Rok ostatni panowania Zygmunta III/Tom 1/2

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rok ostatni panowania Zygmunta III
Podtytuł Obraz historyczny
Data wyd. 1833
Druk Drukarnia A. Dworca
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

2.

Trudno jest w naszym wieku, który odrzuca przesądy, i bardziej na wewnętrznych serca uczuciach, jak na powierzchownych znakach, pobożność gruntuje, trudno mówię, wyobrazić nawet sobie — jak ściśle, jak surowo, z jakim poddaniem się i zapałem, wiek siedemnasty wypełniał fanatyczne obrzędy nawet i nic nie znaczące formalności. Było to polityką Jezuitów, ażeby ile możności pobudzać i żywić ten święty ogień, który im bardziej płonie, tém bliższy jest zgaśnienia. Natura ludzka słaba, może się tylko na chwilę zająć jedynie niebem ale zapomnieć zupełnie o ziemi, człowiek jako ziemska istota, nigdy nie może. Jawnym dowodem téj niezaprzeczonej prawdy, która się teologom i fanatykom nie podobać może, byli sami owi nauczyciele i podbudziciele do fanatycznego zapału i wypełniania próżnych i nic nieznaczących powierzchowności, dowodem tego mówię, byli samiż Jezuici. Starali się oni powierzchownie, jako z powołania duchowni, myśleć tylko o niebie, pokazało się jednak na końcu, iż pod pokrywką bezstronności, snuli ogromne zamysły, i płaszczem dobra dusznego pokrywając swoje czynności, zbierali skarby i nieznacznie rozpuszczali po wszystkich stanach wpływ swój, tak szkodliwy dla narodów, w których się gnieździli. Ciągłem do sprawy religij napominaniem, odwracali oni uwagę ludzi, od swojch czynności — potrzeba im było właśnie, ażeby niepostrzeżeni rozpostarli swoją władzę, i dokazali swego: zwracając wszystkie oczy w stronę, z której ich czynności widać nie było, lub z której w powabnem sprawiedliwości, słuszności i bezinteressowności świetle, wydawać się mogły. Nie licząc szkód jakie, ci kuglarze przynieśli dla krajów, w których im bytu dozwolono, nie licząc tego, że wysysali bogactwa i zręcznie udając uniżonych, chwytali wszystką władzę, jaką tylko opanować mogli, nie licząc mówię tego niewymówną samej sprawie i czystości religii szkodę przynieśli. O ile, bowiem powierzchowne ich wypełnianie obrzędów, budowało; o tyle odkryte ich sztuki, zamiary, szalbierstwa, zatrudnienia, zgorszały[1]. Dosyć jest spójrzeć w roczniki ich zakonu, dosyć przypatrzyć się dziełom, i rozważyć skutki ich czynności, aby się przekonać, że byli więcej szkodliwi, niż pożyteczni; a obrońcy ich, przypisujący im rozszerzenie światła w narodzie, niech spójrzą na spory, któremi zaburzali spokojność Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Długo oczy ludzkie, okryte zasłoną, narzuconą przez Jezuitów, nie widziały nic, nad ich zalety: ale w czasie nawet kiedy największe mieli zaufanie, znajdowali się zawsze tacy, którzy na nich bezstronnym patrzyli okiem, i gardzili ich łaskami[2]. W tym rzędzie liczyć było można, najznamienitszych mężów owego wieku; lecz niższe klassy, już to z potrzeby, już z bojaźni, sarkać na nich nieśmiały, a większą część wstrzymywała obawa, ażeby wyśmiewając kapłanów, nie stali się winnymi obrazy religii, chociaż jedno z drugim wcale nié ma związku. Tak w rękopismie Biblioteki Pijarskiej Wileńskiej, znajduje się list Szlachcica do drugiego pisany w roku 1606, w którym wytykając przywary wszech stanów i klass, gdy do Jezuitów przychodzi, tém się wymawia, że o nich pisać nie może, »O Jezuitach nie godzi mi się pisać Katholikowi, atoli chceszli Waszmość co wiedzieć, dowiesz się Waszmość od ludzi passim, że o nich dziwy powiadają.« Tenże dalej, prócz innych wad, wyraźnie im wytyka, niestosowne i szkodliwe mieszanie się do spraw Rzeczypospolitej. Za czasów Zygmunta III. Jezuicki zakon wiódł prawdziwy wiek złoty. Anna, pierwsza żona tego Króla, żyła dość krótko, a mimo opierania się wielu, pojął później Zygmunt rodzoną jéj siostrę. Ten postępek chociaż za zezwoleniem stanów i Papieża uczyniony, ściągnął jednak na Króla wiele wymówek i szemrań. Wszyscy prawie odradzali mu, dla tak bliskiego spowinowacenia, tych szlubów, ale Zygmunt był dumny i uparty. Posiadam w téj mierze dowód historyczny, jak dalece nieżyczono sobie tych związków; gdyż mam kopiją ośmiu listów Wojewody Krakowskiego do Króla, stale mu odradzających pojęcia Konstancij za żoną. Rokosz Zebrzydowskiego między innymi zarzutami, i ten szlub Królowi wyrzucał, lecz powróćmy do rzeczy.
Nigdy podobno zgodniéjsze charaktery nie połączyły się razem w jedno stadło. Królowa była fanatyczką, Król był słaby, lękliwy, nieudolny i fanatyk. A czegoż więcéj potrzeba było zręcznym Jezuitom, do osiągnienia téj władzy, o jaką się wiecznie kusili? — W krótce Dwór królewski napełnili duchowni, a słaby umysł Króla, po niewielkim oporze sam wpadł w zastawione sidła, zakon zaś Lojoli, raz ująwszy przewagę umiał nią tak zręcznie kierować, ażeby strona przeciwna, nie mogła się z pod jego władzy wywinąć. Jarzmo w jakie Jezuici dwór i najznaczniéjsze wprzęgli osoby, tak zręcznie było włożone, iż się wcale jarzmem nie wydawało, a władza ich, tak wielka, tak przeważna, kryła się pod płaszczem uniżoności i posłuszeństwa. Sprężyną ich mocy była religija, ale nie owa czysta i naturalna, którą pierwszy jéj dawca objawił, ale zarzucona drobnostkami, obrzędami, gruntująca się większą częścią na powierzchownościach, porywających wprawdzie umysł i zajmujących władze człowieka, lecz na chwilę tylko. Bacznie działali synowie Ignacego, a wiedząc, że człowiek do umysłowych rzeczy ciągle i bez przerwy przywiązanym być nie może, powiększali to, co zajmowało silniéj, powiększali obrzędy zmysłowe, ażeby tém samém odwrócić oczy ludzkie od swoich czynności. Do rozszerzenia wziętości swojéj, bez wątpienia posłużyły im liczne ich szkoły, z których wypuszczali na świat młodzież, napojoną swymi zasadami i przywiązaną do nich, skutkiem nawyknienia. Przez tych to skrytych ajentów, najsilniéj działali, i przecinali czynności swych nieprzyjaciół. Jednym z najgorliwszych stronników tego zakonu, na dworze Zygmunta III, był Andrzej Bobola[3], człowiek łaską Jezuitów wysoko wzniesiony, i umiejący im się odwdzięczać. Godna zadziwienia zręczność tych chytrych intrygantów, gdy znając gust Króla do Alchemij, Bobolę w niej wydoskonalili, abym tém łatwiéj wkradł się w zaufanie i serce królewskie.
Tym sposobem usługiwał on Jezuitom, badał sposób myślenia, donosił o wszystkiém co słyszał i widział, aż dopóki go publicznie nie uznano za sługę Jezuitów i ich faktora.
Drugą osobą przez którą pewniéj, śmieléj i łatwiéj trafiali do dworu była pomieniona już Bawarka Urszula Meyer. Ta faworytka zmarłéj Królowéj i umiérającego Króla, przez cały ciąg panowania nawet, była więcéj czynną, i więcéj znaczącą, nad tych, którzy stali u stéru rządu; a jako kobiéta, więcéj wymagać o więcéj rzeczy prosić mogła, jako faworytka i razem zręczna Jezuitów stronniczka, czyniła wiele i łatwo, jako przebiegła, pomimo swych żądań i czynności, zawsze równo podobać się umiała. Jezuici byli panami jéj sumienia, a groźbą niełaski Bożéj, wymagali na niéj dobra i zapisy dla siebie. Kasztellanie i Starostwa dla swoich klientów, ona zaś będąc absolutną panią serca Króla i Królowéj, czegoż uczynić dla nich nie mogła?

Nie będę się tu rozszérzał nad szczegółami jéj życia, lecz przywiodę tylko przysłowie, od Naruszewicza wspomniane. Że Jezuici wszystko mogą u Meyerinn, a Meyerinn wszystko może u Króla —[4].
Długi czas zostawując na dworze, wcieliła się niejako do familij Królewskiéj, a ku końcowi panowania, najwięcéj podobno znaczyła. Królewicz bowiem Władysław otoczony Kazanowskimi i kobiétami, oddany był zabawom[5], Jana Kazimierza charakter nie był mocny; Król zaś słaby koniecznie potrzebując, aby nim któś władał, po śmierci Konstancij, zupełnie się oddał Pannie Urszuli. Przywiązanie jego do niéj, nie było namiętnością, ale tylko nałogiem zaciągniętym z potrzeby. Zaiste w tym czasie, jedno słowo téj możnéj faworytki, więcéj znaczyło, niż dowody poświęcenia się i gorliwości dla kraju, a za kulissami historij owoczesnéj największą gra rolę ta kobiéta, która tylu stworzyła urzędników, tyle łask rozsiała, tylu zrobiła sobie nieprzyjaciół przez niesprawiedliwy szafunek łask swoich i tak zręcznie umiała władać, raz nabytą przewagą. Gdyby nie to, iż Jezuici nią rządzili, gdyby ją nie byli zarazili, chęcią zysku, frymarczenia i przedajności, gdyby nie dali jéj poznać sił własnych, i nie zachęcili do użycia onych; może, ale to może nasza Bawarka, na lepsze by ich była użyła.


Pomimo słabości nie mógł tego przenieść na sobie Król Jegomość, ażeby w dzień wielkiego Piątku nieodwiedził grobów[6], które dawnym zwyczajem, tegoż dnia po południu otworzono. Licznie zgromadzeni dygnitarze, przyboczni dworzanie, faworyci, urzędnicy dworscy i Królewicze, należeć mieli do orszaku, który się w tę pobożną wędrówkę wybiérał. Ulice Warszawy dnia tego pełne były dusz pobożnych i ciekawych, ciągnęły się wzdłuż nich długie sznury, czarno ubranych kleryków — szły pojazdy których Panowie pieszo wędrowali od grobu do grobu. Umilkły wszystkie dzwony, posępny tylko odgłos organów i muzyki przerywał gdzieniegdzie milczenie, w tonach uroczystych i smutnych. Przesadzały się Zakony i Klasztorzy, ażeby przy tém zdarzeniu, okazać jak najwięcéj przepychu i bogactwa, ale Kościoł S. Jana wszystkie, muzyką wytwornymi ozdobami i staranném wykonaniem zwyciężał. Około godziny trzeciéj z południa, podług naszéj teraźniéjszéj rachuby, wszyscy już byli w zamku zgromadzeni. Król Zygmunt przybrany w hiszpańskie żałobne szaty, oczekiwał jeszcze kilku dworskich, siedząc na swém przenośném krześle. Twarz jego była wychudła i blada, oczy pozbawione ognia i życia i prawie całkowicie zamknięte, a ręce bez ruchu spadły na kolana. Szeroki kapelusz, z czarnémi pióry, umieszczony, na czarnéj ciepłéj czapeczce, okrywał mu głowę i zaciemiał większą część twarzy skrzydłami. Na czarnéj żałobnéj sukni błyszczał wielki krzyż złoty z relikwiami, na palcach miał kilka pierścieni, i kosztowna śpinka zdobiła długi płaszcz, opadający w około. Zdawał się ciągle nieruchomym, ponurym i iakby przywalonym wielkim smutku ciężarem, którego pokonać nie mógł. Widok téj postaci, podobniéjszéj do martwego, jak do żyjącéj istoty we wszystkich przytomnych wzbudzał wrażenie smutku, a Panna Urszula stojąca przy jego krześle, równie, a może i więcéj od innych osób strapioną się zdawała. Królewicz Władysław oparty był o okno i zdawał się głęboko zamyślonym. Jan Kazimiérz smutno po przytomnych żałobnie ubranych poglądał, a Infantka z Pannami swego dworu oczekiwała również chwili, w któréj by razem z ojcem udała się do obchodu grobów. Po kilkochwilowém oczekiwaniu, dał nakoniec znać Marszałek dworu, że czas nadszedł, do wyruszenia, i wszyscy razem z Królem niesionym w krześle udali się do Kościoła S. Jana.
Mnóstwo osób zgromadzonych tam było, a rozliczne postacie w rozmaitych ubiorach, pomykały tu i ówdzie po kościele, przy bladém lamp świetle. Grób ubrany był w dolnym kościele, gdzie Król i dwór cały się udał; i wnet ozwała się dobrana włoska muzyka i śpiéwacy dworscy. Posępna jakaś cisza, panowała w około i prócz cichego odgłosu muzyki i pobożnych szeptów zgromadzonych osób, prócz serdecznych westchnień i cichych stąpań po ziemi usłanéj czarném sukném, nic słychać nie było. Grób był zrobiony nakształt pieczary, któréj boki zdobiły wszystkie precjoza i klejnoty, jakie tylko skarbiec kościelny posiadał. Ułożono je misternie w cyfry i wieńce, ustawując pomiędzy niémi zwierciadła, mnóstwo świéc, i lamp różnokolorowych. W głębi ukazywało się ciało Chrystusa Pana, strzeżone od dwóch rycerzy u boku grobu opartych na szablach, i uśpionych. Przez mały zaś okrągły otwór u góry, przesuwały się na szkle malowane postacie, męki pańskiéj. Dwie zaś fontanny, wśród powszechnéj ciszy, szemrały wyrzucając w górę srébrne krople pachnących wódek, któremi oddychało powietrze. Król modlił się długo i bacznie, a dwóch laików nakoniec podało mu krzyż do ucałowania.



— Czy wiesz? — mówił Jezuita Marquat[7] Spowiednik Króla, do leżącego na obszerném i wygodném łożu, chorego Spowiednika zmarłéj Królowéj Ks. Walentego Seidel[8], Król Jegomość ma się gorzéj i gorzéj, i nowy cios podobno serce jogo poruszy.
— Jaki? odezwał się po cichu chory, o czém mówisz?
— O Księciu Hetmanie Litewskim Radziwille, który dziś właśnie przybył do naszego miasta[9].
— Czy nie na to, umyślnie przyjechał, przerwał chory, ażeby w ostatniéj chwili Królowi spokojnie umrzéć nie dał, całe życie mu zatruwszy, i kraj nieszczęsnymi rosterkami swymi rozdarłszy.
— Nie — odpowiedział Marquat, powiadają, chociaż tego nikt przewidzieć nie może, że się przyjechał z Królem pogodzić i o przebaczenie go prosić.
— W czas, rzekł po cichu osłabiony Seidel, gdy już tyle ile mógł złego uczynił, gdy kraj wyniszczył i wiernych poddanych w smutku pogrążył, przed skonaniem, prosi Króla o przebaczenie! — ~ o! ten człowiek wielki ciężar poniesie na sumieniu.
— A któż z nas bez grzechu? odpowiedział Marquat, nalewając sobie spory puhar wina; wszakże, jeżeli on winien, winien temu, między nami mówiąc, i Król Jegomość.
— A któż z nas bez grzechu? przerwał znowu chory, to wiadomo każdemu — z kądże Hetman jedzie.
— Z Wilna, przybył tu w sto pięćdziesiąt koni, prosić o przebaczenie, i dziś podobno jeszcze ma się stawić u Dworu, bo mu powiedziano, że Król Jegomość ma się gorzéj. Niechce więc ani chwili utracić, aby z nią i przebaczenie na wieki od niego odsuniętém nie było.
— I cóż więcéj słychać na dworze? zapytał znowu słabym głosem Pater Seidel, odwracając twarz wychudłą i bladą, ku opowiadającemu.
— A cóż? — nic, odpowiedział Spowiednik królewski kiwając głową. Wszędzie posępność i smutek, luctus et moeror nobiscum sunt. Panna Urszula nie pomału zdaje się zasmucona, i około Króla się krząta.
— A Królewicz? a Kazanowscy — zapytał chory.
— Gotują się panować — rzekł Marquat. Królewicz dawnym żyje trybem przy kobiétach i winie; a Kazanowscy pomagają mu do tego. Młodzież cała przepada za nim, bo też prawdą a Bogiem, nie widziałem hojniejszego pana i uprzéjmego bardziéj dla wszystkich. To tylko dziwna, że wiele na przyszłość nie pamięta, i z wielkich swoich dochodów, grosza nigdy nie utrzyma — takiego też właśnie i potrzeba dla pochlebców. Ale niewiem, czy można Kazanowskich zwać pochlebcami.
— Zapewne, że nie — odpowiedział gasnącym głosem Spowiednik zmarłéj Królowéj — są to raczéj przyjaciele jego młodości i towarzysze zabaw. Kto wie tylko, jak mu się odwdzięczą, ale to pewna, że jemu wszystko winni, a gdyby im Królewicz serce tylko dał swoje, i tak godni by byli zazdrości.
— Zapewne, odpowiedział Marquat wzdychając i oglądając się w około. Bylibyśmy i my może mieli znaczenie u Królewicza, gdybyśmy byli umieli z okoliczności korzystać. Rodził się już i zaciągał ten węzeł, który miał szczęście przyszłe zakonu naszego stanowić, kto wie nawet, czy nie samiśmy go rozerwali.
— Wiem o czém mówisz, odrzekł Pater Walenty — były to piękne dla nas zamysły, i łatwe nawet do wykonania, ale niezręczność je popsuła. Czy Ksiądz Florjan był u Panny Urszuli?
— Był wczoraj — już to pono ostatki łask jéj na nasz zakon się zléwają bo jak Król oczy zamknie, Mejerinn mniéj od nas będzie znaczyła, trzeba z chwili korzystać.
— Trzeba! rzekł westchnąwszy Spowiednik Królowéj i zamilkł.




Tegoż samego dnia, to jest w sam Wielki Piątek, dał znać Hetman W. Ks. L., iż prosi Króla o posłuchanie i przebaczenie[10]. Siedział w ówczas Zygmunt w sypialnéj komnacie swojéj na łożu, pijąc winną poléwkę, gdy Marszałek Dworu, doniósł o tém żądaniu.
W pierwszéj chwili otrzymania téj wiadomości, słowa z zadziwienia Król wymówić nie mógł, przyszedłszy jednak trochę późniéj do siebie — rzekł niewyraźnie słabym głosem do przytomnych.
— Nie długo już zapewne pożyję, kiedy się tak wszystko płaszczy przedemną. Czemuż Książe wprzódy tego nie uczynił?
Na to pytanie nie umieli odpowiedzieć przytomni i milczeli, sama tylko Panna Urszula, u któréj wprzódy jeszcze był tajemnie Radziwiłł, odważyła się przełożyć Królowi, że zgoda choćby najpóźnieysza szkodzić nie może. Nic na to nie rzekł Zygmunt i nowe nastało milczenie, medycy zaś, a między niémi Oelhaf z uwagą wpatrywali się, to w twarze przytomnych, to w nieruchome i ciężkim tylko poruszane oddechem oblicze chorego.
Tym czasem, żadnej chwili niechcąc utracie, z pośpiechem żądał Zygmunt, aby dozwolono wejść Hetmanowi; lecz gdy przez usta panny Urszuli zapytał medyków, czyliby na to zezwalali, długie i przeciągłe milczenie, w wątpliwość wprawiać go zaczynało. Doktorowie patrzali z powątpiewaniem jeden na drugiego, a przytomni wlepiali w nich wzrok ciekawy, oczekując w tém jak od wyroczni, stanowczego głosu.
Wśród licznych wreście ukłonów, Oelhaf odezwał się, ale tak po cichu, że nic nie usłyszano, tylko jakieś porozrywane i nie składne dźwięki.
— Prosim głośniej, przerwano mu ze stron różnych, a po nowych ukłonach Doktor ku środkowi komnaty postąpił, i rzekł.
— Sprawa ta, ważniejszą jest, niż się zdaje, i większy daleko wpływ mieć może na zdrowie Króla Jegomości, niżeli sądzą ci, którzy medycyny nie znają, et hoc ipso nie pojmują, jakie bywały i bywają, skutki poruszenia umysłu, osobliwie w chorobie. Proszę tedy nomine współbraci moich, o chwilkę czasu, do wspólnego roztrząśnienia téj rzeczy i ogłoszenia zdania naszego. To kończąc skłonił się jeszcze kilkakrotnie, na wszystkie strony, i zaprosił medyków do ubocznej komnaty; a gdy odchodzić mieli Panna Urszula pokazała na migach Księdzu Marquat, aby się również udał z niémi.
W przyległej więc komnacie, poczet bałamutnych mędrców, otoczył w koło pierwszego doktora, i natężył słuch, na mające wyiść z ust jego wyrazy.
Medycy byli w liczbie siedmiu, ósmy był Ksiądz Marquat, a Pater Florjan od dawna siedzący w téj komnacie i czekający wyjścia swéj penitentki, był dziewiątym.
— Mości Panowie! rzekł w końcu Oelhaf, sądzę — iż przy tak opłakanym stanie zdrowia naszego Pana i Króla Jegomości Zygmunta III, z Bożej łaski, Króla Polskiego i wszystkich prowincij do tego kraju należących, Króla Szwedzkiego i Wielkiego Księcia Litwy etc. etc. etc. — iż mówię, w opłakanym stanie zdrowia, szczęśliwie nam, od czterdziestu pięciu lat panującego; sumienie nasze nie dozwala nawet potwierdzić bytności W. Hetmana — nie podobna albowiem, aby przy tém łez nie wylano.
— Będą to łzy radości — przerwał Marquat, i cóż zaszkodzić mogą?
— Wszelkie łzy ze wzruszenia pochodzą, a wszelkie wzruszenia, odpowiedział poważnie Oelhaf, oglądając się w około, przez zwykły wpływ na humory i ciało, chorobę powiększyć i pogorszyć mogą.
— Owszem — przerwał znowu Marquat, mnie by się zdało, chociaż nie jestem medykiem, że radość lecząc rany serca, i polepszając umysłowy stan człowieka, przez tenże wpływ, o którem Waszmość mówiłeś; dobry mieć może skutek. A któż się nie zgodzi na to, że pojednanie się nieprzyjaciół, obudwu radości wewnętrznej nie będzie przyczyną?
Doktor stał nic nie mówiąc; zdziwiony trochę i zmięszany razem tym sofizmatem, którego odbić się nie spodziewał, gdy w tém suchy i mały, uśmiechający się brunet, medyk nadworny, przerwał milczenie.
— Inaczéj uważają, powiedział, ci, którzy są nieświadomi wpływu uczuć, na humory. Hippokrates i Gallen zalecają ażeby chory, we wszelkiej cięższéj chorobie, affectus morbo graviori, zostawał jak najspokojniéjszym, nie stosuje się to jedynie do ciała, ale bardziej jeszcze do duszy — nie wchodząc w to czyli poruszenie, sprawione będzie, radością, lub smutkiem. Z tego powodu potwierdzam w zupełności zdania Wielmożnego Oelhafa, zgodne ze wszelkiemi przepisami, których złamanie grozi nie uchronną śmiercią — tak! śmiercią! powtórzył — śmiercią która jest morbus in cura bilis.
Po téj dyspucie, nastąpiło ogólne milczenie, którego nawet Ksiądz Marquat, przerwać nie chciał, czy nie mógł, gdy w tém jeden z Doktorów, okrągłéj postaci, wielkiéj głowy, cieńkich nóg, w jasno szarym hiszpańskim obcisłym stroju, postąpił i zapytał, bardzo cicho i ostróżnie.
— Jak sądzicie, Panowie, czyli Król długo jeszcze pożyć może? Medycy z niepewnością spójrzeli po sobie i nie wiedzieli co na tak stanowcze pytanie odpowiedzieć, jeden nareście odezwał się, jakby w imieniu wszystkich z miną powątpiewania i udanej niechęci.
— Niema wielkiéj nadziei.
— I ja tak sądzę — rzekł Oelhaf, spuszczając oczy w ziemię.
— I ja — I ja — odezwali się z cicha drudzy — I ja — przydał pierwszy pytający — a właśnie dla tego, dozwoliłbym téj ostatniéj może w życiu przyjemności Królowi Panu naszemu — ponieważ jéj żąda tak usilnie. Przy tém, rzekł zniżając głos znacznie, aby nam późniéj złego nie przypisywano, trzeba wcześnie zaskarbić sobie względy wszystkich, a dwor i Panna Urszula żądają tego.
— Panna Urszula żąda tego? zapytał śpiesznie, zmartwiony Oelhaf.
— Tak jest, odpowiedział Marquat.
— Niechże więc tak będzie.
— Niech tak będzie! zawołano jednogłośnie, i wszyscy zmierzyli ku sypialnéj komnacie. Zastali oni Króla w równym jak dawniéj stanie, nieco uśpionego, z ciężkim i przerywanym oddechem. Za ich wejściem podniósł bezsilne powieki i cicho zapytał. — Quid nam?
Panna Urszula powstała także z krzesła pytając, co uradzono.
— Niechcemy, odpowiedział Oelhaf poważnie, schylając się do ziemi prawie przed Królem, pozbawiać Najjaśniéjszego Pana naszego, Króla Polskiego i Szwedzkiego i W. Księcia Litewskiego, téj pożądanéj przyjemności, i chętnie na nią zezwalamy.
— Nie będzież to ze szkodą zdrowia? zapytała znowu Bawarka, to wzruszenie....
— To wzruszenie, przerwał z uniżonością Oelhaf, mogłoby wprawdzie sprawić revolutionem, ale gdyśmy głębiéj ten przedmiot roztrząsnęli, przekonaliśmy się, że wzruszenia przyjazne, dobre muszą mieć skutki.
— Tak więc sądzicie, przerwała Urszula, i obracając się ku Marszałkowi Dworu, rozkazała oznajmić Wielkiemu Hetmanowi, iż przyjść może.
Tym czasem nowy spor wszczął się pomiędzy medykami, z których każdy inaczéj chorobę królewską uważał, i odmienne chciał dawać leki, na które się drudzy nie zgadzali. W téj niepewności Panna Urszula silnie nalegała, ażeby na próżnych roztérkach czasu nie tracili, i wśród tych kłótni choremu umrzéć nie dali. Z dziwną gorliwością, dworka ta umiała się Krolowi przypodobać, ale najwięcéj przywiązała go do siebie, troskliwością w jego ostatniéj chorobie. Nie znała ona, ani snu, ani żadnych rozrywek lub zatrudnień, nad ciągły dozor chorego, który utracił już był siły i większą część przytomności.
Pobożny Król, ledwie chwil kilka napróżno wysiedziawszy, żądał, aby mu podano brewiarz i kazał zawołać zwykłego swego lektora, aby mu ten odczytał kapłańskie pacierze. Wszedł więc Pater Grothus Lektor Jego Królewskiéj Mości, z brewiarzem, i Król podniosł się za pomocą lekarzy na łóżku. Pater Grothus zdawał się być surowym i silnego charakteru człowiekiem, był mocnéj budowy ciała, ciemny włos nieco podstrzyżony spadał mu po skroniach, głowę miał dumnie wzniesioną; wyraz jogo oczu był posępny, a głos mocny i nakazujący. — Spojrzawszy na niego, każdy by sądził, że on był, z rzędu ludzi zimnych i nieczułych, lub raczéj z tych, którzy się karmią wyższymi uczuciami, których przeciwności pokonać nie mogą, z tych nakoniec, którzy sobie mają za obowiązek karcić cudze ułomności i wady, patrząc na wielkość wykroczenia, nie zaś na słabość tego, co je popełnił. Tak każdy sądził by może o Księdzu Grothusie; chociaż ani jeden rys, wykreślonego charakteru, nie zgadzał się z istotnymi przymiotami jego.
Głos Ks. Grothusa w czytaniu grzmiéć się zdawał, przestraszał i przeszywał serca, ale nie pocieszał tą słodką łagodnością, która mocniej czuć dając błędy nasze, zawstydza nas i na drogę prawą prowadzi. Ku końcowi codziennych, zwykłych pacierzy, które Król, jako Tercjarz Ks. Jezuitów odmawiał[11], dano znać o przybyciu Hetmana Radziwiłła.
Ksiądz Grothus powstał natychmiast z miejsca, zamknął poważnie księgę i rzekł.
— A odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.
Otwarły się podwoje i Książe w orszaku Dygnitarzy i Senatorów wszedł do komnaty. Cała jego postać nosiła na sobie oznaki wycierpianych trudów, przykrości i niewygod. Twarz jego była wielka i pełna wyrazu, był łysy, czoło miał wysokie i zorane, nos rzymski, oczy pełne ognia i żywości, a usta dumnie wzniesione. W téj nawet chwili bliskiéj pojednania i zgody, nie straciło jego oblicze szczególniejszego piętna, jakiem je przyrodzenie nacechowało.
Z pozorną uniżonością, łączyła się ledwie dostrzeżona chmurka nie ukontentowania i przykrości. Był on w bogatej długiéj delij z djamentowymi guzami, na wierzchu jéj wdział delikatny srébrny pancerz, w ręku trzymał buławę, a po ramionach spływał szkarłatny płaszcz aksamitny, sobolami podbity; w drugim ręku ściskał podobnyż sobolowy kołpak z bogatą śpinką i czaplim piórem.
Jak tylko wszedł, z uniżonością postąpił ku łożu, i przyklęknąwszy ucałował rękę Krolewską. Widać było, że i Pan i poddany umieli czuć całą radość tego pojednania, bo rozczulony nieszczęśliwym stanem Króla, Radziwiłł nawet wylał łez kilka. Król przypominając sobie wszystkie nieszczęścia, którym to pojednanie koniec kładło, wylał łez kilka, a przytomni umieli czuć także i dzielić radość jednających się nieprzyjaciół. — Zaraz po ucałowaniu ręki Królewskiej dał Zygmunt znak, aby Hetman powstał, a ten w następnych przemówił wyrazach.
» — Najjaśniejszy Panie! Widzisz oto przed sobą najniegodniéjszego ze sług swoich, który błaga cię, o łaskę i przebaczenie, nie zasłużywszy na nie. Umiém ja czuć mocno cały ciężar przewinienia mego, które tém staje się większem, im większa jest łaskawość i dobroć J. Królewskiéj Mości. Stokroć to mu Pan Bóg, w tém i przyszłém życiu nagrodzi, iż nie odmawiasz żadnemu z występnych, przystępu do tronu. Zaiste wielkie są występki moje, przed obliczem Jego Królewskiéj Mości i Rzplitéj, ale czas, okoliczności i wiek burzliwy i młody, były większą częścią powodem do postępku, którego teraz ciężko żałuję. Wciągniony i poduszczany ciągle do złego, nie miałem dość siły, aby się odeń oderwać, i nie mając nadziei przebaczenia, zostałem zatwardziałym grzesznikiem. Będzie dzień dzisiejszy pamiętnym i najszczęśliwszym w życiu mojem, gdyż cel najgorętszych i tajemnych życzeń moich osiągnąłem. Od téj chwili starać się będę godnie okazać, ile cenię, łaskę J. Królewskiéj Mości i dowieść, że jako byłem złym, tak dziś wiernym i posłusznym będę, jego poddanym.«
Z upodobaniem wysłuchał Król téj mowy i z wyraźną radością powtórnie uścisnął Hetmana, a przytomni od szczérych łez wstrzymać się nie mogli[12].
Doktorowie nakoniec lękając się ażeby zbytnie poruszenie nie szkodziło Królowi, poradzili, żeby się Hetman oddalił, co też natychmiast, ze względu na drogie zdrowie Zygmunta, uskutecznionem zostało.
Szczérze zapewne ten raz ostatni, przebaczono sobie ze stron obydwóch, i, choć za późno, zapomniano wszelkich krzywd i przykrości wzajemnie sobie wyrządzonych.
Szkoda tylko, że ta kłótnia możnego Pana z Królem, za późno się ukończyła i więcéj szkodziła krajowi, niżeli im obudwóm.







  1. W liczbie innych dzieł wielu okazujących sprośne czynności Jezuitów, jest jedno współczesne, trochę może przesadzone. Histoire des intrigues amoureuses du P. Peters Jesuite. Confesseur de Jaques II cidevant Roy d'Angleterre, a Cologne Cher Pierre Marteau MDCXCVIII. 1698 — 448 str. 8.
    Jest także w tym przedmiocie pisemko wydane naprzód przez Henryka de S. Ignat: Teologa Karmelitę pod zmyślonem imieniem Liberii Candidi, drukowane w Argentynie w 1szey Ed. dzieła Tuba Magna r. 1715, przypisywane przez Jezuitę Hulitemberg Polakowi Jaworowskiemu. W następnych Ed. pomienionego dzieła r. 1716, 1717 zostało opuszczonem. Mam je w rękopismie tłómaczone na język Polski.
    Warte także uwagi z mnóstwa innych. Catalogo, delle poco sane dottrine, che hanno insegnate, e de piu grandiosi attentati, che dal principio della loro fondazione fino al presente hanno comessi i padri della compagna di Gesu. — In Lugano MDCCLX. Per Giavinno Agreti. 8 p. 262.
  2. Zbierając nie wydane dotąd pomniki mogące posłużyć do uzupełnienia Historij Zygmunta III, wynalazłem wiele, takich, które okażą jak Jezuitów ceniono, chociaż to nie sekret od dawna.
  3. Hist.
  4. Hist.
  5. Hist.
  6. Hist.
  7. Hist.
  8. Hist.
  9. Hist.
  10. Hist.
  11. Historyczne, patrz Mucanti.
  12. Tak pisze, Ks. Albert Radziwiłł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.