Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom II/Pycha/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XIII.

Nadszedł nareszcie ów dzień, w którym miał się odbyć wielki bal w domu pani de Mirecourt.
Podczas tej świetnej zabawy, panna de Beaumesnil miała wejść w bliższe stosunki z trzema ubiegającymi się o jej rękę kandydatami.
Ta ważna wiadomość, że najbogatsza panna we Francji, tego wieczoru po raz pierwszy pokaże się w świecie, była przedmiotem wszystkich rozmów i powszechnej ciekawości; z tego powodu zapomniano nawet o pewnem samobójstwie, które się dopiero co przytrafiło, i okryło żałobą jedne z najznakomitszych rodzin Francji.
Pani de Mirecourt, gospodyni domu, nie taiła bynajmniej swojej dumy, że panna de Beaumesnil w jej salonie po raz pierwszy miała wystąpić, i szczerze winszowała sobie, że to zapewne w jej domu przyjdzie do skutku połączenie tak znakomitej panny z młodym księciem de Senneterre, gdyż oddana zupełnie matce Geralda, pani de Mirecourt była jedną z najgorliwszych pośredniczek w tym związku.
Znajdowała się ona w pierwszym salonie, jak to jest powszechnym zwyczajem, ażeby w nim przyjmować przybywające damy, i odbierać powitania mężczyzn. Niecierpliwie oczekiwała księżnej de Senneterre, która obiecała przybyć z Geraldem jak najwcześniej, a jednak dotąd nie przybywała.
Mnóstwo osób, brew wszelkim zwyczajom, znajdowano się w tym pierwszym salonie; ciekawość sprowadziła je tutaj, ażeby jak najprędzej zobaczyć parnię de Beaumesnil, której nazwisko na wszystkich znajdowało się ustach.
Pomiędzy młodzieżą męską mało było takich, którzyby nie objawiali większej troskliwości w swojem ubraniu; nie dlatego, ażeby mieli jawne zamiary, ale któż może wiedzieć... bogate panny są niekiedy tak dziwaczne! któż może przewidzieć skutki jednej rozmowy, jednego kontredansa, skutki pierwszego i silnego wrażenia.
Dlatego też każdy, rzucając ostatnie i zadowolone spojrzenie w zwierciadło, myślał o tych rozmaitych i trudnych do uwierzenia wypadkach, w których bogate dziedziczki zakochały się w nieznanych prawie mężczyznach, których następnie wbrew woli swych krewnych zaślubiły, stąd cała ta zacna młodzież, podniecona surową cnotą, jedną tylko zajęta była myślą: małżeństwem... posuwała ona swą sumienność, swą uczciwość tak dalece, ceniła małżeństwo dla samego tylko małżeństwa tak wysoko, że żona była w jej oczach ledwie jakimś nic nie znaczącym dodatkiem.
Przeto każdy kandydat, stosownie do charakteru swej fizjognomji o tem jedynie myślał, jakby się odznaczyć od innych; przystojny, starał się wydawać jeszcze przystojniejszym, jeszcze niebezpieczniejszym; ten zaś, który nie posiadał zbyt powabnej powierzchowności, albo nawet był brzydki, usiłował nadać sobie wyraz człowieka rozumnego lub melancholijnego; wszyscy zaś wmawiali w siebie, jak się ta powszechnie dziać zwykło, kiedy kto pozwoli się uwieść ułudom niemieckich loteryj, które zapewniają kilkomiljonowe wygrane:
— Prawdę powiedziawszy byłoby to szaleństwem, gdybym miał myśleć że to ja wygram jeden z bajecznych, wielkich losów; dzieciństwem byłoby wierzyć ponętom zwodniczej fortuny; ale cóż mi to szkodzi, wszakże, widzieliśmy już na świecie szczęśliwych graczów! Co się tyczy osób, składających towarzystwo pani de Mirecort, były one prawie też same, które parę miesięcy temu znajdowały się na balu, danym przez panią de Senneterre.
Kilka z tych osób przypomniało sobie także owe zaciekawienie, jakie wzbudzała panna de Beaumesnil, będąca wówczas zagranicą, i której nikt nie znał; większa zatem część gości pani de Mirecourt miała dzisiejszego wieczoru być obecną rozwiązaniu zagadki, która została zadaną przed kilkoma miesiącami.
Czy najbogatsza panna we Francji była piękną jak poranek? lub brzydką jak potwór jaki? Czy była w kwitnącem zdrowiu? lub wywiędła i suchotnica? Wszakże czytelnik przypomina sobie, że najdoświadczeńsi znawcy bogatych dziedziczek utrzymywali, iż niema nic lepszego, nic doskonalszego, jak dziedziczka dotknięta chorobą piersiową.
Wybiła dziesiąta.
Pani de Mirecourt zaczęła być niespokojna; księżna de Senneterre i jej syn nie przybyli jeszcze, a panna de Beaumesnil mogła lada chwila nadjechać. Umówiono się, że pani de La Rochaigue i księżna de Senneterre przez cały wieczór nie wypuszczą z rąk swoich Ernestyny, i że księżna potrafi zręcznie wyjednać pierwszego kontredansa dla swego syna.
Goście zjeżdżali się z każdą chwilą. Pomiędzy przybyłymi na samym końcu znajdował się pan de Mormand, który w towarzystwie Ravil‘a zbliżył się, ażeby się przywitać z gospodynią domu; przyjęła go nader uprzejmie i grzecznie, i rzekła dobrodusznie nie domyślając się bynajmniej, jak trafną była jej uwaga:
— Jestem przekonana, panie de Mormand, że pan w małej tylko cząstce dla mnie przybyłeś, głównie zaś dla panny de Beaumesnil, królowej dzisiejszego wieczoru?
Przyszły minister uśmiechnął się i odpowiedział z szatańską dyplomacją:
— Upewniam panią, że przybyłem poprostu dlatego jedynie, ażeby mieć zaszczyt złożyć pani moje uszanowanie, i być obecnym jednej z tych powabnych zabaw, jakie tylko pani potrafi urządzić.
A kiedy się pan de Mormand ukłonił i oddalił od margrabiny, rzekł pocichu do Ravil’a.
— Zobaczno, czy jej niema w drugim salonie. Ja zostanę tutaj, a jeżeli spotkasz barona, staraj się przyprowadzić go do mnie.
De Ravil spojrzał na swego Pyladesa pojętnym wzrokiem, wmięszał się do grona przechodzących gości, i rzekł do siebie w duchu, myśląc o wczorajszem spotkaniu, o którem przecież w roztropności swojej nie wspominał ani słowa Mormandowi:
— Ah! ta bogata dziedziczka wychodzi sama jedna na przedmieście, ubrana jak gryzetka, a potem wraca do tej szkaradnej Lainé, która dobrodusznie na nią oczekuje w dorożce. Teraz nie dziwię się już bynajmniej, że ta niecna ochmistrzyni przed dwoma tygodniami oznajmiła mi otwarcie, żem wcale nie powinien rachować na jej wpływy, z których tak znakomitej spodziewałem się korzyści. Ale ciekawy jestem, dla kogo ona wspiera te intrygi Ernestyny? Boć to widocznie jest jakaś intryga. Ten głupi tłuścioch de Mormand nie ma żadnego w tem udziału, inaczej byłbym się o tem dowiedział. Muszę ja odkryć tę tajemnicę, gdyż im więcej się nad nią zastanawiam, tem bardziej mi się zdaje, że są powody, ażeby użyć najsilniejszych środków przekupstwa; uważajmy.... uważajmy.
W chwili, kiedy ten bezczelnik zgubił się w tłumie licznych gości przybyła księżna de Senneterre, lecz sama, a w rysach jej malowało się wyraźnie, że ją spotkała jakaś wielka nieprzyjemność.
Pani de Mirecourt podniosła się, ażeby pójść na przeciw pani de Senneterre; i z ową zręcznością, którą damy światowe posiadają w tak wysokim stopniu, zdołała wpośród kilkudziesięciu osób i jakgdyby tylko zwykłych praw grzeczności dopełniała, półgłosem zawiązać następującą z nią rozmowę:
— A Gerald?
— Dzisiaj wieczorem musiano mu puścić krew.
— Ah! mój Boże! cóż mu jest?
— Od dnia wczorajszego znajduje się w okropnym stanie.
— I pani nie dała mi znać o tem!
— Aż do ostatniej chwili przyrzekał mi przybyć ze mną, pomimo iże był bardzo cierpiący.
— Ah! rozpacz mnie ogarnia. Panna de Beaumesnil może przybyć łada chwilę, i byłaby ją pani zaraz dla siebie zagarnęła.
— Bezwątpienia... dlatego też jestem jak na torturach, ale... to jeszcze nie wszystko.
— Jakto, cóż więcej, moja księżno?
— Nie wiem, dlaczego jakieś powątpiewania przychodzą mi do głowy co do zamiarów mego syna.
— Co za myśl!
— Od pewnego czasu prowadzi jakieś szczególne życie.
— To w takim razie nie byłby pani jeszcze dzisiaj, pomimo swej słabości, przyrzekał, przybyć na bal dzisiejszy, ażeby się tu spotkać z panną de Beaumesnil.
— Nieinaczej! Lecz co mnie z drugiej strony uspakaja, to, że pan de Maillefort, którego nieznośnej przenikliwości pani de La Rochaigue obawiała się bardzo, i któremu syn mój w nierozsądku swoim opowiedział nasze plany, że pan de Maillefort, powtarzam, jest po naszej stronie; gdyż wiadomo mu jest, w jakim celu dajesz bal dzisiejszy, a nawet miał tu z nami przybyć.
— Uspokój się, pani, moja kochana księżno, jest to tylko jedna sposobność stracona bezkorzystnie; ale w każdym razie, jak tylko baronowa przybędzie z panną de Beaumesnil, niech jej pani nie opuszcza, i staraj się przy pomocy baronowej tak rzeczy ułożyć, ażeby mała Beaumesnil tańczyła tylko z młodzieżą, nie mającą żadnego znaczenia i wpływu.
— Ma się rozumieć, jest to rzeczą nadzwyczajnie ważną.
Po tej rozmowie, którą obie te damy prowadziły stojąc, usiadły na stojącej w bliskości sofie.
Z każdą chwilą nowi przybywali goście i witali panią de Mirecourt; nareszcie pani de Senneterre uczyniła dosyć gwałtowne poruszenie, mówiąc pocichu, ale z żywością do swej przyjaciółki:
— Wszakże to idzie pan de Macreuse. Więc pani przyjmuje tego człowieka?
— Jakto, kochana księżno? Przecież widziałam go tyle razy u pani. Jedna z moich najlepszych przyjaciółek, siostra biskupa Ratopolitańskiego, pani de Cheverny, prosiła mnie, ażebym posłała zaproszenie panu de Macreuse. Zresztą, jego wszędzie przyjmują, a nawet z wielką względnością, gdyż jego instytucja świętego Polikarpa...
— O! moja kochana, święty Polikarp daleki jest od jego myśli — rzekła księżna niecierpliwie, przerywając pani de Mirecourt — przyjmowałam tego jegomości, jak każdy, lecz żałuję tego, gdyż przekonałam się, że to człowiek niegodziwy, powiem pani nawet, że jest to człowiek, któregoby należało wygnać z każdego domu! Mówią gdzieniegdzie o kosztownych przedmiotach, które zaginęły w czasie jego odwiedzin — dodała pani de Senneterre tonem tajemniczym i nie rumieniąc się bynajmniej z powodu swego kłamstwa, gdyż protegowany księdza Ledoux, nie był człowiekiem, któryby się zajmował podobnemi drobnostkami.
— Ah! mój Boże! — zawołała pani de Mirecourt — więc to jest złodziej?
— Nie, pani, on ci tylko zabierze jaki brylant lub kosztowną szpilkę, bez zawiadomienia cię o tem.
Podczas tej rozmowy, pan de Macreuse zbliżył się do nich zwolna, śledził badawczem spojrzeniem ich rysy; i domyślił się, że najgorzej mówić o nim musiały; lecz pomimo tego, złożył swoje uszanowanie gospodyni domu, i rzekł do niej głosem jak najnaturalniejszym:
— Pragnąłem jak najgoręcej, ażebym dzisiejszego wieczoru mógł być przedstawiony pani margrabinie przez panią de Cheverny, która była łaskawą wstawić się za mną do pani; ale na nieszczęście zasłabła dzisiaj i poleciła mi tylko, wynurzyć pani jej smutek, że...
— Bardzo mi jest przykro, panie, że ta słabość pozbawia mnie dzisiaj przyjemności widzenia pani de Cheverny — odpowiedział pani de Mirecourt sucho, będąc jeszcze mocno zajęta wiadomością, jaką jej dopiero co udzieliła pani de Senneterre.
Macreuse nie stracił jednak przytomności, i ukłoniwszy się księżnej, rzekł do niej z uśmiechem:
— Wprawdzie, nie powinienbym żałować, że mi dzisiejszego wieczoru zbywa na protekcji pani de Cheverny, gdyż dawno już otrzymałem pozwolenie rachowania na protekcję i życzliwość księżnej.
— Właśnie — odpowiedziała pani de Senneterre, z wyrazem gorzkiego szyderstwa — kiedy pan wchodził, mówiłam o nim z panią de Mirecourt, winszując jej szczerze tego szczęścia, że ma zaszczyt przyjąć piana w swoim domu.
— Znając zwykłą dobroć księżnej, nie dziwię się temu bynajmniej, gdyż winien już pani jestem wiele nieocenionych dla mnie stosunków w świecie — odpowiedział pan de Macreuse głosem pełnym poszanowania i szczerości. Poczem ukłoniwszy się powtórnie, wyszedł do przyległego salonu.
Wychowaniec księdza Ledoux, byłego spowiednika pani de Beaumesnil, jako wyćwiczony w szkole jezuitów, był zbyt chytry, zbyt przenikliwy, ażeby nie miał dostrzec od czasu rozmowy swej z panią de Senneterre, rozmowy, w której jej odkrył swoje zamiary względem panny de Beaumesnil, że wcale nie zjednał sobie księżnej, pomimo że mu przyrzekła swą pomoc.
Zapóźno już zaczął sobie wyrzucać, iż się nie zastanowił, że księżna ma syna, któregoby również chciała ożenić; uszczypliwe i dumne przyjęcie, jakiego od niej doznał, utwierdziło jeszcze podejrzenie tego pobożnego młodzieńca; lecz to nieprzyjazne usposobienie niebardzo go przecież trwożyło, ponieważ według zapewnień panny Heleny de La Rochaigue, nietylko najszczerzej był przekonany, że nikt jeszcze nie wstąpił w szranki do ubiegania się o rękę panny de Beaumesnil, ale nadto, że dziewica znała go już jako młodziana rzadkich przymiotów i według wszelkich pozorów, wzruszona była jego głęboką boleścią i pobożnością.
Pełen nadziei, de Macreuse upewnił się naprzód, że panny de Beaumesnil nie było jeszcze w żadnym salonie, a potem oczekiwał jej przybycia z silnem postanowieniem uchwycenia najkorzystniejszej chwili, ażeby być jednym z pierwszych, albo, jeśli będzie można, nawet najpierwszym do zaproszenia jej do tańca.
— Czy podobna wystawić sobie bezczelność tego człowieka! — rzekła pani de Senneterre w gniewie swoim do margrabiny de Mirecourt, kiedy protegowany księdza Ledoux oddalił się od nich.
— Rzeczywiście, kochana księżno, nie mogę jeszcze wyjść z podziwu nad tem, coś mi powiedziała, zwłaszcza kiedy pomyślę, że pana de Macreuse wszędzie przedstawiają jako wzór porządnego życia i pobożności.
— Tak, to doskonały wzór, mogłabym pani, jeszcze wiele innych kawałków o nim powiedzieć. — Lecz nie dokończywszy tej rozmowy, zawołała — Otóż przybywa panna de Beaumesnil! Ah, jakież to nieszczęście, że Geralda tu niema!
— Pociesz się pani, kochana księżno, panna de Beaumesnil nasłuchała się przynajmniej cały wieczór o twoim synu; zostań tu, pani, przyprowadzę ją zaraz do ciebie. Ale potem, nie powinnaś już jej, wraz z baronową, wcale opuszczać.
I pani de Mirecourt podniosła się, ażeby pójść naprzeciw panny de Beaumesnil, której towarzyszyli państwo de La Rochaigue; opiekun prowadził dziewicę pod rękę.
Głuchy szmer spowodowany temi słowy, które kilkadziesiąt ust powtarzało: „otóż panna de Beaumesnil“, wywołał we wszystkich salonach powszechny ruch, i cały potok ciekawych zapełnił w jednej prawie chwili podwoje salonu, w którym znajdowała się Ernestyna.
Wpośród takiego ruchu i napływu ciekawych najbogatsza dziedziczka we Francji, spuszczając oczy przed natarczywością tylu widzów, wystąpiła po raz pierwszy na scenę świata.
Biedna dziewica porównywała teraz z pogardliwem szyderstwem tę niecierpliwość, tę żądzę oglądania jej osoby, a mianowicie tę chęć zwrócenia na siebie jej uwagi, ten cichy szmer uwielbienia, jaki niektórzy bardzo zręcznie wydawali, kiedy obok nich przechodziła, z tem zimnem, obojętnem przyjęciem, jakiego doznała w przeszłą niedzielę u pani Herbaut; dlatego też postanowienie jej przebycia tej drugiej próby, którą zamierzyła posunąć jak tylko można najdalej, nabierało w niej coraz większej siły, chciała bowiem raz na zawsze wiedzieć, co można sądzić o godności, o szczerości tego świata, w którym musiała żyć.
Na zgryzotę i umartwienie familji de La Rochaigue, panna de Beaumesnil z nadspodziewanym uporem, który wszystkich zadziwił, i któremu musieli się poddać, kazała się ubrać równie skromnie jak wtedy, kiedy przybyła do pani Herbaut: prosta suknia muślinowa i błękitna przepaska składały, jak przeszłej niedzieli, całą toaletę bogatej dziedziczki, która w tej drugiej próbie postanowiła wystąpić, ani mniej, ani więcej korzystnie.
Ernestyna miała z początku zamiar wystroić się jak najśmieszniej, była bowiem przekonaną, że ze wszystkich stron zostanie obsypana pochwałami z powodu jej powabnej oryginalności ubrania; lecz wyrzekła się później tej myśli, zważając, że ta nowa próba była nierównie cięższą i ważniejszą.
Stało się, jak panie de Mirecourt, Senneterre i La Rohaigue przewidziały; skoro tylko panna de Beaumesnil przybyła, z trudnością zdołała się przedrzeć przez orszak toczących się koło niej gości, lecz prowadzona przez gospodynię domu, zajęła nareszcie przeznaczone sobie miejsce w wielkim i wspaniałym salonie, w którym miano tańczyć.
Pani de Mirecourt zostawiła ją tutaj w towarzystwie pań de La Rochaigue i de Senneterre, którą baronowa... przypadkiem spotkała.
Niedaleko sofy, na której zajęła miejsce bogata dziedziczka, siedziało kilka młodych, powabnych panien, ubranych daleko świetniej i gustowniej od najpiękniejszych dziewcząt w domu pani Herbaut; lecz wszystkie spojrzenia zwrócone były tylko na Ernestynę.
— Dzisiaj nie zabraknie mi tancerzy — pomyślała Ernestyna — nie zaproszą mnie z litości; wszystkie te ładne panienki pozostaną w tyle, ja tylko, ja będę pierwszą pomiędzy niemi.
Podczas, kiedy panna de Beaumesnil czyniła swoje spostrzeżenia, rozmyślała i porównywała wszystko, pani de Senneterre powiedziała baronowej, iż, na nieszczęście Gerald tak był chory, że niepodobieństwem było mu przybyć na bal, i że zgodzono się, ażeby Ernestynie dozwolić jak najmniej tańczyć, a i to nawet tylko z osobami jak najstaranniej wybranemi.
Ażeby dopiąć tego celu, pani de La Rochaigue rzekła do Ernestyny:
— Moje piękne dziecię, sama możesz teraz ocenić, jak dziwne czynisz na każdym wrażenie, pomimo niepojętej prostoty twego ubrania; zawsze ci to mówiłam, i widzisz teraz najlepiej, że w słowach moich nie było najmniejszej przesady, dlatego też pewnie aż do zbytku ubiegać się będą o ciebie do tańca. Lecz ponieważ nie przystoi, ażebyś z każdym bez różnicy tańczyła, przeto za każdym razem otworzę mój wachlarz, jeżeli osądzę, że będziesz mogła przyjąć wezwanie, lecz jeżeli nie otworzę, dasz wtedy odmowną odpowiedź; pod pozorem, że zwykle mało tańczysz i żeś już przyjęła kilka zamówień.
Zaledwie pani de La Rochaigue wyrzekła powyższe słowa, zaczęto przygotowywać się do tańca.
Wielu z młodzieży niecierpliwie oczekiwało chwili, w którejby mogli zaprosić pannę de Beaumesnil, a jednak wahali się jeszcze, namyślając się, czy nie uchybią przyzwoitości, jeżeliby ją zaraz po jej przybyciu wezwali do tańca.
Nietyle przezorny i roztropny, pan de Macreuse nie wahał się ani jednej chwili; szybko przecisnął się przez tłum gości i z nieśmiałością prosił Ernestynę, ażeby mu raczyła wyświadczyć zaszczyt tańczenia z nim mającego się rozpocząć kontredansa.
Zdumiona tą niespodziewaną śmiałością pana de Macreuse, księżna de Senneterre szepnęła z pośpiechem baronowej, ażeby dała Ernestynie jaki znak wzbraniający jej przyjęcia tego zamówienia, lecz było już zapóźno.
Niecierpliwie czekając spotkania się z panem de Macreuse bez świadków, panna de Beaumesnil skwapliwie przyjęła jego wezwanie, nie czekając znaku wachlarza pani de La Rochaigue, i ku wielkiemu jej zdziwieniu podniosła się, przyjęła rękę pobożnego młodzieńca i stanęła z nim w parze do tańca.
— Zuchwałość tego nędznika przechodzi wszelkie pojęcie — rzekła księżna z gniewem.
Lecz nagle przerwała swą mowę i zawołała z wyrazem najwyższej radości i wielkiego zdziwienia, zwracając się do pani de La Rochaigue:
— Ah, mój Boże! to on!
— Kto taki?
— Gerad!
— Co za szczęście! Gdzież go księżna widzi? jaki blady — dodała księżna wzruszonym głosem — jakiejże on potrzebował odwagi! Ah! jesteśmy ocalone.
— Rzeczywiście, to on — rzekła pani de La Rochaigue, i równie była uradowaną, jak jej przyjaciółka. — Pan de Maillefort jest przy nim; obiecał mi on działać w naszym interesie, od czasu jak wie, że popieramy sprawę pana de Senneterre.
W chwili, kiedy pani de Senneterre skinęła na Geralda, że obok niej jest wolne miejsce; Macreuse i panna de Beaumesnil tańczyli już kontredansa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.