Puszcze polskie/Dola i praca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Puszcze polskie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1936
Druk Biblioteka Polska w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Poznań
Ilustrator wielu autorów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ TRZECI
DOLA I PRACA

Od głównego trzonu puszczy Augustowskiej — tej nadjeziornej, rozpiera się knieja prastara aż do pobrzeża morskiego. Marjampol, leżący obecnie na terytorjum Litwy Kowieńskiej, w pierwszej połowie wieku XVIII-go, był osadą puszczańską. Teraz pozostały tam, jak i po naszej stronie na północ od Wigier, skrawki tylko dawnej puszczy. Kamedułom wigierskim i o. o. marjanom zawdzięczamy tak szybkie i doszczętne wytrzebienie jej a zarazem zaludnienie tych okolic. Sprawiedliwość jednak każe nadmienić, że w walce z puszczą czynny też udział brały znakomite i zasłużone rody, którym królowie polscy i wielcy książęta Litwy, Żmudzi i Rusi nadawali znaczne obszary tych ziem kresowych. Mieli tu swe posiadłości i pałace Radziwiłłowie, Czartoryscy, Wiśniowieccy, Sapiehowie, Pacowie, Tyszkiewiczowie, Ogińscy, Wołłowiczowie, Glińscy, biskupi płoccy i wielu innych dostojników kościoła.
W miarę trzebienia puszczy i ukazania się ziem ornych, z kniei wychodzili zaszyci w niej najdawniejsi mieszkańcy: osocznicy, strzelcy, bartnicy, budnicy, smolarze, drwale i... kłusownicy, na których nieustannie żaliła się straż leśna jego królewskiej mości, że to tam ubili łosia, tu znów jelenia lub żubra, a pochwycić takiego dwunożnego żbika nikt nie mógł, chyba że sam niecnota nieopatrznie nawinął się pod rękę lub — po pijanemu się zdradził. Od nich to właśnie wywodzi się ludność rolna i pasterska, osiedlająca się na coraz rozleglejszych połaciach rolnych. Trzebiący puszczę lud wolny z biegiem wieków odsłonił prawdziwe oblicze tej części Polski. Płaszczyzną nazwać musimy tu olbrzymie już biele, caliny i halizny, chociaż jednostajność krajobrazu przerywają zielone zastępy drzew, — iglastych lub liściastych, co niby z wyrzutem gorzkim szepcą o puszczy-matce, przez ludzi z dymem puszczonej; tam i sam ciągną się łagodne, pagórki faliste, biją w oczy jaśniejszą roślinnością porosłe błotniste kotlinki; występują nagle skupienia krąglaków granitowych, wydmy piasczyste i również piasczyste urwiska nadbrzeżne — wszystko to, co potworzył tu, nagromadził i porzucił skazany na śmierć lodowiec — groźny najeźdźca północny, goniec „białej śmierci“, spod bieguna ziejącej podmuchem, gaszącym wszelkie życie na ziemi. Człowiek zaś pługiem pociął ugory jałowe i, odwalając skiby, w bruzdy rzuca ziarno i potem swym skrapia je oracz.
W południowej części puszczy i na terenach bezleśnych, piasczystych i ubogich, powstały osady mazurskie dokoła Augustowa, Suwałek i na zachód od Sejn. Wschodnia część dawnej puszczy — od Niemna ku Biebrzy — wskazuje znaczny odsetek Białorusinów, pochodzących od Dregowiczan. Dalszy ich ruch ku zachodowi wstrzymało w swoim czasie zjednoczenie Litwy z Polską, gdy to wtedy skierowano do ziemi Nowogródskiej i Wileńskiej silną falę osadnictwa polskiego. Białorusini należą do kościoła wschodniego w obydwu jego odłamach, a więc — do starego prawosławia i nowego.
Między Bugiem, górną Narwią a Niemnem część ludności przedstawia typ mieszany, na co się złożyły krzyżowania Mazurów z Jadźwingami i Białorusinami, a na właściwem Podlasiu — z Czarnorusinami. Litwini (około 7000 głów) siedzą pomiędzy granicą nowej Litwy a Sejnami, Czarną Hańczą i Niemnem. Mazurzy nazywają ich „dzukami“ spowodu ich wymowy. Z samego wyglądu można odróżnić bardziej wesołe, czyste i estetyczne wioski — szeregówki polskie od dość ubogo i nędznie wyglądających ulicówek i rzędówek litewskich i białoruskich, chociaż czas robi swoje i różnica ta, tak charakterystyczna przed wojną, dziś już zacierać się poczęła. Postęp szybko odbywa swój marsz triumfalny. Znikły sochy łopatkowe i dwupolicowe, a wraz z niemi — i prasłowiańskie brony beleczkowe i laskowe, ustąpiwszy miejsca pługowi i bronie żelaznej. Rolnictwo na ubogiej i piasczystej roli wymaga starannych zabiegów, wytężonej pracy i gruntownej wiedzy. Toteż pola, należące do znaczniejszych właścicieli, sztucznie użyźniane i drenowane, bardzo się różnią od zagonów wieśniaczych. Urodzaje ledwie pokrywają potrzeby rodziny włościańskiej, w niektórych zaś okolicach służą tylko jako przemysł pomocniczy, drugorzędny, dodatkowy do głównego źródła zarobków — „lasowania“. Zanika coraz bardziej garncarstwo, zastępowane przez wyroby emaljowane, chociaż w ostatnich czasach wieś powraca znowu do dawnych pieców garncarskich, z których wychodzą piękne nieraz w kształcie dzbany bezuchowe i bańkowate naczynia jednouchowe. Tkactwo lniane, lniano-bawełniane i samodział wełniany jest dziełem rąk kobiet, a sztuka ta, doprowadzona do wysokiego poziomu, ma swój początek w działalności kamedułów wigierskich — zwolenników nauczania rzemiosł, w czasach nowszych — przemysłowi tkackiemu w Białymstoku. Rozpętany i rozedrgany wiek wielkich wynalazków i wielkiej wojny wytępił niemal doszczętnie dawny strój ludowy i wszędzie zapanowała tandeta fabryczna, miejska. Wraz ze strojem znikły prawie zupełnie dawne litewskie i białoruskie przesądy i dalekie echa wierzeń pogańskich. Litwini zapomnieli o swem naczelnem bóstwie — Perkunasie gromodzierżącym, nie obawiają się już spotkania z duchem puszczy — Puszkajtisem, śmieją się z dawnych guseł, gdy to wierzono, że jego sługi Barszluki, Markopety i Kobalisy goniły, zwodziły i na moczary zamaniały samotnych wędrowców; rąbią dęby i nie przypominają sobie nawet o tem, że strzeże ich siwowłosy Kruch; dziewuchy zaś, śmiejąc się i przekomarzając z chłopakami, nie widzą, że z gąszczu leszczyn, gdzie biorą orzechy, przygląda im się podstępna Lasdona, a pod kapeluszem grzyba — borowika czai się bożek mchu — Silinicz, cały zielony, jak kobierzec mszarników... Ech! Zapomnieli o tem wszystkiem Litwini od dnia, w którym na szczycie Wiszniu — Kałmas padł zmożony starością Baublis — dąb tysiącletni. Może tak się też stało, że zwalił się on na Krucha i na śmierć go przygniótł swem cielskiem dziuplastem?
Mazurzy, nad jeziorami siedząc, nie chcą już słuchać o tem, co w w. XVII-ym prawił niejaki pan Haut, że „o topielcu wiedzieć trzeba, który zwykł w rzekach panować y szkody w ludziach czynić y bydła różne topić, że jego natura pochodzi z białejgłowy brzemiennej, gdy utonie“. Teraz, gdy taka białogłowa utonie, sąsiadki biegną czemprędzej na posterunek policji, pod jej komendą szukają topielicy i żadnej już nie boją się zmory, ani „dziada borowego“, ani Boruty, ani też żadnego innego czarta, sibieli podlaskiej i mamuny, gdyż większe mają strachy — straż graniczną — na przemytników i rabusiów leśnych, gajowych i leśniczych — na kłusowników. Ha! Białorusini nawet, pobratymcy Poleszuków bagiennych, zęby szczerzą, gdy ktoś prawić im zaczyna poważnie o „lisowykach, wodzianicach, latawicach, didkach, złydniach i innej sile nieczystej“. Wyginęły one wszystkie pod toporami drwali, w sieciach rybaków, pod kołami pociągów i samochodów, ba — nawet w powietrzu zmełły je na pył śmigi samolotów, krążących dzień w dzień nad puszczą!...
Łowiectwo, a raczej kłusownictwo kwitnie, bo jak to było za czasów królewskich, tak i teraz uskarżają się na to leśniczowie. Taki myśliwiec strzela rzadko, bo to i drogo, i niepewnie i huku bez miary, ale zato zastawia sidła, wnyki, potrzaski, żelaza... jest zaś tego tyle, ile rodzajów zwierząt i ptaków w puszczy, a o czem obszernie opowiedział współczesnym i potomnym imć pan Mateusz Cygański.
Kłusownik zaś od Mendoga, Kiejstuta i Jagiełły jak „psował“ zwierzostan puszczy, tak też psowa jeszcze i po dzień dzisiejszy. Nieśmiertelny psotnik, drapieżca, szkodnik — taki jest kłusownik puszczański. — Rybołówstwo kwitło niegdyś na jeziorach i rzekach puszczy. Sieci i sprzęt rybacki — znany powszechnie u nas, bo rdzennie polski, rzekłbyś, — wiślany, a najbardziej bodaj przemyślny, bo Litwini nawet i Białorusini porzucili swoje „bucze“, „mieroże“ i „nastawki“ i polskie przyjęli siecie, niewody i więcierze. Liczne gatunki ryb przebywały w wodach pojezierza mazurskiego. Jesiotr, pstrąg, sum, sieja, sielawa, minóg, karp, leszcz, lin, karaś, szczupak, certa, węgorz, okoń, miętus, płoć, jazgarz, strzewla, kiełb, ukleja, piskorz i „obrzydź wodna“ — ciernik — tak się przedstawiał rybny świat puszczy augustowskiej. Z jezior i rzek jej brano hojną ręką i, zda się, nic nie wróżyło zaniku tych bogactw, ale oto nastały krwawe, zgiełkliwe czasy wielkiej wojny światowej. Na samym już jej początku przez puszczę przewalać się jęły całe armje. To Rosjanie parli na podbój Prus Wschodnich, a gdy spotkała ich klęska w labiryncie jezior Mazurskich, cofali się staremi i nowemi drogami, poczem miesiące całe trwały tu walki wściekłe. Wtedy to wraz z puszczą ucierpiały również jeziora i rzeki. W pewnych okresach ryby ginęły tysiącami, gdyż tępiła je zaraza, wywołana gniciem trupów zabitych żołnierzy. Największymi jednak wrogami jezior okazali się Niemcy, gospodarujący w puszczy. Niedbali o przyszłość, zakładali oni miny dynamitowe na dnie jezior i powodowali niszczące wybuchy, zabijając i ogłuszając olbrzymią ilość ryb. Całe pociągi szły potem do zgłodniałych Niemiec, wioząc ryby polskie. Doprowadziło to do zaniku najbardziej cennych i delikatnych gatunków w niektórych jeziorach, gdzie pozostały jeno szczupaki, okonie i płotki, gdzie rozpanoszył się namolny ciernik, na którego nie łakomi się nawet rybitwa chciwa. Rybacy od niedawna dopiero śmielej już zarzucają sieci, gdyż po wojnie przeciągnięte pod wodą zasieki z drutu kolczastego i zwaliska gnijących drzew niszczyły drogi sprzęt łowiecki. Dyrekcja lasów państwowych usiłuje doprowadzić jeziora puszczy do dawnego ich stanu, wpuszczając narybek najszlachetniejszych gatunków, jak sandacz, sieja, leszcz, lin, węgorz, sielawa; projektuje się też ściągnięcie na pojezierze rybaków z Pomorza i Wielkopolski, ponieważ fachowość ich i wysoka kultura rybacka powinny podnieść tę gałąź gospodarstwa. W połowie ubiegłego wieku, gdy istniały w puszczy i dokoła niej dobrze prowadzone majątki Rostworowskich, Potockich, Duninów, Rembielińskich, Czartoryskich, Tyszkiewiczów, Boufałów, Narbutów itd. na gospodarstwa rybne zwracano znaczną uwagę, gdyż ryby miały zapewniony rynek w Warszawie, Grodnie i Wilnie. W tym celu wydane zostały przepisy ochronne, zakazujące właścicielom i dzierżawcom terenów rybołównych chwytanie „starostów wodnych“, czyli największych okazów każdego gatunku; zakaz ten dotyczył również wyławiania narybku, szczególnie siej, sielaw, stynki, łososia, karpia oraz zabijania węża wodnego „o żółtych zausznikach“, gdyż płaz ten tępił żaby i pożerał ich ikrę.
Dawne smolarnie i węglarnie, gdy to jeszcze lud puszczański „gnał“ smołę i „tlił“ węgiel w stosach, znikły niemal zupełnie. Tam i sam działają terpentyniarnie retortowe, ale w nich nikt już nie dopatrzy się pierwiastka romantycznego. Rzadko który z puszczańskich osadników karczować zacznie stare pnie, zdzierać brzostę, gromadzić smolaki i „spałować“ świerki, aby uzbierać żywicy. Staruchy chyba tylko wędrują do puszczy na „ugaje“ po leżę i posusz.
Prawie cała brać puszczańska „koło lasu robi“. Ten drwali, tamten „wyciąga“ drzewo z puszczy, ów flisaczy, tamten kluczy po puszczy, wiadomo — kłusownik. Kluczy i kryje się jeszcze inny, który nie lubi jasności dnia — przemytnik. W dwunastu nadleśnictwach po 7—12 000 hektarów każde, leśniczowie i gajowi gospodarzą w puszczy, rąbiąc planowo pewne obwody, dostarczając na rynek wewnętrzny i na eksport 260 000 metrów sześciennych drzewa rocznie, użytkując trzebież, posusz i leżaninę, zalesiając poręby, walcząc ze szkodliwemi owadami, gasząc pożary, regulując walkę, która wre pomiędzy poszczególnemi gatunkami drzew, ochraniając zwierzostan, przerabiając drzewo na tartakach, w Augustowie i Płocicznie, gdzie pracują nasi Mazurzy, wyszkoleni przez instruktorów szwedzkich. Najpierwszą jednak troską administracji leśnej pozostaje ochrona leśna, zalesienie wytrzebionych obrębów i pomoc najważniejszym gatunkom drzew w walce o ich byt. Nie nowa to troska, bo trapiła ona leśników oddawna, gdy spostrzegli szybkie zanikanie puszczy. „Przywileje y konstytucye seymowe za panowania Jego Królewskiej Mci Stanisława Augusta roku pańskiego MDCCLXIV, dnia 3 grudnia“ zawierają „konstytucyę“ o konserwacji puszczy Niepołomskiej: „Jako dobra nasze stołowe są patrimonium Rzeczypospolitej nam docześnie pozwolone, tak z miłości naszej ku Państwom nam od Pana Boga powierzonym, w konserwowaniu tychże dóbr chęć naszą ogłaszamy... aby tam na tych miejscach drzewo i drwa brali, gdzie im ludzie nasi łowieccy zdolne według ich potrzeby pokażą, a to pod konfiskacją wozów i sprzężajów secus czyniącym, póki młodzież drzewa do swego nie przyjdzie wzrostu i perfekcji, a po upłynionych lat dwudziestu mają od plenum jus suum rederi, co presentim cavemus lege.“ Takie to zaczątki ochrony lasów w dawnej Rzeczypospolitej ustalał sam król.
Całe wsie, położone nad jeziorami, kanałem augustowskim i rzekami Hańczą, Nettą i Biebrzą trudnią się starodawnem „orylstwem“. Oryl — to nasz flis, ale taki, co nietylko „wodzi“ tratwy, ale i ten, co niedawno jeszcze zwał się „księciem wodnym“, jak to w słowniku swoim z r. 1846 wspomina Wiktor Kozłowski. Umieją oni wiązać i klecić tratwy, a każdy kloc, krąglak, deska i drąg mają w mowie orylskiej osobną nazwę. Ciekawe to widowisko, gdy gospodarz całej „kolei“ tratw śledzi ruch czółna retmana, który „na bystrzu szuka wody“ dla przechodu, znacząc kierunek wtykanemi w dno prętami. Uśmiecha się wtedy stary oryl i mruczy do „fryców“:
— Retman nasz ryje koła biegane!
A potem płyną tratwy setki kilometrów, z kanału do jeziora, z jeziora do rzeki, z niej do innej i tak hen — do szaro-żółtej mierzei, pod Gdańsk! Czeladź przy rudlach i przy artfulach, starszyzna, jak żórawie czujne, tkwi w środku „kolei“ i wszystko ogarnia siwemi oczami — wart nadmierny, zatory i zawały, nieład w układzie tratwy i pokrzykuje rozgłośnie i przeciągle:
— Wara! Niedaj! Odwróć na bakier!
Powoli płyną, aż znikną w niebieskiej lub złotej mgiełce oddalenia.
Kłusownicy mają też nielada pracę, bo po wojnie i niemieckich karabinach niełatwo wytropić teraz jelenia, sarnę i dzika, a na wiosnę ubić głuszca lub cietrzewia na tokowisku. Na 600 hektarach swego obwodu posłyszy, zwęszy, wyczuje kłusownika gajowy baczny i śmiały. Nie zna on strachu. Niedarmo werbuje ich władza z inwalidów, co w niejednej już bitwie wąchali prochu. Z takimi niesporo zadzierać kłusownikom. Najzuchwalsi tylko ważą się na walkę z gajowymi, a bywają one krwawe, gdy to puszcza zaczaja się nagle, milknie, a potem szepce zgrzytem igliwia i szmerem liści:
— Czy to powróciły czasy Jagiełłowe, kiedy Litwin, Polak i Białorus wypierali z ostępów naszych Jadźwingów przebiegłych?
W innem miejscu — w czarnolesiu rajgrodzkiem, w nadleśnictwie Pomorskiem, nad Łęgiem, Rospudą i Gołką przez haszcze i bajory przekrada się od litewskiej lub niemieckiej granicy przemytnik z towarem nieclonym, a czasem zgoła zakazanym, jak kokaina lub podobna „biała trucizna“. Tam inni znów ludzie — ofiarni, uczciwi i mężni stoją na przesmykach, broniąc interesów Polski. To — straż graniczna, wierny Cerber o tysiącu przenikliwych, bystrych źrenic. Zając tam nie prześmignie, ptak nie przeleci, no, a człek... powędruje do więzienia, lub, nie usłuchawszy rozkazu: „Stój!“ — polegnie bezsławnie. Opowiadają o tem sosny świerkom, te — grabom i olchom, aż do dębów dojdzie ponura wieść i do rozpękanych głazów, śpiących pod pokrywą z mchów i darniny. Opowiadają też o tem i ludzie z Podliszewa, Przestrzeli, Lipówek, Mieruć i Pieńczykówka, co to nad bagnem Kuwasy stoi na uboczu, ale mówią o tem pomiędzy sobą niechętnie i potajemnie.
Dawne te rzemiosła porzuca z roku na rok ludność puszczańska. Już nikt teraz — bodaj najsędziwsi nawet Mazurzy i Białorusini nie myślą o tem, aby „klejnę nakłodzić“, czyli znak swój wyciąć na sośninie na barć dzianej. To też oddawna już stare drzewa bartne na „strępy“ poszły, zbutwiały, a wichury obaliły je i połamały. Zato ułów napłodziło się po puszczy mnóstwo i — nie dziw, bo kwiaty tu hojnie sączą „miodową padź“, a nawet „snuż“ — dzikie pszczoły wyczyniają niespokojne iski, aby „stanąć“ na świerku dziuplastym, ulepiać więzę woskową i tworzyć miód. Nietrudno tu znęcić rój i tak oswoić pszczoły że o żądleniu zapominają na zawsze.
Nie tkwią już w kniei mielerze węglarskie, nie ciecze spod nich czarna struga kwaśnej wody i zwierz nie węszy zdala smolnego zaduchu. Ostatni potażnik ze szkoły Hanusowej przed półwiekiem już sprzedał swój miedziany „burdak“ — kocioł warzelniczy żydom kalwaryjskim na szmelc. Wytrzebiono lipy, a z niemi razem majstrów od robienia „moczył“ — miękkiej kory lipowej do wiązadeł wszelakich. Tylko drwale przetrwali wszystko i wszystkich przeżyli: i łowców królewskich, i osoczników, i potażników z budnikami i węglarzami, i hutników, bartników, bursztyniarzy, i Moskali, i Niemców... Wytrwali, żywotni, potężni, jak sama puszcza! Dawniej „spuszczali“ drzewa i pod wodzą brakarza przerabiali je na starodawny towar: balk, piłowiec, płaszczak, straby, bierzma, kielbalki, legary, siestrzany, stępory i dziesiątki innych sztuk. Teraz znów „spuszczają“ drzewa i obciosują je na „slipry“ angielskie, pokłady kolejowe, słupy telegraficzne i kopalniaki, a maszyna przerabia drewno na papierówkę, dykty, forniery, posadzkę. Tempora mutantur! Krzyczy o tem brutalnie parowiec na jeziorach Augustowskich, motorówki turkotliwe, które.... bądźcobądź nie licują z ciszą kanału, jezior i malowniczą Czarną Hańczą, tak piękną koło Suwałk, a jeszcze piękniejszą tam, gdzie w pobliżu Kadysza wpada w nią Marycha, która w północnym swem korycie znaczy naszą granicę z Litwą. Dziwi się nowinkom wymyślnym Czarna Hańcza — ta rzeka puszczańska, co z źródeł jeziornych wpobliżu starego Przerośla się poczęła; gdy ją niepokoje nachodzą, zmarszczką fal pokryje się na chwilę niecierpliwa, lecz rychło wygładza swe ciemne tonie, w które zapada smuga błękitu nieba i sobowtórne życie nieustępliwej puszczy.

MIASTA NA KRAWĘDZIACH PUSZCZY

Na północy puszczy Augustowskiej i na zachodzie stanęły na straży ziemi polskiej miasta Suwałki, Sejny, Augustów i Rajgród.
Pierwsze z tych miast wyrosło w w. XV-ym na skraju puszczy, która w owe czasy łączyła się jeszcze z Knyszyńsko-Białowieską w jeden ogromny blok leśny. Podobno jacyś litewscy włóczęgowie osiedlili się nad brzegiem Czarnej Hańczy, a że sąsiedzi nazywali ich Susiwiłkaj, stąd też i wieś, która powstała na tem miejscu, otrzymała spolszczoną nazwę Suwałki. Kolonizacja polska rozpoczęła się tu za panowania Zygmunta Starego i wtedy to podzielono puszczę na „uhły“ i rozdano możnym i przedsiębiorczym rodom. Jednym z takich był ród Sopoćków, którzy włość swoją przekazali Wołłowiczom. Wieś ta należała w w. XVII-ym do Kamedułów Wigierskich i oni to osadzili w Suwałkach Mazurów i Podlasian, w w. XVIII-ym zaś August II nadał tej wsi prawo magdeburskie, podnosząc ją do godności miasta. Suwałki posiadały obmyślony dla nich przez Kamedułów herb: śś. Romuald i Roch przy trzech górach z krzyżem i koroną. Od roku 1816-go, kiedy to Suwałki stały się stolicą województwa Augustowskiego, miasto zaczyna się szybko rozbudowywać i rozwijać swój handel. Położone w przepięknej okolicy Suwałki uważane są za „najzdrowsze miasto“ w Polsce. Świeży, wonny powiew od puszczy i jezior syci powietrze, piasczysta, o wysokim stopniu przepuszczalności gleba nie sprzyja zbieraniu się zanieczyszczonej wody miejskiej. Czysta, ożywiona ulica główna, bardzo malowniczy park, kilka nowych, w czasach już niepodległościowych zbudowanych gmachów, kościół murowany dorycki z bardzo pięknemi ołtarzami roboty snycerzy gdańskich, nowe koszary z pomnikiem artylerzysty i schludne domostwa otoczone zielenią pozostawiają po sobie przyjemne wspomnienie.
Na dość żyznej równinie między jeziorem Wigry a granicą litewską leżą Sejny. W swoim czasie był to nasz kresowy „Cambridge“, zdawiendawna ośrodek oświaty i nauki i takim ośrodkiem do dziś poniekąd pozostaje. Miasto Sejny powstało w w. XV-ym, a Al. Połujański w swych „Wędrówkach po gub. augustowskiej“ twierdzi, że nazwa ta pochodzi od litewskiego słowa „senai“ — starzy, gdyż trzech jakichś starych rycerzy osiedliło się tu za panowania Jagiełły po powrocie z wyprawy grunwaldzkiej. Kościół i klasztor murowany zbudowali oo. dominikanie w r. 1619, starościna zaś sejneńsko-wiżańska, Róża z Platerów Strutyńska, gmach powiększyła i kazała zbudować od nowego frontu dwie wieże. W r. 1796 ta połać Polski została wcieloną do Prus, oo. dominikanie — pozbawieni swych posiadłości i wygnani. Klasztor i kościół otrzymały wtedy nowego rektora. Był nim o. Tomasz Piłsudski — jedyny pozostały tu dominikanin. Wtedy to udało się założyć w obrębie klasztoru liceum, do którego tęskniąca do nauki i oświaty młodzież polska i litewska garnęła się z prawdziwym zapałem. Różne losu koleje przechodziła szkoła sejnejska, pod presją zaborców emigrując nieraz do Suwałk, Łomży, a nawet — do Rosji. Przetrwała jednak najcięższe czasy i kilkakrotnie powracała do dawnych murów kościelnych, gdzie wonczas nie znano jeszcze waśni litewsko-polskiej i wspólnie stawiano czoło zakusom rusyfikatorów, jak np. w dobie pamiętnego strajku szkolnego w r. 1904. Obecnie mieści się tam seminarjum mniejsze i gimnazjum męskie kurji biskupiej im. św. Kazimierza. Ze szkoły sejnejskiej wyszło kilku ludzi zasłużonych ojczyźnie lub Kościołowi. Tu pobierał nauki Szymon Konarski, emisarjusz „Młodej Polski“, więziony i skazany na śmierć w Wilnie, i tu hartowała się niezłomna wola Konarskiego i moc jego czynu. Tu przebywał do klasy piątej Kazimierz Dahlen, dzielny oficer, uczestnik powstania listopadowego i styczniowego. W seminarjum sejnejskiem pobierali nauki tacy kapłani, jak arcybiskup Ruszkiewicz, ks. Śliwowski, ostatni biskup katolicki w Rosji sowieckiej, arcybiskup Jałbrzykowski i inni. — Miasto posiada kilka zabytków historycznych. Kościół sejnejski zdobią piękne włoskie obrazy „Nawiedzenie Matki Boskiej“ i „Chrystus na Krzyżu“ oraz hiszpańskiej roboty cudowna statua Bogurodzicy z Panem Jezusem na ręku. O pochodzeniu jej z Królewca istnieje wzruszająca, pełna pietyzmu legenda. Posąg ten otwiera się i tworzy tryptyk, przedstawiający Trójcę Świętą.
Na rynku wieki przetrwały miejscowe „sukiennice“ — dawny ratusz — biały czworobok o przysadzistych filarach podcieni. Niestety, do wewnętrznego dziedzińca tej ciekawej budowli wtargnęła już czyjaś posesja prywatna. Tam i sam widnieją stare z w. XVIII domy murowane z przyporami. W jednym z nich podobno spędził noc Napoleon w r. 1812. Ciekawa jest stara bóżnica żydowska i kapliczka św. Agaty, patronki od pożarów. Sejny stanowiły po wojnie główny ośrodek separatystów litewskich, lecz obecnie ten rwący potok wszedł do normalnego koryta, a polskość odniosła moralne zwycięstwo. Kojący troski spokój i łagodna pogoda panują w mieście. Zdać się może, że ludność jego zapatrzona jest w jakieś dalsze, wyższe cele, a więc niezbyt ją wzrusza twarde życie współczesne, bezwzględna walka o jutro i różne dotkliwe nieraz trudności, z kryzysem światowym połączone. Ton całemu życiu Sejn nadaje spoza swych murów milczący pozornie i odgrodzony od świata dawny klasztor — uczelnia, gdzie zrywają się do lotu młode siły i dążenia.
Na zachodnim krańcu puszczy na równinie z niewysokiemi wzgórzami, plecami zwrócony ku puszczy, a obliczem ku granicy pruskiej, powstał w dawnej knyszyńskiej włości Jagiellońskiej Augustów nad rzeką Nettą, założony w r. 1561 przez Zygmunta Augusta. Drewniane to było miasto, więc paliło się często, zmieniając za każdym razem swoje oblicze, architekturę i charakter największych gmachów, a śród nich kilku domów w stylu „renesansu żydowskiego“. Teraz jest to czyste, ożywione, jakieś niezwykle wesołe miasto, do którego dobiega puszcza i zatrzymuje się nad uregulowaną Nettą z dużym portem, obsługującym cały system kanału Augustowskiego. W ośrodku miasta, na rynku i w porcie szczególnie w dni jarmarków panuje tłok i duży ruch. Włościanie przywożą tu cielęta, wieprze, owoce, drób, smołę, naczynia gliniane i drewniane; włościanki — płótno lniane, samodziały, hafty, jarzyny, jajka, jagody i grzyby. O kilometr od peryferji wznosi się ściana puszczy, a przez jej majestatyczne kolumny przeświecają zwierciadła rozległych jezior Sajno i Necko i równy, jakby ciemnozieloną pastelą nakreślony powolny strąd Netty, obramowanej porosłemi czarnolesiem brzegami aż do miejsca, gdzie wybiegnie na płaszczyznę, pełną bajorów i bagien nadbiebrzańskich. Puszcza, aczkolwiek piękna, jest tu już mocno przetrzebiona, co zresztą nie mogło być inaczej, gdyż kilkakrotnie w dobie wojny światowej koło Augustowa odbywały się bitwy, a samo miasto przechodziło z rąk do rąk. Ucierpiało ono bardzo od czasowych gospodarzy, ale duży, piękny kościół ostał się nawałnicy wojennej, a rząd polski wzniósł tu potem okazałe gmachy szkolne, zbudował przystań wioślarską dla młodzieży, prywatne zaś osoby — kilka malowniczych will w borze nad jeziorem Necko. Wszystko oddawna rzuciło się tu do pracy nad podniesieniem miasta i powiatu. Rezultaty są widoczne — doskonałe szosy, energiczne administrowanie puszczą, regulacja kanału, zarybienie jezior i wielki, jakiś wyjątkowo miłosny wysiłek na polu wychowania młodzieży. Puszcza, stojąca tuż nad Nettą, patrzy i słucha, zdumiona, lecz, gdy nadleci wiatr, rozkiwają się jej korony w rozradowaniu.
Na zachodzie powiatu augustowskiego, — tuż nad samą granicą Prus Wschodnich, niby skrzydła olbrzymiego wachlarza, o rękojeści w Ełku, rozbiegło się swemi odnogami na wszystkie strony jezioro Rajgrodzkie, jedno z największych na całem pojezierzu bałtyckiem. Przez zwierciadło jego przechodzi nasza granica, niewidzialna linja, dzieląca nas od Prus, chciwych zawsze i zadzierżystych. Na południowym brzegu jeziora piętrzy się wysoki, ponury nasyp, panujący nad roztoczą jeziorną. Pierwszy, pobieżny rzut oka budzi już myśl o dziele rąk ludzkich. Tak też było istotnie. Niegdyś, w XIII wieku usypał tę górę książę litewski, Trojden, brat Narymunta, i uwieńczył ją grodem warownym, aby bronił włości jego przed Prusakami i Mazurami, wdzierającymi się zuchwale w mroczne ostępy puszczańskie. Nic jednak, oprócz kilku głazów, zgruba ociosanych, i lejkowatych zawalisk, nie pozostało na grodzisku Trojdenowem, co nie powstrzymuje wcale wyobraźni ludowej. Toteż istnieje od wieków i wciąż jeszcze żyje tam wiara w komory i przekopy podziemne z ukrytemi w nich skarbami. Zapewne Litwini jeszcze wyparli z tych okolic niespokojnych sąsiadów, bo zdaje się, nigdy już nie wzniesiono tu potem warowni. Nie uczynili tego Radziwiłłowie ni Glińscy, władający Rajgrodem, już miastem, nie pomyśleli o tem Kiszkowie, Dulscy ani Medekszowie. Nie mieli już zapewne obaw o swoje ziemie rajgrodzkie, o jezioro rybne i łowną puszczę, do dziś dnia obfitującą w zwierzęta i ptaki. W rządowem uroczysku Grzędy założono rezerwat łosi, kuszący miejscowych Mazurów możliwością pięknej zdobyczy łowieckiej. Gajowi niestrudzenie czuwają nad bezpieczeństwem rzadkiego zwierzęcia.
W wesołym, słonecznym kościele znajduje się czczony powszechnie obraz Matki Boskiej Rajgrodzkiej, do której odbywają się nieraz bardzo liczne pielgrzymki. Jezioro i miasteczko widziały wiele strasznych zdarzeń na przestrzeni wieków. W czasach zaś nowszych, a mianowicie w epoce powstania listopadowego, — jenerał Dembiński wyparł z Rajgrodu rosyjskiego jenerała Sackena, a w dobie wojny 1920 r. tu właśnie wymykały się zagranicę i składały broń ostatnie oddziały konnego korpusu Gaj-Chana, gdy polskie wojska coraz gęściej osaczały armję czerwoną. O wypadkach tych świadczą pobojowiska, cmentarze i zawsze żywa pamięć ludzi.
Kręte pętle Jerzgni łączą Rajgrodzkie jezioro z Dręstwem, poczem Jerzgnia przemyka się między borami Bełdy i Tajna aż ledwowidnem wężowem korytem przepada wśród moczarzysk, aby się połączyć z Łęgiem i z nim po niezliczonych meandrach wlać wspólne wody w Biebrzę. Namokłe obszary przerzynają cięciwy kanałów wiążące łuki rzeczne — tu i ówdzie na suchszym kawałku ziemi siedzi uparty człowiek, na uroczysku Piekielne Wrota, czy Dziewcze Grzędy. A dalej na wschód, skąd Łęg obok Grajewa jeziorami w obręb Rzeczypospolitej wchodzi, też Mazury siedzą — lecz nie nasze.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.