Przygoda/Rozdział szósty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygoda |
Podtytuł | powieść dla młodzieży |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— O, Boże, jak mi dziś nudno! — westchnęła Janka, zapominając o swej zasadzie nie nudzenia się. Stała przy oknie i patrzyła na smugi deszczu, które rozbijały się o szybę okna.
— O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny, — zadeklamował Antoś z patosem.
— Widzę, że Karolinka nauczyła cię deklamować, na następnem przedstawieniu cyrkowem będziesz zapewne bohaterem dnia! — zauważył Ludwik.
— Tak, tak, prześladujesz mnie Karolinką, a sam rysujesz teraz dla niej.
— Nie rysuję wcale dla niej. Rysuję dla siebie.
— A gdy tylko przyjdzie, natychmiast wszystko jej pokażesz.
— To nie moja wina, że tylko ona zna się na tem. Można jej pokazać model samolotu, nie narażając się na mądre pytanie: „A poco skrzydła?“
Antoś roześmiał się.
— Tak, to prawda, że Karolinka jest niezwykle rozsądną dziewczyną, nie ubliżając tu obecnej Jance.
— Och, możecie mówić, co wam się podoba, nie krępując się! — zauważyła Janka obojętnie. — Wasz sąd nie wzrusza mnie tak dalece.
— Ale też przyznajesz, że Karolinka nie jest zwykłą sobie dziewczyną.
— Naturalnie, że przyznaję; jest wyjątkowo miła, sympatyczna, mądra i co tylko chcecie, a najlepszy daje dowód swej mądrości tem, że pomimo waszego nadskakiwania, przyjaźni się ze mną, a nie z wami.
— O, nie przesadzaj! — zawołali obaj chłopcy, urażeni tem oświadczeniem do głębi.
— Może jesteście innego zdania?
— Naturalnie, — oświadczył oburzony Antoś, przyjaźni się napozór z tobą, bo jesteś także dziewczyną, ale gdy tylko ma jakieś zmartwienie, to mnie się wyspowiada, a nie tobie.
— Przedewszystkiem tak nie jest, a poza tem Karolinka wie, że ja nie lubię roztkliwiać się, ty zaś wzdychasz, jak miech kowalski, przy każdej okazji.
— Tak, czy owak, jeżeli jest smutna, przychodzi do mnie, a nie do ciebie.
— Wmawiasz sobie, mój Antosiu.
— Jeżeli ci wygodniej tak myśleć, to proszę cię bardzo, ja ci nie przeszkodzę.
— A właściwie, jeżeli zajdzie coś ważnego, to Karolinka zwraca się do mnie, — przemówił nagle Ludwik, pomimo, że uważał tego rodzaju spory, za dziecinne.
— Jakto?
— Tak, za każdym razem, gdy jest coś ważnego, ciekawego, to Karolinka przychodzi do mnie, a nie do was.
— Myślałby kto, że w pałacu zdarzają się jakieś nadzwyczajne przygody i że Ludwik jest głównym doradcą.
— Mówcie sobie, co chcecie, a ja wiem dobrze, co myślę.
Trochę zasępieni odsunęli się od siebie.
Janka w dalszym ciągu patrzyła przez okno, martwiąc się, że deszcz pada coraz większy. Antoś bazgrał coś w kajecie, Ludwik rysował starannie i z namysłem na dużym arkuszu.
Wreszcie Janka odeszła od okna i znudzona zajrzała do zeszytu Antosia, który z pośpiechem zamknął go natychmiast.
— Co ty za głupstwa wypisujesz, Antek?
— Dlaczego myślisz, że to są głupstwa?
— Widzę przecież, zasłaniasz ręką, zamykasz zeszyt, nie chcesz, aby ktoś widział, więc napewno głupstwa, których sam się wstydzisz?
— A może to tylko tajemnica?
— Może miłosne wiersze?
— W każdym razie coś dużo poważniejszego od waszych dziecinnych rozmów.
— Antosiu, pokaż, kochany Antosiu! — zmieniła Janka ton głosu na pieszczotliwy.
— Nie pokażę.
— Pokaż, kochanie!
— Nie pokażę.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę.
— Czyżbyśmy nie byli godni?
— Żebyś wiedziała, że nie jesteście godni.
Janka spojrzała na brata.
— Słyszałeś?
Lecz Ludwik kiwnął potakująco głową i rysował z tym samym spokojem, nie patrząc nawet w stronę Antosia.
— I nie obraża cię to?
— Nic mnie nie obchodzą cudze sprawy, niech sobie pisze co chce, — odpowiedział wreszcie Ludwik.
— Nie, Antosiu, ja na to nie przystanę, na początku wakacji przysięgałeś, że nie będziesz miał żadnych tajemnic, a teraz?
— Wyście też przysięgali.
— A czy mamy jakie tajemnice?
— Wciąż przecież szepczesz coś z Karolinką.
— To są jej sekrety, a nie moje, ona nie należy do naszego sprzysiężenia, więc nie mogę jej wydać.
— Wykręcasz się, moja droga.
— Tak, czy owak, pytam po raz ostatni, pokażesz mi zeszyt, Antosiu, czy nie?
— Nie pokażę.
— A więc nie mówię z tobą.
— Trudno, jakoś przeboleję.
Janka obrażona, udała się do sąsiedniego pokoju, Antoś zaś zabrał się na nowo do pisania.
— Jaka szkoda, że deszcz pada, Karolinka napewno nie przyjdzie, — myślała.
Od dnia poznania, Karolinka widywała się z Janką codziennie. Bywały u siebie naprzemian, jednego dnia spotkanie odbywało się w pałacu, drugiego w domu rodziców Janki, stamtąd zaś wyruszano, zależnie od pogody, na dalsze spacery, wycieczki, lub zabawy. Od chwili poznania Karolinki wydało się zarówno Jance jak obydwum chłopcom, że coś się zmieniło na korzyść. Jakoś było o wiele weselej, przyjemniej i ciekawiej. Dlaczego tak się stało, z tego nikt nie zdawał sobie sprawy. Właściwie bowiem nic się nie zmieniło. Karolinka zaś nie mówiła, ani nie robiła nic specjalnie ciekawego, a jednak, gdy jej nie było, Janka traciła humor, Antoś się nudził, a nawet spokojny i poważny Ludwik czuł wyraźnie brak czegoś ważnego.
Od chwili poznania Karolinki wszystko nabrało jakiegoś uroku. Karolinka zabierała się do każdej sprawy z takim zapałem, wkładała we wszystko tyle chęci, że każda czynność wykonywana przez nią stawała się czemś ważnem i zajmującem. Przyczem dobrym chęciom Karolinki nie było wcale granic, ani końca.
Zajmowało ją tak samo rysowanie Ludwika, jak fotografowanie Janki.
Nie umiejąc sama fotografować, potrafiła jednak zorganizować to zajęcie Jance i uczynić je czemś o wiele bardziej zajmującem, niż przedtem. Przedewszystkiem rozsegregowała fotografje Janki. Razem nalepiły wszystkie dotychczas wywołane fotografje do kilku kajetów.
— Gdy przyjedziemy do Warszawy, dasz to oprawić, — mówiła Karolinka i Janka, z większą dumą, niż dawniej, fotografowała, wiedząc, że każda odbitka powiększa jej zbiory, które uporządkowane przedstawiały pewną wartość i znaczenie.
Każdy kajet posiadał swoją nazwę, którą Ludwik wykaligrafował starannie na pierwszej stronie. W ten sposób Karolinka skolekcjonowała zeszyt p. n. „Krajobrazy“, „Typy“, „Dzieci“, „Sceny z życia codziennego“ i t. p. i Janka, fotografując coś nowego, fotografowała z wyraźnym celem dopełnienia tego, lub tamtego zbioru. Każda fotografja miała swój podpis i datę.
— Nie rozumiem, jak mi to mogło nie przyjść do głowy wcześniej, — dziwiła się Janka, porównywując swoje porządnie i ładnie wyglądające zeszyty fotograficzne z dawnym pudełkiem, w którym leżały wszystkie odbitki razem.
— A właściwie, to przecież ty jesteś o wiele porządniejsza odemnie, — twierdziła Karolinka i miała słuszność. Janka była porządna i systematyczna. Suknie jej wyróżniały się zawsze porządnym wyglądem, włosy miała zawsze, nawet podczas najweselszej zabawy porządnie przygładzone, książki i zeszyty trzymała w wzorowej czystości.
Karolinka natomiast nie zwracała na swój wygląd zewnętrzny specjalnej uwagi. Jej suknie były przeważnie podziurawione naskutek przechodzenia poprzez drut kolczasty, jej trzewiki były stale zabłocone, gdyż Karolinka chętnie przechodziła przez wszelkie kałuże, włosy miała potargane od częstego biegania. Niejednokrotnie Janka zwracała jej uwagę i starała się doprowadzić do porządku jej garderobę, na co Karolinka chętnie i z uśmiechem zezwalała, pomimo, że sama nie odczuwała tej potrzeby.
A jednak Karolinka właśnie potrafiła lepiej, niż Janka układać i porządkować otaczające ją przedmioty. Posiadała poprostu silnie rozwinięty dar organizacyjny. Przyczem wykonywanej czynności oddawała się z całem przejęciem.
Ostatnio namówiła Jankę na spróbowanie sił w konkursie fotograficznym i Janka sprawiła sobie nowy zeszyt pod nazwą „Konkurs“, w którym umieszczała fotografje, specjalnie w tym celu wykonywane.
Figurowało już tam kilka ślicznych widoków, między innymi brzozowy mostek o zachodzie słońca, kilka jasnych główek dziecięcych, poważny kogut, spoglądający wokoło siebie ze zdziwieniem.
Wszystkie te fotografje były zainicjowane przez Karolinkę, i oglądając je, Janka doznawała pewnego zawstydzenia.
— Muszę sama też wymyśleć coś takiego, — postanowiła.
Karolinka zabrała się także do rysunków Ludwika, które naogół po jakimś czasie wędrowały do kosza od śmieci.
— A jabym zatrzymała to wszystko na pamiątkę, — powiedziała Karolinka.
— Wiesz co, — poradziła po chwili, gdy Ludwik wahał się, czy należy rzeczywiście wszystkie rysunki chować na pamiątkę, — powinieneś tytuł rysunku podkreślać czerwonym ołówkiem. Zaraz będzie barwniej i porządniej wyglądało.
Ludwik uczynił tak, jak mu radziła, a gdy podkreślał nagłówki czerwonym ołówkiem, postanowił wprowadzić sam pewne inowacje. Posegregował swoje rysunki na techniczne i zwykłe; jedne popodkreślał ołówkiem czerwonym, drugie zaś zielonym. Wyglądało to teraz naprawdę porządniej i jakoś szkoda było wyrzucić.
— Nadałaś, Karolinko, moim pracom skończoną formę, — żartował Ludwik, chowając do szuflady swoje plany, — teraz pora na Antosia.
Lecz z Antosiem Karolinka nie mogła dać sobie rady. Antoś zbierał wprawdzie rośliny, miał nawet wcale ładny zielnik, lecz czynił to, jak naogół wszystko, ze swoim szybko przemijającym zapałem. Niekiedy zbierał całemi dniami, potem zaś mógł przez kilka tygodni zapomnieć wogóle o istnieniu zielnika. Porządkować nie lubił i nie krył wcale swego zdania, że o wiele bardziej podoba mu się Karolinka zabłocona i rozczochrana, niż Karolinka, której włosy Janka przygładziła porządnie szczotką.
— Dzisiaj Karolinka nie przyjdzie, — powiedział głośno Ludwik, przerywając na chwilę rysowanie, — a szkoda, chciałem jej pokazać mój nowy model.
— Możesz mnie pokazać! — zaofiarował się Antoś.
— E, ty nic a nic nie rozumiesz. Nic cię to nie obchodzi, — powiedział Ludwik z goryczą, gdyż niejednokrotnie przekonał się o obojętności kuzyna dla tych spraw.
— Ależ nie, przyjrzę się z przyjemnością, — zapewniał Antoś, — skończę tylko tę stronicę.
— Co ty piszesz, Antek? — zadał teraz pytanie Ludwik.
Lecz Antoś udawał, że nie słyszy.
W tej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu ukazała się mała postać w dużym deszczowym kapturze na głowie, ociekająca cała wodą i błotem.
— Karolinka — zawołał Ludwik ucieszony.
A Antoś powtórzył natychmiast:
— Karolinka! Wiedziałem, że przyjdziesz.
— Deszcz pada — tłomaczyła Karolinka, patrząc bezradnie na duże plamy, jakie jej wejście pozostawiło na podłodze.
— Tak, widać to odrazu, że pada — przyznał Ludwik.
— Karolinko, przyjechałaś? — rozległ się głos Janki i dziewczynka wbiegła do pokoju.
Ujrzawszy Karolinkę załamała ręce.
— Jak ty wyglądasz dziewczyno?
— Zmokłam trochę.
— Nie wzięłaś parasola?
— Nie, zapomniałam.
— Jakto, przyjechałaś otwartą bryczką?
— Nie.
— Powozem, to przecież mogłaś kazać podnieść budę i nie zmokłabyś tak strasznie.
— Ja przyszłam pieszo — wyznała Karolinka.
— Pieszo, podczas takiej pogody?
— Karolinko, oszalałaś!
— Dlaczego?
— Pocoś to zrobiła?
— Dajcie mi dojść do słowa — rozgniewała się Karolinka. — Pokłóciłam się z panną Anną.
— I uciekłaś?
Dziewczynka skinęła potakująco głową.
— Panna Anna nie chciała mnie wypuścić.
— Dlaczego?
— Mówiła, że mogę jeden dzień posiedzieć w domu, zwłaszcza, że taki deszcz pada.
— Coprawda to myślałam, że nie wybierzesz się do nas, — powiedziała Janka.
— Więc przyznajesz rację pannie Annie?
— No… nie — odpowiedziała Janka niepewnie.
— Może zresztą miała słuszność — powiedziała Karolinka — i gdyby mi to grzecznie powiedziała, to napewnobym została z Jasiem w domu, lecz panna Anna zdecydowała zgóry i zanim jeszcze cokolwiek powiedziałam. Oświadczyła mi odrazu:
— A nie waż się dziś wyjść z domu, bo taka szalona dziewczyna jak ty potrafi nawet na taki deszcz wylecieć.
— Odrazu mnie tym rozgniewała i rozłościła i postanowiłam właśnie pójść.
— No i jestem — dodała po chwili.
— Ależ, Karolinko, rozbierz się, stoisz wciąż w tej pelerynie i cała jesteś przemoczona. Chodź do mego pokoju.
Janka zabrała Karolinkę do siebie i po chwili Karolinka, trzęsąc się z zimna, przebierała się w ciepłą suknię Janki. Jej własna była przemoczona do ostatniej nitki.
— A teraz napij się herbaty, już, nie czekaj, połknij póki gorąca, jeżeli się nawet oparzysz, to nie szkodzi, zaraz ci będzie od tego cieplej — radziła Janka, podając przyjaciółce szklankę herbaty.
Karolinka wypiła posłusznie, posłusznie także oparzyła się kilka razy. Potem zrobiło jej się rzeczywiście dużo cieplej.
— Już odpoczęłam, już mi jest zupełnie ciepło — zapewniała zaniepokojoną matkę Janki, która dowiedziawszy się od chłopców o przybyciu podczas największej ulewy Karolinki weszła do pokoju córki, aby dowiedzieć się o stanie zdrowia gościa.
— Ach, Karolinko, naprawdę szalona z ciebie dziewczyna — westchnęła.
— Mnie tak smutno w domu, proszę pani, stęskniłam się za Janką — zapewniała Karolinka.
— Trzeba dać znać do pałacu, że jesteś u nas i że zostaniesz do wieczora — powiedziała matka Janki, która tak, jak wszyscy w domu lubiła bardzo Karolinkę, a ponadto litowała się zawsze nad dziećmi z pałacu, które pomimo majątku odczuwały osamotnienie sieroctwa.
W pół godziny później Karolinka zapomniała już zupełnie o przemoczeniu, o gniewie na pannę Annę, zajęta całkowicie rozmową z Janką.
— Musimy wymyśleć coś ciekawego, coś nadzwyczajnego, aby spędzić jakoś koniec wakacji — twierdziła Karolinka.
— Ale co wymyślimy?
— Nie wiem jeszcze.
Janka patrzyła na Karolinkę z podziwem. Wierzyła, że Karolinka wymyśli napewno coś nadzwyczajnego.
— Wogóle myślę często, czy nie powinnam uciec z domu — zwierzyła się Karolinka szeptem.
— Uciec z domu? — przeraziła się Janka.
— A tak.
— Ale dlaczego?
— Wiesz, z rozmaitych powodów?
— Czy ci niedobrze w domu — zapytała Janka ze współczuciem, przypomniała sobie bowiem częste uwagi matki o sieroctwie Karolinki i Jasia.
— Nie, nie mogę powiedzieć, aby mi było niedobrze — odpowiedziała trochę wymijająco Karolinka.
Umilkła na chwilę, potem mówiła znowu:
— Nie jest mi niedobrze, ale też nie jest mi tak, jakby być mogło. Właściwie mam wszystko, gdy mi jest potrzebna suknia, to panna Anna idzie ze mną do krawcowej i staluje mi suknię, jak jestem głodna, to mi zaraz podają jedzenie, więc właściwie mam wszystko, ale…
Karolinka przerwała znowu, a po chwili dodała:
— A jednak czegoś mi brak.
Spojrzała na Jankę, która uścisnęła ją mocno za rękę, potem dodała z uśmiechem obawiając się roztkliwienia.
— Wogóle wiesz, jaka jestem warjatka, wszyscy mówią, że jestem szalona dziewczyna. Więc najchętniej powędrowałabym sobie po świecie.
— Sama jedna?
— Wzięłabym Iksa ze sobą, to jużbym się nie bała.
— Ale cobyś robiła?
— Nie wiem, może zostałabym kwiaciarką i sprzedawałabym kwiaty na ulicach, może wyjechałabym do Ameryki jako kielnerka na okręcie, a tam dorobiłabym się majątku. Nie wiem sama.
— Przecież majątek ci niepotrzebny, twój ojciec jest bardzo bogaty.
— To prawda, ale nie o majątek mi chodzi, a poprostu o jakąś nadzwyczajną przygodę.
— Zwycięstwo nad losem — zakończył tubalnym głosem Antoś, który wszedł niepostrzeżenie.
— Nie podsłuchuj, Antek.
— On ma słuszność, o zwycięstwo nad losem, a tak to zwyciężam tylko biedną pannę Annę, która nie może sobie dać ze mną rady.
— Chodź, Karolinko, — poprosił Antoś, — chciałem ci coś powiedzieć na osobności.
— Przeszkadzam wam? — zapytała Janka obrażonym tonem.
— Mnie nie — zapewniła ją pośpiesznie Karolinka.
— Mnie też nie, ale chcę coś powiedzieć Karolince, o czem nie może wiedzieć żaden śmiertelnik na świecie.
— Zostawiam was samych, — odpowiedziała na to z godnością Janka i znikła za drzwiami.
Antoś podszedł do tychże drzwi upewnić się czy nikt nie podsłuchuje, potem powiedział uroczyście:
— Karolinko, — założymy Związek Poszukiwaczy Przygód.