Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień czterdziesty trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 43. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ CZTERDZIESTY TRZECI.

Zebrano się jak zazwyczaj i margrabia widząc wszystkich oczekujących w milczeniu, zaczął w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI MARGRABIEGO TORRES-ROVELLAS.

— Mówiłem wam jak przeniewierzywszy się dwa razy Elwirze, za pierwszym doznałem bolesnych wyrzutów sumienia, za drugim zaś niewiedziałem czyli znowu mam je sobie czynić lub też wcale o nich nie myśleć. Z resztą mogę wam zaręczyć, że zawsze jednakowo kochałem moją kuzynkę i równie płomienne pisywałem do niej listy. Mentor mój, pragnąc wyleczyć mnie z romansowości, pozwalał sobie czasami postępków które wychodziły nieco z zakresu jego powołania. Udając jak gdyby o niczem nie wiedział często wystawiał mnie na pokusy, którym nigdy nie zdołałem się oprzeć; wszelako miłość moja dla Elwiry była zawsze jednakową i z niecierpliwością wyglądałem chwili udzielenia mi, przez kancellaryą apostolską, dyspensy na małżeństwo.
Nareszcie pewnego dnia Ricardi kazał przywołać mnie i Santeza. Postawa jego była uroczystą, rozmarszczył jednak czoło i rzekł z łagodnym uśmiechem: «Sprawa wasza jest załatwioną, chociaż nie bez wielkich trudności. Wprawdzie dość łatwo udzielamy dyspensy dla innych krajów katolickich, ale inaczej rzecz się ma z Hiszpaniją, gdzie wiara jest czystszą i zasady jej ściślej zachowywane. Pomimo to jego świątobliwość zważając na liczne pobożne fundacye jakie rodzina Rovellas zaprowadziła w Ameryce, zważając nadto że błąd obojga dzieci był skutkiem nieszczęść rzeczonej rodziny, nie zaś owocem rozpustnego wychowania, Jego świątobliwość, powtarzam, rozwiązała węzły pokrewieństwa jakie was między sobą łączyły. Będą one zarówno rozwiązane w niebie; jednakowoż, dla nie zachęcania tym przykładem młodzieży do wpadania w podobne błędy, i dla zadość uczynienia świętym prawom pokuty, nakazanem wam jest nosić na szyi różaniec o stu ziarnach i przez trzy lata codziennie go odmawiać. Oprócz tego macie wystawić kościół dla Teatynów z Vera-Cruz. Teraz mam zaszczyt złożenia tobie mój młody przyjacielu jakoteż przyszłej margrabinie, życzeń wszelkich pomyślności i szczęścia.» Możecie wyobrazić sobie moją radość, czemprędzej pobiegłem po breve jego świątobliwości i we dwa dni potem wyjechaliśmy z Rzymu.
Pędziliśmy dzień i noc, wreszcie stanęliśmy w Burgos. Ujrzałem Elwirę, która przez ten czas jeszcze wypiękniała. Pozostawało nam tylko proszenie dworu o potwierdzenie naszego małżeństwa; ale Elwira była już panią swego majątku, nie zbywało nam więc na przyjaciołach. Otrzymaliśmy upragnione potwierdzenie, do którego dwór dołączył dla mnie tytuł margrabiego Torres-Rovellas. Odtąd zajęto się wyłącznie sukniami, strojami, klejnotami i wszystkiemi kłopotami, tak rozkosznemi dla młodej dziewczyny mającej zostać małżonką. Tkliwa jednak Elwira mało zwracała uwagi na te przygotowania i zajmowała się tylko szczęściem swego narzeczonego. Nadeszła wreszcie chwila naszego związku. Dzień wydawał mi się nieznośnie długim, obrzęd albowiem miał odbyć się dopiero wieczorem w kaplicy letniego domu, który posiadaliśmy niedaleko od Burgos.
Przechadzałem się po ogrodzie dla zagłuszenia trawiącej mnie niespokojności, następnie usiadłem na ławce i zacząłem zastanawiać się nad mojem postępowaniem, tak mało godnem tego anioła z którym wkrótce miałem na wieki się połączyć. Przypominając sobie wszystkie popełnione przeniewierzenia, naliczyłem aż do dwunastu. Natenczas zgryzoty znowu owładnęły moją duszą i gorzko sam na siebie wyrzekając, rzekłem: «Nieszczęśliwy niewdzięczniku, pomyślałżeś o skarbie jaki ci przeznaczono? o tej boskiej istocie która wzdycha i oddycha tylko dla ciebie, która kocha cię nad życie i zapewne do kogo innego słowa nawet nie przemówiła.» Podczas tego gwałtownego monologu, usłyszałem jak dwie garderobiane Elwiry usiadły na ławce przypartej do przeciwnej strony altany w której siedziałem, i zaczęły między sobą żwawą rozmowę. Pierwsze zaraz słowa zwróciły całą moją uwagę. «Cóż więc Manuelo — rzekła jedna z dziewczyn — nasza pani musi bardzo cieszyć się że będzie mogła kochać na prawdę i dać prawdziwe dowody miłości, zamiast tych drobiazgowych oznak przychylności jakie tak hojnie rozdawała zalotnikom u kraty?» — «Mówisz zapewne — odrzekła druga — o tym nauczycielu gitary, który całował ją ukradkiem w rękę, udając że uczy ją jak przerabiać palcami po strunach.» — «Wcale nie — odpowiedziała pierwsza — mówię tu o tuzinie miłostek, wprawdzie niewinnych, ale któremi nasza pani bawiła się i swoim sposobem do nich zachęcała. Naprzód, mały akademik, nauczyciel geografji — o! ten kochał się szalenie, dała mu też za to pęk włosów tak że nie wiedziałam jak jej warkocz ułożyć gdy przyszłam ją czesać. Później ten wygadany intendent, który zawsze mówił o stanie jej majątków i zawiadamiał ją o szczegółach zarządu. Ten nie darmo tak się przysiadywał, osypywał naszą panią pochwałami i upajał pochlebstwy. Dała mu też za to swój portret rysowany na cieniu, kilka razy przez kratę, rękę do pocałowania, a co kwiatów i bukietów nawzajem sobie posyłali?» Nie przypominam sobie w tej chwili dalszej rozmowy, ale mogę was zapewnić że do tuzina ani jeden nie zabrakł. Rozpacz mnie ogarnęła. Doznałem był od Elwiry oznak miłości nader niewinnych, mogę nawet powiedzieć dziecinnych igraszek, ale Elwira jaką sobie wyobrażałem, nie powinna była pozwolić sobie nawet pozoru przeniewierzenia. Teraz wyznaję że rozumowanie moje było cale niedorzecznem. Elwira od pierwszych lat życia jąkała, później mówiła tylko o miłości. Należało mi zatem zrozumieć, że zamiłowana w rozmowie o tym przedmiocie, nie tylko ze mną będzie o nim rozmawiała. Nigdy nie byłbym uwierzył temu postępowaniu, ale przekonany własnemi uszami pogrążyłem się w smutku i rozpaczy.
Wtem dano mi znać że wszystko już było gotowem. Wszedłem do kaplicy z twarzą bladą, niespokojną, która zdziwiła moją matkę i przeraziła moją narzeczoną. Sam ksiądz zmieszał się i nie wiedział czyli ma nas pobłogosławić. Wszelako pożenił nas i mogę wam śmiało wyznać, że nigdy gorąco oczekiwany dzień tak źle nie odpowiedział powziętym o nim nadziejom.
Widok jednak czarującej Elwiry, powoli rozproszył chmurę trosk jaka osiadła mi na czole. Moja młoda żona była tak piękną, tak ujmującym wzrokiem na mnie poglądała, że wkrótce zapomniałem o niedawnych moich udręczeniach i całą duszą oddałem się nowemu dla mnie szczęściu.
Nazajutrz, oboje byliśmy weseli, ja zwłaszcza nieprzypuszczałem do serca najlżejszego cienia zmartwienia. Ludzie którzy przeżyli się w świecie, wiedzą że nie ma szczęśliwszych chwil nad te, które przynosi nam młoda, kochająca małżonka. Co do mnie, dziś jeszcze za powrót dni takich, z rozkoszą oddałbym i sławę i zaszczyty i dostatki. Ale człowiek raz tylko w życiu jest młodym.
Przyjaciele nasi przez jakiś czas zostawili nas samym sobie, po pierwszych jednak chwilach uniesienia powrócili, starając się rozbudzić w nas chęć dostąpienia zaszczytów.
Hrabia Rovellas spodziewał się był niegdyś otrzymać tytuł granda, my więc, według zdania naszych przyjacioł, powinni byliśmy przyprowadzić jego zamiar do skutku. Nie tyle dla nas samych winniśmy byli to uczynić, jak raczej dla dzieci któremi niebo miało nas w przyszłości obdarzyć. Mogliśmy później tego żałować, a zawsze lepiej jest zawczasu oszczędzić sobie wyrzutów. Byliśmy w wieku w którym ludzie zwykli postępować za radami otaczających, pozwoliliśmy więc zawieźć się do Madrytu.
Wice-król dowiedziawszy się o naszych zamysłach, napisał za nami list pełen najusilniejszych poleceń. Z początku pozory zdawały się nam sprzyjać, ale były to tylko pozory, które niebawem przybrały na się zwodnicze kształty dworskie i nigdy nie urzeczywistniły.
Zawiedzione nasze nadzieje martwiły przyjaciół naszego domu i na nieszczęście moją matkę, która byłaby wszystko oddała na świecie, aby tylko ujrzeć swego małego Lonzeta grandem hiszpańskim. Wkrótce biedna kobieta wpadła w trawiącą gorączkę i poznała że nie wiele już pozostawało jej do życia. Natenczas pomyślawszy naprzód o zbawieniu duszy, przedewszystkiem pragnęła zostawić dowody wdzięczności uczciwym mieszkańcom miasteczka Villaca, którzy tak nas kochali gdy byliśmy w biedzie. Zwłaszcza rada była coś uczynić dla alkada, proboszcza. Matka moja nic nie miała swego, ale Elwira z chęcią postanowiła dopomódz jej w tak szlachetnych celach i posłała im dary przewyższające chęci mojej matki.
Dawni nasi przyjaciele, dowiedziawszy się o szczęściu jakie ich spotkało, przybyli do Madrytu i otoczyli łoże swej dobrodziejki. Matka moja porzucała nas szczęśliwych, bogatych i jeszcze kochających się nawzajem. Ostatnie jej chwile były pełne słodyczy. Spokojnie zasnęła snem wiecznym i w tem jeszcze życiu odebrała pewną część nagród, na jakie zasługiwała przez swoje cnoty a zwłaszcza niewypowiedzianą dobroć.
Niedługo potem spadły na nas nieszczęścia. Dwóch synów, jakiemi Elwira mnie obdarzyła, po krótkiej chorobie, zeszło z tego świata. Wtedy tytuł granda przestał już nas nęcić, zaprzestaliśmy dalszych zabiegów i postanowiliśmy udać się do Mexyku, gdzie stan naszych interesów wymagał naszej obecności. Zdrowie margrabiny było znacznie nadwerężonem i lekarze utrzymywali, że podróż morska może ją do sił powrócić. Wybraliśmy się więc w drogę i po dziesięciotygodniowej żegludze która w istocie wywarła nader zbawienny wpływ na zdrowie margrabiny, wylądowaliśmy w Vera-Cruz. Elwira przybyła do Ameryki nie tylko zupełnie zdrową, ale piękniejszą niż kiedykolwiek.
Zastaliśmy w Vera-Cruz jednego z pierwszych oficerów wice-króla, wysłanego na powitanie nas i przeprowadzenie do Mexyku. Człowiek ten, wiele opowiadał nam o wspaniałości hrabiego Penna-Velez i o miłosnych obyczajach jakie panowały na jego dworze. Wiedzieliśmy już o niektórych szczegółach przez stosunki z Ameryką. Zaspokoiwszy zupełnie dumę, wice-król rozniecił w sobie gwałtowną skłonność do kobiet i nie mogąc być szczęśliwym w małżeństwie, szukał pociechy w ujmującem i grzecznem obejściu z kobietami, jakiem przed laty odznaczało się towarzystwo hiszpańskie.
Nie długo bawiliśmy w Vera-Cruz i odbyliśmy podróż do Mexyku z wszelkiemi wygodami. Jak wiecie, stolica ta leży pośród jeziora, noc już była zapadła gdy przybyliśmy na brzeg. Wkrótce spostrzegliśmy ze sto łodzi ozdobionych kagańcami. Najwspanialsza, wysunęła się naprzód, przybiła do lądu i ujrzeliśmy wychodzącego z niej wice-króla który zwracając się do mojej żony, rzekł: «Córko nieporównana kobiety, której nie przestałem dotąd uwielbiać, sądziłem że niebo wyrwało cię mojemu sercu, ale Bóg litościwy raczył zostawić światu najpiękniejszą jego ozdobę, za co składam mu dzięki. Pójdź piękna Elwiro zdobić nasze krainy które odtąd nie będą miały czego zazdrościć dumnej Europie.» Wice-król uczynił uwagę, że Elwira tak dalece się zmieniła że nigdy nie byłby jej poznał. «Wszelako — dodał — pamiętam cię daleko młodszą i nie powinnaś się dziwić, że krótkowzroki śmiertelnik w róży nie poznaje pączka.» Następnie uczynił mi zaszczyt uściskania mnie i wprowadził nas oboje do swojej gondoli.
Po półgodzinnej żegludze, przybiliśmy do pływającej wyspy, która za pomocą sztucznego wymysłu, przedstawiała widok prawdziwego ostrowu okrytego pomorańczowemi drzewami i mnóstwem innych krzewów. Wyspę tę można było popychać na różne strony jeziora i tak cieszyć się coraz nowym widokiem. W Mexyku, często dają się widzieć podobnego rodzaju budowy, nazwane szinampas. Pośród wyspy stał okrągły budynek rzęsisto oświecony i brzmiący z daleka huczną muzyką. Wkrótce spostrzegliśmy za kagańcami pozawieszane cyfry Elwiry. Zbliżając się do brzegu, ujrzeliśmy dwie czeredy męzczyzn i kobiet odzianych w przepyszne ale dziwaczne stroje, na których żywe barwy rozmaitych piór, walczyły o blask z najdroższemi klejnotami. «Pani, — rzekł wice-król — jedno z tych gron, składają sami Mexykanie. Ta piękna kobieta na czele, jestto margrabina Montezuma, ostatnia tego wielkiego nazwiska, które nosili niegdyś władcy tego kraju. Polityka gabinetu madryckiego, zabrania jej uwieczniać te prawa, które wielu Mexykanów dotąd uważa za prawowite, natomiast jest ona królową naszych rozrywek, jedyny to hołd jaki wolno jej składać. Męzczyzni drugiego grona mienią się Jukasami peruwiańskimi, którzy dowiedziawszy się że córka słońca wylądowała w Mexyku, przychodzą palić jej ofiary.» Podczas gdy wice-król osypywał moją żonę podobnemi grzecznościami, bacznie w nią się wpatrywałem i zdało mi się żem spostrzegł w jej oczach jakiś niepojęty blask, wybłysły z iskry miłości własnej, która od siedmiu lat naszego pożycia nie miała dotąd czasu się rozżarzyć. W istocie, pomimo całych naszych bogactw niemogliśmy nigdy postawić się na czele towarzystwa madryckiego. Elwira zajęta moją matką, dziećmi, zdrowiem, nie miała sposobności błyszczenia, podróż jednakże, razem ze zdrowiem powróciła jej dawną piękność. Umieszczona na pierwszym szczeblu nowego społeczeństwa, zdało mi się że objawiła skłonność do nabrania wymarzonych pojęć i zwrócenia na siebie powszechnej uwagi.
Wice-król mianował Elwirę królową Peruwianów, poczem rzekł do mnie: «Jesteś zapewne pierwszym poddannym córki słońca, ale ponieważ wszyscy dziś przebraliśmy się, raczysz przeto aż do końca balu poddać się prawom drugiej władczyni.» To mówiąc, przedstawił mnie margrabinie Montezuma i złożył moją rękę w jej dłoni. Weszliśmy w zgiełk balu, obie czeredy zaczęły tańcować i wzajemne ich spółzawodnictwo ożywiło uroczystość.
Postanowiono przedłużyć maskaradę aż do końca pory roku, zostałem więc poddanym dziedziczki Mexyku, podczas gdy moja żona władała swoimi z ujmującym wdziękiem który zwrócił na siebie moją uwagę. Muszę jednak opisać wam córkę kacyków, czyli raczej dać wam niejakie pojęcie o jej powierzchowności, gdyż nie byłbym w stanie słowami oddać ten dziki wdzięk i te bystre wrażenia, w jakich namiętna jej dusza co chwila przebijała się na jej twarzy.
Tuskula Montezuma, urodziła się w górzystej okolicy Mexyku i nie miała wcale płci oliwkowej, jaką odznaczają się mieszkańcy nizin. Przezroczystą jej cerę, podwyższał blask czarnych oczu nieporównanej piękności. Rysy jej, mniej wydatne jak u Europejczyków, nie były spłaszczone jak to widziemy u szczepu amerykańskiego. Tuskula przypominała go tylko ustami nieco pełnemi ale zachwycającemi, ile razy przelotny uśmiech na nich wykwitał. Co do jej kibici, nic wam nie mogę powiedzieć, zdaję się całkiem na waszą wyobraźnią albo raczej na marzenia malarzy chcących odmalować Dianę lub Atalantę. Wszystkie jej ruchy miały w sobie coś szczególnego, mimowolnie przebijał się w nich gwałtowny poryw namiętności, hamowany silną wolą. Spokojność nie wydawała się w niej spoczynkiem i odkrywała ciągłe wewnętrzne wzruszenie.
Krew Montezumów zbyt często przypominała Tuskuli że była urodzoną do panowania nad szeroką częścią świata. Zbliżywszy się do niej, spostrzegano naprzód dumną postawę obrażonej królowej; ale zaledwie otworzyła usta, wnet słodkie spojrzenie zachwycało tego, którego odpowiedź jej wkrótce miała oczarować. Gdy wchodziła w podwoje wice-króla, zdawało się że z oburzeniem spoglądała na równych sobie, ale niebawem wszyscy widzieli że nie miała sobie równej. Serca pochopne do uczuć poznawały w niej władczynią, tłum się około niej cisnął. Tuskula w istocie była królową i przyjmowała hołdy jako z prawa jej należące.
Pierwszego zaraz wieczoru, uderzył mnie ten wyniosły jej sposób myślenia. Chciałem powiedzieć jej jakąś grzeczność, stosowną do charakteru jej przebrania i do godności pierwszego poddanego jaką mnie wice-król zaszczycił, ale Tuskula bardzo źle przyjęła moje oświadczenia i rzekła: «Korona balowa może tylko tym się podobać, których urodzenie nie powoływało do tronu.» To mówiąc rzuciła wzrok na moją żonę. Elwirę w tej chwili otaczali Peruwianie i służyli jej na klęczkach. Duma i radość wprawiały ją w zachwycenie, zawstydziłem się za nią i tego samego wieczoru mówiłem z nią w tym względzie. Zimno przyjęła moje uwagi i z obojętnością odpowiadała na moje oświadczenia miłosne. Miłość własna weszła do jej duszy i zastąpiła miejsce prawdziwego kochania.
Upojenie jakie sprawia kadzidło pochlebstwa, z trudnością da się rozproszyć, z Elwirą zaś sprawa była niepodobną do dokonania. Cały Mexyk rozdzielił się na wielbicielów jej doskonałej piękności i nieporównanych wdzięków Tuskuli. Dni Elwiry, mijały w napawaniu się powodzeniami dnia wczorajszego i cieszenia się nadzieją dni następnych. Z zamkniętemi oczyma leciała w przepaść rozrywek wszelkiego rodzaju, chciałem ją zatrzymać ale nadaremnie; ja sam czułem się popychanym ale w przeciwnym kierunku i daleko od kwiecistych ścieżek, po jakich przelatywała moja małżonka.
Miałem w ówczas nie zupełnie trzydzieści lat. Byłem w wieku w którym uczucia mają całą świeżość młodzieńczą, namiętności zaś są w pełnym rozkwicie siły męzkiej. Miłość moja zrodzona przy kolebce Elwiry, na chwilę nie wyszła z dziecinnych lat, umysł zaś jej, karmiony szaleństwami romansowemi, nigdy nie miał czasu dojrzeć. Mój rozum, nie o wiele ją wyprzedzał, wszelako tylem już był postąpił że z łatwością mogłem widzieć, jak pojęcia Elwiry obracały się na drobnostkach, małych próżnościach, czasami nawet małych obmowach, słowem, tym ciasnym widokręgu w którym częściej charakter niż rozum wstrzymuje kobietę. Wyjątki w tym rodzaju są rzadkie, mniemałem nawet że wcale ich nie ma; ale jakże inaczej przekonałem się poznawszy Tuskolę. Żadna zazdrość, żadne spółzawodnictwo nie znalazły przystępu do jej serca. Cała jej płeć miała równe prawa do jej przychylności i ta która najwięcej przynosiła jej zaszczytu pięknością, wdziękami, lub uczuciami, najsilniejsze w niej obudzała zajęcie. Radaby była widzieć wszystkie kobiety obok siebie, zasłużyć na ich zaufanie i pozyskać przyjaźń. O męzczyznach mówiła rzadko i to z wielką powściągliwością, chyba że szło o pochwałę jakiego szlachetnego uczynku. Wtedy wyrażała swoje podziwienie szczerze i z zapałem. Z resztą najwięcej rozmawiała o przedmiotach ogólnych i wtedy tylko ożywiała się, gdy mówiła o pomyślności Mexyku i zapewnieniu szczęścia jego mieszkańcom. Był to ulubiony jej przedmiot, do którego wracała ile razy zdarzała się po temu sposobność.
Wielu ludzi zapewne gwiazda ich, a raczej sposób myślenia, przeznacza na pędzenie życia pod prawami tej płci, która musi rozkazywać kiedy nie może być posłuszną. Bezwątpienia, ja do tych ludzi należę. Byłem pokornym wielbicielem Elwiry, następnie uległym jej małżonkiem, ale sama zwolniła moje więzy małocennością jaką zdawała się do nich przywięzywać.
Bale i maskarady jedne po drugich następowały i prąd towarzystwa, że tak powiem, przywiązał mnie do osoby Tuskuli. Wprawdzie serce więcej mnie przywięzywało i pierwszą zmianą jaką w sobie spostrzegłem, był polot mojej myśli i wzniesienie ducha. Sposób mego myślenia nabrał więcej siły, wola dzielności. Czułem potrzebę urzeczywistnienia moich uczuć w czynie, i pozyskania wpływu na przeznaczenie moich bliźnich.
Prosiłem i otrzymałem posadę. Urząd mi powierzony podawał kilka prowincyi pod mój zarząd, spostrzegłem krajowców gnębionych przez lud zwycięzki i stanąłem w ich obronie. Powstali przeciw mnie potężni nieprzyjaciele, padłem w niełaskę ministeryum, dwór zaczął mi zagrażać, postawiłem dzielny opór, Mexykanie mnie kochali, Hiszpanie szanowali, co mnie jednak najwięcej uszczęśliwiało, było zajęcie jakie wzbudziłem w sercu ukochanej kobiety. Wprawdzie Tuskula postępowała ze mną zawsze z tą samą, a może nawet większą powściągliwością, ale wzrok jej szukał mego, spoczywał na nim z upodobaniem i odwracał się z niespokojnością. Mało do mnie mówiła, nie wspominała o tem co czyniłem dla Amerykanów, ale ile razy zwracała mowę, głos jej drżał, wyrazy tamowały się w piersiach, tak że najobojętniejsza rozmowa mimowolnie sprawiała mi wrażenie powstającej zażyłości. Tuskula sądziła że znalazła we mnie duszę podobną do swojej. Myliła się, jej to własna dusza przelała się w moją, dodawała mi natchnienia i prowadziła na drodze czynów. Mnie samego ogarnęły złudzenia o sile mego charakteru. Marzenia moje stały się rozmyślaniami, pojęcia o szczęściu Ameryki przybrały kształt szalonych zamiarów, rozrywki nawet stroiły się w barwę bohaterstwa. Ścigałem w lasach, jaguary i pumy i sam godziłem na te dzikie zwierzęta. Najczęściej jednak zapuszczałem się w dalekie wąwozy pośród samotnych odgłosów, jedynych powierników miłości z którą nie śmiałem się zwierzyć tajemnie uwielbianej kobiecie.
Tuskula odgadła mnie, ja także sądziłem że zabłysł mi promyk nadziei i mogliśmy łatwo zdradzić się przed oczyma przenikliwego ogółu. Na szczęście uniknęliśmy powszechnej uwagi. Wice-król miał ważne sprawy do załatwienia, które przecięły pasmo uroczystości jakim on sam i za nim cały Mexyk zapamiętale się oddawał. Każdy naówczas, przyjął tryb życia mniej rozerwany. Tuskula oddaliła się do domu który posiadała na północ jeziora Tezenu. Z początku zacząłem dość często ją odwiedzać, nareszcie przychodziłem co dzień. Nie mogę wytłumaczyć wam zobopólnego naszego obejścia. Z mojej strony była to cześć posunięta prawie do fanatyzmu, z jej zaś święty ogień którego płomień żywiła w zadumce i milczeniu.
Wyznanie wzajemnych uczuć ulatywało nam na ustach, ale nie śmieliśmy go wymówić. Stan ten był czarującym, poiliśmy się jego rozkoszą i lękaliśmy się w czemkolwiek go zmienić. —
Gdy margrabia doszedł do tego miejsca, odwołano cygana dla spraw jego hordy i musieliśmy do następnego dnia odłożyć zaspokojenie naszej ciekawości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.