Rilla ze Złotego Brzegu/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rilla ze Złotego Brzegu |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Księgarnia Czesława Kozłowskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Salezjańska Szkoła Rzemiosł |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rilla of Ingleside |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Za ogrodem okalającym dom na Złotym Brzegu pełno było małych, osłonecznionych polanek poprzedzielanych kawałkami cienistych gaików. Rilla Blythe leżała w hamaku pod wysoką sosną, Gertruda Oliver siedziała na pniu tuż przy niej, a Władek rozciągnięty w całej okazałości na trawie tonął w marzeniach o dawnych bohaterach i pięknościach ubiegłych stuleci, które w umyśle jego jeszcze ciągle żyły.
Rilla była „dzieckiem“ rodziny Blythe i ciągle ją za dziecko uważano, bo nikt nie chciał uwierzyć, że powoli staje się dorosłą osobą. Miała prawie lat piętnaście i była tak wysoka, jak Di i Nan, a niemal tak piękna, za jaką ją uważała Zuzanna. Posiadała duże marzycielskie oczy, mleczno-białą cerę, nieco zaróżowioną na policzkach i delikatnie zarysowane brwi, nadające całej twarzy wyraz niemego zapytania, który skłaniał ludzi, a szczególnie chłopców z jej otoczenia do dziwnej ochoty udzielania na to nieme pytanie odpowiedzi. Włosy jej były jedwabiste, wijące się, o odcieniu kasztanowatym, a delikatny puszek nad górną wargą sprawiał wrażenie, jakby dobra wróżka przeciągnęła niechcący palcem podczas chrztu Rilli. Rilla, której najlepsi nawet przyjaciele nie zaprzeczali wrodzonej próżności, sama twierdziła, że twarz ma ładną, lecz martwiła się swą figurą i pragnęła bardzo, aby matka wreszcie pozwoliła jej nosić dłuższe suknie. Ta Rilla, która za dawnych dni, za czasów Doliny Tęczy sprawiała wrażenie tłuściutkiego pulpetu, teraz była szczupła, a może nawet ręce i nogi miała trochę za chude. Jim i Shirley dokuczali jej zawsze, nazywając ją „Pająkiem“. Powoli jednak Rilla wyrastając stawała się coraz zgrabniejsza. W ruchach jej było coś takiego, co sprawiało wrażenie. że Rilla nigdy nie chodzi, tylko zawsze tańczy. Była nieco rozpieszczona i odrobinę temi pieszczotami zepsuta, lecz ogólnie uważano, że jest bardzo miłą dziewczyną, chociaż nie posiada tej mądrości, co Nan i Di.
Panna Oliver, która właśnie od tego dnia miała wakacje, została zatrzymana na rok na Złotym Brzegu. Blythe‘owie przyjęli ją, aby zrobić przyjemność Rilli, która była zakochana w swej nauczycielce, i pragnęła, aby zamieszkały razem, dopóki dla panny Oliver nie znajdzie się jakiś inny pokój. Gertruda Oliver miała dwadzieścia osiem lat i życie pozostawiło w jej duszy bolesne ślady. Była to dziewczyna przystojna, o smutnych ciemnych oczach, ironicznym nieco zarysie ust i całej masie czarnych włosów, opadających jej na skronie. Nie była piękna, lecz posiadała dziwny czar i jakaś tajemnica tchnęła z jej twarzy. Rilla uważała, że Gertruda jest przecudowna. Nawet jej chwilowe nastroje, ponure nieco i cyniczne, Rilla przyjmowała z radością. Nastroje te jednak następowały tylko wówczas, gdy panna Oliver była zmęczona. Zazwyczaj była ona niezastąpioną towarzyszką i młodzież na Złotym Brzegu zapominała o tem, że Gertruda była o tyle lat starsza. Władek i Rilla stanowili parę ulubieńców panny Oliver i darzyli ją najzupełniejszem zaufaniem, powierzając nauczycielce najskrytsze swe tajemnice, jak również zwierzając się jej ze swych pragnień i aspiracyj. Gertruda wiedziała, że Rilla marzy o „bawieniu się“, o chodzeniu na przyjęcia i bale jak Nan i Di i o posiadaniu pięknych wieczorowych toalet, jak również całego zastępu wielbicieli! Koniecznie w liczbie mnogiej! Co do Władka, to panna Oliver wiedziała, że napisał zbiór sonetów „Do Rozalii“, to znaczy do Flory Meredith i że poza tem pragnie otrzymać katedrę profesorską literatury angielskiej w jakiejś wyższej uczelni. Znała panna Gertruda jego namiętne uwielbianie piękna i nienawiść wszystkiego, co brzydkie, znała jego dążenia i słabostki.
Władek, jak zwykle był najładniejszy z pośród chłopców Złotego Brzegu. Panna Oliver z przyjemnością nań patrzyła, myśląc w duszy, że chciałaby bardzo mieć takiego syna. Puszyste czarne włosy, błyszczące szare oczy i delikatne rysy twarzy. Poeta w każdym calu! Zbiór sonetów był istotnie rzeczą śmiałą i można go było uważać za arcydzieło, zważywszy, że sonety te napisał dwudziestoletni chłopak. Panna Oliver nie była znawczynią poezji, lecz zdawała sobie sprawę, że Władek Blythe posiada nieprzeciętny talent.
Rilla kochała Władka całem sercem. Nie dokuczał on jej nigdy, jak to zwykle czynili Jim i Shirley. Nigdy nie nazywał jej „Pająkiem“. Przydomek, jaki wymyślił dla niej był „Rilla ma Rilla“, pochodzący z prawdziwego jej imienia Marilla. Imię to otrzymała w spadku po ciotce Maryli z Zielonego Wzgórza, lecz ciotka Maryla umarła jeszcze wówczas, gdy Rilla była bardzo mała i nie znała jej dobrze, Rilla zaś twierdziła, że nadane jej imię jest strasznie staromodne i przesadne. Dlaczego naprzykład nie nazwali jej Berta, co było takie piękne i pełne godności, zamiast tego głupiego „Rilla“? Nie zwracała uwagi na przydomek Władka, lecz nikt oprócz niego i panny Oliver nie mógł jej tak nazywać. „Rilla ma Rilla“ w ustach Władka brzmiało jakoś dziwnie melodyjnie, jak szmer wody w górskim strumieniu. Zwierzała się pannie Oliver, że gotowa jest nawet umrzeć za Władka, gdyby to dla jego dobra było potrzebne. Rilla lubiła ploteczki, jak zresztą wszystkie dziewczęta w jej wieku, a największą goryczą przejmowała ją świadomość, że Władek opowiada więcej swych sekretów Di, niż jej.
— Uważa, że nie jestem jeszcze dość dorosła, aby rozumieć, — skarżyła się pewnego razu do panny Gertrudy. — Ale ja doskonale rozumiem! Nigdy nie pisnęłabym przed nikim ani słowa, nawet pani bym nie powiedziała. Mogę opowiadać pani o swoich sprawach, ale jego tajemnic nie zdradzę. Ja mu mówię o wszystkiem, nawet pokazywałam mu swój pamiętnik. Strasznie mnie boli, jak Władek milczy przede mną. Chociaż poezje swoje pokazuje mi zawsze i uważam, że są nadzwyczajne. Żyję ciągle nadzieją, że kiedyś będę tem dla Władka, czem była Dorota dla swego brata Wordswortha. Wordsworth nigdy nie pisał takich poezyj, jak Władzio, Tennyson także.
— Tegobym nie powiedziała. Obydwaj napisali całe mnóstwo utworów, — rzekła panna Oliver sucho, a widząc niemy wyrzut w oczach Rilli, dorzuciła pośpiesznie: — Ale jestem pewna, że Władek będzie wielkim poetą, może nawet najsławniejszym w Kanadzie, a ty, gdy dorośniesz, z pewnością staniesz się jego zaufaną przyjaciółką.
— Jak leżał w szpitalu na febrę w zeszłym roku, poprostu szalałam z rozpaczy, — westchnęła Rilla z powagą. — Nie chcieli mi powiedzieć, jaki jest jego stan zdrowia, dopóki nie wyzdrowiał. Całe szczęście, że nie wiedziałam, bo umarłabym chyba ze zmartwienia. Codziennie przed spaniem musiałam się wypłakać. Ale czasami, — dorzuciła z goryczą (lubiła mówić z goryczą imitując ton panny Oliver), — czasami mam wrażenie, że Władek więcej dba o psa Wtorka, niż o mnie.
Wtorek był jednym z psów na Złotym Brzegu, a otrzymał to imię dlatego, że przybył na Złoty Brzeg we wtorek, a w owym dniu właśnie Władek kończył czytać Robinsona Crusoe. Wtorek właściwie był własnością Jima, lecz przywiązany był również bardzo do Władka. Zazwyczaj lubił leżeć przy nim z nosem wsuniętym pod pachę Władzia, poruszając radośnie ogonem ilekroć Władek go pogłaskał. Wtorek nie był ani szkockim owczarkiem, ani też setterem, ani pudlem. Był sobie takim, jak mówił Jim „prostym kundlem“, bardzo prostym, dodawali złośliwi ludzie. Istotnie, Wtorek nie miał wspaniałego wyglądu. Czarne łaty biegły przez żółty grzbiet i jedna z nich zachodziła aż na oko. Uszy miał postrzępione dziwnie, bo trzeba wyjaśnić, że Wtorek niezawsze wychodził zwycięsko ze spraw honorowych. Posiadał on jednak wielką zaletę. Zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie psy mogą być piękne, mądre, czy bohaterskie, lecz wiedział dokładnie, że każdy pies może kochać. Wiedział, że od czasu, jak psy istnieją na świecie, w piersi każdego z nich bije oddane i pełne wierności serce. W bronzowych oczach Wtorka odzwierciadlała się głębia jego psiej duszy, posiadania której niektórzy ludzie psom odmawiają. Wszyscy na Złotym Brzegu lubili Wtorka, nawet Zuzanna, aczkolwiek Wtorek niejednokrotnie narażał się pannie Baker, wsuwając się do jej pokoju i lokując wygodnie na jej łóżku.
Rilla tego popołudnia nie była w nastroju do jakichkolwiek sprzeczek.
— Czyż czerwiec nie jest cudownym miesiącem? — zagadnęła spoglądając sennie na srebrne obłoki zawieszone ponad Doliną Tęczy. — Mamy takie bajkowe czasy i taką cudowną pogodę. Jednem słowem cudownie jest pod każdym względem.
— Ja się trochę inaczej zapatruję, — rzekła panna Oliver z westchnieniem. — Uważam to za coś złowróżbnego. Dobro jest darem bogów, pewien rodzaj wynagrodzenia za to, co ma nastąpić. Tak często już się z tem stykałam, że nie przejmuję się, gdy ludzie mówią, że im jest dobrze. Mimo to jednak czerwiec naprawdę był cudowny.
— Oczywiście nie był bardzo podniecający, — rzekła Rilla. — Jedyną sensacją, jaką mieliśmy w Glen od lat wielu było zemdlenie panny Mead w kościele. Czasami chciałabym, aby nastąpiło coś dramatycznego, coś, o czem długo można myśleć.
— Lepiej nie życz sobie tego. Dramaty zazwyczaj mają pewną gorycz w sobie. Będziecie mieli piękne i wesołe lato! A ja będę się nudzić w Lowbridge!
— Często będzie pani stamtąd wyjeżdżać, nieprawdaż? Zapowiada się kilka zabaw tego lata, chociaż przypuszczam, że w tem nie będę brała udziału, jak zwykle. Czyż to nie jest straszne, że ciągle uważają mnie za małą dziewczynkę?
— Zdążysz jeszcze być dorosłą, Rillo. Niech lepiej dzieciństwo twoje trwa jak najdłużej. I tak zbyt szybko ono mija. Wkrótce zakosztujesz życia aż do przesytu.
— Zakosztuję życia! Jabym chciała je pochłaniać, — zawołała Rilla ze śmiechem. — Pragnęłabym wszystkiego, wszystkiego, co tylko dziewczyna posiąść może. W przyszłym miesiącu skończę piętnaście lat i wtedy nikt już chyba nie powie, że jestem dzieckiem. Słyszałam kiedyś, że lata między piętnastym i osiemnastym rokiem są najlepszemi latami w życiu dziewcząt. Postaram się, aby te kilka lat przepędzić jak najlepiej, tylko na zabawie.
— Niema sensu myśleć o tem, co będziesz robić; plany rzadko kiedy się urzeczywistniają.
— Ale nie plany zabaw, — zaprotestowała Rilla.
— O niczem nie myślisz, tylko o zabawach, głuptasku, — rzekła panna Oliver pobłażliwie. — Zresztą cóż to znaczy piętnaście lat? Zamierzasz wstąpić do jakiejś szkoły tej jesieni?
— Nie, ani w tym roku, ani w żadnym. Poprostu nie mam ochoty. Nigdy nie interesowałam się temi wszystkiemi logjami i izmami, za którem tak szaleją Nan i Di. Już pięcioro z nas studjuje, uważam, że wystarczy. Jedna osoba w rodzinie może być nieukiem. Niech sobie już ja tym nieukiem będę, bylebym była ładna, powabna i miała powodzenie. Nie chcę być mądra. Nie posiadam żadnego talentu i niema pani pojęcia, jak mi z tem wygodnie, bo nikt ode mnie zbyt wiele nie wymaga. Nie mam również najmniejszego pociągu do gospodarstwa, czy gotowania. Nie lubię szyć i ścierać kurzu, a nawet Zuzanna nie może mnie nauczyć pieczenia małych ciasteczek. Ojciec powiada, że ani nie pracuję, ani nie przędę, dlatego też jestem nietykalną lilią w rodzinie, — kończyła Rilla, śmiejąc się głośno.
— Jesteś zbyt młoda, aby już zakończyć swą edukację, Rillo.
— Och, mama przejdzie ze mną kurs czytania na przyszłą zimę. Książkami dopełnię swe wykształcenie, a na szczęście lubię czytać. Proszę nie patrzeć na mnie tak nieprzyjemnie i z takiem rozczarowaniem, moja najdroższa. Nie mogę być trzeźwa i rozsądna, kiedy wszystko jest takie jasne i tęczowe. Na przyszły miesiąc skończę piętnaście, na przyszły rok szesnaście, a za dwa lata siedemnaście. Czy może być coś bardziej czarującego?
— Lekkoduch, — rzekła Gertruda Oliver napół ze śmiechem, napół z powagą. — Lekkoduch z ciebie, Rillo ma Rillo.