybko, potrzebny mi jesteś przy heblowaniu desek.
Widział także znajome dzieci, które patrzyły ze zdziwieniem, widział sąsiadki, które szeptały ze sobą.
On sam kołysał wciąż trapez i szykował się do skoku. I wtedy poczuł nieznany lęk nieznaną dotychczas trwogę. Obawiał się, że nie skoczy nigdy, że nie potrafi, że nie zdobędzie się nigdy na tyle odwagi, by zeskoczyć z rozhuśtanego trapezu, Obawiał się nie upadku a niemożności wykonania skoku.
— Zaraz wszyscy będą się śmiać zemnie, — pomyślał z rozpaczą. Mimo to nie mógł wykonać ani jednego ruchu. Już widział, jak twarze dzieci układają się w grymasie szyderczego śmiechu, jak wczorajszy sąsiad krzywi się drwiąco. Spostrzegał zdumione spojrzenie matki, zawiedzione oczy ojczyma, zmartwioną buzię Piotrusia. Mówił sobie:
— Teraz zeskoczę, teraz właśnie muszę zeskoczyć — a jednak nic to nie pomagało.
I we śnie Pawełek skręcał się ze wstydu i rozumiał, że już nigdy nie potrafi nikomu spojrzeć w oczy, nigdy nie potrafi z nikim śmiało porozmawiać. Już zawsze każdy będzie pamiętał, że wtedy nie umiał skoczyć z trapezu.
Nagle zmieniło się wszystko. Pawełek ujrzał obok siebie małą Dolly. Siedziała obok niego na trapezie jak na koniu i uśmiechała się.
— Przecież to takle łatwe — powiedziała szeptem, — przecież ty jesteś cyrkowcem, prawdziwym cyrkowcem, Pawełku i wiem, że wszystko potrafisz. Wszystko, czego tylko zechcesz!
Wtedy Pawełek uśmiechnął się także i zrozumiał, że wystarczy tylko czegoś mocno chcieć, aby potrafić to wykonać.
— Teraz skoczę — pomyślał.
— Będę na ciebie patrzyła — powiedziała Dollv.
I wtedy Pawełek skoczył.
Skoczył odrazu bez lęku i onieśmielenia, wiedząc, że skoczy dobrze.
Słyszał jeszcze przez sen bicie oklasków i obudził się.
Rozejrzał się, szukając w pierwszej chwili trapezu, na którym powinien był się znajdować i małej Dolly, patrzącej nań z góry.
Lecz cyrku już nie było. Obok niego stała matka i trzęsła go za ramię.
— Pawełku, co ci, chory jesteś, dobudzić cię dziś nie mogę.
Paweł budził się powoli. Uśmiechnął się:
— Śniło mi się, że jestem w cyrku.
— Krzyczałeś przez sen — powiedziała matka.
Pawełek chciał jej opowiedzieć swój sen, lecz właśnie przyszedł ktoś do kuchni, a potem było już zbyt późno na rozmowy. Paweł musiał już iść do szkoły.
Poszedł, gdy jednak znalazł się już przy budynku szkolnym, zawrócił nagle. Bezwiednie niemal, skierował się w stronę placu, na którym, przystanęły wozy cyrkowe. Przez chwilę zatrzymał się w niezdecydowaniu i już zamierzał odejść, napatrzywszy się dosyta na kręcących się ludzi, w obawie, że go może wyrzucą, gdy spostrzegł małą dziewczynkę, siedzącą na stopniach jednego z wozów.
Pawełek poznał w mgnieniu oka „najzręczniejszą woltyżerkę świata”, małą Dolly.
Mała Dolly nie nosiła teraz wvdekoltowanej, błękitnej sukienki, miała na sobie dosyć zniszczoną sukienkę w kratę i chustkę szydełkowaną z czerwonej włóczki, w ręku trzymała mały niebieski pantofelek i zawzięcie czyściła go benzyną.
Pawełek namyślał się chwilę, potem podszedł do małej.
— To ty jesteś Dolly? — zapytał.
Dziewczynka kiwnęła potakująco głową
— Ale naprawdę to nazywasz się Dorotka, prawda? — pytał chłopiec.
— Naprawdę to nazywam się Dorotka — powtórzyła dziewczynka. — A ty jak się nazywasz?
— Na imię mi Paweł.
Potem tłumaczył dziewczynoe, że rozmaicie go wołają, jedni nazwiskiem ojczyma, a drudzy jego własnem.
— Mnie tak samo — uśmiechnęła się dziewczynka, — albo Dolly, albo Dorotka.
— A ty się nie boisz, gdy tak skaczesz na koniu? — zapytał chłopiec.
— Nie, nie boję się wcale. Zresztą — dodała po chwili z powagą, — mój ojciec zawsze patrzy i mnie pilnuje.
Ze sposobu wypowiedzenia tych słów czuło się, że mała pokłada nieograniczoną ufność w swego ojca i nie wyobraża sobie, aby mogło przytrafić jej się coś złego, gdy on jest w pobliżu.
— Jabym także chciał jeździć z cyrkiem — powiedział Pawełek.
— Z jakim cyrkiem, z nami?
— A chociażby.
— Przecież ty nic nie umiesz.
— A jakże!
— Umiesz co?
— Naturalnie, że umiem. Do szkoły chodzę, ojczymowi pomagam.
— To może umiesz tamte rzeczy, ale nie umiesz tego, co się robi w cyrku.
— Skakać niby, kozły fikać, na rękach chodzić?
— No tak.
— A właśnie umiem.
I Pawełek, nie czekając dłużej ani chwili, pałając chęcią pokazania dziewczynce, że on także mógłby występować, machnął natychmiast kozła wtył, potem w mgnieniu oka wdrapał się na dach wozu i stamtąd zeskoczył na ziemię.
— Jak myślisz, umiem, czy nie?
Popisy te nie uczyniły wprawdzie na małej Dorotce piorunującego wrażenia, tem niemniej zwróciły na chłopca uwagę kilku cyrkowców.
— Zręczny chłopak — zawołał jeden.
— Oddech ma dobry, nawet się nie zadyszał — powiedział drugi.
W tej samej chwili z wozu wyszedł jakiś mężczyzna, którego Dorotka pociągnęła za rękę.
— Klaudiuszu, ten chłopiec chciałby z nami pojechać.
Mężczyzna roześmiał się.
— A coś ty za jeden?
Pawełek przedstawił się znowu.
— A co ty umiesz?
— Ja, ja nic jeszcze porządnego nie umiem, ale mógłbym się nauczyć.
— Bo widzisz — powiedziała Dorotka, — mój ojciec, to jest dyrektor, szuka nawet małego chłopca.
— Musiałbym go zobaczyć na trapezie — powiedział jeden z linoskoczków, — tak to przecież nic niewiadomo.
— To może zawołać dyrektora? powiedział drugi.
Lecz właśnie dyrektor zjawił się bez wołania. Nie nosił wprawdzie cylindra, jak poprzedniego dnia na przedstawieniu, nie trzymał również w ręku wielkiego bata, tem niemniej wydawał się Pawełkowi osobistością groźną i wspaniałą.
— Co tu robi ten mały? — zapytał.
Pawełek chciał coś odpowiedzieć, lecz uprzedziła go Dorotka. Jak się okazało, nie obawiała się wcale groźnego dyrektora. Mówiła zupełnie śmiało i swobodnie.
— Tatusiu! Ten chłopak może do nas wstąpić.
Dyrektor spojrzał na Pawełka.
— Rodziców masz?
— Mam.
— Zgadzają się, abyś w cyrku pracował?
Wtedy dopiero przypomniał sobie Pawełek, że rodzice nic jeszcze nie wiedzą o jego projektach.
— Ja nie wiem, jeszcze nie mówiłem.
— E, chłopak zawraca głowę — zadecydował dyrektor i poszedł dalej.
Pawełek spojrzał w jego stronę z żalem. Pocieszyła go jednak Dorotka.
— Idź i przyjdź z rodzicami.
— Ja nie wiem, czy się zgodzą.
— To ucieknij — poradziła dziewczynka bez namysłu.
— Oj, Dorotka, znowu wygadujesz głupstwa — zawołał Klaudjusz, siadając na stopniu obok niej.
— A bo ja chcę, aby on z nami pracował. Was jest dużo, to wam dobrze, a tylko ja jestem sama taka mała, to mi nudno, onby się ze mną bawił. Prawda?
— Naturalnie, że moglibyśmy się bawić razem — powiedział szybko Pawełek, pomimo, że zwykle gardził towarzystwem „dziewuch” do zabawy.
— Z babą to się porządnie bawić nie można — tłumaczył nawet niejednokrotnie ojczymowi. Trudno jednak było uważać „najzręczniejszą na świecie woltyżerkę” za zwykłą „dziewuchę” czy „babę”.
— Więc co, źle mu radzę, aby uciekł? — zapytała Dorotka.
— Głupstwa, dziewczyno, wygadujesz — powiedział Klaudjusz dobrotliwie, gładząc ją po ręce.
— A może mi rodzice pozwolą? — zaczął znów Pawełek.
— Może ci pozwolą. Chociaż... Kto jest twoim ojcem?
— Stolarz.
— Zamożny?
— Ano, ma swój warsztat.
— To cię pewnie nie puszczą. Poco mają dziecko oddawać na poniewierkę i ciągłą jazdę naokoło świata, jak może mieć w domu ciepły kąt i strawę. Rozumiesz?
Lecz Pawełek nie rozumiał. Właśnie chciał podróżować naokoło świata, właśnie chciał jeździć do wciąż nowych, nieznanych miejscowości, właśnie chciał widzieć wciąż coś nowego.
— Jaka tam poniewierka — rozpoczęła znowu rezolutnie Dorotka, — czy mną kto poniewiera?
— Dałbym ja mu — mruknął Klaudjusz cicho, lecz Dorotka usłyszała i roześmiała się wesoło.
— A widzisz, to i jego będziesz pilnować.
— A właśnie, w każdem mieście przyprowadź mi jedno dziecko do pilnowania. Mało mam z tobą utrapienia!
Pawełek stał niezdecydowany. Teraz w świetle dziennem wyglądał cyrk nieco inaczej. Przez plac przechodzili ludzie na ogół ubogo ubrani, wypełniający rozmaite gospodarskie czynności, Wyglądało to bardziej codziennie i bardziej po domowemu. Mimo to chłopiec czuł się wciąż jeszcze pociągniętym ku tym ludziom, którzy w blasku zapalanych lamp zmieniali się nagle, stawali się nieustraszonymi bohaterami, wykonywali rzeczy trudne i ciężkie.
— To ja już sobie pójdę — powiedział.
— Idź, ale wróć jeszcze — zawołała Dorotka.
— Wrócę napewno.
Pawełek odszedł. Wolnym krokiem szedł w stronę domu. Po drodze rozmyślał. Chciał wstąpić do cyrku. Lecz wiedział, że załatwlenie tego nie było wcale łatwe. Widział już siebie, mówiącego z ojczymem.
Tę rozmowę umiał sobie jako tako wyobrazić. Ojczym będzie zapewne krzyczał głośno słowami zdziwienia, potem żalu. Nie będzie się chciał rozstać ze swoim Pawełkiem.
Niedarmo przecież mówiły wszystkie kumoszki w miasteczku, że kocha dziecko jak własne. Wkońcu jednak można mu będzie wyperswadować. Stolarz miał taką naturę, że dawał sobie rozmaite rzeczy wytłumaczyć, nie upierał się nigdy, nawet wtedy, gdy miał słuszność, pozwalał zawsze, aby ktoś, będący innego zdania, wygłosił wszystkie swoje przekonania. Tak, od biedy z ojczymem można było dać sobie radę. Niezupełnie jeszcze wiedział, w jaki sposób, jak można mu to będzie powiedzieć, jakiemi słowami przekonać, czuł jednak, że jakośby się to ułożyło.
Ale matka!
O, z matką byłaby trudniejsza sprawa. Matka rządziła się uczuciem. Jeżeli coś jej się nie spodobało, to nie było na to rady. Matka umiała się zaciąć i wtedy nie ustępowała nigdy, nawet wiedząc, że nie ma słuszności. Potem, po jakimś czasie przyznawała, że się omyliła; nie ustępowała jednak nigdy, musiała postawić na swojem.
— Taki sam jest Paweł. — mówiła niekiedy, niewiadomo czy z żalem, czy z dumą, — taki samiuteńki. Jak powie swoje, to już musi tak być.
Więc matka mogła się nie zgodzić, wzruszyć niechętnie ramionami, lub otworzyć szeroko oczy ze zdziwieniem i zawołać:
— Bój ty się Boga, chłopcze, co ci znowu do głowy strzeliło? Zostawić nas chcesz tu samych i niewiadomo z kim po świecie się włóczyć?
Albo też matka mogła roześmiać się z pogardą i zawołać.
— Do szkoły idź i głowy tu nikomu głupstwami nie zawracaj. Przyjechał cyrk, to już chcesz być cyrkowcem! Niema już innych zajęć na świecie?
Przy myśli o szkole Pawełek przypomniał sobie, że nie był tego dnia wcale w szkole. Pomyślał także ze zdziwieniem, że w ciągu tej godziny, która przeszła od chwili wyruszenia z domu, zmieniło się jakgdyby wiele w jego życiu.
— Chcę, muszę wyjechać z cyrkiem — powtarzał sobie w myśli.
Tak, przed godziną jeszcze nie wiedział wcale, że właśnie tak zamierza, a przecież właśnie ta myśl, to postanowienie, ta chęć istniała w nim już od poprzedniego wieczora, od pierwszej chwili, gdy znalazł się w cyrku.
Więc jakich słów użyć, by przekonać matkę? W miarę zbliżania się do domu Pawełek szedł coraz wolniej.
Wreszcie jednak dotarł do celu, zatrzymał się przez chwilę, nie było jednak sensu dłużej zwlekać.
— Lepiej pomówię przedtem z ojcem — pomyślał.
Przypomniał sobie jednak, że stolarz wyszedł rano z jakąś robotą na miasto i miał wrócić dopiero przed wieczorem.
— Mamy pewnie też niema — zdecydował, nie słysząc turkotu maszyny.
Przez chwilkę stał przed domem. Patrzył na bawiącą się przed domem Stefcię, potem wszedł do środka pocichu.
Wbrew przewidywaniom matka była w domu. Nie szyła wprawdzie na maszynie, lecz rozrzucony na stole materiał świadczył, że przed chwilą dopiero odeszła od pracy. Gdy Pawełek wszedł do pokoju, ujrzał matkę pochyloną nad kuferkiem, którego nie wolno było nikomu otwierać.
Zanim jeszcze wszedł do pokoju, postanowił sobie, że zacznie mówić o czemś zupełnie innem, a dopiero później powie o cyrku, lecz teraz nie miał cierpliwości czekać i zawołał odrazu, stojąc jeszcze na progu:
— Mamo, jabym chciał pojechać z cyrkiem.
Oczekiwał śmiechu, krzyku, drwin lub gniewu.
Lecz matka nie śmiała się, ani się też nie gniewała. Wyglądało to tak, jakgdyby oczekiwała tego powiedzenia. Spojrzała tylko na Pawełka smutnie i za pytała:
— Tak, mnie zostawisz, Pawełku, pojedziesz sam?
Pawełek zawołał:
— To jedźmy wszyscy.
Lecz natychmiast uprzytomnił sobie, że to niemożliwe.
Dopiero teraz również uprzytomnił sobie, że wstąpić do cyrku znaczyło to jednocześnie porzucić dom rodzinny, wszystkich bliskich sobie ludzi i udać się samemu w niewiadomą dal.
— Jeśli pojedziesz to już chyba sam — powtórzyła matka — i nie będzie ci żal?
Pawełek umilkł na chwilę. Takiego obrotu sprawy nie spodziewał się wcale. Potem powiedział niewyraźnie:
— Jak nawet pojadę, to też przecież do was powrócę.
Matka westchnęła.
Pawełek zbliżył się. Chciał ją pocałować, jakoś pocieszyć. Gdy podszedł do matki, spojrzał mimowoli do wnętrza kuferka.
— Co to, mamo? — zapytał ciekawie.
Na samym wierzchu leżał czarny błyszczący trykot, a z pod niego wyglądał papierowy afisz.
Matka spojrzała na chłopca z wahaniem, potem zdecydowała się nagle.
Wyciągnęła afisz z kuferka. Chłopiec spojrzał uważnie.
Afisz przedstawiał akrobatę w czarnym trykocie, stojącego na rozhuśtanym trapezie. Blada twarz, ciemne oczy.
— Kto to, mamo — zapytał mimowolnym szeptem.
A matka odpowiedziała bez wahania głosem, w którym drgała jeszcze duma i podziw.
— To twój ojciec, Pawełku, twój ojciec, słynny na całym świecie linoskoczek.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.