Straszliwe zdarzenie/Część druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Straszliwe zdarzenie
Podtytuł Powieść
Wydawca Spółka Nakładowa „Odrodzenie“
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wydawnicza w Kaliszu
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Le Formidable Événement
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
WZDŁUŻ KABLA.

Zasnął obok niej, po dłuższej chwili bezsenności; gorączka jego uspakajała się pomału pod wpływem rytmu łagodnego i regularnego, jaki znaczył oddech dziewczyny.
Kiedy się zbudził dość późno zrana, Dolores nachylona nad rzeką płynącą u stóp wzgórza, obmywała twarz i piękne swe ramiona. Ruchy miała powolne i wszystkie jej pozy, jakie przybierała przy ocieraniu twarzy i układaniu włosów, były piękne, harmonijne i pełne powagi. Widząc, że Szymon wstaje, napełniła wodą szklankę i przyniosła mu ją.
— Proszę, niech pan pije! Wbrew naszym przypuszczeniom jest to woda słodka. W nocy słyszałam jak konie przyszły tu pić.
— Wytłomaczenie tego zjawiska jest łatwe, rzekł Szymon. W pierwszych dniach, rzeki z dawnych wybrzeży powsiąkały wszędzie potroszę, aż do chwili gdy wzbierając, musiały sobie znaleść nowe drogi. W edług kierunku w jakim ta rzeka płynie, oraz wnioskując z jej szerokości, będzie to rzeka z Francji, zapewnie Somma, która obecnie znalazła sobie nowe ujście pomiędzy Hawrem i Southampton. O ile nie...
Wogóle nie był pewny tego, co mówił. Pod nieprzeniknioną koloru ołowiu zasłoną chmur, wciąż nieruchomych i nisko zwieszających, nie mając kompasu, który oddał Indjaninowi, nie wiedział jak się orjentować. Wczoraj wieczorem posuwał się za kierunkiem śladów Izabelli, a teraz, gdy zabrakło śladów, żaden znak nie wskazywał, w którą ma udać się stronę.
Odkrycie, uczynione przez Dolores, położyło kres jego wachaniom. Badając najbliższą okolicę, dziewczyna natknęła się na kabel podmorski, najwidoczniej przechodzący przez rzekę.
— Cudownie! zawołał. Kabel, tak jak my, idzie z Anglji. Trzymajmy się go, a znajdziemy się we Francji. Po drodze napewno tej samej, jaką obrali sobie wrogowie nasi, spotkamy kogoś, kto nam udzieli wskazówek.
— Francja jest daleko, zauważyła Dolores, a konie nasze nie będą w stanie iść dalej, niż kilka godzin.
— Tem gorzej dla nich! Resztę drogi zrobimy pieszo. Najważniejszą rzeczą jest dostać się na wybrzeże francuskie. Spieszmy więc.
O jakieś dwieście kroków dalej ujrzeli kabel wychodzący z rzeki i biegnący wprost do ławicy piasku, skąd znów po pewnym czasie ukazywał się na powierzchni.
— Zaprowadzi on pana aż do Dieppe, rzekł jakiś napotkany Francuz, którego Szymon zapytał o drogę. Ja właśnie idę stamtąd. Proszę tylko iść wciąż wzdłuż niego.
Jechali więc dalej. Towarzyszka milcząca, odzywająca się jedynie w wypadkach koniecznych, Dolores zdawała się być pogrążona w samej sobie lub zajęta wyłącznie końmi i szczegółami eskspedycji. Co się tyczy Szymona, ten nie troszczył się o nią. Dziwna rzecz — dotychczas nie odczuł, przelotnie nawet, że może być coś niezwykłego i niepokojącego w przygodzie, łączącej wciąż ich oboje: młodzieńca i piękną dziewczynę. Pozostawała nieznajomą, bez specjalnego zainteresowania się jej tajemniczością a słowa Antonia, zamiast drażnić jego ciekawość, wypadły mu zupełnie z pamięci. Chociaż zdawał sobie sprawę, że jest ona bardzo piękna, chociaż, gdy się nadarzała sposobność, z przyjemnością patrzył na jej urodę, chociaż czuł nieraz wzrok jej utkwiony w siebie, jednak nie zastanawiał się nad tem i nie poświęcił jej dotychczas ani jednej myśli, bo umysł i serce jego zajęte były jedynie Izabellą i niebezpieczeństwami, na jakie mogła być narażona.
Niebezpieczeństwa te uważał teraz za mniej groźne. Ponieważ w planie Rollestona leżało wysłanie lorda Bakefielda do Paryża po okup, należało więc przypuszczać, że Izabella, uważana jako zakładnik, będzie cieszyła się pewnemi względami, przynajmniej do chwili, gdy bandyta otrzymawszy wykup, zechce zażądać czegoś więcej. A le czyż tymczasem Szymon jej nie uwolni?
Jechali teraz przez obszar zupełnie odmienny od wczorajszego. Nie było tu, ani wydm, ani piasku, ani mułu, lecz pokład skały szarej, znaczonej drobnemi falami twardemi i ostremi, gdzie nietylko żaden ślad nie mógł się zagłębić, lecz nawet podkowy się ślizgały. Jedynem źródłem informacji były wskazówki napotykanych wędrowców.
A było ich coraz więcej. Od chwili wynurzenia się z odmętów nowej ziemi, upłynęły dwa całe dnie. Zaczął się już trzeci i ze wszystkich stron, ze wszystkich prowincyj przybrzeżnych spieszyli ci, których nie przestraszało ryzyko przedsięwzięcia, więc włóczęgi, bezrobotni, indywidua z pod ciemnej gwiazdy, kłusownicy i przemytnicy. Miasta zrujnowane wylewały tu swój kontyngent nędzarzy, żebraków i zbiegłych kajdaniarzy. Uzbrojeni w karabiny, strzelby, szable, rewolwery, kosy, wszyscy ci piraci mieli wygląd nie wzbudzający zaufania i groźny. Z nieufnością patrzyli jeden na drugiego, mierząc wzrokiem siłę sąsiada, będąc gotowymi do skoczenia do gardła każdemu, ktoby stanął na ich drodze.
Na zapytanie Szymona zaledwie raczyli odpowiadać:
— Kobieta przywiązana? Konie? Kilku jeźdźców? Nie widzieliśmy nic podobnego.
I szli dalej. Dopiero po upływie może dwóch godzin Szymon z wielkiem zdumieniem zobaczył jaskrawe kostjumy trzech ludzi, idących żwawo naprzód, z tobołkami na plecach. Czyż nie byli to Indjanie Antonia?
— Tak, szepnęła Dolores, to Forsetta i bracia Mazzani. A gdy Szymon chciał się z nimi zrównać, sprzeciwiła się temu:
— Nie, nie, rzekła, nie mogąc ukryć wstrętu, to są straszni ludzie. Nic nie zyskamy przez nich.
Szymon nie usłuchał i zawołał:
— Hop! Hop! czy Antonio jest tutaj? Indjanie położyli tobołki na ziemi, podczas gdy Szymon i Dolores schodzili z koni. Forsetta schował rewolwer do kieszeni. Był to chłop olbrzymi, zbudowany jak kolos.
— A, to ty, Dolores? rzekł, skłoniwszy się Szymonowi. No nie, Antonia niema tutaj. Nie znaleźliśmy go.
Uśmiechał się, krzywiąc usta i przymrużając oczy.
— Czyli, powiedział Szymon wskazując na toboły, uważaliście, że jest o wiele prościej iść na połów z tej strony?
— Być może, mruknął urągliwie Forsetta.
— A stary profesor? Przecież Antonio oddał go wam w opiekę?
— Straciliśmy go z oczu zaraz około „Reine-Mary”. Poszukiwał jakichś muszelek. Więc Mazzani i ja poszliśmy dalej. Szymon niecierpliwił się. Dolores zabrała głos:
— Forsetta, rzekła poważnie, Antonio był waszym wodzem. Pracowaliśmy wszyscy czworo razem i on spytał was, czy chcecie iść z nim i ze mną, by pomścić śmierć mego wuja. Nie mieliście więc prawa opuszczać Antonia.
Indjanie popatrzyli na siebie ze śmiechem. Widać było, że prawo, obietnice, zobowiązania, obowiązki przyjaźni, ustalone normy i konwenanse — wszystko to stało się dla nich nagle czemś zupełnie niezrozumiałem. W potężnym chaosie wydarzeń, pośród dziewiczych obszarów nowej ziemi, nic dla nich nie miało znaczenia prócz żądzy obłowienia się. Była to sytuacja nowa, w której nie rozumowano, ale starano się wyciągnąć dla siebie jaknajwięcej korzyści, nie zastanawiając się nad skutkami.
Bracia Mazzani podnieśli swoje worki. Forsetta zbliżył się do Dolores i popatrzył na nią bez słowa, przez wpółprzymknięte powieki, a w oczach jego paliła się żądza. Na twarzy widać było wahanie i brutalną chęć porwania dziewczyny jak swój łup.
Ale się powstrzymał i biorąc swój tobół, złączył się z towarzyszami.
Szymon przyglądał się całej scenie w milczeniu. Oczy jego spotkały się z oczami Dolores. Zarumieniła się i rzekła:
— Przedtem Forsetta był kolegą dobrym i pełnym szacunku... Powietrze „Prerji”, jak pan nazywa nową ziemię, podziałało na niego jak na innych.
Dokoła nich gruba warstwa traw morskich i porostów wyschłych, pod którą znikał kabel na długości kilku kilometrów, tworzyła wyżyny i pagórki. Dolores zadecydowała, że należy dać tu wypoczynek koniom i zaprowadziła je nieco dalej, by nie przeszkadzały Szymonowi w drzemce.
I wtedy zdarzyło się, że Szymon, który z przyjemnością wyciągnął się na ziemi i zasnął, został napadnięty, skrępowany, zakneblowany, zanim mógł zdać sobie sprawę z tego, co się stało i stawić opór napastnikom. Byli to trzej Indjanie.
Forsetta odebrał mu portfel i zegarek, sprawdził czy postronki są mocne, poczem, leżąc na brzuchu, popełznął w towarzystwie braci Mazzani poprzez sieć porostów do miejsca, gdzie Dolores opatrywała konie.
Parę razy Szymon dojrzał ich zwinne ciała, czołgające się jak węże. Dolores zajęta końmi, odwrócona była plecami. Nic nie zapowiadało niebezpieczeństwa. Napróżno Szymon szarpał się w więzach i krzyczał — głos jego tłumił knebel. Nic nie mogło przeszkodzić Indjanom w osiągnięciu ich celu.
Młodszy z braci Mazzani był pierwszym. Nagłym skokiem rzucił się na Dolores, przewrócił ją, podczas gdy brat jego wskoczył na jednego konia, a Forsetta chwycił drugiego za uzdę i rozkazywał:
— Podnieś ją! Odbierz jej karabin... Dobrze... Przynieś ją tu... Przywiążemy ją.
Umieszczono Dolores w poprzek siodła. Lecz w chwili, gdy Forsetta owijał sznur wkoło jej stanu, ona wyrwała się, wskoczyła na grzbiet konia i podnosząc ramię uderzyła młodszego Mazzani sztyletem w pierś. Indjanin zwalił się ciężko na Forsettę, a kiedy ten wyswobodził się i zamierzał walczyć dalej, Dolores przytknęła mu karabin do piersi i zawołała:
— Uchodź! Prędzej! I ty, Mazzani, uchodź też! Mazzani usłuchał i uciekł galopem. Forsetta zaczął się cofać wolnym krokiem, prowadząc drugiego konia.
Rozkazała:
— Zostaw go tu, Forsetta! Natychmiast! Bo strzelę!
Wściekły, z twarzą zmienioną ze złości, puścił uzdę, poczem odwrócił się i uciekł, co miał sił w nogach.
Bardziej niż sam wypadek — puste zdarzenie w wielkiej tragedji — wzruszyła Szymona nadzwyczajna zimna krew dziewczyny. Gdy przyszła go uwolnić, ręce jej były lodowate, a usta się trzęsły.
— Nie żyje, wyjąkała, młodszy Mazzani nie żyje...
— Musiała przecież pani się bronić, powiedział Szymon.
— Tak... tak... tak... ale zabić... to okropne! Wymierzyłam cios instynktownie, jak w kinie. Widzi pan — scenę tę wszyscy czworo powtarzaliśmy więcej niż sto razy, bracia Mazzani, Forsetta i ja... zupełnie tak, jak się stało, z tym samym splotem ruchów i słów... aż do ciosu sztyletem!... To młodszy Mazzani sam mię tego nauczył i często mi powtarzał: „Brawo, Dolores, jeżeli kiedy w rzeczywistości wypadnie ci odegrać scenę porwania, to żal mi twego przeciwnika...
— Spieszmy się, rzekł krótko Szymon. Być może, iż Mazzani zechce pomścić swego brata, a taki człowiek jak Forsetta też nie zaniecha swego...
Pojechali dalej i odnaleźli kabel. Szymon szedł pieszo tuż za Dolores. Widział jej twarz poważną w obramowaniu czarnych włosów. Kapelusz zgubiła gdzieś w drodze, również bolero pozostało przy siodle konia, zabranego przez Indjanina. Pod cienką bluzką jedwabną zaznaczały się jej piękne kształty. Karabin ciężko przecinał linję pleców.
Znów obszar kamienisty ciągnął się w nieskończoną dal, przerywany jedynie rozbitemi szczątkami statków i sylwetami snujących się poszukiwaczy szczęścia. Nad głowami chmury. Od czasu do czasu warczenie samolotu.
W południe Szymon obliczył, że pozostaje im jeszcze około pięciu czy sześciu mil do zrobienia i że przed nocą dotrą do Dieppe. Dolores, która zsiadła z konia i szła obok Szymona, oświadczyła:
— My, owszem, dojdziemy... Koń nie... Padnie przedtem.
— Niech tak będzie! zadecydował Szymon. Bo chodzi tylko o to, abyśmy my doszli.
Między kamieniem miejscami ukazywał się piasek, gdzie widać było odbicia kopyt dwu koni, snujące się również wzdłuż kabla, ale w przeciwnym kierunku.
— Jednakże nie spotkaliśmy nigdzie jeźdźców, zauważył Szymon. Co pani o tem sądzi?
Dolores nie odpowiedziała, za chwilę jednak, gdy znaleźli się znów na wzgórzu, wskazała mu szeroką rzekę, zamykającą im przejazd. Co więcej, zobaczyli, że płynie od ich strony prawej ku lewej, a gdy się jeszcze zbliżyli, ujrzeli, że rzeka ta była zupełnie podobna do tej, nad którą nocowali. Ta sama barwa wody, to samo wybrzeże, takież wygięcia. Zbity z tropu Szymon uważnie badał okolicę, by znaleść coś odmiennego, krajobraz jednak był najzupełniej indentyczny w szczegółach i w całości.
— Co to ma znaczyć? zapytał Szymon. Jakieś złudzenie nie do wiary!... Trudno przypuścić, byśmy się pomylili...
Lecz dowody popełnionej pomyłki wciąż się mnożyły. Idąc za śladem końskim doszli do miejsca, gdzie nocowali!
I tak, przez smutne pomieszanie, spowodowane atakiem Indjan i śmiercią młodszego z braci Mazzani, oboje zdezorjentowani, a nie mając żadnej wskazówki, ani punktu oparcia, posuwali się wzdłuż kabla, ale w kierunku odwrotnym, nie zdając sobie sprawy, że idą drogą już przebytą i że wracają po tylu wysiłkach ciężkich a jałowych, na miejsce, skąd wyszli przed kilkoma godzinami.
Szymon przeżył chwilę upadku. To, co było tylko spóźnieniem niefortunnem, przybrało w oczach jego znaczenie wypadku niezmiernej wagi, rzeczy nie do odrobienia. Kataklizm z dnia czwartego czerwca wtrącił ten zakątek ziemi w epokę najzupełniejszego barbarzyństwa i do walki z przeszkodami należało mieć właściwości, jakich nie posiadał. Podczas, gdy bandyci, włóczęgi i zbiegi kryminaliści znaleźli się doskonale pi zystosowanymi do nowego stanu rzeczy, Szymon napróżno poszukiw ał sposobu roztrzygnięcia zagadnień, stawianych mu przez warunki wyjątkowe. Dokąd iść? Co czynić? Przeciw komu bronić się? Jak ratować Izabellę?
Zgubiony w nowej ziemi tak jak w bezkresach oceanu, szedł w górę rzeki, roztargnionem okiem wpatrując się w odbicia śladów na wilgotnym piasku. Rozpoznał również odbicia sandałów Dolores.
— Zupełnie niepotrzebnie idzie pan w tę stronę, odezwała się. Dziś rano zbadałam cały teren okoliczny.
Jednakże, wbrew woli dziewczyny, szedł dalej, właściwie bez celu, jedynie poto, by coś robić i ruszać się. W ten sposób po upływie kwadransa doszedł do miejsca, gdzie ziemia była udeptana jakby po przejściu brodu.
Tu zatrzymał się nagle. Tędy szły konie! Widać było ślady kopyt.
— Och, zawołał zdziwiony, a tu widać odbicie nóg Rollestona!... Doskonale odbity na ziemi rysunek jego gumowych podeszew w kratkę!
Czyż to możliwe?...
Dalsze badania potwierdziły spostrzeżenie. O jakieś pięćdziesiąt kroków wyżej odnalazł świeże jeszcze pozostałości obozowiska.
— Tak, tak... to widoczne... Tutaj przebrnęli rzekę wczoraj wieczorem. Jak my, musieli uciekać przed raptownem wezbraniem wód i jak my, obozowali na wzgórzu, tylko z drugiej strony. Ach! dzieliło nas od nich nie więcej jak kilometr! Mogliśmy wpaść na nich, gdy spali! I czyż nie jest rzeczą straszną, gdy się pomyśli, że nic nie przeczułem... nic mię nie ostrzegło...
Zrozpaczony, czołgając się, badał dalej ziemię, poczem wstając, utkwił wzrok w oczach Dolores i rzekł cicho:
— Widzę tu coś nadzwyczajnego... Jak pani to wytłomaczy?...
Twarz dziewczyny spłonęła ciemnym rumieńcem. Szymon zrozumiał, iż wie ona, co jej powie:
— Przechodziła pani tędy dziś rano, podczas gdy ja jeszcze spałem. Kilkakrotnie kroki pani zacierają ślady naszych wrogów, co dowodzi, że przechodziła tu pani już po ich oddaleniu się. Dlaczego pani nic mi o tem nie wspominała?
Milczała, patrząc wprost w oczy Szymona, a jej piękna, surowa twarz wyrażała bojaźń i wyzwanie. Szymon gwałtownie chwycił jej rękę:
— Ależ w takim razie... w takim razie wiedziała pani prawdę! Już od rana wiedziała pani, że szli oni wzdłuż rzeki... O tak... tędy... widać, jak ślady ich skierowują się ku wschodowi... I nic mi pani nie powiedziała? Co więcej... tak... ten kabel, to pani mi go wskazała... Pani mię skierowała na południe, do Francji... I oto z powodu pani straciliśmy znów praw ie cały dzień.
I wciąż trzymając dłoń jej w swojej i patrząc w jej oczy, mówił dalej:
— Dlaczego pani uczyniła to wszystko? Przecież to zdrada ohydna, którą trudno nazwać!... Proszę powiedzieć, w jakim celu postąpiła tak pani? Przecież widocznem pani było, że kocham miss Bakefield, że grozi jej straszne niebezpieczeństwo i że dzień stracony — to dla niej hańba, śmierć... Więc...
Zamilkł... Czuł bowiem, że obojętny wygląd, na który siliła się Dolores, jest sztuczną powłoką, że jest ona do głębi wstrząśnięta i wzruszona, że panuje nad nią całą potęgą mężczyzny. Kolana jej ugięły się i pozostało w niej jedynie pod danie się, słodycz i żal. W tych wyjątkowych okolicznościach, w jakich się znajdowali, nic nie hamowało przyznania się do winy, rzekła więc wzruszona:
— Proszę mi przebaczyć! Nie zdawałam sobie sprawy i nie myślałam, że pan... myślałam tylko o panu... o panu i o mnie... Tak, od chwili pierwszego naszego spotkania onegdaj porwało mnie uczucie, silniejsze ponad wszystko... Nie wiem dlaczego... To pański sposób postępowania... pańska delikatność... Kiedy pan zarzucił swoją kurtkę na moje ramiona obnażone.
Ja nie jestem przyzwyczajona, by ze mną tak postępowano... Pan mi się wydał taki inny od wszystkich... A wieczorem, w kasynie, tryumf pana upoił mię... Od tego czasu życie moje idzie ku panu... Nigdy jeszcze tego nie odczuwałam... Mężczyźni... mężczyźni są źli dla mnie... gwałtowni... straszni... uganiają za mną jak zwierzęta... Nienawidzę ich!... Pan... pan... to zupełnie co innego... Czuję się przy panu jak niewolnica... chciałabym podobać się panu... A każdy ruch pana pogrąża mię w zachwyt... Przy panu czuję się tak szczęśliwa, jak nigdy w życiu nie byłam...
Stała przed nim pokorna, z pochyloną głową, istotnie jak niewolnica. Szymon czuł się zmieszany tym wybuchem miłości, której wcale się nie spodziewał, a tak dla niego pochlebnej, stawiającej go tak wysoko! A mimo to czuł się uczuciem tem urażony w swem ukochaniu Izabelli, tak jakby popełnił winę słuchając wyznania Dolores. Jednak przemówiła ona z taką słodyczą i było tak rzeczą dziwną widzieć tę dumną królewską kobietę stojącą przed nim w kornem pochyleniu i z takim szacunkiem, iż nie mógł nie odczuć pewnego wzruszenia.
— Kocham inną kobietę, powtórzył z mocą, by wznieść pomiędzy jej miłością a sobą mur nie do przebycia przeszkody i nic nas nie potrafi rozdzielić.
— Tak jest, odpowiedziała pokornie. Wiem, a jednak spodziewałam się... sama nie wiem czego... Było to bezcelowe... Chciałam tylko, byśmy byli sami, jaknajdłużej sami... Teraz widzę, że to skończone... Przysięgam panu... Odnajdziemy miss Bakefield... Proszę pozwolić mi prowadzić siebie... Zdaje mi się, że potrafię lepiej, niż pan...
Czy mówiła ona szczerze? Jak skojarzyć tę zapowiedź poświęcenia z namiętnością, jaką mu wyznała? Powiedział więc tylko:
— Kto mi zaręczy?
— Kto zaręczy za moją lojalność? A więc: wyznanie wszystkiego zła, jakie panu wyrządziłam, a które chcę naprawić! Dziś rano, gdy przyszłam tu sama i szukałam wszędzie jakichś wskazówek, znalazłam na kamieniu, o, tym opodal, kawałek papieru, na którym napisane...
— Ma pani ten papier?... przerwał Szymon. To ona pisała, miss Bakefield?
— Tak.
— Pod moim adresem? Adresu nie było. Ale słowa te napewno są napisane dla pana, podobnie jak te, które wczoraj znaleźliśmy na pledzie. Proszę:
Podała kawałek papieru zwiniętego i wilgotnego. Widniało na nim parę zdań, w pośpiechu skreślonych ręką Izabelli. Tak, jej pismo. Nie było wątpliwości.

„Kierunek na Dieppe zaniechany. Usłyszeli, że jest „mowa o źródle złota. Prawdziwe źródło, tryskające zło„tem, jak opowiadają. Idziemy w tę stronę. Narazie „niema niebezpieczeństwa”.

Dolores dodała:
— Odeszli przed wschodem słońca w górę rzeki. Jeżeli rzeką tą jest Somma, musimy przypuścić, że przejdą ją w któremś miejscu wbród, a szukanie brodu zajmnie im sporo czasu. Więc odnajdziemy ich, panie Szymonie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.