Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Szpieg
ROMANS AMERYKAŃSKI
KOOPERA
TŁOMACZONY NA POLSKIE Z ZASTOSOWANIEM DO ORYGINAŁU
przez J. H. S.

Gdzież przeklętemu dni nieszczęsne płyną!
By nie mógł sobie raz powiedzieć w życiu:
Tum się kołysał w powiciu,
Witay rodzinna kraino!


Żale ostatniego z Minstrellów.
Sir Walter-Skott.
TOM III.
W WARSZAWIE,
NAKŁADEM A. BRZEZINY I KOMPANII
PRZY ULICY MIODOWEY POD Nr. 481.

1830.




Za pozwoleniem Cenzury Rządowéy.


DRUKIEM A. GAŁĘZOWSKIEGO I KOMP.
PRZY ULICY ŻABIÉY POD Nr. 472.
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Pochlebiay, chwal iéy wdzięki, i powaby ciała,
A choćby druga, płeć swą, iak murzynka miała,
Wychwalay, do niebianki porównay iéy białość,
Męzczyzna w swéy wymowie powinien miéć śmiałość
Każdą ładną kobiétę uiąć słowy dwiema,
A kto tego nie umie, ten rozsądku nie ma.

Dwóch Szlachty Werońskich
Szekspir.

Przywoławszy do siebie Major Dunwoodi Kapitana Lawton, oświadczył mu, iż stósownie do rozkazów Pułkownika Syngleton, pozostać musi w Cztero-Kątach, wraz zdwunastą ludźmi, i sierżantem Hollister, celem dozorowania rannych, iako téż składów woyskowych. Dodał przytém, iż do tych go obowiązków przeznaczaiąc, miał na celu zostawić mu czas do zupełnego wyzdrowienia, po wypadku który wymagał odpoczynku i ciągłéy kuracyi. — Zbytek ten grzeczności i pamięci Majora, nie podobał się w duchu Lawtonowi, wymawiać się zatém zaczął, iż czuie się na siłach do pełnienia czynnéy służby tak dobrze, iak każdy Officer w korpusie; że gdyby przyszło do bitwy, iego dragony zostaiąc pod rozkazami porucznika Masona, nie mieliby ani téy energii, ani tego zaufania iakie ich ożywiało, kiedy on sam im dowodził; lecz Major żadnémi uwagami przekonać się nie dał, i Kapitan musiał poprzestać na oświadczeniach tyle mu przyiemnych, o ile mu to okazać wypadało.
Wprawdzie Dunwoodi, sprawiedliwe nad innemi oddaiąc Lawtonowi piérwszeństwo, miał przy tém swe ważne powody do zostawienia go w Cztero-Kątach. Potaiemne zwierzenie się Kramarza, mocno zaymowało ciągle iego myśli, i chociaż nie ściągało się, iak tylko do familii Warthona, choć nie przewidywał iakiegoby rodzaiu niebezpieczeństwa grozić iéy miały, sądził iednak, iż dostateczną znaydzie spokoyności swéy rękoymię, przeznaczaiąc w owe strony Officera, który znany ze swego charakteru i męztwa, naybliższe iego zaufanie posiadał. Polecił zatém Lawtonowi, iżby naymocniéy czuwał nad wszystkiém, coby zaszło w okolicach Szarańcz, i upoważnił go, iżby bez żadnego odwoływania sié działał tak, iak tego okoliczności wymagać będą. Takie wydawszy mu zlecenie, kilkokrotnie ieszcze ie powtórzył, i sam wsiadł na konia w zamierzoną udaiąc się drogę.
Rozkaz wymarszu tak nagle wydany, i dopełniony został, iż doktor Sytgreaw zatrudniony opatrywaniem rannych w tymczasowym lazarecie, w iednym z tylnych budynków urządzonym, nie wiedział bynaymniéy o téy nadzwyczaynéy zmianie. Skoro powrócił, milczenie i panuiąca wszędzie samotność mocno go zdziwiła; tém więcéy, gdy uyrzał Lawtona rozmawiaiącego przededrzwiami, z Betty Flanagan, i zwolna zbliżaiącego się ku sobie.
Kapitan mrucząc pod nosem, odprowadził do sieni Majora, kilka minut przypatrywał się przechodzącym swym szeregom, z któremi rad był się złączyć, i przeklinaiąc losy, co go na taką nieczynność skazały, w momencie gdzieby walczyć z nieprzyiacielem należało, odpowiadał z niechęcią, na zapytania natrętnéy bazarki, względnie ucieczki kramarza, o któréy kronika świegotliwa, nie dostarczyła iéy ieszcze dokładnych wiadomości.
— Powiedz mi, kochany Lawtonie, cóż ma znaczyć to wszystko, gdzież są szyldwachy? gdzie się podzieli Officerowie?
— Wyszli — wyszli z Dunwoodim ku Hudson. Zostaliśmy tu tylko obydwa w charakterze dozorców lazaretowych.
— To bydź nie może! zresztą kontent iestem że Major miał tyle zastanowienia, iż nie kazał rannych przewozić. Ale moia Pani Flanagan, chciéy mi proszę przyrządzić śniadanie, tylko prędko, bo nie mam czasu, czekaią na mnie z trupem, którego dziś ieszcze rozebrać muszę.
— Późno przychodzisz szanowny Doktorze, nic mi w domu nic zostało; iak tylko kilka skór z biednych iałówek moich, którem sobie wychodować chciała.
— Kobieto! zawołał doktor, nie żądam od ciebie, iak żebym mógł się czém posilić, a ty mnie traktuiesz iakby Hottentota?
— Nie znam dotąd w pułku żadnego sierżanta, ani żołnierza, coby się tak nazywał, rzekła Betty mrugając oczyma, com powiedziała to i powtarzam, że nie mam nic na śniadanie, chyba że Pan Doktor każe sobie przysmażyć kawałek skóry z méy Jenny. Przed swoim wymarszem dragony objedli mnie z nogami!
Lawton wmieszał się do ich rozmowy, i zapewnił doktora, że wysłał dwóch ludzi za wyszukaniem żywności, a Sytgreaw widząc, iż trzeba bydź cierpliwym, oświadczył, iż przed śniadaniem póydzie odbydź swoię dyssekcyą.
— A iakiegoż masz swego nieboszczyka co go kraiać myślisz? zapytał poważnie Kapitan.
— Jak to! mógłżeś zapomnieć? tego przecie Szpiega? z ukontentowaniem widzę, rzekł doktor, przypatruiąc się stoiącemu ieszcze rusztowaniu, że Hollister tak sobie postąpił, iakem go nauczył. Kazałem mu żeby dopilnował, aby szubienica nie była za wysoką, przez co się zmienia cała proporcya muszkułów, i cały systemat fizyczny człowieka. Tym sposobem naypiękniéyszy szkielet, iaki się dotąd w północnéy Ameryce znayduie, będzie dziełem méy ręki. Hak wbity w samą miarę, o dwa cale od ziemi; wierzay mi Kapitanie! to będzie cud piękności. Oddawna chciałem się téż przysłużyć czém méy ciotce, u któréy chowałem się w méy młodości; poszlę iéy ten nieporównany szkielet, iako dowód że darmo za mnie w szkołach nie płaciła.
— Co mówisz doktorze Archibaldzie! szkielet chcesz posyłać swéy ciotce?
— Dlaczego nie? człowiek iest to nayszlachetnieysze stworzenie w naturze, a bez kości nie byłoby go wcale na świecie, zwłaszcza téż że budowa każdego z nas, iest do domu podobna, gdzie więcéy na fundamenta, iak na powierzchowne uważamy ozdoby. Lecz gdzież nieboszczyka podzieli?
— Zniknął i on także.
— Jakto zniknął! któż go przecie sprzątnął bez mego pozwolenia?
— Sam Belzebub, odpowiedziała Betty, i ciebie kiedy tak ieszcze porwie Panie Doktorze, mimo wszystkich twych wiadomości, iakie posiadasz.
— Milcz! zawołał Lawton. Z żołnierzami ci tylko takie żarty uchodzą, ale nie z officerem, dla którego ty miéć uszanowanie powinnaś.
— Alboż mnie nie nazwał przed dwoma dniami brudną Betty Flanagan? rzekła bazarka. Téy obrazy, téy moiéy krzywdy, miesiąc mu cały nie zapomnę.
Sytgreaw widząc, iż zawziętą Meduzę trudno byłoby przeprosić, nie spodziewaiąc się od niéy upragnionego śniadania, zawiedziony w przeznaczonym dla ciotki swoiéy darze, postanowił poiechać do Szarańcz, dla przekonania się o zdrowiu Kapitana Syngleton. Lawton obrał się iego towarzyszem, i obydwa w momencie zostawiwszy bazarkę w naywiekszéy furyi, miotaiącą swe złorzeczenia na doktora, w zamierzoną udali się drogę.
Jadąc Kapitan opowiedział doktorowi wszystkie szczegóły ucieczki kramarza. — Doktor zamiast się uspokoić ieszcze się bardziéy rozgniewał, i w swém uniesieniu piorunuiącym często powtarzał głosem: Ten łotr! ten nikczemnik! tak mi zwinąć chorągiewkę. Nakoniec Lawton chcąc go w lepszy wprowadzić humor, do czego innego zwrócił rozmowę.
Wiesz co Archibaldzie, bardzo mi się podobała piosneczka, którąś przed kilkoma dniami zaczął był przy stole, kiedy nas obydwóch zmyślona pobudka, iak iskra elektryczna wzruszyła, i odtąd nie słyszałem iéy iuż więcéy. Czyż nie przypominasz sobie? Galliusz naywięcéy się tam w niéy popisuie.
— Pamiętam i spodziewam się że każdemu, kto tylko umie cenić talenta, podobać się musi. Ale iak to wiesz kochany Lawtonie, przy stole często się zdarza, że wino umysł zawraca, płaskie przeto koncepta zaymuią mieysce nayszczytnieyszych myśli, a smak dobry i nauki, nie mogą bydź wówczas zdrowym rozsądkiem obięte.
— Lecz twoia oda, równie była uczona iak lekka i dowcipna.
— Oda! nie iest to właściwe nazwisko tego rodzaiu poezyi. Wolałem raczéy piosnkę moią, nazwać balladą klassyczną.
— Z piérwszéy tylko strofy, którą słyszałem nie mogłem naznaczyć, do iakiego rzędu poezyi pieśń twoia należy.
Doktor nic nie odpowiedział, tylko kilkakrotnie odkaszlnął, iak często robią śpiewacy, którzy głosowi swemu chcą nadać pewną moc i czucie. Kapitan zwrócił na niego swe wielkie czarne oczy, i przybierając na siebie postać uczonego znawcy, rzekł:
— Oddaleni tu iesteśmy od zgiełku świata, doktorze Archibaldzie, dla czegóż nie chcesz zaśpiewać mi swéy klassycznéy ballady, może téż i ia nabiorę chęci do rymowania, a kto wie czy i głosem Syreny nie zanucę.
— Ah móy drogi Lawtonie, żebyś tak nabrał chęci do słuchania mych przestróg, nadewszystko téż, com ci iuż tyle razy mówił, o użyciu pałasza, przez co staiesz się przyczyną, że.......
— Day o tém teraz pokóy doktorze! lepiéy zaśpieway wieszcze swe pienia, na cześć tym Muzom, co w tém przecudném mieyscu zdaią się mieć siedlisko swoie, gdzie nas nikt nie słyszy nad te skały, które iak widzisz po lewéy stronie pasmem się ciągną.
Zniewolony temi prośbami, równie iak zarozumiały o swym głosie, i piosnce, któréy sam nutę i słowa ułożył, nie będąc muzykiem, ani poetą, Sytgreaw zdiął swe okulary, starannie szkło przetarł, poprawił matematycznie swą perukę, i kilkakrotnie prześpiewawszy różne preludya, dla umiarkowania głosu w melodyi swoiéy, następuiącą zaczął piosnkę:

Jeśli miłości czuiąc zapały,
Egle twe serce przeszyte zostanie,
Jeśli grot zwycięzkiéy strzały,
Utkwi w zadanéy ci ranie;
To złe, co o litość woła,
Galliusz uleczyć nie zdoła.
Nie trwoź się iednak me życie!
Niech cię ta boleść nie zraża,
Bo złe co cię zatrważa,
Nagrodzi ci się sowicie,
Gdy to, co o litość woła
Hymen uleczyć zdoła. —
Jeśli wypełniasz co ci wskazuie.......

— Stóy! zawołał Lawton. Zdaie mi się, żem iakiś głos usłyszał pomiędzy zaroślami, pokrywaiącemi te skały.
— To echo.
Jeśli wypełnisz.......
— Cicho i słuchaymy! Zatrzymali swe konie i w tym momencie kamień, miernéy wielkości spadł z góry przed Lawtonem.
— Chcą nas tu zakamienować doktorze!
— Nie takich to kamieni na nas potrzeba; w dawnych czasach takiemi kamykami z procy rzucano, a dla tego choć ludzie, nierównie byli silnieysi iak teraz, nie wiele one iednak szkodziły.
— Lecz powiedzże sam doktorze, iż podobne przywitanie wcale nie zapowiada, żeby nam tu szczególnie radzi byli.
— Oglądam się na wszystkie strony, czy nie uyrzę kogo, ale oprócz nas dwóch żadnéy tu duszy żyiącéy nie widać. To niepodobna, wierzay mi Kapitanie, ów kamień musi bydź meteorem, który się często zdarza w naturze.
— Cały móy oddział mógłby się schować w te zarośla, iakiemi są skały pokryte, a nikłby go nie spostrzegł, rzekł Kapitan zsiadaiąc z konia i podnosząc kamień: ah! ah! dodał, patrzayże taiemnica się odkrywa. W tymże samym momencie rozwinął kawałek papieru, mocno sznurkiem do kamienia przywiązanego, i czytać zaczął co następuie:
“Kula karabinowa gorsza od kamienia: i skały West-Chester bardziéy są dziś niebezpiecznieysze, niżeli zeszłéy nocy las przy Cztero-Kątach. Jest tam cóś wiecéy, niżeli krzaki i zioła; koń może dobry, ale trudno żeby z nim można, wgramolić się na skały.”
— To prawda, rzekł Lawton, w podobnych okolicach przytomność i męztwo, nie obroni od skrytego mordercy. To mówiąc wsiadł na konia i donośnieyszym zawołał głosem: dziękuię ci po tysiąc razy nieznaioma istoto! korzystać będę z twéy rady i nie zapomnę, że ieżeli można nienawidziéć nieprzyiaciela, mścić się na nim nie należy.
Ledwie skończył, gdy długa wychudła ręka zwiększona pięciu równie wyschłemi palcami, iakby cud Balsazara, pokazała się nad wierzchem zarośli, i w momencie zniknęła.
— Jakież nowe zjawisko! zawołał doktor, podobne fenomena, cóżby znaczyć miały?
— Zagadkę bardzo łatwą do rozwiązania, odpowiedział Kapitan, kładąc bilet do kieszeni; zwyczaynie ktoś sobie pozwolił niewczesnéy igraszki, rozumieiąc, iż mu się uda nastraszyć dwóch Officerów Wirgińskich. Ale szanowny doktorze Archibaldzie! pozwól sobie przypomnieć, żeś miał zamiar przysłużyć się swéy ciotce szkieletem z pewnego poczciwego człowieka?
— Jak to! z tego kramarza! z owego Szpiega, który się nieprzyjacielowi naszemu zaprzedał! spodziewam się żebym ieszcze zaszczyt zrobił takiemu łotrowi, gdybym nikczemne iego szczątki, obrócił na pomnożenie światła w nauce naszéy, tak ważnéy dla sprawy ludzkości.
— Może bydź szpiegiem, może iest nim, rzekł Lawton nieco roztargniony, posiada on iednak duszę niepospolitą, dusze godną mężnego żołnierza, taką zresztą iakąbyś ty sam szanował.
Sytgreaw spoyrzał z podziwieniem na Kapitana, który nie maiąc innego zamiaru, nad chęć sprzeciwiania mu się, przypatrywał się spokoynie po lewéy stronie drogi leżącym skałom, i szczególnie téź zastanawiał się nad iedną bardziéy spadzistą, i wyższą od innych.
— Gdzie koń się wdrapać nie może, tam doyść samemu potrzeba. Pilnuy mego konia doktorze. I dobywszy z olstrów małego swego karabinka, nieczekaiąc odpowiedzi doktora pobiegł ku skale, zkąd chciał rozpoznać pobliższe okolice, i wymiarkować gdzieby zasadzka, naylepsze swe stanowisko miéć mogła. Skała owa do gotyckiéy baszty podobna, niedostępną prawie się zdawała, i Kapitan nie mógł się na nią dostać inaczéy, iak okrążaiąc ią do koła. Połowę ieszcze drogi nie był uszedł, gdy w nieiakiéy odległości spostrzegł schodzącego z drugiéy strony człowieka, w którym od razu poznał Skinnera.
— Zbóyca ów na plecach uzbroiony w fuzyą, nie śmiał się bronić ujrzawszy Kapitana, mierzącego do siebie z karabinka, i uciekać zaczął, chociaż naumyślnie zasadził się był na niego, iżby go mógł zamordować.
— W galop! Sytgreawie! w galop! krzyknął Lawton, ścigaiąc za uciekaiącym po skale.
Chwytay łotra, trzymay go, tylko prędko żeby nam nie umknął.
Doktor nie wiedząc w którą miałby obrócić się stronę, oglądał się wciąż na około siebie, i dopiero po chwili dopatrzywszy na drodze człowieka, zmierzaiącego ku lasowi, puścił się za nim wołaiąc, stóy móy przyiacielu! stóy zaczekay na Kapitana Lawton. Nie pomogło iednak uprzeyme to zaproszenie, i owszem Skinner prędzéy ieszcze przyśpieszył kroku, wyprzedziwszy iuż i tak o kilka stay Sytgreawa, który go na koniu doganiał. Z tém wszystkiém poznał on wkrótce, że usiłowania iego były nadaremne, albowiem do lasu dość ieszcze miał daleko, a z sił iuż był całkiem osłabł; nie mam nic do stracenia pomyślał sobie, obrócił się i nie celuiąc wystrzelił do doktora, lecz szczęściem chybił, i ratował się ucieczką. Z nieustraszoną odwagą, Sytgreaw natarł na niego, i w chwili gdy iuż był pewien swego zwycięztwa, nagle zatrzymać się musiał przed płotem, który pola ogradzał, a przez któren Skinner z niewielką trudnością przeskoczył. Nie chcąc się własnemi siłami mierzyć z nieznaiomym, długo za nim doktor spoglądał, dopóki mu nakoniec w lesie z oczu nie zniknął. Wkrótce też i Lawton zszedłszy ze skały, dopadł swego konia i cwałem przyleciał, połączyć się z towarzyszem swoim.
— Gdzież zawołał ów łotr się podział?
— A co nieprawda Lawtonie, Kapitan dragonów mógłby się lepiéy znaleźć nademnie?
— Gdzież uciekł, w którą stronę?
— Spodziewam się, żem dzielnie placu dotrzymał.
— Zaklinam cię, odpowiedzże mi gdzież iest?
— Gdzie go iuż ścigać nie będziesz: w tym lesie. Z tém wszystkiém przyznay Lawtonie! że trudno lepiéy podobny ogień wstrzymać!
Kapitan widząc iż niepodobna mu będzie dognać swego nieprzyjaciela, spoyrzał na doktora, i mimo gniewu iakim pałał na widok iego, nie mógł się ze śmiechu utrzymać; postać iego zwykle przygarbiona, teraz wyprostowana, kapelusz o kilkanaście kroków rzucony na ziemi, peruka na bok obrócona, okulary zsunięte z oczu, i ledwie że na końcu nosa zaczepione, wszystko to malowało nayżywszy zapał doktora, który zdawał się nadymać ze swego męztwa, iakie niespodziewane się sam po sobie okazał.
— Dla czegożeś pozwolił umknąć temu zbrodniarzowi? zapytał go Lawton żartem, gdybyś go był przynaymniéy zatrzymał, dopókibym ia z moim karabinkiem nie nadbiegł, miałbyś z niego zamianę za kramarza.
— Jakże mu mogłem wzbronić ucieczki? odpowiedział Sytgreaw, pokazuiąc na płot przy którym zatrzymać się musiał. Przeskoczył ten parkan, tak prędko żem się nawet ani za nim obeyrzał, i chociażem go prosił, aby był moment zaczekał na ciebie, słuchać mnie dla tego niechciał.
— Doprawdy!zawołał Lawton z wymuszoném podziwieniem, nie spodziewałem się znowu po nim takiéy niegrzecznosci! ale czemużeś się za nim nie posunął, kiedy płotu tu niema, nawet dwie stopy od ziemi, wierzayże mi, Betty Flanagan na swéy krowie, o zakład sto takich przesunie.
Piérwszy raz doktor, który ani na moment z oka nic spuścił owego mieysca, gdzie mu Skinner uciekł, obrócił się do Kapitana, nie zmieniaiąc iednak swéy postawy.
— Kapitanie Lawton, rzekł, zdaie mi się, ze Betty Flanagan i iéy krowa, nie powinnyby służyć za przykład doktorowi Archibaldowi Sytgreaw. Cóżby z resztą powiedzieli, żeby doktor chirurgii, nogi połamał skacząc po drzewie, którém drogę zatarasowano.
— Takie zatarasowanie nie powinno cię było zatrzymać; przeskoczyłbym ie z całym oddziałem méy kawaleryi, daię ci słowo, że nieraz nacieraiąc na piechotę nierównie większe płoty, rowy, i inne zawady przebyć musiałem.
— Kapitanie John Lawton, rzekł obrażony doktór, zastanów się, że nie iestem ani nauczycielem iazdy w szkole pułkowéy, ani sierżantem zręcznie pokazującym obroty, ani téż młodym roztrzepanym kadetem, ani nawet (nieubliżaiąc wyborowi wysokiéy kommissyi woyskowéy) Kapitanem, niemaiącym innego zatrudnienia, iak tylko bić się, i ścigać nieprzyiacioł swoich. Jestem iedynie biednym przyiacielem nauk, prostym doktorem chirurgii, kandydatem do katedry w uniwersytecie Edynburgskim, naczelnikiem chirurgii w pułku dragonów, nic więcéy, zaręczam ci kapitanie.
— Czy tylko to wszystko prawda: rzekł Lawton do siebie pocichu; gdybym miał z sobą, choć kilku moich dragonów, ten zbrodniarz odebrałby pewnie sprawiedliwą karę, na iaką zasłużył.
Obracaiąc się w tym momencie do swego towarzysza, który zwolna zmierzał na drogę ku Szarańcz prowadzącą:
— Kochany doktorze! ieżeli swe nogi trzymać będziesz tym sposobem iak kolos Rodyiski, zapewne nigdy przez żaden płot nie przeskoczysz. Piersi naprzód, nie opieray się na strzemionach, głowa prosto, śmiało trzymay konia, i mocniéy ściśniy go kolanami.
— Z wszelkiém poszanowaniem doświadczenia twego, Kapitanie Lawton, zdaie mi się, iż powinienembydź gruntownym znawcą działań muszkułów w kolanie, iakotéż we wszystkich częściach ciała ludzkiego: i chociaż nie odebrałem wysokiéy edukacyi, wiadomo mi iednak dobrze, że im szersze fundamenta, tém pewniéysza budowa.
— Co teraz, to się wcale nie dziwię, że zaymuiesz dwiema nogami swemi tyle mieysca, gdzieby sześciu ludzi, bezpiecznie pomieścić się mogło. Przyznam ci się doktorze, że nogi twoie przypominaią mi owe dawne kosy, któremi u starożytnych konie uzbraiano.
To klassyczne porównanie ułagodziło nieco doktora, i wolnieyszym odpowiedział tonem.
— Szanować zawsze należy oyców swych zwyczaie, mimo to, że nie posiadali oni teraźnicyszéy oświaty, a mianowicie téż chirurgii wcale nie znali. Nie wątpię iednak aby Galliusz nie miał leczyć podobnych ran przez kosy zadanych, chociaż w żadnym ze współczesnych autorów naymnieyszéy o tem nie znalazłem wzmianki. Nie wątpię równie, aby użycie takiego rodzaiu broni, nie sprowadzało nader smutnych wypadków, którym zapobiegaiąc ówcześni doktorowie, własném nauczeni doświadczeniem, ważne dzisieyszéy chirurgii zostawili bogactwo.
— Zapewne, rzekł Lawton z powagą uczonego historyka, te nieszczęsne kosy podług świadectwa dawnych kronik, odcinały od razu części ciała ludzkiego, które doktorowie owego wieku spaiać na powrót próbowali, i nie wątpię równie z tobą, aby ich pierwiastkowe działania, użytecznemi się nie okazywały.
— Jak to! zawołał Sytgreaw, połączyć obydwie części ciała ludzkiego od siebie odcięte, i uczynić ie zdolne do odbywania żywotnych funkcyi!
— Nie tylko to, ale nawet do służby woyskowéy.
— Niepodobna, kochany Kapitanie! to bydź nigdy nic może! wszystkie usiłowania sztuki, przyrodzonego rzeczy porządku nie zmienią, i gdyby ci naprzykład przyszło przypadkiem część iaką ciała utracić, cała natura musiałaby się przeistoczyć w tobie, w działalności krwi saméy, w systemie nerwowym, w naysubtelnieyszych muszkutach, w wnętrznościach, a co naygorsza że.......
— Dość tego, dość! doktorze Sytgreaw, przekonałeś mnie zupełnie. Bądź pewien że naymnieyszéy nie mam chęci ani sam, ani nikomu nie życzę podobnego doświadczenia.
— Prawda, kochany Lawtonie, że takiéy rzeczy trudno sobie życzyć, iednakże nie uwierzysz iaką radość i ukontentowanie sprawia, kiedy można wyprowadzić z rany, za pomocą światła naszéy nauki.
— Jak mi się zdaie żadnego.
— Cóż więc uważasz nayprzyiemnieyszego dla siebie w życiu? zapytał doktór, którego rozmowa tego rodzaiu w lepszy humor wprowadzać zaczęła.
— Przyznam się, że na takie zapytanie od razu odpowiedzieć nie umiem.
— Ach nie uwierzysz, iest to uyrzeć...... nie...... uczuć cierpienie z rany, zwolna łagodzące się światłem nauki naszéy. Pamiętam ze w młodości méy złamałem sobie palec u lewéy ręki, i sam się leczyć przedsięwziąłem. Małe to doświadczenie, nie wiele mnie bólu kosztowało, a i dziś ieszcze, kochany Lawtonie! z uniesieniem przypominam sobie, iakiego doznałem uczucia, gdy mi się obydwie kości zrastać zaczynały, i gdy mogłem porównywać cudowne dzieła sztuki, z nadanym natury biegiem. Nigdy odtąd wżyciu równéy przyjemności nie miałem, i zapewne byłaby większą, gdyby szło o iaką cześć ważniejszą, naprzykład ręki, lub nogi.
— Albo karku, dodał Kapitan, i przybywając do domu Warthona, rozmowę swą skończyć musieli. Nikt ku nim nie wyszedł, nikt się nie pokazał, aby o przyieździe oznaymił, i Kapitan udawszy się do salonu, zatrzymał się we drzwiach niespodziewaną sceną zdziwiony. Pułkownik Welmer sam na sam z Sarą siedział na sofie, twarzą ku niéy obrócony, i tak dalece oboie sobą się zachwycili, że ani iedno, ani drugie nie spostrzegło, kiedy dway obcy świadkowie do nich weszli. Kapitan domyśliwszy się, co było przedmiotem ich rozmowy, nie będąc przez nich widzianym, chciał się cofnąć w tym momencie, lecz doktor nie tyle delikatny, popchnął go naprzód, wyprzedził, zbliżył się, albo bardziéy przybiegł do sofy, i nie ukłoniwszy się, porwał za rękę Pułkownika Welmer.
— Wielki Boże! zawołał; puls prędki, nieregularny, twarz cała iak w ogniu, oczy czerwone, symptomata febry, którym natychmiast zapobiedz potrzeba.
Przyzwyczaiony w obozie, przyśpieszać swą pomoc, dobył zaraz z kieszeni pugilares, i iuż był lancet trzymał w ręku, gdy Welmer wstawszy z sofy, wyniosłym rzekł do niego tonem.
— Mości Panie! symptomata iakie we mnie znayduiesz, są skutkiem gorąca będącego w tym pokoiu; pomoc iego zupełnie nie iest mi potrzebną, bo nigdy nie miałem się lepiéy, i nie byłem szczęśliwszy iak w téy chwili.
Kończąc to słowa, spoyrzał na Sarę, któréy różane lica, żywym okryły się szkarłatem. Że zaś Sytgreaw miał wzrok bardzo krótki i do tego uniesiony zapałem, nie wątpił, iż w towarzystwie Pułkownika, znaydzie swoiego pacyenta.
— Jakże Pańska ręka? zapytał, dobrze byłoby, żebyś Kapitanie Warthon pozwolił opatrzyć ią sobie, bo brak starania i zaniedbanie naywiecéy szkodzi zdrowiu, którego nigdy dosyć szacować nie można.
— Bardzo przepraszam, że teraz służyć mu nie mogę, odpowiedziała Sara wstaiąc z swego mieysca, nadzwyczayne gorąco w tym pokoiu, znagla mnie iż wyiść ztąd muszę.
Nietrudno było podeyść poczciwego, i trochę nieokrzesanego doktora: lecz co Kapitan Lawton, nie miał krótkiego wzroku, ani téż się nie zapominał iak doktor; niebezpiecznym przeto zdawał się bydź świadkiem, i czuiąc to Sara, nie śmiała wprawdzie odezwać się do niego, lecz przechodząc ukłoniła mu się grzecznie, iakby go przez to prosić chciała, iżby spotkania tego iakie widział, nie rozgłaszał przed światem.
Doktor zaś Sytgreaw nieukontentowany z przyięcia Welmera, pożegnał go, i udał się do pokoiu Syngletona, gdzie i Lawton pośpieszył, unikaiąc towarzystwa, i rozmowy z Pułkownikiem Angielskim.




ROZDZIAŁ II.

Gdy mi oświadczasz miłość w lat wiosennych kwiecie,
I naydroższą mnie zowiesz kochanką na świecie,
Mogłażbym ci odmówić czułości i ręki,
Gdy mi przyrzekasz szczęście, i wielbisz me wdzięki.

Pustelnik z Wark Worth

Kandydat do katedry w uniwersytecie Edymburgskim, znalazł swego chorego lepiéy nawet, niżeli się sam spodziewał: rana bowiem goić mu się zaczęła, i gorączka zupełnie go odstąpiła. Zabawiwszy blisko godzinę z przyiacielem swoim, wrócił do salonu, w którym iuż ciotkę, z obydwiema siostrzenicami swemi znalazł. Pan Warthon rozpaczaiąc po odieździe syna, pod pozorem lekkiéy słabości, przeprosił iż służyć nie może, i Pułkownik Angielski niebardzo nowym gościom przyiazny, w swoim się zamknął pokoiu. Lawton domyślał się łatwo przyczyny dla czego Franciszka taką była pomieszaną, bladą, i zaczerwienione oczy miała: niebezpieczeństwo brata, i przykre położenie Majora Dunwoodi, w iakim obydwa sprzeczne z sobą obowiązki pogodzić musiał, tłómaczyły mu dostatecznie wewnętrzny wyraz boleści Franciszki, godny Mistrza Rafaela pędzla. Sara, wprawdzie zamyślona, nie tyle była cierpiącą, i iak się zdaie, Kapitan dosyć widział, aby się nie miał przekonać, iż pocieszyciela znalazła. Miss Peyton zapomniała na chwilę o smutku swoim, i iak zwykle uprzeymie przyięła swych gości, prosząc ich iżby po drodze posilić się czém chcieli. Że obydwom na apetycie nie zbywało, z wdzięcznością zaproszenie to przyjęli, i po dobrym posiłku, napowrot udali się do Cztero-Kątów, gdzie wieczorem bez żadnego przypadku przybyli.
Kilkanaście dni upłynęło, bez szczególnego zdarzenia tak w Cztero-Kątach równie iak i w Szarańczach. Przeświadczenie o niewinności Henryka, i zupełne zaufanie w postępowaniu Dunwoodiego utrzymywało ciągle w nadziei familię Warthona; Kapitan zaś Lawton znudzony do żywego na swéy konsystencyi, z niecierpliwością wyglądał rozkazu, któryby go iak z niewoli uwolnił. Dość częste depesze od Majora Dunwoodiego, nigdy mu pożądanéy nie przyniosły wiadomości. Dowiedział się z nich tylko, że nieprzyiaciel posłyszawszy o poniesionéy klęsce woysk swoich, natychmiast odstąpił od bateryi, w któréy się Washington ze swą artyleryą okopał, i że przez cały czas nieczynność utrzymywała obydwa woyska, iakby w zawieszeniu broni. nie zapominał przytém Major w każdym swym liście przypomnieć Kapitanowi, czuwanie nad bezpieczeństwem familii Warthona, i kończył listy naygrzecznieyszém oświadczeniem przyiaźni swéy i szacunku, na któren Lawton przez swą odwagę, i talenta woyskowe, sprawiedliwie u wszystkich zasłużył.
— Umiesz pochlebiać Majorze! rzekł raz do siebie kończąc ieden z podobnych listów, i przechodząc się po pokoiu dla umiarkowania gniewu i niecierpliwości swoiéy, osadziłeś mnie tu, iak na pokucie! poymuię ia dla czego tak cię Szarańcze obchodzą, ale co do mnie, któż mnie tam interessować może? Starzec niedołężny, boiaźliwy, na obudwu ramionach płaszcz nosi, i sam ieszcze nic wié iak nas ma uważać, czy za przyiaciół, czy téż nieprzyiaciół swoich. Dwie córki prawda młode, przystoyne, lecz iak mi się zdaie niebardzo mego towarzystwa pragnące. Poczciwa ciotka, nieszczęściem dla siebie i dla mnie, czwarty iuż krzyżyk skończyła. Kilku murzynów. Zresztą szczcbiotliwa szafarka, co o niczém nie myśli, tylko o pieniądzach, duchach i przeznaczeniu? Tak..... ale Jerzy Syngleton? przyiaciel po nonorze i kochance, naybliższe prawo ma do serca, a zatém i ia na Szarańcze obojętnym bydź nie mogę.
Kończąc podobne z sobą samym dumania Kapitan usiadł, i świstać zaczął, tém przynaymniéy pocieszony, że na iego przeznaczenie, wpływał interes przyjaźni, którą on więcéy niźli własne dobro cenił. — W tych myślach zatopiony, gdy się chciał wyciągnąć na ławce, i z nudów trochę zadrzymać, przewrócił nogami stoiące na rogu pudełko z wódką, i podnosząc się spostrzegł zwinięty kawałek papieru obok siebie leżący. Podniósł go, rozwinął, i czytać zaczął co nastepuie:
“Księżyc nie zaydzie, iak po północy. Przyiazny to iest moment piekielnym sprawom.”
Ręka co to pismo skreśliła, nie była mu obcą. Na piérwszy rzut oka poznał w niéy charakter któren widział w biblii Hollistera, iak i na karteczce ostrzegaiącéy go o zdradzie, iaka go na drodze do Cztero-Kątów czekała. Zadziwienie iego było nadzwyczayne. Jakim sposobem Kramarz niewidziany przez nikogo, mógł mu tę taiemniczą kartkę w pokoiu zostawić? coby miał za powody interessować się tak dalece człowiekiem, który mu się nieubłaganym iego nieprzyiacielem okazał? — że zaś Harwéy Birch był szpiegiem woysk królewskich, to nie ulegało naymnieyszemu powątpiewaniu; stawiony bowiem przed sądem woiennym, przekonanym został, iz nietylko doniósł Jenerałowi Angielskiemu, o poruszeniach woysk Amerykańskich, ale nadto podał mu plan, któryby mógł zniewolić powstańców do złożenia broni, i od razu zniszczyć nayświetnieysze ich nadzieje. Wprawdzie nie uiściło się to knowane, dla sprawy rodaków nieszczęście, gdyż w chwili kiedy owe działania woysk nieprzyjacielskich zayść miały, goniec od Washingtona wysłany, przywiózł nowe rozkazy, na mocy których Powstańcy zmienili stanowisko swoie, a nieprzyiaciel z znaczną stratą od przedsięwziętych zamiarów odstąpić musiał. Z tém wszystkiém nie zmnieyszył się występek Bircha, i chociaż nie w skutkach, w czynie asystował zawsze.
Bydź może, pomyślał sobie nasz Kapitan, iż on chce sobie we mnie upewnić obrońcę swéy sprawy, gdyby raz leszcze wpadł w nasze ręce. Jakkolwiek bądź ratował mnie po dwa razy, winienem mu życie, a powinności nie ma téż na święcie, któraby bydź wdzięcznym zabraniała.
Nie wątpił on, iżby kartka iaką odebrał, chociaż zawile i ciemno napisana, nie miała bydź przestrogą o nowym zamachu Skinnera, i kilkanaście razy na wszystkie oglądał ią strony, iakby z niéy chciał wycisnąć dokładnieysze wyiaśnienie, któreby mu mogło posłużyć do uniknienia spisku, lub ieżeliby się powiodło, do schwytania swego nieprzyiaciela. Przemyślał właśnie iak sobie miał w takiém zdarzeniu postąpić, kiedy Sytgreaw, który każdego rana odwiedzał Kapitana Syngletona, oddał mu list Miss Peyton, zapraszaiący go na wieczór ile bydź może naywcześniéy.
Nowe wyobrażenie uderzyło w tym momencie Kapitana. Cóż byłoby niepodobnego, żeby familia Warthonów, iakiém niebezpieczeństwem zagrożoną bydź nie miała?
— Co tam słychać w Szarańczach? zapytał doktora. Nie zaszło tam co nowego?
Bez wątpienia: odpowiedział doktór. Wczoray wieczorem, przybył Kapelan królewskiego woyska, i przywiózł z sobą kartę wymiany, dla pułkownika Welmer, i dla tych którzy u nas w lazarecie zostaią.
— Kapelan! iestże to iaki próżniak, piianica, rabuś obozowy, zaślepiony, ciemny fanatyk, lub téż ieden z tych Xięży, którzy zaszczyt powołaniu swemu przynoszą.
— I owszem, człowiek bardzo godny, ile go z powierzchowności sądzić można. Przed obiadem przeżegnał nas, i wyrzekł benedicite, z tém religiyném uczuciem, iakie ufność i poszanowanie wzbudza.
— I może ieszcze na noc zostanie?
— Zapewne, kiedy iutro rano wyiechać ma z ieńcami. Ale Lawtonie, nam się śpieszyć potrzeba, nie mamy czasu do stracenia, gdyż Miss Peyton usilnie mnie prosiła, żebyśmy co prędzéy do Szarańcz przyieżdzali. Zaczekayże z parę minut na mnie, powracam natychmiast, tylko dwóm czy trzem Anglikom muszę ieszcze krew puścić, aby uprzedzić zapalenie, iakie z ich przewiezienia nastąpićby mogło.
Lawton ubrawszy się podobnie, iakeśmy iuż raz opisali, niezadługo w zamierzoną drogę udał się z doktorem. Kilka dni odpoczynku równie potrzebne były dla Roanoke, iak dla iego Pana: i Kapitan odzyskawszy swe dawne siły, szczerze pragnął spotkać się z zdradliwym nieprzyjacielem swoim, któren gdy mu się nigdzie nie pokazał, spokoynie wraz z doktorem przybył do domu Pana Warthona, właśnie o téy porze, kiedy iuż słońce po naywyższych drzewach, bladawe swe rzuca promienia.
Lawton chociaż nie wiele znał świata, umiał iednak poznawać ludzi, i trafny w domysłach swoich, można powiedzieć, przenikał każdego, czego kto był godzien. Wchodząc do salonu, iedném spoyrzwniem więcéy się dowiedział, niż doktor przez dzień cały. Miss Peyton wygorsowana, ubrana iak młoda oblubienica do ślubu, nader uprzeymym przyięła go uśmiechem, któren łatwo można było poznać, iż ze zbytecznego ukontentowania pochodził. — Sam Pan Warthon ubrany, w bogate haftowane suknie, nietyle się cierpiącym okazywał, i owszem pewna wewnętrzna radość malowała się na iego czole. Pułkownik Welmer, w paradnym mundurze, przyiąwszy na siebie postać tryumfuiącego zwycięzcy, zdawał się czekać na honory, iakie mu oddawać miano. Obydwie siostry wcale się nie pokazały wpokoiu. Na Kapitanie Syngleton, siedzącym spokoynie na sofie, widać było rodzay pewnego oburzenia, i w oczach pełnych ognia, oraz w zapłonionéy rumieńcem twarzy żadnego śladu, iż przed trzema dopiero dniami z ciężkiéy powstał choroby. Nie okazuiąc naymniéyszego po sobie zadziwienia, Lawton oboiętnie rzucił okiem na tę cała scenę, i kilka słów przemówiwszy do każdéy z przytomnych osób, usiadł sobie przy doktorze, który w kącie salonu rozmyślał nad przyczyną, tak nadzwyczaynego zebrania.
— Cóż ty Kapitan o tém wszystkiém sądzisz? zapytał doktor po cichu Lawtona.
— Sądzę, odpowiedział Kapitan, tymże samym tonem, iż powinieneś był dostać od Betty Flanagan, trochę mąki do upudrowania czarnéy swéy peruki, w któréy nie naylepiéy wyglądasz; lecz iuż za późno, musisz tak zostać, z uchybieniem etykiecie zwyczaiami przyiętéy.
— Lecz patrzay no, patrzay Kapitanie! Kapelan wchodzi pontyfikalnie ubrany. Cóż to wszystko ma znaczyć?
— Przypomniy sobie drugą strofę swéy klassycznéy ballady, a w niéy znaydziesz rozwiązanie téy zagadki.
— Ah! ah! zawołał doktor, dorozumiewaiąc się powoli całéy rzeczy.
— Tak ah, ah! powtórzył Lawton, obracaiąc się ku niemu, i marszcząc brwi swoie. Nie iestże to wstydem, dodał po cichu żeby ieden z zaprzysiężonych wrogów naszych, porywał nam tak piękną latorośl kraiu naszego, i w niéy równie iak w dzieciach swoich nienawiść ku nam zaszczepiał.
— Prawdę mówisz Kapitanie, ieżeli bowiem Wclmer takim będzie mężem, iakim się dla mnie okazał pacyentem, żałuię wyboru Sary, w którym iak się zdaie niebardzo szczęśliwą będzie.
— Własna w tém iéy wina. Czemuż nie wybrała rodaka, któryby dla niéy i oyczyzny serce swoie poświęcił?
Miss Peyton zbliżyła się ku nim w tym momencie, z oświadczeniem, iż prawdziwie za szczęśliwą się uważa, gdy dobrych przyiaciół swoich, widziéć może uczestnikami zaślubin starszéy swéy siostrzenicy, z Pułkownikiem Welmer: dodaiąc zarazem iż Państwo młodzi, oddawna się z sobą znali, i że wzaiemne ich przywiązanie, ku sobie od kiku lat iuż trwało. Lawton nieokazuiąc po sobie naymnieyszego zadziwienia, skinieniem tylko głowy odpowiedział, lecz doktor przechorowałby, gdyby maiąc sposobność mówienia, z czém się nie odezwał.
— Wiedziéć sama musisz Pani rzekł, iż natura nie iednakowo usposobiła serca ludzkie; w niektórych uczucia są żywe, gwałtowne, prędko przemiiaiące, w innych stalsze i trwałe. Wielu filozofów utrzymuie, że władze moralne, zależą od władz fizycznych; co do mnie, rozumiem, że w pierwszych działa wychowanie i edukacya, w drugich usposobienie natury, i prawa mieyscowe.
Miss Peyton słowa nieodpowiedziawszy, ukłoniła się i wyszła, szukaiąc swéy siostrzenicy, w zbliżaiącéy się właśnie godzinie, w któréy stosownie do zwycząiów Amerykańskich, hymen zwykł był zapalać pochodnią swoię. W kilka minut wróciła ona wraz z Sarą, na któréy nieśmiałość i zapłonienie się patrząc, ogólnie powiedziéćby można, iż rumieniec na twarzy iest ieszcze sumieniem, i cnotą młodzieży. Welmer postąpił ku swéy narzeczonéy, z zapałem uściskał iéy rękę, którą mu Sara spuściwszy oczy podała. W całéy iednak powierzchowności pułkownika, Lawton uważał pewien rodzay wymuszenia i przysady, iakaby nigdy wzbudzić nie mogła przekonania, iżby się w duszy cieszył z swego przeznaczenia; i owszem zdawał się bydź miotanym różnemi myślami, nieukontentowanym sam z siebie, i tylko uyrzawszy Sarę, zmienił swą postać, niby zachwycony swém szczęściem, iakie go wkrótce czekało. Wszyscy z uszanowaniem powstali, Kapelan otworzył iuż spiętą mosiężnemi klamrami swą księgę, gdy Miss Peyton prosząc, aby się moment ieszcze zatrzymano, wyszła sama przywołać Franciszkę, którą samą iedną łzami zalaną, w swoim pokoiu znalazła.
— Idźmy, rzekła do niéy, kochana Franciszko, uspokóy się, na ciebie tylko czekaią, i niepodobna abyś tak ważnemu aktowi, swéy siostry, przytomną bydź nie miała.
— Ale czyż on iéy godzien przynaymniéy? z płaczem odpowiedziała. Sara może z nim bydź szczęśliwą? i to mówiąc, w obięcie się swéy ciotki rzuciła.
— Dla czegóż tak sądzisz? rzekła Miss Peyton przyciskając swą siostrzenicę do łona; wszakże Pułkownik Welmer dobrze urodzony, ma swoie w woysku zasługi, i pewnie nie przez brak odwagi, lecz iedynie trafem zmiennéy fortuny, do niewoli się dostał. Zresztą twoia siostra szczerze iest przywiązaną do niego, i gdy oboie posiadaią wzaiemnie wszelkie przymioty duszy, czcmużby szczęśliwi bydź z sobą nie mieli.
Franciszka z płaczu nieprędko się uspokoić mogła, nim się z czekaiącém na siebie towarzystwem, połączyć zdołała.
Przed iéy z ciotką swoią przyiściem, Kapelan zapylał przyszłego małżonka, czyli nie ślubował nikomu? na co zaiąknąwszy się wpzród kilkakrotnie, dostatecznie odpowiedzieć nie umiał. Późniéy gdy Kapelan zażądał ślubnéy obrączki, okazało się iż Pan młody o niéy zapomniał. Nie chciał bez niéy Kapelan przystąpić do ślubu, i Panu Warthonowi iako Oycu, zaradzenie w téy trudności zostawił. Lecz starzec położeniem syna znękany, utracił wszelką śmiałość, i energią w postanowieniu swoiém, i zarówno dla niego było rozerwać, iak przychylić się do tak nagłego związku swéy córki, z Pułkownikiem Angielskim. Właśnie na ten moment, Miss Peyton z Franciszką weszły do salonu, Sytgreaw stoiąc przy drzwiach, podał rękę ciotce i do krzesła ią odprowadził.
— Pani rzekł do niéy, jakiekolwiek zaszły okoliczności, towarzyszące przeznaczeniu Pułkownika Wellmer, nie powinien był nigdy zapomnieć o tém, co oycowie nasi, odwieczne zwyczaie, i ustawy kościoła za rzecz pierwszą, do ślubnego obrzędu postanowili.
Miss Peyton spoyrzała na Pułkownika, i widząc iż nic nie brakowało w iego ubiorze, obróciła się do doktora z zadziwieniem, wymagaiącém dokładnieyszego objaśnienia.
— Powszechném było mniemaniem rzekł do niéy, iż serce będąc siedliskiem duszy ma nierozdzielny udział, ze wszystkiemi członkami lewéy strony, i że tylko zewnętrznie, działa na prawą cześć ciała ludzkiego. Tym sposobem podzieliwszy budowę człowieka, uznano że czwarty palec u lewéy ręki, zawiera w sobie cnotę, lub wady, nie maiące nic wspólnego z innemi palcami, i z tego tak fałszywego mniemania, weszło w zwyczay, iż średni palec stał sie uprzywileiowanym posiadaczem ślubnéy obrączki. Jakkolwiek bądź, Pułkownik nie powinien był zapomnieć, iż zwyczaie są prawami.
— Wcale Pana zrozumiéć nie mogę, odpowiedziała zdziwiona Miss Peyton.
— Nie ma pierścionka, braknie ślubnéy obrączki! Ledwie Sytgreaw wyrzekł te słowa, uczuła ona przykre Państwa młodych położenie, i ze smutkiem na obydwie swe siostrzenice spoyrzała. Franciszka skrycie się tém zdarzeniem cieszyła. Sara zaś spuściła oczy, łzami zalane.
Ciotkę z siostrzenicami iedna w tém momencie uderzyła uwaga. Wiedziały one dobrze, iż obrączka ślubna ich matki, wraz z innemi kleynotami, i znaczną częścią sreber familiynych, złożoną była w skarbcu, obwarowanym od napadu, i łupieztwa włóczęgów, grassuiących po kraju. Wszystkie trzy miały swe przyczyny, iż żadna z nich o depozycie tym, wydawać się nie chciała. Miss Peyton oburzona, iż Pułkownik znaiąc zwyczaie świata, mógł o tym nayważnieyszym przy ślubie przedmiocie zapomniéć, sądziła za rzecz niestosowną, aby familia narzeczonéy, dopełniać miała to uchybienie przyzwoitości, i lekce sobie rzeczy ważenia. Skromność i boiaźń nie dozwalały odezwać się Sarze, a Franciszka, która nie cierpiała Welmera korzystała z okoliczności, iż mu choć tym sposobem dokuczyć mogła. Doktór Sytgreaw, nie omieszkał zapobiedz temu smutnemu wydarzeniu.
— Pani, rzekł obracaiąc się do Miss Peyton, mam ia pierścień...... pierścień dość prosty, który mi po méy siostrze pozostał, ieżeli pierścień taki może bydź przydatnym w tym razie, bardzo będę szczęśliwy nim się przysłużyć, i natychmiast do Cztero-Kątów wysyłam. Nie wątpię dodał, prowadząc oczyma po Sarze, żeby nie miał się przydać na palec, na iaki iest przeznaczony, gdyż.... tak iest.... trudno znaleźć większego podobieństwa, iak Miss Sary z nieboszczką mą siostrą, równie co do wzrostu, iak i całéy anatomicznéy budowy.
Miss Peyton słowa nie odpowiedziawszy, spoyrzała na Pułkownika, który zbliżył się do doktora z zapewnieniem, iż nigdy większéy wyświadczyć mu nie mógł łaski. Sitgreaw ukłonił mu się tylko ozięble, iakby chciał pokazać, iż nie dla niego grzeczność tę okazał, i dla napisania listu, do swego wyszedł pokoiu. Miss Peyton także się za nim udała, i gdy doktor list pisał, kazała uwiadomić Cezara, iżby się do Cztero-Kątów wybrał.
Wprawdzie mimo słabości charakteru Pana Warthona, miał i on swoie powody, do zezwolenia na tak nagły związek starszéj swéy córki z Pułkownikiem Welmer: lękał on się, żeby śmierć syna nie przyspieszyła iego własnéy, a w takim razie, żeby obydwie iego córki bez opiekóna nie zostały. I dla tego unikaiąc gadania, iako téż zayść mogących trudności, postanowił z swą bratową odbyć iak nayciszéy wesele, i dwie tylko obce osoby, to iest Lawtona z Sytgreawem zaprosić, iako zostających pod dowództwem Majora Dunwoodi; zresztą żaden ze służących w domu o niczém nie wiedział, i dopiero w samym momencie ślubu, Miss Peyton o tém uwiadomić ich miała.
— Cezar rzekła do starego Negra, który wraz z Katy wchodził do pokoiu, ieszcześ zapewne nie wiedział, iż dzisieyszego wieczora, starsza twa Panna, Miss Sara, idzie za mąż za Pułkownika Welmera.
— Wcale się temu nie dziwię odpowiedział Cezar, kręcąc głową z ukontentowania, że sie iego domysły sprawdziły: nie wątpiłem że tak będzie, bo kiedy młoda panienka, z kawalerem, sam na sam przestaie, nie trudno domyśleć się reszty.
— Doprawdy, rzekła Miss Peyton, nie sądziłam, żebyś tak dalece na wszystko uważał. A teraz ponieważ iuż wiesz gdzie masz bydź posłanym, słuchayże, co ci ten Pan rozkaże, i spraw się iak należy.
— Cezar! rzekł Sytgreaw z miną poważną i rozkazującą, słyszałeś od twéy Pani o uroczystém zaślubieniu, iakie dziś w tym domu ma bydź dopełnione. Brakuie tylko obrączki ślubnéy, i idzie oto aby iedną dostać bez naymnieyszéy zwłoki. Jedźże do Cztero-Kątów; daię ci ten list, żebyś go oddał Mistressie Flanagan, albo sierżantowi Hollister, lub też zostaw go u Yohn Sistona, ucznia moiego; którenkolwiek z nich, niech ci wyda obrączkę, którą mi z sobą przywieziesz. Spieszże się iak nayprędzéy, bo ia tu przytém piszę, iak trzeba będzie postąpić z choremi, których w Szpitalu, na Boźéy łasce zostawiłem, a iak widzę wypadnie mi tu dłużéy zabawić, niżelim sobie zamierzył.
— Pani! dodał zwracaiąc się do Miss Peyton zechceszże z łaski swéy posłuchać tego listu, który dotycząc się iéy familii, interessować ią pewnie będzie.
To mówiąc list swóy rozwinął, i nie uważaiąc że Miss Peyton, uśmiechała się za każdém prawie słowem, czytać zaczął, co następuie:

DO JOHN SISTONA POD-CHIRURGA!

“Jeżeli gorączka porzuciła Kindera, każ mu się czém teraz posilić. Puść ieszcze trzy uncye krwi Watsonowi. Nie wpuszczay do lazaretu Betty Flanagan i miéy na nią oko, aby czasem chorym trunków nie poddawała. Opatrz i przewiąź bandaże Johnsona. Smitowi powiedz, iż może iuż powrócić na powrót do służby. Przez oddawcę przyszlyi mi pierścionek, przywiązany do łańcuzka przy zegarku, który ci zostawiłem, abyś wiedział iak się masz zachować z dawaniem lekarstw przepisanych przezemnie. Reszta iak zwyczaynie.”

Archibald Sytgreaw Chirurg Naczelny.”

Miss Peyton, oddała tę szczególnieyszą korrespondcncyą Cezarowi, i zaleciwszy mu, żeby iak nayspieszniéy powracał, sama z doktorem do salonu wróciła.
— Cezar, rzekła Katy pa ich odeyściu, pamiętay, skoro odbierzesz obrączkę, schowayże ią do lewéy kieszeni, bo takie rzeczy bliżéy serca zawsze się noszą, i niech cię Bóg broni, żebyś ią włożył na swóy palec, bo powiadaią że kiedy kto ślubnego pierścionka próbnie, pewnie nieszczęście, i niepokoy w małżeństwie sprowadza.
— Włożyć na móy palec! ha! ha! ha! właśnie téż palec Cezara, do obrączki Miss Sary.
— Ale nie trzeba, żebyś ią nawet na swym palcu chciał mierzyć. Powiadam ci, ia iuż dawno od starych ludzi słyszałam, że obrączki szlubnéy nikt obcy na palcu miéć nie może, gdyż z tego tylko kłótnie i swary w domu.
— Ani iéy probować, ani mego palca mierzyć nie myślę rzekł Cezar, to gorsza bieda, że muszę iechać pod noc, i co prędzey powracać.
Pobiegł do stayni, wsiadł na osiodłanego iuż sobie konia, i w tym momencie wyiechał. Jak znacznieysza część Negrów, tak i on doskonałym w młodości swéy był ieźdzcem. Lecz z sześdziesiąciu laty iuż ocieżał, i krew Afrykańska co go niegdyś krzepiła, iuż w iego żyłach ostygła. Jechał zatem z wolna, i z powagą godną wysłańca, z tak ważném wyprawionego zleceniem. Noc wilgotna i ciemna, wiatr dął po wąwozach, z tém przykrém zimnem, iakie nam często w Listopadzie doświadczać się daie, gdy przybył pod cmentarz, w którym tak świeżo zwłoki John Bircha pochowane zostały; zadrżał mimowolnie i obeyrzał się na około z boiaźni, czyli duch iaki za nim nie goni. Zdawało mu sic w przerażonéy iego wyobraźni, iż widział posiać ludzką, która powstawszy ze swego zimnego łoża, wiecznego noclegu, zmierzała ku drodze, którędy miał przeieżdzać. Przestrach wrócił mu naturalną żywość, iaką czuł w sobie przed czterdziestą laty, i wypuściwszy konia galopem, nie dał mu odetchnąć aż dopóki nie stanął na rynku dość lichego miasteczka w Cztero-Kątach, obok którego wznosił się, i właśnie piérwszą był ozdobą zaiezdny dom Betty Flanagan. Światło w oknach od komina wychodzące, zapewniło go dopiero, iż stanął w żyiących mieszkaniu, i choć się iuż wprawdzie duchów nie lękał, trwożyła go iednak zuchwałość dragonów Wirgińskich, którzy zwłaszcza piiani, często dla starszych swoich żadnego nie mieli względu. Z tém wszystkiém trzeba było wypełnić poruczone sobie zlecenie. Zsiadł przeto z konia i zbliżywszy się po cichu do okna, chciał podsłuchać, iako téż przypatrzyć się coby się wewnątrz owego domu działo.
Sierżant Hollister, i Betty Flanagan siedząc pod piecem zaiadali sobie smacznie kolacyą, rozmawiaiąc ile można było dosłyszéć, o cudownéy ucieczce Kramarza.
— Powtarzam ci sierżancie! mówiła Betty, ocieraiąc gębę ręką, i popiiąiąc z garcowki ulubiony swóy kok-tail; miałam słuszną przyczynę, i nikt mnie nie przekona, żeby to był prawdziwy kramarz. Musiał on miéć pazury, ogon, nogi krzywe i kopyciaste; siarkę pewnie od niego słychać było. Zresztą Panie odpuść! nie godzi się poczciwéy kobiécie mówić nawet o tym, o którym iak wszyscy powiadaią, był to Belzebub w postaci kramarza.
— Daymy o tém pokóy Mistress Flanagan odpowiedział Weteran, niech sobie będzie kto chce, dość że mi się ieszcze nikt tak gładko z rąk moich nie wyśliznął.
Cezar przekonawszy się, iż żadnego nie było niebezpieczeństwa, któregoby miał się obawiać; ośmielił się wreszcie do drzwi zwolna zasztukać, lecz dreszcz go zimny wskroś przeszył, gdy uyrzał Hollistera otwieraiącego drzwi, z dobytym w ręku pałaszem.
— Czego chcesz? zawołał sierżant.
Ledwie stary negr mógł się wytłómaczyć, iż z listem przysłanym został.
— Weydź, rzekł Hollister, mierząc go od stóp do głowy, i pokaż mi co masz za list. Ale nayprzód powiedz mi swe hasło.
— Nie rozumiem czego żądasz odemnic, odpowiedział Cezar.
— Któż cię tu przysłał?
— Ten Pan wysoki, z okularami, doktor co iest przy Kapitanie Syngleton.
— Ah! doktor Sytgreaw! nigdy on inaczéy nie robi!.... Gdyby cię tak Kapitan Lawton wysyłał, byłby cię pewnie nauczył iak masz odpowiedziéć, kiedy się kto ciebie o hasło zapyta, bez czego na własną narażasz się zgubę, iakaby cię i odemnie spotkać mogła: lecz że ia nie zwykłem wyprawiać nikogo na tamten świat bez przygotowania, i chociażeś czarny, wierzę iednak że masz duszę, równie iak każdy inny człowiek.
— Negry, odezwała się szynkarka, prawda że maią duszę: równie iak wszyscy biali, lecz będąc potępieni, nie weydą do Królestwa niebieskiego. Śmiało iednak stary czarnogłówcze! chodź ogrzać się przy kominie, gdyż się trzęsiesz, i widać że ci zimno dokuczyć musiało.
Hollister tymczasem obudził śpiącego na piecu chłopca, i oddawszy mu list do John Sistona, kazał mu z odpowiedzią pośpieszać.
— Masz, pokrzep się, dodała szynkarka podaiąc Cezarowi kieliszek kok-tailu, napiy się i odpoczniy sobie, abyś trochę przeblichował czarną swą duszę.
— Powiedziałem ci iuż Betty, zawołał sierżant, iż dusza negrów w niczém się od naszéy nie różni. Słyszałem przewielebnego Whitfielda, iuż cztéry niedziele będzie temu, iak mówił do swych słuchaczy, że wszyscy ludzie są dziećmi jednego Boga, i że same tylko ich cnoty w królestwie niebieskiém różnicę stanowią. Bądź pewna, iż ten Negr ma równie czystą duszę, iak twoia, a może nawet taką iak Maior.
— Cóżby w tém niepodobnego bydź miało, rzekł Cezar, ośmielony kieliszkiem i łagodnością sierżanta.
— Rzadko téż takiego człowieka iak Maior, rzekła Betty, w tysiącu ledwie ieden się znaydzie, coby równie iak on był poczciwy, sumienny i odważny, nieprawda sierżancie?
— Co do tego, odpowiedział weteran iest wyższy Pan nad nami, u którego Washington, równie iak biedny sierżant, wszystko iedno znaczy, a który sam tylko znać i sądzić naylepiéy sprawy ludzkie może; lecz co do odwagi Maiora przyznać mogę, iż nigdy nie powie: idźcie moie dzieci ale idźmy moie dzieci! i ieżeli któremu dragonowi czego zabraknie, on sam ze swoiéy kieszeni płaci, słowem iest dla nas oycem, i my też go wszyscy z serca kochamy.
— Czegóż siedzisz tutay z założonemi rękami, kiedy ten którego tak kochasz w naywiększém niebezpieczeństwie zostaie? odezwał się głos nieznaiomy z podwórza, daléy na konia, do broni! nie trać ani momentu czasu, i śpiesz za swoim Kapitanem, bo wkrótce iuż będzie za późno!
To niespodziane zjawisko, iakby piorunem wszystkich uderzyło. Cezar cofnął się pod kapę ogromnego komina, zkąd chociaż go ogień dopiekał, krokiem ruszyć się nie śmiał. Sierżant porwał za szablę i zatrząsł nią na przeciw siebie z przerażaiącą miną, która się w stali iego oręża potrzykroć odbiła. W tym zapale wyszedł na podwórze, lecz poznawszy stoiącego przed sobą kramarza, cofnął się w tył o trzy kroki, i stanął za starym Negrem, którego sobie za przedmiot swéy obrony obrał. Sama tylko Szynkarka przytomności nie straciła, i wziąwszy ze stołu, stoiącą garcówke z resztą ulubionego sobie napoiu, podała ią Kramarzowi wołaiąc przeraźliwie:
— W sam czas przychodzisz Panie Birchu, Panie Szpiegu, Panie Belzebubie! lub iak się tam nazywasz, bo ieźliś szatan, to przynaymniéy za to dobrze, że nikomu nie szkodzisz. Spodziewam się, iż musiałeś bydź kontent z moiéy sukni, i spodnicy. Przystąp bliżéy, przystąp; nie lękay się sierżanta Hollister, który ci nic złego nie zrobi, z obawy abyś kiedy na nim swoiéy krzywdy nie powetował; wszak prawda sierżancie?
— Nie przystępuy, duchu ciemności! zawołał weteran kryiąc się za Cezara, i dla dokuczaiącego mu od komina ciepła skacząc z nogi na nogę: wychódź ztąd, wychódź natychmiast, bo napróżno chcesz uwieść te kobietę, która pod wyższą władzą, niżeli iest twoia zostaie. Z poruszenia iego ust widać było, iż cóś ieszcze mówił, leéz tak cicho, że tylko kilka słów z litanii, można było usłyszéć.
Trunkiem zalana szynkarka, powzięła w tym momencie zamiar korzystania, z obawy Hollistera, i nowy sobie pomysł utworzyła, do uiszczenia powziętych od dawna nadziei swoich.
— Jeżeli mnie szukasz zawołała, któżby mi miał prawo zabronić, iżbym póyść z tobą nic miała? wszakże iestem wdową, i panią méy woli?
— Powiedz Panie Belzebubie! powiedz czego żądasz odemnie? i czy mam póyść za tobą?
— Milcz szalona kobiéto! zawołał Harwey, milcz! a ty stary waryacie, bierz za broń, wsiaday na konia, i śpiesz żywo na pomoc swemu Kapitanowi, ieżeli godzien iesteś te znaki nosić na sobie, ieżeli ci cokolwiek miła iest oyczyzna twoia i honor.
Kończąc te słowa wyszedł, zostawiając zadziwionego Cezara, osłupiałą Betty, i sierżanta Hollister odmawiaiącego pacierze, za uwolnienie siebie z czartowskich sideł.
Poznawszy dawnego swego przyiaciela stary negr, chciał go zaraz na samém weyściu powitać, lecz sierżant wpół się go uchwyciwszy, trzymał go cały czas za obronę od złego ducha, i zasłonę od ognia. Dopiero gdy Birch zniknął, Cezar ledwie towarzyszowi swemu wydobyć się zdołał.
— Jakże żałuię rzekł, iż Harwey odiechał, razem z sobą bylibyśmy przeiechali wąwozy, wpośrzód których John Birch nie byłby syna swoiego napastował.
— Ah! biedna głowo! zawołał Hollister, czegóż myślisz, iż ten cośmy go tu widzieli, taką samą z ciała i krwi był istotą, iak my iesteśmy?
— Harwey wprawdzie do nas wzrostem, ani twarzą niepodobny, ale w rozsądku i przebiegłości daruiesz sierżancie, że nas obydwóch przewyższa.
— Sierżancie Hollister, rzekła szynkarka, ktokolwiek cię przestrzegł o niebezpieczeństwie Kapitana, słuchay méy rady, przywołay żołnierzy, i spiesz mu na pomoc. Wszakże kiedy Kapitan odieżdzał, kazał ci bydź w pogotowiu, czuwać całą noc, i konie miéć okulbaczonc na każde zawołanie.
— Tak; co innego Kapitan, a zły duch; niechże kto powie, gdy mi Kapitan Lawton, Porucznik Masson, lub téż chorąży Skipwitz słowo tylko rzeknie, czym nie naypiérwszy na koniu?
— I teraz, rzekła szynkarka, takim bydź należało. Rób sobie, co chcesz Panie Hollister; ia wiem że natychmiast każę zakładać konia do wózka, i iadę powiedzieć Kapitanowi, iż cię szatan opętał, i że żadnéy pomocy spodziewać się od ciebie nie może. Zobaczemy iutro, który z sierżantów będzie na służbie u Kapitana. — Zapewne nie Hollister?
— Już poiadę, poiadę! rzekł sierżant, lękaiąc się gniewu swego Kapitana; wsiadam zaraz na konia, lecz bodayby Bóg w świętéy opiece swoiéy, bronił nas od nieprzyiaciół krwi i ciała. Zwolna i wbrew swym chęciom, wydawał był potrzebne do wyiazdu rozkazy, gdy nadszedł John Siston, przynosząc z sobą oczekiwaną przez Cezara obrączkę. Stary Negr obwinął ią starannie w papier, schował do lewéy kieszeni swego surduta, wsiadł na konia, i puścił się galopem, w nadziei dogonienia Harweya Bircha, lecz go nigdzie nie spotkał, a koń iego śpiesząc do stayni, dopiero na mieyscu z nim się zatrzymał.




ROZDZIAŁ III.

W oczach, w twarzy iego widać Jad zdradliwy,
Słodkim uśmiechem, czarną swą duszę pokrywa,
Zbrodnią swoią przeraża, i o zemstę wzywa.

Komedya Pogardzaiący

Nieprzytomność Cezara, chociaż nawet dwóch godzin nie trwała, zdawała się rokiem dla towarzystwa zebranego w salonie Pana Warthona. Welmer coraz bardziéy się niecierpliwił, i choć iuż miną nadrabiał, żadne iednak iego poruszenie, nie uszło przenikliwego weyrzenia Kapitana Lawton. Bożek milczenia zdawał się tam założyć swoię świątynię: nikt z obecnych odezwać się nie śmiał, i tylko ieden Sytgreaw, któryby wolał przechorować niż długo niemym pozostać, zasiadłszy obok Miss Peyton, pierwszy z nią rozmowę rozpoczął.
— Małżeństwo, rzekł do niéy, stan to iest bardzo chwalebny w oczach Boga i ludzi, gdyż się na świętych prawach natury opiera. Błądzili przodkowie nasi, upowszechniaiąc wielożeństwo, i tym sposobem człowieka do stanu bydlęcego poniżaiąc. Upłynęły przecież te barbarzyńskie wieki, a z postępem oświaty, postanowiono iż mężczyźnie wiecéy nad iednę żonę miéć nie wolno.
Welmer spoyrzał na doktora z oburzeniem i wzgardą.
— Rozumiałabym, rzekła Miss Peyton, iż dobrodzieystwo to, winni jesteśmy naypiérwéy religii naszéy, która iest naylepszą moralności nauką.
— Bez wątpienia: odpowiedział Sytgreaw. Oycowie kościoła postanowili, że mężczyzna i kobieta tak w sprawach duchowych iak cywilnych, zupełnie są sobie równi. Piérwsze w téy mierze ustawy, przepisał Święty Paweł, który będąc człowiekiem uczonym, musiał miewać częste narady, i zniesienia się ze Świętym Łukaszem, posiadającym iak całemu światu wiadomo, doktorską naukę.
Lawton nie chcąc się mieszać w zbyt uczoną dla siebie rozmowę, siedział sobie spokoynie oparty na rękoieści pałasza, i ciągle to na doktora, to na Pułkownika spoglądał.
— Z tém wszystkiém rzekł, są ieszcze takie kraie, w których ustawy te zachowywane nie są, chociaż w wielu innych podobne wykroczenie śmiercią bywa karane. — Pułkownik Wellmer, nie mógłby mi powiedzieć, czy téż iest iaka kara, w Anglii za dwużeństwo?
Wellmer spoyrzał kto go zapytał, lecz w momencie spuścił oczy, nie mogąc znieść przenikaiącego iego weyrzenia.
— Śmierć! drżącym odpowiedział głosem.
— I rozbiór następnie ciała, dodał doktór: prawodawcy nasi mądrze postanowili, że zbrodniarz taki, przynaymniéy po śmierci użytecznym się staie, gdyż co do mnie dwużeństwo, w równym stopniu z zabóystwem uważam.
— Czyż ma bydź gorsze od bezżeństwa? zapytał Lawton z uśmiechem.
— Bez naymnieyszéy wątpliwości, odpowiedział doktor. Bezżenny, chociaż niewchodząc w obowiązki rodzicielskie, nie zostawia wdzieciach godnych siebie następców, a tém samém na korzyść społeczeństwa nie wpływa, może mu iednak bydź bardzo użytecznym, ieżeli mu się światłem, orężem lub radą, wypłaca. Ale nikczemnik, zbrodniarz, który korzystaiąc z łatwowierności płci słabszéy od siebie, dwie nieszczęśliwe istoty ofiarami swoiego występku czyni, taki godzien iest powszechnéy wzgardy i kary, która ieżeli nie na tym, na tamtym dosięgnąć go musi świecie.
— Zapominasz się doktorze, iż kobiéty nie byłyby ci bardzo wdzięczne, że ie za słabsze, i łatwowierne stworzenia uważasz.
— Nie możesz zaprzeczyć, Kapitanie Lawton, iż równie u zwierząt, iak u ludzi, budowa płci męzkiéy iest bez porównania mocnieyszą. Nerwy iéy nie są tyle draźliwe, żyły twardsze, muszkuły silnieysze, kości grubsze i trwalsze. Nic zatém tak bardzo nie iest dziwnego, iż kobiéta daie się powodować niegodnym chuciom podłego zbrodniarza, który z wstydu i cnoty wyzuty, iéy niewinność i sławę wydziera.
Zniecierpliwiony Pułkownik Wellmer, prędkim zaczął się przechadzać krokiem po salonie, i nie zatrzymał się aż gdy Kapelan zapytał Pana Warthona, o jedną formę, do postanowienia iego córki potrzebną, i dopókąd rozmowa do innego nie zwróciła się przedmiotu. W kilka téż minut i Cezar powrócił. Obrączkę oddał doktorowi, i w krótkości przypadki mu swéy podróży opowiedział, maiąc zlecenie od Miss Peyton, iżby temu tylko zdał sprawę, ze swego poselstwa, kto go wysłał.
Doktor odbieraiąc obrączkę nie mógł się utrzymać, aby pewnego wzruszenia nie okazał po sobie: łzy mu w oczach stanęły, czoło ponure zmarszczki pokryły, i w rozczuleniu swém wznosząc się myślą do nieba, zawołał:
— Nieszczęśliwa siostro! pędziłaś ieszcze dni swobodne i wesołe, gdy ta obrączka zakładem twego szczęścia bydź miała, lecz podobało się Bogu, zabrać cię wprzódy, nim dzień ten zaiaśniał. Kilkanaście iuż lat od tego czasu upłynęło, nigdy cię iednak, towarzyszko dzieciństwa moiego! zapomniéć nie mogę. Zbliżywszy się potém do Sary, kładąc iéy obrączkę na palec, tymże samym rzekł do niéy tonem. Ta, dla któréy pierścień ten był przeznaczony, iuż od dawna nie żyie, iéy narzeczony poszedł równie za nią połączyć się, nigdy iuż nierozdzielnemi śluby. Przyimiy Miss Warthon ten dar miłości swoiéy, któren oby szczęśliwsze uiścił dla ciebie nadzieie.
To uczucie z przywiązania i żalu pochodzące, tak mocne na Sarze uczyniło wrażenie, iż krew uderzyła iéy do głowy, i gdy cóś przemówić chciała, Pułkownik zbliżył się ku niéy, podał rękę, i oboie przed czekaiącym na siebie Kapelanem stanęli. Minister religiyny otworzył właśnie księgę, i stosownie do zwyczaiów zaczął przemowę, kiedy przybycie niespodziewanego świadka, dalszą ceremonią przerwało.
Harwey Birch cały zadyszany wpadł do sali, a po zapłomienionéy iego twarzy, czole potem zalaném. oraz po wyprostowanéy iego postawie i śmiałém spoyrzeniu, można w nim było poznać, iż nadzwyczayne zdarzenie sprowadzać go musiało.
— Pułkowniku Wellmer, zawołał, przychodzę ci donieść, iż żona twoia wczoray wieczorem wylądowała. Noc piękna, xiężyc świeci, za kilka godzin będziesz mógł się z nią zobaczyć w New-Yorku.
Z początku Wellmer zadrżał, stanął iak trup blady, i całą przytomność umysłu utracił. Przerażona Sara spoyrzała na niego, i bardziéy ieszcze zmieszana padła bez zmysłów na ręce swéy ciotki. Miss Peyton z Franciszką odprowadziły ią do iéy pokoiu, gdy tymczasem Kramarz widząc wszystkich potrwożonych, sam niespostrzeżony od nikogo zniknął.
Przyszedłszy nakoniec Wellmer z piérwszego wrażenia, maiąc wszystkich oczy zwrócone na siebie:
— To fałsz! zawołał nogą uderzaiąc o ziemię, to fałsz piekielny! nigdy nie uznawałem tego związku, i prawa moiego kraiu, uznać mi go nie znaglaią.
— Ale prawa Boskie, i sumienie, czyż cię nie obowięzuie? zapytał Lawton surowym tonem.
Nim Wellmer miał mu czas odpowiedzieć, Syngleton wspieraiąc się na ramieniu usługuiącego sobie dragona, zbliżył się ku niemu, i pioruniącym mierząc go weyrzeniem:
— Otóż to honor Anglika! rzekł, ten honor, za który twóy naród krew ludzką przelewa! Lecz znay iż każda córka Amerykańska, ma prawo żądać od ziomków swoich opieki nad sobą, i że w każdym z nich, nowego znaydziesz mściciela.
— Bardzo dobrze, rzekł Wellmer, stan twoiego zdrowia naylepiéy opiekuie się tobą; lecz może przyidzie ten dzień, w którym zmuszonym będziesz dotrzymać swoiego słowa.
To mówiąc wykręcił się na iednéy nodze, i zmierzał ku drzwiom; gdy się uczuł lekko po ramieniu trąconym. Obrócił się i uyrzał Kapitana Lawton, który z szyderskim uśmiechem, zapraszaiąc go do towarzyszenia z sobą, wziął pod rękę, i udał się z nim do stayni, dokąd przyszedłszy zawołał na masztalerza:
— Tom! wyprowadź mi mego Roanoke, i bramę otwórz.
W momencie zadość się stało żądaniom Kapitana, który głaszcząc przytrzymanego sobie konia, z olstrów parę pistoletów wydobył.
— Powiedziałeś Pułkowniku! rzekł do Wellmera, iż Kapitan Syngleton nie iest teraz w stanie dotrzymać ci danego słowa: oto masz pistolety, które iuż nie iednemu się przysłużyły, a które zawsze znaydowały się w rękach ludzi honoru. Pułkowniku! należały one niegdyś do mego oyca, wiadomo zaś rodakom moim, iż z chlubą swoiego kraiu walczył w woynach przeciwko Francyi, i tych świadków swoiego męztwa, mnie zostawił. Wybieray sobie ieden; drugi mam nadzieię, przyda mi się na ukaranie nędznika, co chciał uwieść iednę z naygodnieyszych córek oyczyzny moiéy.
— Ukaranym ty sam zostaniesz za zuchwałość swoię, odpowiedział Pułkownik, porywaiąc ze złością podany sobie pistolet.
— Jeszcze moment! rzekł Lawton; iesteś wolnym, masz w kieszeni paszport Washingtona: pierwszy strzał tobie zostawiam. Jeżeli zginę, bierz moiego konia, i uciekay bez zwłoki, gdyż za taki postępek iakiegoś się dopuścił, sam Sytgreaw bić się z tobą będzie, aby twoim przykładem innych nauczył, iż krzywda iednego poczciwego domu, w stu Amerykanach zemstę obudzą.
— Jestżeś gotów? krzyknął Welmer, zębami z gniewu zgrzytaiąc.
— Tom! poday tu światło!
Obydwa o kilka kroków odstąpili od siebie.
— Strzelay! zawołał Lawton.
Pułkownik wymierzył, dał ognia, a kula tylko po prawéy szlifie trąciła Kapitana.
— Teraz moia rzecz, rzekł Lawton z nayzimnieyszą krwią, podnosząc rękę do strzału.
— Albo téż moia, odezwał się głos trzeci, i w téyże chwili pistolet z ręki Lawtona, wytrąconym mu został. To zapewne dla nas kazaliście bramę otworzyć, iżbyśmy przełazić przez mur nie mieli potrzeby! a niechże mnie też szatan porwie! to ten wściekły Wirgińczyk! więcéy szczęścia niżelim się spodziewał. Daléy bracia! daléy, zwiążcie go, żeby nam nie umknął, weźmiemy go z sobą żywcem, aby się z nim dłużéy zabawić, iak nam się podoba.
Wellmer z Masztalerzem, skoro tylko usłyszeli przybyłych napastników, natychmiast uciekli, pierwszy do stayni, drugi zaś pobiegł dać znać swoiemu panu, o nadzwyczayném zdarzeniu, iakie zaszło.
Po głosie poznał Lawton Skinnera, i chociaż wiedział, iż zostaiąc w rękach czychaiącego na siebie zbóycy, nic mógł się od niego żadnéy łaski, ani litości spodziewać, przytomności iednak umysłu nie stracił.
Czterech bandytów przybiegło w tym momencie na rozkaz swoiego wodza, który zdaleka patrzał tylko na tę całą scenę uradowany, i razem dumny ze swego tryumfu. Kapitan broniąc się przeciwko nierównie przewyższaiącéy sile, porwał wpół iednego, wzniósł nad ziemię, i tak silnie nim o mur rzucił, iż bez zmysłów został na mieyscu. Uchwyciwszy dwóch innych za kark, mocował się z niemi, gdy czwarty zaszedł mu z tyłu, i ciągnąc go za nogi, na ziemię przewrócił; lecz Kapitan upadaiąc, pociągnął za sobą obydwóch swych nieprzyiaciół, i ich ciężarem swoim przytłoczył; a tym sposobem wszyscy cztérech, walcząc w ciemnościach, i ustawnie ieden na drugim się przewracaiąc, składali razem godną pędzla Kassanowy gruppę.
W tym momencie ieden z walczących, iakby zadawiony krztuszyć się zaczął, gdy drugi podniósł się, wsiadł na konia stoiącego o dwa kroki, i w naywiększym popędził galopie.
Iskry pod kopytami bystrego rumaka wydane, dały poznać po mundurze Kapitana dragonów.
— To on! tam do wszystkich czartów! krzyknął Skinner: ognia! daléyże za nim! ognia! chwytaycie albo go zabiycie! Z cztérech ludzi, będących przy Skinnerze, dwóch tylko mogło wypełnić iego rozkazy. Ten, którego Lawton siłą Samsona o mur rzucił: drugi, którego za gardło ścisnął, zwolna przychodzić zaczęli do siebie — lecz za to ośmiu innych współtowarzyszów, czekali przy bramie; i dopiero za umówionym znakiem, w pomoc przybydź mieli.
Kapitan z szybkością błyskawicy, przebiegając pomiędzy niemi, dwóch z koni obalił, a drudzy nie wiedząc coby się to znaczyć miało, pomagali im do podniesienia się z ziemi, i wołaiac na siebie, iakotéż na wydzieraiące się im konie, nieprędko głos swego wodza usłyszeli.
Lawton korzystaiąc téź z momentalnego zamieszania, ieszcze prędzéy konia swego wypuścił, lecz wkrótce ścigaiący go rabusie dognali, i dawszy kilka razy ognia, stanęli przysłuchuiąc się, czyliby ich ofiara trupem nie padła.
— Oh! zawołał ieden z nich, Wirgińczyka nigdy zabić nie można, bo iak mówią każden z nich ma czarta w ciele. Mnie samemu zdarzało się widzieć dragona, który chociaż trzy kule miał w sobie, siedział ieszcze na koniu.
— Czyż go iadącego nie słyszycie? rzekł drugi. Ich konie zwykle się zatrzymuią kiedy ieździec zleci.
— Otóż i uciekł! krzyknął Skinner pieniąc się ze złości. Idźmyż i zwiiaymy się, a za trzy kwadranse sierżanta, i iego żołnierzy schwytać musiemy. Daléy żywo! ze wszystkich czterech stron dom ten podpalić, bo inaczéy rabować nie będziemy mogli.
— I co nam z tego przyidzie? zapytał ieden z bandytów popychaiąc nogą ciało iednego z swych towarzyszów, z którym Lawton w chwili swoich zapasów niclitościwie się obszedł.
— Co przyidzie? powtórzył Skinner, wszystko co zechcemy. Dla iednego człowieka, opuszczać dobrego połowu nie można. Nie bóycie się, będziem mieli czém się podzielić, bo pewien iestem, że ten stary skąpiec Warthon siedzi na pieniądzach.
Zapewnienie tego rodzaiu, odpowiadaiące duchowi i skłonności téy nieszczęśliwéy w kraiu szarańczy, podwoiło ich zapał, iż niezważaiąc na swego kollegę, który nawet znaki życia zaczął dawać po sobie, pędem burzliwego wiatru, ku domowi się udali.
Wysłuchawszy Wellmer o co szła rzecz cała, zaraz po ich oddaleniu się, wyszedł ze stayni, wyprowadził sobie konia, i bez trudności wyiechawszy za bramę, chwilę się namyślał gdzieby się miał obrócić, czy do Cztero-Kątów, dla uwiadomienia stoiąccgo oddziału o tym gwałtownym napadzie, czyli téż korzystaiąc z udzielonego sobie paszportu, do New-Yorku powrócić. Wstyd i boiaźń spotkania się z Lawtonem, powodowała go, iż sobie mieysce dawnieyszéy konsystencyi obrał za cel swéy podróży, lecz i tam nie spodziewał się znaleźć spokoyności dla siebie; wewnętrzny robak zgryzoty, toczył iego duszę, i im bardziéy się w owe strony zbliżał, tém mocniéy stawał mu na myśli widok nieszczęśliwéy żony, którą poiąwszy w Anglii, lekkomyślnie w krótkim czasie opuścił, bez żadnéy innéy przyczyny, iak tylko z własnego nierządu, i złego się z nią obeyścia.
Dotknięci poniżeniem i smutkiem, wszyscy składaiący familię Warthona, nie uważali kiedy się Lawton z Welmercm oddalił. Krewni i słudzy, zebrali się przy mdleiącéy, i coraz bardziéy obłąkańcy Sarze. — Pan Warthon płakał nad losem swéy córki, a Kapitan Syngleton, równie swoim niewczasem, iak uniesieniem się osłabiony, stał się przedmiotem ciągłych starań doktora i Kapelana, z których pierwszy pomoc swéy sztuki, drugi mu pociechę religiyną udzielał.
Przybycie Masztalerza, i odgłos kilku wystrzałów, oznaymiło dopiero o grożącém niebezpieczeństwie, i nim się naradzono iakieby środki obrony przedsięwziąść wypadało, iuż banda łotrów wpadła do domu.
— Poddaycie się, słudzy Króla Jerzego albo zginiecie! krzyknął Skinner wchodząc do sali, w któréy się Pan Warthon, Doktor, Kapelan i Kapitan Syngleton znaydował. I w tych słowach przyłożył naypierwéy swą strzelbę do piersi doktora.
— Zwolna! zwolna! móy przyiacielu! zawołał Sytgreaw, nie wątpię, iż lepiéy umiész zabiiać, niż ia leczyć ludzi; iednak cóżem ci winien, abyś mnie życia pozbawiał.
— Podday się, albo téż........
— Czegóż się mam poddawać? widzisz że nie iestem żołnierzem, tylko spokoynym chirurgiem, opatruiącym słabego. Gdyby tu był Kapitan Lawton, mógłbyś żądać od niego, aby ci się poddał, chociaż niewiem, czybyś go ztąd żywego wziąść potrafił.
Skinner tymczasem rozpoznawszy, iż nie miał się czego lękać będących osób w pokoiu, wziął się wraz z swemi ludźmi do plondrowania kufrów i szafek, zabieraiąc wszystko, co mu tylko kosztownieyszém się zdawało.
Mnóstwo zagrabionych sprzętów, w ogromnych worach, kazał znieść pod strażą do sieni, aby łatwiéy można zdobycz swą uprowadzić, a dom złupiony oddać na pastwę płomieni.
Znayduiące się w tymże domu osoby, godny litości przedstawiały widok. Sara bez przytomności na łonie opłakujących ią ciotki i siostry, w iednym z tylnych pokoi, gdzie łotr żaden ieszcze się nie pokazał, nie czyniła wiele nadziei, aby swóy cios okropny przeżyć mogła. Pan Warthon uciśniony całą srogością losu swoiego, upadł na krzesło, pozbawiony wszelkiéy władzy umysłu i ciała. Kapelan wzywał niebios na pomoc, i ciągle modły swe odmawiał, a Kapitan Synglcton wyciągniony na sofie ięczał tylko z bólów, i nie wiedział co się wkoło niego działo. Doktor stanem iego zdrowia iedynie zaięty, pilnował go nieodstępnie, i zdawał się śmierć z iego powiek usuwać, nie zważaiąc na krzyki i gwałty rozhukanéy tłuszczy. Stary Cezar z żoną i z dzieckiem uciekł do lasu. Dragon zaś będący na służbie u Kapitana Syngleton, żadnéy broni z sobą nie maiąc, wraz z Masztalerzem do stayni się schronił. Katy Haynes nakoniec chowała w skrzynkę wszystkie swe rzeczy, przestrzegaiąc sumiennie, iżby się do nich nie wcisnęły te, które prawną iéy własnością nie były.
Podczas gdy tak smutne w Szarańczach dzieią się wypadki, nieuchronną iest rzeczą, iżbyśmy się na moment do Cztero-Kątów przenieśli.




ROZDZIAŁ IV.

Spieszcie się przyiaciele! nieszczęście was wzywa
I pożar, i śmierć z bliska was wszytkich dotyka,
Idźmy! — i czegoż ieszcze szuka myśl trwożliwa
Oto iest głos wiernego dla was przewodnika,
Który was wzywa „Idźcie! oto wasz wódz mężny
Liczy na wasze męztwo, i oręż potężny,
A kiedy się sam stawia, na walecznych czele
Niech na odgłos zwycięztwa, drżą nieprzyiaciele!

Herrick.

Skoro Hollister rozkazał swym dragonom, iżby wsiedli na konie, i do marszu byli gotowi, Betty Flanagan oświadczyła także życzenie swoie, należenia do ich chwały, i do niebezpieczeństw téy wyprawy. Nie możemy zaręczyć czyli ta nowa Amazonka, poświęcała się z boiaźni pozostania saméy w oberży, czyli téż z chęci towarzyszenia sierżantowi Hollister, na którego po śmierci męża, wszystkie swe widoki zwróciła: to tylko pewna, iż gdy uyrzała sierżanta wsiadającego na konia, i zaiętego wymarszem oddziału, zawołała: moment ieszcze sierżancie! moment! zaraz mi wózek zaprzęgą, i iadę z wami; nie zawadzę wam wiele, a może téż znaydą się ranni, których przewieść będzie potrzeba.
Chociaż Hollister nie bardzo gniewał się w duszy, za ten pozór do opóźnienia swego odiazdu; sądził iednak powinnością swoią, okazać pewne nieukontentowanie z téy zwłoki.
— Kiedy me dragony są iuż na koniu, rzekł do niéy, same ich tylko armaty zatrzymać mogą: lecz w bitwie iaką teraz z lucyperem prowadzić mamy, pewnie ani armat, ani karabinowego ognia słyszeć nie będziem, i twóy wózek na nic sie nam nie przyda.
— Co ty wiesz sierżancie? Kapitan Syngleton nie zleciałże z konia od kuli, a Kapitan Lawton od pałasza, niema temu cóś dziesięć dni? i gdyście się iuż cofać zaczęli, biorąc ich za zabitych, dla tego czyż nie odnieśliście zwycięztwa nad woyskiem królewskiém?
— Bayka! i ktokolwiek bądź twierdzi żeśmy zwyciężyli, równie iak ty baykę powtarza.
— Dzięki niech będą Majorowi Dunwoodi, ze was rozproszonych zebrał, i nieprzyjaciół naszych pokonał. — Kapitan Lawton nie byłżeby to samo uczynił, gdyby nie był z konia zsadzony; móy wózek bardzo byłby mu się wtenczas przydał. Tak więc iadę z wami! daléy śpieszcie się z zaprzęgiem, tylko uważaycie, iż biedna szkapa ma kark odmulany, trzeba chomont przykrócić, bo trochę za szeroki.
W kilka minut wózek stanął gotowy, a Mistress Flanagan, zasiadła w nim z tryumfuiacą miną.
— Ponieważ wiedzieć niemożna, rzekł Hollister do swych dragonów, zkąd będziem attakowani, czy z frontu lub z tyłu, pięciu was zatem formować będzie straż przednią: ia utrzymywać będę środek przy wózku Betty, resztę zaś was siedmiu, pozostanie w tyle dla zasłonienia ucieczki, gdyby ta była potrzebną. Nie mała to iest rzecz zarządzić woyskiem w boiu; na dowódzcy wszystko zależy, i nie uwierzysz Mistress Flanagan, iż w takim razie, w iakim teraz zostaie, wolałbym słuchać niż rozkazywać. Pokładam iednak ufność moią w Panu, iż nas od czartowskich sideł wybawić zechce.
— Jedźmy więc! rzekła Betty, to prawda że możem wpaść w moc duchów piekielnych, w każdym iednak razie pamiętay tylko na to sierżancie, że Kapitan potrzebować cię może; nie rozryway zatem swych ludzi, i owszem kaź im niech wszyscy razem kłusa przypuszczaią, a sam z niemi co prędzéy pośpieszay.
— Mistress Flanagan! odpowiedział weteran, nie byłbym zestarzał się w boiach, ani na te znaki zasłużył, gdybym nie wiedział, iż każde woysko powinno mieć koniecznie swóy oddział odwodowy, aby na wypadek odwrotu, wspierać mogło swe siły. Taki iest zawsze plan Washingtona. Walczyłem nieraz pod nim, znam że nie ilość ludzi, ale roztropność wodza w bitwie stanowi, i pewnie od iednéy szynkarki, w woiennych rzeczach zdania zasięgać nie myślę. Tak bydź musi, iakem kazał. Dalćy dzieci! marsz naprzód! wolno! miéć się na baczności.
— Wszystko to dobrze, Hollister, tylko każ iechać prędzéy, albo zostań na mieyscu, bo taką żółwią skwapliwością nie wiele Kapitanowi pomożesz. Pewna iestem, że Cezar musiał iuż stanąć w domu.
— Ale czyś tylko pewna, iż to był rzeczywiście stary Negr, który nam list przyniósł?
— O niczém tak dobrze niewiem sierżancie, iakże wyglądamy bardziéy na orszak pogrzebowy, niż na oddział dragonów, który ma walczyć z nieprzyjacielem.
— Mistress Flanagan, wiedz o tém że porywczość iest wadą, ale nie zaletą dobrego dowódzcy. Jeżeli nam przyidzie spotkać się z duchami, czyż nie iest podobno iż nas podeyść zechcą? niewypadaże bydź ostróżnym? zresztą sławę, moię i honor oręża utrzymać winienem.
— Sławę! któréy Kapitan Lawton ofiarą bydź może. Na miłość Boga każże iechać kłusem: klacz moia chociaż odseniona, ieszczeby iednak wyskoczyła ze skóry.
— Stóy! zawołał sierżant, zdaie mi się, że coś tam się rusza pod skałą na lewo.
— Wcalebym się nie dziwiła, rzekła szynkarka, gdyby téż to była dusza Kapitana Lawton, szukaiąca sierżanta Hollister, aby mu podziękować za iego pośpiech i pomoc tak gorliwą.
— Przeklęta czarownico! nie iest to ani moment, ani mieysce do czynienia sobie podobnych żartów. Niech ieden z was doiedzie na mieysce. Baczność! do dobycia pałaszy! formuy szeregi!
— Wstydź się bydź takim tchórzem sierżancie, daléy! daléy, ustąpcie się trochę z drogi, w mgnieniu oka powrócę, i kiedy chcecie wszystkim wam duchów sprowadzę.
Dragon wysłany na rozpoznanie ruszaiącego się pod skałami zjawiska, powrócił z oznaymieniem, iż nikogo nie widział; z zwykłą przeto ostrożnością w dalszy się marsz udano.
— Męztwo i roztropność, rzekł weteran, są to przymioty zalecaiące żołnierza, i bądź pewna Mistress Flanagan, iż iedno bez drugiego na nic się nie przyda.
— Roztropność bez męztwa, chciałeś zapeWne powiedziéć? to samo i ia sądzę sierżancie! lecz iuż dłużéy wlec się za wami nie będę, wyprzedzam twych dragonów, i naprzód iadę.
— Cóż się to znaczy! zawołał w tym momencie Hollister usłyszawszy wystrzał z pistoletu Wellmera, gdzieś się iuż biią! Mistress Flanagan! bądź zdrowa. Naprzód, kłusem! i w tych słowach stanął na czele swego oddziału, pałaiąc żądzą walki, i nie myśląc iuż więcéy o czartach i duchach.
Wkrótce kilka wystrzałów karabinowych, rozległo się po skałach.
— Naprzód w galop! zawołał sierżant. — Wtéyże saméy prawie chwili dał się słyszeć tentent konia, pędzącego w galopie. Hollister spiął swego ostrogami, wyprzedził oddział, i sam posunął się w tę stronę, gdzie za chwilę spostrzegł przy bladém świetle xieżyca, zbliżaiącego się ieźdzca ku sobie.
— Stóy! kto iesteś? gdzie iedziesz? zawołał z dobytym pałaszem zmierzaiąc ku niemu.
— Toś ty Hollister? rzekł Lawton poznaiąc go po głosie. Zawsze gotów, zawsze pilny w swéy służbie. Właśniem cię téż szukał. Gdzie masz swoich dragonów?
— O dwa kroki, czekaią na twe rozkazy Kapitanie! odpowiedział weteran, uradowany, iż się z odpowiedzialności uwolnił, i że na nieprzyiacielu będzie mógł nowe meztwa swego okazać dowody.
Kapitan obiął dowództwo nad swym oddziałem, kilka słów przemówił dodaiąc odwagi, i co tylko konie wyskoczyć mogły, ku Szarańczom się puścił.
— Jak to znać zaraz, że Kapitan Lawton iest z nimi, rzekła Betty do siebie, sama w tyle zostawszy. Nie wloką się iak za nieboszczykiem, ale pędzą iak Negry. Radabym się przypatrzéć, lub usłyszeć co téż to z tego będzie, ale mi szkoda szkapy, bo mi się i tak trochę zmordowała, i przytem kto w ie, czyby podczas bitwy, kula minąć mnie chciała.
Żołnierze Lawtona pod iego dowództwem postępowali bez naymnieyszéy obawy, i namysłu. Nie wiedzieli oni wprawdzie, czy walczyć będą z tak zwanemi pastuchami, czyli téż z woyskiem regularném, lecz znali męztwo, i biegłość swego wodza, te właśnie pobudki, które naylepiéy zachęcaią żołnierza.
Przybywszy przed bramę w Szarańczach, Kapitan kazał stanąć, zsiadł z konia, wziął z sobą ośmiu ludzi, i z niemi wszedł na dziedziniec, a Hollistera z czterma dragonami przy bramie postawił. Gdyby dodał, kto chciał wyiść pamiętayże..... Płomienie w tym momencie pokazały się na dachu, i od ognia łuna zajaśniała na niebie.
— Daléy! zawołał Lawton, daléy! biymy, morduyiny tych łotrów co do nogi!
Głos icgo olbrzymi, rozległ się po całym domie, i doszedł do uszu Skinnera, który plądruiąc po dolnych pokoiach, zabierał resztę stołowych sreber, na codzienny użytek familii służących. Poznał natychmiast groźnego swego nieprzyiaciela, upuścił z ręku kosztowną swą zdobycz, i widząc, co go czeka, oknem ratować się postanowił.
— Gińcie zbóycy! krzyknął Lawton wpadaiąc w téy chwili do pokoiu, i pierwszego towarzysza Skinnera, który mu się nawinął, silném cięciem pałasza obalaiąc na ziemię. Sam zaś herszt, niezdążywszy okna otworzyć, połową tylko wyskoczył, i na ten raz ieszcze uszedł zasłużonéy kary. Kapitan iuż się był za nim posunął, lecz gdy płacz i wołania kobiet usłyszał, przeniósł głos ludzkości nad zemstę, i czém prędzéy im na ratunek pośpieszył.
Skinner przykazał swym ludziom, aby zaczęli rabunek od górnych pokoiów, i aby dopiero wtenczas ogień podłożyli, gdy iuż na dół schodzić będą. Rozkaz ten wiernie wykonanym został, i wewnątrz domu żadnego widać nie było niebezpieczeństwa, dopóki się płomienie nad wierzch dachu nie wzniosły.




ROZDZIAŁ V.

Żegnam was młodości, i wdzięki!
Niestety! trzebaż by piękność ciała
Jak iedna róża więdniała.
Czyż niema wszechwładnéy ręki?
Coby młody kwiat wspierała,
Młodą dziewicę zachowała?

Grobowiec Cynthii.

Pokóy, w którym leżała nieszczęśliwa Sara, położonym był w iednym pawilonie, łączącym się z korpusem, przez ciemny i długi korytarz. Wiadomość przeto o przybyciu Skinnera i iego bandy, nie doszła tam wcale. Z tém wszystkiém nadzwyczayna w całym domu wrzawa, trwożyć Miss Peyton zaczęła.
— Bardzo się obawiam, rzekła do Franciszki, iżby po naszém odeyściu iaka kłótnia nie zaszła. Niech nas Bóg przynaymniéy od rozlewu krwi obrania!
— Doktor Sytgreaw zdaie się bydź człowiekiem spokoynym; odpowiedziała Franciszka, Kapitan zaś Lawton nie sądzę, aby miał się zapomnieć, aż do.....
Coraz większy rozruch, ieszcze bardziéy zmieszał Miss Peyton, iż przerywaiąc swéy siostrzenicy: zostańże z swoią siostrą, rzekła, ia muszę powrócić do salonu, i starać się uspokoić wzburzone umysły. To mówiąc wyszła, lecz co tylko korytarz minęła, uyrzała że szczyt domu w płomieniach goreie. Przestraszona chciała uwiadomić swą siostrzenice o tym okropnym wypadku, kiedy na korytarzu spotyka się z dragonem, który maiąc sobie zlecone od Kapitana Lawton ratowanie mieszkańców domu, skoro spostrzegł idącą kobietę, porwał ią w swe ręce, i mimo iéy krzyków, i oporu wyniósł za bramę, gdzie Hollister powrócić iéy nie dozwolił. Drugi dragon takąż samę przysługę wyświadczył Panu Warthon, który straciwszy przytomność umysłu, spokoynie dał się prowadzić iak dziecko nic ieszcze nie znaiące na świecie; dwóch zaś innych żołnierzy przenieśli na sofie Kapitana Syngleton, iuź prawie konaiąccgo, i cichemi tylko iękami, daiącego znaki życia. Co do Kapelana, ten naylepiéy myślał o sobie, bo ledwie dano znać że się pali, oknem natychmiast wyskoczył, i niewiadomo w którąby się udał stronę.
Franciszka zostawszy sama z swą siostrą spostrzegła z radością, iż powoli przychodzić do siebie zaczęła, lecz iakże niewymowne było iéy udręczenie, gdy wkrótce poznała, iż iedyna dni iéy wiosennych towarzyszka, wpadła w zupełne zmysłów obłąkanie.
— Jestem więc w niebie, mówiła do niéy Sara, a ty pewnie iesteś iednym z Aniołów, którzy w nim mieszkaią? ach! czuię iak wielkie to iest szczęście dla ziemskiego iestestwa, dla śmiertelnéy nicości moiéy, lecz to trwać długo nie będzie; my się zobaczemy; tak; tak; zobaczemy się.
— Saro! droga siostro! zawołała Franciszka w nayżywszéy boleści, co mówisz? czegóż tak przerażaiącém spoglądasz na mnie weyrzeniem? chceszże dłużéy zakrwawiać me serce? czyż mnie nie poznaiesz?
— Cicho! rzekła Sara, kładąc palce na ustach swoich, nie wzbraniay mu spoczynku; on niedługo póydzie za mną do grobu. Sądziszże, iż dwoie kochanków mogą bydź w iednym grobie? oh! nie!..... nie, nie, ia sama tylko w nim. będę; sama iedynie.
Franciszka łzami rzewnemi zalana, głowę swéy siostry na swém łonie oparła.
— Ty płaczesz piękny Aniole! czyż i niebo samo od smutków nie iest wolne? gdzież Henryk? powinien iuż bydź tutay kiedy go stracono. Ach! przyidą oni, obydwa tu razem. Jakże im miło będzie, połączyć się ze mną w tém wieczném życiu!
Dzikiém i ponurém spoyrzeniem, spoglądała ciągle na wszystkie strony, i ieżeli czasem okiem rzuciła na Franciszkę, to z nieiaką radością, iakby ią poznawała. Jakże podobną iesteś do siostry moiéy, mówiła do niéy, lecz wszystkie Anioły są sobie podobne. Ona nie może bydź tutay! Dunwoodi ieszcze nieżonaty! Miałażeś kiedy męża? kochałażeś bardziéy iednego cudzoziemca, nad brata, siostrę, i oyca swoiego?
Straszliwy odgłos, dał się usłyszyć w tém momencie. Sklepienie domu zapadaiąc się wraz z belkami, spadło na ziemię. Ogień nowe trawiąc żywioły, wzmógł się ieszcze bardziéy, i coraz z dymem w iskrzących kolumnach, ku obłokom się wznosił; raptowne światło cały pokóy oświeciło, i Franciszka skoczywszy do okna, uyrzała z przestrachem, pędzone wiatrem płomienie, wdzieraiące się do ich pokoiu.
— Siostro moia! krzyknęła w rozpaczy, dom się pali! wstaway! ratuymy się!
— Co za wspaniałe światło, rzekła uśmiechaiąc się Sara: niebieska iasność zeszła nakoniec, i dla mnie nieszczęśliwéy.
Franciszka widząc się iuż tak blisko zguby, wybiegła z pokoiu obcéy wzywaiąc pomocy; lecz przechodząc przez korytarz, dym snuiący się po nim kłębami, całkiem ią ogarnął, i iuż upaść miała, gdy się uczuła bydź uchwyconą olbrzyma rękami. Wyniesiona na podwórze, poznała w wybawcy swoim Lawtona, a słuchaiąc iedynie głosu serca swoiego, zawołała w rozpaczy: Siostra moia! ratuy mą siostrę. I padła bez duszy na ziemię.
Lawton, iak drugi Eneasz, porwał ią na swe barki, i odniósł aż ku bramie, gdzie złożywszy drogi swóy ciężar na łono strapionéy Miss Peyton, sam ku goreiącemu domowi pośpieszył. Pierwsze piętro całkiem iuż było spłonęło, zarzące głownie wiatr na wszytkie rozrzucał strony, i dym czarnemi chmurami dolne napełniał pokoje, których tleiące sufity, i poprzepalane belki, doszczętną groziły ruiną. Sam nieustraszony Lawton nieco się zastanowił, nim wpadł do domu maiącego co chwila, obrócić się w perzynę. Przechodząc przez sień ciemną dymem zawaloną, napotkał człowieka upadaiącego pod ciężarem drugiéy osoby, którą niósł na plecach, a którą iak się zdawało ratować chciał. Mieysce, ludzkość, czas zresztą tak nagły, usunął zapytania; silny Kapitan uchwycił obydwóch w swe ręce, i wyniósł na podwórze, gdzie poznał Sytgreawa, obciążonego trupem iednego z bandy napastników.
— Czyś rozum stracił Sytgreawie? zawołał rozgniewany Lawton; mógłżeś się sam narażać dla tego łotra, który tysiąc razy na śmierć zasłużył.
— Chociaż łotr, nie przestał dla tego bydź człowiekiem, któremu z powołania moiego pomoc winienem, odpowiedział doktor, ocieraiąc sobie pot z czoła, i wpatruiąc się z żalem, w trupa rozciągnionego na ziemi. Znalazłem tego nieszczęśliwego wśrzód ciemności i dymu, iego ięki zapewniały mnie, iż go duch żywotny ieszcze nie opuścił, i że iak sądziłem uratowanymbydź może; lecz teraz przekonywam się, iż musiał poledz z twéy ręki Lawtonie! mimo to żem cię tyle razy prosił, abyś miał wzgląd na ludzi, i ich uleczenie nauce naśzéy zostawił. Powiedzże mi, iakże ich wielu padło podobnie?
W tém zapytaniu podniósł swe oczy, ciągle na ciało zabitego zwrócone, i z wielkiém zadziwieniem swoiém, nie uyrzał Kapitana obok siebie. Lawton albowiem uwolniony z podwóynego ciężaru, tknięty proźbami siostry, i stanem nieszczęśliwcy Sary Warthon, pobiegł na nowo ku dopalaiącemu się domowi, iżby wyrwał z płomieni ofiarę wiarołomnéy miłości; lecz zaledwie mógł iuż do drzwi przystąpić, tak ogień wszystkie prawie części domu pochłonął, i gdy iuź tracić zaczął nadzieię, szlachetnych zamiarów swoich, wśród bałwanów dymu i sypiących się z wierzchu iskier, uyrzał człowieka, niosącego na rękach przedmiot iego troskliwości i żalu. Płomienie w tym momencie wszystkiemi oknami buchnęły, i z okropnym trzaskiem zawalił się gmach cały, w stosach tylko gruzów zostawiaiąc dawnéy świetności swéy ślady.
— Bogu niech będą dzięki! zawołał wybawca Sary zatrzymuiąc się na dworze, dla wypocznienia sobie po tak strasznéy przeprawie: iakaż śmierć sroga, biedną tę istotę czekała?
Głos ten zdawał się bydź znaiomym Lawtonowi, spoyrzał w tę stronę, gdzie go usłyszał, i w mieyscu znalezienia którego ze swych dragonów, poznał Kramarza.
— Ah! krzyknął, tyżeś to Birchu, w tym ludzkości obrazie. Ścigasz mnie iakby iakie widmo.
— Kapitanie Lawton! odpowiedział Harwey, iestem w twym ręku, bierz mnie teraz, i krwią moią nasyć swą zemstę; wszak widzisz że nie mam siły do ucieczki, ani środków do obrony.
— Oyczyzna moia droższą mi iest jak życie, rzekł kapitan, dla tego iednak że iest wolną, że żadną nie splamiona zbrodnią, nie wymaga po synach swoich, iżby dla niey wyrzec się mieli honoru i wdzięczności. Idź, uciekay ztąd, bo gdyby cię spostrzegł który z dragonów moich, ratować cię nie byłoby w méy mocy.
— Niech ci niebo nagrodzi, kiedy wspaniałością zwyciężasz nieprzyjaciół swoich! zawołał Birch ściskając go za rękę, iakby mu chciał dać uczuć, iż mimo szczupłości ciała, nie ustępował mu w sile.
— Jeszcze moment, rzekł Lawton: icdno słowo; iestżeś tem, czém się bydź zdaiesz? miałżebyś w rzeczy saméy zostać.....
— Szpiegiem woysk królewskich, przerwał Birch odwracaiąc się od niego.
— Idź więc nikczemny! zawołał Kapitan odpychaiąc go od siebie; spiesz się, uciekay! Podła tylko chciwość, albo niegodna ku swym rodakom niechęć, mogła zaślepić tak szlachetną duszę.
Resztę pozostałych szczątków domu, niszczące płomienie, przyświecały w około swą łuną: z tém wszystkiém ledwie Lawton wyrzekł te słowa, Harwey Birch zniknął mu z oczu w ciemnościach nocy, panuiącéy zdaleka.
Przecz cały czas Sara spoglądaiąc na ogień z tém samém ukontentowaniem, z iakiém dziecko robi sobie z niego igraszkę, zrywała się czasami, iakby rzucić się w płomienie chciała! Lawton odniosł ią na rękach do stroskanéy iéy familii, któréy wśród tylu nieszczęść łzy pociechy i wdzięczności wycisnął.
W całém tém zdarzeniu trzech tylko zbóyców życie utraciło; pierwszy którego Lawton swą ręką zabił, drugi poległ od dragona, trzeci iak się zdaie, nie mogąc się dość łupieztwem swoiém nasycić, za nadto długo dowierzał, i spadaiącemi z góry belkami przygniecionym został. Inni naśladując swego wodza, tyłem domu uciekli, i w pobliskim ukryli się lesie.




ROZDZIAŁ VI.

Z skromnością dziewicy, męzką łączyła śmiałość,
Energiią w duszy, w czynach swych wytrwałość,
Głos iéy, którego echa powtórzyć nie śmiały,
Zatrważał nieraz mężów, i wodze truchlały.

Powódź i nawałnice zniszczyć mogą naypięknicysze natury dzieła: woyna żelazną ręką, tyle co żywioły, dokonać może równego spustoszenia, lecz dla człowieka większego nie ma nieszczęścia, nad własne jego uczucia i namiętności. Powodzie ograniczaią się w swym biegu; woyna krwią walczących skrapiaiąc ziemię, zdaie się w plonach rolnika wynadgradzać mu swe klęski; samo tylko serce ludzkie, raz iakim bolesnym ciosem dotknięte, często dla reszty społeczeństwa nieczułe, rzadko kiedy nadgrodę swéy straty, lub cierpień swych znayduie.
Oddawna Sara zaięła się była Wellmerem; podobało się iéy upatrzyć w nim te cnoty, iakie sama posiadała, zdawało iéy się, iż z nim tylko iednym szczęśliwą bydź może; i w chwili, gdy sądziła, iż nadzieie iéy uiszczone zostały, takowe uleciały, i zniknęły na zawsze. Okropny ten cios dla niéy, tak dalece ią zmienił, iż właśni iéy krewni, odebrawszy ią z rąk Lawtona, cień ledwie w niéy znaleźli téy zachwycaiącéy Sary, iaką niedawno była.
Z wspaniałego niegdyś mieszkania Pana Warthon, zostały się tylko gruzy, z których wychodzące czasami płomienie, poznać dawały, co się działo wpośród tego obrazu zniszczenia.
Miss Peyton z Franciszką, łzami tylko tłómaczyć mogły swą radość, uyrzawszy Kapitana Lawton, powracaiącego im straconą dla nich Sarę, lecz nie długo minęły słodkie uniesienia, i można było powiedziéć słowami proroka, iż na dom ten przypadł dzień smutku i boleści. Poznano wkrótce, iż nieszczęśliwa Sara, zupełnego obłąkania zmysłów dostała.
— Patrzay, mówiła, pokazuiąc swéy siostrze błyszczący ieszcze ogień w ruinach: patrz na te wspaniałe w domu tym światło, to dla mnie takie przygotowania porobił: tak chce przyiąć żonę swoią, która do grobu kochać go nie przestanie. Lecz słuchay! słuchay, iuż w dzwony uderzono to wesele moie!
— Nieba! zawołała Franciszka, niema tu wesela, ani pociechy; same tylko nieszczęścia i smutki! o siostro moia! maszże iuź bydź na zawsze dla nas zgubioną? czyliż iuź Opatrzność nie zlituie się nad nami, i nad tobą?
— Czegóż płaczesz? rzekła Sara z uśmiechem politowania. Ludzie na świecie nie mogą bydź wszyscy szczęśliwi, alboż nie masz męża coby cię pocieszał? Nie trać nadziei: znaydziesz go ieszcze, ale bądź ostróżną, żeby nie miał drugiéy żony, któraby do niego przyjechać miała.
— Straciła zmysły! zawołała Miss Peyton, załamuiąc ręce z rozpaczy; moia biedna Sara, drogie me dziecię! czyż iuź na całe życie ma bydź obłąkaną?
— Nie, nie, nie, odezwała się Franciszka! To tylko musi bydź mocna gorączka, k1óra pewnie przeminie, byle, można przywołać doktora Sytgreawa.
Promyk ten nadziei ożywił Miss Peyton, i natychmiast wysłała wierną swą Katy, szukać doktora. Uczeń Eskulapa wypytywał się właśnie dragonów, czyby który iakiego szwanku nie doznał, i skoro tylko dowiedział się, iż go Miss Peyton prosić kazała, w tym momencie na iéy usługi pośpieszył.
— Pani, rzekł do niéy, zaczęliśmy noc wesoło, nie myśląc wcale, iżby ią nam tak smutnie ukończyć przyszło, lecz woyna zawsze więcéy złego pociąga za sobą, chociaż ustalić może sprawę wolności naszéy, i przyśpieszyć postęp chirurgicznej nauki.
— Miss Peyton, nie będąc w stanie mu odpowiedzieć, pokazała tylko z płaczem na siostrzenicę swoią.
— Zdaie się iż cierpi gwałtowną gorączkę, rzekła Franciszka, proszę zobaczyć iakie ma osłupiałe oczy, twarz całą iak w ogniu! Sytgreaw wpatruiąc się w powierzchowne znaki choréy, wziął ią za rękę i puls opatrzył, aby się lepiéy o stanie iéy zdrowia przekonał. Przyzwyczaiony do widoku cierpiących, nigdy on w swych rysach nic takiego nie pokazał, skądby nadzieię lub obawę można było wyczytać. Lecz tą razą Miss Peyton z Franciszką ciągle swe oczy maiąc w niego zwrócone, znalazły w iego twarzy wyraz pewnego wzruszenia, którém zwiększył ich trwogę. Przeszło parę minut trzymaiąc Sarę za rękę, ozdobioną dyamentową bransoletką, zatrzymał się chwilę iakby chciał ukryć pierwsze pomieszanie swoie, i z głębokiém westchnieniem obróciwszy się do Miss Peyton: Nie ma bynaymniéy tu gorączki, rzekł do niéy; czas, rozsądek, staranie i pomoc Boska wyprowadzić może siostrzenicę Pani, z iéy choroby, na iaką w nauce naszéy nie ma lekarstwa.
— I gdzież iest ten nikczemnik, co to nieszczęście zrządził! odezwał się Syngleton, usiłuiąc podnieść się z sofy, na któréy osłabiony leżał. Na cóż się przyda zwyciężać nieprzyiaciół naszych, ieżeli zwyciężeni takie rany zadawać nam będą?
— Sądziszże, rzekł smutnie Lawton, iż niedola i klęski ziemi naszéy, wzruszyć kiedy Anglików zdołaią? Cóż znaczy Ameryka dla Anglii? małą tylko gwiazdą, która ieśli świeci, to iedynie dla przydania blasku owéy ogromnéy płanecie, co losy narodów trzyma na wadze swoiéy. Zapominaszże, iż swobodną nasze krainę, wolno iest uciskać i krzywdzić mieszkańcom Wielkiéy Brytanii?
— Do tego przyznawać się nie chcę, nosząc pałasz przy boku, odpowiedział Syngleton upądaiąc z bólów na sofę. Ale czyż się kto przecie znaydzię, coby się zemścił za tę nieszczęśliwą, i bardziéy jeszcze nieszczęśliwszego iéy oyca?
— Dopóki tylko cnota szanowaną będzie, rzekł Kapitan z dumą, znaydą się zawsze ludzie idący drogą honoru i sławy; lecz sam znasz Kapitanie, że często i niegodny ukrywa się pod płaszczem fortuny. — Oddałbym co mam, nawet mego Roanoke, żebym się raz ieszcze spotkał z nim w mém życiu.
— Nie, Kapitanie, nie! odezwała się pułgłosem stoiąca za nim z tyłu Betty Flanagan, za nic w świecie nie oddaway Roanoke. To koń rzadki; zdrowe ma nogi, Z dobrego gniazda, wyuczony drapać się po skałach iak wiewiórka po drzewie, słowem podobnego iemu za żadne pieniądze nie dostanie.
— Kobiéto zawołał Lawton, pięćdziesiąt naylepszych koni, iakie się nad brzegami Potomaku znayduią, nie warte są téy kuli, któraby ugodziła zbrodniarza.
— Idźmy, rzekł doktór, powietrze wilgotne i zimne téy nocy, może zaszkodzić Jerzemu, iako téź i damom, wypada ich przenieść w spokoyne iakie mieysce, w którémby staranie i posiłek zabezpieczyć im można.
Rozsądna ta uwaga zniewoliła Lawtoma, do wydania potrzebnych rozkazów, aby familia Warthona, temczasowo do Cztero-Kątów przeniesioną została.
Fabryki poiazdów w Ameryce, w owym ieszcze czasie całkiem były zaniedbane, i ci którzy chcieli mieć powóz wygodny, musieli sobie z Anglii sprowadzać. Ten, którym zwykle ieździł Pan Warthon, robiony był w kraiu, i oczewiście ciężki, niski, na prostopadłych resorach, wyglądał iak korab Noego. Stał on ieszcze w wozowni, którą wraz z staynią ogień ocalił. Lawton dragonom rozkazał go wytoczyć, zaprządz parę koni, i Hollisterowi zalecił aby z połową oddziału, całą noc pogorzeliska pilnował.
Sierżant przekonawszy się, iż nie z duchami, ale z śmiertelnemi nieprzyjaciółmi, do czynienia mieć będzie, nabył zwykłéy swéy odwagi, nie żałował rady Betty Flanagan, i opodal od spalonego domu stanął na zasadzce, w nadziei iż rabusie wysłuchawszy, że wszyscy odstąpili, na nowo o swoie łupy, pokusić sie zechcą.
Kapitan Lawton uszczęśliwiony ze swego rozrządzenia, sądził iż nic mu iuż więcéy nie pozostaie do przedsięwzięcia, iak tylko w zamierzoną wyruszyć drogę. Pan Warthon wsiadł zatém do powozu wraz z dwiema swemi córkami i bratową, a wózek Betty wypakowany, materacami i kilką poduszkami wysłany, dla Kapitana Syngleton przeznaczonym został. Doktór Sytgreaw konno, dowiaduiąc się o stanie swych chorych, przeieżdzał się od iednego do drugiego powozu. Sześciu dragonów postępowali za niemi, a Lawton sam kończył orszak maiąc się zawsze w pogotowiu, aby nieprzyiaciel z tyłu napaść nie chciał.
Wszyscy iuż wyruszyli, i tylko na moment Lawton ieszcze pozostał, aby niektóre Hollisterowi wydać rozkazy, gdy głos kobiecy usłyszał wołaiący za sobą:
— Czekaycież! weźcież i mnie z sobą! czyż chcecie aby mnie tu zamordowali? łyżka mi się stopiła, lecz mam nadzieię, iż wynadgrodzoną zostanę.
Lawton obeyrzał się, i uyrzał wychodzącą z pośrzód ruin kobietę, niosącą pakę na plecach, która co do swéy wielkości zdawała się bydź podobną do skrzynki znanego kramarza.
— Cóż za nowy fenix z popiołów powstaie? zawołał Kapitan zbliżaiąc się do niéy. Na moią duszę, to Pani doktorowa, to urzędnik zdrowia. No cóż dobra kobieto, dla czegóż tyle hałasu?
— Tyle hałasu? powtórzyła Katy cała zadyszana, niedość stracić łyżkę srebrną, trzebaż ieszcze bydź zostawioną, aby resztę zabrali, a może i zabili? wcale inaczéy Harwey Birch obchodził się ze mną, gdym z nim mieszkała. Miał on wprawdzie swe taiemnice; lecz co dla mnie zawsze się przyzwoicie zachował.
— Byłażeś wprzód w domu Harweya Bircha?
— Mogę powiedziéć sama wszystkim, bo ia tylko, on, i stary iego oyciec, składaliśmy dom cały. Nie znałeś Pan starego Bircha?
— Nie miałem tego szczęścia. Jakże długo mieszkałaś u téy famili?
— Tak dobrze nie pamiętam: może z ośm do dziesięciu lat blisko. Dlaczegóż się Pan pytasz, czyżem się iuż tak bardzo zestarzała?
— Nie dla tego, lecz przez taki przeciąg czasu będąc w domu, wiedzieć musisz iaki iest człowiek ten Harwey Birch?
— Zdaie mi się bydź podeyrzanym, odpowiedziała Katy oglądaiąc się naokoło siebie i głos zniżaiąc. Ułatw mi Pan tylko sposobność połączenia się z Miss Joanną Peyton, a wszystko wiernie mu powiem.
— Naymnieysza rzecz, rzekł Lawton, chętnie cię biorę, i uchwyciwszy ią za ramię, podniósł nad ziemię, i na grzbiecie swego konia za sobą posadził. Teraz dodał takem cię umieścił, iak tylko można naylepiéy. Móy koń ma dobre nogi, biegnie dzielnie, a do tego po górach, i skałach iak ryś się drapie.
Pozwól mi zsiąść! zawołała Katy, nigdy ieszcze nie siedziałam na koniu! dla Boga! zlecę! zabiię się, zresztą wolę póyść pieszo, niż tyle rzeczy na drodze porzucić.
Lawton obeyrzał się po za siebie i spostrzegł, iż gdy podnosił na konia Katy Haynes, ona obydwoma rękami trzymaiąc swą pakę, całą wagę podawała ku ziemi, i przez to po kilka iuż razy, ledwie że nie zleciała.
— Jak widzę ciążą ci twe rzeczy, rzekł do niéy, trzeba ci pomódz. To mówiąc zdiął pas którym się zwykle okręcał, zarzucił go koło niéy, i przywiązał ią do siebie.
Katy wolała zsiąść z konia, lecz ostróżność tego rodzaiu uspokoiła ią przynaymniéy na chwilę, gdyż Kapitan przypuściwszy wkrótce bystrego Roanoke, doganiaiąc jadących. na przodzie, w kilka minut spotkał wlokący się z tyłu wózek Betty Flanagan, któréy doktór zalecił aby iak naywolniéy iechała daiąc za przyczynę, iż i tak osłabiony Kapitan Syngleton, mógłby przez utrzęsienie się dużo na zdrowiu ucierpiéć.
Xiężyc przyświecał, naypieknieysza panowała pogoda, wietrzyk tylko czasem liściami po drodze szeleścił, gdy Lawton usłyszawszy niedaleko siebie iadących dragonów, zwolnił cugle koniowi, i ponowił dalszą rozmowę, którą pędząc cwałem przerwać musiał.
— Tak więc powiadasz, żeś mieszkała razem z Harweyem Birch....
— Blisko dziewięciu lat, odpowiedziała Katy, oddychaiąc nieco spokoyniéy, że koń stępo postępować zaczął.
— Zapewne odezwała się w tym momencie szynkarka, któraby nigdy zmilczeć nie mogła, w tak ciekawém dla niéy zdarzeniu: wiedziéć pewnie o nim musisz, iż iest ani mniéy ani więcéy, tylko żywy Belzebub, iak go sierżant Hollister nazywa, a sierżant co powie, to pewno święta prawda.
— Szalone uprzedzenie, potwarz niegodna, zawołała Katy z żywością; poczciwszego nie masz kramarza, nad Harweya Bircha. Belzebub! a dlaczegóż czyta bibliią, żegna się, i codziennie pacierze odmawia?
— W każdym razie, rzekła Betty, zawsze on iest iednym z mnieyszych szatanów, bo płaci gwineami, i niemożna powiedzieć, aby w nich złoto fałszywe bydź miało. Jednakże sierżant zapewnia, że on iest złym duchem, odbywaiącym pokutę w postaci człowieka, i tak pewnie bydź musi, gdyż sierżant, człowiek światowy, wszyscy go znaią, i sam Pan Kapitan nie zaprzeczy, że posiada więcéy rozumu, iak się wydaie.
— Sierżant zabobonnik, fanatyk, iakiego drugiego niema na świecie! zawołała uniesiona Katy. Harwey własnemu staraniu, winien fortunę iaką dziś posiada. — Alboż to ia mu mało się nagadałam, aby przestał włóczyć się po obozach, sklep sobie porządny w iakiém mieście założył, i poiął maiętną, gospodarną żonę, przy któréy mógłby mieć dom uczciwy, sam nie cierpiałby takiéy nędzy i mnieby dobrze było przytulić się gdzie na starość. Wtenczas twóy sierżant Hollister, co nic więcéy nad kantyczki nie umie, miałby się za szczęśliwego, gdyby mu choć świecę zapalił.
— Doprawdy! rzekła Betty z przekąsem. Nie wiesz więc, iż Hollister naystarszym będąc chorążym w całéy kompanii, niezadługo Officerem zostanie? lecz niech będzie co chce; sądź o kramarzu iak ci się zdaie, ia wiem tylko iż ieżeli w saméy rzeczy iest upiorem iak o nim mówią, to koniecznie z Ameryki pochodzić musi, bo nam bardzo sprzyia, i teraz właśnie dał nam znać, abyśmy co prędzéy przybywali do was na pomoc.
— Co mówisz Betty? zawołał Lawton, miałżeby to bydź Birch, który pierwszy wam doniósł iż Skinner na Szarańcze napaść zamyślił.
— Dalibóg tak on sam; trząsł się iak szatan w kropielnicy, widząc iż oddział nieprędko do wyiazdu się zbierał. Mogę powiedziéć, iż pewną byłam zwycięztwa, wiedząc że duch piekielny, wmieszał się w naszą sprawę.
— Zapewne, właśnie też w sam czas pomoc wasza nadeszła. Gdyby móy Roanokę, prędzéy od kuli nie leciał, iużby mnie nie było na święcie. Prawda że móy koń wart, tyle złota, co sam zaważy.
— Żeby sierżant nie był lękał się duchów, starego nawet Negra, który list przyniósł, bylibyśmy pewnie zdążyli w samą porę, i tych niegodziwych łotrów schwytali.
— Przeczuwałam, że się dziś iakie nieszczęście przytrafi, odezwała się Katy, wczoray wieczorem brytan domowy stoiący na łańcuchu zawył, a poprzedzaiącéy nocy śniło mi się, żem chleb w piecu spaliła.
— Co do mnie, rzekła Betty, rzadko mi się co śni kiedy. Położyć się spać z czystém sumieniem, przestawać na swoiém, nie pragnąć wiele, nie bydź winnym nikomu, o niczém pewnie marzyć się nie będzie. Ostatnią tylko razą, gdy mi żołnierze, ostu pod poduszki nakładli, śniło mi się, że mnie służący Kapitana Lawtona osiodłał, iakbym ia to samo była co Roanoke. Cóżby to znaczyć miało?
— Coby znaczyć miało, powtórzyła Katy, podnosząc się na koniu, co również zniewoliło Lawtona do podobnego poruszenia, przyznam się, iż nigdy żaden ieszcze mężczyzna, nie ośmielił się dotknąć méy poduszki. To wcale nieprzyzwoicie, zgorszenie publiczne.
— Gdybyś równie iak ia rzekła Szynkarka, musiała żyć, i handlować z dragonami, znosiłabyś także ich żarty, często wprawdzie nieprzystoyne, ale kto płaci, temu czasem więcéy wolno, niż uchodzi. — Zresztą oni mnie znaią, iak swą wspólną żonę; codzień muszę im ieść ugotować, trunków dostawić, i wszystkim na niedzielę oprać bieliznę. Moia Pani Belzebubowo, zapytay się Kapitana iak się biią, czemużby sobie stoiąc na kwaterze pożartować nie mieli?
— Jestem ieszcze panną, i nazywam się Haynes, rzekła uszczypliwie Katy; proszę zatem nieużywać do mnie takich wyrazów, które obrażaiąc skromność moią, poznać mi daią, iż większego nad ciebie Belzebuba niema na świecie.
— Miss Haynes! rzekł Kapitan przedrwiwaiąc, wolność mówienia zostawić należy Mistressie Flanagan. Prawda że ona często trunkiem zalana, pozwoli sobie więcéy, niżby na kobietę wypadało, lecz to są przymioty żołnierskiéy bazarki, które lepiéy u mych dragonów popłacaią, niż skromność Panny Katy Haynes.
Kończąc te słowa, pomiarkowawszy, iż iego oddział znacznie się od niego oddalić musiał, spiął konia ostrogami, i z wielkiém nieukontentowaniem towarzyszki swoiéy, cwałem ku niemu popędził.
— Kapitanie! Kapitanie! zawołała Betty, widząc go odieżdzaiącego, ieżeli na drodze spotkasz się z Belzebubem, powiedz mu, żeś za sobą, dobrą iego przyiaciółkę zostawił.
Lawton niesłuchaiąc co mówiła, przypuścił konia, parę stay wyprzedził powóz Pana Warthona, i wszyscy razem w kilka minut, do Cztero-Kątów przybyli.
Wporównaniu z Szarańczami, dom zaiezdny Betty Flanagan dość się nędznie wydawał. Zamiast posadzki, wspaniałemi kobiercami zasłanéy, prosta z źle ułożonych tarcic podłoga zastępywała iéy mieysce: w żadnym zaś pokoiu sofy ani firanek nie było. Lawton zaiąwszy się iednak zaraz uporządkowaniem piérwszego piętra, kazał poznosić naylepsze meble, iakie się znaydowały w domu, rozpalić ogień na kominku; pozalepiać papierem wytłuczone szyby, i nie wyszło pułgodziny iak familia Pana Warthona, ieżeli się nie znaydowała wygodnie pomieszczoną, miała przynaymniéy to wszystko, co do nieuchronnych potrzeb należy. Sam ieszcze Lawton zakleiał okna w przeznaczonym dla Sary pokoiu, gdy ona weszła wspierana przez ciotkę, i siostrę swoią.
— Patrzay, rzekła do Franciszki, iesteśmy nakoniec w pałacu iego oyca. Uważasz iaki przepych we wszystkiém? lecz gdzież móy mąż? Biedna dziewczyno! iak ty drżysz cała i pamiętay iak będziesz iść za mąż, żeby nie było iednéy obrączki, a dwóch żon. Dwóch żon i iednéy obrączki! Czyż płaczesz? nie obawiay się; wszystkie kobiety na świecie, równie iak ia nieszczęśliwemi bydź nie mogą.
Franciszka zbliżyła się do okna, aby ukryć przed siostrą łzy swoie.
— Cóż za lekarstwo na to złe tak wielkie bydź może? zapytała z łkaniem Lawtona.
— Czas, cierpliwość, pomoc Boska.
— Lecz cóż tam się świeci na drodze naprzeciw tego domu?
— Dla Boga! zawołał Kapitan, strzelba! pewnie Skinner, znowu nowa zdrada.
Wziął ią co żywo za rękę, postawił za sobą, gdy w tym momencie strzelono: a kula stłukszy szybę, przy któréy stała Franciszka, utkwiła w murze, nie raniwszy nikogo.
— Na konia dragony, na konia! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, którego echo po całym rozległo się domie. Czém prędzéy zszedł ze schodów, wsiadł na żołnierskiego konia, stoiącego na podwórzu, i wziąwszy z sobą dwóch, czy trzech dragonów, postanowił koniecznie go schwytać, lecz nikt niewiedział w którąby się udał stronę, a noc zasłaniając zbrodniarza swoiemi skrzydłami, raz ieszcze od zasłużonéy uwolniła go kary.




ROZDZIAŁ VII.

Nie spieszcie się potępiać braci waszych czyny
I lękaycie się kary, cudze głosząc winy,
Bóg tylko sam winnego, poznać może serce
On sum tylko złe zgłębia, w naymnieyszéy iskierce.

Pustelnik z Reedsdar.

Ledwie że świt zaszarzał, Lawton wsiadł na swego Roanoke, i poiechał do Szarańcz, w których owe okropne sceny, iakeśmy w poprzcdzaiącym opisali rozdziale, miały mieysce.
— Cóż tedy Hollister, zapytał Sierżanta, nic ma co nowego?
— Nie móy Kapitanie, słyszeliśmy tylko opodal strzelenie, i byłbym natychmiast na ten odgłos pośpieszył, gdyby mi służba moia pozostać na mieyscu nie kazała.
— Sprawiedliwie! nie widziałżeś nikogo w tych stronach?
— Nikogo...... zkimby się spotkać można! Jakże dawno nie o liczbę, ale gdzie są, pytać się zacząłeś?
— Spodziewam się Kapitanie żem nieraz dał tego dowody, lecz w mém życiu niechciałbym mierzyć się z duchami, których ołów nie dotknie, a żelazo przeciąć nie zdoła. Krótko mówiąc dwa, lub trzy razy przy świetle xiężyca, i iuż iak dnieć zaczynało, widziałem wychodzącą z lasu czarną iakąś postać, która mi się wydawała, iż nie iest stworzeniem tego świata, i która......
— Ah! może to będzie ta sama czarna postać, iaką spostrzegam idącą około skały.
— Ząpewne: wygląda zupełnie na toczącą się bryłę, i musi to bydź zły duch iaki, bo ile widziałem to ani rąk, ani nóg nie miała.
Niesłuchaiąc dłużéy Kapitan, pośpieszył ku nieznaiomemu, który mu się podeyrzanym zdawał, i który widząc iż iest ściganym, ieszcze bardziéy uciekać zaczął; lecz dzięki szybkości Roanoke, Lawton wkrótce dognał uciekaiącego, i zamierzając się na niego pałaszem, podday się, lub zginiesz! zawołał.
Nieznaiomy słowa nie odpowiedział, tylko twarzą upadł na ziemię; Kapitan podniósłszy go swą olbrzymią siłą, poznał w nim Kapelana woysk królewskich, którego zeszłéy nocy widział w Szarańczach; i Kapitan równie przekonawszy się, iż niemiał lękać się kogo, spokoynie ze swego przestrachu odetchnął.
— Przepędziłem noc całą w tym lesie, rzekł, i za każdą razą com wyiść z niego zamierzał, trwożyli mnie ci ludzie, którzy iak mi się zdaie, na zasadzce bydź muszą.
— To moi żołnierze, odpowiedział Lawton.
— Nie mogłem rozróżnić ich po ubiorze, i prawdziwie boiąc się, żebym nie był ze skury odartym.......
— Odartym! Jeżeli chcesz mówić o dragonach Wirgińskich, ostrzedz cię muszę, iż oni maią zwyczay przynoszenia z włosami części czaszki ludzkiéy, iako dowód swego zwycięztwa, którym wzaiemnie chlubią się przed sobą.
— Oh! nie twoich ia dragonów, ale tamteyszych mieszkańców, lękać się miałem przyczynę.
— Tameśmy się urodzili, a oyczyzna nasza, choćby była od innych wzgardzoną, nigdy nam matką bydź nie przestanie.
— Nie rozumiesz mnie Kapitanie; nie mówię ia tutay o tobie, ani o żołnierzach twoich, lecz o mieszkańcach indyiskich miedzianego koloru, dzikich iedném słowem.
— Wszakże ci dzicy, są sprzymierzeńcy wasi; za złoto i rum Angielski biią się wspólnie z wami. Lecz czyżeś mnie miał za dzikiego?
— Nie, lecz nie wiedząc kto mnie goni, i czegoby chciał odemnie, sądziłem, iż uciekać, nayrozsądnieyszym będzie krokiem do méy obrony.
— Właśnie naynieuważnieyszym. Jakże chciałeś uciec przed żołnierzem ścigaiącym cię na koniu? zresztą, z iednego złego mogłeś wpaść na drugie gorsze. Któż wié czy w tym lesie, lub po skałach nie ukrywaią się nieprzyiaciele wszclkiéy spokoyności, i bezpieczeństwa publicznego.
— Jakto ci dzicy? zapytał Kapelan ze drżeniem.
— Gorsi od dzikich, szkodliwi równie iak powietrze i ogień, zawołał Lawton, marszcząc gęste brwi swoie, ludzie którzy pod maską patryotyzmu, rozsiewaią wszędzie postrach i spustoszenie, którzy nad żądzę rabunków, innego celu nie maią, i przy których Indyanie, znani z okrucieństw swoich, dzikiemi ledwie że się nazwać mogą: poczwary te, co przybrawszy wolność i równość, za hasło występków swoich, rozrywaią wnętrzności ziemi naszéy; łotry iedném słowem, których oprawcami zowią.
— Słyszałem o nich mówiących, w naszym wojsku, lecz zawsze ich brałem za włóczęgów Indyiskich.
— Indyanie mimo całéy srogości swéy, zachowali przynaymniéy cechę, że są ludźmi.
Wkrótce obydwa przybyli z sobą do oddziału, i Hollister z wielkiém zadziwieniem uyrzał czarną postać, wziętą przez siebie za szatana, zamienioną teraz w Xiędza kościoła Anglikańskiego. Lawton rozkazał Hollisterowi, aby wziąwszy ze trzech dragonów, sprowadził kilka podwód ze wsi ościennéy, i na nich ocalone niektóre sprzęty do Cztero-Kątów sprowadził. Sam zaś z trzema innemi żołnierzami, posadziwszy Kapelana na iednym zbywaiącym koniu, stanął w oberży Betty Flanagan, właśnie kiedy śniadanie zaczynać się miało.
Co tylko krokiem na próg domu stanął, dragon, który swego konia okrytego pianą, i kurzem, przy bramie uwiązał, oddał mu depesze od Maiora Dunwoodi. Natychmiast te rozpieczętowawszy czytać zaczął co następuie:

“MOY KOCHANY LAWTONIE!”

“Washington zalecił mi, iżby cała familia Warthona przeprowadzoną została do obozu w Fiskhill, gdzie przez Sąd woienny, w sprawie Kapitana Warthon wysłuchaną bydź ma. Familia Henryka miéć będzie wolność z nim się widywania. Niema iednak potrzeby, abyś iéy miał wspominać o tym rozkazie, i owszem zachoway przyzwoite względy, o ile obecne położenie wymaga. Straż, którą im wyznaczysz, uważaną będzie iako do ich bezpieczeństwa dodana.
Skoro Warthonowie wyiadą, opuścisz zaraz Cztero-Kąty, i ze swym pułkiem połączyć się zechcesz. Mam nadzieię iż nieopóźnisz swego wyiazdu, tém więcéy, że nadeszłe posiłki Anglikom, wylądowały w Hudson, i iak zapewniaią, Sir Henryk Klinton, zdatnemu Officerowi miał dowództwo nad niemi powierzyć. Wszystkie rapporta służbowe, przesyłane odtąd będą kommendantowi w Peeskiehl zastepuiącego tymczasowo Pułkownika Syngleton, który prezydować ma w Sądzie woiennym, zwołanym na biednego Henryka Warthon. Wydano znowu nowe rozkazy do powieszenia Harweya Bircha, bez żadnego odwoływania się, gdzie tylko schwytanym zostanie. Żegnam cię Kapitanie, pośpieszay do nas iak możesz nayprędzéy.

Twóy przyiaciel
“Peyton Dunwoodi.”

Każden domyśli się łatwo, z iakiém uczuciem Lawton od tak dawna na swéy konsystencyi znudzony, poruczone sobie zlecenia wypełnił. Stosownie do karty wymiany, oddał Kapelanowi jeńców Angielskich, i natychmiast ich przy sobie wyprawił. Ciężka landara wytoczoną, na nowo została ze stayni, upakowano w nią potrzebnieysze rzeczy ocalone od pożaru, i W godzinę P. Warthon wraz z swą bratową, i dwiema córkami, gotów iuż był do podróży; Katy z Cezarem zabrała mieysce na wypełzłym axamitnym koźle, i za kilka minut pod strażą czterech dragonów, oraz z pewną liczbą rannych Amerykańskich, którzy do lazaretu odprowadzeni bydź mieli, wyruszono w zamierzoną drogę.
Dopełniwszy w tym sposobie Lawton, danego sobie rozkazu, wsiadł na konia, i stanąwszy na czele małego oddziału, do mieysca swego przeznaczenia zmierzał. Obok niego na rosłéy chudéy, i włogawéy szkapie, postępował z powagą doktór Sytgreaw; sierżant zaś Hollister, wrraz z Misstressą Flanagan, wybraną zwykłym wózkiem swoim, straż rezerwową składali.
W owéy ieszcze epoce przeieżdzaiąc przez Hrabstwo West-Chester, trzeba było błądzić, iak po labiryncie Dedala: wszędzie mnóstwo dróg, zakrętów, i ścieżek: nigdzie szerokiego gościńca, ani porządnéy oberży nie znano. Ludzie geniuszem, albo raczéy przypadkiem, tworząc te drogi, ograniczali się iedynie na własnéy potrzebie, bez względu, czy o parę mil będą błota do przebycia, lub góry do drapania się po nich. Snadno przeto wyobrazić sobie można, iak wiele na podobnym trakcie uiechać musiano ciężkim powozem, wypakowanym rzeczami, obciążonym sześcią ludźmi, i ciągnionym przez parę tylko koni, które iuż od dawna liczbę lat straciły. Noc ich zaszła, gdy przyiechali do wioski o półtory mili odległéy, w któréy stanąć, i mieścić się iak kto mógł musieli.
Droga i zmiana mieysca miała także wpływ na zdrowie Sary, która iuż w tym dniu otaczaiące ią osoby poznawać zaczęła; lecz za to wpadła w czarną melancholię, ieszcze gorzey krewnych iéy trwożącą, niżeli piérwsze iéy obłąkanie.
W ponurém zamyśleniu, zdawała się ona przypominać sobie, smutne dni zeszłych wypadki, i iakby ocucona z letargu, okropne wydaiąc westchnienia, włosy rwała sobie na głowie, śmierci tylko na pomoc wzywała, a mocą żalu, i boleści ściśnione maiąc serce, ani łzy iednéy uronić nie mogła, któraby iéy ulżyć miała.
Nazaiutrz rano podróżni nasi, rozdzielili się z sobą. Kapitan Syngleton, z wdzięcznością i smutkiem opuszczał familię Warthona, któréy niemogąc inaczéy wywiązać się z uczuć swoich, widząc cierpiącą Sarę, będąc świadkiem iak niegodnie zdradzoną została, zemścić się nad sprawcą iéy losu zaprzysiągł. Wyiechał nakoniec do głównéy kwatery oyca swego, w któréy czekać miał na zupełne swe wyzdrowienie. Rannych przewieziono do szpitali woyskowych w Peekshill, a familia Warthona eskortowana przez straż sobie dodaną, iechała prosto na mieysce, gdzie uwięziony Henryk czekał wyroku, któryby los iego rozwiązał.
Okolice położone między Hudson, a cieśniną czyli odnogą Długo-Islandzką, przez całe pierwsze czterdzieści mil, są iedynie pasmem gór i wąwozów. Przeiechawszy dopiero tę przestrzeń kraiu, góry zaczynała się zmniejszać, i o parę mil giną w naypięknieyszéy równinie Konnektikut; wybrzeża iednak Hudsonu naieżone skałami, zachowuią wszędzie swą dzikość, która urozmaicaiąc widoki, czyni to mieysce iednem z naypięknieyszych obrazów natury. Cały łańcuch gór, stanowił granicę neutralnego okręgu. Woyska królewskie zaymowały go z południowéy strony, i otworzyły sobie wolną na rzece Hudson żeglugę, lecz za to Amerykanie byli panami naylepszych stanowisk, i całego środka kraiu.
Familia Pana Warthona, iuż tylko iednę miała górę do przebycia, ale naybardziéy skalistą, ze wszystkich iakie pominęli w swéy podróży.
Doieżdzaiąc do niéy, Cezar wcześnie iuż nie oszczędzał bicza na wlokące się żółwim krokiem konie, i sądził że powtarzaiąc to skuteczne na lenistwo i ociężałość lekarstwo, wgramolić się na wierzchołek góry potrafi. Lecz ćwierć drogi uiechał, gdy częstém poganianiem zmordował sobie rękę, powóz coraz bardziéy nadół opuszczać się zaczął, nareszcie pegazy ustały. Dwóch dragonów oddzielili się za wyszukaniem koni, i wkrótce dwa z sobą przyprowadzili, które niepytaiąc się o pozwolenie właściciela, w pobliskim folwarku zabrali.
Dzięki téy pomocy, nowa arka przymierza wyciągnioną została, lecz droga pod górę, tak była przykra, iż iak tylko bydź mogło naywolniéy iechać musiano. Franciszka dla ulżenia ciężaru, iakotéż dla użycia świeżego powietrza wysiadła z powozu. Katy opuściła także towarzystwo Cezara, i obydwie wolnym idąc krokiem, zostawili opodał iadących za sobą.
— W iakich też to czasach żyiemy Panno Franciszko! rzekła Katy: od czasu iakem spostrzegła krwawe słupy na niebie, pewną byłam, iż iakie wielkie nieszczęście nastąpi.
— Zapewne, że wiele krwi rozlało się na ziemi, odpowiedziała Franciszka; lecz trudno temu wierzyć, iżbyś ślady iéy mogła widzieć na niebie.
— Sto świadków na to postawię Panno Franciszko! przez kilka dni nad zachodem słońca w dzień, uważałam to osobliwsze zjawisko. Zresztą nie widzianoże ludzi zbroynych biiących się w obłokach, rokiem przed woyną? albo na dwa dni przed bitwą, pod Białemi Równinami, czyźeśmy nie słyszeli huku, iakby gdzie z armat strzelano? oh! Panno Franciszko! nigdy nic dobrego przynieść nie może, ta woyna.
— Nie wiem co na przyszłość przyniesie; lecz iak dotąd wypadki, na które patrzęmy, i których staliśmy sic ofiarami, nader są smutne.
— Żeby to ieszcze wiedzieć można z pewnością, za co się tak naród zbuntował! Jedni mówią, że Król chciał zachować dla swéy familii herbatę, którą za opłatą wprowadzaią do Anglii. Drudzy, że miał zabrać maiątki wszystkim rzemieślnikom i służącym, na rzecz swoią, co iak mi się zdaie nie byłoby słusznie, odbierać to komu, co kto sobie potem czoła zarobił. Co do mnie, Skinner naylepiéy uporządkował moie fundusze. Ale słyszałam i to także, iż Washington chce sam ogłosić sic Królem, i czemuby téż z tego wszystkiego wierzyć można?
— Niczemu Katy: bo to wszystko iest nayrzetelnieyszą bayką. Nie wchodzę w przyczyny woyny, lecz zdaie mi się iż to przeciwko naturze, aby kray nasz zostawać miał pod panowaniem tak odległego państwa, iakiém iest Angliia.
— Nieraz właśnie o tém słyszałam, mówiącego Harweya, ze swym oycem, który iuż teraz w grobie spoczywa, rzekła Raty głos zmieniaiąc, dość często przysłuchałam się ich rozmowie; ale Harwey niestały, iak wiatr, nie wiedziéć zkąd przyszedł, i gdzie się podział.
— Różne o nim chodzą pogłoski, którym wierzyć trudno, a zaprzeczyć nie można, rzekła Franciszka wpatruiąc się w nia, iakby po niéy dokładnieyszego wymagała objaśnienia.
— Ach to wszystko fałsze! zawołała Katy: sierżant Hollister głosi te wieści, co sam sobie utworzył: Harwey niema żadnego związku z Belzebubem, bo pewnie gdyby mu zaprzedał swą duszę, kazałby sobie lepiéy za nią zapłacić.
— Nic oto go posądzam, rzekła Franciszka z uśmiechem, ale czy tylko nie zaprzedał sic iakiemu Xiążęciu ziemskiemu, który wprawdzie łagodny i wspaniały, za nadto przywiązał się do dochodów swoich, aby chciał bydź dla naszego kraiu sprawiedliwym.
— Królowi Angielskiemu! dobrze więc Panno Franciszko, taką rzeczą to i brat iéy zostaiący teraz w więzieniu, iest także w służbie Króla Jerzego?
— Prawda, ale służy otwarcie, nie zaś potaiemnie.
— Z tém wszystkiém mówią o nim, iż ma bydź szpiegiem.
— To potwarz! zawołała Franciszka rumieniąc się z oburzenia: móy brat nie podiąłby się tak podłego rzemiosła; ani charakter duszy, ani osobiste widoki, skłonićby go nie mogły do téy niesławy.
— Oh! nie potrzeba, iak Harwey mało na te widoki zważał; dla tego pewna iestem, że gdyby przyszło do ścisłego rachunku, Król Jerzy okazałby się iego dłużnikiem.
— Przyznaiesz więc, iż miał swe zwiąski z woyskiem Angielskiém? szczerze powiem iż był czas, gdziem sama podobnie o nim myślała.
— Móy Boże! Panno Franciszko, Harwey to osobliwszy człowiek, na którym żadnéy rachuby oprzeć nie można: przez dziewięć lat mieszkałam w domu iego oyca, nigdy go iednak wyrozumieć nie mogłam, co robi, ani co myśli, w dzień gdy Burgoniia została wziętą, przybiegł on cały zadyszany, i zamknął się ze swym oycem. Długo z sobą mówili, lecz tak cicho i niewyraźnie, żem ledwie kilka słów dosłyszała, z których sam Salamon nie domyśliłby się, czy z tego byli kontenci, lub zmartwieni. Drugą razą kiedy ów Generał Angielski..... móy Boże! zapomniałam iego nazwiska; ten co to powieszonym został.
— Andrzey? rzekła Franciszka z westchnieniem.
— Tak Andrzey. Skoro stary Birch dowiedział się, iż go powieszono blisko Tapuan, myślałam że zmysły postradał: nie spał po nocach, wzdychał, i iak trup chodził, aż do powrotu Harweya; któż zatem mógłby ich przeniknąć, czy w duszy roialistom, czyli téż republikanom sprzyiali?
Miss Warthon nie odpowiedziała słowa, linie Andrzeia przypomniało iéy smutne położenie, w iakiém brat iéy zostawał, a chociaż los iego zdawał się bydź wątpliwym, nadzieia iednak, ten dar niebieski, któremu świat zwykł stawiać ołtarze, ożywiał złote Franciszki marzenia. Z towarzyszką swoią, stanęła nakoniec na wierzchołku góry, zkąd oko wędrowca w naypięknieyszych gubiło się równinach. Na przeciw niéy po prawéy stronie wznosiła się wyższa ieszcze piaszczysta, i urwiskami skał natężona góra, do któréy trudno nawet było sądzić, aby tam stopa ludzka wedrzeć się kiedy miała, tém więcéy iż cała powierzchnia tego olbrzyma natury, i kilka drzew karłowatych, po nim rosnących, zdawały się uprzedzać o iego samotności i nędzy.
Zmordowana Franciszka, tak przykrą przechadzką, chcąc odpocząć sobie, i na powóz zaczekać, spostrzegła iedną razą na iéy szczycie, błyszczące się małe światełko, które iak się wkrótce przekonała, było skutkiem odbicia się słonecznych promieni, od okna niezgrabnie zbudowanego domu, i tak dobrze pomiędzy dwóma rozłomaini skał ukrytego, iż bez tego wydarzenia, nie byłaby go nigdy odkryła.
Piérwsze wrażenie zwykle działa na umysł człowieka: zuchwałość mieszkańca tych niedostępnych przepaści, zaięła uwagę Franciszki, którą drugi widok ieszcze bardziéy zadziwił. Na małym poziomie za dziedziniec domu służącym, iakaś postać nieruchoma zdawała się ciągle wpatrywać w powóz Pana Warthona, któren zwolna wyieżdzał na górę. Zrazu sądziła iż cień od szczytu skały, mógł się podobnie iéy wydawać, lecz niedługo postać owa kilka postąpiła kroków, weszła do swego dzikiego ustronia, i iak Franciszka mniemała, miał to bydź Harwey Birch uginaiący się pod ciężarem swoiego kramiku. Jeszcze wyiść z swego zadziwienia nie mogła, czegoby ten osobliwszy człowiek ścigać miał za ich przeznaczeniem, gdy tentent koni, i rozlegaiące się po skałach śpiewanie, dumania iéy przerwały. Zdaleka poznała po mundurze dragonów Wirgińskich, i Dunwoodi, który postępował na ich czele, wkrótce ku niéy pospieszył.
Nie mógł on utaić w swych rysach, pewnéy boiaźni i smutku, wiedząc iż dzień iutrzeyszy stanowił życie, lub śmierć brata téy, którą on kochał, i że sam zniewolony powinnością swoią, sam go na to niebezpieczeństwo wystawił. W kilku słowach oświadczył iéy, iż obiąwszy dowództwo nad eskortą, towarzyszyć maiącą Officerom powołanym na Sąd woienny, spodziewał się przybycia iéy tego wieczora, i że dlatego dwie czy trzy mile, nader mu miłe spotkanie uprzedził.
Franciszka chciała mu odpowiedzieć, słowa na iéy ustach konały, łzy iéy się w oczach zakręciły, lecz szczęściem powóz nadiechał, i od wzaiemnego ich pomieszania uwolnił. Dunwoodi podał rękę Franciszce, pocieszył nadzieią Pana Warthona, Miss Peyton i Sarę. Ta nieszczęśliwa dzikiem spoyrzała na niego weyrzeniem, lecz pytać o przyczynę nie śmieiąc, pożegnał wszystkich uprzeymie, wsiadł na konia, i na drodze ku Fishkil prowadzącą, wraz ich ze swym oddziałem wyprzedził. Wkrótce téż familia Warthona przybyła, i za staraniem Majora, w tymże samym stanęła folwarku, gdzie Kapitan Warthon z naywiększą oczekiwał ich niespokoynością.




ROZDZIAŁ VIII.

Ciało moie stwardniałe w pracach obozowych,
Czoło mole nie drżało wśród śmierci gotowych,
Ale ta smutna powieść, ścięła krew gorącą,
I dzień zdaie się znikać przed powieką drżącą,
Ja com z odwagą patrzał na śmierć wojownika
Czuię łzy gorzkie, smutek serce me przenika,
Słaby iak małe dziecko, siły postradałem,
Przez które, dla laurów, śmiercią pogardzałem.

Przejdziemy teraz do szczegółów, widzenia się Henryka z oycem, i rodzeństwem swoiém. Ci przekonani o iego niewinności, ani myśleli o grożącém mu niebezpieczeństwie. Z tém wszyslkiém im bardziéy zbliżał się zapowiedziany dzień sądu, tém więcéy sam Kapitan trwożyć się zaczął. Przepędziwszy większą część nocy ze swoią familią, zasnął na dwie, czy trzy godziny, lecz zrywał się często: okropność iego położenia we śnie stawała mu przed oczy, i nazaiutrz obudził się w tém przekonaniu, iż zginąć musi: rozbierał on skutki swoiego przewinienia, sądził, iż za nieuwagę swoią, nie powinienby życiem przypłacić, iednakże znaiąc prawa woyskowe, nie widział żadnéy dla siebie nadziei. Krew Andrzeia, ważność zdrady, iaką ten Officer knował, możne za nim wstawienia się, rozmaite zresztą intrygi stały się powodem, iż exekucya iego, bardziéy była głośną; gdy wielu innych, oskarżonych o szpiegostwo, kończyli zwykle bez wyroku na szubienicy; iako sprawiedliwą zbrodni swoiéy karę.
Znał to dobrze Dunwoodi, równie iak więzień; i obydwa słuszną z tego względu mieli przyczynę obawy. Nie daiąc iéy iednak poznać po sobie, tak zręcznie umieli pokryć iéy powody, iż Miss Peyton z Franciszką, ani przewidywały skutków, iakieby wina Henryka pociągnąć za sobą mogła. Folwark, w którym uwięziony siedział, mocną opatrzono strażą, i dwóch żołnierzy pilnowali ciągle we drzwiach, trzech innych zmieniali się na warcie około domu, a ieden w samym pokoiu Henryka, ani go na krok nie odstąpił.
Nadszedł nakoniec moment okropny; oznaymiono więźniowi, iż przed Sąd woienny przywołanym został. Henryk wraz z swym oycem, Franciszką i Cezarem, bez zwłocznie na iego rozkazy pośpieszył. Miss Peyton przymuszona, pozostać przy cierpiącéy ciągle Sarze, nie wyobrażała sobie w całém tém postępowaniu, iak wiecéy zachowanie formy, z porządku rzeczy wypływaiące.
Ledwie odetchnąć mogła Franciszka, gdy wraz z oycem swoim weszła na obszerną i ciemną izbę, w któréy przed stołem czarném suknem pokrytym, trzech Sędziów siedziało, w wielkich mundurach, z powagą godną ich stopnia, i przyzwoitą w tak ważnéy sprawie. Zaymuiący środkowe mieysce, człowiek około pięćdziesiąt lat liczyć sobie mogący, w całéy powierzchowności swéy, oznaczał męża, który w obronie oyczyzny, cały wiek swóy poświęcił: wyraz dobroci i słodyczy, malował się w iego rysach, i przy marsowych twarzach dwóch innych, zdawał się bydź Franciszce Aniołem opiekuńczym, w którym iedyną losu brata swoiego pokładała nadzieię. Po postawie, sędziwym wieku, i śmiałém weyrzeniu sądzących, można w nich było poznać ludzi walecznych, nieugiętych żadnemi namiętnościami ludzkiemi, i powodowanych iedynie głosem rozsądku i sprawiedliwości. Nie mieli oni w swém ułożeniu nic tak srogiego, co krew w żyłach ścina: lecz na próżno byłoby szukać w nich tego uczucia, które w najzaciętszym zbrodniarzu, ieszcze pewną ufność wzbudza.
— Niechay wprowadzą obwinionego, rzekł Prezyduiący.
Henryk zatrzymanym będąc w drugim pokoiu, wszedł otoczony dwoma żołnierzami, postąpił na środek izby, i szlachetnym ukłonem, Sędziów swych pozdrowił. Franciszka ciągle maiąc oczy na niego zwrócone, usłyszała, iż któś westchnął za nią; obróciła się, i uyrzała Maiora Dunwoodi, który zamyślony, siedział na ławce, i twarz swą obydwoma zakrył rękami. Przy drzwiach stali, liczni mieszkańcy folwarku, oraz z miasteczka, przez ciekawość zebrani.
— Nazywasz, się rzekł Prezyduiący, Henryk Warthon, Kapitan sześćdziesiątego pułku piechoty, Jego Kyólewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii?
— Tak iest, odpowiedział Henryk.
— Należałoby, rzekł ieden Sędzia do Prezyduiącego ostrzedz więźnia, aby nie przytaczał takich okoliczności, któreby mu zaszkodzić mogły, lecz i owszem, aby wyznał te, które na iego obronę tłumaczyć się dadzą. Chociaż iesteśmy Sądem woyskowym, nie możemy dla tego pomiiać téy zasady, którą wszystkie cywilizowane rządy, w prawach swoich przyięły.
Drugi Sędzia przychylił się do tego zdania, i Prezyduiący po krótkiéy do obwinionego przemowie, wziął w rękę papiery, leżące przed sobą.
— Oskarżonym iesteś, rzekł, iż będąc Officerem w służbie nieprzyiacielskiéy, przeszedłeś przebrany dnia 29 Listopada r. b. straże Amerykańskiego woyska, rozłożone na Białéy-Równinie, przez co stałeś się podeyrzanym, żeś usiłował szkodzić sprawie Ameryki, i ściągnąłeś na siebie karę, prawem na szpiegów przewidzianą. Cóż masz do przytoczenia naprzeciw temu oskarżeniu?
— Prawda żem przeszedł straże wasze przebrany, lecz......
— Dość przerwał Prezyduiący; prawa wojenne są iuż same z siebie dość surowe, abyś sam miał ieszcze dostarczać im środków, na zgubę swoię.
— Obwiniony może odwołać swe zeznanie, rzekł ieden z Sędziów, gdyż ieżeli przyświadcza, oskarżenie zostaie w swéy mocy.
— Nie iestem winnym, lecz stałbym się nim, gdybym prawdo odwołał, rzekł Henryk z nieiaką wyniosłością.
Odpowiedź ta nie wzruszyła bynaymniéy, zimnéy obydwóch Sędziów powagi, lecz Prezyduiący spoyrzał na Henryka, z wyrazem pewnego rozczulenia, i troskliwości.
— Szlachetne są twe uczucia Mości Panie, rzekł do niego, żałuię mocno, kiedy młody człowiek pozwoli uwieść się namiętnościom swoim do tego stopnia, żeby aż służył za narzędzie zdrady.
— Zdrady! zawołał Henryk z zapałem; ieżelim się przebrał, to iedynie abym ieńcem woiennym nie został.
— Ale iakież mogłeś mieć powody, do przeyścia straż naszych przebrany? powiedz że rzetelnie, ieśli uważasz, iż to co pomoże twéy sprawie.
— Jestem synem starca, którego widzicie przed sobą sędziowie! dla niego, aby się z nim zobaczyć, zapominaiąc o wszystkiém, co mnie spotkać może, dopełniłem powinności moiéy, i nieżal mi teraz za nią cierpieć, nieżal znosić niewolę moią. Zresztą okrąg w którym on mieszka, rzadko iest zajmowany przez woyska wasze, a samo iego nazwisko oznacza, iż woyskowi z obydwóch stron znaydować się w niém mogą.
— Nazwisko neutralnego okręgu, nie iest wcale przez nasz rząd uznane; w wojnie zwycięzca prawa stanowi, a w kraiu w którym się biią, neutralności niema.
— Nie znaiąc innego prawa nad te, które postanowiła natura, pomiędzy oycem a synem, nie lękam się niczego, jakikolwiek mnie los spotkać może.
— Wszystko to iest bardzo chwalebne. Zdaie się Panowie, rzekł Prezyduiący do innych Sędziów, iż ta sprawa wyiaśniać się zaczyna. Któżby mógł ganić synowi, chęć zobaczenia się z oycem?
— Maszże na to iakie dowody, iż te a nie inne zamiary twe były? zapytał ieden z Sędziów.
— Bez wątpienia; móy oyciec, siostra mola, Maior Dunwoodi, wiedzą o nich tak dobrze, iak ia sam.
— To, co zmienić może stan rzeczy, rzekł tenże sam Sędzia do prezyduiącego, rozumiem, iż należałoby wysłuchać świadków, do których się odwołuie.
— Zapewne; odpowiedział prezyduiący. Prosiemy do siebie Pana Warthona Oyca.
Pan Warthon zbliżył się ku szrankom sądowym, drżąc cały z pomięszania, a prezyduiący dawszy mu czas do uspokoienia się, przemówił stosownie, i następuiące zadał mu pytanie:
— Jesteś Oycem obwinionego?
— Tak iest, on tylko iedynym synem moim.
— Wiadomo ci dlaczego, i poco przyszedł do ciebie 29 Listopada r. b.?
— Jak sam wyznał, poto, żeby się zemną zobaczył, równie iak z swemi siostrami.
— Byłże przebrany? zapytał ieden z Sędziów, przewracaiąc ciągle papiery leżące na stole.
— Tak.... nie miał na sobie munduru woyska swoiego.
— Nosił perukę?
— Miał na głowie... cóś temu podobnego.
— Byłże ubrany w obszerną kapotę, z ordynaryinego sukna?
— Tak.... ubranie iego dość było pospolite.
— Jak dawno nie widzieliście się Panowie z sobą? zapytał się Prezyduiący.
— Czternaście miesięcy.
— I pewien iesteś, iż po nic innego nie przyszedł, iak żeby zobaczył się z oycem?
— Ze mną, i z córkami moiemi.
— W tém wszystkiém nie widzę przewinienia, tylko lekkomyślność i nierozsądek, rzekł Prezyduiący do ucha iednemu z Sędziów. Lecz drugi obrócił się w tym momencie do Pana Warthona:
— Jestżeś przekonanym zapytał go, iż syn twóy nie odebrał żadnego potaiemnego zlecenia, od Sir Henryka Klinton, i że bytność iego w domu twoim nie była powierzchowną, do innych skrytych iakich zamiarów?
— Z pewnością wiedzieć tego nie mogę, odpowiedział oyciec, lękaiąc się, aby sam do téy sprawy wciągnionym nie został. Wszakże sami Panowie osądzić raczycie, iż Sir Henryk Klinton nie zwierzał mi się z stosunków swoich, iakie z synem moim miéć może.
— Nie wiesz przeto iakim sposobem, dostał on tego paszportu? zapytał tenże sam Sędzia, pokazuiąc na papier, który Henryk okazał Maiorowi Dunwoodi, i który przy aktach, iako dowód złożonym został.
— Nie wiem, na móy honor.
— Przysięgasz na to zeznanie?
— Przysięgam.
— Jeżeli nic więcéy nie masz na swą obronę Kapitanie Warthon, rzekł Sędzia do obwinionego, nie w naszéy iest mocy, uwolnić cię od kary. My nie możemy sądzić iak tylko z czynów, okoliczności zaś w których zatrzymanym zostałeś potępiają ciebie. Co do twych zamiarów, potrzebujemy dokładniejszych dowodów niżeliś nam udzielił. Masz czas do namysłu; zastanów się, czembyś nas mógł przekonać o niewinności swoiéy: nie będziemy naglić na ciebie.
— Głos wolny, i poważny tego zasłużonego weterana, zdawał się zapowiadać Henrykowi przyszłe iego przeznaczenie, i mimowolnie zadrżał z bojaźni. Poznał on dopiero, iż pozory często iak same czyny są szkodliwe, nie widział żadnego ratunku dla siebie, i pewien zguby, spoyrzał na majora Dunwoodi, iakby go na świadectwo wzywał. Zrozumiał to żądanie wierny przyjaciel: powstał z ławki, i obróciwszy się do Sędziów, prosił aby iako świadek mógł bydź wysłuchanym. Ścisłe związki łączyły go z domem Warthona, był on pewnym, iż Henryk nie dopuścił się téy nieporównanéy zbrodni, iaką iest zdrada kraiu, z tém wszystkiém, szczegóły iakie wiedział, nie wiele pomódz mogły sprawie nieszczęśliwego więźnia. Z uczuciem przyiaźni, i z całą otwartością duszy swéy, długo mówił w obronie oskarżonego, lecz po poruszeniu Sędziów, po ich zimnéy i oboiętnéy uwadze, mógł poznać iż w niczém nie zmieniali opinii swoiéy.
— Musisz zatem bydź pewien, rzekł w końcu prezyduiący, że obwiniony nie miał innych zamiarów, nad te, iakie sam wyznał?
— Zaręczam za niego życiem moiém.
— Potwierdziszże iego zeznanie przysięgą? zapytał ieden z Sędziów.
— Jakże mogę przysięgać na myśli cudze, mnie niewiadome. Bóg tylko sam zna serca ludzkie. Lecz w obliczu tego Boga przysięgam, iż żyiąc od młodości z Kapitanem Warthon, znałem go zawsze postępującego drogą nieskażonéy cnoty, i honoru.
— Wszakżeś nam doniósł, iż uciekł z pod straży, i że powtórnie z bronią w ręku schwytanym został? rzekł prezydujący.
— Nawet był rannym w powtórnéy potyczce, sami widzicie iż nosi dotąd rękę na bandażu! Właśnie téż to coby was przekonywać powinno, iżby nie powrócił do swych szeregów i nie narażał się na powtórną niewolę, gdyby nie był pewnym niewinności swóiéy.
— Nie dla osobistéy sławy, rzekł ieden z sędziów, lecz dla kraiu umierać, to iest prawdziwą powinnością żołnierza.
— Bydź wiernym w zawodzie, w iakim kto zostaie, nie mnieyszym iest obowiązkiem, dobrze myślącego człowieka.
— Maiorze! odpowiedział tenże sam Sędzia z powagą: postąpiłeś sobie, iak tego twóy honor wymagał; dopełniłeś przykréy dla siebie powinności, zostawże nam teraz wykonać naszą, z któréy wypłacić się prawu, i położonemu w nas zaufaniu musiemy.
Cezar od początku słuchał całego wywodu sprawy, z większą od innych ciekawością; przechylił głowę do połowy ciała, oparł się na kratkach sądowych, i różnemi swemi gestami, zwrócił na siebie uwagę Sędziego, który dotąd w milczeniu siedział.
— Wprowadzić tego Negra! rzekł pokazuiąc palcem na niego.
— Dwóch żołnierzy otoczyło natychmiast Cezara, i kazali mu usiąść na ławce, przeznaczonéy dla świadków.
— Znasz obwinionego? zapytał go Sędzia.
— Jażbym go znać nie miał? odpowiedział Cezar z równą, iak zapytuiący się powagą.
— Czyś służył u niego?
— Jestem dotąd w usługach całéy familii.
— Obwiniony nie pokazywałże ci swéy peruki i ubioru iaki miał na sobie, podczas pobytu w domu oyca swoiego?
— Słabe maiąc oczy, często ludzi nie poznaię, a na ubiór nigdy w mém życiu nie uważałem.
— Nie nosiłżeś do kogo iakiego listu? nie wysyłano cię nigdzie w czasie bytności Kapitana Warthon?
— Zawsze to robię co mi każa.
— Dość tego, rzekł Prezyduiący, cóż chcesz dowiedziéć się od prostego niewolnika? Kapitanie Warthon, nie masz iuż więcéy żadnego świadka na którego mógłbyś się powołać?
Henryk słowa nie odpowiedział. Widział iawnie, iż Sędziowie uważali go za winnego, i wszelką nadzieię ocalenia się utracił. Franciszka wówczas powstała, żywy rumieniec wystąpił na wybladłe iéy lica, wyraz niewinności i boiaźni malował się w iéy twarzy, i zniewolił Prezyduiącego, iż rozkazawszy zbliżyć się iéy ku kratkom, łagodnym przemówił do niéy tonem.
— Tobież więc, rzekł, Henryk Warthon zwierzył się z zamiarów swoich, iakie miał w potaiemném familii swéy nawiedzeniu?
— Nie; odpowiedziała Franciszka, podpieraiąc się ręką o zapłonione z nieśmiałości czoło; nie, słowa ze mną o tém nie mówił. Nie spodziewaliśmy się wcale iego przybycia. Lecz kogóż to zastanawiać może, iż syn o własném niebezpieczeństwie zapomniał, aby się z oycem zobaczył?
— Nikogo! rzekł prezyduiący, spoglądaiąc na nią z rodzicielskiém uczuciem, nikogo zaręczam. Lecz proszęż mi powiedzieć, czyż to pierwszy raz widzieć się z wami przyszedł?
— Nie; bez wątpienia, trzy czy cztéry razy od czasu woyny, mieliśmy to ukontentowanie oglądać go u siebie.
— Dobrzem powiedział, panowie, rzekł Prezyduiący cichym głosem, do obydwóch Sędziów zacierając swe ręce, iż w téy całéy sprawie, widać tylko nieroztropność, którą z drugiéy strony, czułość synowska usprawiedliwia.
— Jakże pierwszą razą przychodził, czy przebrany?
— Nie miał potrzeby przebierać się, gdyż woyska królewskie zayinowały wówczas nasze okolice.
— Piérwszy raz zatem odwiedzał was bez munduru?
— Tak iest: ieżeli zbłądził to pierwszy raz przynaymniéy.
— Lecz bez wątpienia, musiał kto z familii pisać do niego, iż bytność iego w domu iest potrzebną. Pewnie życzyłaś sobie widzieć się z bratem swoim.
— Nic dla mnie bardziéy pożądańszego bydź nic mogło, lecz nie pisałam do niego, gdyż oyciec móy unikał wszelkich związków, z woyskiem królewskiém.
— Podczas bytności u was, nie wyieżdzał gdzie, i iak często?
— Krokiem nie ruszył się z domu.
— Nie przieżdzałże kto wówczas z obcych osób?
— Nikt oprócz iednego z naszych sąsiadów, Kramarza nazwiskiem Bircha.....
— Bircha! zawołał Prezyduiący z wzdrygnieniem, iakby od źmii ukąszonym został.
— Bircha! powtórzyli obydway Sędziowie, spoyrzawszy wzaiemnie po sobie.
Dunwoodi westchnął tylko w duchu, uderzył się ręką w czoło, i izbę sądową opuścił.
— Panowie, rzekł Henryk: nie iest wam tayno zapewne, iż Harwey Birch podeyrzany o sprzyianie królewskiéy sprawie, przez ieden z waszych woiennych Sądów, skazanym został na śmierć, którą iak widzę przeznaczenie dla mnie zachować chciało. Wyznaię iż on pierwszy podał mi myśl przebrania się i dostarczył ubioru, do przeyścia straż waszych, lecz do ostatniego tchnienia dni moich utrzymywać nie przestanę, iż zamiary moie tak były czyste, iak sprawiedliwość Tego, który na strasznym sądzie, upomni się o krew niewinnie przelaną.
— Kapitanie Warthon, rzekł Prezyduiący poważnym tonem, nieprzyiaciele wolności Ameryki, nie zaniechali niczego, aby ią zniszczyć mogli; podłe narzędzia, naiemni służalcy, podięli się wykonać to dzieło samo wolności, a ze wszystkich nikt tyle nieokazał się szkodliwym, iak Kramarz Birch. Obrotny, chytry, przebiegły, usiłował on ocalić nawet Maiora Andrzeia. Sir Henryk Klinton nikogo nie mógł lepiéy wybrać nad niego, do towarzyszenia Officerowi, któremu potaiemne udzielił zleecnia. Młodzieńcze! kto ze złemi ludźmi przestaie, ich opinią ściąga na siebie. Związek ten niebezpiecznym dla ciebie bydź może.
— Niestety! iam go więc zgubiła! zawołała Franciszka, załamuiąc ręce, i łzami się zalewaiąc.
— Proszę milczeć! rzekł prezyduiący z powagą, lecz razem z wynagradzaiącém na nią spoyrzeniem.
— Przywiązanie dane od natury miałożby bydź występkiem? zawołała w rozpaczy Franciszka. Washington szlachetny, sprawiedliwy, bezstronny, Washington karać za takie uczucia nie może. Nie wyrzekaycie okrutnego wyroku! pozwólcie niech wprzód Washington całą te sprawę rozpozna.
— Niepodobna! odpowiedział Prezyduiący, wyrok wyrzeczonym bydź musi, bo tak chce miéć prawo, którego wykonywaczami iesteśmy.
— Niech odprowadzą obwinionego, rzekł ieden z Sędziów do Officera, maiąccgo straż nad Henrykiem. Pułkowniku Syngleton, dodał obracaiąc się do Prezyduiąccgo, czas będzie nam się oddalić.
— Syngleton, powtórzyła Franciszka, schylaiąc mu się do nóg, i łzami rękę iego skrapiaiąc: Pułkowniku Syngleton! Jesteś Oycem, postaw się w równie opłakanym stanie, i pomnij, iż sam ieszcze niewiesz, iakie przeznaczenie czeka dzieci twoie!
— Oddalcie ią ztąd rzekł wzruszonym tonem, uchylaiąc swą rękę, i twarz od niéy odwracaiąc.
— Pułkowniku Syngleton! zapominasz więc, że przed kilku dniami, syn twóy ranny, prawie umieraiący, znalazł przytułek, i staranie, w domu oyca moiego? chciałabyś pozbawić syna tego, który twoiemu życie ocalił.
— Ah! iakież okropne przekonanie! zawołał weteran podnosząc się z zapłonioną twarzą, i z kręcąccmi się w oczach łzami, lecz sprawiedliwość sercu milczéć nakazuie! daléy Panowie wychodźmy!
— Nie wychodźcie! nie wychodźcie! zawołała Franciszka, usiłuiąc ich zatrzymać, i na kolanach wlekąc się za niemi aż na środek sali, i taż to iest sprawa, która mi tak drogą była? sąż to ci sami ludzie, których szanowałam bez granic? Pułkowniku Syngleton! przez litość na siostrę, na oyca..... więcéy wymówić nie mogła, i bez przytomności padła na ziemię. Pułkownik zatrzymał się chwilę; spoyrzał na nią z głebokiém rozczuleniem, i powierzaiąc ią staraniom przybyłéy ciotki, wyszedł z sali wraz z obydwoma Sędziami.
— Panowie! rzekł do nich, gdy iuż do osobnego weszli pokoiu: z powołania naszego wypełnić mamy, co nam prawo i sprawiedliwość wskazuie. Myślmy teraz iak Sędziowie, a wywiązawszy się z powinności naszéy, wolno nam będzie zapłakać, iak ludziom. Jakież iest zdanie wasze w téy sprawie?
Ci okazali mu proiekt wyroku, który przygotowany na prędce, zawierał w treści swoiéy, iż Henryk Warthon, zatrzymanym będąc przebrany za linią woysk Amerykańskich, stosownie do praw woiennych, śmiercią ukaranym bydź ma, i że exekucya iego, przez powieszenie na szubienicy, nazaiutrz o godzinie dziewiątéy zrana, wykonaną bydź winna.
Ówczesne ustawy miéć chciały, iż wyrok śmierci, nie mógł bydź dopełnionym bez zatwierdzenia Naczelnego wodza, a w razie iego niebytności przez dowódzcę zastępuiącego iego mieysce. Lecz że Washington główną miał wtenczas kwaterę w New-Windsor nad zachodnim brzegiem Hudsonu, łatwo przeto można było odebrać od niego odpowiedź przed naznaczoną godziną.
— Czas iest nader krótki! rzekł Pułkownik trzymaiąc pióro w ręku, iakby wachał się co miał uczynić.
— Officerowie królewscy, rzekł ieden z Sędziów, godzinę tylko czasu pozwolili Hallowi. Zresztą Washington ma prawo zawiesić, i nawet darować karę.
— Jadę téż sam w tym momencie prosić go o ułaskawienie wyroku, rzekł Pułkownik, a ieżeli zasługi starego żołnierza, ieżeli poniesione w obronie oyczyzny, rany syna moiego, mieć będą iakie u niego względy, ocalę tego nieszczęśliwego młodzieńca, bardziéy napomnienia, niż kary godnego.
Przywołano obwinionego do odczytania wyroku, iaki na niego wydanym został: a trzey Sędziowie, zostawiwszy stosowne zlecenia Maiorowi Dunwoodi, sami wsiedli na konie, i udali się każdy w swą stronę, gdzie którego powinność wzywała.




ROZDZIAŁ IX.

Jakież w téy Sprawie, będzie twoie zdanie?
Czyż iutro Klaudio straconym zostanie.

Chytry nad chytrego.
SZEKSPIR.

Po ogłoszeniu wyroku Sądu wojennego, skazany miał sobie pozwolone kilka godzin, przepędzić na łonie familii swoiéy. Pan Warthon utracił zwykłą swą w smutkach wytrwałość, i płakał iak małe dziecko nad haniebnym syna swego losem. Franciszka widząc nadaremne prośby swoie, wpadła w głęboką rozpacz, któréy nikt wyobrazić sobie nie iest w stanie, kto żadnéy straty serca nie poniósł, komu droga osoba wszystkie iego zaymuiąca uczucia, wydartą nie była, kogo zresztą niebo od tak okropnego zachowało nieszczęścia. — Sara zostaiąc w ciagłém obłąkaniu, nie wiedziała nawet co się przed iéy oczyma działo. Jedna tylko Miss Peyton upatrywała ieszcze promień nadziei, albo raczéy zachowała dość zimnéy krwi do niepoddania się żalowi, w podobnéy okoliczności; nie dlatego, aby ią los siostrzeńca nie obchodził, lecz że całe zaufanie swoie, pokładała w charakterze Washingtona. Oboie urodzili się w iednéy kolonii, i chociaż go nigdy nie widziała w swém życiu, nie tayne iéy iednak były cnoty tego męża, który ieżeli nieugiętą sprawiedliwością odznaczał się w publiczném życiu, w domowém był wzorem łagodności, i dobroci. Nim ieszcze zorze sławy iego zeszło, znano go powszechnie w Wirginii, iako człowieka słodkiego, pełnego szlachetnych uniesień, i Miss Peyton nie bez pewnéy dumy, widziała w współziomku swoim, bohatera dowodzącego woyskiem, i wpływaiącego na przeznaczenie Ameryki. Nie mogła ona dopuścić, aby Henryk miał bydź winnym téy zbrodni, o którą go oskarżano, zdawało iéy się, iż we wszystkich to przekonanie ugruntowane bydź powinno, a że wyrok skazuiący na śmierć Henryka niemógł bydź wykonanym bez zatwierdzenia Washingtona, nie sądziła przeto aby on miał podpisać, to dzieło krzywdzące ludzkość i honor narodu.
Dunwoodi wypełnił dane sobie na odiezdzie przez Pułkownika Syngleton zlecenia, i nic iuż mu więcéy nie zostawało, iak tylko połączyć się ze swym oddziałem czekaiącym z niecierpliwością na siebie, aby iak naypredzéy uderzyć na nieprzyjaciela, który w znacznéy liczbie postąpił znad brzegów Hudsonu, celem wyszukania furażów i żywności. Miał on przy sobie kilku iedynie dragonów z szwadronu Lawtona, którzy równie pociągnięci na świadków do sprawy Kapitana Warthon, nic stanowczego na iego korzyść nie zeznali. Porucznik Mason obeymował nad niemi tymczasowe dowództwo. Szukaiąc on Majora aby zapytać się o rozkaz wymarszu, znalazł go, iż zamyślony, przechodził się przededrzwiami folwarku, w którym Henryk uwięziony siedział.
Równie iak Miss Peyton tak Dunwoodi, nie tracił nadziei w łasce Washingtona. Rachował on, iż pułkownik Syngleton odieżdzaiąc zapewnił go, że wchodząc w rodzay i skutki przewinienia, dzieląc smutne położenie sędziwego oyca, i stroskanéy familii, niczego nie oszczędzi, aby wyjednać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Z tém wszystkiém wiedząc, iż Washington, tam gdzie szło o dobro służby, lub o wypełnienie obowiązków powołania swego, proźbami naylepszych swych przyjaciół ubłagać się nie dał, znaiąc smutne położenie swego przyiaciela, wahał się między obawą, a nadzieią, i nie śmiał weyść do folwarku, dopókiby nie nadszedł goniec, od którego rozwiązanie losu Henryka zawisło.
— Sądziłem rzekł Mason, iż zapomniałeś Majorze iakąśmy dziś rano odebrali wiadomość, i dla tego kazałem oddziałowi stanąć pod bronią.
— Jaką wiadomość? zapytał roztargniony Dunwoodi.
— Że John Bull zbliżył sic o kilka mil, i ieżeli go natychmiast ztamtąd nie wyruguiemy, nie będziem mieli nawet słomy na posłanie.
— Bez rozkazu attakować go nie mam prawa, rzekł Dunwoodi.
— Daruiesz Majorze! lecz na to nie potrzeba rozkazu, aby zabronić nieprzyiacielowi, zaboru produktów, bez których utrzymać się nie będziem w stanie.
— Mości Poruczniku! zawołał wyniośle Dunwoodi, zapominasz, iż tylko rozkazy twego Kapitana i moie wypełniać winieneś?
— Wiem o tém Majorze, i żałuię żeś o tém zapomniał, gdy w nich nigdy nikomu, uprzedzić się nie dałem.
— Przepraszam cię Masonie, przepraszam, rzekł Dunwoodi, ściskaiąc go za rękę, szanuię równie gorliwość twoią iak twe męztwo, lecz ta nieszczęśliwa sprawa..... miałeś kiedy przyiaciela?
— Rozumiem cię, Majorze, to bardziéy do mnie przeprosić cię należało. Pomyślmy iednak o rzeczy. Anglicy nie są dopiero iak w Sing-Sing, gdybyśmy pośpieszyli do Kinsbridge, zastąpilibyśmy im na drodze, i w własne wpaśćby nam sidła musieli.
— Żeby tylko ten goniec przybył, rzekł Dunwoodi, nic bardziéy smutnieyszego bydź nie może, iak w niepewności zostawać.
— Właśnie życzenia twe spełnione Majorze! patrzay iak pędzi ku nam galopem. Bóg by zrządził, żeby przywiózł z sobą ułaskawienie, bo cierpieć nie mogę, kiedy młody człowiek, a do tego woyskowy dzwoni nogami w powietrzu.
Wysłany goniec, nadjechał téż w tym momencie.
— Jakież przywozisz nowiny? zawołał Dunwoodi wybiegaiąc naprzeciw niemu.
— Wyborne! odpowiedział dragon, który dowiedział się, iż oddział nieprzyiacielski o iakim Mason mówił, pierzchnął przed dywizyą Jenerała Heath, i że wszystkie zabory wpadły w moc zwycięzcy, oto są moie depesze!
Dunwoodi nie posiadaiąc się z uciechy, wyrwał mu list z ręku, i iak był zapieczętowany, pobiegł ku folwarkowi, i wpadł do izby nieszczęśliwego więźnia.
— Ah Dunwoodi! zawołała Franciszka, spoyrzawszy na niego, zdaiesz mi się żeś z nieba zesłany! powiedz cóżeś tak pomyślnego odebrał?
— Patrzay Franciszko! patrz Henryku! patrz Miss Peyton, macie ten list, słuchaycie.
Drżącą ręką ze zbytniego ukontentowania, rozerwał trzema pieczęciami, opatrzone pismo: radością uśmiechnęły się serca wszystkich, lecz niestety, w mgnieniu oka sen nadziei zniknął, a okropniéyszym ugodzeni ciosem spostrzegli, iż Dunwoodi z przerażaiącą postacią zadrżał, i iak trup blady stanął. List ów nie obeymował wsobie, tylko wyrok wydany na Henryka, pod spodem którego podpisane były te słowa:

“Zatwierdzam
Jerzy Washington.”

— Zgubiony! zgubiony na zawsze! zawołała Franciszka w nayżywszéy rozpaczy, padaiąc na ręce swéy ciotki.
— Synu móy! synu drogi, zawołał oyciec, iedyna podporo starości moiéy! znajdziesz sprawiedliwość w niebie, kiedy iéy więcéy nie ma na ziemi. Bogdayby Washington niepotrzebował przebaczenia, którego niewinności odmawia!
— Washington! powtórzył Dunwoodi, obłąkanym na około siebie spoglądaiąc wzrokiem. Ale tak iest, to iego podpis; iego ręka! wszystko mnie przekonywa, że on ten straszny wyrok potwierdził?
— Okrutny człowiek! rzekła Miss Peyton, tak iuż nawykł do krwi rozlewu, że iuż sprawiedliwość niczém iest u niego.
— Nie sądźcie tak o nim! zawołał Dunwoodi, nie Washington ten wyrok podpisał, ale naczelny dowódzca woyska. Zaręczam za niego życiem moiém, iż sam równie nad tem nieszczęciem cierpi, którém nas wszystkich dotknąć był zmuszony.
— Jakem się na nim zawiodła, rzekła Franciszka, widziałam w nim bohatyra wolności, szanowałam go iak oswobodziciela kraiu moiego, teraz poznaię w nim srogiego tyrana, który nad iedną żądzę dumnéy swéy sławy, innego nie zna uczucia.
— Nie unoś się siostro moia, nie obwiniay go podobnie, rzekł Henryk, który zaczął przychodzić do siebie z pierwszego wrażenia, iakie na nim okropna losu iego wiadomość sprawiła: ia sam chociaż ofiarą nieugiętego iego charakteru zostaię, oskarżać go o niesprawiedliwość nie mogę: wszystkie pozory mnie potępiaią, nie mam żadnego dowodu niewinności moiéy, a któż przeniknąć może, com zamyślał, i iakie w sercu miałem zamiary? czekam przeznaczenia moiego, nie lękam się śmierci, bo mnie sumienie nie zatrważa, i do ciebie Majorze Dunwoodi piérwszą moią proźbę zwracam.
— Mów Henryku, mów czego po mnie żądasz?
— Zastąp syna, temu nieszczęśliwemu starcowi, który innéy po mnie spodziewał się pociechy; broń go, zasłaniay od wszelkich prześladowań, na iakie śmierć moia wystawić go może. Niema on przyiaciół pomiędzy tymi, którzy teraz rządzą tym kraiem: niechay w tobie choć iednego znaydzie. Przyrzekasz mi to Dunwoodi?
— Przysięgam ci honorem, iż poświęcę dla niego wszelkie moie usługi, i że w nim drugiego oyca uważać będę.
— A ta biedna! dodał Henryk pokazuiąc na Sarę siedzącą w kącie izby, i ponurym oddaną marzeniom, miałem chęć pomścić się iey krzywdy; lecz teraz w zbliżaiącéy się ostatniéy życia moiego godzinie, przebaczam sprawcy iéy cierpień; zaręcz mnie tylko Dunwoodi, iż dla niéy bratem się staniesz.
— Nie zawiodę zaufania twoiego, odpowiedział Maior na wpół przerywanym głosem.
— Ciotka moia, ma prawo do twego serca, mówić ci o niéy nie będę; lecz siostra, siostra moia, rzekł Henryk biorąc za rękę Franciszkę, obym przed śmiercią miał tę iedyną pociechę połączyć ręce wasze, i zapewnić dla niéy opiekuna, którego ze wszech miar iest godną.
Dunwoodi nie był panem téy niepoiętéy władzy, co iego rękę zbliżyła do téy, iaką mu iego przyiaciel podawał, lecz Franciszka cofaiąc się, i kryiąc zapłomienione lica, na łonie swéy ciotki, zawołała: nie! nie! nie! nigdy należeć nie myślę do tego, ktokolwiek wpływał na zgubę brata moiego! Henryk spoyrzał na nią pełném czułości okiem, i obracaiąc się w tym momencie do swego przyiaciela:
— Zawiodłem się Dunwoodi, rzekł do niego, sądziłem iż twoie zasługi, poświecenie twoie do méy sprawy, staranie dla mego oyca, kiedy był uwięziony, przyiaźń twa dla mnie, przywiązanie twe zresztą do méy siostry, kazało mi się spodziewać po niéy, iż uiścić zechce, nayszczersze serca mego życzenia.
— I któż ci powiedział..... kto powiedział..... chciała cóś mówić Franciszka, lecz nadto wiele czuła, aby ze swoich myśli wylłómaczyć się mogła.
— Sądzę kochany Henryku, rzekł Major, iż przedmiot ten nie powinienby nas zayinować, w podobnych chwilach.
— Zapominasz, iż moie są policzone. — Myślisz że umrę spokoyny, zostawiaiąc me siostry, bez opiekuna w tym wieku, w którymby właśnie naywięcéy starania w ich prowadzeniu, poświęcić należało? ieżeli ieszcze śmierć oyca im zabierze, cóż poczną? gdzie się podzieią?
— Nie pamiętasz więc o mnie Henryku, odezwała się Miss Peyton.
— Nie! droga ciotko! lecz któż wie w iakich czasach żyć będziesz, i na iakie niebezpieczeństwa wystawioną bydź możesz. Poczciwa kobieta, do któréy folwark ten należy, poszła przywołać mi Kapłana, aby mnie przygotował na drogę, na któréy tysiące lat i ludzi stykaią się z sobą, i zkąd cała nicość człowieka naylepiéy poznać się daie. Franciszko! ieżeli chcesz abym umarł spokoynie, i ostatnie myśli moie zwrócił do Boga, zaklinam cię, niech przed grobem usłyszę przyrzeczenia twe Dunwoodiemu, iż towarzyszką życia iego będziesz.
— Nie, Henryku, nie! zawołała Franciszka, niepodobna abym w tym razie wyrzec miała, postanowienie losu moiego, którenbym opłakiwała w całém swém życiu.
Dzięki niech będą opatrzności, rzekł Henryk po chwili namysłu, iż boleść twoia Franciszko, która cię od moich życzeń zrażała, uspokaiać się teraz nieco zaczyna. Przyrzecz mi więc, iż skoro śmierć dni moie zakończy, ty los twóy, z loscm moiego przyiacicla połączysz.
Franciszka spuściwszy oczy, słowa nie odpowiedziała.
— Przyrzekam za nią, rzekła Miss Peyton.
— Poprzestaię na tém zapewnieniu, prosząc abyście mi teraz dozwolić raczyli, zostać samemu z przyiacielem moim, i na łono iego wynurzyć me uczucia, któreby was nadaremnie tylko zasmucać mogły.
— Lecz iestże ieszcze czas widzieć się z Washingtonem, rzekła Miss Peyton podnosząc się z swego mieysca. Muszę w tym momencie udać się do New-Windsor; Generał nie powinienby odmówić wysłuchania kobiéty, zrodzonéy z nim w iednéy kolonii: tém więcéy iż pomiędzy nami pewne familiyne stosunki zachodzą.
— I czemu kochana ciociu nie szukać Pana Harpera? zawołała Franciszka, czyż nie przypominasz sobie co nam powiedział, kiedy od nas odieżdzał.....
— Harpera! powtórzył Dunwoodi obróciwszy się ku niéy z szybkością błyskawicy; znaszże Harpera! widziałaś go kiedy?
— Bawił u nas przez dwa dni właśnie w tym samym czasie, kiedy Henryk uwięzionym został.
— I.... i... wprzódy nie znaliście go państwo?
— Nigdy w życiu. — Przybył on do Szarańcz podczas gwałtownéy burzy, i przez cały czas iéy trwania z nami przepędził, przywięzuiąc wiele interessu, a nawet przyiaźni dla brata moiego.
— Jak to! widział Henryka?
— Bez wątpienia. Sam go namawiał do zrzucenia z siebie ubioru, który go mógł w iakie podeyrzenie wprowadzić.
— Ale nie wiedział, iż Henryk zostawał w woysku królewskiém?
— Jakże nie: rzekła Miss Pcylon, wystawiał mu niebezpieczeństwo, na iakie się narażał.
Dunwoodi podniośł z ziemi okropną sentencyą, która mu z rąk wyleciała, i rzuciwszy okiem na fatalne słowa “zatwierdzam” oraz na podpis, pod témże umieszczony, wpadł w głębokie zamyślenie, iakby ieszcze szukał sposobów ratowania Henryka. Nieszczęśliwi naymnieyszego nie tracą zdarzenia, co ich stan osłodzić może: wszystkich przeto oczy zwróciły się na niego, i każdy pochlebiał sobie, iż cień nadziei szlachetną duszę Maiora ożywiał.
Lecz cóż powiedział? Cóż przyrzekł? zawołał nakoniec z uniesieniem.
Zapewnił nas, iż może będzie szczęśliwym, stać się użytecznym bratu moiemu, i że radby okazać w czém wdzięczność swoią, za gościnność, iaką w domu oyca moiego znalazł.
— I gdy to mówił wiedziałże on, iż Henryk zostawał w służbie Angielskiéy?
— Musiał wiedzieć, kiedy mu o niéy wspominał.
— W takim razie, zawołał Dunwoodi z zapałem, uratowani iesteśmy. Natychmiast iadę go szukać, pewien będąc, iż Harper nikogo ieszcze w swém słowie nie zawiódł.
— Ale, rzekła Franciszka, nie śmieiąc ieszcze wróżyć pomyślnego skutku, maże on dosyć zaufania, aby.....
— Dość zaufania! przerwał Maior, Grecne, Steath i Hamilton niczém są w porównaniu z Harperem. Lecz, dodał zbliżaiąc się do Franciszki, i serdecznie iéy rękę ściskaiąc, powtórz mi ieszcze, przyrzekł że co uczynić dla brata twoiego? mówił co o tém?
— Bądź pewnym Dunwoodi, iż ieżeli iest takim, iakim mi go wystawiasz, słowo, które wyrzekł powinno bydź prawem dla niego.
— Uspokóy się więc, rzekł Major, przyciskając ieszcze raz iéy rękę do serca swoiego: iadę, i Henryk uratowanym bydź musi.
Wyszedł czém prędzéy z izby, a tentent konia którym podędził w galopie, o iego oddaleniu się oznaymił. Po odieździe Dunwoodiego, wszyscy na nowo iego zapewnieniem ożyli: skołatani iednak srogością losu, uważali ie, iak to dobroczynne słońce, co po długich burzach, ledwie że przyświecać zaczyna, i sama tylko Franciszka pokładała w nim pewność zupełną. Zaufanie z iakim odieżdzał natchnęło w iéy duszy, tę czystą i niewinną pociechę, iak gdyby ułaskawienie dla brata iuż niezawodnie wyiednaném bydź miało.
Nie tyle Miss Peyton, przywiązywała znaczenia do usiłowań Maiora. Zdawało iéy się prawie niepodobném, aby ieden nieznaiomy, który ani się swoiemi czynami wsławił, ani do liczby dowodzców wóysk Amerykańskich należał, mógł uzyskać od Washingtona przebaczenie, które on wysłużonemu w oyczyznie Pułkownikowi Syngleton odmówił. Nie taiła nawet swych uwag w téy mierze siostrzenicy swoiéy, która widząc znikaiące na nowo swe nadzieie, w niepewności różnym marzeniom oddana, do okna się zbliżyła. Stanęły iéy przed oczyma góry, i wierzchołek téy, gdzie pierwszy raz uyrzała, nieznanego odludka mieszkanie. Nie więcéy iak o pół mili, góra ta oddalona od folwarku, łatwo od innych rozróżnioną bydź mogła po wywyniosłym szczycie, budowie swoiéy do namiotu podobnéy, i po skalistéy powierzchni, gdzie niegdzie tylko krzewami zarosłéy, które iakby z kamiennego gruntu wyciągnąć nie mogły potrzebnych do wzrośnienia swoiego żywiołów, po urwiskach iedynie wisiały. Jedną razą Franciszka spostrzegła na tym niedostępnym olbrzymie natury, stoiąecgo człowieka, który ledwie że się pokazał, zniknął w momencie. Kilka to razy powtórzył, i zdawało się, iż nieinne miał zamiary iak tylko zapewnić się o stanowisku woysk pod Fishkill stoiacych, i następnie rozpoznać ich poruszenia. Mimo znacznego oddalenia, przekonaną była, iż w nim widziała niepoiętego Kramarza, i iak iéy się zdawało, nie dźwigał on na sobie w tym razie odznaczającego go kramiku. Harwey Birch, zawsze okazywał się przywiązanym do familii Warthona: gdyby Henryk usłuchał iego rady, i zaraz z nim nie czekaiąc swego uwięzienia wyiechał, byłby nie podległ smutnemu przeznaczeniu, które mu niebezpieczeństwem życia groziło: on uratował Sarę podczas pożaru, cóżby go sprowadzało w te strony? miałżeby znowu zamiar, i środki ocalenia iéy brata?
— Czemu tak pilnie wpatruiesz się Franciszko? rzekła Miss Peyton przystępuiąc do okna, czyż chcesz dowiedzieć się czego z obrotów woyskowych? zapewne ciekawość ta w małżonce żołnierza, nie iest naganną.
— Nie iestem nią ieszcze, odpowiedziała Franciszka i nie mamy powodu, dodała pokazuiąc na Sarę, życzyć sobie małżeńskich związków, w naszéy familii.
— Franciszko! zawołał iéy brat, podnosząc się, i szybkim po pokoiu przebiegając krokiem, proszę cię nie wznawiay tego przedmiotu, pomnąc na swe przyrzeczenie i na niepewność losu moiego.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka, stoiąc w oknie, niepewność ta skończyła się, gdyż iak widzę Dunwoodi powraca.
Maior w tymże momencie nadiechał. W rysach swéy twarzy nie pokazywał on, żeby był bardzo uradowany, ani téż smutkiem obarczony, iedynie widać w nim było unużenie, po prędkiéy podróży. Ścisnąwszy za rękę Franciszkę, upadł bez sił na krzesło.
— Nie powiodło ci się zapewne, rzekł smutnie Pan Warthon, nie okazuiąc iednak naymnieyszego po sobie wzruszenia.
— Nie widziałeś się z Harperem? zapytała blednąc Franciszka.
— Nie; kiedym przepływał przez Hudson, widziałem go, iak na barce przebierał się na drugą stronę rzeki. Pośpieszyłem za nim, ścigałem go po górach, lecz mi na drodze zniknęły iego ślady, i wrócić musiałem; z tém wszystkiém ieszcze niestracona nadzieia, iadę natychmiast do obozu, aby wykonanie wyroku, przynaymniéy do dni kilku odłożone bydź mogło.
— Ale widziałżeś Washingtona? rzekła Miss Peyton.
Danwoodi spojrzał na nią z nieiakiém roztargnieniem, i udał że nie słyszy; lecz gdy powtórzyła zapytanie, odpowiedział oboiętnie.
— Naczelny Dowódzca wyiechał z głównéy kwatery.
— Lecz zlituy się Dunwoodi, zawołała Franciszka z nową obawą, ieżeli Harper z nim się nie zobaczy, iuż będzie za późno.
— Wszakżeś mi mówiła, że przyrzekł ratować Henryka?
— Powiedział, iż tym sposobem zechce dowieść wdzięczności swoiéy za gościnność, którą w domu mego oyca otrzymał.
— Słowo to gościnność iest dość zimne, potrzebaby cóś bardziéy obowiązuiącego. Proszę cię Franciszko! chciéy mi dokładnie opowiedzieć wszystkie stosunki, iakie zaszły pomiędzy Harperem, a twoią familiią.
Franciszka zadość czyniąc temu żądaniu, opisała w krótkości przybycie Harpera, bytność iego w Szarańczach przez dwa dni, rozmowę iaką miał z iéy oycem, nadeyście tego samego dnia Henryka, sposób iakim namawiał go do zrzucenia pożyczanego ubioru, uprzeyme iego naleganie o wyiawienie mu powodów, dla czego i w iakim celu, przebrany do domu oyca przychodził, nakoniec szczere zaięcie się i dobroć rodzicielską, z iaką się dla niéy saméy okazał.
Dunwoodi słuchał pilnie wszystkich szczegółów, uśmiechał się czasami, i gdy Franciszka opowiadanie swe skończyła, zawołał z uniesieniem: uratowany: uratowany! Harpera słowo iest więcéy, niż stu innych zapewnienia.
Dalsza rozmowa, przerwaną została wypadkiem, z którego zdamy sprawę, w następuiącym rozdziale.



KONIEC TOMU TRZECIEGO.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.