Państwa zwierzęce
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Państwa zwierzęce | |
Wydawca | Gebethner i Wolff | |
Data wyd. | 1916 | |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
WYKŁADY POWSZECHNE UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO,
Z CYKLU „O PAŃSTWIE“
Prof. Dr. MICHAŁ SIEDLECKI
PAŃSTWA ZWIERZĘCE
KRAKÓW 1916
NAKŁADEM KSIĘGARNI G. GEBETHNERA I SP.
WARSZAWA =========== G. GEBETNER I WOLFF
FILIE W LUBLINIE I ŁODZI, ============ SKŁADY:
POZNAŃ — KSIĘGARNIA M. NIEMIERKIEWICZA
NEW YORK: THE POLISH BOOK IMPORT. CO, INC. DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI W KRAKOWIE.
|
Przed kilkunastu laty wybrałem się w Tatry pod przewodnictwem nieodżałowanej pamięci Klimka Bachledy, by podpatrywać życie świstaków. Przed świtem pogodnego sierpniowego dnia posuwaliśmy się jak najostrożniej ku kotlince około Hinczowych Stawów; skradaliśmy się bez rozmowy, stąpając jaknajciszej, przypadając czasem do ziemi lub kryjąc się za głazy, aż wreszcie udało nam się dojść do dobrze Klimkowi znanego miejsca, gdzie poza małą wyniosłością gruntu pasła się gromadka świstaków. Na dużym kamieniu stał stary samiec; raz wraz podnosił głowę a wyciągnąwszy szyję węszył wokoło i wpatrywał się w okolicę bystremi oczkami; upewniwszy się o bezpieczeństwie, pochylał się, ucinał szybko w najbliższem otoczeniu parę kęsów trawy i znów podnosił się w słupka, badając okolicę jakby stróż i opiekun gromady. A dalej, na trawiastym upłazku wrzała praca rodzinna; kilka starszych zwierząt znosiło do jamy pęczki suchej trawy, potrzebnej na zimową podściółkę; młode pasły się ruszając szybko ogromnymi siekaczami a co chwila któreś z nich podnosiło się na tylnych łapkach i przepatrywało okolicę. Jakaś starsza samiczka pracowała koło nory, grzebiąc ziemię i co jakiś czas zanurzając się na chwilę do ciemnego otworu jamy. Cała gromadka robiła wrażenie kolonii zorganizowanych zwierzątek, rządzących się zgodnie, jakby małe państewko; praca wszystkich starszych osobników zdała się być skierowaną ku jednemu wspólnemu celowi, ku zabezpieczeniu bytu gromady w czasie zbliżającej się pory zimowej.
Któryś z nas trącił nieostrożnie kamyk a ledwo słyszalny szmer zwrócił uwagę pilnującego kolonii świstaka. Rozległ się donośny świst, jeden i drugi, i wnet cała gromada pierzchła, kryjąc się do jam i pod kamienie; a z całej dolinki koło stawu odezwały się, jakby odpowiedź na hasło trwogi, świsty innych wartowników, dla nas niewidocznych, a kryjących się na sam głos zwiastujący nieproszonych gości. Widocznie sygnał z jednej gromady pobudził do czujności inne zwierzęta.
Zarówno w naszych krajach jak też i w dalekich okolicach świata spotyka się mnóstwo takich przykładów życia gromadnego, w których można się dopatrzeć pewnej organizacyi, podziału pracy lub wyzyskania czynności jednego osobnika dla korzyści ogółu. I nic też dziwnego, że człowiek, który ma wogóle dążność do podsuwania własnych myśli pod zjawiska zauważone u zwierząt, który z pewną lubością dopatruje się podobieństw między własnymi objawami a zdarzeniami dostrzeżonemi u innych istot, — widział już, opisywał i opiewał wśród zwierząt organizacye i państwa takie jak ludzkie, że dopatrywał się u zwierząt ludzkich sposobów rządzenia, a nawet stwierdzał tam wady i zalety społeczne, oceniając je taksamo lub podobnie, jak usterki lub cnoty ludzkie. Jeśli się jednak bliżej przyjrzeć ustrojom skupień, gromad czy też t. zw. »państw zwierzęcych«, nasunąć się mogą bardzo poważne wątpliwości, czy wogóle da się przeprowadzić analogia między temi postaciami życia gromadnego a państwami ludzkiemi.
Czem się charakteryzuje państwo ludzkie, jaka jego definicya i jego cechy istotne, tego omawiać tutaj nie możemy, bo przekraczałoby to znacznie zakres niniejszego wykładu. Dla naszych celów wystarczy stwierdzić kilka zasadniczych właściwości państw ludzkich. I tak: wiemy, że państwa ludzkie składają się zwykle z wielu jednostek, należących do licznych rodzin, czasem do różnych narodów lub nawet do rozmaitych ras; mimo zaś nieraz dość ściśle przestrzeganych prawideł, zakazujących związków między odrębnymi rodami, klasami społecznemi, kastami czy też rasami, — mięszanie się i stosunki prowadzące do rozrodu są, w sposób prawy czy też bezprawy, zawsze możliwe między wymienionemi grupami społecznemi, a nigdy nie są absolutnie wykluczone.
Całem państwem przewodzi rząd, któremu podlegać muszą wszyscy członkowie państwa; ten rząd może być w rękach jednego osobnika, lub też może być wykonawcą woli jednostki albo dążeń małej tylko grupy ludzi, ale też może być wyrazem życzeń ogromnej większości obywateli państwa, dążących do ujęcia w pewne prawidła stosunków między sobą i własnego stosunku do otoczenia. Istnieje zatem pewna centralizacya zarządu w państwie; z nią zaś równomiernie rozwija się podział pracy. Jednostki, stanowiące państwo, biorą na siebie lub mają narzucone pewne prace i zajęcia; specjalizują się więc i doskonalą w ich wykonywaniu, tem samem oszczędzając innym wysiłku i czasu. W zasadzie każdy osobnik w państwie ludzkiem jest zdolny do wykonywania wszelkich prac, a tylko warunki życia nakładają mu pewne specyalne obowiązki. Za podziałem pracy rozwija się zasada korzyści dla ogółu; każdy rząd dbać musi o zachowanie tej zasady, jeśli państwo ma mieć trwałe istnienie. Planowe i świadome celów działanie zarówno jednostek jak ogółu, pozostające w związku a często wypływające z zamiarów i woli osobników rządzących, oto jedna z najbardziej charakterystycznych cech państw ludzkich.
Czy podobne objawy da się zauważyć w świecie zwierzęcym? Na to pytanie możemy odpowiedzieć dopiero po przyjrzeniu się w pobieżnym szkicu różnym postaciom skupień i życia gromadnego u zwierząt.
Skupianie się zwierząt i występowanie ich naraz w wielkiej ilości może często być spowodowane przyczynami czysto fizycznemi i zewnętrznemi. Wichry lub silne prądy morskie albo burze spędzają nieraz całe gromady zwierząt zwykle samotnie żyjących. W r. 1899 w lipcu widziałem na Morskiem Oku w Tatrach całe chmury białych motyli, kapustników (Pieris brassicae), które tam wiatr zapędził. Unosiły się gęstym rojem nad wodą i tysiącami ginęły na ciemnej toni jeziora. W grudniu 1907 r. w bliskości wybrzeży półwyspu Malakka widziałem na Oceanie Indyjskim setki ogromnych sepii, spędzonych tu przez silny prąd spowodowany burzą w Zatoce Bengalskiej. Przy porcie Penang, u brzegów półwyspu, pływały gromady białych szkieletów tych zwierząt, które zapewne zginęły rozbite falami na brzegach. — Już z tych dwóch przykładów widać, że takie przypadkowe skupienia zwierząt wcale nie prowadzą do unormowanego życia w ich gromadzie.
Zwierzęta, które rozradzają się nie przez wydawanie jaj, lecz głównie przez podział na dwie lub więcej części, zaś po podziale nie odsuwają się w zupełności od siebie, ale pozostają częściowo złączone lub przynajmniej w bliskości, mogą występować nieraz w olbrzymich ilościach i tworzą wówczas całe zarośla zwierzęce. Najlepszym przykładem tego rodzaju skupień zwierzęcych są rafy koralowe tworzące całe skały i wyspy na ciepłych morzach. Polipy, tworzące rafy koralowe, to żyjątka bardzo prostej budowy. Ich ciało woreczkowate ma tylko jeden otwór otoczony wieńcem ramion a służący zarówno do pobierania pokarmu, jak też i do wydalania resztek; wnętrze, to fałdzista jama trawiąca. Powierzchnia ciała ma możność wytwarzania wapiennych złogów, które otaczają i ujmują w stały odlew całe ciało zwierzęcia, a równocześnie dają mu potężną podporę. Wraz z swym szkieletem lub jego zawiązkami polip dzieli się na dwie lub więcej części, które potem dorastają wielkości osobnika macierzystego i znów są zdolne do dalszego podziału. Z jednego osobnika powstają setki i tysiące; układają się one w ogromne rosochate gałęzie lub kulistawe bryły, a ich wspólny szkielet tworzy skaliste rafy, czające się płytko pod powierzchnią morza. Na tych kamiennych zaroślach i krzakach korali chowa się cały świat zwierząt szukających schronienia w zakątkach ich ciał skalistych. Możnaby takie rafy koralowe porównać do łąki pokrytej tatarakiem, rozrastającym się przez rozrost podziemnych kłączy, lub do grzybów, które gromadnie wyrastają z wspólnej plechy, snującej się daleko jako cienkie nitki pod murawą trawy.
Gęste skupienia zwierząt powstać też mogą przez to, iż naraz wielka ilość jaj zostanie złożona, a potomstwo nie rozejdzie się daleko od siebie; tak powstawać mogą ławice niektórych muszli, gromady ślimaków, stada młodych ryb lub gromady kijanek żabich, lęgnące się w bagnach ze skrzeku. Wszystkie tego rodzaju gromady są to jednak tylko luźne skupienia, często rozpraszające się w miarę starzenia się zwierząt, zwykle wcale nie odnoszących korzyści z życia gromadnego.
Warunki ułatwiające zamieszkanie lub schronienie się, zwłaszcza w porze lęgowej, mogą też znaczne ilości zwierząt zgromadzić. Wiadomo dobrze, że na stromo uciętych brzegach rzeczułek lub na urwistych zboczach gliniastych pagórków można widzieć nieraz całe setki otworów, prowadzących do podziemnych gniazd jaskółki brzegówki, wywodzącej młode w tych dogodnych i bezpiecznych miejscach. Na wysokich grubogałązkowych drzewach w ogrodach Ceylonu i Jawy widzieć można nieraz całe gromady ogromnych nietoperzy, tak zwanych Kalongów (Pteropus), jak spoczywają tam zawieszone na tylnych łapkach (ryc. 1), zwrócone głową w dół, a otulone szerokimi fałdami skrzydeł. Wyglądają one jakby jakieś fantastyczne, czarnobrunatne owoce, a tylko ich lot, ruch i pisk zdradzają ich właściwą naturę. Czasem tak gęsto obsiada drzewo, iż zniszczą liście na jego wierzchołku; spędzone strzałem podnoszą się chmurą, lecz po chwili wracają na dawne siedlisko. Podobne gromady małych nietoperzy zapełniają załomy i szpary ruin świątyń egipskich, którym nadają swój charakterystyczny zapach. — Na ławicach niezmiernie miałkiego piasku na brzegach Ceylonu, w tym pasie, który leży bezpośrednio ponad granicą rozlewających się fal, można zauważyć, że cały piasek jest pokryty małemi kulkami, wielkości grubego śrutu, ułożonemi w regularne gwiazdki. W centrum każdej gwiazdki jest mały otwór, prowadzący do głębi piasku; z niego od czasu do czasu wysuwa się maleńki, szary, dziesięcionogi krab, trzymający w przednich odnóżach utoczoną już kulkę. Przesuwa się z swym ciężarem szybko, układa kulki w regularne szeregi i wraca do swojej jamy. Tam znajduje nietylko wyborne schronienie, lecz także odpowiedny stopień wilgoci, dozwalający mu na oddechanie skrzelami, zaś w piasku ma dość resztek organicznych służących za pożywienie. Na całem pobrzeżu Ceylonu i na innych brzegach Oceanu Indyjskiego, gdzie tylko znajdzie się dogodna ławica piaszczysta, tam też gnieżdżą się tysiące takich krabów przybrzeżnych.
Może jeszcze liczniejsze są drobne skorupiaki na piaszczystych brzegach Atlantyku, kanału La Manche i Morza Północnego. Tam znów skaczące, drobne, białawe kiełże, z rodzaju Thalitrus i Orchestia, gnieżdżą się w piasku na granicy fal morskich w takiej masie, że ich ruchy i skoki sprawiać mogą szum i szmer dość głośny. W miarę przypływu te gromady cofają się ku nadbrzeżnym wydmom piaszczystym, zaś za odpływającą falą przesuwają się tłumnie na ławicę przybrzeżną. Każdy osobnik sam i bez względu na inne dąży ku temu miejscu, gdzie znajdzie dobre warunki odżywiania i dostateczny stopień wilgoci.
W porze lęgowej zwierzęta często w wielkiej ilości znajdują się na małej przestrzeni, na której odnalazły właśnie dogodne warunki do odbycia godów, do złożenia jaj lub wywiedzenia tam potomstwa. Mewy i Albatrosy tysiącami gnieżdżą się na ustronnych wyspach, tak gęsto budując tam gniazda, że ledwo przejść da się między niemi. Podobnie nasze gawrony budują po kilkanaście gniazd na tych samych drzewach. Bywają zaś wypadki, iż zwierzęta, które zwykle żyją samotnie, zbliżają się w chwili budowania gniazd i wyzyskują nowe warunki stworzone przez to, że ich tak wiele razem się gnieździ. Tak np. południowo-afrykański ptaszek Philhetaerus socius buduje sobie najpierw jedno gniazdo na gałęzi drzewa; wnet tuż obok drugi osobnik osiada, potem przyłącza się ich mnóstwo; splatają razem wszystkie gniazda i powstaje w ten sposób strzecha, pod którą setki osobników znaleść mogą ochronę (ryc. 2).
Podobnie zachowują się samotnie żyjące pszczoły z rodzaju Chalicodoma, budujące gniazda z gliny; według spostrzeżeń Fabre’a, jeśli kilka z nich obok siebie wybuduje gliniane komórki dla potomstwa, na końcu roboty wszystkie razem nakrywają te gniazdka wspólnym i jednolitym dachem glinianym.
Gdyby dokładniej badać życie osobników, które skupiły się na małej przestrzeni, a nawet pod jednym, wspólnym dachem, tylko z powodu korzystnych warunków, które je tam ściągnęły, to okaże się, iż każdy osobnik wiedzie tam życie zupełnie niezależne od reszty. Ptaki, siedzące tuż obok siebie na osobnych gniazdach, nie dadzą się nawet zbliżyć sąsiadom; samotne pszczoły, gnieżdżące się licznie na gliniastych urwiskach, nie dopuszczają do swych gniazd obcych natrętów, choćby pochodzących z tego samego gatunku; słowem, prócz sąsiedztwa, nie znać tam wyraźnych związków między członkami kolonii. Jedyne może objawy pewnych, jak gdyby budzących się instynktów społecznych dadzą się zauważyć w chwili, kiedy się zbliża niebezpieczeństwo. Na krzyk alarmowy jednego osobnika wszystko gotuje się do ucieczki lub nawet do wspólnej obrony; im zaś liczniejsze jest skupienie zwierząt, tem wyraźniej wystąpić mogą zawiązki wspólnych działań. Znane są przykłady, że ptaki, zwykle płochliwe, mogą rzucić się do ataku na wroga, jeśli są zbite w liczną gromadę; wiadomo też, że pszczoły samotnie żyjące i zwykle nie atakujące człowieka mogą napaść na niego, jeśli się zbliży do miejsca, gdzie wiele z nich się gnieździ. Wreszcie przytoczone powyżej przykłady wspólnej budowy gniazd świadczą o pewnych zawiązkach instynktów społecznych. Mimo tych objawów, zresztą nielicznych, można tego rodzaju gromady zwierzęce uwrażać za zupełnie luźne zbiorowiska, do »państw« nie podobne.
Bywają jednak skupienia zwierząt, w których już zaznacza się pewien rząd i rola jednostki przewodniczącej innym. Tego rodzaju objawy widzimy u żyjących stadami zwierząt ssących, których młode przychodzą na świat dość nieporadne i przez długi czas pozostają przy rodzicach, pełniących czynności opiekunów potomstwa. Z jednej rodziny tworzą się stada; jeśli zaś rodzina była polygamiczna, t. j. złożona z wielu samic grupujących się przy jednym samcu, to przy szybko rosnącej liczbie potomstwa stado urasta do imponującej liczbą trzody.
Przytoczyliśmy na początku obraz życia gromadki tatrzańskich świstaków, u których rodzina składa się zwykle z jednego starszego samca i kilku samic z młodemi; podobne składem trzódki widzieć można w okresie rozrodu płciowego u naszych sarn lub jeleni, u których jeden samiec kilka samic koło siebie gromadzi. Ogromne zaś gromady fok północnych z gatunku Callorhinus ursinus L., dające futro znane pospolicie jako »sealskin«, są złożone z nielicznych większych samców, z których każdy gromadzi około siebie po 100 do 200 samic.
Zwykle każda rodzina, stanowiąca stado, trzyma się osobno; bywają jednak wypadki, że kilka lub kilkanaście rodzin łączy się lub przynajmniej stale w bliskości się trzyma, a wówczas może powstać bardzo liczna, dobrze zorganizowana gromada, zostająca pod strażą i kierownictwem kilku silniejszych osobników. Tak powstają olbrzymie stada antylop na stepach środkowej Afryki, podobnie tworzyć się mogą kilkaset sztuk liczące gromady małp w puszczach indyjskich.
W takich stadach daje się już dostrzedz pewien ład, podział pracy lub zasada korzyści dla ogółu. Przypominam sobie jak raz na obszernem płaskowyżu środkowej Jawy zaszedłem z nienacka stado półdzikich bawołów, zwanych tam Kerbau, a należących do tego samego gatunku co i dziki bawół indyjski. Skoro tylko zwierzęta mię zoczyły, uformowały się natychmiast w szyk bojowy; starsze samce i samice zwróciły się łbami ku mnie, młódź i ciężarne samice skryły się poza ten żywy mur; planowa i doskonała obrona zorganizowała się w jednej chwili.
Znaną też jest rzeczą, iż takie stada zwierzęce często rozstawiają straże, że można w nich zauważyć zbiorową troskę o los potomstwa, słowem pewne instynkty społeczne. Często zaś życie gromadne, które zawiązuje się jako życie rodzinne podczas pory godowej i rozrodu płciowego, trwa dalej nawet po ustaniu tego okresu, choćby w zmienionej formie; przewodnictwo w takiej zmienionej gromadzie nie zawsze należy do najsilniejszego samca, lecz może też być udziałem samicy, jak to np. bywa u słoni.
Związek między osobnikami w stadach nie jest bardzo trwały; młody samiec, kiedy dorośnie, stara się własną stworzyć gromadkę; czasem samica, po przyjściu młodych na świat, stara się odpędzić ojca; czasem gromadki tworzą się tylko na czas rozrodu. Już sama tak częsta nietrwałość związku i organizacyi stada wskazuje na to, iż tej postaci życia gromadnego nie można uważać za »państwo« zwierzęce.
∗
∗ ∗ |
Choć szczegóły organizacyi życia gromadnego zwierząt ssących są nieraz dość zawiłe i bardzo interesujące, to jednak bledną one zupełnie wobec tak ich podziwienia godnych objawów, jakie się widzi pośród owadów tworzących »państwa«. Dwa rzędy owadów, a mianowicie gryzki (Corrodentia) i błonkówki (Hymenoptera) mieszczą w sobie gatunki żyjące w społeczeństwach; do Corrodentia zalicza się termity, do Hymenoptera należą pszczoły, mrówki, osy i trzmiele; wszystkie zaś wymienione owady okazują wysoką organizacyę życia gromadnego.
Owady stanowiące rząd gryzków (Corrodentia) są uważane przez zoologów za postacie bardzo prostej budowy, a w historyi rodowej świata owadów umieszcza się je na jednym z najniższych szczebli rozwojowych; natomiast błonkówki (Hymenoptera) odznaczają się bardzo doskonałą organizacyą ciała, to też powszechnie uważa się ten rząd za jeden z najdalej posuniętych w rozwoju i wysuwa się go na szczyt szeregu rozwojowego. Tak więc stwierdzić należy, iż bardzo doskonałe objawy życia gromadnego istnieją w dwóch grupach owadów, odznaczających się bardzo nierównym stopniem organizacyi fizycznej. Widocznie zatem droga rozwoju organizmu owadów i doskonalenia się ich budowy była inną i niezależną od tego szeregu objawów, które doprowadziły do wykształcenia się życia gromadnego.
Trzy tylko przykłady »państw owadzich« możemy tutaj poruszyć, a mianowicie: państwo pszczół, mrówek i termitów; w szczupłych ramach jednego wykładu więcej nie da się omówić.
Komuż nieznane nasze stare, wiejskie pasieki z ulami zrobionymi z kłód drzewa, misternie pośrodku dłubanych, a nakrytych zszarzałą strzechą słomianą? (ryc. 3). Któż nie wie o nowych, postępowo urządzonych ulach, t. zw. »słowiańskich«, zbudowanych według pomysłu znakomitego polskiego pasiecznika Dzierżona? Powszechnie też znane są losy i koleje pracowitego roju pszczelnego, napełniającego brzękiem ogrody i sady, a w dniach pogodnych rozlatującego się daleko, by zbierać wszelaki pożytek i składać go w plastrach jako miód lub inne przetwory na potrzeby bieżące lub na zapasy zimowe. Barwny, trochę fantastyczny opis życia pszczół, podany przez Maeterlincka, objawia całą poezyę życia tych zwierząt; obszerniejszy i praktyce hodowlanej poświęcony opis ich prac znajdzie się w poradnikach pszczelarskich; tutaj możemy tylko słów kilka poświęcić ich losom.
Na parę dni przed wylęgnięciem się pierwszej młodej matki powstaje w ulu dziwny ruch i stara matka wraz z częścią swego ludu opuszcza ul, czyli roi się, by się gdzieindziej osadzić. Młoda matka lęgnie się wkrótce, a w parę dni później wylatuje otoczona rojem samych tylko trutni na lot godowy. Narzędzia rozrodcze pszczół są tak urządzone, iż tylko w locie jest możliwy związek samca z samicą; gdzieś też wysoko w pogodnem przestworzu następuje wybór jednego z samców, który tak ściśle łączy się z królową, iż oderwać się od niej może tylko — tracąc życie. Królowa raz tylko w życiu bierze udział w locie godowym, lecz przez 4 do 5 lat może wydawać jaja zapłodnione; w ciepłej porze roku składa ich dziennie od 800 do 2000. Powróciwszy do ula z lotu godowego, królowa zaraz rozpoczyna składać jaja i powiększa swój lud. Ponieważ robotnice żyją tylko około trzech miesięcy, więc, jeśli rójka nastąpiła w początkach czerwca, to w jesieni będzie w ulu już tylko potomstwo jednej matki. Cały więc lud pszczelny to rodzeństwo z jednej pary zwierząt pochodzące. O ile nie wytworzy się nowy rój, młoda matka prowadzi swe państwo w tym samym ulu aż do następnej wiosny, by wówczas znów odlecieć na nową siedzibę.
W całym ustroju państwa pszczół uderza bardzo wybitny podział pracy. Troska o odżywianie kolonii stała się udziałem robotnic, troska o rozród jest udziałem (w normalnych warunkach) tylko królowej, zapłodnionej przez jednego samca. Opiekę nad potomstwem obejmują też robotnice. W normalnych warunkach, pszczoły należące do jednego ludu nie mięszają się i nie krzyżują z pszczołami z innych uli, a przypadkowych lub umyślnie wprowadzonych intruzów mordują bez litości; czystość rasy jest więc zachowana w całej pełni.
Państwo mrówek jest utworzone według nieco innych zasad, niż państwo pszczół, gdyż może w niem być nie tylko jedna samica czyli królowa, lecz w większem mrowisku bywa ich kilka, kilkanaście lub nawet większa ilość; zwykle jednak pierwszy początek państwa mrówek pochodzi tylko od jednej samicy. Tak jak ul jest siedzibą jednego, zamkniętego w sobie rodu pszczół, tak jedno mrowisko mieści w sobie kolonię związaną wspólnem pochodzeniem i nie łączącą się z sąsiadami nawet należącymi do tego samego gatunku. Czasem widzi się wprawdzie kilka lub kilkanaście dużych mrowisk, pomiędzy któremi mrówki spokojnie przebiegają, w istocie bywa to jednak tylko większa ilość budowli, zajętych przez jeden silnie rozrodzony lud mrówczy.
W oczach się mieni, kiedy spojrzeć na otwarte mrowisko! Tysiące osobników przebiega tam i sam, każdy zajęty jakąś pracą, każdy bacznie śledzący, czy wróg się nie zbliża, a rzucający się z całym impetem na jakiegobądź intruza. W kłębiącej się gromadzie można jednak wyróżnić kilka rodzajów osobników. Jedne z nich, zwykle nieliczne, są to duże, leniwo się ruszające, skrzydlate, młode samice, które czekają lotu godowego (ryc. 6); obok nich widać zwinniejsze i smuklejsze, a znacznie mniejsze, skrzydlate samce. Najliczniej występują mrówki bezskrzydłe, bardzo ruchliwe, u wielu gatunków mrówek różnej wielkości i budowy, zwykle jednak opatrzone potężną głową i szczękami; to robotnice. Są to samice, które, podobnie jak u pszczół, nie pełnią czynności rozrodczych, lecz na nich cięży obowiązek wszelakiej pracy w mrowisku, opieki nad potomstwem, a także walki obronnej lub zaczepnej. Wreszcie można też znaleść kilka lub więcej dużych bezskrzydłych samic, matek rodu i królowych mrowiska, które zazwyczaj nie opuszczają gniazda.
Wśród robotnic widać nieraz daleko posunięty podział pracy; jedne mogą wziąć na siebie tylko opiekę nad potomstwem, inne zaś wyżywienie całej kolonii. Te, które się tylko o potomstwo troszczą, same otrzymują pokarm od innych (ryc. 7 na lewo). Robotnice, broniące gniazda, są to częstokroć osobniki o potężnej głowie i szczękach, t. zw. żołnierze; do utrzymania porządku w zawiłych chodnikach i komorach mrowiska służą małe, ruchliwe robotnice — słowem, podział pracy między członkami mrówczej społeczności zaznacza się wielopostaciowością, czyli polymorfizmem robotnic.
Jak zaś daleko może się ten polymorfizm posunąć, tego przykład mamy w amerykańskiej mrówce z rodzaju Myrmecocystus. W gniazdach tej mrówki znalazł Mc Coock małe komory, na których szczycie wisiały szeregi przejrzystych żółtawych pęcherzyków. Okazało się, że były to robotnice, które tak się napełniły miodem, iż cały ich odwłok rozdął się w dość dużą kulkę; zawieszały się one na stropie osobnej komory w mrowisku i stanowiły w ten sposób zapas miodu dla całej kolonii. Kiedy przychodzą ciężkie czasy, te żywe miodniki wydają miód z pyszczka i karmią towarzyszki (ryc. 7 na prawo).
W związku z tak daleko posuniętym podziałem pracy pozostaje doskonałość gniazd mrówczych. W naszym kraju zwykle składają się one z mnóstwa komór i chodników ułożonych na różnych piętrach; w komorach, leżących w różnej głębokości pod ziemią, jest różna temperatura i różny stopień wilgotności trza. Robotnice przenoszą jaja, gąsienice i oprzędzione poczwarki z jednej komory do drugiej w miarę tego, jakiej ciepłoty i wilgotności potrzeba do ich rozwoju. Niektóre mrówki zakładają hodowle grzybów, które pielęgnują na specyalnych pożywkach złożonych z pociętych liści; inne robią zapasy ziarn, inne wreszcie hodują mszyce, z których, jakby z zwierząt domowych, otrzymują słodkie wydzieliny. Cały zaś ten dorobek, to owoc trudu bezpłodnych robotnic.
Królowe mają jako jedyne zadanie pomnożenie ludu w państwie; składają jaja na samce, samice lub robotnice. Kiedy już ilość samców i samic jest w mrowisku znaczna (u nas zwykle pod jesień), wówczas w pogodny dzień z otworów mrowiska wylatuje chmura tych skrzydlatych istot na lot godowy. Krążą rojem po powietrzu, obsiadają wyniosłe przedmioty, łączą się w pary i opadają na ziemię.
Wiatr może zanieść świeżo zapłodnioną samiczkę gdzieś daleko od gniazda rodzinnego. Wyszukuje ona wówczas jakiś zaciszny kącik, zwykle traci skrzydła odrazu i buduje sobie niewielką komorę, kształtu kociołka, w której sama tylko i bez zapasów szczelnie się zamyka. Odcięta od świata znosi znaczną ilość jaj, lecz kiedy głód jej zaczyna dokuczać, zjada część własnego potomstwa. Z reszty wylęgają się wnet pierwsze robotnice i te, po otwarciu kociołka, odrazu obejmują pracę około wyżywienia matki, wychowania reszty potomstwa i budowy gniazda. Powoli powstaje nowy ród, mogą się wytworzyć samice, które się mogą przyczynić do powiększenia potomstwa — i praca w gnieździć przybiera tok właściwy dla danego gatunku.
Podobnie jak u pszczół, u przeważnej części mrówek mamy w gnieździe tylko jednę rodzinę; mimo różnych postaci robotnic rasa tam czysta. Wprawdzie nie jest wykluczone, iż podczas rójki mogłyby złączyć się w wspólnym godowym korowodzie osobniki z różnych gniazd, tego jednak dotychczas nie stwierdzono, a nawet nie bardzo to prawdopodobne.
Bywają mrowiska, w których obok zwykłych robotnic znajdują się t. zw. niewolnicy, należący do innego gatunku; są to robotnice wylęgłe z poczwarek, zrabowanych w innem mrowisku i wyhodowanych u rabusiów. Pełnią swe czynności tak samo, jakby to czyniły w macierzystem gnieździe; jako nierozwinięte płciowo, nie mogą krzyżować się z właściwymi twórcami kolonii, ich więc obecność nie psuje czystości rasy w mrowisku.
Niemniejszą zawiłość stosunków, niż w dotychczas opisanem państwie pszczół i mrówek, widzim, w gniazdach termitów. W gorących okolicach świata na polach i w ogrodach, na stepach lub wśród lasów, a nawet wśród osad ludzkich, można się spotkać z kopcami, zbudowanymi z ubitej ziemi, wysokimi nieraz na metr i więcej, a tak twardymi, że trzeba ostrych oskardów, by dobyć się do ich wnętrza. Są to gniazda termitów, zwanych też fałszywie »białemi mrówkami«. Po rozkopaniu takiego gniazda widzimy w niem bardzo zawiłą budowę (ryc. 8). Płaskie lub sklepione komory łączą się tam zapomocą tysięcy krętych chodników; w jednych komorach widać gąbczaste grudki zbudowane z masy drzewnej; są to »ogródki« termitów, które na tej pożywce hodują grzyby. W innych, płaskich i szparkowatych przestrzeniach widać jaja lub młode larwy, kręcące się nieporadnie. W jednej zaś, płaskiej i gładkiej komorze (ryc. 8 w przedłużeniu strzałki) znajdziemy bezskrzydłe białe zwierzę, grube i długie czasem jak palec wskazujący, otoczone całym rojem termitów, a przy boku mające jednego, większego, bezskrzydłego osobnika; to olbrzymia samica (ryc. 9 b) królowa i matka rodu, zamknięta w komorze królewskiej wraz z królem i ojcem całego gniazda.
Po wszystkich chodnikach i komorach kręcą się nie tysiące, lecz setki tysięcy osobników. Jedne z nich — to dojrzewające osobniki płciowe, opatrzone błoniastemi skrzydłami (ryc. 9 a); są to młode samce i samice, zewnętrznie prawie całkiem nie różniące się od siebie, a czekające na moment rójki i wylotu z gniazda. Obok nich widać całe gromady t. zw. robotników (ryc. 9 d) różnej wielkości; mniejsze od płciowych, zwykle białe lub żółtawe, spełniają wszystkie funkcye w gnieździe. Do nich należy budowa gniazda z masy ziemnej lub drzewnej, przerobionej szczękami i złączonej z wydzieliną gruczołów przewodu pokarmowego: one w komorze królewskiej czyszczą i żywią parę królewską; one w »ogródkach« prowadzą i w czystości utrzymują kulturę grzybków, których zgrubiałe nitki służą za pokarm; słowem — tak, jak u mrówek — robotnice spełniają wszelkie prace potrzebne do utrzymania kolonii. Podczas jednak gdy u mrówek robotnicami były tylko bezpłodne samice, u termitów zarówno osobniki samcze, jak i samicze, mogą stać się robotnikami. U mrówek i pszczół robotnice są to osobniki dorosłe, lecz niemające zdolności rozrodu; robotnicy termitów, to raczej niedokształcone osobniki, zachowujące dużo cech larwalnych. Wreszcie znaleźć też można osobniki o ogromnej głowie i potężnie rozwiniętych szczękach; to robotnicy, stanowiący straż i obronę w gnieździe, to kasta żołnierzy (ryc. 9 e). U niektórych zaś gatunków termitów trafiają się maleńcy żołnierze, którzy wprawdzie nie mają dużych szczęk, lecz (ryc. 9 f) mają przód głowy wyciągnięty w długi nos, na którego końcu znajdują się liczne gruczoły. Te małe »nosacze« (nasuti) prawdopodobnie pilnują porządku w gnieździe, widzieć bowiem można, jak uwijają się między robotnikami i od czasu do czasu dotykają któregoś z nich końcem noska; takie dotknięcie zdaje się silnie podniecać i drażnić osobniki dotknięte. Panuje więc u termitów polymorfizm postaci nie mniejszy niż u mrówek, zaś w ślad za tem i praca w państwie jest wybornie podzielona między »kasty« i wykonywana doskonale pomimo tego, że te zwierzęta są zwykle ślepe.
Cały, do dwóch milionów dochodzący lud termitów, mieszczący się w jednem gnieździe, bywa zwykle potomstwem jednej tylko pary zwierząt. Kiedy zaś nagromadzi się już dużo dojrzewających płciowo skrzydlatych samców i samic, wówczas, zwykle w cichy wieczór, wylatują ich roje i unoszą się jako chmura wysoko w powietrze. Tam tworzą się parki, lecz nie dochodzi jeszcze do zupełnego ich zespolenia się. Dopiero, wróciwszy z podniebnego lotu godowego i dotknąwszy ziemi, samczyk i samiczka tracą skrzydła, które obłamują się przy nasadzie (ryc. 9 c). Bezskrzydła para wspólnemi siłami grzebie dołek lub szuka gotowego podziemnego schronienia i tam dopiero, zrobiwszy sobie bezpieczną komorę, zaczyna płodzenie. Wkrótce z jaj wylęgają się nieporadne larwy, z nich wnet tworzą się robotnice, które biorą na siebie pracę około młodych i założenia gniazda. U obficie żywionej samicy rozrastają się gruczoły rozrodcze tak, że powiększa się ona do kolosalnych rozmiarów, i mając stale samca obok siebie, wydaje bez przerwy mnóstwo jaj (mniejwięcej co dwie minuty jedno) tak, że wkrótce ma wiele tysięcy młodych.
W państwie termitów spotykamy się z cechami podobnemi do cech państwa pszczół i mrówek. Całe gniazdo termitów — to także jedna, licznie rozrodzona rodzina pochodząca od jednej pary zwierząt, nie mięszająca się z innymi rodami i zachowująca zupełną czystość rasy; podział pracy jest tu w związku z polymorfizmem robotników, zupełnie podobnie jak u mrówek.
∗
∗ ∗ |
Jakkolwiek mogliśmy tutaj podać jedynie tylko pobieżny rys organizacyi państw owadów i poruszaliśmy tylko najważniejsze i najczęściej występujące ich cechy, to jednak obrazy tych przedziwnych skupień zwierzęcych zdają się jakby wyjęte z baśni czarodziejskich. I mimowoli nasuwa nam się pytanie, jakiemi drogami szedł rozwój tych państw zwierzęcych? Niestety, musimy się przyznać, że drogi rozwoju państwa mrówek i termitów są nam zupełnie nieznane; o pszczołach, których ustrój gromady jest mniej zawiły, możemy snuć tylko pewne przypuszczenia.
Znamy dziko żyjące owady pszczołowate, osy i trzmiele, które w wielu objawach życia przypominają pszczoły domowe; możnaby ich typy życia uważać za rodzaj ogniw w łańcuchu rozwoju, przez który przechodziło życie pszczół, zanim osiągnęło dzisiejszą postać. Przyjrzyjmy się kilku tym ogniwom!
Małe, lecz bardzo ruchliwe pszczoły z rodzaju Halictus, które zamieszkują urwiska ziemne lub gliniaste, już okazują pewne zaczątki życia gromadnego. Wprawdzie każda samica buduje osobne komórki w ziemi dla potomstwa, lecz po kilka samic zakłada budowle w bliskości i przy wspólnym wywodzie (ryc. 10). Jest tu więc już pewna wspólność życia kilku osobników, ale opieka nad potomstwem jest zredukowana do jednorazowego dostarczenia zapasu żywności, który larwie musi wystarczyć aż do końca jej rozwoju.
U trzmieli widzimy znacznie już wyższą organizacyę. Państwo tych owadów rozpoczyna się na nowo co roku (podobnie bywa u ós i szerszeni w naszym kraju). Dojrzała i zapłodniona samica trzmiela chowa się w jesieni do mchu, w szpary ziemne lub inne ciepłe skrytki i w odrętwieniu przebywa zimę. Z wiosną wylatuje z ukrycia, zbiera miód z pierwszych kwiatów i szuka dogodnego miejsca na gniazdo. Opuszczona mysia nora na konicznisku lub inny cichy zakątek wnet się znajdzie i samica buduje w nim dość nieporadnie jedną, większą komorę, do której znosi miód i składa jaja. Wnet lęgną się z nich młode larwy, które się dość źle żywią skąpym zapasem, to też rozwijają się z nich małe i wątłe samiczki. Mimo drobnych rozmiarów są one jednak w zupełności zdolne do rozrodu; ale na wiosnę niema samców i młode samice nie mogą się z nimi zespolić. Po paru dniach przechodzi u nich okres, w którym byłyby zdolne do złączenia się z samcem i do rozrodu, ale — zostaje instynkt opieki nad potomstwem. Stara samica składa tymczasem nowe jaja; lęgną się z nich młode i powiększa się ród tych pomocniczych samic, z których po paru dniach tworzą się bezpłodne robotnice. Lecz są one już silniejsze, bo ich larwy lepiej były odżywiane, dzięki opiece robotnic. Dopiero w lecie powstają samce, wówczas, kiedy gniazdo (ryc. 11) już jest duże i mieści mnóstwo osobnych naczyniek, w których są zamknięte larwy, oraz trochę zbiorników na miód. Po ukazaniu się samców, młode, już teraz większe samiczki, mogą być zapłodnione i one to jedynie mogą przetrwać zimę; reszta rodu ginie późną jesienią. Mamy więc u trzmieli jedną samicę dbającą o rozród, są samiczki bezpłodne, pełniące funkcye robotnic; jest więc pewien podział pracy, ale niema jeszcze ani stałego odżywiania larw, ani takiej trwałości państwa, jak u pszczół, mrówek lub termitów.
Zestawić szereg rozwojowy od samotnej Osmia do naszych pszczół — mojem zdaniem trudno! Te rodzaje sposobów życia, jakie widzimy u Halictus lub trzmieli, świadczą tylko o tem, że u owadów życie gromadne bywa więcej lub mniej zawiłe; w jeden zaś szereg rozwojowy tych postaci zestawić nie można, gdyż zbyt wielkie między niemi różnice!
∗
∗ ∗ |
Mówiliśmy na początku, iż bliższe przyjrzenie się ustrojowi państw zwierzęcych nasuwa wątpliwości co do analogii między państwami ludzkiemi a objawami życia gromadnego u zwierząt. Jakież więc różnice zachodzą? Spróbujmy rzucić okiem na niektóre z poruszonych już objawów, a odpowiedź sama się znajdzie.
Podział pracy zaznacza się w państwach owadów nie słabiej niż w ludzkich. Lecz skądże on pochodzi? Pokazuje się, że osobniki wyspecyalizowane do pewnej pracy, zarówno u mrówek, jak u termitów, w pierwszych swych stadyach rozwojowych otrzymują cechy, które nie pozwalają im w dalszem życiu nic innego wykonywać, jak tylko pewne ściśle określone czynności, na które zezwala budowa i inne cechy wykształcone w bezwolnym rozwoju tych istot. Mrówka-robotnica, której zadaniem jest żywienie innych osobników, spełnia tę czynność zawsze i wszędzie, gdziekolwiek się znajdzie, bo jej budowa i instynkty tylko na daną pracę jej zezwalają, a nie dają możności wykonywania innych zajęć. Na tem polega tak zwane niewolnictwo u mrówek, o którem już mówiliśmy, a podczas którego osobista swoboda »niewolników« wcale nie jest krępowana. U ludzi jest w zasadzie każdemu dozwolony wybór stanu; u owadów »stan« czy też »kasta« jest zadecydowana w chwili złożenia jaja lub w początkach rozwoju osobnika. Brak więc woli, brak świadomego rozdziału interesów podczas podziału pracy, oto jedna z najbardziej zasadniczych cech różniących państwa zwierzęce od ludzkich.
»Rząd« zdaje się w państwach zwierzęcych na pozór sprężysty, skoro bieg życia kolonii zazwyczaj bywa niezmienny a wszystkie czynności wykonywane z zadziwiającą dokładnością. Lecz któż ten »rząd« sprawuje; czy królowe są temi samowładnemi paniami?
U pszczół matka często zdaje się »pilnować porządku« w ulu, jak mówią pszczelarze, lecz najważniejsze jej czynności, jak np. składanie jaj określonego rodzaju (na trutnie lub na robotnice), zdaje się być zawisłe od tego, jak robotnice przygotują komórki w plastrach. Wyhodowanie matek zależne jest od sposobu żywienia larwy; tem znów same robotnice kierują. Samica pszczół jest więc matką, ale nie jest absolutną władczynią. W jeszcze mniejszym stopniu można przypisać znaczenie królowych samicom mrówek, całkiem zaś rządów nie sprawuje królewska para termitów, która, uwięziona przez całe życie, tylko rozrodem się trudni. Ład i według stałego planu toczące się życie kolonii dochodzi do skutku wskutek tego, że każdy osobnik wykonywa instynktownie te czynności, do których wykonania jest zdolny, zaś sposób wykonania normują zarówno warunki otoczenia, jak i warunki stworzone przez wspólne życie w gromadzie. Skąd zaś te instynkty pochodzą i jak działają, to kwestye bardzo zawiłe, które nie mogą być przedmiotem niniejszego wykładu.
Państwo owadów jest bardzo jednolite i z całą surowością wyklucza obcych natrętów. Członkowie jednej kolonii rozpoznają się najprawdopodobniej węchem. Do ula, w którym niema matki, można wprowadzić nową królową, lecz z początku tylko w małej klateczce; kiedy po paru dniach przejdzie zapachem danego pnia, już ją można wypuścić a pszczoły przyjmą ją jak swoją. Można też sztucznie utworzyć mięszaną kolonię mrówek, złożoną nawet z osobników należących do różnych gatunków. W tym celu wsypuje się do worka kilka różnorodnych gniazd mrówczych a dorzuciwszy mały kawałek kamfory potrząsa się tak, by wszystko dobrze się wymięszało i przyjęło jednolity zapach. Wysypane z worka mrówki budują wspólnie jedno mrowisko, w którem zgodnie żyją. Takie kolonie nie powstają zwykle w wolnej przyrodzie, lecz możliwość ich zrobienia świadczy o tem, że niema w państwach owadów świadomej przynależności państwowej.
Mówiliśmy na początku wykładu, że w państwie ludzkiem jest zwykle większa ilość rodzin, które mogą się mięszać i krzyżować, nawet mimo srogich zakazów. U owadów każde państwo to jedna tylko rodzina; rozród może przez całe pokolenia odbywać się w obrębie tejsamej rodziny, tak, że obce cechy wcale nie mogą dostać się do tego jednolitego rodu. Jest tu więc zachowana absolutnie czysta rasa, wręcz odmiennie, niż to u ludzi bywa.
Taka absolutna czystość rasy jest zachowana wyłącznie tylko w państwach owadów; już u zwierząt kręgowych, zwłaszcza zaś u ssących, żyjących gromadnie, tej czystości rasy stwierdzić się nie da. Nie można też sądzić, jakoby życie rodzinne było zawsze i jedynie tylko pierwszym zawiązkiem życia gromadnego, gdyż są znane gromady zwierząt, tworzące się bez związków rodzinnych.
Z tych kilku porównań pomiędzy zasadniczemi cechami państw zwierzęcych i ludzkich możemy z całem uprawnieniem wysnuć wniosek, iż to, co u zwierząt nazywamy państwem, jest tworem zbudowanym na odmiennych zasadach, niż państwo ludzkie; a wniosek ten zachować musi swą słuszność mimo powierzchownego podobieństwa pewnych szczegółów w obu rodzajach ustrojów.