Pan Sędzic/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Sędzic |
Podtytuł | Opowiadanie o Litwie i Żmudzi |
Data wyd. | 1839 |
Druk | F.-A. Saurin |
Miejsce wyd. | Poitiers |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
«Wiele w tym roku lnu posieliście?» pytał sąsiad przybyły do S...
«40 purów.»[1] odpowiada najstarszy z siedmiu braci S...
«Piękne pieniądze wezmiecie.»
«Alboż nie mamy potrzeby? Widzisz panie Sędzicu[2] nas siedmiu wszystkich pod wąsem, każdemu potrzeba i konika i fraczka i surducika; każdy chce i powinien pokazać się na świat przyzwoicie; nasze siostry mają też swoje wydatki.»
«Gdzie są pańskie siostry?» pytał pan Sędzic, młodzieniec lat 23, wzrostu więcéj niż sporego, twarzy przyjemnéj, oczu czarnych, bystrych.»
«Są jeszcze u toalety.»
W tém chłopiec ubrany po kozacku, wynosi na jednéj tacy kilka karafek wódki i jeden kieliszek[3], na drugiéj dwa talerze, pełne wędliny w krążki, bułkę chleba i masło.
Pan Andrzéj, młodszy brat S., zwracając mowę do gościa: «Pan Sędzic zapewne po kawie?»
«Tak jest.»
«Połóżmy fajki, (bo wszyscy je mieli w gębie) napijmy się wódki nim śniadanie nam dadzą.» Do Pana! panie Sędzicu.»
«Dziękuję.»
To mówiąc, wychyla do dna, nagłém pochyleniem kieliszka, marszczy się po wypiciu, nalewa i oddaje gościowi; ten równym sposobem wypija, nalewa i oddaje w koléj temu który był po prawéj ręce. Tym sposobem obchodzi jeden kieliszek w koléj, a ostatni z kolei powiada przed wypiciem: «a ja do flaszki,» stawia kieliszek na tacy, i łączy się do innych którzy jedzą chléb, wędlinę i świeże masło. W kilka minut, inny nalewa, przepija; a gdy już koléj powtórzoną była razy ze sześć, drzwi boczne się otworzyły, i dwie siostry S... weszły do pokoju, gdzie nasi znajomi jeszcze się zatrudniali zakąską. «To siostry pańskie? mówi z cicha pan Sędzic do najstarszego brata.»
«Tak jest.»
«Zarekomenduj mnie.»
Ten się zbliża do sióstr trzymając za lewą rękę pana Sędzica: «Rekomenduję wam mego przyjaciela pana Sędzica D.....,» który się kłania i całuje w rękę prawą starszą, a późniéj młodszą ze sióstr; one mu robią dyg, zanosząc prawą nogę w tył lewéj. «Niech pan raczy siedzieć,» mówi starsza siostra, mająca już lat ze 30; młodsza lat 18 rzuciła skrycie okiem na pana Sędzica, zapłoniła się jakby się wstydząc swéj ciekawości, i usiadła przy siostrze. «Pan Sędzic, nasz sąsiad, bo o 4 mile tylko mieszka, a dotąd nie raczył nas nawiedzić,» rzekła starsza siostra.
«Wyznaję moję opieszałość, moje panie, mocno jéj żałuję.» Mówiąc te ostatnie słowa, patrzał na młodszą, która płoniła się i zanurzała wzrok w białą chustkę, którą trzymała na kolanach. «Ale po części mogę być wymówionym; wiedzą bowiem bracia pań, że nie ma roku jakém opuścił uniwersytet wileński. Przybywając do domu, wszystko dla mnie było nowém; musiałem się więc uczyć wszystkiego, uprawy roli, zasiewu i co tylko należy do gospodarstwa. Przy tém zatrudnieniu czas mi szybko upływał, tak żem się nawet nie spostrzegł że byłem samotny; lecz od dziś dnia czuję że samotność będzie dla mnie ciężarem... Łaskawi sąsiedzi (zwracając się do braci, dla pokrycia prawdziwego znaczenia ostatnich słów), pozwolą podzielać z nimi wolne momenta.»
«Czy pan myśliwy?» pytał jeden z braci.
«Nie jestem passyonowanym, ale lubię tę zabawę.»
«Masz pan psy gończe?»
«Jeszczem o tém nie myślał.»
«My mamy dwie swory młodych, które nam nie są potrzebne. Jeżeli to może zrobić panu przyjemność, ofiaruję mu imieniem nas wszystkich.» Inni bracia potwierdzili skinieniem głowy, a młodsza siostra, która dotąd nie podnosiła oczu, spojrzała wzrokiem ukontentowania na brata, który robił ofiarę panu Sędzicowi.»
«Bardzo wam dziękuję, szanowni sąsiedzi, rzekł Sędzic,» i w tém uściskał wszystkich braci.
Po rozmowie mało znaczącéj, jak naprzykład, o urodzajach tegorocznych, o porze roku, starsza siostra proponowała przechadzkę w ogrodzie. Każdy z młodych ludzi zabrał swoję fajkę, i poprzedzeni przez kobiety, wyszli wszyscy do ogrodu, stykającego się z częścią domu obróconą na południe. Pod oknami był ogród kwiatowy, którego uprawiania dozorowały wyłącznie dwie siostry. Kilka grząd, formujących razem koło owalne otaczało jednę środkową, tejże formy, którą nazywają kląbem. Brzegi owych osadzone trybulką, środek zapełniony systematycznie różą, lilią, narcyzem, tulipanem, goździkami, słonecznikiem i gatunkami cybul kwitnących, takich jak Aleksander Wielki i t. p. rośliny, nowo znane w Litwie, przedstawiały razem przyjemny widok. Starsza siostra popisywała się do woli opowiadaniem pochodzenia i natury każdéj z roślin; młodsza była ciągle milczącą. Z tamtąd przeszli do ogrodu fruktowego. Ulice czyste, piaskiem wysypane, dzieliły ten kwadrat przeszło dwa morgi mający, na kilka równych części. Jabłonie, grusze, zajmowały linie środkowe; czereśnie, nazywane pospolicie na Litwie trześniami, były na liniach skrajnych; brzegi zasadzone agrestem i porzeczką zamykały kwatery, a rozmaitego rodzaju warzywo rosło pod drzewami. Lasek wiśniowy był w jednym kącie ogrodu, a kanał zarybiony linami i karasiami zamykał go; daléj rozległe chmielniki kończyły ten starannie uprawny kawał ziemi, obwarowany ostrokołem.
«Gust uprawy ogrodów, powiada pan Sędzic, nie dawno się zjawił na Litwie. Winniśmy go po części naszéj niewoli politycznéj, w któréj rząd rosyjski nas trzyma. Dawniéj szlachta litcwska zajęta sejmami, sejmikami, hajdamactwem; trawiąca młodość, a często i wiek dojrzały, na dworach magnatów, nie miała czasu zajmować się gospodarstwem, ani uprawą ogrodów, która jest osłodzeniem chwil. Pod tym względem niewola nam przynosi korzyść. I w ogólności nawet, żeby nie ta myśl rozdzierająca serce, że byt ojczyzny jest zniszczony, ledwobym nie błogosławił dzieła jéj morderców; bo prawdziwie mówiąc, wolność jaka exystowała przed przyłączeniem Litwy do Rosyi, była gorszsą od największéj niewoli. Było to prawdziwe: kto silniejszy ten lepszy. Kilku ludzi złośliwych plądrowało całą Litwę i Żmudź z dobranemi bandami....»
«Niech pan Sędzic zatrzyma się, rzekła z cicha starsza siostra; oto nasz stary stryj który nadstawia ucha; aktor dramatu, który pan opisujesz, stronnik i chwalca czasów dawniejszych, nie przebaczyłby nigdy, gdyby słyszał źle mówiących o czasach jego młodości...»
«Niech wasza kontynuje swoję piękną piosnkę, rzekł starzec ośmdziesięcio letni czerstwy i silny, który przychodził od strony gdzie ule z pszczołami stały; ja słyszałem coś wasza bredził. I cóż, to lepiéj jest teraz za moskali? Tego zapewne waszeciny ojciec nie powiedział. Panie świeć nad jego duszą; był to człowiek jakich rzadko, człowiek de jure et de hajda. Pamiętał on owe czasy złotéj wolności, kiedy to mospaneńku człowiek był wolny jak ryba w wodzie. Nie było podatku, ani exekucyi, ani panów asesorów, ani panów sprawników; szarpatyna u boku, człowiek nie dał sobie grać po nosie nikomu. Nikt obcy, mospanie, nie gospodarował u mnie w domu. Gdy mój poddany zrobił coś złego, zabij chama, bo to chamskie plemie; a dzisiaj, toby zaraz śledztwo, ukazy; a nawet nie szanują klejnotu szlacheckiego; wszak ci barbarzyńcy sadzą szlachcica do kozy...
«Ale dla Boga panie Strukczaszy, niechże pan nam powie po chrześciańsku, czy się godzi człowieka zabijać? rzekł pan Sędzic. — Jakto, chłopa chama nie wolno zabić? albożto on nie do mnie należy? czy nie powiesz mi waszeć jeszcze, że ja jego nie mogę pędzić na pańszczyznę ile mi się podoba; bo już słyszałem, że gdzieś tam fiilozofowie nowéj daty powiedzieli, że wszyscy ludzie są równi. O bredni! o głupoto! o bezczelności! Ja szlachcic, naturalny kandydat do tronu, równy chamowi!!..»
«Ale dla czegożeście tak źle bronili waszéj złotéj wolności? rzekł Sędzic w poruszeniu; dla czegożeście wpuścili w kraj nieprzyjaciela?»
«Wpuścili, wpuścili! myśmy go sami zaprosili dla ocalenia swobód naszych; bo już słyszeliśmy, że jakieś złośliwe głowy knowały spisek na godność szlachecką; już poczynano nawet głośno mówić o jakiemś dzikiém prawie, które miało pozwolić chłopom zapozywać przed sąd swoich panów. O sromoto! o niewoli! (to mówiąc starzec, tupał nogami) – Katarzyna[4], przyrzekała solennie zabezpieczyć wszystkie nasze dawniejsze prawa. Wybór był łatwy do zrobienia mospanie. Z jednéj strony upośledzenie, niewola w domu, hańba być ciągnionym przez chłopa przed trybunał; z drugiej, słowo wielkiéj cesarzowéj, wolność i szczęście. Myśmy jéj uwierzyli; ale barbarzyńcy zdradzili nas mospaneńku, zajęli kraj, i wydarli swobody. Teraz prawda cham nie waży się mnie zapozywać; ale nie mogę mu więcéj wyliczyć jak 25 nahajów na raz jeden; a gdybym przez najniewinniejszy przypadek, bijąc go naprzykład moją trzciną, złamał mu nogę lub rękę, a to już bieda; zaraz sąd niższy, kapitan sprawnik, śledztwo...»
«Śniadanie na stole» rzekł mały kozaczek biegnąc od strony domu.
Wszyscy oprócz starego stryia, który przez kaprys właściwy starym, nie jadał z młodemi i mieszkał oddzielnie w spichrzu, ruszyli się w tę stronę. Wchodząc do pokoju, znaleźli stół przykryty piękną bielizną; łyżki były cynowe, talerze z białego fajansu. Starsza siostra zajęła miejsce środkowe w końcu stołu, młodsza była po jéj lewej, a pan Sędzic po prawéj stronie; inni zabrali inne miejsca. Szynka, polędwica i półgęski wędzone, kapusta tuszona i zrazy, były zastawione na stole. Starsza siostra czyniła honory stołu, poczynając zawsze od gościa. Wszyscy zajęci jedzeniem, zachowywali milczenie, gdy w tém wszedł wieśniak ubrany w długą czarną siermięgę, przepasany powrozem, nogi miał bez obuwia, twarz blada, wyschła, oczy zapadłe; wszystko w nim przedstawiało obraz nędzy i wycieńczenia; skoro drzwi otworzył, kłaniając się aż do ziemi «niech będzie pochwalony Jezus Chrystus» powiada.
«Co powiesz Pietrajtis?» pyta go się najstarszy z braci.
«Oto panie wielmożny, kłaniając się raz drugi, Pan Bóg nam dał córkę, przyszedłem prosić wielmożną panienkę Wincesię w kumy.» Gdy to mówił, skrobał się w głowę stojąc przy drzwiach.
«Ja przyrzekłam dawno twojéj żonie, rzekła młodsza z sióstr, i nie odmawiam ci tego; z kim będę stała? czy masz już kuma?»
«Nie, wielmożna panienko, i jeszcze się ukłonił po swojemu, ale jeźeli pani łaska, może pani będziesz prosić tego panicza, który jest tutaj, a którego ja nie znam.»
«Jeżeli takie będzie życzenie téj pani, ja ci nie odmawiam, mój dobry człowieku, téj chrześciańskiéj posługi, odpowiedział pan Sędzic. Kiedy chcesz chrzcić twoję dziecko?»
«Jutro wielmożny panie.»
«Od pani teraz zależy zaspokoić tego dobrego człeka. Czy życzy pani stać ze mną w kumy?»
«Z największą ochotą» odpowiedziała płoniąc się i spuszczając oczy nasza niewinna dziewica.»
«Więc do jutra, mój kochany; po śniadaniu będziemy u ciebie z panienką.»
Wieśniak się skłonił aż do ziemi, i mówiąc zwyczajne «niech będzie pochwalony Jezus Chrystus» wyszedł zadowolniony.
Sér żmudzki zakończył śniadanie naszych biesiadników; po czém każdy wstając, przeżegnał się, szeptał coś z cicha i znowu się przeżegnał. Pan Sędzic ucałował ręce obu siostr, a z męszczyznarni się ucałował w twarz. Nudny zwyczaj dziękowania po jedzeniu, który jeszcze exystuje na Litwie.
«Antek, przynieś piwa» zawołał najstarszy z braci. Mały kozaczek wyniósł na tacy duży dzban napełniony napojem i jednę szklankę.
«Zapalmy fajki» rzekł któryś z gospodarzy, i wszyscy się jęli do téj roboty. Chłopiec przyniosł zapaloną świecę i postawił ją na małym kątowym stoliku, gdzie leżała wielka puszka pełna tytoniu.
Do pana, panie Sędzicu, dziękuję; do ciebie bracie, dziękuję; były słowa powtarzane, gdy szklanka przechodziła z rąk do rąk i wypróżniała się.
«Powiem wam szanowni sąsiedzi, żeście sławni w okolicy z wyrabiania lnu i wielkiéj onego wyprzedaży, rzekł Sędzic; chciałbym się od was nauczyć téj sztuki. Jest to jedyny przedmiot, który się w tym czasie najłatwiej spienięża. Pozwólcie więc, że was będę nudził mojemi pytaniami. Ile pada siemienia na morg zwyczajny 300 prętowy?»
«Pur jeden, rzekł starszy brat, jeżeli ziemia jest tłusta, pięć sieków[5] na chudszéj; bo len się też krzewi jak i inne zboże.»
«Wiele trzeba robotnika do zebrania jednego morga?»
«Dziesięciu dobrych zerwie, pięciu oczesze, pięciu innych namoczy w dzień jeden, co czyni 20 na dzień. Ale siejąc wiele jak my robimy, dla oszczędzenia rąk, piętnastu robi wszystko; skoro len jest oczesany i związany, wszyscy razem idą moczyć. Bywa często i prawie zawsze, że nie skończą téj roboty aż o drugiéj w nocy; ale cóż to znaczy, chłop jest do tego aby nie dospał.»
«Jak to nie dospał? rzekł pan Sędzic zadziwiony; alboż nazajutrz ci sami wstają do dnia?»
«Czasem się i nie kładą, ale cóż to znaczy?»
«Ach łaskawy sąsiedzie, ja się z tobą nie zgadzam. Ja uważam chłopa za człowieka. Człowiek każdy potrzebuje wczasu, tak jak pokarmu i odzienia.»
«Uniwersytet łeb mu zakręcił. szeptał z cicha młodszy brat S... do stojącego obok siebie. Piękny to będzie gospodarz, jeżeli on chłopa ma za człowieka!!.»
«Ale pieniążki, pieniążki panie Sędzicu!»
«Mniejsza o nie, jeżeli się ich trzeba dorabiać ofiarą krwi istot nam podobnych.»
«On oszalał, szeptał zawsze młodszy.»
«Opuśćmy to, rzekł Sędzic a kontynujmy — powiedzieliśmy, że 20 robotnika, zbierze i namoczy morg lnu; ile potrzeba do wyciągnienia z wody?»
«Pięciu.»
«Do rozesłania?»
«Dwunastu.»
«Do zebrania po rozesłaniu?»
«Dwunastu.»
«Do wytarcia?»
«Dwudziestu pięciu.»
«Do wytrzepania?»
«Dwudziestu.»
«W ogóle więc 94 dni roboczych do wyrobienia jakiéj ilości pienki?»
«Jednego bierkowca z pięciuset funtów,»
«Który przynosi dostawiony do Rygi...»
«Czterdzieści, do czterdziestu pięciu rubli srebrem.»
«Ale słyszałem , że wycieranie i trzepanie jest bardzo szkodliwe zdrowiu, że pył i kurz który wychodzi ze lnu, osiada na piersi.»
«To prawda, odezwała się młodsza siostra; w roku przeszłym, Bartłomiéj gospodarz pierwszej chaty od dworu, umarł z tego, pomimo moich starań i mojéj siostry, a kilku innych dostało takiéj ciężkości na piersiach, że dzisiaj jeszcze ledwo mówić mogą.»
«I cóż to wszystko znaczy? rzekł najstarszy z braci, śmiejąc się na całe gardło, że jeden chłop umrze, albo że inni mówić nie mogą: alboż im mowa na co potrzebna? Ale pieniążki, pieniążki, bez których dom nasz liczny upaśćby musiał. Któżby chciał na nas wejrzeć? któżby chciał u nas bywać? gdybyśmy nie mieli w co się przyodziać i przyzwoicie przyjąć gościa w domu?»
«Ja przyrzekam, rzekła naiwnie młodsza siostra, że odtąd niczego nie będę potrzebowała co należy do toalety, teraz kiedy wiem jakim sposobem ten pieniądz przychodzi.»
«Błaźnica jesteś, rzekła z cicha starsza siostra, milczałabyś lepiéj.» Wszyscy bracia śmiać się do rozpuku zaczęli z młodszéj siostry, którą odtąd Wincentą zwać będziemy.
Gdy wrzawa ustala, pan Sędzic zbliżywszy się do niéj, «powierzchowność pani mnie nie zawiodła, rzekł jéj z cicha: dusza jéj odpowiada zupełnie wdziękom; niech mi wolno będzie jéj podziękować imieniem ludzkości.»
«Ja nie sądzę, odpowiedziała ona też z cicha, płonąc się aż po uszy, ażeby mój postępek nic z siebie nieznaczący, zasługiwał na tyle uwagi z pańskiéj strony.»
W tém nasz młodzieniec wyszedł do sieni gdzie był jego lokaj, i zrobił mu znak ręką. Ten natychmiast wyszedł z domu i udał się do stajni gdzie były konie z furmanem pana Sędzica. Gdy pan Sędzic wszedł do pokoju.
«Ale pan nie pojedziesz dzisiaj; jutro chrzciny, pocoż robić podróż niepotrzebną, rzekł najstarszy z braci.»
«Nie dałem mojéj dyzpozycyi na jutro, mój ekonom nie będzie wiedział co ma robić; a wiecie to sami dobrze, że dzień stracony w roboczym czasie, nie da się nigdy nagrodzić w naszym klimacie, gdzie każda robota ma swój pewny i nieodmienny zakres czasu, którego ani przedłużyć, ani uszczuplić nie wolno, pod obawą pewnéj straty.»
Gdy to mówił, cztery gniade mierzyny zaprzężone w poręcz do bryczki wyplatanéj sosnowym korzeniem, malowanéj orzechowo, zaszły przed ganek. Lokaj wszedł dla zabrania fajki i worka z tytoniem, które są nieodstępnymi towarzyszami każdego z młodych ludzi na Litwie.
«Nałóż mi ją i zapal, rzekł Sędzic do swego lokaja. Bądzcie zdrowi szanowni sąsiedzi; do zobaczenia, do jutra.» To mówiąc, całował w ręce kobiety, a w usta mężczyzny. Po ukończeniu tego prawdziwie nudnego obrzędu, wszyscy wyszli na ganek dla wypuszczenia gościa.
«Do widzenia – do widzenia,» i bryczka ruszyła.
Przebiegając krętą drogę, po brzegach któréj złociły się łany zasiane lnem, nasz młody człowiek marzył. Bogata wprawdzie roślina, jedyna która ożywia nasz handel rolniczy, ale nigdy dobry gospodarz siać jéj wiele nie powinien; to wycieńcza rolą i nie powraca słomy tak potrzebnéj do gnojenia. A cóż dopiero mówić o biednym robotniku, ile to daje mu pracy, i jakiéj jeszcze pracy połączonéj z tylu niebezpieczeństwy ognia i chorób... Właściciel siejący wiele lnu, musi albo opuszczać inne roboty, albo nadużywać swoich włościan... Prawda że nic mu nie przeszkadza pędzić chłopa ile mu się podoba. Rząd w to się nie miesza; praw na to nie ma żadnych... Ale błądzę... jest prawo!... ja je czuję w mojéj duszy..., prawo być sprawiedliwym... Czuję że chłop jest takim jak ja człowiekiem. Lecz? ja jego jestem właścicielem, on moją własnością... Nie! to być nie może... Człowiek własnością człowieka! jak to mi się dziko wydaje!... Dla czegóżby przyrodzenie miało do tyla upośledzić jednych, a uszczęśliwić innych ludzi? Nie, to prawo nie jest ugruntowane na prawie przyrodzenia. Jest to maxyma moskiewska[6], dzika, nieludzka, ona nie trafi nigdy do mego przekonania. Jednakże musi być jakaś przyczyna dla któréj chłop pracuje na swego dziedzica... A, a, a, oto ja mu daję ziemię, mieszkanie. Ta ziemia do mnie należy, więc ona powinna mi przynosić korzyść.
Tak marzył młody człowiek, którego instynkt szlachetny prowadził do odkrycia rzetelnych węzłów łączących włościanina z panem, Ale edukacya odebrana pod dyrekcyą rządu takiego jak moskiewski, przywykłość i przykłady codzienne, nie pozwoliły mu posunąć rozumowania jego do stopnia prawdy, owszem jak widzimy wtrąciły na drogę sofizmu. Kontent jednakowo że znalazł, jak mu się zdawało, podstawę szukanego węzła, kontynował daléj. Ażebym był sprawiedliwym, a nim być chcę koniecznie, powinienem ocenić ziemię, która daję chłopu, wyciągnąć z tego procent słuszny, ocenić chłopską robociznę, i zastosować jedno do drugiego. To raz zrobione, nie powinno się nigdy odmieniać. Tak, tak, ja to muszę zrobić u siebie, i natychmiast sprowadzam komornika (jeometra tak się na Litwie nazywa), wymierzam moję wieś, morguję, rozdzielam, ustanawiam równą pańszczyznę, i nigdy nie przepędzam ani dnia jednego nad to. Tak jest, ja chcę i będę sprawiedliwym. Ukontentowanie malowało się na świeżej twarzy młodzieńca, że rozwiązał kwestyą, która mu ciężyła oddawna.
Ach ten stary S... jak on mnie gniewał... jakie barbarzyńskie zasady!.. jakie dzikie myśli!.. Tak, oni byli wszyscy takimi w owych czasach. Mój ojciec był takim; u nich chłop mniéj znaczył jak bydlę; ich statut litewski nie karze nawet za zabicie chłopa; opłata pieniężna zwana głowszczyzną, była całą karą. O dzikości! Nie żałuję wcale że ten statut, chociaż pamiątka praw ojczystych, nie ma więcej prawomocności w sprawach kryminalnych. Jest to świadectwo żyjące barbarzyństwa naszych ojców... Ale co on mi powiadał, że szlachta zaprosiła moskali do kraju?.. A tak! konfederacya targowicka… to prawda. Oni sami ich zaprosili; a wszak to byli Polacy!.. szlachta polska! O nikczemni! o podli!.. Droga ojczyzno! dla czego miłość twoja jest tak głęboko wyryta w méj duszy? Jam ciebie nie oglądał; historya twéj exystencyi, dostarcza świadectw, których wspomnienie mnie oburza. A jednak ja cię kocham, ja dałbym moję życię, ażebyś ty istniała, ale nie taka jaką byłaś przed czasy. Nie! mybyśmy dzisiaj urządzili cię inaczéj. Wszyscy mieszkance kraju, byliby pod protekcyą prawa; chłop z pod niego nie byłby wyłączony, onby robił pańszczyznę, ale słuszną, stosowną do ziemi, która jemu jest dana; pan nie mógłby go przepędzać, byłby sąd na pana.
A ci młodzi S... ze swe mi pieniązkami, konikami, ubiorami, dla których poświęcają zdrowie i życie chłopów. To mi daje naukę być oszczędnym, ażebym nie miał potrzeby być niesprawiedliwym. Tak ja nim będę, wolę sobie ująć wygód ażebym tylko nie popełnił niesłuszności. Ale ja im przebaczam. Są to młodzi ludzie którzy nie rozumują. Wyszło to z drugiéj albo z trzeciéj klasy, osiadło w domu, nie słuchało ani prawa Strojnowskiego, ani filozofii Gołuchowskiego...
Miłość własna, z pod któréj nikt nie jest wyjętym, czyniła dumnym naszego młodzieńca i nie pozwalała dorozumiewać się, że jest coś wyższego nad to, co on mógł słyszeć w uniwersytecie. Taka zaiste jest słabość ludzka.
A wszak to piękna dziewczyna ta Wincesia; jakie to piękne czarne oko, jego osada, ten skład twarzy regularny, ta białość śniegowa lica, obok brwi i włosów czarniejszych od hebanu, ta postawa pełna szlachetności i czułości...
Tak marząc, westchnienie mu się wyrwało tak mocne, że lokaj i furman siedzący na przodzie, obrócili się i patrzyli na niego z zadziwieniem.
«Ruszaj Kazimierzu, droga równa,» rzekł jakby zawstydzony; i w pół godziny konie zatrzymały się przed gankiem domu jego.
Dom pana Sędzica, jak prawie wszystkiej szlachty średniéj klasy, jest to czworobok wyniesiony z drzewa jodłowego lub sosnowego, 75 do 80 stóp długi, 25 do 30 szeroki, bez piątr, obrócony frontem najczęściéj na wschód; drzwi wielkie, czasem podwójne, znajdują się we środku, przez które wchodząc do sieni, często opatrzonéj dobrze, i mającéj minę przedpokoju, napotykają się inne drzwi małe prowadzące do wielkiego komina który zajmując środek domu służy za kuchnię i przyjmuje lufty idące od pieców, których jest za zwyczaj trzy lub cztery, podług liczby pokojów. Na prawo jest wielka izba, salą nazwana, służąca za jadalną i bawialną; obok niéj pokój czysty w którym stoi fortepian nazywający się na Litwie pantalonem. Gitara, skrzypce, nóty są na nim. Kanapa lub dwie, krzesła i stoliki stoją koło ściany; z tego pokoju przechodzi się do mniejszéj stancyi, w któréj łóżko, stolik, toaleta, daléj inny pokój równej wielkości poprzedzajacemu, w którym książki, fajki, tytoń, bióro; przeciwny koniec domu jest najczęściéj urządzony na sypialnią db gości, często też gdy są panny dorosłe lub dzieci, jeden lub dwa z pokojów téj strony jest dla nich poświęcony.
«Ah, stary hultaju! rzekł wchodząc do domu pan Sędzic do wyżła który się karesował radośnie koło niego, niechciałeś iść za wozem, czekaj no czekaj,» grożąc na niego palcem; wierne zwierze tuliło się u nóg, gdy postrzegło znak rozróżki.
«Pan *** jest u nas od dwóch godzin» rzekła wchodząc stara ochmistrzyni.
«Gdzież on jest, mój *** kochany?»
«W ogrodzie, oto przybiega.»
«Jak się masz kochany *** ?»
«Jak się masz drogi Józefie?» i oba padli w obięcia.
«Tyś przyrzekał mnie odwiedzić, i odwlokłeś dotąd. Ja niemogłem dłużéj wytrzymać;» i uściskali się powtórnie.
«Cóż tam słychać na waszej swiętéj Żmudzi? twoi rodzice, bracia, siostry, domowi?
«Wszystko zdrowe.»
«Wszak to już blisko roku jakeśmy się z sobą ostatni raz żegnali, powracając z uniwersytetu; prawdziwie wstydzę się żem tak był opieszały, żem cię dotąd nienawiedził, ale rzetelnie powiadam że oto raz pierwszy dzisiaj wyjechałem z domu. Kazimierzowo! obiad musi być gotowy?»
«Za kwadrans paniczu.»
«Każ pośpieszyć, jeść nam chce się bardzo, bo i ty *** musisz być głodny. No cóż, opowiadaj jak przepędzasz twoje chwile w domu? czém się trudnisz? czy zajmuje cię gospodarstwo?»
«Ojciec nasz niém się trudni; a wiedzieć musisz, że ze starymi nie łatwo się młodym pogodzić w rzeczy gospodarstwa; dla tego też ja się staram jak najmniéj w nie mieszać. Czytanie jest mojém główném zatrudnieniem, ale i z téj strony mam wiele biédy. Naprzód ojciec, tak jak wszyscy starzy, będąc najgorzéj uprzedzony o książkach, nudzi mnie swymi przycinkami, nazywając filozofem i t. p. Późniéj, jaka to trudność w dostaniu książek! W Wilnie, jeżeli co nowego drukują, to tak nędzne i błahe że nie warte czytania; a jeżeli co przychodzi z za granicy, to jest tajoném przed okiem policyi i szpiegów. Będąc niedawno w Rosieniach, napadłem u jednego adwokata na dzieło Volneja pod tytułem: Rozwaliny Narodów; ale czy wiesz jaka to była edycya? był to rękopism kopijowany własną adwokata ręką[7]. Drugie dzieło które też u niego znalazłem, Spowiedź J . J . Rousseau, wydobyte gdzieś z pod dachu, tak jest stare i spróchniałe, ze lękając się aby się nie rozsypało muszę kopijować. Więc jak widzisz, dla braku książek dnie moje przepędzam nie najprzyjemniéj. Polowanie mnie rozrywa czasem; ale lękając się aby się nie przemieniło w pasyę, która czyni nieznośnymi tych których opanuje, jak to zaobserwowałem na wielu, używam go jak najrzadziej.»
«A sąsiedztwo?»
«Są to po największéj części poczciwi ludzie, ale jaka z nim i zabawa? Kieliszek i szklanka, rozmowa o rzeczach które mnie zając nie mogą; a jak poczną ci bajać o najbłahszej rzeczy, to przedłużają powtarzając toż samo godzin kilka. Dla tego też unikam jak mogę ich nudzącego na zabój towarzystwa; i jeżeli gdzie bywaḿ, to robię dla kobiet, w których jest zawsze więcéj żywości i dowcipu; w nich nawet głupstwo ma swoję przyjemność, jeżeli jest ozdobione pięknemi oczami.»
«Wszystko co powiadasz, kochany ***, jest wielką prawdą, i ja czuję ją mocno; ale ponieważ nie w naszéj jest mocy odmienić, starajmy się czczość tę zapełnić zatrudnieniem takiém któreby nas przywiązało do siebie; i tak u mnie gospodarstwo jest tém szczęśliwie znalezioném zatrudnieniem. Ono zajmując mnie wszystkie chwile, nie pozwala się nudzić. Ty powinieneś wybrać do twego gustu...»
«Ale powiedź jakie? Ojciec mój chce ażebym był adwokatem. Sądząc podług tego com widział w Wilnie, kiedy chodząc na kurs prawa musiałem bywać na sądach i stykać się z bliska z adwokatami, jakież mogę mieć wyobrażenie o tym stanie? Naprzód w naszym kraju, jeżeli są jakie prawa, to ich istnienie więcéj szkodzi niż pomaga sprawiedliwości. Statut litewski, prawo dzikie i nieludzkie w rzeczach kryminalnych, nieodpowiednie potrzebom wieku w rzeczach cywilnych, będące jednak obowiązującém w téj ostatniéj gałęzi, daje tyle wybiegów i wykrętactw, że strona mająca słusznosć, ale słabsza, nigdy nie dójdzie sprawiedliwości. Mocniejszy przeciwnie może przez akcesorya i apelacye od każdego wyroku, prawnie przedłużyć ostatecżny do lat 50, jak widzimy tego codzienne przykłady; adwersarz jego wyniszczony na majątku, musi być złapanym w którejkolwiek instancyi przez dekret zaoczny, i nie mogąc daléj popierać procesu, oddać swoje mienie (jeżeli mu jeszcze pozostaje jakie) za koszta i expensa. Lecz przypuściwszy nawet że strona sprawiedliwa otrzyma dekret prawomocny, wojenny gubernator, rząd guberski, może ukazem swoim wstrzymać onego exekucyą do czasu nieograniczonego. A w tych trybunałach azyatyckiego wynalazku, sprawiedliwość się waży ze złotem; dziś kto zapłaci otrzyma jeden ukaz, jutro przeciwnik da więcéj i będzie miał inny w brew przeciwny pierwszemu: nawet są zdarzenia, że w jednym dniu otrzymywano pięć lub sześć przeciwnych jedne drugim. Z drugiéj strony korupcya powszechna robi to, że adwokat z talentem największym i ze sprawą najsłuszniejszą, jeżeli nie jest połączony familijnie lub związkiem sejmikowym z panami sędziami, niech się nie spodziewa wygrać swojej sprawy, jeżeli broniący przeciwnej strony lub sama strona ma ten nad nim awantaż. Z jednego złego wynika inne. I tak ten biedak, pragnący zrobić sobie jakąkolwiek wziętośc, musi nagradzać brak związków, nikczemném upokorzeniem, nadskakiwaniem, pochlebstwem, a często kubanem; co z czasem zamienia się w nałóg. Kilku takich, a ich jest zawsze połowa w każdéj palestrze, zaraża przez codzienne stykanie się, innych swych współtowarzyszów; i z tąd to pochodzi że ta klasa jest nikczemna, spodlona. Niedokładność prawa rodzi w nich mniemanie o nieistnieniu sprawiedliwości, a bezkarność ktoréj są pewni, prowadzi do najbrudniejszych wykrętów. Nie ma sprawiedliwości, więc nie ma i sprawiedliwéj sprawy; dla tego oni nie czyniąc wyboru, każdéj bronić gotowi; a gdy widoczność bije w oczy, rzucają się do najśmieszniejszych matactw, lub dają rozgrzeszenie swoim klientom, przez wyszukane sofizmata, na dopełnienie najnikczemniejszéj ze zbrodni, krzywoprzysięstwa. Nie, kochany Józefie, ja nie mogę być adwokatem, przez bojaźń zarazy; człowiek z najmocniejszym charakterem może uledz pod mocą codziennych przykładów, i przez stykanie się z ludźmi zepsutymi.
«Być żołnierzem, do tego czuję gust i ochotę; ale w jakim wojsku? czy w rosyjskiém, dla powiększenia szeregów nikczemnego żołdactwa i wykonywania woli okrutnego tyrana, który zabił naszę ojczyznę i nas trzyma w swych żelaznych szponach; a do innego, nawet polskiego, nam Litwinom zaciągnąć się nie wolno. Być księdzem? ale tu trzeba albo być głupim, aby wierzyć wszystkim śmiesznościom napisanym w poświęcanych księgach, albo fałszerzem, ażeby wmawiać w innych to czemu sam nie wierzysz. Ja pierwszym już nie jestem, a drugim być nie mogę.»
«Pójdźmy do stołu, rzekł pan Sędzic. Napijmy się wódki na potuszenie»; i każdy wychylił do dna kieliszek staréj dwudziesto-letniéj gorzałki.
Barszcz z naci burakowéj, nazywającéj się botwiną, zaprawny gałkami, w którym rura wołowa wyglądała wierzchem wazy fajansowéj, pieczeń cielęcia i legumina, stanowiły obiad dwóch przyjaciół. Kawał séra holenderskiego był na deser, przy którym butelka wina węgierskiego wypróżnioną została.
«Powiedziałbym ci rzecz jedną, rzekł pan Sędzic, ale się boję, bo ty który ważysz rzecz kaźdą na szali, żartować ze mnie będziesz.»
«Cóż takiego?»
«Oto moje pierwsze wydalenie się z domu skutkowało diabelnie — rozkochałem się.»
«W kim?»
«W Wincencie S... O! gdybyś ją widział, ręczę żebyś się nie mógł oprzeć tylu wdziękom. Nie mówiłem z nią jak słów parę, więc nie mogę sądzić o jéj rozsądku; ale jak mi powiadano, że będąc wychowaną przez swą ciotkę w Wilkomierzu, była 6 lat na pensyi. Jeżeli tam korzystała z nauk, i przy takiéj piękności, jest to doskonałe stworzenie.»
«Źleś mnie osądził mówiąc, źe będę z ciebie żartował. Nie myśl abym był nieczułym dla wdzięków i rozsądku; ale obok tego, chciałbym jeszcze w kobiecie którąbym kochał na żonę, aby nie miała więcéj jak lat 17 do 18, a to dla tego, aby nie była zarażoną przesądami które panują w naszém dzisiejszém społeczeństwie, przesądami mody i urodzenia, i aby nie była bogatszą odemnie. Ten ostatni warunek jest nieodbicie potrzebny dla zachowania niepodległości męszczyzny.»
«Ona łączy to wszystko w sobie, bo co do ostatniego, nie rozumiem aby mogło się należeć wiele z podziału jednéj wsi między siedmiu braci i dwie siostry.»
«Tém lepiej, staraj się zgłębić jéj sposób myślenia, kochaj i żeń się.»
«Kazimierzowo! daj kawy.» Stara ochmistrzyni przyniosła na tacy imbryk, kilka małych garnuszków śmietanki, filiżanki, cukierniczkę; z czego młodzi ludzie urządzili tę wyborną kawę, którą tylko znaleść można w Litwie i w ogólności w Polsce.
Młody Żmudzin wziął gitarę, na któréj przegrywał dumkę ukraińską, Ja kalinuszku zbierała, marsz frejszyca, nowe mazurki i kadryle. Pan Sędzic akordował mu na skrzypcach. Wszystkie sztuki grane przez tych młodych przyjaciół, miały cechę posępności i melancholii; rzecz naturalna wszystkim ludom noszącym jarzmo niewoli. Polonez Dombrowski we Włoszech, zakończył muzykę.
«Pójdźmy koło gospodarstwa,» rzekł pan Sędzic.
Browar który był nieopodal, skierował ich kroki ku sobie.
«Oto jest podstawa naszego gospodarstwa, rzekł Sędzic. Folwark bez browaru, jest jak ciało bez duszy; to nam robi nawóz, to tuczy małym i prawie żadnym kosztem bydło karmne. Braha nas nic niekosztuje, bo wódka opłaca zboże zmniejszając koszt na wywóz jego i nagradza wszystkie inne wydatki.»
«Ale powiedz mi, rzekł jego przyjaciel, dokąd wyprzedajecie wódkę?»
«Jedna jéj część konsumuje się na miejscu po karczmach, a reszta wywozi się do miast powiatowych i miasteczek, i tam się wyprzedaje.»
«A Ryga, czy jéj nie potrzebuje?
«Nie.»
«A zatém ona nie wychodzi za granicę?»
«Nie, owszem zagraniczne wódki przychodzą do Rygi.»
«Więc któż spożywa to w kraju?»
«A to śmieszne pytanie? każdy kto ją pije.»
«Zaczekaj, examinujmy. Panowie jéj używają mało, szlachta nieco więcéj, ale z umiarkowaniem, żydzi są jeszcze umiarkowańsi od szlachty; więc chłop musi to wszystko skonsumować. Nie wiem co jest przyczyną tego pociągu jaki chłop nasz czuje do wódki; czy to że żydzi nakłaniają go przez swoje namowy, jak jest powszechne mniemanie, czy co innego, lecz to pewna, że wódka niszczy siły i dobytek chłopa, że zatruwa nawet płód i przeszkadza mnożeniu się. Ludność nasza, podług ostatniej statystyki, od wojny 1812 roku, w przeciągu lat 17, jeszcze nie nagrodziła strat poniesionych przez wojnę; wzrost więc jest mały, prawie stagnacya, wtenczas kiedy statystyka innych ludów, zwłaszcza Francyi, która w tejże wojnie i poprzednich najwięcéj strat ponieść powinna była, pokazuje, iż jéj ludność nagrodziła we troje, to jest iż milion ubyłéj ludności przez wojny, zastępuje dzisiaj trzy miliony nowéj. Skąd to pochodzi? Nieznajome mi są wprawdzie instytucye innych krajów, bo o tém nie mówią w szkołach ani w uniwersytecie; jednak o ile powziąść mogłem wiadomości z urywek gazet francuzkich 1792 roku i innych które mi przypadkowo wpadły w ręce, ludność francuzka niższych klas walczyła przeciw przywilejom, rznęła lub topiła swoję szlachtę, księży i magnatów. Więc jeżeli pozyskała swoję wolność osobistą, ta wolność ugruntowana przez prawa, może wpływać na tak nagły wzrost jéj ludności; bo to pewna, że wolność mnoży narody. Nasi chłopi nie mają tego, to prawda; lecz mnie się zdaje, że pomimo to, nie powinnaby być tak wielka różnica w mnożeniu się, gdyby do niewoli nie łączyła się jeszcze trucizna, którą oni wysysają w wódcę, przyprawianéj własnymi rękami, a sprzedawanéj na korzyść ich panów.»
Pan Sądzic patrząc na swego przyjaciela wielkiemi oczami:
«Ty mnie strach sprawiasz przez twoje marzenia, ty się widzę nigdy nie odmienisz, zawsze zadumany, zawsze marzący, ty widzisz rzeczy innemi oczami jak świat cały.»
«Ale nie przerywaj mi aż skończę. Od 1815 r. choroba powiększania browarów na wjelką skalę, opanowała wszystkich posesorów i dziedziców na Litwie i Żmudzi. Wynalazek Pistoryusza, oddając przysługę handlowi w krajach dobrze urządzonych, staje się plagą w naszym. Każdy dziedzic i dzierżawca, stara się wypalić na wódkę całe swoje zboże, swoich chłopów, a często nawet zakupuje skąd inąd, nie zostawując jak tylko na potrzeby do nowego żniwa. Nieurodzaj wypadnie, wszystkie spichrze mają wódki dosyć, a zboża nic, albo bardzo mało. I tak, rok 1826[8] głodny, sprzątając krocie ludności chłopskiéj i żydowskiéj wymarłéj z głodu, pokazał dobroć spekulacyj browarowych. Byłoby powinnością rządu, wglądać w te nadużycia szlachty; ale co to moskalowi szkodzi, że zginie kilka set tysięcy Lachów. Panowanie nad nimi gruntuje się przez to, on na to miejsce zawojuje kilka milionów Persów lub Czerkasów, i ludność państwa nie zmniejszy się. A nasza szlachta, aby miała za co kupić kocz lub faeton, aby miała czém forsować na sejmikach, za co balować i stroić się, gotowa poświęcić ludnosć wsi całych, dzika i niebaczna na własną nawet stratę, bo któż na nią będzie pracował?»
«Dosyć Janie, dosyć. Ty mnie rozdzierając serce, wyrywasz najważniejsze projekta ekonomiczne; zawsze jednak ty miałeś zemną racyą, i podobno ją zawsze mieć będziesz. Ja chciałem urządzić mój browar, ażeby w nim na tydzień wypalano ośmdziesiąt purów zboia, ale teraz poprzestanę na dwudziestu; to nie będzie za wiele. Oj pamiętam ja dobrze ten rok 1826, kiedym powrócił na święta wielkanocne do domu, serce mi się jeszcze krwawi gdy wspomnę, cała ludność, starce, kobiety, dzieci w pół żyjący, opuchli od głodu, bo już kilka tygodni żyli kilku łyżkami putry na dzień[9], przyczołgali się do dworu wołając o chleb; w spichrzu nie było jak na wyżywienie do nowego żniwa czeladzi dwornéj, resztę mój opiekun który natenczas zarządzał wsią, był wyprzedał wcześnie, i to, jak przypominam do browaru pana M... Więc skąd tu wziąść zboża na wyżywienie całéj wsi, ze sto ośmdziesiąt przeszło osób złożonéj, przez cztery miesiące? Żaden z sąsiadów nie przedaje, każdy potrzebuje; czulsi dziedzice posyłali do Rygi i tam płacili po dwadzieścia złotych pur tego samego zboża, które w jesieni wyprzedali po cztery. Ja to samo uczyniłem; ale wielu było takich i prawie większa połowa, źe wysłali swoich włościan na żebraninę; do kogo? do innych którzy nie mieli chleba. Więc cóż się stało? Oto ci nieszczęśliwi, póki mieli siły, żywili się korą drzewa, korzeniami, a później umierali.»
«Tak rozmawiając dwaj młodzieńce, obeszli już byli wszystkie inne zabudowania, stajnie, obory, stodoły, które będąc próżne w téj porze roku, nie mogły zatrzymać ich uwagi. Gdy wrócili do domu, «Kazimierzowo, co masz na podwieczorek? pytał pan Sędzic swéj staréj ochmistrzyni.»
«Parę kurcząt pieczonych do sałaty.»
«Dawaj je tu» i każdy ziadł jedno kurczę.
Czytelnik znający obyczaje kraju naszego, nie zadziwi się wcale, że osoby téj historyi tak często zaopatrują żołądki swoje w pokarmy. Nie wiem czy to klimat, czy zwyczaj zamieniony w nałóg sprawia, że na Litwie szlachcic dostatni, nie ma w dniu dwóch godzin wolnych od jedzenia i picia, a przecie nie czuje nigdy niestrawności. Ale prawda, on ma chłopa, który za niego i za siebie znosi wieczną dyetę. Jakoż gdy się szlachcic przebudza, przynoszą mu kawę do łóżka najczęściéj; za godzinę pije gorzałkę lub likiery, jé wędliny, świéże masło, i t. p.; wkrótce śniadanie, które trwa godzin dwie, czasem więcéj; daléj piwo przy fajce; późniéj obiad, późniéj podwieczorek, daléj kawa raz drugi, późniéj herbata, wieczerza, a po niéj poncz lub krupnik do poduszki. I tak, podług téj reguły, dwaj młodzi przyjaciele, mieli jeszcze kilka operacyj do odbycia w tym dniu, z czego się też uiścili przykładnie.
«Jutro rano, ja jadę do S..., rzekł Sędzic do Żmudzina, gdzie przyrzekłem trzymać do chrztu z Wincentą dziecko jednego chłopa. Chcesz ty jechać ze mną?»
«Gdyby nie te chrzciny, tobym pojechał; ale teraz, wy będziecie zajęci obrzędem, a ja nudzić się będę; późniéj jednak chciałbym, poznać twoję Wincentę; ciekawym twego gustu.»
«Ty zabawisz u mnie, spodziewam się, czas jakiś. Odeszlij konie do domu, bo ich ojciec twój potrzebować może.»
«Ja też myślałem o tém.»
- ↑ Pur miara do mierzenia zboża zawierająca 24 garnce warszawskie.
- ↑ Na Litwie i Żmudzi każdy szlachcic musi mieć urząd, i gniewałby się, gdyby go inaczéj jak po urzędzie nazywano; w niedostatku więc własnego tytułu, przybiera tytuł ojca swego, lub też inni mu go nadają naprzód żartem, a późniéj doprawdy. I tak, póki nie jest żonaty syn sędziego, nazywa się sędzic, syn prezydenta prezydentowicz, i t. d. Szlachta okoliczna wszystka jest skarbnikami lub skarbnikowiczami; po ożenieniu się, wicz się odrzuca, i nazywa się prezydentem, skarbnikiem i t. p. Takim to sposobem przechodzi od pokolenia do pokolenia zabytek dumy szlacheckiéj.
- ↑ Na Litwie i we wszystkich słowiańskich narodach, zwyczaj exystuje, pić z jednego kieliszka lub szklanki; choroby zaraźliwe będąc mniéj powszechne, nikt się nie brzydzi dotykać ustami miejsca, które inny dotykał.
- ↑ Cesarzowa rosyjska.
- ↑ Siek ¼ pura.
- ↑ Niebaczny młodzieniec, nienawiścią pałający ku moskalom, nie przypomina sobie, że ta maxyma jest jego dziadów; wszystko jednak co jest dzikie i nieludzkie, podług ówczesnego mniemania młodzieży, musiało pochodzić od moskali.
- ↑ Dzieła zakazane będąc rzadkie na Litwie, wiele jest osób które kopijują skoro tylko dostaną jakie dzieło.
- ↑ Nie był to rok 1826, lecz 1823. Autor pozwolił sobie chybić nieco w dacie.
- ↑ Garść mąki rzucona w wiadro wody, i tak gotowana.