Podróż do Polski (zbiór)/Od tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Podróż do Polski
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

Podróż Balzaka do Polski, której opis niedawno wygrzebał i wydał w swoich Cahiers balzaciens niezmordowany Marcel Bouteron[1], jest epizodem długotrwałego stosunku uczuciowego, jaki wiązał genjalnego pisarza do naszego kraju. Przez kilkanaście lat, zanim on sam odbył tę drogę, szły z Paryża do Wierzchowni foljały jego listów, pełne zaklęć, zwierzeń, wyznań; zarazem cała kronika — niezawsze ściśle autentyczna, — jego paryskiego życia. Listy te, wydane pod tytułem Lettres a l’Etrangère, zajmują dwa wielkie tomy; przeszło drugie tyle jeszcze oczekuje druku.
Historja osiemnastoletniego stosunku pisarza z adresatką owych listów, Eweliną z hr. Rzewuskich Hańską, jest bardzo interesująca. W lutym r. 1832, młody ale już głośny autor Szuanów, Jaszczura, Fizjologji małżeństwa i paru opowiadań, które dały mu sławę znawcy serca kobiecego, otrzymał z dalekiej i jakże egzotycznej — dla ówczesnego paryżanina — Ukrainy list, który uderzył go swym tonem i treścią. Podpisany był „Cudzoziemka“. Po nim przyszły dalsze. Ton listów był nader romantyczny, w stylu epoki; nieznajoma pisała, między innemi:

Pańskie pisma przejęły mnie uczuciem głębokiego entuzjazmu, pan jesteś świetnym meteorem, który ma dać życie i ruch nowej treści, ale niech się pan strzeże raf... Otaczają pana, czuję to... Chciałabym być jasnym aniołem, i ustrzec pana od wszelkiego błędu... Podziwiam pański talent, składam hołd pańskiej duszy, chciałabym być pańską siostrą, etc.
Przyszła w porę. Balzac był wówczas po epizodzie z margrabiną de Castries, który rozdarł jego serce, a zarazem upokorzył głęboko jego ambicję. Przez chwilę chciał podobno rzucić świat i wstąpić

do Kartuzów. Wówczas otrzymał z Ukrainy przesyłkę: książka, oprawna w zielony safjan, Naśladowanie Chrystusa. Właśnie obmyślał swoją ewangeliczną powieść Lekarz wiejski. Ta telepatja sprawiła głębokie wrażenie na umyśle pisarza, w którym realizm kojarzył się w zadziwiający sposób z mistycyzmem.
Balzac wciągnął się tedy w korespondencję. Był to dla niego wymarzony sposób romansu. Pochłonięty pracą, mógł oddać kobiecie nadmiar swojej wyobraźni — na odległość; dla żywej kobiety nie miał poprostu czasu. Pisze listy coraz dłuższe, coraz gorętsze, niemal miłosne. W lutym 1833 pisze: „Kocham cię, choć nieznaną“... W marcu: „Już zanadto panią kocham, mimo że cię nigdy nie widziałem. Są pewne zdania w twoich listach, które przyprawiają mnie o bicie serca... Wolę jeden twój list, niż sławę lorda Byrona“...
Łatwo pojąć, że pani Hańska obmyśla tymczasem sposób wyrwania się ze swej pustelni w Wierzchowni i zbliżenia się do idealnego przyjaciela. Nie było to tak proste: aby wyjechać za granicę, trzeba było ni mniej ni więcej jak pozwolenia cara; otóż car nie pozwolił panu Hańskiemu udać się do Paryża. Podejrzewają, że chytry szlachcic, który zresztą nie wiedział nic o żoninej korespondencji, sam postarał się o ten zakaz, aby nie musieć wieźć żony do tego miejsca zepsucia! Ale pozwolono państwu Hańskim na podróż do Szwajcarji, i tam też, w Neuchâtel, Balzac miał poznać swą tajemniczą damę.
Kim była nieznajoma, która umiała do tego stopnia zająć wyobraźnię wielkiego człowieka, wówczas trzydziestotrzyletniego mężczyzny? Ewelina Hańska[2] miała lat dwadzieścia sześć czy ośm. Pochodziła z możnej rodziny Rzewuskich, była siostrą znakomitego pisarza Henryka Rzewuskiego, autora Listopada, oraz Karoliny Sobańskiej, głośnej miłostką Adama Mickiewicza. Rodzice, będąc w kłopotach majątkowych, wydali ją za starszego od niej o ćwierć wieku, nie równego jej rodem, ale bardzo bogatego Wacława Hańskiego.
Życie w Wierzchowni wypełniała sobie pani Ewa lekturą. Władając językiem francuskim lepiej niż swoim własnym, pogrąża się w literaturze francuskiej, śledzi wszystkie nowości, duchem przebywa w owem mieście, które wówczas wywierało tak fascynujący urok na Europę, — w Paryżu. Rezultatem ów list, pisany do Balzaka; och, z wszelkiemi ostrożnościami, niepodpisany, kreślony ręką guwernantki Francuski.
W półtora tedy roku po tym pierwszym liście nastąpiło spotkanie kochanków — bo można ich tak nazwać, mimo iż nie widzieli się na oczy — w Szwajcarji. Pierwsze widzenie miało być rozczarowaniem poetycznej Ewy, gdy ujrzała w oznaczonem miejscu krótkiego i grubego, dość ekscentrycznie ubranego Francuza: ale drugie wrażenie — urok werwy, genjuszu, olśniewająca rozmowa Balzaka, poryw jego entuzjazmu — rychło zatarło chwilowy zawód. Co się tyczy Balzaka, ten jest w upojeniu. Czyż mógł wiedzieć, kogo spotka w swojej korespondentce? Młoda, piękna, bogata i — wielka dama! Spowiada się ze swego szczęścia w liście do siostry, liście którym pani Ewa nie byłaby zachwycona, gdyby go mogła znać, tak jak go zna dziś — historja literatury:

...Grunt, że mamy dwadzieściasiedem lat, śliczną buzię, najpiękniejsze w świecie czarne włosy, miękką i rozkoszną cerę brunetki, maciupą rączkę, dwudziestosiedmioletnie naiwne serduszko...

Nie mówię ci o niesłychanych bogactwach. Cóż to znaczy wobec arcydzieła piękności... Do tego oko powłóczyste, które, skoro się weźmie do roboty, staje się bosko rozkoszliwe. Byłem pijany miłością...

...Nie wiem, komu to opowiedzieć: to pewna, że nie mogę tego opowiedzieć ani jej, wielkiej damie, straszliwej margrabinie (pani de Castries), która, podejrzewając tę podróż, spuszcza z tonu i przesyła mi rozkaz, aby się z nią spotkać u księcia de F...; ani też jej, prostej i rozkosznej mieszczaneczce.
Jestem ojcem: to inny sekret, który ci miałem zwierzyć — i posiadaczem milutkiej osóbki, najnaiwniejszej istotki pod słońcem, która spadła mi niby kwiat z nieba, która przychodzi do mnie pokryjomu, nie wymaga ani listów ani nadskakiwań, i powiada: „Kochaj mnie rok, a ja będę cię kochała całe życie...“

Ani też jej, najukochańszej (pani de Berny), zazdrosnej o mnie bardziej jeszcze niż matka o mleko swoje, które daje dziecku! Nie lubi Cudzoziemki, właśnie dlatego, że „Cudzoziemka“ tak bardzo mi odpowiada.
Wreszcie nie jej, która chce mieć swoją codzienną porcję miłości i która, mimo że lubieżna jak tysiąc kotek, nie ma ani wdzięku ani kobiecości.

Tobie zatem, moja dobra siostro etc.

Ten pierwszy pobyt trwał pięć dni i spłynął nijako. Kochankowie zaledwie mogli uszczknąć parę chwil poufniejszej rozmowy. Ale w miesiąc potem następuje nowe spotkanie w Genewie, i tu już zobopólna skłonność wybucha prawdziwą namiętnością. Balzac musi wręcz hamować swoją Cudzoziemkę, która chciałaby wszystko rzucić i jechać za nim do Paryża. Kiedy Balzac kreśli w albumie to zdanie: „Wielcy ludzie są jak skały, czepiają się ich tylko ostrygi“, Ewa dopisuje: „w takim razie ja jestem ostrygą“...
Po kilku tygodniach pełnego szczęścia, zaledwie zmąconego obecnością męża, którego Balzac umiał również oczarować, — rozłączenie. Mówią nam o niem listy Balzaka, oddychające miłością, tęsknotą. Żyje nadzieją spotkania ukochanej we Włoszech, ale prace jego — jest wówczas w największej furji twórczości — sieć jego straszliwie powikłanych interesów, wszystko trzyma go w Paryżu. Znów musi mitygować Ewę, gdy ta chce na skrzydłach miłości lecieć do niego: cóżby z nią począł, w dwuznacznej pozycji, w Paryżu, w pełni swoich zatrudnień i kłopotów. „Aniele mój, żadnych szaleństw. Nie, nie opuszczaj swego palika, biedna spętana kózko. Twój kochanek przybiegnie, kiedy zawołasz. Ale przestraszyłaś mnie“... Stanowczo woli kochać na odległość możną, wykwintną i czarującą „hrabinę“.
Nadzieja spotkania się we Włoszech zawiodła, Balzac nie mógł opuścić Paryża. W lecie r. 1835, państwo Hańscy wracają całym dworem do Wierzchowni. Kochankowie nie widzieli się rok, nie zobaczą się Bóg wie jak długo. Wówczas Balzac rzuca wszystko, prace, wierzycieli, pędzi do Wiednia, aby pożegnać kochankę, zanim jego Ewa przepadnie w niedostępnych stepach ukraińskich. Drogę do Wiednia obliczał na dziesięć dni: miał zabawić cztery dni i wrócić! I jeszcze, w ciągu tych czterech dni, zamierzał zwiedzić pola bitwy pod Wagrain i Essling, potrzebne mu do jego epopei napoleońskiej której nie napisał.
Został w Wiedniu trzy tygodnie, zapominając o wszystkiem. Wszystkie nieporozumienia, żale, spowodowane jego opieszałością, rozpłynęły się we wzajemnej tkliwości. Na wyjezdnem Balzac pisze do ukochanej:

„Nic mnie nie może oderwać od ciebie: ty jesteś mojem życiem i mojem szczęściem, całą mą nadzieją. Czegóż możesz się obawiać? Prace moje dowodzą ci mojej miłości: przyjechać tutaj, znaczyło przełożyć obecność nad przyszłość. To szaleństwo pijanej miłości; bo, aby zakosztować tej chwili, oddaliłem o wiele miesięcy dni, w których sądzisz że będziemy wolni: wolniejsi, bo wolni... och, nie śmiem myśleć o tem...“

Bo, od czasu pobytu w Genewie, Honorjusz i Ewa uważają się za narzeczonych. Mieli czekać na siebie, aż pani Ewa... zostanie wdową. Pan Hański miał pięćdziesiąt parę lat. Osobliwe były obyczaje Romantyzmu.
Było to w czerwcu r. 1835. Balzac miał ujrzeć panią Hańską aż po siedmiu latach w lipcu r. 1843, istotnie jako wdowę. Siedem lat! kawał czasu. Gdyby brać dosłownie wszystko co pisał Balzac swojej „cudzoziemce“, możnaby myśleć, że tych siedem lat wypełnia mu jedynie myśl o niej. Było może trochę inaczej; ale chce aby w to wierzyła. Stworzył nawet na jej intencję swoją słynną „teorję czystości“, którą niektórzy cnotliwi historycy literatury wzięli tak dosłownie. W istocie życie jego było bardzo wypełnione. Olbrzymia produkcja literacka, borykanie się z wymykającą się wciąż fortuną, fantastyczne plany i przedsięwzięcia oraz wynikające stąd kłopoty finansowe, długi, których ciężar miał za sobą wlec całe życie, — przytem podróże, towarzystwo, miłostki wreszcie, mniej lub więcej przelotne, to był jego codzienny Paryż. Ewa stawała się potrosze mitem, daleką gwiazdą na horyzoncie, uwielbioną ale jakże odległą... Z Paryża na Ukrainę wówczas było dalej niż dziś do Chin; sam list wędrował tygodniami, gdy który zawieruszył się w drodze, można było brnąć z nieporozumienia w nieporozumienie... Korespondencja rozpoczęła się z tonu namiętności, w którym dość trudno było ją latami podtrzymywać; toteż zaczyna słabnąć. I byłaby może upadła, gdyby nagle tej wspaniałej ale już tylko nawpół realnej miłości nie zelektryzowała żałobna koperta, w której pani Ewa doniosła mu o swojem wdowieństwie.
Co się przez te lata działo z Ewą Hańską? Po owej dwuletniej podróży po Europie — pierwszej swojej podróży — wraca do Wierzchowni. Organizuje sobie życie, wypełnione czytaniem — ulubioną jej książką stają się Myśli Pascala — wychowaniem ukochanej córki i — listami Balzaka. Ale te listy — zawsze zbyt skąpe dla niej — niepokoją ją, drażnią. Obce jest jej to życie Paryża, którego nie zna. Zazdrosna bywa o tego człowieka, o którym wie że jest bożyszczem kobiet. Drażnią ją jego światowe stosunki, drażni ją jego finansowa gospodarka, dzięki której wciąż jest bez grosza, niewolnik pióra przykuty do miejsca, wydając równocześnie ogromne sumy. Drażni ją jego wyprawa na Sardynję po jakieś złote runo, wówczas gdy nie mógł się ruszyć z Paryża gdy szło o widzenie z nią, z Ewą! Przyjaciele sączą jej w ucho niekorzystne wieści o panu de Balzac; cóż ona właściwie wie o nim? — gotowa jest uwierzyć — jak jej mówią — że jest gracz, nawet że jest żonaty! Jego znowuż, zmęczonego pracą, męczą jej rekryminacje: po ośmnastu godzinach spędzonych przy biurku, ciężko mu brać znowuż za pióro, aby usprawiedliwiać się na wielu stronicach z prawdziwych i urojonych przewin...
Naraz — wdowa. To słowo zmienia wszystko. Miłość staje się czemś realnem, czemś pełnem nadziei, pragnień. Wdowa. I jaka wdowa!
Dla Balzaka nowa ta rzeczywistość krystalizuje się natychmiast w jednem słowie: małżeństwo. Wspaniałe, wymarzone małżeństwo. Od tej chwili żyje tylko przez Ewę i dla niej. Wszystkie dawne uczucia — spotęgowane jeszcze — odkwitły.
Dla pani Eweliny rzecz jest bardziej skomplikowana. Przedewszystkiem, przez tych ośm lat, od czasu poznania Balzaka, Ewa zmieniła się, dojrzała. Ta pani Hańska to już nie młodziutka parafjanka, która, urodziwszy pięcioro dzieci (uchowało się tylko jedno), pierwszy raz wyjrzała na Europę i przyczepiła się „jak ostryga“ do wielkiego człowieka. Nie: ta Ewa, którą widzimy teraz, jest inna. To kobieta, której inteligencja, bogata z natury, zmężniała i rozwinęła się pod wpływem duchowego obcowania z genjalnym pisarzem. Idealna matka, która niezaspokojone potrzeby czułości przeniosła na jedyną córkę. To wreszcie kobieta trzydziestokilkoletnia, wielka dama, pani ogromnego majątku, przed którą otwiera się swoboda i przyszłość, najświetniejsze partje. Wymiana przyrzeczeń z przed lat, o której i sam Balzac zaczynał już zapominać, nie dziw że uległa dla niej pewnemu przedawnieniu. Na razie zresztą pani Ewa ma bardzo poważne troski. W jesieni r. 1842 wyjeżdża do Petersburga, aby tam pilnować procesu, który wbrew oczywistej słuszności, wytoczyli jej krewni męża.
Równocześnie, cała rodzina Ewy, znająca potrosze dzieje jej stosunków z Balzakiem, drży, aby Ewusia nie popełniła „szaleństwa“. W ich oczach, małżeństwo z tym francuskim literatem, porówni dla nich sławnym co osławionym, byłoby najokropniejszym z mezaljansów. Umieją znaleźć skuteczne argumenty. Zarazem w niej odzywają się owe wątpliwości, gorycze, które nazbierały się przez poprzednie lata. Kiedy Balzac nie chce ani chwili wątpić o rychłem połączeniu, ona odpowiada wymijająco; pragnie się poświęcić cała szczęściu córki, boi się tego okropnego Paryża. Wreszcie, w jednym liście pisze mu nawet to straszne słowo „Jest pan wolny“. Wyrok ten zawinęła w list jednej z ciotek, wymierzony przeciw Balzakowi. Ale nieporozumienie to nie trwa długo, namiętnej wymowie Balzaka udało się zażegnać ten negatywny nastrój Ewy.
Czemuż on sam nie podąży do niej, aby obecnością swoją rozwiać resztki nieufności? Nie może. Podróż do Petersburga, w zimie, w owym czasie... Przytem położenie jego, prace, długi, wieczne długi! Ale główny powód jest, zdaje mi się, ten, że ona sobie tego nie życzy. Zjawienie się Balzaka w tej chwili w Petersburgu mogłoby fatalnie usposobić przeciw pani Hańskiej sfery, od których zależy rozstrzygnięcie procesu; byłoby kompromitującą nieprzyzwoitością dla tej procesującej się wdowy w żałobie. Trzeba więc czekać, aż ona uzna za właściwe zezwolić. Upływa półtora roku; wreszcie, w lipcu r. 1845, Balzac przybywa do Petersburga i bawi tam miesiąc. Lody stopniały. Znów wszystkie nieporozumienia rozproszyły się, te dwa młode serca odniosły zwycięstwo nad latami rozłąki. Niedawno odszukał p. Bouteron dzienniczek pani Hańskiej z owej epoki; posłuchajmy jej samej, piszącej (oczywiście po francusku) dla siebie, tylko dla siebie:

Byłam tedy szczęśliwa!... Wiem wkońcu, co jest szczęście czyste i bez wyrzutów. Czyż ośmielę się kiedy powiedzieć, nawet tutaj, jak bardzo to moje szczęście było ogromne i zupełne? Ale czyż można opisać na zimno, z piórem w ręku, to, co się czuło tak żywo?
A jednak jak nie mówić o nim w książce, którą przeznaczyłam na to, aby w nią przelewać całą moją duszę?... Jak nie wyrazić wszystkiej wielkości i dobroci jaka jest w tym człowieku; wszystkiej wzniosłości i słodyczy, płomiennej inteligencji i młodości serca, świeżej, uroczej, wiosennej! To niezrównane serce nie osłabło w swojem biciu od pierwszej chwili wzruszenia... Och! za stara jestem i ciałem i duszą, aby być kochaną w ten sposób, czuję jakgdyby wstyd, wyrzut... Ileż razy, gdy on mówił i gdy ta cudowna inteligencja służyła za tłumacza żywości jego uczuć, ja, słuchając go z rozkoszą, myślałam smutno, że jestem zbyt szczęśliwa, że jestem niegodna takiego szczęścia...
Znów tedy narzeczeni: tym razem już na dobre. Mimo to, sześć

lat jeszcze upłynie do dnia ślubu; mimo to chwile ich szczęścia będą rzadkie, kradzione. Czemu? Wielu powierzchownych biografów pani Hańskiej składało całą odpowiedzialność za tę odwłokę na nią, mieniąc ją kobietą oschłą, bez serca, samolubną, etc. Sądzić te sprawy w ten sposób, znaczy nie rozumieć sytuacji, której trudności sam Balzac rozumiał doskonale. Aby zaślubić cudzoziemca, pani Hańska musiała mieć pozwolenie cara, którego car stale odmawiał: w przeciwnym razie musiałaby, wyjeżdżając, zrzec się majątku na rzecz małoletniej sieroty, czyli zostawić go na łup drapieżnej rodziny. Pani Hańska chciała tedy najpierw wydać córkę za mąż, za człowieka którego uczuć dla siebie mogłaby być pewna. Balzac, który kochał w Ewie conajmniej w równym stopniu wielką damę jak kobietę, który znał się przytem na sprawach finansowych, rozumiał te jej względy, tembardziej że sam mógł dać swojej żonie pozycję nader problematyczną. Ilustruje to sprawa domu przy ulicy Fortunee, gniazdka które Balzac przez kilka lat gotuje dla siebie i dla Ewy, ale w które sama Ewa musiała włożyć paręset tysięcy franków...
Bądź co bądź, od tej pory następuje nowa faza w życiu Balzaka. Zmęczony już nadludzką pracą, mimo że jeszcze stworzy szereg arcydzieł, nawpół obojętnieje na swą twórczość; główny cel jego życia to ukraść sobie samemu jakieś parę tygodni czy parę miesięcy, i spotkać się gdzieś w Europie z Ewą i jej córką: później do trójki tej przyłącza się narzeczony Anny, hr. Mniszech; stanowią we czworo doskonale zgraną, kochającą się i lubiącą się kompanję. Włóczą się razem po Niemczech, Belgji, Holandji, po Włoszech. Przez chwilę zdaje się pani Ewie że zostanie matką; to byłby argument bez repliki; przygotowuje się wszystko do tajnego małżeństwa.
Wreszcie, w r. 1846, szesnastoletnia Anna zaślubia Jerzego Mniszcha; pani Hańska, spędziwszy jakiś czas w Paryżu incognito, udaje się za córką i zięciem do Wierzchowni, aby tam młodą parę wprowadzić w zarząd gospodarstwa. Niebawem i Balzac podąży do Wierzchowni, do tej rezydencji, o której słyszał cuda i którą uważa obecnie poniekąd za swój dom rodzinny. Umożliwia mu tę podróż niedawno otwarta linja kolejowa, która tylko z dwiema przerwami zawiezie go w kilka dni z Paryża do Krakowa, skąd dostanie się dyliżansem, bryczką, kibitką, budą, aż na samo miejsce. Puszcza się w drogę, z niesłychaną jak na człowieka już nadwątlonego zdrowia determinacją, we wrześniu r. 1847; cała podróż trwała osiem dni bez przerwy, dzień i noc, bez rozbierania się. Zaledwie stanął na miejscu, zaledwie ochłonął z podziwu dla rezydencji, o której pisze do siostry, że to „istny Luwr, a majątek jest tak wielki jak cały nasz departament", już odzywa się w nim żyłka do komponowania fantastycznych interesów; już kombinuje transport dębów polskich do Francji, gdzie wartość ich zwiększyłaby się dziesięciokrotnie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dwie przerwy w linji kolejowej: przeładowanie kosztowałoby więcej niż całe dęby są warte. Balzac porzuca z lekkiem sercem projekt, na którym budował fortunę swoją i swego szwagra inżyniera, i oddaje się cały przyjemności bytowania bez troski wśród ukochanej gromadki: gdybyż tylko nie ten klimat, tak straszliwy dla jego płuc! Druga ciemna strona, to wiadomości, jakie dochodzą z Paryża: interesy wikłają się coraz bardziej, i to nietylko jego ale i interesy pani Hańskiej, w której imieniu zajmował się lokatą kapitałów. Francja przechodzi kryzys związany z bliską rewolucją. Sytuacja staje się taka, że, nie bacząc na zimę, Balzac puszcza się z końcem stycznia 1848 do Paryża. Przybywa, i zastaje tam — rewolucję, ruinę swoich prac i nadziei. W tych gorących dniach niema miejsca na literaturę, nie oddaną namiętnościom chwili. Pisarz myśli tylko o tem aby uciec z Paryża i dobić do Wierzchowni, która coraz bardziej staje mu się domem. Jakoż, jeszcze we wrześniu r. 1848, przebywa znów tę samą drogę i znajduje się między swymi. Ale tym razem zmiana klimatu odbiła się jeszcze ciężej na zdrowiu Balzaka: przebył zapalenie płuc, serce wypowiedziało posłuszeństwo, przechorował więcej niż rok, pielęgnowany najczulej przez panią Hańską i jej dzieci.
Wśród tego, najdroższy zamiar jego życia, — małżeństwo — wciąż się odsuwa. Ewa waha się: czując się królową w swoich dobrach, w otoczeniu kochających dzieci, boi się „czerwonego“ Paryża, niepewnej przyszłości, wiecznych nieporządków finansowych Balzaka. Ale wkońcu ta wierna miłość, to gorące pragnienie przemogło jej wahania: 14 marca 1850, w kościele w Berdyczowie Ewa zostaje żoną Honorjusza i zaraz potem udaje się z mężem do Paryża. Niestety, choroba nie wypuściła go już ze swych szponów: 18 września 1850, licząc ledwie 51 lat, wielki pisarz zakończył życie w Paryżu. Wdowa przeżyła go o dwadzieścia kilka lat.
W uzupełnieniu tego opisu podróży do Polski, przeznaczonego przez Balzaka do Journal des Debats, ale wydanego dopiero obecnie po raz pierwszy, zamieszczam nieco listów Balzaka do matki i siostry, pisanych z Wierzchowni. Wyjęte są z ogólnej korespondencji Balzaka. Wydają mi się charakterystyczne przez to, że pozwalają zrozumieć właściwy ton jego stosunku z Ewą Hańską. Dziś, gdy Balzac urósł do rozmiarów kolosu, natomiast uroki światowego Olimpu znacznie zbladły, skłonni jesteśmy fałszywie oceniać proporcje. Nieraz zdarza się spotkać ze zdaniem, że pobudką pani Hańskiej w zaślubieniu Balzaka była próżność, snobizm, etc. Otóż, z listów Balzaka do rodziny, widzimy do jakiego stopnia było inaczej; widzimy że, jeżeli można mówić o próżności i snobizmie, to raczej były one po jego stronie. Między pozycją Balzaka, na szczycie europejskiej sławy, a pozycją damy sytuowanej tak jak pani Hańska, była, mimo wszystko, przepaść, i Balzac odczuwał to bardzo żywo. Odczuwał tak dalece, że chwilami, czytając te listy, aż przykro robi się za niego. Ale czyż ten epizod życia pisarza nie jest nieoszacowanym przyczynkiem do Komedji ludzkiej?

Warszawa, sierpień 1931.




  1. Boy-Żeleński: Szczęście Marcelego Bouteron („Słowa cienkie i grube“).
  2. Boy-Żeleński: Pani Hańska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.