Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień czterdziesty drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 42. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ CZTERDZIESTY DRUGI.

Nazajutrz zebraliśmy się wszyscy do tej samej jaskini i margrabia widząc że z niecierpliwością pragnęliśmy dowiedzieć się o dalszym ciągu jego przygód, zaczął w te słowa:

DALSZY CIĄG HISTORYI MARGRABIEGO ROVELLAS.

— Mówiłem wam już o wyrzutach jakie mnie dręczyły na myśl przeniewierzenia się Elwirze. Nie wątpiłem że służąca margrabiny, zjawi się nazajutrz aby mnie znowu zaprowadzić do swojej pani, ale przyrzekłem sobie jak najgorzej ją przyjąć. Wszelako z wielkiem mojem podziwieniem, Sylwja ani nazajutrz ani następnych dni wcale się nie pokazała. Nareszcie po ośmiu dniach, przyszła wystrojona, bardziej niżeli powabna jej postać tego potrzebowała. Dawno już spostrzegłem był, że służąca piękniejszą była od pani. «Sylwio, — rzekłam — idź sobie odemnie, z twojej to przyczyny przeniewierzyłem się zachwycającej kobiecie którą kocham w Hiszpanji. Oszukałaś mnie. Myślałem że idę do konającej, tym czasem zawiodłaś mnie do kobiety która oddychała tylko miłością. Chociaż serce moje jest niewinnem, jednak sumiennie niemogę tego o samym sobie powiedzieć.» — «Mój młody cudzoziemcze — odrzekła Sylwja — uspokój się, jesteś niewinnym, nigdy w życiu nie spotkałam niewinniejszego od ciebie, ale nie myśl żebym chciała zaprowadzić cię do mojej pani, przed którą Ricardi w tej chwili podobne twoim powtarza przysięgi.» — «Ricardi? jej wuj?» zawołałem.
«Bynajmniej, Ricardi nie jest jej wujem, chodź ze mną, wszystko ci wytłumaczę.»
Zdjęty ciekawością poszedłem za Sylwją, wsiedliśmy do powozu, przybyliśmy do willi, weszli do ogrodu, poczem piękna posłanniczka zaprowadziła mnie do swego pokoju, prawdziwej izdebki garderobianej, zdobnej w słoiki z pomadą, grzebienie i tym podobne przybory do strojów. W głębi stało śnieżnobiałe łóżeczko, z pod którego wyglądała para pantofelków nader małego rozmiaru. Sylwja zdjęła rękawiczki, mantylę i powiodła po mnie roztkliwionemi oczyma. «Wstrzymaj się, zawołałem, takim samym sposobem, pani twoja przed tygodniem zmusiła mnie do oświadczeń miłosnych.» — «Pani moja, odrzekła Sylwja, ucieka się do gwałtownych środków bez których ja potrafię się obejść.» To mówiąc otworzyła szafę, dobyła owoców, ciast, butelkę wina, postawiła to wszystko na stole, który przysunęła do sofy i rzekła: «Wybacz piękny Hiszpanie że nie mogę ofiarować ci krzesła, ale tego poranku zabrano mi ostatnie, służące zaś zwykle nie mają wielkiego zbytku w sprzętach. Siadaj zatem obok mnie i racz przyjąć to małe śniadanie, które z całego serca ci podaję.»
Nie mogłem odrzucić tak wdzięcznej ofiary, usiadłem więc obok Sylwji, zacząłem jeść owoce i pić wino, poczem prosiłem ją aby mi opowiedziała historyą swej pani, co też uczyniła w tych słowach:

HISTORYA SIGNORA RICARDI I LAURY CERELLI POD NAZWISKIEM MARGRABINY BADULI.

Ricardi, najmłodszy syn znakomitej rodziny, popierany przez wuja swego który był generałem Jezuitów, wcześnie wszedł do służby i niebawem pozyskał znaczny urząd. Ujmująca postać i fioletowe pończochy szczególne w ówczas wywierały wrażenie na wszystkich kobietach rzymskich. Ricardi nie omieszkał korzystać z swoich powabów, i postępując za przykładem swoich spółkollegów, tak dalece nadużył światowych uciech, że w trzydziestym roku życia wszystkie go znudziły i zapragnął nabycia udziału w sprawach kraju. Pomimo to nie wyrzekł się zupełnie kobiet, ale wolałby był wejść w trwalsze i spokojniejsze stosunki miłosne. Nie wiedział jednak jak sobie począć. Przez jakiś czas był cavaliere servente najpiękniejszych pań rzymskich, ale piękne panie zaczęły go dla młodszych zalotników opuszczać, wreszcie znudziły go już te ciągłe nadskakiwania, zmuszające do nieustannych kręceń się i biegań. Inne kobiety także przedstawiały mu niewygodne strony, nie znając bowiem stosunków towarzystwa, nie można było wiedzieć o czem z niemi mówić.
Pośród tych niepewności, Ricardi powziął zamiar który przed nim i po nim nie jednemu już wpadł na myśl. Postanowił wynaleźć małą dziewczynkę, oddać ją na wychowanie i tym sposobem nadać swemu życiu jakieś zajęcie. W istocie, cóż można było porównać z rozkoszą codziennego poglądania na młodą osobę w której wdzięki umysłu rozwijały się razem z powabami ciała. Jakież szczęście, pokazywać jej samemu, świat, towarzystwo, zachwycać się jej spostrzeżeniami, śledzić pierwszy wybłysk uczucia, wpajać w nią swoje przekonania, jednem słowem utworzyć z niej że tak powiem zwierciadło odbijające wszystkie własne marzenia. Ale cóż później począć z taką kobietą? Wielu żeni się dla wydobycia się z kłopotu. Ricardi nie mógł tego uczynić. Śród tych chytrych zamiarów nie zaniedbywał chęci posunięcia się na wyższy stopień. Jeden z jego krewnych, audytor w świętem kollegium, spodziewał się czerwonego kapelusza i wtedy obiecał mu ustąpić swego miejsca. Trzeba było jednak cztery a może i pięć lat poczekać, Ricardi zatem osądził, że tymczasem mógł wyjechać do swojej ojczyzny a nawet podróżować.
Pewnego dnia gdy Ricardi przechadzał się po ulicach Genui, zaczepiła go młoda dziewczyna z koszykiem pomarańcz i z szczególnym wdziękiem prosiła, aby raczył kilka od niej kupić. Ricardi, rozpustniczą dłonią, odsłonił źle uczesane włosy spadające po obu stronach twarzy dziewczynki i odkrył rysy niezwykłej piękności. Zapytał małą przekupkę, czyli miała jeszcze rodziców? Odpowiedziała że miała tylko matkę, bardzo biedną, nazwiskiem Bastiana Cerelli. Ricardi kazał się do niej zaprowadzić, wymienił swoje nazwisko i oznajmił wdowie że miał daleką krewną nader miłosierną, która z upodobaniem oddawała się wychowaniu młodych dziewcząt i wyposażaniu ich, poczem dodał że postara się umieścić u niej małą Laurę.
Matka uśmiechnęła się i odpowiedziała: «Nieznam krewnej pańskiej która zapewne musi być zacną damą, wszelako słyszałam już o pana dobroczynności i z chęcią powierzam mu moją córkę. Niewiem czyli niebo zyska w niej jedną owieczkę, wszelako wydobędziesz ją pan z nędzy, która jest nieznośniejszą od wszelkich występków.» Ricardi, chciał zawrzeć umowę, mocą której zobowiązywał się wyznaczyć dożywotnią pensyą matce, ale ta nie chciała nic przyjąć, mówiąc: że nie godziło się brać pieniędzy, że jednak później z wdzięcznością będzie oczekiwała wsparcia, gdyż przedewszystkiem trzeba było żyć, głód zaś często jej zasnąć nie dawał.
Tegoż samego dnia Ricardi oddał Laurę na wychowanie jednemu z swoich klientów. Natychmiast wymyto jej ręce migdałową maścią, zawinięto włosy w pierścienie, na szyi zawieszono perły, ramiona obrzucono koronkami. Dziewczynka przejrzawszy się w zwierciedle nie mogła się poznać, od pierwszego jednak dnia domyśliła się przyszłości i śmiało postanowiła iść za przeznaczeniem.
Tymczasem Laura miała rówienniczki i rówienników, którzy nie wiedząc co się z nią stało, mocno się o nią niepokoili. Najzawziętszym w odszukaniu jej był Czeko Bastone, czternastoletni dzielny chłopiec, syn wyrobnika, na zabój zakochany w małej przekupce pomarańcz, którą często widywał bądź na ulicy bądź też u nas w domu, był bowiem naszym krewnym. Mówię naszym, gdyż także nazywam się Cerelli i mam zaszczyt być stryjeczną siostrą mojej pani.
Tem więcej niepokoiliśmy się o naszą kuzynkę, że nie tylko nigdy nam o niej nie wspominano, ale nawet zakazano wymawiania jej nazwiska. Ja zwykle trudniłam się szyciem grubej bielizny, Czeko zaś biegał z posyłkami po porcie, zanim podrósłszy mógł zajmować się przenoszeniem towarów. Skończywszy dzienną pracę, chodziłam do niego pod przysionek jednego kościoła i tam gorzkiemi łzami we dwoje, opłakiwaliśmy los biednej Laury. Pewnego wieczora Czeko rzekł do mnie: «Przychodzi mi wyborna myśl. Przez wszystkie te dni deszcz ulewny padał i pani Cerelli na krok nie wychodziła z domu, jak tylko jednak nastanie pogoda jestem przekonany że nie wytrzyma i jeżeli mała znajduje się w Genui, pójdzie ją odwiedzić. Wtedy zdaleka pobiegnę za nią i tak dowiemy się gdzie Laurę schowano.» Pochwaliłam ten zamiar. Nazajutrz wypogodziło się. Poszłam do pani Cerelli, spostrzegłam jak wyciągała ze starej szafy jeszcze starszą mantylę i czemprędzej pośpieszyłam uprzedzić Czeka. Zaczailiśmy się i wkrótce ujrzeliśmy wychodzącą panią Cerelli. Cichaczem postępowaliśmy za nią na drugi koniec miasta i widząc że wchodziła do jakiegoś domu, znowu skryliśmy się w sąsiedniej bramie. Po niejakim czasie pani Cerelli wyszła i udała się do siebie. Wchodzimy do domu, wbiegamy na schody, skaczemy jedno przez drugie, otwieramy drzwi do przepysznego mieszkania i na środku pokoju spostrzegamy Laurę. Rzucam się jej na szyję, ale Czeko wyrywa mnie z jej objęć i zaczyna ją czule ściskać. W tej chwili otwarły się drzwi od przyległego pokoju i wszedł Ricardi. Na ten widok zapalił się gniewem, porwał kij i zaczął bić nas z całych sił; nie zadowolony tem zawołał jeszcze służących, którzy również uzbrojeni w kije wpadli i wybiwszy nas bez miłosierdzia, wypchnęli na ulicę i dostatecznie przekonali że powinniśmy zaprzestać dalszych poszukiwań naszej kuzynki. Czeko zaciągnął się jako chłopiec okrętowy na maltańskim okręcie i już więcej o nim nie słyszałam, ja zaś nie porzuciłam wcale chęci złączenia się z Laurą, ale przeciwnie poprzysięgłam dopiąć mego zamiaru. Służyłam w kilku domach, nareszcie dostałam się do margrabiego Ricardi, brata twego znajomego. Mówiono tam wiele o pani Baduli i nie pojmowano gdzie signor Ricardi wynalazł tę krewnę. Długo cała rodzina nie mogła wywiedzieć się o szczegółach, nareszcie, czego panowie nie potrafili, tego dokonała ciekawość służących. Zaczęliśmy z naszej strony czynić poszukiwania i niebawem odkryliśmy, że mniemana margrabina była tą samą Laurą Cerelli. Margrabia przykazał nam dochowanie tajemnicy i posłał mnie do brata uprzedzając go, aby zachował wszelką ostrożność jeżeli nie chciał ściągnąć na siebie nader nieprzyjemnych skutków. Wszelako nie obiecałam ci rozpowiadać własnych przygód i nie powinnam mówić ci jeszcze o margrabinie Baduli, kiedy dotąd znasz tylko Laurę Cerelli umieszczoną na wychowaniu u klienta Signora Ricardi. Niedługo tam zabawiła, wkrótce przeniesiono ją do poblizkiego małego miasteczka, gdzie Ricardi często ją odwiedzał i zawsze powracał coraz więcej zadowolony z swego dzieła.
Po dwóch latach, Ricardi wyjechał do Londynu. Podróżował pod przybranem nazwiskiem i udawał się za kupca włoskiego. Laura mu towarzyszyła i uchodziła za jego żonę. Zawiózł ją do Paryża i do innych wielkich miast, gdzieby go nie tak łatwo można było poznać. Laura, z każdym dniem stawała się milszą, ubóstwiała swego dobroczyńcę i czyniła go najszczęśliwszym z ludzi. Tak przeminęło pięć lat z szybkością błyskawicy. Krewny Ricardego miał otrzymać kapelusz i naglił go do jak najśpieszniejszego powrotu do Rzymu. Ricardi zawiózł swoją lubą do włości które posiadał niedaleko Gorice. Nazajutrz po przybyciu, rzekł do niej: «Muszę pani oznajmić nowinę, jak sądzę dość zajmującą. Jesteś wdową po margrabi Baduli, który przed niedawnemi czasy umarł w służbie cesarskiej. Oto są papiery potwierdzające moje słowa. Baduli był naszym krewnym. Spodziewam się że nie odrzucisz pani moich próśb, że raczysz przyjechać do Rzymu i przyjąć schronienie w moim domu.» W kilka dni potem Ricardi wyjechał.
Nowa margrabina zostawiona swoim własnym myślom, zaczęła zastanawiać się nad charakterem Ricardego, nad swemi z nim stosunkami i nad dalszem i najkorzystniejszem dla siebie postępowaniem. Po upływie trzech miesięcy, mniemany wuj zawezwał ją do siebie, gdzie go znalazła jaśniejącego całym blaskiem nowego urzędu. Pewna część tego blasku spadła i na nią i zewsząd ciśnięto się do niej z hołdami. Ricardi, oznajmił rodzinie, że przyjął do siebie wdowę Baduli, krewną Ricardich po kądzieli. Margrabia Ricardi nigdy nie słyszał żeby Baduli był margrabią, nie słyszał także żeby Baduli był żonatym. Rozpoczął więc w tym względzie poszukiwania i wysłał mnie do nowej margrabiny, dla zalecenia jej jak największej ostrożności. Odbyłam podróż morzem, wylądowałam w Civita Vechia i udałam się do Rzymu. Stanęłam przed margrabiną, która wyprawiła służących i padła w moje objęcia. Zaczęłyśmy przypominać sobie nasze dziecinne lata, moją matkę, jej matkę, kasztany które jadałyśmy razem, niezapomniałyśmy też o małym Czeku; opowiedziałam, jak biedny chłopiec zaciągnął się na maltański okręt i przepadł gdzieś bez wieści. Laura rozczulona zalała się łzami, tak że zaledwie zdołałam ją uspokoić. Prosiła mnie abym nie dała poznać się Ricardemu, jak równie abym nie wspominała o mojem pochodzeniu z Genui, gdyby zaś signor zwrócił uwagę na moją wymowę, ażebym powiedziała że jestem Sabaudką. Następnie umieściła mnie przy sobie jako pannę służącę. Laura przez piętnaście dni ciągle była równie wesołą i rozmowną, wkrótce jednak stała się ponurą, zamyśloną i zniechęconą do wszystkiego. Ricardi nadaremnie usiłował podobać się wszelkiemi sposobami, nie mógł jednak powrócić jej dawnej żywości. «Kochana Lauro — rzekł pewnego dnia — powiedz na czem ci tu zbywa? Porównaj twój teraźniejszy stan z tym z jakiego cię wydobyłem.»
«Któż cię prosił abyś mnie z niego wydobywał? — odparła Laura z największą gwałtownością; — tak jest, żałuję teraz dawnej mojej nędzy. Cóż ja tu pocznę między temi wszystkiemi damami z wielkiego świata? Wolałabym otwarte zniewagi od ich dwuznacznych grzeczności. Ach moje łachmany! jakże teraz płaczę za wami! Nie mogę bez łez pomyślić o moim czarnym chlebie, moich kasztanach i o tobie drogi Czeko, który miałeś mnie zaślubić jak tylko wyrośniesz na wyrobnika. Z tobą byłabym doznała może nędzy ale nigdy trosk, zgryzot i nudy; księżniczki byłyby zazdrościły mego losu!» — «Lauro! Lauro! co znaczy ta mowa?» zawołał Ricardi.
«Są to wyrazy natury — odrzekła Laura — która stworzyła kobietę na córkę, żonę i matkę, nie zaś na to aby w pogardzie samej siebie wlokła dni pełne smutku i zgryzot.» To mówiąc wyszła do drugiego pokoju i drzwi za sobą na klucz zamknęła. Ricardi zmieszał się, przedstawił był panią Baduli jako swoją siostrzenicę i teraz drżał myśląc że nierozważna w chwili szału może odkryć prawdę i zniszczyć jego widoki na przyszłość. Przytem kochał niegodziwą, był zazdrosnym, słowem nie wiedział jak wyrwać się zewsząd otaczającamu go nieszczęściu.
Nazajutrz Ricardi cały drżący wszedł do pokoju Laury i z najrozkoszniejszem zadziwieniem był jak najmilej przyjętym. «Przebacz mi drogi wuju — rzekła — kochany mój dobroczyńco, jestem niewdzięcznicą niezasługującą żyć na świecie. Jestem dziełem twoich rąk, ty wykształciłeś mój umysł, winnam ci wszystko, wybacz dziwactwu które bynajmniej nie pochodziło z serca.» Tak nastąpiła zgoda. W kilka dni potem, Laura rzekła do Ricardego: «Nie mogę być z tobą szczęśliwą. Zbyt jesteś panem w tym domu, wszystko tu do ciebie należy; jestem tu zupełnie twoją niewolnicą. Ten lord który przychodzi do ciebie, darował Biance Capuzzi najpiękniejszy majątek z księztwa Urbino. Oto jest prawdziwie szlachetny człowiek! ja zaś jestem pewną, że gdybym prosiła cię o tę małą baroniją w której przepędziłam trzy miesiące, bezwątpienia byś mi jej odmówił. Jednakowoż jest to zapis twego wuja Cambiasego i możesz nim według upodobania rozrządzać.» — «Chcesz mnie więc opuścić — rzekł Ricardi — kiedy tak pragniesz niezawisłego losu?» «Chcę cię więcej kochać,» odparła Laura. Ricardi nie wiedział czy dać czy odmówić, kochał się, był zazdrosnym, lękał się aby Laura nie zdradziła jego tajemnicy; z drugiej jednak strony nie chciał uczynić się od niej zawisłym. Laura czytała w jego duszy i byłaby przyprowadziła go do ostateczności, ale Ricardi miał niezmierny wpływ w Rzymie i na jedno jego słowo, czterech zbirów byłoby schwyciło siostrzenicę i zawiozło na długą pokutę do jakiego klasztoru.
Ta uwaga wstrzymywała Laurę, aby jednak postawić na swojem, udała niebezpiecznie chorą. Właśnie rozmyślała nad tym zamiarem gdy wszedłeś do jaskini. «Jakto — zawołałem cały zdziwiony — nie o mnie więc dumała?» — «Nie moje dziecie — rzekła Sylwja — dumała o zyskownej baronji z dwoma tysiącami skudów rocznego dochodu. Nagle przyszła jej myśl jak najśpieszniejszego udania chorej, a nawet umierającej. Wprawiła się już, powtarzając po aktorkach które widziała w Londynie, i chciała przekonać się czyli potrafi cię omamić. Widzisz więc mój młody Hiszpanie, że wpadłeś w zastawioną siatkę, wszelako nie możesz się skarżyć ani też moja pani na koniec komedyi. Nigdy nie zapomnę jak byłeś pięknym, gdy cały omdlewający, wychodziłeś od Laury wspierając się na mojem ramieniu. Odtąd czuję mój luby, że i ja kocham cię nad życie! —
Cóż mogę wam więcej powiedzieć? Wysłuchałem Sylwji, pomieszany, ogłuszony i nie pojmujący jak można było w jednej chwili rozwiać komu wszystkie złudzenia. Ale Sylwja była tak piękną, czarne jej oczy błyskały tak przenikliwym ogniem, śnieżne jej łono tak rozkosznie wznosiło się miotane gwałtownem uczuciem, że sam nie wiem jak przepędziłem resztę czasu; dość że gdy Sylwja odprowadzała mnie do powozu, nie mogłem wytłumaczyć sobie, czy należało dręczyć się nowemi wyrzutami, lub też wcale o nich nie myślić. —
Gdy margrabia doszedł do tego miejsca swojej powieści, cygan mając ważne sprawy do załatwienia prosił go aby raczył dalszy ciąg odłożyć nazajutrz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.