Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


IV.

Widząc zbliżającą się do siebie Herminję, panna de Beaumesnil tak zdziwiła się jej uderzającą pięknością, że nawet nie zauważyła tego kulenia, jakie księżna udawała, ażeby cały wieczór nie tańczyć. (Jeżeli czytelnik nie domyślił się jeszcze powodu, dla którego wyrzekła się tańca, co w młodej panience jest rzeczą tak rzadką, to dowie się o nim nieco później).
Lecz jeszcze większe było zdumienie Ernestyny, kiedy księżna usiadła przy niej i rzekła do niej jak najuprzejmiej:
— Jestem upoważnioną przez gospodynię domu zastąpić w części przynajmniej, jeżeli pani pozwali, miejsce jej córek.
— Zlitowano się przecież nade mną — pomyślała z początku panna de Beaumesnil z bolesnem upokorzeniem.
Lecz dźwięk głosu Herminji był tak słodki, tak ujmujący, jej powabne rysy miały wyraz tak życzliwy, że Ernestyna wkrótce zaczęła sobie gorzko wyrzucać swoje pierwsze wrażenie i odpowiedziała księżnej:
— Dziękuję pani, równie jak i pani Herbaut za dobroć, którą mi pani okazuje, lecz obawiam się zatrzymać panią przy sobie i pozbawiać ją przyjemności...
— Tańczenia? rzekła Hertminja z uśmiechem, przerywając Ernestynie. — Mogę panią w tej mierze uspokoić, noga boli mnie dzisiaj okropnie, a to nie dozwala mi brać udziału w tańcu; lecz za to wielkie nieszczęście zostanę wynagrodzona towarzystwem pani.
— Rzeczywiście, dobroć pani zawstydza mnie.
— Mój Boże, wszakże ja robię poprostu toż samo, cobyś pani, jestem o tem przekonaną, uczyniła dla mnie, gdybyś mnie widziała samotną, jak się to zwykle dzieje, kiedy kto pierwszy raz znajduje się w jakiem towarzystwie.
— Nie sądzę, pani — z uśmiechem odpowiedziała panna de Beaumesnil, zupełnie ujęta naturalną uprzejmością Herminji — nie sądzę, ażeby pani kiedykolwiek pozostała samotną, nawet tam, gdzie się po raz pierwszy pokażesz.
— Ah! pani, pani! — zawołała Herminja wesoło — zawstydzasz mnie tylko, odzywając się do mnie z podobnemi grzecznościami.
— O! zapewniam panią, że mówię to tylko co myślę — odpowiedziała Ernestyna tak szczerze, że Herminja, ujęta tą otwartością pochwały, odpowiedziała:
— W takim razie, dziękuję pani za to uprzejme zapewnienie, jest ono szczere, nie wątpię o tem, czy prawdziwe, to rzecz inna; ale powiedz mi, pani, jak ci się podoba nasz balik?
— Jest bardzo przyjemny.
— Nieprawdaż, każdy jest wesoły, swobodny... Czas spędza się jaknajlepiej; czego można żądać więcej? mamy tylko jednę niedzielę w tygodniu, stąd też, dla nas wszystkich co tu jesteśmy, zabawa jest prawdziwą zabawą, gdy tymczasem dla wielu innych ludzi, jest ona, jak mówią, zatrudnieniem, i to jeszcze zatrudnieniem bardzo uciąźliwem. Przesyceni wszystkiem, nie wiedzą co wymyślić, ażeby się rozerwać.
— Czy pani myśli, że oni się przynajmniej bawią?
— O nie! gdyż zdaje mi się, że niema nic smutniejszego, jak to skrzętne szukanie rozrywek.
— Zapewne, że to musi być smutne, równie smutne, jak szukanie prawdziwego przywiązania, kiedy kto przez nikogo nie jest kochany — powiedziała Ernestyna, mimowolnie ulegając wpływom swoich smutnych myśli.
Dziewica wymówiła te słowa z wyrazem takiej melancholji, i na jej twarzy taka malowała się boleść, że Herminja była widocznie wzruszona.
— Biedne stworzenie! — pomyślała księżna — zapewne nie jest lubiana przez swą rodzinę, a ten rodzaj upokorzenia, jakie musiała uczuć, widząc się tak przez wszystkich opuszczoną, pomnożył jeszcze jej smutek, gdyż nie przyszło mi to na myśl, widząc ją tak samotną na sofie, że była wystawiona na spojrzenia całego towarzystwa, a może nawet na jego szyderstwa.
Przypadek stwierdził domysły Herminji.
Figury kontredansa sprowadziły ową brzydką panienkę i jej tancerza w papuzich rękawiczkach napowrót przed Ernestynę; księżna dostrzegła spojrzenie politowania, jakiem wybrana rzuciła na pozostawioną.
I panna de Beaumesnil dostrzegła to spojrzenie. Zdawało jej się, że dla każdego była tylko przedmiotem szyderczego politowania, a myśl ta była dla niej nader bolesna. Łatwo sobie teraz wyobrazić jej wdzięczność dla Herminji, kiedy ta starając się uśmiechnąć do niej, powiedziała:
— Czy pani pozwoli mi pomówić ze sobą otwarcie?
— O, mój Boże! z całego serca.
— Dobrze więc, lecz zdaje mi się, że tu nadzwyczajnie gorąco. Jeżeli pani sobie życzy, przejdziemy na chwilę do pokoju pani Herbaut.
— Dziękuję pani, dziękuję — rzekła Ernestyna, powstawszy szybko i spojrzawszy na Herminję wdzięcznym wzrokiem, w którym drżała łza wzruszenia. — Dziękuję z całego serca — dodała pocichu.
— Jakto, dziękuję pani? — zapytała Hermimja zdziwiona, podając jej swą rękę. — Przeciwnie, to ja powinnam pani dziękować, że z mojej przyczyny opuszczasz salę balową.
— Ja dziękuję pani dlatego, żem panią zrozumiała — odpowiedziała Ernestyna, wychodząc z księżną do sypialnego pokoju, w którym nikogo nie znalazły.
— Teraz, kiedy jesteśmy same — rzekła Herminja do Ernestyny — wytłumacz mi pani, dlaczegoś mi dziękowała, gdy właśnie...
— Pani — przerwała Ernestyna księżnie, jesteś pani szlachetną, powinnaś także być i otwartą.
— O, otwartą! jest to moim przymiotem, albo raczej moją wadą — odpowiedziała Herminja, śmiejąc się — powiedz mi, pani, tedy, dlaczego odwołujesz się do mojej otwartości?
— Właśnie, kiedy mnie pani wezwała, ażebym z tobą tutaj przyszła, pod pozorem, że w sali jest zbyt gorąco, usłuchałaś pani tylko swego dobrego serca, mówiąc do siebie: to biedne dziewczę jest zupełnie opuszczone, nikt nie zaprosił jej do tańca, dlatego, że nie jest ładna; siedzi sama, narażona może na szyderstwo tańczących; cierpi zapewne z powodu takiego upokorzenia, pójdę do niej, wydobędę z tego poniżenia, sprowadziwszy ją tutaj pod jakimbądź pozorem. O! powiedziała to pani sobie, nieprawdaż? — dodała panna de Beaumesnil, nie zmuszając się już tym razem do ukrycia łez, które wzruszenie wyciskało z jej oczu. Przyznaj pani, żem dobrze zgadła.
— To prawda — rzekła Herminja ze zwykłą sobie szczerością — dlaczego nie miałabym się przyznać do współczucia, jakiem mnie natchnęło pani położenie?
— Więc dziękuję pani powtórnie — zawołała Ernestyna, podając Herminji swą rękę — nie wiesz pani, jak mnie twoja otwartość czyni szczęśliwą.
— A pani — rzekła Herminja, ściskając rękę Ernestyny — kiedy chcesz, ażebym była otwartą, nie uwierzy pani, jak mnie boleśnie dotknęło to, coś pierwej powiedziała.
— Ja!
— Bezwątpienia; mówiąc pani, że to musi być smutnie gonić z takim trudem za jakąbądź rozrywką, kiedyś mi odpowiedziała głosem, na który ścisnęło się moje serce: „Jest, to równie smutnem, jak szukanie prawdziwego przywiązania, kiedy kto przez nikogo nie jest kochanym“.
— Pani — rzekła Ernestyna zmieszana.
— O! kiedyś pani to mówiła, wyglądałaś bardzo smutno; nie możesz tego zaprzeczyć. Nie dałamże pani pierwszego doznała wzruszenia.
— Prawda. Byłabym niewdzięczną, gdybym nie poszła za tym przykładem.
— A więc — rzekła Herminja z pewnem wahaniem — pozwól mi pani zadać jedno pytanie, lecz, proszę, nie przypisuj go próżnej ciekawości; zapewne nie doznajesz pani od swoich takiej miłości, jakiejbyś pragnęła?
— Jestem sierocą — odpowiedziała panna de Beaumesnil głosem tak tkliwym, że Herminja zadrżała i jeszcze większego doznała wzruszenia.
— Sierotą! — zawołała — sierotą!! Ah! rozumiem panią, gdyż i ja...
— I pani jesteś sierotą?
— Tak jest.
— O jakież to szczęście — rzekła Ernestyna z zapałem. Lecz pomiarkowawszy, że ten mimowolny okrzyk, mógłby się wydawać dziwacznym, dodała — przebacz mi, pani, przebacz! lecz...
— I ja panią odgadłam — odpowiedziała Herminja z radosnym uśmiechem. Jakież to szczęście miało znaczyć: ona wie jak smutnym jest los sieroty i może mnie pokocha, może znajdę u niej tę miłość, której nigdzie nie mogę pozyskać. Nieprawdaż? — odparła Herminja, podając obie ręce Ernestynie. — Nieprawdaż, ja odgadłam panią?
— Ah! tak jest, tak! — odpowiedziała Ernestyna, coraz bardziej ujęta temi pociągającemi słowy Hermiinji. — Byłaś pani dla mnie tak dobrą, zdajesz się być tak szczerą, że pragnę usilnie zjednać sobie miłość pani; ale jest to tylko życzenie, gdyż nie śmiem powiedzieć, nadzieja — mówiła dalej Ernestyna nieśmiało — pani mnie wcale nie zna.
— A ja, — czy więcej jestem pani znana?
— Nie... lecz pani, to zupełnie co innego.
— Jakto?
— Jestem już i tak pani obowiązaną i proszę powtórnie...
— A któż pani mówi, że nie uważałabym tego za wielkie szczęście dla siebie, ofiarować pani tę miłość, której odemnie żądasz, jeżeli mnie także swoją obdarzyć nawzajem zechcesz? Pani zdajesz mi się być tak godną współczucia, tak zajmującą — dodała Herminja, czując również ze swej strony pociąg coraz żywszy do Ernestyny. Lecz zamyśliła się nagle i dodała — wiesz pani, że to jest rzecz szczególna.
— Co takiego, pani? — zapytała Ernestyna strwożona nieco zamyśleniem malującem się w twarzy księżnej.
— Znamy się zaledwie od pół godziny, nie wiem nawet nazwiska pani, pani nie wie mojego... a jesteśmy już tak szczere...
— Mój Boże — rzekła Ernestyna z obawą i głosem prawie błagającym, jakgdyby lękała się, aby Herminja nie poprzestała na tem tylko współczuciu, jakie jej dotąd okazała — czemuż się pani, dziwi, że pomiędzy dobroczyńcą a zyskującym dobrodziejstwo może tak prędko powstać miłość i zaufanie? Pozwól mi pani uczynić sobie uwagę, że nic tak nie jednoczy ludzi, nic ich nie wiąże silniej i prędzej, jak litość z jednej, a wdzięczność z drugiej strony.
— Zbyt wielką czuję potrzebę podzielania zdania pani — odpowiedziała Herminja w części z uśmiechem, a w części ze wzruszeniem — zbyt wielką mam chęć wierzenia twym słowom, ażebym przyjąć nie miała wszystkich pani powodów.
— Ale powody te są rzeczywiście — odpowiedziała Ernestyna, ośmielona tem pierwszem powodzeniem i nadzieją, że w Herminji toż samo obudzi przekonanie. — Potem, widzi pani, nasze jednakowe położenie przyczynia się także do naszego wzajemnego zbliżenia; jesteśmy obie sierotami, a to już jest niejakim węzłem między nami.
— Tak — rzekła księżna, ściskając ręce Ernestyny — jest to dwakroć drogim dla nas węzłem, jeżeli nie może istnieć między nami inny.
— Więc pani może mi ofiarować miłość swą? — powiedziała Ernestyna w nadmiarze szczęścia, oddając Herminji serdeczne uściśnienie — swą miłość jednodniową?
— Pierwej — rzekła księżna — nie znając jeszcze pani, byłam wzruszona jej przykrem położeniem. Teraz, zdaje mi się, że panią kocham, bo widzę, że masz dobre serce.
— O! nie zdoła pani sobie wystawić, jaką te słowa są dla mnie pociechą — zawołała panna de Beaumesnil — nigdy też nie okażę się niewdzięczną, przysięgam pani.
— Ale zaraz prawie dodała: — pani?... nie, zdaje mi się teraz, że z trudnościąby mi przychodziło używać tego wyrazu.
— I dla mnie byłoby równąż przykrością odpowiadać tak ceremonjalnie — rzekła księżna. — Nazywaj mnie zatem pani Herminją, pod warunkiem jednak, że ja nazywać cię będę?...
— Ernestyną.
— Ernestyną! — zawołała Henminja ze zdziwieniem, przypomniawszy sobie, że takie było imię jej siostry, imię które hrabina de Beaumesnil kilka razy wspominała wobec młodej artystki, rozmawiając z nią o swej ukochanej córce. — Twoje imię jest Ernestyna — dodała Herminją — mówiłaś dopiero o węzłach jakie nas łączą, otóż teraz jeszcze jeden więcej przybywa między nami.
— Jakto?
— Osoba, dla której czułam pełne szacunku przywiązanie, miała córkę z takiemże samem imieniem.
— Widzisz więc Herminjo — rzekła panna de Beaumesnil — ile to mamy powodów, ażeby się kochać wzajemnie; a ponieważ jesteśmy już przyjaciółkami, przeto obsypię cię pytaniami, z których jedno drażliwszem może będzie od drugiego.
— A ja, a ja! o! zobaczysz — odpowiedziała Herminja, śmiejąc się wesoło.
— Naprzód, czem się trudnisz, jaki jest twój zawód, Herminjo?
— Daję lekcje śpiewu i muzyki.
— O, jakże muszą być szczęśliwe twoje uczennice, jak musisz być dla nich dobra!
— Wcale nie; jestem bardzo surowa — odpowiedziała Herminja żartobliwie — a ty, Ernestyno, czemże ty się trudnisz.
— Ja? — rzekła panna de Beaumesnil zmieszana nieco — ja zajmuję się haftowaniem i robotą krzyżową.
— A masz też dosyć roboty, moje kochane dziecię? — zapytała księżna z macierzyńską niemal troskliwością. — Teraźniejsza pora nie jest bardzo pomyślna dla tego rodzaju pracy.
— Niezbyt dawno jeszcze przybyłam z prowincji na mieszkanie do moich krewnych — odpowiedziała Ernestyna z większem jeszcze pomieszaniem, i zdobywając się na coraz większą siłę w trudnem swojem położeniu. — Dlatego też, domyślasz się pewnie, Herminjo — dodała — że teraz, nie może mi jeszcze zbywać na robocie.
— W każdym razie gdyby ci miało na niej zbywać, spodziewam się, że chociaż w części będę ci jej mogła dostarczyć, kochana Ernestyno.
— Ty! jakimże sposobem?
— Dawniej i ja także robiłam dla kupców, gdyż... lecz... przyjaciółki, i do tego biedne, mogą sobie wszystko powierzyć. Czasami zbywało mi na lekcjach, w takim razie hafciarstwo było moim ratunkiem. Ponieważ zaś byli bardzo zadowoleni z mojej roboty, w domu, o którym mówię, i który prowadził znakomity handel takiemi wyrobami, przeto pozostałam z nim w dobrych stosunkach; jestem więc przekonaną, że, jako przeze mnie poleconej, powierzać ci będzie niektóre roboty.
— Lecz jeżeli i ty także haftujesz, Henminjo, to pozbawiłabyś się dla mnie znacznej może pomocy, i gdyby ci miało zabraknąć lekcyj — rzekła Ernestyna, czując się szczerze wzruszoną tą wspaniałomyślną ofiarą Herminji — cóźbyś wtedy poczęła?
— O, ja nie ten jeden tylko mam sposób — odpowiedziała dumna dziewczyna — ja umiem także sztychować nuty. Ale widzisz, najważniejszem jest, ażebyś miała pewną robotę, kochana Ernestyno, gdyż niestety, zapewne już wiesz, o tem że dla nas, równie jak dla tych wszystkich, którzy żyją z własnej pracy, niedość jest mieć dobre chęci i odwagę, my musimy także mieć i robotę.
— Bezwątpienia, gdyż inaczej czeka nas bardzo przykre położenie? — rzekła Ernestyna, pomyślawszy po raz pierwszy o nieszczęśliwym losie tylu biednych dziewcząt, i zasmuciwszy się nad tem, że jej nowa przyjaciółka musi już znać to przykre położenie, o którem dopiero co wspomniała.
— Tak, to bolesne — odpowiedziała Herminja ze smutkiem — próżne są dobre chęci i największa odwaga, jeżeli komu zbywa na środkach! Dlatego też starać się będę wszystkiemi siłami, ażebyś nie doświadczyła tego smutku, moja biedna Ernestyno. Lecz powiedz mi, gdzie mieszkasz? odwiedzę cię kiedy, idąc na moje lekcje, jeżeli mi tylko nie będzie bardzo z drogi, gdyż na nieszczęście, ja muszę się bardzo liczyć z moim czasem.
Tu pomieszanie panny de Beaumesnil dosięgło najwyższego stopnia, tem więcej, że konieczna potrzeba zniewalała ją do popełnienia kłamstwa; nareszcie, po chwili milczenia, odpowiedziała z wahaniem: — Kochana Herminjo, wielkąby mi to sprawiło przyjemność, przyjąć cię u siebie... lecz... moi krewni...
— Biedne dziecię! rozumiem — rzekła Herminja ze współczuciem, i mimo wiedzy swojej przychodząc w pomoc Ernestynie — nie jesteś we własnym domu, a krewna twoja daje ci to dotkliwie uczuć.
— Tak jest! — zawołała panna de Beaumesnil uradowana takiem tłumaczeniem — kuzynka moja nie jest wprawdzie zła, lecz kapryśna — dodała z uśmiechem — dziwaczka, doprawdy byłabym naraziła cię na jakie niezadowolenie.
— Rozumiem — zawołała Herminja, śmiejąc się także — dosyć tylko powiedzieć, że jest kapryśna; nigdy cię więc nie odwiedzę. Ale za to, Ernestyno, ty mnie musisz czasami odwiedzać, jeżeli ci tylko czas pozwoli.
— Właśnie chciałam cię o to prosić, Herminjo; takie odwiedziny będą dla mnie prawdziwem szczęściem, uroczystością!
— Zobaczysz jak ładny, jak zalotny jest mój pokoik — rzekła księżna; lecz pomyślawszy, że jej młoda przyjaciółka nie mieszka może tak ładnie, poprawiła się, dodając: — jeżeli mówię, że moja izdebka jest ładną, to tylko z żartów, ze swawoli.
Ernestyna posiadała już, że tak powiemy, klucz do serca i charakteru Herminji; powiedziała więc z uśmiechem:
— Herminjo, bądź otwarta.
— W czemże, Ernestyno?
— Mieszkanie twoje jest piękne, a poprawiłaś się dlatego tylko, ażeby mnie nie zasmucić; pomyślałaś bowiem, że ja, przy mojej grymaśnej kuzynce, nie mam tak ładnego pokoiku.
— Ale wiesz Ernestyno, ty jesteś niebezpieczna, gdyby kto miał jakie tajemnice — dodała księżna z uśmiechem — ty wszystko zgadniesz.
— Byłam o tem przekonana, że twój pokoik musi być bardzo ładny, jakże się ucieszę, gdy go zobaczę!
— Nie powinnaś mówić: jakże się ucieszę, gdy go zobaczę. Lecz powiedz: Herminjo, dnia tego i tego przyjdę zrana wypić z tobą filiżankę mleka.
— O! powiem to z całego serca.
— Ja zaś przyjmuję to z całego serca, tylko jeżeli przyjdziesz, musisz to uczynić o godzinie dziewiątej, gdyż o dziesiątej zaczynają się moje lekcje. Słucham tedy, kiedyż przyjdziesz?
Panna de Beaumesnil w nowej znalazła się trudności, z której ją sama opatrzność wybawiła, objawiwszy się w postaci znanego nam Oliwiera.
Wierny swojej szlachetnej obietnicy, danej pannie Herbaut, zacny młodzieniec zbliżył się do Ernestyny, ażeby ją z litości zaprosić do następnego kontredansa.
Oliwier pozdrowiwszy naprzód Herminję, wyrazem uprzejmym i serdecznem, ukłonił się następnie pannie de Beaumesnil z jak największą grzecznością i zapytał ją uroczystym głosem:
— Czybyś mnie pani nie raczyła zaszczycić poświęceniem mi następnego kontredansa?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.