Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom I/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozeszłem się z Nathalie, zaczynając pojmować, że miłość tak jak feniks odżyć może z popiołów, aby tylko zmieniała przedmiot. Przyszedłszy do Karola na ulicę Tolede, zastałem go czytającego biblię. Biedny Karol, wpadał w coraz większe nabożeństwo.
„Gdyby był miał na sercu choć połowę cierpień moich, byłbym myślał, że stan umysłu jego, w chorobliwym stanie znajduje się; lecz on był jednym z najszczęśliwszych ludzi, których znałem: miał silne zdrowie, był bogatym; miał grube łydki chociaż się w marcu urodził; miał przednie zęby, kły i wszystkie inne, włosy swoje własne, spadające na ramiona, co jednak nie przeszkadzało mu, ażeby kiedy niekiedy wpadał w zapał kaznodziejski. Właśnie w Rzymie, uważałem że ten szał religijny, który już dawno w nim postrzegłem, napadał go w dwójnasób; w czasie pobytu naszego w tém wieczném mieście, kusił się wszystkiemi sposobami, abyśmy wspólnie zostali mnichami, a co się może wydawać panu nadzwyczajném to, że ja nigdy najmniejszéj ochoty do tego nie miałem. W istocie, to, rozumiem i pojmuję, samobójstwo fizyczne, które zabijając ciało nie zostawia żalu duszy; ale samobójstwo moralne, zadawalające się skrępowaniem ciała, a zostawiające myśli cały widnokrąg pamiątek, odejmując jéj tylko nadzieję; takiego samobójstwa przyznam się, że niepojmuję. Ztąd naturalnie wynikło, że zacząłem mniej smakować w towarzystwie Karola. Szczęściem, że los jakby się już zmordował w prześladowaniu mnie, zesłał mi na wynagrodzenie Nathalię, która była najżywszem pustem dzieckiem, jakie widziéć można było, i którego wesołości zacząłem poświęcać cząstki mego smutku.
„Częstośmy rozpoczynali przejażdżkę po odnodze, jak przy piérwszym naszym spacerze wieczornym. Nathalia opowiedziała mi życie swoje: jak będąc sierotą, prawie od dzieciństwa i panią majątku swego, poszła za mąż; że swego męża kochała; jak późniéj przestała go kochać, z przyczyny okrutnéj zazdrości jego i złego z nią obchodzenia się; jak pózniéj nieszczęśliwa, samotna, chciała od innego czerpać pociechy i szczęścia, i jak wreszcie musiała wyrzec się téj nadziei, nie znajdując więcéj szlachetności w kochanku jak w mężu. Nawzajem, opowiedziałem jéj moje życie; wzruszyła się na to opowiadanie. Kiedy jéj wyjawiłem: że byłem jeszcze mniéj jak sierotą, żałowała mnie, ten żal to była litość, wymówioną takim głosem, jaki tylko kobiéty umieją z serca swego wydobywać; a kiedym jéj opisał moją miłość dla Karoliny, dając jéj do poznania, ma się rozumiéć, inny powód jak utratę dwóch przednich zębów, żałowała mnie jeszcze, mówiąc: że kobieta nie zdołałaby życiem swojém odpłacić za taką miłość. Naostatek, stało się potrzebą życia naszego, abyśmy się codzień widywali, i przyszło do tego, że mogłem sobie wspominać Karolinę bez wielkiego ściśnienia serca.
„Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem przyjechawszy do Neapolu, było, iż poszedłem do fryzjera i kazałem sobie głowę ogolić, jak to jeszcze w Rzymie rozpocząłem. Codzień u niego bywałem, a mój balwierz, zupełnie tak jak poprzednik jego przekonany, zapewniał mnie, że w przeciągu miesiąca, włosy mi się puszczą tak gęste, jak dawniéj; to nie mało przyczyniało się do mojéj wesołości, bo przebacz mi pan słabość moją, dbałem bardzo o moje włosy.
„Po przeprowadzeniu, znajdując się w tym samym hotelu, codzień wieczorem chodziłem do Nathalii, która była dla mnie jakby siostrą. O dziesiątéj, Karol porzucał mnie udając się na naukę teologii, a ja zostawałem z młodą kobietą. Wtedy siadałem przy jéj nogach, > rozpoczynała się wczoraj zaczęta rozmowa, albo też wychodziliśmy spacerować do dwunastéj albo piérwszéj po północy, nad brzegiem morza. Nie wiem czy wiesz pan, co to za rozkosz położyć się nad brzegiem morskim, patrzeć na iskrzące się gwiazdy, słyszeć szumiące bałwany i pozwolić myśli swojéj, aby w néj wszystkie pamiątki się odbijały, jak przedmiota dotykalne w zwierciadle; powtarzać sobie jak echo, wszystkie miłe brzmienia, którym żaden głos ludzki nie przeszkodzi, nie przerwie téj muzyki danej od Boga światu, tego szelestu drzew, poświstu wiatru i szumu wód morskich. Nathalia natenczas kładła się obok mnie, i zawsze gdy przestawałem patrzeć się w niebo, aby wzrok mój zwrócić na nią, zawsze zastałem oczy jéj wlepione we mnie, tak, że nie raz powiedziałem jéj, żem tylko gwiazdę zmieniał patrząc na nią. Gdy się tak we dwoje rozmyśla nad szczytną cudownością natury gdy głos milknie, dla tego aby słuchać jéj, ileż to wtenczas odbrzmień napełni serce! nieobjęta, niezmierzona chęć kochania, ogarnie duszę; szuka się natenczas wkoło siebie istoty, w którąby przelać można wszystkie uczucia od Boga nam dane. Czasem Karol, któremu przekładałem, że lepiéj widzieć Boga w jego utworach, niż szukać go w książkach, przychodził z nami, i w czasie kiedy rozprawiał o początku wszystkiego, Nathalia i ja patrzyliśmy na siebie nie słuchając go. Przeszliśmy przez wszystkie znajome drogi i sposoby, aby się jedno w drugim zakochało. Spotkałem ją szczególnie, zabiłem człowieka, który ją nienawidził, opowiedziałem jéj życie moje, użalała się nademną, codzień chodziliśmy uważać i rozmyślać nad cudowną przyrodą przy Neapolu; ja byłem sam, ona także sama; oczywiście więc, że powinniśmy byli uledz prawu powszechnemu, chybaby wyłączność jakaś musiałaby nas znamionować, gdyby inaczéj było. To też to nastąpiło; w Nathalii tyle było poświęcenia się, zaparcia siebie saméj, że widziałem w niéj więcéj jak kochankę, widziałem przyjaciółkę; tak, że byłbym się nie wahał przepędzać z nią całe życie moje. Kiedy niekiedy, pamięć o Karolinie wracała mi jeszcze, lecz więcéj do głowy niżeli do serca, i tak się stało z moją dla niej miłością, jak z temi ranami, które chociaż zagojone i niemogące się otworzyć, uczuwać się jednak dają pod blizną. To już pozostawało czasowi do dokonania: jedynéj rzeczy któréj szczerze bardzo żałowałem, były dwa przednie zęby, a szczególniéj piérwszy, który dostał się jakiéjś nieznajoméj.
„Pojmujesz pan, że zażyłość w jakiéj zostawałem z Nathalią, była wszystkim znaną, i że ci, którzy mi zazdrościli szczęścia, jakiego nieszczęściem nie miałem, z wielką przyjemnością rozgłaszali go Nathali, jakem panu powiedział, była piękna, miała duże czarne oczy, włosy jak heban, zęby śliczne i ruchy cudne, zachwycające; jedném słowem była to istota boska, poetyczna, miła, tak, że kiedy przechodziłem z nią przez Villa Reale, albo przez ulicę Toledo, odwracano się i zatrzymywano, aby się popatrzeć na nią, a mnie serce biło z radości, że taka kobieta opiera się o moje ramię. To też przez dziwną sprzeczność, jak mi mówiono że byłem jéj kochankiem, z wielką żywością zapierałem się tego, lecz w całem zaparciu, nie gniewałem się wewnętrznie, iż tak myślano, bo możemy sobie przyznać panie, ponieważ mamy umrzeć, i tylko, dwóch nas jest tutaj, że u wielu mężczyzn miłość nic jest czém inném, tylko miłością własną i próżnością, i że taka miłość, najpodobniejsza do wina po karczmach, w którym wszystko jest prócz winogron. Rozumie się, że wracając w wieczór razem z nią i słysząc przez całą drogę ten szmer pochlebny, towarzyszący zawsze pięknéj kobiecie, znajdowałem ją wówczas jeszcze piękniejszą, i że o nic tak nie starałem się, jak o to, aby potwierdź pogłoski biegające po Neapolu, przez zazdrosnych rozsiewane. Nathalia, jak się pan domyślasz, postrzegła, że się staram o jéj miłość. Znajdowałem ją czasem poważną, czasem zalotną, a zawsze zachwycającą; i tym sposobem, nie postrzegłszy się nawet, stawałem się coraz bardziéj rozkochanym w Nathalii, tak, że nie mogąc się dłużéj oprzeć mojéj namiętności, wyznałem jéj moją miłość.
— „W takim razie, żeń się ze mną, powiedziała mi.
— „To niepodobna, odrzekłem.
— „Czy myślisz, że ponieważ brzydziłam się pierwszym mężem, mam nienawidzieć i drugiego.
— „Przeciwnie, nie myślę tego, i zupełnie inna przyczyna jest przeszkodą.
— „A jaka?
— „Jaka?
— „Tak jest.
— „Dla tego, że nie mając od ojca nadanego nazwiska, nie mógłbym go dać ani żonie mojéj, ani dzieciom.
— Czyż tylko to?
— „Przysięgam ci, że nie co innego.
— „To ty sądzisz, że jestem jak inne kobiety, niewolnicą przesądów. Nie, bo gdybym taką była, to od trzech tygodni jak jesteśmy w Neapolu, nie zezwoliłabym na zażyłość, jaka jest pomiędzy nami? I jak pierwsze pogłoski o związku naszym, który nie istnieje, mnie doszły, czyżbym się nie starała wszystkiemi siłami aby upadły, ustały? Nie Henryku, ja nie jestem jak Karolina, niezdolną do całkowitego poświęcenia się, i mało dbam o imię, kiedy mam serce.
„Wreszcie panie, nie możesz się domyśleć ani pojąć wszystkiego co mi Nathalia powiedziała, i co zrządziło, żem jéj upadł do nóg ze łzami w oczach, mówiąc sobie: Ah! przecież znalazłem anioła o którym marzyłem, ona, nie mogłaby mnie dla dwóch fałszywych zębów porzucić, poświęcić — i ze dwadzieścia razy, byłem bliski powiedzieć jéj prawdziwą przyczynę zerwania mego z Karoliną, dla tego samego, abym jéj okazał, że była nierównie wyższą jak tamta, i ile przez to powinienem ją więcéj kochać. Lecz przez resztę miłości własnéj, wstrzymałem się z tem zwierzeniem.
„Już prawie było piętnaście dni, jak rzeczy stały na téj stopie: że skoro się tylko czas wdowieństwa skończy, zostanę jéj szczęśliwym małżonkiem, gdy pewnego poranku odezwała się do mnie:
— Patrz, jaka przepowiednia pięknego dnia dzisiaj! Przejdźmy się, albo popłyńmy do Baja.
— „Słuchaj, odpowiedziałem, to jest zabobon.
— „Jaki?
— „Że się wszystkiego wystrzegać należy w piątek.
— „A więc cóż?
— „No dzisiaj piątek, i niebo prześliczne, czyste, lazurowe, może się okryć chmurami; morze spokojne, łatwo się wzburzy, i możesz doznać jakiego nieszczęścia.
— „Czyż nie będziesz ze mną?
— „Tak jest, będę, lecz i mnie nieszczęście spotkać może.
— „Jeżeli będę z tobą, odrzekła, czegóż się bać możemy, zostając razem? Przeznaczenie nasze jest wieść życie wspólnie; Czego się obawiać, czego się chronić, kiedy nas nie nie rozdzieli? To tylko w waszych krajach zimnych przy szarém niebie, można wierzyć w złowróżbne przeczucia: lecz tutaj powinny się mazać i znikać, pod pięknem słońcem i łazurowém niebem Neapolu.
— „Sprawiedliwie, odpowiedziałem, zgadzam się więc na przejażdżkę do Baja.
„Wzięliśmy łódkę i wyruszyliśmy.
„W istocie, dzień był przecudny. Niebo i morze zdawało się jedną całością lazuru, i ani jeden obłoczek nieprzedzielał nigdzie tego jednostajnego pokrycia. Choć więc nie raz miałem prawo uskarżać się na piątek, przypomniałem sobie, że od niejakiego czasu, ten nieszczęśliwy dzień nie prześladował mnie, i zacząłem już nabierać nadziei, że może o mnie zupełnie zapomni. Zresztą, wszystko co tchnąło około mnie, pobudzało serce i umysł mój do miłych i słodkich myśli. Nathalia siedząc na ławce swojéj, obskubywała róże rzucając listki ich w morze, które zostawiały po naszém przepłynieniu strugę woniejącą; śpiewała, a ja przy jéj nogach zachwycałem się jéj śpiewem, głosem jedynie godnym harmonizować z krajobrazem przedstawiającym się naszym oczom, godnym, aby go słuchano przy takiém niebie i przy takiém morzu.
„Jużeśmy byli w równi Pouzzoles, jużeśmy zaczęli płynąć po morzu, które odmawiało współnictwa w ojcobójstwie i wyrzuciło na brzegi swoje Agrypinę, gdy o dwadzieścia może sążni od miejsca tego, w chwili gdy Nathalia schyliła się do morza dla podjęcia bukietu który jéj wpadł w wodę, wiatr mocno zadął i pochyloną już łódkę bardziéj jeszcze nachylił na tę stronę gdzie Nathalia siedziała, posłyszałem jej krzyknienie i widziałem jak wpadła w morze.
„Pomyśleć nie można prędzéj jak wykonanie tego nastąpiło; ja wskoczyłem za nią, a morze ledwie się zamknęło, gdy się znów otworzyło.
„O dwa sążnie, zbliżyłem się do niéj, gdyby była nie robiła usiłowań, aby się wyratować i nie przeciwiała się tém samem moim usiłowaniom, byłoby łatwiejszą rzeczą... Lecz ledwie ją ująłem za włosy, gdy konwulsyjnie zaczęła się mnie czy piać, i tym sposobem przeszkadzała wolnym ruchom moim.
Szczęściem, byłem pierwszego rzędu pływakiem, odrzuciłem czyli raczéj wyrwałem się od jéj ściśnięcia, i po niesłychanych wysileniach zdołałem dociągnąć ją do brzegu.
„Nathalia była omdlałą, i właśnie temu zemdleniu odbierającemu jéj świadomość niebezpieczeństwa, winna była wyratowanie swoje. Lecz ja niemniéj wzburzony byłem, tém podobieństwem śmierci z boleścią w głębi duszy; klęcząc przy niéj i trzymając rękę na jéj sercu, oczekiwałem aby jakimkolwiek ruchem dała znak życia.
„Powieki jéj przecie otworzyły się, wydałem okrzyk radości.
„Na ten krzyk, drgnęła cała Nathalia, zaczęła się oglądać wkoło siebie, jakby kogo szukała, potém zwracając oczy na mnie:
— „Ah! panie, rzekła, jakże ci dziękuję za poświęcenie się dla mnie!
„Znów na mnie koléj przyszła, obejrzeć się w koło, do kogo ona mówi; tyle to słowo panie, zdawało mi się dziwném i nie właściwém ze mną w takim razie. Myślałem że ma obłąkanie.
— „Nathalio! krzyknąłem, Nathalio! czyż mnie nie poznajesz?
— „Nie, któż pan jesteś?
— „Kto jestem?
— „Tak jest.
— „Ależ jestem Henrykiem de Saint-Ile. — „Pan?
— „Ja.
— „Niepodobieństwo?
— „Dla czego?
— „Henryk miał najpiękniejsze w święcie włosy, a pan...
„Dreszcz przebiegł po całém ciele mojem; podniosłem rękę do głowy, lecz ta była zupełnie gołą. Rzuciłem się w morze jak Karol włosiasty, a wypłynąłem jak Karol łysy.
„Peruka moja unosiła się na bałwanach, podobna do jakiéjś rośliny, która mając korzeń na dnie głębi, kwiat swój ukazuje na powierzchni wody.
„Było tam towarzystwo turystów, przechadzających się po rozwalinach w Baja, które na krzyki majtków naszych nadbiegłszy, patrzyło na mnie z uśmiechem. Wiesz pan pewnie że nic nie jest bardziéj zaraźliwe jak śmiech. Nathalia z początku wstrzymywała się czas jakiś, lecz w końcu spazmy były mocniejsze jak jej wola, i parsknęła także.
— Ah! panie! krzyknęła, ah panie!
„I porwały ją śmiechy konwulsyjne, tak, że myślałem iż się udusi.
„Szukałem mego kapelusza, pływał o dziesięć roków przy peruce. Nie miałem czém przykryć głowy; łzy wściekłości zabłysły w moich oczach. Powstałem cały w rozpaczy, załamałem ręce i rzuciłem ostatnie błagalne wejrzenie na kobietę, dla któréj dopiero co naraziłem życie; litość ją wzięła pewnie, bo przez jakiś czas wstrzymała się od śmiechu, lecz rozdrażnienie nerwowe było tak wielkie, że już niepodobna było pokonać go. Śmiechy jéj podwoiły się.
„Rozepchnąłem otaczających nas i ucichłem przez pola. Chciałem, pragnąłem, żeby mnie który z nich obraził, lub zelżył w téj chwili; byłbym go przebił, posiekał w kawałki, albo pożarł.
„Powróciłem do hotelu, okryty kurzem, oblany potem, z oczyma krwią zaszłemi, z pianą na ustach: zrobiłem ze trzy mile zawsze biegnąc, w czasie skwarnego słońca Neapolu. Myślano pewnie żem pokąsany przez psa wściekłego, każdy się oddalał odemnie, wpadłem taki do pomieszkania naszego.
„Karola nie zastałem; był u Kamedułów, gdzie każdego dnia udawał się na kilka godzin rozmyślania, czyli jak nazywał spokojności.
Kazałem służącemu, aby poszedł na pocztę zamówić konie, kiedy tymczasem sam zbierałem rzeczy do tłomoka, przynajmniéj te, co były najpotrzebniejsze dla podróżującego.
„Już tłomok zapiąłem i usiadłem na ziemi rozmyślając że może Nathalia żałować mnie będzie, i powróci do mnie tyle smutną, ile pierwéj była pustą, wesołą, gdy drzwi od pokoju otworzyły się, i służący z hotelu oddał mi list.
„List ten był od Nathalii, poznałem pismo jéj, i spiesznie otworzyłem go, zawierał to co następuje:
„Pojmujesz pan, że się już więcéj widziéć nie możemy. Przebaczyłabym może człowiekowi którego kocham, być śmiesznym jak pan nim jesteś; lecz nie przebaczę mu grubijaństwa i nikczemności którą popełnił, zostawiając mnie samą, w stanie w jakim się znajdowałam, śród ciekawych żartownisiów; Porzucam hotel Vittoria, i nie ujrzę pana więcéj.”
„Porwałem za pióro i odpisałem:
„Pani!
„Kobieta uchodząca za wyższą nad przesądy, a tak surowo postępująca z tym który jej życie wyratował, nie jest godną miłości człowieka, jakkolwiek śmiesznego. Szczęśliwy jestem, że nasze postanowienia zgodne, gdyż począwszy od dnia dzisiejszego, miałem zamiar nietylko nie widziéć jéj nigdy więcéj, ale nawet zapomnieć że mogłem ją kiedykolwiek kochać. Przebaczyłbym kobiecie gdyby mnie oszukała, lecz nie przebaczę jéj nigdy że mnie chciała uczynić śmiesznym.“
„Zadzwoniłem na chłopca i powiedziałem mu, żeby tę odpowiedź oddał Nathalii, lecz oznajmił mi, że opuściła hotel nie mówiąc gdzie się udaje.
„Pisząc ten list pożegnalny, myślałem zawsze i spodziewałem się w głębi serca, że Nathalia odpowie mi na niego, i że po niejakim czasie, na tém się skończy, iż się kochać będziemy więcéj jak kiedykolwiek, tak, jak kochankowie Moljera i kochankowie świata całego; lecz kiedy się dowiedziałem o zupełnym jéj wyjeździe, i pomyślałem że po trzeci już raz porwane mi zostało szczęście przyszłości, przez kobietę, przez którą marzyłem że go pozyskam, upadłem zgnębiony i zacząłem gorzko płakać, Karol chciał mnie pocieszać, ale i Karola znienawidziłem, dla tego, że nieszczęście pogrążało, ścigało mnie i zabijało zawsze, wtedy, kiedy jego nawet nie drasnęło. W téj chwili, byłbym znienawidził własnego ojca, gdybym go był znał. Czekałem jeszcze dwa dni w Neapolu, spodziewając się listu, albo znaku jakiego, po którymbym mógł znaleść i ujrzéć Nathalią, bo mi dotąd na sercu ciążyła; lecz przez dwa dni wszystko było ciche i samotne, około mnie. Trzeciego dnia opuściłem z Karolem Neapol, i wróciliśmy do Paryża. Wszystko mnie przekonywało, że nie było dla mnie szczęścia na tym święcie, i że najlepiéj uczynię, jeżeli się z nim rozstanę na wieki: wtedy myśl samobójstwa powróciła mi się upartsza, mocniejsza, a nadewszystko spokojniejsza niż kiedykolwiek. Wczoraj postanowiłem, że to samobójstwo dziś zostanie dokonaném; w skutku tego, poszedłem do Karola aby się z nim raz ostatni zobaczyć, ale oświadczono mi że wyjechał na wieś i ma powrócić dziś dopiero wieczorem; ten wypadek w okoliczności dzisiejszéj, zdawał mi się opatrznością z nieba, bo jak pan wiesz, Karol wziął sobie za powinność, z największą zaciętością i oporem przeszkadzać, abym się nie zabił. Zapewniony jego niebytnością, że mi się uda dopełnić spokojnie mój zamysł, poszedłem dzisiaj rano do jego mieszkania i zostawiłem list, tak jak pan zrobiłeś ze swoją żoną. W tym liście powiedziałem mu, że, po spróbowaniu aby się utopić, późniéj zastrzelić, w czém wszystkiém doznałem od niego przeszkody i z łaski jego nowe ponoszę cierpienia, że teraz chcę korzystać z jego nieobecności i powiesić się. Potém oznajmiwszy mu miejsce gdzieby mnie mógł znaleść, prosiłem go o tę tylko przysługę, aby mnie wydobył z domu umarłych, dla pogrzebienia. Listu tego nie odbierze aż dziś w wieczór za powrotém swoim ze wsi, a jak go czytać będzie, już ja żyć przestanę.
„Widzisz pan, ciągnął daléj Henryk, że chociaż, zdaje się, poszliśmy odmiennemi drogami, do jednego miejsca i celu dochodzimy. Szczęściem, że chociaż są miljonowe boleści, mogące udręczyć dusze, życie jedno tylko stracić można, i że skoro się to życie znudzi i zmęczy nas, jednym ciosem, jakiegokolwiek rodzaju, można się od niego uwolnić. A teraz, jeżeli pan trwasz w postanowieniu uskutecznienia powziętego zamysłu, godzina już nadeszła; wyspowiadałem się przed panem i pana spowiedź przyjąłem. A jeżeliśmy zapomnieli powiedziéć sobie czego jeszcze, to przypomnimy sobie tam wysoko.
I z tą samą zimną krwią która go dotąd cechowała. Henryk z liną w ręku, wszedł na drzewo, gdy Tristan mniéj przyzwyczajony i mniéj oswojony ze śmiercią, podejmował drżącą ręką pistolet, który w czasie opowiadania Henryka upuścił na ziemię.
Nagle usłyszano wielki szelest między drzewami, i ujrzeli człowieka biegnącego w końcu zarośli pomiędzy lasem a polem: Henryk zajęły umocowaniem liny, do gałęzi krzyknął:
— Karol! jeszcze Karol!
— Ah! znajduję cię przecie, zawołał ostatni, nieszczęśliwy! myślałem żeś już na zawsze wyrzekł się tego okropnego przedsięwzięcia!
— Słyszysz go pan? zawołał Henryk do Tristana, zawsze ta sama strofa zwykłéj piosnki. — W imię nieba zatrzymaj go pan! proszę cię! błagam! zatrzymaj go pięć minut tylko!
— Karol nie uważając na to, co Henryk mówił, szybko biegł do niego z całą miłością duszy chrześcianina, rozwiniętą teraz więcéj jak w kimkolwiek i kiedykolwiek.
Lecz Tristan stanął na drodze i zatamował mu przejście.
Przez ten czas, Henryk kończył swoje przygotowania.
— Panie! krzyknął Karol; panie! w imię Boga, daj mi przejść! czy nie widzisz, co ten nieszczęśliwy robi?
— Wiesza się, odpowiedział Tristan.
— Lecz dopomóż mi do przeszkodzenia mu w spełnieniu takiego występku!
— Ja? odrzekł Tristan.
— Ala ci pomagać? rzeki Henryk. Ah to właśnie! Ten pan tu przyszedł po to co i ja, to jest zrobić to samo co ja robię.
— Na ten czas odpowiedział Karol, z pałającym z zachwycenia wzrokiem, winienem dziękować opatrzności. Im zamiast jednéj dwie dusze wyratuję.
— Przepraszam pana, wymówił Tristan, unosząc swój pistolet, bardzo przepraszam, ale że nie mam zaszczytu być panu znanym, więc proszę abyś się do moich interesów nie mieszał; że powinieneś przeszkadzać temu panu aby się nie zabijał, to właściwie, masz do tego prawo, bo jest twoim przyjacielem: lecz ja nie mam tego honoru. Proszę więc oddalić się i pozwolić mi spokojnie dokonać to, po co tu przybyłem.
— Odważnie! krzyczał Henryk, trzymaj się stale, mój kolego! jednę jeszcze minutę a skończy.
— A więc mam do czynienia z szalonymi? rzekł Karol, lecz nieszczęśliwi! mówił daléj biorąc za rękę Tristana którą ten przybliżał pistolet do swego czoła, nieszczęśliwi! czyż nie wiecie że zostaniecie potępieni przez całą wieczność?
— Amen! zawołał Henryk, puszczając się w powietrze.
Karol, na widok przyjaciela bujającego pod drzewem, krzyknął przeraźliwie, chciał gwałtem odeprzeć zaporę stawianą przez Tristana. Walka wszczęła się między niemi, a w téj, pistolet trzymany przez Tristana wystrzelił.
W téj saméj chwili, Tristan uczuł, że palce ściskające jego rękę, zwolniły i rozwarły się. Karol krok cofnął się, zachwiał i upadł zalany krwią. Tristan z przerażeniem spojrzał na niego, kula trafiła go w twarz, a że z tak bliska, straszliwie mu ją rozerwała.
Nieszczęśliwy tarzał się w konwulsyném kopaniu.
Tristan obrócił się do wiszącego, który posiadał jeszcze tyle przytomności aby Pojąć co się dzieje około niego, i poglądał z wychodzącemi z miejsc swoich oczyma, na tę okropną scenę.
Pomiędzy temi dwoma umierajacemi, Tristan dostał prawie zawrotu głowy, rzucił wystrzelony pistolet, podjął drogi i wybiegł z przerwy drzew jak jeleń ścigany.
Ledwie pięćdziesiąt ubiegł kroków, znalazł się na drodze i w tumanie kurzawy postrzegł nadjeżdżający powóz.
— Zabiłem człowieka, wymówił do siebie, jeszcze jedna przyczyna abym się zabił także.
Oparł więc lufę pistoletu o gwałtownie bijące serce, pociągnął za cyngiel. pistolet wystrzelił, a Tristan krzyknął boleśnie i upadł.