Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom VI/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani de Monsoreau |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892-1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Dame de Monsoreau |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez ośm dni wypadki gotowały się jak burza w obłokach, w czasie gorących dni lata.
Monsoreau wyzdrowiawszy po czterdziestu ośmiu godzinach gorączki, zajmował się czuwaniem nad honorem swoim; ale gdy nikogo nie odkrył, przekonany był więcej niż kiedykolwiek o hypokryzyi księcia Andegaweńskiego i o jego złych zamiarach względem Dyany.
Bussy nie przestał odwiedzać domu wielkiego łowczego.
Uwiadomiony przez Remyego, że Monsoreau podgląda żonę, wstrzymał się od nocnych odwiedzin.
Chicot na dwie części swoi czas rozdzielił.
Jedne poświęcił najukochańszemu swojemu panu, Henrykowi Walezyuszowi, którego jak można najmniej opuszczał i czuwał nad nim, jak nad najukochańszem dziecięciem.
Drugą poświęcił czułemu przyjacielowi Gorenflotowi, którego zaledwie od ośmiu dni skłonił do powrócenia do swojej celi, dokąd go sam odprowadził i był najgrzeczniej przez samego opata Józefa Foulon, przyjęty.
Przy tych odwiedzinach, wiele mówił o pobożności króla, a przeor zdawał się być bardzo wdzięcznym Jego królewskiej mości, że swoją obecnością zaszczyci opactwo. Ten zaszczyt był większym, aniżeli się można było spodziewać; Henryk na żądanie opata, przyrzekł przepędzić dzień i noc w zaciszu klasztornem.
Chicot utwierdził opata w tej nadziei, chociaż nie życzył sobie tego, a że wiedziano jaki ma wpływ na króla i jego więc zapraszano.
Co do Gorenflota, rósł on w opinii mnichów wielką bowiem było dla niego zasługą, zjednać przychylność Chicota.
Machiawel lepiej by nie postąpił.
Chicot zapraszany, przychodzi do klasztoru, a ponieważ przynosił pod płaszczem przysmaczki i wino, brat Gorenflot przyjmował go serdecznie.
Wtedy po całych godzinach zamykał się w celi mnicha, podzielając z nim nauki i natchnienia. W wilię Bożego Ciała, całą, noc nawet w klasztorze przepędził; nazajutrz, chodziła wieść po opactwie, że Gorenflot skłonił Chicota do przywdziania kaptura.
Co do króla, ten tymczasem uczył robić bronią swoich przyjaciół, wyszukując nowe razy i sposobiąc Epernona do odparcia groźnego przeciwnika, którego mu los narzucił.
Gdyby ktokolwiek w pewnych nocnych, godzinach przebiegł miasto, napotkałby w okolicy świętej Genowefy, obcych mnichów, których w pierwszych naszych opisaliśmy rozdziałach i którzy raczej do rajtarów niż do zakonników podobni byli.
Nakoniec, dodać możemy dla uzupełnienia obrazu, że pałac Gwizyusza stał się tajemniczą jaskinią, ludną wewnątrz a pustą powierzchownie; że zgromadzano się każdego wieczora w wielkiej sali, której żaluzye szczelnie zamykano; że przed posiedzeniem obiadowano i że na ucztach przewodniczyła pani Montpensier.
Te szczegóły, które znajdujemy w ówczesnych pamiętnikach, zmuszeni jesteśmy przytoczyć, tembardziej, że ich niepodobna znaleźć w archiwach policyjnych.
Policya albowiem ówczesna, nie zważała na to, czy knuje się jaki ważny spisek i sądziła, że wykona powinność swoję, gdy pilnuje ognia, strzeże od złodziejów, od psów wściekłych i krzyków pijackich.
Kiedy niekiedy patrol zatrzymał się przed pałacem Belle Etoile, przy ulicy Arbre-Sec; lecz pan La Hurière znany był jako gorliwy katolik i hałas, jaki się u niego przytrafiać, brano za odgłos chwały bożej.
Otóż w jakiem usposobieniu doczekał Paryż wielkiej uroczystości, nazwanej Bożem Ciałem.
Rano tego dnia, czas był piękny a kwiaty rozrzucone po ulicach, wydawały balsamiczne zapachy.
Tego rana, mówimy, Chicot; który od dni piętnastu usilnie czuwał nad królem, obudził go bardzo wcześnie.
Nikt jeszcze nie wszedł do królewskiego pokoju.
— A! mój biedny Chicot — zawołał Henryk, z najprzyjemniejszego snu mię przebudziłeś.
— Cóż ci się śniło, mój synku?... — zapytał Chicot.
— Śniło mi się, że Quelus przebił Entragueta i że ten kochanek pływał we krwi własnego przeciwnika. Otóż i dzień. Prośmy Boga, aby się sen nasz spełnił. Przywołaj, Chicot, przywołaj służbę!...
— Czego żądasz?
— Mojej włosiennicy i dyscypliny.
— Czybyś nie wołał dobrego śniadania?... — zapytał Chicot.
— Poganinie!... — zawołał Henryk — objedzony chcesz słuchać Mszy świętej w dzień Bożego Ciała?..
— Nie inaczej.
— Przywołaj, Chicot, przywoła moję służbę!...
— Cierpliwości — odrzekł gaskończyk — teraz zaledwie ósma i do wieczora dosyć będziesz miał czasu biczować się. Najprzód, porozmawiajmy; czy chcesz ze raną rozmawiać?
— Dobrze, ale śpieszmy się.
— Jak podzielimy dzień dzisiejszy, mój synku?...
— Na trzy części.
— Wybornie, na cześć Trójcy świętej. Jakież to będą części?
— Najprzód, wysłuchamy Mszy u świętego Germana l’Auxerrois.
— Dobrze.
— Potem powrócimy na posiłek do Luwru...
— Zgoda.
— Następnie, pójdziemy procesyą po ulicach, zatrzymując się w znaczniejszych klasztorach Paryża, zacząwszy od Jakobinów, a skończywszy na świętej Genowefie. Tam przyrzekłem przeorowi przenocować w celi bardzo świątobliwego zakonnika, a to celem uproszenia zwycięztwa.
— Znam go.
— Tego zakonnika?
— Doskonale.
— Tem lepiej; będziemy się razem modlili, Chicocie. Zatem ubieraj się i chodź.
— Zaczekaj, Henryku.
— Na co?
— Mam cię jeszcze o coś zapytać.
— Możemy rozmawiać, gdy mnie będą ubierali.
— Wolę kiedy jesteśmy sarno
— Zatem mów.
— Co twój dwór będzie robił?
— Będzie mi towarzyszył.
— A brat twój?
— Także.
— A straże twoje?
— Gwardye francuzkie z Crillonem będą mnie w Luwrze czekały, szwajcarowie zaś przy bramie opactwa.
— No, to już wiem — rzekł Chicot.
— Czy teraz mogę służbę przywołać?
— Przywołaj.
Henryk zadzwonił.
— Ceremonia będzie wspaniała — mówił Chicot.
— Spodziewam się, że nam Bóg dopomoże.
— Jutro to zobaczymy... Ale powiedz mi, Henryku, za nim kto wejdzie, czy nie masz mi co do powiedzenia?
— Bynajmniej; co do ceremonii o wszystkiem pamiętałem.
— Ja nie o tem mówię.
— A o czem?
— O niczem.
— Ale mnie pytałeś...
— Czy pewna, że masz się udać do opactwa Ś-tej Genowefy.
— Nie inaczej.
— I tam będziesz nocował:
— Przyrzekłem.
— Skoro nic więcej nie masz mi powierzyć, mój synku, powiem ci, że ta cała ceremonia nie podoba mi się bardzo.
— Jakto?
— Nie; a skoro obiad zjemy...
— Cóż będzie.
— Powiem ci, co umyśliłem.
— Zgadzam się na to.
— Choćbyś nie zezwolił, to mi wszystko jedno.
— Co chcesz powiedzieć?
— Ciszej!... oto twoja służba wchodzi do przedpokoju.
W rzeczy samej, odźwierni drzwi odemknęli i widać było balwierza, perfumera i lokaja, którzy wszedłszy wspólnie, wzięli się do tualety Jego królewskiej mości, opisanej w poprzedzających rozdziałach.
Kiedy tualeta była w dwóch trzecich częściach skończona, zaanonsowano Jego książęcą mość, księcia Andegaweńskiego Henryk odwrócił się z najprzyjemniejszym uśmiechem na jego przyjęcie.
Księciu towarzyszył pan de Monsoreau, d’Epernon i d’Aurilly.
Epernon i d’Aurilly pozostali w tyle.
Henryk na widok hrabiego, bladego jeszcze i przestraszającego, nie mógł wstrzymać podziwienia.
Książę spostrzegł to, równie jak hrabia.
— Najjaśniejszy panie — rzekł książę — pan de Monsoreau pragnie ci swój hołd złożyć.
— Dziękuję — rzekł Henryk — tem przyjemniej mi widzieć cię hrabio, że byłeś ciężko raniony?
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— Mówiono mi, że na polowaniu.
— Na polowaniu, Najjaśniejszy panie.
— Ale zdrowszy jesteś, nieprawdaż?
— Przyszedłem do siebie.
— Najjaśniejszy panie — rzekł książę Andegaweński — czy nie zechciałbyś po odprawionych modłach, aby nam hrabia de Monsoreau przygotował łowy w lasku Compiègne?
— Czy nie wiesz, że jutro... — mówił Henryk.
Chciał powiedzieć:
— Czy nie wiesz, że jutro czterech moich przyjaciół mają się potykać z czterema twoimi.
Lecz przypomniał sobie, że przyrzekł tajemnicę, i wstrzymał się.
— Nic nie wiem — odparł książę — i jeżeli Wasza królewska mość zechcesz mię objaśnić...
— Chciałem powiedzieć — mówił Henryk — że mając przyszłą noc spędzić w opactwie świętej Genowefy, nie będę mógł być przygotowanym na jutro; ale niech pan hrabia jedzie; dziś, albo jutro będą łowy.
— Czy słyszysz? — rzekł książę do pana de Monsoreau, który się skłonił.
— Słyszę, Mości książę — odpowiedział hrabia.
W tej chwili weszli Schomberg i Quelus.
Król przyjął ich z roztwartemi rękami.
— Jeszcze jeden dzień — rzekł Quelus, witając króla.
— Szczęście, że jeden tylko — rzekł Schomberg.
Tymczasem Monsoreau mówił do księcia:
— Skazujesz mnie na wygnanie, jak się zdaje, Mości książę.
— Czyż obowiązkiem łowczego nie jest przygotowywać łowy?... — odpowiedział książę, śmiejąc się.
— Rozumiem — odpowiedział Monsoreau — i wiem, co to znaczy. Dzisiejszego wieczoru, upływa ósmy dzień zwłoki, której Wasza książęca mość żądałeś i dlatego, Mości książę, wolisz mnie wysłać do Compiègne, niż słowa dotrzymać. Ale niech Wasza książęca mość pamięta, że jeden wyraz...
Franciszek pochwycił hrabiego za rękę.
— Milcz — rzekł — bo dotrzymam obietnicy, której się domagasz, ale z twoją szkodą.
— Wytłomacz się, Mości książę.
— Twój odjazd będzie wszystkim wiadomy; rozkaz jest urzędowy.
— Cóż z tego?
— Nie pojedziesz; ale musisz się ukryć około twojego domu, to gdy uczynisz, napotkasz człowieka, którego znać pragniesz. Więcej nie mam ci nic do powiedzenia.
— Ha! jeśli tak! — rzekł Monsoreau.
— Masz moje słowo.
— Więcej jak słowo, bo mam podpis księcia.
— Wiem o tem.
Książę oddalił się od pana de Monsoreau, aby się zbliżyć do brata; Aurilly dotknął ręki d’Epernona.
— Stało się — rzekł.
— Co się stało?
— Bussy bić się jutro nie będzie.
— Bussy nie będzie się bił?...
— Ręczę za to.
— Któż mu zabroni?..
— Co to kogo obchodzi!.. dosyć, że nie stanie do walki.
— Jeśli tak, mój czarnoksiężniku, masz u mnie tysiąc talarów.
— Panowie!.. — rzekł Henryk, skończywszy tualetę — Idziemy do Ś-go Hermana l’Auxerrois.
— A ztamtąd do opactwa świętej Genowefy? — zapytał książę.
— Zapewne — odpowiedział król.
— Zobaczymy — mówił Chicot, przypinając rapir.
Henryk przeszedł do galeryi, gdzie go cały dwór oczekiwał.