Rok ostatni panowania Zygmunta III/Tom 1/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rok ostatni panowania Zygmunta III |
Podtytuł | Obraz historyczny |
Data wyd. | 1833 |
Druk | Drukarnia A. Dworca |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom 1 Cały tekst |
Indeks stron |
Dotąd jeszcze, chociaż coraz słabiéj trwają liczne obrzędy w czasie różnych świąt używane, z których jedne, do tajemnic Religij, drugie do narodowych pamiątek są przywiązane. Wielkanoc ze wszystkich świąt solennie u nas obchodzonych, podobno najuroczystszém dniem była, i iest do téj pory. Z pozostałych szczątków starożytności sądzić można, że jeżeli dziś wspaniale gdzieniegdzie dzień jéj przynajmniéj piérwszy obchodzą to dawniéj i wczasie, do którego się ta powieść odnosi, daleko wspanialéj i skrupulatniéj starano się dopełnić obrzędow religijnych i zwyczajowych. Od rana Warszawa była w ruchu, i zdawała się odżyć na nowo, po dwóch dniach posępnéj ciszy. Wszystkie dzwony napełniały rozlicznym dźwiękiem powietrze, lud krzątał się po ulicach — przekupki i wsi mieszkance zbierali się na targu, a około pałaców i gmachów możnych Panów, wałęsały się ćmy służałców i dworzan. Na ulicach nawet, znajomi, składali sobie na wzajem powinszowania, a tłumy żaków, obchodziły z oracjami bogatsze domy, odbywaiąc rodzaj grzecznéj i ślachetniéjszéj kwesty. Dygnitarze, Senatorowie i Kasztellani śpieszyli na Królewskie pokoje, lub do Królewicza. Pierwszych, to jest przyjaciół Króla, zasępiała smutna nowina jego słabości, gdy tymczasem przyjaźni Królewiczowi, o mało się z tegoż samego powodu; nie cieszyli.
Więcéj zaiste było takich, którzy niechcieli, lub tylko dla formy oddawali cześć gasnącemu Monarsze, śpiesząc pochlebiać, i przypodobywać się temu, który według wszelkiego podobieństwa, miał nastąpić po ojcu.
O ósmej rannej godzinie, według teraźniejszéj rachuby, Król Jegomość leżąc jeszcze na łożu, kończył pobożne, zwykłe pacierze — okna komnaty zasłonione były firankami — liczne flaszki różnych kształtów zajmowały stół cały.
Panna Urszula znużona bezsennością, oparta o mały stoliczek będący w głowach Królewskich, z różańcem nie odstępnym w ręku, odmawiała także zwykłe modlitwy. Powieki jéj mimowolnie kleiły się czasami, lecz prędko, przypomnienie cierpień umysłowych, odpędzało sen nadchodzący, od zmordowanych powiek. Ksiądz Marquat siedział na krześle, od drzwi nie daleko i przewracał księgę leżącą przy nim, a Oelhaf uśpiony i oparty o stół, zastawiony flaszkami; w ubiorze zaniedbanym, wydawał się, jakby jaki znużony pracą robotnik. Jedna ręka jego opadała na kolana trzymając przez sen nawet zwój papieru — zapewne receptę. Nogi miał wyciągnione, a głowę opuszczoną na piersi. Włosy w nieporządku, usta w pół otwarte, zdawały się coś mówić.
Cichość, którą tylko, głośno odmawiane przez Księdza Grothusa, przerywały pacierze — panowała w pokoju.
W komnacie poprzedniéj zgromadzeni byli, Koniecpolski H. W. K. Jerzy Ossoliński, Denhoff i Gembicki[1], wszyscy czterej pogrążeni się zdawali w najgłębszém smutku, a rozmowa którą powoli podsycali, gasnąca i nudna, żadnemu z nich nie zdawała się przypadać do smaku.
— Napróżno — rzekł po chwili posępnego milczenia Ossoliński — podobno, ani gorliwość medyków, ani pobożność, nic tu nie pomogą, wiek Jego K. Mości, sam odejmował by nadzieję, jeżeliby jeszcze jaka pozostała.
— Długie troski, odpowiedział Hetman, długie a dosyć burzliwe panowanie, nie mało go sił kosztowało. Tyle zgryzot, tyle trudów, przyspieszyć nawet musiało, chwilę wiecznego spoczynku.
— Czyliż do tych przyczyn — przerwał Ossoliński, nie liczysz też WMść i niedawnéj śmierci Królowéj Pani naszéj, która także niemało się przyłożyła, do przyprowadzenia Króla do stanu, w którym teraz zostaje.
— Zapewne, przerwał Denhoff Wojewoda Derptski — Król przez czas długi, przywykł był do osoby ś. p. Królowéj, tak dalece, że nie mało na téj stracie czuć musi.
— Zgodność charakterów, dodał Gembicki Podk. i Staros. Gnieźnień. uczyniła związek ten ścjśléjszym, a przeciwności jakich Najjaśniejszy Pan, doznał od Rokoszan i Senatorów, którzy go Sodomczykiem[2] za pojęcie siostry pierwszéj żony nazywali, droższym uczyniły, skarb drogo nabyty.
— Prawda! prawda! zawołał Koniecpolski, pamiętamy wszyscy jako Wojewoda Krakowski, pisane do Króla listy na zjeździe Stężyckim publikował[3], na dowód uporu i zaciętości w złém Króla i Pana.
— Wiele go kosztowały oba jego małżeństwa — rzekł Denhoff. A przy tém nałog, druga natura, osoba z którą się pół wieku przeżyło, jest nam zawsze miła, a nawet, prawdą a Bogiem, ś. p. Królowa zła tylko była dla jednych heretyków[4]. — Księży zaś i dworzan miała zawsze w swojéj opiece.
— Wracam do pierwszego, rzekł Ossoliński, miał żeby Król Jmość, być już tak bliskim zgonu, jak powiadają? — Przecież dzisiaj, sam mi mówił, że się czuje daleko lepiéj, i chce sam ciało nieboszczki Królowéj do Krakowa odprowadzić[5]
— To być nie może, przerwał grzecznie, ale żarliwie Oelhaf, ten motus exiguus, mortem immaturam sprowadzić może.
— Do nas te sprawy nie należą, odpowiedział poważnie Koniecpolski — idź Wmość naradzić się z medykami — a my o tym, co się nas tycze pomówiemy.
Usłuchał tego wezwania Pan Medyk, i z niskim ukłonem, cofnął się i odszedł od rozmawiających.
— Co chwila — rzekł po krótkiéj pauzie Denhoff, spodziewać się należy przybycia Królewiczów i Infantki — gdyż niedługo Król na mszę się uda.
— Takie było wyraźne jego żądanie — rzekł Ossoliński, bo nader ścisle obrządków religijnych pilnuje, chociaż choroba dostatecznie by go, wymówić mogła od téj powinności. Ks. Biskup odprawił by mu mszę w jego komnacie — ale otoż któś nadchodzi — słyszę w przedkomnaciach rozmowę, będą to zapewne Dygnitarze, lub familija Jego Królewskiéj Mości. Gdy kończył te słowa Podstoli Koronny, ujrzano wchodzących trzech Królewiczów — Władysława, Kazimierza i Alberta, Infantkę Katarzynę — Trzech Kazanowskich, Jana Daniłłowicza — Zadzika Kanclerza Koronnego, Ks. Alberta Radziwiłła — Jerzego Borasto, Kanclerza Szwedzkiego — Nuncjusza Papieskiego — wielu Biskupów, Jezuitów i Dygnitarzy Koronnych i Litewskich. W tak licznym orszaku, który miał Zygmuntowi do Kościoła towarzyszyć, niebyło ani jednéj twarzy wesołéj — wszystkie nosiły piętno smutku; bo i ci nawet, którzy się w duszy radowali, dla przyzwoitości smutek udawać musieli. Większa część była w żałobie po Królowéj, i na ten raz, dwór umiérającego Króla, pozbawiony był téj żywości i rozmaitości, tego życia, jakie mu w innych czasiech nadawał napływ cudzoziemców i różność ubiorów — Znajomi, bardzo ozięble pozdrawiali się na wzajem, winszując z westchnieniem doczekanego święta, ale widać było z obojętnych rozmów o ubocznych przedmiotach, ze ważny jakiś cel, zajmował wszystkie umysły. Oczekując wyjścia do Kościoła, dwor i przytomni, podzielili się na liczne grona, z których każde inaczéj roztrząsało, obecny stan rzeczy, zapatrując się nań z innéj strony.
Marszałek Wielki Koronny Opaliński, przywołany od Królewicza, razem z Kazanowskiémi, wmięszał się do ich rozmowy. Najpiérwsi które się byli zeszli na pokojach, pozostali sami jedni. Królewicze Jan Kazimiérz i Albert zaczęli rozmawiać z duchownymi, a inni szukali zaufanych i znajomych, aby im powierzyć nowiny, nadzieje i zamiary.
— Być to niemoże, aby do tego stopnia osłabiony — Król Jegomość, chciał do Krakowa ciało ś. p. Królowéj odprowadzać — rzekł do Nuncjusza Królewicz Albert, niech już na nas odda ten obowiązek, a my go łatwiej dopełnim, ale podróż do Krakowa jest zupełnie niepodobną, i Medycy nawet zgodzić się na to nie mogą.
— Zapewne — odpowiedział zagadniony Nunciusz, ale do téj pory, stan zdrowia J. K. M. nie jest, tak bardzo zastraszającym. Cierpi same tylko prawie osłabienie, a i te z czasem ustąpić może.
— Wiek powiększa niebezpieczeństwo, rzekł Królewicz Władysław, przerywając rozmowę, którą z Kazanowskiemi prowadził — lecz czemuż to tak długo oczekujemy na Króla Ojca naszego?
— Odmawia zwykłe Tercjarskie pacierze[6] z cicha i pokornie przebąknął Pater Florjan — P. Bóg jest piérwszym — ale ten obrząd jak sądzę wnet zakończyć się musi.
— Jakie się ma Ojciec Walenty? — zapytała z daleka Infantka Katarzyna — Ojca Florjana.
— Coraz gorzéj! co raz gorzéj! rzekł wzdychając i ruszając ramionami Jezuita, zbliża się już pono ostatnia jego godzina — Żal po śmierci ś. p. Królowéj, wpędzi go nieochybnie do grobu — dziś już władzę mówienia postradał.
— Nieszczęśliwy człowiek! odpowiedziała Infantka, przystępując do Ojca Florjana, z pewnym rodzajem dumnego politowania — stanie się ofiarą przywiązania swego, do naszego rodu. Oświadczcie mu téż — Księże, pozdrowienie od nas, i wyraźcie, jak dalece go żałujem.
— Stanie się woli waszéj zadosyć — rzekł cicho i pokornie Jezuita.
W téj chwili Marszałek Dworu otworzył drzwi Królewskiéj sypialni — Zygmunt siedział tam już żałobnie przybrany, w nieruchoméj postawie, na swojém przenośném krześle. Twarz miał bladą i bez życia, fizyczne dolegliwości stłumiły w nim były uczucia duszy, oczekiwał spokojnie chwili zgonu.
U jego boku nie odstępna towarzyszka całego życia, Urszula Meyer, stała oparta o stół, w smutnéj lecz zajmującéj postawie. Długi płaszcz fioletowy popielicami podbity, spadał z jéj ramion; na głowie miała czółko ozdobne drogimi kamieniami, a czarna zasłona w srébrne muszki rzucana, w tył głowy spuszczona, oznaczała, iż jest gotową do wyjścia. Pater Grothus zamykał właśnie księgę, i z udaną surowością na zgromadzenie poglądał.
Przytomni wedle urodzenia i stopni posunęli się do ucałowania ręki Królewskiéj i złożenia życzeń swoich — Z oboiętną nieczułością przyjął Król życzenia i oświadczenia; dano znak udania się do Kościoła S. Jana, gdzie Król zwykle mszy słuchał. Prócz Infantki i Królewiców, wszyscy się tam pieszo udali. Nuncjusz w tym dniu uroczystym celebrował, a najprzedniéjsi Włoscy muzycy, napełniali przybytek Boży harmonijném brzmieniem.
Ze zwykłą pobożnością i zapałem, słuchali wszyscy Mszy świętéj, a Król Jegomość, gdy wedle zwyczaju, chciał, w czasie ewangelii wznieść ręce w górę, nie mógł już tego z osłabienia uczynić. Stojący bliżéj Królewicowie, Denhoff i Gembicki, podnieśli mu je na jego żądanie[7].
Po nabożeństwie cały dwór do zamku, powrócił. W jednéj z sal zastawione było święcone — nad którym wysiliła się sztuka owoczesnych kucharzy.
Baranek miał brylantowe oczy, a wełnę posrébrzaną, ciasta nosiły na sobie znaki męki pańskiéj, lub święte alluzje; stół zaś zastawiony był, w kształcie krzyża. Kiedy indziéj, radośne odgłosy wesołości i nie przymuszona rozmowa, możeby były napełniały tę salę, ale wówczas słychać było tylko, kiedy niekiedy urywane zapytania i odpowiedzi, lub odgłos kroków, przechodzących, z téj na ową stronę stołu.
Śmieszek nawet Królewski, ów sławny z umiejętności kilku języków i biegłości w naukach Rialto[8], chodził z kąta w kąt posępnie, wzdychał i spoglądał. Wszystko było ponure, żałowano Zygmunta, z nałogu — z przyzwyczajenia do niego, żałowano jako dobrodzieja — i jako człowieka.