Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
LA SIGNORA NATHALIE.

Porzuciłem tajemniczą osobę, dla któréj wplątałem się w tak awanturniczą kłótnię, porzuciłem ją, rozmyślając, że sprawa była dosyć oryginalna, chociaż najmniéj zabawna; tém więcéj, że, jak mi nieznajoma powiedziała, i jak sądzić mogłem po tém co widzałem, mój przeciwnik zdawał mi się być tym starym Rzymianinem, niebardzo skłonnym dać się napocząć pierwszemu lepszemu przybyszowi. Jednakże życie tak mi było obojętnem, że len pojedynek bardzo mnie mało zajmował tego wieczora, i tak mało w nocy, że się nie obudziłem, aż posłyszawszy mocne do drzwi stukanie. Naprzód myślałem, że to Karol, którego widziéć wczoraj nie mogłem, dla tego że karnawał właśnie się skończył, a on skłaniający się do nabożeństw a od niejakiego czasu, chodził do pewnego domu, gdzie wieczorami przez cały ciąg postu, odbywały się czytania ksiąg pobożnych; omyliłem się jednak, to byli dwaj świadkowie mego nieznajomego.
„Przyzwyczajony do przyzwoitego i grzecznego postępowania w sprawach pojedynkowych, w Anglii i Francyi, przyznaję się że byłem zdziwiony tonem i obejściem się dwóch panów nawiedzających mnie, przyjąłem ich jak tylko mogłem najlepiéj i najuprzejmiéj, lecz pewnie uprzejmość tę nie bardzo korzystnie dla mnie tłumaczyli, bo chociaż już bardzo głośno mówili, próbowali mówić głośniéj jeszcze; ale na tém tylko skończyła się ich pomyślność. Dałem znak nakazujący milczenie, i zarazem wymówiłem jak można najsłodziej:
— „Panowie! przyjaciel wasz jest grubianinem, bo śmiał zelżyć kobietę. Obiecałem téj kobiecie że go zabiję, chciejcież mi panowie powiedzieć, gdzie znaleść mogę waszego przyjaciela, abym dotrzymał swego przyrzeczenia?
„Panowie ci spojrzeli się po sobie.
— „Ależ odpowiedzieli, pannie masz świadka.
„Widocznie złagodzonym głosem tę uwagę zrobili.
— „Nie, panowie! bo nie znam nikogo w Rzymie, i nie mogę nikogo prosić o towarzyszenie mi, chybaby jednego tylko towarzysza mojéj podróży. Wczoraj chciałem parę słów powiedziéć mu o téj sprawie, lecz go nie zastałem. Konstanty! zawołałem na służącego, idź do pana Karola, i jeżeli już nie śpi, powiedz mu niech prędko wstaje i natychmiast do mnie przybywa, bo za godzinę pojedynkuję się.
„Konstanty wyszedł, tak spokojnie, jakbym go po moje śniadanie posłał.
„Panowie odwiedzający mnie, tém więcéj się patrzyli jeden na drugiego.
— „Ależ panie, jeżeli masz jednego świadka, pojedynek nastąpić nie może.
— „Dla czego?
— „Bo nas jest dwóch.
— Ano, w takim razie panowie raczycie poszukać sobie jeszcze kogo, a jeden z was przejdzie na moją stronę.
— „Jeżeli tak, o nic więc już nie idzie, jak tylko o wybór broni.
— „W tém się nigdy nie spieram, przyjmuję broń jaka mi dają.
— „Więc broń panu obojętna?
— „Zupełnie.
— „Wybieramy więc szpady.
— „Niech będą szpady.
— „A miejsce?
— „Miejsce mi najobojętniejsze. Jednakże jeżeli panowie nie macie nic do zarzucenia przeciwko Kolizeum, to najbardziéj by mi się ono podobało.
— „Niech będzie Kolizeum. Teraz panie, jest rzeczą słuszną abyś się dowiedział z kim się bić zamyślasz.
— „Tak panowie sądzicie?
— „Bezwątpienia.
— „To mi zupełnie niepotrzebne; jeżeli jednakże panom to przyjemność sprawić może, gdy mi wymienicie mego przeciwnika, to powiedzcie jego nazwisko.
— „Pan się będziesz pojedynkował z panem markizem Gambalonga, mężem téj którą bronisz.
— „Biedna markiza, ma więc bardzo szkaradnego męża.
— „Panie!
— „A do licha mówię to co myślę; jeżeli się to panom nie podoba, wolno się wam gniewać, tak dobrze mogę się bić z dwoma jak z jednym, tak z trzema jak z dwoma.
„Świadkowie mego przeciwnika po trzeci raz spojrzeli się po sobie.
„Jeden z nich ciągnął daléj:
„Otóż ponieważ nie było zgodności humorów pomiędzy Markizem a jego żoną, od sześciu tedy miesięcy rozłączyli się.
„Przepraszam panów, lecz interessa pana markiza Gambalonga nic mnie nie obchodzą przerwałem; to zupełnie tak, jak gdybym panom opowiadał przygody mego przyjaciela Karola, który wchodzi, i którego przedstawiam, niechcielibyście ich słuchać i to byłoby słusznie. Karolu! mój przyjacielu, ciągnąłem daléj, za godzinę biję się w Kolizeum, z człowiekiem którego nie znam, ułóż warunki pojedynku z temi panami, a ja tym czasem pójdę na śniadanie.
„I wyszedłem.
„Po upływie dziesięciu minut, Karol za mną przyszedł; znał moją nieugiętość w podobnych razach, ani więc przez chwilę nie kusił się, aby sprawę tę na mniéj ważną przerobić.
„Umówione zostało: że się bić będziemy na szpady, mój przeciwnik miał je przywieść i trzeciego świadka sprowadzić.
„Przyjechaliśmy pierwsi; zresztą nic w tém nie było dziwnego bo umówiona godzina nie wybiła jeszcze.
„Czas był prześliczny; to słońce wiosenne tak piękne wszędzie a najpiękniejsze w Rzymie wschodziło za pagórkami dawnego Tybru, i rzucało światło na szranki Kolizcum przez szpary olbrzymich kolumnad.
„Czekaliśmy prawne dziesięć minut, po których markiz w towarzystwie trzech swoich świadków ukazał się, a z tych jeden, podług umowy, miał przejść na moją stronę, Karol wyszedł przeciwko nim.
„Pocieszny markiz, zdawał się być rozdrażnionym, a sądząc po ruchach jego, chciał wszystko zabijać. Można było wnosić, że przeciw niemu, tak jak przeciw Hamletowi nie dość dwóch ludzi. Karol dogadzając mu, wziął się do obejrzenia szpad, poczém zatrzymał jednę dla mnie, a drugą oddal świadkom markiza.
„Ale ten ostatni, nie miał cierpliwości czekać żeby mu szpadę podano; wyrwał ją prawie z ręki świadka i rzucił się na mnie.
„Przyjąłem ją końcem mojéj.
„Od pierwszego zaraz starcia, poznałem że był pośledniego gatunku fechmistrzem, a jeszcze i zręczność i siła jego o połowę się zmniejszały zaślepiającą go złością, moja zaś zdwoiła się tém postrzeżeniem.
„Nie poruszywszy się nawet na miarę stopy, odpowiadając na krzyki jego milczeniem, odpierałem spokojnie zadawane mi razy. Ta zimna krew, w zajadłość go wprowadziła, a obrona bez wzajemnych natarć zmysły mu odbierała; lecz ja nie miałem żadnéj pobudki żądać śmierci jego. Chodziło mi tylko o to aby mi oka nie wybił: a mając już fałszywe łydki, fałszywe zęby i fałszywe włosy, szklane oko jużby mnie było zupełnie zdekompletowało. Pozwoliłem mu więc znużyć się poskokami na przód i w tył, i istotnie tak był zmęczony, że po kilku minutach walki żądał odpocząć.
„Za całą odpowiedź, cofnąłem się dwa kroki i opuściłem szpadę.
„Podczas tego zawieszenia broni, świadkowie przyszli do mnie z oznajmieniem; że gdybym tylko chciał przeprosić markiza byłby koniec na tém.
„Propozycja zdawała mi się pocieszna.
„Odpowiedziałem im: że jeżeli dotąd nie zabiłem pana markiza, to dla tego, że nie miałem żadnéj przyczyny żądać śmierci jego, i że mogli nawet uważać sami, iż to zupełnie zależało od mojéj woli.
„Odeszli z tą odpowiedzią do przyjaciela swego, który zaczął jak opętany zgrzytać zębami i napadł na mnie. Czekałem na niego, i powróciłem do walki.
„Doprawdy, że pojedynek ten był ciekawym, pojmiesz pan, jak taki człowiek, któremu dwa razy gwałtem nie dozwolili się zabić, posiadał władzę nad sobą i zimną krew umiał zachować; nie bałem się wcale umierać, owszem przyjąłbym był z ochotą śmierć, gdyby tylko na prawdę do mnie przyjść chciała: to sprawiło, ze fechtowałem się jakby w sali na lekcyi; tylem się już naodpierał szpady mego nieprzyjaciela, że wreszcie ta szpada zdradziła mnie, i na jeden podstęp mniéj będąc ostrożnym, końcem jéj zadraśnięty w pierś zostałem.
„Kropla krwi zafarbowała moją koszulę, a przeciwnik mój, sądząc pewnie że mnie mocniéj jak w istocie było ranił, zrobił skok w tył mówiąc:
— „Ha! przecie!
— „Przebacz pan, odpowiedziałem; ledwie dotknięty zostałem, a nie ma, spodziewam się między nami umowy takiéj, abyśmy się do pierwszéj tylko krwi bili.
„Markiz pewnie mysia!, że już ze mną skończył, lecz widząc że przeciwnie tylko co zaczął, powrócił ku mnie jak dzik rozdrażniony.
— „Na mnie teraz kolej, powiedziałem:
— „Ah! tak pan myślisz?
— „Zobaczysz pan.
„W istocie, draśnięcie otrzymane wywarło zwyczajny skutek; to jest, że zacząłem upajać się nawzajem na widok krwi mojéj, lecz ten rodzaj upojenia nie odbierał mi spokojności, nie pozbawił mnie trafnego oka, ani szybkości ruchów; za drugiem złożeniem trafiłem go w ramię.
— „Raz! wykrzyknąłem, jak gdybyśmy na komendo walczyli.
„Na zimną krew moją, wpadł w zupełną w ściekłość, i w chwili kiedy napadał na mnie, odtrąciłem żelazo i skaleczyłem mu szyję.
— „Dwa! zawołałem, nie ruszywszy się z miejsca.
„Natenczas, już nie była złość, ale prawdziwe szaleństwo, które nim miotało: rzucał się jak szakal, wspinał się, malał, szukał miejsca od spodu, z góry, z prawéj i lewéj strony aby mnie łatwiéj dosięgnąć, a wszystkiemu towarzyszyły dzikie wykrzyki. Że wszystkie te rzuty jego zdawały mi się nie koniecznie zabawne, i że co chwila mogli nas rozłączyć czyli wstrzymać, postanowiłem to już zakończyć; jeden krok postąpiłem, i w chwili jak szedł na mnie, zatrzymałem go prostym sztychem.
„Moja szpada przeszyła mu piersi.
— „Trzy!
„Wtedy obracając się do świadków markiza:
— „Panowie! rzekłem, mam wolną rękę, czy z panów który życzy sobie ciągnąć da1éj?
— „Zdawało się, że żaden nic miał chęci przyjęcia propozycji: bo jednozgodnie odpowiedziano mi, żem postąpił jak człowiek honoru, i że nie mając mi nic do zarzucenia, oświadczają że drugi pojedynek zupełnie jest niepotrzebny. Zresztą, został im obowiązek ludzkości do spełnienia, to jest, że powinni się zająć swoim przyjacielem leżącym i nużającym się we krwi. Pożegnałem ich ukłonem, i wraz z Karolem udaliśmy się do hotelu, mówiąc do siebie: że byłoby dla nas najrostropniéj dłużéj nie pozostawać w Rzymie. Ułożyliśmy więc, że podczas kiedy ja jak drugi Sanscho, pójdę z doniesieniem o skutku pojedynku markiza Gambalonga, Karol zajmie się pakowaniem rzeczy, i że pojazd zajdzie do mnie na Via Cristina, zkąd niebawnie udamy się do Neapolu.
„Wszedłem na drugie piętro, a uderzywszy trzykrotnie we drzwi, zapytałem o signore Nathalią.
„Wprowadzono mnie natychmiast.
„Muszę powiedzieć na pochwałę markizy, że zdawała się być bardzo niespokojną. — Z pierwszego jéj słowa, mogłem przekonać się bez zarozumiałości, że to nic o męża jej chodziło.
— „No i cóż panie? krzyknęła, postrzegłszy mnie.
— „A no! widzi pani, odpowiedziałem.
— „Ale on! on?
— „A! on! to co innego wcale, zdaje mi się że umarł.
— „Na czém to zdanie pan opierasz?
— „Na tém, że go trzy razy szpadą pchnąłem: raz w ramię, drugi raz w szyję, a naostatek przeszyłem mu piersi.
— „Lecz jeżeli tak się stało, dodała markiza nie okazując żadnéj większéj sympatyi dla nieboszczyka, to trzeba abyś pan natychmiast Rzym opuścił.
— „Pani, już byłbym z niego wyjechał, gdybym nie sądził się obowiązanym osobiście donieść pani o pojedynku o którym zdawało mi się pani nietylko oczekujesz wiadomości ale nawet pragniesz. Teraz więc pozwolisz pani że ją pożegnam?
— „Oh! panie nie pierwéj, aż ci wynurzę, całą moją wdzięczność.
— „Aż nadto szczęśliwy jestem, że mogłem ci pani zrobić tę małą usługę. Jeżeli pani pójdziesz drugi raz za mąż i będziesz potrzebowała pomocy, znajdziesz mnie gotowego na swoje usługi: Henryk de Saint-Ile w Paryżu, ulica Hanowerska, Nr. 12.
„Markiza nie mogła wstrzymać uśmiechu.
— „Gdzie pan się udasz? zapytała.
— „Jakto, wyjeżdżając z Rzymu?
— „Tak jest.
— „Do Neapolu.
— „Sam jeden?
— „Nie, z przyjacielem.
— „A więc zobaczę tam pana; ponieważ zaś bardzo stoję o to, żebyś pan źle o mnie nie myślał, opowiem ci moje boleści, jakich ten człowiek był sprawcą; osądzisz sam z prawdziwego stanowiska wszystko, i pojmiesz mało-litościwy mój udział, na wiadomość o jego śmierci, za którą panu dziękuję, śmierci człowieka, który jednak był moim mężem.
„I wyciągnęła po królewsku rękę do mnie którą ucałowałem, nie bez rodzaju pewnego wzruszenia.
„Przy drzwiach markizy, znalazłem chłopca z hotelu, który mi oznajmił, że formalności policyjne, wstrzymały nasze paszporta, i że Karol pyta się mnie, czy korzystając z tego opóźnienia, nie zechcę udać się na śniadanie.
„Z początku, obawiałem się, czy to spóźnienie nie ukrywało w sobie co grożącego dla mnie, lecz w chwili, kiedy już byliśmy przy deserze, oberżysta wszedł, trzymając w ręku nasze paszporta. Po obrachowaniu się, wsiedliśmy do pojazdu, a w godzinę byliśmy na drodze do Neapolu.
„Już było prawie ośm dni jak zamieszkiwałem tę część miasta, gdzie Tasso i Salvator Rosa przebywał, gdy odebrałem bilet zawierający te parę wiérszy tylko:
„Ktoś co wielką przysługę, uczynioną sobie w Rzymie pamięta, czeka tego wieczoru o godzinie ósméj pana Henryka de Saint-Ile w Villa Reale.”
„Nie było żadnego podpisu, lecz list wszystko mówił. Komuż oddałem przysługę wielką, jeżeli nie markizie Gambalonga? Te dwa słowa wielka przysługa podkreślone, przekonywały mnie, że maź jéj nie żył.
„O ósméj godzinie, wyszedłem na przechadzkę, w miejsce oznaczone, i ledwie trzy lub cztery minut upłynęło, gdy kobiéta zakryta przeszła prosto do mnie: poznałem markizę mimo jéj zasłony, i podałem jéj rękę, którą przyjęła.
— „No! wymówiła do mnie, on umarł!
— „Ah tém lepiéj, odpowiedziałem tym samym tonem, teraz moja pani jesteś zupełnie szczęśliwa.
— „Tak jest, bo jestem niezależną.
— „I pani wzdychałaś do takiej niezależności?
— „Oh od dawna panie!
— „Ale pewnie nie dla tego, że miałaś jéj sama używać?
„Spojrzała się na mnie.
— „Może, odpowiedziała.
— „A ten ktoś, mający się cieszyć tą niezależnością wraz z panią, czy już nabył praw, które mu śmierć męża pani przysposobiła?
— „Dla czego mnie się pan pytasz o to?
— „Bo niemając nic teraz do roboty, mogę zostać do twego rozporządzenia pani, chociaż kochanek nie tak łatwy jak mąż do zabicia.
— „Nie panie, odpowiedziała śmiejąc się, dziękuję panu.
„I zdało mi się, że się silniéj jak pierwéj oparła o moje ramię.
„Był to zawsze czy takim czy innym sposobem, pewien rodzaj prowadzenia rozmowy, w czasie któréj przycisnąłem do piersi jéj rękę.
„Przez kilka chwil przechodziliśmy się nie mówiąc słowa do siebie, poprzestając jedynie napatrzeniu na odnogę upstrzoną białemi żaglami; przed nami ukazywał się zamek de l’Oeuf, a dopełnieniem widnokręgu był Wezuwiusz, ciepłym i szarym oddechem zaciemniający świetne lazurowe niebo.
„Wyszliśmy z Villa Reale, i Nathalia zapytała mnie, czy chciałbym łódką przejechać się z nią po odnodze. Przyjąłem.
„Noc zapadała, i przy świetle księżyca widziałem, jak młoda kobiéta uważnie mi się przypatrywała. Usiadłem przy jéj kolanach i prosiłem, aby mi życie swoje opowiedziała... Ale mi odpowiedziała, że nie trzeba smutnych wspomnień mieszać z urokiem tak pięknéj przyrody, i zaczęła śpiéwać cudowną piosnkę rybacką, któréj całem towarzyszeniem były uderzenia wioseł.
„Takie było drżenie w głosie Nathalii, że słuchałem z zachwyceniem, i chociaż jéj ostatnia nuta zlała się z powietrzem harmonijnem jak jéj głos, ja słuchałem jeszcze. Późniéj, zaczęła drugą pieśń smętną jak ostatni śpiew Webera i ten śpiew obudził we mnie wszystkie moje wspomnienia, wszystkie pamiątki. Natenczas, zamiast Nathalii widziałem Karolinę. Odnoga zniknęła, przeszłość obudziła się, ujrzałem dom w Saint-Mandé, przejażdżkę konną, ojca chorego i wszystko, wszystko co od sześciu miesięcy weszło mi w życie; a chociaż młoda kobiéta, nie przerywała swego śpiewu, od dawna już jéj nie słuchałem, lecz rozmyślałem, nawet wtenczas, kiedy melodyjny jéj głos ustał zupełnie. Przywołała mnie do rzeczywistości, mówiąc do mnie:
— „Pan śpisz, panie Henryku? — „Jak pani możesz to sądzić?
— „Czy nasza odnoga podoba ci się?
— „Znajduję ją cudowną.
— „Mówię nasza, robię panu honory domu, bo jestem prawie Neapolitanką. Co do pana, nie mam potrzeby pytać go o kraj, w którym rodziłeś się.
— „Tak pani, poznałaś pewnie żem Francuz.
— „Możnaby prawie wątpić o tém, bo powiadają o Francuzach, że są najweselszym ludem w świecie. Czy pan masz przyczyny być odmiennego humoru?
— „Teraz nie; w przeszłości tak jest.
— „A w przyszłości?
— „O! w przyszłości to co innego. Przyszłość człowieka dwudziesto-pięcio-letniego, należy do Boga i kobiet, przyzwoiciéjby więc było, abym ja się pani, a nie pani mnie, o to spytał.
— „Bierzesz mnie pan zatem za swoją wspólrodaczkę: za Sybillę z Cumes.
— „Czy Sybilla z Cumes była młodą i piękną?
— „Ah mój panie, zapytaj się o to Wirgilego, bo co ja to nic o tém nie wiem.
— „Jesteśmy blisko jego grobu, czy chciałabyś pani wejść do niego?
— „Dobrze, wejdźmy; wiem, że nie mogę być pod opieką człowieka odważniejszego jak pan, a spodziewam się, że także równie szlachetnego i prawego.
„Daliśmy rozkaz majtkom wylądować; a wszedłszy na pagórek, usiedliśmy na wyniosłości panującej nad odnogą.
„Patrzyłem się naokoło.
— „Ah, odezwała się, pan szukasz tradycyjnego lauru.
— „Tak jest pani.
— „Już go tu nie ma. Laury są uparte od niejakiego czasu, porozumieli się, aby nie zapuszczać korzeni nad grobem wieszcza Mantui. Ostatni zasadzony został przez pańskiego współrodaka Kazimierza Delavigne; pomyślano sobie, że jeżeli ten nie przyjmie się, to już trzeba rozpaczać o całym rodzaju; — usechł, rozpaczają też. Ale zostawmy groby i laury. Pan masz zgryzoty?
— „Infandum regina, jubes renovare dolorum.
— „Co pan mówisz?
— „To co Dydona odpowiedziała Eneaszowi: „królowo! chcesz więc odnowić boleść moją.
— „A ja przeciwnie, chce ją uspokoić.
— „Zaczynam wierzyć, że pani jesteś więcéj jak Sybillą, że jesteś boginią.
— „Dla czego?
— „Bo czuję, że wszystko możesz co zechcesz.
— „Ah! to bardzo dobrze; ale może zapóźno się biorę do tego?
— „Aby naprzjkład co zrobić?
— „Aby pana pocieszyć.
— „Znasz pani przysłowie: lepiéj późno jak nigdy.
— „Tak, ale muszę wprzód wiedziéć, czy w przyzwoitym czasie przybywam jako pocieszycielka, i czy ta posada nie jest już dana innej przedemną.
— „Nie, nikt mnie nie pocieszał.
— „Doprawdy?
— „Przysięgam pani.
— „No, w takim razie podejmuję się tego; lecz abym miała jakąś rękojmię powodzenia, trzeba abym pana widywała codzień. A na zaczęcie kuracyi, będziesz pan jutro u mnie na obiedzie.
— „Wybacz pani bo...
— „Pan odmawiasz?
— „Niech Bóg broni! Chciałem tylko przypomniéć pani, że mam przyjaciela, o którym, zdaje mi się, mówiłem już.
— „Przyprowadź go pan.
— „Kiedy?
— „Jutro z sobą.
— Bardzo chętnie.
— „Dziękuję za przyrzeczenie. A teraz moglibyśmy wsiąść do łódki, zdaje mi się że już późno.
— „A mnie się zdaje, że czas zatrzymał się.
— „Słyszałam panie, że Jozue zatrzymał raz słońce, ale nie słyszałam nigdy o zatrzymaniu przez kogokolwiek księżyca.
— „Jedźmy, ponieważ pani chcesz.
— „Zszedłszy z pagórka wsiedliśmy w naszą łódkę.
— „Ah! zlituj się pani! — wymówiłem do Nathalii, obdarz mnie trzecią piosnką.
— „Bardzo dobrze.
I głos wzniosły, czysty, miły, zabrzmiał w powietrzu, unoszony szmerem wody.
— Wysiedliśmy przy hotelu Vittoria, gdy już byliśmy w bramie.
— „Mieszkam tutaj, odezwała się.
— „I ja także.
— „Jakto i pan? Pisałam do pana pod wielkim świętym Januarym przy ulicy Toledo.
— „To prawda, ale hotel tamten nie podoba się nam, i dzisiaj, zaprzecz pani pociągowi, z mojéj przynajmniéj strony, i dzisiaj, namówiłem mego przyjaciela Karola, tego z którym podróżuję, aby się przenieść do Vittoria.
— „Tém lepiéj, odpowiedziała z cudownym uśmiechem, bo tym sposobem zamiast widywać się często, będziemy widziéć się ustawicznie.
— „Do jutra. Wymówiłem.
— „Bez zawodu do jutra.
I rozeszliśmy się.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.