Przygoda/Rozdział siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Przygoda
Podtytuł powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ SIÓDMY.

— Nie rozumiem — zdziwiła się Karolinka.
— Tak, chcę stworzyć klub, klub ludzi uwielbiających Przygodę. Rozumiesz Karolinko? Przygodę przez duże P!
— To rozumiem, ale na czem to będzie polegało?
— Do klubu, lub do związku zapisywać się będą ci wszyscy, którzy mają dosyć szarej pospolitości życia — deklamował Antoś.
— To cudownie. Cóż potem?
— Wszyscy, którzy pragną przeżyć coś nadzwyczajnego.
— Rozumiem.
— Niezwykłego, wspaniałego, którzy…
— Jesteś genialny Antosiu.
— Nie przesadzajmy — uchylił się skromnie, Antoś — poprostu pomyślałem, że żyjemy zbyt pospolicie. Trzeba wymyśleć coś nadzwyczajnego, a wtedy wszystko będzie w porządku.
— Kiedy to wymyśliłeś?
— Dziś w nocy. Zamierzałem nawet obudzić Ludwika i powiedzieć mu o wszystkiem, ale potem pomyślałem, że będzie ci przyjemniej, że właśnie ty dowiesz się pierwsza.
— Nie mówiłeś więc nikomu?
— Nikomu, ani słowa.
— To ślicznie!
Karolinka poczuła się dumną.
— Więc, jak rozpoczniemy pracę?
— Już napisałem statut. Pisałem go przez cały dzień.
— Skończyłeś?
— Prawie, jeszcze kilka punktów.
— Przeczytasz mi?
— Naturalnie, natychmiast, gdy skończę.
— Zapisuję się zaraz.
— Wiedziałem, że tak będzie!
— Wiesz, Antosiu, to świetny pomysł.
— Przyszedł mi nagle do głowy, nie mogłem w żaden sposób zasnąć, myślałem sobie o rozmaitych sprawach. Liczyłem do stu, do tysiąca, nic nie pomagało. Zaczęłem powtarzać słówka łacińskie, myślałem, że mnie to znudzi i zasnę odrazu. Nie mogłem zasnąć w żaden sposób. Nagle usłyszałem jakiś szelest i wydawało mi się, że ktoś obcy chodzi po gabinecie. Pomyślałem, że to złodziej, przelękłem się, a jednocześnie pomyślałem: „to dopiero byłaby przygoda, gdybym wypłoszył złodzieja“. Zerwałem się cichutko, wzięłem latarkę elektryczną i poszedłem do gabinetu.
— I co?
— I nic. Nie było wcale złodzieja. Zdawało mi się. Wróciłem do łóżka, trochę byłem rozczarowany, a trochę zadowolony. I wtedy właśnie pomyślałem: wciąż mówimy i marzymy o przygodach. Trzeba utworzyć takie kółko. Klub ludzi uwielbiających przygodę. Naturalnie trzeba to nazwać mniej patetycznie.
— Np. Miłośnicy Przygody — podsunęła Karolinka.
— Coś w tym guście — zgodził się Antoś.
— Urządźmy konkurs na nazwę, albo wybierzmy ją przez głosowanie — zaproponowała Karolinka.
— Wogóle trzeba Jance i Ludwikowi o tem powiedzieć.
— Naturalnie.
— Wolałbym wprawdzie urządzić naprzód z tobą tylko wszystko, a gdy już będzie zorganizowane dopiero zaprosić Jankę i Ludwika na członków.
Karolinka zawahała się.
— Widzisz chciałabym powiedzieć o tem Jance.
— No, dobrze — zgodził się niezbyt chętnie Antoś. — Ja też uważam, że powinniśmy im powiedzieć. Obawiam się wprawdzie krytyki Janki, a Ludwik pewnie powie, że to dziecinada.
— Ludwik narysuje nam nasz znak — powiedziała Karolinka zamyślona.
— Wiedziałem, że ty zabierzesz się do tego odrazu na poważnie, — ucieszył się Antoś.
— Musimy także prowadzić protokuły.
— Będziesz je pisać, Karolinko?
— Nie, chyba Janka, ona jest o wiele porządniejsza odemnie i pisze o wiele wyraźniej.
— Myślisz?
— Tak, napewno, — odpowiedziała Karolinka tonem nie dopuszczającym do zwątpienia.
Antoś umilkł przeto, pomimo, że wolałby, aby Karolinka pisała protokuły. Lubił bardzo Jankę, lecz była ona jego bliską kuzynką, więc traktował ją jak siostrę, a mimowoli najbliższe rodzeństwo traktują chłopcy przeważnie z lekceważeniem.
— Mam nawet taki gruby kajet, — przypomniała sobie Karolinka, — przyniosę go jutro, wspaniały, w ślicznej okładce. Możeby w nim pisać czerwonym atramentem.
— Doskonale.
— Tak, jutro przyniosę go napewno. Szkoda, że deszcz jeszcze pada, bo pojechalibyśmy do mnie, zaraz bym ci go pokazała.
Antoś nie dziwił się niecierpliwości Karolinki. On również postępował z takim samym pośpiechem i z zapałem. Wprawdzie jego zapał był zazwyczaj krótki, Karolinka zaś aż do zakończenia każdej sprawy oddawała jej się z całą gorliwością, rozumiał jednak świetnie jej sposób odczuwania.
— Trudno, pada i nie przestanie.
— Jutro go zabierzemy.
— Musimy także przepisać porządnie statut w kilku egzemplarzach.
— Ach, musimy zaraz opowiedzieć to wszystko Jance i Ludwikowi! — zawołała Karolinka. — Dobrze, Antosiu?
Antoś kiwnął zezwalająco głową.
— Janko, Janko! — zawołała Karolinka.
Wbrew podejrzeniom Antosia, który był przekonany w głębi duszy, że Janka znajduje się gdzieś w pobliżu i to w takiem pobliżu, które ułatwia jej słuchanie, jego rozmowy z Karolinką, Janka nie odpowiedziała natychmiast na wezwanie.
— Janko, Janko! — wołała Karolinka.
Dopiero po kilkakrotnem wołaniu drzwi się otworzyły i Janka weszła do pokoju z miną niezmiernie obrażoną.
— Jestem!
— Co ci się stało, Janeczko? — zapytała Karolinka niespokojnie.
— Nic mi się nie stało.
— Masz taką zasępioną twarz. Czy spotkała cię może jakaś nieprzyjemność — martwiła się, Karolinka.
Lecz ten dowód troskliwości przyjaciółki nie wzruszył wcale Janki.
— Jestem! — powtórzyła. — Skończyliście już wasze tajemnicze narady?
Antoś uśmiechnął się złośliwie.
— Janeczko, zdaje się, że jesteś nieco zazdrosna, — powiedział.
— Wiesz! — odpowiedziała Janka tonem pełnym pogardy.
— Ależ, Janko, nie gniewasz się chyba? — zapytała Karolinka zaniepokojona.
— Na ciebie się nie gniewam.
— A na Antosia?
— Też się nie gniewam.
— Bo nie jestem tego godny! — zawołał Antoś z patosem.
— Nie gniewam się, bo nie liczę się z nim poważnie i uważam go za smarkacza.
— O! — zaprotestował Antoś.
— Tak, — podkreśliła Janka, — uważam go za smarkacza, czego daje dowód swojem złem zachowaniem. Dziwię się tylko niezmiernie, że jego zachowanie jest aż tak nieodpowiednie, że miewa tajemnice i sekrety w towarzystwie.
— Masło maślane. Sekrety i tajemnice, to jedno i to samo, czyżbyś tego nie wiedziała, moja dorosła kuzynko?
Lecz Janka nie raczyła odpowiedzieć.
— Ależ, Janko, my ci właśnie chcemy wyjawić tę tajemnicę.
— Czyż Antoś nie mógł odrazu powiedzieć i mnie i tobie? — zapytała Janka.
— Naturalnie, że mógł. Ale się zgapił. Prawda, Antosiu, zagapiłeś się?
— Zagapiłem się, — przyznał Antoś pokornie, a pokora ta wydała się Jance tak podejrzaną, że wolała nie dociekać szczerości jego słów.
— Dobrze, dobrze, zresztą nie wzrusza mnie to aż tak bardzo.
— To może nie chcesz, abyśmy ci powiedzieli? — zapytał Antoś ze smutkiem.
— Możesz mówić, — zgodziła się Janka wspaniałomyślnie.
— Zawołajmy także Ludwika.
Ludwik wszedł z niechęcią. On także był niezadowolony z długiej konferencji Antosia z Karolinką. Zamierzał pokazać jej swoje rysunki, gdy tymczasem Antoś zagarnął ją na własność. Nie pokazał jednak swego złego humoru. Był bardziej opanowany, niż siostra.
— Co zamierzacie ciekawego?
— A właśnie, że zamierzamy. Usiądzcie, proszę.
— Tak uroczyście? — zdziwił się Ludwik, usiadł jednak na wskazanem przez Karolinkę krześle.
— Zaczynaj, Antosiu! — powiedziała dziewczynka.
Lecz Antoś jakoś się zmieszał. Zapał Karolinki dodawał mu bodźca i odwagi, skwaszone miny Janki i Ludwika zniechęcały go natychmiast. Zresztą, wiadomą jest rzeczą, że nikt nie jest prorokiem w własnym domu, spędzając zaś już trzeci miesiąc w domu rodziców Janki i Ludwika, Antoś uważał ten dom jakgdyby za własny. Słusznie więc spodziewał się, że jego propozycja nie wywoła żadnego zachwytu.
— Mów lepiej ty, Karolinko! — mruknął.
Dziewczynka zdziwiła się trochę, lecz zgodziła się natychmiast.
— A więc, słuchajcie, — zaczęła swą przemowę, — postanowiliśmy założyć związek, klub, stowarzyszenie, jak wolicie. Zobaczymy jak to nazwiemy. Celem naszego związku będzie Przygoda. Jesteśmy przecież wszyscy zwolennikami przygód, każda i każdy z nas chciałby przeżyć coś nadzwyczajnego. Otóż nasz związek będzie jednoczył tych wszystkich, którzy także chcą przeżyć coś nadzwyczajnego. Zrozumieliście?
— Niezupełnie.
— Dlaczego?
— Związek ma zjednoczyć, tak?
— Tak.
— Przecież my jesteśmy wszyscy razem, bez związku także.
— Jesteśmy, ale mogą się do nas przyłączyć i inni.
— Przypuśćmy, że tak, ale w czem się zmieni nasze życie?
— Będziemy dążyli do Przygody.
— Czy myślisz, że przez to zbliżymy się do nadzwyczajnych przeżyć?
— Jestem tego pewna.
— W jaki sposób?
— Nie wiem jeszcze, ale jeżeli się do czegoś dąży, wtedy to coś się zdarza.
— Dobrze, Karolinko — zbijał argumenty Karolinki bezlitośnie spokojnym głosem Ludwik — więc według twojej teorji powinno się co jakiś czas, tylko dla naszej przyjemności, zdarzyć coś nadzwyczajnego, np. powinien się dom spalić, powinni nas napaść bandyci, lub coś podobnego, po to tylko, aby członkowie naszego związku mogli przeżyć swoją przygodę.
— Ach, Boże, przecież to nie o to chodzi.
— Przygoda nie musi być koniecznie tego typu, mogą być przyjemne przygody także, — odezwał się Antoś.
— Nie wierzę, aby coś przychodziło na zawołanie.
— Przedewszystkiem niezależnie od innych rzeczy, każdy będzie obowiązany opisać, co w swojem życiu, uważał za najciekawsze przeżycie, za najciekawszą przygodę.
— Oho, zdaje się, że Antek chce nam zadać kilka ćwiczeń.
— E, nudni jesteście i koniec — rozgniewała się nagle Karolinka.
— A widzisz, Karolinko, mówiłem ci, że oni nam zepsują tylko humor. Janka będzie krytykować, a Ludwik powie, że to dziecinada, i jeszcze, gdyby mówili szczerze, to rozumiem, ale oni są poprostu zazdrosni, że tobie pierwszej powiedziałem, że rozmawialiśmy, że nie zawołaliśmy ich odrazu i o rozmaite inne drobiazgi.
— Jakie miałeś dalsze plany poza pisaniem wypracowań, przepraszam poza opisem przygód?
— Chciałem także, aby każdy wymyślił swoją przygodę.
— Jak to rozumiesz?
— Sam jeszcze nie wiem dokładnie. Albo, aby wymyślił co najbardziej by mu przypadło do gustu i to postarał się wykonać albo…
— Albo…
— Albo, aby poprostu wymyślił jakąś przygodę.
— Wymyślił?
— Tak, urządził reszcie związkowców, jakiś kawał, zmierzający do tego, aby przeżyli jakąś godę, a potem by się okazało, że to wcale nie było naprawdę, tylko na niby.
— Jeżeli już o tem wiemy, to kto się da na to złapać?
— Właśnie cała sztuka musi polegać na tem aby uczynić to tak zręcznie, naturalnie i życiowo, aby reszta osób uwierzyła jednak.
— Trzeba, aby panna Anna zapisała się do klubu — zdecydowała Karolinka.
— Dlaczego?
— Wymyśliłam jej śliczną przygodę. Ducha w nocy.
— Mam nadzieję, że nie zamierzacie urządzać złośliwych przygód — powiedział Ludwik poważnie.
— O, jaki mentor!
— Moglibyśmy też utworzyć odpowiedni księgozbiór.
— To niemożliwe.
— Dlaczego?
— Bo w każdej niemal książce opisana jest jakaś przygoda.
— O, już można wybrać.
— Więc to jest ten genialny projekt?
— Któż ci powiedział, że jest genialny?
— Mieliście takie zachwycone miny, że byłam przekonana o twej genialności.
— Omyliłaś się.
— Jeżeli zaś martwiły was nasze zadowolone miny to dopięliście swego.
— Karolinka nie wygląda już wcale na zadowoloną — zauważył Antoś.
Rzeczywiście, Karolinka nie wyglądała już wcale na uradowaną. Zachowanie się Janki i Ludwika wyrządziło jej prawdziwą przykrość. Przedewszystkiem przejęła się naprawdę projektem Antosia, który wydawał jej się zajmującym i dobrym. Ponadto czuła żal do Janki, że zepsuła jej przyjemność swoją obojętnością i niesłuszną obrazą, a do Ludwika, że krył swój egoizm teraz pod pozorami krytyki.
Jance zresztą też zrobiło się przykro. Kiedyindziej przyjęłaby projekt Antosia z zadowoleniem, jak każdą inowację. Nie entuzjazmowałaby się jak Karolinka, z przyjemnością jednak założyłaby ów klub, lub związek. Oponowała teraz tylko ze względów zasadniczych, aby dokuczyć Antosiowi, a także Karolince, która tak chętnie słuchała jego opowiadań, nie zwracając na to uwagi, że mówił jej w tajemnicy przed Janką.
Ludwik czuł się mniej winnym, gdyż z przyzwyczajenia krytykował każdą propozycję, co nie przeszkadzało mu z chwilą, gdy już się zgodził zająć się jaknajsumienniej postanowioną sprawą. Lecz jemu również zrobiło się przykro, gdy zobaczył, że Karolinka nie uśmiecha się jak zwykle, że przeciwnie jest wyraźnie nadąsana i niezadowolona.
— Karolinko — rozpoczął.
— Słucham — odpowiedziała sucho.
— Gniewasz się na nas?
Karolinka wzruszyła ramionami.
— Karolinko — rozległ się drwiący głos Antosia — nie wzruszaj ramionami, dobrze wychowane panienki, nigdy tego nie czynią, może się to nie spodobać naszym przywódcom.
— Nie błaznuj, Antek.
— Nie błaznuję, ale nie lubię, gdy wszyscy mają miny nadąsane, jak w grobowcu.
— Chodź, Karolinko, deszcz przestał już padać, pójdziemy do ogrodu.
— A nasz związek? — szepnęła Karolinka.
— Przecież oni nie chcą. Wyśmieli nas. Nie należy więc zbytnio się przejmować, a nadewszystko nie należy zawracać ludziom głowy temi sprawami, które ich nie interesują. Będziemy o tem mówić między sobą. Chodź, Karolinko.
Karolinka podniosła się z krzesła.
— Nikt się przecież nie wyśmiewał — próbowała się wycofać Janka.
— Więc już nie można powiedzieć kilku słusznych uwag?
— Wiesz dobrze, że to zależy wszystko od tonu i sposobu mówienia. Mówiliście z nami, jak z małemi dziećmi.
— Z małemi i niedorozwiniętemi umysłowo — uzupełniła Karolinka.
— Nie przesadzaj, Karolinko.
— A więc chodź, Karolinko. Deszcz przestał padać — powtórzył Antoś i Karolinka widząc, że Janka nie rusza się z miejsca, posłusznie podążyła za Antosiem.
W ogrodzie jednak poczuła skrupuły.
— Powinnam była może zostać z Janką — powiedziała głośno.
— Nie przejmuj się. Janka musi się wydąsać, Ludwik także. Pod tym względem są nieodrodnym bratem i siostrą. Jak im to przejdzie to przyjdą tu jakby nigdy nic.
Więc nie założymy już klubu?
— Ależ założymy, ręczę ci.
— Bo już się zmartwiłam.
— Nie martw się. Ludwik pierwszy nawet zaproponuje bo jak już się przeprosi, to nie pamięta, co było przedtem. Wogóle to pyszny chłop ten Ludwik, trzeba mu to przyznać — mówił Antoś.
— A ja bardzo lubię Jankę — oświadczyła Karolinka.
— Ja ją też lubię.
— Chcesz się ścigać?
— Chcę.
— A więc, kto prędzej dobiegnie do tamtego drzewa?
Jak słusznie przepowiedział Antoś — Ludwik i Janka musieli się wydąsać.
Siedzieli obok siebie nieruchomo i każde z nich odczuwało niezmierną gorycz przy myśli o postępowaniu Karolinki.
— Tak, z Antosiem czuje się najlepiej — westchnęła Janka.
Po chwili jednak ogarnęło ją rozczulenie.
— Biedna Karolinka przyleciała w taką straszną pogodę.
— Właściwie to zepsuliśmy jej zupełnie humor, miała przecież taką ochotę, aby założyć ten związek.
— Bo ty zawsze krytykujesz, Lusiu.
Ludwik oburzył się.
— A przecież to ty siedziałaś z drwiącą miną i protestowałaś, zanim jeszcze było coś powiedziane.
Janka roześmiała się.
— Już mi przeszło — przyznała się.
— No, to chodźmy do ogrodu.
— Wezmę mój aparat, już słońce świeci. Niech nie myślą, że idziemy za nimi.
Gdy zeszli do ogrodu ujrzeli Karolinkę jak siedziała na drzewie, rozgarniając gałązki; na twarzy jej kołysały się cienie liści i blaski słońca.
— Nie ruszaj się, Karolinko — krzyknęła Janka — nie ruszaj się.
Karolinka spojrzała w jej stronę i uśmiechnęła się, nie poruszając z miejsca.
— Raz, dwa, trzy, — liczyła Janka. — Sfotografowałam cię! Gotowe!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.