Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom II
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1829
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Szpieg
ROMANS AMERYKAŃSKI
KOOPERA
TŁOMACZONY NA POLSKIE Z ZASTOSOWANIEM DO ORYGINAŁU
przez J. H. S.

Gdzież przeklętemu dni nieszczęsne płyną!
By nie mógł sobie raz powiedzieć w życiu:
Tum się kołysał w powiciu,
Witay rodzinna kraino!


Żale ostatniego z Minstrellów.
Sir Walter-Skott.
TOM II.
W WARSZAWIE,
NAKŁADEM A. BRZEZINY I KOMPANII
PRZY ULICY MIODOWEY POD Nr. 481.

1829.




Za pozwoleniem Cenzury Rządowéy.


DRUKIEM A. GAŁĘZOWSKIEGO I KOMP.
PRZY ULICY ŻABIÉY POD Nr. 472.
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Gdy wieczór życia gasi tleiące ogniska,
Szczęśliwy, kto w swéy dłoni, dłoń przyiazną ściska;
Szczęśliwy, kogo płaczą, gdy zaśnie na wieki
I komu dłoń przyiazna, zamyka powieki.

Gray.

Grunta należące do maiętności Pana Whartona, rozciągały się dość obszernie z każdéy strony domu, lecz większa ich cześć odłogiem leżała. Woyna iak zwykle zmusiła wielu rolników, do opuszczenia siedzib swoich: ci zaś, co pozostali w domu, o tyle tylko uprawiali swe pola, o ile niezbędna ich wymagała potrzeba, i to zaraz po żniwie zbiory swe iak naystaranniéy chować musieli. Wprawdzie nie mieli oni przyczyny, napełniać niemi szpichlerzy swoich, wiedząc, iż woyska z iednéy czy z drugiéy strony wypróżnić ie nie zaniedbają. W całych okolicach Szarańcz, ledwie co dwa domy pustkami niestały, ieden Pana Whartona; drugi Bircha, o ćwierć mili położone od siebie, w tem samem właśnie mieyscu, gdzie przed kilko dniami zaszła potyczka, pomiędzy iazdą Amerykańską, i korpusem Angielskim, dowodzonym przez pułkownika Welmer. Dzień ten, który zwyciezką sławą okrył powstańców, tak był obfity w wypadki, tyle scen różnych w sobie mieścił, iż z nich Katy Haynes, zebrała sobie na całe życie, niewyczerpane źrzódło rozmowy. Dotąd nieprzywiązywała się ona do żadnych opinii politycznych; na czyiąkolwiek bądź stronę przechyliło się szczęście, wszystko to dla niéy oboiętném się zdawało. Rodzice iéy popierali mocno sprawę kraiu swoiego, lecz ona od lat kilku powziąwszy zamiar, zostania żoną Harwreya Bircha, nie spuszczała nigdy z widoków tego głównego uczuć swoich celu. Któréyby on sprzyiał stronie, téyby i ona ołtarze stawiała: lecz iakaby to była strona? to dla niéy nierozwiązaną ieszcze było zagadką.
Harwey powracał często do oyca, i nigdy oznaczonego przez siebie nie uchybił czasu; lecz gdy woyska czynnie naprzeciw siebie działać zaczęły, rzadko bardzo pokazał się kiedy, i nad dzień ieden dłużéy nie bawił.
Po bitwie, która pod Białemi równinami miała mieysce, poznał rozsądny Washington, iż Anglicy przewyższali go nie tak liczbą, iak wprawą żołnierzy swoich. Postanowił on przeto doprowadzić do iéy znaiomości swe woysko, rozwinąć w niém sztukę woienną, i aby zamierzone odnieść korzyści, cofnąwszy się w góry stanął obozem w północnych prowincyach, czckaiąc pókiby nieprzyiaciel na niego nie natarł, albo pókiby sam zwiększywszy swoie siły, z wyćwiczonym żołnierzem mógł wystąpić do boiu. Tymczasem wysłany na uśmierzenie rozruchów w Ameryce Sir William Howe, ograniczył się na zaięciu iednego pustego prawie miasta i kilku wysp iemu przyległych. Odtąd Hrabstwo West-Chester stało się neutralnym okręgiem, chociaż z obydwóch stron napadano na nie wzaiemnie, i dnia prawie nie było, aby nie mówiono o iakiém spustoszeniu, lub nowych zaborach.
W tych to chwilach, uśpienia że tak powiem woiennych działań, Harwey Birch naywięcéy podróży swych odbywał. Wieczorem widziano go naprzykład w iedném mieyscu, iuż nazaiutrz wiadomości o nim dochodziły o dwanaście, a czasem i piętnaście mil od tego punktu, zkąd nocą wyszedł. Nie ruszył się zaś krokiem bez swego kramiku, i z taką biegłością swoie handlowe operacye ułatwiał, iż trzeba było wierzyć, że wszystkie myśli i uczucia iego, do zebrania tylko pieniędzy dążyły. Raz pokazał się na południowych górach niedaleko Hudsonu, wkrótce można go było widzieć w okolicach Harlaemu. Często upłynęło kilka miesięcy, nikt nie wiedział, gdzieby obracał się wszystkim prawie znaiomy kramarz.
Góry Harlaemu zajmowały wówczas woyska królewskie: na zachodzie szczególnie téż wyspa Mangaltan naieżoną była bagnetami Angielskiemi, z tém wszystkiém nie zaczepiano go nigdzie i wszędzie bezpiecznie sobie przechodził. Zbliżał się on czasem i do Amerykańskiego obozu, lecz z wielką ostrożnością i to nocą naywięcéy. Kilku żołnierzy zmieniających się na warcie, szeptać pomiędzy sobą zaczęli o nieznaiomym z garbem na plecach, kryiącym się zawsze, wśrzód ciemności pomiędzy górami. Doszło to do uszu officerów: Birch zdawał się im bydź podeyrzanym; wydano rozkaz schwytania go, i iak wiadomo wpadł on był po dwa razy w ręce Amerykanów. Pierwszy raz osobliwszym przypadkiem, uciekł Lawtonowi, drugą razą iuż na śmierć osądzonym został. Lecz gdy przyszło prowadzić go na szubienicę, znaleziono wiezienie mocno pozamykane, lecz gdzieby się podział skazany, i którędyby wyszedł, żadnego nie można było powziąść śladu. Ta iego ucieczka tem bardziéy wszystkich zdziwiła, iż zostawał pod strażą iednego z officerów naybardziéy od Washingtona lubionych, oraz dwóch szyldwachów, których sam tenże officer wybrał. Nikt posądzać ich nie mógł o porozumienie się z więźniem, iak równie żołnierze przekonani byli, iż Harwey z złym duchem musiał mieć sprawę, i ich uciekaiąc zaczarował.
Odgłos taki rozszedł się po całym kraiu: sama tylko Katy Haynes uważała powieści te za gminne i fałszywe. Zły duch, myślała sobie, czyżby zwolenników swoich złotem opłacał? a właśnie takowe w skórzanym worku Harweya widziała. Lecz zkąd tego złota nabywa? mógłżeby go sobie tyle z handlu nazbierać! niepodobna, iżby z tak drobnych przedmiotów, do takiéy summy pieniędzy przyszedł. Miałożby to bydź od Washingtona? Nim Francuzi przybyli, wódz amerykański nie płacił tylko papierami i zaręczeniem: widziała ona monetę Francuzką z popiersiem Ludwika, kiedy żadnéy sztuki podobnéy, w worku Harweya nie dostrzegła. Byłożby to złoto angielskie? To co iéy, naypodobnieyszém zdawało się, lecz o co posądzać go nie śmiała. Po kilkakroć razy usiłowali iuż Amerykanie schwytać kramarza, i tym celem otaczali dom iego oyca, ale szpieg poszukiwany, każdą razą iakby przewidział co go czeka, swoie niebezpieczeństwa uprzedzał. Przez całe lato w okolicach Cztero-kątów stał był oddział amerykańskiego woyska: sam Washington zalecił, aby bez przerwy dniem i nocą czuwać nad domem Harweya Bircha: mimo iednak wszelkie zasadzki i straże, ani razu nie zayrzał on do domu: ledwie że oddział ten wyruszył, téyże saméy ieszcze przybył nocy.
Przedsięwzięte na niego poszlaki nie spływały przecież na osobę iego oyca. Nie należał on wprawdzie do żadnych związków, a szczupła fortuna, którą posiadał, nie bardzo na siebie gorliwość patryotyczną zwracała. Nadio wiek i zmartwienia, zbliżaiąc go do schyłku, wolnym go od wszystkich niespokoyności czyniły. Jednego wieczora z tém większą niecierpliwością wyglądał syna, im bardziéy czuł że lampa iego życia niezadługo zgasnąć miała. Z nadeyściem nocy, słabość tak dalece powiększać się zaczęła, iż Katy Haynes zmuszoną była wysłać do Szarańcz małe dziecko ze wsi ościennéy tego poranku przybyłe, celem uproszenia żywności, któréy w domu całkiem zabrakło. U iednego téż tylko pana Whartona, można było spodziewać sie pomocy, i chociaż liczne straże rozstawione były na drodze, dziecię nie lękało się wypełnić dane sobie zlecenie.
Niebawnie przybył Cezar, z koszem napełnionym wszystkiemi produktami, iakie tylko Miss Peyton do wzmocnienia sił starca za potrzebne uznała. Lecz umieraiący nie był iuż w stanie korzystania z tych darów opiekuńczéy ręki, i tylko chęć widzenia się z synem swoim przed śmiercią, zdawała się bydź iedynym węzłem, przywięzuiącym go ieszcze do życia.
Pomieszkanie Bircha, albo raczéy iego zagroda, na cztery dzieliła się izby, dwie mnieysze i dwie większe. Jedna z pierwszych, przybytkiem była wszechwładnéy Westalki, drugą zaymował Harwey, ieżeli czasem przyszedł oyca nawiedzić. Z dwóch zaś większych, iedna składała sypialnią oyca, ostatnia za kuchnią, salę iadalną i pokóy bawialny służyła. W niéy to Cezar siedząc wraz z Katy Haynes przy ogromnym kominie, rozmawiał o różnych obecnéy woyny wypadkach, kiedy kilkakrotne wystrzały, które iak się domyślali z oddziału Lawtona pochodzić miały, nagle ich przeraziły: zamilkli oboie, dreszcz zimny przeiął Cezara, który sobie wcześnie w kominie znaleźć myślał dostateczną warownią: Katy zaś zayrzawszy przez drzwi do alkowy starego pana swoiego, dostrzegła iż zasnął, co iak sądziła, po kilkonastodniowéy bezsenności, znacznie siły iego pokrzepić mogło.
Nakoniec wszystko ucichło, i spokoyność ośmielać Katy Haynes zaczęła.
Nie rozumiem co się znaczy, rzekła do towarzysza swego, iż Harwéy nie przybywa, wiedząc iż iego oyciec na śmiertelnéy leży pościeli. Gdyby starzec chciał zrobić testament, nie byłoby go komu napisać.
— Może téż iuż rozporządził swoią wolą.
— Nie byłoby nic dziwnego. Przed kilko dniami czytał biblię, na któréy wszystko iak mi mówił od młodości swéy notował.
— Bardzo dobrze robi, kiedy czyta bibliią: Miss Franciszka nauczyła z niéy kilka wyjątków moią Dinę.
— Ale że mi téż nigdy na myśl nie przyszło przeyrzeć, co téż tam takiego znayduie się w téy biblii, rzekła Katy, wstaiąc z ławki przy kominie stoiącéy, może téż tam są takie rzeczy, o których iabym wiedzieć powinna. I w tych słowach udała się do izby chorego, gdzie z szafy wyięła wielką im folio biblią, mosiężnemi klamrami zapiętą. Cezar spostrzegłszy to przeze drzwi, niemniéy ciekawy, coby ten Talizman w sobie zawierał, zapalił długą lecz niezmiernie subtelną świeczkę, przy któréy słabym promyku Katy Haynes przewracaiąc nadaremnie księgę, iuż ią zamknąć miała, gdy na ostatniéy karcie uyrzała pismo, ręką pana swoiego kreślone.
— Ah! zawołała ucieszona, zapewnie testament! komu téż swoie srebra leguie?
— Czytay, rzekł niecierpliwie Cezar.
— Ale kto téź dostanie orzechową szafę? Harweyowi pewnie na nic się nie przyda.
— Czemu nie! iak była oycu, tak i synowi użyteczną bydź może?
— Jak też rozporządził sześć wielkich srebrnych łyżek swoich?
— Nie wnioskuy, tylko czytay, powtórzył Cezar, ubolewaiąc w duchu iż pismo było dla niego tém, czém wstrzemięźliwość w mówieniu dla iego Sybilli.
Nakoniec czytać zaczęła; Harwey Birch urodził się 5 Grudnia 1743.
— Co mu zostawia? zapytał Negr. Żadnéy nie ma o tém wzmianki.
— Chester Birch urodził się 1 Września 1745.
— No i cóż?
— Abigat Birch urodzony dnia 12 Lipca 1717 roku.
— Co iemu łyżki przeznaczył?
— W dniu 1 Czerwca 1760 roku ciężki gniew Boski spadł na dom móy....... okropne westchnienie rozległo się po izbie umieraiąccgo, i dalsze czytanie przerwało. Katy upuściła z rąk księgę, zayrzała do chorego, i znalazłszy go z zamknietemi oczyma, oddychaiącego z trudnością, widząc iż ieszcze znaki życia dawał po sobie, sama przy kominie zasiadła.
— Czy iuź skończył? zapytał Cezar!
— Nie ieszcze, widać że tak się męczyć będzie, póki kogut nie zapicie.
— Biedny człowiek! w grobie znaydzie spokoyność, któréy nie znalazł na ziemi.
— Nie wiem tego, i ręczyć bym za to nie chciała.
— Czemu? wszakże John Birch nie skrzywdził nikogo, i owszem żył zawsze poczciwie, iakeśmy o nim słyszeli.
— Powiadaią, że umarli chodzą po święcie, kiedy wiedzą gdzie iakie pieniądze są zakopane.
— Jeżeli on wié o nich, czemu go nieprosić, aby ie kazał wykopać.
— Posłuchay mnie Cezarze, rzekła Katy, posuwaiąc tak swą ławkę, żeby zasłonić kamień pod którym skarby Bircha ukryte leżały, iesteś człowiek roztropny i sumienny, mogę ci zatem wszystko powiedzieć. Oprócz mnie nikt dotąd nie wie, że....
— W tym momencie drzwi się otworzyły, i Harwey Birch stanął przed niemi.
Żyie ieszcze? drżącym zapytał głosem.
— Bez wątpienia, odpowiedziała Katy, żyć będzie do pierwszego zapiania koguta.
— Natychmiast wszedł on do izby oyca swoiego. Prawa natury odzywaią się zawsze w sercu człowieka, lecz tutay ciągłe nieszczęścia i klęski, bardziéy ieszcze oyca z synem łączyły. Jeden dla drugiego wszystkiém był na świecie. Gdyby Katy kilka następnych przeczytała wierszy, dowiedziałaby się całéy smutnéy katastrofy, która od razu zniszczyła ich maiątek, i familią, i odtąd nie znali oni tylko nędzę, poniżenie, i samo losu prześladowanie.
— Harwey przymknął drzwi za sobą, zbliżył się do łóżka, i przerywanym rzekł głosem.
— Oycze drogi, poznaiesz mnie?
Umieraiący starzec otworzył oczy, poznał syna, i uśmiech radości zaiaśniał na iego twarzy, zmienionéy iuż śmierci zbliżeniem. Harwey podał mu przyniesione z sobą krople, które go na moment otrzeźwiły.
— Synu móy! rzekł z ciężkością, przytłumionym głosem: Bóg równie iest miłosierny iak sprawiedliwy! ukarał mnie za błędy moie, lecz w téy ostatniéy życia mego godzinie, mam nadzieię, iż w nieskończoném miłosierdziu swoiém, duszy méy odpuścić zechce. Idę połączyć się z cieniami oyców, nieszczęśliwéy naszéy familii. Zostaiesz sam ieden Harweyu, i iak widzę sam żyć ciągle myślisz. Trzcina raz burzami nagięta, trwać długo może, lecz wzrastać iuż nigdy nie będzie. Zasady cnoty, uczucia sprawiedliwości rozwinęły się w twéy duszy, wytrwayże stale w swém przedsięwzięciu i pomniy, iż piérwszą życia ludzkiego iest powinnością......
Hałas i nadzwyczayny rozruch wpobliższéy izbie, przerwał mowę starcowi, zniewalaiąc Harweya do bliższego przekonania się, coby do niego mogło bydź powodem. Jednym rzutem oka poznał tego, którego naybardziéy obawiał się w swém życiu. Człowiek to był dość ieszcze młody, lecz rozwięzłe życie zawczesnym szronem ubieliło iego włosy, i wszystkie iego rysy nacechowało piętnem występków, i zbrodni. Woczach malowała się złość i chciwość, a brudne obszarpane iego odzienie, dawało mu postać zmyślonego żebraka. Jedném słowem był to Skinner, dowódzca iednéy części nieregularnego woyska, albo raczéy tłuszczy łotrów, którzy podszywaiąc się pod imie republikanów, iedynie byli plagą oyczystéy ziemi. Jakeśmy iuż powiedzieli, znano ich pod nazwiskicm Oprawców. Trzech z nich otaczało wyprawę herszta swoiego. Równie iak on nikczemnie odziani, uzbroieni byli w fuzye, bagnety i szable. Cezar wpadł nayprzód w, ich ręce, i iuż ieden z łotrów w iego się suknie ustroił. Harweya na samym wstępie przywitano podobnie, nie daiąc mu czasu ani do proźby, ani do oporu. Poczém postawiono go w kącie izby, i Skinner zagroził bagnetem, ieżeliby nie odpowiadał szczerze na pytania, iakie mu zadać miał.
— Gdzie iest twóy kramik? zapytał go naypierwéy.
— Móy oyciec kona w pobliskiéy izbie, odpowiedział Birch ze drżeniem, pozwól mnie otrzymać od niego ostatnie błogosławieństwo, a wszystko miéć będziesz, wszystko co tylko posiadam.
— Odpowiadaj o co ci się pytam, albo tym bagnetem póydziesz w momencie towarzyszyć staremu...... gdzie iest twóy kramik?
— Nic ci nie powiem, póki oyca mego nie zobaczę, odpowiedział Birch śmiale, gardząc pogróżką swego napastnika.
Skinner iuż był się zamierzył, i kto wié czyby wściekłości swéy nie wywarł, gdyby go ieden z iego towarzyszów nie był przytrzymał za rękę.
— Co chcesz robić? zawołał na niego, pamiętay na nagrodę; daléy, odday nam tylko swą skrzynkę, i natychmiast zobaczysz się z oycem.
— Mam ią tam w kącie, odpowiedział Birch, który nim wszedł do oyca zostawił swóy kramik za drzwiami, aby na każdy wypadek ułatwić sobie ucieczkę.
— Cóś kaducznie lekka, rzekł Skinner podnosząc ią z ziemi, i rozciął ią wpół pałaszem, niechcąc zadawać sobie pracy w rozwiązaniu postronków, któremi dokoła okręconą była. Pieniędzy cóś nie widać! zawołał; do wszystkich czartów, ty musisz mieć złoto, bo pewien iestem że ci papierami nie płacą. Powiedz zaraz gdzie masz pieniądze?
— Tak to dotrzymuiesz słowa twoiego? rzekł Harwey.
— Odday pieniądze! krzyknął Skinner piorunuiącym głosem, przykładaiąc mu bagnet do piersi.
W tym momencie lekkie poruszenie w pobliższéy izbie usłyszéć się dało.
— Puść mnie tylko do oyca moiego, rzekł Harwey, a potém nasyć się ostatkiem fortuny moiéy.
— Wypełniy wprzód czego żądam po tobie, a przysięgam ci, że natychmiast widzieć się z nim będziesz.
— Kiedy tak chcesz, bierz i puszczay mnie, zawołał Harwey rzucaiąc mu worek z miedzią, któren zręcznie z sukni wyciągnął, podczas kiedy go obdzierać zaczęli.
— Tak, tak, rzekł Skinner podnosząc z ziemi rozrzucone groszaki: tak będziesz się widział z oycem, ale z tym co w niebie.
— Poczwaro! zawołał Birch niemasz więc sumienia, ludzkości, ni cnoty.
— Słyszycie, rzekł Skinner do towarzyszów swoich, tak mówi, iakby nigdy wcale nie miał postronka około szyi? Bądź spokoyny Birchu! ieżeli twóy oyciec poprzedzi cię kilką godzinami, ty ze świtem iutro się z nim połączysz.
Słabym, i grobowym głosem, wyrzeczone słowo: Harwey! rozeszło się po izbie umieraiącego. Idę, móy oycze! idę! zawołał Birch wyrywaiąc się ze szponów swoich tygrysów, czém roziuszony Skinner rzucił za nim bagnetem, lecz szczęściem że ten śmiertelny pocisk, tylko co go drasnął, i suknie przybił mu do ściany że ruszyć się nie mógł.
— Nie bóy się, nie uydziesz, nie, rzekł Skinner, znam cię dobrze, żebym na moment spuścił cię z oka. Oddaway pieniądze! powtarzam ci raz ieszcze.
— Jużeś mi ie zabrał, odpowiedział Birch.
— To tylko trochę, ty musisz miéć więcéy. Król Jerzy płaci dobrze, a ty mu się téż nie źle wysługuiesz, żeby nie miał bydż wspaniałym dla ciebie. Gdzie iest twóy skarbiec? mów zaraz, ieżcli chcesz abyś oyca swoiego uyrzał.
— Podnieś kamień, na którym ta kobieta siedzi, zawołał Birch w naywyższéy rozpaczy.
— Rozum stracił! powtórzyła kilkakrotnie Katy, poprawiaiąc się na mieyscu.
Zrzucono ią iednak ze stołka, i kamień wyważać zaczęli, niezważaiąc na Katy, która nieustannie krzyczała: darmo nie szukaycie, zawróciliście mu głowę, nic tam nie znaydziecie.
— Milcz! zawołał Harwey, podnieście ten kamień leżący na lewo przy kominie, zabierzcie sobie wszystko com przez lat kilkanaście krwawo zapracował, niech będę żebrakiem, tułaczem po świecie, byleście mi pozwolili spokoynie zamknąć powieki oycu moiemu.
— Prawdziwym będziesz żebrakiem! rzekła z uniesieniem Katy: teraz każdy tobą pogardzi, nikt nad twoią nie zlituie się nędzą, i owszem wszyscy natrząsać się z ciebie będą.
— Jeszcze mu na postronek wystarczy, rzekł Skinner z piekielnym uśmiechem: właśnie téż w tym momencie kamień odwalono, i dziki ów rabuś krzyknął aż z radości uyrzawszy świecące się gwinee Angielskie, które nie tracąc czasu, chować po kieszeniach zaczął, mimo to iż Katy na miłość Boga i na wszelkie zaklinała go obowiązki, aby przynaymniéy dziesięć własnych iéy gwineów zostawił.
Ucieszeni oprawcy tą zdobyczą przechodzącą nawet ich oczekiwanie, gdy iuż odeyść mieli, nienasyceni ieszcze tygrysią swą żądzą, ułożyli pomiędzy sobą, uprowadzić Kramarza iżby go wydać w ręce Amerykańskiego woyska, i przeznaczoną otrzymać nagrodę. Birch opierał się z początku barbarzyńskiéy napaści: umierający oyciec, zniszczony maiątek; śmierć własna, któréy mógł się nieochybnie spodziewać, wszystko to mu w oczach stanęło, i do upadłego bronić się postanowił; lecz iedną razą przerażaiące widmo od stóp do głowy bielą okryte, wybladłe, posiniałe, i bardziéy do trupa z grobu wydobytego podobne, na środku izby niewiadomo, iakim okazało się sposobem i ręce swe z ciała prawie obleciałe, wzniosło ku niebu.
— To duch starego Bircha! krzyknął Cezar.
— To iuż dusza iego uchodzić musi, zawołała Katy.
Skoro to niespodziewane zjawisko uyrzał Skinner, zabobonnym postrachem strwożony, uciekł co prędzéy wraz z towarzyszami swemi, którzy mimo boiaźni nie zapomnieli iednak wziąść z sobą kramiku, i pieniędzy Harweya.
Umieraiący usłyszał był co się działo w izbie, która go tylko drzwiami przedzielała: Głos natury przemógł saméy nawet śmierci zbliżenie, uczuł niebezpieczeństwo syna, miłość oycowska sił mu dodała, i wstawszy z łóżka przywlókł się na mieysce rozboiu, aby konaiącym głosem, zbóycom pomstą nieba zagrozić.
Wysilenie to iednak, śmiertelnym dla nieszczęśliwego stało się ciosem. Zaledwie wyszli oprawcy, upadł bez siły na ręce syna swoiego.
Harwey zaniosł go na łóżko; starzec odzyskał ieszcze przytomność, i na wpół martwe podniósł oczy na syna, chciał cóś przemówić, słowa mu w piersiach zagrzązły, dał tylko znak ręką, iakby mu swe błogosławieństwo udzielał, i ostatnie wydał tchnienie.
Odtąd poniżenie, nędza i prześladowanie napełniły większą część życia Harweya Bircha. Lecz ani cierpienia, ani potwarze nie wygładziły z iego serca pamięci tego mieysca, wktórém oyciec iego pełne goryczy, zakończył życie. W przeszłości upatrował on pasmo smutków i boleści, cierpliwość w obecnym stanie, w przyszłym nadzieię lepszego losu sobie zakładał. Nieraz myślami i sercem wznosił się do tego dobroczynnego ducha, co na łonie opatrzności patrzał na iego sprawy, a to przekonanie, iż wiernie obowiązki syna wypełnił, wzbudzało w nim niejaką pewność, iż gwiazda pomyślności zeydzie ieszcze z czasem dla niego.
Równie z bandytami, Cezar wraz z Katy tak nagle uciekli, iż nie mieli nawet czasu pomyśléć, w któraby udać się mieli stronę, po kilku iednak minutach zmordowana Katy, biedz iuż daléy nie mogła, i zatrzymać się musiała.
— Ah! Cezarze rzekła do zmęczonego swego towarzysza; widziéć trupa iuż chodzącego nim go ieszcze do grobu włożono! pieniądze to zapewne tak go niespokoynym czynić muszą. Powiadaią iż kapitan Niod od czasu swéy śmierci ciągle pilnował tego mieysca, gdzie złoto zakopał.
— Nie sądziłem nigdy, żeby John Birch, miał tak wielkie oczy, rzekł Cezar, trzęsąc się ieszcze cały z boiaźni.
— Nie rozumiem zresztą, dodała Katy, na co umarłemu zdadzą się pieniądze, lepiéy żeby ie żyiącym zostawił. Lecz móy Boże, co teraz będzie z Harweyem, iuż on zginął na zawsze.
— Może mu téż pieniędzy nie wzięli, i któż wie czyli szczęśliwie z niebezpieczeństwa nie wyszedł.
Kilka te słów Cezara, nowym pomysłem, ożywiły wyobraźnią Katy. Czemuż nie miałoby bydź podobném aby zbóycy w pierwszym przestrachu zapomniéć swych łupów nie mieli? uwaga ta zmnieyszyła iéy obawę, i po długich z Cezarem naradach, postanowili nakoniec oboie powrócić do mieszkania Bircha, dokąd z wielką ostróżnością wolnym zbliżali się krokiem. Przekonani zresztą, iż naokoło zupełna panowała spokoyność, ośmielili się wejść wewnątrz domu: lecz po starannych poszukiwaniach, ani kramiku, ani pieniędzy, nie znaleźli. Harwey klęcząc cały czas przy łóżku oyca swoiego, wstał do nich gdy iuż wychodzić mieli, i opowiedział im wszystkie szczegóły śmierci oyca, który ostatnie nawet swe tchnienie, cnocie i ohowiązkom swym poświecił. Katy przestała iuż od tego czasu mówić więcéy o upiorach, lecz Cezar do końca dni swoich utrzymywał ciągle, iż widział ducha Johna Bircha, który na niego wielkiemi patrzał oczyma.
W smutném położeniu w iakiém Harwey zostawał, nie zaniedbał iednak przyzwoitym pogrzebem wypłacić oycu ostatnią daninę. Uprosił Cezara aby mu we wsi ościennéy obstalował trumnę, sam zaś obwinąwszy ciało w białe prześcieradło, świecę zapalił, i przy nim całą noc na modlitwie przepędził.
Oprawcy strwożeni trupa widokiem, nie oparli się aż w lesie odległym o kilka stai od mieszkania Bircha. Tam stanęli dopiero, a wódz ich piorunuiącym krzyknął na nich głosem:
— Do wszystkich czartów! czego uciekacie nikczemne tchórze!
— Samego ciebie zapytaćby się o to potrzeba, odpowiedział wesoło ieden z iego bandy.
— Po takiém waszém rozproszeniu myślałby kto, że cały korpus Delanceya goni za wami, nie umiecie nic więcéy, iak widzę, tylko rabować i uciekać.
— Idziemy zawsze za przykładem naszego wodza.
— Kiedy tak, idźcież ze mną schwytać tego łotra kramarza, za którego co przyrzekli, zapłacić nam muszą.
— Tak, zapewne, iżby nas ten stary, czarny potępieniec oddał w ręce wściekłego Wirgińczyka! czyż myślisz że iuż mu o wszystkiém znać nic dał, a szczerze wyznaię, że skóra drży na mnie kiedy o nim wspomnę.
— Przeklęty tchórzu! zapomniałeś ze Dunwoodi iest teraz w Cztero-kątach, o dobre ztąd dwie mile.
— Nie o Dunwoodim też mówię, ale o kapitanie Lawton, który siedzi teraz w domu starego Warthona. Kiedym wyprowadzał ze stayni konia tego pułkownika, niewiem iak on tam się zowie, tom widział, że oddział Lawtona stał ieszcze na dziedzińcu.
— I cóż z tego, niech sprobuie na nas uderzyć, to wtenczas dopiéro zobaczy, iak mu potrzepiem iego dragonów.
— Lecz spotkawszy się z niemi, nie będziem iuż mogli plądrować po kraiu, i nowe gdzie zachwycić zdobycze.
Te ostatnie słowa, uspokoiły chciwego Skinnera:
— Prawdę mówisz, rzekł do godnego towarzysza swoiego: stracimy więcéy, niżbyśmy zyskali na kramarzu, któren i tak zatrzyma się pewnie na pogrzeb swoiego oyca, będziemy na niego czatować, a przyszłéy nocy złapiemy go w swe ręce.
Radę wodza przyięli iednomyślnie rabusie, i w dalszy się głąb lasu udali.




ROZDZIAŁ II.

Dniu na zawsze nieszczęsny! przeklęty, straszliwy!
Dla czego żeś uderzył móy wzrok przenikliwy?
Dniu na zawsze nieszęzęsny! nie-nigdy w naturze
Nie błysnął dzień tak straszne rokuiący burze.

Szekspir.

Familia Warthona przepędziła noc spokoynie niewiedząc bynaymniéy co zaszło w domu Bircha, i oczywiście nic nie było w tém dziwnego, gdyż wyprawy oprawców z taką zawsze działy się szybkością i tak skrycie, iż sąsiedzi tego, który padł ich ofiarą, zwykle iuż po dopełnionym rabunku, dowiadywali się o iego nieszczęściu. Damy pobytem w domu swych gości nieco niespokoyne, wstały raniéy niż zwyczaynie. Kapitan Lawton obudził się równie ze świtem, mimo dokuczaiących mu ieszcze boleści: przestrzegaiąc z pedantyczną akuratnością, aby nigdy dłuźéy nad sześć godzin nie sypiał. Jedno téż to tylko co mu doktór nie ganił. Uczeń ów Eskulapa, całą noc przepędził przy słabym kapitanie Syngleton. Często także nawiedzał pułkownika Welmer, lecz widząc iż go gorączka w sen wprowadziła, przerywać mu nie chciał tak dobroczynnego w słabości lekarstwa. Raz tylko ośmielił się zayrzéć do pokoiu Lawtona: zwolna uchylił firankę, i iuż go chciał za puls pomacać, gdy kapitan nie otwieraiąc oczu, ręką go odepchnął od siebie, i drzemiąc kilkakrotnie powtórzył, aby lepiéy nie odstępował chorego, który go mógł potrzebować co moment. Doktor znaiąc lunatyczne skłonności kapitana, i iego żelazne iak mówią zdrowie, nie uznał potrzeby, powtórzenia więcéy troskliwości swoiéy.
Nazaiutrz zrana Lawton, Sytgrcaw, i cała familia Warthona zebrała się w iadalnéy sali na śniadanie, Miss Peyton stoiąc w oknie przypatrywała się wschodzącemu słońcu, które przez mgły gęste iak zwykle w iesieni, przedzierać się zaczęło i ledwie rzuciwszy okiem na chatę Bircha, wyrzekła do stoiącéy przy sobie Franciszki, iżby rada wiedzieć iakby się miewał staruszek, gdy spostrzegła Haynes zmierzaiącą prosto na dziedziniec: rozkazawszy iéy weyść przeto do pokoiu, poznała natychmiast z rysów iéy twarzy, iż cóś nadzwyczaynego zayść musiało.
— Cóż tedy Kąty, rzekła do niéy, Harweya ieszcze w domu niema?
— Nie Pani; odpowiedziała osierocona Abizay: iest on ieszcze, ale iakby iuż więcéy nie był na świecie. Wszystko co tylko może bydź naygorszego, iego spotkało. Wierzay mi Pani, na zawsze zgubiony, niema nawet lichego odzienia, którémby mógł pokryć swe ciało.
— Jak to, Katy, i któż miał serce rabować tego nieszczęśliwego, w tak okropnym dla niego razie?
— Serce? tacy ludzie ani serca, ani duszy nie maią. Tak iest, Miss Peyton, w żelaznym garnku miał on pięćdziesiąt cztery bitych gwineów z naypięknieyszego złota. Kto wie co mogło bydź pod spodem? Trzeba było ie liczyć, a iam się ich nigdy nie dotknęła, bo powiadaią że cudze pieniądze, łatwo przylgnąć do palców mogą. Miarkuiąc iednak po wielkości garnka, musiał on pewnie miéć ze dwieście gwineów. Dwieście gwineów! Miss Peyton; nielicząc w to tych, com sama w iego trzosie widziała. A teraz czémże iest Harwey? żebrać chyba będzie po świecie, a Pani wiesz sama, iż żebrakiem gardzą powszechnie, i od nędzy stronią.
— Można żałować nieszczęśliwego, i wsparcia mu odmówić, lecz gardzić nim, nie tylko że się nie godzi, ale iuż iest zbrodnią, rzekła Miss Peyton, która nie mogła ieszcze sobie wyobrazić wszystkich klęsk swoiego sąsiada: iakże się starzec miewa? gwałt taki musiał go mocno przerazić, i gorzéy mu ieszcze zaszkodzić może?
Głęboki smutek pokrył twarz Katy, i ze łzami w oczach odpowiedziała.
— Szczęśliwy, iuż więcéy znać trosków tego świata nie będzie. Na dźwięk gwineów które łotry porwali, wstał on z łóżka, i to iego wysilenie iuż ostatniém było. Skonał dziesięcią wprzód minutami, nim kogut zapiał, gdyż przypominam sobie że......
W tém doktór zbliżywszy się ku niéy, przerwał iéy opowiadanie, i zapytał się iaki byłby rodzay słabości nieboszczyka?
Katy spoyrzała na nieznaiomego, który interessować się stratą iéy pana zdawał. Miała ona na sobie suknię niedzielną, chustkę na ramiona zarzuconą, którą poprawiaiąc odpowiedziała.
— Nieszczęście, klęski czasu, utrata fortuny wprowadziła go do grobu: dzień za dniem coraz bardziéy słabiéć zaczął, mimo wszelkich mych starań, które około niego miałam, a teraz kiedy Harwey stał się tułaczem, któż mi za kilkoletnie usługi zapłaci?
— Bóg nagrodzi ci dobre uczynki, rzekła Miss Peyton.
— W nim téż to iednym cała nadzieia moia, odpowiedziała Katy: przed trzema laty com tylko miała grosza, oddałam wszystko w ręce Harweyowi, a teraz kto mi moią pracę powróci? kilka razy radzili mi bracia moi, żebym odebrała od niego pieniądze, lecz zdawało mi się, iż każdego czasu można będzie skończyć z osobami, z któremi się pod iednym dachem żyło.
— Jestżeś iaką krewną Harweya Bircha? zapytała Miss Peyton?
— Lecz...... nie, odpowiedziała Katy po chwili namysłu, z tem wszystkiém zdaie się, iż powinnam miéć naybliższe prawo do odziedziczenia domu z ogrodem, ieżeli to bowiem pozostanie własnością Harweya, zapewne nam ią zabiorą. I obracaiąc się do Lawtona, który ią wciąż przenikaiącém mierzył weyrzeniem.
— Radabym wiedzieć, dodała, iakie w tém iest zdanie tego zacnego Pana, zaymuiącego się iak widzę słusznością méy sprawy.
— Pani, rzekł Kapitan, pozdrawiaiąc ią z szyderskim uśmiechem, nic bardziéy nad nią i nad historyą iéy życia zaymuiącego bydź nie może, lecz wiadomości moie nie sięgaią tak wysoko, abym mógł odpowiedzieć na iéy zadanie. Gdyby mnie kto zapytał iak rozwinąć szwadron w polu, lub iak natrzeć na nieprzyiaciela? spodziewam się żebym go objaśnić potrafił, ale w takich rzeczach, to niech Pani poradzi się Doktora Archibalda Sytgreaw, którego nauki i wymowa iest bez granic. I wskazał iéy na doktora, który poświstuiąc sobie po cichu, przelewał w kilka flaszek miksturę porozstawianą, na stole.
— Jakże się Panu zdaie, rzekła Katy zwracaiąc się ku niemu, kobiéta czyż może utracać prawo do maiątku męża, chociażby z nim formalnych związków nie zawierała.
Sytgreaw obraził się z razu żartem Lawtona: lecz, że w rzeczy saméy miał pretensyą do posiadania wszystkich wiadomości, przybrawszy na siebie poważną minę odpowiedział:
— Nie chciałbym stanowczo decydować w podobnéy sprawie, lecz zdaie mi się, iż gdy śmierć uprzedza małżeńskie związki, nie można odwoływać się do osiągnienia maiątku, do którego prawnego nie ma tytułu.
Katy podchwyciwszy te iedynie słowa, śmierć i małżeństwo, wzięła ie za stosuiące się do siebie.
— Harwey czekał téż tylko na śmierć swoiego oyca, aby się zgłosił o rękę moią, rzekła spuszczaiąc oczy, iakby dla zachowania w tém iedynie formy dziewiczéy skromności: lecz teraz kiedy złamanego szeląga niema w kieszeni, ogołocony ze swego kramiku, i wszelkich sposobów przemysłu, iakże o małżeństwie myśleć ieszcze może? Nikt iéy słowa nie odpowiedział, i tylko wszyscy uśmiechnęli się w duchu z iéy chełpliwéy zalotności, która tak bawiła Lawtona, iż chcąc przedłużyć dalszą rozmowę, nową podał do niéy materyię.
— Sądzę, rzekł, iż oyciec Harweya nie na co innego, tylko na chorobę wieku zakończyć musiał.
— Nie wiek, ale domowe zgryzoty wtrąciły go do grobu, dodała z żywością Katy. Nic bardziéy szkodliwszém bydź nie może, iak niespokoyność, chociaż i to prawda, że iak czas przyidzie nie ma na świecie doktora, coby nas uratował od śmierci.
— Zwolna, zawołał Sytgreaw mylisz się zupełnie w tym względzie. Oczywiście z porządku natury wypływa, iż wszyscy umierać musiemy, lecz na to Opatrzność dała człowiekowi rozum, aby zapobiegł niebezpieczeństwu dopóki tylko może.....
— Umrzéć, podług formy, przerwał Kapitan, i męczyć się na to aby secundum artem życie zakończyć.
Sytgreaw nie uważał bydź godną odpowiedzi ową przymówkę Kapitana i dodał obracaiąc się do Katy:
— Kto wie, rzekł, gdyby wcześnie przywołano iakiego biegłego lekarza, możeby go ieszcze można było uratować. Któż miał o nim staranie w czasie słabości?
— Ja, odpowiedziała Katy z miną przywięzuiącą do tego nieiakie znaczenie, i śmiało powiedziéć mogę, że druga córka takby oswego oyca nie dbała, iakem ia wysługiwała się staremu Birchowi; teraz cóż mi z tego wszystkiego przyidzie?
Oboie nie rozumieli się wprawdzie z sobą, lecz każde z nich zwracaiąc się do swéy materyi, bardziéy ią interessuiącą czynili.
— Jakżeś go traktowała? zapytał doktor.
— Cóż to ma znaczyć iakiem go traktowała? rzekła Katy z pewną obrazą, bądź Pan pewien, żem obchodziła się z nim, z naywiększą łagodnością i przywiązaniem.
— Tak się spodziewam, rzekł Lawton, iż doktor bynaymniéy o tém nie wątpi, i iedynie pytał się tylko, czemeś go leczyła.
— Ah! to co innego, rozmówiliśmy się iak niemy ze ślepym, zawołała Katy, śmiejąc się ze swéy pomyłki, naywięcéy robiłam mu z ziół napoie, i wzmacniaiące tyzanny.
— To dobrze, rzekł Sytgreaw, proste dekokta czasem są lepsze, niżeli inne lekarstwa, któremi nieumieiętni lekarze zabiiaią; ale czemużeś w takim razie nie przywołała iakiego urzędnika zdrowia?
— Urzędnika! powtórzyła Katy; niech mnie Bóg broni, alboż urzędnicy iak ich tam zowią, mało zniszczyli syna, aby ich ieszcze wzywać do oyca?
— Doktor Sytgreaw nie mówi o urzędniku cywilnym, lub woyskowym, rzekł Lawton z powagą, lecz przez ten wyraz rozumie doktora.
— Ah! doktora! gdybym wiedziała była o którym, zapewne, żebym go prosiła, bo ieżeli mam prawdę powiedzieć, bardzo wiele mam zaufania w doktorstwie, chociaż Harwey zawsze mi mówił, iż nic nad lekarstwa szkodliwszego bydź nie może.
— Zawsze to dowodzi, rzekł doktor, iż natura obdarzyła cię zdrowym sposobem myślenia, i szczęściem, żeś znalazła takich ludzi, którzy wzbudzić w tobie zdołali poszanowanie dla téy naypięknieyszéy nauki, która można powiedzieć iest matką wszystkich innych wiadomości.
Nie zrozumiawszy dobrze Doktora i tylko z piérwszych słów iego sądząc iż iéy cóś grzecznego powiedział, Katy chcąc okazać niby, że i iéy na uprzeymości nie zbywa: -zawsze mi mówiono rzekła, iż brakuie mi tylko sposobności ażebym doktorem została. Wprzódy ieszcze, nimem zamieszkała u oyca Harweya, nazywano mnie zawsze Panią doktorową.
Zapewne, rzekł doktor, iż nad błędy nieoświeconych lekarzy, którzy za bardzo rozumnych chcą uchodzić, doświadczenie czyli iak my nazywamy, praktyka bardzo użyteczną bydź może do zapobieżenia złym skutkom, w systemacie ciała ludzkiego; lecz to nieszczęście, że w takich rzeczach przesądy i niewiadomość, są iak ćmy pokutne, co i sami nie znoszą, i drugim do światła przystąpić nie daią.
— Dobrze Pan mówisz, że doświadczenie naywięcéy stanowi, z tém wszystkićm co to pomoże; iedni czuią dobrodziéystwo lekarskiéy nauki, drudzy się z niéy śmieią, i ia sama nieraz słyszałam Harweya utrzymującego, że w każdém lekarstwie trucizna bydź musi.
— Godne politowania i wzgardy są niewiadomych uprzedzenia, rzekł doktór.
Ah! iego postępowanie mocno mnie zgorszyło, iednego dnia wyrzucił mi igłę, którą.......
— Jakto przerwał chirurg, cóżeś chciała robić z tą igłą?
— Naprawić spodnie Kramarza, rzekł Lawton, gniewaiąc się sam na siebie po niewczasie za tak grube uchybienie, należnéy płci pieknéy grzeczności.
Katy uczuła się bydź mocno obrażoną za takie zpoufalenie iey, z tą, częścią ubioru iéy Pana[1]
— Prawdziwie rzekła, nie zasłużyłam na to, aby mnie posądzać podobnie: nic szło tu o nic innego iak tylko o uratowanie życia dziécięcia.
— Wytłómacz się, zawołał dotkór z niecierpliwością i przekonay tém Kapitana, że iego żarty, często trącą kordegardą.
Katy po chwili ochłonąwszy z piérwszego uniesienia, opowiedziała obszernie całe zdarzenie, którego treść zamykała w sobie, iż dziecię w domu Bircha bawiące, przypadkiem igłę sobie w nogę wbiło, iż mu ią z rany wyciągnęła, natrzepała tłustością, i kilkakrotne odmówiwszy pacierze, zawiązała igłę w kawałek czerwonéy wełny, i tak pod kominem zachowała do dziewięciu dni, po których dziecię bez żadnéy innéy pomocy zupełnie uleczone bydź miało. Lecz Harwey nie dowierzając skuteczności tak cudownego sposobu, igłę, wełnę i wstążkę w ogień wrzucił. A tak dodała, kończąc swą historyę, dziecię w piętnaście miesięcy umarło.
Sytgreaw, który w obronie swéy wyznawczyni stanął, nie śmiał nawet podnieść oczu na Kapitana, i tylko przypadkiem spoyrzał na niego. Lawton okazywał w swych rysach nieiakie politowanie nad losem dziecięcia, lecz gdy iego oczy spotkały się z weyrzeniem doktora, takim go bazyliszkowym przeniknął spoyrzeniein, iż pod pozorem nawiedzenia Kapitana Syngleton, tego momentu wyszedł z sali.
Miss Peyton dowiedziała się wtenczas, ze wszystkiemi szczegółami o całém nieszczęściu, iakie biednego Bircha dotknęło, lecz z boku, nie od Katy, która nad niczém więcéy nie rozwodziła się tyle, iak nad stratą pieniędzy, i nierozsądkiem Harweya, że ie wydał.
— Co do mnie, wolałabym życie utracić, niżeli słowo iedno powiedziéć? zabiliby go może? to lepiéy ginąć od razu, niż na całe życie nikczemnym zostać żebrakiem? z kim on się teraz ożeni, albo kto dom iego prowadzić zechce. Ja szanuię moię sławę, i zaraz po pogrzebie oświadczyć mu to muszę, iż służyć u niego nie myślę, a choćby się chciał ze mną żenić, to i z czegóż mnie utrzyma, on sam nie ma na życie.
Z niektórych odpowiedzi Katy, poznała Miss Peyton, iż Harwey nie miał nigdy zamiaru weyść z nią w związki małżeńskie, i ona sama iedynie uroić sobie podobne nadzieie musiała: że zaś nigdzie przytułku nie miała, dobra ta Pani, lituiąc się nad iéy stanem, przyięła ią do obowiązków swoich, które Katy z wdzięcznością przyjęła.
W pośrzód wzaiemnéy Katy Haynes z Miss Peyton rozmowy, Lawton wyszedł dla nawiedzenia kapitana Syngleton: ieżeli bowiem Maior przywiązał się do tego młodego Officera iak do brata, z niemnieyszém on uczuciem od swoich kolegów był kochanym. Słodki, uprzeymy w pożyciu, waleczny w boiu, naymniéy zarozumiały o sobie, umiał podobać się wszystkim, i podbiiać serca ludzi, iak sławę orężem. Ranny po kilka razy, powolnością swoią, z iaką przepisy Sytgreawa przyimował, uiął go równie sobie. Doktór mawiał też o nim, iż z prawdziwém ukontentowaniem, widzi go przychodzącego zawsze do zdrowia, kiedy kapitana Lawton nigdyby w swéy kuracyi miéć nie chciał, boby niecierpliwością swoią, więcéy niż słabością, zawsze sobie zaszkodził. Kapitan odpowiedział mu z uśmiechem, iżby równie doświadczać téy próby nie życzył sobie, i z tego względu nigdy dokktora przyiaźni pozyskać nic żądał.
Znalazłszy lepiéy nad wszelkie spodziewanie towarzysza swego Lawton, udał się do pokoiu doktora, gdzie tenże schował się na umyślnie, unikaiąc ostrych przymówek kapitana. Skoro go uyrzał wchodzącego do siebie, zmarszczył czoło, ’ i oboietnie spóyrzał na niego sądząc, iż iego kosztem bawić się przychodzi.
Lecz kapitan za nadto był dyskretnym, żeby swe żarty, aż do nieprzyiemności posuwać miał.
— Proszę pomóż mi Sytgreawie, rzekł do niego: użycz światła nauki swoiéy dawnemu przyiacielowi twoiemu.
Doktór zrazu wziął te prośbę za nową szykanę, lecz gdy widział że Lawton drzwi przymykając kilkakrotnie z bolu syknął, i że cierpiącym bydź musi, o powziętéy ku niemu urazie zapomniał.
— Kapitan Lawton w czémże potrzebuie moiéy pomocy? zapytał go przyjacielskim tonem.
— Do ciebie doktorze decydować o tem należy, gdyż cierpię takie same ieszcze boleści, iak wczoray wieczorem. Patrzay iak cały móy bok w kolorach tęczy się zdaie.
— To prawda, odpowiedział doktór dotykając się zwolna ręką cierpiącéy części ciała, lecz szczęściem iest to tylko stłuczenie, żadna kość nie iest wybita, ani żaden muszkuł nienaruszony.
— Bardzo dobrze doktorze, rad iestem że mnie tak zapewniasz. Wiesz że bólu nie lękam się, i umiem go znosić cierpliwie; pokazuiąc mu na bliznę pomiędzy dwoma żebrami zadaną, przypominasz sobie tę ranę? dodał.
— Pamiętam ią doskonale, i ieżeli ci mam prawdę powiedzieć, bardzo źle wtenczas było koło ciebie, bo kula taki wzięła obrót, że z trudnością można ią było wyciągnąć, i szczerze ci kapitanie powiem, żeś z nieporównaném męztwem zniósł tak wielką operacyą. Co do teraźnieyszcgo stłuczenia, trochę oliwy, często na noc przykładanéy, ułagodzi ci ból zupełnie.
— Bardzobym sobie tego życzył, odpowiedział Lawton folguiąc swe bandaże, któremi do wpół był przewiązany.
Sytgreaw nie tracąc czasu, wziął się zaraz do opatrzenia rany, do któréy bańki na wyciągnienie krwi spiekłéy, iuż miał pod ręką.
— Gdybyś był wczoray pozwolił na tak rzecz małą, nierównie miałbyś się iuż lepiéy.
— Bardzo bydź może.
— Pozwól sobie powiedzieć, że niepotrzebnie tyle na noc iadłeś, a nadewszystko żeś wina pił za dużo, przez co zwiększyłeś sobie gorączkę, i teraz krwi puścić nie można, chociażby ta wielce była dla ciebie potrzebna.
— Nie! nie, nie - zawołał Lawton odpychaiąc go od siebie, krew moia tylko na polu sławy przelaną bydź może.
— Co za dziwne uprzedzenie! rzekł doktór szukaiąc pomiędzy rozstawionemi na stole flaszkami stosownego lekarstwa. Nie mówię ia wcale o puszczeniu krwi, bo iuż za późno. Kilka łyżek tego dekoktu zaraz ci pomogą, tylko sprobuy......
Lawton nic nie odpowiedział, i ścisnął zęby, iakby tém chciał pokazać, iż w usta żadnego lekarstwa nie weźmie. Doktor téż go nie nalegał, postawił flaszkę na stole, odmienił świeże szarpie, i ranę starannie opatrzył.
— Przyznam ci się, iż poiąć nie mogę, rzekł po chwili do niego, iak ty, coś tak wprawny w podobnych wypadkach, mogłeś z rąk wypuścić tego łotra kramarza. Na niego iednego cobym z ukontentowaniem patrzał, iakby dzwonił w powietrzu nogami.
— Sądziłem że twoią iest rzeczą, leczyć, nie zabiiać ludzi, rzekł Lawton ozięble.
— Prawda: lecz ten przeklęty szpieg tyle nam złego narobił, iż więcéy życzyć sobie należy, niżeli się nawet godzi.
— Daruy mi, lecz ten kto dla ludzkości żyie, i dla niéy iest poświęcony, śmierci drugiego pragnąć nie powinien.
Doktór upuścił szpilkę z ręku, którą miał spiąć bandaż, i z zadziwieniem spoyrzał na Lawtona iak gdyby niedowierzał temu, co mówił.
— Sprawiedliwą iest twoia nauka, i całkiem zgadzam się na tę ogólną zasadę?... obwiązanie nie dolega cię kochany Lawtonie?
— Bynaymniéy.
— Ale przyznasz iż nie ma reguły bez wyiątku; nie bardzoś ściśniony?
— Nie, iuż ci powiedziałem.
— Nadto nayświętsze natury prawo, zakazuie odbierać życie człowiekowi, które samemu tylko Bogu iest zostawione.... postąp kilka kroków, iak, czuiesz się w sobie dobrze na siłach?
— Jak nie można lcpiéy.
— Nie uwierzysz iak iestem szczęśliwy, żeś usłuchał nareszcie głosu ludzkości, i mam nadzieię iż odtąd przykażesz żołnierzom swoim, aby zwiększą uwagą robili pałaszem.
— Z większą uwagą! nie ma żołnierzy na całéy kuli ziemskiéy, którzyby zdatnieysi byli do pałasza iak moi, który z nich tnie, iuż pewnie nie ma schylić się po co, rzekł Lawton z nayzimnieyszą krwią, otwierając drzwi do wyiścia.
Doktór westchnął, i pułkownika Welmer odwiedzić postanowił.
Liczba i różność gości znayduiących się W Szarańczach, zwiększyła w dwóynasób zatrudnienia domowe Miss Peyton. Pomiędzy niemi, naybardziéy ią zatrważał młody kapitan dragonów, za którego życie chociaż doktór Sytgreaw zaręczał, naywiecéy iednak z pośrzód rannych niebezpiecznym się zdawał. Jużeśmy powiedzieli, iż kapitan Lawton przespawszy zwykle sześć swoich godzin wstawał bardzo rano. Henryk dość miał noc spokoyną, i tylko raz się przebudził gdy mu się przyśniło, iż chirurg przyszedł wiązać mu rękę. Kilka godzin spoczynku bardzo mu dobrze zrobiło, i doktór stroskaną familię pocieszył zapewnieniem iż w piętnaście dni, zapomni iż był kiedy ranionym.
Jedenasta iuż wybiła godzina, a pułkownik. Welmer nie pokazał się wcale. Przyniesiono mu śniadanie do łóżka, w którém udaiąc słabego, cały dzień przeleżeć postanowił, chociaż go uczeń Eskulapa namawiał aby się przeszedł cokolwiek i rozerwał w kompanii. Sytgreaw zostawiając go zresztą samotnym cierpieniom, sam z nierównie większą przyiemnością przedsięwziął odwiedzić kapitana Syngletona. Wchodząc do iego pokoiu spostrzegł, iż lekki rumieniec na twarz iego wystąpił, czém ucieszony przyskoczył do niego, i porwawszy go za rękę chciał lepiéy po pulsie, przekonać się o iego zdrowiu.
— Oczy dość żywe, rzekł doktór, widzę że zaczynasz się pocić, to dobrze; ale puls za nadto prędki, znak gorączki.
— Nie, móy kochany doktorze, rzekł Syngleton, nie mam wcale gorączki zaręczam cię, i owszem czuię że....
— Cicho! zawołał Sytgreaw, chory nie powinien mówić, tylko odpowiadać na zapytania doktora. Pokaż twóy iezyk! czysty zupełnie, puls nawet teraz uspokaiać się zaczyna. Ah! to krwi puszczenie wiele ci pómogło! W każdém stłuczeniu lub ranie, krew iest iedyném, i naylepszém iakie tylko bydź może lekarstwem; z tém wszystkiém ten szalony Lawton, po takim wypadku iaki miał spadłszy z konia, żadnym sposobem na to pozwolić nie chciał.
— Ale wiesz kochany móy Jerzy, iż stan twego zdrowia iest osobliwszy, dodał poprawiaiąc sobie w tył swoię perukę, twóy puls iest umiarkowany i spokoyny, pocisz się cały, a obok tego oczy twe są za nadto żywe, twarz zaczerwieniona. Muszę dobrze zastanowić się nad temi symptomatami.
— Wdzieczen ci bardzo iestem za twoię troskliwość, kochany doktorze, rzekł Syngleton padaiąc na poduszki; od czasu iakeś mi wyiął kule, bądź pewien iż nic więcéy nie czuię, tylko nadzwyczayne osłabienie.
— Kapitanie Syngleton! zawołał Sytgreaw z uniesieniem, iest to twe uprzedzenie, które doktorowi iedynie wiadomo bydź powinno. Do nas bowiem należy sądzić o stanie chorego. Bez tego na cóżby się zdało światło naszéy nauki? wstydź się Jerzy! sam niedowiarek Lawton więcéyby we mnie pokładał ufności.
— Móy drogi doktorze! rzekł Syngleton niewinnym na nowo płoniąc się rumieńcem, powiedz mi co za duch niebieski zstąpił do mego pokoiu, kilką minutami przed tobą właśnie, gdym usypiać zaczynał?
— Do twego pokoiu? zawołał doktór. I któż iest taki co ośmiela się nastawać na mnie? Duch, czy nie, nauczę go, żeby drugi raz przyiaciół z sobą nie różnił.
— Mylisz się Doktorze! ktokolwiek chciałby bydź zawistnym dla ciebie, nie miałby zaufania moiego. Jeżeli nie wierzysz, opatrz moię ranę, iż nikt twoiego obowiązania nie naruszył.
— Proszę cię powiedz mi, czy nie domyślasz się téy zachwycaiącéy istoty, która z lekkością Sylfa, łączyła niewinność anioła?
Sytgreaw nim odpowiedział, pomyślał chwile, czyby nie było takiego w domu, coby się chciał mieszać do iego kuracyi, lecz miłość własna usunęła wkrótce wszelkie powątpiewania, i spokoyny poprawił perukę, usiadł na łóżku zapytuiąc się go z rubasznością godną Porucznika Masona: duch ten nie byłże w spódnicę ubrany?
— Widziałem tylko niebieskie oczy, twarz naypięknieyszą, słowem anielską postać że......
— Cicho! cicho! stan twego zdrowia mówić ci tak wiele nie pozwala, przerwał doktor kładąc mu rękę na ustach, iuż wiem teraz kto cię taki nawiedzał. Miss Peyton przekonać się pewnie chciała, czyli ci na niczém nie zbywa. Osoba to iest bardzo godna, niezmiernie uprzeyma, i prawda że postać iéy...... tak iest zachwycaiąca! W iéy oczach..... maluie się sama dobroć, a lica iéy okazuiące słodycz iéy charakteru, ieszcze ią tak miłą czynią, iż śmiało walczyć może z siostrzenicami swoiemi.
— Z siostrzenicami! Bóstwo, którem widział, może bydź córką, siostrą, siostrzenicą, ale ciotką niepodobna, iżby iuż bydź miała.
— Za nadto wiele mówisz, móy Jerzy, wpadasz w zapał, czego ci niewolno: nie zapytuy mnie przeto o nic więcéy, gdyż odpowiadać ci nie myślę.
I unikaiąc żeby sam własnych przepisów nie zgwałcił, poszedł towarzyszyć damom zebranym w salonie.
Wszyscy goście bawiący w Szarańczach, doświadczali od całéy familii téy starannéy troskliwości, która każdego uymuie i naybliższe do serca nadaie prawo: z tém wszystkiém duch niewidomy, zdawał się czuwać wyłącznie nad Pułkownikiem Angielskim. Skromność Sary nie pozwalała iéy, iżby go odwiedzić mogła: wiedziała jednak o wszystkiém co się działo w iego pokoiu; wszelkie dla niego wygody z iéy pochodziły rozkazów, i różnych szukała sposobów, aby uprzyiemnić iego położenie.
W epoce o któréy mówiemy, Ameryka była ieszcze narodem podzielonym przez woynę domową na stronnictwa. W szlachetnych wychowana zasadach, córka dobrych rodziców, Sara przywiązana zawsze była do kraiu, w którym sama się urodziła, i któren był kolebką iéy naddziadów. Szanowała ona tych, co krew swoię przelewali za sprawę matki oyczyzny, lecz inne uczucia, i bardziéy ieszcze ważnieysze, powodowały ią do taiemnego sprzyiania Pułkownikowi Angielskiemu. Piérwszy on zaiął iéy wyobraźnię, i przyznać potrzeba, iż posiadał te powierzchowne przymioty, które często uwodzą młode bez doświadczenia umysły, bardziéy w nich, niżeli w gruncie duszy, szukaiące szczęścia dla siebie. Nie widać w nim było otwartości Dunwoodiego, iego nakazuiącego weyrzenia, męzkich rysów, znaczących męztwo i niebezpieczeństw pogardę, ale zato płeć delikatna, żywy rumieniec, koralowe usta, prześliczne równe iak pod rzędem ułożone zęby, słowem cała postać Welmera, bardzo zaiąć mogła, tém więcéy, kiedy chciał bydź miłym w towarzystwie, i podobać się komu, pewnie, że w grzeczności, i w oświadczeniach nikt go przewyższyć nie zdołał.
Sara uyrzawszy doktora przychodzącego na śniadanie, naypierwéy zapytać się pragnęła o zdrowie Pułkownika Angielskiego, lecz unikaiąc podeyrzenia, zaczęła od brata swoiego: Miss Peyton wiedzieć chciała iakby się miewali dway Kapitani Amerykańscy; nakoniec Franciszka w niewinnéy myśli, zadała pytanie, przez iéy siostrę z niecierpliwością, oczekiwane.
Pułkownik Welmer odpowiedział Sytgreaw, iest sobie Pan samowładny, i choruie lub dobrze się miewa, iak mu się podoba. Jego słabość nie iest z liczby tych, które światło nauki naszéy uleczyć może, i iak sadze, Sir Henryk Klinton naylepszym byłby dla niego doktorem, gdyby Major Dunwoodi nie był utrudnił wzaiemnéy miedzy niemi kommunikacyi.
Franciszka odwróciwszy się na bok, uśmiechnęła się złośliwie, Sara zaś spoyrzawszy weyrzeniem rozgniewanéy Junony, udała iż nie słyszy odpowiedzi doktora.
Po śniadaniu odchodząc do siebie, przechodziła ona około pokoiu, w którym Kapitan Syngleton leżał, a znalazłszy drzwi na wpół otwarte, powodowana wrodzoną dobrocią, ośmieliła się weyść do niego, celem bliższego przekonania się, czyby mu na czém nie brakowało. Młody Kapitan właśnie zdawał się zasypiać. Pełno większych i mnieyszych naczyń, flaszek napełnionych różnemi napoiami i lekarstwami, stało rozstawione na stole, stosownie do zwyczaiu doktora Sytgreawa; kilka minut zatrzymała się nad nim, łzy iéy się w oczach zakręciły, i odeszła na palcach, sądząc iż spostrzeżoną nie została.
Samotna w swoim pokoiu, bardziéy ieszcze w duszy powstawała przeciw Sytgreawowi, że tak uszczypliwie mówił o zdrowiu Pułkownika Welmer. Franciszka która nieukontentowanie swéy siostry dostrzegła, chcąc ią rozerwać przyszła do niéy, i zaproponowała przechadzkę do ogrodu, na co gdy Sara namówić się dała, obydwie wziąwszy się za ręce na dół zeszły.
— Przyznam siej że w tym chirurgu, którego nam Dunwoodi przysłał, rzekła Sara, iest tak cóś nieprzyiemnego, iżbym z serca chciała, aby iak nayprędzéy sobie od nas wyiechał.
Franciszka spoyrzała z uśmiechem na swoię siostrę, która zarumieniwszy się, oboiętnym dodała tonem:
— Lecz prawda zapomniałam, iż on należy także do téy sławnéy kawaleryi Wirgińskiéy, o któréy bez uszanowania mówić nie wolno.
— Uszanowanie od twéy woli zależy, moia siostro: odpowiedziała Franciszka, przymówką tą nieco dotknięta. Zdaie się iednak, iż kto kray swóy broni, i za iego swobody krew własną przelewa, ten godzień szacunku, i miłości współziomków swoich.
— Czuiąc ważność tych obowiązków, uiszczasz się więc z długu winnego oyczyźnie swoiéy, rzekła Sara z uśmiechem; niech cię to iednak nie obraża, lecz szczerze ci powiem, Dunwoodi pozwolił sobie nadużyć gościnności naszéy, nasyłaiąc na dom nasz tylu rannych, iakby lazaret chciał u nas założyć.
— Winniśmy podziękować Bogu, rzekła Franciszka, iż pomiędzy niemi, niema nikogo, któryby nas szczerze nie obchodził.
— Tak bardzo, to ia nie widzę, tylko iednego brata naszego, coby cię interessować powinien, rzekła żywym tonem Sara.
— O tém ani wątpić możesz, odpowiedziała Franciszka, płonąc się, i oczy w ziemię spuszczaiąc: wprawdzie iego rana nie iest niebezpieczna, lecz że mu z domu wychodzić nie wolno, naybardziéy mnie to niespokoyną czyni.
— Takie to są owoce rokoszu i woyny domowéy, rzekła Sara, dopiero doświadczać ich zaczynasz; brat ranny, więzień, może ieszcze ofiarą się stanie; a oyciec zniszczony na maiątku, za to, że zawsze był wiernym królowi swoiemu.
Franciszka nic nie odpowiedziała, i wracaiąc ku domowi, iedna do drugiéy słowa nie przemówiła.
Podczas tego, Henryk Warthon pragnąc zobaczyć się z Pułkownikiem Angielskim, poszedł go nawiedzić w iego pokoiu. Utracone w iednéy sprawie korzyści, równe nieszczęście, iakie ich dotknęło, bardziéy ieszcze, niż kiedykolwiek zbliżało ich ku sobie, chociaż co do powodów przcgranéy, nie zgadzali się z sobą zupełnie. Henryk nie tyle uprzedzony, uważał, że niepotrzebnie wystąpili do boiu, kiedy nieprzyjaciel naylepsze zaymował pozycyie, że z natury rzeczy żołnierze Angielscy nie mogli mieć w sobie téy energii i ducha, iaki ożywiał powstańców, gdyż pierwsi nachodzili na te ziemię, którą drudzy iako własną matkę bronili. Welmer zaś nadto dumny, aby swoim zwycięzcom iakąkolwiek przyznał wyższość nad sobą, całą przegranę, nieszczęśliwym iedynie przypisywał okolicznościom.
— Słowem, Warthonie! rzekł Pułkownik podnosząc się z łóżka i nogę iednę naprzód wyciągaiąc, przegrana nasza stała się skutkiem nieszczęśliwych zdarzeń których uniknąć nie było w naszéy mocy. Któż bowiem mógł się spodziewać, żeby konia pod tobą zabito, i żeby przez to rozkazy iakie wydałem Majorowi, nacierania powstańców z prawego skrzydła, wykonane nie zostały?
— Prawda, odpowiedział Henryk, posuwaiąc mu nogą pantofle do łóżka; gdyby ten plan był się nam powiódł, owa sławna kawalerya Wirgińska, pewnieby iuż drugi raz wpole nie wyszła.
— I nie potrzeba było do tego tylko kilku minut, dodał Welmer, drugą nogę z łóżka podnosząc, ale do tego koniecznie jeszcze wypadało wyrugować ochotników, którzy mnaiąc szczęśliwe stanowisko, niezmiernie naszemu woysku szkodzili.
— Widać zatém, źe Dunwoodi nie opuszcza żadnéy sposobności, z któréy może korzystać.
— Gdyby to było wsamym początku, i gdybyśmy byli mogli spodziewać się w tym punkcie zasadzki, inaczéy byłyby rzeczy poszły. Nadto musiałeś widzieć Kapitanie, bo iuż mnie wtenczas wzięto do niewoli, iż całkiem iuź byli odparci, gdy nas z lasu wyprzeć chcieli.
— Może byliby niemi, gdyby ośmielili się na nas nacierać.
— Wszystko to iedno, rzekł Welmer, zasiadaiąc przy swéy toalecie, przerazić nieprzyiaciela, i samym odpierać go przestrachem, iest to prawdziwa sztuka woiowania, bo i cel dokonany, i oszczędza się daremnego krwi ludzkiéy przelewu.
— Bez wątpienia, w woynie iak we wszystkiém na tym święcie, szczęście kołem się zawsze toczy, i musiałeś widzieć Pułkowniku, iak przed garstką naszych, pierzchnął cały oddział Lawtona.
— Patrzałem na to, i nie mogłem dość odżałować, że towarzyszyć im niebyłem wstanie, poznaliby wówczas te Yankesy, iż z żołnierzem Angielskim równać się nie mogą.
Rozmowa dalsza trwała w tym samym sposobie, dopóki nie ubrał się Pułkownik, uważaiący ciągle siebie iako igraszkę fortuny, od któréy losy narodów i królów zawisły.
W tymże samym czasie inna scena zaszła w pokoiu Kapitana Syngleton. Lawton, któremu doktor nie pozwalał tylko krótkich odwiedzin swego przyiaciela, korzystał z momentu, kiedy Sytgreaw uczoną z Miss Peyton prowadził rozprawę, nad sposobem zaopatrzenia się w proste dla biednych lekarstwa, oraz nad wypadkami wiakich te skutecznie na ich zdrowie działaćby mogły.
— Lawtonie, zapytał Syngleton po kilku chwilach rozmowy, nie odebrałeś iakich nowych rozkazów od Majora?
— I owszem, przysłał dziś do mnie zrana z zaleceniem abym mu doniósł o stanie naszego lazaretu, o którym Sytgreaw szczegółowe przygotował mu doniesienie.
— Nie poymuiesz dla czego sam nie przybył, kiedy tak bliską od nas ma kwaterę.
— Powiadaią, że woyska Angielskie znowu pokazały się nad Hudsonem, a że on w tém hrabstwie ma główną kommendę, musi zatem pilnować iżby go John Bull niespodzianie nie napadł, i nic wydarł mu tak świetnie przed kilku dniami odniesionego zwycięztwa.
— Oczewiście, lecz powiedz mi Lawtonie dla czegóż ty w tak ważnym momencie siedzisz tu sobie spokoynie?
— Dotąd nieprzyszedłem ieszcze do zdrowia, rzekł Lawton, zacieraiąc sobie ręce; móy Roanoke równie potłukł się zemną, i teraz spoczywać musiemy. Dunwoodi ieżeli przytém chciał mnie mieć obok siebie, powinien mnie był w tém uprzcdzić. Zresztą szczerze ci powiem, przechodziłem koło kuchni, i taki mnie zapach sosów zaleciał, że choćby niewiem co się działo, chyba dopiero po obiedzie odiade.
Miss Franciszka idąc właśnie w téy chwili przez korytarz, zayrzała przezedrzwi na wpół uchylone, i spostrzeżona przez rannego została.
— Jeszcze nowa piękność! Nieba! zawołał officer. Nic prędko zdarzy mi się znaleść ciotki, i siostrzenice podobne. Ta iest prześliczna, ale ciotka iest aniołem.
— Twóy zapał wraca ci się Syngletonie, z czego niezmiernie iestem kontent, gdyż mi wróży, że wkrótce towarzysze broni znaydziemy sic z sobą.
— I któż bez zapału mógłby patrzeć na tak przecudną istotę, iaką iest Miss Peyton?
— Co znowu? to kobiéta bardzo godna, rozsądna, nadzwyczaynie uprzeyma, iedyna pani w domu, ale żeby miała bydź przecudną, tego nie powiem. Zresztą i to prawda, że miłość zależy od upodobania, wyobrażenia i fantazyi. Co do mnie, mimo twego uniesienia, przed piętnasto laty, szukałbym w niéy tych wdzięków, które ty teraz znayduiesz.
— Oszalałeś Lawtonie! iakże kiedy naywiecéy, ieżeli miéć może dwadzieścia lat.
— Dopuściwszy niech ma dziewiętnaście, rzekł kapitan z niewzruszoną powagą, ale cóż z tego, gdy na swóy wiek za nadto posunęła się w zmarszczki na twarzy, i przebiiaiącą się z pod czepka siwiznę.
— To bydź nie może; musi bydź w tém iakaś pomyłka Lawtonie.
— Tak się zdaie, i rozumiem że twóy anioł, którego Miss Peyton nazywasz, zamieni się w iednę z dwóch iéy siostrzenic.
— Zapewne, zawołał ranny: zapewne! właśnie też doktór mówił mi.....
— Tak, rzekł Sytgreaw wchodząc na ten moment do pokoiu, doktór zalecił milczenie, a ty mówisz sobie, iak gdybyś był nayzdrowszy. Pomacał mu w tém puls, znalazł nowe symptomata wzruszenia i gorączki, wyprosił z pokoiu Lawtona i usiadłszy przy swym chorym, chcąc go dopilnować w wykonaniu swych przepisów, aż do obiadowéy godziny, nie odstępować go postanowił.
Lawton udał się do stayni zobaczyć swego Roanoke, i z wielką radością dowiedział się od masztalerza, iż ulubiony mu rumak, iak i pan iego przychodzić zaczął do siebie. Wróciwszy zatem do domu, oświadczył panu Warthon, iż zaraz po obiedzie pożegnać się z nim musi.




ROZDZIAŁ III.

O iam gotów na wszystko, ostatnia to chwila,
Już się do mnie nadzieia żadna nie przychyla,
Lecz mi męztwo zostaie, idźmy zacny bracie!
Jak my naszą powinność, wy swoią spełniacie.

Burza. Szekspir.

Rozchodzący się zapach potraw z narożnych części domu, zalatywał ciągle kapitana Lawton, biegłego w Gastronomii znawcę, i tém więcéy apetyt w nim obudzał, im mocniéy przy nadchodzącém południu, prawodawca iego o swoię odzywał się daninę. Pokóy przytém kapitana tak był szczęśliwie położony, iż cała para z korzennych przypraw, nie wzniosła się prosto z kuchni w powietrze, bez oddania mu hołdu koło iego okien, które dla świeżego powietrza do połowy otworzył. Znayduiąc się zresztą w takiém mieyscu, i w towarzystwie osób, dla których winny znał szacunek, nie zaniedbał swéy toalety. Z podróżnego mantelzaka dobył batystowéy koszuli z prześlicznemi koronkowemi mankietami, i z takimże samym gorsem, starannie upudrował swe czarne włosy, wychędożył i oczyścił swóy mundur trochę nadszarzany, wytarł kredą srebrne ostrogi, oraz pochew pałasza, włożył wyglansowane buty, i tak wystroiony, czekał z niecierpliwością obiadowéy godziny, w któréy zaprosić go miano.
Cezar iuż od nieiakiego czasu czynnym bydź zaczął, i ustawicznie przechodził się z sali iadalnéy do kuchni, i ztamtąd nazad powracał. Nakazawszy trumnę dla oyca kramarza, pośpieszył do Szarańcz, przygotować do stołu, którego cały ciężar na nim się opierał, iako na trzymaiącym klucze od kredensu. Druga ieszcze nie wybiła, gdy kapitan z wielkiém ukontentowaniem swoiém uyrzał wychodzącego z kuchni Cezara, na czele licznego za nim orszaku. Na ogromnym półmisku niósł on migdałową podlewą zaprawnego indyka, z taką postawą i tak zgrabnie, iak tylko bydź może doprowadzona zręczność starego dworaka.
Za nim ciężkim szerokim krokiem iakby na koniu siedział, będący na posyłkach u kapitana Lawton, dragon niósł prawdziwą szynkę wirgińską, którą iedna z krewnych Miss Peyton przysłała iéy w prezencie z Akkomak.
W trzecim rzędzie, szedł lokay pułkownika Welmer, niosąc w iednym ręku frykas z kurcząt, a w drugiéy ciepły pasztet z ostrzygami.
Pomocnik doktora Sytgreawa, postępował za niemi, trzymaiąc w obudwu rękach wielką kryształową salaterkę z wrzącą ieszcze zupą, któréy para występuiąc na iego okulary, wzrok mu do tego stopnia ciemniła, iż ledwie przyszedł do sali, musiał wprzód wazę postawić na ziemi, i szkło przetrzeć, aby mógł dowidziéć gdzie się miał obrócić.
Drugi dragon, zostaiący na służbie przy kapitanie Syngleton, znać przez wzgląd na słabość iego pana, i liczne ztąd zatrudnienia, obdarzonym był tylko dwiema pieczonemi kaczkami, na które mimo to, iż śniadanie kilkakrotnie powtórzył, mile ieszcze spoglądał, i parą z pieczystego apetyt swóy nasycał.
Chłopiec pokoiowy kończąc z resztą ów orszak, uginał się pod koszem, iaki mu kucharka z różnemi daniami, na głowę włożyła.
Cezar nauczony przez Miss Peyton, stosownie do iéy gustu, ustawiwszy na stole przyniesione potrawy, sam w tymże porządku co pierwéy wrócił do kuchni. Zgromadzono z resztą zwierzynę, ryby, różne ciasta, i stół z całą okazałością Amerykańską, zastawionym został.
Szczęśliwy zupełnie Cezar iż mu się tak dobrze udało stół ubrać, poszedł uwiadomić zebraną kompanię w salonie, iż dano do stołu.
Mimo licznych domowych zatrudnień nie zapomniała Miss Peyton o toalecie. Miała ona na sobie suknią materyalną, ciemno wiśniowego koloru, starannie zasznurowaną, i gdy wówczas ieszcze nie znano aby można modę z oszczędnością połączyć, szerokie u sukni falbany, przerabiane złotem garnirowaniem, więcéy były kosztowne niż gustowne. Kilka piór strusich na głowie, zdobiło wspaniałą postawę Miss Peyton, i szkoda że teraz zarzucono tę piękną, a nie tak drogą, kobiet ozdobę. Krótkie, szerokie swe rękawy, obszyte ona miała trzema rzędami równéy wielkości drezdeńskich koronek, które zachodziły aż do połowy iéy ręki, dość ieszcze świeżéy i białéy. Potróyny sznurek prawdziwych uryańskich pereł zdobił iéy szyię, a powyżéy piersi suknia na dwa złote guziczki znać dla tego była zapięta, (o co nam iednak posądzać nie wolno) iż doświadczenie lat czterdziestu nauczyło szanowną Miss Joannę Peyton, ukrywać przed światem zgasłe imaginacyi ludzkiéy powaby. Włosy w różnych zawinięte puklach, tak mocno upudrowane miała, iż nikt nie byłby wstanie poznać ich prawdziwego koloru, i w rzeczy saméy wynalazek ten bardzo był niegdyś dogodny osobom, którym rachować się nie chciało długich karbów lat swoich.
Ubiór Sary, w tém tylko różnił się od ubioru iéy ciotki, iż piór na głowie nie miała, i że suknia z niebieskiego atłasu, równym zrobiona kroiem, w gorsie była wycięta; że zaś dwadzieścia lat nie potrzebowały téy zasłony, iaką czterdzieści doradzało, kołnierzyk przeto z koronek zastepywał Miss Peyton opięcie. Kilka sznurków pereł, dyamentowe kolczyki, i potróyna ze sztucznych kwiatów na głowie girlanda, stanowiła iéy ozdobę.
Franciszka podobnie iak iéy siostra ubrana, dwa tylko wyiątki sobie zachowała, ieden że pudrowanych włosów, nie nosiła, drugi że korki u trzewików nie zwiększały na półtora cala, iéy wzrostu. Chociaż obydwa te szczegóły ubioru, zdawały się wcale niewygodne, powstawały iednak przeciw reformie wielbicielki dawnych zwyczaiów, które mimo chwalebnéy chęci utrzymania w nich narodowego stroiu, nie bez tego, żeby i własnych nie upatrywały korzyści. Franciszka zaś nie tyle przywiązana do mody, takie przenosiła ubranie, które łącząc przyzwoitą ozdobę z wygodą, nudnego wymuszenia nie wymaga. Wchodziła właśnie do salonu, gdy kapitan Lawton, który iuż się tam znaydował, spostrzegł przypadkiem z pod fałdów iéy sukni, w niebieski atłasowy trzewik starannie ubraną, małą wypukłą iéy nóżkę, i w duchu nie mógł iéy się dość odchwalić. Prawda, że taka noga, pomyślał sobie, niezdatna do strzemienia, ale zato w menuecie iakże pięknie wydawać się musi?
Wtém dano znać do stołu; doktór Sytgreaw wstał z krzesła, i z wszelką grzecznością światowego człowieka, podał rękę Miss Peyton, która aby równie nie uchybić etykiecie, wprzód nie poszła, póki rękawiczek nie włożyła. Sara z czułym uśmiechem towarzyszyła pułkownikowi Welmer.
Kapitan zaś Lawton zbliżył się do Franciszki, która go tylko końcami swych palców dotknęła, iakby mu tém chciała dać poznać, iż nie iego osobę ale zasługi ceniła, i te znaki do których i ten także należał, który iéy uczucia posiadał.
Zasiedli wszyscy do stołu i rozmowa coraz żwawszą bydź zaczęła; ieden tylko kapitan Lawton, co cały czas ani się słowa odezwał. Pan Warthon kilkakrotnie zwracał się do niego i o niektóre zapytywał szczegóły, lecz kapitanowi zdawało się niepodobna, aby można ieść i odpowiadać razem. Dopiero kiedy obrus zdięto, i tylko sam desser z butelkami na stole pozostał, wówczas nabrał Cycerońskiego ducha, wesołość malowała się na iego twarzy, i nalawszy sobie kieliszek szampana, zaproponował zdrowie maiora Dunwoodi.
Każdy przyznał mu słuszność: lubiono bowiem powszechnie Dunwoodiego, tak z męstwa, iak z iego czynów, i sam tylko pułkownik Welmer, przebieraiąc palcami po kieliszku, roztargnionym bydź się zdawał.
— Sądzę, Mości Panie Kapitanie, rzekł do niego, iż ten Pan Dunwoodi, otrzyma teraz wyższy stopień w woysku buntowników, za nieszczęśliwe zdarzenie, iakie spotkało korpus Angielski pod moiemi rozkazami będący?
Oprócz Jenerała Washingtona i swego Majora, Lawton nie znał nikogo na ziemi, komu mógłby ustąpić, i ieżeliby kiedy pozwolił przekonać sie w opinii swéy, to zapewne nie pułkownikowi Angielskiemu. Nalawszy sobie zatém na fantazyą, ulubionego nektaru, zmarszczył czoło, i piorunuiącém weyrzeniem zmierzył Pułkownika.
— Buntowników! zawołał, powiedz co przez to rozumiesz? Major Dunwoodi służąc w woysku Stanów Zjednoczonych Ameryki północnéy, ieżeli walczy i krew swoię przelewa, to zapewne nie dla żadnych innych widoków, tylko aby skruszyć więzy, iakie nam samowolność Wielkiej Brytanii narzucić chciała. Jeżeli otrzyma wyższy stopień, znać że na niego zasłużył, kiedy mu go wdzięczność narodu przyznaie. Co do nieszczęśliwego zdarzenia o którém mówisz, znay iż powinieneś nazywać się szczęśliwym, gdyś od kawaleryi Wirgińskiéy zwyciężonym został.
— Nie myślę wcale spierać się o słowa, rzekł Pułkownik z pewną pogardą, i równą obawą. Lecz iakże nie uważać za nieszczęście, kiedy woysko swego wodza utraci?
— Zdarza się téż często, że téż woysko cierpi z nieumieiętności swoiego wodza, odpowiedział Lawton z przymówką, wyzywaiącą na słowa.
— Miss Peyton, racz nam podać zdrowie, rzekł Pan Warthon niespokoyny, iżby nie przyszło do kłótni, lub żeby wczém nie zasiągniono iego zdania.
Krewna iego schyliła głowę z powagą, i Henryk nie mógł się utrzymać ze śmiechu, słysząc swą ciotkę wymawiaiącą imię Jenerała Montrose.
— Żaden wyraz nie iest tak dwuznaczny, iak nieszczęście, rzekł doktór nieuważaiąc iż iego gospodarz do czego innego chciał zwrócić dalszą rozmowę. Jedni niemaiąc prawdziwego dobra na ziemi, sami tworzą sobie nieszczęścia, drudzy nie staraią się, niw dbaią, aby ie odwrócić i wtenczas płaczą, gdy go iuż doznaią; nayszczęśliwszy kto przyłożywszy rękę do serca, czyste maiąc sumienie, wyższym bydź umie nad losu przygody, które równie iak uciechy i rozkosze, są życia naszego udziałem.
— Co do mnie, rzekł Lawton, nie znam innego nieszczęścia nad to, iż takiego wina w obozie nie daią.
— Mocno się cieszę, iż podobało ci się Kapitanie, rzekł Pan Warthon; ieżeli pozwolisz, ieszcze ieden kieliszek z tobą wypiię.
— Dwa kiedy każesz, zawołał Kapitan napełniaiąc swóy kieliszek winem, i ciągle wpatruiąc się w Welmera: wnoszę toast, a kto honor kocha niech go ze mną spełni; pole bitwy, równość woyska, zwycięztwo odwadze.
— Zcałcgo serca wypiiem ztobą Kapitanie, rzekł Doktor biorąc się także do kieliszka, lecz pozwól przyłączyć życzenie, aby nieprzyiaciel nie zbliżał się nigdy do ciebie nad wystrzał pistoletu, i żeby przed każdą potyczką twóy pałasz przytępiał.
— Archibaldzie Sytgreaw, zawołał Lawton, rozwalaiąc się na stole, iak w kordegardzie, nie mogłeś iuż gorszego wymyśleć życzenia.
Miss Peyton, sądząc iż nie wypadało damom dłużéy pozostawać przy stole, dała znak swym siostrzenicom, i wszystkie trzy wstały w tym momencie.
Lawton mimo to, iż go Bachus na wpół rozmarzył, poznał iednak iż za nadto w takiém towarzystwie posunął rubaszność swoię, i przepraszać zaczął siedzącą obok siebie Franciszkę, która przez dobroć swą, iako téż przez wzgląd na mundur iego, by go lepiéy przekonać, iż obrażoną nie iest, zostać dłużéy chciała, chociaż spodziewała się, iż iéy siostra dłużéy iak miesiąc tryumfować z tego zdarzenia zechce. Lecz iuż było za późno: ciotka iéy i siostra przy drzwiach na nią czekały, musiała zatém i ona póyść za niemi. Pan Warthon pod pozorem także nagłych zatrudnień, przeprosił swych gości, i wraz z synem do swoich wyszedł pokoiów.
Po oddaleniu się dam, doktór wolny od wszelkiéy subiekcyi, zapalił sobie sygaro, i tak ie w ustach swych ułożył, aby mu nie przeszkadzało w mówieniu.
— Jeżeli cokolwiek może osłodzić niewolę, rzekł grzecznym tonem Pułkownik, to w towarzystwie takich dam, iakie nas opuściły, zapomnieć można o cierpieniach, przenosząc się w szczęśliwszą marzeń krainę.
Sytgreaw spoyrzał na czarną iedwabną chustkę, zawiązaną na szyi Pułkownika Angielskiego, i otrząsnąwszy małym palcem popiół swego sigara:
— Masz racyą Pułkowniku, rzekł, dobroć i miłość maią wpływ na stan moralny człowieka, które nierozdzielny maią związek z stanem iego fizycznym. Lecz do przywrócenia słabości, lub przypadkiem utraconego zdrowia, potrzeba ieszcze więcéy niż dobroci i czułości, światło.......
W tém doktor spostrzegłszy szyderski uśmiéch Kapitana Lawtona, który nabrawszy lapsus linguae zaczął przychodzić do siebie, tak tém był się zmieszał, iż nie wiedział, co daléy miał powiedzieć, i utracił zupełnie materyą szumnie zaczętéy rozmowy.
— W podobnym przypadku, rzekł niezrozumiale: to... tak iest....... światło nauki, czyli wiadomości które pochodzą, ze światła...... Głośny śmiech Kapitana przerwał mu mowę, i do reszty go pomieszał.
— Wytłómaczże się iaśniéy, bo nie rozumiem co chcesz powiedzieć.... rzekł Welmer kosztuiąc swe wino.
— Tak Pułkowniku! rzekł Sytgreaw obracaiąc się tyłem do Lawtona, powiadam, że kataplazm z ośródku chleba, i z mleka iak tu używaią, nie wiele na stłuczenie pomaga.
— Tém gorzéy! do kata! tém gorzéy, złapałeś się Doktorze! zawołał Lawton, powracaiąc do zwyczaynego swego tonu.
— Nie odwołuię się téż do nikogo, tylko do Pułkownika Welmer, odpowiedział z gniewem Sytgreaw, do męża, którego znakomite talenta i wysoka edukacya zaleca.
Pułkownik dał poznać uśmiechem, ile mu to rzucone kadzidło pochlebiało.
— Doświadczałeś zapewnie w szeregach — swoich, iakiego nadużycia ludzkości dopuszczali się żołnierze, któremi Kapitan Lawton dowodzi.
Pułkownik poprawiwszy się na krześle z większą słuchać zaczął powagą.
— Nie tayno ci bydź musi, Pułkowniku, iż dragoni Wirgińscy znani z olbrzymiéy swéy siły, orężowi swoiemu iedynie ufaiąc, żelazną ręką tłumią wszelkie nauk światło: że rany od ich pałasza zadane, mimo całego wysilenia, i sztuki naybiegleyszego lekarza, uleczone iuż bydź nie mogą. Teraz zdaię się na ciebie Pułkowniku, pewien iż odpowiedź moia tryumfować mi pozwoli: twóy korpus nie byłby równie porażony, gdyby naprzykład w mieysce głowy, poprzestać chcieli na odcięciu prawéy ręki, żołnierzom twoim?
— Zawcześnie uprzedzony, mógłbyś się zawieść doktorze, odpowiedział obrażony Pułkownik tém szczególnieyszém zapytaniem.
— Czyby i tak sprawa wolności naszéy miałaby bydź niesprawiedliwością, i uciskiem obcych stargana, dodał doktór, niezważaiąc na odpowiedź Pułkownika.
— Przyznam się, rzekł Welmer z żywością, iż nie rozumiem, w czém zbuntowanie się wasze, uważacie za użyteczne sprawie wolności.
— Sprawie wolności! powtórzył doktor z naywiększém zadziwieniem. Sprawiedliwy Boże! za cóż więc walczemy?
— Aby żyć w niewoli, odpowiedział Anglik z miną przywięzuiącą ważne znaczenie do swego twierdzenia, aby powstaiąc naprzeciw praréy władzy, pełnego dobroci Monarchy, oddać rządy kraiu w ręce gminu, którego wyuzdana swawola, późniéy was samych, swobody wasze rozszarpie. Dzieci iednéy matki, nigdy żyć z sobą w zgodzie nie będziecie.
— Żyć w zgodzie nic będziemy! zawołał Doktor, osłupiały na takie bluźnierstwo téy sprawy, którą on za świętą uważał.
— Zapewne, nie było bowiem ieszcze przykładu na ziemi, aby która z Rzeczypospolitych utrzymała się długo, tem więcéy, ze kongres wasz, ogłosił równe wszystkim stanom używanie praw cywilnych.
— Wszystkie narody rządzone mądrością i cnotą, zaprowadziły u siebie tę świętą ustawę, iż wszyscy w obliczu prawa są równi.
— Jeżeli tak bardzo sprzyiacie równości, czemuż niewolnikom swoim nie nadaiecie tych swobód, których używać pragnęlibyście sami?
Kończąc te słowa, zdawał się bydź przekonanym, iż swém zdaniem przeważył opinie Doktora, równie iak siedzącego spokoynie, w milczeniu Kapitana.
Każdy bowiem Amerykanin, widział się bydź upokorzonym, gdy musiał się usprawiedliwiać z czynionych kraiowi swoiemu zarzutów. Jego uczucia i zapał w takim razie stawały się podobne do obrony niewinnie oskarżonego człowieka, który więcéy czuie zniewagę swoię, niż z niéy potwarcom swym wytłómaczyć się może.
— Wolność nasza, odpowiedział doktor, zasadza się na zabezpieczeniu w ogólności każdemu osoby, i maiątku iego, poszczególnie zaś na wpływie narodu, do Rządu ograniczonego w swéy władzy. Przeżywszy niespełna wiek ieden, w upodleniu i niewoli, ocuciliśmy się nakoniec z letargu, i iuż więcéy ulegać nie myślemy ludowi, który o dwa tysiące mil od nas odległy, korzystaiąc z naszéy niemocy, chciwy naszych bogactw, chciał nas przywłaszczyć sobie, i na téy drodze, polityczne swe działania założył. Nie mówię bynaymniéy, abyście nas uciemiężali; dziecię zresztą podlegać musi doyrzalszemu wiekowi, lecz gdy sił nabędzie, i w lata wzrośnie, dla czegóż samo nie ma myśleć o sobie?
— Powiedzże mi, czemuż z tak pięknémi zasadami, nie myślicie o uwolnieniu waszych bliźnich, jęczących u was w niewoli?
Sytgreaw popił winem, odkaszlnął, i z zapałem iaki tylko przekonanie o słuszności swéy sprawy wzniecić może, odpowiedział:
— Pułkowniku! z początkiem prawic świata, mocniéyszy deptał zawsze po karkach słabszych od siebie. Wszystkie religie, wszystkie rządy, pod iakiemi bądź formami, przeszłe czy teraźnieysze, wprowadziły u siebie niewolę, i niema dotąd w Europie narodu, który nie zna, lub nie znał tego nieszczęśliwego rodu ludzkiego upodlenia.
— Spodziewam się, iż wyłączyć od tego zechcesz Państwo Wielkiéy Brytanii.
— Bynaymniéy, odpowiedział Doktór z zapałem, nie tylko że ią nie wyłączam, ale nadto mam prawo uskarżać się na nią, iż wszelkich wad rządu naszego, ieżeli są iakie, ona była początkiem i źródłem. Wszakże spokoyna, bogata, od nikogo dotąd nie napadana kraina nasza, mogła obeyść się bez Angielskich zwyczaiów, które nas w niewolnicze wprowadziły poddaństwo, i do wszelkich dzieiących się u nas bezprawiów dało powód. Mamy iednak nadzieię, iż z postępem czasu, w miarę wzrastaiącéy oświaty, i niewolnicy nasi uskarżać się nie będą na ziemię naszą, używaiąc wspólnie tych dobroczynnych natury darów, iakie Opatrzność zarówno, przeznaczyła dla wszystkich.
Przypomnieć sobie zechcą czytelnicy nasi, iż kiedy to doktor Sytgreaw mówił, upłynęło lat czterdzieści, i że na szczęście ludzkości, przepowiednia iego ziszczoną została.
Przekonany Pułkownik Angielski, iż dalsze spieranie się mogłoby bydź innych nieprzyzwoitości skutkiem, wstał od stołu i przyszedł do salonu, połączyć się z damami. Tam zasiadłszy miedzy Miss Peyton i Sarą, z nierównie większą przyiemnością, przypominał im niektóre zdarzenia w czasie ich bytności w New-York, oraz bawił ich rozmaitemi anegdotami, iakie po ich wyieździe zaszły. Miss Peyton nalewaiąc herbatę z zwykłym swym wdziękiem, zupełnie była uszczęśliwioną zbiorem tylu ważnych dla niéy szczegółów. Sara słysząc pochlebne Pułkownika wyrazy, do niéy często zwracane, bardziéy ieszcze sobie nim serce zaięła. Franciszka zaś nie spuściła oka z krosienek, na których zwykłe swe haftowała roboty.
Przytoczona przez nas powyżéy rozmowa, pogodziła zupełnie doktora z Lawtonem; obydwa odwiedziwszy raz ieszcze słabego Syngletona, pożegnali się z damami i iechać z sobą mieli do Cztero-Kątów: Kapitan dla połączenia się ze swym oddziałem; Sytgreaw zaś celem zwiedzenia rannych, których staraniom swego podchirurga powierzył, lecz wyieżdzaiąc zatrzymani zostali przed bramą nowém zdarzeniem, które w przyszłym opiszemy rozdziale.




ROZDZIAŁ IV.

Nie widzę iuż na czoło starca spadaiących,
Tych ubielonych włosów, szacunek rodzących;
Już on w swoiém spoyrzeniu, więcéy nie dziedziczy
Téy proszącéy postawy, téy wdzięczuéy słodyczy.
On na łonie szczęścia spoczywa w téy dobie,
I dla czegóż myśl wsmutnéy zatapiać żałobie?
O tym, który iuż palmę pozyskał zwycięztwa
I swoiéy cierpliwości, i swoiego męztwa.

Krabbe.

Przyiętym iest w Ameryce zwyczaiem, iż pochowanie zmarłego, nigdy dłużéy nad dwadzieścia cztery godzin trwać nie może, tém więcéy Harwey w przykrém położeniu swoiém, nie miał potrzeby zwlekać pogrzebu oyca swoiego. Kilku pobliższych sąsiadów, zebrało się na oddanie ostatniéy nieboszczykowi posługi. Orszak ten żałobny przechodził właśnie koło bramy w Szarańczach, kiedy Lawton z Sytgreawem wyieżdzać mieli. Czterech ludzi niosło na barkach trumnę z zwłokami John Bircha, czterech zaś innych przeznaczonych było, aby zmieniać pierwszych, i wspólną im bydź pomocą.
Kramarz postępował wolno za trumną, a obok niego Katy Haynes grubą okryta żałobą, swe ciężkie rozwodziła żale. Pan Warthon wraz z synem szedł za niemi, sześć zaś osób i kilkoro dzieci, kończyło ten smutny obchód.
Kapitan zbliżaiąc się ku bramie, zatrzymał konia, i oczekiwał na przeyście owéy małéy drożyny, którą wdzięczność, przyiaźń, lub znaiomość sprowadziła na wypłacenie ostatniego hołdu, biednemu, lecz z poczciwości swoiéy wszystkim znanemu starcowi. Harwey od wyiścia z domu ciągle oczy maiąc w ziemię spuszczone, ledwie że ie piérwszy raz podniósł, gdy spostrzegł naygłównieyszego swego nieprzyiaciela, i z razu iuż chciał był uciekać, gdyby chwila rozwagi nie kazała mu zapomnieć o własném niebezpieczeństwie, aby powinności syna dopełnił. Nie bez zadrżenia iednak przeszedł obok Lawtona, który zdjął kapelusz, i wraz z doktorem udawszy się za ciałem, w głębokiém obok siebie iechali milczeniu, dopóki konwóy pogrzebowy na drogę do cmentarza prowadzącą nie zawrócił.
Wówczas Lawton chciał mu towarzyszyć na samo mieysce, lecz gdy mu Sytgreaw przedstawił, iż spóźnią się do Cztero-Kątów, obydwa zmówiwszy wieczny odpoczynek za duszę zmarłego, zwrócili konie, i zmierzchającą się iuż porą do tego miasteczka zmierzali.
— Ze wszystkich sposobów iakie człowiek obmyślił sobie do złożenia szczątków swoich, który ci się naylepiéy podoba? zapytał W końcu doktor towarzysza swego. W iednych kraiach zostawiaią ciało ludzkie na pożarcie ptastwa, i drapieżnym zwierzom, w innych namaszczaią ie z wielkiém staraniem, aby ile można naydłużéy zachować ie od zgnilizny. Owdzie owe szlachetne, rozumne iestestwo, niszczą na stosie ognia, tutay zaś powracaią ziemi, co iéy iest własnością. Każdy naród ma w tym względzie swoie zwyczaie? któremuż pierwszeństwo nadaiesz?
— Wszystkie bez wątpienia są bardzo przyiemne, odpowiedział Kapitan, oglądaiąc się ieszcze na znikający im z oczu orszak żałobny; lecz sam iak myślisz w téy mierze?
— Zwyczay iakiśmy przyięli, nayrozsądnieyszym zapewne iest ze wszystkich, gdyż ciało leżąc spokoynie w ziemi, łatwo bydź może wydobyte, i na każdy wypadek rzucić światło nauce naszéy, tak ieszcze potrzebne. Ah! Kapitanie! bardzo rzadko doświadczam tego prawdziwego dla mnie ukontentowania, niżelim spodziewał się wchodząc do woyska.
— Ileż razy naprzykład do roku?
— Dwanaście! naywięcéy na honor ci powiadam, i to iedynie co z przypadkowych potyczek korzystać mogę, inaczéy w woynie żołnierze nasi rąbią bez litości, że zawsze trudno mi znaleźć, pomiędzy trupami takiego, coby mi do mego rozbioru mógł bydź użytecznym; słowem szczerze ci powiadam, że i dwunastu nie mam nawet do roku.
— Dwunastu! iak to! znowu, kiedy ia sam więcéy ci ich przez rok dostarczę.
— Ah Lawtonie! gdybyś choć raz chciał się przekonać, iż ranni twoi, na nic nie przydadzą się sztuce lekarskiéy: gdyż rąbiesz bez względu i uwagi na ludzkość samą. Jako twóy przyiaciel, nie mogę zamilczeć iż masz barbarzyński sposób walczenia. Nietylko że bez potrzeby odbierasz życie, równym swym bliźnim, ale nadto ich ciała, światłu naszéy nauki nieużytecznemi czynisz.
Lawton znaiąc doktora, iż kiedy w tym przedmiocie rozwodzić się zaczął, milczenie naylepszym do uspokoienia go było środkiem, udał, że go nie uważał, i słowa mu nie odpowiedział. Sytgreaw raz ieszcze obeyrzawszy się na cmentarz, westchnął głęboko. Jaka szkoda, rzekł, że nie mam czasu wydobyć z grobu téy nocy, owego nieboszczyka, który naturalną śmiercią zszedłszy z tego świata, bardzoby mi przydał się do mego rozbioru: wszakże on był oycem téy kobiety, którą widzieliśmy dziś zrana.
— Jakto! téy Pani doktorowéy? rzekł Kapitan z złośliwym uśmiechem, co towarzysza iego w zły humor wprowadzać zaczęło: nie, nie, to była iego służąca, dozorczynia, zastępuiąca mieysce urzędnika zdrowia. Nieboszczyk był oycem Harweya, Kramarza, sławnego szpiega!
— Jak to! tego co cię zkonia zrzucił.
— Zrzucił! nie byłem ieszcze zrzucony przez nikogo, upadłem przypadkiem, że się potknął móy Roanake, i obydwa pocałowaliśmy ziemię.
— Musi bydź trochę za ostra, rzekł żartobliwie doktór, gdyż dotąd nosisz ieszcze ślady sińców na twarzy. Lecz to naywiększa szkoda, iż odkryć nie można gdzie się ten Szpieg niegodny ukrywa?
— Ukrywa! wcale nie; szedł za ciałem oyca swoiego.
— Jak to! i pozwoliłeś mu spokoynie przeyść obok siebie, zawołał Sytgreaw zatrzymuiąc swego konia. Wracaymy i złapmy tego łotra! wieczorem każesz go ieszcze powiesić, a iutro zrana zaraz dyssekcyą z nim miéć będę.
— Wstydź się doktorze Archibaldzie! chceszże zatrzymywać człowieka, oddaiącego oycu ostatnią posługę? Bądź tylko cierpliwym, i mnie zaufay, którego kolwiek bądź dnia wszystkie mu iego sprawki zapłacę.
Sytgreaw nie bardzo był kontent, z téy iak nazywał zwłoki sprawiedliwości, i nie mogąc dość wydziwić się umiarkowaniu Kapitana, iechał z nim daléy, rozprawiaiąc o organizacyi, i różnych funkcyach ciała ludzkiego.
Są osoby, które tylko przy ludziach płakać mogą: i Katy Haynes należała także do ich liczby, i rzewliwie łzy ronić zaczęła, skoro spostrzegła, iż wchodząc na cmentarz wszystkie kobiety, idące za pogrzebem, na nią swe oczy zwróciły. Harwey ciągle smutny, milczący, żadnego nie wydał westchnienia; lecz gdy trumnę spuszczano do grobu, i zasypywać ią ziemią zaczęto, śmiertelna wówczas bladość, twarz iego pokryła, drżał cały, iakby konwulsyami trzęsiony: ledwie że mógł utrzymać się na nogach, założył ręce na piersiach tłumiąc w sobie ciężkie serca bicie, i w całym nim widać było, iż okropna boleść rozdzierała iego duszę. Wyszedł iednak zwycięzcą z téy walki, którą natura między czułością, a rozsądkiem podzieliła: wyprostowała się iego postać, rozpacz ustąpiła z iego twarzy, i wzniósłszy oczy do nieba, zdawał się tam znaleźć źródło pociechy dla siebie. Wkrótce grób usypano, przyiaciele zmarłego zieloną pokryli go darnią, i na pamiątkę trwalszą nieraz od marmurów i spiżów, kamień połowy u nóg złożyli.
Towarzyszący pogrzebowi uklękli w końcu na ziemi, i zwykłe za iego duszę odmówili pacierze.
— Dziękuię wam, rzekł Harwey; te były iego słowa, które mógł wymówić. Wszyscy zresztą do domów rozchodzić się zaczęli, i Harwey wraz z Katy Haynes do swego wrócili mieszkania. Prosto z cmentarza, przyłączył się był do nich człowiek, którego w okolicach znano pod imieniem Spekulanta; Katy nie bardzo rada była z tego towarzystwa: lecz Kramarz przyiął go uprzeymie, podał mu stołek, i iak zdawało się z ich rozmowy, zaproszonym był do tych odwiedzin. Słońce zachodzi, rzekł Harwey do niego, czas mnie nagli, masz tu kontrakt sprzedaży domu i rzeczy moich, przeyrzyi go sobie, i swoię w téy mierze powiedz mi decyzyę.
Przybyły przeyrzał podany sobie kontrakt z tą powolnością iaka iest właściwa tym, którzy nad swą sferę, daléy iak w sylabizowaniu posunąć się nie śmieli. Harwey zaś tymczasem zbierać zaczął różne sprzęty, do sprzedaży podane. Już był powiedział Katy Haynes, iż oyciec iego żadnego nie zrobił testamentu, że całą po nim puściznę sprzedać zamierzył, oprócz staréy biblii, którą na pamiątkę zachował dla siebie, a którą gdy mu ona do nowo sporządzonéy skrzynki schować miała, spostrzegła obok tego dzieła, leżące sześć srebrnych łyżek, i zawołała z żywością:
— A łyżki Harweyu; łyżki! iak się ożenisz potrzebne ci bydź mogą.
— Nigdy żenić się nie myślę, odpowiedział oboiętnie.
— Jesteś panem siebie Harweyu, lecz gniewać się za to na mnie nie masz powodu. Wszakże do ożenienia nikt musić cię nie będzie.
Nie bez wzruszenia i żalu postrzegła ona, iż dom, w którym tak długo mieszkała, sprzęty, co iéy do użytku służyły, zgoła maiątek cały, któren iak własny uważała, przechodził w obce ręce, niezostawiaiąc nic dla niéy nad samo wspomnienie, przeżytéy życia połowy. Zawiedzione iéy nadzieie, wybór w drogę Harweya, czekaiące ią ubóstwo, w nagrodę poniesionych usług, tém mocniéy żal iéy zwiększało.
— Przyznam się, iż mam nieiaką obawę w tém nabyciu, rzekł z resztą spekulant; kontrakt odczytawszy.
— Jaką obawę? zapytał Harwey.
— Lękam się, aby do mnie rygoru sprawiedliwości, rozciągnąć nic chciano. Wiem iż iesteś śledzony, i że maiątek twóy zabranym ci bydź może. Jeżelibym przeto w takim stanie rzeczy odważył się, dać ci za wszystko czterdzieści funtów szterlingów, i tak przepłaciłbym ieszcze realną wartość.
— Nie mogą zabierać tego, co do mnie należeć nie będzie, zresztą znanym tu iesteś za gorliwego republikanina, i bądź pewien, iż ciebie od praw własności twéy nie odsądzą; zalicz mi w końcu dwieście dollarów, a natychmiast ci dom z ogrodem oddam.
Wymawiaiąc te słowa, smutek pokrył twarz iego, któż bowiem bez goryczy marnotrawi siedzibę oyców swoich, i własne rodzinne siedlisko, aby wyzuwaiąc się z niego, tułaczem po świecie został.
— Powiedz raczéy sto dollarów, a umowa pomiędzy nami skończona.
— Skończona! zdaie się iż nią była, kiedyśmy ią zrana ułożyli.
— Nic nie ma skończonego, dopóki skutek nie nastąpi, a iak w kupnie, dopóki pieniądze zaliczone nie są.
— A wszakżem ci oddał kontrakt sprzedaży?
— Bez wątpienia, mógłbym go teraz nawet zatrzymać, i na mocy iego dom obiąć w possessyą, chociażbym ci nie oddał pieniędzy. Lecz żem poczciwy, takich zysków nie chcę. Daie ci sto pięćdziesiąt dollarów. Chcesz, bierz należytość swoię. I to mówiąc liczyć zaczął pieniądze na stole.
Harwey zbliżył się do okna, i nie bez zadrżenia uyrzał, iż słońce zachodzić iuż zaczęło. Wiedział on, na iakie narażał się niebezpieczeństwa, zostaiąc dłużéy u siebie, z tém wszystkiém nie mógł przenieść na sobie, iż tak niegodnie oszukanym został w sprzedaży, o którą kilką wprzód godzinami ułożył się.
— To dobrze, rzekł spekulant, kiedy nie chcesz kończyć ze mną, chowam pieniądze, ale iutro rano może znaydziesz iakiego innego kupca, co za cały twóy maiątek, nie da nawet setnéy części dollara.
— Przyimiy Harweyu, przyimiy! rzekła Katy, widokiem pieniędzy złudzona.
Usłuchał kramarz iéy rady. Stało się! zawołał, przyimuię! dom do ciebie, pieniądze do mnie należą.
Wtych słowach zgarnął ze stołu sto pięćdziesiąt dollarów złotem odliczonych, i wydzielaiąc pewną część dla Katy, rzekł do niéy: gdybym miał inne sposoby zapłacenia zasług twoich, wolałbym wszystko utracić, niżeli pozwolić iżbym, takim podstępem zdradzonym został.
— Możesz ieszcze i to utracić, co masz, rzekł spekulant z piekielnym uśmiechem, wychodząc z nowo odziedziczonéy Birchów dziedziny.
— Dobrze mówi, rzekła Katy za nim spoglądając, zna ciebie Harweyu, i równie zemną myśli, iż wszystkie twe zbiory, zabiegi, starania twoie, nigdy żadnego nie przyniosą ci pożytku, ieżeli nie będziesz miał kogo, ktoby szczerze zaymował się tobą, i swóy własny interess do twego przywiązał.
Kramarz zaięty swym w drogę wyborem, zdawał się nie uważać na to przedstawienie, zawsze życzliwéy Katy, która wdzięczna oycu, przywiązana do syna, lat tyle w słodkich przeżywszy nadzieiach, chociaż w nich zawiedziona, choć iéy wynadgrodzenie nie odpowiadało kilkoletnim zasługom, chociaż z resztą Harwey Birch oziębłym zawsze dla niéy okazywał się, w chwili iednak, gdy wiecznie rozłączyć się iuż miała z tym domem, gdzie część wieku swoiego przeżyła, smutek i litość nad losem swych panów, odezwały się w iéy duszy.
— Gdzież póydziesz teraz Harweyu? gdzież znaydziesz przytułek dla siebie, zapytała go z niezwykłém sobie wzruszeniem.
— Gdzie mnie Bóg obróci.
— Prawda że wszystko iest w mocy stwórcy naszego. Człowiek iednak sam musi myśleć o sobie, i żyć z ludźmi, dopóki iest na téy ziemi.
— Biednemu Bóg tylko iest iedyną nadzieią, i wsparciem.
— Wszystko to bardzo pięknie Harweyu; lecz widząc rzeczy iak są, i iak bydź powinny, szczerze ci powiem, iżbyś powinien obrać sobie stałe mieszkanie, lepsze i dogodnieysze od tego, iakiegoś się pozbył, w okolicach bardziéy korzystnieyszych dla twoiego handlu, i pomiędzy mieszkańcami wiecéy przyiacielskiemi, niżeli są tuteysi.
— I owszem okolice te są bardzo powabne, mieszkańcy poczciwi i ludzcy, lecz cóż mi to wszystko teraz znaczy! świat wszędzie iest równym dla mnie, wszędzie moia oyczyzna, wszyscy odtąd są obcy, nieznani dla mnie na świecie.
To mówiąc pieniądze które do swego kramiku chował, wyleciały mu z ręku, i omdlały upadł na krzesło.
— Czyż i mnie Harweyu, zawołała Katy biorąc go za rękę, i mnie iuż zapomnieć myślisz? postać moia iestże równie obcą dla ciebie?
Birch ponurem spoyrzał na nią weyrzeniem, wyraz czułości malował się w iego rysach, i do iego serca przemawiał. Ścisnąwszy ią przeto za rękę, osłabionym rzekł do niéy głosem:
— Nie, dobra kobiéto, nie: nigdy mi obcą nie będziesz. Gdy mnie inni prześladować będą, gdy mnie spotwarzą, i ucisnąć zechcą, ty może iedna oddasz mi sprawiedliwość, i kilka słów przemówisz na obronę moię.
— Wszędzie, i w każdym czasie! zawołała Katy, z coraz bardziéy wzmagaiącym się zapałem. Tak iest Harweyu! bronić cię będę do saméy śmierci moiéy. Wszak wiesz iak byłam przywiązaną do oyca twojego, a któż kochaiąc oyca, syna nienawidziéć może? cóż mi zresztą do tego, że należysz do sprawy Króla. Powiadaią, iż to ma bydź Monarcha wspaniały, i sprawiedliwy, tylko że Ministrowie używaiąc iego imienia, dopuszczaią się różnych bezprawiów, i nas ciemiężą.
Kramarz wstał, i prędkim krokiem przechodzić się zaczął, iego oczy zdawały się bydź obłąkane, w twarzy wyryta boleść, z pewną godnością złączona.
— Gdym go przeżył, zawołał Harwey, nie ma komu mnie wspierać, ani w taynikach serca moiego nikt więcéy czytać nie będzie. Przeszedłszy tyle niebezpieczeństw tylu prześladowaniami znękany, iakąż dla mnie było pociechą, odebrać iego błogosławieństwo, i z ust iego pochwałę czynów moich usłyszeć! Lecz iuż nie żyie! dodał obracaiąc się ku izbie oyca swoiego, i któż mi teraz słuszność przyzna, kto sprawiedliwym dla mnie bydź zechce?
— Harweyu! Harweyu! wołała na niego błagaiącym tonem Katy, lecz ten zdawał się bydź głuchym, obłąkanym spoglądał wzrokiem, i tylko lekki uśmiech lica iego ożywił.
— Lecz on, rzekł: znał mnie ieszcze nie wiele, wiedział mało; przyznawał mi skrycie, czego publicznie zaświadczyć nie mógł: bolesno iest cierpieć niewinnie, okropniéy ieszcze umierać w niesławie!
— Nie mów więcéy o śmierci Harweyu, zawołała Katy, z trwogą spoglądaiąc obok siebie, i przykładaiąc trochę drzewa na komin dla lepszego w izbie światła.
Minęła zresztą słabość Harweya. Strata oyca, wspomnienie tylu niebezpieczeństw iakie przebył, i tych, które go ieszcze czekały, stały się do niéy powodem. Lecz rozsądek przemógł wkrótce cierpienia, i ieżeli czuł, więcéy ieszcze zastanawiać się umiał, nigdy w naygorszym razie nie oddaiąc się rozpaczy. Nie uważał on, kiedy się ściemniło, i gdy spostrzegł iż go noc zaskoczyła, przywiązał czém prędzéy swą skrzynkę, i wziąwszy Katy za rękę: niech cię Bóg wspiera, dobra kobiéto, rzekł do niéy: wszystko co w tym domu zostaie należy do ciebie; byway zdrowa nie zobaczemy się iak.....
— W królestwie wieczności, zawołał głos, na któren zadrżał nieszczęśliwy Kramarz.
— Jak to! iuż, iuż, znowu nowy kramik, dodał Skinner. Łotrze! widać żeś czasu darmo nie tracił.
— Mało ieszcze nasyciłeś się mą krzywdą? zawołał śmiele Harwey. Nie dość że dla ciebie iuż w ostatnich chwilach umieraiącego oyca, tyś mnie zruynował, i cały móy maiątek mi wydarł? Czegóż więcéy chcesz odemnie?
— Krwi twoiéy.
— Tak, aby odebrać naznaczoną nagrodę. Równie iak Judasz, chcesz się ceną méy krwi zbogacić.
— I śliczną ceną! pięćdziesiąt gwineów, to nie bagatela, ieszcze takiém złotem, iakiém ta stara czarownica płaci, rzekł Skinner pokazuiąc na Katy.
— Masz zawołała, masz tu piętnaście gwineów, pozwól Harweyowi godzinę czasu, i natychmiast nas opuszczay.
— Godzinę! rzekł Skinner, mierząc pieniądze oczyma.
— Tak nie więcéy — Weź, i zrób te przynaymniéy łaskę.
— Stóy! zawołał Harwey, nie ufny temu złoczyńcy.
— Nie potrzebuję iéy zaufania, rzekł Skinner, chowaiąc do kieszeni piętnaście gwineów: nie chciałem od niéy tylko pieniędzy, i te trzymam w mém ręku. Co do ciebie nie długo odpowiesz mi na szubienicy za zuchwałość twoię. Daléy, marsz.
— Niech i tak będzie! rzekł kramarz poddaiąc się swemu przeznaczeniu. Prowadź mnie do Majora Dunwoodi. Surowy, i mściwy, nad nieszczęśliwym litować się iednak umie.
— Do Maiora Dunwoodi! nie, nie! tak długiéy podróży nie mam ochoty odbywać, w towarzystwie takiego, iak ty łotra. Zresztą ten Pan Dunwoodi, pozwolił uciéc dwom, czy trzem buntownikom. Kapitan Lawton iest tu trochę bliżéy, i w iego ręce oddać cię myślę. Co mówisz? wszakże ci to podchlebiać powinno, że będziesz wieczerzał z kapitanem Lawton, i że dziś ieszcze możesz bydź w raiu. Spodziewam się, że przecie i kapitan każe mi wypłacić przyrzeczoną nadgrodę, równie iak i Major.
— Odday mi moie pieniądze, albo uwolnyi Harweya, zawołała Katy, podwóyną trwogą zmięszana.
— Twoie pieniądze! myślisz-że, iż za piętnaście gwineów, wyrzeknę się pięćdziesięciu? nie: tego nie zrobię, może ieszcze masz ich więcéy, to lepiéy odday sama, albo nam powiedz, gdzie swe skarby ukrywasz, czy tylko nie w tém łóżku?
W tych słowach uderzaiąc pałaszem po sienniku i poduszkach, z barbarzyńskim uśmiechem znayduiącą się w nich wełnę, i słomę, rozrzucał po izbie.
— Jeżeli są iakie prawa w kraiu, zawołała Katy, któréy utrata pieniędzy o wszelkiém niebezpieczeństwie zapomniéć kazała, muszę uzyskać sprawiedliwość, za podobny rozbóy, kradzież, napaść!
— Prawa kraiowe zapewne są bardzo ostre, rzekł z zimną krwią Skinner, lecz życzę ci równie i na to pamiętać, że móy bagnet dłuższy od twego ięzyka, iest u mnie prawem i karą, którą natychmiast wymierzam.
Sześciu do ośmiu oprawców weszło za swoim wodzem, i przy drzwiach stanęło. — Za niemi iakiś człowiek ukrywać się zdawał; lecz gdy kilka ździebeł słomy wpadło do komina, i bladym połyskiem oświeciło izbę, poznał w nim kramarz owego spekulanta, który od niego dom kupił. Że zaś z układną miną mówił po cichu, do iednego ze zbóyców stoiącego przed sobą; Harwey łatwo mógł się domyśleć, iż był ofiarą ułożonéy zdrady, pomiędzy nim a Skinnerem. Z początku albowiem iuż całkiem ułożył się z nim o sprzedaż domu, miał w tym momencie skończyć i pieniądze zaliczyć, kiedy po podpisaniu umowy, wstrzymał wypłatę aż do pogrzebu. Na próżno byłoby czynić mu iakie wyrzuty: podia dusza zwykle miedzianem okrywa się czołem. W milczeniu zatem Birch nieszczęśliwy, udał się za prześladowcami swemi, z tą spokoynością umysłu, iaka iest zwykle udziałem tych, którym cnotliwa przeszłość, do szczęśliwey przyszłości drogę otwiera.
Wychodząc na podwórze, Skinner zawadził o próg w sieni i upadł. Przeklęta rzecz! krzyknął, noc taka ciemna! daléy! podłóżcie ogień pod tę chatę, abyśmy cokolwiek widniéy mieli.
— Stóycie! zawołał Spekulant, zapomnieliście iż ten dom do mnie należy.
— Co mi to szkodzi? odpowiedział Skinner widząc towarzyszów swoich podpalaiących wełnę i słomę, którą on na umyślnie porozrzucał po izbie, iest to ogień wesołości, któren nam w całéy drodze przyświecać będzie.
— Zbrodniarzu! zawołał rozgniewany nabywca, takie mi więc wynadgradzasz moię usługę, żem ci odkrył tego Szpiega?
— Póydziesz wprzód, nim on, zapisać mu kwaterę, odpowiedział Skinner, i ledwie wyrzekł te słowa, dobył z za pasu pistoletu, wystrzelił, i nietylko Spekulant ale i biedna Katy, upadła na ziemię.
— Dwóch ptaków od razu, rzekł Skinner, wrodzoną sobie dzikością, i wziąwszy za kark Kramarza wyszedł, z towarzyszami swemi.
Z tém wszystkiém z oboyga do których strzelił żadne ranne nie zostało. Katy upadła z przestrachu, a Spekulant z obawy, aby zapalczywy rabuś swéy zemsty powtórzyć nie chciał. Oboie podnieśli się, skoro zbóycy dom opuścili. Nabywca widząc dziedzictwo swe w płomieniach, z rozpaczą odszedł do siebie: Katy zaś przekonawszy się, iż ogień nie ogarnął ieszcze iéy izby, z tyłu domu położonéy, odważyła się oknem weyść we środek, i znaczną część rzeczy, należących do siebie uratowała.




ROZDZIAŁ V.
Naymnieysza drobnostka, w zazdrośnych sercach, podeyrzenie obudza.
Maur Wenecki. Szekspir.

I pozwól mi pić i śpiewać!
I śpiewać, pić i nalewać!
Jam dziecię chwały, a dziécię
Musi przyśpieszać użycie —
Trzeba pić — życie przemiia,
Lecz, życie śpiewaniu sprzyia!

Pięć czy sześć nikczemnych spustoszałych domów, składało tak nazwane miasteczko Cztero-Kąty, gdzie Maior Dunwoodi założył swoię główną kwaterę, i które nazwisko swe, winno było czterém drogom, prowadzącym ku niemu. Na iednym z nayznakomistszych iego budynków, wznosił się szyld półtoraczny, z napisem wielkiemi literami: Tu dostanie wszelkich wygód dla podróżnych: dowcip zaś dragonów Wirgińskich, nie omieszkał dodać kredą pod spodem większemi ieszcze literami: dom zaiezdny Betty Flanagan.
Gospodyni tego domu, pierwsze w owém miasteczku posiaduiąca znaczenie, była szynkarką, praczką, i że użyiemy wyrażenia Katy Haynes, Birch doktorem zdrowia ludzkiego. Została ona wdową po żołnierzu, któren równie z nią urodzony w Antyllach, zabitym został w woynie, i śmierć tam znalazł, gdzie szczęścia szukać przyszedł. Odtąd nieodstępną stała się ona towarzyszką oddziału Dunwoodiego, i chociaż ten nigdy ciągle nad dzień, lub trzy dni, w mieyscu nie zabawił, ieździła za nim iednak wszędzie, małym wózkiem obciążonym różnemi wiktuałami, iakie obecność iéy miłą i pożądaną czyniły. Dniem zawsze wprzódy, gdzie woysko przyiść miało, ona ie wszędzie poprzedzała, obieraiąc sobie naypierwéy dogodne dla swych handlowych widoków schronienie. Biegłość w téy mierze miała nadzwyczayną. Często wózek iéy służył za oberżę, i często téż żołnierze wystawili iéy obszerny szałas, z gałęzi lub innych materyałów, iakie znaleźli pod ręką. W Cztero-Kątach zaymowała ona stare rudera, po dawnym w téy Palmirze właścicielu, któren przechodami, i rabunkiem woysk obydwóch nieustannie nękany, z połową mieszkańców wyrzekł się swego dziedzictwa. Nowa gospodyni, w iednym z kilku zniszczonych pokoi, kazała pozalepiać potłuczone w oknach szyby, trochę go pobieliła, i ten stanowił tak nazwaną izbę gościnną. Żołnierze stali po stodołach i domach w miasteczku, Officerowie zaś mieścili się razem w zaiezdnym domu Flanagan któren przez żart główną kwaterą nazywali.
W całym oddziale nie było ani iednego żołnierza, któregoby Betty nie znała z imienia, z familii, iego związków i czynów, słowem bijografią każdego umiała na pamięć, i chociaż zdawała się bydź nieznośną, dla tych którzy ociągali się z wypłatą iéy należności, lubioną iednak była od całego oddziału. Niepowściągniona skłonność do trunków, grubiaństwo bez miary, i wolność nieograniczona w wyrażeniach swoich, takie były iéy wady, które z drugiéy strony miłość przybranéy oyczyzny swéy, naylepsze serce, poczciwość i otwartość duszy nagradzała; te to przymioty, iakie prosty waleczny, dobrze myślący żołnierz, naypierwéy czuie i szanować umie. Obok tego miała ona tę zasługę, iż wymyśliła rzeźwiący trunek, znany do dziś dnia ieszcze podróżującym w zimie po Stanach Zjednoczonych, pod imieniem Koktail.
Taką była Betty Flanagan, która nie zważaiąc na wiatr mroźny, iaki dął z północy, wyszła przed bramę, na powitanie przybywaiącego Kapitana Lawton, wraz ze swym towarzyszem doktorem Sytgreaw.
— Na moię duszę, rzekł Lawton spoglądaiąc na szyld z uśmiechem, Betty mieszka tu sobie iak królowa. Ten nieznośny wiatr Kanadyiski zmroził mnie do żywego, ale mistress Flanagan od twego płomienistego oblicza, iak od pieca ogrzany zostałem.
— Wiem dobrze Kapitanie Lawton, rzekła Betty trzymaiąc cugle koniowi, z którego zsiadał, iż na grzeczności nigdy ci nie zbywa, ale podobno lepiéy będzie, gdy póydziesz rozgrzać się przedziwnym mym trunkiem, iaki dusze i ciało ożywia.
— Bardzom ci wdzięczen Betty, mocno ci dziekuię; lecz powracam ztakiego mieysca gdziem przyzwyczaił się pić z kryształowéy butelki srebrem oplatanéy, i tak sobie smak popsułem, że z miesiąc twego kok-tailu, w usta wziąść nie myślę.
— Alboż to tylko w kryształach i srebrze dobre się mieści, rzekła Betty z przenikaiącém weyrzeniem: móy kok-tail godny dyamentowego naczynia.
— Co ona mówi? zapytał z żywością Lawton doktora. Ta szczeblotliwa sroka sama nie wie co plecie, i któż ią zrozumiéć potrafi.
— Bez wątpienia, nieinny to iest skutek, tylko osłabienia władz umysłowych, zrządzony częstém używaniem mocnych napoiów, odpowiedział doktor podnosząc zwolna lewą nogę z konia, aby na prawą zsiadł stronę.
— Dobrze móy łaskawy doktorze, rzekła Betty przytrzymuiąc mu strzemię, i mrugnąwszy okiem na kapitana dodała: czekałam z téy strony, bom zawsze widziała dragonów, iż prawą nogą zsiadaią. Lecz po doktorsku może się inaczéy ieździ na koniu. Pamiętałam tu o Pańskich rannych, i spodziewam się że mi za to nagrodzić zechcesz. Wierzay mi Pan, iakem poczciwa, iakem Betty Flanagan żywiłam ich iak królów.
— Czyś zwaryiowała kobieto! zawołał doktór, iakżeś mogła ludzi w gorączce swym przeklętym kok-tailem opaiać? chyba chcesz w niwecz obrócić całe światło naszéy nauki.
— Co tu hałasu za kilka kropel niewinnego napoiu! rzekła niezmieszana Betty. Codzień im tylko wydzielałam garcami, nad dwadzieścia takich miarek więcéy nie wyszło. Na sen trunek nie zawadzi, a sam przecie mówisz doktorze, że byle chory miał apetyt, i spał dobrze, iest nadzieia że nie umrze.
Lawton z doktorem weszli do oberży Flanagan, i szynkarka wprowadziła ich na wielką salę, na środku któréy stał stół ustawiony w podkowę, i żelaznemi hakami przymocowany do ziemi. Wokoło niego gliniane miski, talerze, i żelazne sztućce leżały porozrzucane w nieładzie: odór zaś różnych potraw wychodzący z przyległéy kuchni, poznać dawał, czynione do kolacyi przygotowania. Lecz nie tyle nie zwracało uwagi kapitana, ile kilka garcowy gąsior, którego znaczna niepełność, i stoiący przy nim blaszany kubek, znaczne iuż iego nawiedziny dowodził.
Wszyscy Officerowie i Podofficerowie z oddziału, w liczbie dwudziestu do dwudziestu pięciu, zebrali się byli na téy sali, nie maiącéy innych mebli nad drewniane ławki, i kilka obdartych krzeseł.
Po piérwszém przywitaniu, chorąży, o którym iuż mieliśmy sposobność mówienia, widząc swego kapitana ciągle przypatruiącego się obiecuiącemu gąsiorowi, zbliżył się do niego, uwiadamiaiąc go, iż to był podarunek przez Henryka Warthon, przysłany Majorowi Dunwoodi.
— Ofiara godna Monarchy, dodał sierżant. Major chciał, żebyśmy uczcili pamiątkę odniesionego zwycięztwa, i iak widzisz Kapitanie, umieliśmy czuć tę tak ważną pobudkę. Łaskawy Boże! dodał klepiąc się, gdybyśmy zawsze nasze manierki mieli pełne tego nieoszacowancgo nektaru, niedługoby u nas Sir Henryk Klinton dosiedział.
Lawton nie gniewał sic wcale, iż znalazł sposobność zakończenia dnia tak przyiemnie, iak był zaczął; i otoczony wkrótce towarzyszami swemi, wszedł z niemi w poufałą rozmowę, gdy doktór rannych swych odwiedzić poszedł. Rozłożony ogień na ogromnym kominie, wznoszący się w płomieniach, iakby w Plutona królestwie, zarazem ogrzewał i oświecał izbę, iż świec zapalić nie miano potrzeby. Zgromadzeni woyskowi do téyże izby, byli to powiększéy części ludzie młodzi, dobrego urodzenia, niepospolitéy odwagi i znakomitych przymiotów, sposób ich iednak zachowania się w tém mieyscu, ich obyczaie, równie iak rozmowy, przedstawiały szczególnieyszą mieszaninę znaiomości świata, edukacyi i wychowania z obozową prostotą. Jedni rozciągnieni na ławkach, stoiących koło muru spokoynie drzymali, drudzy podzieliwszy się po kilku, przypominali sobie albo dawne zdarzenia, albo mówili o różnych przedmiotach, ściągaiących się do swego powołania: niektórzy wszerz i wzdłuż z zapalonemi faykami przechodzili się po pokoiu. Co moment otwierały się drzwi od kuchni, i odgłos skwierczących po rynkach tłustości, co raz mocniéy słyszeć się dawał. Nakoniec ucichły rozmowy, wszystkich oczy zwróciły się ku przybytkowi, wydaiącemu z siebie parę różnych przypraw i sosów: i sami nawet śpiący, ocknęli się długo oczekiwaném wezwaniem.
Sam tylko Dunwoodi, siedząc w kącie przy kominie zdawał się bydź głęboko zamyślonym, i żaden z Officerów przerywać mu iego dumania nie śmiał. Uyrzawszy wchodzącego Kapitana z Doktorem, wstał on naprzeciw nich, uścisnął serdecznie pierwszego za rękę, i z prawdziwą przyiacielską troskliwością, zapytał drugiego o stan zdrowia Kapitana Syngleton. Poważne wówczas panowało milczenie, lecz gdy powrócił na mieysce iakie wprzód zaymował, dawna poufałość, wolność wmówieniu, dowcipne żarty, wzaiemne opowiadania, ożyły na nowo i wciąż trwały, dopóki ie ważnieysza nie przerwała sprawa: Betty bowiem różne sporządzone przez siebie potrawy ustawiać zaczęła na stole, lecz z taką niezgrabnością, w takim nieładzie, iżby niezmiernie zgorszył się Cezar, gdyby widział ten brak porządku w zastawie stołu, któréy on, wyuczony przez Miss Peyton, klassyczną znaiomość posiadał. Z tém wszystkiém każdy siadaiąc uważał na mieysce, do iakiego mu stopień iego nadawał prawo; mimo to bowiem, iż w woysku Amerykańskiém wszyscy znayduiący się wspólnie w iedném towarzystwie równi sobie byli, iednakże uszanowanie dla starszych, do religiynych niemal obowiązków należało.
Większa cześć biesiaduiących od dawna iuż była po śniadaniu, i długo prosić się do stołu nie dała; lecz Kapitan Lawton, który przed kilką godzinami z zwykłym swym apetytem dorwał się był dobrego obiadu, niebardzo smakował w potrawach Betty, tém więcéy gdy spostrzegł na grabkach kryiące się po szparach brudu i różnych szczątków zabytki, oraz kurzem i paięczyną okryte talerze. Dobre iednak serce Betty, wrodzona iéy uprzeymość, ścierpiéć nie mogła, kiedy kto mało iadł i pił w iéy domu. Zdawało iéy się, iż proźby iéy i nalegania należały do apetytu iéy gości, i często ich nieszczędząc, tak ich niemi zmordowała, iż uprzedzaiąca z téy strony iéy gościnność, w nudzące zamieniała się natręctwo; w takiém samem będąc położeniu Kapitan Lawton, chciał co predzéy pozbyć się ustawicznie przymuszaiącéy go do iedzenia gospodyni, i w téy myśli przypuścił szturm do baszty mięsiwa wznoszącéy się na środku stołu, zdobył z niéy kawałek czarniawego mięsa, i żuiąc go ze dwie czy trzy minuty, gdy go żadnym sposobem przełknąć nie mógł, rzekł wesoło:
— Matko Flanagan, chciéy nam powiedzieć co było za iedne owo stworzenie, którego te smutne pożywamy szczątki.
— Niestety! to moia Yenny, odpowiedziała szynkarka nieukontentowana żartem Kapitana, równie iak przypomnieniem sobie straty biednego bydlęcia, które na śmierć skazała, widząc iż ze starości więcéy iuż mleka dawać nie mogła.
— Jakto, zawołał Kapitan prędkim głosem, właśnie w chwili, gdy iak pigułkę miał połknąć kawałek mięsa, którego żadną miarą przegryźć nie był w stanie, owa stara Yenny.
— Do tysiąca piorunów! zawołał Porucznik Masson, nóż swóy i widelec upuszczaiąc na ziemię; ta co z nami dwie kampanie odbyła?
— Ta sama, odpowiedziała żałośnie Betty. Panowie! iak iest przykro widzieć na stole starą swą przyiaciółke, która lat kilkanaście pożytek i korzyści przynosiła.
— Gdyby niebyła tak niemiłosiernie twarda, rzekł Lawton; przykrość ta byłaby cokolwiek mnieysza.
— Dwie przednie ćwierci sprzedałam naszym żołnierzom, mówiła daléy, lecz gdybym im powiedziała, że to z owego biednego stworzenia, które im latem i zimą, dostarczało nabiału, zapewneby żaden ani pokosztować chciał.
— Nazwę ich ludożercami, ieżeli choć kawałek z niéy się dotkną, rzekł Lawton.
— Pokazuie się zawołał Masson, iż w szczęce mam więcéy czułości niż w sercu, bo szanuiąc tak dawną znaiomość, żadną miarą ukąsić iéy nie mogę.
— Sprobuycie ieszcze popić: rzekła Betty zbliżaiąc się ku dwom Officerom, giną frasunki, porzucaią smutki człowieka, przybywa wesołość i zdrowie, kiedy kto często gardło odwilża. To mówiąc nachyliła gąsior i kilka z niego nalawszy szklanek, z iednéćy z nich sama skosztowała, i krzywiąc się rzekła: nie rozumiem co tu iest dobrego w tém winie, słodkie, nudne i słabe, boday to móy kok-tail, co to i w żołądku zagrzeie, i w głowie zaszumi.
Biesiaduiący iednakże nie zgodzili się na napóy swéy Bachantki. Wino iednomyślnie uznane zostało za doskonałe, i dobry humor pomiędzy niemi wprowadziło. Wnoszono różne zdrowia, śmiano się, śpiewano, powtarzano piosnkę doktora Sytgreaw, którą iak Kapitan Lawton mawiał, nucił głosem iakby ze słowika i sowy pochodził, kiedy wśrzód téy powszechnéy uciechy, Skinner pokazał się na sali.
Sądził on, iż Kapitan Lawton znayduie się ieszcze w Szarańczach, i prosto tam był przybył, aby Kramarza oddać mu w ręce, i zapewnioną za niego nadgrodę odebrać: lecz dowiedziawszy się, iż Kapitan do Cztero-Kątów wyiechał, pośpieszyć za nim natychmiast nie omieszkał.
— Chciałbym widzieć się z Kapitanem Lawton, rzekł Skinner, szukaiąc go pomiędzy Officerami siedzącemi przy stole.
— Czeka na twe rozkazy, odpowiedział ozięble Kapitan.
— Przychodzę oddać ci zdraycę, za dostawienie którego nagroda ogłoszoną została: Szpiega, Harweya Bircha, kupca kramarza. I w tych słowach wskazał ręką na Harweya, który otoczony pięcia czy sześcią swemi oprawcami, dźwigał na plecach kramik, iaki mu Skinner nieść kazał, w téy myśli, iż w końcu na swoię go korzyść zabierze.
Lawton obeyrzał się po za siebie, poznał dobrze znanego sobie Kramarza, zatrząsł się aż z radości, zmarszczył powieki, i gdy obracał się do Skinnera, aby mu cóś odpowiedział, zasady karności woyskowéy i porządku służby, w myśli mu stanęły: przepraszam Majorze, rzekł do Dunwoodiego, nie do mnie w tym momencie mówić należy. Oto masz dowodzącego Officera, dodał piorunuiącém weyrzeniem, mierząc Skinnera; uday się do niego.
— Wszystko iedno, odpowiedział grubiańskim tonem Skinner, ktokolwiek z was starszy, byle zapłacił, co mi należy.
— Nazywasz się więc Harwey Birch, zapytał Dunwoodi Kramarza, zbliżaiąc się ku niemu z miną nakazuiącą uszanowanie, samemu nawet Skinnerowi.
— Tak, iestem nim, odpowiedział Birch śmiele.
— Dopuściłeś się zdrady swoiego kraiu; wyrok twóy iest wyrzeczony. Wiesz o tém, iż mam prawo wykonać go w tym momencie.
— Niech się dzieie wola Boga, który przykazał, iż dusza bez oczyszczenia się z grzechów na tym świecie przed iego maiestatém stanąć nie powinna: odpowiedział kramarz poważnym tonem.
— Masz zatém darowane sobie kilka godzin życia, ale od śmierci nic cię uchronić nie zdoła. Szpiegostwo iest nayhaniebnieyszą zbrodnią. Prawa woienne przepisały na nią karę, i iutro z rana o dziewiątéy godzinie, odebrać ią musisz.
— Bez woli i przeznaczenia Boskiego nic się nie stanie na ziemi, odpowiedział Harwey z pokorą.
— Nie mało czasu strawiłem, nimem schwytał tego łotra, rzekł Skinner zbliżaiąc się ku majorowi, spodziewam się, iż zaliczyć mi teraz każesz nadgrodę, która podług przyrzeczenia, złotem wypłaconą bydź miała.
— Majorze Dunwoodi! rzekł Officer będący tego dnia na służbie wchodząc do izby, patrol nasz doniósł w téy chwili, iż przed dwiema godzinami, spalił się dom ieden w okolicy, gdzieśmy niedawno nieprzyiacicla pobili.
— To chałupa Kramarza, rzekł Skinner półgłosem do kapitana Lawton, na znak radości żeśmy go schwytali, kazałem zapuścić ogień w tę iamę, gdzie się ten lis chytry ukrywał.
— Zdaiesz się bydź bardzo gorliwym obrońcą kraiu swoiego, rzekł Lawton z pogardą. Maiorze Dunwoodi, chceszże, abym tym uczciwym ludziom zapłacił, co im należy. — Bardzo ci obowiązany będę kapitanie, i proszę abyś dopilnować raczył, iżby dłużéy nie znaydowali się w naszym okręgu.
— Spuść się na mnie maiorze. Daléy bracia, przywiązani, dbaiący iedynie o dobro oyczyzny swéy, chodźcie za mną odebrać swoię nadgrodę.
Skinner nim poszedł, dał znak dwom swym ludziom aby wzięli z sobą skrzynkę kramarza, i właśnie zdeymowali mu iuż ią z pleców, gdy kapitan Lawton pałaszem obydwóch płazuiąc:
— Wszystko pięknie, dobrzy przyiaciele, zawołał na nich, wszystko waszą gorliwość dowodzi! iakiém prawem śmiecie przywłaszczać sobie te skrzynkę? Dobrzeście zrobili żeście ią przynieść kazali, bo mogą bydź w niéy iakie ważne papiery, iaka znacząca korrespondencya, lecz żebyście ią teraz zabierać mieli, to wam nie wolno, i natychmiast mi ią zostawcie.
Skinnner nie bardzo zdawał się bydź kontent, z tego obeyścia się kapitana, lecz widząc, iż wszelkie domagania się byłyby nadaremne, wspólnie ze swemi towarzyszami po należącą mu wypłatę, za Lawtonem się udał.
— Co do ciebie, rzekł Major do Kramarza dowiedziono ci, iż iesteś nayszkodliwszym nieprzyjacielem wolności Ameryki.
— Dowiedziono! zawołał Harwey, obra caiąc się z pogardą ku tym, którzy mu iego skrzynkę wydzierać chcieli.
— Tak, dowiedziono. Przekonanym bowiem zostałeś, iż śledziłeś wszelkie poruszenia woysk Amerykańskich, uwiadamiałeś o nich nieprzyjaciół naszych, i podawałeś im środki do zniszczenia planów Washingtona.
— Sądziszże, iż Washington tak iest o moiém postępowaniu przekonany? zapytał Birch, mieniąc się cały.
— Bez wątpienia. Washington téż przez usta swoie, wyrzekł twóy wyrok na ciebie.
— Nie, nie, nie! zawołał Harwey z żywością mieszaiącą Dunwoodiego. Washington lepiéy zna serca ludzkie, bo i sam grał w kostki ze szczęściem swoiém?Jeżeli mnie skazał na szubienicę, czyliż zapomniał, że i dla niego przygotowaną także była? Nie, nie, nie! to bydź nie może, Washington nigdyby na mnie tych słów nie wyrzekł:
“Niech go prowadzą na szubienicę.”
— Wytłómacz się, rzekł Major tą odpowiedzią zdziwiony, maszże iakie powody odwołania się do łaski Naczelnego wodza?
W Birchu zatrzęsły się wszystkie członki, nie z boiaźni ale z zapału, iaki w nim walka różnych uczuć i wspomnień wzbudziła. Wydobył z zapiersi małéy ołowianéy puszki, drżącą otworzył ią ręką, wyciągnął z niéy kawałek zwiniętego papieru, postąpił krok naprzód dla oddania go Majorowi, i w tym momencie cofaiąc się zawołał:
— Nie! ta taiemnica ze mną zginąć musi. Znam całą iéy ważność: życia mego podobną ceną nie okupię. Wiem, na co się narażam, lecz umrę spokoyny, i mam nadzieię, iż popioły moie znieważone nie będą.
— Odday natychmiast ten papier, rzekł Major, sądząc, iż go do iakiego ważnego doprowadzi odkrycia: bydź może, iż w ostatniéy swéy chwili złagodzi twą karę, lub całkiem łaskę wyiedna.
— Nie, odpowiedział Harwey, którego żywy rumieniec mieysce bladości zaiął; on i ia powinniśmy bydź tylko o téy taiemnicy wiadomi.
— Porwiycie tego zdraycę! zawołał Dunwoodi, i ten mu papier wydrzyicie.
W tym momencie rozkaz wykonanym został, lecz Kramarz w mgnieniu oka połknął papier, nim go przytrzymać zdołano. Wszyscy Officerowie zdumieli widokiem téy nieugiętéy śmiałości i męztwa.
— Trzymaycie go, zawołał doktor, trzymaycie dobrze, niech mu tylko zadam kilka gran emetyku, wnet się cała taiemnica wyiawi.
— Nie, rzekł Major, iego występek iest nadto iawny, i odbierze za niego karę, na iaką zasłużył.
— Niech mnie więc prowadzą, rzekł Harwey z nayzimnieyszą krwią, kilka kroków postępuiąc ku drzwiom.
— Gdzie? zapytał zdziwiony Dunwoodi.
— Na szubienicę.
— Nie, przyrzekłem ci, iż do dziewiątéy godziny zrana, będziesz mógł przygotować się na śmierć, i słowa moiego nie cofnę. Masonie, odprowadź go i nayściśleyszy miéy nad nim dozór. Odbierz od niego skrzynkę, i z naywiększą skrupulatnością przeyrzyi w iego przytomności, papiery, iakie w niéy znaydować się mogą.
Mason rozkazał Sierżantowi, i dwóm dragonom otoczyć Kramarza, wziąść iego skrzynkę i wraz z niemi dobywszy pałasza wyszedł. Każdy z Officerów na swoię udał się kwaterę, i wkrótce nic więcéy słychać nie było nad pilnuiącego szyldwacha, który wołaiąc: “kto idzie? prędkim zagrzewał się krokiem przed bramą oberży Betty Flanagan.”




ROZDZIAŁ VI.

Ta sama twarz znamienita,
Każdy w niéy serce wyczyta,
I niewinność z niéy iaśniała,
I czuła miłość — i chwała.
Co za zmiana? iuż te oczy
Straciły wyraz uroczy,
Ach! przez niedolę doznaną,
Nabył tę chytrość przybraną,
Z doświadczenia straszliwą,
Okropną i nieszczęśliwą,
Która choć duszy nie zmieniła,
Nieufność w nim zaszczepiła.

Duo.

Mason zaprowadził swego więźnia, do izby za kordegardę służącéy, zrewidował iego skrzynkę z tą gorliwością i staraniem, iakie mu dość częste libacyie dozwalały, i żadnych przy nim papierów nie znalazł. Nie długo sen go rozmarzył, oczy zlepiać mu się zaczęły: zdawało mu się, iż ławki i krzesła tańcuią po izbie, i widząc, iż Bachus Morfeuszowi ustępywał praw swoich, zawołał na Sierżanta Hollister, i ledwie że przebełkotać do niego zdołał, aby odprowadził więźnia w pewne mieysce i nayściśleyszą miał na niego baczność, natychmiast rozciągnął się na ławce i zasnął tak dobrze, iakby na naymiększym puchu spoczywał.
W głębi podwórza, znaydowała się duża wozownia, przy któréy mała komórka, służąca niegdyś za skład różnych staiennych effektów, od dawnego iuż czasu pustkami stała. Dopiero Betty Flanagan zaymuiąc dom cały w swe posiadanie, uznała iż izba ta bezpieczna od złodzieia, naydogodnieyszą iey będzie na skład swych produktów, i w niéy sypialną sobie alkowę obrała. W wozowni złożone były wszelkie bagaże, zapasy i broń oddziału, a szyldwach stoiący przy drzwiach na warcie, dniem i nocą, magazynu tego pilnował. Drugi zaś żołnierz, postawiony przy drzwiach stayni, naprzeciw bramy będącéy, mógł widzieć każdego, kto wszedł i wychodził z domu. Ze izba o któréy dopiero powiedzieliśmy, iedne tylko drzwi i okno miała, rozsądny Sierżant osądził, iż w całém mieście lepszego mieysca na więzienie nie znaydzie, i tam to zaprowadził Kramarza, aby w nim aż do momentu exekucyi zostawał.
Obok téy iego przezorności, miał on i inne w tém ieszcze powody. Widział on, iż szynkarka na ławce pod piecem, głęboko zasnęła, i po iéy nosowo-chrapliwéy harmonii, nie spodziewał się, aby innego noclegu szukać miała. Chciał przytém umieścić swego więźnia w takiém mieyscu, gdzieby samotnie, w przytomności iedynie Boga, Sędziego spraw ludzkich, mógł obrachować się z sumieniem swoiém, nimby społeczeństwo ludzkie opuścił. Sierżant bowiem Hollister, człowiek rzadkiéy pobożności, święcie przepisy religiyne szanował. Lat przeszło pięćdziesiąt liczył on sobie wieku swoiego, z których trzydzieście usługom oyczyzny, w zawodzie woyskowym poświeciwszy, godząc obowiązki chrzcścianina z powołaniem żołnierza, umiał zjednać sobie względy u starszych, miłość u równych, i szacunek u niższych. Sam nawet kapitan Lawton, takie pokładał w nim zaufanie, iż go zawsze do nayważnieyszych zleceń wybierał.
Rozkazawszy przeto Birchowi póyść za sobą, zaprowadził go w milczeniu do izby, która mu za wiezienie służyć miała. Gdy tam obydwa z sobą weszli, Sierżant postawił na ziemi latarnię, usiadł na małym antałku napełnionym ulubionym trunkiem Betty Flanagan, i dał znak Kramarzowi, aby zabrał mieysce na drugim.
Więzień uskutecznił iego żądanie, a Hollister przez kilka minut ciągle wpatruiąc się w niego: spodziewam się rzekł, iż powinieneś mi bydź wdzięczen, żem cię zaprowadził w takie mieysce, gdzie wolny od wszelkich przeszkód światowych, będziesz mógł sobie spokoynie, roztrząsnąć grzechy życia swoiego, i przygotować się na śmierć, iak tego religia nasza wymaga.
— Wielki Boże! zawołał Birch, spoglądaiąc na mury swoiego więzienia, iakież mieysce do rozwagi przed bramą wieczności?
— Nie mieysce, ale czyny człowieka stanowią, odpowiedział Hollister, gdziekolwiek kto obowiązków swych dopełnia, Bóg wszędzie widzi iego sprawy, i zasłużoną za nie nagrodę wymierza. Jeżeli chcesz, przyniosłem tu z sobą książkę moię, z któréy zwykle każdego dnia po kilka rozdziałów sobie odczytuię; w niéy znaydziesz pociechę, i męztwo do wytrwania przeznaczenia twoiego.
Wtych słowach dobywszy z kieszeni małéy biblii, oddał takową swoiemu więźniowi, który przyiął ią z nieiakiém roztargnieniem, iakie Sierżant obawie śmierci przypisuiąc, za swoię powinność osądził przywołać go na drogę zbawienia, i religiynéy nadziei.
— Jeżeli iest co takiego, co duszę twoię udręcza, oto masz moment upamietania się i żalu. Jeżeli popełniłeś iakie błędy na świecie, iest ieszcze czas do pokuty, która w nieskończoném miłosierdziu zbawcy naszego, przebaczenie znaleść może.
— Któż iest wolnym od winy, aby rzucił kamień na grzesznego? odpowiedział Harwey testem pisma, przenikliwie mierząc swoiego dozorcę.
— To prawda, człowiek z ułomnościami zrodzony, często popełni, czego późniéy żałuie. Z tém wszystkiém, okropna rzecz umierać z obciążoném sumieniem.
Harwey tymczasem rozpatruiąc się w więzieniu swém, naymnieyszego nie upatrywał środka, któren mógłby go ucieczką ratować. Nadzieia iednak w naysroższym razie iedyną pociechą się staie, osładza cierpienia, i ulgę w boleści przynosi. Wprawdzie biedny kramarz cienia iéy nie widział dla siebie, i ani śmiał nawet o niéy pomyśleć, z tém wszystkiém mimo całéy okropności losu swoiego, zdawał się bydź w duszy przekonanym, iż ieszcze ostatnia iego nie wybiła godzina. Zwróciwszy uwagę swoię, na mówiącego sierżanta, tak ostro w niego się wpatrywał, iż Hollister mimowolnie oczy spuścił w ziemię: nauczono mnie, odpowiedział, iak ciężar grzechów moich składać u stóp Zbawiciela naszego.
— Tém lepiéy powinieneś téż znać przewinienia swoie, wiedzieć że cudza krzywda nigdy nikomu szczęścia ani pożytku nie przynosi, gdyż Bóg niesprawiedliwość drugiemu wyrządzoną w dwóynasób wytrąca; nigdy iak w teraźnieyszéy woynie nie było więcéy przyczyn i okazyi do tego występku: wielu napełniaiąc własne kieszenie myśleli, że tem naylepiéy kraiowi swoiemu usłużyć potrafią, dla tego iednak zapytay się kogo chcesz czy mnie zarumienić zdoła, abym mimo dozwolonego rabunku dotknął się cudzéy własności, zawsze maiąc na uwadze, iż podobne czyny w jakimkolwiek bądź razie, hańbią żołnierza, iego woysko i naród.
— Te ręce, zawołał Birch, wyciągaiąc wychudłe swe palce, z nieiaką wyniosłością, lat iuż kilkanaście krwawo pracuią, nigdy ieszcze żadnym nie splamiły się rabunkiem, żadna podłość do nich nie przylgnęła.
— Wielką téż to powinno bydź dla ciebie pociechą, żeś nie popełnił tego iednego z trzech głównych grzechów, które podług mnie są mianowicie: kradzież, zabójstwo i ucieczka.
— Bogu dzięki, nie odebrałem życia nikomu.
— Oh! zabić człowieka podczas bitwy, nie iest bynaymniéy grzechem, tylko dopełnieniem powinności swoiéy; ieżeli zaś woyna iest niesprawiedliwa, wina spada na tych, którzy do niéy dali powód, i którzy ią rozkazali: lecz zabójstwo z zimną krwią dopełnione, naywiększym iest w oczach Boga występkiem po ucieczce.
— Nie służyłem nigdy, i oczewiście uciekać nie miałem przyczyny.
— Lecz można uciec nieopuszczaiąc swoich chorągwi, chociaż ucieczka tego rodzaiu, iest bez wątpienia naywiększą zbrodnią ze wszystkich. Naprzykład można.... odbiedz od sprawy oyczyzny swéy, kiedy ta naybardziéy pomocy i wsparcia potrzebuie, dodał z zaiąknieniwm, lecz zmarszczył czoło, oczy mu się zaiskrzyły, gdy te ostatnie słowa wymawiał.
Harwey na obydwóch rękach oparł głowę i cały trząsł się z wzruszenia. Sierżant, chociaż nienawidził samego nawet widoku człowieka, którego za zdraycę kraiu uważał, powodowany iednak religiyną gorliwością, nie wprzód chciał oddalić się od niego, dopókiby go nie widział szczerze żałuiącego za grzechy swoie.
— Z tém wszystkiém, rzekł daléy, zbrodnia ta może otrzymać przebaczenie, w łasce zbawiciela naszego, ieżeli w duchu pokory, Majestat jego błagać będziesz, o miłosierdzie nad sobą. Co znaczy, iakim sposobem człowiek umiera, byleby umarł po chrześciiańsku? kilka chwil przeto, poświęć modlitwom i rozmyślaniu, a potem spoczniy sobie, abyś w ostatnim swym momencie okazał, iż z radością połączasz się z Bogiem stwórcą twoim. Nie spodzieway się żadnych względów dla siebie, dziekuy maiorowi Dunwoodi, że ci pozwolił przygotować się na śmierć, gdyż pułkownik Syngleton wydał naysurowszy rozkaz, aby wyrok naprzeciw ciebie wydany, natychmiast był wykonanym, skoro tylko schwytanym zostaniesz. Powtarzam ci, że nic ocalić cię nie zdoła, i że zginąć, nieochybnie musisz.
— Wiem o tém, rzekł Birch, lecz iuż zapóźno. Zniknęły nadzieie moie, iedyny obrońca ratować iuż mnie nie może.
— Jaki obrońca?
— Żaden; przynaymniéy on odda sprawiedliwość pamięci moiéy.
— Kto on?
— Nikt.
— Żaden i nikt. Cokolwiek bądź wszystko na nic ci się iuż teraz nie przyda. Lepiéy uspokóy się, pomniy, że godziny twoje są policzone, i myśl iedynie o uratowaniu duszy swoiéy. Ja iutro zrana nawiedzić cię przyide, z całego serca chciałbym ci bydź użytecznym: nie lubię bowiem patrzeć na człowieka, którego iak psa wieszaią.
— Kiedy zechcesz, możesz uwolnić mnie od téy haniebnéy śmierci, zawołał Birch podnosząc się z żywością, i porywaiąc za rękę Sierżanta. Oh! czegóż bym ci niedał w nadgrodę twéy usługi.
— Jak to? zapytał zdziwiony Hollister.
— Jakto? powtórzył Kramarz, oto masz, bierz, ale to ieszcze niczém nie iest ztém co ci dać mogę, bylebyś tylko chciał sprzyiać ucieczce moiéy.
W tych słowach pokazał mu gwinee, które spekulant za sprzedaż domu wypłacił; a których Skinner zaięty przyrzeczoną za dostawienie iego nagrodą, odebrać od niego zapomniał.
— Gdybyś był nawet tym, którego wyobrażenie widzisz na téy sztuce złota, odpowiedział stary dragon, nie zniewoliłbyś mnie, abym stare moie lata, podobną podłośoią znieważył, i na twą własną wzgardę zasłużył. Zapomniy o wszystkiém, pogódź się z Bogiem, i więcéy iuż do tego świata nie wzdychay.
Nie chcąc dłużéy pozostawać z człowiekiem, który go za narzędzie złego użyć chciał, Hollister, chociaż czuł się nieugiętym w swym charakterze, wstał, wziął latarnię, i więźnia swego własnym iego rozmyślaniom zostawił.
Niewiadomo nam co zaymowało Harweya, w pośród samotności iego, czyli polecił się opiece nieba, czy téż oddał się rozpaczy: to tylko pewna, iż sierżant wychodząc zalecił szyldwachowi, aby miał iak naywiększą baczność na więźnia, i nie pozwolił mu mówić do nikogo.
— Kiedy iednak odpowiedział żołnierz, Betty Flanagan weyść i wyiśc zechce, spodziewam się, iż zabronić iéy tego nie będziesz miał prawa.
— Oh! Betty nie przyidzie téy nocy tutay. Nadto, wolno iéy bydź Panią w swym domu, tém więcéy kiedy ią znamy, i pewni bydź możemy, że nam przecie więźnia pod fartuchem nie przeniesie.
W półgodziny po odeyściu Hollistera, szyldwach stoiący na warcie, usłyszał lekki odgłos rozlegający się po więzieniu Harweya Bircha. Nadstawił ucha, podwoił uwagę, i wkrótce przekonał się, iż takowy był iedynie skutkiem mocnego oddychania, które późniéy w głuche zamieniło się chrapanie. Przechodzić się przeto na nowo zaczął podedrzwiami, rozmyślaiąc iak człowiek skazany na śmierć, mógł tak łagodnego używać spoczynku: czy to pochodziło z oboiętności, lub pogardy życia, czyli téż władza natury, miałaby bydź tak silną, iżby nawet w podobnie okropnym momencie, fizyczne potrzeby, przenosiły moralne cierpienia. Obok tego imię Harweya Bircha, nadto było nienawidzone w całym oddziale, aby los iego miał wzbudzić politowanie w sercu dragona, i ieżeli żaden żołnierz, z równą iak Hollister dobrocią, nie mówiłby do winowaycy, nie każdy idąc śladem sierżanta ofiarowanym sobie darem, zniewolićby się nie dał. — Z pewném oburzeniem, stojący na warcie szyldwach, słyszał spokoynie śpiącego człowieka, którego za winnego naywiększéy zbrodni uważał, i z ochotą byłby mu sen przerwał, gdyby przyzwyczaienie do karności, i wstręt od grubiaństwa, nie wstrzymywały go od tego postępku.
Właśnie gdy tak dumał nad stanem kramarza, i różne ztąd czynił sobie wnioski, nadeszła szynkarka, która od saméy kuchni przez całą drogę ciągle miotała przeklęstwa na służących Officerskich, że ustawiczném swem sztukaniem, spać iéy nie dali. Chciał on był odezwać się do niéy, i w ściśleyszą weyść z nią rozmowę: lecz Betty Flanagan na wpół rozespana trzęsąc się ze złości iak Meduza, słuchać go nie chciała; odepchnęła go silnie, poszła ku wozowni, i udała się do swéy zwykłéy sypialni, nie spodziewaiąc się, aby takowa zaiętą iuż bydź miała. Przybycie iéy musiało bez wątpienia obudzić znayduiąccgo się tam więźnia, gdyż natychmiast uciszył się i chrapać przestał; lecz nie wyszło kwadransa, gardłowa harmonia na nowo usłyszéć się dała.
W tym momencie wartę zmieniać przyszli, i szyldwach zdaiąc straż drugiemu, rzekł do niego: Dobrze tu się wytańcuiesz, nim nogi zagrzeiesz Johnie! Słyszysz muzykę Szpiega? Betty tam weszła, i wkrótce zapewne oboie przygrywać ci zaczną.
Kapral z towarzyszącemi dragonami, głośnym odpowiedzieli mu śmiechem, i poszli daléy zmieniać służbę.
W kilka minut późniéy Betty, drzwi otworzyła i wyiść chciała, lecz ią szyldwach za fartuch przytrzymał.
— Stóy, matko Flanagan stóy! może czatsem Szpiega w kieszeniach swych wynosisz?
— Opętany szaleńcze! odpowiedziała Szynkarka, któréy głos się zmienił ze złości, wszystkie członki ciała drżały, znać dla téy saméy przyczyny: nie słyszysz go chrapiącego w mém łóżku! tak obchodzicie się ze mną! z kobietą uczciwą! iakiegoś nieznaiomego człowieka postawić w méy sypialnéy izbie, i to bez mego pozwolenia! poczekaycie, nauczę ia was, iak się z kobietami uczciwemi obchodzić macie!
— Ah! chyba nie wiesz, że ten człowiek, iutro z rana ma bydź powieszony! cicho, nie przeszkadzay mu, niech spi spokoynie, iutro lepiéy on zaśnie.
— Na dół z rękami piianico! rzekła szynkarka broniąc butelki, którą iéy szyldwach wydrzeć usiłował. Idę obudzić kapitana Lawton, zapytać się go iakim prawem wkwaterował mi iakiegoś włóczęgę do méy komory, gdzie wszystkie rzeczy mam złożone.
— Milcz stara czarownico! krzyknął żołnierz wyrywaiąc iéy od gęby butelkę, dokuczaiącém mu zimnem zniecierpliwiony, idź sobie budź Kapitana, Majora, samego nawet szatana, byłeś mi tylko nie przebudziła szpiega. Śpiącego łatwiéy dopilnować można.
Betty odchodząc od niego cóś sobie niewyraźnie pod nosem pomruczała, wyszła z domu, i szyldwach stoiący przy bramie, widział ią idącą, ku mieszkaniu kapitana Lawton, iak sama mówiła, po wymierzenie sprawiedliwości. Oboie iednak nie widzieli się z sobą, i późniéy dopiero dowiedzą się o sobie, iak noc przepędzili.
Żaden zresztą wypadek nie zatrwożył spoczynku Kramarza, który w słodkim śnie ukoił swe troski, i zapomniał że nie dla niego, iuż iutro słońce przyświecać miało.




ROZDZIAŁ VII.

Wzywam na sąd Daniela, niech mnie Daniel sądzi,
W którym cnota z rozumem, duszą, iego rządzi!

Kupiec Wenecki.
Szekspir.

Podczas gdy przytoczone w poprzednim rozdziale zdarzenia zaszły, w oberży Betty Flanagan, Skinner wspólnie z towarzyszami swemi, udawszy się za Kapitanem Lawton, przyszedł razem z nim do folwarku, któren niedaleko miasteczka położony, mieścił w sobie cały szwadron kapitana. — Lawton w każdym razie okazywał niezłomną gorliwość, i naymocnieysze poświęcenie się dla sprawy kraiu swoiego; na polu bitwy, na wszelkie narażał się niebezpieczeństwa, pomiędzy żołnierzami swemi naysurowszą zaprowadził karność, dochodził i mścił się na tych, których za nieprzyjaciół oyczyzny uważał, słowem wielu co go znali, odwagę iego, czyny w fałszywém wystawiaiąc sobie świetle, więcéy przypisywali dzikości iego charakteru, niż czystym do sławy dążeniom. Przeciwnie kilka dowodów ludzkości, albo lepiéy powiedziawszy bezstronnéy sprawiedliwości, zjednały Dunwoodiemu imie słabego człowieka, w mniemaniu tych, którzy go zbliska poznać nie chcieli. Tak często i w trybunale opinii publicznéy, dzieią się nadużycia, które z czasem sąd większości roztrzyga, i wyrok na stronę rzetclnéy prawdy wydaie.
Stanąwszy przed Majorem, na wodzu oprawców widać było ten wstyd, iakiego każdy doznawać musi, kto okryty różnego rodzaiu występkami lub podłością splamiony wchodzi w towarzystwo osób szlachetnie myślących, i właśnie ta to iest dzielna moc cnoty, iż zbrodnia bez zadrżenia zbliżyć się do niéy nieśmie. Czuł on więcéy skłonności do Lawtona, którego charakter, mniéy, więcéy, do swego podobnym uważał. W rzeczy saméy Lawton wpośrzód swych poufałych przyjaciół, zdawał się bydź surowym, i poważnym, co odrażało iednych, zawodziło drugich, i ztąd pomiędzy oddziałem iego wzrosło przysłowie, iż wtenczas Kapitan się śmieie, gdy karać idzie. Zbliżaiąc się więc ku niemu z oznaką wewnętrznego ukontentowania, Skinner rozpoczął nastepuiącą rozmowę:
— Zawsze iest dobrze umiéć rozróżnić przyiaciół swych, od nieprzyjaciół.
Na tę maxymę służyć za wstęp maiącą, Kapitan odpowiedział lekkiém głowy skinieniem, zdaiącém się zdanie to potwierdzać.
— Powiadaią że Major Dunwoodi ma bydź w łaskach u Washingtona? rzekł daléy Skinner powątpiewaiącym tonem.
— Są ludzie którzy tak myślą, odpowiedział ozięble Lawton.
— Prawdziwi przyiaciele kongresu, i kraiu, rzekł Skinner, radziby dowództwo kawaleryi widzieć innemu Officerowi powierzone. Co mnie dotyczy, gdybym miał zawsze w pogotowiu pewien oddział regularnéy iazdy, mógłbym ważnieysze kraiowi przynieść usługi, niż poymanie szpiega.
— Doprawdy! rzekł Kapitan przybieraiąc ton poufalszy, i iakież naprzykład usługi?
— Zapewne żeby rzecz równie była korzystną dla dowódzcy, iak dla nas samych, dodał Skinner, spoglądaiąc na Lawtona przenikliwém weyrzeniem.
— Cóż przecie takiego? zapytał Kapitan z niecierpliwością, postepuiąc krok ku niemu, iżby mógł śmieléy, zwierzyć się mu z zamiarów swoich.
— Nie daleko woysk królewskich, prawie pod samemi armatami ich bateryi, są wielkie plony do zdobycia; wypadałoby oddziałem kawaleryi zatrudnić Delanceya, i wyprowadzić go z tamtych okolic, a sami zabrawszy co znaydziem kosztownieyszego, cofnąć się przez Kings-Bridge.
— Podobno Pastuchy, kilkakrotnie w tym punkcie robiąc wycieczki, drugim nie wiele zostawili.
— W saméy rzeczy, udało im się uprzedzić nasze od dawna ułożone w téy mierze proiekta. Po dwa razy układałem się z niemi, pierwszy raz postąpili sobie honorowo: lecz drugą razą zdradzili nas, zamiast wspierać sami na nas napadli, i wszyskie nam łupy wydarli.
— Niegodne łotry! zawołał Lawton z powagą. Jednakże mnie to dziwi, iak mogliście wy przyiaciele wolności i kraiu, układać się z rabusiami, których pustoszyć i niszczyć kray, iedyném iest rzemiosłem.
— Musieliśmy dla własnego bezpieczeństwa — porozumieć się z niemi: któż mógł spodziewać się, aby tak haniebnie postąpili sobie z nami? człowiek bez honoru, gorszy iest od drapieżnego zwierza. Ale powiedz mi Kapitanie! iak myślisz, mogę zwierzyć się Majorowi Dunwoodi z mego zamiaru, i iego w tém zażądać pomocy.
— Na moie słowo, odpowiedział Lawton przybieraiąc postać rozważaiącego rzeczy człowieka, w przedmiocie tak delikatnym o iakim mówisz, przyznam ci się, iż trochę powątpiewam.
— Właśnie i ia tak myślę, iż na Majora nic rachować nie można, rzekł Skinner, kontent sam z siebie, iż tak przewiduiącym się okazał.
Przybyli nakoniec do folwarku, którego porządne zabudowanie, stoiące w stertach zboże, ruch krecącéy się na podwórzu czeladzi, wszystko to rząd dobry, i zamożność właściciela dowodziło. Dragoni kwatery swe założyli po stodołach, konie zaś ich okiełznane i pokulbaczone, na każde zawołanie w pogotowiu stały. Lawton przechodząc powiedział kilka słów do ucha, stoiącemu na warcie przy drzwiach ordynansowi, i wprowadził Skinnera do wielkiego sadu, przy końcu którego główne zaczynały się zabudowania.
Zbliżywszy się do Kapitana, z którym tém mocniéy chciał porozumieć się, im większe w zamiarach swych upatrywał widoki, Skinner na nowo mówić zaczął.
— Jak myślisz, prowincye należące teraz do Króla odebrane mu zostaną? zapylał z miną parlamentowcgo polityka.
— Jak myślę! zawołał z porywczością Lawton: lecz natychmiast miarkuiąc się, rzekł do niego z swoią krwią zimną; bez wątpienia iestem przekonany, że gdyby nam Francya dostarczyła pieniędzy i broni, w przeciągu sześciu miesięcy, wypędzilibyśmy woyska Królewskie z całéy Ameryki.
— Tak i iabym spodziewał, się rzekł Skinner przypominaiąc sobie, iż nie poiednokrotnie miał proiekt połączenia się z pastuchami; wówczas kiedy będziemy mieli rząd wolny; my, co się naybardziéy przyczyniliśmy do iego ustalenia, powinniśmy bydź tak wynadgrodzeni, iak tego wartość rzeczy, i naszego poświęcenia wymaga.
— Pamiętne są rodakom czyny wasze, żeby wam za nic odpłacić nie mieli: możecie bydź wywyższeni na różne szczeble wysokości: gdy ci, którzy w chwili powstania oyczyzny spokoynie w domach sobie siedzieli, wieczną wzgardą okryci, nie długo cieszyć się będą, z niegodnie zebranych maiątków swoich.
Powiedzże mi, iestżeś właścicielem iakiego folwarku?
— Nie ieszcze, lecz mam nadzieię iż nim będę wprzód niż pokóy nastąpi.
— Bardzo dobrze. Interes prywatnego iest interesem kraiu, bo kiedy dobrze mieszkańcom się dzieie, i kray zamożniéyszym się staie. Naypiérwsza rzecz z pory czasu i z okoliczności korzystać.
— Zapewne, alboż myślisz, że Paulding nie godzienże prawdziwie nazywać się półgłówkiem, gdy mimo tak znacznéy ofiarowanéy summy, na ucieczkę głównego Adjutanta woysk królewskich, nie pozwolił?
— Tak iest Król Jerzy lepiéy płaci, niż kongres, bo wiecéy ma pieniędzy. Lecz Bogu dzięki! cudowny duch ożywia uczucia narodu, że tyle działa bez zapłaty, iakby wszystkie kopalnie Indyi, miały bydź ceną iego wierności. Zapewne wieki ieszcze dźwigalibyśmy iarzmo Angielskie, gdyby każdy z nas równie iak ty był nikczemny i podły.
— Jak to! iestżem zdradzony! ty masz bydź nieprzyjacielem moim, zawołał Skinner, sięgaiąc ręką po strzelbę, aby do razu pomścić się swéy krzywdy na Kapitanie.
— Zbrodniarzu! zawołał Lawton wyrywaiąc mu z rąk strzelbę, ieźli mi nie poddasz się, natychmiast ci czaszkę tym pałaszem, na dwoie rozetnę.
Skinner rzucił okiem na około siebie, i uyrzał że równie on iak i ludzie iego otoczeni zostali, więcéy niż przez pięćdziesięciu dobrze uzbroionych na koniach dragonów.
— Tak więc Kapitanie nie chcesz mi zapłacić? zapytał Skinner drżącym głosem.
— I owszem, odpowiedział Lawton, chce uiścić się ze wszystkiego co tylko wam należy. Oto masz summę, iaką Pułkownik Syngleton naznaczył za dostawienie Szpiega, dodał rzucaiąc worek na ziemię, który sobie przynieść rozkazał: teraz hultaie broń złóżcie, i swoie pieniądze przeliczcie.
Przestraszeni oprawcy, natychmiast strzelby swe rzucili na ziemię, i gdy ich wódz rachował pieniądze, kilku dragonów, zbliżywszy się ku nim, broń im zabrali.
— Więc tedy, zapytał Lawton rachunek iest rzetelny? odebrałeś całą summę, iaka przyrzeczona była?
— Nic nie braknie, odpowiedział Skinner, i teraz nie pozostaie nam więcéy, iak tylko oddalaiąc się, pożegnać cię Kapitanie!
— Za pozwoleniem, moment ieszcze: wszystkie rachunki nie są z nami ukończone. Odebrałeś nagrodę, przeznaczoną za dostawienie Szpiega: teraz odbierzesz tę, iaką prawa woyskowe na rabusiów wskazały. Daléy dzieci! weźcie tych łotrów, i niech każdy z nich po trzydzieści dziewięć puślisk dostanie: należałoby im czterdzieści podług prawa Moyżesza, ia im iednego daruię.
Rozkaz podobny stał się uroczystością dla dragonów; woyska bowiem regularne nienawiedziły tych hord z włóczęgów, i z awanturników zebranych, których mnogie łupieztwa, nie tylko że kray niszczyły, ale ten nawet skutek pociągały za sobą, iż nie ieden spokoyny mieszkaniec, biorąc ich często za żołnierzy walczących, za oyczyznę i wolność, naturalną czuł niechęć ku wszystkim, co tylko broń nosili. — Wmgnieniu oka dragony rozebrali oprawców z ich odzieży, przywiązali każdego do iabłoni lub gruszki, i potróynym rzemieniem, nielitościwe biczowanie zaczęli. Wprawdzie Lawton zalecił im, iżby nie przeszli liczby prawem żydowskiém wskazanéy, lecz że po trzech dragonów wzięli każdego w swe ręce, i iakby Cyklopy biiący na kowadle rozpalone żelazo, wspólnie bili, gdy ieden z nich tylko rachował, wypadło ztąd przeto, że trzy razy za ieden, były darem żołnierskiéy igraszki, któréy Kapitan zdawał się nie zważać. W krotce krzyki, i proźby smaganych oprawców napełniły powietrze, szczególnie też Skinnera naybardziéy słychać było, gdyż Lawton uprzedził dragonów swoich, aby z względu na dowodzącego Officera, starali się w mocniéy przekonywaiącym sposobie, zachować dla niego różnicę.
Z zupełném ukontentowaniem Kapitana, skończyła się ta skrócona wyroku iego exekucya; skaranym kazał oddać broń ich i odzież, i gdy ci wrzeszcząc ieszcze przeraźliwie zbólu, gotowali się do odiazdu:
— Widzisz tedy, kochany przyiacielu! rzekł do ich wodza, że iakeś sobie życzył pomoc naszéy kawaleryi, użyteczną ci bydź czasami może. Jeżeli kiedy spotkamy się z sobą, przyrzekam ci służyć podobną pamiątką, do któréy w każdym razie będziesz miał prawo.
Skinner nie odpowiedział słowa i odszedł wraz z swemi ludźmi, układaiąc potaiemną w głębi swéy duszy zemstę. Dragony odprowadzili ich aż ku ogrodowéy fórcie iedni śmieiąc się do rozpuku, drudzy przepraszaiąc ich za tak srogie obeyście się z niemi, którego iak mówili z obowiązku służby, dopełnić musieli. Lawton chcąc także miéć satysfakcyią przypatrzenia się ich odiazdowi po takiém utraktowaniu, kilka chwil wraz z dwunastu dragonami na podwórzu pozostał.
Ci udali się ku lasowi niedaleko folwarku odległego, lecz gdy iuż do niego doieżdzać mieli, całą bandą zwrócili się nazad. Ognia! zawołał Skinner, i w tym momencie wszyscy towarzysze iego wymierzyli swe strzelby przeciwko dragonom, którzy im tylko głośnym na nowo odpowiedzieli śmiechem, powykręcawszy im wprzód skałki, i naboie z rozkazu swego Kapitana.
— Trzeba zatém użyć broni, iaką mam w kieszeni, zawołał Skinner. I w tymże samym czasie dobywszy pistoletu wystrzelił, a kula przeszyła kapelusz Lawtonowi, który obróciwszy się do stoiących obok siebie żołnierzy, rzekł ozięble, że o włos co nie pożegnał się z niemi.
Jeden z dragonów oburzony taką zuchwałością Skinnera, dopadł konia, ścisnął go mocno ostrogami, i cwałem puścił się za nim. Lecz że zbóyca niedaleko był lasu, łatwo znalazł ucieczkę, i tylko co w nagłym pośpiechu upuścił worek z pieniędzmi, które Lawton wypłacił. Dragon podniósł ie z ziemi, i wiernie oddał swemu Kapitanowi, który w godziwych nawet zbiorach nie szukaiąc zysków dla siebie, całą tę zdobycz żołnierzom swoim darował, mówiąc że Skinner chciał im pewnie wynagrodzić nadzwyczayną posługę, iaką iemu, równie iak iego ludziom wyświadczyli. Okrzyki niech żyie nasz Kapitan, usłyszeć się w momencie dały, i podział natychmiast nastąpił.
Właśnie Lawton do folwarku wracał, gdy uyrzał wychodzącą z miasteczka kobiétę, która iak się zdawało prędkim krokiem zmierzała ku lasowi, dokąd udała się banda Skinnera. Powiedzieliśmy iuż że miał wzrok doskonały, sądził przeto że w niéy poznał Betty Flanagan, i zdziwiony coby o téy godzinie robić mogła na polu, kazał sobie podać konia, i przypuściwszy galopem, w momencie ią dopędził.
— Jakto! Betty rzekł do niéy czy spisz chodząc, czyli téż ci się co przyśniło? co robisz o tym czasié, wśród nocy sama, i gdzie tak prędko śpieszysz przez pola? nie lękaszże się uyrzéć widma swéy staréy Jenny, pasącéy się na swém ulubioném pastwisku?
— Ah! Kapitanie drżącym odpowiedziała głosem, szukam ziół dla rannych, które powiadaią, że naylepiéy skutkuią, kiedy się przy świetle xiężyca zbieraią.
Lawton spoyrzał na nią swém przenikliwém weyrzeniem, i mimowolne uczuł w sobie wzruszenie. Dobra kobieto, rzekł do niéy pamiętay sama o sobie, narażasz się na większe niebezpieczeństwa, niżeli spodziewać się ich możesz. Uchodź ztąd czém prędzéy, nadewszystko nie zbieray ziół w tym lesie. Skinner schronił się tam z całą swą hordą, i mogą szukać zemsty na tobie za karę, iaką otrzymali odemnie.
W tych słowach nieczekaiąc odpowiedzi, zwrócił cugle koniowi, i udawszy się na powrót do folwarku, nie długo zasnął spokoynie, i nie prędzéy obudził się, aż równo ze wschodem słońca.
Pod ten czas napastnicy, których Lawton porządną chłostą przepłoszył, niesłysząc aby przez kogo byli ścigani, zatrzymali się przy iednéy skale; i sądząc że w tém mieyscu zupełnie bezpieczni będą, stanowisko noclegu sobie obrali.
— Tak tedy, rzekł ieden z nich, gdy drudzy towarzysze iego dla rozgrzania się z mroźnego wiatru rozkładać ogień zaczęli, niema co dłużéy robić w Hrabstwie Westchcster: byłoby nam teraz ciepło, gdyby dawszy nam po grzbiecie, napaść ieszcze na nas chcieli te katuiące dragony.
— Przeklęty potępieniec Lawton! zawołał Skinner, dostanę go przecie w me ręce, i choć mi się nie udało, że dotąd ziemi nie gryzie, niedługo iednak w piekle czartowską iego duszę, smażyć w smole będą.
— Tak, rzekł piérwszy, i kiedy to będzie? nie rozumiem iak można chybić człowieka na pięćdziesiąt kroków.
— To ten pies dragon co leciał za mną, nie dał mi dobrze wymierzyć, i przytém tak mi palce od zimna zdrętwiały, żem z trudnością mógł pistolet utrzymać.
— Powiedz lepiéy, że ze strachu. Czemużeś się bliżéy nie przysunął? zimno! nam wtenczas gorąco było iak w ogniu i dotąd grzbiet mnie pali, iakby mi go na rożnie pieczono.
— Jednakże nie myślisz iakim sposobem moglibyśmy się zemścić, i owszem ieszczebyś całował ten rzemień, którym wyćwiczony zostałeś.
— Całowałbym! to trochę za trudno, gdyż sądzę, że na méy skórze, musiał rozsypać się w kawałki. Z tém wszystkiém wolę sto razy grzbietu nadstawić, niż zginąć, albo obydwa uszy miéć oberzniete. I to właśnie, co nas spotkać może, ieżeli zaczepiać zechcemy tego wściekłego Wirgińczyka. Co do mnie, oddałbym chętnie ostatnią parę butów żeby on nam dał pokóy, i my żebyśmy go nie drażnili wiecéy.
— Milcz szatański tchórzu! nic dość bydź obdartym, skradzionym, zbitym, potrzeba ieszcze słuchać głupstw twoich. Daléy! popatrzcie po mantelzakach i sakwach czy niema czasem czego do przeiedzenia: kiedy żołądek pełny, zapomina się o biedzie, i ból nie tak dokucza.
Trudniący się zwykle dostarczaniem żywności, miał z sobą w torbie flaszkę wódki, i udziec barani. Z kiia zrobił na prędce rożen, widły do obracania dwóch innych wystrugali, i gdy mięso piec się zaczęło wszyscy porozbierali się dla opatrzenia ran swoich. Oczcwiście operacya ta ból ich zwiększaiąc, wzbudziła w każdym powszechną chęć zemsty, i blisko godziny naradzali się oni z sobą nad środkami iéy wypełnienia. Kilka w téy mierze podanych proiektów, po krótkiém rozważeniu za wątpliwe, lub trudne do wykonania uznano, i w tym momencie odrzucono. Jeżeli bowiem znane męztwo, i pilność dragonów, nie przedstawiała oprawcom sposobności uderzenia na nich niespodzianie, tém mniéy ieszcze rachować mogli na to, aby upatrzyli sobie porę znalezienia Lawtona samego, i iak pragnęli we krwi iego nagrodzenia sobie krzywdy swoiéy. Zresztą wiedzieli, że Kapitan równie silny, iak odważny z naytrudnieyszych nieraz wybrnął niebezpieczeństw; gdyby zatém los na iego stronę przechylił zwycieztwo, mieliby sprawiedliwą przyczynę zadrżeć przed iego orężem, i z kraiu wynosićby się musieli. Nakoniec uchwalili pomiędzy sobą plan, który obok zemsty zdawał się im różne kieszonkowe korzyści zapewniać; po długich przeto naradach wyznaczyli czas, oraz sposoby doprowadzenia go do skutku.
Uradowani tym wynalazkiem, właśnie do swego bankietu zasiadać mieli, gdy usłyszeli niedaleko siebie głos wołający: tutay Kapitanie Lawton tutay! trzymay tych łotrów, oto ich tu masz!
Jakby piorun w nich uderzył, zerwali się czém prędzéy, i nie myśląc o sporządzoném dla siebie iedzeniu, wyrzekłszy się swéy odzieży i broni, wpadli na konie i w nieładzie rozpierzchnęli się po lesie.
Gdyby rzeczywiście Kapitan Lawton, znaydował się w tém mieyscu, byłby z nowém podziwieniem uyrzał ieszcze Betty Flanagan, która w kilka minut po ucieczce bandytów, z wszelką ostrożnością zeszła z wierzchołka skały, gdzie będąc ukrytą, miała sposobność wysłuchać całéy ich rozmowy, i rzucić postrach pomiędzy niemi. Poczém zbliżywszy sié do ognia, pewna że więcéy nie wrócą, korzystała z posiłku wprawdzie nie dla niéy sporządzonego, wybrała sobie część lepszéy ich odzieży, i gdy dnieć zaczynało, weszła znowu na skałę, przy któréy cała ta scena się działa.




ROZDZIAŁ VIII.

O ty słońce, co blaskiem twych promieni czystych,
Wzywasz mą przyiaciołkę, wpośrzód pól cienistych.
Rozpędź mgły — roziaśń niebo światłością przestroną,
I sprowadź w me objęcia moię ulubioną,
Ah wypędź z twego serca, te okropne smutki,
Niestety! moich działań iakież będą skutki,
Uciekać niebezpiecznie, lecz ten kto zostaie
Jeszcze większe zuchwalstwo popełniać się zdaie.

Pieśń Lapońska.

Podczas kiedy towarzysze Majora w głębokim śnie zapominali o trudach, i niebezpieczeństwach do powołania swego przywiązanych, on sam tylko ani na chwilę wolnego nie miał spoczynku, i ledwie pierwsze porannéy iutrzenki zeszły promienia, wstał z łóżka bardziéy ieszcze znużony, niżeli nim był spać idąc. Sądząc przeto że na świeżém powietrzu znaydzie ulgę swoiego niewczasu, wyszedł z głównéy kwatery, na rozległe błonia, po za miasteczkiem leżące. Przechodząc właśnie około folwarku, gdzie stał oddział Lawtona, szyldwach tylko stoiący przed bramą broń przed nim zaprezentował; zresztą wszystko ieszcze w głuchym zostawało spoczynku. Że iedynie dla zdrowia przeyść się postanowił, szedł zatem bez celu, zwolna, samotny, ponurym oddany marzeniom, których ile wiedzieć można, głównym było przedmiotem smutne położenie Henryka Warthon, w iakiém się od momentu swego uwięzienia znaydował. Nie powątpiewał on, aby zamiary iego przyiaciela w nawiedzeniu swéy familii, zupełnie bydź czyste nie miały. Lecz któż mógł zaręczyć, iż sąd woienny złożony z Officerów, którym Henryk nie był znany, dzielić tę samą opiniią będzie? to właśnie co mu naywięcéy niepewném bydź się zdawało, i nad czém tém mocniéy cierpiał, im bardziéy w zgubie brata, wszystkie swe nadzieie połączenia się z siostrą, za stracone widział. Od kilku dni wysłał on był pewnego Officera do Pułkownika Syngleton, dowodzącego przedniemi strażami woyska. Szanowny ten weteran, pełen odwagi i zasług, był oycem młodego Kapitana, leżącego podówczas w Szarańczach, i kochał Dunwoodiego, iak własnego syna. Jemu to naypiérwéy doniósł Major, o wzięciu Kapitana Angielskiego, towarzyszących do tego okolicznościach, i swoie W téy mierze przesłał mu uwagi, w których niewinność Henryka Warthon usprawiedliwić chciał. Co moment spodziewał się odpowiedzi, i im bliższą była ta chwila w któréy miał ią otrzymać, tém mocniéy niespokoyność iego się zwiększała, i drżał cały na samo wspomnienie, aby powinność iego, nie kazała iemu samemu stawić przyiaciela swego przed trybunałem woyskowym, któren sądząc podług czynów, mógł go na śmierć sromotną skazać.
Tak przykrym myślom oddany, nie spostrzegł się, kiedy wszedłszy do lasu stanął przed skałą, przy któréy Skinner wraz z swoią bandą zeszłéy nocy stanowisko założył. Nie maiąc zamiaru, ani potrzeby drapać się po niéy, chciał wracać nazad do swéy kwatery, gdy w tém usłyszał głos wołaiący na siebie:
— Stóy, albo zginiesz!
Zdziwiony Dunwoodi, zwrócił oczy w tę stronę zkąd te wychodziły słowa, i uyrzał na urwisku skały, o kilka kroków od siebie człowieka trzymaiącego w ręku strzelbę, prosto ku sobie zwróconą. Dzień iuż dobrze przyświecał, i za iego pomocą można było rozróżnić nastręczaiące się pod oko przedmioty; iakież więc musiało bydź zdumienie Majora, gdy w nieznaiomym poznał Kramarza, którego sądził bydź ściśle strzeżonym w oberży Betty Flanagan. Nie wyszedłszy z domu z inną bronią, iak tylko z pałaszem, uczuł on w tym momencie niebezpieczeństwo położenia swego. Nieugięty iednak w męztwie swém, łaski nie żądał, uciekać nie myślał. Obróciwszy się piérsiami ku nieprzyiacielowi swemu: ieżeli, rzekł, chcesz mnie zamordować, strzelay, gdyż ci się żywym nie poddam.
— Nie, Majorze Dunwoodi! odpowiedział Birch, niechcę nastawać na twe życie, ani na wolność twoię.
— I czegóż więc chcesz odemnie taiemniczy duchu? zapytał Dunwoodi, niedowierzaiąc prawie samemu sobie; aby widok ten nie miał bydź utworem iego imaginacyi.
— Twéy dobréy o mnie opinii, odpowiedział Birch z nieiakim zapałem. Chciałbym żeby ludzie dobrze myślący, inaczéy o mnie sądzili niż dotąd.
— Opinija powinna ci bydź oboiętną, rzekł Major z coraz większém zadziwieniem, gdyż zdaiesz się posiadać środki iéy uniknienia.
— Bóg nie opuszcza nigdy sług swoich, których czyny on sam zna naylepiéy. Wczoray zadrżałem przed tobą, byłeś Panem życia moiego: dzisiay twoie iest w moiém ręku, nie nadużyię iednak praw zmiennéy fortuny, ani w szczęściu moiém zemsty szukać nie myślę; wolnym iesteś Majorze Dunwoodi, lecz niedaleko są ludzie, którzy inaczéy obeydą się z tobą. Na co ci się przyda twóy oręż gdy siła przemagać będzie? słuchay rady człowieka, który ci dotąd nic złego nie zrobił, i nigdy w swém życiu szkodzić ci nie będzie; zawsze bądź dobrze uzbroionym, i miéy kilku ludzi przy sobie, kiedy tylko na dalszą przechadzkę wybrać się zechcesz.
— Miałżeś wspólników, którzy ułatwili ucieczkę twoię, i — którzyby równie iak ty wspaniale obeszli się ze mną, gdyby mnie spotkali?
— Nie, nie, zawołał Harwey obłąkanym spoglądaiąc wzrokiem w około siebie; sam iestem iedynie, nikt mnie nie zna tylko Bóg i on.
— Kto on? zapytał Major z mimowolném uczuciem.
— Nikt! odpowiedział Kramarz, z zwykłą swoią krwią zimną, ale równie nie iest obcym dla ciebie. Majorze Dunwoodi, iesteś młody, szczęśliwy, posiadasz miłość osób, które tu ztąd niedaleko są ciebie: ieżeli ich zatem kochasz, ieżeli ich szczęścia pragniesz, im poświęć dni swoie, broń ich, ochraniay od niebezpieczeństwa, iakie ich spotkać może. Bądź ostrożnym, podwóy twe straże i nie mów przed nikim, że ci to Harwey Birch radził: raz ieszcze powtarzam ci, czuway nad tém, co naydrożéy w życiu swoiém cenisz.
Kończąc te słowa wystrzelił na powietrze i broń swą rzucił u nóg Dunwoodiego. I ledwie Major osłupiały z podziwicnia zwrócił się w tę stronę, gdzie widział Kramarza, iuż mu był zniknął z oczu, i więcéy go nie uyrzał.
Ta nadzwyczayna scena, i owe taiemne napomnienie, głębokiém wrażeniem przeięło umysł Dunwoodiego, gdy w tém odgłos trąb i tentent koni przerwał ponure iego dumania. Usłyszano bowiem w folwarku wystrzał z fuzyi, i Lawton dowiedziawszy się od szyldwacha, że Major przed dwiema godzinami udał się do lasu, wpadł czém prędzéy na konia, i wziąwszy z sobą dwudziestu dragonów na pomoc swoiemu dowódzcy pośpieszył.
Dunwoodi niechcąc wyiawiać spotkania się swego z Harweyem Birchem, podniósł z ziemi strzelbę zostawioną przez niego pokazuiąc takową Lawtonowi, udał przed nim, iż ią znalazł w lesie, i że sam z niéy wystrzelił.
— Zapewne ieden z tych hultaiów dla prędszéy ucieczki musiał ią porzucić, rzekł Kapitan i opowiedział Majorowi o karze, iaką na oprawcach wymierzyć rozkazał.
Wróciwszy nareszcie do oberży Betty Flanagan, Major spostrzegł przygotowane rusztowanie, na którém, iak zebrani ciekawi widze mówili, Szpieg miał ukończyć swoie rzemiosło. Dunwoodi sam sobie ieszcze nie wierzył, aby to co widział snem bydź nie miało, i aby lepiéy ugruntował się w swém przekonaniu, przyszedł do więzienia, z którego czekano tylko kiedy Kramarz na stracenie wyprowadzonym zostanie.
— Musiałeś zapewne dobrze pilnować więźnia? rzekł do szyldwacha stoiącego przy bramie.
— Śpi ieszcze, odpowiedział wąsaty dragon i tak chrapi, żem nawet nie słyszał, iak zatrąbiono na pobudkę.
— Otwórz drzwi, i wyprowadź mi go, abym przed śmiercią mógł się z nim pożegnać, rzekł Major do Hollistera.
Sierżant wykonał natychmiast pierwszą część tego rozkazu, lecz z wielkiém podziwieniem swém poczciwy weteran, znalazł całą izbę w naywiększym nieporządku. Suknie Kramarza zayinowały to mieysce, w którém on sam znaydować się był powinien, cała zaś garderoba Betty porozrzucana leżała na ziemi. Szynkarka spała ieszcze na swéy pościeli, zupełnie ubrana, i nic iéy niebrakowało tylko czarnego słomianego kapelusza, który dniem i nocą prawie nosiła, i który tak często używaniem formę swoię stracił, że go żołnierze przez swawolę, bocianiém gniazdem nazwali. Sen co zwykle w poranku naysmacznieyszym bywa, skleiał szczęśliwie dotąd iéy powieki; kiedy Hollister wszedł do izby, i głośném swém wykrzyknieniem ią obudził.
— Co to iest? zawołała zrywaiąc się z łóżka, z żywością dragona gdy usłyszy trębacza budzącego do koni, czyżeś iuż tak zgłodniał, że iuż chcesz śniadania? Patrzysz na mnie iakbyś chciał mnie połknąć! czekay kleynocie, czekay, natychmiast każę ci usmażyć polędwicę zméy Jenny, iakieyś ieszcze nigdy nie iadł w swém życiu.
— Milion szatanów! zawołał Sierżant, zapominaiąc w tym momencie swéy religiynéy filozofii, o piękne tu idzie śniadanie; upiekę cię, duszę z ciebie wypuszczę, ieżeli mi nie powiesz coś zrobiła z więźniem.
— Z więźniem! ale...... rzekła szynkarka, spostrzegaiąc panuiący nieład w iéy izbie, któź mógł bydź tak zuchwałym, że mi iakiegoś towarzysza noclegu, do méy izby wpuścił.
— Dobrze udawać umiesz kuglarko! lecz to rzecz dowiedziona, że nie kto, tylko ty pomogłaś kramarzowi do ucieczki.
— Kuglarko! ia kuglarka, powtórzyła Betty, u któréy natura Meduzy w tém się różniła, iż długo gniewać się nie umiała; wieszże do kogo mówisz? a co mnie ty, lub twóy przeklęty kramarz obchodzi? idźże sobie do kaduka i z nim.
Kramarz! zapewnie żebym wolała bydź żoną kramarza i nosić iedwabne suknie, gdybym była poszła za maiętnego Szkota Makswiltza, który przez pięć lat starał się o mnie, lecz rodzicom moim podobało się wydać mnie, za starego równie iak ty woiaka, i cóżem przez to wskurała? zawsze na woynach bił się ciągle, wreszcie zginął, i mnie szeląga fortuny nie zostawił.
— Przynaymniey Harwey nie zabrał mi biblii, rzekł Holister, niezważaiąc na piorunuiącą ze złości szynkarkę. Zamiast coby ią miał czytać i przygotować się na śmierć po chrześciańsku, on o ucieczce myślał.
— I któż chciałby iak pies wisieć? rzekła Betty dorozumiewaiąc się po części o co rzecz szła. Nie wszyscy urodzili się do postronka, iak ty Panie Sierżancie.
— Milcz! zawołał Dunwoodi, okoliczność ta iest nader ważną; i potrzebuie naymocnieyszego śledztwa. W téy izbie iak widzę ieden iest tylko wchód drzwiami, więzień nie mógł wycisnąć się ścianą, oczewiście zatem wypada, że szyldwach dał się przekupić, albo też zasnął. Sierżancie Hollister, ci którzy téy nocy przy drzwiach byli na warcie, niech mi się stawią natychmiast.
Że ieszcze nie nadeszła była godzina w któréy zluzowani bydź mieli, wszyscy przeto znaydowali się w kordegardzie, i w momencie przed Majorem stanęli. Jednozgodnie utrzymywali oni, że podczas ich straży, nikt z izby za więzienie szpiega służącéy, nie wychodził. Jeden tylko szczególnie zeznał, iż Betty w półgodziny po przyiściu swém wyszła, lecz że miał rozkaz od sierżanta, wolnego iéy przepuszczenia.
— Kłamiesz, zawołała szynkarka, chcesz-że na sławę nastawać poczciwéy kobiety, mówiąc żem iak nierządnica, włóczyła się po nocy. Spałam tutay całą noc tak niewinnie, iak ciele u matki. Ale kiedyś mnie widział wychodzącą, powiedz czym nazad wróciła? iakżebym tu teraz znaydować się mogła? mówcie wszyscy, kto mnie powracaiącą widział?
Żaden słowa nie odpowiedział.
— Panie Majorze! rzekł Hollister obracając się do Dunwoodiego, i z uszanowaniem rękę przy swym kaszkiecie trzymaiąc, iest cóś napisanego ołówkiem na piérwszéy karcie moiéy biblii; wprawdzie nie lubię, żeby mi bazgrano po tém świętem dziele, lecz można będzie wytrzeć to pismo, byle kto tylko wyczytał co w sobie zawiera.
Porucznik Masson stoiący obok niego odebrał biblię, i czytać zaczął co następuie
“Zaświadczam ninieyszém, iż ieżeli zniewolony iestem uchodzić przed temi, którzy mnie prześladuią, to iedynie za pomocą Boga, którego polecam się opiece. Musiałem do tego użyć niektórych sukni téy kobiety, co tu obok mnie spała, lecz za nie znaydzie nagrodę w swéy kieszeni. W dowód czego podpisuię. “Harwey Birch”
— Jak to, iak to! zawołała Betty, Szpieg, zbrodniarz, niegodziwiec porwał mi suknię? i gdzież iest więc móy kapelusz słomiany? zabrał mi także. Trzeba go ścigać Majorze Dunwoodi; trzeba żeby był powieszony, ieżeli iest sprawiedliwość w kraiu.
— Może téż nie będziesz tak surową, skoro zayrzysz do swéy kieszeni, odezwał się młody Chorąży, który nieprzywięzuiąc wielkiego znaczenia do ucieczki więźnia, więcéy bawił się całém tém zdarzeniem.
Szynkarka nie omieszkała iednéy minuty korzystać z rady Chorążego. Ah! zawołała znayduiąc iednę gwineę w kieszeni, to prawdziwy kleynot ten Kramarz, niech sobie żyie, i niech mu się iak naylepiéy powodzi: ieżeli w saméy rzeczy kray zdradza, iak go o to obwiniaią, przynaymniéy podobny iest do wody, co iednym zabiera, drugim przynosi.
— Dunwoodi wychodząc nakoniec z wozowni spostrzegł Kapitana Lawtona, który w milczeniu oboiętnie téy całéy przypatrywał się scenie. Sposób ten zachowania się iego, sprzeczny z wrodzoną mu porywczością, uderzył Maiora. Ich oczy spotkały się z sobą, i iedném na siebie weyrzeniem zdawali się porozumiéć z sobą wzaiemnie. Dunwoodi wziął Kapitana pod rękę i wszedł z nim do małego ogródka, gdzie przeszło pół godziny, rozmowa pomiędzy nimi, sam na sam trwała. Jeden przed drugim nie ukrywał swych myśli. — Kapitan przyznał się, iż w nocy poznał Kramarza przebranego w suknie Betty Flanagan, lecz że mu był winien życie, głos naturalny niepoiętą miał nad nim władzę, iż nie mógł ośmielić się, aby był narzędziem śmierci tego, który go od niéy zachował. Major opowiedział równie z swéy strony, spotkanie się swoie z Harweyem w lesie, oraz taiemną przestrogę, jaką od niego otrzymał. Przyiaciele, o których on mówił, nie mogli bydź inni tylko mieszkańcy Szarańcz, lecz iakieby im niebezpieczeństwa groziły? nad tém różne nastręczały się im domysły, lecz żadnego bez wątpliwości rozwiązać nie mogli.
W tymże samym czasie, inne sam na sam miało mieysce w izbie szynkarki pomiędzy nią, a sierżantem Hollister. Przeyrzawszy ona całą garderobę swą, przekonała się iż to co iéy Kramarz zabrał, niewarte było czwartéy części zostawionéy przez niego nadgrody; uspokoiła się zatem w swoim złym humorze, i poufała wesołość zaiaśniała na iéy gniewem rozpaloném obliczu. Oddawna czułem na sierżanta spoglądała okiem, pewną będąc, iż z oszczędności swéy powinien był sobie zebrać kilkanaście gwineów, i postanowiła inpetto położyć koniec troskom owdowiałego stanu, przybieraiąc go za następcę piérwszego swego małżonka. Zdawało iéy się, iż równie dla poczciwego weterana oboiętną nie była, i usłyszawszy od niego kilka słodkich wyrazów, które iéy przed czterma laty powiedział, ułożyła sobie przyszłego z nim związku nadzieię. Bolało ią mocno, iż teraz tak ostro z nim przemówiła się, i żeby nie zachwiać swych dawnych przyiacielskich stosunków, szczerze z nim pogodzić się pragnęła, bo choć nieumieiętna i prosta, była iednak kobietą, a natura sama nauczyła ią, że łagodność iest pierwszą iéy płci zaletą. Nalawszy przeto sporą szklankę swego ulubionego napoiu koktailu, podała mu ią mówiąc uprzeymie:
— Słowa pomiędzy przyiaciołmi, są niczém sierżancie. Ileż to razy powadziliśmy się z moim nieboszczykiem mężem Michałem Flanagan, z tém wszystkiém każdy wié, żeśmy się kochali, iak teraz mało widzieć w świecie takiego małżeństwa.
— Michał był dobrym żołnierzem, i poczciwym człowiekiem, rzekł weteran wychyliwszy do dna swą szklankę. Nasz oddział wysłany był wtenczas do szarży i po dwukrotném natarciu pokonaliśmy nieprzyiaciela na głowę: lecz biedny Michał ugodzony w piersi karabinową kulą, padł przy moim boku, i pamiętam że miał postać tak ieszcze, spokoyną, iakby umarł na swém łóżku, po dwuletniéy chorobie.
— Tak iest, rzekła wdowa; ale Michał miał nadzwyczayny apetyt. Dwie osoby, iak ia i on, potrzebowaliśmy za dziesięciu dragonów; lecz z tobą Panie Hollister, ah! z tobą wcale co innego, samaby nas miłość karmiła.
— Mistres Flanagan, rzekł sierżant poważnym tonem, naumyślnie zostałem tutay, abym pomówił z tobą w ważnym przedmiocie, nad którym się ciągle zastanawiam i otwarcie ci myśli moie wynurzę, ieżeli na moment pozostać ze mną zechcesz.
— Zostać z tobą, Panic Hollister! dopóki tylko Officerowie wołać na mnie nie będą o śniadanie, z naywiększém ukontentowaniem słuchać cię będę, ale ieszcze iednę szklankę kok-tailu, trunek ośmiela, i myśli orzeźwia.
— Nie Betty, nie: nie braknie mi śmiałości w tak dobréy sprawie. Powiedz mi iak ci się téż zdaie, czy to rzeczywiście był szpieg Kramarz, któregośmy wczoray wieczorem w téy izbie zamknęli?
— Któżby inny miał bydź nim, móy kleynocie?
— Zły duch!
— Jak to? szatan?
— Tak iest: sam Lucyper a ci co go nam tu przyprowadzili, byli to iego sługi, czarty, potępieńcy piekielni.
— Gdybyś się nawet mylił co do rzeczy, sierżancie, bynaymniéy co do osób, domysły cie nie zwodzą, gdyż ieżeli są złe duchy w Hrabstwie West-Chester, bez wątpienia oprawcy są niemi.
— Nie są to domysły, Mistress Flanagan, szatan wiedział, iż nikogo nie pilnowalibyśmy z taką ostrożnością iak tego szpiega Bircha, i dla tego przybrał on na siebie iego postać, aby mógł łatwiéy weyść do twéy izby?
— Nie dość iest biedy i niedoli na święcie, żeby ieszcze z głębi piekieł zmawiano się na biedną wdowę? z resztą iakieby szatan mógł miéć w tém powody, i czegoby chciał odemnie, chciéy mnie nauczyć?
— Kusić cie podobnie, iak Zbawiciela na puszczy, i porwać potem twą duszę. Jeżeli mu się to nie powiodło, dzięki niech będą téy świętéy xiędze, którą mu zostawiłem. Gdybyś była widziała iak trząsł się cały, kiedym mu ią podawał. Zaledwie się iéy dotknął, zdawało się że go wewnątrz piekielny ogień pożera. Zresztą moia kochana Betty, któż inny iak nie zły duch, pozwolił sobie gryzmolić po biblii, na któréy zapisać się godzi iedynie urodziny, małżeństwa, lub zeyścia familii swoiéy.
Betty zrazu obrażona, iż sierżant złego ducha do niéy zastósował, nowemi naprzeciw niemu wybuchnąć miała gromami, gdy wyrazy: moia kochana Betty, przywróciły iéy dobry humor i z uśmiechem rzekła do niego:
— Sądziszże, iż szatan zapłaciłby mi więcéy za mą duszę, iak za móy kapelusz i suknię?
— To fałszywa moneta: chciał on i mnie złotem omamić, ale Bóg mnie wolnym od pokuszenia ratował.
— To złoto zdaie się bydź dobre; rzekła szynkarka, probuiąc dźwięku gwinei o kamień; z tém wszystkiém, poproszę Kapitana Lawton, aby mi ią dziś wymienił, gdyż dla niego, niema nikogo, ani na tym, ani téź na tamtym świecie, kogoby on się lękał.
— Nie mów tak lekkomyślnie o duchach, których potęgi umysł ludzki ogarnąć nie może; pamiętay, że zły duch krąży około nas bez przestanku, iak lew ryczący, i ieżeliś teraz uniknęła szczęśliwie iego sideł, pamietay poprawić się w swém życiu, pamiętay......
Tutay w samym sierżanta zapale, dragon przyszedł uwiadomić Betty, iż Officerowie od godziny na śniadanie czekaią: że zaś często upragnione sam na sam, nie poszło podług iéy życzenia, opuściła przeto bez żalu, towarzystwo sierżanta, układaiąc sobie pod szczęśliwszą wróżbą, rozwinąć zamiary swoie.
Podczas śniadania, dwóch gońców ieden po drugim, przybyło z depeszami od Pułkownika Syngleton, do Maiora. Piérwszym uwiadamiał go, iż woyska nieprzyiacielskie zbliżyły się ku brzegom Hudsonu, i że naprzeciw nim czynnie działać wypada; w skutku czego zalecał mu aby bez naymnieyszéy zwłoki zmienił stanowisko swoie do innego mieysca, które mu wskazywał, i aby zostawiwszy iedynie w Cztero-Kątach wszelkie bagaże, rannych, oraz załogę z dwunastu ludzi złożoną, dowództwo nad tém wszystkiém iednemu Officerowi, i dozór Doktorowi Sytgreaw powierzył. Drugim rozkazem polecał mu dostawić pod mocną strażą, Kapitana Warthon do obozu.
Smutny ten obowiązek, któremu oprzeć się nie było podobna, wprowadził w rozpacz Majora. Widział on wszystkie nadzieie swe, całą przyszłość swoię, tą wiadomością zniszczone. Dwadzieścia blisko razy chciał wsiąść na konia, osobiście oznaymić w Szarańczach ten cios okropny, i ułagodzić ile możności cierpienia nieszczęśliwéy familii, lecz rozkaz wymarszu był nagły, i naymnieysze opóźnienie, ciężką odpowiedzialnością groziło. Nim iednak zatrąbiono do koni, i Officerowie równie iak żołnierze zbierać się zaczęli, Dunwoodi napisał kilka słów do Henryka, zachęcaiąc go do przyięcia z męzką stałością swoiego losu, uspokoienia oraz swéy rodziny, iako téż zapewniaiąc go, iż byle tylko na nowéy swéy kwaterze stanął, poiedzie sam błagać Washingtona, o uwolnienie przyiaciela swoiego. List ten oddał Officerowi, którego znaiąc przywiązanie do siebie, iako téź słodycz i umiarkowanie charakteru, zalecił mu iżby wziąwszy z sobą, cztérech żołnierzy, odprowadził Kapitana Warthon, do Amerykańskiego obozu.
Zaledwie zdołał się wywiązać z obowiązków swoich, uyrzał przez okno żołnierzy swych, zebranych i w porządku do wymarszu gotowych. Kapitan Lawton iuż czekał na czele swego oddziału, lecz gdy go Major dawszy znak ręką, wezwał do siebie, zsiadł z konia, i udał się do oberży Betty Flanagan.



KONIEC TOMU DRUGIEGO







  1. Wiadomo że w Ameryce i w Anglii kobiety nie trudnią się naprawą sukien, ani bielizny, mężów swoich lub krewnych, chyba w naywiekszym sekrecie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.