Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział IV
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Spieszcie się przyiaciele! nieszczęście was wzywa
I pożar, i śmierć z bliska was wszytkich dotyka,
Idźmy! — i czegoż ieszcze szuka myśl trwożliwa
Oto iest głos wiernego dla was przewodnika,
Który was wzywa „Idźcie! oto wasz wódz mężny
Liczy na wasze męztwo, i oręż potężny,
A kiedy się sam stawia, na walecznych czele
Niech na odgłos zwycięztwa, drżą nieprzyiaciele!

Herrick.

Skoro Hollister rozkazał swym dragonom, iżby wsiedli na konie, i do marszu byli gotowi, Betty Flanagan oświadczyła także życzenie swoie, należenia do ich chwały, i do niebezpieczeństw téy wyprawy. Nie możemy zaręczyć czyli ta nowa Amazonka, poświęcała się z boiaźni pozostania saméy w oberży, czyli téż z chęci towarzyszenia sierżantowi Hollister, na którego po śmierci męża, wszystkie swe widoki zwróciła: to tylko pewna, iż gdy uyrzała sierżanta wsiadającego na konia, i zaiętego wymarszem oddziału, zawołała: moment ieszcze sierżancie! moment! zaraz mi wózek zaprzęgą, i iadę z wami; nie zawadzę wam wiele, a może téż znaydą się ranni, których przewieść będzie potrzeba.
Chociaż Hollister nie bardzo gniewał się w duszy, za ten pozór do opóźnienia swego odiazdu; sądził iednak powinnością swoią, okazać pewne nieukontentowanie z téy zwłoki.
— Kiedy me dragony są iuż na koniu, rzekł do niéy, same ich tylko armaty zatrzymać mogą: lecz w bitwie iaką teraz z lucyperem prowadzić mamy, pewnie ani armat, ani karabinowego ognia słyszeć nie będziem, i twóy wózek na nic sie nam nie przyda.
— Co ty wiesz sierżancie? Kapitan Syngleton nie zleciałże z konia od kuli, a Kapitan Lawton od pałasza, niema temu cóś dziesięć dni? i gdyście się iuż cofać zaczęli, biorąc ich za zabitych, dla tego czyż nie odnieśliście zwycięztwa nad woyskiem królewskiém?
— Bayka! i ktokolwiek bądź twierdzi żeśmy zwyciężyli, równie iak ty baykę powtarza.
— Dzięki niech będą Majorowi Dunwoodi, ze was rozproszonych zebrał, i nieprzyjaciół naszych pokonał. — Kapitan Lawton nie byłżeby to samo uczynił, gdyby nie był z konia zsadzony; móy wózek bardzo byłby mu się wtenczas przydał. Tak więc iadę z wami! daléy śpieszcie się z zaprzęgiem, tylko uważaycie, iż biedna szkapa ma kark odmulany, trzeba chomont przykrócić, bo trochę za szeroki.
W kilka minut wózek stanął gotowy, a Mistress Flanagan, zasiadła w nim z tryumfuiacą miną.
— Ponieważ wiedzieć niemożna, rzekł Hollister do swych dragonów, zkąd będziem attakowani, czy z frontu lub z tyłu, pięciu was zatem formować będzie straż przednią: ia utrzymywać będę środek przy wózku Betty, resztę zaś was siedmiu, pozostanie w tyle dla zasłonienia ucieczki, gdyby ta była potrzebną. Nie mała to iest rzecz zarządzić woyskiem w boiu; na dowódzcy wszystko zależy, i nie uwierzysz Mistress Flanagan, iż w takim razie, w iakim teraz zostaie, wolałbym słuchać niż rozkazywać. Pokładam iednak ufność moią w Panu, iż nas od czartowskich sideł wybawić zechce.
— Jedźmy więc! rzekła Betty, to prawda że możem wpaść w moc duchów piekielnych, w każdym iednak razie pamiętay tylko na to sierżancie, że Kapitan potrzebować cię może; nie rozryway zatem swych ludzi, i owszem kaź im niech wszyscy razem kłusa przypuszczaią, a sam z niemi co prędzéy pośpieszay.
— Mistress Flanagan! odpowiedział weteran, nie byłbym zestarzał się w boiach, ani na te znaki zasłużył, gdybym nie wiedział, iż każde woysko powinno mieć koniecznie swóy oddział odwodowy, aby na wypadek odwrotu, wspierać mogło swe siły. Taki iest zawsze plan Washingtona. Walczyłem nieraz pod nim, znam że nie ilość ludzi, ale roztropność wodza w bitwie stanowi, i pewnie od iednéy szynkarki, w woiennych rzeczach zdania zasięgać nie myślę. Tak bydź musi, iakem kazał. Dalćy dzieci! marsz naprzód! wolno! miéć się na baczności.
— Wszystko to dobrze, Hollister, tylko każ iechać prędzéy, albo zostań na mieyscu, bo taką żółwią skwapliwością nie wiele Kapitanowi pomożesz. Pewna iestem, że Cezar musiał iuż stanąć w domu.
— Ale czyś tylko pewna, iż to był rzeczywiście stary Negr, który nam list przyniósł?
— O niczém tak dobrze niewiem sierżancie, iakże wyglądamy bardziéy na orszak pogrzebowy, niż na oddział dragonów, który ma walczyć z nieprzyjacielem.
— Mistress Flanagan, wiedz o tém że porywczość iest wadą, ale nie zaletą dobrego dowódzcy. Jeżeli nam przyidzie spotkać się z duchami, czyż nie iest podobno iż nas podeyść zechcą? niewypadaże bydź ostróżnym? zresztą sławę, moię i honor oręża utrzymać winienem.
— Sławę! któréy Kapitan Lawton ofiarą bydź może. Na miłość Boga każże iechać kłusem: klacz moia chociaż odseniona, ieszczeby iednak wyskoczyła ze skóry.
— Stóy! zawołał sierżant, zdaie mi się, że coś tam się rusza pod skałą na lewo.
— Wcalebym się nie dziwiła, rzekła szynkarka, gdyby téż to była dusza Kapitana Lawton, szukaiąca sierżanta Hollister, aby mu podziękować za iego pośpiech i pomoc tak gorliwą.
— Przeklęta czarownico! nie iest to ani moment, ani mieysce do czynienia sobie podobnych żartów. Niech ieden z was doiedzie na mieysce. Baczność! do dobycia pałaszy! formuy szeregi!
— Wstydź się bydź takim tchórzem sierżancie, daléy! daléy, ustąpcie się trochę z drogi, w mgnieniu oka powrócę, i kiedy chcecie wszystkim wam duchów sprowadzę.
Dragon wysłany na rozpoznanie ruszaiącego się pod skałami zjawiska, powrócił z oznaymieniem, iż nikogo nie widział; z zwykłą przeto ostrożnością w dalszy się marsz udano.
— Męztwo i roztropność, rzekł weteran, są to przymioty zalecaiące żołnierza, i bądź pewna Mistress Flanagan, iż iedno bez drugiego na nic się nie przyda.
— Roztropność bez męztwa, chciałeś zapeWne powiedziéć? to samo i ia sądzę sierżancie! lecz iuż dłużéy wlec się za wami nie będę, wyprzedzam twych dragonów, i naprzód iadę.
— Cóż się to znaczy! zawołał w tym momencie Hollister usłyszawszy wystrzał z pistoletu Wellmera, gdzieś się iuż biią! Mistress Flanagan! bądź zdrowa. Naprzód, kłusem! i w tych słowach stanął na czele swego oddziału, pałaiąc żądzą walki, i nie myśląc iuż więcéy o czartach i duchach.
Wkrótce kilka wystrzałów karabinowych, rozległo się po skałach.
— Naprzód w galop! zawołał sierżant. — Wtéyże saméy prawie chwili dał się słyszeć tentent konia, pędzącego w galopie. Hollister spiął swego ostrogami, wyprzedził oddział, i sam posunął się w tę stronę, gdzie za chwilę spostrzegł przy bladém świetle xieżyca, zbliżaiącego się ieźdzca ku sobie.
— Stóy! kto iesteś? gdzie iedziesz? zawołał z dobytym pałaszem zmierzaiąc ku niemu.
— Toś ty Hollister? rzekł Lawton poznaiąc go po głosie. Zawsze gotów, zawsze pilny w swéy służbie. Właśniem cię téż szukał. Gdzie masz swoich dragonów?
— O dwa kroki, czekaią na twe rozkazy Kapitanie! odpowiedział weteran, uradowany, iż się z odpowiedzialności uwolnił, i że na nieprzyiacielu będzie mógł nowe meztwa swego okazać dowody.
Kapitan obiął dowództwo nad swym oddziałem, kilka słów przemówił dodaiąc odwagi, i co tylko konie wyskoczyć mogły, ku Szarańczom się puścił.
— Jak to znać zaraz, że Kapitan Lawton iest z nimi, rzekła Betty do siebie, sama w tyle zostawszy. Nie wloką się iak za nieboszczykiem, ale pędzą iak Negry. Radabym się przypatrzéć, lub usłyszeć co téż to z tego będzie, ale mi szkoda szkapy, bo mi się i tak trochę zmordowała, i przytem kto w ie, czyby podczas bitwy, kula minąć mnie chciała.
Żołnierze Lawtona pod iego dowództwem postępowali bez naymnieyszéy obawy, i namysłu. Nie wiedzieli oni wprawdzie, czy walczyć będą z tak zwanemi pastuchami, czyli téż z woyskiem regularném, lecz znali męztwo, i biegłość swego wodza, te właśnie pobudki, które naylepiéy zachęcaią żołnierza.
Przybywszy przed bramę w Szarańczach, Kapitan kazał stanąć, zsiadł z konia, wziął z sobą ośmiu ludzi, i z niemi wszedł na dziedziniec, a Hollistera z czterma dragonami przy bramie postawił. Gdyby dodał, kto chciał wyiść pamiętayże..... Płomienie w tym momencie pokazały się na dachu, i od ognia łuna zajaśniała na niebie.
— Daléy! zawołał Lawton, daléy! biymy, morduyiny tych łotrów co do nogi!
Głos icgo olbrzymi, rozległ się po całym domie, i doszedł do uszu Skinnera, który plądruiąc po dolnych pokoiach, zabierał resztę stołowych sreber, na codzienny użytek familii służących. Poznał natychmiast groźnego swego nieprzyiaciela, upuścił z reku kosztowną swą zdobycz, i widząc, co go czeka, oknem ratować się postanowił.
— Gińcie zbóycy! krzyknął Lawton wpadaiąc w téy chwili do pokoiu, i pierwszego towarzysza Skinnera, który mu się nawinął, silném cięciem pałasza obalaiąc na ziemię. Sam zaś herszt, niezdążywszy okna otworzyć, połową tylko wyskoczył, i na ten raz ieszcze uszedł zasłużonéy kary. Kapitan iuż się był za nim posunął, lecz gdy płacz i wołania kobiet usłyszał, przeniósł głos ludzkości nad zemstę, i czém prędzéy im na ratunek pośpieszył.
Skinner przykazał swym ludziom, aby zaczęli rabunek od górnych pokoiów, i aby dopiero wtenczas ogień podłożyli, gdy iuż na dół schodzić będą. Rozkaz ten wiernie wykonanym został, i wewnątrz domu żadnego widać nie było niebezpieczeństwa, dopóki się płomienie nad wierzch dachu nie wzniosły.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.