Rok ostatni panowania Zygmunta III/Tom 2/3

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Rok ostatni panowania Zygmunta III
Podtytuł Obraz historyczny
Data wyd. 1833
Druk Drukarnia A. Dworca
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3.

Nadeszła Niedziela, dzień S. Marka — 25 Kwietnia 1632 — wszyscy w niepewności oczekiwali skutków lekarstw, Panna Urszula nieodstępna Królewskiego łoża, o ósméj zaraz zrana przywołała lekarzy, ażeby opatrzyli uczynioną umyślnie ranę na szyi, dla rozpędzenia humorów. Podniesiono zasłonione firanki — Meyerinn stała zamyślona u okna, niemogąc patrzéć na operacją, medycy skupieni byli koło łoża chorego i cichość panowała zupełna, przerywana tylko niekiedy szeptaniem doktorów, gdy podwoje się otwarły i po cichu, ostróżnie wszedł Denhoff do komnaty. Twarz jego i spójrzenia zdawały się chciéć czytać w oczach przytomnych, czyli by niebyło nowéj jakiéj nadziei, ale gdy próżno długo patrzał bacznie tu i ówdzie i nic nie wyczytał, zbliżać się nieznacznie zaczął ku łożu, aby się sam przekonał o stanie zdrowia Króla. —
Zygmunt cierpliwie znosił operacyą i ani słowa, nie wyrzekł, ani jęku w ciągu całym nie wydał. Denhoff na palcach podszedłszy ku łożu zapytał.
— Jakże zdrowie W. K. M.?
Na to pytanie nie było odpowiedzi i Wojewoda rozumiał, że Król znękany bolem, słysząc odpowiedzieć nie mógł.
— Jakże zdrowie W. K. M.?. powtórzył raz drugi zbliżając się nieco, mocniéjszym głosem.
Medycy kończyli swoją robotę, nie obracając się nawet ku niemu, a Zygmunt milczał.
Zmięszany tém trochę Wojewoda zbliżył się do samych głów łoża i zapytał po raz trzeci.
— Jakże zdrowie W. K. M.?
Na to pytanie, równie jak na pierwsze i drugie żadnéj, prócz głuchego milczenia nie odebrał odpowiedzi. Zaczynało go to dziwić, gdyż Król, osobliwie w ostatnich chwilach, zwykł był choć słówkiem jedném na pytania odpowiadać; postąpił więc jeszcze i z większą jak wprzódy pilnością jął się wpatrywać w oblicze Króla.
Jakież było jego podziwienie, gdy sam sobie nie wierząc, odkrył wreście, że pół twarzy, pokryte było żółtą bladoscią, oko z téj strony zamknięte i usta nieruchome[1].
— Co za nieuwaga? zawołał natychmiast głośno i śpiesznie do Oelhafa Wojewoda — czyż WMość nie widzicie, że pół twarzy już zmartwiało zupełnie, i że najjaśniéjszy pan, nieokazuje znaków życia. —
Medycy w ówczas dopiéro spójrzeli na twarz Króla i smutny przeciągły wykrzyknik rozległ się po komnacie.
— Cóż to? co to? zawołała nadbiegając Panna Urszula, i na widok który ją uderzył zakrywając oczy rękoma — O ja nieszczęśliwa! cóżeście to zrobili! dodała głosem pełnym żalu i smutku. Tym czasem Denhoff ze swojéj strony strofował silnie medyków.
— Nie trzebać przecie na to wielkiéj nauki, żeby rozeznać żywego od martwego — mówił — a Wasz Mość i tego nieumiecie.. Teraz że przynajmniéj śpieszcie się zapobiedz złym skutkom — głową swoją za nie odpowiécie.
Ze smutną i pomięszaną twarzą Oelhaf przebiegał od stołu do stołu, rozdawał leki i od siebie znowu łajał każdego kto się zbliżył.
— Jakto było niewiedziéć! wołał na podwładnych — otóż mi to doktory! ach! gapiu! śpiesz że się — no! prędzéj!
Wszyscy biegali, wszyscy byli w ruchu, komnata była pełna czynnych, lub przynajmniéj zdających się cóś działać. Ci naciérali skronie spirytusami, inni przynosili mocne zapachy, drudzy wléwali w usta orzeźwiające krople, reszta zaś która nic robić nie mogła, biegając tu i ówdzie, drugim przynajmniéj przeszkadzała do roboty. Panna Urszula lejąc łzy rzewne podtrzymywała głowę Króla, a Denhoff z surowém i baczném spójrzeniem, każde poruszenie doktorów uważał.
Wreście po godzinnych prawie bez skutecznych zachodach, oddech zaczął być wyraźniéjszy puls silniéj uderzył i promyk nadziei błysnął dla przytomnych. Podwojono usiłowań, leków, zapachów i oczy Króla poruszyły się, powiódł niemi smutnie po zgromadzeniu i wszyscy stanęli wryci, jak owi którzy po mozołach i trudach celu pożądanego osiągnęli.
Król zdawał się budzić po śnie długim, i przez chwilę namyślać się zdawał, co by miał powiedziéć, wreście, głębokie westchnienie wyrwało się z jego uciśnionych piersi, spuścił oczy i rzekł słabym głosem, ściskając rękę Panny Urszuli oblanéj łzami —
Na śmierć niéma lekarstwa — .. potrzeba umiérać![2].
Te słowa wymówione bardzo niewyraźne, napełniły smutkiem wszystkich i Ossoliński płacząc prawie oddalił się z Denhoffem.
— Moja Panno! — rzekł Król cichym i przerywanym głosem do Panny Urszuli — po śmierci mojéj żony — ty jedna umiałaś mi przykre osłodzić chwile — przyjm na pamięć od umiérającego ten pierścień — był on niegdyś mojéj biédnéj matki — zdejm go z palca — zdejm, ja niémam siły — i chowaj na znak, że byłem ci wdzięczny.
Ani słowa odpowiedziéć nie mogła Urszula, przyciśniona ciężarem boleści i smutku, a Zygmunt mocniéj jeszcze od niéj rozczulony łkając prawie — mówił daléj:
— Moja Panno — cenię twoje do mnie przywiązanie — czuję się słabym — bardzo słabym — ale medycy nie pomogą — lada godzina przyjdzie śmierć, od któréj nikt się nie wywinie... Każ zawołać Ks. Marquata — abym nieumarł bez spowiedzi i SS. Sakramentów.. Panna Urszula przywołała Dworzanina i wysłała go natychmiast po Jezuitę.




Nazajutrz równie jak od dni kilku pokoje królewskie były zamknięte, nikomu nie dawano posłuchania i ledwie najzaufańsze wpuszczano osoby, gdyż przeszłego dnia Królewiczom nawet do sypialni wejścia nie dozwolono. Panna Urszula ani na chwilę nieodstępna od Króla przechodziła się zamyślona, a Zygmunt nad spodziéwanie wszystkich wstał z łóżka i powolnym krokiem dowlókł się aż do okna. Lecz tam już go zupełnie ostatek sił opuścił, nie umiał, ani się cofnąć, ani siąść na blisko stojącém krześle i gdyby nie pomoc dworzan, którzy szli za nim i poskoczyli wnet ku niemu, byłby może upadł z niemocy na ziemię.
Usiadłszy jednak przy oknie — spoglądał smutnie na dziedzińce i widząc na nich, krzątającą się wesołą służbę, coraz bardziéj ponurym się stawał. —
— Panno Urszulo! rzekł nakoniec — podaj mi tam co do podpisania — mówiłaś zdaje mi się, że tam cóś jeszcze zostało — teraz bym podpisał.
Wyjęto na to wezwanie przygotowane papiéry, a Król nie czytając, na przełożenie Panny Urszuli podpisywał jak zwykle, niewiedząc co zawierają. W tém zatrudnieniu tak korzystném dla wielu osób, dobre pół godziny upłynęło, aż nareście znużony Król opuścił ręce i więcéj pisać już nie chciał.
Powlókł się więc ku łożu z pomocą dworzan i kazał przywołać Denhoffa, któremu wielce był wdzięczny za odkrycie i przestrzeżenie medyków, w czasie kiedy został paraliżem ruszony.
— Siądź tu, rzekł słabym głosem, tak że go ledwie zrozumieć było można, powiedz mi szczérze, co się dzieje na dworze i w mieście naszém? co robią synowie nasi?
— Wszyscy smutni Najjaśniéjszy Panie, błagają Boga o jego zdrowie i najgoręcéj się modlą. Wszyscy mamy jeszcze najsłodszą nadzieję, że ujrzym W. K. M. w pożądanym stanie zdrowia... ta nadzieja.
— Jaka nadzieja? przerwał cicho i niewyraźnie Zygmunt potrząsając lekko głową, jaka nadzieja — ? — niema nadziei — a synowie nasi?
— Modlą się wszyscy, proszą Boga o utrzymanie drogiego zdrowia W. K. M. — Biskupi nie odchodzą od ołtarzów.
— Pilnujcież W. Mość interessów Państwa, odezwał się znowu bardzo niewyraźnie Zygmunt i starajcie się, aby one z moją chorobą nie rozwiązywały się i nie były przyczyną jakich zamieszek.
Po tych kilku słowach, Król coraz gorzéj osłabionym się czując, zażądał spoczynku, i wszyscy się oddalili prócz medyków; nawet Panna Urszula zabrawszy podpisane przez Króla papiéry do swoich komnat na chwilę odeszła. Daniłłowicz i Ossoliński nie cierpliwi w otrzymaniu tego co im przyrzeczono, czekali już tam na nią, równie jak Kliński, Pater Florjan i prócz tego dwóch Jezuitów.
Niespokojném okiem przebiegła Bawarka spójrzała po przytomnych osobach, jak gdyby z ich przybycia nie bardzo rada była i przywitała dość ozięble, siadając na krześle na przeciw stołu. Podskarbi Daniłłowicz zbliżył się natychmiast poważnie i cichym głosem grzecznie, ale surowo zapytał oddając zwykły ukłon, tak cicho, iżby drudzy nic dosłyszeć nie mogli.
— Kiedyż Wielmożna Pani, spodziéwać się możem skutku obietnic waszych?
— Dotąd nie było jeszcze czasu po temu, odpowiedziała Meyerinn nie podnosząc oczu ku niemu, sądzę jednak, że jutro znajdę dogodną ku temu chwilę i dobrze by było, abyście się Waszmość razem z Panem Ossolińskim na dworze znajdowali. Com raz przyrzekła, tego nie odmówię, spuście się na mnie.
— Zawsze ufni byliśmy w jéj łasce i pamięci, rzekł znowu Ossoliński wyręczając Daniłłowicza, ale sądziliśmy, że przy tylu zatrudnieniach i troskliwości o rzeczy ważniéjsze, mogłaś WPani zapomniéć o mniéj nagłych i mniéjszéj wagi rzeczach.
— Źle na ten raz sądziliście, odpowiedziała grzecznie, lecz z nieukontentowaniem Panna Urszula, gdyż ja równie o moich przyrzeczeniach pamiętam, jak ci, którzy obietnicę otrzymali. Bądźcie Waszmość zdrowi. Po tém pożegnaniu, musieli się usunąć dwaj klienci, a gospodyni została sama jedna z trzema Jezuitami i Panem Klińskim.
— Waszmość, rzekła natychmiast powstając z krzesła, Waszmość Panie Kliński poczekaj tam chwilkę, a wy Ojcowie Przewiélebni raczcie usiąść i przełożyć mi krótko sprawę waszą, gdyż ledwie chwil parę mam wolnych.
Ksiądz Florjan na to wezwanie wskazał miejsca OO. Jezuitom, jako świadomszy i sam usiadł z tą poufałością, jakiéj zwykle używają domowi lub dobrze znajomi.
— Przyszliśmy tu, rzekł wreście po chwili namysłu przyszliśmy, jako proszący do Pana swego, żebrać uginając się przed nią, o łaskę któréj nigdzie zaiste, jak tylko tu za jéj wstawieniem się, otrzymać możemy,
— Tak, Wielmożna Pani, przerwał jeden z przybyłych, ośmielony zaczęciem Ks. Florjana mamy w Bogu nadzieję, że jako prawowierna i gorliwa o chwałę Bożą chrześcijanka, zechcesz za nami rzucić słówko, w rzeczy o któréj kilkakroć submitując ci się Wielmożna Pani przekładaliśmy. Wiesz sama Wielmożna Pani, że stan Kościołów naszych i Kollegijów Krakowskich przy S. Barbarze i S. Pietrze, Warszawskich takoż tutecznych, które z łaski Pana naszego dzierżemy, Wileńskich takoż Kościołów S. Kazimierza i Farnego, stan nie jest najpomyślniéjszy, przykre okoliczności, i czas niszczyciel wszystkiego, znacznie je nadwerężył. Niemówię o innych pomniéjszych, które mniéj ozdób, a jedynie tylko prostego ochędóstwa potrzebują, ale o znaczniéjszych, które położone będąc w miejscach jawniéjszych na oku ludzkiém, muszą zawsze, jako nasz Zakon, łaską stolicy Apostolskiéj przodkuje innym, tak one wytwornością i wspaniałością inne przewyższać. Dziś już słusznie, z bolem serca naszego, słusznie się chlubią niektóre zakony, że nas przesadzają w saméj tylko okazałości domów Bożych, a my którzy wielkie iścizny włożyliśmy w liczne poprawy klasztorów i Kościołów naszych; nie mamy, ani mieć możem sposobu zaradzania w zupełności teraźniéjszym niedostatkom naszym.
— Raczcie mówić krócéj, przerwała Urszula, wiem już czego żądacie!..
— Upraszamy najpokorniéj, mówił daléj Jezuita, ażeby Król Jegomość przez wzgląd na usługi nasze, na pracę, gorliwość i wierność raczył nam w tém dopomodz, czyli ze skarbu, czyli ze swéj łaski, czyli nareście z koronnych majątków posiadłością.
— Chętnie bym się do tego przyczyniła, abyście skutek żądań waszych otrzymali, odpowiedziała potrząsając głową Urszula, ale się przyznam, iż mi się zdaje, że majątki ziemne, zapisy i fundusze waszego Zakonu, wystarczać by wam powinny na utrzymanie Kościołow i Klasztorow, nie ma bogatszego w Polsce, nad wasz Zakonu, i tak już sarkają ślachta i panowie, że macie nieprzeliczone skarby leżące, że bogactwa wasze są nad potrzeby, możemyż zatém uczynić to co chcecie, nie narażając się na wymówki?
— Język ludzki, język potwarzy i zazdrości, zawołał głośno dotąd milczący Jezuita, nie szkodzi tym, nad którymi niesprawiedliwie się pastwi, słabym jest ten, kto chwałę Bożą, poświęca widokom światowym, lękać się w tém sądu ludzi co w oczach Boga jest nieposzlakowanym i dobrém, jest to —
— Przekonywacie mnie, wzruszona przerwała Urszula, jednakie wątpię, czyli będzie w méj mocy, zadość waszym uczynić żądaniom i potrzebom.
Księża pospuszczali głowy smutnie patrząc ponuro jeden na drugiego, a Ksiądz Florjan podniósł głos znowu.
— Wielmożna Pani! — doświadczyliśmy nieraz jéj łask i nigdy naprzykrzonymi okazać się niechcemy — ale potrzeba nas nagli, przybytki Boże długo zostaną w stanie potrzebującym naprawy — bo my biédni z naszych dochodów, ledwie co naglejszego opędzić mogąc, wziąść się do tego nie możemy.
— Jakąż summą, dopomódz by wam można? zapytała z cicha Urszula, a Księża rozjaśnione oczy podnieśli na siebie i w długiém milczeniu, zdawali się chciéć pogodzić swojo zdania. Ks. Florian śmielszy od innych namyśliwszy się nieco, pokazał zręcznie współ braciom na palcach liczbę dziesięć i w powietrzu potém trzy zera zakreślił; inni zgadzać się na to zdawali, a gdy tak niema umowa między niémi stanęła, wszyscy zręcznie udali w oczach Bawarki, głębokie zamyślenie i w końcu piérwszy Jezuita z układną miną, pokornie przemówił.
— Trudno to, a nie podobna prawie, wyrachować dokładnie ilość, która by nas zapomódz mogła, jednakże po długiéj rozwadze, zdaje mi się, że summa 10,000 czerwonych złotych, polepszyła by stan naszych interessów.
Ksiądz Florian biegły w udawaniu, wielkie oczy zrobił na te słowa i przerwał natychmiast mówiącemu, chociaż sam tę summę podyktował.
— A gdzie tam! a gdzie tam! to za mało! za mało, ja niewiém, czy i dwudziestu na tyle odmian wystarczy!
Trzeci Jezuita musiał także odegrać swoją rolę i westchnąwszy z pobożną miną, z oczyma wzniesionymi ku niebu oświadczył, że i trzydziestu będzie za mało.
— Wielka to, wielka summa, odpowiedziała Panna Urszula, niewiém z kądbyście ją otrzymać mogli. Wiém ja, że kto wam daje, Bogu daje, ale mimo szczérych chęci, niewiém czy co zrobię!.
— Ofiary, przerwał trzeci Jezuita głośno i porywczo, wszystkie ofiary jakie tylko czynić możem, są milsze Panu Bogu, jeśli je z własną czynim prywacją. Takowe umartwienia stokroć się wynagradzają!.
— Nie obce mi są te zdania, rzekła znowu Panna Urszula powoli i wyraźnie, i jako wierna katoliczka, dawno wiém o nich, ale uczynić wam jednak czego żądacie niemogę. Teraz gdy wasze potrzeby są tak nagłe, pomówię z Podskarbim czyliby zaległych summ jakich przeznaczyć wam niemożna. Co się tycze mnie, z mojéj ręki na naprawę Kościołów Wileńskich, ofiaruję wam pięć tysięcy czerwonych złotych, a na pamięć moją do Skarbcu domu Waszego w Wilnie, przeznaczam Różę złotą[3], daną mi w darze od Urbana Papiéża[4]. Ta jednak jaka droga mi pamiątka, chyba po śmierci mojéj oddana wam zostanie. Pieniądze wyliczone będą niezwłócznie, a co u Króla wyrobić potrafię, o tém wam oznajmię. Polecam się modlitwom waszym!..
To mówiąc do wyjścia się zabiérała, a Jezuici wzdychając, kłaniając się i dziękując przeprowadzali ją długo oczyma.







  1. Hist.
  2. Hist.
  3. Hist.
  4. Hist.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.