Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


V.

Weszła gospodyni księdza, a oddając list, zamieniła z nim porozumiewawcze spojrzenie, mówiąc:
— Bardzo pilne, panie Abbé.
— Kochany doktór pozwoli — mówił świątobliwy człowiek, zanim list odpieczętował, który trzymał w ręku.
— Proszę się nie krępować, drogi Abbé — odrzekł doktór, powstając. — Już odchodzę.
— Tylko jeszcze jedno słowo! — zawołał Abbé, który sobie nie życzył, aby się doktór oddalił. — Proszę tylko o chwilkę, abym spojrzał na list, który otrzymałem.
— Ale, panie, nie mamy już nic do omówienia, ja zaś śpieszę się na ważną konsultację.
— Zaklinam cię, doktorze — odparł Abbé, otwierając list na Boga, udziel mi tylko jeszcze pięć minut.
Zdziwiony tem naleganiem księdza, doktór zawahał się, gdy jego pacjent, przerywając czytanie, wykrzyknął, wznosząc oczy ku niebu:
— O, mój Boże! mój Boże!
— Co się stało?
— O, mój biedny doktorze!
— Kończ pan!
— Doktorze, opatrzność cię tu sprowadziła.
— Opatrzność!
— Tak jest, gdyż mogę wyświadczyć panu wielką przysługę, mój dobry doktorze.
Doktór zdawał się powątpiewać w dobre chęci księdza Ledoux i przyjął jego słowa z utajonem niedowierzaniem.
— Chciej powiedzieć, kochany Abbé — zapytał — jaką możesz mi wyświadczyć przysługę?
— Mówił mi pan niegdyś o licznych dzieciach siostry swojej, które pan pomimo swoich błędów, niedobry człowieku, po śmierci obojga rodziców z taką ojcowską starannością wychowywał.
— Dalej Abbé — mówił doktór, rzucając uważne i przeszywające spojrzenie na świątobliwego męża — dalej, kochany Abbé!
— Nie wiedziałem, że jeden z siostrzeńców pana służy przy marynarce i dosłużył się stopnia kapitana. Nazywa się Horacjusz Brémont, nieprawdaż?
Słysząc imię Horacjusza, doktór zadrżał niepostrzeżenie, odpowiedział jednak zimno:
— Mam rzeczywiście siostrzeńca, który jest kapitanem okrętu i który nazywa się Horacjusz Brémont.
— Przebywa teraz w Paryżu?
— Albo w jakiej innej miejscowości, kochany Abbé.
— Na Boga! — doktorze, mówmy poważnie; czas jest drogi; proszę posłuchać, co mi piszą, a potem osądzi pan ważność tego listu — poczem ksiądz Ledoux czytał:
„Panie Abbé! Wiem, że żyjesz na dobrej stopie z sławnym doktorem Gasterini. Może mu pan wyświadczyć wielką przysługę; siostrzeniec jego, kapitan Horacjusz Brémont przez pewną złą sprawę jest bardzo skompromitowany; chociaż mu dotąd udało ukrywać się, jednakże odkryto nareszcie miejsce jego pobytu i może go już w tej chwili, gdy to piszę, pochwycono“...
Abbé przestał czytać, wpatrując się uważnie w doktora. Ten jednak czynił wrażenie, jakby go ten list nic nie obchodził.
Niespodziewając się takiej obojętności, Abbé mówił z udanem wzruszeniem:
— Mój biedny doktorze! jaka to boleść dla pana, lecz co ten biedny kapitan mógł uczynić?
— Tego nie wiem, kochany Abbé, ale czytaj pan dalej.
Widocznie świątobliwy mąż oczekiwał innego skutku swego listu, jednakowoż, nie dając się zwieść, czytał dalej:
„...a może go już w tej chwili, gdy to piszę, pochwycono“...
Przytem wymawiał każde słowo z naciskiem i czytał dalej:
„Pozostaje jednak jeszcze jedna możliwość, aby uratować tego młodego człowieka, który jest może więcej lekkomyślny, niż występny. Po otrzymaniu tego listu powinien pan natychmiast posłać kogo do doktora Gasterini“.
I znowu przerywając sobie czytanie, rzekł Abbé:
— Czy nie mówiłem, że to opatrzność pana do mnie sprowadziła?
— Opatrzność nigdy inaczej przeciw mnie nie występuje — odpowiedział doktór zimno. — Czytaj pan dalej.
„Powinien pan zaraz po otrzymaniu tego listu posłać kogo do doktora Gasterini“, powtórzył Abbé, coraz to więcej zdziwiony obojętnością doktora, „i donieść mu o grożącem siostrzeńcowi jego nieszczęściu. Doktór powinien zaraz, nie tracąc ani minuty, posłać jaką zaufaną osobę do kapitana, aby opuścił swoją kryjówkę. Może w ten sposób mógłby ujść służbie sprawiedliwości, która ma polecenie aresztować go“.
— Nie potrzebuję nic więcej dodawać, kochany doktorze — zawołał Abbé rzucając list na łóżko. — Jedna minuta wahania, mogłaby wszystko popsuć. Śpiesz pan coprędzej na ratunek tego młodzieńca. Pan się nie rusza? Pan nic nie mówi? Nad czem się pan tak zamyślił? Dlaczego pan tak dziwnie na mnie patrzy? Czyś pan nie słyszał co mi pisano? Miejsce to jest nawet podkreślone: „Doktór powinien zaraz, nie tracąc ani minuty, posłać jaką zaufaną osobę do kapitana, aby opuścił swoją kryjówkę“. Naprawdę, nie pojmuję pana.
— Ja zaś pana zupełnie pojmuję, kochany Abbé — odpowiedział doktór ze spokojem. — Ale na honor, sprawka ta wcale nie może się mierzyć z dawniejszemi pańskiemi wynalazkami. Dawniej lepiej się one panu udawały, o wiele lepiej.
— Sprawki? — odpowiedział Abbé, udając zdziwionego.
— Zapomniał pan, drogi Abbé, że taki stary lis jak ja, zdaleka wietrzy pułapki.
— Jakie pułapki.
— Proszę, chciej mi ksiądz spojrzeć prosto w oczy, jeśli możesz.
— Doktorze — zawołał Abbé, który już nie był w stanie ukryć swojej niechęci — wolno panu żartować, wolno panu nawet nie korzystać ze sposobności, która może uratować siostrzeńca pańskiego. Sprawa ta obchodzi pana, a ja pana jako przyjaciel ostrzegam. Rób pan teraz, co tylko zechcesz, ja umywam ręce.
— A więc nie brałeś, kochany Abbé, udziału w sprzysiężeniu tych pobożnych osób, które z Dolores Salcedo chcą zrobić zakonnicę, aby zagarnąć majątek, jaki odziedziczy po śmierci kanonika?
— Dolores Salcedo? kanonik? Rzeczywiście nie rozumiem, co pan też chce powiedzieć.
— Ha, ha, Abbé, pan także należy do tego pobożnego spisku. Dobrze o tem wiedzieć. Zawsze to pożyteczne, jeżeli się zna przeciwników, szczególnie, gdy są tak zręczni, jak pan.
— Ależ przysięgam panu, doktorze!
— Słuchaj, kochany Abbé, grajmy otwartemi kartami. Pan po mnie posłał, aby ten list czuły, który pan poprzednio przygotował, w mojej obecności panu doręczono.
— Doktorze! — zawołał Abbé — to jest szczyt nieufności, to jest, pan pozwoli, że to wypowiem...
— Pozwalam panu!
— To jest wielka obraza, doktorze. Ha, doprawdy — zawołał Abbé — nie spodziewałem się, że za moją usłużność taką odbiorę zapłatę.
— Parbleu, wiem o tem bardzo dobrze, mój biedny Abbé, żeś się pan spodziewał zupełnie innego rezultatu swej strategiki.
— Doktorze, tego już zanadto!
— Nie, Abbé, to jeszcze nie dosyć, proszę mnie dalej posłuchać. Pan myślał, że ja w obawie o siostrzeńca, z wdzięczności za podany mi środek podziękuję i natychmiast pobiegnę, aby zniewolić tego biednego młodzieńca do opuszczenia swej kryjówki.
— Takby rzeczywiście uczynił każdy inny na pana miejscu; ale pan nie chce działać rozsądnie. Doprawdy, jesteś pan przejęty podejrzewaniem o oszustwo?
— Ach, Abbé, to jest początek mojej kary za popełnione grzechy. Ale wróćmy do wyniku pańskiego wybiegu. Pan sądził, że ja zaraz pobiegnę na ratunek memu siostrzeńcowi. Powóz mój czeka na dole i ja czemprędzej podążę do tajemnego ukrycia kapitana Brémont.
— Tak, doktorze, już dawno powinieneś był to uczynić.
— Czy wie pan, jakie następstwa by to za sobą pociągnęło?
— Uratowałbyś pan swego siostrzeńca.
— Przeciwnie, wtrąciłbym go w nieszczęście, bobym go zdradził i wydał, a to tak: Ręczę, że w chwili kiedy tu rozmawiamy, czeka niedaleko kabrjolet, który ma poruczone, aby mnie śledził, gdziekolwiek tylko pojadę.
Abbé poczerwieniał jak burak i odparł:
— Nie rozumiem, o jakim kabrjolecie pan mówi.
— Innemi słowy, mój drogi Abbé, daremnie szukano mojego siostrzeńca. Chcąc koniecznie wyśledzić miejsce jego schronienia, posyłano i za mną szpiegów daremnie. Teraz spodziewano się, że ja na zakomunikowane mi niebezpieczeństwo, w którem się rzekomo miał znajdować, w tej chwili do niego pobiegnę. Zaufany pański byłby za mną pojechał, a ja byłbym mimowoli zdradził miejsce pobytu mego siostrzeńca. Jeszcze raz, Abbé, każdemu innemu pomysł ten przyniósłby zaszczyt, adoratorowie pana, do których i ja się zaliczam, są przyzwyczajeni do genialnych i odważniejszych pomysłów pańskich. Do widzenia, mój drogi Abbé, i proszę się na mnie nie gniewać, bo ja liczę na to, że mi pan poświęci wieczór 20 listopada. Zresztą, ja panu o tem swego czasu przypomnę. Do widzenia więc, mój drogi Abbé, proszę sobie tak małej porażki nie brać do serca, i pocieszyć się wspomnieniami przeszłych triumfów.
Z temi drwiącemi słowy opuścił doktór Gasterini księdza Ledoux.
— Triumfujesz, stary wężu — wołał ze złością Abbé, grożąc za odchodzącym doktorem. — Nie wiesz, że Dolores już w naszem ręku. Twój nędzny siostrzeniec także nam nie ujdzie, bo na szczęście jestem taki chytry jak i ty, i jak sam powiadasz, już inne sprawki przeprowadziłem.
Doktór nie ukrywał teraz już przed sobą obawy, wiedząc, że tajemnica wyszła na jaw i że Abbé Ledoux będzie się wszelkiemi siłami starać o rewanż. Opuszczając dom księdza, spoglądał na wszystkie strony i zobaczył kabrjolet oddalony od domu o dwadzieścia kroków. Przystąpiwszy do woźnicy, rzekł do niego poufale:
— Mój przyjacielu, czekasz tu, aby jechać za powozem, koło domu pod Nr. 17.
— Mój panie odrzekł woźnica — nie wiem kto pan jesteś i dlaczego...
— Cicho przyjacielu — przerwał mu doktór — przychodzę właśnie od księdza Ledoux, który zmienił postanowienie i wzywa cię, aby dać ci nowe instrukcje. Proszę się śpieszyć.
Uspokojony tem zleceniem, woźnica pobiegł spiesznie do księdza Ledoux. Przekonany, że go teraz nikt nie będzie szpiegować, pojechał doktór Gasterini śpiesznie do Faubourg Poissoniere; bo chociaż nie obawiał się o swego siostrzeńca, ale był zaniepokojony odkąd wiedział, iż Abbé Ledoux także należy do tej intrygi.
Gdy powóz doktora zboczył w jednę mniej ludną uliczkę Faubourg Poissoniere, spostrzegł doktór w niejakiem oddaleniu zebrany tłum ludzi, przed skromnie wyglądającym domkiem. Doktór wyskoczył z powozu, a wszedłszy pomiędzy zebranych, zapytał się jednego z najbliżej stojących z wyraźnym niepokojem:
— Co się to stało, mój panie?
— Zdaje się, że zabłąkaną gołąbkę sprowadzono napowrót do gołębnika.
— Gołąbkę?
— Młodą dziewczynę, która zbiegła z klasztoru. Przyszedł tu komisarz policyjny ze swoimi pomocnikami i z pewnym bardzo grubym panem we fjoletowem ubraniu, który wygląda na proboszcza. Komisarz kazał otworzyć dom. Dziewczyna, którą tam znaleziono, odjechała fiakrem z tym grubym panem we fjoletowym płaszczu. W mojem życiu nie widziałem obywatela, któryby się mógł poszczycić takim brzuchem.
Doktór Gasterini nie potrzebował więcej się wypytywać; przecisnął się przez tłum i zadzwonił gwałtownie do drzwi małego domku, o którym była mowa.
Służąca, blada z przestrachu otworzyła mu.
— Gdzie jest pani Dupont? — zapytał.
— W domu, panie doktorze; och, gdyby pan wiedział.
Doktór nic nie odpowiadał, przeszedł dwa pokoje i wszedł do sypialni, gdzie znalazł podeszłą w wieku, drżącą z przestrachu staruszkę.
— Ach, panie doktorze — zawołała pani Dupont z płaczem— jakie nieszczęście! jakie zgorszenie. Biedna młoda dziewczyna!
— Jestem niepocieszony, że przysługa, którą mi pani wyświadczyła, narobiła pani takich nieprzyjemności.
— Ach, czy sądzi pan, że mnie to smuci? Zawdzięczam panu więcej, niż moje życie, bo życie mego syna. Wcale mi też na myśl nie przyszło skarżyć się na tę przejściową nieprzyjemność. Znam pana zbyt dobrze, abym mogła podejrzewać jakieś niecne cele w umieszczeniu u mnie na krótki czas tej młodej panienki.
— Teraz, moja kochana pani Dupont, mogę a nawet muszę pani wszystko opowiedzieć. W dwóch słowach cała powieść. Mam siostrzeńca, jest to wprawdzie wielki trzpiot, lecz najpoczciwszy w świecie chłopiec: jest on kapitanem okrętu; podczas jego ostatniej podróży z Kadyxu do Bordeaux przewoził pewnego hiszpańskiego kanonika i jego kuzynkę. W tej kuzynce zakochał się szalenie kapitan Horacjusz, ale wskutek wypadków, które są tak śmieszne, że ich nie warto opowiadać, powziął kanonik niechęć do mego siostrzeńca, oświadczając mu, że nigdy nie zezwoli na związek. Odmowa ta przyprawiła kochających się o rozpacz; siostrzeniec mój, pojechawszy za kanonikiem do Paryża, dowiedział się w którym klasztorze umieszczono Dolores, porozumiał się z nią listownie i wykradł ją. Horacjusz jest honorowym człowiekiem; po wykradzeniu przyprowadził Dolores do mnie, prosząc mnie, abym ją, dopóki nie nastąpi ślub, umieścił w jakim przyzwoitym domu, bo z licznych powodów nie mogłem tego dziewczęcia zatrzymać u siebie. Wtenczas przypomniałem sobie panią.
— Ja wiedziałem, że pan tylko dobrym przedsięwzięciom udziela pomocy. Podczas krótkiego pobytu u mnie polubiłam Dolores i może pan sobie wyobrazić, jak mnie to boleśnie dotknęło, kiedy dzisiaj zrana...
— Komisarz policyjny kazał otworzyć ten dom, wiem o tem. Kanonik Don Diego towarzyszył mu.
— Tak panie doktorze. Kanonik był w największej pasji. Krzyczał, że zna prawo francuskie, że tego nigdy nie daruje; że popełniono wykradzenie jeszcze nie pełnoletniej dziewczyny, i że wszędzie poszukują uwodziciela.
— Tego się spodziewałem; dlatego żądałem od mego siostrzeńca, aby nie widywał się z Dolores, lecz pozostał w ukryciu, aż mi się uda załagodzić sprawę. Nie wiem czy mi się to uda, gdyż wypadek ten jest bardzo poważnej natury. Mówiłem to Horacjuszowi, lecz już się było stało a ja się przyznam, że drżę na tę myśl, że Dolores dostanie się w ręce kanonika tego zabobonnego i żarłocznego zwierzęcia, od którego nie można się spodziewać niczego dobrego.
— Ach, panie doktorze teraz już dosyć wiem o pannie Dolores, abym była przekonana, że z żalu umrze, jeżeli będzie musiała pozostać w klasztorze. Proszę mi wierzyć, że przy dzisiejszym zajściu nie myślałam o sobie, tylko o smutnej przyszłości, która czeka tę biedną dziewczynę. Teraz, kiedy już wszystko wiem, jestem jeszcze więcej zaniepokojona o pańskiego siostrzeńca.
— Ja jeszcze więcej jestem zaniepokojony. Drżę na myśl, że już wniesiono skargę przeciw Horacjuszowi. Teraz już się kanonik siostrzeńca mego nie potrzebuje obawiać, mając Dolores znów w swojej mocy. Toby było okropne, a prawo jest nieubłagane. Horacjusz wtargnął w nocy do klasztoru i wykradł niepełnoletnią dziewczynę, podpada więc surowej karze, a toby go o śmierć przyprawiło.
— Mocny Boże! — zawołała pani Dupont.
— A jego bracia i siostry, którzy go tak kochają. Jaka boleść dla mnie i dla całej familji — mówił starzec przygnębiony.
— Panie doktorze! trzeba przynajmniej poczynić kroki, aby pana Horacjusza zostawiono w spokoju.
— Moja pani Dupont — odpowiedział doktór rozżalony — nie wiem, co się ze mną dzieje, na myśl o okropnych skutkach wywołanych nierozważnym krokiem tego młodzieńca.
— Co tu robić? co tu robić? — biadała dobra kobieta.
— Tego ja sam jeszcze nie wiem. Pomyślę, która droga będzie najwłaściwsza; mam jednak tak silnych przeciwników, że nie mam odwagi spodziewać się zwycięstwa.
W wielkiej obawie o siostrzeńca opuścił doktór Gasterini dzielnicę Faubeurg Poissoniere.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.