Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
SOLO PAPUGI.

Otóż tedy, nasz bohater, najspokojniejszym sposobem zaczynał być najszczęśliwszym człowiekiem, ze wszystkich stworzonych na święcie ludzi; życie jego już nie było zamknięte w ciemnych ramkach, o które ustawicznie się uderzał, ale płynęło śród kwiatów, po nad któremi widział widnokrąg lazurowy ze złotem. Jakby jaki basza, usypiał w swoim seraju, śród słodkich i upajających myśli, napędzonych wyperfumowanym wachlarzem sławą i miłością, i odpędzającym z czoła jego, uwagi smutne, którym by się mogło zachcieć na niém osiąść.
Tak właśnie odaliski odpędzają od przeświętnéj twarzy Sułtana, nieznające winnego uszanowania muchy, którym się także zachciwa usiąść na niéj. Oto są pomysły poetyczne, któremi się kołysał i upajał nasz bohater w godzinach wolnych, przepędzanych sam na sam z próżnością, w których to rozmyślał: że miał najpiękniejszą w Mędyołanie kochankę, że sam był jednym z najpiękniejszych także chłopców, że miał wkrótce wystąpić, i nabyć wielkiéj sławy; i do tego posiadał jakby dwa filary podpierające te jego wiarę: zapomnienie przeszłości, a nadzieję przyszłości.
Można więc pojąć, że Tristan nie zrobił niedorzeczności; odmawiając kuszące bardzo oświadczenie, które mu Lea robiła; domyślił się po całém jéj opowiadaniu, że to była kobieta jedna z tych od których nietrzeba było przyjmować, wybuchów czułości, u których, gdy chwila pierwszego uniesienia przejdzie, mogą to samo uważać za niedorzeczność, za co trzebaby im być wdzięcznemi, jakby za jaką wielką ofiarę z ich strony. Z początku uwierzył w jej jakąś poetyczną naturę i zupełną excentryczność: lecz słysząc ją opowiadającą mu swoją historyą, pomiarkował po niektórych słowach, poniektórych skazówkach, że charakter jéj był zwyczajnym kobiet charakterem, może mniéj jadowity mniej zepsuty od charakteru wielu jéj towarzyszek, lecz lekkością bardzo do nich zbliżony. Przez teleskop swego rozumu rozbierał tę miłość błyszczącą na jego niebie, i dostrzegł że ta miłość nie była stałą gwiazdą, ale przemijającym mateorem, rodzajem błędnego ognika który za najmniejszym powiewem wiatru mógł ustąpić i zniknąć. Nie chciał więc budować sobie rzeczywistego cierpienia, na niepewném szczęściu.
Jednakże śpiewaczka tak naiwnie opowiedziała swoje życie, tak przyznała się do swych wad błędów, tak mało wynosiła swoje przymioty, że było oczywistém, iż można było zrobić sobie z téj kobiety nie tylko miłą i przyjemną kochankę ale nawet dobrą i szczerą przyjaciółkę. Tego właśnie żądał Tristan, któremu miłość Lei nastroiła wszystkie struny próżności, który mówił sobie: ponieważ ona mnie tyle kocha, to i nie jedna może mnie także kochać jeszcze, i ona, równie także może kochać innego. A ponieważ kocham ją bez wielkiego uniesienia, bardzo być może iż inną pokocham z namiętnością; przezornie jest więc i roztropnie, nie związywać rąk sobie, czyli że lepiéj zrobię gdy zachowam moją niezawisłość.”
— To nie było źle rozumowanem, na człowieka od kilku dni rozkochanego. Prawda i to, że ten rozkochany był jednym z tych sybarytów, co to nie pojmują innéj dla siebie kochanki, tylko taką, która się jedwabiami i tywtykami obwija, i dla których najpierwszą roskoszą życia, jest świetny byt powierzchowny, bogactwa i wszystkie zbytki nie tylko roskoszą życia, źle powiedziałam, ale niezbędnym warunkiem do szczęścia. Gdyby był przyjął to co mu Lea ofiarowała, ich wspólny dochód ledwie i bardzo ledwie, byłby wystarczył na utrzymanie zwyczajnego jéj teraźniejszego zbytku. Ona byłaby się z odwagą starała znosić, to, co nazywała poświęceniem dla człowieka którego kochała; bo kobieta lubiło sobie powtarzać nawet choćby to było fałszém, (znać dla nieodzwyczajenia się) jak ci co mając krótką pamięć, dla niezapomnienia numeru domu i ulicy, przez całą drogę numer nazwisko ulicy powtarzają sobie. Zresztą, to jest zachwycającym w kobietach, gdy robią taką ofiarę jak naprzykład Lea Tristanowi robiła, robią to z dobrą wiarą, to jest wierzą w to co mówią, co jest dowodem pierwiastkowej naiwności, z któréj jakieś szczątki zostały im w sercu, tak jak we flaszce po gdańskiéj wódce, w kto rój ani kropli napoju nie zostało, ale gdzie niegdzie dojrzeć można kawałeczek złota. Możesz być pewnym, że gdy ci co kobieta ofiaruje w uniesieniu miłosnem, ofiaruje ci to szczerze, na serio, że łzy i całusy towarzyszące tym ofiarom, są szczere, i że tyle będzie na doprawdy smutną gdy ofiary odrzucisz, ile radosną i szczęśliwą, gdy je przyjmiesz. No! otóż tak, gdybyś zamiast robić sobie z miłości roskosz, chciał wyciągnąć z niéj naukę, i powiedzieć jéj: „przyjmuję.” Wtedy, jeżeli cię ta kobieta trochę kocha, możesz rachować na dwa miesiące zgody i miłego pożycia, a nawet porozumienia się, jeżeli zaś rzetelnie cię kocha, w miesiąc możesz już sobie głowę roztrzaskać.
Są dwa rodzaje uważania serc ludzkich, jedni, i tych jest daleko mniejsza liczba, uważają serce, za skład świętości, miłości, wzniosłych i szczytnych myśli; drudzy, których liczba niezliczona, uważają go za odbicie uczuć fizycznych i roskoszy cielesnych: nie postrzegą się nawet, że mają serce, chyba przy stoliku gry, albo przy kobiecie; natenczas muszą aż ręką przyciskacie część piersi w któréj bije serce, i do któréj cała prawie wtedy krew napływa. Wypada jeszcze i tę uwagę dodać że człowiek rozumny nie będzie rozkochanym boby w takim razie niebył już rozsądnym. Przecież to stanowi mądrość co nie jest głupstwem; a że miłość jest wadą i błędem, to oczywista rzecz, bo nawet zawsze po niéj następuje kara, i w tym jeszcze dowód, że kochający nie jest rozumnym bo nie byłby rozkochanym gdyby posiadał rozum. Miłość bowiem czy ją będziemy uważali za błąd lub szczęście, za występek lub cnotę, za marzenie niebieskie, czy za ciało mteryalne, tak zajmie, zapełni i zapcha serce że jéj w niém za ciasno i musi przynajmować komorne w mózgu, w którym stałe mieszkanie mądrość sobie obrała.
Powiemy naostatek, że niech mężczyzna będzie najostrzejszéj czystości w obyczajach, nie będzie jednak nigdy wstanie zaręczyć za siebie, że nie zwaryuje i nie zakocha się w zgubionéj kobiecie; że za nią nie będzie chodził jak cień za ciałem; i że dosyć do zdziałania w nim téj przemiany, dosyć mówię, aby wymówiła do niego to słowo: „kocham cię” a nazajutrz: „nie kocham cię już” i jeźli się podoba téj pogardzonéj od wszystkich kobiecie, zrobi z owego mędrca ateusza, a z żyjącego trupa.
Odpowiedzą może na to ludzie poważni, pogardzający tém rodzajem kobiet: my ich nie widujemy nigdy, i jeżeli je spotykamy, odwracamy w inną stronę kroki nasze.
Duże baryłki z prochem, nie widują nigdy także małych iskierek, chcielibyśmy się tylko dowiedzieć, czy też to te małe iskierki boją się baryłki z prochem?
Wywód z tych wszystkich rozbiorów, wypadł nam taki: Że każdy mężczyzna dostał od natury równą dozę miłości, którą jak bogaty i samowolny spadkobierca może szafować podług woli swojéj, może ją wypotrzebować na raz jeden, na jedno słowo miło do niego wymówione. Taki jeżeli od razu wszystko straci, odchodzi smutny, blady, zrozpaczony, bo pozimowym ostrym wietrze, który nie tylko zwiał listki z drzewa, ale drzewo nawet osuszył, nie można spodziewać się, aby tchnienie wiosenne jakkolwiek mile i cieple, drzewo zmarłe ożywiło.
Wolno mu jednak nie trwonić od razu miłości, wolno mu przedzielić ją na kilka razy, i zamiast od razu rzucić złoty pieniądz, wydawać tylko zdawkową monetę. Taki oszczędny, tak samo jak pierwszy, zachowa swoja ułudę a mniéj dozna męczarni. Każda wiosna obdarzy go świeżemi zielonemi gałązkami, a jeżeli znajdą się tam niektóre zżółkło i uschnięte, tak będą pokryte świeżemi, że ich sam nie dojrzy.
Nareszcie, gdyby się, znalazł jaki mędrzec nie znany, a którego byt i przedstawienia przewidzieliśmy wyżej, i chciał nam jeszcze co mądrze dowodzić, powiemy mu:
Na stu indywiduach, jest dziewięćdziesiąt zdrowych, których nazywają głupcami, a dziesięciu którzy się nazywać każą mędrcami. Ci więc, którzy dla słabości żołądka nie jedzą wiele, niechże pozwolą śpiewać i śmiać się jedzącym, i niech nie naganiają potraw od których się sami wstrzymują, jakoby te były ziemi, ale niech przyznają że te potrawy im szkodzą.
Owóż tedy, nasz Tristan miał wyśmienity żołądek, w całéj mocy tego wyrazu, i widzieliśmy, że właśnie myśląc o żołądku, dostrzegł tajemne nocne odwiedziny impresario. Potém, miał tę zdawkową monetę, która go skłoniła przyjąć tytuł kochanka od serca przy Lei, o czém już mówiliśmy. Jednakże on bardzo kochał swoją żonę, lecz w téj miłości było więcéj spójności dusz, pociągu, aniżeli miłości zmysłowéj. Taka miłość mogła zgasnąć (jeżeli tylko zgasła) nie posypawszy mu serca popiołem, i niepozbawiwszy go ułudy. Miłostki bowiem w które się wplątał po rozdzieleniu z Ludwiką, przypominały mu tylko miłostki młodości.
Każdą rzekę, a szczególniéj rzekę życia miłéj jest przepływać we dwoje. Kiedy się jest samotnym, rozmyślania zamieniają się w smutek; wysepki zdają się być zaporami. Boisz się zawsze, żeby cię wiatr nie rozbił jak Lapeyrousa i nie osadził w samotności jak Robinsona. Gdy się płynie we dwoje, to wtedy mając do uściśnienia ręce porzucasz wiosła; nieuważasz już i nie śledzisz gwiazd po niebie, bo możesz patrzeć na oczy; i jakikolwiek będzie czas, pewnym jesteś, że niech cię wiatr gdzie chce uniesie, zawsze twoja łódka natrafi na takie miejsce, w którém znajdziesz dość liści na posłanie i dość przestrzeni do mówienia o miłości.
Tristan miał taką naturę, którą osamotnienie i opuszczenie byłoby zabiło; potrzebował zawsze mieć kogoś koło siebie dla odnawiania mu wrażeń. Fatalność zabrała mu Ludwikę którą mu opatrzność dała. To też teraz mało mu szło o to jakiego rodzaju ma towarzyszkę, dość że ją miał, w tém zupełnie zdał się na los i przypadek. Przed niejakim czasem była Henryka, o któréj w téj chwili zapomniał, albo do któréj nie miał już urazy, co w miłości nazywa się początkiem zapomnienia, teraz była Lea, i trzeba przyznać że chybaby musiał być chorym, dziwakiem, tetrykiem, odludkiem, hypokondrykiem, żeby mógł się uskarżać na los który mu przypadek nastręczał.
Nadto i tę miał, jeszcze pociechę będąc kochankiem Lei, że się mógł zemścić na Henryku, który dla niej chciał sobie życie odebrać, i że dowiedział się o pierwszéj miłości pani de Lindsay.
Dla człowieka który sobie powiedział: „chcę aby życie moje jak romans przeszło, a każdy dzień tego życia powinien być rozdziałem.” Powinien był być zadowolonym: wypadki spiesznie jedne po drugich następowały. Lecz wszystko co dotąd go spotkało, niczém jest w porównaniu z tém co mu przyszłość gotowała.
Tym czasem był zupełnie szczęśliwym.
Dzięki spotkaniu się z impresario i ugodzie jaką z nim zawarł mógł być pewnym że z głodu nie umrze.
Dzięki znajomości z Leą, pewnym był że nie umrze z miłości jak Werter: To prawda, że mógł umrzeć z miłości jak Rafael.
Co do Lei, rozmyśliwszy się, skończyła na przyznaniu słuszności Tristanowi, a ponieważ Lea była mądrą kobietą, nieobraziła się na nowego kochanka, upoważniającego ją do zatrzymania dawnego, doskonale pogodziła te dwie miłości, jednę serdeczną, drugą kieszonkową. Zresztą, można się bardzo odwołać do kobiet z takiemi rzeczami. Nie ma złodzieja, nie machinisty, któryby potrafił otworzyć i zamknąć drzwi, zasunąć firankę, zrobić ład i porządek w porzuconych rzeczach w pokoju, jak to śliczne stworzenia, blondynki lub brunetki, których oczy kryją duszę a usta przeczą oczom.
Trzeba i to przyznać, że książę nie był przechwalającym się i wielomownym, jak to przystało dla jego stanu i wieku. Dość było powiedzieć mu jedno słowo ażeby odszedł, a cztery żeby został: to też Lea niedołężna jak kreolka, wymawiała tylko jedno gdy był u niéj, a dwa jak sprowadzić go chciała.
Byłoby występkiem, więcéj nawet, byłoby niegrzecznością, ze wszystkiém oddalić z domu człowieka tak dobrze wychowanego, którego przytomność nie była utrudzająca, a oddalenie sprowadziłoby wielkie spustoszenie.
Że oddalono Edwarda, to bardzo naturalnie Edward został zbytkowności nadmiarem, i Lea nadto kochała Tristana, albo też nie posiadała takiego bogactwa serca, aby sobie pozwalać mogła na taki zbytek. W téj chwili, serce Lei zwróciło się ku Tristanowi, i zastanowiło się zupełnie. Trzeba więc było umilknąć, wziąść postanowienie i czekać aż wiatr z innéj strony zawieje.
Tak też Edward uczynił, i dobrze sobie postąpił; jednakże nieprzedsiębrał tak mądrego postanowienia nie używszy pierwéj wszystkich sposobów. Jeden który mu się najpierwéj przedstawił w umyśle, i który zaszczytnie dowodził że nie próżno ufał ludziom, był ten, że zaskarbi sobie łaski i względy Rozety. Służąca nie mogła nic więcéj dla niego uczynić, nad to, że mu rozpowiedziała nową i gwałtowną miłość swój pani dla Tristana, czém napełniła mu boleśnie serce. A gdy baron chciał zacząć rozdział o uwodzeniu i prosić o ów klucz od raju, którego szczęśliwym posiadaczem był na teraz Tristan, wtedy serce młodéj dziewczyny zamieniało się w granit, stawała się nie ubłaganą jak Parki, i przecinała nitkę nadziei młodego człowieka, nielitościwie zamykając mu drzwi przed nosem.
Zresztą, odgłos o téj miłości Lei dla Tristana, rozszedł się po całém mieście i bardzo był korzystnym dla naszego bohatera. Edwardowi był to winien, bo on sam nikomu tego nie powiedział; kochankowie odsądzeni na to się jedynie zdadzą, że pomyślności swoich następców jak najlepiéj rozgłaszają. Przyjaciele Edwarda, zaraz postrzegli że zerwało się dobre porozumienie między nim a Leą, i nieomieszkali okazać mu ubolewań swoich, na które odpowiedział ze swobodną miną:
— To ja sam zerwałem z nią stosunki; cóż chcecie, namiętnie rozmiłowała się w niejakim Fabiano, w tenorze teatru tutejszego; nie można już teraz widywać jéj; nie wypada nawet bywać u niéj; strasznie się zbezczeszczą.
I z obojętną miną spojrzał przez lornetkę na jakąś kobietę, a gdy śpiewaczka ukazała się na scenie, serce mu gwałtownie biło; wieczorem udał się za jéj pojazdem, błąkał się do nocy koło jéj domu, i wrócił do swego mieszkania wyrywając sobie z wściekłością włosy.
Ale niechby Edward co chciał mówić, w oczach tych wszystkich którzy nie mieli przyczyny do nienawidzenia Tristana, w oczach samego barona, chociażby tego nigdy nie przyznał, Tristan był wytworny tak jak nim mógł być ktokolwiek inny. Od czasu jak związek jego ze śpiewaczką był wiadomy, przybycie jego do orkiestry robiło nie jakie wrażenie; ubrany był zawsze z gustem, szlachetnie, skromnie ale bardzo wytwornie: oczy miał zawsze bardzo piękne, zęby bardzo białe, i nigdy nie zaciemnił kółka odznaczających się ludzi pomiędzy któremi się znajdował. Jeżeli zdaniem mężczyzn było: że Tristan jest szczęśliwy, zdanie kobiet przyznawało Lei: że ma smak dobry; nie jedna byłaby chętnie zastąpiła śpiewaczkę.
Fabiano czekał zawsze epoki swego wystąpienia, które spóźniał jak mógł tenor mający odjechać; co do impresario, gdy przychody przez ukazywanie się codziennie Lei na scenie były jednakowe, nie naglił o to, bo wołał że Tristan pewniejszy siebie wystąpi.
Co do naszego bohatera, ten regularnie śniadanie jadał u impresario.
W dwie godziny po śniadaniu następowała próba, na któréj widywał Leę, potém szedł się ubierać, i ze śpiewaka robił się dandy, następnie jadł obiad i chodził na teatr; po teatrze spacerował z godzinę, przy końcu któréj przechodził koło domu Lei; jeżeli okno zastał otwarte, mógł wejść natychmiast, jeżeli tylko trochę uchylone było, powinien był czekać aż wyjdzie dobrze nam znana osoba, jeżeli zaś ze wszystkiém okno było zamknięte, mógł wracać do siebie i marzeniem rzeczywistość zastąpić.
Powiedzmy dla zaszczytu śpiewaczki, że odkąd poznała Tristana okno prawie zawsze otwarte było, rzadko kiedy uchylone, a wszystkiego raz tylko zamknięte.
Trzeba także dla zaszczytu śpiewaka powiedzieć, że owego wieczora spokojnie do siebie wrócił, mówiąc: „to sprawiedliwie to słusznie.” Co dowodzi, że Fabiano akuratnie tyle tylko kochał swoją śpiewaczkę, de potrzeba było aby mógł się zakochać w innéj.
Już prawie półtora roku upłynęło od czasu jak Tristan porzucił Paryż, gdy jednego dnia powiedział mu impresario:
— Mój przyjacielu! przygotuj się, bo niezawodnie za ośm dni wystąpić musisz.
Ośm dni przeszło na wprawieniu się. Tristan, jak się domyślać można, był niespokojnym trochę, i ledwie przestał śpiewać, nie mógł usiedzieć na miejscu, biegł zaraz do Lei albo na przechadzkę.
Oczekiwany dzień nadszedł przecie.
Ten dzień cały, to jest do szótéj godziny w wieczór, tenor przepędził u Lei; o ósméj godzinie miał ukazać się na scenie; porzucił więc kochankę i poszedł się ubierać.
Gdy niezmiernie zamyślony powracał i zajęty był swoim wystąpieniem a naglony godziną, usłyszał w jedném oknie, przy ulicy przyległéj domu śpiewaczki, śpiewającą papugę: Tak, złoto jest tylko chimerą. Był to głos jego papugi, albo, jeżeli nie jego papuga to śpiewała, przynajmniéj dziwne jakieś podobieństwo istniało między tym ptakiem, a tym którego w Paryżu zostawił.
Gdyby był piorun uderzył u stóp naszego bohatera, mniejby nim został zdziwiony.
Spojrzał na zegarek, zważył że może ukraść pięć minut czasu, wszedł zatém do domu: służąca stała w progu.
— Pani masz papugę w domu?
— Tak jest panie.
— A do kogo należy?
— Do jednego cudzoziemca.
— Który się nazywa?
Niewiem jak się nazywa, przyjechał od dwóch dni z żoną, i dla tego tylko znam go że jest sąsiadem mojéj pani.
— Ludwika pewnie sprzedała biednego Źakota, pomyślał Tristan. Biedna Ludwika! I zawsze wyśpiewuje: „złoto jest tylko chimerą“ ta papuga? zaczął głośno mówić Tristan, obracając się do służącéj, którą niezmiernie dziwiły te zapytania tyczące się ptaka.
— Tak jest panie, to nawet nie jest przyjemnie słuchać zawsze jednego śpiewu.
— Czy właściciel tej papugi wyszedł?
— Tak jest panie.
— Dziękuję pani, powrócę jutro. To szczególna myślał sobie nasz tenor, znaleść tę papugę tutaj, ona tylko śpiewa te słowa Scribego z taką czystością i tak wyraźnie wykonywa muzykę Mejerbeera. Ten pan pewnie zezwoli na tu abym ją odkupił: dowiadując się gdzie i jak ją nabył, dowiem się czego może o mojéj żonie.
Musimy powiedzieć, że Tristan zupełnie zapomniał o swojém wystąpieniu, gdy trącił się u impresaria, który niespokojny że Tristan nie przybywa, szukał go przed domem, a postrzegłszy go, pobiegł na jego spotkanie i wrócił go do rzeczywistości.
— Zkąd u djabła przychodzisz moj drogi? wymówił do niego, pewny jestem żeś się zakatarzył.
— Jak się nazywa druga na lewo ulica?
— Powiem ci to jutro.
— Ale bo to bardzo ważne dla mnie.
— W imię nieba! idź ubieraj się mój drogi, będziemy w innym dniu o tych rzeczach rozmawiali.
Tristan zniknął w głębi domu, poszedł do swojéj loży, usiadł, i zamyślił się i byłby tak do północy rozmyślał, gdyby impresario który za nim gonił, nie kazał go czém prędzéj ubierać.
Już też czas rozpoczęcia sztuki nadszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.