Szpieg (Cooper, 1829-30)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Szpieg | |
Podtytuł | Romans amerykański | |
Wydawca | A. Brzezina i Kompania | |
Data wyd. | 1830 | |
Druk | A. Gałęzowski i Komp | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | J. H. S. | |
Tytuł orygin. | The Spy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Gdzież przeklętemu dni nieszczęsne płyną!
By nie mógł sobie raz powiedzieć w życiu:
Tum się kołysał w powiciu,
Witay rodzinna kraino!
Sir Walter-Skott.
Samotny, zamyślony, z ponurém weyrzeniem,
Napróżno ukrywał srogość swych katuszy.
Lecz to nie był ów ogień, co boskiém natchnieniem,
Chociaż zgaśnie w oczach, pozostanie w duszy.
Przy końcu 1780 roku, pewien podróżny przeieżdżał był iedną z licznych dolin Hrabstwa West-chester. Ze schyłkiem słońca wiatr letni ku wieczorowi bliską zapowiadał burzę, która w tym klimacie po kilka dni ciągle trwać zwykła. Już coraz bardziéy zmierzchać się zaczynało, noc swe czarne rozpościerała cienie, mgła gęsta i wilgotna dodawała ieszcze iéy ciemności, a nasz podróżny na próżno szukał gościnnéy strzechy, gdzieby mógł znaleść schronienie od słoty, i spoczynek po drodze.
Od czasu iak Anglicy opanowali wyspę New-York, Hrabstwo West-chester stało się główném stanowiskiem, gdzie obydwa stronnictwa, częste staczały z sobą walki, smutnéy ieszcze domowéy woyny zabytki, która losy téy krainy z iednéy do drugiéy poddawała władzy. Znaczniéysza cześć mieszkańców, równie przez boiaźń, iak przez przywiązanie do matki oyczyzny swoiéy, ogłosiła się neutralną, chociaż w ich duszy, nieszczęście rodzinnéy ziemi, tęschność za nią ożywiało. Miasta po nad morzem rozciągnięte, zdawały się upatrywać handlowe korzyści w pozostaniu przy partyi królewskiéy, wewnętrzna zaś część kraiu nie taiła swoich zamiarów, w przywróceniu swéj niepodległości, i otrząśnieniu się z Angielskiego iarzma. Z tém wszystkiém wielu przybrało na siebie maskę ducha czasu, czekaiąc tylko pory, w któréyby ią zrzucić mogli: sami nawet współobywatele oskarżali siebie wzaiemnie; i często nic ieden ginął ofiarą ich polityki.
W samym właśnie środku Hrabstwa, znaydował się nasz podróżny, a co gorsza w równéy prawie odległości od siebie dwóch Armii, których marudery, ustawnie się włóczyły, i rabowały wzaiemnie okoliczne wioski. Znał on dobrze wszelkie niebezpieczeństwa swéy podróży, wiedział na co się naraża, lecz powody do niéy, zdawał się miéć tak ważne, iż zapomniawszy o tém zupełnie coby go spotkać mogło, byłby pewnie na całą noc pojechał, gdyby go w drodze rzęsista nie zatrzymała ulewa. Ziechał zatem z drogi, zwrócił konia na prawo, i domyślaiąc się po nadgniłym żerdzianym płocie, iż do iakiego budynku prowadzić musi, szczęśliwy iak żeglarz zawiiaiący do portu, stanął niebawem przed niską w ziemię zapadłą chatą, w któréy nędza zdawała się obrać swoie siedlisko. Trudno iednak było wybierać, potrzeba do wszystkiego zmusza, nie zsiadaiąc przeto z konia, do drzwi zastukał.
Kobieta średniego wieku równie tyle obiecuiąca co ićy mieszkanie, z wielką ostróżnością drzwi uchyliła i boiaźliwyin zapytała głosem, czegoby żądał.
— Schronienia od burzy, na którą się zanosi, odpowiedział cudzoziemiec, a przezedrzwi na wpół otwarte, rzuciwszy okiem w głąb izby, stracił zupełnie nadzieię iżby po całodzienném znużeniu, iakikolwiek mógł znaleść dla siebie przytułek.
— Sama iestem w tym domu, rzekła nieukontentowana gospodyni, albo to wszystko iedno, iż stary móy Pan, iest tylko ze mną. Nie możemy nikogo pomieścić zwłaszcza w tych czasach w iakich iesteśmy, człowiek radby nikogo nie widział. Ale iedź ztąd o pół mili, uday się do zamku, tam i dobrze cię przyimą i nic nie zapłacisz, u nas zaś nic nie znaydzicsz, bo my sami żyć z czego nie mamy. Gdyby tu był ieszcze młody Pan, toby sobie postąpił, iakby tam chciał, ale kiedy to niczego nie słucha; tylko swoiemu rozumowi wierzy: coby miał siedziéć spokoynie w domu, to on lata po świecie, Bóg wie za czém, i umrze téż włóczęgą. Tak to; takie to przeznaczenie Harweya Bircha.
Skoro Cudzoziemiec usłyszał, iż o pół mili znaydzie dom inny, okręcił się płaszczem, i zwróciwszy konia, nie chcąc w dalszą wdawać się rozmowę, miał iuż co prędzéy pośpieszyć, gdyby go imie Bircha nie było mimowolnie wstrzymało.
— Jak to! zawołał, miałożby to bydź mieszkanie Harweya Bircha? chciał do tego drugie ieszcze dodać zapytanie, lecz się pomiarkował i zamilkł.
— Nie wiem czy to można nazwać iego mieszkaniem odpowiedziała, bo on tu nigdy nie mieszka, a przynayimniéy bardzo rzadko, że go prawie zakażdym razem na nowo poznawać musiemy i chociaż tu iest, to tak się kryie, że go niezawsze widzieć można. Ale co mi tam do tego, nie wdaię się do wojny, nie wiem czy to tak potrzeba — Prosto na prawo, droga do zamku, iedź z Bogiem, ale pamiętay że ia się w nic nie wdaię.
Nie dokończyła ieszcze mówić, kiedy podróżny iuż był odiechał, i uradowany z lepszego nodegu, różnemi zaięty myślami, do wskazanego sobie zmierzał mieysca.
Kwadrans nie wyszedł, iak stanął przed wielkim z kamienia domem, z pobocznemi po obu stronach narożnikami. Wspaniała iego wystawa, w dawnym korynckim stylu, filary z ciosu stawiane, porządne inne folwarczne zabudowania, ziemia na około domu starannie uprawna, ogród żywemi płotami umaiony, to wszystko na pierwszy rzut oka świadczyć się zdawało, iż właściciel musiał bydź iednym z zamożnych, i rządnych posiadaczów w tym kraiu. Nie namyślaiąc się długo zastukał do bramy, którą mu natychmiast stary Negr otworzył, a dowiedziawszy się, iż gościnności żąda, nie odnosząc się w tém do swych państwa, o których uprzeymości wiedział, odebrał zaraz od niego konia, zdiął rzeczy, rozpiął mu płaszcz deszczem nasiąkły, i po chwili wprowadził go do salonu, gdzie cała familia zgromadzoną była.
Nasz podróżny, około lat 50 maiący, dość słusznego wzrostu, ślady dawnéy piękności zachował ieszcze w swych rysach, w których malowała się słodycz, i łagodność charakteru, co człowieka od razu poznać daie, i szanować go każe. Jego spoyrzenie żywe, lecz razem łagodne, uśmiech i sama nawet postać, zdawała się w nim odznaczać męża niepospolitéy odwagi, który na polu sławy naypiękniéyszą część swoiego wieku przeżył. Ubiór iego dość skromny, lecz za to sukno cienkie wydawało go, iż do maiętnieyszych obywateli należał — z resztą włosy na czole rozczesane krótko obcięte, podobnym go czyniły do nowo zaciężnego żołnierza, który z tym znakiem nigdzie iuż uciec nie może.
Gospodarz domu kilko laty starszy od swego gościa, tak w swém ułożeniu iak w ubraniu, zasięgał wyższego świata, i widać na nim było, iż się pośród lepszych towarzystw wychował. Trzy damy szyciem zaięte przy stoliku siedziały — Jedna z nich w wieku do którego kobiety nie tak łatwo przyznać się chcą, dopóki ich same zmarszczki nie wydadzą, czwarty krzyżyk liczyć sobie mogła: dwie zaś inne naywięcéy ieżeli były na połowie drogi do tego wieku. Naystarsza, chociaż wprawdzie sroga zima róże iéy zniszczyła, duże iednak czarne iéy oczy, iasne bląd włosy, a nadewszystko owa szczerość i uprzeymość oznaczaiąca się w iéy twarzy, ieszcze ią miłą czyniła, i dawała iéy ten powab przywięzuiący do siebie, na którym często młodszym osobom zupełnie zbywa. Obydwie siostry, gdyż wzaiemne podobieństwo tak ich uważać kazało, iaśniały całym blaskiem młodości, a różany rumieniec co krasił ich lica, harmonią ich wdzięków ożywiał. Nic zaś tak bardziéy malować nie mogło ich niewinności i cnoty iak błękit ich oczu do wypogodzonego nieba podobny. Z resztą ich ułożenie, skromna postać, i to zachwycaiące milczenie, co tak silnie mówi do duszy, wszystko to u nich zapowiadało, iż wychowane były starannie, i że edukacya ich do wysokiego doprowadzona była stopnia.
Podróżny pozdrowił wprzód damy i zwrócił się do Pana Warthona, któren był powstał na iego przyięcie, zaczynaiąc od tego swą znaiomość, iż szczęśliwym się uważa, kiedy przed nadchodzącą burzą, szukaiąc schronienia, znayduie taki dom przyiemny, do którego z zupełném zaufaniem weyść się ośmielił.
Pan Warthon odpowiedział, iż miłym iest mu zawsze gościem, zaprosił go siedziéć, podał mu kieliszek doskonałego wina Madery, i sam dla iego towarzystwa nalawszy sobie drugi, wziął w rękę, a zwracaiąc się z uprzeymóścią ku niemu: Czyież zdrowie spełnić mi wolno? zapytał:
Zapłonął się cudzoziemiec iakby siebie nazwać nie umiał, i dopiero po chwili, Harper, odpowiedział. —
— Więc dobrze Panie Harper rzekł gospodarz domu, piię za twoie zdrowie, życząc z serca iżbyś w późne lata, tego iedynego w życiu skarbu używał. Skinienie głową iedyną było odpowiedzią Harpera, któren siedząc zadumany nie był może w stanie inaczéy w tym momencie podziękować.
Obie siostry wróciły do swéy roboty, kiedy ich ciotka Miss Joanna Peyton odeszła dla urządzenia kolacyi i przygotowania wszystkiego, coby do niéy było potrzebne. Pan domu przerwał zresztą milczenie, zapytuiąc swoiego gościa, czy mu tytuń nie szkodzi, a zapewniony iego odpowiedzią, iż go sam czasami używa, wziął na powrót swą faykę, którą za iego przybyciem w kącie postawił. Widocznie Pan Warthon, życzył sobie weyść z swym gościem w rozmowę, lecz równie przez boiaźń iżby się z czém nie wymówił przed człowiekiem, którego opinii nie znał, iako téż iż mu przerywać myśli iego nie chciał, długo ważył się sam z sobą, od czegoby miał zacząć, nim od oboiętnych rzeczy, ułożył sobie wprowadzić go do wyższych, z których mógłby go wyrozumieć dokładniéy.
— Trudno mi teraz odezwał się nakoniec, dostać takiego tytuniu, do iakiego przyzwyczaiony iestem.
— Rozumiem rzekł Harper, iż w naylepszym gatunku dostać można po sklepach w New-York —
— Bez wątpienia, odpowiedział Pan Warthon, ale któżby w tych czasach, w iakich iesteśmy chciał się narażać dla takiéy bagateli, którąby życiem opłacić można.
Puszka, w któréy Warthon trzymał swóy tytuń, stała przed nim otwarta — Harper dobył ieden listek, spróbował po zapachu, i nie czyniąc dalszych u wag, że był pierwszego gatunku, westchnął i zamilkł, iak gdyby w tém nowe do smutku znalazł powody.
To doświadczenie zmieszało zrazu Warthona, lecz ośmielony swoiego gościa milczeniem, tym naylepszym cierpienia tłómaczem, rzekł do niego po chwili: o Boże! czegóżbym nie oddał, żeby iak nayprędzéy ukończyła się ta nieszczęsna woyna, i żebyśmy na naszéy ziemi nikogo więcéy nie znali, nad naszych przyiaciół, i braci.
Zapewne, ze nic bardziéy nie byłoby do życzenia odpowiedział Harper, wpatruiąc się w swego gospodarza iakby go chciał w gruncie duszy iego przeniknąć.
— Nie słyszałem ieszcze, żeby iakie ważne poruszenie zaszło od czasu zbliżenia się woysk Francuzkich rzekł Warthon, wytrząsaiąc resztę popiołu z swéy fayki.
— Sądzę iż wte m nic ieszcze pewnego publiczności nie doszło, odezwał się Harper, z naywiekszą spokoynością, zakładaiąc iednę nogę na drugą.
— Mówią iednak, że wielkie przygotowania porobiono do woyny, rzekł Warthon obracaiąc się do swego gościa. —
— Czy tak mówisz? zapylał oboiętnie Harper.
— Nic bardziéy nad to naturalniejszego bydź nie może, odpowiedział Warthon, kiedy Rohambeam tak wielką siłę woyska z sobą przyprowadził. —
Harper kiwnął tylko głową, daiąc tém poznać, iż zdanie to podziela.
— Działania na południu nierównie są ciekawsze, dodał Warthon: Gates z Korwalissem postanowili podobno rozwiązać tę zagadkę, o którą tylu braci naszych krew swoię przelewa.
Podróżny spuścił oczy, i czoło iego głębokie zmarszczki pokryły, lecz zaledwie Franciszka młodsza z dwóch sióstr spoyrzała na niego, iuż uśmiech roziaśnił był iego lice, i moc rozsądku na swe siedlisko wróciła.
Starsza siostra poprawiwszy się raz lub dwa na swém krześle, ośmieliła się nakoniec tryumfuiąeym niemal wyrzec głosem:
— Jenerał Gates równie był szczęśliwy z Hrabią Korwalis, iak z Jenerałem Bourgoyne.
— Ale Saro! Jenerał Gates przecie to Anglik, rzekła miss Franciszka. I zapłonąwszy się za swoią śmiałość, iż się do rozmowy wmięszała, zaczęła daléy swoię robotę, sądząc, iż nikt tego nie uważał, co powiedziała.
Podróżny spoglądał ciągle na każdą z sióstr, kiedy one mówiły, i po samém ust iego poruszeniu, widać na nim było co myśli, i razem iak dalece umie, względnie siebie ważyć opinią.
— Mogeż się zapytać, rzekł zwracaiąc się do młodszéy siostry, co sobie Pani wnosisz z tego wypadku?
— Oh! nic wcale, odpowiedziała Franciszka, rumieniąc się ieszcze bardziéy niżeli wprzódy; zwyczaynie różniemy się z moią siostrą w naszém zdaniu, i ona inaczéy utrzymuie o Anglikach, niżeli ia o nich myślę. Anielski uśmiech zakończył te słowa, tłómacząc iéy lękliwość, która iest zawsze niewinności obrazem.
— Jakież są powody téy różnicy pomiędzy siostrami? zapytał Harper z nieiakiém uniesieniem, połączoném z wyrazem oycowskiéy dobroci.
— Sara uważa Anglików za niezwyciężonych, odpowiedziała Franciszka, ia zaś przyznam się, nie wiele w nich upatruię męztwa, i zdaie mi się, że ich potęga na obcéy tylko iest zasadzona sile.
Harper spoyrzał mile na nią i wpatruiąc się w tleiące ieszcze na kominku głównie, wswych dawnych pozostał marzeniach.
Nadaremnie Pan Warthon, usiłował wybadać polityczny charakter swoiego gościa. Z niczém on się nie wymówił, nic takiego nie okazał, coby go wydać mogło, i chociaż czasem lekkim uśmiechem roziaśniało się iego czoło, były to iednak błyskawice wśród nocy. W tém dano znać do stołu, i Pan domu powstał prosząc do iadalnego pokoiu, niespokoyny i razem ciekawy, coby słychać było na świecie, w tak ważnych okolicznościach dla kraiu.
Burza coraz bardziéy się wzmagała, deszcz ulewny spływał potokiem po murach domu, rodząc w każdym z biesiaduiących ten rodzay ukontentowania, iaki iest właściwym człowiekowi, kiedy się widzi schronionym od niebezpieczeństwa, na które mógłby bydź wystawiony, gdy w tém usłyszano kilkakrotne do drzwi stukanie. Stary Negr pobiegł ku drzwiom, i wracaiąc oznaymił swoiemu Panu, iż drugi podróżny prosi także o gościnność przed burzą.
Zerwał się zaraz Warthon z krzesła nieco zmieszany, i ustawnie to na drzwi, to na swego gościa spoglądał. Lękał się bowiem, ażeby te drugie nawiedziny nic były piérwszych następstwem. Z tém wszystkiém w takiéy porze czasu niepodobna było odmówić przytułku podróżnemu, i z trudnością weyść mu pozwalaiąc, uyrzał go nakoniec wchodzącego przed sobą.
Ten nowo przybyły zatrzymał się przy drzwiach, i z nieiakiém zadziwieniem spostrzegł siedzącego przy stole Harpera. Zbliżając się zresztą do Pana Warthona, rzekł do niego, iż burza naylepiéy śmiałość iego tłómaczyć powinna: a gdy go Miss Peyton zaprosiła do stołu, zabrał mieysce, i nie zdeymuiąc z siebie wielkiego płaszcza, deszczem i kurzem nabitego, ieść zaczął z takim apetytem, iak gdyby od kilku dni głodem był wymorzony. Za każdym iednak kęsem spoglądał niespokoynie na Harpera, któren ani na moment z oka go nie spuścił, i wciąż nim tylko zaięty się zdawał. Po chwili nalał sobie wina, i z lekkiém skinieniem głowy zwracaiąc się do tego, co go nieustannie swém spoyrzeniém mierzył, rzekł z wymuszonym uśmiechem. Piię do niego żebyśmy się lepiéy poznali, bo podobno pierwszy raz z sobą się widzimy.
— Tak mi się zdaie, odpowiedział Harper. I uradowany w duchu z téy niespodzianéy zaczepki, obrócił się do Sary Warthon, obok któréy siedział: słyszałem iż Państwo bawiliście przed kilko laty w Nev-York? rzekł do niéy, zapewno tęschno iéy bydź nieraz musi, do tego iéy dawnego mieszkania.
— Nad niczém ieszcze nie cierpiałam więcéy, pragnąc równie iak móy oyciec, żeby iak nayprędzéy ukończyła się ta nieszczęsna woyna, co nas od naszych przyiaciół oddziela.
— A Pani Miss Franciszko, życzyłabyś sobie tak gorąco pokoiu, iak iéy siostra?
— Oczywiście, i z bardzo wielu przyczyn, odpowiedziała spoglądaiąc boiaźliwie na tego, co ią zapytał, a ośmielona iego dobrocią, maluiącą się w iego twarzy, dodała: ale nie żądałabym tego ieżeliby to bydź miało z pogwałceniem praw rodaków moich.
— Z pogwałceniem praw! powtórzyła niecierpliwie iéy siostra, iakież prawa mogą bydź trwalsze, nad te które panuiący zaręczył, iakaż powinność świętszą bydź może, nad posłuszeństwo temu, który ma naturalne rządzenia prawo.
— Bez wątpienia, bez wątpienia, rzekła Franciszka biorąc ią za rękę, i obróciwszy się do Harpera, dodała z uśmiechem: iużem Panu powiedziała, że ia z moią siostrą niebardzo zgadzamy się w naszych politycznych zdaniach, lecz mamy bezstronnego Sędziego w naszym oycu, który zarówno kocha Anglików, iak Amerykanów, i który interes ludzkości na piérwszym ma celu.
— To prawda, rzekł Warthon mierząc co moment z niespokoynością obydwóch swych gości: mam przyiaciół wielce mi szacownych w obu woyskach, i na którąkolwiek bądź stronę przechyli się zwycieztwo, zawsze to nie mało mnie łez kosztuie.
— Niema niebezpieczeństwa, któregoby nie pokonali Yankeesy[1] rzekł nowo przybyły, nalewaiąc sobie drugi kielich wina.
— Jego Królewska Mość Wielkiéy Brytanii, więcéy ma doświadczonego woyska, rzekł Warthon z umiarkowaniem, lecz zapewne, że Amerykanie są szczęśliwsi, i iak dotąd znakomite odnieśli korzyści.
Harper zdawał się nie zważać co mówią, wstał od stołu i prosił, aby mu odeyść było wolno. Zawołano zatém służącego, iżby go zaprowadził do przeznaczonego mu pokoiu, lecz co tylko wyszedł, drugi podróżny zerwał się nagle, pobiegł ku drzwiom, nadstawił ucha, i gdy iuż stąpania odchodzących wcale słychać nic było, zrzucił z siebie swóy płaszcz, ściągnął z głowy rudą perukę ukrywaiącą czarne iego włosy, oderwał poprzylepiane nad oczami farbowane muszki, i prostuiąc się z przygarbionéy wprzód postawy, ukazał się podziwionéy familii, w postaci dwudziesto-kilkoletniego młodzieńca.
— Móy Syn! móy Brat! móy siostrzeniec! Pan Henryk! zawołali razem świadkowie téy przemiany.
— Móy oyciec! moie siostry! ciotka moia, zawołał Henryk: was że to nakoniec mam szczęście oglądać.
Stary Negr niewolnik, kupiony ieszcze przez oyca Warthona, i którego iak na pośmiewisko z iego niewoli Cezarem nazwano, uchwycił za rękę swoiego młodego Pana, skropił ią łzami, i prędko wyszedł, iakby cóś sobie przypomniał.
Skoro iuż piérwsze uniesienia radości minęły, zapytał Henryk swoicgo oyca: lecz któż iest ten Harper? mogęż bydź pewnym, że mnie nie zdradzi.
— Nie, nie, nie! zawołał Cezar wchodząc na ten moment do pokoiu: powracam właśnie od niego gdziem go zostawił, modlącego się tak przykładnie, iakem mało ieszcze kogo widział: kto z Bogiem, ten się zbrodni nie dopuści, ten nie zdradzi syna, który zgrzybiałego oyca nawiedzić przyszedł. Dobry na Skinnera, dobry na łupieżców naszych.
Nie tylko to ieden Cezar, miał tak złą opinią o Skinnerze, i o iego bandzie, iakiéy dowodził, a która wsławiwszy się przez rabunki swoie, sprawiedliwie imię Oprawców otrzymała.
Zbieranina ta ochotników Republikanckich, bardziéy była cierpianą niżeli utrzymywaną, przez dowódzców woysk Amerykańskich: rodzay ów ochotników nieustanne Królewskiemu woysku zadawał klęski: napadali oni bowiem na małe oddziały, które odłączone od głównego korpusu, oprzeć sié im nie mogły: rabowali, palili własnych kraiowców, na których tylko podeyrzenie mieli, iż sprzyiaią Angielskiéy sprawie: zgoła podszywaiąc się pod maskę patryotyzmu, rzeczywiście o sobie myśleli.
Prawda że i woysko Królewskie miało niektóre pułki niesłychanie rozpuszczone, i że równie podobnych dopuszczali sic bezprawiów. Lecz żołnierze byli uporządkowani, mieli biegłych dowódzców swoich, pobierali regularną płace, i iak ich nadużycia naywięcéy rozciągały się, na zaborze rolnikom bydła, tak téż ich od tego Pastuchami przezwano.
Ale przed przytoczeniem dalszych co do tego szczegółów, nieuchronną iest rzeczą, obeznać czytelników naszych z życiem, i z niektóremi wypadkami familii Warthona.
Wdzięki swieżéy Angielki, iéy piękność zdradzały,
Tu się rodziła, ale iéy oyciec wspaniały,
Szukając téy wolności, którą w duszy chował;
Z Anglii z swéy kolebki, do nas przywędrował.
Długo pieszczoty zony, i tkliwe zapały,
Pierwszą Oyczyznę, z iego myśli zacierały,
Gdy śmierć nielitościwa, iéy życie przerwała,
Jedyny zakład szczęścia, córka mu została.
Oyciec Pana Warthona urodził się w Anglii; otrzymawszy zaszczytną i intratną dla siebie posadę w New-York, ożenił się, i umarł nie opuszczaiąc przez całe życie zamięszkania swoiego. Nie zostawił prócz iednego syna, którego był posłał do Anglii dla dokończenia edukacyi. Przeznaczył on go do woyska, lecz to właśnie nie zgadzało się z charakterem powolnym, spokoynym, a nawet nieco trwożliwym młodzieńca. Jeszcze bawił w Anglii, gdy z śmiercią, oyca odziedziczył iednę z naypięknieyszych maiętności, w całéy téy nowéy osadzie. Powrócił zatem do New-York, poiął w małżeństwo córkę bogatego tamteyszego obywatela, i o niczém więcéy iuż nie myślał, iak żeby spokoynie używał szczodrych fortuny darów. Miał on troie dzieci, których poznali czytelnicy nasi. Młodszy Henryk wychowany był w Anglii, stosownie do zwyczaiu możnieyszych posiadaczy: dwie zaś iego córki, naylepszą edukacyę odebrały w New-York. Henryk zupełnie był usposobiony na żołnierza. Z tém wszystkiém iego oyciec długo się opierał, nim mu do woyska weyść pozwolił. Powrócił on z resztą do Ameryki w stopniu kapitana, téy saméy właśnie chwili, kiedy wysłana przez Ministeryum angielskie załoga, nie tylko że nie uśmierzyła wszczętych rozruchów w północnych prowincyach, ale ieszcze bardziéy roziątrzyła umysły, i kray cały w teatr woyny zmieniła.
Od nieiakiego iuż czasu Misstress Warthon coraz bardziéy na zdrowiu upadać zaczęła, po kilku leciech oddalenia przycisnęła do łona ukochanego sobie syna, na to tylko, aby bardziéy nad nim zapłakać i rewolucya albowiem, która się na północy zatliła, przeleciała w momencie iak elektryczna iskra, od Georgii aż do Main: i Henryk przywołanym został pod obce chorągwie, iżby walczył na swych rodziców, przyiaciół i braci. Ten cios tak dla niéy bolesny, zakończył iéy cierpienia wkrótce po iego odieździe.
Trzeba przyznać, iż nie było kawałka Amerykańskiéy ziemi, coby tak przyięła zwyczaie Angielskie, i arystokratyczne opinie, iak okolice New-York, chociaż osadę tę założyli Holendrzy, choć ich obyczaie i zwyczaie utrzymywały się w niéy dopóty, dopóki nie przyszli Anglicy, i iarzmem swoiém nie przeorali téy odłogiem leżącéy wówczas icszcze ziemi. To iednak rozkrzewienie obcych latorośli, i ta cała nowa postać rzeczy ztąd naywięcéy pochodziła, że officerowie Angielscy maiąc różne handlowe w tém mieście stosunki, połączyli się z naybogatszemi familiami, i to właśnie co sprawiło, że w początkach zamieszania, pierwsi obywatele New-Yorku, oświadczyli się za stroną Anglików. Ztém wszystkiém mimo tysiącznych trudności, mimo sprzysiężonych czasów i ludzi, rząd niepodległy zaprowadzony został.
Miasto tylko New-York i przyległe do niego okolice uznać nie chciały nowéy rzeczypospolitéy, i tém samem żadnego do praw iéy udziału miéć nic mogły: ale téż i władza królewska nie rozciągała sic daléy nad te iedynie główne stanowiska, które woyska zaięły, a które często z iednego do drugiego przechodziły rządu. Wtym stanie rzeczy, każdy z możnieyszych mieszkańców, podług własnego charakteru, stronnictwo sobie obierał. Ci którzy mieli skłonności woienne, z orężem w ręku, popierali prawa Rządu angielskiego; inni zaś równie rozsądni iak spokoyni, woleli nie należeć do żadnych partyi, ażeby nie zostać przy słabszéy, i zamknęli się u siebie w zupełnéy na przemiiaiące wypadki oboiętności.
Pan Warthon był w liczbie ostatnich. Ulokowawszy znaczną summę pieniężną na iednym z banków Angielskich, zamieszkał w New-Yorku, okazuiąc ciągle, iż się do żadnych spraw politycznych nie mieszał, i że tylko edukacyą córek miał na celu: spodziewał się bowiem, iż tem postępowaniem, na którąkolwiek bądź stronę przechyli się zwycieztwo, on w każdym razie uniknąłby zaboru dóbr swoich, i prześladowania własńéy osoby: lecz gdy mu ieden z iego krewnych zaymuiący znakomite mieysce w rządzie rzeczypospolitéy doniósł, iż zamieszkanie iego w mieście, które za obóz Angielski uważaném było, może na niego ściągnąć tę samę odpowiedzialność, iakby emigrował do Londynu, przestraszony, żeby pobyt w New-York nie był mu poczytany za występek polityczny, w przypadku gdyby republikanie zwyciężyli, i własną spokoyność nad wszystko przenosząc, postanowił opuścić to ulubione sobie siedlisko. Posiadał on nie tyle znaczną, ile przyiemną maietność w hrabstwie West-chester, i zwykle tam po kilka miesięcy przepędzał. Tam on ułożył sobie zamiar wyiechania ze swemi córkami, lecz Miss Peyton sprzeciwiała się temu przedsięwzięciu, przekładaiąc swoiemu szwagrowi, iż iéy siostrzenice dla dokończenia edukacyi potrzebowały ieszcze iakiś czas w New-York pozostać: że zaś po śmierci swéy siostry Misstressy Warthon, opuściła ona piękne swe włości posiadane w Wirginii, ażeby przy osieroconych swych siostrzenicach mieysce matki ich zastąpić, i że przytém była bezdzietną wdową, wielki zatem wpływ miała na umysł ich oyca, który iéy życzeniu oprzeć się nie śmiał, i sam tylko wyiechał do Szarancz[2] tak nazwanego dziedzictwa swoiego.
Miss Peyton wraz ze swemi dwiema siostrzenicami pozostały przeto w New-York. Pułk Henryka stał był ciągle garnizonem w tém mieście, i to właśnie, co zdawało się Warthonowi naydostatecznieyszą dla iego córek rękoymią i zaspokaiało go w iego nieobecności. Lecz Henryk młody, otwarty, obcy wszelkiemu podeyrzeniu, a przytém sercem i duszą woyskowości oddany, każdego kto tylko mundur nosił, iak swego brata uważał. Nie było zatém officera w woysku królewskiém któregoby on do domu rodzicielskiego nie wprowadził, i ztąd poszło, iż wszystko co tylko w lepszym tonie żyło w tém mieście, tam się zgromadzało. Sara Warthon kończyła właśnie rok 18ty: nazywano ią powszechnie królową piękności i wdzięków w Nowym Yorku: z tém wszystkiém wśród mnóstwa czcicieli którzy ią otaczali, żadnego nie wybrała, nikim się nie zaięła, coby w iéy sercu iakiekolwiek wzniecił uczucia. Prześliczny nawet pączek co się rozwiiał okok téy kwitnącéy róży, nie mieszał ią bynaymniéy, ani téż ią z właściwych ozdób pozbawiał: Franciszka bowiem dochodząc lat 16, zdawała się zabierać swéy siostrze ten tryumf, który dotąd bez podziału do niéy należał, lecz wszelka zazdrość obcą była cnotliwemu sercu Sary; oprócz towarzystwa półkownika Wclmer, większéy dla siebie przyiemności nie znała, nad widok téy małéy Hebe wzrastaiącéy codziennie w nowe wdzięki, i z niewinnością łączącą żywą wyobraźnię, oraz dowcip równie uszczypliwy, iak wesoły.
Bądź że zalotnicy woyskowi, którzy ubiegali się o Sarę, uważali ieszcze Franciszkę za zbyt młodą, bądź téż, iż iakie w tém skryte swe powody mieli, chociaż się wszystkim podobała, żaden z nich iednak nią się nic zaiął, i ani zważał, żeby ich rozmowy przeciwny zupełnie skutek, na umyśle sióstr obydwóch czyniły. W prawdzie officerowie Angielscy, przyieli byli w ówczas zwyczay mówienia z widoczną pogardą o Powstańcach, oskarżaiąc ich o nieprzeliczone nadużycia, i gwałty. Sara wierzyła im co mówili, i ubolewała nad klęskami, iakich kray iéy doświadczał; lecz Franciszka nie tyle była łatwowierną, i zupełnie inne o ziomkach swoich powzięła przekonanie, tém więcéy kiedy ieden ze starych ienerałów Angielskich wychwalał przy niéy męztwo, i cnoty nieprzyiaciół swoich, a przez co w iéy oczach godnieyszéy nic mógł znaleść dla siebie zalety. Pułkownik Welmer należał także do rzędu tych którzy lubili bawić się kosztem Amerykanów, i zaostrzać swóy dowcip na ich wyśmianie; nie cierpiała go téż Franciszka, a ile razy przyszedł, albo nie pokazywała się wcale, albo téż słowa nie odzywała się do niego.
Pewnego letniego wieczora, wszystkie trzy damy bawiły się w salonie, gdy przyszedł pułkownik Welmer, i po przywitaniu zasiadł na sodę między Miss Peyton a Sarą: Franciszka bowiem niechcąc należeć do towarzystwa, kazała sobie podać krosienka, i osobno haftować na nich zaczęła. Po rzeczach oboiętnych ucichła rozmowa, gdy pułkownik przerwał milczenie.
Nie uwierzysz Miss Warthon rzekł do niéy, iakie nas czekaią zabawy z przyiściem Jenerała Bourgoyne do naszego miasta.
— Mocno się z tego cieszę, odpowiedziała Sara; słyszałam że bardzo wiele ma bydź officerów żonatych, i że wszystkie te damy niezmiernie są przyiemne: to iak mówisz pułkowniku, ożywi zupełnie New-York.
Franciszka podniosła głowę, poprawiaiąc sobie piękne swe włosy cieniące iéy czoło; nadewszystko iest rzecz ciekawa, ieżeli tylko im przyiść tutay pozwolą, rzekła uszczypliwym i pełnym zapału tonem.
— Jeżeli pozwolą! powtórzył pułkownik, i któżby śmiał ich zatrzymać, skoro ienerał tak zechce?
— Tak samo iak ienerał Stark zatrzymał załogę niemiecką, odpowiedziała Franciszka, przybieraiąc na siebie nieiaką powagę: czemużby ienerał Gates nie miał uważać za niebezpiecznych do zostawienia im wolności?
— Och, téż to tamci byli Niemcy, zawołał Welmer: zbieranina z całego świata, ale co do pułków angielskich zupełnie co innego, z niemi nie tak łatwo porywać się można.
— Naymnieyszéy w tém niema wątpliwości, rzekła Sara, któréy serce biło z radości, wystawiaiąc sobie przyszłe woysk angielskich powodzenie.
— Nie mógłżebyś mnie powiedzieć pułkowniku Welmer, zapytała Franciszka z złośliwym uśmiechem, czy ów lord Parcy, któren iest bohatyrem w Baladzie znanéy pod tytułem: Polowanie w Chewy nie był iednym z przodków lorda, tego samego imienia, który dowodził ucieczką pod Lesington?
— Prawdziwie Miss Franciszko, rzekł obrażony pułkownik, wyzwałaś mnie na broń, na którą z damami walczyć nie umiem. Pozwól iednak sobie powiedziéć, że co iéy się podobało nazwać ucieczką, nie było iak tylko...... odwrotem...... pochodzącym........
— Z rozsądku dowodzącego, przerwała uszczypliwie Franciszka, podchwytuiąc go za słowo.
— Przewybornie! rzekł Pułkownik. Chciał ieszcze cóś do tego powiedziéć, gdy w tém śmiech głośny dał się słyszeć w pobliższéy sali. Wstała Miss Peyton i drzwi uchylaiąc wpatrywać się zaczęła w nieznaiomego, który siedział podedrzwiami, i całéy rozmowie przysłuchiwać się zdawał. Po chwili podniósł się ze swego mieysca, ukłonił się grzecznie damom, maiąc ieszcze uśmiech na ustach, i w oczach maluiący się wyraz radości.
— Ach! to ty Panie Dunwoodi! zawołała Sara. Jakimże przypadkiem znayduiesz się w tym pokoiu, i czemuż do nas nie przyidziesz? prosiemy do siebie gdzie ciepléy i widniéy.
— Nieskończenie ci iestem wdzieczen, Miss Saro! lecz pozwolicie Panie, iż na ten raz służyć im nie mogę — Brat wasz rozkazał mi zaczekać na siebie w tym pokoiu, przyrzekaiąc iż sam wkrótce nadeydzie: godzinę czekałem na niego, nie przyszedł, zostać mi téż dłużéy trudno; śpieszyć muszę, abym dziś ieszcze z nim się zobaczył.
W tych słowach pozdrowił z uszanowaniem damy, Pułkownika lekkim ukłonem i wyszedł.
Franciszka udała się za nim aż do sieni, i odchodzącego z zarumienieniem zapytała:
— Czego téż nas opuszczasz Panie Dunwoodi? Henryk zapewne przyidzie iuż nie długo.
Dunwoodi wziął ią za rękę — Przedziwnieś się znalazła droga kuzynko? rzekł do niéy. Nie zapominay nigdy o tym kraju w którymeś się zrodziła. Pamiętay, iż ieżeli oyciec twóy przerobił się na Anglika, tyś zawsze córką Amerykanki Peyton.
— Trudno żebym o tém zapomniała, odpowiedziała z uśmiechem: moia ciotka mi często wywodzi genealogią moiéy familii, żem się iuż iéy na pamięć nauczyła.
— Ale dla czegóż zostać nie, chcesz?
— W tych dniach wyieżdżam do Wirginii, kochana kuzynko, odpowiedział ściskaiąc serdecznie iéy rękę: mam zaś tyle do ułatwienia przed moim wyiazdem, iż nie wiem iak wszystkiemu wystarczę. — Żegnam cię, zostań wierną swéy oyczyźnie, bądź zawsze Amerykanką.
Na iego twarzy, i w całém poruszeniu, widać było co cierpiał, gdy się z nią rozłączał: i skoro wyszedł, Franciszka do swego udała się pokoiu, iżby nie pokazać po sobie pewnego pomięszania w iakiém zostawała.
Dotknięty tak ostremi przymówkami Miss Franciszki, iako téż pogardzaiącém obwyściem się nieznaiomégo, Pułkownik Welmer tłumił w sobie swe nieukontentowanie, którego okazać iednak nie śmiał w przytomności téy, co iego uwielbienia była celem: z tém wszystkiém po chwili iak ucichła rozmowa, a miłość własna mieysce uczuć iego zaięła, nie mogąc swéy obrazy inszym wynurzyć sposobem, rzekł z powagą: zdaie mi się, iż gdzieś sobie przypominam tego młodzieńca, co tu przychodził, i boday czy mnie nie posługiwał w sklepie, kiedym niedawno cóś kupował?
To porównanie pełnego rozsądku i wychowania Peytona Dunwoodi, z usługuiącym kupczykiem, tak dziwném wydało się Sarze, iż nie sądząc, aby te do niego stósował, zapytała o kimby mówił?
— O tym Panu Don..... Dun.....
— Dunwoodi! zawołała Sara, mylisz się Pan zupełnie, on bowiem iest naszym kuzynem, posiada milionowy maiątek, utrzymuie się nayprzyzwoiciéy, a do tego tak iest miły, tak słodki w towarzystwie, iż wszędzie iest pragniony, i za to nam mało się udziela, chociaż krewny i naypiérwszy brata mego przyiaciel, wiecéyby o nas pamiętać powinien. Od dzieciństwa kochali się oni z sobą, że ieden bez drugiego żyć prawie nie mógł, i razem téż się rozłączyli: móy brat do Anglii, a Dunwoodi do Francyi, gdzie w szkole woyskowéy lat kilka przepędził.
— A gdzie niemało strwonił pieniędzy, aby się niczego nie nauczył, rzekł Welmer z nietrafnie przybraną niechęcią.
— I owszem więcéy skorzystał, niżelibyśmy sobie życzyli, odpowiedziała Sara: powiadaią, a co mnie mocno martwi, iż wkrótce udać się ma do powstańców, i weyść w ich służbę. Przed sześcią miesiącami przybył on tutay na statku Francuzkim, i bardzo bydź może, iż nim ztąd wyiedziecie, iego iuż znaydziesz na polu bitwy.
— Z całego serca! zawołał pułkownik; niech tylko Washington takich sobie rycerzy dobiera: i w milczeniu namyślać się zaczął nad przedmiotem, do któregoby dalszą mógł naprowadzić rozmowę.
W kilka tygodni po tym wieczorze, dowiedziano się, iż woysko Generała Burgoyne broń złożyło, i Pan Warthon widząc, iż los woyny, wahał się na obydwie strony, bez oznaczenia na którą mógłby się przechylić, postanowił ostatecznie, aby zadowalniaiąc swych ziomków i razem sobie dni swe samotne osłodzić, obydwie swe córki przywołać do siebie. Miss Peyton dała się także na wieś namówić, i od tego czasu aż do epoki, w któréy się ta historya zaczyna, żadna z nich nie opuściła ulubionego Szarańcz zacisza.
Każdą razą iak tylko załoga stoiąca w New-York gdzie wyruszała, kapitan Warthon znaydował sposobność wymykania się ukradkiem dwa lub trzy razy, dla nawiedzenia familii swoiéy, lecz w téy chwili w któréy iesteśmy, rok upłynął iak iéy nie widział, a pragnąc ią uściskać, przebrawszy się iakieśmy iuż o tém powiedzieli, przyszedł był właśnie w tym samym dniu, w którym się i ów nieznaiomy znaydował.
— Ależ pewni iesteście że on nie iest podeyrzanym? zapytał Henryk wysłuchawszy Cezara, unoszącego się z gniewu na Skinnera i iego woysko.
— Cóż on może sądzić o tobie, odpowiedziała Sara, kiedy cię ani twóy oyciec, ani twe siostry poznać nie mogły.
Jest to cóś w nim strasznie utaionego, rzekł kapitan, i ieżeliście uważali, ciągle się we mnie wpatrywał, iakby mnie poznawał. Mnie się téż zdaie, że iego figura iest mi gdzieś znaną, a świeży przykład na Maiorze Andrzeiu może łatwo niespokoyności nabawić[3].
— Ależ ty przecież nie iesteś Szpiegiem móy synu! zawołał Warthon zmieszany, nie byłeś nigdy na stopie powstańców chciałem powiedziéć Amerykanów; cóżby zatém był za powód posądzenia cię o szpiegostwo?
— Taki właśnie, że pozory mogłyby bydź przeciwko mnie, bo Republikanie maią rozstawione swe czaty na całéy Białéy równinie, a że ie przeszedłem przebrany, któż wié czyby mnie nie posądzili, żem pod pokrywką nawiedzenia oycowskiego domu inne potaiemne ukrywał zamiary. Przypomniy sobie zresztą móy oycze, iak niedawno obeszli się ztobą, za to tylko żeś mi trochę fruktów przysłał.
— Zgoda; lecz to winienem moim sąsiadom, którzy mi się przysłużyć chcieli, rozumieiąc, iż iak mi dobra zabiorą, oni ie tanio nabędą. Zresztą nie trzymali nas iak kilka dni, gdyż Peyton Dunwoodi który iuż został Majorem, wyrobił nam uwolnienie.
— Nam, iak to czyż i moie siostry równie były uwięzione? niceś mi o tem nie pisała Franciszko?
— I owszem, donosiłam ci móy bracie że twóy dawny przyiaciel Dunwoodi okazywał wiele poszanowania dla naszego oyca, i że wyiednał u Generała Washington wypuszczenie go na wolność.
— Prawda żeś mi to wszystko doniosła, ale nie wspomniałaś ani słowa, żeś sama była w obozie powstańców.
— Tak iest móy synu. Franciszka na żaden sposób puścić mnie samego nie chciała. Joanna z Sarą zostały w domu, a to dobre dziecko cały czas towarzyszyło mi w méy niewoli.
— I powróciła też tak zbuntowaną, iaką nigdy nie była, odezwała się Sara z niechęcią; chociaż zdaie mi się, że niesprawiedliwość, któréy oyciec nasz stał się ofiarą, powinna ią była uleczyć z iéy obłąkania.
— Cóż ty na to moia Franciszko, że cię tak oskarżaią? rzekł Kapitan z uśmiechem. Dunwoodi miałżeby cię zbuntować przeciwko swoiemu Królowi, kiedy go sam nie zdradza?
— Dunwoodi zdradzać nie umie, odpowiedziała Franciszka z żywością. Z resztą kocha on cię szczerze Henryku! wątpić o tém nie możesz, bo mi to powiedział i więcéy niż sto razy powtórzył.
— Zapewne, zawołał Henryk: i uderzaiąc ią zwolna po ramieniu; nie mówił że ci, dodał cichszym głosem, iż ieszcze bardziéy kocha moią młodszą siostrę Fran......?
— Co za dzieciństwo! rzekła rumieniąc się Franciszka, i dzięki Miss Peyton, ruszyła się od stołu, a za nią wszyscy w tym momencie powstali.
Zwiędłe listki, blade cienia,
Zielony trawnik usłały,
A niskie słońca promienia
Koniec roku oznaymiały.
Widziałem kramarza, który
Zamyślony i ponury,
Z hucznego miasta wychodził.
Burza, która od gór Hudsonskich z wiatrem zachodnim przychodzi, rzadko kiedy trwa króciéy nad dwa dni: deszcz téż z gradem połączony, spływał ieszcze po oknach domu, i cały horyzont zaciemniał, — gdy się mieszkańcy Szarańcz na zaiutrz dzień zebrali, niepodobna było, aby który z podróżnych o dalszéy drodze zamyślał. Harper przybył ostatni, a wybadawszy wprzód porę czasu, oświadczył Panu Warthon, iż zniewolonym zostaie korzystać z iego gościnności, któréy gdyby nie taki czas słotny, nigdyby nadużywać nie śmiał. Warthon odpowiedział grzecznie, lecz troskliwość rodzicielską na pierwszym maiąc względzie, z całéy duszy wymówić mu się pragnął. Henryk przybrał na siebie pierwszą swą postać, chociaż myśląc i czuiąc otwarcie, nawet z potrzeby zdradzać siebie nie umiał, i iedynie co naleganiom oyca dał się do tego namówić. Pozdrowili się oni oboiętnie z Harperem, nie przemówiwszy ani słowa do siebie. Franciszce tylko zdawało się dostrzedz złośliwy uśmiech na ustach cudzoziemca, lecz i ten nie miał trwać iak chwilę, i ustąpił mieysca łagodnym rysom dobroci, które oznaczały iego charakter i uczucia.
Zasiedli iuż byli wszyscy do stołu, kiedy Cezar położył przed Panem swoim małą paczkę, i stanął za nim opieraiąc się o poręcz iego krzesła, z nieiaką poufałością lecz razem z naywiększém poszanowaniem.
— Co to iest, cóżeś mi ty przyniósł Cezarze? zapytał się Warthon, z niespokoynością trudną do opisania.
— Tytuń Panie: bardzo dobry tytuń: Harwey Birch przyniósł go dla Pana z New-Yorku.
— Nie przypominam sobie czym go o to prosił, rzekł Warthon spoglądaiąc pilnie na Harpera, ale kiedy kupił go dla mnie, rzecz słuszna żebym mu zapłacił.
Harper przerwał tymczasem swoie śniadanie, i ciągle mierzył okiem to Pana, to sługę, naymnieyszego iednak nie okazuiąc po sobie pozoru, któryby mógł iaki dawać powód, do różnych domysłów.
Nowina o przybyciu Bircha mocno ucieszyła Sarę, zerwała się od stołu, i zaleciła Cezarowi, iżby go do pokoiu zaprosił, lecz w tym momencie przypomniawszy sobie obecność cudzoziemca, aby mu i w tém nieuchybić: ieżeli Pan Harper, dodała, zechce pozwolić, biednemu kramarzowi weyść do nas i chwilę z nami zabawić.
Harper odpowiedział tylko lekkiém skinieniem głowy, lecz iego uprzeymość maluiąca się w twarzy i ta słodycz w spoyrzeniu, co często iest duszy zwierciadłem, lepiéy go tłómaczyła, co myślał w téy chwili.
W pokoiu gdzie się znaydowali, stały pod oknami małe sofki, które piękne z adamaszku firanki do połowy zasłaniały. Kapitan Warthon zaiął był z nich iednę, tak iż krzyżowo założona firanka, całkiem go zakrywała. Franciszka zaś usiadła na drugiéy, przybieraiąc na siebie równie poważną iak smutną postać, co przy iéy żywém ułożeniu dziwnie sprzeczném się zdawało.
Harwey Birch od początku młodości swoiéy handlem się trudnił. Mówił mało, lecz że nikogo nie oszukał, zyskiwał więcéy, niżeli inni nad niego bogatsi, a mniéy rzetelni. Zpodania tylko wiedziano o nim, iż się urodził w iednéy ze wschodnich prowincji: wiadomości zaś iego oyca, obszerna nauka iaką był zbogacony, i szczególnieysza przytomność umysłu, w tak sędziwym zachowana wieku, to wszystko wnosić kazało, iż Nestor ten téy okolicy nie był z rzędu pospolitych ludzi, i że musiał bydź szczęśliwszym w poranku dni swoich. Co do syna nic go nic odznaczało, nad biegłość w iego rzemiośle, i nad niedocieczoną skrytość we wszystkich iego działaniach. Nie miał on ieszcze lat 10ciu iak z oycem w te strony przybył, i iak obydwa zamieszkali w owéy nedznéy lepiance, do któréy Harper zakołatał, prosząc o przytułek wśród nocy i burzy. Żyli oni w tém ustroniu spokoynie, mało znani od kogo, mało szukaiący znaiomości, nigdy względów i łaski nad sobą: i ieżeli Harwey tułał się po świecie, i krwawym potem czoła na życie zarabiał, niemniéy i iego oyciec, ani dnia bez pracy nic stracił; to uprawiał swóy ogródek, to zasiewał dzikie pola; zgoła potrzeby swoie do możności stosuiąc, nigdy o wsparcie ręki nie wyciągnął; lecz z wiekiem i siły opuszczać go zaczęły, a owa rześkość ciała, co prace iego krzepiła, nieużytecznym stała się mu ciężarem; uczuł on iż towarzystwo pierwszym iest węzłem życia ludzkiego, i trzydziesto-pięcio letnia Abizay, obięła wkrótce rządy domu i staranie starcu. Róże niegdyś na licach Katy Haynes kwitnące, od lat kilku iuż były powiędły; w kolei swego wieku miała ona czas przypatrzyć się, iak tylu iéy znaiomych płci oboyga wchodziło w związki małżenskie, których tém wiecéy pragnęła, im bardziéy z każdym rokiem utracała ich nadzieię. Weyście iéy iednak do famili Birchów, ożywiło iéy zamiary. Wprawdzie dość była ieszcze przystoyna, przemyślna, poczciwa, dobra gospodyni, ale z drugiéy strony plotka, zabobonna, trochę ieszcze zalotna, a nadewszystko ciekawa. Zamiast coby się miała starać o zjednanie sobie względów w tym ostatnim przytułku, lat pięć ieszcze nie ubiegło, iak iuż pochlubić się mogła znaiomością tak oyca iak syna taiemnicy Źródło tych iéy wiadomości pochodziło z częstego pode drzwiami podsłuchiwania, o czén ią późnieysze dopiéro zdarzenie wydało, i pozbawiło ufności starego Bircha, który chociaż przekonany, ze Katy zdradzała go skrycie, nie mógł iednak przenieść na sobie iżby miał się rozstać z tą, która można powiedzieć była stróżem gasnącéy iego życia pochodni. Mimo wszelkich przedsiębranych przez nią ostrożności, złapaną przecież została, iak to mówią na gorącym uczynku, to iest: z przyłożoném uchem do drzwi, gdzie rozumiała iż oyciec zamknął się z synem. Lecz ten nie był wszedł ieszcze, i przechodząc znalazł ią na podsłuchach. Pogroził iéy zatem, iż ieżeli tego ochydnego nie zaniedba zwyczaiu, natychmiast iéy mieysce, inną iaką młodszą kobiétą zastąpi: co téż naybardziéy ukarało iéy ciekawość, bo od tego czasu nie miała iuż co dodać do zbioru wiadomości swoich, o życiu i czynach obydwóch swych Panów. Ale za to dowiedziała się o iednéy rzeczy, która w iéy oczach większéy wagi nad wszystkie inne się zdawała. Uważała ona iż za każdą razą, kiedy Harwey do oyca przychodził, wstawał regularnie w nocy, i po godzinie lub więcéy przebywał w małéy sąsiedniéy izdebce służącéy razem za kuchnię, i salę iadalną. — Przyzwyczaiona do szpiegowania, wypatrzyła go wreszcie wyważaiącego z pod komina kamień, na którym zwykle wszystkie swe czynności kuchenne odbywała. Ledwie wyszedł z domu, korzystaiąc z niedołężności iego oyca więcéy łóżkiem się bawiącego, postanowiła dochodzić, coby mogło ukrywać się pod tym kamieniem i obrawszy sobie na to dzień cały, po długiéy pracy, stukaniu, narzekaniach, dokopała się z resztą żelaznego garnka, w którym świecące się różnéy wielkości złoto, niesłychanie miłe na niéy uczyniło wrażenie. Z niemnieysza pracą, ułożyła potem ów kamień, tak iak wpród leżał, zacieraiąc tym sposobem poszlakę swych nawiedzeń, których mimo serdecznych chęci, powtórzyć iuż nie śmiała. Wprawdzie życzyła sobie, iżby ów szacowny wynalazek, przeszedł w iéy posiadanie, lecz w formie prawnéy, to iest przez związek z Harweyem, na którego odtąd wszystkie swe widoki zwróciła.
Woyna nie przerwała bynayimniéy wędrówki handlarza. Zatamowanie stałego handlu, i ztąd bankructwo znakomitych kupców, było właśnie dla niego okolicznością nader korzystną. Nie szczędził on dla zysku swych trudów i pracy, zwłaszcza téż w pierwszych dwóch leciech powstania, zarabiał w dwóynasób na swoich towarach, bez żadnéy w działaniach swych przeszkody. Z tą dopiero epoką, spekulacye iego upadać zaczęły: owa albowiem skrytość iaką stosunki swoie pokrywał, podała go w podeyrzenie u władz cywilnych, które nowo przez rząd Amerykański zaprowadzone, często go zatrzymywały, badały, więziły, i tylko co przytomności umysłu, iako też mocy charakteru swego, winien był szczęśliwą ze wszystkiego wykręcenia się sposobność. Powziąwszy iednak wiadomość, iż procedura woyskowa krótsza i surowsza od cywilnéy, nie bardzo iuż odtąd zapędzał się w okolice, gdzie tylko woyska Amerykańskie obozem rozłożone stały. Rzadko téż kiedy uczęszczał do Szarańcz, po roku nie widział oyca, z wielkiém nieukontentowaniem Katy, która iego oboiętnością, zamiary swoie zniszczone widziała. Można z tém wszystkiém przyznać, iż nic nic zrażało tego niezmordowanego człowieka, który przeciwności równo ze szczęściem na kole fortuny ważył, i innego nie miał na celu, iak tylko zyskowną sprzedaż swoich towarów, na które wiedząc iż pomiędzy bogatszemi iedynic familiami znaydzie kupca, do domu Pana Warthona wśrzód naywiększéy ulewy przyszedł.
W kilka chwil po odebraniu rozkazów od młodéy swéy Pani, Cezar wprowadził do pokoiu nowego przychodnia, który wszystkich uwagę zwrócił na siebie. Człowiek to był dość słusznego wzrostu, chudy, lecz przy tém zdrów i silny. Zdawał on się uginać pod skrzynką iaką dźwigał na sobie, z tem wszystkiém przerzucał nią na wszystkie strony, iak gdyby puchem iedynie napełnioną była. Siwe zapadłe iego oczy, przelatywały ustawnie z iednego przedmiotu na drugi, iakby spoyrzeniem chciał przeniknąć od kogo i na czém mógłby więcéy zarobić: w wyrazach twarzy, w ruchu i w saméy nawet postawie, widać było kupiecką przebiegłość z pospolitym charakterem złączoną. Kiedy mówił o rzeczach ściągaiących się do iego handlu, każdy któby go widział, osądziłby go za naychciwszego lichwiarza: iego bowiem wówczas zapał malował się we wszystkich iego rysach; oczami, uśmiechem i całém swém poruszeniem zdawał się chciéć przydać wartości towarowi swemu, i kredką w głowie obliczać od razu korzyści iakieby mu z owéy sprzedaży przypaść mogły. Mówiąc z nim o rzeczach oboiętnych, udawał roztargnionego, niecierpliwego, i mało na co odpowiadał; ieżeli przypadkiem zaczepił go kto o rewolucyi i stosunkach kraiu, można go było wziąść wówczas za trzymaiącego ster w rządzie, z taką słuchał uwagą, i tak długo iak kto chciał. Unikał on ile mógł mówić co o woynie, chyba gdy tego nieuchronną widział potrzebę, wyłączając to wszystko, co tylko dotyczyło iego oyca, o którym chociażby naybardziéy zapytywany, nigdy ani słowa nic wspomniał.
Wchodząc do pokoiu Harwey, zdiął z siebie swą skrzynkę, którą na plecach nosił, pozdrowił całą familią z uszanowaniem, Harpera skromnie, z spuszczonemi oczyma, nie spostrzcgaiąc Henryka, który ukryty za firanką siedział. Sara zaraz zaczęła plądrować po skrzynce, i wraz z kramarzem rozmaite rozkładać towary po stołach i krzesłach, kiedy Cezar obydwoma rękami trzymał wieko od skrzynki, i tym sposobem wydobycie z niéy każdego przedmiotu ułatwiał.
— Ale tyżeś mi ieszcze nic nic powiedział Harweiu, rzekła Sara przebieraiąc w niektórych iedwabnych materyach, które sobie upatrzyła do gustu. Lord Korwallis pobił téż powstańców?
Kramarz mógł nie słyszeć tego zapytania, gdyż głowę w skrzynkę spuścił, dobywaiąc z niéy pudełka z pięknemi koronkami, które rozłożył na stole, zachęcaiąc damy aby się przypatrzyły iak rzadkiéy były cienkości, iak delikatny miały deseń po sobie, że prawdziwie były Brabandzkie. Miss Peyton zbliżyła się wówczas do stołu, i wspólnie ze swą siostrzenicą wybrała sobie te, które się iéy podobały, do czego i Franciszka iuż była się podniosła, lecz usłyszawszy iż iéy siostra powtórzyła swe zapytanie, wróciła do okna i biegowi chmur przypatrywać się zdawała?
— Biedny Kramarz nie miesza się w publiczne sprawy Miss Warthon, rzekł Harwey widząc iż nie mógł się uwolnić od odpowiedzi; słyszałem tylko mówiących, iż Tarleson pobił Generała Sumpter, niedaleko rzeki Tygru.
Henryk na tę odpowiedź wychylił mimowolnie głowę z zafiranki; Franciszka zaś dostrzegła iż Harper zasłaniając się książką i udaiąc czytaiącego, ani oka nie spuścił z kramarza, iakby go chciał wybadać, czyli iego wiadomości nie są fałszywe.
Doprawdy zawołała Sara tryumfuiącym tonem, Sumpter! któż iest ten Sumpter? ani iednéy szpilki od ciebie nie kupię, ieżeli wszystkich mi nowin nie powiesz, i rzuciła mu na ramię sztukę muślinu, którą targować zaczęła. Harwey zatrzymał się chwile, spoyrzał na Harpera, który się ciągle w niego wpatrywał, i oboiętnym odpowiedział tonem: nic nie wiem, mówią iż przyszedł od wysp południowych, i że miał utarczkę z pułkownikiem Tarleton.
— W któréy pobitym został, rzekła Sara, to właśnie co powinno było nastąpić.
— To téż to wszystko com słyszał, w Morrysiana, dodał kramarz.
— Ależ ty sam, cóż mówisz przecie, zapytał Warthon iąkaiąc się i tak cicho, iż ledwo go było można zrozumieć.
— Nie mogę więcéy powiedziéć nad to, com słyszał od innych, odpowiedział Harwey spoglądając z boku na Harpera; zaś około Białéy równiny, mówią przeciwnie, iakoby woyska Amerykańskie odparły nieprzyiaciela, i że dla tego iedynie zawieszono ogłoszenie zwycięztwa, iż Sumpter ranionym został.
— Nie zupełnie tedy się sprawdza, rzekła Sara, iżby woyska królewskie przed powstańcami pierzchnąć miały.
— Masz leszcze takie koronki, z iakich sobie moia siostra wybrała? zapytała Franciszka dla przerwania téy politycznéy rozmowy.
Kramarz okazał iéy różne do wyboru, i gdy z drugiego pudełka dobywał iakich żądała, Henryk zwrócił rzecz do pierwszego przedmiotu.
— Nie słyszałeś więcéy co nowego móy przyiacielu? zapytał go, wychylaiąc powtórnie głowę z zafiranki.
— Wiem tylko, że Majora Andrzeia powieszono, odpowiedział zimno Harwey. — Zadrżał na te słowa Henryk, a ich obydwóch spojrzenia spotkały się z sobą, iakby sobie wzaiemne powierzyć chcieli swe myśli.
— To stara wiadomość, zawołał kapitan Warthon, udaiąc, ze go nibyto mało obchodzi.
— Nic ma temu pięć tygodni iak się to zdarzyło, rzekł Kramarz.
— I ta exekucya czyż iuż tak iest głośną? zapytał stary Warthon lękliwym głosem.
— Alboż to mówić ludziom, można zabronić? odpowiedział Harwey układaiąc swoie towary.
— Prawdaż to, że poruszenia woysk, czynią trudne i niebezpieczne przeprawy dla podróżnego? zapytał Harpér wpatruiąc się ciągle w Kramarza.
— Na to zapytanie Birch się zmieszał, upuścił kilka pudełek z wstążkami które w ręku trzymał, i w mieysce odpowiedziéć z tą oboiętnością, z iaką zwykle wpodobnych rzeczach przesadzał, w tym razie przybrał ton poważny, niby dla okazania iż więcéy ieszcze słyszał niż to z czém się wyiawić ośmielił.
— Dziwiło mnie nawet rzekł, iż woyska Królewskie znayduią się w tych okolicach, gdyż przechodząc około ich kwater, widziałem żołnierzy Delanceya, chędożących broń swoią, a przecie niepodobna żeby nie wiedzieli, iż Dragoni wyszli z Wirginii, i coraz bliżéy postępuią w te strony.
Woysko królewskie, iak wielkie miéć może siły? zapytał Warthon z niespokoynością.
— Nie liczyłem go w cale, odpowiédział Kramarz układaiąc na nowo w skrzynkę swoie towary.
Franciszka tylko iedna uważała w Birchu nagłą zmianę na twarzy, i roztargnienie w iego zatrudnieniach. Spoyrzała na Harpera, który ciągle książką zdawał się bydź zaięty: poczém obrała sobie kilka wstążek, położyła na stole, znowu ie obeyrzała, i zapytuiąc o cenę, dodała rumieniąc się, sądziłam że kawalerya uda się prosto ku Dellavar.
— Bydź to może, rzekł Harwey, lecz co do mnie nie należy, w to się nie wdaię.
— Cezar w tym momencie zaczął zachwalać dwie sztuczki żółtego i czerwonego alepinu, które na tle białém w kraty nakrapiane, bardzo mu się podobały.
— Nieprawda iaki piękny alepin Miss Saro?
— Zapewnie bardzo ładny będzie, na suknią dla twéy żony, Cezarze.
— Ach Miss Saro! toby to dopiero ucieszyła się stara moia Dina; iak żyie takiéy ieszcze sukni na sobie nic miała.
— Tak, rzekł Kramarz żartobliwym tonem, Dina wydawałaby się w niéy iak tęcza na niebie.
Cezar ani oka nic spuścił z Sary, która uśmiechaiąc się zapytała Harweya o cenę alepinu.
— Podług rzeczy iak mi się trafia, odpowiedział.
— Jak to podług rzeczy? zawołała Sara z zadziwieniem.
— Oczewiście, rzekł Birch, zwykle drożéy sprzedaię; ale dla mego przyiaciela Cezara cztery szelingi opuszczam.
— To za drogo! rzekła Sara, i rzuciła na stół targowaną przez siebie materyę.
— To szalona cena! zawołał Cezar upuszczaiąc wieko od skrzynki, które przez cały czas trzymał.
— Z resztą dla ciebie, rzekł Harwey, odstępuię iuż po trzy, kiedy tak tanio kupować rzeczy lubisz.
— Bez wątpienia lepiéy kupić tanio, iak drogo, rzekł uradowany Negr, a iak wtym razie to mi toż samo i Miss Sara przyznać zechce.
Przybito zatem targu, lecz za przemierzeniem materyi, okazało się iż przy reszcie iuż sztuki cóś ieszcze do dziesięciu yardsów[4] brakowało, które na Dinę wymierzone były — Harwey silnie rozciągnął materyą, zmierzył na nowo, i właśnie taką samą znalazł miarę, iakiéy żądano: lecz przez sumienie dołożył darmo wstążkę, takiego samego co alepin koloru, czém tak ucieszył Cezara, iż pobiegł natychmiast uwiadomić starą swoią Dinę, iakie ią szczęście spotkało.
Podczas kiedy Kramarz upakowywał swą skrzynkę, Kapitan odsłonił obydwie firanki, tak iżby mógł bydź widzianym, i zapytał go o któréy godzinie wyszedł był z New-Yorku.
— Już po zachodzie słońca, odpowiedział Birch.
— Tak późno, zawołał zadziwiony Henryk, iakto o téy porze mogłeś przeyść rozstawione straże?
— Przeszedłem ie spokoynie, rzekł obojętnie Harwey.
— Musisz téz miéć wielu Officerów znaiomych w woysku Angielskiém? odezwała się Sara.
— Znam niektórych z widzenia, odpowiedział Kramarz i przebiegaiąc swym wzrokiem po sali, zatrzymał się chwilę na kapitanie i Harperze, iakby na nich obydwóch wskazywał.
— I także to sądzisz, iż nie długo w tych okolicach nieprzyiaciół naszych uyrzemy? odezwał się stary Warthon, boiaźliwym i przerywanym głosem.
— Kogóż Pan nieprzyiaciołmi nazywasz? zapytał Harwey Birch.
Warthon nie odpowiedział ani słowa i spuścił oczy równie z niespokoyności iak z zawstydzenia.
— Ktokolwiek wichrzy spokoyność kraiu, iest nieprzyiacielem naszym rzekła Miss Peyton, widząc iż iéy szwagier ięzyka w gębie zapomniał, ale proszęż mi powiedzieć, czy woyska Królewskie wyszły iuż ze swoich konsystencyi?
— Tak się zdaie, iż wyidą wkrótce, odpowiedział Kramarz biorąc skrzynkę na plecy, i niektóre do dalszéy podróży czyniąc przygotowania.
— Amerykanie, zapytała Miss Peyton, również że iuż są na stopie woiennéy?
Na szczęście przybycie Cezara ze swą wierną towarzyszką, uśmiechającą się z radości, uwolniło Bircha od zaspokoienia ciekawości téy szanownéy Pani, która swoiego wieku chodzącą gazetą, nazywać się mogła.
Cezar należał ieszcze do klassy tych Negrów, których w dzisieyszym czasie z pochodnią nawet Dyogenesa znaleźć trudno. — Niewidać iuż dzisiay owych sług starych, co zrodzeni lub wychowani u swych Panów, własny swóy z niemi połączali interess, co przywięzuiąc się do nich, siły i usługi swoie dla ich poświęcali dobra, i nieraz kiedy dobroczyńców swych przeżyli, oni osieroconym dzieciom oycami się stawali: oni w nich zaszczepiali domowe zmarłych cnoty, lub odwracali pamiątkę bezprawiów, których sami ofiarami byli. To poczciwe plemię od lat iuż przeszło 30stu zamieniło się w tak nazwanych wyzwoleńców, czyli bardziéy włóczęgów, u których wolność iak zwyczaynie w gminie, drapieżnym bywa ptakiem, własne rozrywaiącym wnętrzności. Po Cezarze widać było, iż on naylepszą swobodę w duszy swoiéy znaydował. Szron iuż był ubielił krótkie, i kędzierzawe iego włosy, które z tyłu na grzebień podpinał, i mimo przyietego zwyczaiu, nigdy z nich lasu na głowie nic nosił. Płeć iego połyskuiąca wprzódy czarnością hebanu, zamieniła się w kolor blado brunatny. W małych iego oczach rzadkiemi zasłonionych brwiami, charakteryzowała się dobroć serca, i humor zawsze iednaki. Jego nos przypłaszczony, zyskiwał na szerokości, co przez długość utracał — Usta zaś iego od iednego aż do drugiego przerżnięte ucha, odkrywały rząd cały naypiękniéyszych zębów, z których mu ieszcze nie brakowało żadnego. Ramiona miał on naprzód wystaiące, i że się pochyło trzymał, zdawało się iż był garbatym; ręce zaś małe, wzrost niski, nogi krótkie, i co szczególnieysza, podobało się naturze, iżby wbrew przyrodzonego porządku, łytki umieściła mu na boku. Jakiekolwiek były wady iego ciała, które go podobnym do Ezopa czyniły, nikt iednak powiedzieć nie śmiał, iżby serce Cezara naylepiéy umieszczone niebyło.
Przyszedł on z podstarzałą towarzyszką swoią, podziękować za dobroć Miss Sarze, która przyiąwszy ich łaskawie, oświadczyła saméy, iż winna była gustownemu wyborowi męża, przysłużenie się iéy tak małą rzeczą. Franciszka zbliżyła się potem do Diny, uścisnęła ią za rękę i przyrzekła iéy iż dla swéy kochanéy mamki, sama suknią szyć będzie, co tak uięło poczciwą ową kobiétę, iż z wdzięczności aż się do łez wzruszyła.
W tém Kramarz wyszedł — Cezar z swą żoną udali się za nim, i gdy stary Negr drzwi zamykał, dały się słyszeć ciche, lecz dość wyraźne iego słowa: co za dobroć w młodéy Pani! Miss Franciszka o całym domie ma staranie, i chce zrobić suknią dla Diny! Jeszcze cóś sobie więcéy mruczał, lecz drzwi przymknął za sobą, i iuż go trudno było dosłyszéć.
Harper położył książkę na kolanach, ażeby mógł lepiéy przypatrzyć się téy małej scenie. Franciszka zaś podwóynie uradowaną została, patrząc na iego uśmiech, który zdawał się rozpędzać posępne rysy iego twarzy, dla oddania iéy winnego poszanowania hołdu.
Jest to wzrok, iest to harde czoło tego pana,
Którego w naszych gronach godność iest nieznana,
To iego glos;to iego rycerskie stąpienie,
I pod temi rysami szlachetne spoyrzenie:
Jego godność, i dzielność iego męzkiéy siły,
Wiednéy sławnéy potyczce niebezpieczne były —
Kiedy niesprawiedliwość, czy przemoc zuchwała,
Niespodzianie na moie życie nastawała,
Uciekałem do niego z blagaiącym wzrokiem,
Ale czuiąc się winnym; on za każdym krokiem
Zdawał się iak sztyletem, przeszywać pierś moią
To on! to on! wołaiąc.........
Głębokie milczenie panowało przez kilka minut po odejściu Kramarza. Sam Warthon siedział zamyślony nad tylu wiadomościami ściągaiącemi się do iego syna. Kapitan niczego bardziéy nie pragnął, iak żeby Harper postawił się w iego położeniu, żeby mógł mu się zwierzyć, coby w obecnych wypadkach przedsięwziąść należało. Miss Peyton przyrządzała daną herbatę na śniadanie, które przybyciem Harweya Birch przerwaném zostało. Sara zaś z Franciszką układały niektóre porobione przez siebie sprawunki, gdy Harper iedną razą przerwał milczenie.
— Jeżeli przedemną, rzekł, kapitan Warthon, ukrywać się chce, zapewniam go i proszę, aby się mnie wcale nic obawiał. Jakiekolwiek dałbym wydania go powody, nie zdradzę gościnności, którą w domu oyca iego znalazłem.
Franciszka upadła na krzesło pomieszana i blada, Miss Peyton upuściła imbryk z którego nalewała herbatę. Sara stanęła iak alabastrowa statua. Stary Warthon zadrżał z boiaźni, kapitan zaś nie namyślając się długo, zerwał się z krzesła, i pozrzucał z siebie wszystko co mu do przebrania służyło.
— Ufam ci, zawołał, ufam z całéy méy duszy; i na cóż mi się zresztą moia maskarada przydała? ale iakimże sposobem poznać mnie mogłeś?
— Tak są znamienite własne twe rysy kapitanie, rzekł Harper z lekkim uśmiechem, iżbym ci nigdy nie życzył abyś się miał przebierać. Chociażbym cię nigdy nie znał, i żadnych do poznania ciebie nie miał innych środków, sądzę i ten dostateczny mi iuż bydź powinien. I w tém wskazał mu na portret zawieszony na ścianie, wystawiaiący oficera Angielskiego w mundurze.
— Pochlebia mi to, rzekł Henryk uśmiechaiąc się, iż lepiéy wyglądam na portrecie, niżeli przebrany. Dobry iednak z Pana znawca, kiedyś mnie poznał.
— Potrzeba i doświadczenie, uczy wszystkiego człowieka, odpowiedział Harper i wstał z krzesła. Postępował był właśnie ku drzwiom, gdy Franciszka pobiegła ku niemu, wzięła go za rękę, i z nieśmiałością, któréy lepiéy żywy na twarzy iéy rumieniec tłómaczył, rzekła do niego: nie zdradzisz zapewne moiego brata, niepodobna iżbyś go miał zdradzić? Harper stanął i wpatruiąc się w prześliczną postać ziemskiego owego anioła, poważnym odezwał się głosem:
— Nie powinienem, nie mogę, i nie chcę go zdradzić: wznosząc potem rękę nad głową Franciszki, ieżeli dodał błogosławieństwo cudzoziemca ma iaką cenę w twych oczach, przyimiy go odemnie, drogie dziecię, i pozdrowiwszy przytomnych do swego oddalił się pokoiu.
Kilka te słów wyrzeczone przez Harpera, głos iego i sposób zachowania się, wielkie na wszystkich uczynił wrażenie; sam nawet Warthon, który iuż był zwątpił o przeznaczeniu syna, spokoynieyszym iuż bydź zaczął. Uradowany kapitan, iż bez obawy, będzie się mógł swobodnie w domu swéy familii zabawić, po odeyściu oyca do zwykłych swych zatrudnień, pozostał z ciotką i z siostrami, z któremi od swego przybycia, ledwie miał czas kilka słów pomówić. Oczewiście nie zbywało na zapytaniach, o różnych znaiomościach w New-Yorku, i Miss Peyton nie zapomniała także pułkownika Welmer.
— Zawsze taki uprzeymy, taki wyszukany, iakim był dawniéy, rzekł kapitan.
Rzadko, żeby która z kobiet nie zapłoniła się na wspomnienie tego co kocha, albo przynayimniéy, o kim iest podobnie podeyrzana: nic zatém dziwnego, iż Sara spuściła oczy usłyszawszy imię Welmera.
— Czasami bywa zamyślony, dodał Henryk, nie zważaiąc na pomieszanie swéy siostry; wszyscy go téż w pułku prześladuiemy że kochać się musi.
Sara spoyrzała na swego brata, a iéy weyrzenie spotkało się razem z okiem Franciszki, która śmieiąc się zawołała:
— Biedny człowiek! czegóż on rozpacza?
— Nie rozumiem odpowiedział kapitan, coby do rozpaczy znaglało syna, bogatego człowieka, młodego, przystoynego, i pułkownika?
— To są bardzo przekonywaiące powody, iż podobać się może, rzekła Sara z uśmiechem, iakby się to wcale do niéy nie ściągało.
— Pozwólcież sobie powiedziéć, rzekł poważnie kapitan, stopień pułkownika w gwardyi, ma swoie wielkie znaczenie.
— Oh! pułkownik Welmer wszystkie doskonałości posiada? rzekła z szyderskim uśmiechem Franciszka.
— Niewiem dla czego, odezwała się Sara, z zdradzaiącém ią wzruszeniem, pułkownik nigdy nie miał szczęścia, podobania ci się moia siostro! i chyba go za to nie lubisz, iż nadto iest przywiązany, nadto wierny dla swego monarchy.
— Henryk czyż nie iest taki, zapytała Franciszka biorąc z uczuciem brata za rękę?
— Dość tego, dość, przerwała Miss Peyton, żadnéy o pułkowniku różniącéy się opinii, bo on należy do rzędu faworytów moich.
— Franciszka podobno lepiéy lubi majorów, rzekł Henryk z złośliwym uśmiechem.
— Co za dzieciństwo! zawołała zarumieniona Franciszka.
— Co mię iednak zadziwia, dodał kapitan, iż Dunwoodi, uwalniaiąc z niewoli oyca moiego, nie starał się zatrzymać Franciszki w obozie powstańców, i chociaż walczy za wolność, widać iż lękał się utracić własnéy wolności.
— Piękna to wolność! zawołała Sara, pięćdziesiąt miéć panów nad sobą.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka z uśmiechem, zmiana ta panów iest przywileiem wolności.
— I ten przywiléy naywięcéy téż przez damy nadużywanym bywa, dodał iéy brat.
— Przepraszam, rzekła Franciszka zawsze iednakim, żartobliwym tonem, my tylko lubiemy wybierać kogo chcemy uznać za pana. Nieprawda kochana ciociu?
— Moia droga! odpowiedziała Miss Peyton, źleś się do mnie udała, przeszły dla mnie czasy myślenia o takich rzeczach.
— Ah moia ciociu! rzekła, przebiegła Franciszka, iakżeby to ciocia wmówić w nas chciała, iż nigdy młodą nie była, a przecież słyszałam i wiem dobrze, iż Miss Joannie Peyton na wielbicielach nie zbywało.
— Bayka kochanko, bayka! rzekła ciotka przybieraiąc na siebie rodzay nieiąkiéy powagi; ludzie zawsze cóś dodadzą, i czy to można wierzyć wszystkiemu co mówią?
— Moia siostra ma racyą, rzekł wesoło kapitan, ienerał Montross dotąd nosi ieszcze sylwetkę Miss Peyton, a nie ma temu ośm dni, iakem był na obiedzie u hrabiego Klinton, który mi się bardzo o ciocię wypytywał.
— Nic dobrego tak z ciebie Henryku iak i z twéy siostry, rzekła ciotka: skończcie lepiéy wasze żarty, i chodźcie ze mną obeyrzéć materye z fabryk kraiowych, które teraz ostatnią razą kupiłam: ciekawa iestem iak też znaydziecie ie w porównaniu z temi, coście od Bircha nabyli.
Młode rodzeństwo powstało i razem udało się za swą ciotką, któréy Henryk podał był rękę, i gdy z nią do drugiego przechodził pokoiu, zapytała go o ienerała Montross gdzie konsystuie, i czyli zawsze iak wprzódy na pedogrę cierpiał.
Harper nie pokazał się dopiero iak na obiad, i skoro tylko wstali od stołu, pod pozorem iż ma wiele listów do pisania, pożegnawszy gospodarza domu, do swego wyszedł pokoiu. Nieobecność iego pożądaną była od całéy familii, bo chociaż iego postępowanie usuwało wszelką nieufność, zawsze iednak przytomność cudzoziemca ograniczała ich rozmowy, poufałe zwierzenia, i wzaiemne wynurzenie się z uczuciami serca swego: kapitan téż Warthon nie mógł dłużéy bawić nad dni kilka, raz że mu urlop w tym czasie wychodził, drugi raz iż pobyt iego w Szarańczach nie bardzo był bezpieczny, i iak się zwykle w woynie dzieie, różnym ulegał wypadkom.
Ukontentowanie zostania z sobą przemogło nakoniec w rodzeństwie wszelką obawę złych skutków, iakieby nastąpić mogły: sam tylko stary Warthon tłumił w sobie wewnętrzne przeczucia, i po kilka razy wychodził wypatrywać swoiego gościa, czyby czasem nie podsłuchiwał podedrzwiami, i coby u siebie robił, powtarzaiąc ciągle przed swemi, iż go ma bardzo w podeyrzeniu, aby syna nie zdradził. Dzieci, iego siostra, nieufność tego rodzaiu za zbyteczną uważały, przekonane aż nadto o otwartości i szczerym charakterze Harpera.
— Takie powierzchowne wszystkie oznaki bardzo często zawodzą, rzekł oyciec trzęsąc głową, a niczego tak bardziéy lękać się nie można iak złych ludzi, co podobnie iak maior Andrzey podaią się szalbierstwu i......
— Szalbierstwu! przerwał Henryk z żywością. Zapominasz chyba móy oycze, iż on wiernie służył królowi swemu, i że go prawa woyny usprawiedliwiają.
Ale czyż te same prawa woyny, nie usprawiedliwiaią także iego śmierci, móy bracie, zapytała drżącym głosem Franciszka.
— Jego śmierci! zawołał kapitan z zapałem. Proszę na wszystko, zaczniymy iuż o czém inném, bo żaden officer Angielski mówić o tém bez wzruszenia nie może. Nie znaliście go: był to człowiek odważny, cnotliwy, rozsądny lecz iak widzę, i o tém nawet powątpiewacie ieszcze, inaczéy sobie nieszczęsną śmierć iego tłómacząc.
— Nie wątpię bynaymniéy o iego przymiotach móy bracie, odpowiedziała Franciszka, powiem nawet iż lepszego był godzien losu, ale z drugiéy strony przypuścić nie mogę, aby Washington zezwolił na zgwałcenie praw woiennych i sprawiedliwości.
— Czegóż można spodziewać się po człowieku, który prawemu władcy swemu woynę wypowiedział? zawołała z niecierpliwością Sara.
— Kobiety, rzekł Henryk, podobne są do zwierciadeł, które odbiiaią od siebie przedmioty iak im są przedstawione. W Franciszce widzę maiora Dunwoodi, w Szarze poznaię........
— Pułkownika Welmer, przerwała Franciszka śmieiąc się i rumieniąc w téyże saméy chwili. Co do mnie przyznaię, iż winna iestem majorowi, że mnie myśleć nauczył: nie prawda kochana ciociu?
— W saméy rzeczy, odpowiedziała Miss Peyton, iego rozumowania w ostatnim liście co pisał do mnie, są bardzo gruntowne, i trafiaią do przekonania każdego.
— Nie zapomnę ich nigdy, rzekła Franciszka, równie iak Sara uczonych rozpraw pułkownika Welmer.
— Podchlebném dla mnie będzie zachować w pamięci zasady rozsądku i cnoty, odpowiedziała Sara podnosząc się z krzesła dla ukrycia swych płomieni, które iak gdyby w naywiększy upał, na piękne iéy wystąpiły lica.
Możeby ieszcze dłużéy rozmowa ta trwała, gdyby Cezar nie wszedł do pokoiu. Przybył on oznaymić, iż słyszał głos cichy i przerywany w pomieszkaniu Harpera, które wychodziło na ogród, od iednego z dwóch pawilonów stoiących po każdéy stronie domu: przywiązanie albowiem starego Negra do młodego Pana, wzbudziło w nim chęć szpiegowania Cudzoziemca, od którego pewność Henryka zależała. Ta wiadomość rzuciła na nowo postrach w całéy familii, lecz Harper z swą łagodną i skromną postacią pokazawszy się w tym momencie, usunął wszelką o sobie obawę, i nie sądzono inaczéy, iak tylko że się Cezarowi przywidzieć musiało.
Resztę tego wieczora i poranek dnia następnego, przeszły bez żadnego zdarzenia, któreby zasługiwało na przytoczenie go czytelnikom naszym. Słota wciąż blisko 36ściu godzin nic ustawała na chwilę, lecz po południu właśnie gdy wstawać od stołu mieli, nagle wypogadzać się zaczęło. Deszcz wiecéy iuż nie szumiał po oknach domu, a słońce wychodząc o podal z zachmury, przedzierało się przez gęste drzewa, i po ich liściach srebrną napełnionych rosą, swoie rozbiiało promienia. Cała familia wybiegła natychmiast na wał ogrodowy. Powietrze samym aromatem tchnąć się zdawało, i chociaż czasami ieszcze czarne, po nad ziemią zwieszone, snuły się obłoki, na zachodzie iednak całkiem się wyiaśniło, iakby z iesienném przyiściem, obumieraiąca natura, do nowego życia powrócić miała.
— Co za wspaniały widok! rzekł Harper do siebie półgłosem i w zapomnieniu iż nie sam był tylko. Jak wielki, iak świetny obraz, i kiedyż skończą się nieszczęścia oyczyzny moiéy! kiedyż tak pogodne słońce, dla chwały iéy i szczęścia zabłyśnie!
Franciszka będąc blisko przy nim, sama iedna usłyszała co mówił, i spoyrzawszy na niego nieznacznie, uyrzała go z odkrytą głową, z wzniesionemi wgórę oczyma, zdaiącego się zasyłać modły swe do nieba. Jego spokoyne melancholiczne rysy, ożywiał naysilniéyszy zapał, który tylko miłość oyczyzny, i cierpienia dla niéy wzbudzić są zdolne.
— Taki człowiek zdradzić nas nic powinien, pomyślała sobie w duchu; kto czuć umie, ten złym bydź nic może.
— Wszyscy ieszcze rozmyślali w milczeniu, gdy uyrzano Harweya Bircha, który korzystając z pogodnego czasu pośpieszał do Szarańcz. Przychodził on pasuiąc się z dącym ieszcze gwałtownie od wschodu wiatrem, głowę maiąc naprzód podaną, ręce na obydwie lataiące strony i ten chód prędki, żywy, iakim zwyczaynie spieszy kupiec uganiaiący się za sprzedażą towarów swoich.
— Doczekaliśmy się przecie pięknego wieczora, rzekł pozdrawiaiąc przytomnych, czas taki przyiemny, tak łagodny, iakiegośmy ieszcze téy iesieni nie mieli.
— W saméy rzeczy, odezwał się Pan Warthon, ale iakże się miewa twóy oyciec? słyszałem iż mocno słaby.
Harwey milczał, lecz gdy Warthon powtórzył zapytanie, przerywanym i drżącym odpowiedział głosem:
— Nie naylepiéy się miéwa: cóż robić na wiek i zmartwienie?
Kończąc te słowa, łzy mu się w oczach zakręciły, i odwrócił się na bok ukrywaiąc swe wzruszenie: dowód iednak téy synowskiéy czułości nie uszedł uwagi Franciszki i zjednał mu w iéy sercu to uwielbienie, które w każdym czasie i mieyscu, prawéy cnocie należy.
Osada Szarańcz położoną była wśród pasma wąwozów, ciągnących się od północy i zachodu, ku południo-wschodowi, dom zaś leżał na iednéy naywyższéy górze owego całego łańcucha, opasany naokoło wałem, zkąd przez poziome skały, lasami zarosłe, morze zwłaszcza przy iasnym dniu widzieć się dawało. Wzburzone ciągłą i długą burzą, opadać właśnie wtedy zaczynało, a wiatr południowo wschodowy kołysał iuż był spokoynie owém rozhukaném przed chwilą królestwem Neptuna. Kilka czarnych punktów ukazywało się na iego powierzchni pianą zbielonéy: i powstawały one, wzmagały się i rosły wraz z falami, które niemi miotały, i raz ie na, wierzch wznosiły, drugi raz porywały z sobą, i w raz z niemi w bezdennéy ginęły przepaści. Nikt na to nic zważał oprócz jednego Kramarza. Stał on blisko Harpera, i za każdym razem gdy owe punkta wydobywały się zpod bałwanów, on kilka kroków postąpił, głowę wyciągnął i na palce się spinał, iakby chciał uróść na Olbrzyma, coby rozeznał te niedościgłe przedmioty, i ciekawość iego zaspokoił.
W kilka chwil iednak przystąpił do zebranéy pomiędzy sobą familii, spoyrzał śmiało na Harpera, i wolnym rzekł głosem:
— Woyska Królewskie iuż wyruszyły, i są naprzeciw nas.
— Któż ci to mógł powiedzieć, zapytał kapitan Warthon. Bóg zresztą przysłałby ich tutay, nie gniewałbym się oto bobym zabrał się z niemi.
— Te dziesięć statków nie korzystałyby z tak pomyślnego wiatru, odpowiedział Birch, gdyby nie były ciężarem woiennym ładowne.
— Ale cóżby niepodobnego bydź miało, rzekł zmieszany Pan Warthon, żeby te statki nie były..... Amerykańskie?
— Lecz te maią podobieństwo do Królewskich, odpowiedział Birch spoglądaiąc po wszystkich, i moment spoyrzenie swe zatrzymuiąc na Harperze.
— Jak to podobieństwo? zawołał Henryk wszakże trudno rozróżnić tych kilku czarnych punktów? Harwey słowa nie odpowiedział na to postrzeżenie, i sam do siebie mówić zaczął: iuż widzę co się znaczy, przybyli przed burzą, dwa dni przeczekali na wyspie, a teraz są iuż na morzu: kawalerya musiała też także wyiść z Wirginii, nie zadługo zatém bić się zaczną w tych tu stronach. Podczas gdy tak z sobą rozmawiał, ani oka nie spuścił z Harpera, który naymnieyszego nie okazuiąc po sobie poruszenia, zdawał się spokoynie zmiany powietrza używać.
Z tém wszystkiém po chwili skoro Birch zamilkł, Harper obrócił się do swego gospodarza, i oświadczył mu, iż maiąc ważne zatrudnienia, za któremi pośpieszać musi, chciałby korzystać z pięknego wieczora, i ieszcze kilka mil uiechać. Uradowany w duchu Warthon, iż się takiego gościa pozbędzie, nawet przez grzeczność zatrzymywać go nie chciał, i rozkazał, aby mu natychmiast konia iego okulbaczono.
Skoro to Kramarz usłyszał, cały iak na szpilkach bydź się zdawał: to wychodził, to znowu nazad powracał, a iego oczy pełne ognia, przelatywały ustawnie, to na morze, to na Harpera, to zresztą na stajnię, zkąd konia podróżnemu przyprowadzić miano. Cezar przywiódł go nakoniec, i Harwey Birch opatrzywszy starannie iego okiełzanie, mały tłomoczek, podróżnego, przy siodle przywiązał.
Nie pozostawało nic więcéy Harperowi, iak rozstać się ze swoiém gospodarstwem. Ukłonił się on dość oboiętnie, lecz z wielką przytém grzecznością Miss Peyton i Sarze; Franciszkę pożegnał czułem na nią weyrzeniem: z samym zaś Panem Warthonem skończyło się na wzaiemnych oświadczeniach, bardziéy powierzchownych niż szczerych. Zwracaiąc się nakoniec do Kapitana, ścisnął go za rękę i poufałym rzekł do niego tonem.
— Postępek twóy, Kapitanie! tyle iest niebezpieczny ile nierozważny; może on ściągnąć dla ciebie, niebardzo przyiemne skutki, lecz w tym razie bydź może, iż znaydę sposobność okazania méy wdzięczności, iaką twéy familii winienem.
— Zapewne, zawoła! oyciec nie myśląc iuż o zgubnym losie syna; mam prawo spodziewać się po tobie, szlachetny cudzoziemcze! iż nie wydasz odkrycia, któreś winien gościnności moiéy.
Harper zmarszczył czoło, obrócił sic z żywością ku Warthonowi, lecz w momencie umiarkowanie zaięło mieysce uniesienia, i odpowiedział uprzeymie:
— Nic takiego nie dowiedziałem się przez ciąg bytności moiéy w twoim domu, szanowny Panie! czegobym wprzód nie wiedział: i może bydź ieszcze szczęściem dla syna twoiego, że wiem o iego tu pobycie, i o powodach które go do tego skłoniły.
Pozdrowił na nowo wszystkich, wsiadł na konia i cwałem popędził — Birch dopóty go z oczu nie spuścił, póki mu w wąwozach nie zginął, i gdy iuż daléy nie widział, westchnął głęboko, iakby zrzucił z siebie ów ciężar iaki go uciskał.
— Piérwszy raz tobie Harweiu! dłużnikiem iestem, odezwał się Pan Warthon, gdyż dotąd nie zapłaciłem ci za tytuń, który mi przyniosłeś.
— Wszakże tak dobry, iak i ten com go ostatnią razą Panu dostarczył, odpowiedział Birch, ciągle na wąwozy spoglądaiąc.
— Znayduię go bardzo dobrym, rzekł Warthon, aleś mi nie powiedział ceny.
W momencie zmieniła się postać Harweya, wyraz niespokoyności ustąpił z iego twarzy, pozostał tylko prosty geniusz Kramarza, coby dla zysku gotów był sam siebie zafrymarczyć.
— Ceny! zawołał, nie umiałbym naznaczyć. — Tyle trudności, iakie przebyłem dla..... dla przysłużenia się Panu, powinnyby w iego łasce znaleść nagrodę.
Pan Warthon dobył z kieszeni trzy dollary, zapłacił Kramarzowi, który uśmiechnął się z radością, gdy ie do rąk odbierał. Z tém wszystkiém uderzył wprzód niemi o kamień, probuiąc czy przypadkiem nie były fałszywe, zważył w ręku, i dopiero ów drogi sobie kruszec, schował do skórzanego trzosu, któren z taką ostrożnością przy sobie nosił, iżby się nikt nie domyślał gdzieby go ukrywał.
Ucieszony szczęśliwém zdarzeniem, iż wdwóynasób zarobił, przystąpił do Henryka i rzekł do niego: Kapitanie Warthon! wyieżdzasz tego wieczora?
— Nie Birchu! odpowiedział Henryk pokazuiąc na swą familię: chciałżebyś iżbym opuszczał te tak drogie dla mnie osoby, z któremi iuż może nie zobaczę się więcéy.
— Takie żarty nie uchodzą móy bracie, rzekła Franciszka.
— Bydź może, zawołał Birch, iż teraz gdy słota ustała, Skinner ze swoią bandą wyruszy w pole. Bodaybym nie przepowiedział, ale on gotów tu napaść, a w takim razie.....
— To rzecz naymnieysza! przerwał Henryk przedrwiwaiąc, ieżcli mnie ieszcze tutay znaydą te łotry, to kilka gwineów cały interes zakończy. Nie Birchu, nie, zostanę tu do iutra.
— I maior Andrzey miał także gwineie, a dla tego niewiele mu pomogły, rzekł kramarz ozięble.
Obydwie siostry na ramionach u siebie oparte, trwożyć się równie pomiędzy sobą zaczęły. Móy bracie, rzekła starsza, usłuchay podobno rady Bircha, który ci nigdy źle nic życzył.
— Jeżeli iak się domyślam, dodała Franciszka, Birch dopomógł ci do nawiedzenia nas, bezpieczeństwo twoie wymaga ażebyś go słuchał.
— Wyszedłem sam z New-Yorku, i sam do niego powrócę; odpowiedział hardo kapitan; Bircha prosiłem tylko aby mi dostarczył ubioru do przebrania się, i wskazał drogę, którą mógłbym przeiechać spokoynie. Tego ostatniego warunku nie dotrzymałeś mi Harweyu?
— Prawda, odpowiedział kramarz, ale ieżeli chcesz wiedzieć kapitanie, to właśnie iest powód, coby cię znaglać powinien do nayśpiesznieyszego odiazdu. Oszukać świata dwa razy nie można, i tylko do razu sztuka uchodzi.
— Nie mógłżebyś iakicgo innego wymyśléć sposobu? zapytał Henryk.
— Wybladłe lice kramarza, żywym okryły się rumieńcem, co mu się bardzo rzadko zdarzało, iednak dla tego milczał i zdawał się walczyć sam z sobą.
— Cokolwiek spotkać mnie może, dodał Henryk, nie poiadę iuż dzisiay i zostanę tu do iutra.
— Jeszcze słowo, kapitanie Warthon! rzekł poważnie Harwey, strzeż się kapitana Wirgińskiego z wielkiemi wąsami, olbrzymiéy postawy; wiem dobrze iż niedaleko ztąd bydź musi, a sam szatan, podeyść go nic potrafi, kiedy raz tylko udało mi się wywieść go w pole.
— Niechże się sam lepiéy strzeże, odpowiedział Henryk. Zresztą Birchu! uwalniam cię od wszelkiéy odpowiedzialności.
— Dostanęże to uwolnienie na piśmie? zapytał przezorny kramarz.
— Z całego serca! zawołał kapitan z uśmiechem: Cezar! prędko, papieru, atramentu, pióra! muszę w uroczystéy prawa formie, wydać uwolnienie moiemu współwinowaycy Harweyowi Birch.
Kramarz nie mówiąc słowa, odebrał z powagą to pismo, i iakby wielkie przywiązywał do niego znaczenie, schował go w środek skrzynki, którą iuż był upakował, i ukłoniwszy się nisko całéy familii, ku domowi swemu się udał.
Po iego odeyściu, Warthon równie roztropny, iak niespokoyny, zaczął na nowo przekładać synowi, iż chociażby rad zatrzymać go dłużéy u siebie, kiedy iednak tak okoliczności kazały, nie życzyłby mu zwlekać odiazdu, i za pomocą swych córek iako téż bratowéy, wymógł na Henryku, iż nie czekaiąc do iutra wrócić do swéy kwatery postanowił. Wyprawiono zatém natychmiast Cezara do Harweya, aby przybył do Szarańcz i przewodniczył w drodze Henrykowi; lecz iuż było za późno. Kramarz albowiem ledwie zayrzał do siebie, w tym momencie wyszedł niewiadomo w którą stronę.
— To lepićy; nie gniewam się o to bynaymniéy, rzekł Henryk, zostanę tu do iutra, i mimo zbawiennych przestróg pana Harweya Bircha, sam wiadomą mi drogą poiadę, a maiąc pieniądze, żartuię, czy mnie kto złapie, czy zaczepi.
— Nie poymuię icdnak, odezwała się Miss Peyton, iak w takim woiennym czasie można bydź spokoynym, i podobnie iak ten Birch nie lękać się niczego.
— Nie wiem iak on z powstańcami wychodzi, odpowiedział Henryk, ale co Sir Henryk Klinton, toby mu włosa z głowy wyrwać nie pozwolił.
— Do prawdy, zawołała Franciszka, Sir Henryk zna tak dobrze Harweya Bircha?
— Powinienby go znać, odpowiedział Henryk z uśmiechem.
— Sądziszże móy synu, zapytał Warthon, iż możemy bydź pewni że on ciebie nie zdradzi?
— Myślałem o tém wprzódy nimem mu się zwierzył, rzekł zamyślony Henryk. Powinienby zostać wierny swemu przyrzeczeniu. Zresztą własny iego interes dostateczną iest dla mnie rekoymią. Nie śmiałby on pokazać się w New-York, gdyby mnie zdradził.
— Rozumiem, rzekła Franciszka, iż Harwéy posiada wszelkie przymioty poczciwego człowieka, bo iest czułym i przywiązanym synem.
— Wiernym równie poddanym[5] zawołała Sara, a podług mnie iest to naypiérwsza cnota.
— Co do tego podobno, rzekł brat iéy, lepiéy on kocha pieniądze, niż króla.
— W takim razie, rzekł Warthon, naymniéy iesteś bezpiecznym, bo iakież są uczucia, któreby świętsze dla chciwego były, ieżeli nie pieniądze?
— Oh! odpowiedział wesoło Henryk, uczucia miłości świętsze są nad wszystko, nieprawda Franciszko?
— Wróćmy do domu, rzekła młodsza iego siostra: chłodne tego wieczora powietrze naszemu oycu zaszkodzićby mogło.
Z przepaską nad oczami, przebywał te szczyty,
Co dzielą do Szkocyi, przystęp nieprzebyty;
Leslii i Lidelu groźnych wód bałwany,
Przebywał w dzień, i w nocy, nie czekaiąc zmiany,
Znał spadki wszystkich jezior, nie czekał na fale,
Nie trwał na czas; i burze omiiał zuchwale,
Gorącość lata, zima i iéy ostrość dzika,
Nie zachwiały zapału, w duszy śmiertelnika.
Cała familia Warthona przepędziła noc niespokoynie, mniéy lub więcéy w miarę swego charakteru. Oyciec ani na moment oka nie zmrużył, ciotka zaś i obiedwie siostry zrywały się często nagle, rozumiejąc iż woyska amerykańskie na dziedzińcu iuż stoią: i Henryk miino wszelkiéy odwagi, nie mógł równie zasnąć spokoynie.
Poranna jutrzenka z iasnego łoza Tytana powstaiąc, zapowiadała ieden z dni naypięknieyszych, które zwykle w Ameryce towarzyszą opadaniu liści, i które iesień czynią, iedną z nayprzyiemnieyszych pór roku. W północnych stronach Stanów Ziednoczonych, nie znaią wiosny: rośliny i drzewa, olbrzymim rozwiiaią się krokiem, kiedy pod tymże samym stopniem ekwatora rozkrzewiaią się zwolna i stopniami: ale za to, Wrześień, Październik, równie iak Listopad i Grudzień, są to miesiące rozkoszy. Jeżeli czasem burza przyidzie, lub się na słotę zaniesie, to nie trwa długo, i firmament w momencie powraca do swych pogodnych błękitów.
Czas i zmiana powietrza, często bywa barometrem humoru człowieka; familia téż Warthona zebrała się na śniadanie z większą nierównie spokoynością niżeli pod czas nocy doświadczała.
— Zdaie mi się rzekł, wesoło kapitan siadaiąc pomiędzy siostrami, żem lcpiéy zrobił kiedym się wyspał wygodnie, i teraz siedzę przy dobrem śniadaniu, niż cobym miał zdać się na gościnność walecznych oprawców i ich szanownego wodza Skinnera.
— Jeżcliś spał dobrze, móy bracie, odezwała się Sara, bardziéy w tém byłeś szczęśliwszy odemnie. Za naymnieyszym szelestem zrywałam się, słuchałam, marzyłam o powstańcach, iakby iuż dom nasz otoczyli.
— Daię słowo, rzekł Henryk z uśmiechem, ieżeli mam prawdę powiedzieć, i ia nie zupełnie byłem spokoyny. A ty siostro, rzekł zwracaiąc się do Franciszki, iakżéś noc przepędziła? widziałaś żeś chorągwie w obłokach? poświst wiatru, zdawał że ci się woiennéy muzyki odgłosem?
— Mimo wszelkiego przywiązania do moiéy oyczyzny, odpowiedziała Franciszka, wyznam szczerze, iż nicby mnie więcéy nie dotknęło, iak przybycie teraz woysk naszych.
Brat iéy nie odpowiedziawszy ani słowa, spoyrzał mile na nią, ścisnął iéy rękę, gdy w tym momencie Cezar, który przez przywiązanie ku swemu państwu ciągle przez okno wyglądał, wpadł raptem do pokoiu.
— Uciekay młody Panie! zawołał cały wybladły i drżący, uciekay prędko, ieżeli cokolwiek kochasz starego Cezara.
— Uciekać! odpowiedział kapitan, tego nie umiem i nie zrobię. I zbliżył się do okna, do którego cała familia w naywiększym przestrachu pobiegła.
O milę[6] niemal odległości widać było około 50 dragonów wychodzących i kryiących się na przemian w wąwozach. Przy boku officera postepuiącego na czele, szedł człowiek po wieysku ubrany, który pokazuiąc ręką prosto na pałac w Szarańczach, przewodniczyć ku niemu sic zdawał.
Przeieta trwogą familia Warthona, nie spuszczaiąc z oka garstki owego woyska, spostrzegła, iż to zatrzymało się przed domem Bircha i otoczyło go do koła. Kilku dragonów zsiedli z koni, i weszli do domu, lecz pięć minut nie wytrwało iak nazad wrócili, wraz z Katy Haynes, po któréy poruszeniu i gestach, wnosić można było iż szło o rzecz niemało znaczącą. Po krótkiéy z dowódzcą rozmowie, odeszła ona do siebie, a cały ów oddział, ku Szarańczom zmierzać zaczął.
Odtąd nie było iuż nikogo coby miał przytomność, iakimby sposobem można ratować Henryka. Lecz niebezpieczeństwo zwiększało się coraz bardziéy: nie było z czego wybierać, i wszyscy radzili, aby uciekać w las niedaleko domu leżący. Każdy miał swoie uwagi, swoie spostrzeżenia, a na żadne wspólnie zgodzić się nie mogli. Uciekać, mówili znowu pomiędzy sobą, iest to uznać się za winnych. Zresztą niepodobieństwem się zdawało, ażeby kilku osobom uniknąć można było oka żołnierzy, którzyby ie przytrzymali z łatwością.
Uradzono nakoniec, iżby przebrać Henryka w taki sam ubiór w iakim był przyszedł, a któren na wypadek potrzeby Cezar starannie chował u siebie; pomagały mu iak mogły siostry iego do przebrania się, i gdy z trudnością toaletę iego kończyły, dragony przybyli, stanęli na dziedzińcu a niektórzy z nich zastukali do sieni, którą Cezar z niechęcią i boiaźnią otworzył.
Dowódzca zsiadł z konia, i wszedł do domu wraz z dwoma officerami. Zbladły wszystkie trzy damy, usłyszawszy stąpanie po schodach, oznaymuiące niemiłych gości przybycie.
Człowiek podobnéy postawy, w iakiéy nam malarze Herkulesa przedstawiają, ukazał się w sali i pozdrowił przestraszoną familię z uprzeymością, któréy po iego powierzchowności trudno się było spodziewać. Nie nosił on za sobą łokciowego arcaba ani pudrował czarnych swych włosów, chociaż to wówczas powszechnym było zwyczaiem: lecz za to ogromne wąsy, całe policzki i usta mu zasłaniały. — Siwe zaś małe iego oczy gęstemi obwiedzione brwiami, zarywały na Kafreyczyka, w spoyrzeniu iednak swoiém nie miał nic przykrego ani odrażaiącego od siebie. Głos iego był dość mocny, ale wymowa gładka, i sposób tłómaczenia się grzeczny i szczery. Franciszka na pierwszy rzut oka, poznała w nim owego Wirginczyka, którego obraz Harwey Birch w opisie swym wystawił.
— Nie trwóżcie się Panie, rzekł Officer, postrzegaiąc skutki przestrachu na ich twarzach, nie żądam iak tylko odpowiedzi szczeréy, otwartéy, i natychmiast odieżdzam.
— A na co takiego? łaskawy Panie! zapytał stary Warthon drżącym, i nieśmiałym głosem.
— Podczas onegdayszéy słoty przyiąłeś do domu pewnego cudzoziemca? rzekł Officer spoyrzeniem swoiém przenikaiąc Warthona.
— O to ten panie! odpowiedział oyciec wskazuiąc na syna, chciał nam uprzyiemnić nasze towarzystwo, i do dziś dnia z nami pozostał.
— Mości Panie! rzekł dragon, od stóp do głów mierząc okiem Henryka, i zbliżaiąc się ku niemu, Mości Panie powtórzył ze śmieszną powagą, iakże żałuię iż go poznaię tak gwałtownie zakatarzonego.
— Zakatarzonego! zawołał Henryk, wcale nie mam kataru.
— Przepraszam, rzekł Kapitan, lecz widząc piękne iego czarne włosy, brzydką rudą peruką okryte, sądziłem iż iesteś w potrzebie ciepłego głowy swéy trzymania. — Przepraszam za to posądzenie.
Pan Warthon westchnął ciężko, kobiety nie wiedząc do czego mogłyby doprowadzić podeyrzenia Officera, słowa się nie odezwały. Kapitan zaś Warthon z niechcenia dotknąwszy się swéy głowy, poznał iż z prędkości, perukę miał na wspak obróconą, i z boków równie iak czoła naturalne mu widać było włosy. Dragon spoyrzał na to poruszenie z złośliwym uśmiechem, i iakby na nie mało zważał obrócił się znowu do oyca Warthona.
— Więc tedy, rzekł do niego, proszę mi szczerze powiedzieć, czy przed kilko dniami nie przyiąłeś do siebie nieiakiego Harpera?
To zapytanie ożywiło stroskanego Warthona — Harpera! powtórzył; daruy mi Panie żem o nim zapomniał. Jakiś nieznaiomy tego nazwiska, przyszedł był do mnie prosząc o schronienie przed burzą. Nie znałem go nigdy, pierwszy raz widziałem go w mém życiu, i ieżeli to był człowiek podeyrzany.........
— Gdzie się podział?
— Wyiechał wczoray wieczorem.
— Jak wyiechał?
— Na koniu na którym tu przybył.
— Gdzie się udał?
— Ilem widział ku północy.
Dowódzca skończywszy swoie wypytywanie ukłonił się i wyszedł z pokoiu. Cała familia odetchnęła spokoyniéy i pobiegła do okna sądząc, iż sobie szczęśliwie odiedzie. Lecz nadzieie te zawiodły, gdyż on kilku podofficerów wywoławszy z szeregów po imieniu, i przeznaczywszy niektóre oddziały w różne okoliczne strony, dwunastu Dragonów przed bramą zostawił, a sam wszedł do domu. Wracaiąc do sali zbliżył się do Kapitana Warthona, i uszczypliwym rzekł do niego tonem:
— Przychodzę raz ieszcze przypatrzyć się twéy peruce, i dokładnie tak kształt iéy iak robotę rozpoznać.
— Henryk tymże samym odpowiedział tonem pokazuiąc mu swoię perukę: oto proszę, rzekł, ciekawość iego łatwo zaspokoioną bydź może.
— Ubliżałbym iemu samemu, rzekł Officer z przekąsem, gdybym przeniósł perukę nad czarne iego włosy, które widać starannie musiały bydź pudrowane, nim się pod tę spustoszałą strzechę dostały. Niech mi się godzi przytém zapytać: czy ta czarna muszka, co prawe oko i część twarzy zasłania iaką wielką bliznę zakrywa?
— Jeżeli, rzekł Henryk, tak sercem przenikasz ludzi, iak wzrokiem, prawdziwie ci tego daru zazdrościć należy. I w tych słowach odlepił kawałek angielskiéy kitayki, która mu za maskę służyła.
— Na móy honor, dodał Officer, nie zmieniaiąc komicznéy swoiéy powagi, o sto procent zyskuiesz na téy przemianie i gdybym cię mógł ieszcze namówić do zrzucenia z siebie wytartego surduta, który iak mi się zdaie piękne niebieskie ubranie ukrywa, byłaby dla mnie tak przyiemna metamorfoza, iak kiedym z porucznika postąpił na Kapitana.
— To rzecz naymnieysza, odpowiedział Henryk, i zrzucaiąc z siebie swóy kusy kubrak, stanął przed Officerem amerykańskim w całéy naturalnéy postaci, z nieporuszoną charakteru swego stałością, i z szlachetnym dumy wyrazem.
— Móy Panie, iesteśmy obcy dla siebie, rzekł Officer, a że nie ma nikogo coby nas z sobą poznał, sam przeto zaprezentować ci się muszę. Nazywam sic Lawton, kapitan Wirgińskiéy iazdy.
— A ia, móy Panie rzekł Henryk zowię się Warthon kapitan 60 pułku piechoty Jego Królewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii.
W momencie zmieniła się postać Lawtona, odpadła go wszelka do żartów ochota, i mieysce iéy pewna niechęć na iego twarzy zaięła.
— Kapitanie Warthon, rzekł, żałuię cię z całéy méy duszy.
— Jeżeli go żałuiesz, zawołał stroskany oyciec, czegóż chcesz od niego? po co lituiesz się nad nim, i trwożysz spokoyność naszą? wszakże on nie iest szpiegiem, przyszedł tutay iedynie nawiedzić swoię familię. Ja sobą samym, maiątkiem moim ręczę za niego, gotów iestem złożyć taką summę, iaką.......
— Zapominasz się chyba, do kogo mówisz, przerwał Lawton. — Przywiązanie tylko do syna, podobne uchybienie człowiekowi honoru, tłómaczyć może. Kapitanie, kiedyś tu przyszedł, wiedzieć musiałeś, iż straże nasze stoią na Białéy-równinie?
— Dowiedziałem się o tém tutay dopiéro, odpowiedział Henryk, i iuż było za późno wracać się nazad. Nie przyszedłem tu iak zobaczyć się z oycem, który mnie od roku nic widział. Nie słyszałem o postępie woysk naszych, i gdyby mnie zaręczono, iż przednie wasze straże iuż się w Peekschill znayduią, nigdy byłbym z New-Yorku nie wyszedł.
— To wszystko może bydź prawda, rzekł Lawton, po chwili namysłu, ale przykład majora Andrzeia nauczył nas, iż w dzisieyszych czasach, lepiéy nie ufać nikomu, niżeli wierzyć każdemu. Kiedy Offieerowie podeymuią się tak haniebnego rzemiosła, Kapitanie, przyiaciele wolności ostrożni bydź muszą.
Henryk nic nie odpowiedział, i tylko Sara ośmieliła się przemówić za bratem swoim. Lawton wysłuchał ią uprzeymie i unikaiąc nieużytecznych próźb, którymby wymówić się nic był w stanie. Miss Warthon, rzekł, ubolewam nad bratem twoim, każe zachować dla niego wszelkie względy iakie się domowi waszemu należą, lecz o losie iego stanowić może iedynie nasz Dowódzca Major Dunwoodi. Dunwoodi zawołała rumieniąc się Franciszka, Bogu chwała! w takim razie Henryk spokoynym zupełnie bydź może.
Lawton spojrzał na nią z zadziwieniem, i wstrząsnąwszy głową, z serca mu tego życzę, rzekł, lecz pozwolisz Pani byśmy zaczekali na dalsze rozkazy maiora.
Obawa Franciszki chociaż się o połowę zmnieyszyła, z tém wszystkiém mimowolne wzruszenia, duszę iéy dręczyły: ieżeli czasem rzuciła okiem na Officcra amerykańskiego, zaraz ie zwracała ku ziemi, i ktoby na nią patrzał z daleka, mógłby ią był posądzić, iż miała się go o cóś zapytać, lecz że do tego ośmielić się nic mogła.
Miss Peyton zbliżyła się z powagą do Lawtona, możemyż tedy, rzekła do niego, spodziewać się prędkiego przybycia Maiora Dunwoodi?
— Za dwie, lub trzy godziny, odpowiedział Kapitan: wyprawiłem do niego gońca z uwiadomieniem o tém co zaszło, i sądzę iż pośpieszyć zechce, tém wiecéy, dodał spoglądaiąc na Franciszkę, kiedy powinien mieć nadzieię, iż iego przybycie wielu osobom przyiemném bydź może.
Wszyscy zawsze radzi iesteśmy witać Maiora Dunwoodi, odezwał się stary Wartbon, bardziéy z interessu iak z szczerości.
— Nie wątpię o tém bynaymniéy rzekł Lawton, Major wielu osobom podobać się może, lecz tém samém proszę mi darować, iż ośmielam się prosić, aby można posilić iego żołnierzy, którzy w tym momencie tu się znayduią, a którym ia mam zaszczyt dowodzić.
— Natychmiast, rzekł Warthon, dla którego to żądanie pochlebnego uięcia sobie Kapitana, czyniło nadzieię.
Podczas kiedy rozdawano wódkę i żywność pomiędzy Dragonów, Lawton przedsięwziął wszelkie kroki ostrożności, tak dla straży swoiego więźnia, iako też dla zabezpieczenia swego oddziału. Postawił szyldwacha przed drzwiami domu, i wysłał żołnierza na ieden z pobliskich wzgórków, z którego widok na sąsiednie okolice wychodził, poczém powrócił z dwoma innemi Officerami równie zaproszonemi do stołu.
Miss Peyton do każdego grzecznie przemówiła, i ożywiała przy stole rozmowę, gdy tymczasem Amerykanie z apetytem Wampona, wszystkie potrawy uprzątali ze stołu. Nakoniec Lawton przerwał długi attak, iaki wraz z swemi kollegami do wybornego pasztetu przypuścił; zapytuiąc gospodarza domu, czyby nie znał Kramarza nazwiskiem Bircha, o ćwierć mili mieszkającego od Szarańcz?
— Rzadko bardzo on tu przychodzi, odpowiedział ostrożnie Warthon, i mogę powiedzieć iż nie widuię się z nim nigdy.
— To co mnie zadziwia, rzekł Kapitan spoglądaiąc przenikliwie na swoiego Gospodarza. Będąc tak bliskim sąsiadem, mógłby bydź bardzo państwu użytecznym. Pewien iestem iż wszystko u niego o połowę taniéy: i ręczę za to, iż ta materya, którą tu na krzesłach widzę, dalekoby mniéy kosztowała.
Warthon obeyrzał się po za siebie, i z nieiakiém pomieszaniem spostrzegł, iż większa cześć sprawunków nowo kupionych, porozkładana ieszcze leżała w pokoiu.
Obydwa Officerowie spoyrzeli po sobie z uśmiechem, Lawton iednak nie zdawał się na to uważać, i spokoynie szczątków pasztetu dokończał. — Przerwa iednak między piérwszém daniem a drugiém, dała mu czas odetchnienia i znowu mówić zaczął.
— Chciałbym, rzekł, poprawić tego Bircha, z iego antyspółeczcńskich skłonności — Gdybym go znalazł u siebie, pewnie w takie odesłałbym go mieysce, iżby mu nie zbywało na towarzystwie, przez kilka godzin przynaymniéy.
— I gdzież tak miał bydź odesłany? zapytał Warthon sądząc iż należało z czémsiś się odezwać.
— Do obozu pod dobrą strażą, odpowiedział Kapitan.
— Cóż takiego przewinił ten biedny Birch? zapytała Miss Peyton podaiąc mu kryształową salaterkę z lodami.
— Biedny! zawołał Officer, ieżeli biedny, potrzeba żeby mu John Bull[7] lepiéy płacił.
— Zapewne, dodał ieden z Officerów, Król Jerzy powinienby mu dadź iakie Xięstwo.
— A kongres postronek na szyię, rzekł Lawton, kilka podanych sobie ciastek biorąc ze stołu.
— Ubolewam mocno, rzekł Warthon, iż ieden z moich sąsiadów, popadł w niełaskę współ-obywateli moich.
— Gdybym go był tylko znalazł u siebie, rzekł Kapitan, na pierwszym drzewie byłby mi podzwonił nogami. Ale nie uydzie on i tak rąk moich, wprzódy ieszcze nim zostanę Majorem.
Sposób tłómaczcnia się Officera Amerykańskiego wszystkim usta zamknął, i każdy osądził, iż nayrozsądniéy było nie odzywać się więcęy do niego w tym przedmiocie. Wiedzieli przytém dobrze, iż Harwey Birch od dawna był podeyrzany w Republikanckim Rządzie, iż go kilka razy zatrzymywano, więziono, i że zawsze cudownym sposobem z grożącego mu niebezpieczeństwa wychodził. Zresztą osobista nienawiść Kapitana Lawtona przeciw Kramarzowi ztąd naywięcéy pochodziła, iż potrafił mu się wykraść z pod straży dwóch naywiernieyszych iego Dragonów, którym był oddany.
Rok właśnie upływał, iak dostrzeżono Bircha kręcącego sic około głównéy kwatery Amerykańskiéy w momencie w którym tleiąca iskra wybuchnąć miała. Naczelny Dowódzca dowiedziawszy się o tém, zlecił był Kapitanowi Lawton, iżby go śledził, przytrzymał, i do niego samego dostawił. Kapitan znaiąc dokładnie lasy, wąwozy i wszystkie ścieszki, podiął się tego obowiązku, i Kramarza w własnym iego domie schwytał. W drodze stanąwszy przed iedną karczmą, tak dla posilenia siebie, iak swego oddziału, umieścił swego więźnia w osobnéy izbie, przy któréy dwóch pewnych swych żołnierzy postawił. Lecz gdy przyszło do wyiazdu, Kramarz zniknął, i nic znaleziono tylko iego skrzynkę otwartą i prawie próżną. Wszystko czego się można było dowiedziéć, to tylko iedynie, iż nieznaioma kobieta wyszła z karczmy, mówiła kilka minut z szyldwachami, lecz wktórąby się udała stronę, żadnéy nie było można powziąść poszlaki.
Kapitan Lawton stał się odtąd głównym nieprzyiaciclem Bircha, lecz wypadek ten nauczył go iak dalece nie należy bydź uprzedzonym o sobie, i że człowiek mimo wszelkiego rozsądku i ostróżności, zbłądzić iednak może; nie mógł on nigdy darować Kramarzowi téy zniewagi, i nigdy nie pomyślał o nim, bez przypomnienia sobie tak przykrego dla siebie zdarzenia. Zgrzytał ieszcze zębami i piorunował przeciw niemu, gdy w tém wśród wąwozów woienna pobudka usłyszyć się dała. Zerwał się od stołu, pobiegł do okna i wołaiąc na Officerów......
— Na konia Panowie! na konia! otóż i Major! wyszedł z niemi z pokoiu.
Oprócz dwóch żołnierzy stoiących na warcie przy Kapitanie Warthon, wszystkie dragony wsiedli na koń, i cwałem udali się naprzeciw współbraci swoich.
O młody bohatyrze! uzbróy twoie męztwo,
Nad greckiemiś sztandary pozyskał zwycięztwo,
Jest to naród waleczny, choć dźwiga kaydany,
Lecz większy nieprzyiaciel czeka niezachwiany,
To spoyrzenie kobiety — iluż woiowników?
Chełpi się dumnie z swoich zwycięzkich pomników,
Pięknieysze iest zwycięztwo, choć mniéy okazałe,
Które samo zyskiwa nieśmiertelną chwałę,
A którą ten pozyska kto nie iest dość slaby,
Swe serce i niewieście pokonać powaby.
Pokonać własną siłę, wystarczyć słabości,
I nie odmienić nigdy szlachetnéy stałości.
Miss Peyton i iéy dwie siostrzenice, przypatrywały się z okna połączeniu obydwóch oddziałów, które się ku nim zbliżały. — Sara z nieiaką pogardą spoglądała na postępujących rodaków swoich, uważaiąc ich zawsze iako buntowników, szerzących tylko bezprawia i gwałty. Miss Peyton, chociaż im równie niebardzo przyiazna, uśmiechnęła się iednak mimowolnie na widok owego kwiatu młodzieży, która zaciągnięta na ochotników, tak w iéy własnych, iako téż w różnych północnych prowincyach, przypominała iéy mieysce urodzenia, i miłe w młodości przepędzone chwile. — Obok niebezpieczeństwa brata iakie dręczyło Franciszkę, inne przytém myśli zaymowały iéy duszę.
Dowódzca nowego oddziału dość był słusznego wzrostu, dobrze zbudowany, i w całém swém poruszeniu okazywał tę szlachetną godność, co człowieka odznacza, i nieiaką mu wyższość nadaie. Lawton iadąc obok niego zdawał się uwiadamiać go o wszystkiém co zaszło, i kilka razy zatrzymywali się, rozmawiaiąc z sobą, nim na dziedziniec zamkowy wiechali.
Zarumieniła się Franciszka, i serce iéy bić gwałtownie zaczęło, gdy uyrzała iż obydwa oddziały stanęły, i że Dowódzca ich zsiadłszy z konia, niektóre rozkazy Kapitanowi Lawton polecił, a sam ku domowi się zbliżył.
Chciała ona dowiedzieć się co prędzéy czego miałaby się lękać, lub spodziewać dla swego brata, i pobiegła ze schodów otworzyć drzwi Majorowi, nimby on do nich zastukał.
Wchodząc z nim na salę obok leżącą z tą, w któréy zebrana familia iéy czekała.
— Ach Dunwoodi! rzekła do niego, iakżem szczęśliwa iż ciebie oglądam; wybiegłam naprzeciw ciebie, iżbym cię uprzedzić mogła, o iednym z twoich przyiaciół, któregobyś ty nie powinien zapomniéć.
— Jakiekolwiek były do tego powody, odpowiedział Dunwoodi, szczęście że choć chwilę bez świadków mówić mogę z tobą, iuż moich życzeń dopełnia. Droga Franciszko! kiedyż uiścisz swoie przyrzeczenia, a moie nadzieie?
— Nie czas mówić teraz o tém, rzekła rumieniąc sic Franciszka, idzie tu o rzecz nierównie ważniéyszą.
— I cóż może bydź ważnieyszego dla mnie, nad to co mi twą rękę zapewnia? czegożeś tak smutną? Franciszko! wszakże w zbytku móy radości spodziewałem się ciebie wzaiemnie zobaczyć?
— Nie żąday iéy po mnie Dunwoodi, gdy brat móy czeka twoiego wyroku, który dla niego wolność powrócić, lub śmierć zadać może.
— Twóy Brat! zawołał Major drżąc cały i blednąc, zatrważasz mnie! Franciszko! wytłómacz się, wytłómacz iaśniéy, zaklinam cię i proszę.
— Kapitan Lawton nie mówiłże ci, iż dzisieyszego ranka zatrzymał Henryka za szpiega? rzekła Franciszka podnosząc na niego swe piękne oczy, iakby oczekiwała życia lub śmierci.
— Powiedział mi tylko, iż zatrzymał przebranego Kapitana 60 pułku, lecz nie wiedziałem żeby to miał bydź brat twóy, odpowiedział Dunwoodi z wzruszeniem, którego aby niepokazał po sobie, twarz swoią obydwoma rękami zakrył.
— Dunwoodi! zawołała ieszcze bardziéy przerażona Franciszka, cóż znaczy to pomieszanie twoie? chciałźebyś opuścić swego przyiaciela, moiego brata, twoiego! nie! ty nie pozwolisz, aby umierał niewinnie z taką niesławą.
— Franciszko! zawołał młody Officer w rozpaczy, cóż mogę uczynić? cóż chcesz abym uczynił?
— Jakto! rzekła Franciszka spoglądaiąc na niego z obłąkanym wzrokiem, Major Dunwoodi nie wahałby się oddać w katowskie ręce swoiego przyiaciela, brata téy, którą on chce żoną swą nazywać?
— Droga Miss Warthon, zawołał Major, droga Franciszko! chciałbym w tym momencie umrzeć dla ciebie, dla brata twoiego! ale czyż mogę zdradzić powinność moią? mamże splamić móy honor, stać się niegodnym ciebie i na twą własną zasłużyć pogardę?
— Peytonie Dunwoodi, rzekła z płaczem Franciszka, zapewniłeś mnie, przysiągłeś mi że mnie kochasz.
— Że cię kocham Franciszko! tysiąc razy więcćy nad życie.
— Czyż myślisz iżby to drogie imię męża mógł posiadać ten, któryby ręce — swoie we krwi brata mego zmazał?
— Śmiertelne rany zadaiesz méy duszy, Franciszko! zawołał Dunwoodi. I cóż zresztą naszém cierpieniem iemu pomożemy? Niepodobna żeby Henryk miał się trudnić podłém szpiegostwa rzemiosłem, i pewien iestem iż skoro rzecz ta cała bliżéy wyiaśnioną zostanie, pomyślnie skończyć się musi, teraz zaś tyle przynaymniéy zrobić mogę dla niego, iż mu iako woiennemu ieńcowi, wolność na słowo zostawiam.
Nadzieia zwykle w nieszczęściu pociesza: byle iéy tylko naysłabszy promyk zabłysnął, człowiek zaraz w wyższe przenosi się sfery że i o tem co minęło zapomina, a cieszy się tém, czego przewidzieć nie może. Te téż słów kilka, wróciły spokoyność Franciszce, i nowe na iéy licach rozwinęły róże.
— Któżby mógł o tém wątpić, zawołała, ażeby Dunwoodi mógł nas kiedy opuścić.
I w tych słowach wprowadziła go do salonu, gdzie czekali na niego bardziéy nicspokoyni, iak niecierpliwi.
Obadwa młodzi ludzie, których przeznaczenie pod nieprzyiacielskiemi chorągwiami sobie postawiło, pozdrowili się z sobą z tą otwartością, iaka tylko rzetelnéy przyiaźni iest właściwą, i Henryk zachował taką spokoyność w swéy twarzy iakby go los iego nie obchodził. Reszta familii zapewniona wesołą miną Franciszki powitała go z uprzeymością, malującą wdzięczne iéy uczucia. Dunwoodi zdawał się bydź naybardziéy pomieszanym z całego towarzystwa, tą iedynie przeięty myślą, iakimby sposobem mógł pogodzić obowiązki powołania swego, z temi, które miłość na niego wkładała.
Po kilku chwilach milczenia, rozkazał dwóm szyldwachom, których roztropny Lawton przy swoim więźniu postawił, aby wyszli z pokoiu, i łagodnie rzekł do Henryka:
— Teraz zechcesz mi się przyznać Henryku, dla czego Kapitan Lawton znalazł cię tu przebranego? ale pamiętay że się pytam ciebie iako przyiaciel, i proszę żebyś mi wszystko wyznał szczerze, nic nie ukrywaiąc przedemną, i owszem zechcesz mi się zwierzyć iak chory przed Doktorem, kiedy uleczony bydź pragnie.
— Przyszedłem tu przebrany, Maiorze Dunwoodi, niechcąc narażać się na to, iżbym nawiedzaiąc familią moią, woiennym zostać miał ieńcem.
— I rozumie się, żeś się przebrał wtenczas, gdyś uyrzał zbliżaiący się oddział Lawtona?
— Bez wątpienia, odezwała się Franciszka. Sara ze mną usłyszawszy dragonów, pomagaliśmy iego przebraniu, i ieżeli odkrytym został, niezręczność nasza bardziéy temu winna.
Uśmiechnął się maior na to oświadczenie.
— I oczewiście, dodał, w tak nagłym razie co się pod ręką nadarzyło, do nowego ubioru użytém bydź musiało?
— Nie; rzekł kapitan Warthon z mezką stałością, wyszedłem iuż przebrany z New-York, i rozumiałem iż nazad tak samo powrócę.
— Ale nasze straże rozstawione na Białéy równinie, rzekł maior, iakże przepuścić cię mogły?
— Zatrzymywały mnie wprawdzie mimo mego przebrania, ale puszczali mnie natychmiast, zobaczywszy ten paszport, który nosi na sobie imie Washingtona, a któren nie sądząc fałszywym kupiłem.
Dunwoodi wziął paszport, obeyrzał go kilkakrotnie z uwagą, i zwracaiąc się do swego więźnia, nieco ostrzeyszym rzekł do niego tonem:
— Od kogo i iakim sposobem mogłeś dostać tego paszportu, kapitanie Warthon?
— Takie zapytanie rozumiem, że do maiora Dunwoodi nie należy.
— Przepraszam, kapitanie, uprzedziłem cię, iż odpowiedzi twoie powinny bydź szczere, i z prawdą zgodne.
Stary Warthon, który dotąd czynionych synowi zapytań przerywać nie śmiał, odezwał się w tym momencie:
— Zapewne maiorze, paszport ten iest bez żadnego znaczenia. Ale ileż to osób za podobnemi przechodzi, gdyż w woynie takich rzeczy ani się ustrzedz można.
— Podpis nie iest podrobiony, rzekł maior; znam dobrze rękę ienerała Washingtona. Widać że zaufanie iego nadużytém zostało, i że pomiędzy nami znayduie się potaiemny zdrayca, którego odkrycie iest dla nas bardzo ważne. Kapitanie Warthon, powinność moia zabrania mi uwolnić cię na słowo: musisz mi towarzyszyć do głównéy kwatery.
— Czekam na to: odpowiedział Henryk spokoynie. I zbliżaiąc się do oyca kilka słów do niego przemówił po cichu.
Dunwoodi spuścił oczy w ziemię, i podnosząc ie uyrzał przed sobą Franciszkę pomieszaną, bladą i bardziéy do martwéy, niż do żyiącéy istoty podobną. Okropny to był widok dla niego, i pod pozorem wydania niektórych rozkazów wyszedł z pokoiu. Franciszka zebrawszy wszystkie swe siły, udała się za nim, i zatrzymała go w sali, w któréy iuż pierwéy rozmawiali z sobą.
— Maiorze Dunwoodi, rzekła do niego przerywanym głosem, wynurzyłam ci moie uczucia, bo cóżbym miała ukrywać przed tobą? Wierzay mi, Henryk iest niewinny: ieżeli zbłądził, to nieuwagą swoią. Czyż ta ziemia co go wychowała, którą ty bronisz, krwią iego ma bydź zbroczona?
— Zbytek żalu przerwał iéy słowa, i dopiero po chwili zarumieniona rzekła: przyrzekłam ci Dunwoodi iż zostanę żoną twoią, skoro tylko pokóy zwróconym będzie oyczyźnie naszéy; uwolniy brata moiego, a gotową iestem stanąć z tobą przed ołtarzem kiedy zechcesz, dzisiay nawet! póydę wszędzie za tobą, i iako żona żołnierza, zniosę niewygody i trudy, byle dla ciebie, i brata.
Dunwoodi przycisnął iéy rękę do swego serca i w trudném do opisania uniesieniu:
— Franciszko! zawołał, zaklinam cię, skończ twoie żądanie, gdyż życie ci tylko moie poświęcić mogę, honor móy nie samego mnie iest tylko własnością.
— Odmawiasz zatem méy ręki? rzekła z nieiaką obrazą, chociaż blade iéy lica, łono gwałtownie wzruszone, i drżące iéy lica, przekonywać zdawały się, iż rodzay ten iéy boleści z żalu iedynie pochodził.
— Odmawiam, zawołał iéy ulubiony, czyżem sam nie nalegał z proźbą i łzami o rękę twoią? mogłożby bydź bardziéy co pożądańszego dla mnie na ziemi. Ale zastanów się: czyż mogę przyiąć ią pod warunkami, które tak mnie iak brata twoiego poniżaią! wszakże nadzieia nie iest ieszcze stracona, Henryk nie tylko skazanym, ale sądzonym nawet może nie będzie. Bądź pewną; że ani starań ani proźb moich nic oszczędzę, aby go ratować, i zaręczyć ci mogę, Franciszko! iż nie iestem bez zaufania i względów u Washingtona.
— Ale ten nieszczęśliwy paszport! to nadużycie iego ufności, ta zdrada iak mówisz, powiększy uchybienie w oczach pełnego sprawiedliwości wodza; gdyby zaś starania i proźby mogły zachwiać nieugiętą iego duszę, maior Andrzey byłżeby zgubiony?
Dunwoodi chciał cóś odpowiedzieć, lecz Franciszka tracąc z rozpaczą dalsze nadzieie, słuchać go dłużéy nie chciała i do swego pokoiu pobiegła, iżby bez świadków ulżyć ciężarowi smutku swego.
Maior stanął zdumiony równie własnym iak kochanki swéy udręczony żalem, wyszedł z resztą dla wysłania służącego aby ią na moment ieszcze poprosił, lecz w sieni zatrzymało go małe dziecko, całe łachmanami okryte, które wprzód mu się dobrze przypatrzywszy, oddało kawałek brudnego w trąbkę zwiniętego papieru, i samo zniknęło nie powiedziawszy ani słowa. Rozwinął on ten bilet kolosalnemi hieroglifami pisany, i tak trudny do przeczytania iż ledwie z niego następuiące doyść było można słowa:
„Jazda i piechota królewska, nie są daléy iak o ćwierć mili”
Zmieszał się Dunwoodi, i nie myśląc iuż więcéy iak o powinności swoiéy, rozkazawszy dwóm szyldwachom aby nad więźniem czuwali, sam co tylko miał siły zmierzał do swego oddziału, gdzie przednie straże ucierać się iuż z sobą zaczęły, i kilka wystrzałów słyszeć się dało. W téyże saméy chwili zatrąbiono do boiu, i nim zdążył stanąć na czele, wszystko iuż było w ruchu, i Lawton obieżdżaiąc sformowane we trzy rzędy szeregi, wołał:
— Naprzód bracia, naprzód! pokażmy Anglikom co umie Wirgińska iazda.
Kilku żołnierzy, których kapitan wysłał na zwiady, wrócili z doniesieniem o poruszeniach nieprzyiaciela. Maior wydał natychmiast potrzebne rozkazy, z tém umiarkowaniem i przezornością, iaka tylko biegłym dowódzcom iest właściwą. Spoyrzał ieszcze na dom, który przed chwilą opuścił i w uniesieniu wyobraźni swoiéy, zdawał się widzieć postać kobiety, stoiącéy w oknie tego samego właśnie pokoiu, gdzie rozmawiał z Franciszką. Z wzniesioneini w górę rękami wzywała niby nieba opieki, i choć oddalenie nie pozwalało rozpoznać iéy rysów, nie wątpił iednak żeby to ona nie była. Wszakże mimo tak drogiego dla siebie widoku nie zapomniał o obowiązkach do powołania swego przywiązanych, i iego żołnierze znaleźli w nim ten sam zapał i odwagę, która go zawsze na polu bitwy odznaczała.
Oddział maiora Dunwoodi połączony z dowództwem Lawtona, trzysta ludzi wynosił. Ale oprócz tego rachowali oni choć w dość małéy liczbie tak nazwanych przewodników, którzy wrazie potrzeby zastępowali mieysce piechoty. Dowódzca rozkazał im naypierwéy uprzątnąć zawały, iakieby tamować mogły przeyście dla kawaleryi, co nie było tak trudne do wykonania, raz że nieprzyiaciel stał w mieyscu, drugi raz, że te przygotowawcze roboty, dwudziestu ludzi na dzień więcéy nie wymagały.
Pominąwszy wąwozy, trzeba było wyiść na płaszczyznę odkrytą od zachodu karłowatemi wzgórkami, które proporcyonalne co do swéy wysokości i obwodu, zdawały się bydź bardziéy szańcami, lub innym z woiennych czasów zabytkiem. Nie wielka lecz dość bystra rzeka, około nich przechodziła, i choć wylewała czasami, nigdzie iednak na polach widzieć nie można było hoynieyszych Cerery darów. Wtenczas właśnie poprzerywała drogi, i tylko co od południa łatwicyszém iéy było przebycie, ale i to nie dla kawaleryi, która nie tyle dla głębokości rzeki, iak dla skalistych iéy brzegów, żadnym sposobem przeprawić się na drugą stronę nie mogła. Musiano zatem rzucić most podobnie, ieżeli sobie przypominają czytelnicy nasi, iak o pół mili dochodząc do Szarańcz.
Na wschodzie téy równiny, góry pokryte skałami wychodziły prawie na iéy środek i do połowy ią zmnieyszały. Jedna z nich wyniesiona iak starożytna baszta, równie niedostępna iak Alpy Anibala, podała myśl maiorowi, iżby przy niéy kapitana z 24 ludźmi zostawić na zasadzce. Kapitan nieukontentowany zrazu z swego przeznaczenia, naygorętszym późniéy pałał zapałem, wyobrażaiąc sobie iakie wycieczka iego może sprawić skutki na nieprzyjacielu, który naymniéy mógł się go w téy stronie spodziewać. Dunwoodi miał w tém także ważne swe powody: znał on żywy i prędki charakter Lawtona, wiedział iż gotów przyśpieszyć attak, którenby tylko osłabił iego siły, i zniszczył wszystkie zamierzonego zwycieztwa korzyści. W saméy rzeczy ta szczególna namiętność była w Lawtonie, iż spotykaiąc się naprzeciw siebie z nieprzyiacielem, nie wyrachowawszy wprzód własnego planu, pierwszy na niego nacierał; w każdym zaś innym razie, posiadał on tyle umiarkowania i rozsądku, ile odwagi i męztwa. Po lewéy stronie równiny, na któréy maior bitwę stoczyć postanowił, znaydował się las gęszczami zarosły, i ciągnący się przeszło milę długości: tam on ukrył oddział swéy piechoty, zalecaiąc iéy, aby dała ognia wtenczas dopiero, gdy nieprzyiaciel tył od lasu zaymować zechce.
Wszystkie te przygotowania, o pół mili tylko od Szarańcz łatwo ztamtąd mogły bydź widziane, i iak się domyśleć można, dla mieszkańców ich oboiętne nie były. Pan Warthon iedynie nie widział nic dla siebie pomyślnego, iakikolwiek by los téy utarczki wypadł. Gdyby zwyciężyli Anglicy, syn iego uwolniłby się wprawdzie od grożącego mu niebezpieczeństwa, ale cóżby zatem poszło? wiadomo dobrze, że iego neutralny charakter z własnego interessu pochodził. Umieszczenie albowiem syna w służbie królewskiéy ściągnęło na niego niechęć współziomków, i byłby pewnie od dawna maiątek swóy utracił, gdyby nie miał rekoymi za sobą w iednym ze swoich krewnych, który znakomite urzędowanie w nowéy administracyi kraiu posiadał, i gdyby rozsądném umiarkowaniem nie był się rządził.
Wprawdzie szczerze on sprawę króla popierał, i gdy Dunwoodi w obozie Amerykańskim żądał, aby mu pozwolił starać się o rękę Franciszki, nie inne do przyiecia tego oświadczenia miał powody, iak że sobie przez ten związek zapewni pomoc, a z czasem i przewagę w republikańskim rządzie. Lecz ieżcliby teraz syn iego uwieziony przez powstańców, przez woyska królewskie uwolnionym został, opinia publiczna świadczyłaby przeciw niemu, i cały iego maiątek na własność narodową przeyśćby musiał. Z drugiéy znów strony zwycięztwo republikanów gotowało zgubę synowi: trudno go było ratować, prawa nadawały powagę sądowi, sąd stanowił wyrok, a wyrok nie mógłby wypaść inny tylko podług rzeczy, nie w skutkach ale pozorami potepiaiących Henryka. Smutne wprawdzie położenie, gdzie w własném sercu obieraiąc drogę, pewnego w nim stanowiska znaleźć nie można. Warthon zarówno był oycem troyga dzieci: gdyby dla ocalenia iedncgo drugie ukrzywdził, nie tylko żeby ie wyzuł z fortuny, ale co gorsza nad wszystko, niechęć rodaków swoich zostawiłby im w puściźnie, i własną niesławę imieniowi swoiemu przekazał. Sam zatem nie wiedząc do któréy strony zwrócić miał swe życzenia, na rozwiiaiące się pod bokiem iego woysk obydwóch obroty, spoglądał z tą niespokoynością, iaką każdy człowiek słabego charakteru w podobnym razie doświadczać musi. Zupełnie inne uczucia zaymowały kapitana Warthon zoslaiącego pod strażą dwóch dragonów, z których ieden z dobytym stał przy drzwiach pałaszem, a drugi w pokoiu, ani na moment z oka go nie spuszczał. Biedny więzień, patrząc na wszystkie rozporządzenia Maiora Dunwoodi, oddawał sprawiedliwość znakomitym talentom dawnego swego przyiaciela, i zarazem lękał się o los tych, pod których chorągwiami walczyć pragnął.
Miss Peyton i Sara przypatrywały się woiennym owym poruszeniom, ze szczerém oreżowi Angielskiemu życzeniem. Ciotka, iż sądziła uyrzeć wolnym swoiego siostrzeńca, siostrzenica zaś że sercem i duszą przywiązaną była do sprawy królewskiéy. Siedziały one ciągle w oknie, dopóki woyska Angielskie wąwozów nie przeszły, lecz gdy trąby woienne zabrzmiały, i gdy krwawa scena rozpocząć sic m iała, w ówczas obydwie wziąwszy się za ręce, do innego odeszły pokoiu.
Nie takiemi to myślami przeiętą była Franciszka; co tylko czułość wyobrazić sobie może, co miłość przedstawić iest zdolną, to wszystko czuła ona w swéy duszy. W téyże saméy sali gdzie po dwakroć rozmawiała z Dunwoodi, z iednego okna wychodzącego na zachód, mogła dokładnie widzieć wszystkie przygotowania do boiu. Z tém wszystkiém nic nie widziała przed sobą nad Maiora, który iéy serce i umysł zaymował. Gdzie się tylko obrócił, nigdzie go z oka nie straciła. Patrzała na niego iak wsiadał na konia, iak ustawiał woysko swe do bitwy, iak przebiegał potém szeregi, zatrzymywał się czasami i mówił do żołnierzy, zapewne dodaiąc im męztwa, którém sam był ożywiony. Zadrżała na wspomnienie iż męztwo to, może bydź grobem dla niego, i właśnie gdy podczas tych uwag pierwszy ogień dał się usłyszeć, padła na sofę; okręciła sobie głowę szalem i kryiąc ią pod poduszki, została w tym stanie odrętwienia i nieprzytomności, aż do końca utarczki.
Lubię podczas pokoiu skromne ułożenie,
I nieśmiałe rozmowy, i wdzięczne spoyrzenie,
Lecz kiedy odgłos boiu spokoyność zabierze,
Do-broni krwi pragniycie, zuchwali rycerze!
Lubię, kiedy do mordów przyidzie się gotować,
Aby wtenczas tygrysią wściekłość naśladować,
Niech oczy, usta, hardość któréy nic nie nagnie,
Ostrzeże nieprzyiaciół, iak się krwi ich pragnie,
Położenie kraiu, lasy któremi iest okryty, odległość przedzielaiąca go od Anglii, i owa łatwość z iaką Anglicy, panuiąc na
oceanie, mieć mogą w przeniesieniu teatru woyny, i iednego punktu na drugi, wszystko to powodowało naczelników ich rządu do wysłania woysk swoich na uiarzmienie posiadłości Amerykańskich, dobiiaiących się swego politycznego istnienia.
Mimo iednak tak szczytnych zamiarów wielkiéy Brytanii, nie wysłała ona do Ameryki nad dwa pułki regularnéy iazdy; ale za to stosownie do porady dowodzców woysk królewskich, pułki i korpusy całe, z różnego rodzaiu ludzi zbierane, po różnych formowały się prowincyiach. Naywiecéy ochotników przystawało do woyska dla dobrego żołdu; żaden z nich iednak nie znał co to wsiąść na konia, iak bronią robić, i w boiu zachować się należy. Często nawet z pułków pieszych, wybierali do kawaleryi, i rekrut co iuż był trochę służby się poduczył, zapomniał co umiał, a nie znał tego, czego się miał nauczyć. Słowem konna ta infanterya zastępowała lekką, a Hessy ciężką iazdę; obydwie zaś państwu Wielkiéj Brytanii wielkich nie przyniosły korzyści.
Przeciwnie Amerykańska kawaleryia naylepszém nazwać się mogła woyskiem: szczególnie téż pułki z południowey prowincyi, odznaczały się wyborem ludzi, ich karnością i męztwem, i nadewszystko dowódzcami swemi, którzy z rzadką znaiomością sztuki woyskowéy, łącząc miłość oyczyzny, umieli sobie zjednać serca żołnierzy swoich. Wszyscy dobrane i śliczne mieli konie: zgoła możeby w całym świecie trudno było znaleźć w owéy epoce lepszéy iazdy, nad niektóre pułki rzeczypospolitéy Amerykańskiey. Wszakże kiedy Anglicy, ograniczali się na zachowaniu przy sobie portów morskich i miast znacznieyszych, Amerykanie zaymowali prawie wszystkie wsie, i cały środek kraiu.
Pierwsze straże maiora Dunwoodi dały ognia, i cały iego oddział pałał chęcią iak nayprędszego okazania, nowych waleczności swéy dowodów. Nie długo ziściło się to życzenie, gdyż nieprzyiaciel powoli schodząc z gór na płaszczyznę, spotkał się z sformowanemi w kolumny hufcami powstańców. W pośrzód licznych szeregów Angielskich, Maior po zielonych mundurach i okrągłych kapeluszach poznał na przodzie tak nazwanych pastuchów, i za niemi w drugim korpusie w ołowianych hełmach i na ogromnych drewnianych siodłach, postepuiących Hessów.
Wszyscy stanęli naprzeciw domu Bircha, uszykowali się w porządku, gotuiąc się co chwila do boiu. Piechota właśnie téż wtenczas przeszła wąwozy, zmierzaiąc ku zachodniéy stronie rzeki, o któréy iużeśmy powyżéy powiedzieli.
Dunwoodi rozkazał się cofnąć swoiemu woysku, zwolna i w naywiększym porządku. Dowódzca Angielskiéy iazdy, nicchcąc utracić sposobności tak łatwego iak mu się zdawało zwycieztwa, natychmiast rotami nacierać postanowił. Pastuchy wówczas tylko odważni, gdy nieprzyiaciela uciekaiącego przed sobą widzieli, przypuścili swe konie, wrzeszcząc przeraźliwym głosem zwycięzkie hasło.
Hessy udali się także za niemi, lecz wolniéy, i nierównie w większym porządku. Co tylko pominęli góry, przy których Lawton ukryty na zasadzce czekał, Duuwoodi kazał odwrócić swym żołnierzom, przypuścić do attaku, i uderzył na nieprzyiaciół, właśnie wchwili kiedy oddział Kapitana różne wydaiąc okrzyki, z tyłu na nich napadł.
Pastuchy, którzy iedynie uciekaiących ścigać umieli, przerażeni tak niespodzianém zjawiskiem, na wszystkie rozprószyli się strony. Hessy pozostali sami na placu; bitne to woysko, przyzwyczaione do surowéy karności, broniło się z nieustraszoném męztwem, lecz gdy ich szeregi wszędzie złamane zostały, i strata coraz bardziéy zwiększać się zaczęła, widząc że dalszy opór byłby niepodobnym, cofnęli się z pola, i zaięli swe stanowisko z tyłu za piechotą, która właśnie w tym momencie z gór na płaszczyznę schodziła. Pastuchy zaś rozpierzchnąwszy się gromadami, nie znaleźli się iak w Harlaem o milę od placu bitwy, gdzie iuż zupełnie bezpieczni bydź mogli. Nie ieden iednak spokoyny rolnik ucierpiał na téy ich ucieczce, bo gorsza od szarańczy, banda tych rabusiów, zabrała lub zniszczyła rąk starowniéyszych pracę.
Że utarczka ta, iakieśmy wyżéy nadmienili, miała mieysce naprzeciw domu Szarańcz, Cezar przeto skrywszy się za ścianę przez ostrożność, aby go przypadkiem kula nie drasnęła, przypatrywał się ciekawie wszystkim obydwóch woysk poruszeniom. Stoiący przy drzwiach szyldwach, który bez obawy piersi swe na niebezpieczeństwo narażał, patrzał na to rozsądne iego stanowisko, z nieiakim szyderskim uśmiechem.
— Mości czarnogłowcze[8] rzekł do niego, zdaie mi się, iż musisz bydź niezmiernie przywiązany do swéy osoby.
— A mnie się zdaie, odpowiedział Cezar, iż kula tak czarnego Afrykana, iak oliwkowego Amerykanina, równie trafić, może.
— Ażebyśmy się o tém lepiéy przekonali! rzekł dragon ściągaiąc rękę do pistoleta.
Zadrżał zrazu Cezar, lecz wkrótce ochłonął z przestrachu, widząc dragona śmieiącego się do rozpuku. Właśnie w tym samym działo się to momencie, gdy oddział Maiora Dunwoodi ustępować zaczął, i co Cezar za prawdziwą wziął ucieczkę.
Powstańcy zwyciężeni rzekł; trudno im ieszcze mierzyć się z woyskiem Króla Jerzego: maior Dunwoodi prawda że odważny, ale cóż on sam nic nieporadzi? daremne rzeczy; regularne woysko zawsze przewagę mieć będzie. —
— Moment! tylko moment! zawołał Dragon, zobaczysz iak tu móy kapitan wyidzie z zasadzki, co się tu zrobi z twoiém regularném woyskiem. —
— Skutek sprawdził przepowiedzenia żołnierza, i stary Negr uyrzał wkrótce z zadziwieniem, zupełną woysk Angielskich rozsypkę.
Dragon zaś postrzegłszy uciekających pastuchów, krzyczeć zaczął z radości, co sprowadziło do okna iego towarzysza, czuwającego w pokoiu nad osobą kapitana Warthon.
— Patrzay Tomaszu, zawołał, patrzay! iak Kapitan przetapia ołowiane hełmy Hessów! a Major! zabił konia pod tym Officerem! do stu piorunów, czemuż lepiéy nie zgładził tego Hollendra, co na nim siedział.
Przy parkanie otaczaiącym podwórze domu, stały przywiązane konie obydwóch Dragonów. Dway z rozbitego korpusu pastuchy przelecieli w galopie około tego parkanu, zmierzaiąc ku lasowi niedaleko za domem leżącego. Skłonność do grabieży iedyną było namiętnością owéy hołoty, iakżeby więc i ci spokoynie przeiechać mogli, widząc dwa konie bez dozorcy, a nie zabrać ich z sobą? Zsiedli zatem ze swoich podiezdków, i gdy żołnierskie konie odwiązywać zaczęli, waleczny Dragon stoiący przy drzwiach na warcie, pobiegł ku nim z pistoletem w ręku, grożąc śmiercią napastnikom, ieżeliby się natychmiast nie poddali. Towarzysz iego pilnuiący Henryka, wychylił się aż do połowy okna, wrzeszcząc co miał siły, różne przeklęstwa i groźby dla odstraszenia dwóch zuchwałych maruderów.
Przyiazna to właśnie była dla Kapitana Warthona pora. Pułk iego nie był iak o milę odległości, konie zaś luźne na wszystkie strony, po górach i płaszczyźnie biegały. Porwawszy zatem za nogi swego piorunuiąccgo Argusa, oknem go zdomu wysadził. Okno choć na piérwszém piętrze nie było bardzo wysokie, a ziemia iak często się zdarza, od tyłu domu chwastami zarosła. Dragon nie skaleczył się przeto, ani omdlał po swéy niespodzianéy przeiażdce. I owszem, zerwał się prędko, pogroził Henrykowi, i pobiegł ku drzwiom chcąc powrócić do domu, ale Cezar iuż ie był na klucz zamknął, i ze swym połączył się Panem.
Podczas tego, drugi Dragon ucieraiąc się z Pastuchami wołał na gwałt swoiego kolegi, który widząc iak był przez dwóch rabusiów opadnięty, pobiegł mu na pomoc i zrównał ich sile. Pierzchnęli nakoniec włóczęgi, uprowadzaiąc z sobą iednego konia, lecz Dragony puścili się w pogoń za niemi, dogonili, a z zaszłéy pomiędzy niemi utarczki, szczęk broni i wzaiemne złorzeczenia, słychać tylko było w powietrzu.
— Uciekay teraz, młody Panie! zawołał Cezar, uciekay czém prędzéy!
— Zapewne, Cezarze! odpowiedział Henryk, iest to iedyny moment ucieczki. I obróciwszy się do swego oyca, który widząc nienaygrzecznieysze obeyście się syna z dozorcą swoim, przerażony i prawie odrętwiały, na stołku siedział. Kochany Oycze, uściskay za mnie me siostry, rzekł, i zeszedł ze schodów co żywo.
Jego myślą było uciekać tyłem od ogrodu: lecz widząc przy parkanie stoiącego iednego konia Dragonów, pobiegł ku niemu, odwiązał go i wsiadłszy na niego, popędził w galopie wąwozami, maiąc to na uwadze, że choć tym sposobem nierównie ialćy drogi nałoży, będzie sic mógł iednak połączyć z piechotą królewską, która zawsze zaymowała pozycyą prawego brzegu rzeki.
Nie posiadał się z radości wolnym zostawszy, i szczęśliwy iakby się na świat drugi raz narodził, udał się na prawo zmierzaiąc ku rzece, gdy w tém usłyszał głos dobrze sobie znaiomy wołaiący na siebie.
— Brawo, Kapitanie Warthon! brawo! nie oszczędzay konia ani ostróg, ale daléy ieszcze na lewo, bezpieczniéy rzekę przebędziesz.
Podniósł oczy w górę zkąd głos wychodził, i nad wszelkie spodziewanie swoie uyrzał Harweya Bircha siedzącego na urwisku skały, i przypatruiącego się poruszeniom woysk obydwóch. Niedługo myślał nad iego poradą: zwrócił konia w wskazaną sobie stronę i przebywszy rzekę po moście, o iakimeśmy nadmienili, spotkał się wkrótce z Pułkownikiem Welmer, dowodzącym piechotą Królewską, po za którą Hessy formowali się na nowo.
— Kapitanie Warthon! zawołał Pułkownik, co widzę w niebieskim surducie, i na koniu Amerykańskiego Dragona? zkądże iak z obłoków do nas zstąpiłeś?
— Bogu niech będą dzięki, odpowiedział Henryk, żem wolny i bezpieczny z wami, nie ma pięciu minut iak byłem więźniem, zagrożonym szubienicą.
— Szubienicą! ci zdraycy śmieliżby ieszcze iedno popełnić zabóystwo? czyż iuż im niedosyć na nieszczęśliwym Andrzeiu? cóż ieszcze mogli mieć za powody, do podobnego tobie zagrożenia?
— Te same, iakich użyli do zgubienia Andrzeia rzekł Kapitan, i opowiadać zaczął zebranym około siebie Officerom, całą historyą niewoli swoiéy, podczas kiedy niedobitki Heskie ściągać się powoli zaczęły.
— Winszuię ci z całéy duszy, kochany Henryku, zawołał Pułkownik, po stokroć razy szczęśliwym nazwać się możesz, żeś się potrafił wryrwać z rąk ich morderczych.
— Nie można nazwać mordercami, Pułkowniku! rzekł Henryk z nieiakiém uniesieniem, tych to ludzi, któremi Major Dunwoodi dowodzi.
— Mnieysza o to, póydziemy na nich, będziesz miał porę powetowania swéy krzywdy.
— Sądziszże Pułkowniku, iż skutkować co będzie, kiedy przeydziemy rzekę, i staniem naprzeciw wybornéy kawaleryi, ożywionéy ieszcze energią świeżo odniesionego zwycieztwa?
— Nazywaszże zwycięztwem ucicczkę tych niedołęgów Heskich? sądzisz tak o naszéy przegranéy, i o twym sławnym Dunwoodi, iak gdyby gwardye królewskie całkiem iuż zniesione były.
— Pozwól sobie powiedzieć Pułkowniku, iż gwardye Królewskie spotkawszy się z tą dzielną kawaleryą, szanować tu ią pewnie nauczą. Dunwoodi albowiem iest iednym z znakomitych dowódzców w woysku Washingtona.
— Dunwoodi! powtórzył Pułkownik, podobno, że znam gdzieś to imię, i zdaie mi się, żem nawet widział te figurę.
— Mówiono mi, żeś go poznał w domu moiego oyca w New-York.
— Ach! przypominam sobie owego młodego trzpiota, rzekł Welmer z złośliwym uśmiechem, i takimże to Rycerzom niepodległy kongres Amerykański, powierza dowództwo woysk swoich?
— Pułkowniku! zapytay się komendanta Hessów, czyli Major Dunwoodi godnym iest tego wyboru, odpowiedział obrażony Henryk, tém lekkiém swoiego przyiaciela cenieniem.
Welmer czuł w sobie dość dumy i meztwa, iżby nieprzyiacielowi jakąkolwiek wyższość nad siebie przyznawał. Oddawna służył on i walczył w Ameryce, ale przypadek zdarzył, iż zawsze miał do czynienia z nowemi rekrutami, nad któremi łatwo mógł odnieść zwycięztwo. Zresztą patrząc codziennie na swoie woysko z Anglików złożone, których lud dobrany, prosta postawa, zaczesane peruki, wyglansowane karwasze, którzy maszerowali regularnie, i wszystkie obroty naydokładniéy wykonywali, uważał za niepodobieństwo, iżby tacy żołnierze przez pospolite ruszenie Amerykanów, zwyciężeni bydź mogli.
— Chciałżebyś Kapitanie, rzekł rozgniewany Pułkownik, iżbyśmy ustąpili temu motłochowi, i nie zerwali tych laurów, któremi nadymać się gotowi, a które ty im przyznaiesz?
— Chciałbym Pułkowniku, ażebyś wprzódy zastanowił się na iakie niebezpieczeństwo żołnierzy swych narazić możesz?
— Żołnierz Angielski nie zna niebezpieczeństwa.
— Dayże rozkaz do marszu, zawołał Warthon, a zobaczysz czyli Kapitan 60 pułku mniéy czuie w sobie męztwa, od Pułkownika Gwardyi!
— Poznaię ciebie w tym zapale, kochany Henryku! rzekł pułkownik łagodniéyszym tonem, ale ieżali masz co do przytoczenia przeciwko zamiarowi naszemu, powiedz a chętnie słuchać cię będę. Znasz zapewne siły powstańców? iak wielka ich liczba może bydź na zasadzce?
— Oddział piechoty, rozstawiony iest po nad brzegiem lasu z prawéy strony, a kawaleryą masz przed sobą.
— Póydziemy ią wyprzeć z iéy stanowiska. Panowie! przeydziemy rzekę kolumnami i rozwiniemy się na drugim brzegu; inaczéy gdybyśmy tu rok stali, ci waleczni Yankessy na wystrzał karabinowy zbliżyć się do nas nie ośmielą. Kapitanie Warthon! proszę cię chciey przy mnie mieysce adjutanta zastąpić.
Henryk oświadczył, że gotów iest na każde zawołanie swego starszego, lecz w duchu nie upatrywał w owém działaniu, tylko nierozsądek, i zawczesną zuchwałość.
Podczas téy narady i przygotowań, zaszłych pod okiem Amerykanów, Dunwoodi zgromadził swe woysko, kazał odprowadzić kilkunastu zabranych jeńców, i powrócił w te same stanowiska, gdzie na początku attakowanym został, sposobiąc się na nowo do boiowego szyku. Kapitan Lawton przy boku Majora będący, rozpoznawał przez perspektywę pozycyą nieprzyjaciela, i myślał nad tém, czyby mu wzbronić przeyścia rzekł, czyli téź dopiero na drugim brzegu, stanowczo z nim się rozprawić.
— Co to za ieden, uwiia się w tym niebieskim surducie, zawołał iedną razą:
— Na honor! to istota inego wynalazku: to Kapitan Warthon! ale iak on się tu dostał, iakim sposobem uszedł z pod straży dwóch moich naylepszych Dragonów?
Jeden z nich przybył w tymże samym czasie, prowadząc dwa konie oprócz swoiego. Zostały się one po pastuchach, którzy w potyczce utracili życie lecz i towarzysz iego wkrótce umarł. Przybyły, opowiedział całe zdarzenie z Kapitanem Warthon, tłómacząc się, ze w tém nie iego była wina, gdyż zmarły Dragon więźnia pilnował w pokoiu, on zaś stał na warcie przede drzwiami, i wypełnił powinność swoią, niepozwalaiąc aby dway rabusie konie ich zabrać mieli. Lawton słuchał owego doniesienia, więcéy z litością, niż z gniewem, nad owym niebacznym postępkiem Henryka.
Dunwoodi cieszył się w duszy z uwolnienia swego przyiaciela, i tłumił w sobie wewnętrzne z téy wiadomości ukontentowanie, gdy Lawton, który przez perspektywę ciągle nieprzyiaciela obserwował, zawołał: brawo! bravissimo! John Bull wpada samo chcąc w pułapkę. —
— Jak to! rzekł Dunwoodi widząc królewską piechotę przechodzącą po moście przez rzekę. Nieprzyiaciel chciałżeby się rozwinąć na téy stronie? niepodobna. Położenie nasze, nierównie iest korzystnieysze, i spodziewam się, że Warthon musiał widziéć ochotników naszych, rozstawionych na zasadzce. Jeżeli ten błąd popełnią, nie wiele im ludzi zostanie, coby do New-Yorku klęskę swą zanieśli.
Wkrótce sprawdziły się iego powątpiewania; albowiem kolumny Angielskie stanąwszy na płaszczyznie, formować się zaczęły z tym porządkiem i regularnością, iaka ich przed kościołem, w dniu świątecznym w Heyder-Park zalecała.
— Na konia! zawołał Dunwoodi.
— Na konia! powtórzył Lawton tak donośnym głosem, że się aż mury w Szarańczach zatrzęsły.
Piechota Angielska wolnym postępowała krokiem. Welmer sądził, iż Ochotnicy stoią na zasadzce po drugiéy stronie lasu: lecz Dowódzca ich, za rozkazem Maiora, podsunął się iak tylko można było naybliżéy ku rzece, i gdy Anglicy obieraiąc dla siebie naykorzystnieyszą pozycyą, po nad lasem szykować się zaczęli, niespodzianie gradem kul obsypani zostali.
Welmer kazał dwom kompaniom wyrugować ich ztamtąd bagnetami, lecz ochotnicy ustepuiąc w głąb lasu, ciągły ogień dawali, a nieprzyiaciel wysławszy za niemi nieużytecznie część sił swoich, główny przez to sobie korpus osłabił.
Nieprzewidziane to zdarzenie pomieszało zupełnie Anglików. Dunwoodi nie omieszkał z tego korzystać, uderzył w sam środek, piechoty, przeciął komunikacyą dwóch wysłanych kompanii, i przybył w sam czas właśnie, gdy Pułkownik Welmer z konia zsadzony, poledz miał z ręki walecznego Dragona. Lubo środek i prawe skrzydło przełamane zostało, lewe w którém się i Kapitan Warthon znaydował, chociaż wystawione na nieustanny ogień ochotników, dotrzymało placu naydłużéy, i obydwa woyska znalazłszy się godnemi siebie, wygranę pomiędzy sobą ważyły.
Wiadomo czytelnikom naszym, iż Henryk ratował się na koniu Amerykańskiego Dragona. Walczącego naprzeciw oyczystych znaków kula w prawe ramię trafiła, puścił zatém cugle, w lewą rękę wziął oręż, a koń nie czuiąc wędzidła uniósł go pomiędzy swe szeregi, i mimo chęci swoiego ieźdca, stanął z nim obok oddziału Lawtona.
— Ah! Ah! zawołał Amerykanin, koń lepiéy niżeli Pan iego, zna dobrą sprawę. Kapitanie Warthon! chociaż zapóźno przybywasz pomiędzy przyiaciół Wolności, starać się oni będą, aby cię więcéy nie puścili od siebie.
Spostrzegłszy w tym momencie płynącą krew po iego ramieniu, rozkazał odprowadzić go w bezpieczne mieysce, i miéć o nim staranie, iakiego stan iego wymagał.
Podczas gdy się to działo, Dunwoodi zniósł zupełnie prawe skrzydło, uderzył na Hessów formuiących rezerwę Angielską, i zmusiwszy ich do ustąpienia z pola, do swego głównego korpusu powrócił.
Mimo iednak wszystkie korzyści, iakie miéć zaczynał, lewe skrzydło dotąd nietylko, że nie ustąpiło ieszcze z placu, ale nadto zmocnione resztą prawego skrzydła i środkowych pułków, rozwiiać się na nowo zaczęło. Pierwszy przedmiot co w oczy uderzył Majora, był Jerzy Singleton krwią własną zbroczony. Młody ten Kapitan, syn amerykańskicgo kolonisty, pełen nadziei, i znakomitych talentów, nayściśleyszą połączony był z nim przyiaźnią. Obok niego Lawton leżał na ziemi bez zmysłów, słaby tylko znak życia daiąc po sobie. Żołnierze iego zsiedli z koni, chodzili, rozmawiali z sobą, i zdawało się iż każdy z nich więcéy o sobie, iak o zwycieztwie myślał. W takim to stanie znalazł Major czoło woyska swoiego gdy do niego przybył; natychmiast zebrał ie do porządku, wskazał na swoich walecznych żołnierzy, których za sobą prowadził, a iaki skutek to iego zachęcenie sprawiło, dowiodły niespełna dwie godziny, które losy dnia tego roztrzygnęły. Anglicy ze wszystkich mieysc swoich wyparci, ustąpić nakoniec musieli, i ci którzy uszli pogromu zwycięzców, w lesie szukali schronienia, gdzie iuż ich daléy nie ścigano.
Sierżant, który otrzymał rozkaz odprowadzenia kapitana Warthon, zatrzymał się iedną razą przed człowiekiem, zaymuiącym szczególnie uwagę Henryka. Łysa iego głowa całkiem była odkryta, i tylko co z kieszeni iego kamizelki wyglądały mu włosy, dobrze upudrowanéy peruki. Żadnego nie miał na sobie munduru, rękawy u koszuli pozaginane aż do łokci, zresztą ręce, ramiona, odzienie, i twarz cała, krwią obryzgana. W ustach trzymał cygaro, a w prawéy ręce chirurgiczne narzędzie. Przy nim młody ieszcze człowiek, niosący puzderko, i kosz z lekarstwami, zdawał się bydź pomocnikiem, lub téż praktykuiącym uczniem chirurga. Trzech ochotników lekko ranionych, stało od niego o dwa kroki, i oparci na swych karabinach, przypatrywali się nieukończonéy wówczas ieszcze potyczce. Sam zaś Eskulapiusz, wpatrywał się pilnie w zabitego żołnierza Heskiego, który przed nim rozciągniony na ziemi leżał.
— Masz Pan Doktora, rzekł Sierżant do Henryka z naywiekszą flegmą, w mgnieniu oka on Panu ranę opatrzy.
I zaleciwszy trzem przewodnikom, aby iak nayściśléy pilnowali ieńca, sam pobiegł czém prędzej połączyć się z towarzyszami swemi.
Henryk przystąpił ku nieznaioméy facyacie, i tylko co miał przemówić, następuiące usłyszał dumania.
— Pewien iestem, iż ten człowiek zginął z ręki kapitana Lawtona, iak gdybym na to patrzał, tyle go iuż razy przestrzegałem, uczyłem, iak ma ciąć swego przeciwnika, aby go życia nie pozbawił. To barbarzyństwo! obchodzić się tak z ludźmi, a zresztą trzebaż przecie i nam cóś do działania zostawić.
— Mości Panie! rzekł Henryk, ieżeli masz czas, racz łaskawie ranę moią opatrzyć.
— Ach! zawołał Doktor, mierząc go od stóp do głowy, ztamtąd przychodzisz? cóż tam? co tam słychać?
— Mogę mu tylko odpowiedzieć, że dość ciepło, rzekł Henryk, gdy mu chirurg do zdięcia surduta pomagał.
— Ciepło! powtórzył doktór, to dobrze, gdzie ciepło tam i życie, a gdzie życie, tam i nadzieia! Ah! kula przeszła iedynie przez ciało, kości wcale nie naruszyła. Jakżeś szczęśliwy żeś się dostał w ręce starego praktyka, inaczéy pewnie byłbyś rękę utracił.
— Doprawdy! zawołał Henryk, nie sądziłem aby moia rana tak ciężką bydź miała, iżby aż......
— Oh! rana nic nie znaczy: ale ukontentowanie odcięcia ręki mogłoby bardzo zachęcić iakiego doświadczaiącego młodzika. —
— Co za piekielne ukontentowanie, ludziom członki obcinać.
— Móy Panie! amputacya sztuczna iest naypieknieyszém dziełem chirurgii, i w takim przypadku w iakim iestwś, uczący się dla wiadomości swoiéy, pcwnieby ręki twéy nie oszczędził.
Inni ranni przybywaiący w tym momencie, zniewolili doktora do zaięcia się swą pracą, i skoro opatrzył Henryka, trzech przewodników odprowadzili go do iego oyca, w którego domu lazaret na prędce, dla Officerów urządzonym został.
Anglicy utracili w téy potyczce blisko trzy części swéy piechoty: reszta rozproszyła się po lesie, i Dunwoodi dla wszelkiego bezpieczeństwa, zostawił na poboiowisku Lawtona, zalecaiąc mu, izby ich na każdy przypadek pilnie miał na oku. Officer ten albowiem ogłuszony iedynie został od cięcia pałaszem, które mu szczęśliwie płazem poszło po głowie.
Zdaleka miecz srogi, i płomienie,
Krainie naszéy przyniosły zniszczenie,
Matki, dzieci, zginęły w ofierze,
Krew ich buyne zrosiła murawy,
I iacyż to zwycięzcy, iacy to rycerze?
Téy okrutnéy dobiiaia, się sławy?
Ucichła iuż woienna wrzawa, a mieszkańcy Szarańcz ieszcze o iéy skutku nie wiedzieli. Franciszka przyszła z resztą pocieszyć się, obok swéy ciotki i siostry. Pan Warthon przyłączył się także do nich, i właśnie gdy opowiadać zaczął o wszystkich szczegółach uwolnienia się Henryka, Cezar drzwi otworzył od pokoiu, i wprowadził Kapitana Warthon otoczonego trzema ochotnikami.
— Henryk, móy syn! zawołał oyciec, wyciągaiąc swe ręce ku niemu, a nie maiąc dość siły do podniesienia się z krzesła. Ciebież to oglądam? iestżeś więźniem na nowo, życie twoie maże bydź ieszcze zagrożone?
— Szczęście sprzyiało powstańcom, odpowiedział Henryk, robiłem co mogłem dla ocalenia wolności moiéy, ale można powiedzieć, że duch buntowniczy opanował nawet same bydlęta. Koń ów, na którego wsiadłem, uniósł mnie wpośród woysk Dunwoodiego.
— Ranny! zawołały razem obydwie siostry spostrzegaiąc bandażami obwinioną iego rękę.
— Lekka to rana, rzekł Henryk, prostuiąc rękę dla lepszego ich przekonania, iż żadnego niebezpieczeństwa nie było: z tém wszystkiém pozbawiony przez to obrony zostałem, w naypotrzebnieyszym razie.
— I potyczka iuż skończona? zapytał Pan Warthon.
— Koniec dość szczęśliwy, odpowiedział poufale ieden z ochotników; mogę pana zaręczyć, że Anglicy nie będą iuż śmieli powetować straty swoiéy.
Franciszka rumieniąc się i blednąc na przemiany, drżącym nakoniec zapytała głosem, czyby który z Officerów nie był rannym, iak z iednéy tak z drugiéy strony?
— Nie byłoby woyny, gdyby się bez tego obeszło, odpowiedział tenże sam ochotnik. Mówiono mi że Kapitan Singleton zabity, a Maior Dunwoodi.......
Franciszka nie potrzebowała iuż słyszeć więcéy, i bez zmysłów na krzesło upadła. Prędka pomoc oczuciła ią wkrótce, i Henryk obracaiąc się do ochotnika: czy Maior ranny? zapytał:
— Ranny! nie: zdrów zupełnie: Gdyby go kula trafić mogła, nie powinienby żyć na świecie, lecz iak mówi przysłowie, kto ma wisieć nie utonie. Chciałem tylko powiedzieć, że Maior mocno iest dotknięty śmiercią Kapitana Syngletona. Ale gdyby mnie się kto zapytał: dla czego ta ładna Panienka zemdlała, ieszczebym się w tém lepiéy wytłumaczył.
Franciszka zarumieniła się na nowo, i odeyść właśnie miała, gdy stary Negr, Majora Dunwoodi oznajmił. Uśmiechnęła się łagodnie uyrzawszy go wchodzącego, lecz w momencie niespokoyność, i smutek zaczął trwożyć iéy duszę, kiedy w iego twarzy nieprzewidzianą zmianę dostrzegła. — Trudami ieszcze boiu znużony, myśląc o środkach iakieby przedsięwziąść wypadało, gdyby Anglicy pokazali się na nowo na płaszczyźnie, lękaiąc się o życie mężnego Officera, do którego szczerze był przywiązany; zasmucony, iż los woyny poddał Henryka w tak niebezpieczne dla niego położenie, czuł on i cierpiał więcéy w téy chwili niżeli mu miłość, uyrzenie kochanki swoiéy, i zdobyte laury, cieszyć się pozwalały.
Ledwie ukłonił się wchodząc, zbliżył się do Gospodarza domu:
Panie Warthon, rzekł do niego z prędkością ubliżaiącą wprawdzie grzeczności, lecz którą sama nagłość czasu wymagała: ieden z moich przyiaciół, niebezpiecznie, może i śmiertelnie ranionym został, w nadziei, więc dobroci twoiéy przynieść go tu kazałem.
Naylepiéy zrobiłeś Maiorze! odpowiedział Warthon, wiedząc iak ważną było rzeczą dla iego syna, zjednać sobie względy woysk Amerykańskich: dom móy, dodał daléy, zawsze iest otwarty dla współrodaków moich, szczególnie téż dla przyiaciół Maiora Dunwoodi.
— Bardzo Panu dziękuię, rzekł Maior, za siebie, iako téż i za tego, który w téy chwili oświadczyć mu swéy wdzięczności nie iest w stanie. Prosić tylko będę o wskazanie mieysca, gdzieby ów nieszczęśliwy mógł leżeć spokoynie.
— W tym momencie, rzekł Warthon, i wstał z krzesła dla pokazania mu przeznaczonego pokoiu.
Franciszka odprowadziła ich aż do sieni, i dotkliwie uczuła, że odchodząc Maior nawet na nią nie spoyrzał. Wracaiąc do siebie spostrzegła w téy chwili człowieka, bardziéy do trupa podobnego, którego na płaszczach niesiono, Dunwoodi pobiegł ku niemu, wziął go za rękę, i niosącym go ludziom, ostrożność i uwagę zalecał, okazuiąc się dla niego tyle troskliwym, ile nim tylko prawdziwy przyiaciel bydź może. Franciszka trąciła przypadkiem Maiora, i gdy ten się obeyrzał, anielskiém weyrzeniem rzuciła na niego, na które nie otrzymawszy wzaiemnego czułości dowodu, zmartwiona, pomieszana, do swego osobnego odeszła pokoiu.
Kapitan Warthon, zaręczywszy słowem honoru, iż nie będzie więcéy szukał sposobów ucieczki, wolnym od dozoru został. Zaymował się on właśnie urządzeniem potrzebnych wygód, amerykańskiemu Kapitanowi, przykazuiąc ludziom iżby mu na niczém nie zbywało, gdy w tém w sieni spotkał się z Doktorem, który go na placu bitwy opatrzył, a którego Major do kapitana Syngletona przywołać kazał.
— Ah! zawołał przybywaiący Eskulapiusz, z ukontentowaniem widzę dobre skutki pomocy moiéy; ale zaczekay, rękaw masz rozdarty, a tu czas nagli...... nie masz szpilki? nie, nie; znalazłem przecie iedną, nie należy tego pokazywać żeś ranny, boby ieszcze który z naszych chirurgów gotów ci rękę amputować.
— Niech go Bóg odwraca odemnie, żadnego w życiu moim znać nie chcę, odpowiedział Kapitan.
— Sytgreaw! zawołał Dunwroodi, ze schodów, Sytgreaw pośpieszay! biedny Syngleton iuż umiera; bo mu się, krew niezmiernie teraz puściła.
— Jak to! ten Syngleton! biedny Jerzy! zawołał Doktor przyśpieszaiąc swe kroki. Nieba iakaż go szkoda! iednak żyie, a gdzie iest życie, tam i nadzieia. Piérwsza to rana iaką dziś widziałem, żeby z niéy wyprowadzić można. Kapitan Lawton nauczył iuż żołnierzy swoich, że każdy z nich zaraz na śmierć zabiia. Szczęście że Jerzy razem z nim służy, i że iak mi mówi od kuli raniony.
— Rozmawiaiąc tak z sobą wszedł do pokoiu, gdzie młody Kapitan na śmiertelnéy leżąc pościeli, podniósł swe oczy na niego, i wymuszonym powitał go uśmiechem. — To iego weyrzenie, to uczucie nieiakiéy radości, które tłómaczyć się zdawał, iż w nim całą życia swoiego widział nadzieję, wzruszyło czułe z natury serce Doktora Sytgreaw, że aż musiał zdiąć okulary dla otarcia łez, które mu wzrok ciemniły.
W mgnieniu oka wziął się do opatrzenia chorego, lecz i w tym razie, nie mógł się, utrzymać od nałogowego sobie wielomówstwa.
— Kiedy rana, rzekł, od kuli ieszcze pochodzi, nie tracę ia nigdy nadziei. Kula albowiem, albo rozrywa od razu wszystkie muszkularne części, albo ich wcale nie narusza. Zupełnie co innego rana od pałasza; zwłaszcza iak żołnierze kapitana Lawtona, co rąbią bez litości; żaden z nich nie tnie żeby nie przeciął żył arterycznych, lub czaszki z głowy nie zdiął, i oczywiście takie rany uleczyć się nie dadzą, bo zawsze ranny wprzód umrze, nim chirurg przybędzie. Założę się o każde mieysce, gdzie tylko kapitan Lawton przeszedł ze swoim oddziałem.
Dunwoodi przyzwyczaiony do obszernych rozpraw swego chirurga, nie przerywał mu, ani téż słowa nie odpowiedział, i tylko z niespokoynością czekał zdania Doktora.
Z nadzwyczayną cierpliwością Syngleton za pomocą kulociągu, wytrzymał wydobycie z siebie kuli. Zresztą na pierwszy moment ból mu ustał, i Sytgreaw uśmiechnąwszy się rzekł:
— Prawdziwie trzeba bydź chirurgiem, żeby uczuć co to za rozkosz sprawia wyszukanie w ciele ludzkiém takiéy, iak ta iest kuli, która obiegła wszystkie części żywotne, ani na włos ich nic naruszywszy; lecz kiedy swym pałaszem kapitan Lawton......
— Mnieysza oto, przerwał Dunwoodi, powiedz czy iest iaka nadzieia? można znaleźć kulę.
— Nie trudno to znaleźć, co się trzyma w ręku, odpowiedział Doktór pokazuiąc mu kulę.
I rozłożywszy na stole dostarczone przez gospodarza domu szarpie i bandaże: taki obrót wzięła, dodał, iakiegoby nigdy kapitan Lawton pałaszem swym nie zachował, chociażem go uczył iakie powinno bydź cięcie, aby nie było szkodliwe. Czy uwierzysz Majorze, że dziś na poboiowisku widziałem konia z łbem odciętym. — Nikt tylko Lawton podobnie uderzyć może.
— Mylisz się, rzekł Dunwoodi, który o swym przyiacielu iuż pewną powziął nadzieię, to ia tego konia zabiłem.
— Major! zawołał zdziwiony Sytgreaw puszczaiąc z ręki przygotowany bandaż, ale wiedzieć przecież musiałeś, że to koń był tylko.
— Przyznaię, że w tem miałem nieiaką wątpliwość, odpowiedział Major z uśmiechem.
— Nie godzi się, rzekł Doktor, żeby ludziom takie olbrzymie zadawać ciosy: inaczéy wszelkie usiłowania sztuki naszéy na nic się nie zdadzą. I pytam co tego za potrzeba? czy ich woyna wymaga; wszakże nayważnieyszą iest rzeczą zostać panem bitwy, czegóż pastwić się nad nieprzyiacielem, który nigdy człowiekiem bydź nie przestaie. Gdybyś wiedział Majorze, ile to ia czasu straciłem, aby dać uczuć kapitanowi Lawton...
— Myśl teraz lepiéy o kapitanie Syngleton, przerwał z niecierpliwości Dunwoodi.
— Nie zapomnę o nim: biedny Jerzy! trzeba przyznać, że i tak wyszedł szczęśliwie. Ale żebyś wiedział Majorze, ile to razy po bitwie stoczonéy, przez kapitana Lawton szukałem na poboiowisku takiego rannego, którego wyleczyć niemałym byłoby zaszczytem: lecz nie: same tylko zadrażnienia, albo śmiertelne ciosy. Ah! Majorze, oręż u takiego Samsona iak Lawton, iest to samo, co u szalonego miecz w ręku.
W tym momencie goniec oznaymił Majorowi, iż iego obecność na polu bitwy, niezwłocznie iest potrzebną.
Uścisnąwszy za rękę swoiego przyiaciela, pożegnał go z zapewnieniem, iż wkrótce do niego przybędzie, i mrugnąwszy na Doktora, wyszedł z nim razem z pokoiu.
— Jakże myślisz, będzie uleczonym?
— Może bydź, odpowiedział krótko Sytgreaw.
— Bogu niech będą dzięki, zawołał Dunwoodi schodząc ze schodów, gdy tymczasem Doktór do pokoiu rannego powrócił.
Nim Major odiechał, przyszedł ieszcze na moment do salonu, gdzie cała familia zebraną była. Nie miał on iuż w swych rysach dawnego smutku i niespokoyności wyrazu, i owszem łagodny uśmiech, lice iego ożywiał.
— Dość cię zobaczyć, móy kuzynie! odezwała się do niego Miss Peyton, aby wiedzieć iż Doktor zapewnić cię musiał o zdrowiu twego przyiaciela, który cię tak mocno obchodzi.
— I który rzetelnie na to zasłużył, dodał Major z zapałem. Nie ma Officera, niema żołnierza w naszym pułku, któryby Syngletona nie kochał iak brata. On iest tak otwarty, tyle dla każdego uprzeymy, iż iego charakter, ułożenie, prawdziwie kochać go każe; dobry, łagodny, w godzinę bitwy łączy nieustraszoną odwagę, i wówczas z baranka, w lwa się zamienia. Bogu chwała, iż żyć będzie, ale potrzebuie wielkiego starania, i temu polecam go wam, moie Panie! dodał spoglądaiąc na Miss Peyton i na obiedwie iéy siostrzenice, i czułe swe weyrzenie zatrzymuiąc na Franciszce, któraby téy chwili pociechy, za żadne skarby wówczas mieniać nie chciała.
— Powinieneś bydź przekonany, rzekła do niego, iż przyiaciel twóy, znaydzie w domu oyca moiego tę troskliwość, iakiéy tylko stan iego wymaga.
— Nie wątpię o tém bynaymniéy, chciałbym iednak wyższe dla niego wyiednać względy, niźli te, które gościnność udziela, chciałbym żeby iako należący do familii mógł bydź uważany. Mogę miéć to przyrzeczenie? zapytał Major Franciszki, w powtórném spoyrzeniu, nayżywsze swe maluiąc uczucia.
— Nie będziem robić żadnéy różnicy, między naszym bratem, a przyiaciclcm twoim, odpowiedziała Franciszka.
— A Pani Miss Warthon, zapylał Sary, zechcesz że zapomnieć, że Syngleton nie nosi na sobie znaków stronnictwa, któremu sprzyiasz?
— Cierpiący do żadnego stronnictwa nie należy, rzekła Sara z powagą.
— Dziękuię po tysiąc razy za tę iéy dobroć, dziękuię, i obracaiąc się do kapitana Warthon: Henryku rzekł, honor droższy mi iest nad życie, i spodziewam się, iż równie go cenisz. Nie daię ci żadnéy warty: słowo naylepszą iest dla mnie rękoymią. Zostań tutay dopóki z tych stron nie wyidziem, co za kilka dni zapewne nastąpi. —
— Nie nadużyię twoiego zaufania, Majorze Dunwoodi! odpowiedział Henryk podaiąc mu rękę, chociażbym wiedział, że mnie czeka ten sam wyrok, iaki z rozkazu waszego Washingtona na maiorze Andrzeiu wykonanym został.
— Henryku, rzekł uniesiony Major, mało znasz ieszcze Bohatyra, będącego na czele woysk naszych. Byway zdrów, zostawiam cię, gdziebym sam chciał pozostać, i gdzie nieszczęśliwym nazwać się nie można.
Wyszedł spoyrzawszy raz ieszcze na Franciszkę, która saméy sobie wyrzucać zaczęła, iż go zrazu o oboiętność posądzać mogła.
Z przybyciem swoiém na pole bitwy, dowiedział się iż szczątki Angielskiego woyska udały się ku zachodowi, celem odzyskania swych statków, na których wylądowali, iako téż dla powrócenia na nich do New-Yorku. Zamiarem przeto było Kapitana Lawtona, aby im przeciąć kommunikacyą od morza, i nie dopuścić odbicia od stałego lądu, na którym mogliby zniszczyć do reszty iuż i tak o połowę zmnieyszone ich siły. Major iednak z innéy zupełnie strony krok ten za zbyt szkodliwy dla siebie uważał; raz że piechota Angielska przechodziła przez góry, obwarowane skałami, na których kawalerya bez znacznéy straty attakowaćby nie mogła: drugi raz, że inny korpus nieprzyjacielski, pokazał się na pograniczu New-Yorku: nie chciał zatém osłabiać sobie przez to nadaremnie swoiego oddziału, któremu dowodził: i zalecił tylko Kapitanowi Lawton, iżby czuwał z daleka nad obrotem i poruszeniami nieprzyiaciela.
O kilka mil od Szarańcz, leżało małe miasteczko, które dla położenia swoiego spiżarnią tamecznych okolic nazwane zostało. Dunwoodi tak pod względem zapewnienia sobie żywności, iakotéż iż pozycya ta środkowym była punktem woiennych działań, rozkazał żołnierzom swoim udać się do niego i w niém swoią kwaterę założyć.
Sam świadkiem będąc wymarszu, i przewiezienia rannych, spostrzegł pomiędzy ieńcami Pułkownika Welmer, i nie mogąc sobie darować podobnego o nim zaniedbania, zbliżył się ku niemu przepraszaiąc go w naygrzecznieyszych wyrazach, iż dotąd w takiem zapomnieniu zostawał. Ozięble podziękował Welmer swoiemu zwyciezcy, i gdy się uskarżał na ból lewego ramienia, iakiego po swém spadnięciu z konia doznawał, Dunwoodi oświadczył mu iż go każe odprowadzić do domu Warthona, gdzie znaydzie potrzebną pomoc dla siebie, oraz, że mu pozwala pozostać tam na słowo, dopóki dalsze rozkazy nie zaydą: z prawdziwą téż radością Pułkownik w mieysce swego przeznaczenia pośpieszył.
— Pułkowniku Welmer! zawołał Henryk widząc go wchodzącego do pokoiu. Fortuna nie sprzyiała że ci lepiéy odcmnie? zapomniy iednak co cię dotknęło, i bądź pewien, iż cały dom oyca moiego, starać się będzie uprzyiemnić przykre dla ciebie chwile.
Pan Warthon przyiął nowego gościa z pozorną otwartością, iaką w każdym podobnym wypadku zachować umiał. Henryk zaś pobiegł do pokoiu Kapitana Syngletona, uwiadamiaiąc Doktora, iż inny ranny Officer pomocy iego potrzebuie. Sytgreaw porwał na prędce swóy pugilares z instrumentami i co żywo z Kapitanem Warthon zeszli ze schodów. Wchodząc do Pułkownika, spotkali się we drzwiach z trzema damami, które poznawszy ich po głosie w drugim pokoiu, właśnie ztamtąd wychodziły. Miss Peyton zatrzymała się na moment, zapytuiąc się o zdrowie Kapitana Syngletona: Franciszka zaś nie mogła utrzymać się ze śmiechu, na widok pociesznéy facyaty Chirurga, który w takim samym był ieszcze stanie, w iakim go Henryk na poboiowisku znalazł. Nadto idąc na opatrzenie rany Officera Amerykańskiego, przewiązał się szerokim fartuchem, który z przodu iak spódnica się zdawał; co do Sary, zeyście się iéy z Welmerem w tak smutném iego położeniu mocno ią dotknęło, iżby dziwaczny ubiór Doktora zwrócił iéy uwnge. Chociaż bowiem od dawna nie widziała Pułkownika, nigdy iednak o nim zapomnieć nie mogła, i ieżeli w przyszłości kreśliła sobie obraz swego szczęścia, Welmer iedynym zawsze był iego celem. Wprawdzie nie zaymowała ona tak mocno uczuć Pułkownika, z tém wszystkiém nie bez pewnéy przyiemności, uyrzał młodą osobę, któréy w New-York okazywał ciągłe dowody życzliwości swoiéy.
— To Pan bez wątpienia potrzebowałeś moiéy pomocy? rzekł Sytgreaw do Pułkownika wchodząc do pokoiu. Day Boże iżbyś się nigdy nie spotkał z Kapitanem Lawton, gdyż w takim razie pomoc moia byłaby iuż pewnie za późną.
— Musi tu bydź w tém iakaś pomyłka, rzekł Welmer wyniosłym tonem; Major Dunwoodi miał mnie odesłać do swego chirurga, nie zaś do staréy baby, którą widzę przed sobą.
— To Doktór Sytgreaw! rzekł Kapitan, parskaiąc od śmiechu: mnóstwo zatrudnień, iakie miał dzisiay, nic pozwoliły mu przyłożyć starania do swéy toalety.
— Przepraszam bardzo, rzekł Pułkownik, zrzucaiąc z siebie mundur, dla pokazania stłuczonego mieysca, które raną nazywał.
— Mości Panie! zawołał Doktór, ieżeli pięć lat nauk w Edymburgu, dziesięć lat doświadczenia w szpitalach londyńskich, setne amputacye członków ludzkich, teorya i praktyka, w różnych operacyach, iakim tylko człowiek ulegać może, ieżeli zresztą patent na Doktora Chirurgii, przez Stany Amerykańskie wydany, może bydź kwalifikacyą Chirurga, mam prawo i powinienem nim sié nazywać.
— Przepraszam, powtórzył Pułkownik, Kapitan Warthon poprawił właśnie moią omyłkę.
— Bardzom wdzięczny Kapitanowi, odpowiedział Sytgreaw, rozkładaiąc z nayzimnieyszą krwią instrumcnta swoie do amputacyi potrzebne. Teraz proszę mi pokazać swoią ranę. Jak to! to zadraśnienie na ręku, któż go tak skaleczył?
— Dragon z woyska powstańców.
— Niepodobna Mości Panic, znam ia iak oni rąbią. Biedny Syngleton teraz ieszczeby silniéy uderzył. Zresztą, dodał przykładaiąc mu do ręki kawałek powszechnie znanéy kitayki angielskiéy, dopełni to pańskiego życzenia, gdyż pewien iestém, iż tego tylko żądałeś odemnie.
— Cóż przez to rozumiesz, Mości Doktorze? zapytał Pułkownik obrażonym tonem.
— Że chcesz uchodzić za rannego, odpowiedział Doktór. — Możesz nawet przydać, iż cię stara Baba opatrzyła, bo i w saméy rzeczy nie potrzebuiesz innego chirurga.
Podczas tego, iazda Amerykańska uporządkowała się i wyszła z płaszczyzny. Na czele iéy dowodził Maior Dunwoodi, moment uniesienia iuż był minął, krew nie tak gorąco wrzała w iego żyłach, iak za daném do boiu hasłem; smutek ogarnął iego duszę, i raz ieszcze obrócił się w te stronę, zkąd było widać Szarańcze. Kobiéta w oknie stoiąca, powiewała chustką w powietrzu: odpowiedział iéy kilkakrotném pałasza skinieniem, a góry za które zachodził, porwały mu z oczu tę, co mu naydroższym w świecic była przedmiotem.
W chwilach, gdy wzrok swóy zdumiony,
W głębią doliny zanurzy,
Słucha, i słyszy ockniony,
Krzyk na kształt dalekiéy burzy;
Wkrótce chełm mignął przed okiem
Jeleń wypada zdyszały,
Ucieka, i lekkim skokiem,
Przesuwa wrzosy, i skały.
Kapitan Lawton na czele swego oddziału ścigał piechotę Angielską, aż do brzegów morskich, nie mogąc znaleźć ani razu sposobności natarcia na nią w iéy odwrocie. Officer maiący iéy dowództwo, człowiek doświadczony, znał dobrze siły nieprzyiaciela, wiedział że góry naypotężnieyszą są dla niego warownią, i choć mu w niektórych mieyscach drogi nakładać przyszło, tak starał sic zawsze prowadzić swe woysko, iżby nigdy na czystém polu nie stanął: kiedy zaś wypadło zeyść na płaszczyznę ponad brzegami morza leżącą, ustawił swe bataliony w czworoboki, bagnetami ze wszystkich stron naieżone: Lawton dość miał rozsądku, żeby garstką woyska mierzyć się chciał nietylko z wprawnieyszym, ale nierównie przemagaiącym nieprzyiacielem. I tyle tylko zyskał na swéy pogoni, iż był świadkiem iak cała piechota, z całym swym ładunkiem wsiadłszy na statki, wypłynęła na morze. Zawiedziony w swych planach, musiał się wrócić nazad, i połączyć z oddziałem Majora Dunwoodi.
Słońce iuż zaszło i dobrze zmierzchać się zaczynało, gdy w rozciągniętéy szeregiem linii wolnym postępuiąc krokiem, ku południowi zwrócić rozkazał. Sam ze swym Porucznikiem iechał na przodzie. — Młody Chorąży, cokolwiek z tyłu maszerował za niemi, i nucąc sobie wesoło, myślał żeby iak nayprędzéy można było wyciągnąć się na wiązce słomy, po całodzienném utrudzeniu.
— Tak iest, mówiłem i powtarzam, odezwał się Porucznik, iż trzeba Kapitanie abyś miał zawsze kogo przy swoim boku, coby cię mógł zastawić od podobnego uderzenia, przez które dzisieyszego rana, z konia zrzuconym zostałeś.
— Nie mów iuż mnie Masonie o tém przeklętém uderzeniu, od którego wszystkie gwiazdy w oczach mi się zaświeciły. To pewna, że ieżeli w tym momencie, mam ukontentowanie znaydować się obok ciebie, to iedynie kaszkietowi moiemu winienem.
— Albo téź grubości twéy czaszki! Kapitanie.
— Tak, tak, rozumiem cię, zawsze się ciebie iakieś żarciki trzymaią, lecz bynaymniéy o nic się nie gniewam. Zapewne, że dzień dzisieyszy mógłby bydź szczęśliwszym dla mego kolegi Syngletona, niż dla ciebie.
— Kapitanie, zaręczam cię, iż ani ia, ani on, nie chcielibyśmy nigdy korzystać z smutnego wypadku śmierci naszego Dowódzcy i przyiaciela. Słyszałem, iż Sytgreaw nie traci nadziei, aby Syngleton nie przyszedł do zdrowia.
— Życzę mu tego z całéy méy duszy zawołał Lawton. Mimo to, że nosa trochę zadziera, Syngleton posiada męztwo osiwiałego w boiach. Ale co mnie zachwyca, że chociażeśmy w iednéy chwili upadli obydwa, żołnierze nasi zachowali się iak tylko można naylepiéy.
— Powinienbym ci podziękować Kapitanie za to oświadczenie, lecz skromność moia nie pozwala mi niezasłużone odbiérać pochwały. Nadto, robiłem co mogłem aby ich zatrzymać, lecz trudno było co dokazać.
— Jak to? ich zatrzymać w momencie attaku!
— Zdawało mi się, iż nie szli w tę stronę gdzie należało: odpowiedział Porucznik ozięble.
— Ah! to zapewne wtenczas kiedyśmy z koni spadli, i oni pomieszać się musieli na chwilę.
— Bądź tym wypadkiem, bądź téż przez boiaźń aby podobnemu nie uledz: dość na tém żeśmy w naywiekszym byli nieładzie, kiedy Major przybył do nas, i nie mało czasu stracił nim nas zebrać potrafił.
— Dunwoodi! to bydź nie może; wszakże on na prawem skrzydle Hessom kroił podwiązki.
— Właśnie téż skroiwszy, wpadł do nas iak piorun z obłoków, uszykowaliśmy się na nowo; powtórny rozkazał attak, i w mgnieniu oka John Bull ze szczętem powalonym został.
— Naypięknieyszy widok w życiu moiém straciłem, rzekł Lawton z westchnieniem: lecz Massonie, dodał prostuiąc się na koniu, spóyrz na prawo co tam się rusza.
— To człowiek! odpowiedział porucznik.
— Patrząc na niego z tyłu, wygląda z garbem iak wielbłąd, i przypatruiąc się przez perspektywę: Harwey Birch! zawołał, nie uydzie mi iuż teraz żywy lub nie, musi się dostać w moie ręce.
W tych słodach przypuścił konia galopem ku niemu, Masson zaś zleciwszy chorążemu iżby resztę oddziału prowadził, sam wziął z sobą dwunastu żołnierzy, i udał się za swym kapitanem.
Birch tyle był ostrożnym, iż nie zeszedł ze szczytu skały, gdzie go naypierwéy Henryk Warthon spostrzegł, nie tylko po ukończeniu utarczki, ale wtenczas nawet, kiedy się dostatecznie iuż był przekonał, że wszystkie woyska wyszły z płaszczyzny. Czekał spokoynie wieczora, i dopiero iak się iuż dobrze zciemniło, do swego mięszkania udać się ośmielił. Jeszcze czwartą część drogi nie uszedł, gdy usłyszał tentent koni za sobą, i łatwo mógł się domyśleć, iaka za nim kawalerya iechała. Dowierzaiąc wieczornéy ciemności, przyśpieszył kroku i podchlebiał sobie, że go nie spostrzegą, gdy wkrótce poznał głos Lawtona, który wołał na porucznika, aby za nim przybywał. Krew się ścięła w iego żyłach, nogi pod nim zadrżały, widział się zgubionym. Niebezpieczeństwo iednak tak bliskie, dodało mu odwagi, rzucił z siebie swóy kramik, i co prędzéy uciekać zaczął, w nadziei dostania się do lasu. Z tém wszystkiém zawiodły go iego usiłowania; usłyszał bowiem ścigaiących dragonów, nie daléy iak o dwie stai od siebie. Przytomny w każdém zdarzeniu, padł na ziemię i tak się dobrze przyczaił, ze kilka razy przeieżdżali około niego żołnierze, a spostrzedz go nie mogli. Po nieiakim czasie sądząc, źe iuż znacznie o podal odiechać musieli, wstał i zaniechawszy ucieczki do lasu, udał się niby wtył kawaleryi, sprawdzaiąc na sobie to przysłowie, że strach nóg dodaie.
Przebył Charybdy, aby wpadł na Scyllę, gdyż niewiedząc zbliżał się ku głównemu oddziałowi, który chorąży za sobą prowadził. Lawton ciągle czatuiąc na niego zoczył go zdaleka. Harwey Birch! krzyknął wówczas, chwytaycie, albo go zabiycie! kilka karabinowych wystrzałów rozległo się w tym momencie po rosie, a nieszczęśliwy kramarz świszczące około siebie kule usłyszał.
Poluią na mnie iak na dzikie zwierze, i kto ieszcze? pomyślał sobie: życie zdawało mu się ciężarem, i iuż chciał się poddać wręce nieprzyiaciół swoich, lecz natura przemogła nad rozpaczą. Wiedział dobrze, iż ieżeli schwytanym zostanie, tyle nawet względu na niego miéć nic będą, aby go pod sąd oddali, lecz że iednéy godziny bez żadnych form proccssu, bez wyroku, haniebną śmiercią ginąć mu każą. Już raz bliskim był poniesienia tak smutnego losu, i tylko szczęśliwém zdarzeniem, uniknąć go potrafił. Zebrawszy zatém wszystkie swe siły, uciekał bez wytchnienia: przypadek zrządził, iż natrafił na zwaliska starego gmachu, oparkanione z iednéy strony nadgniłym iuż płotem, któren przeskoczył w nadziei, iż po za temi ruinami uyść zdoła natarczywości nieprzyiaciół swoich. Nie zbyt daleko leżała skalista znaioma mu góra, na którą byle się dostał, mógł żartować z nieprzyiaciół swoich. Lecz Lawton był na ich czele, widział gdzie się schronił: spiął zatem konia ostrogami, przesunął przez niską zagrodę, i o kilka kroków ujrzał przed sobą kramarza.
Podday się lub zginiesz! zawołał kapitan. Harwey drżąc cały, obeyrzał się za siebie i przy świetle księżyca poznał człowieka, którego naybardziéy obawiał się w swém życiu, zbliżaiącego się teraz ku sobie z wyniesionym w górę pałaszem; przestrach, osłabienie, rozpacz, taki skutek na nim zrobiły, iż bez duchu upadł na ziemię. Koń Lawtona pędząc w wielkim galopie, przeląkł się leżącego Bircha, raptem w bok skoczył, i związawszy się w swym pędzie, wraz z swym przewrócił się ieźdcem. Równie prędki iak przezorny Birch zerwał się w momencie, uchwycił za pałasz kapitana, i końcem do iego piersi przyłożył. Zemsta iest namiętnością ludziom właściwą: i Harwey miał myśl zrazu zabezpieczyć się od swego naygłównieyszego nieprzyiaciela. Lecz szlachetnieysze nim powodowało uczucie. Daruię ci życic, rzekł do niego, rzucaiąc mu pałasz pod nogi, a sam dalszą ratuiac się ucieczką.
Masson ze swemi dragonami, przez wyłom starego zwaliska, spostrzegł o podal kramarza, który iuż dochodził do owéy obronnéy dla siebie góry, z tą radością, z iaką żeglarz po okropnéy burzy do portu zawiia.
— W galop! w galop, zawołał porucznik, daléy za nim! chwytaycie!
— Stóy! krzyknął donośnym głosem kapitan, ani kroku bez mego rozkazu. Masson! pomóż mi podnieść się, bo niezmiernie iestem, potłuczony, ruszyć się nie mogę.
Masson, iakkolwick zdziwiony nadzwyczayną zmianą woli swego kapitana, w milczeniu musiał mu bydź posłusznym, a osłupiali dragony zdawali się bydź nierozdzielną częścią bydląt, na których siedzieli.
— To spadnięcie nierównie iest gorsze iak pierwsze, rzekł Lawton podnosząc się z ziemi: wszystkie kości mnie bolą.... Niema Sytgreawa, żeby mnie opatrzył. Poruczniku! poday rękę, i pomóż mi wsiąść na mego Roanoke.
— Sytgreaw iest ztąd o dwa kroki, rzekł Masson, ma on rozkaz pozostać w domu Warthona, dopóki Syngleton całkiem nie wyzdrowieie.
— To dobrze, poiedziemy do niego. Stary Warthon okazał się dla mego oddziału bardzo gościnnym: nie wypadałoby żebym ocierał się około iego bramy, a do niego nie wstąpił. Zresztą w takim czasie i o téy porze potrzeba zmusza.
— I dawszy trochę wypocząć naszemu woysku, odprowadzę go potem do Czterokątów. Ale żebyśmy znowu nie ogłodzili bardzo Warthona? spodziewam się, iż ieszcze teraz znaydziemy podostatek wszystkiego, i samo wyobrażenie, takiéy kolacyi, iakie nam dał dziś śniadanie, bardzo wielki ma wpływ na moie zdrowie.
— Jedźmy! iedźmy! zawołał wesoło porucznik, nie umrzesz kapitanie z twego upadnięcia, kiedy myślisz o iedzeniu.
— Umrę za godzinę, ieśli mi ieść nie dadzą, odpowiedział nieco obrażony tym żartem kapitan.
— Kapitanie, rzekł sierżant zbliżaiąc się ku niemu, niedaleko iesteśmy domu tego szpiega kramarza, pozwolisz nam żebyśmy go z dymem puścili.
— Nie! krzyknął piorunuiącym głosem Lawton, maszże mnie za podpalacza? niech tylko iskierkę ognia u którego zobaczę, posiekam go na sztuki.
— Dla Boga! zawołał chorąży, któren na wpół iuż usnął był na swym koniu, a którego olbrzymi głos Lawtona przebudził, ieszcze nasz kapitan ma głos dość mocny, chociaż się dziś potłukł po dwa razy.
Lawton z Massonem w milczeniu dalszą przeiechali drogę obok siebie: ostatni nie mógł dość sobie wyobrazić, coby spadnięcie z konia, mogło mieć za wpływ na zmianę charakteru człowieka tak surowego, iakim był Lawton. Przybyli nakoniec do domu pana Warthona. Woysko stanęło przed bramą, Kapitan zaś zsiadłszy z konia, opieraiąc się na ramieniu swego porucznika, ku domowi postąpił.
Pułkownik Welmer dość wcześnie oddalił się był do swego pokoiu, Warthon zamknął się z synem, a doktor Sytgreaw, zmieniwszy trochę swą toaletę, i nawiedziwszy obydwóch pacyentów, przyszedł towarzyszyć damom, które go do siebie na herbatę zaprosiły. Kilka odpowiedzi na zapytanie Miss Peyton w inném go wystawiły świetle, niżeli o nim mniemała. Znał on całą iéy familią w Wirginii: nie przypominał nawet sobie, czyli iéy saméy tam nie widział. Nie sądziła ona iednak aby go znać miała: dość bowiem raz było zobaczyć taki oryginał iakim był doktor, aby o nim zapomnieć można. Okoliczność ta podała materyą do rozmowy, tak często pomiędzy dwiema obcemi sobie osobami wyszukiwanéy, a doktór, uprzywileiowany gaduła, wszedłszy w tryb mówienia, nikomu odezwać się nie dał.
— Już iakiem powiedział bratu Pani, rzekł, pomieszkanie przy bagnach, lub nad błotami, zawsze zdrowiu szkodzi, bo zwykle, różne przy nich panuią wyziewy, tym wiecéy że......
— Wielki Boże! cóż to znaczy? zawołała Miss Peyton usłyszawszy kilka wystrzałów, wymierzonych do Bircha.
— Bardzo się to coś wydaie, odpowiedział doktór, piiąc spokoynie herbatę na odgłos karabinów rozlegaiący się po rosie. Rozumiałbym, że kapitan Lawton ze swoim oddziałem powraca, lecz żołnierze iego pałaszem tylko robić umieią.
— Ależ zapewne nie musiał ranić nikogo.
— Ranić! powtórzył Sytgreaw, Kapitan ieszcze nikogo nie ranił, broń iego śmierć zadaje, śmierć nieuchronną, mimo wszelkich moich uwag, i proźb iakie mu robiłem.
— Wszakże kapitan Lawton iest ten sam, który dziś był zrana, i iak się spodziéwam iest przyiacielem pańskim, odezwała się Franciszka, widząc przestrach maluiący się na twarzy swéy ciotki.
— Bez wątpienia, żyię z nim naylepiéy, w gruncie duszy człowiek to bardzo dobry, i officer rzadkiego meztwa. Jedna w nim tylko nieszczęsna wada, iż nie chce się nauczyć, iak ma ciąć pałaszem, aby resztę sztuce moiéy zostawił. Każdy musi mieć swóy sposób do życia, a tu proszę państwa: z czego doktór utrzymać się może, kiedy iego pacyenci wprzód umieraią, nim on ich zobaczyć zdoła?
Mówiono ieszcze o powodach, iakieby bydź mogły do tak późnych wystrzałów, gdy w tém mocne po kilka razy do drzwi zastukanie, wszystkie trzy damy strwożyło. Zerwał się prędko Doktor, dobył z kieszeni małéy piłki, którą w nadaremném oczekiwaniu przez cały dzień przy sobie nosił, zwrócił się do dam prosząc iżby się uspokoić chciały, i sam pobiegł ku drzwiom, które przestraszony Cezar, drżącą ręką otworzył.
Kapitan Lawton! zawołał Sytgreaw, spostrzegaiąc go wchodzącego do sieni, i opieraiącego się na ramieniu swego porucznika. —
— Ah! móy drogi Doktorze, rzekł Kapitan, pragnąłem iak naypredzéy widzieć się z tobą, żebyś mnie opatrzył, gdyż nieznośne bóle w całym sobie czuię. Lecz przedewszystkiém porzuć tę utrapioną piłkę, na którą patrząc dreszcz mnie całego przenika. —
Masson w kilku słowach opowiedział Doktorowi całe zdarzenie Kapitana, i ledwie skończył, gdy Miss Peyton, ośmielona przekonaniem, iż żadnego nie było niebezpieczeństwa, ku drzwiom się zbliżyła, zapraszaiąc obydwóch Officerów amerykańskich, iżby weyść do pokoiu chcieli. Doktór zaś maiąc sobie przez nią wyznaczony pokóy dla Kapitana, poszedł przygotować wszystkie narzędzia, iakich zwykle przy opatrywaniu ran używał. Podczas iego oddalenia się, Miss Peyton zapytała swych gości: czyliby się posilić po podróży nic chcieli? a otrzymawszy od Lawtona głośne zezwolenie, kazała na prędce przynieść różnych zimnych potraw, któremi w momencie stół zastawiono. Obydwa Officerowie nic dali się prosić, zwłaszcza téż Lawton, który z bólu krzywiąc się czasem, wszystko piorunem sprzątał ze stołu. Właśnie był w samym trakcie swego apetytu, gdy Doktor powrócił oznaymuiąc, że wszystko co potrzeba w osobnym pokoiu urządził.
— Jak to Kapitanie! zawołał zdziwiony, iesz i to ieszcze z takim apetytem, chcesz chyba umrzeć wyraźnie?
— Naymniéy bym tego sobie życzył, odpowiedział Lawton, i dlatego téż siły swe pokrzepiam.
Nie pomogły żadne uwagi Sytgreawa: Kapitan nie wstał od stołu, dopóki wszystkiego wraz z kolegą swoim nie uprzątnął; poczém nisko ukłoniwszy się damom, wraz z Doktorem i Massoncm, do przygotowanego sobie odszedł pokoiu.
Zwyczaiem wówczas było w Ameryce, iż wszystkie znacznieysze domy, musiały miéc u siebie tak nazwany salon zbytkowy. Salon taki w Szarańczach, dzięki taiemnemu wpływowi Sary, dostał się Pułkownikowi Welmer. Przepyszna adamaszkowa kotara, złotem przerabiana, zasłaniała iego łoże, pokryte kołdrą z naydelikatnieyszcgo puchu: przy nim na hebanowych stolikach, stały srebrne naczynia ozdobione herbami familii Warthonów i w kilku karawkach różne chłodniki. Przeciwnie zaś w pokoiach obydwóch Kapitanów, wełniane na łóżkach kołdry, proste olszowe meble, i niektóre porcelanowe sprzęty, całą ozdobę składały. Sara mimo wszelkich innych względów, słusznie zachowała tę różnicę dla Pułkownika angielskiego. Kapitan bowiem Lawton przyzwyczaiony naywięcéy przepędzać nocy nie rozbieraiąc się wcale, często w obozie na polu, nie wymyślał nad małym pokoikiem do którego go zaprowadzono, a w którym znalazł wszystko do swéy wygody potrzebne, nadewszystko zaś butelkę z winem, która na samym wstępie czułe od swego gościa odebrała powitanie.
Rozebrano go, i położono w łóżku. Doktor trzymaiąc w lewém ręku swą piłkę, prawą opatrywał mu niektóre części iego ciała.
— Sytgreaw! zawołał jedną razą Lawton, zaklinam cię, porzuć tę piłkę, gdyż mi na sam iéy widok krew się ścina w mych żyłach.
— Jak to? Kapitanie! człowiek który tyle razy narażał się na śmierć lub kalectwo, lękać się tak użytecznego instrumentu może?
— Spodziewam się, iż nie doświadczę na sobie, aby mi mógł bydź użytecznym.
— Nie chciałżebyś korzystać z pomocy tego narzędzia, któreby ci zachowało życie, odcięciem nicbezpiecznéy części, grożącéy zepsuciem całego ciała?
— Zapewne że go nigdy znać nie chcę, chociaż naybardziéy byłbym ranny.
— Jakże? tobyś umrzeć wolał?
— Zapewne! na mą duszę. — Nigdybym nie pozwolił, żeby mnie iak barana ćwiartowano. Lecz skończmy o tém: sen mnie morzy. Mamże iakie żebro złamane?
— Nie.
— Które wybite?
— Nie.
— Wszystkie zatem moie kości zdrowe?
— Tak iest.
— Masson! zawołał podnosząc się z łóżka, przysuń tu do mnie butelkę. I wychyliwszy ią do dna, obracaiąc się na drugi bok:
— Dobranoc Massonie! rzekł do towarzyszów swoich, dobranoc kochany Galileuszu!
Kapitan Lawton wielce poważał wiadomości chirurgiczne, ale zato w żadne lekarstwa działaiące wewnętrznie nie wierzył. Mawiał on często, iż człowiek byle miał żołądek pełny, serce odważne, i czyste sumienie, nie potrzebuie nigdy Doktora. Natura obdarzyła go stałością serca, i nadzwyczaynym apetytem; lecz co do trzeciego artykułu, prawda po nas wymaga, iżbyśmy dodali, że lepiéy sobie wyobrażał, niżeliby się w ścisłym okazało rachunku. Przypatrzył on się znacznéy liczbie umieraiącym towarzyszom swoim, tak na polu bitwy, iak i po szpitalach, i sądził, że człowiek do saméy śmierci zachowuie organizacyą wewnętrzną zupełnie zdrową, dopóki oczy i usta, swych funkcyi pozbawione nie zostaną: ztąd wnosił, że dyeta iest przeciwną naturze, i że dokąd oczy są czynne, potrzeba takie przyimować pokarmy, któreby choremu znośne bydź mogły. Nie dziw zatem, iż przejęty tak dziwaczną opinią, dowiedziawszy się, iż żadna zewnętrzna część iego ciała naruszoną nie iest, potrzebę Doktora za zbyteczną osądził.
Sytgreaw z politowaniem spoyrzał na niego, schował na powrót do swéy polowéy apteczki, dwie flaszki z lekarstwem które był dobył, porwał za swą piłkę, i wstrząsnąwszy nią z tryumfuiącą miną, odwiedzić kapitana Syngleton poszedł. Masson zbliżył się do swego przyiacicla, życząc mu dobréy nocy lecz uyrzawszy iż Lawton zasnął, pożegnał się z uprzeymemi gospodyniami domu, wsiadł na konia, i na czele oddziału, w zastępstwie Kapitana, udał się do małego miasteczka tak nazwanego Cztero-Kąty.
Gdy wieczór życia gasi tleiące ogniska,
Szczęśliwy, kto w swéy dłoni, dłoń przyiazną ściska;
Szczęśliwy, kogo płaczą, gdy zaśnie na wieki
I komu dłoń przyiazna, zamyka powieki.
Grunta należące do maiętności Pana Whartona, rozciągały się dość obszernie z każdéy strony domu, lecz większa ich cześć odłogiem leżała. Woyna iak zwykle zmusiła wielu rolników, do opuszczenia siedzib swoich: ci zaś, co pozostali w domu, o tyle tylko uprawiali swe pola, o ile niezbędna ich wymagała potrzeba, i to zaraz po żniwie zbiory swe iak naystaranniéy chować musieli. Wprawdzie nie mieli oni przyczyny, napełniać niemi szpichlerzy swoich, wiedząc, iż woyska z iednéy czy z drugiéy strony wypróżnić ie nie zaniedbają. W całych okolicach Szarańcz, ledwie co dwa domy pustkami niestały, ieden Pana Whartona; drugi Bircha, o ćwierć mili położone od siebie, w tem samem właśnie mieyscu, gdzie przed kilko dniami zaszła potyczka, pomiędzy iazdą Amerykańską, i korpusem Angielskim, dowodzonym przez pułkownika Welmer. Dzień ten, który zwyciezką sławą okrył powstańców, tak był obfity w wypadki, tyle scen różnych w sobie mieścił, iż z nich Katy Haynes, zebrała sobie na całe życie, niewyczerpane źrzódło rozmowy. Dotąd nieprzywiązywała się ona do żadnych opinii politycznych; na czyiąkolwiek bądź stronę przechyliło się szczęście, wszystko to dla niéy oboiętném się zdawało. Rodzice iéy popierali mocno sprawę kraiu swoiego, lecz ona od lat kilku powziąwszy zamiar, zostania żoną Harwreya Bircha, nie spuszczała nigdy z widoków tego głównego uczuć swoich celu. Któréyby on sprzyiał stronie, téyby i ona ołtarze stawiała: lecz iakaby to była strona? to dla niéy nierozwiązaną ieszcze było zagadką.
Harwey powracał często do oyca, i nigdy oznaczonego przez siebie nie uchybił czasu; lecz gdy woyska czynnie naprzeciw siebie działać zaczęły, rzadko bardzo pokazał się kiedy, i nad dzień ieden dłużéy nie bawił.
Po bitwie, która pod Białemi równinami miała mieysce, poznał rozsądny Washington, iż Anglicy przewyższali go nie tak liczbą, iak wprawą żołnierzy swoich. Postanowił on przeto doprowadzić do iéy znaiomości swe woysko, rozwinąć w niém sztukę woienną, i aby zamierzone odnieść korzyści, cofnąwszy się w góry stanął obozem w północnych prowincyach, czckaiąc pókiby nieprzyiaciel na niego nie natarł, albo pókiby sam zwiększywszy swoie siły, z wyćwiczonym żołnierzem mógł wystąpić do boiu. Tymczasem wysłany na uśmierzenie rozruchów w Ameryce Sir William Howe, ograniczył się na zaięciu iednego pustego prawie miasta i kilku wysp iemu przyległych. Odtąd Hrabstwo West-Chester stało się neutralnym okręgiem, chociaż z obydwóch stron napadano na nie wzaiemnie, i dnia prawie nie było, aby nie mówiono o iakiém spustoszeniu, lub nowych zaborach.
W tych to chwilach, uśpienia że tak powiem woiennych działań, Harwey Birch naywięcéy podróży swych odbywał. Wieczorem widziano go naprzykład w iedném mieyscu, iuż nazaiutrz wiadomości o nim dochodziły o dwanaście, a czasem i piętnaście mil od tego punktu, zkąd nocą wyszedł. Nie ruszył się zaś krokiem bez swego kramiku, i z taką biegłością swoie handlowe operacye ułatwiał, iż trzeba było wierzyć, że wszystkie myśli i uczucia iego, do zebrania tylko pieniędzy dążyły. Raz pokazał się na południowych górach niedaleko Hudsonu, wkrótce można go było widzieć w okolicach Harlaemu. Często upłynęło kilka miesięcy, nikt nie wiedział, gdzieby obracał się wszystkim prawie znaiomy kramarz.
Góry Harlaemu zajmowały wówczas woyska królewskie: na zachodzie szczególnie téż wyspa Mangaltan naieżoną była bagnetami Angielskiemi, z tém wszystkiém nie zaczepiano go nigdzie i wszędzie bezpiecznie sobie przechodził. Zbliżał się on czasem i do Amerykańskiego obozu, lecz z wielką ostrożnością i to nocą naywięcéy. Kilku żołnierzy zmieniających się na warcie, szeptać pomiędzy sobą zaczęli o nieznaiomym z garbem na plecach, kryiącym się zawsze, wśrzód ciemności pomiędzy górami. Doszło to do uszu officerów: Birch zdawał się im bydź podeyrzanym; wydano rozkaz schwytania go, i iak wiadomo wpadł on był po dwa razy w ręce Amerykanów. Pierwszy raz osobliwszym przypadkiem, uciekł Lawtonowi, drugą razą iuż na śmierć osądzonym został. Lecz gdy przyszło prowadzić go na szubienicę, znaleziono wiezienie mocno pozamykane, lecz gdzieby się podział skazany, i którędyby wyszedł, żadnego nie można było powziąść śladu. Ta iego ucieczka tem bardziéy wszystkich zdziwiła, iż zostawał pod strażą iednego z officerów naybardziéy od Washingtona lubionych, oraz dwóch szyldwachów, których sam tenże officer wybrał. Nikt posądzać ich nie mógł o porozumienie się z więźniem, iak równie żołnierze przekonani byli, iż Harwey z złym duchem musiał mieć sprawę, i ich uciekaiąc zaczarował.
Odgłos taki rozszedł się po całym kraiu: sama tylko Katy Haynes uważała powieści te za gminne i fałszywe. Zły duch, myślała sobie, czyżby zwolenników swoich złotem opłacał? a właśnie takowe w skórzanym worku Harweya widziała. Lecz zkąd tego złota nabywa? mógłżeby go sobie tyle z handlu nazbierać! niepodobna, iżby z tak drobnych przedmiotów, do takiéy summy pieniędzy przyszedł. Miałożby to bydź od Washingtona? Nim Francuzi przybyli, wódz amerykański nie płacił tylko papierami i zaręczeniem: widziała ona monetę Francuzką z popiersiem Ludwika, kiedy żadnéy sztuki podobnéy, w worku Harweya nie dostrzegła. Byłożby to złoto angielskie? To co iéy, naypodobnieyszém zdawało się, lecz o co posądzać go nie śmiała. Po kilkakroć razy usiłowali iuż Amerykanie schwytać kramarza, i tym celem otaczali dom iego oyca, ale szpieg poszukiwany, każdą razą iakby przewidział co go czeka, swoie niebezpieczeństwa uprzedzał. Przez całe lato w okolicach Cztero-kątów stał był oddział amerykańskiego woyska: sam Washington zalecił, aby bez przerwy dniem i nocą czuwać nad domem Harweya Bircha: mimo iednak wszelkie zasadzki i straże, ani razu nie zayrzał on do domu: ledwie że oddział ten wyruszył, téyże saméy ieszcze przybył nocy.
Przedsięwzięte na niego poszlaki nie spływały przecież na osobę iego oyca. Nie należał on wprawdzie do żadnych związków, a szczupła fortuna, którą posiadał, nie bardzo na siebie gorliwość patryotyczną zwracała. Nadio wiek i zmartwienia, zbliżaiąc go do schyłku, wolnym go od wszystkich niespokoyności czyniły. Jednego wieczora z tém większą niecierpliwością wyglądał syna, im bardziéy czuł że lampa iego życia niezadługo zgasnąć miała. Z nadeyściem nocy, słabość tak dalece powiększać się zaczęła, iż Katy Haynes zmuszoną była wysłać do Szarańcz małe dziecko ze wsi ościennéy tego poranku przybyłe, celem uproszenia żywności, któréy w domu całkiem zabrakło. U iednego téż tylko pana Whartona, można było spodziewać sie pomocy, i chociaż liczne straże rozstawione były na drodze, dziecię nie lękało się wypełnić dane sobie zlecenie.
Niebawnie przybył Cezar, z koszem napełnionym wszystkiemi produktami, iakie tylko Miss Peyton do wzmocnienia sił starca za potrzebne uznała. Lecz umieraiący nie był iuż w stanie korzystania z tych darów opiekuńczéy ręki, i tylko chęć widzenia się z synem swoim przed śmiercią, zdawała się bydź iedynym węzłem, przywięzuiącym go ieszcze do życia.
Pomieszkanie Bircha, albo raczéy iego zagroda, na cztery dzieliła się izby, dwie mnieysze i dwie większe. Jedna z pierwszych, przybytkiem była wszechwładnéy Westalki, drugą zaymował Harwey, ieżeli czasem przyszedł oyca nawiedzić. Z dwóch zaś większych, iedna składała sypialnią oyca, ostatnia za kuchnią, salę iadalną i pokóy bawialny służyła. W niéy to Cezar siedząc wraz z Katy Haynes przy ogromnym kominie, rozmawiał o różnych obecnéy woyny wypadkach, kiedy kilkakrotne wystrzały, które iak się domyślali z oddziału Lawtona pochodzić miały, nagle ich przeraziły: zamilkli oboie, dreszcz zimny przeiął Cezara, który sobie wcześnie w kominie znaleźć myślał dostateczną warownią: Katy zaś zayrzawszy przez drzwi do alkowy starego pana swoiego, dostrzegła iż zasnął, co iak sądziła, po kilkonastodniowéy bezsenności, znacznie siły iego pokrzepić mogło.
Nakoniec wszystko ucichło, i spokoyność ośmielać Katy Haynes zaczęła.
Nie rozumiem co się znaczy, rzekła do towarzysza swego, iż Harwéy nie przybywa, wiedząc iż iego oyciec na śmiertelnéy leży pościeli. Gdyby starzec chciał zrobić testament, nie byłoby go komu napisać.
— Może téż iuż rozporządził swoią wolą.
— Nie byłoby nic dziwnego. Przed kilko dniami czytał biblię, na któréy wszystko iak mi mówił od młodości swéy notował.
— Bardzo dobrze robi, kiedy czyta bibliią: Miss Franciszka nauczyła z niéy kilka wyjątków moią Dinę.
— Ale że mi téż nigdy na myśl nie przyszło przeyrzeć, co téż tam takiego znayduie się w téy biblii, rzekła Katy, wstaiąc z ławki przy kominie stoiącéy, może téż tam są takie rzeczy, o których iabym wiedzieć powinna. I w tych słowach udała się do izby chorego, gdzie z szafy wyięła wielką im folio biblią, mosiężnemi klamrami zapiętą. Cezar spostrzegłszy to przeze drzwi, niemniéy ciekawy, coby ten Talizman w sobie zawierał, zapalił długą lecz niezmiernie subtelną świeczkę, przy któréy słabym promyku Katy Haynes przewracaiąc nadaremnie księgę, iuż ią zamknąć miała, gdy na ostatniéy karcie uyrzała pismo, ręką pana swoiego kreślone.
— Ah! zawołała ucieszona, zapewnie testament! komu téż swoie srebra leguie?
— Czytay, rzekł niecierpliwie Cezar.
— Ale kto téź dostanie orzechową szafę? Harweyowi pewnie na nic się nie przyda.
— Czemu nie! iak była oycu, tak i synowi użyteczną bydź może?
— Jak też rozporządził sześć wielkich srebrnych łyżek swoich?
— Nie wnioskuy, tylko czytay, powtórzył Cezar, ubolewaiąc w duchu iż pismo było dla niego tém, czém wstrzemięźliwość w mówieniu dla iego Sybilli.
Nakoniec czytać zaczęła; Harwey Birch urodził się 5 Grudnia 1743.
— Co mu zostawia? zapytał Negr. Żadnéy nie ma o tém wzmianki.
— Chester Birch urodził się 1 Września 1745.
— No i cóż?
— Abigat Birch urodzony dnia 12 Lipca 1717 roku.
— Co iemu łyżki przeznaczył?
— W dniu 1 Czerwca 1760 roku ciężki gniew Boski spadł na dom móy....... okropne westchnienie rozległo się po izbie umieraiąccgo, i dalsze czytanie przerwało. Katy upuściła z rąk księgę, zayrzała do chorego, i znalazłszy go z zamknietemi oczyma, oddychaiącego z trudnością, widząc iż ieszcze znaki życia dawał po sobie, sama przy kominie zasiadła.
— Czy iuź skończył? zapytał Cezar!
— Nie ieszcze, widać że tak się męczyć będzie, póki kogut nie zapicie.
— Biedny człowiek! w grobie znaydzie spokoyność, któréy nie znalazł na ziemi.
— Nie wiem tego, i ręczyć bym za to nie chciała.
— Czemu? wszakże John Birch nie skrzywdził nikogo, i owszem żył zawsze poczciwie, iakeśmy o nim słyszeli.
— Powiadaią, że umarli chodzą po święcie, kiedy wiedzą gdzie iakie pieniądze są zakopane.
— Jeżeli on wié o nich, czemu go nieprosić, aby ie kazał wykopać.
— Posłuchay mnie Cezarze, rzekła Katy, posuwaiąc tak swą ławkę, żeby zasłonić kamień pod którym skarby Bircha ukryte leżały, iesteś człowiek roztropny i sumienny, mogę ci zatem wszystko powiedzieć. Oprócz mnie nikt dotąd nie wie, że....
— W tym momencie drzwi się otworzyły, i Harwey Birch stanął przed niemi.
Żyie ieszcze? drżącym zapytał głosem.
— Bez wątpienia, odpowiedziała Katy, żyć będzie do pierwszego zapiania koguta.
— Natychmiast wszedł on do izby oyca swoiego. Prawa natury odzywaią się zawsze w sercu człowieka, lecz tutay ciągłe nieszczęścia i klęski, bardziéy ieszcze oyca z synem łączyły. Jeden dla drugiego wszystkiém był na świecie. Gdyby Katy kilka następnych przeczytała wierszy, dowiedziałaby się całéy smutnéy katastrofy, która od razu zniszczyła ich maiątek, i familią, i odtąd nie znali oni tylko nędzę, poniżenie, i samo losu prześladowanie.
— Harwey przymknął drzwi za sobą, zbliżył się do łóżka, i przerywanym rzekł głosem.
— Oycze drogi, poznaiesz mnie?
Umieraiący starzec otworzył oczy, poznał syna, i uśmiech radości zaiaśniał na iego twarzy, zmienionéy iuż śmierci zbliżeniem. Harwey podał mu przyniesione z sobą krople, które go na moment otrzeźwiły.
— Synu móy! rzekł z ciężkością, przytłumionym głosem: Bóg równie iest miłosierny iak sprawiedliwy! ukarał mnie za błędy moie, lecz w téy ostatniéy życia mego godzinie, mam nadzieię, iż w nieskończoném miłosierdziu swoiém, duszy méy odpuścić zechce. Idę połączyć się z cieniami oyców, nieszczęśliwéy naszéy familii. Zostaiesz sam ieden Harweyu, i iak widzę sam żyć ciągle myślisz. Trzcina raz burzami nagięta, trwać długo może, lecz wzrastać iuż nigdy nie będzie. Zasady cnoty, uczucia sprawiedliwości rozwinęły się w twéy duszy, wytrwayże stale w swém przedsięwzięciu i pomniy, iż piérwszą życia ludzkiego iest powinnością......
Hałas i nadzwyczayny rozruch wpobliższéy izbie, przerwał mowę starcowi, zniewalaiąc Harweya do bliższego przekonania się, coby do niego mogło bydź powodem. Jednym rzutem oka poznał tego, którego naybardziéy obawiał się w swém życiu. Człowiek to był dość ieszcze młody, lecz rozwięzłe życie zawczesnym szronem ubieliło iego włosy, i wszystkie iego rysy nacechowało piętnem występków, i zbrodni. Woczach malowała się złość i chciwość, a brudne obszarpane iego odzienie, dawało mu postać zmyślonego żebraka. Jedném słowem był to Skinner, dowódzca iednéy części nieregularnego woyska, albo raczéy tłuszczy łotrów, którzy podszywaiąc się pod imie republikanów, iedynie byli plagą oyczystéy ziemi. Jakeśmy iuż powiedzieli, znano ich pod nazwiskicm Oprawców. Trzech z nich otaczało wyprawę herszta swoiego. Równie iak on nikczemnie odziani, uzbroieni byli w fuzye, bagnety i szable. Cezar wpadł nayprzód w, ich ręce, i iuż ieden z łotrów w iego się suknie ustroił. Harweya na samym wstępie przywitano podobnie, nie daiąc mu czasu ani do proźby, ani do oporu. Poczém postawiono go w kącie izby, i Skinner zagroził bagnetem, ieżeliby nie odpowiadał szczerze na pytania, iakie mu zadać miał.
— Gdzie iest twóy kramik? zapytał go naypierwéy.
— Móy oyciec kona w pobliskiéy izbie, odpowiedział Birch ze drżeniem, pozwól mnie otrzymać od niego ostatnie błogosławieństwo, a wszystko miéć będziesz, wszystko co tylko posiadam.
— Odpowiadaj o co ci się pytam, albo tym bagnetem póydziesz w momencie towarzyszyć staremu...... gdzie iest twóy kramik?
— Nic ci nie powiem, póki oyca mego nie zobaczę, odpowiedział Birch śmiale, gardząc pogróżką swego napastnika.
Skinner iuż był się zamierzył, i kto wié czyby wściekłości swéy nie wywarł, gdyby go ieden z iego towarzyszów nie był przytrzymał za rękę.
— Co chcesz robić? zawołał na niego, pamiętay na nagrodę; daléy, odday nam tylko swą skrzynkę, i natychmiast zobaczysz się z oycem.
— Mam ią tam w kącie, odpowiedział Birch, który nim wszedł do oyca zostawił swóy kramik za drzwiami, aby na każdy wypadek ułatwić sobie ucieczkę.
— Cóś kaducznie lekka, rzekł Skinner podnosząc ią z ziemi, i rozciął ią wpół pałaszem, niechcąc zadawać sobie pracy w rozwiązaniu postronków, któremi dokoła okręconą była. Pieniędzy cóś nie widać! zawołał; do wszystkich czartów, ty musisz mieć złoto, bo pewien iestem że ci papierami nie płacą. Powiedz zaraz gdzie masz pieniądze?
— Tak to dotrzymuiesz słowa twoiego? rzekł Harwey.
— Odday pieniądze! krzyknął Skinner piorunuiącym głosem, przykładaiąc mu bagnet do piersi.
W tym momencie lekkie poruszenie w pobliższéy izbie usłyszéć się dało.
— Puść mnie tylko do oyca moiego, rzekł Harwey, a potém nasyć się ostatkiem fortuny moiéy.
— Wypełniy wprzód czego żądam po tobie, a przysięgam ci, że natychmiast widzieć się z nim będziesz.
— Kiedy tak chcesz, bierz i puszczay mnie, zawołał Harwey rzucaiąc mu worek z miedzią, któren zręcznie z sukni wyciągnął, podczas kiedy go obdzierać zaczęli.
— Tak, tak, rzekł Skinner podnosząc z ziemi rozrzucone groszaki: tak będziesz się widział z oycem, ale z tym co w niebie.
— Poczwaro! zawołał Birch niemasz więc sumienia, ludzkości, ni cnoty.
— Słyszycie, rzekł Skinner do towarzyszów swoich, tak mówi, iakby nigdy wcale nie miał postronka około szyi? Bądź spokoyny Birchu! ieżeli twóy oyciec poprzedzi cię kilką godzinami, ty ze świtem iutro się z nim połączysz.
Słabym, i grobowym głosem, wyrzeczone słowo: Harwey! rozeszło się po izbie umieraiącego. Idę, móy oycze! idę! zawołał Birch wyrywaiąc się ze szponów swoich tygrysów, czém roziuszony Skinner rzucił za nim bagnetem, lecz szczęściem że ten śmiertelny pocisk, tylko co go drasnął, i suknie przybił mu do ściany że ruszyć się nie mógł.
— Nie bóy się, nie uydziesz, nie, rzekł Skinner, znam cię dobrze, żebym na moment spuścił cię z oka. Oddaway pieniądze! powtarzam ci raz ieszcze.
— Jużeś mi ie zabrał, odpowiedział Birch.
— To tylko trochę, ty musisz miéć więcéy. Król Jerzy płaci dobrze, a ty mu się téż nie źle wysługuiesz, żeby nie miał bydż wspaniałym dla ciebie. Gdzie iest twóy skarbiec? mów zaraz, ieżcli chcesz abyś oyca swoiego uyrzał.
— Podnieś kamień, na którym ta kobieta siedzi, zawołał Birch w naywyższéy rozpaczy.
— Rozum stracił! powtórzyła kilkakrotnie Katy, poprawiaiąc się na mieyscu.
Zrzucono ią iednak ze stołka, i kamień wyważać zaczęli, niezważaiąc na Katy, która nieustannie krzyczała: darmo nie szukaycie, zawróciliście mu głowę, nic tam nie znaydziecie.
— Milcz! zawołał Harwey, podnieście ten kamień leżący na lewo przy kominie, zabierzcie sobie wszystko com przez lat kilkanaście krwawo zapracował, niech będę żebrakiem, tułaczem po świecie, byleście mi pozwolili spokoynie zamknąć powieki oycu moiemu.
— Prawdziwym będziesz żebrakiem! rzekła z uniesieniem Katy: teraz każdy tobą pogardzi, nikt nad twoią nie zlituie się nędzą, i owszem wszyscy natrząsać się z ciebie będą.
— Jeszcze mu na postronek wystarczy, rzekł Skinner z piekielnym uśmiechem: właśnie téż w tym momencie kamień odwalono, i dziki ów rabuś krzyknął aż z radości uyrzawszy świecące się gwinee Angielskie, które nie tracąc czasu, chować po kieszeniach zaczął, mimo to iż Katy na miłość Boga i na wszelkie zaklinała go obowiązki, aby przynaymniéy dziesięć własnych iéy gwineów zostawił.
Ucieszeni oprawcy tą zdobyczą przechodzącą nawet ich oczekiwanie, gdy iuż odeyść mieli, nienasyceni ieszcze tygrysią swą żądzą, ułożyli pomiędzy sobą, uprowadzić Kramarza iżby go wydać w ręce Amerykańskiego woyska, i przeznaczoną otrzymać nagrodę. Birch opierał się z początku barbarzyńskiéy napaści: umierający oyciec, zniszczony maiątek; śmierć własna, któréy mógł się nieochybnie spodziewać, wszystko to mu w oczach stanęło, i do upadłego bronić się postanowił; lecz iedną razą przerażaiące widmo od stóp do głowy bielą okryte, wybladłe, posiniałe, i bardziéy do trupa z grobu wydobytego podobne, na środku izby niewiadomo, iakim okazało się sposobem i ręce swe z ciała prawie obleciałe, wzniosło ku niebu.
— To duch starego Bircha! krzyknął Cezar.
— To iuż dusza iego uchodzić musi, zawołała Katy.
Skoro to niespodziewane zjawisko uyrzał Skinner, zabobonnym postrachem strwożony, uciekł co prędzéy wraz z towarzyszami swemi, którzy mimo boiaźni nie zapomnieli iednak wziąść z sobą kramiku, i pieniędzy Harweya.
Umieraiący usłyszał był co się działo w izbie, która go tylko drzwiami przedzielała: Głos natury przemógł saméy nawet śmierci zbliżenie, uczuł niebezpieczeństwo syna, miłość oycowska sił mu dodała, i wstawszy z łóżka przywlókł się na mieysce rozboiu, aby konaiącym głosem, zbóycom pomstą nieba zagrozić.
Wysilenie to iednak, śmiertelnym dla nieszczęśliwego stało się ciosem. Zaledwie wyszli oprawcy, upadł bez siły na ręce syna swoiego.
Harwey zaniosł go na łóżko; starzec odzyskał ieszcze przytomność, i na wpół martwe podniósł oczy na syna, chciał cóś przemówić, słowa mu w piersiach zagrzązły, dał tylko znak ręką, iakby mu swe błogosławieństwo udzielał, i ostatnie wydał tchnienie.
Odtąd poniżenie, nędza i prześladowanie napełniły większą część życia Harweya Bircha. Lecz ani cierpienia, ani potwarze nie wygładziły z iego serca pamięci tego mieysca, wktórém oyciec iego pełne goryczy, zakończył życie. W przeszłości upatrował on pasmo smutków i boleści, cierpliwość w obecnym stanie, w przyszłym nadzieię lepszego losu sobie zakładał. Nieraz myślami i sercem wznosił się do tego dobroczynnego ducha, co na łonie opatrzności patrzał na iego sprawy, a to przekonanie, iż wiernie obowiązki syna wypełnił, wzbudzało w nim niejaką pewność, iż gwiazda pomyślności zeydzie ieszcze z czasem dla niego.
Równie z bandytami, Cezar wraz z Katy tak nagle uciekli, iż nie mieli nawet czasu pomyśléć, w któraby udać się mieli stronę, po kilku iednak minutach zmordowana Katy, biedz iuż daléy nie mogła, i zatrzymać się musiała.
— Ah! Cezarze rzekła do zmęczonego swego towarzysza; widziéć trupa iuż chodzącego nim go ieszcze do grobu włożono! pieniądze to zapewne tak go niespokoynym czynić muszą. Powiadaią iż kapitan Niod od czasu swéy śmierci ciągle pilnował tego mieysca, gdzie złoto zakopał.
— Nie sądziłem nigdy, żeby John Birch, miał tak wielkie oczy, rzekł Cezar, trzęsąc się ieszcze cały z boiaźni.
— Nie rozumiem zresztą, dodała Katy, na co umarłemu zdadzą się pieniądze, lepiéy żeby ie żyiącym zostawił. Lecz móy Boże, co teraz będzie z Harweyem, iuż on zginął na zawsze.
— Może mu téż pieniędzy nie wzięli, i któż wie czyli szczęśliwie z niebezpieczeństwa nie wyszedł.
Kilka te słów Cezara, nowym pomysłem, ożywiły wyobraźnią Katy. Czemuż nie miałoby bydź podobném aby zbóycy w pierwszym przestrachu zapomniéć swych łupów nie mieli? uwaga ta zmnieyszyła iéy obawę, i po długich z Cezarem naradach, postanowili nakoniec oboie powrócić do mieszkania Bircha, dokąd z wielką ostróżnością wolnym zbliżali się krokiem. Przekonani zresztą, iż naokoło zupełna panowała spokoyność, ośmielili się wejść wewnątrz domu: lecz po starannych poszukiwaniach, ani kramiku, ani pieniędzy, nie znaleźli. Harwey klęcząc cały czas przy łóżku oyca swoiego, wstał do nich gdy iuż wychodzić mieli, i opowiedział im wszystkie szczegóły śmierci oyca, który ostatnie nawet swe tchnienie, cnocie i ohowiązkom swym poświecił. Katy przestała iuż od tego czasu mówić więcéy o upiorach, lecz Cezar do końca dni swoich utrzymywał ciągle, iż widział ducha Johna Bircha, który na niego wielkiemi patrzał oczyma.
W smutném położeniu w iakiém Harwey zostawał, nie zaniedbał iednak przyzwoitym pogrzebem wypłacić oycu ostatnią daninę. Uprosił Cezara aby mu we wsi ościennéy obstalował trumnę, sam zaś obwinąwszy ciało w białe prześcieradło, świecę zapalił, i przy nim całą noc na modlitwie przepędził.
Oprawcy strwożeni trupa widokiem, nie oparli się aż w lesie odległym o kilka stai od mieszkania Bircha. Tam stanęli dopiero, a wódz ich piorunuiącym krzyknął na nich głosem:
— Do wszystkich czartów! czego uciekacie nikczemne tchórze!
— Samego ciebie zapytaćby się o to potrzeba, odpowiedział wesoło ieden z iego bandy.
— Po takiém waszém rozproszeniu myślałby kto, że cały korpus Delanceya goni za wami, nie umiecie nic więcéy, iak widzę, tylko rabować i uciekać.
— Idziemy zawsze za przykładem naszego wodza.
— Kiedy tak, idźcież ze mną schwytać tego łotra kramarza, za którego co przyrzekli, zapłacić nam muszą.
— Tak, zapewne, iżby nas ten stary, czarny potępieniec oddał w ręce wściekłego Wirgińczyka! czyż myślisz że iuż mu o wszystkiém znać nic dał, a szczerze wyznaię, że skóra drży na mnie kiedy o nim wspomnę.
— Przeklęty tchórzu! zapomniałeś ze Dunwoodi iest teraz w Cztero-kątach, o dobre ztąd dwie mile.
— Nie o Dunwoodim też mówię, ale o kapitanie Lawton, który siedzi teraz w domu starego Warthona. Kiedym wyprowadzał ze stayni konia tego pułkownika, niewiem iak on tam się zowie, tom widział, że oddział Lawtona stał ieszcze na dziedzińcu.
— I cóż z tego, niech sprobuie na nas uderzyć, to wtenczas dopiéro zobaczy, iak mu potrzepiem iego dragonów.
— Lecz spotkawszy się z niemi, nie będziem iuż mogli plądrować po kraiu, i nowe gdzie zachwycić zdobycze.
Te ostatnie słowa, uspokoiły chciwego Skinnera:
— Prawdę mówisz, rzekł do godnego towarzysza swoiego: stracimy więcéy, niżbyśmy zyskali na kramarzu, któren i tak zatrzyma się pewnie na pogrzeb swoiego oyca, będziemy na niego czatować, a przyszłéy nocy złapiemy go w swe ręce.
Radę wodza przyięli iednomyślnie rabusie, i w dalszy się głąb lasu udali.
Dniu na zawsze nieszczęsny! przeklęty, straszliwy!
Dla czego żeś uderzył móy wzrok przenikliwy?
Dniu na zawsze nieszęzęsny! nie-nigdy w naturze
Nie błysnął dzień tak straszne rokuiący burze.
Familia Warthona przepędziła noc spokoynie niewiedząc bynaymniéy co zaszło w domu Bircha, i oczywiście nic nie było w tém dziwnego, gdyż wyprawy oprawców z taką zawsze działy się szybkością i tak skrycie, iż sąsiedzi tego, który padł ich ofiarą, zwykle iuż po dopełnionym rabunku, dowiadywali się o iego nieszczęściu. Damy pobytem w domu swych gości nieco niespokoyne, wstały raniéy niż zwyczaynie. Kapitan Lawton obudził się równie ze świtem, mimo dokuczaiących mu ieszcze boleści: przestrzegaiąc z pedantyczną akuratnością, aby nigdy dłuźéy nad sześć godzin nie sypiał. Jedno téż to tylko co mu doktór nie ganił. Uczeń ów Eskulapa, całą noc przepędził przy słabym kapitanie Syngleton. Często także nawiedzał pułkownika Welmer, lecz widząc iż go gorączka w sen wprowadziła, przerywać mu nie chciał tak dobroczynnego w słabości lekarstwa. Raz tylko ośmielił się zayrzéć do pokoiu Lawtona: zwolna uchylił firankę, i iuż go chciał za puls pomacać, gdy kapitan nie otwieraiąc oczu, ręką go odepchnął od siebie, i drzemiąc kilkakrotnie powtórzył, aby lepiéy nie odstępował chorego, który go mógł potrzebować co moment. Doktor znaiąc lunatyczne skłonności kapitana, i iego żelazne iak mówią zdrowie, nie uznał potrzeby, powtórzenia więcéy troskliwości swoiéy.
Nazaiutrz zrana Lawton, Sytgrcaw, i cała familia Warthona zebrała się w iadalnéy sali na śniadanie, Miss Peyton stoiąc w oknie przypatrywała się wschodzącemu słońcu, które przez mgły gęste iak zwykle w iesieni, przedzierać się zaczęło i ledwie rzuciwszy okiem na chatę Bircha, wyrzekła do stoiącéy przy sobie Franciszki, iżby rada wiedzieć iakby się miewał staruszek, gdy spostrzegła Haynes zmierzaiącą prosto na dziedziniec: rozkazawszy iéy weyść przeto do pokoiu, poznała natychmiast z rysów iéy twarzy, iż cóś nadzwyczaynego zayść musiało.
— Cóż tedy Kąty, rzekła do niéy, Harweya ieszcze w domu niema?
— Nie Pani; odpowiedziała osierocona Abizay: iest on ieszcze, ale iakby iuż więcéy nie był na świecie. Wszystko co tylko może bydź naygorszego, iego spotkało. Wierzay mi Pani, na zawsze zgubiony, niema nawet lichego odzienia, którémby mógł pokryć swe ciało.
— Jak to, Katy, i któż miał serce rabować tego nieszczęśliwego, w tak okropnym dla niego razie?
— Serce? tacy ludzie ani serca, ani duszy nie maią. Tak iest, Miss Peyton, w żelaznym garnku miał on pięćdziesiąt cztery bitych gwineów z naypięknieyszego złota. Kto wie co mogło bydź pod spodem? Trzeba było ie liczyć, a iam się ich nigdy nie dotknęła, bo powiadaią że cudze pieniądze, łatwo przylgnąć do palców mogą. Miarkuiąc iednak po wielkości garnka, musiał on pewnie miéć ze dwieście gwineów. Dwieście gwineów! Miss Peyton; nielicząc w to tych, com sama w iego trzosie widziała. A teraz czémże iest Harwey? żebrać chyba będzie po świecie, a Pani wiesz sama, iż żebrakiem gardzą powszechnie, i od nędzy stronią.
— Można żałować nieszczęśliwego, i wsparcia mu odmówić, lecz gardzić nim, nie tylko że się nie godzi, ale iuż iest zbrodnią, rzekła Miss Peyton, która nie mogła ieszcze sobie wyobrazić wszystkich klęsk swoiego sąsiada: iakże się starzec miewa? gwałt taki musiał go mocno przerazić, i gorzéy mu ieszcze zaszkodzić może?
Głęboki smutek pokrył twarz Katy, i ze łzami w oczach odpowiedziała.
— Szczęśliwy, iuż więcéy znać trosków tego świata nie będzie. Na dźwięk gwineów które łotry porwali, wstał on z łóżka, i to iego wysilenie iuż ostatniém było. Skonał dziesięcią wprzód minutami, nim kogut zapiał, gdyż przypominam sobie że......
W tém doktór zbliżywszy się ku niéy, przerwał iéy opowiadanie, i zapytał się iaki byłby rodzay słabości nieboszczyka?
Katy spoyrzała na nieznaiomego, który interessować się stratą iéy pana zdawał. Miała ona na sobie suknię niedzielną, chustkę na ramiona zarzuconą, którą poprawiaiąc odpowiedziała.
— Nieszczęście, klęski czasu, utrata fortuny wprowadziła go do grobu: dzień za dniem coraz bardziéy słabiéć zaczął, mimo wszelkich mych starań, które około niego miałam, a teraz kiedy Harwey stał się tułaczem, któż mi za kilkoletnie usługi zapłaci?
— Bóg nagrodzi ci dobre uczynki, rzekła Miss Peyton.
— W nim téż to iednym cała nadzieia moia, odpowiedziała Katy: przed trzema laty com tylko miała grosza, oddałam wszystko w ręce Harweyowi, a teraz kto mi moią pracę powróci? kilka razy radzili mi bracia moi, żebym odebrała od niego pieniądze, lecz zdawało mi się, iż każdego czasu można będzie skończyć z osobami, z któremi się pod iednym dachem żyło.
— Jestżeś iaką krewną Harweya Bircha? zapytała Miss Peyton?
— Lecz...... nie, odpowiedziała Katy po chwili namysłu, z tem wszystkiém zdaie się, iż powinnam miéć naybliższe prawo do odziedziczenia domu z ogrodem, ieżeli to bowiem pozostanie własnością Harweya, zapewne nam ią zabiorą. I obracaiąc się do Lawtona, który ią wciąż przenikaiącém mierzył weyrzeniem.
— Radabym wiedzieć, dodała, iakie w tém iest zdanie tego zacnego Pana, zaymuiącego się iak widzę słusznością méy sprawy.
— Pani, rzekł Kapitan, pozdrawiaiąc ią z szyderskim uśmiechem, nic bardziéy nad nią i nad historyą iéy życia zaymuiącego bydź nie może, lecz wiadomości moie nie sięgaią tak wysoko, abym mógł odpowiedzieć na iéy zadanie. Gdyby mnie kto zapytał iak rozwinąć szwadron w polu, lub iak natrzeć na nieprzyiaciela? spodziewam się żebym go objaśnić potrafił, ale w takich rzeczach, to niech Pani poradzi się Doktora Archibalda Sytgreaw, którego nauki i wymowa iest bez granic. I wskazał iéy na doktora, który poświstuiąc sobie po cichu, przelewał w kilka flaszek miksturę porozstawianą, na stole.
— Jakże się Panu zdaie, rzekła Katy zwracaiąc się ku niemu, kobiéta czyż może utracać prawo do maiątku męża, chociażby z nim formalnych związków nie zawierała.
Sytgreaw obraził się z razu żartem Lawtona: lecz, że w rzeczy saméy miał pretensyą do posiadania wszystkich wiadomości, przybrawszy na siebie poważną minę odpowiedział:
— Nie chciałbym stanowczo decydować w podobnéy sprawie, lecz zdaie mi się, iż gdy śmierć uprzedza małżeńskie związki, nie można odwoływać się do osiągnienia maiątku, do którego prawnego nie ma tytułu.
Katy podchwyciwszy te iedynie słowa, śmierć i małżeństwo, wzięła ie za stosuiące się do siebie.
— Harwey czekał téż tylko na śmierć swoiego oyca, aby się zgłosił o rękę moią, rzekła spuszczaiąc oczy, iakby dla zachowania w tém iedynie formy dziewiczéy skromności: lecz teraz kiedy złamanego szeląga niema w kieszeni, ogołocony ze swego kramiku, i wszelkich sposobów przemysłu, iakże o małżeństwie myśleć ieszcze może? Nikt iéy słowa nie odpowiedział, i tylko wszyscy uśmiechnęli się w duchu z iéy chełpliwéy zalotności, która tak bawiła Lawtona, iż chcąc przedłużyć dalszą rozmowę, nową podał do niéy materyię.
— Sądzę, rzekł, iż oyciec Harweya nie na co innego, tylko na chorobę wieku zakończyć musiał.
— Nie wiek, ale domowe zgryzoty wtrąciły go do grobu, dodała z żywością Katy. Nic bardziéy szkodliwszém bydź nie może, iak niespokoyność, chociaż i to prawda, że iak czas przyidzie nie ma na świecie doktora, coby nas uratował od śmierci.
— Zwolna, zawołał Sytgreaw mylisz się zupełnie w tym względzie. Oczywiście z porządku natury wypływa, iż wszyscy umierać musiemy, lecz na to Opatrzność dała człowiekowi rozum, aby zapobiegł niebezpieczeństwu dopóki tylko może.....
— Umrzéć, podług formy, przerwał Kapitan, i męczyć się na to aby secundum artem życie zakończyć.
Sytgreaw nie uważał bydź godną odpowiedzi ową przymówkę Kapitana i dodał obracaiąc się do Katy:
— Kto wie, rzekł, gdyby wcześnie przywołano iakiego biegłego lekarza, możeby go ieszcze można było uratować. Któż miał o nim staranie w czasie słabości?
— Ja, odpowiedziała Katy z miną przywięzuiącą do tego nieiakie znaczenie, i śmiało powiedziéć mogę, że druga córka takby oswego oyca nie dbała, iakem ia wysługiwała się staremu Birchowi; teraz cóż mi z tego wszystkiego przyidzie?
Oboie nie rozumieli się wprawdzie z sobą, lecz każde z nich zwracaiąc się do swéy materyi, bardziéy ią interessuiącą czynili.
— Jakżeś go traktowała? zapytał doktor.
— Cóż to ma znaczyć iakiem go traktowała? rzekła Katy z pewną obrazą, bądź Pan pewien, żem obchodziła się z nim, z naywiększą łagodnością i przywiązaniem.
— Tak się spodziewam, rzekł Lawton, iż doktor bynaymniéy o tém nie wątpi, i iedynie pytał się tylko, czemeś go leczyła.
— Ah! to co innego, rozmówiliśmy się iak niemy ze ślepym, zawołała Katy, śmiejąc się ze swéy pomyłki, naywięcéy robiłam mu z ziół napoie, i wzmacniaiące tyzanny.
— To dobrze, rzekł Sytgreaw, proste dekokta czasem są lepsze, niżeli inne lekarstwa, któremi nieumieiętni lekarze zabiiaią; ale czemużeś w takim razie nie przywołała iakiego urzędnika zdrowia?
— Urzędnika! powtórzyła Katy; niech mnie Bóg broni, alboż urzędnicy iak ich tam zowią, mało zniszczyli syna, aby ich ieszcze wzywać do oyca?
— Doktor Sytgreaw nie mówi o urzędniku cywilnym, lub woyskowym, rzekł Lawton z powagą, lecz przez ten wyraz rozumie doktora.
— Ah! doktora! gdybym wiedziała była o którym, zapewne, żebym go prosiła, bo ieżeli mam prawdę powiedzieć, bardzo wiele mam zaufania w doktorstwie, chociaż Harwey zawsze mi mówił, iż nic nad lekarstwa szkodliwszego bydź nie może.
— Zawsze to dowodzi, rzekł doktor, iż natura obdarzyła cię zdrowym sposobem myślenia, i szczęściem, żeś znalazła takich ludzi, którzy wzbudzić w tobie zdołali poszanowanie dla téy naypięknieyszéy nauki, która można powiedzieć iest matką wszystkich innych wiadomości.
Nie zrozumiawszy dobrze Doktora i tylko z piérwszych słów iego sądząc iż iéy cóś grzecznego powiedział, Katy chcąc okazać niby, że i iéy na uprzeymości nie zbywa: -zawsze mi mówiono rzekła, iż brakuie mi tylko sposobności ażebym doktorem została. Wprzódy ieszcze, nimem zamieszkała u oyca Harweya, nazywano mnie zawsze Panią doktorową.
Zapewne, rzekł doktor, iż nad błędy nieoświeconych lekarzy, którzy za bardzo rozumnych chcą uchodzić, doświadczenie czyli iak my nazywamy, praktyka bardzo użyteczną bydź może do zapobieżenia złym skutkom, w systemacie ciała ludzkiego; lecz to nieszczęście, że w takich rzeczach przesądy i niewiadomość, są iak ćmy pokutne, co i sami nie znoszą, i drugim do światła przystąpić nie daią.
— Dobrze Pan mówisz, że doświadczenie naywięcéy stanowi, z tém wszystkićm co to pomoże; iedni czuią dobrodziéystwo lekarskiéy nauki, drudzy się z niéy śmieią, i ia sama nieraz słyszałam Harweya utrzymującego, że w każdém lekarstwie trucizna bydź musi.
— Godne politowania i wzgardy są niewiadomych uprzedzenia, rzekł doktór.
Ah! iego postępowanie mocno mnie zgorszyło, iednego dnia wyrzucił mi igłę, którą.......
— Jakto przerwał chirurg, cóżeś chciała robić z tą igłą?
— Naprawić spodnie Kramarza, rzekł Lawton, gniewaiąc się sam na siebie po niewczasie za tak grube uchybienie, należnéy płci pieknéy grzeczności.
Katy uczuła się bydź mocno obrażoną za takie zpoufalenie iey, z tą, częścią ubioru iéy Pana[9]
— Prawdziwie rzekła, nie zasłużyłam na to, aby mnie posądzać podobnie: nic szło tu o nic innego iak tylko o uratowanie życia dziécięcia.
— Wytłómacz się, zawołał dotkór z niecierpliwością i przekonay tém Kapitana, że iego żarty, często trącą kordegardą.
Katy po chwili ochłonąwszy z piérwszego uniesienia, opowiedziała obszernie całe zdarzenie, którego treść zamykała w sobie, iż dziecię w domu Bircha bawiące, przypadkiem igłę sobie w nogę wbiło, iż mu ią z rany wyciągnęła, natrzepała tłustością, i kilkakrotne odmówiwszy pacierze, zawiązała igłę w kawałek czerwonéy wełny, i tak pod kominem zachowała do dziewięciu dni, po których dziecię bez żadnéy innéy pomocy zupełnie uleczone bydź miało. Lecz Harwey nie dowierzając skuteczności tak cudownego sposobu, igłę, wełnę i wstążkę w ogień wrzucił. A tak dodała, kończąc swą historyę, dziecię w piętnaście miesięcy umarło.
Sytgreaw, który w obronie swéy wyznawczyni stanął, nie śmiał nawet podnieść oczu na Kapitana, i tylko przypadkiem spoyrzał na niego. Lawton okazywał w swych rysach nieiakie politowanie nad losem dziecięcia, lecz gdy iego oczy spotkały się z weyrzeniem doktora, takim go bazyliszkowym przeniknął spoyrzeniein, iż pod pozorem nawiedzenia Kapitana Syngleton, tego momentu wyszedł z sali.
Miss Peyton dowiedziała się wtenczas, ze wszystkiemi szczegółami o całém nieszczęściu, iakie biednego Bircha dotknęło, lecz z boku, nie od Katy, która nad niczém więcéy nie rozwodziła się tyle, iak nad stratą pieniędzy, i nierozsądkiem Harweya, że ie wydał.
— Co do mnie, wolałabym życie utracić, niżeli słowo iedno powiedziéć? zabiliby go może? to lepiéy ginąć od razu, niż na całe życie nikczemnym zostać żebrakiem? z kim on się teraz ożeni, albo kto dom iego prowadzić zechce. Ja szanuię moię sławę, i zaraz po pogrzebie oświadczyć mu to muszę, iż służyć u niego nie myślę, a choćby się chciał ze mną żenić, to i z czegóż mnie utrzyma, on sam nie ma na życie.
Z niektórych odpowiedzi Katy, poznała Miss Peyton, iż Harwey nie miał nigdy zamiaru weyść z nią w związki małżeńskie, i ona sama iedynie uroić sobie podobne nadzieie musiała: że zaś nigdzie przytułku nie miała, dobra ta Pani, lituiąc się nad iéy stanem, przyięła ią do obowiązków swoich, które Katy z wdzięcznością przyjęła.
W pośrzód wzaiemnéy Katy Haynes z Miss Peyton rozmowy, Lawton wyszedł dla nawiedzenia kapitana Syngleton: ieżeli bowiem Maior przywiązał się do tego młodego Officera iak do brata, z niemnieyszém on uczuciem od swoich kolegów był kochanym. Słodki, uprzeymy w pożyciu, waleczny w boiu, naymniéy zarozumiały o sobie, umiał podobać się wszystkim, i podbiiać serca ludzi, iak sławę orężem. Ranny po kilka razy, powolnością swoią, z iaką przepisy Sytgreawa przyimował, uiął go równie sobie. Doktór mawiał też o nim, iż z prawdziwém ukontentowaniem, widzi go przychodzącego zawsze do zdrowia, kiedy kapitana Lawton nigdyby w swéy kuracyi miéć nie chciał, boby niecierpliwością swoią, więcéy niż słabością, zawsze sobie zaszkodził. Kapitan odpowiedział mu z uśmiechem, iżby równie doświadczać téy próby nie życzył sobie, i z tego względu nigdy dokktora przyiaźni pozyskać nic żądał.
Znalazłszy lepiéy nad wszelkie spodziewanie towarzysza swego Lawton, udał się do pokoiu doktora, gdzie tenże schował się na umyślnie, unikaiąc ostrych przymówek kapitana. Skoro go uyrzał wchodzącego do siebie, zmarszczył czoło, ’ i oboietnie spóyrzał na niego sądząc, iż iego kosztem bawić się przychodzi.
Lecz kapitan za nadto był dyskretnym, żeby swe żarty, aż do nieprzyiemności posuwać miał.
— Proszę pomóż mi Sytgreawie, rzekł do niego: użycz światła nauki swoiéy dawnemu przyiacielowi twoiemu.
Doktór zrazu wziął te prośbę za nową szykanę, lecz gdy widział że Lawton drzwi przymykając kilkakrotnie z bolu syknął, i że cierpiącym bydź musi, o powziętéy ku niemu urazie zapomniał.
— Kapitan Lawton w czémże potrzebuie moiéy pomocy? zapytał go przyjacielskim tonem.
— Do ciebie doktorze decydować o tem należy, gdyż cierpię takie same ieszcze boleści, iak wczoray wieczorem. Patrzay iak cały móy bok w kolorach tęczy się zdaie.
— To prawda, odpowiedział doktór dotykając się zwolna ręką cierpiącéy części ciała, lecz szczęściem iest to tylko stłuczenie, żadna kość nie iest wybita, ani żaden muszkuł nienaruszony.
— Bardzo dobrze doktorze, rad iestem że mnie tak zapewniasz. Wiesz że bólu nie lękam się, i umiem go znosić cierpliwie; pokazuiąc mu na bliznę pomiędzy dwoma żebrami zadaną, przypominasz sobie tę ranę? dodał.
— Pamiętam ią doskonale, i ieżeli ci mam prawdę powiedzieć, bardzo źle wtenczas było koło ciebie, bo kula taki wzięła obrót, że z trudnością można ią było wyciągnąć, i szczerze ci kapitanie powiem, żeś z nieporównaném męztwem zniósł tak wielką operacyą. Co do teraźnieyszcgo stłuczenia, trochę oliwy, często na noc przykładanéy, ułagodzi ci ból zupełnie.
— Bardzobym sobie tego życzył, odpowiedział Lawton folguiąc swe bandaże, któremi do wpół był przewiązany.
Sytgreaw nie tracąc czasu, wziął się zaraz do opatrzenia rany, do któréy bańki na wyciągnienie krwi spiekłéy, iuż miał pod ręką.
— Gdybyś był wczoray pozwolił na tak rzecz małą, nierównie miałbyś się iuż lepiéy.
— Bardzo bydź może.
— Pozwól sobie powiedzieć, że niepotrzebnie tyle na noc iadłeś, a nadewszystko żeś wina pił za dużo, przez co zwiększyłeś sobie gorączkę, i teraz krwi puścić nie można, chociażby ta wielce była dla ciebie potrzebna.
— Nie! nie, nie - zawołał Lawton odpychaiąc go od siebie, krew moia tylko na polu sławy przelaną bydź może.
— Co za dziwne uprzedzenie! rzekł doktór szukaiąc pomiędzy rozstawionemi na stole flaszkami stosownego lekarstwa. Nie mówię ia wcale o puszczeniu krwi, bo iuż za późno. Kilka łyżek tego dekoktu zaraz ci pomogą, tylko sprobuy......
Lawton nic nie odpowiedział, i ścisnął zęby, iakby tém chciał pokazać, iż w usta żadnego lekarstwa nie weźmie. Doktor téż go nie nalegał, postawił flaszkę na stole, odmienił świeże szarpie, i ranę starannie opatrzył.
— Przyznam ci się, iż poiąć nie mogę, rzekł po chwili do niego, iak ty, coś tak wprawny w podobnych wypadkach, mogłeś z rąk wypuścić tego łotra kramarza. Na niego iednego cobym z ukontentowaniem patrzał, iakby dzwonił w powietrzu nogami.
— Sądziłem że twoią iest rzeczą, leczyć, nie zabiiać ludzi, rzekł Lawton ozięble.
— Prawda: lecz ten przeklęty szpieg tyle nam złego narobił, iż więcéy życzyć sobie należy, niżeli się nawet godzi.
— Daruy mi, lecz ten kto dla ludzkości żyie, i dla niéy iest poświęcony, śmierci drugiego pragnąć nie powinien.
Doktór upuścił szpilkę z ręku, którą miał spiąć bandaż, i z zadziwieniem spoyrzał na Lawtona iak gdyby niedowierzał temu, co mówił.
— Sprawiedliwą iest twoia nauka, i całkiem zgadzam się na tę ogólną zasadę?... obwiązanie nie dolega cię kochany Lawtonie?
— Bynaymniéy.
— Ale przyznasz iż nie ma reguły bez wyiątku; nie bardzoś ściśniony?
— Nie, iuż ci powiedziałem.
— Nadto nayświętsze natury prawo, zakazuie odbierać życie człowiekowi, które samemu tylko Bogu iest zostawione.... postąp kilka kroków, iak, czuiesz się w sobie dobrze na siłach?
— Jak nie można lcpiéy.
— Nie uwierzysz iak iestem szczęśliwy, żeś usłuchał nareszcie głosu ludzkości, i mam nadzieię iż odtąd przykażesz żołnierzom swoim, aby zwiększą uwagą robili pałaszem.
— Z większą uwagą! nie ma żołnierzy na całéy kuli ziemskiéy, którzyby zdatnieysi byli do pałasza iak moi, który z nich tnie, iuż pewnie nie ma schylić się po co, rzekł Lawton z nayzimnieyszą krwią, otwierając drzwi do wyiścia.
Doktór westchnął, i pułkownika Welmer odwiedzić postanowił.
Liczba i różność gości znayduiących się W Szarańczach, zwiększyła w dwóynasób zatrudnienia domowe Miss Peyton. Pomiędzy niemi, naybardziéy ią zatrważał młody kapitan dragonów, za którego życie chociaż doktór Sytgreaw zaręczał, naywiecéy iednak z pośrzód rannych niebezpiecznym się zdawał. Jużeśmy powiedzieli, iż kapitan Lawton przespawszy zwykle sześć swoich godzin wstawał bardzo rano. Henryk dość miał noc spokoyną, i tylko raz się przebudził gdy mu się przyśniło, iż chirurg przyszedł wiązać mu rękę. Kilka godzin spoczynku bardzo mu dobrze zrobiło, i doktór stroskaną familię pocieszył zapewnieniem iż w piętnaście dni, zapomni iż był kiedy ranionym.
Jedenasta iuż wybiła godzina, a pułkownik. Welmer nie pokazał się wcale. Przyniesiono mu śniadanie do łóżka, w którém udaiąc słabego, cały dzień przeleżeć postanowił, chociaż go uczeń Eskulapa namawiał aby się przeszedł cokolwiek i rozerwał w kompanii. Sytgreaw zostawiając go zresztą samotnym cierpieniom, sam z nierównie większą przyiemnością przedsięwziął odwiedzić kapitana Syngletona.
Wchodząc do iego pokoiu spostrzegł, iż lekki rumieniec na twarz iego wystąpił, czém ucieszony przyskoczył do niego, i porwawszy go za rękę chciał lepiéy po pulsie, przekonać się o iego zdrowiu.
— Oczy dość żywe, rzekł doktór, widzę że zaczynasz się pocić, to dobrze; ale puls za nadto prędki, znak gorączki.
— Nie, móy kochany doktorze, rzekł Syngleton, nie mam wcale gorączki zaręczam cię, i owszem czuię że....
— Cicho! zawołał Sytgreaw, chory nie powinien mówić, tylko odpowiadać na zapytania doktora. Pokaż twóy iezyk! czysty zupełnie, puls nawet teraz uspokaiać się zaczyna. Ah! to krwi puszczenie wiele ci pómogło! W każdém stłuczeniu lub ranie, krew iest iedyném, i naylepszém iakie tylko bydź może lekarstwem; z tém wszystkiém ten szalony Lawton, po takim wypadku iaki miał spadłszy z konia, żadnym sposobem na to pozwolić nie chciał.
— Ale wiesz kochany móy Jerzy, iż stan twego zdrowia iest osobliwszy, dodał poprawiaiąc sobie w tył swoię perukę, twóy puls iest umiarkowany i spokoyny, pocisz się cały, a obok tego oczy twe są za nadto żywe, twarz zaczerwieniona. Muszę dobrze zastanowić się nad temi symptomatami.
— Wdzieczen ci bardzo iestem za twoię troskliwość, kochany doktorze, rzekł Syngleton padaiąc na poduszki; od czasu iakeś mi wyiął kule, bądź pewien iż nic więcéy nie czuię, tylko nadzwyczayne osłabienie.
— Kapitanie Syngleton! zawołał Sytgreaw z uniesieniem, iest to twe uprzedzenie, które doktorowi iedynie wiadomo bydź powinno. Do nas bowiem należy sądzić o stanie chorego. Bez tego na cóżby się zdało światło naszéy nauki? wstydź się Jerzy! sam niedowiarek Lawton więcéyby we mnie pokładał ufności.
— Móy drogi doktorze! rzekł Syngleton niewinnym na nowo płoniąc się rumieńcem, powiedz mi co za duch niebieski zstąpił do mego pokoiu, kilką minutami przed tobą właśnie, gdym usypiać zaczynał?
— Do twego pokoiu? zawołał doktór. I któż iest taki co ośmiela się nastawać na mnie? Duch, czy nie, nauczę go, żeby drugi raz przyiaciół z sobą nie różnił.
— Mylisz się Doktorze! ktokolwiek chciałby bydź zawistnym dla ciebie, nie miałby zaufania moiego. Jeżeli nie wierzysz, opatrz moię ranę, iż nikt twoiego obowiązania nie naruszył.
— Proszę cię powiedz mi, czy nie domyślasz się téy zachwycaiącéy istoty, która z lekkością Sylfa, łączyła niewinność anioła?
Sytgreaw nim odpowiedział, pomyślał chwile, czyby nie było takiego w domu, coby się chciał mieszać do iego kuracyi, lecz miłość własna usunęła wkrótce wszelkie powątpiewania, i spokoyny poprawił perukę, usiadł na łóżku zapytuiąc się go z rubasznością godną Porucznika Masona: duch ten nie byłże w spódnicę ubrany?
— Widziałem tylko niebieskie oczy, twarz naypięknieyszą, słowem anielską postać że......
— Cicho! cicho! stan twego zdrowia mówić ci tak wiele nie pozwala, przerwał doktor kładąc mu rękę na ustach, iuż wiem teraz kto cię taki nawiedzał. Miss Peyton przekonać się pewnie chciała, czyli ci na niczém nie zbywa. Osoba to iest bardzo godna, niezmiernie uprzeyma, i prawda że postać iéy...... tak iest zachwycaiąca! W iéy oczach..... maluie się sama dobroć, a lica iéy okazuiące słodycz iéy charakteru, ieszcze ią tak miłą czynią, iż śmiało walczyć może z siostrzenicami swoiemi.
— Z siostrzenicami! Bóstwo, którem widział, może bydź córką, siostrą, siostrzenicą, ale ciotką niepodobna, iżby iuż bydź miała.
— Za nadto wiele mówisz, móy Jerzy, wpadasz w zapał, czego ci niewolno: nie zapytuy mnie przeto o nic więcéy, gdyż odpowiadać ci nie myślę.
I unikaiąc żeby sam własnych przepisów nie zgwałcił, poszedł towarzyszyć damom zebranym w salonie.
Wszyscy goście bawiący w Szarańczach, doświadczali od całéy familii téy starannéy troskliwości, która każdego uymuie i naybliższe do serca nadaie prawo: z tém wszystkiém duch niewidomy, zdawał się czuwać wyłącznie nad Pułkownikiem Angielskim. Skromność Sary nie pozwalała iéy, iżby go odwiedzić mogła: wiedziała jednak o wszystkiém co się działo w iego pokoiu; wszelkie dla niego wygody z iéy pochodziły rozkazów, i różnych szukała sposobów, aby uprzyiemnić iego położenie.
W epoce o któréy mówiemy, Ameryka była ieszcze narodem podzielonym przez woynę domową na stronnictwa. W szlachetnych wychowana zasadach, córka dobrych rodziców, Sara przywiązana zawsze była do kraiu, w którym sama się urodziła, i któren był kolebką iéy naddziadów. Szanowała ona tych, co krew swoię przelewali za sprawę matki oyczyzny, lecz inne uczucia, i bardziéy ieszcze ważnieysze, powodowały ią do taiemnego sprzyiania Pułkownikowi Angielskiemu. Piérwszy on zaiął iéy wyobraźnię, i przyznać potrzeba, iż posiadał te powierzchowne przymioty, które często uwodzą młode bez doświadczenia umysły, bardziéy w nich, niżeli w gruncie duszy, szukaiące szczęścia dla siebie. Nie widać w nim było otwartości Dunwoodiego, iego nakazuiącego weyrzenia, męzkich rysów, znaczących męztwo i niebezpieczeństw pogardę, ale zato płeć delikatna, żywy rumieniec, koralowe usta, prześliczne równe iak pod rzędem ułożone zęby, słowem cała postać Welmera, bardzo zaiąć mogła, tém więcéy, kiedy chciał bydź miłym w towarzystwie, i podobać się komu, pewnie, że w grzeczności, i w oświadczeniach nikt go przewyższyć nie zdołał.
Sara uyrzawszy doktora przychodzącego na śniadanie, naypierwéy zapytać się pragnęła o zdrowie Pułkownika Angielskiego, lecz unikaiąc podeyrzenia, zaczęła od brata swoiego: Miss Peyton wiedzieć chciała iakby się miewali dway Kapitani Amerykańscy; nakoniec Franciszka w niewinnéy myśli, zadała pytanie, przez iéy siostrę z niecierpliwością, oczekiwane.
Pułkownik Welmer odpowiedział Sytgreaw, iest sobie Pan samowładny, i choruie lub dobrze się miewa, iak mu się podoba. Jego słabość nie iest z liczby tych, które światło nauki naszéy uleczyć może, i iak sadze, Sir Henryk Klinton naylepszym byłby dla niego doktorem, gdyby Major Dunwoodi nie był utrudnił wzaiemnéy miedzy niemi kommunikacyi.
Franciszka odwróciwszy się na bok, uśmiechnęła się złośliwie, Sara zaś spoyrzawszy weyrzeniem rozgniewanéy Junony, udała iż nie słyszy odpowiedzi doktora.
Po śniadaniu odchodząc do siebie, przechodziła ona około pokoiu, w którym Kapitan Syngleton leżał, a znalazłszy drzwi na wpół otwarte, powodowana wrodzoną dobrocią, ośmieliła się weyść do niego, celem bliższego przekonania się, czyby mu na czém nie brakowało. Młody Kapitan właśnie zdawał się zasypiać. Pełno większych i mnieyszych naczyń, flaszek napełnionych różnemi napoiami i lekarstwami, stało rozstawione na stole, stosownie do zwyczaiu doktora Sytgreawa; kilka minut zatrzymała się nad nim, łzy iéy się w oczach zakręciły, i odeszła na palcach, sądząc iż spostrzeżoną nie została.
Samotna w swoim pokoiu, bardziéy ieszcze w duszy powstawała przeciw Sytgreawowi, że tak uszczypliwie mówił o zdrowiu Pułkownika Welmer. Franciszka która nieukontentowanie swéy siostry dostrzegła, chcąc ią rozerwać przyszła do niéy, i zaproponowała przechadzkę do ogrodu, na co gdy Sara namówić się dała, obydwie wziąwszy się za ręce na dół zeszły.
— Przyznam siej że w tym chirurgu, którego nam Dunwoodi przysłał, rzekła Sara, iest tak cóś nieprzyiemnego, iżbym z serca chciała, aby iak nayprędzéy sobie od nas wyiechał.
Franciszka spoyrzała z uśmiechem na swoię siostrę, która zarumieniwszy się, oboiętnym dodała tonem:
— Lecz prawda zapomniałam, iż on należy także do téy sławnéy kawaleryi Wirgińskiéy, o któréy bez uszanowania mówić nie wolno.
— Uszanowanie od twéy woli zależy, moia siostro: odpowiedziała Franciszka, przymówką tą nieco dotknięta. Zdaie się iednak, iż kto kray swóy broni, i za iego swobody krew własną przelewa, ten godzień szacunku, i miłości współziomków swoich.
— Czuiąc ważność tych obowiązków, uiszczasz się więc z długu winnego oyczyźnie swoiéy, rzekła Sara z uśmiechem; niech cię to iednak nie obraża, lecz szczerze ci powiem, Dunwoodi pozwolił sobie nadużyć gościnności naszéy, nasyłaiąc na dom nasz tylu rannych, iakby lazaret chciał u nas założyć.
— Winniśmy podziękować Bogu, rzekła Franciszka, iż pomiędzy niemi, niema nikogo, któryby nas szczerze nie obchodził.
— Tak bardzo, to ia nie widzę, tylko iednego brata naszego, coby cię interessować powinien, rzekła żywym tonem Sara.
— O tém ani wątpić możesz, odpowiedziała Franciszka, płonąc się, i oczy w ziemię spuszczaiąc: wprawdzie iego rana nie iest niebezpieczna, lecz że mu z domu wychodzić nie wolno, naybardziéy mnie to niespokoyną czyni.
— Takie to są owoce rokoszu i woyny domowéy, rzekła Sara, dopiero doświadczać ich zaczynasz; brat ranny, więzień, może ieszcze ofiarą się stanie; a oyciec zniszczony na maiątku, za to, że zawsze był wiernym królowi swoiemu.
Franciszka nic nie odpowiedziała, i wracaiąc ku domowi, iedna do drugiéy słowa nie przemówiła.
Podczas tego, Henryk Warthon pragnąc zobaczyć się z Pułkownikiem Angielskim, poszedł go nawiedzić w iego pokoiu. Utracone w iednéy sprawie korzyści, równe nieszczęście, iakie ich dotknęło, bardziéy ieszcze, niż kiedykolwiek zbliżało ich ku sobie, chociaż co do powodów przcgranéy, nie zgadzali się z sobą zupełnie. Henryk nie tyle uprzedzony, uważał, że niepotrzebnie wystąpili do boiu, kiedy nieprzyjaciel naylepsze zaymował pozycyie, że z natury rzeczy żołnierze Angielscy nie mogli mieć w sobie téy energii i ducha, iaki ożywiał powstańców, gdyż pierwsi nachodzili na te ziemię, którą drudzy iako własną matkę bronili. Welmer zaś nadto dumny, aby swoim zwycięzcom iakąkolwiek przyznał wyższość nad sobą, całą przegranę, nieszczęśliwym iedynie przypisywał okolicznościom.
— Słowem, Warthonie! rzekł Pułkownik podnosząc się z łóżka i nogę iednę naprzód wyciągaiąc, przegrana nasza stała się skutkiem nieszczęśliwych zdarzeń których uniknąć nie było w naszéy mocy. Któż bowiem mógł się spodziewać, żeby konia pod tobą zabito, i żeby przez to rozkazy iakie wydałem Majorowi, nacierania powstańców z prawego skrzydła, wykonane nie zostały?
— Prawda, odpowiedział Henryk, posuwaiąc mu nogą pantofle do łóżka; gdyby ten plan był się nam powiódł, owa sławna kawalerya Wirgińska, pewnieby iuż drugi raz wpole nie wyszła.
— I nie potrzeba było do tego tylko kilku minut, dodał Welmer, drugą nogę z łóżka podnosząc, ale do tego koniecznie jeszcze wypadało wyrugować ochotników, którzy mnaiąc szczęśliwe stanowisko, niezmiernie naszemu woysku szkodzili.
— Widać zatém, źe Dunwoodi nie opuszcza żadnéy sposobności, z któréy może korzystać.
— Gdyby to było wsamym początku, i gdybyśmy byli mogli spodziewać się w tym punkcie zasadzki, inaczéy byłyby rzeczy poszły. Nadto musiałeś widzieć Kapitanie, bo iuż mnie wtenczas wzięto do niewoli, iż całkiem iuź byli odparci, gdy nas z lasu wyprzeć chcieli.
— Może byliby niemi, gdyby ośmielili się na nas nacierać.
— Wszystko to iedno, rzekł Welmer, zasiadaiąc przy swéy toalecie, przerazić nieprzyiaciela, i samym odpierać go przestrachem, iest to prawdziwa sztuka woiowania, bo i cel dokonany, i oszczędza się daremnego krwi ludzkiéy przelewu.
— Bez wątpienia, w woynie iak we wszystkiém na tym święcie, szczęście kołem się zawsze toczy, i musiałeś widzieć Pułkowniku, iak przed garstką naszych, pierzchnął cały oddział Lawtona.
— Patrzałem na to, i nie mogłem dość odżałować, że towarzyszyć im niebyłem wstanie, poznaliby wówczas te Yankesy, iż z żołnierzem Angielskim równać się nie mogą.
Rozmowa dalsza trwała w tym samym sposobie, dopóki nie ubrał się Pułkownik, uważaiący ciągle siebie iako igraszkę fortuny, od któréy losy narodów i królów zawisły.
W tymże samym czasie inna scena zaszła w pokoiu Kapitana Syngleton. Lawton, któremu doktor nie pozwalał tylko krótkich odwiedzin swego przyiaciela, korzystał z momentu, kiedy Sytgreaw uczoną z Miss Peyton prowadził rozprawę, nad sposobem zaopatrzenia się w proste dla biednych lekarstwa, oraz nad wypadkami wiakich te skutecznie na ich zdrowie działaćby mogły.
— Lawtonie, zapytał Syngleton po kilku chwilach rozmowy, nie odebrałeś iakich nowych rozkazów od Majora?
— I owszem, przysłał dziś do mnie zrana z zaleceniem abym mu doniósł o stanie naszego lazaretu, o którym Sytgreaw szczegółowe przygotował mu doniesienie.
— Nie poymuiesz dla czego sam nie przybył, kiedy tak bliską od nas ma kwaterę.
— Powiadaią, że woyska Angielskie znowu pokazały się nad Hudsonem, a że on w tém hrabstwie ma główną kommendę, musi zatem pilnować iżby go John Bull niespodzianie nie napadł, i nic wydarł mu tak świetnie przed kilku dniami odniesionego zwycięztwa.
— Oczewiście, lecz powiedz mi Lawtonie dla czegóż ty w tak ważnym momencie siedzisz tu sobie spokoynie?
— Dotąd nieprzyszedłem ieszcze do zdrowia, rzekł Lawton, zacieraiąc sobie ręce; móy Roanoke równie potłukł się zemną, i teraz spoczywać musiemy. Dunwoodi ieżeli przytém chciał mnie mieć obok siebie, powinien mnie był w tém uprzcdzić. Zresztą szczerze ci powiem, przechodziłem koło kuchni, i taki mnie zapach sosów zaleciał, że choćby niewiem co się działo, chyba dopiero po obiedzie odiade.
Miss Franciszka idąc właśnie w téy chwili przez korytarz, zayrzała przezedrzwi na wpół uchylone, i spostrzeżona przez rannego została.
— Jeszcze nowa piękność! Nieba! zawołał officer. Nic prędko zdarzy mi się znaleść ciotki, i siostrzenice podobne. Ta iest prześliczna, ale ciotka iest aniołem.
— Twóy zapał wraca ci się Syngletonie, z czego niezmiernie iestem kontent, gdyż mi wróży, że wkrótce towarzysze broni znaydziemy sic z sobą.
— I któż bez zapału mógłby patrzeć na tak przecudną istotę, iaką iest Miss Peyton?
— Co znowu? to kobiéta bardzo godna, rozsądna, nadzwyczaynie uprzeyma, iedyna pani w domu, ale żeby miała bydź przecudną, tego nie powiem. Zresztą i to prawda, że miłość zależy od upodobania, wyobrażenia i fantazyi. Co do mnie, mimo twego uniesienia, przed piętnasto laty, szukałbym w niéy tych wdzięków, które ty teraz znayduiesz.
— Oszalałeś Lawtonie! iakże kiedy naywiecéy, ieżeli miéć może dwadzieścia lat.
— Dopuściwszy niech ma dziewiętnaście, rzekł kapitan z niewzruszoną powagą, ale cóż z tego, gdy na swóy wiek za nadto posunęła się w zmarszczki na twarzy, i przebiiaiącą się z pod czepka siwiznę.
— To bydź nie może; musi bydź w tém iakaś pomyłka Lawtonie.
— Tak się zdaie, i rozumiem że twóy anioł, którego Miss Peyton nazywasz, zamieni się w iednę z dwóch iéy siostrzenic.
— Zapewne, zawołał ranny: zapewne! właśnie też doktór mówił mi.....
— Tak, rzekł Sytgreaw wchodząc na ten moment do pokoiu, doktór zalecił milczenie, a ty mówisz sobie, iak gdybyś był nayzdrowszy. Pomacał mu w tém puls, znalazł nowe symptomata wzruszenia i gorączki, wyprosił z pokoiu Lawtona i usiadłszy przy swym chorym, chcąc go dopilnować w wykonaniu swych przepisów, aż do obiadowéy godziny, nie odstępować go postanowił.
Lawton udał się do stayni zobaczyć swego Roanoke, i z wielką radością dowiedział się od masztalerza, iż ulubiony mu rumak, iak i pan iego przychodzić zaczął do siebie. Wróciwszy zatem do domu, oświadczył panu Warthon, iż zaraz po obiedzie pożegnać się z nim musi.
O iam gotów na wszystko, ostatnia to chwila,
Już się do mnie nadzieia żadna nie przychyla,
Lecz mi męztwo zostaie, idźmy zacny bracie!
Jak my naszą powinność, wy swoią spełniacie.
Rozchodzący się zapach potraw z narożnych części domu, zalatywał ciągle kapitana Lawton, biegłego w Gastronomii znawcę, i tém więcéy apetyt w nim obudzał, im mocniéy przy nadchodzącém południu, prawodawca iego o swoię odzywał się daninę. Pokóy przytém kapitana tak był szczęśliwie położony, iż cała para z korzennych przypraw, nie wzniosła się prosto z kuchni w powietrze, bez oddania mu hołdu koło iego okien, które dla świeżego powietrza do połowy otworzył. Znayduiąc się zresztą w takiém mieyscu, i w towarzystwie osób, dla których winny znał szacunek, nie zaniedbał swéy toalety. Z podróżnego mantelzaka dobył batystowéy koszuli z prześlicznemi koronkowemi mankietami, i z takimże samym gorsem, starannie upudrował swe czarne włosy, wychędożył i oczyścił swóy mundur trochę nadszarzany, wytarł kredą srebrne ostrogi, oraz pochew pałasza, włożył wyglansowane buty, i tak wystroiony, czekał z niecierpliwością obiadowéy godziny, w któréy zaprosić go miano.
Cezar iuż od nieiakiego czasu czynnym bydź zaczął, i ustawicznie przechodził się z sali iadalnéy do kuchni, i ztamtąd nazad powracał. Nakazawszy trumnę dla oyca kramarza, pośpieszył do Szarańcz, przygotować do stołu, którego cały ciężar na nim się opierał, iako na trzymaiącym klucze od kredensu. Druga ieszcze nie wybiła, gdy kapitan z wielkiém ukontentowaniem swoiém uyrzał wychodzącego z kuchni Cezara, na czele licznego za nim orszaku. Na ogromnym półmisku niósł on migdałową podlewą zaprawnego indyka, z taką postawą i tak zgrabnie, iak tylko bydź może doprowadzona zręczność starego dworaka.
Za nim ciężkim szerokim krokiem iakby na koniu siedział, będący na posyłkach u kapitana Lawton, dragon niósł prawdziwą szynkę wirgińską, którą iedna z krewnych Miss Peyton przysłała iéy w prezencie z Akkomak.
W trzecim rzędzie, szedł lokay pułkownika Welmer, niosąc w iednym ręku frykas z kurcząt, a w drugiéy ciepły pasztet z ostrzygami.
Pomocnik doktora Sytgreawa, postępował za niemi, trzymaiąc w obudwu rękach wielką kryształową salaterkę z wrzącą ieszcze zupą, któréy para występuiąc na iego okulary, wzrok mu do tego stopnia ciemniła, iż ledwie przyszedł do sali, musiał wprzód wazę postawić na ziemi, i szkło przetrzeć, aby mógł dowidziéć gdzie się miał obrócić.
Drugi dragon, zostaiący na służbie przy kapitanie Syngleton, znać przez wzgląd na słabość iego pana, i liczne ztąd zatrudnienia, obdarzonym był tylko dwiema pieczonemi kaczkami, na które mimo to, iż śniadanie kilkakrotnie powtórzył, mile ieszcze spoglądał, i parą z pieczystego apetyt swóy nasycał.
Chłopiec pokoiowy kończąc z resztą ów orszak, uginał się pod koszem, iaki mu kucharka z różnemi daniami, na głowę włożyła.
Cezar nauczony przez Miss Peyton, stosownie do iéy gustu, ustawiwszy na stole przyniesione potrawy, sam w tymże porządku co pierwéy wrócił do kuchni. Zgromadzono z resztą zwierzynę, ryby, różne ciasta, i stół z całą okazałością Amerykańską, zastawionym został.
Szczęśliwy zupełnie Cezar iż mu się tak dobrze udało stół ubrać, poszedł uwiadomić zebraną kompanię w salonie, iż dano do stołu.
Mimo licznych domowych zatrudnień nie zapomniała Miss Peyton o toalecie. Miała ona na sobie suknią materyalną, ciemno wiśniowego koloru, starannie zasznurowaną, i gdy wówczas ieszcze nie znano aby można modę z oszczędnością połączyć, szerokie u sukni falbany, przerabiane złotem garnirowaniem, więcéy były kosztowne niż gustowne. Kilka piór strusich na głowie, zdobiło wspaniałą postawę Miss Peyton, i szkoda że teraz zarzucono tę piękną, a nie tak drogą, kobiet ozdobę. Krótkie, szerokie swe rękawy, obszyte ona miała trzema rzędami równéy wielkości drezdeńskich koronek, które zachodziły aż do połowy iéy ręki, dość ieszcze świeżéy i białéy. Potróyny sznurek prawdziwych uryańskich pereł zdobił iéy szyię, a powyżéy piersi suknia na dwa złote guziczki znać dla tego była zapięta, (o co nam iednak posądzać nie wolno) iż doświadczenie lat czterdziestu nauczyło szanowną Miss Joannę Peyton, ukrywać przed światem zgasłe imaginacyi ludzkiéy powaby. Włosy w różnych zawinięte puklach, tak mocno upudrowane miała, iż nikt nie byłby wstanie poznać ich prawdziwego koloru, i w rzeczy saméy wynalazek ten bardzo był niegdyś dogodny osobom, którym rachować się nie chciało długich karbów lat swoich.
Ubiór Sary, w tém tylko różnił się od ubioru iéy ciotki, iż piór na głowie nie miała, i że suknia z niebieskiego atłasu, równym zrobiona kroiem, w gorsie była wycięta; że zaś dwadzieścia lat nie potrzebowały téy zasłony, iaką czterdzieści doradzało, kołnierzyk przeto z koronek zastepywał Miss Peyton opięcie. Kilka sznurków pereł, dyamentowe kolczyki, i potróyna ze sztucznych kwiatów na głowie girlanda, stanowiła iéy ozdobę.
Franciszka podobnie iak iéy siostra ubrana, dwa tylko wyiątki sobie zachowała, ieden że pudrowanych włosów, nie nosiła, drugi że korki u trzewików nie zwiększały na półtora cala, iéy wzrostu. Chociaż obydwa te szczegóły ubioru, zdawały się wcale niewygodne, powstawały iednak przeciw reformie wielbicielki dawnych zwyczaiów, które mimo chwalebnéy chęci utrzymania w nich narodowego stroiu, nie bez tego, żeby i własnych nie upatrywały korzyści. Franciszka zaś nie tyle przywiązana do mody, takie przenosiła ubranie, które łącząc przyzwoitą ozdobę z wygodą, nudnego wymuszenia nie wymaga. Wchodziła właśnie do salonu, gdy kapitan Lawton, który iuż się tam znaydował, spostrzegł przypadkiem z pod fałdów iéy sukni, w niebieski atłasowy trzewik starannie ubraną, małą wypukłą iéy nóżkę, i w duchu nie mógł iéy się dość odchwalić. Prawda, że taka noga, pomyślał sobie, niezdatna do strzemienia, ale zato w menuecie iakże pięknie wydawać się musi?
Wtém dano znać do stołu; doktór Sytgreaw wstał z krzesła, i z wszelką grzecznością światowego człowieka, podał rękę Miss Peyton, która aby równie nie uchybić etykiecie, wprzód nie poszła, póki rękawiczek nie włożyła. Sara z czułym uśmiechem towarzyszyła pułkownikowi Welmer.
Kapitan zaś Lawton zbliżył się do Franciszki, która go tylko końcami swych palców dotknęła, iakby mu tém chciała dać poznać, iż nie iego osobę ale zasługi ceniła, i te znaki do których i ten także należał, który iéy uczucia posiadał.
Zasiedli wszyscy do stołu i rozmowa coraz żwawszą bydź zaczęła; ieden tylko kapitan Lawton, co cały czas ani się słowa odezwał. Pan Warthon kilkakrotnie zwracał się do niego i o niektóre zapytywał szczegóły, lecz kapitanowi zdawało się niepodobna, aby można ieść i odpowiadać razem. Dopiero kiedy obrus zdięto, i tylko sam desser z butelkami na stole pozostał, wówczas nabrał Cycerońskiego ducha, wesołość malowała się na iego twarzy, i nalawszy sobie kieliszek szampana, zaproponował zdrowie maiora Dunwoodi.
Każdy przyznał mu słuszność: lubiono bowiem powszechnie Dunwoodiego, tak z męstwa, iak z iego czynów, i sam tylko pułkownik Welmer, przebieraiąc palcami po kieliszku, roztargnionym bydź się zdawał.
— Sądzę, Mości Panie Kapitanie, rzekł do niego, iż ten Pan Dunwoodi, otrzyma teraz wyższy stopień w woysku buntowników, za nieszczęśliwe zdarzenie, iakie spotkało korpus Angielski pod moiemi rozkazami będący?
Oprócz Jenerała Washingtona i swego Majora, Lawton nie znał nikogo na ziemi, komu mógłby ustąpić, i ieżeliby kiedy pozwolił przekonać sie w opinii swéy, to zapewne nie pułkownikowi Angielskiemu. Nalawszy sobie zatém na fantazyą, ulubionego nektaru, zmarszczył czoło, i piorunuiącém weyrzeniem zmierzył Pułkownika.
— Buntowników! zawołał, powiedz co przez to rozumiesz? Major Dunwoodi służąc w woysku Stanów Zjednoczonych Ameryki północnéy, ieżeli walczy i krew swoię przelewa, to zapewne nie dla żadnych innych widoków, tylko aby skruszyć więzy, iakie nam samowolność Wielkiej Brytanii narzucić chciała. Jeżeli otrzyma wyższy stopień, znać że na niego zasłużył, kiedy mu go wdzięczność narodu przyznaie. Co do nieszczęśliwego zdarzenia o którém mówisz, znay iż powinieneś nazywać się szczęśliwym, gdyś od kawaleryi Wirgińskiéy zwyciężonym został.
— Nie myślę wcale spierać się o słowa, rzekł Pułkownik z pewną pogardą, i równą obawą. Lecz iakże nie uważać za nieszczęście, kiedy woysko swego wodza utraci?
— Zdarza się téż często, że téż woysko cierpi z nieumieiętności swoiego wodza, odpowiedział Lawton z przymówką, wyzywaiącą na słowa.
— Miss Peyton, racz nam podać zdrowie, rzekł Pan Warthon niespokoyny, iżby nie przyszło do kłótni, lub żeby wczém nie zasiągniono iego zdania.
Krewna iego schyliła głowę z powagą, i Henryk nie mógł się utrzymać ze śmiechu, słysząc swą ciotkę wymawiaiącą imię Jenerała Montrose.
— Żaden wyraz nie iest tak dwuznaczny, iak nieszczęście, rzekł doktór nieuważaiąc iż iego gospodarz do czego innego chciał zwrócić dalszą rozmowę. Jedni niemaiąc prawdziwego dobra na ziemi, sami tworzą sobie nieszczęścia, drudzy nie staraią się, niw dbaią, aby ie odwrócić i wtenczas płaczą, gdy go iuż doznaią; nayszczęśliwszy kto przyłożywszy rękę do serca, czyste maiąc sumienie, wyższym bydź umie nad losu przygody, które równie iak uciechy i rozkosze, są życia naszego udziałem.
— Co do mnie, rzekł Lawton, nie znam innego nieszczęścia nad to, iż takiego wina w obozie nie daią.
— Mocno się cieszę, iż podobało ci się Kapitanie, rzekł Pan Warthon; ieżeli pozwolisz, ieszcze ieden kieliszek z tobą wypiię.
— Dwa kiedy każesz, zawołał Kapitan napełniaiąc swóy kieliszek winem, i ciągle wpatruiąc się w Welmera: wnoszę toast, a kto honor kocha niech go ze mną spełni; pole bitwy, równość woyska, zwycięztwo odwadze.
— Zcałcgo serca wypiiem ztobą Kapitanie, rzekł Doktor biorąc się także do kieliszka, lecz pozwól przyłączyć życzenie, aby nieprzyiaciel nie zbliżał się nigdy do ciebie nad wystrzał pistoletu, i żeby przed każdą potyczką twóy pałasz przytępiał.
— Archibaldzie Sytgreaw, zawołał Lawton, rozwalaiąc się na stole, iak w kordegardzie, nie mogłeś iuż gorszego wymyśleć życzenia.
Miss Peyton, sądząc iż nie wypadało damom dłużéy pozostawać przy stole, dała znak swym siostrzenicom, i wszystkie trzy wstały w tym momencie.
Lawton mimo to, iż go Bachus na wpół rozmarzył, poznał iednak iż za nadto w takiém towarzystwie posunął rubaszność swoię, i przepraszać zaczął siedzącą obok siebie Franciszkę, która przez dobroć swą, iako téż przez wzgląd na mundur iego, by go lepiéy przekonać, iż obrażoną nie iest, zostać dłużéy chciała, chociaż spodziewała się, iż iéy siostra dłużéy iak miesiąc tryumfować z tego zdarzenia zechce. Lecz iuż było za późno: ciotka iéy i siostra przy drzwiach na nią czekały, musiała zatém i ona póyść za niemi. Pan Warthon pod pozorem także nagłych zatrudnień, przeprosił swych gości, i wraz z synem do swoich wyszedł pokoiów.
Po oddaleniu się dam, doktór wolny od wszelkiéy subiekcyi, zapalił sobie sygaro, i tak ie w ustach swych ułożył, aby mu nie przeszkadzało w mówieniu.
— Jeżeli cokolwiek może osłodzić niewolę, rzekł grzecznym tonem Pułkownik, to w towarzystwie takich dam, iakie nas opuściły, zapomnieć można o cierpieniach, przenosząc się w szczęśliwszą marzeń krainę.
Sytgreaw spoyrzał na czarną iedwabną chustkę, zawiązaną na szyi Pułkownika Angielskiego, i otrząsnąwszy małym palcem popiół swego sigara:
— Masz racyą Pułkowniku, rzekł, dobroć i miłość maią wpływ na stan moralny człowieka, które nierozdzielny maią związek z stanem iego fizycznym. Lecz do przywrócenia słabości, lub przypadkiem utraconego zdrowia, potrzeba ieszcze więcéy niż dobroci i czułości, światło.......
W tém doktor spostrzegłszy szyderski uśmiéch Kapitana Lawtona, który nabrawszy lapsus linguae zaczął przychodzić do siebie, tak tém był się zmieszał, iż nie wiedział, co daléy miał powiedzieć, i utracił zupełnie materyą szumnie zaczętéy rozmowy.
— W podobnym przypadku, rzekł niezrozumiale: to... tak iest....... światło nauki, czyli wiadomości które pochodzą, ze światła...... Głośny śmiech Kapitana przerwał mu mowę, i do reszty go pomieszał.
— Wytłómaczże się iaśniéy, bo nie rozumiem co chcesz powiedzieć.... rzekł Welmer kosztuiąc swe wino.
— Tak Pułkowniku! rzekł Sytgreaw obracaiąc się tyłem do Lawtona, powiadam, że kataplazm z ośródku chleba, i z mleka iak tu używaią, nie wiele na stłuczenie pomaga.
— Tém gorzéy! do kata! tém gorzéy, złapałeś się Doktorze! zawołał Lawton, powracaiąc do zwyczaynego swego tonu.
— Nie odwołuię się téż do nikogo, tylko do Pułkownika Welmer, odpowiedział z gniewem Sytgreaw, do męża, którego znakomite talenta i wysoka edukacya zaleca.
Pułkownik dał poznać uśmiechem, ile mu to rzucone kadzidło pochlebiało.
— Doświadczałeś zapewnie w szeregach — swoich, iakiego nadużycia ludzkości dopuszczali się żołnierze, któremi Kapitan Lawton dowodzi.
Pułkownik poprawiwszy się na krześle z większą słuchać zaczął powagą.
— Nie tayno ci bydź musi, Pułkowniku, iż dragoni Wirgińscy znani z olbrzymiéy swéy siły, orężowi swoiemu iedynie ufaiąc, żelazną ręką tłumią wszelkie nauk światło: że rany od ich pałasza zadane, mimo całego wysilenia, i sztuki naybiegleyszego lekarza, uleczone iuż bydź nie mogą. Teraz zdaię się na ciebie Pułkowniku, pewien iż odpowiedź moia tryumfować mi pozwoli: twóy korpus nie byłby równie porażony, gdyby naprzykład w mieysce głowy, poprzestać chcieli na odcięciu prawéy ręki, żołnierzom twoim?
— Zawcześnie uprzedzony, mógłbyś się zawieść doktorze, odpowiedział obrażony Pułkownik tém szczególnieyszém zapytaniem.
— Czyby i tak sprawa wolności naszéy miałaby bydź niesprawiedliwością, i uciskiem obcych stargana, dodał doktór, niezważaiąc na odpowiedź Pułkownika.
— Przyznam się, rzekł Welmer z żywością, iż nie rozumiem, w czém zbuntowanie się wasze, uważacie za użyteczne sprawie wolności.
— Sprawie wolności! powtórzył doktor z naywiększém zadziwieniem. Sprawiedliwy Boże! za cóż więc walczemy?
— Aby żyć w niewoli, odpowiedział Anglik z miną przywięzuiącą ważne znaczenie do swego twierdzenia, aby powstaiąc naprzeciw praréy władzy, pełnego dobroci Monarchy, oddać rządy kraiu w ręce gminu, którego wyuzdana swawola, późniéy was samych, swobody wasze rozszarpie. Dzieci iednéy matki, nigdy żyć z sobą w zgodzie nie będziecie.
— Żyć w zgodzie nic będziemy! zawołał Doktor, osłupiały na takie bluźnierstwo téy sprawy, którą on za świętą uważał.
— Zapewne, nie było bowiem ieszcze przykładu na ziemi, aby która z Rzeczypospolitych utrzymała się długo, tem więcéy, ze kongres wasz, ogłosił równe wszystkim stanom używanie praw cywilnych.
— Wszystkie narody rządzone mądrością i cnotą, zaprowadziły u siebie tę świętą ustawę, iż wszyscy w obliczu prawa są równi.
— Jeżeli tak bardzo sprzyiacie równości, czemuż niewolnikom swoim nie nadaiecie tych swobód, których używać pragnęlibyście sami?
Kończąc te słowa, zdawał się bydź przekonanym, iż swém zdaniem przeważył opinie Doktora, równie iak siedzącego spokoynie, w milczeniu Kapitana.
Każdy bowiem Amerykanin, widział się bydź upokorzonym, gdy musiał się usprawiedliwiać z czynionych kraiowi swoiemu zarzutów. Jego uczucia i zapał w takim razie stawały się podobne do obrony niewinnie oskarżonego człowieka, który więcéy czuie zniewagę swoię, niż z niéy potwarcom swym wytłómaczyć się może.
— Wolność nasza, odpowiedział doktor, zasadza się na zabezpieczeniu w ogólności każdemu osoby, i maiątku iego, poszczególnie zaś na wpływie narodu, do Rządu ograniczonego w swéy władzy. Przeżywszy niespełna wiek ieden, w upodleniu i niewoli, ocuciliśmy się nakoniec z letargu, i iuż więcéy ulegać nie myślemy ludowi, który o dwa tysiące mil od nas odległy, korzystaiąc z naszéy niemocy, chciwy naszych bogactw, chciał nas przywłaszczyć sobie, i na téy drodze, polityczne swe działania założył. Nie mówię bynaymniéy, abyście nas uciemiężali; dziecię zresztą podlegać musi doyrzalszemu wiekowi, lecz gdy sił nabędzie, i w lata wzrośnie, dla czegóż samo nie ma myśleć o sobie?
— Powiedzże mi, czemuż z tak pięknémi zasadami, nie myślicie o uwolnieniu waszych bliźnich, jęczących u was w niewoli?
Sytgreaw popił winem, odkaszlnął, i z zapałem iaki tylko przekonanie o słuszności swéy sprawy wzniecić może, odpowiedział:
— Pułkowniku! z początkiem prawic świata, mocniéyszy deptał zawsze po karkach słabszych od siebie. Wszystkie religie, wszystkie rządy, pod iakiemi bądź formami, przeszłe czy teraźnieysze, wprowadziły u siebie niewolę, i niema dotąd w Europie narodu, który nie zna, lub nie znał tego nieszczęśliwego rodu ludzkiego upodlenia.
— Spodziewam się, iż wyłączyć od tego zechcesz Państwo Wielkiéy Brytanii.
— Bynaymniéy, odpowiedział Doktór z zapałem, nie tylko że ią nie wyłączam, ale nadto mam prawo uskarżać się na nią, iż wszelkich wad rządu naszego, ieżeli są iakie, ona była początkiem i źródłem. Wszakże spokoyna, bogata, od nikogo dotąd nie napadana kraina nasza, mogła obeyść się bez Angielskich zwyczaiów, które nas w niewolnicze wprowadziły poddaństwo, i do wszelkich dzieiących się u nas bezprawiów dało powód. Mamy iednak nadzieię, iż z postępem czasu, w miarę wzrastaiącéy oświaty, i niewolnicy nasi uskarżać się nie będą na ziemię naszą, używaiąc wspólnie tych dobroczynnych natury darów, iakie Opatrzność zarówno, przeznaczyła dla wszystkich.
Przypomnieć sobie zechcą czytelnicy nasi, iż kiedy to doktor Sytgreaw mówił, upłynęło lat czterdzieści, i że na szczęście ludzkości, przepowiednia iego ziszczoną została.
Przekonany Pułkownik Angielski, iż dalsze spieranie się mogłoby bydź innych nieprzyzwoitości skutkiem, wstał od stołu i przyszedł do salonu, połączyć się z damami. Tam zasiadłszy miedzy Miss Peyton i Sarą, z nierównie większą przyiemnością, przypominał im niektóre zdarzenia w czasie ich bytności w New-York, oraz bawił ich rozmaitemi anegdotami, iakie po ich wyieździe zaszły. Miss Peyton nalewaiąc herbatę z zwykłym swym wdziękiem, zupełnie była uszczęśliwioną zbiorem tylu ważnych dla niéy szczegółów. Sara słysząc pochlebne Pułkownika wyrazy, do niéy często zwracane, bardziéy ieszcze sobie nim serce zaięła. Franciszka zaś nie spuściła oka z krosienek, na których zwykłe swe haftowała roboty.
Przytoczona przez nas powyżéy rozmowa, pogodziła zupełnie doktora z Lawtonem; obydwa odwiedziwszy raz ieszcze słabego Syngletona, pożegnali się z damami i iechać z sobą mieli do Cztero-Kątów: Kapitan dla połączenia się ze swym oddziałem; Sytgreaw zaś celem zwiedzenia rannych, których staraniom swego podchirurga powierzył, lecz wyieżdzaiąc zatrzymani zostali przed bramą nowém zdarzeniem, które w przyszłym opiszemy rozdziale.
Nie widzę iuż na czoło starca spadaiących,
Tych ubielonych włosów, szacunek rodzących;
Już on w swoiém spoyrzeniu, więcéy nie dziedziczy
Téy proszącéy postawy, téy wdzięczuéy słodyczy.
On na łonie szczęścia spoczywa w téy dobie,
I dla czegóż myśl wsmutnéy zatapiać żałobie?
O tym, który iuż palmę pozyskał zwycięztwa
I swoiéy cierpliwości, i swoiego męztwa.
Przyiętym iest w Ameryce zwyczaiem, iż pochowanie zmarłego, nigdy dłużéy nad dwadzieścia cztery godzin trwać nie może, tém więcéy Harwey w przykrém położeniu swoiém, nie miał potrzeby zwlekać pogrzebu oyca swoiego. Kilku pobliższych sąsiadów, zebrało się na oddanie ostatniéy nieboszczykowi posługi. Orszak ten żałobny przechodził właśnie koło bramy w Szarańczach, kiedy Lawton z Sytgreawem wyieżdzać mieli. Czterech ludzi niosło na barkach trumnę z zwłokami John Bircha, czterech zaś innych przeznaczonych było, aby zmieniać pierwszych, i wspólną im bydź pomocą.
Kramarz postępował wolno za trumną, a obok niego Katy Haynes grubą okryta żałobą, swe ciężkie rozwodziła żale. Pan Warthon wraz z synem szedł za niemi, sześć zaś osób i kilkoro dzieci, kończyło ten smutny obchód.
Kapitan zbliżaiąc się ku bramie, zatrzymał konia, i oczekiwał na przeyście owéy małéy drożyny, którą wdzięczność, przyiaźń, lub znaiomość sprowadziła na wypłacenie ostatniego hołdu, biednemu, lecz z poczciwości swoiéy wszystkim znanemu starcowi. Harwey od wyiścia z domu ciągle oczy maiąc w ziemię spuszczone, ledwie że ie piérwszy raz podniósł, gdy spostrzegł naygłównieyszego swego nieprzyiaciela, i z razu iuż chciał był uciekać, gdyby chwila rozwagi nie kazała mu zapomnieć o własném niebezpieczeństwie, aby powinności syna dopełnił. Nie bez zadrżenia iednak przeszedł obok Lawtona, który zdjął kapelusz, i wraz z doktorem udawszy się za ciałem, w głębokiém obok siebie iechali milczeniu, dopóki konwóy pogrzebowy na drogę do cmentarza prowadzącą nie zawrócił.
Wówczas Lawton chciał mu towarzyszyć na samo mieysce, lecz gdy mu Sytgreaw przedstawił, iż spóźnią się do Cztero-Kątów, obydwa zmówiwszy wieczny odpoczynek za duszę zmarłego, zwrócili konie, i zmierzchającą się iuż porą do tego miasteczka zmierzali.
— Ze wszystkich sposobów iakie człowiek obmyślił sobie do złożenia szczątków swoich, który ci się naylepiéy podoba? zapytał W końcu doktor towarzysza swego. W iednych kraiach zostawiaią ciało ludzkie na pożarcie ptastwa, i drapieżnym zwierzom, w innych namaszczaią ie z wielkiém staraniem, aby ile można naydłużéy zachować ie od zgnilizny. Owdzie owe szlachetne, rozumne iestestwo, niszczą na stosie ognia, tutay zaś powracaią ziemi, co iéy iest własnością. Każdy naród ma w tym względzie swoie zwyczaie? któremuż pierwszeństwo nadaiesz?
— Wszystkie bez wątpienia są bardzo przyiemne, odpowiedział Kapitan, oglądaiąc się ieszcze na znikający im z oczu orszak żałobny; lecz sam iak myślisz w téy mierze?
— Zwyczay iakiśmy przyięli, nayrozsądnieyszym zapewne iest ze wszystkich, gdyż ciało leżąc spokoynie w ziemi, łatwo bydź może wydobyte, i na każdy wypadek rzucić światło nauce naszéy, tak ieszcze potrzebne. Ah! Kapitanie! bardzo rzadko doświadczam tego prawdziwego dla mnie ukontentowania, niżelim spodziewał się wchodząc do woyska.
— Ileż razy naprzykład do roku?
— Dwanaście! naywięcéy na honor ci powiadam, i to iedynie co z przypadkowych potyczek korzystać mogę, inaczéy w woynie żołnierze nasi rąbią bez litości, że zawsze trudno mi znaleźć, pomiędzy trupami takiego, coby mi do mego rozbioru mógł bydź użytecznym; słowem szczerze ci powiadam, że i dwunastu nie mam nawet do roku.
— Dwunastu! iak to! znowu, kiedy ia sam więcéy ci ich przez rok dostarczę.
— Ah Lawtonie! gdybyś choć raz chciał się przekonać, iż ranni twoi, na nic nie przydadzą się sztuce lekarskiéy: gdyż rąbiesz bez względu i uwagi na ludzkość samą. Jako twóy przyiaciel, nie mogę zamilczeć iż masz barbarzyński sposób walczenia. Nietylko że bez potrzeby odbierasz życie, równym swym bliźnim, ale nadto ich ciała, światłu naszéy nauki nieużytecznemi czynisz.
Lawton znaiąc doktora, iż kiedy w tym przedmiocie rozwodzić się zaczął, milczenie naylepszym do uspokoienia go było środkiem, udał, że go nie uważał, i słowa mu nie odpowiedział. Sytgreaw raz ieszcze obeyrzawszy się na cmentarz, westchnął głęboko. Jaka szkoda, rzekł, że nie mam czasu wydobyć z grobu téy nocy, owego nieboszczyka, który naturalną śmiercią zszedłszy z tego świata, bardzoby mi przydał się do mego rozbioru: wszakże on był oycem téy kobiety, którą widzieliśmy dziś zrana.
— Jakto! téy Pani doktorowéy? rzekł Kapitan z złośliwym uśmiechem, co towarzysza iego w zły humor wprowadzać zaczęło: nie, nie, to była iego służąca, dozorczynia, zastępuiąca mieysce urzędnika zdrowia. Nieboszczyk był oycem Harweya, Kramarza, sławnego szpiega!
— Jak to! tego co cię zkonia zrzucił.
— Zrzucił! nie byłem ieszcze zrzucony przez nikogo, upadłem przypadkiem, że się potknął móy Roanake, i obydwa pocałowaliśmy ziemię.
— Musi bydź trochę za ostra, rzekł żartobliwie doktór, gdyż dotąd nosisz ieszcze ślady sińców na twarzy. Lecz to naywiększa szkoda, iż odkryć nie można gdzie się ten Szpieg niegodny ukrywa?
— Ukrywa! wcale nie; szedł za ciałem oyca swoiego.
— Jak to! i pozwoliłeś mu spokoynie przeyść obok siebie, zawołał Sytgreaw zatrzymuiąc swego konia. Wracaymy i złapmy tego łotra! wieczorem każesz go ieszcze powiesić, a iutro zrana zaraz dyssekcyą z nim miéć będę.
— Wstydź się doktorze Archibaldzie! chceszże zatrzymywać człowieka, oddaiącego oycu ostatnią posługę? Bądź tylko cierpliwym, i mnie zaufay, którego kolwiek bądź dnia wszystkie mu iego sprawki zapłacę.
Sytgreaw nie bardzo był kontent, z téy iak nazywał zwłoki sprawiedliwości, i nie mogąc dość wydziwić się umiarkowaniu Kapitana, iechał z nim daléy, rozprawiaiąc o organizacyi, i różnych funkcyach ciała ludzkiego.
Są osoby, które tylko przy ludziach płakać mogą: i Katy Haynes należała także do ich liczby, i rzewliwie łzy ronić zaczęła, skoro spostrzegła, iż wchodząc na cmentarz wszystkie kobiety, idące za pogrzebem, na nią swe oczy zwróciły. Harwey ciągle smutny, milczący, żadnego nie wydał westchnienia; lecz gdy trumnę spuszczano do grobu, i zasypywać ią ziemią zaczęto, śmiertelna wówczas bladość, twarz iego pokryła, drżał cały, iakby konwulsyami trzęsiony: ledwie że mógł utrzymać się na nogach, założył ręce na piersiach tłumiąc w sobie ciężkie serca bicie, i w całym nim widać było, iż okropna boleść rozdzierała iego duszę. Wyszedł iednak zwycięzcą z téy walki, którą natura między czułością, a rozsądkiem podzieliła: wyprostowała się iego postać, rozpacz ustąpiła z iego twarzy, i wzniósłszy oczy do nieba, zdawał się tam znaleźć źródło pociechy dla siebie. Wkrótce grób usypano, przyiaciele zmarłego zieloną pokryli go darnią, i na pamiątkę trwalszą nieraz od marmurów i spiżów, kamień połowy u nóg złożyli.
Towarzyszący pogrzebowi uklękli w końcu na ziemi, i zwykłe za iego duszę odmówili pacierze.
— Dziękuię wam, rzekł Harwey; te były iego słowa, które mógł wymówić. Wszyscy zresztą do domów rozchodzić się zaczęli, i Harwey wraz z Katy Haynes do swego wrócili mieszkania. Prosto z cmentarza, przyłączył się był do nich człowiek, którego w okolicach znano pod imieniem Spekulanta; Katy nie bardzo rada była z tego towarzystwa: lecz Kramarz przyiął go uprzeymie, podał mu stołek, i iak zdawało się z ich rozmowy, zaproszonym był do tych odwiedzin. Słońce zachodzi, rzekł Harwey do niego, czas mnie nagli, masz tu kontrakt sprzedaży domu i rzeczy moich, przeyrzyi go sobie, i swoię w téy mierze powiedz mi decyzyę.
Przybyły przeyrzał podany sobie kontrakt z tą powolnością iaka iest właściwa tym, którzy nad swą sferę, daléy iak w sylabizowaniu posunąć się nie śmieli. Harwey zaś tymczasem zbierać zaczął różne sprzęty, do sprzedaży podane. Już był powiedział Katy Haynes, iż oyciec iego żadnego nie zrobił testamentu, że całą po nim puściznę sprzedać zamierzył, oprócz staréy biblii, którą na pamiątkę zachował dla siebie, a którą gdy mu ona do nowo sporządzonéy skrzynki schować miała, spostrzegła obok tego dzieła, leżące sześć srebrnych łyżek, i zawołała z żywością:
— A łyżki Harweyu; łyżki! iak się ożenisz potrzebne ci bydź mogą.
— Nigdy żenić się nie myślę, odpowiedział oboiętnie.
— Jesteś panem siebie Harweyu, lecz gniewać się za to na mnie nie masz powodu. Wszakże do ożenienia nikt musić cię nie będzie.
Nie bez wzruszenia i żalu postrzegła ona, iż dom, w którym tak długo mieszkała, sprzęty, co iéy do użytku służyły, zgoła maiątek cały, któren iak własny uważała, przechodził w obce ręce, niezostawiaiąc nic dla niéy nad samo wspomnienie, przeżytéy życia połowy. Zawiedzione iéy nadzieie, wybór w drogę Harweya, czekaiące ią ubóstwo, w nagrodę poniesionych usług, tém mocniéy żal iéy zwiększało.
— Przyznam się, iż mam nieiaką obawę w tém nabyciu, rzekł z resztą spekulant; kontrakt odczytawszy.
— Jaką obawę? zapytał Harwey.
— Lękam się, aby do mnie rygoru sprawiedliwości, rozciągnąć nic chciano. Wiem iż iesteś śledzony, i że maiątek twóy zabranym ci bydź może. Jeżelibym przeto w takim stanie rzeczy odważył się, dać ci za wszystko czterdzieści funtów szterlingów, i tak przepłaciłbym ieszcze realną wartość.
— Nie mogą zabierać tego, co do mnie należeć nie będzie, zresztą znanym tu iesteś za gorliwego republikanina, i bądź pewien, iż ciebie od praw własności twéy nie odsądzą; zalicz mi w końcu dwieście dollarów, a natychmiast ci dom z ogrodem oddam.
Wymawiaiąc te słowa, smutek pokrył twarz iego, któż bowiem bez goryczy marnotrawi siedzibę oyców swoich, i własne rodzinne siedlisko, aby wyzuwaiąc się z niego, tułaczem po świecie został.
— Powiedz raczéy sto dollarów, a umowa pomiędzy nami skończona.
— Skończona! zdaie się iż nią była, kiedyśmy ią zrana ułożyli.
— Nic nie ma skończonego, dopóki skutek nie nastąpi, a iak w kupnie, dopóki pieniądze zaliczone nie są.
— A wszakżem ci oddał kontrakt sprzedaży?
— Bez wątpienia, mógłbym go teraz nawet zatrzymać, i na mocy iego dom obiąć w possessyą, chociażbym ci nie oddał pieniędzy. Lecz żem poczciwy, takich zysków nie chcę. Daie ci sto pięćdziesiąt dollarów. Chcesz, bierz należytość swoię. I to mówiąc liczyć zaczął pieniądze na stole.
Harwey zbliżył się do okna, i nie bez zadrżenia uyrzał, iż słońce zachodzić iuż zaczęło. Wiedział on, na iakie narażał się niebezpieczeństwa, zostaiąc dłużéy u siebie, z tém wszystkiém nie mógł przenieść na sobie, iż tak niegodnie oszukanym został w sprzedaży, o którą kilką wprzód godzinami ułożył się.
— To dobrze, rzekł spekulant, kiedy nie chcesz kończyć ze mną, chowam pieniądze, ale iutro rano może znaydziesz iakiego innego kupca, co za cały twóy maiątek, nie da nawet setnéy części dollara.
— Przyimiy Harweyu, przyimiy! rzekła Katy, widokiem pieniędzy złudzona.
Usłuchał kramarz iéy rady. Stało się! zawołał, przyimuię! dom do ciebie, pieniądze do mnie należą.
Wtych słowach zgarnął ze stołu sto pięćdziesiąt dollarów złotem odliczonych, i wydzielaiąc pewną część dla Katy, rzekł do niéy: gdybym miał inne sposoby zapłacenia zasług twoich, wolałbym wszystko utracić, niżeli pozwolić iżbym, takim podstępem zdradzonym został.
— Możesz ieszcze i to utracić, co masz, rzekł spekulant z piekielnym uśmiechem, wychodząc z nowo odziedziczonéy Birchów dziedziny.
— Dobrze mówi, rzekła Katy za nim spoglądając, zna ciebie Harweyu, i równie zemną myśli, iż wszystkie twe zbiory, zabiegi, starania twoie, nigdy żadnego nie przyniosą ci pożytku, ieżeli nie będziesz miał kogo, ktoby szczerze zaymował się tobą, i swóy własny interess do twego przywiązał.
Kramarz zaięty swym w drogę wyborem, zdawał się nie uważać na to przedstawienie, zawsze życzliwéy Katy, która wdzięczna oycu, przywiązana do syna, lat tyle w słodkich przeżywszy nadzieiach, chociaż w nich zawiedziona, choć iéy wynadgrodzenie nie odpowiadało kilkoletnim zasługom, chociaż z resztą Harwey Birch oziębłym zawsze dla niéy okazywał się, w chwili iednak, gdy wiecznie rozłączyć się iuż miała z tym domem, gdzie część wieku swoiego przeżyła, smutek i litość nad losem swych panów, odezwały się w iéy duszy.
— Gdzież póydziesz teraz Harweyu? gdzież znaydziesz przytułek dla siebie, zapytała go z niezwykłém sobie wzruszeniem.
— Gdzie mnie Bóg obróci.
— Prawda że wszystko iest w mocy stwórcy naszego. Człowiek iednak sam musi myśleć o sobie, i żyć z ludźmi, dopóki iest na téy ziemi.
— Biednemu Bóg tylko iest iedyną nadzieią, i wsparciem.
— Wszystko to bardzo pięknie Harweyu; lecz widząc rzeczy iak są, i iak bydź powinny, szczerze ci powiem, iżbyś powinien obrać sobie stałe mieszkanie, lepsze i dogodnieysze od tego, iakiegoś się pozbył, w okolicach bardziéy korzystnieyszych dla twoiego handlu, i pomiędzy mieszkańcami wiecéy przyiacielskiemi, niżeli są tuteysi.
— I owszem okolice te są bardzo powabne, mieszkańcy poczciwi i ludzcy, lecz cóż mi to wszystko teraz znaczy! świat wszędzie iest równym dla mnie, wszędzie moia oyczyzna, wszyscy odtąd są obcy, nieznani dla mnie na świecie.
To mówiąc pieniądze które do swego kramiku chował, wyleciały mu z ręku, i omdlały upadł na krzesło.
— Czyż i mnie Harweyu, zawołała Katy biorąc go za rękę, i mnie iuż zapomnieć myślisz? postać moia iestże równie obcą dla ciebie?
Birch ponurem spoyrzał na nią weyrzeniem, wyraz czułości malował się w iego rysach, i do iego serca przemawiał. Ścisnąwszy ią przeto za rękę, osłabionym rzekł do niéy głosem:
— Nie, dobra kobiéto, nie: nigdy mi obcą nie będziesz. Gdy mnie inni prześladować będą, gdy mnie spotwarzą, i ucisnąć zechcą, ty może iedna oddasz mi sprawiedliwość, i kilka słów przemówisz na obronę moię.
— Wszędzie, i w każdym czasie! zawołała Katy, z coraz bardziéy wzmagaiącym się zapałem. Tak iest Harweyu! bronić cię będę do saméy śmierci moiéy. Wszak wiesz iak byłam przywiązaną do oyca twojego, a któż kochaiąc oyca, syna nienawidziéć może? cóż mi zresztą do tego, że należysz do sprawy Króla. Powiadaią, iż to ma bydź Monarcha wspaniały, i sprawiedliwy, tylko że Ministrowie używaiąc iego imienia, dopuszczaią się różnych bezprawiów, i nas ciemiężą.
Kramarz wstał, i prędkim krokiem przechodzić się zaczął, iego oczy zdawały się bydź obłąkane, w twarzy wyryta boleść, z pewną godnością złączona.
— Gdym go przeżył, zawołał Harwey, nie ma komu mnie wspierać, ani w taynikach serca moiego nikt więcéy czytać nie będzie. Przeszedłszy tyle niebezpieczeństw tylu prześladowaniami znękany, iakąż dla mnie było pociechą, odebrać iego błogosławieństwo, i z ust iego pochwałę czynów moich usłyszeć! Lecz iuż nie żyie! dodał obracaiąc się ku izbie oyca swoiego, i któż mi teraz słuszność przyzna, kto sprawiedliwym dla mnie bydź zechce?
— Harweyu! Harweyu! wołała na niego błagaiącym tonem Katy, lecz ten zdawał się bydź głuchym, obłąkanym spoglądał wzrokiem, i tylko lekki uśmiech lica iego ożywił.
— Lecz on, rzekł: znał mnie ieszcze nie wiele, wiedział mało; przyznawał mi skrycie, czego publicznie zaświadczyć nie mógł: bolesno iest cierpieć niewinnie, okropniéy ieszcze umierać w niesławie!
— Nie mów więcéy o śmierci Harweyu, zawołała Katy, z trwogą spoglądaiąc obok siebie, i przykładaiąc trochę drzewa na komin dla lepszego w izbie światła.
Minęła zresztą słabość Harweya. Strata oyca, wspomnienie tylu niebezpieczeństw iakie przebył, i tych, które go ieszcze czekały, stały się do niéy powodem. Lecz rozsądek przemógł wkrótce cierpienia, i ieżeli czuł, więcéy ieszcze zastanawiać się umiał, nigdy w naygorszym razie nie oddaiąc się rozpaczy. Nie uważał on, kiedy się ściemniło, i gdy spostrzegł iż go noc zaskoczyła, przywiązał czém prędzéy swą skrzynkę, i wziąwszy Katy za rękę: niech cię Bóg wspiera, dobra kobiéto, rzekł do niéy: wszystko co w tym domu zostaie należy do ciebie; byway zdrowa nie zobaczemy się iak.....
— W królestwie wieczności, zawołał głos, na któren zadrżał nieszczęśliwy Kramarz.
— Jak to! iuż, iuż, znowu nowy kramik, dodał Skinner. Łotrze! widać żeś czasu darmo nie tracił.
— Mało ieszcze nasyciłeś się mą krzywdą? zawołał śmiele Harwey. Nie dość że dla ciebie iuż w ostatnich chwilach umieraiącego oyca, tyś mnie zruynował, i cały móy maiątek mi wydarł? Czegóż więcéy chcesz odemnie?
— Krwi twoiéy.
— Tak, aby odebrać naznaczoną nagrodę. Równie iak Judasz, chcesz się ceną méy krwi zbogacić.
— I śliczną ceną! pięćdziesiąt gwineów, to nie bagatela, ieszcze takiém złotem, iakiém ta stara czarownica płaci, rzekł Skinner pokazuiąc na Katy.
— Masz zawołała, masz tu piętnaście gwineów, pozwól Harweyowi godzinę czasu, i natychmiast nas opuszczay.
— Godzinę! rzekł Skinner, mierząc pieniądze oczyma.
— Tak nie więcéy — Weź, i zrób te przynaymniéy łaskę.
— Stóy! zawołał Harwey, nie ufny temu złoczyńcy.
— Nie potrzebuję iéy zaufania, rzekł Skinner, chowaiąc do kieszeni piętnaście gwineów: nie chciałem od niéy tylko pieniędzy, i te trzymam w mém ręku. Co do ciebie nie długo odpowiesz mi na szubienicy za zuchwałość twoię. Daléy, marsz.
— Niech i tak będzie! rzekł kramarz poddaiąc się swemu przeznaczeniu. Prowadź mnie do Majora Dunwoodi. Surowy, i mściwy, nad nieszczęśliwym litować się iednak umie.
— Do Maiora Dunwoodi! nie, nie! tak długiéy podróży nie mam ochoty odbywać, w towarzystwie takiego, iak ty łotra. Zresztą ten Pan Dunwoodi, pozwolił uciéc dwom, czy trzem buntownikom. Kapitan Lawton iest tu trochę bliżéy, i w iego ręce oddać cię myślę. Co mówisz? wszakże ci to podchlebiać powinno, że będziesz wieczerzał z kapitanem Lawton, i że dziś ieszcze możesz bydź w raiu. Spodziewam się, że przecie i kapitan każe mi wypłacić przyrzeczoną nadgrodę, równie iak i Major.
— Odday mi moie pieniądze, albo uwolnyi Harweya, zawołała Katy, podwóyną trwogą zmięszana.
— Twoie pieniądze! myślisz-że, iż za piętnaście gwineów, wyrzeknę się pięćdziesięciu? nie: tego nie zrobię, może ieszcze masz ich więcéy, to lepiéy odday sama, albo nam powiedz, gdzie swe skarby ukrywasz, czy tylko nie w tém łóżku?
W tych słowach uderzaiąc pałaszem po sienniku i poduszkach, z barbarzyńskim uśmiechem znayduiącą się w nich wełnę, i słomę, rozrzucał po izbie.
— Jeżeli są iakie prawa w kraiu, zawołała Katy, któréy utrata pieniędzy o wszelkiém niebezpieczeństwie zapomniéć kazała, muszę uzyskać sprawiedliwość, za podobny rozbóy, kradzież, napaść!
— Prawa kraiowe zapewne są bardzo ostre, rzekł z zimną krwią Skinner, lecz życzę ci równie i na to pamiętać, że móy bagnet dłuższy od twego ięzyka, iest u mnie prawem i karą, którą natychmiast wymierzam.
Sześciu do ośmiu oprawców weszło za swoim wodzem, i przy drzwiach stanęło. — Za niemi iakiś człowiek ukrywać się zdawał; lecz gdy kilka ździebeł słomy wpadło do komina, i bladym połyskiem oświeciło izbę, poznał w nim kramarz owego spekulanta, który od niego dom kupił. Że zaś z układną miną mówił po cichu, do iednego ze zbóyców stoiącego przed sobą; Harwey łatwo mógł się domyśleć, iż był ofiarą ułożonéy zdrady, pomiędzy nim a Skinnerem. Z początku albowiem iuż całkiem ułożył się z nim o sprzedaż domu, miał w tym momencie skończyć i pieniądze zaliczyć, kiedy po podpisaniu umowy, wstrzymał wypłatę aż do pogrzebu. Na próżno byłoby czynić mu iakie wyrzuty: podia dusza zwykle miedzianem okrywa się czołem. W milczeniu zatem Birch nieszczęśliwy, udał się za prześladowcami swemi, z tą spokoynością umysłu, iaka iest zwykle udziałem tych, którym cnotliwa przeszłość, do szczęśliwey przyszłości drogę otwiera.
Wychodząc na podwórze, Skinner zawadził o próg w sieni i upadł. Przeklęta rzecz! krzyknął, noc taka ciemna! daléy! podłóżcie ogień pod tę chatę, abyśmy cokolwiek widniéy mieli.
— Stóycie! zawołał Spekulant, zapomnieliście iż ten dom do mnie należy.
— Co mi to szkodzi? odpowiedział Skinner widząc towarzyszów swoich podpalaiących wełnę i słomę, którą on na umyślnie porozrzucał po izbie, iest to ogień wesołości, któren nam w całéy drodze przyświecać będzie.
— Zbrodniarzu! zawołał rozgniewany nabywca, takie mi więc wynadgradzasz moię usługę, żem ci odkrył tego Szpiega?
— Póydziesz wprzód, nim on, zapisać mu kwaterę, odpowiedział Skinner, i ledwie wyrzekł te słowa, dobył z za pasu pistoletu, wystrzelił, i nietylko Spekulant ale i biedna Katy, upadła na ziemię.
— Dwóch ptaków od razu, rzekł Skinner, wrodzoną sobie dzikością, i wziąwszy za kark Kramarza wyszedł, z towarzyszami swemi.
Z tém wszystkiém z oboyga do których strzelił żadne ranne nie zostało. Katy upadła z przestrachu, a Spekulant z obawy, aby zapalczywy rabuś swéy zemsty powtórzyć nie chciał. Oboie podnieśli się, skoro zbóycy dom opuścili. Nabywca widząc dziedzictwo swe w płomieniach, z rozpaczą odszedł do siebie: Katy zaś przekonawszy się, iż ogień nie ogarnął ieszcze iéy izby, z tyłu domu położonéy, odważyła się oknem weyść we środek, i znaczną część rzeczy, należących do siebie uratowała.
I pozwól mi pić i śpiewać!
I śpiewać, pić i nalewać!
Jam dziecię chwały, a dziécię
Musi przyśpieszać użycie —
Trzeba pić — życie przemiia,
Lecz, życie śpiewaniu sprzyia!
Pięć czy sześć nikczemnych spustoszałych domów, składało tak nazwane miasteczko Cztero-Kąty, gdzie Maior Dunwoodi założył swoię główną kwaterę, i które nazwisko swe, winno było czterém drogom, prowadzącym ku niemu. Na iednym z nayznakomistszych iego budynków, wznosił się szyld półtoraczny, z napisem wielkiemi literami: Tu dostanie wszelkich wygód dla podróżnych: dowcip zaś dragonów Wirgińskich, nie omieszkał dodać kredą pod spodem większemi ieszcze literami: dom zaiezdny Betty Flanagan.
Gospodyni tego domu, pierwsze w owém miasteczku posiaduiąca znaczenie, była szynkarką, praczką, i że użyiemy wyrażenia Katy Haynes, Birch doktorem zdrowia ludzkiego. Została ona wdową po żołnierzu, któren równie z nią urodzony w Antyllach, zabitym został w woynie, i śmierć tam znalazł, gdzie szczęścia szukać przyszedł. Odtąd nieodstępną stała się ona towarzyszką oddziału Dunwoodiego, i chociaż ten nigdy ciągle nad dzień, lub trzy dni, w mieyscu nie zabawił, ieździła za nim iednak wszędzie, małym wózkiem obciążonym różnemi wiktuałami, iakie obecność iéy miłą i pożądaną czyniły. Dniem zawsze wprzódy, gdzie woysko przyiść miało, ona ie wszędzie poprzedzała, obieraiąc sobie naypierwéy dogodne dla swych handlowych widoków schronienie. Biegłość w téy mierze miała nadzwyczayną. Często wózek iéy służył za oberżę, i często téż żołnierze wystawili iéy obszerny szałas, z gałęzi lub innych materyałów, iakie znaleźli pod ręką. W Cztero-Kątach zaymowała ona stare rudera, po dawnym w téy Palmirze właścicielu, któren przechodami, i rabunkiem woysk obydwóch nieustannie nękany, z połową mieszkańców wyrzekł się swego dziedzictwa. Nowa gospodyni, w iednym z kilku zniszczonych pokoi, kazała pozalepiać potłuczone w oknach szyby, trochę go pobieliła, i ten stanowił tak nazwaną izbę gościnną. Żołnierze stali po stodołach i domach w miasteczku, Officerowie zaś mieścili się razem w zaiezdnym domu Flanagan któren przez żart główną kwaterą nazywali.
W całym oddziale nie było ani iednego żołnierza, któregoby Betty nie znała z imienia, z familii, iego związków i czynów, słowem bijografią każdego umiała na pamięć, i chociaż zdawała się bydź nieznośną, dla tych którzy ociągali się z wypłatą iéy należności, lubioną iednak była od całego oddziału. Niepowściągniona skłonność do trunków, grubiaństwo bez miary, i wolność nieograniczona w wyrażeniach swoich, takie były iéy wady, które z drugiéy strony miłość przybranéy oyczyzny swéy, naylepsze serce, poczciwość i otwartość duszy nagradzała; te to przymioty, iakie prosty waleczny, dobrze myślący żołnierz, naypierwéy czuie i szanować umie. Obok tego miała ona tę zasługę, iż wymyśliła rzeźwiący trunek, znany do dziś dnia ieszcze podróżującym w zimie po Stanach Zjednoczonych, pod imieniem Koktail.
Taką była Betty Flanagan, która nie zważaiąc na wiatr mroźny, iaki dął z północy, wyszła przed bramę, na powitanie przybywaiącego Kapitana Lawton, wraz ze swym towarzyszem doktorem Sytgreaw.
— Na moię duszę, rzekł Lawton spoglądaiąc na szyld z uśmiechem, Betty mieszka tu sobie iak królowa. Ten nieznośny wiatr Kanadyiski zmroził mnie do żywego, ale mistress Flanagan od twego płomienistego oblicza, iak od pieca ogrzany zostałem.
— Wiem dobrze Kapitanie Lawton, rzekła Betty trzymaiąc cugle koniowi, z którego zsiadał, iż na grzeczności nigdy ci nie zbywa, ale podobno lepiéy będzie, gdy póydziesz rozgrzać się przedziwnym mym trunkiem, iaki dusze i ciało ożywia.
— Bardzom ci wdzięczen Betty, mocno ci dziekuię; lecz powracam ztakiego mieysca gdziem przyzwyczaił się pić z kryształowéy butelki srebrem oplatanéy, i tak sobie smak popsułem, że z miesiąc twego kok-tailu, w usta wziąść nie myślę.
— Alboż to tylko w kryształach i srebrze dobre się mieści, rzekła Betty z przenikaiącém weyrzeniem: móy kok-tail godny dyamentowego naczynia.
— Co ona mówi? zapytał z żywością Lawton doktora. Ta szczeblotliwa sroka sama nie wie co plecie, i któż ią zrozumiéć potrafi.
— Bez wątpienia, nieinny to iest skutek, tylko osłabienia władz umysłowych, zrządzony częstém używaniem mocnych napoiów, odpowiedział doktor podnosząc zwolna lewą nogę z konia, aby na prawą zsiadł stronę.
— Dobrze móy łaskawy doktorze, rzekła Betty przytrzymuiąc mu strzemię, i mrugnąwszy okiem na kapitana dodała: czekałam z téy strony, bom zawsze widziała dragonów, iż prawą nogą zsiadaią. Lecz po doktorsku może się inaczéy ieździ na koniu. Pamiętałam tu o Pańskich rannych, i spodziewam się że mi za to nagrodzić zechcesz. Wierzay mi Pan, iakem poczciwa, iakem Betty Flanagan żywiłam ich iak królów.
— Czyś zwaryiowała kobieto! zawołał doktór, iakżeś mogła ludzi w gorączce swym przeklętym kok-tailem opaiać? chyba chcesz w niwecz obrócić całe światło naszéy nauki.
— Co tu hałasu za kilka kropel niewinnego napoiu! rzekła niezmieszana Betty. Codzień im tylko wydzielałam garcami, nad dwadzieścia takich miarek więcéy nie wyszło. Na sen trunek nie zawadzi, a sam przecie mówisz doktorze, że byle chory miał apetyt, i spał dobrze, iest nadzieia że nie umrze.
Lawton z doktorem weszli do oberży Flanagan, i szynkarka wprowadziła ich na wielką salę, na środku któréy stał stół ustawiony w podkowę, i żelaznemi hakami przymocowany do ziemi. Wokoło niego gliniane miski, talerze, i żelazne sztućce leżały porozrzucane w nieładzie: odór zaś różnych potraw wychodzący z przyległéy kuchni, poznać dawał, czynione do kolacyi przygotowania. Lecz nie tyle nie zwracało uwagi kapitana, ile kilka garcowy gąsior, którego znaczna niepełność, i stoiący przy nim blaszany kubek, znaczne iuż iego nawiedziny dowodził.
Wszyscy Officerowie i Podofficerowie z oddziału, w liczbie dwudziestu do dwudziestu pięciu, zebrali się byli na téy sali, nie maiącéy innych mebli nad drewniane ławki, i kilka obdartych krzeseł.
Po piérwszém przywitaniu, chorąży, o którym iuż mieliśmy sposobność mówienia, widząc swego kapitana ciągle przypatruiącego się obiecuiącemu gąsiorowi, zbliżył się do niego, uwiadamiaiąc go, iż to był podarunek przez Henryka Warthon, przysłany Majorowi Dunwoodi.
— Ofiara godna Monarchy, dodał sierżant. Major chciał, żebyśmy uczcili pamiątkę odniesionego zwycięztwa, i iak widzisz Kapitanie, umieliśmy czuć tę tak ważną pobudkę. Łaskawy Boże! dodał klepiąc się, gdybyśmy zawsze nasze manierki mieli pełne tego nieoszacowancgo nektaru, niedługoby u nas Sir Henryk Klinton dosiedział.
Lawton nie gniewał sic wcale, iż znalazł sposobność zakończenia dnia tak przyiemnie, iak był zaczął; i otoczony wkrótce towarzyszami swemi, wszedł z niemi w poufałą rozmowę, gdy doktór rannych swych odwiedzić poszedł. Rozłożony ogień na ogromnym kominie, wznoszący się w płomieniach, iakby w Plutona królestwie, zarazem ogrzewał i oświecał izbę, iż świec zapalić nie miano potrzeby. Zgromadzeni woyskowi do téyże izby, byli to powiększéy części ludzie młodzi, dobrego urodzenia, niepospolitéy odwagi i znakomitych przymiotów, sposób ich iednak zachowania się w tém mieyscu, ich obyczaie, równie iak rozmowy, przedstawiały szczególnieyszą mieszaninę znaiomości świata, edukacyi i wychowania z obozową prostotą. Jedni rozciągnieni na ławkach, stoiących koło muru spokoynie drzymali, drudzy podzieliwszy się po kilku, przypominali sobie albo dawne zdarzenia, albo mówili o różnych przedmiotach, ściągaiących się do swego powołania: niektórzy wszerz i wzdłuż z zapalonemi faykami przechodzili się po pokoiu. Co moment otwierały się drzwi od kuchni, i odgłos skwierczących po rynkach tłustości, co raz mocniéy słyszeć się dawał. Nakoniec ucichły rozmowy, wszystkich oczy zwróciły się ku przybytkowi, wydaiącemu z siebie parę różnych przypraw i sosów: i sami nawet śpiący, ocknęli się długo oczekiwaném wezwaniem.
Sam tylko Dunwoodi, siedząc w kącie przy kominie zdawał się bydź głęboko zamyślonym, i żaden z Officerów przerywać mu iego dumania nie śmiał. Uyrzawszy wchodzącego Kapitana z Doktorem, wstał on naprzeciw nich, uścisnął serdecznie pierwszego za rękę, i z prawdziwą przyiacielską troskliwością, zapytał drugiego o stan zdrowia Kapitana Syngleton. Poważne wówczas panowało milczenie, lecz gdy powrócił na mieysce iakie wprzód zaymował, dawna poufałość, wolność wmówieniu, dowcipne żarty, wzaiemne opowiadania, ożyły na nowo i wciąż trwały, dopóki ie ważnieysza nie przerwała sprawa: Betty bowiem różne sporządzone przez siebie potrawy ustawiać zaczęła na stole, lecz z taką niezgrabnością, w takim nieładzie, iżby niezmiernie zgorszył się Cezar, gdyby widział ten brak porządku w zastawie stołu, któréy on, wyuczony przez Miss Peyton, klassyczną znaiomość posiadał. Z tém wszystkiém każdy siadaiąc uważał na mieysce, do iakiego mu stopień iego nadawał prawo; mimo to bowiem, iż w woysku Amerykańskiém wszyscy znayduiący się wspólnie w iedném towarzystwie równi sobie byli, iednakże uszanowanie dla starszych, do religiynych niemal obowiązków należało.
Większa cześć biesiaduiących od dawna iuż była po śniadaniu, i długo prosić się do stołu nie dała; lecz Kapitan Lawton, który przed kilką godzinami z zwykłym swym apetytem dorwał się był dobrego obiadu, niebardzo smakował w potrawach Betty, tém więcéy gdy spostrzegł na grabkach kryiące się po szparach brudu i różnych szczątków zabytki, oraz kurzem i paięczyną okryte talerze. Dobre iednak serce Betty, wrodzona iéy uprzeymość, ścierpiéć nie mogła, kiedy kto mało iadł i pił w iéy domu. Zdawało iéy się, iż proźby iéy i nalegania należały do apetytu iéy gości, i często ich nieszczędząc, tak ich niemi zmordowała, iż uprzedzaiąca z téy strony iéy gościnność, w nudzące zamieniała się natręctwo; w takiém samem będąc położeniu Kapitan Lawton, chciał co predzéy pozbyć się ustawicznie przymuszaiącéy go do iedzenia gospodyni, i w téy myśli przypuścił szturm do baszty mięsiwa wznoszącéy się na środku stołu, zdobył z niéy kawałek czarniawego mięsa, i żuiąc go ze dwie czy trzy minuty, gdy go żadnym sposobem przełknąć nie mógł, rzekł wesoło:
— Matko Flanagan, chciéy nam powiedzieć co było za iedne owo stworzenie, którego te smutne pożywamy szczątki.
— Niestety! to moia Yenny, odpowiedziała szynkarka nieukontentowana żartem Kapitana, równie iak przypomnieniem sobie straty biednego bydlęcia, które na śmierć skazała, widząc iż ze starości więcéy iuż mleka dawać nie mogła.
— Jakto, zawołał Kapitan prędkim głosem, właśnie w chwili, gdy iak pigułkę miał połknąć kawałek mięsa, którego żadną miarą przegryźć nie był w stanie, owa stara Yenny.
— Do tysiąca piorunów! zawołał Porucznik Masson, nóż swóy i widelec upuszczaiąc na ziemię; ta co z nami dwie kampanie odbyła?
— Ta sama, odpowiedziała żałośnie Betty. Panowie! iak iest przykro widzieć na stole starą swą przyiaciółke, która lat kilkanaście pożytek i korzyści przynosiła.
— Gdyby niebyła tak niemiłosiernie twarda, rzekł Lawton; przykrość ta byłaby cokolwiek mnieysza.
— Dwie przednie ćwierci sprzedałam naszym żołnierzom, mówiła daléy, lecz gdybym im powiedziała, że to z owego biednego stworzenia, które im latem i zimą, dostarczało nabiału, zapewneby żaden ani pokosztować chciał.
— Nazwę ich ludożercami, ieżeli choć kawałek z niéy się dotkną, rzekł Lawton.
— Pokazuie się zawołał Masson, iż w szczęce mam więcéy czułości niż w sercu, bo szanuiąc tak dawną znaiomość, żadną miarą ukąsić iéy nie mogę.
— Sprobuycie ieszcze popić: rzekła Betty zbliżaiąc się ku dwom Officerom, giną frasunki, porzucaią smutki człowieka, przybywa wesołość i zdrowie, kiedy kto często gardło odwilża. To mówiąc nachyliła gąsior i kilka z niego nalawszy szklanek, z iednéćy z nich sama skosztowała, i krzywiąc się rzekła: nie rozumiem co tu iest dobrego w tém winie, słodkie, nudne i słabe, boday to móy kok-tail, co to i w żołądku zagrzeie, i w głowie zaszumi.
Biesiaduiący iednakże nie zgodzili się na napóy swéy Bachantki. Wino iednomyślnie uznane zostało za doskonałe, i dobry humor pomiędzy niemi wprowadziło. Wnoszono różne zdrowia, śmiano się, śpiewano, powtarzano piosnkę doktora Sytgreaw, którą iak Kapitan Lawton mawiał, nucił głosem iakby ze słowika i sowy pochodził, kiedy wśrzód téy powszechnéy uciechy, Skinner pokazał się na sali.
Sądził on, iż Kapitan Lawton znayduie się ieszcze w Szarańczach, i prosto tam był przybył, aby Kramarza oddać mu w ręce, i zapewnioną za niego nadgrodę odebrać: lecz dowiedziawszy się, iż Kapitan do Cztero-Kątów wyiechał, pośpieszyć za nim natychmiast nie omieszkał.
— Chciałbym widzieć się z Kapitanem Lawton, rzekł Skinner, szukaiąc go pomiędzy Officerami siedzącemi przy stole.
— Czeka na twe rozkazy, odpowiedział ozięble Kapitan.
— Przychodzę oddać ci zdraycę, za dostawienie którego nagroda ogłoszoną została: Szpiega, Harweya Bircha, kupca kramarza. I w tych słowach wskazał ręką na Harweya, który otoczony pięcia czy sześcią swemi oprawcami, dźwigał na plecach kramik, iaki mu Skinner nieść kazał, w téy myśli, iż w końcu na swoię go korzyść zabierze.
Lawton obeyrzał się po za siebie, poznał dobrze znanego sobie Kramarza, zatrząsł się aż z radości, zmarszczył powieki, i gdy obracał się do Skinnera, aby mu cóś odpowiedział, zasady karności woyskowéy i porządku służby, w myśli mu stanęły: przepraszam Majorze, rzekł do Dunwoodiego, nie do mnie w tym momencie mówić należy. Oto masz dowodzącego Officera, dodał piorunuiącém weyrzeniem, mierząc Skinnera; uday się do niego.
— Wszystko iedno, odpowiedział grubiańskim tonem Skinner, ktokolwiek z was starszy, byle zapłacił, co mi należy.
— Nazywasz się więc Harwey Birch, zapytał Dunwoodi Kramarza, zbliżaiąc się ku niemu z miną nakazuiącą uszanowanie, samemu nawet Skinnerowi.
— Tak, iestem nim, odpowiedział Birch śmiele.
— Dopuściłeś się zdrady swoiego kraiu; wyrok twóy iest wyrzeczony. Wiesz o tém, iż mam prawo wykonać go w tym momencie.
— Niech się dzieie wola Boga, który przykazał, iż dusza bez oczyszczenia się z grzechów na tym świecie przed iego maiestatém stanąć nie powinna: odpowiedział kramarz poważnym tonem.
— Masz zatém darowane sobie kilka godzin życia, ale od śmierci nic cię uchronić nie zdoła. Szpiegostwo iest nayhaniebnieyszą zbrodnią. Prawa woienne przepisały na nią karę, i iutro z rana o dziewiątéy godzinie, odebrać ią musisz.
— Bez woli i przeznaczenia Boskiego nic się nie stanie na ziemi, odpowiedział Harwey z pokorą.
— Nie mało czasu strawiłem, nimem schwytał tego łotra, rzekł Skinner zbliżaiąc się ku majorowi, spodziewam się, iż zaliczyć mi teraz każesz nadgrodę, która podług przyrzeczenia, złotem wypłaconą bydź miała.
— Majorze Dunwoodi! rzekł Officer będący tego dnia na służbie wchodząc do izby, patrol nasz doniósł w téy chwili, iż przed dwiema godzinami, spalił się dom ieden w okolicy, gdzieśmy niedawno nieprzyiacicla pobili.
— To chałupa Kramarza, rzekł Skinner półgłosem do kapitana Lawton, na znak radości żeśmy go schwytali, kazałem zapuścić ogień w tę iamę, gdzie się ten lis chytry ukrywał.
— Zdaiesz się bydź bardzo gorliwym obrońcą kraiu swoiego, rzekł Lawton z pogardą. Maiorze Dunwoodi, chceszże, abym tym uczciwym ludziom zapłacił, co im należy. — Bardzo ci obowiązany będę kapitanie, i proszę abyś dopilnować raczył, iżby dłużéy nie znaydowali się w naszym okręgu.
— Spuść się na mnie maiorze. Daléy bracia, przywiązani, dbaiący iedynie o dobro oyczyzny swéy, chodźcie za mną odebrać swoię nadgrodę.
Skinner nim poszedł, dał znak dwom swym ludziom aby wzięli z sobą skrzynkę kramarza, i właśnie zdeymowali mu iuż ią z pleców, gdy kapitan Lawton pałaszem obydwóch płazuiąc:
— Wszystko pięknie, dobrzy przyiaciele, zawołał na nich, wszystko waszą gorliwość dowodzi! iakiém prawem śmiecie przywłaszczać sobie te skrzynkę? Dobrzeście zrobili żeście ią przynieść kazali, bo mogą bydź w niéy iakie ważne papiery, iaka znacząca korrespondencya, lecz żebyście ią teraz zabierać mieli, to wam nie wolno, i natychmiast mi ią zostawcie.
Skinnner nie bardzo zdawał się bydź kontent, z tego obeyścia się kapitana, lecz widząc, iż wszelkie domagania się byłyby nadaremne, wspólnie ze swemi towarzyszami po należącą mu wypłatę, za Lawtonem się udał.
— Co do ciebie, rzekł Major do Kramarza dowiedziono ci, iż iesteś nayszkodliwszym nieprzyjacielem wolności Ameryki.
— Dowiedziono! zawołał Harwey, obra caiąc się z pogardą ku tym, którzy mu iego skrzynkę wydzierać chcieli.
— Tak, dowiedziono. Przekonanym bowiem zostałeś, iż śledziłeś wszelkie poruszenia woysk Amerykańskich, uwiadamiałeś o nich nieprzyjaciół naszych, i podawałeś im środki do zniszczenia planów Washingtona.
— Sądziszże, iż Washington tak iest o moiém postępowaniu przekonany? zapytał Birch, mieniąc się cały.
— Bez wątpienia. Washington téż przez usta swoie, wyrzekł twóy wyrok na ciebie.
— Nie, nie, nie! zawołał Harwey z żywością mieszaiącą Dunwoodiego. Washington lepiéy zna serca ludzkie, bo i sam grał w kostki ze szczęściem swoiém?Jeżeli mnie skazał na szubienicę, czyliż zapomniał, że i dla niego przygotowaną także była? Nie, nie, nie! to bydź nie może, Washington nigdyby na mnie tych słów nie wyrzekł:
“Niech go prowadzą na szubienicę.”
— Wytłómacz się, rzekł Major tą odpowiedzią zdziwiony, maszże iakie powody odwołania się do łaski Naczelnego wodza?
W Birchu zatrzęsły się wszystkie członki, nie z boiaźni ale z zapału, iaki w nim walka różnych uczuć i wspomnień wzbudziła. Wydobył z zapiersi małéy ołowianéy puszki, drżącą otworzył ią ręką, wyciągnął z niéy kawałek zwiniętego papieru, postąpił krok naprzód dla oddania go Majorowi, i w tym momencie cofaiąc się zawołał:
— Nie! ta taiemnica ze mną zginąć musi. Znam całą iéy ważność: życia mego podobną ceną nie okupię. Wiem, na co się narażam, lecz umrę spokoyny, i mam nadzieię, iż popioły moie znieważone nie będą.
— Odday natychmiast ten papier, rzekł Major, sądząc, iż go do iakiego ważnego doprowadzi odkrycia: bydź może, iż w ostatniéy swéy chwili złagodzi twą karę, lub całkiem łaskę wyiedna.
— Nie, odpowiedział Harwey, którego żywy rumieniec mieysce bladości zaiął; on i ia powinniśmy bydź tylko o téy taiemnicy wiadomi.
— Porwiycie tego zdraycę! zawołał Dunwoodi, i ten mu papier wydrzyicie.
W tym momencie rozkaz wykonanym został, lecz Kramarz w mgnieniu oka połknął papier, nim go przytrzymać zdołano. Wszyscy Officerowie zdumieli widokiem téy nieugiętéy śmiałości i męztwa.
— Trzymaycie go, zawołał doktor, trzymaycie dobrze, niech mu tylko zadam kilka gran emetyku, wnet się cała taiemnica wyiawi.
— Nie, rzekł Major, iego występek iest nadto iawny, i odbierze za niego karę, na iaką zasłużył.
— Niech mnie więc prowadzą, rzekł Harwey z nayzimnieyszą krwią, kilka kroków postępuiąc ku drzwiom.
— Gdzie? zapytał zdziwiony Dunwoodi.
— Na szubienicę.
— Nie, przyrzekłem ci, iż do dziewiątéy godziny zrana, będziesz mógł przygotować się na śmierć, i słowa moiego nie cofnę. Masonie, odprowadź go i nayściśleyszy miéy nad nim dozór. Odbierz od niego skrzynkę, i z naywiększą skrupulatnością przeyrzyi w iego przytomności, papiery, iakie w niéy znaydować się mogą.
Mason rozkazał Sierżantowi, i dwóm dragonom otoczyć Kramarza, wziąść iego skrzynkę i wraz z niemi dobywszy pałasza wyszedł. Każdy z Officerów na swoię udał się kwaterę, i wkrótce nic więcéy słychać nie było nad pilnuiącego szyldwacha, który wołaiąc: “kto idzie? prędkim zagrzewał się krokiem przed bramą oberży Betty Flanagan.”
Ta sama twarz znamienita,
Każdy w niéy serce wyczyta,
I niewinność z niéy iaśniała,
I czuła miłość — i chwała.
Co za zmiana? iuż te oczy
Straciły wyraz uroczy,
Ach! przez niedolę doznaną,
Nabył tę chytrość przybraną,
Z doświadczenia straszliwą,
Okropną i nieszczęśliwą,
Która choć duszy nie zmieniła,
Nieufność w nim zaszczepiła.
Mason zaprowadził swego więźnia, do izby za kordegardę służącéy, zrewidował iego skrzynkę z tą gorliwością i staraniem, iakie mu dość częste libacyie dozwalały, i żadnych przy nim papierów nie znalazł. Nie długo sen go rozmarzył, oczy zlepiać mu się zaczęły: zdawało mu się, iż ławki i krzesła tańcuią po izbie, i widząc, iż Bachus Morfeuszowi ustępywał praw swoich, zawołał na Sierżanta Hollister, i ledwie że przebełkotać do niego zdołał, aby odprowadził więźnia w pewne mieysce i nayściśleyszą miał na niego baczność, natychmiast rozciągnął się na ławce i zasnął tak dobrze, iakby na naymiększym puchu spoczywał.
W głębi podwórza, znaydowała się duża wozownia, przy któréy mała komórka, służąca niegdyś za skład różnych staiennych effektów, od dawnego iuż czasu pustkami stała. Dopiero Betty Flanagan zaymuiąc dom cały w swe posiadanie, uznała iż izba ta bezpieczna od złodzieia, naydogodnieyszą iey będzie na skład swych produktów, i w niéy sypialną sobie alkowę obrała. W wozowni złożone były wszelkie bagaże, zapasy i broń oddziału, a szyldwach stoiący przy drzwiach na warcie, dniem i nocą, magazynu tego pilnował. Drugi zaś żołnierz, postawiony przy drzwiach stayni, naprzeciw bramy będącéy, mógł widzieć każdego, kto wszedł i wychodził z domu. Ze izba o któréy dopiero powiedzieliśmy, iedne tylko drzwi i okno miała, rozsądny Sierżant osądził, iż w całém mieście lepszego mieysca na więzienie nie znaydzie, i tam to zaprowadził Kramarza, aby w nim aż do momentu exekucyi zostawał.
Obok téy iego przezorności, miał on i inne w tém ieszcze powody. Widział on, iż szynkarka na ławce pod piecem, głęboko zasnęła, i po iéy nosowo-chrapliwéy harmonii, nie spodziewał się, aby innego noclegu szukać miała. Chciał przytém umieścić swego więźnia w takiém mieyscu, gdzieby samotnie, w przytomności iedynie Boga, Sędziego spraw ludzkich, mógł obrachować się z sumieniem swoiém, nimby społeczeństwo ludzkie opuścił. Sierżant bowiem Hollister, człowiek rzadkiéy pobożności, święcie przepisy religiyne szanował. Lat przeszło pięćdziesiąt liczył on sobie wieku swoiego, z których trzydzieście usługom oyczyzny, w zawodzie woyskowym poświeciwszy, godząc obowiązki chrzcścianina z powołaniem żołnierza, umiał zjednać sobie względy u starszych, miłość u równych, i szacunek u niższych. Sam nawet kapitan Lawton, takie pokładał w nim zaufanie, iż go zawsze do nayważnieyszych zleceń wybierał.
Rozkazawszy przeto Birchowi póyść za sobą, zaprowadził go w milczeniu do izby, która mu za wiezienie służyć miała. Gdy tam obydwa z sobą weszli, Sierżant postawił na ziemi latarnię, usiadł na małym antałku napełnionym ulubionym trunkiem Betty Flanagan, i dał znak Kramarzowi, aby zabrał mieysce na drugim.
Więzień uskutecznił iego żądanie, a Hollister przez kilka minut ciągle wpatruiąc się w niego: spodziewam się rzekł, iż powinieneś mi bydź wdzięczen, żem cię zaprowadził w takie mieysce, gdzie wolny od wszelkich przeszkód światowych, będziesz mógł sobie spokoynie, roztrząsnąć grzechy życia swoiego, i przygotować się na śmierć, iak tego religia nasza wymaga.
— Wielki Boże! zawołał Birch, spoglądaiąc na mury swoiego więzienia, iakież mieysce do rozwagi przed bramą wieczności?
— Nie mieysce, ale czyny człowieka stanowią, odpowiedział Hollister, gdziekolwiek kto obowiązków swych dopełnia, Bóg wszędzie widzi iego sprawy, i zasłużoną za nie nagrodę wymierza. Jeżeli chcesz, przyniosłem tu z sobą książkę moię, z któréy zwykle każdego dnia po kilka rozdziałów sobie odczytuię; w niéy znaydziesz pociechę, i męztwo do wytrwania przeznaczenia twoiego.
Wtych słowach dobywszy z kieszeni małéy biblii, oddał takową swoiemu więźniowi, który przyiął ią z nieiakiém roztargnieniem, iakie Sierżant obawie śmierci przypisuiąc, za swoię powinność osądził przywołać go na drogę zbawienia, i religiynéy nadziei.
— Jeżeli iest co takiego, co duszę twoię udręcza, oto masz moment upamietania się i żalu. Jeżeli popełniłeś iakie błędy na świecie, iest ieszcze czas do pokuty, która w nieskończoném miłosierdziu zbawcy naszego, przebaczenie znaleść może.
— Któż iest wolnym od winy, aby rzucił kamień na grzesznego? odpowiedział Harwey testem pisma, przenikliwie mierząc swoiego dozorcę.
— To prawda, człowiek z ułomnościami zrodzony, często popełni, czego późniéy żałuie. Z tém wszystkiém, okropna rzecz umierać z obciążoném sumieniem.
Harwey tymczasem rozpatruiąc się w więzieniu swém, naymnieyszego nie upatrywał środka, któren mógłby go ucieczką ratować. Nadzieia iednak w naysroższym razie iedyną pociechą się staie, osładza cierpienia, i ulgę w boleści przynosi. Wprawdzie biedny kramarz cienia iéy nie widział dla siebie, i ani śmiał nawet o niéy pomyśleć, z tém wszystkiém mimo całéy okropności losu swoiego, zdawał się bydź w duszy przekonanym, iż ieszcze ostatnia iego nie wybiła godzina. Zwróciwszy uwagę swoię, na mówiącego sierżanta, tak ostro w niego się wpatrywał, iż Hollister mimowolnie oczy spuścił w ziemię: nauczono mnie, odpowiedział, iak ciężar grzechów moich składać u stóp Zbawiciela naszego.
— Tém lepiéy powinieneś téż znać przewinienia swoie, wiedzieć że cudza krzywda nigdy nikomu szczęścia ani pożytku nie przynosi, gdyż Bóg niesprawiedliwość drugiemu wyrządzoną w dwóynasób wytrąca; nigdy iak w teraźnieyszéy woynie nie było więcéy przyczyn i okazyi do tego występku: wielu napełniaiąc własne kieszenie myśleli, że tem naylepiéy kraiowi swoiemu usłużyć potrafią, dla tego iednak zapytay się kogo chcesz czy mnie zarumienić zdoła, abym mimo dozwolonego rabunku dotknął się cudzéy własności, zawsze maiąc na uwadze, iż podobne czyny w jakimkolwiek bądź razie, hańbią żołnierza, iego woysko i naród.
— Te ręce, zawołał Birch, wyciągaiąc wychudłe swe palce, z nieiaką wyniosłością, lat iuż kilkanaście krwawo pracuią, nigdy ieszcze żadnym nie splamiły się rabunkiem, żadna podłość do nich nie przylgnęła.
— Wielką téż to powinno bydź dla ciebie pociechą, żeś nie popełnił tego iednego z trzech głównych grzechów, które podług mnie są mianowicie: kradzież, zabójstwo i ucieczka.
— Bogu dzięki, nie odebrałem życia nikomu.
— Oh! zabić człowieka podczas bitwy, nie iest bynaymniéy grzechem, tylko dopełnieniem powinności swoiéy; ieżeli zaś woyna iest niesprawiedliwa, wina spada na tych, którzy do niéy dali powód, i którzy ią rozkazali: lecz zabójstwo z zimną krwią dopełnione, naywiększym iest w oczach Boga występkiem po ucieczce.
— Nie służyłem nigdy, i oczewiście uciekać nie miałem przyczyny.
— Lecz można uciec nieopuszczaiąc swoich chorągwi, chociaż ucieczka tego rodzaiu, iest bez wątpienia naywiększą zbrodnią ze wszystkich. Naprzykład można.... odbiedz od sprawy oyczyzny swéy, kiedy ta naybardziéy pomocy i wsparcia potrzebuie, dodał z zaiąknieniwm, lecz zmarszczył czoło, oczy mu się zaiskrzyły, gdy te ostatnie słowa wymawiał.
Harwey na obydwóch rękach oparł głowę i cały trząsł się z wzruszenia. Sierżant, chociaż nienawidził samego nawet widoku człowieka, którego za zdraycę kraiu uważał, powodowany iednak religiyną gorliwością, nie wprzód chciał oddalić się od niego, dopókiby go nie widział szczerze żałuiącego za grzechy swoie.
— Z tém wszystkiém, rzekł daléy, zbrodnia ta może otrzymać przebaczenie, w łasce zbawiciela naszego, ieżeli w duchu pokory, Majestat jego błagać będziesz, o miłosierdzie nad sobą. Co znaczy, iakim sposobem człowiek umiera, byleby umarł po chrześciiańsku? kilka chwil przeto, poświęć modlitwom i rozmyślaniu, a potem spoczniy sobie, abyś w ostatnim swym momencie okazał, iż z radością połączasz się z Bogiem stwórcą twoim. Nie spodzieway się żadnych względów dla siebie, dziekuy maiorowi Dunwoodi, że ci pozwolił przygotować się na śmierć, gdyż pułkownik Syngleton wydał naysurowszy rozkaz, aby wyrok naprzeciw ciebie wydany, natychmiast był wykonanym, skoro tylko schwytanym zostaniesz. Powtarzam ci, że nic ocalić cię nie zdoła, i że zginąć, nieochybnie musisz.
— Wiem o tém, rzekł Birch, lecz iuż zapóźno. Zniknęły nadzieie moie, iedyny obrońca ratować iuż mnie nie może.
— Jaki obrońca?
— Żaden; przynaymniéy on odda sprawiedliwość pamięci moiéy.
— Kto on?
— Nikt.
— Żaden i nikt. Cokolwiek bądź wszystko na nic ci się iuż teraz nie przyda. Lepiéy uspokóy się, pomniy, że godziny twoje są policzone, i myśl iedynie o uratowaniu duszy swoiéy. Ja iutro zrana nawiedzić cię przyide, z całego serca chciałbym ci bydź użytecznym: nie lubię bowiem patrzeć na człowieka, którego iak psa wieszaią.
— Kiedy zechcesz, możesz uwolnić mnie od téy haniebnéy śmierci, zawołał Birch podnosząc się z żywością, i porywaiąc za rękę Sierżanta. Oh! czegóż bym ci niedał w nadgrodę twéy usługi.
— Jak to? zapytał zdziwiony Hollister.
— Jakto? powtórzył Kramarz, oto masz, bierz, ale to ieszcze niczém nie iest ztém co ci dać mogę, bylebyś tylko chciał sprzyiać ucieczce moiéy.
W tych słowach pokazał mu gwinee, które spekulant za sprzedaż domu wypłacił; a których Skinner zaięty przyrzeczoną za dostawienie iego nagrodą, odebrać od niego zapomniał.
— Gdybyś był nawet tym, którego wyobrażenie widzisz na téy sztuce złota, odpowiedział stary dragon, nie zniewoliłbyś mnie, abym stare moie lata, podobną podłośoią znieważył, i na twą własną wzgardę zasłużył. Zapomniy o wszystkiém, pogódź się z Bogiem, i więcéy iuż do tego świata nie wzdychay.
Nie chcąc dłużéy pozostawać z człowiekiem, który go za narzędzie złego użyć chciał, Hollister, chociaż czuł się nieugiętym w swym charakterze, wstał, wziął latarnię, i więźnia swego własnym iego rozmyślaniom zostawił.
Niewiadomo nam co zaymowało Harweya, w pośród samotności iego, czyli polecił się opiece nieba, czy téż oddał się rozpaczy: to tylko pewna, iż sierżant wychodząc zalecił szyldwachowi, aby miał iak naywiększą baczność na więźnia, i nie pozwolił mu mówić do nikogo.
— Kiedy iednak odpowiedział żołnierz, Betty Flanagan weyść i wyiśc zechce, spodziewam się, iż zabronić iéy tego nie będziesz miał prawa.
— Oh! Betty nie przyidzie téy nocy tutay. Nadto, wolno iéy bydź Panią w swym domu, tém więcéy kiedy ią znamy, i pewni bydź możemy, że nam przecie więźnia pod fartuchem nie przeniesie.
W półgodziny po odeyściu Hollistera, szyldwach stoiący na warcie, usłyszał lekki odgłos rozlegający się po więzieniu Harweya Bircha. Nadstawił ucha, podwoił uwagę, i wkrótce przekonał się, iż takowy był iedynie skutkiem mocnego oddychania, które późniéy w głuche zamieniło się chrapanie. Przechodzić się przeto na nowo zaczął podedrzwiami, rozmyślaiąc iak człowiek skazany na śmierć, mógł tak łagodnego używać spoczynku: czy to pochodziło z oboiętności, lub pogardy życia, czyli téż władza natury, miałaby bydź tak silną, iżby nawet w podobnie okropnym momencie, fizyczne potrzeby, przenosiły moralne cierpienia. Obok tego imię Harweya Bircha, nadto było nienawidzone w całym oddziale, aby los iego miał wzbudzić politowanie w sercu dragona, i ieżeli żaden żołnierz, z równą iak Hollister dobrocią, nie mówiłby do winowaycy, nie każdy idąc śladem sierżanta ofiarowanym sobie darem, zniewolićby się nie dał. — Z pewném oburzeniem, stojący na warcie szyldwach, słyszał spokoynie śpiącego człowieka, którego za winnego naywiększéy zbrodni uważał, i z ochotą byłby mu sen przerwał, gdyby przyzwyczaienie do karności, i wstręt od grubiaństwa, nie wstrzymywały go od tego postępku.
Właśnie gdy tak dumał nad stanem kramarza, i różne ztąd czynił sobie wnioski, nadeszła szynkarka, która od saméy kuchni przez całą drogę ciągle miotała przeklęstwa na służących Officerskich, że ustawiczném swem sztukaniem, spać iéy nie dali. Chciał on był odezwać się do niéy, i w ściśleyszą weyść z nią rozmowę: lecz Betty Flanagan na wpół rozespana trzęsąc się ze złości iak Meduza, słuchać go nie chciała; odepchnęła go silnie, poszła ku wozowni, i udała się do swéy zwykłéy sypialni, nie spodziewaiąc się, aby takowa zaiętą iuż bydź miała. Przybycie iéy musiało bez wątpienia obudzić znayduiąccgo się tam więźnia, gdyż natychmiast uciszył się i chrapać przestał; lecz nie wyszło kwadransa, gardłowa harmonia na nowo usłyszéć się dała.
W tym momencie wartę zmieniać przyszli, i szyldwach zdaiąc straż drugiemu, rzekł do niego: Dobrze tu się wytańcuiesz, nim nogi zagrzeiesz Johnie! Słyszysz muzykę Szpiega? Betty tam weszła, i wkrótce zapewne oboie przygrywać ci zaczną.
Kapral z towarzyszącemi dragonami, głośnym odpowiedzieli mu śmiechem, i poszli daléy zmieniać służbę.
W kilka minut późniéy Betty, drzwi otworzyła i wyiść chciała, lecz ią szyldwach za fartuch przytrzymał.
— Stóy, matko Flanagan stóy! może czatsem Szpiega w kieszeniach swych wynosisz?
— Opętany szaleńcze! odpowiedziała Szynkarka, któréy głos się zmienił ze złości, wszystkie członki ciała drżały, znać dla téy saméy przyczyny: nie słyszysz go chrapiącego w mém łóżku! tak obchodzicie się ze mną! z kobietą uczciwą! iakiegoś nieznaiomego człowieka postawić w méy sypialnéy izbie, i to bez mego pozwolenia! poczekaycie, nauczę ia was, iak się z kobietami uczciwemi obchodzić macie!
— Ah! chyba nie wiesz, że ten człowiek, iutro z rana ma bydź powieszony! cicho, nie przeszkadzay mu, niech spi spokoynie, iutro lepiéy on zaśnie.
— Na dół z rękami piianico! rzekła szynkarka broniąc butelki, którą iéy szyldwach wydrzeć usiłował. Idę obudzić kapitana Lawton, zapytać się go iakim prawem wkwaterował mi iakiegoś włóczęgę do méy komory, gdzie wszystkie rzeczy mam złożone.
— Milcz stara czarownico! krzyknął żołnierz wyrywaiąc iéy od gęby butelkę, dokuczaiącém mu zimnem zniecierpliwiony, idź sobie budź Kapitana, Majora, samego nawet szatana, byłeś mi tylko nie przebudziła szpiega. Śpiącego łatwiéy dopilnować można.
Betty odchodząc od niego cóś sobie niewyraźnie pod nosem pomruczała, wyszła z domu, i szyldwach stoiący przy bramie, widział ią idącą, ku mieszkaniu kapitana Lawton, iak sama mówiła, po wymierzenie sprawiedliwości. Oboie iednak nie widzieli się z sobą, i późniéy dopiero dowiedzą się o sobie, iak noc przepędzili.
Żaden zresztą wypadek nie zatrwożył spoczynku Kramarza, który w słodkim śnie ukoił swe troski, i zapomniał że nie dla niego, iuż iutro słońce przyświecać miało.
Wzywam na sąd Daniela, niech mnie Daniel sądzi,
W którym cnota z rozumem, duszą, iego rządzi!
Podczas gdy przytoczone w poprzednim rozdziale zdarzenia zaszły, w oberży Betty Flanagan, Skinner wspólnie z towarzyszami swemi, udawszy się za Kapitanem Lawton, przyszedł razem z nim do folwarku, któren niedaleko miasteczka położony, mieścił w sobie cały szwadron kapitana. — Lawton w każdym razie okazywał niezłomną gorliwość, i naymocnieysze poświęcenie się dla sprawy kraiu swoiego; na polu bitwy, na wszelkie narażał się niebezpieczeństwa, pomiędzy żołnierzami swemi naysurowszą zaprowadził karność, dochodził i mścił się na tych, których za nieprzyjaciół oyczyzny uważał, słowem wielu co go znali, odwagę iego, czyny w fałszywém wystawiaiąc sobie świetle, więcéy przypisywali dzikości iego charakteru, niż czystym do sławy dążeniom. Przeciwnie kilka dowodów ludzkości, albo lepiéy powiedziawszy bezstronnéy sprawiedliwości, zjednały Dunwoodiemu imie słabego człowieka, w mniemaniu tych, którzy go zbliska poznać nie chcieli. Tak często i w trybunale opinii publicznéy, dzieią się nadużycia, które z czasem sąd większości roztrzyga, i wyrok na stronę rzetclnéy prawdy wydaie.
Stanąwszy przed Majorem, na wodzu oprawców widać było ten wstyd, iakiego każdy doznawać musi, kto okryty różnego rodzaiu występkami lub podłością splamiony wchodzi w towarzystwo osób szlachetnie myślących, i właśnie ta to iest dzielna moc cnoty, iż zbrodnia bez zadrżenia zbliżyć się do niéy nieśmie. Czuł on więcéy skłonności do Lawtona, którego charakter, mniéy, więcéy, do swego podobnym uważał. W rzeczy saméy Lawton wpośrzód swych poufałych przyjaciół, zdawał się bydź surowym, i poważnym, co odrażało iednych, zawodziło drugich, i ztąd pomiędzy oddziałem iego wzrosło przysłowie, iż wtenczas Kapitan się śmieie, gdy karać idzie. Zbliżaiąc się więc ku niemu z oznaką wewnętrznego ukontentowania, Skinner rozpoczął nastepuiącą rozmowę:
— Zawsze iest dobrze umiéć rozróżnić przyiaciół swych, od nieprzyjaciół.
Na tę maxymę służyć za wstęp maiącą, Kapitan odpowiedział lekkiém głowy skinieniem, zdaiącém się zdanie to potwierdzać.
— Powiadaią że Major Dunwoodi ma bydź w łaskach u Washingtona? rzekł daléy Skinner powątpiewaiącym tonem.
— Są ludzie którzy tak myślą, odpowiedział ozięble Lawton.
— Prawdziwi przyiaciele kongresu, i kraiu, rzekł Skinner, radziby dowództwo kawaleryi widzieć innemu Officerowi powierzone. Co mnie dotyczy, gdybym miał zawsze w pogotowiu pewien oddział regularnéy iazdy, mógłbym ważnieysze kraiowi przynieść usługi, niż poymanie szpiega.
— Doprawdy! rzekł Kapitan przybieraiąc ton poufalszy, i iakież naprzykład usługi?
— Zapewne żeby rzecz równie była korzystną dla dowódzcy, iak dla nas samych, dodał Skinner, spoglądaiąc na Lawtona przenikliwém weyrzeniem.
— Cóż przecie takiego? zapytał Kapitan z niecierpliwością, postepuiąc krok ku niemu, iżby mógł śmieléy, zwierzyć się mu z zamiarów swoich.
— Nie daleko woysk królewskich, prawie pod samemi armatami ich bateryi, są wielkie plony do zdobycia; wypadałoby oddziałem kawaleryi zatrudnić Delanceya, i wyprowadzić go z tamtych okolic, a sami zabrawszy co znaydziem kosztownieyszego, cofnąć się przez Kings-Bridge.
— Podobno Pastuchy, kilkakrotnie w tym punkcie robiąc wycieczki, drugim nie wiele zostawili.
— W saméy rzeczy, udało im się uprzedzić nasze od dawna ułożone w téy mierze proiekta. Po dwa razy układałem się z niemi, pierwszy raz postąpili sobie honorowo: lecz drugą razą zdradzili nas, zamiast wspierać sami na nas napadli, i wszyskie nam łupy wydarli.
— Niegodne łotry! zawołał Lawton z powagą. Jednakże mnie to dziwi, iak mogliście wy przyiaciele wolności i kraiu, układać się z rabusiami, których pustoszyć i niszczyć kray, iedyném iest rzemiosłem.
— Musieliśmy dla własnego bezpieczeństwa — porozumieć się z niemi: któż mógł spodziewać się, aby tak haniebnie postąpili sobie z nami? człowiek bez honoru, gorszy iest od drapieżnego zwierza. Ale powiedz mi Kapitanie! iak myślisz, mogę zwierzyć się Majorowi Dunwoodi z mego zamiaru, i iego w tém zażądać pomocy.
— Na moie słowo, odpowiedział Lawton przybieraiąc postać rozważaiącego rzeczy człowieka, w przedmiocie tak delikatnym o iakim mówisz, przyznam ci się, iż trochę powątpiewam.
— Właśnie i ia tak myślę, iż na Majora nic rachować nie można, rzekł Skinner, kontent sam z siebie, iż tak przewiduiącym się okazał.
Przybyli nakoniec do folwarku, którego porządne zabudowanie, stoiące w stertach zboże, ruch krecącéy się na podwórzu czeladzi, wszystko to rząd dobry, i zamożność właściciela dowodziło. Dragoni kwatery swe założyli po stodołach, konie zaś ich okiełznane i pokulbaczone, na każde zawołanie w pogotowiu stały. Lawton przechodząc powiedział kilka słów do ucha, stoiącemu na warcie przy drzwiach ordynansowi, i wprowadził Skinnera do wielkiego sadu, przy końcu którego główne zaczynały się zabudowania.
Zbliżywszy się do Kapitana, z którym tém mocniéy chciał porozumieć się, im większe w zamiarach swych upatrywał widoki, Skinner na nowo mówić zaczął.
— Jak myślisz, prowincye należące teraz do Króla odebrane mu zostaną? zapylał z miną parlamentowcgo polityka.
— Jak myślę! zawołał z porywczością Lawton: lecz natychmiast miarkuiąc się, rzekł do niego z swoią krwią zimną; bez wątpienia iestem przekonany, że gdyby nam Francya dostarczyła pieniędzy i broni, w przeciągu sześciu miesięcy, wypędzilibyśmy woyska Królewskie z całéy Ameryki.
— Tak i iabym spodziewał, się rzekł Skinner przypominaiąc sobie, iż nie poiednokrotnie miał proiekt połączenia się z pastuchami; wówczas kiedy będziemy mieli rząd wolny; my, co się naybardziéy przyczyniliśmy do iego ustalenia, powinniśmy bydź tak wynadgrodzeni, iak tego wartość rzeczy, i naszego poświęcenia wymaga.
— Pamiętne są rodakom czyny wasze, żeby wam za nic odpłacić nie mieli: możecie bydź wywyższeni na różne szczeble wysokości: gdy ci, którzy w chwili powstania oyczyzny spokoynie w domach sobie siedzieli, wieczną wzgardą okryci, nie długo cieszyć się będą, z niegodnie zebranych maiątków swoich.
Powiedzże mi, iestżeś właścicielem iakiego folwarku?
— Nie ieszcze, lecz mam nadzieię iż nim będę wprzód niż pokóy nastąpi.
— Bardzo dobrze. Interes prywatnego iest interesem kraiu, bo kiedy dobrze mieszkańcom się dzieie, i kray zamożniéyszym się staie. Naypiérwsza rzecz z pory czasu i z okoliczności korzystać.
— Zapewne, alboż myślisz, że Paulding nie godzienże prawdziwie nazywać się półgłówkiem, gdy mimo tak znacznéy ofiarowanéy summy, na ucieczkę głównego Adjutanta woysk królewskich, nie pozwolił?
— Tak iest Król Jerzy lepiéy płaci, niż kongres, bo wiecéy ma pieniędzy. Lecz Bogu dzięki! cudowny duch ożywia uczucia narodu, że tyle działa bez zapłaty, iakby wszystkie kopalnie Indyi, miały bydź ceną iego wierności. Zapewne wieki ieszcze dźwigalibyśmy iarzmo Angielskie, gdyby każdy z nas równie iak ty był nikczemny i podły.
— Jak to! iestżem zdradzony! ty masz bydź nieprzyjacielem moim, zawołał Skinner, sięgaiąc ręką po strzelbę, aby do razu pomścić się swéy krzywdy na Kapitanie.
— Zbrodniarzu! zawołał Lawton wyrywaiąc mu z rąk strzelbę, ieźli mi nie poddasz się, natychmiast ci czaszkę tym pałaszem, na dwoie rozetnę.
Skinner rzucił okiem na około siebie, i uyrzał że równie on iak i ludzie iego otoczeni zostali, więcéy niż przez pięćdziesięciu dobrze uzbroionych na koniach dragonów.
— Tak więc Kapitanie nie chcesz mi zapłacić? zapytał Skinner drżącym głosem.
— I owszem, odpowiedział Lawton, chce uiścić się ze wszystkiego co tylko wam należy. Oto masz summę, iaką Pułkownik Syngleton naznaczył za dostawienie Szpiega, dodał rzucaiąc worek na ziemię, który sobie przynieść rozkazał: teraz hultaie broń złóżcie, i swoie pieniądze przeliczcie.
Przestraszeni oprawcy, natychmiast strzelby swe rzucili na ziemię, i gdy ich wódz rachował pieniądze, kilku dragonów, zbliżywszy się ku nim, broń im zabrali.
— Więc tedy, zapytał Lawton rachunek iest rzetelny? odebrałeś całą summę, iaka przyrzeczona była?
— Nic nie braknie, odpowiedział Skinner, i teraz nie pozostaie nam więcéy, iak tylko oddalaiąc się, pożegnać cię Kapitanie!
— Za pozwoleniem, moment ieszcze: wszystkie rachunki nie są z nami ukończone. Odebrałeś nagrodę, przeznaczoną za dostawienie Szpiega: teraz odbierzesz tę, iaką prawa woyskowe na rabusiów wskazały. Daléy dzieci! weźcie tych łotrów, i niech każdy z nich po trzydzieści dziewięć puślisk dostanie: należałoby im czterdzieści podług prawa Moyżesza, ia im iednego daruię.
Rozkaz podobny stał się uroczystością dla dragonów; woyska bowiem regularne nienawiedziły tych hord z włóczęgów, i z awanturników zebranych, których mnogie łupieztwa, nie tylko że kray niszczyły, ale ten nawet skutek pociągały za sobą, iż nie ieden spokoyny mieszkaniec, biorąc ich często za żołnierzy walczących, za oyczyznę i wolność, naturalną czuł niechęć ku wszystkim, co tylko broń nosili. — Wmgnieniu oka dragony rozebrali oprawców z ich odzieży, przywiązali każdego do iabłoni lub gruszki, i potróynym rzemieniem, nielitościwe biczowanie zaczęli. Wprawdzie Lawton zalecił im, iżby nie przeszli liczby prawem żydowskiém wskazanéy, lecz że po trzech dragonów wzięli każdego w swe ręce, i iakby Cyklopy biiący na kowadle rozpalone żelazo, wspólnie bili, gdy ieden z nich tylko rachował, wypadło ztąd przeto, że trzy razy za ieden, były darem żołnierskiéy igraszki, któréy Kapitan zdawał się nie zważać. W krotce krzyki, i proźby smaganych oprawców napełniły powietrze, szczególnie też Skinnera naybardziéy słychać było, gdyż Lawton uprzedził dragonów swoich, aby z względu na dowodzącego Officera, starali się w mocniéy przekonywaiącym sposobie, zachować dla niego różnicę.
Z zupełném ukontentowaniem Kapitana, skończyła się ta skrócona wyroku iego exekucya; skaranym kazał oddać broń ich i odzież, i gdy ci wrzeszcząc ieszcze przeraźliwie zbólu, gotowali się do odiazdu:
— Widzisz tedy, kochany przyiacielu! rzekł do ich wodza, że iakeś sobie życzył pomoc naszéy kawaleryi, użyteczną ci bydź czasami może. Jeżeli kiedy spotkamy się z sobą, przyrzekam ci służyć podobną pamiątką, do któréy w każdym razie będziesz miał prawo.
Skinner nie odpowiedział słowa i odszedł wraz z swemi ludźmi, układaiąc potaiemną w głębi swéy duszy zemstę. Dragony odprowadzili ich aż ku ogrodowéy fórcie iedni śmieiąc się do rozpuku, drudzy przepraszaiąc ich za tak srogie obeyście się z niemi, którego iak mówili z obowiązku służby, dopełnić musieli. Lawton chcąc także miéć satysfakcyią przypatrzenia się ich odiazdowi po takiém utraktowaniu, kilka chwil wraz z dwunastu dragonami na podwórzu pozostał.
Ci udali się ku lasowi niedaleko folwarku odległego, lecz gdy iuż do niego doieżdzać mieli, całą bandą zwrócili się nazad. Ognia! zawołał Skinner, i w tym momencie wszyscy towarzysze iego wymierzyli swe strzelby przeciwko dragonom, którzy im tylko głośnym na nowo odpowiedzieli śmiechem, powykręcawszy im wprzód skałki, i naboie z rozkazu swego Kapitana.
— Trzeba zatém użyć broni, iaką mam w kieszeni, zawołał Skinner. I w tymże samym czasie dobywszy pistoletu wystrzelił, a kula przeszyła kapelusz Lawtonowi, który obróciwszy się do stoiących obok siebie żołnierzy, rzekł ozięble, że o włos co nie pożegnał się z niemi.
Jeden z dragonów oburzony taką zuchwałością Skinnera, dopadł konia, ścisnął go mocno ostrogami, i cwałem puścił się za nim. Lecz że zbóyca niedaleko był lasu, łatwo znalazł ucieczkę, i tylko co w nagłym pośpiechu upuścił worek z pieniędzmi, które Lawton wypłacił. Dragon podniósł ie z ziemi, i wiernie oddał swemu Kapitanowi, który w godziwych nawet zbiorach nie szukaiąc zysków dla siebie, całą tę zdobycz żołnierzom swoim darował, mówiąc że Skinner chciał im pewnie wynagrodzić nadzwyczayną posługę, iaką iemu, równie iak iego ludziom wyświadczyli. Okrzyki niech żyie nasz Kapitan, usłyszeć się w momencie dały, i podział natychmiast nastąpił.
Właśnie Lawton do folwarku wracał, gdy uyrzał wychodzącą z miasteczka kobiétę, która iak się zdawało prędkim krokiem zmierzała ku lasowi, dokąd udała się banda Skinnera. Powiedzieliśmy iuż że miał wzrok doskonały, sądził przeto że w niéy poznał Betty Flanagan, i zdziwiony coby o téy godzinie robić mogła na polu, kazał sobie podać konia, i przypuściwszy galopem, w momencie ią dopędził.
— Jakto! Betty rzekł do niéy czy spisz chodząc, czyli téż ci się co przyśniło? co robisz o tym czasié, wśród nocy sama, i gdzie tak prędko śpieszysz przez pola? nie lękaszże się uyrzéć widma swéy staréy Jenny, pasącéy się na swém ulubioném pastwisku?
— Ah! Kapitanie drżącym odpowiedziała głosem, szukam ziół dla rannych, które powiadaią, że naylepiéy skutkuią, kiedy się przy świetle xiężyca zbieraią.
Lawton spoyrzał na nią swém przenikliwém weyrzeniem, i mimowolne uczuł w sobie wzruszenie. Dobra kobieto, rzekł do niéy pamiętay sama o sobie, narażasz się na większe niebezpieczeństwa, niżeli spodziewać się ich możesz. Uchodź ztąd czém prędzéy, nadewszystko nie zbieray ziół w tym lesie. Skinner schronił się tam z całą swą hordą, i mogą szukać zemsty na tobie za karę, iaką otrzymali odemnie.
W tych słowach nieczekaiąc odpowiedzi, zwrócił cugle koniowi, i udawszy się na powrót do folwarku, nie długo zasnął spokoynie, i nie prędzéy obudził się, aż równo ze wschodem słońca.
Pod ten czas napastnicy, których Lawton porządną chłostą przepłoszył, niesłysząc aby przez kogo byli ścigani, zatrzymali się przy iednéy skale; i sądząc że w tém mieyscu zupełnie bezpieczni będą, stanowisko noclegu sobie obrali.
— Tak tedy, rzekł ieden z nich, gdy drudzy towarzysze iego dla rozgrzania się z mroźnego wiatru rozkładać ogień zaczęli, niema co dłużéy robić w Hrabstwie Westchcster: byłoby nam teraz ciepło, gdyby dawszy nam po grzbiecie, napaść ieszcze na nas chcieli te katuiące dragony.
— Przeklęty potępieniec Lawton! zawołał Skinner, dostanę go przecie w me ręce, i choć mi się nie udało, że dotąd ziemi nie gryzie, niedługo iednak w piekle czartowską iego duszę, smażyć w smole będą.
— Tak, rzekł piérwszy, i kiedy to będzie? nie rozumiem iak można chybić człowieka na pięćdziesiąt kroków.
— To ten pies dragon co leciał za mną, nie dał mi dobrze wymierzyć, i przytém tak mi palce od zimna zdrętwiały, żem z trudnością mógł pistolet utrzymać.
— Powiedz lepiéy, że ze strachu. Czemużeś się bliżéy nie przysunął? zimno! nam wtenczas gorąco było iak w ogniu i dotąd grzbiet mnie pali, iakby mi go na rożnie pieczono.
— Jednakże nie myślisz iakim sposobem moglibyśmy się zemścić, i owszem ieszczebyś całował ten rzemień, którym wyćwiczony zostałeś.
— Całowałbym! to trochę za trudno, gdyż sądzę, że na méy skórze, musiał rozsypać się w kawałki. Z tém wszystkiém wolę sto razy grzbietu nadstawić, niż zginąć, albo obydwa uszy miéć oberzniete. I to właśnie, co nas spotkać może, ieżeli zaczepiać zechcemy tego wściekłego Wirgińczyka. Co do mnie, oddałbym chętnie ostatnią parę butów żeby on nam dał pokóy, i my żebyśmy go nie drażnili wiecéy.
— Milcz szatański tchórzu! nic dość bydź obdartym, skradzionym, zbitym, potrzeba ieszcze słuchać głupstw twoich. Daléy! popatrzcie po mantelzakach i sakwach czy niema czasem czego do przeiedzenia: kiedy żołądek pełny, zapomina się o biedzie, i ból nie tak dokucza.
Trudniący się zwykle dostarczaniem żywności, miał z sobą w torbie flaszkę wódki, i udziec barani. Z kiia zrobił na prędce rożen, widły do obracania dwóch innych wystrugali, i gdy mięso piec się zaczęło wszyscy porozbierali się dla opatrzenia ran swoich. Oczcwiście operacya ta ból ich zwiększaiąc, wzbudziła w każdym powszechną chęć zemsty, i blisko godziny naradzali się oni z sobą nad środkami iéy wypełnienia. Kilka w téy mierze podanych proiektów, po krótkiém rozważeniu za wątpliwe, lub trudne do wykonania uznano, i w tym momencie odrzucono. Jeżeli bowiem znane męztwo, i pilność dragonów, nie przedstawiała oprawcom sposobności uderzenia na nich niespodzianie, tém mniéy ieszcze rachować mogli na to, aby upatrzyli sobie porę znalezienia Lawtona samego, i iak pragnęli we krwi iego nagrodzenia sobie krzywdy swoiéy. Zresztą wiedzieli, że Kapitan równie silny, iak odważny z naytrudnieyszych nieraz wybrnął niebezpieczeństw; gdyby zatém los na iego stronę przechylił zwycieztwo, mieliby sprawiedliwą przyczynę zadrżeć przed iego orężem, i z kraiu wynosićby się musieli. Nakoniec uchwalili pomiędzy sobą plan, który obok zemsty zdawał się im różne kieszonkowe korzyści zapewniać; po długich przeto naradach wyznaczyli czas, oraz sposoby doprowadzenia go do skutku.
Uradowani tym wynalazkiem, właśnie do swego bankietu zasiadać mieli, gdy usłyszeli niedaleko siebie głos wołający: tutay Kapitanie Lawton tutay! trzymay tych łotrów, oto ich tu masz!
Jakby piorun w nich uderzył, zerwali się czém prędzéy, i nie myśląc o sporządzoném dla siebie iedzeniu, wyrzekłszy się swéy odzieży i broni, wpadli na konie i w nieładzie rozpierzchnęli się po lesie.
Gdyby rzeczywiście Kapitan Lawton, znaydował się w tém mieyscu, byłby z nowém podziwieniem uyrzał ieszcze Betty Flanagan, która w kilka minut po ucieczce bandytów, z wszelką ostrożnością zeszła z wierzchołka skały, gdzie będąc ukrytą, miała sposobność wysłuchać całéy ich rozmowy, i rzucić postrach pomiędzy niemi. Poczém zbliżywszy sié do ognia, pewna że więcéy nie wrócą, korzystała z posiłku wprawdzie nie dla niéy sporządzonego, wybrała sobie część lepszéy ich odzieży, i gdy dnieć zaczynało, weszła znowu na skałę, przy któréy cała ta scena się działa.
O ty słońce, co blaskiem twych promieni czystych,
Wzywasz mą przyiaciołkę, wpośrzód pól cienistych.
Rozpędź mgły — roziaśń niebo światłością przestroną,
I sprowadź w me objęcia moię ulubioną,
Ah wypędź z twego serca, te okropne smutki,
Niestety! moich działań iakież będą skutki,
Uciekać niebezpiecznie, lecz ten kto zostaie
Jeszcze większe zuchwalstwo popełniać się zdaie.
Podczas kiedy towarzysze Majora w głębokim śnie zapominali o trudach, i niebezpieczeństwach do powołania swego przywiązanych, on sam tylko ani na chwilę wolnego nie miał spoczynku, i ledwie pierwsze porannéy iutrzenki zeszły promienia, wstał z łóżka bardziéy ieszcze znużony, niżeli nim był spać idąc. Sądząc przeto że na świeżém powietrzu znaydzie ulgę swoiego niewczasu, wyszedł z głównéy kwatery, na rozległe błonia, po za miasteczkiem leżące. Przechodząc właśnie około folwarku, gdzie stał oddział Lawtona, szyldwach tylko stoiący przed bramą broń przed nim zaprezentował; zresztą wszystko ieszcze w głuchym zostawało spoczynku. Że iedynie dla zdrowia przeyść się postanowił, szedł zatem bez celu, zwolna, samotny, ponurym oddany marzeniom, których ile wiedzieć można, głównym było przedmiotem smutne położenie Henryka Warthon, w iakiém się od momentu swego uwięzienia znaydował. Nie powątpiewał on, aby zamiary iego przyiaciela w nawiedzeniu swéy familii, zupełnie bydź czyste nie miały. Lecz któż mógł zaręczyć, iż sąd woienny złożony z Officerów, którym Henryk nie był znany, dzielić tę samą opiniią będzie? to właśnie co mu naywięcéy niepewném bydź się zdawało, i nad czém tém mocniéy cierpiał, im bardziéy w zgubie brata, wszystkie swe nadzieie połączenia się z siostrą, za stracone widział. Od kilku dni wysłał on był pewnego Officera do Pułkownika Syngleton, dowodzącego przedniemi strażami woyska. Szanowny ten weteran, pełen odwagi i zasług, był oycem młodego Kapitana, leżącego podówczas w Szarańczach, i kochał Dunwoodiego, iak własnego syna. Jemu to naypiérwéy doniósł Major, o wzięciu Kapitana Angielskiego, towarzyszących do tego okolicznościach, i swoie W téy mierze przesłał mu uwagi, w których niewinność Henryka Warthon usprawiedliwić chciał. Co moment spodziewał się odpowiedzi, i im bliższą była ta chwila w któréy miał ią otrzymać, tém mocniéy niespokoyność iego się zwiększała, i drżał cały na samo wspomnienie, aby powinność iego, nie kazała iemu samemu stawić przyiaciela swego przed trybunałem woyskowym, któren sądząc podług czynów, mógł go na śmierć sromotną skazać.
Tak przykrym myślom oddany, nie spostrzegł się, kiedy wszedłszy do lasu stanął przed skałą, przy któréy Skinner wraz z swoią bandą zeszłéy nocy stanowisko założył. Nie maiąc zamiaru, ani potrzeby drapać się po niéy, chciał wracać nazad do swéy kwatery, gdy w tém usłyszał głos wołaiący na siebie:
— Stóy, albo zginiesz!
Zdziwiony Dunwoodi, zwrócił oczy w tę stronę zkąd te wychodziły słowa, i uyrzał na urwisku skały, o kilka kroków od siebie człowieka trzymaiącego w ręku strzelbę, prosto ku sobie zwróconą. Dzień iuż dobrze przyświecał, i za iego pomocą można było rozróżnić nastręczaiące się pod oko przedmioty; iakież więc musiało bydź zdumienie Majora, gdy w nieznaiomym poznał Kramarza, którego sądził bydź ściśle strzeżonym w oberży Betty Flanagan. Nie wyszedłszy z domu z inną bronią, iak tylko z pałaszem, uczuł on w tym momencie niebezpieczeństwo położenia swego. Nieugięty iednak w męztwie swém, łaski nie żądał, uciekać nie myślał. Obróciwszy się piérsiami ku nieprzyiacielowi swemu: ieżeli, rzekł, chcesz mnie zamordować, strzelay, gdyż ci się żywym nie poddam.
— Nie, Majorze Dunwoodi! odpowiedział Birch, niechcę nastawać na twe życie, ani na wolność twoię.
— I czegóż więc chcesz odemnie taiemniczy duchu? zapytał Dunwoodi, niedowierzaiąc prawie samemu sobie; aby widok ten nie miał bydź utworem iego imaginacyi.
— Twéy dobréy o mnie opinii, odpowiedział Birch z nieiakim zapałem. Chciałbym żeby ludzie dobrze myślący, inaczéy o mnie sądzili niż dotąd.
— Opinija powinna ci bydź oboiętną, rzekł Major z coraz większém zadziwieniem, gdyż zdaiesz się posiadać środki iéy uniknienia.
— Bóg nie opuszcza nigdy sług swoich, których czyny on sam zna naylepiéy. Wczoray zadrżałem przed tobą, byłeś Panem życia moiego: dzisiay twoie iest w moiém ręku, nie nadużyię iednak praw zmiennéy fortuny, ani w szczęściu moiém zemsty szukać nie myślę; wolnym iesteś Majorze Dunwoodi, lecz niedaleko są ludzie, którzy inaczéy obeydą się z tobą. Na co ci się przyda twóy oręż gdy siła przemagać będzie? słuchay rady człowieka, który ci dotąd nic złego nie zrobił, i nigdy w swém życiu szkodzić ci nie będzie; zawsze bądź dobrze uzbroionym, i miéy kilku ludzi przy sobie, kiedy tylko na dalszą przechadzkę wybrać się zechcesz.
— Miałżeś wspólników, którzy ułatwili ucieczkę twoię, i — którzyby równie iak ty wspaniale obeszli się ze mną, gdyby mnie spotkali?
— Nie, nie, zawołał Harwey obłąkanym spoglądaiąc wzrokiem w około siebie; sam iestem iedynie, nikt mnie nie zna tylko Bóg i on.
— Kto on? zapytał Major z mimowolném uczuciem.
— Nikt! odpowiedział Kramarz, z zwykłą swoią krwią zimną, ale równie nie iest obcym dla ciebie. Majorze Dunwoodi, iesteś młody, szczęśliwy, posiadasz miłość osób, które tu ztąd niedaleko są ciebie: ieżeli ich zatem kochasz, ieżeli ich szczęścia pragniesz, im poświęć dni swoie, broń ich, ochraniay od niebezpieczeństwa, iakie ich spotkać może. Bądź ostrożnym, podwóy twe straże i nie mów przed nikim, że ci to Harwey Birch radził: raz ieszcze powtarzam ci, czuway nad tém, co naydrożéy w życiu swoiém cenisz.
Kończąc te słowa wystrzelił na powietrze i broń swą rzucił u nóg Dunwoodiego. I ledwie Major osłupiały z podziwicnia zwrócił się w tę stronę, gdzie widział Kramarza, iuż mu był zniknął z oczu, i więcéy go nie uyrzał.
Ta nadzwyczayna scena, i owe taiemne napomnienie, głębokiém wrażeniem przeięło umysł Dunwoodiego, gdy w tém odgłos trąb i tentent koni przerwał ponure iego dumania. Usłyszano bowiem w folwarku wystrzał z fuzyi, i Lawton dowiedziawszy się od szyldwacha, że Major przed dwiema godzinami udał się do lasu, wpadł czém prędzéy na konia, i wziąwszy z sobą dwudziestu dragonów na pomoc swoiemu dowódzcy pośpieszył.
Dunwoodi niechcąc wyiawiać spotkania się swego z Harweyem Birchem, podniósł z ziemi strzelbę zostawioną przez niego pokazuiąc takową Lawtonowi, udał przed nim, iż ią znalazł w lesie, i że sam z niéy wystrzelił.
— Zapewne ieden z tych hultaiów dla prędszéy ucieczki musiał ią porzucić, rzekł Kapitan i opowiedział Majorowi o karze, iaką na oprawcach wymierzyć rozkazał.
Wróciwszy nareszcie do oberży Betty Flanagan, Major spostrzegł przygotowane rusztowanie, na którém, iak zebrani ciekawi widze mówili, Szpieg miał ukończyć swoie rzemiosło. Dunwoodi sam sobie ieszcze nie wierzył, aby to co widział snem bydź nie miało, i aby lepiéy ugruntował się w swém przekonaniu, przyszedł do więzienia, z którego czekano tylko kiedy Kramarz na stracenie wyprowadzonym zostanie.
— Musiałeś zapewne dobrze pilnować więźnia? rzekł do szyldwacha stoiącego przy bramie.
— Śpi ieszcze, odpowiedział wąsaty dragon i tak chrapi, żem nawet nie słyszał, iak zatrąbiono na pobudkę.
— Otwórz drzwi, i wyprowadź mi go, abym przed śmiercią mógł się z nim pożegnać, rzekł Major do Hollistera.
Sierżant wykonał natychmiast pierwszą część tego rozkazu, lecz z wielkiém podziwieniem swém poczciwy weteran, znalazł całą izbę w naywiększym nieporządku. Suknie Kramarza zayinowały to mieysce, w którém on sam znaydować się był powinien, cała zaś garderoba Betty porozrzucana leżała na ziemi. Szynkarka spała ieszcze na swéy pościeli, zupełnie ubrana, i nic iéy niebrakowało tylko czarnego słomianego kapelusza, który dniem i nocą prawie nosiła, i który tak często używaniem formę swoię stracił, że go żołnierze przez swawolę, bocianiém gniazdem nazwali. Sen co zwykle w poranku naysmacznieyszym bywa, skleiał szczęśliwie dotąd iéy powieki; kiedy Hollister wszedł do izby, i głośném swém wykrzyknieniem ią obudził.
— Co to iest? zawołała zrywaiąc się z łóżka, z żywością dragona gdy usłyszy trębacza budzącego do koni, czyżeś iuż tak zgłodniał, że iuż chcesz śniadania? Patrzysz na mnie iakbyś chciał mnie połknąć! czekay kleynocie, czekay, natychmiast każę ci usmażyć polędwicę zméy Jenny, iakieyś ieszcze nigdy nie iadł w swém życiu.
— Milion szatanów! zawołał Sierżant, zapominaiąc w tym momencie swéy religiynéy filozofii, o piękne tu idzie śniadanie; upiekę cię, duszę z ciebie wypuszczę, ieżeli mi nie powiesz coś zrobiła z więźniem.
— Z więźniem! ale...... rzekła szynkarka, spostrzegaiąc panuiący nieład w iéy izbie, któź mógł bydź tak zuchwałym, że mi iakiegoś towarzysza noclegu, do méy izby wpuścił.
— Dobrze udawać umiesz kuglarko! lecz to rzecz dowiedziona, że nie kto, tylko ty pomogłaś kramarzowi do ucieczki.
— Kuglarko! ia kuglarka, powtórzyła Betty, u któréy natura Meduzy w tém się różniła, iż długo gniewać się nie umiała; wieszże do kogo mówisz? a co mnie ty, lub twóy przeklęty kramarz obchodzi? idźże sobie do kaduka i z nim.
Kramarz! zapewnie żebym wolała bydź żoną kramarza i nosić iedwabne suknie, gdybym była poszła za maiętnego Szkota Makswiltza, który przez pięć lat starał się o mnie, lecz rodzicom moim podobało się wydać mnie, za starego równie iak ty woiaka, i cóżem przez to wskurała? zawsze na woynach bił się ciągle, wreszcie zginął, i mnie szeląga fortuny nie zostawił.
— Przynaymniey Harwey nie zabrał mi biblii, rzekł Holister, niezważaiąc na piorunuiącą ze złości szynkarkę. Zamiast coby ią miał czytać i przygotować się na śmierć po chrześciańsku, on o ucieczce myślał.
— I któż chciałby iak pies wisieć? rzekła Betty dorozumiewaiąc się po części o co rzecz szła. Nie wszyscy urodzili się do postronka, iak ty Panie Sierżancie.
— Milcz! zawołał Dunwoodi, okoliczność ta iest nader ważną; i potrzebuie naymocnieyszego śledztwa. W téy izbie iak widzę ieden iest tylko wchód drzwiami, więzień nie mógł wycisnąć się ścianą, oczewiście zatem wypada, że szyldwach dał się przekupić, albo też zasnął. Sierżancie Hollister, ci którzy téy nocy przy drzwiach byli na warcie, niech mi się stawią natychmiast.
Że ieszcze nie nadeszła była godzina w któréy zluzowani bydź mieli, wszyscy przeto znaydowali się w kordegardzie, i w momencie przed Majorem stanęli. Jednozgodnie utrzymywali oni, że podczas ich straży, nikt z izby za więzienie szpiega służącéy, nie wychodził. Jeden tylko szczególnie zeznał, iż Betty w półgodziny po przyiściu swém wyszła, lecz że miał rozkaz od sierżanta, wolnego iéy przepuszczenia.
— Kłamiesz, zawołała szynkarka, chcesz-że na sławę nastawać poczciwéy kobiety, mówiąc żem iak nierządnica, włóczyła się po nocy. Spałam tutay całą noc tak niewinnie, iak ciele u matki. Ale kiedyś mnie widział wychodzącą, powiedz czym nazad wróciła? iakżebym tu teraz znaydować się mogła? mówcie wszyscy, kto mnie powracaiącą widział?
Żaden słowa nie odpowiedział.
— Panie Majorze! rzekł Hollister obracając się do Dunwoodiego, i z uszanowaniem rękę przy swym kaszkiecie trzymaiąc, iest cóś napisanego ołówkiem na piérwszéy karcie moiéy biblii; wprawdzie nie lubię, żeby mi bazgrano po tém świętem dziele, lecz można będzie wytrzeć to pismo, byle kto tylko wyczytał co w sobie zawiera.
Porucznik Masson stoiący obok niego odebrał biblię, i czytać zaczął co następuie
“Zaświadczam ninieyszém, iż ieżeli zniewolony iestem uchodzić przed temi, którzy mnie prześladuią, to iedynie za pomocą Boga, którego polecam się opiece. Musiałem do tego użyć niektórych sukni téy kobiety, co tu obok mnie spała, lecz za nie znaydzie nagrodę w swéy kieszeni. W dowód czego podpisuię. “Harwey Birch”
— Jak to, iak to! zawołała Betty, Szpieg, zbrodniarz, niegodziwiec porwał mi suknię? i gdzież iest więc móy kapelusz słomiany? zabrał mi także. Trzeba go ścigać Majorze Dunwoodi; trzeba żeby był powieszony, ieżeli iest sprawiedliwość w kraiu.
— Może téż nie będziesz tak surową, skoro zayrzysz do swéy kieszeni, odezwał się młody Chorąży, który nieprzywięzuiąc wielkiego znaczenia do ucieczki więźnia, więcéy bawił się całém tém zdarzeniem.
Szynkarka nie omieszkała iednéy minuty korzystać z rady Chorążego. Ah! zawołała znayduiąc iednę gwineę w kieszeni, to prawdziwy kleynot ten Kramarz, niech sobie żyie, i niech mu się iak naylepiéy powodzi: ieżeli w saméy rzeczy kray zdradza, iak go o to obwiniaią, przynaymniéy podobny iest do wody, co iednym zabiera, drugim przynosi.
— Dunwoodi wychodząc nakoniec z wozowni spostrzegł Kapitana Lawtona, który w milczeniu oboiętnie téy całéy przypatrywał się scenie. Sposób ten zachowania się iego, sprzeczny z wrodzoną mu porywczością, uderzył Maiora. Ich oczy spotkały się z sobą, i iedném na siebie weyrzeniem zdawali się porozumiéć z sobą wzaiemnie. Dunwoodi wziął Kapitana pod rękę i wszedł z nim do małego ogródka, gdzie przeszło pół godziny, rozmowa pomiędzy nimi, sam na sam trwała. Jeden przed drugim nie ukrywał swych myśli. — Kapitan przyznał się, iż w nocy poznał Kramarza przebranego w suknie Betty Flanagan, lecz że mu był winien życie, głos naturalny niepoiętą miał nad nim władzę, iż nie mógł ośmielić się, aby był narzędziem śmierci tego, który go od niéy zachował. Major opowiedział równie z swéy strony, spotkanie się swoie z Harweyem w lesie, oraz taiemną przestrogę, jaką od niego otrzymał. Przyiaciele, o których on mówił, nie mogli bydź inni tylko mieszkańcy Szarańcz, lecz iakieby im niebezpieczeństwa groziły? nad tém różne nastręczały się im domysły, lecz żadnego bez wątpliwości rozwiązać nie mogli.
W tymże samym czasie, inne sam na sam miało mieysce w izbie szynkarki pomiędzy nią, a sierżantem Hollister. Przeyrzawszy ona całą garderobę swą, przekonała się iż to co iéy Kramarz zabrał, niewarte było czwartéy części zostawionéy przez niego nadgrody; uspokoiła się zatem w swoim złym humorze, i poufała wesołość zaiaśniała na iéy gniewem rozpaloném obliczu. Oddawna czułem na sierżanta spoglądała okiem, pewną będąc, iż z oszczędności swéy powinien był sobie zebrać kilkanaście gwineów, i postanowiła inpetto położyć koniec troskom owdowiałego stanu, przybieraiąc go za następcę piérwszego swego małżonka. Zdawało iéy się, iż równie dla poczciwego weterana oboiętną nie była, i usłyszawszy od niego kilka słodkich wyrazów, które iéy przed czterma laty powiedział, ułożyła sobie przyszłego z nim związku nadzieię. Bolało ią mocno, iż teraz tak ostro z nim przemówiła się, i żeby nie zachwiać swych dawnych przyiacielskich stosunków, szczerze z nim pogodzić się pragnęła, bo choć nieumieiętna i prosta, była iednak kobietą, a natura sama nauczyła ią, że łagodność iest pierwszą iéy płci zaletą. Nalawszy przeto sporą szklankę swego ulubionego napoiu koktailu, podała mu ią mówiąc uprzeymie:
— Słowa pomiędzy przyiaciołmi, są niczém sierżancie. Ileż to razy powadziliśmy się z moim nieboszczykiem mężem Michałem Flanagan, z tém wszystkiém każdy wié, żeśmy się kochali, iak teraz mało widzieć w świecie takiego małżeństwa.
— Michał był dobrym żołnierzem, i poczciwym człowiekiem, rzekł weteran wychyliwszy do dna swą szklankę. Nasz oddział wysłany był wtenczas do szarży i po dwukrotném natarciu pokonaliśmy nieprzyiaciela na głowę: lecz biedny Michał ugodzony w piersi karabinową kulą, padł przy moim boku, i pamiętam że miał postać tak ieszcze, spokoyną, iakby umarł na swém łóżku, po dwuletniéy chorobie.
— Tak iest, rzekła wdowa; ale Michał miał nadzwyczayny apetyt. Dwie osoby, iak ia i on, potrzebowaliśmy za dziesięciu dragonów; lecz z tobą Panie Hollister, ah! z tobą wcale co innego, samaby nas miłość karmiła.
— Mistres Flanagan, rzekł sierżant poważnym tonem, naumyślnie zostałem tutay, abym pomówił z tobą w ważnym przedmiocie, nad którym się ciągle zastanawiam i otwarcie ci myśli moie wynurzę, ieżeli na moment pozostać ze mną zechcesz.
— Zostać z tobą, Panic Hollister! dopóki tylko Officerowie wołać na mnie nie będą o śniadanie, z naywiększém ukontentowaniem słuchać cię będę, ale ieszcze iednę szklankę kok-tailu, trunek ośmiela, i myśli orzeźwia.
— Nie Betty, nie: nie braknie mi śmiałości w tak dobréy sprawie. Powiedz mi iak ci się téż zdaie, czy to rzeczywiście był szpieg Kramarz, któregośmy wczoray wieczorem w téy izbie zamknęli?
— Któżby inny miał bydź nim, móy kleynocie?
— Zły duch!
— Jak to? szatan?
— Tak iest: sam Lucyper a ci co go nam tu przyprowadzili, byli to iego sługi, czarty, potępieńcy piekielni.
— Gdybyś się nawet mylił co do rzeczy, sierżancie, bynaymniéy co do osób, domysły cie nie zwodzą, gdyż ieżeli są złe duchy w Hrabstwie West-Chester, bez wątpienia oprawcy są niemi.
— Nie są to domysły, Mistress Flanagan, szatan wiedział, iż nikogo nie pilnowalibyśmy z taką ostrożnością iak tego szpiega Bircha, i dla tego przybrał on na siebie iego postać, aby mógł łatwiéy weyść do twéy izby?
— Nie dość iest biedy i niedoli na święcie, żeby ieszcze z głębi piekieł zmawiano się na biedną wdowę? z resztą iakieby szatan mógł miéć w tém powody, i czegoby chciał odemnie, chciéy mnie nauczyć?
— Kusić cie podobnie, iak Zbawiciela na puszczy, i porwać potem twą duszę. Jeżeli mu się to nie powiodło, dzięki niech będą téy świętéy xiędze, którą mu zostawiłem. Gdybyś była widziała iak trząsł się cały, kiedym mu ią podawał. Zaledwie się iéy dotknął, zdawało się że go wewnątrz piekielny ogień pożera. Zresztą moia kochana Betty, któż inny iak nie zły duch, pozwolił sobie gryzmolić po biblii, na któréy zapisać się godzi iedynie urodziny, małżeństwa, lub zeyścia familii swoiéy.
Betty zrazu obrażona, iż sierżant złego ducha do niéy zastósował, nowemi naprzeciw niemu wybuchnąć miała gromami, gdy wyrazy: moia kochana Betty, przywróciły iéy dobry humor i z uśmiechem rzekła do niego:
— Sądziszże, iż szatan zapłaciłby mi więcéy za mą duszę, iak za móy kapelusz i suknię?
— To fałszywa moneta: chciał on i mnie złotem omamić, ale Bóg mnie wolnym od pokuszenia ratował.
— To złoto zdaie się bydź dobre; rzekła szynkarka, probuiąc dźwięku gwinei o kamień; z tém wszystkiém, poproszę Kapitana Lawton, aby mi ią dziś wymienił, gdyż dla niego, niema nikogo, ani na tym, ani téź na tamtym świecie, kogoby on się lękał.
— Nie mów tak lekkomyślnie o duchach, których potęgi umysł ludzki ogarnąć nie może; pamiętay, że zły duch krąży około nas bez przestanku, iak lew ryczący, i ieżeliś teraz uniknęła szczęśliwie iego sideł, pamietay poprawić się w swém życiu, pamiętay......
Tutay w samym sierżanta zapale, dragon przyszedł uwiadomić Betty, iż Officerowie od godziny na śniadanie czekaią: że zaś często upragnione sam na sam, nie poszło podług iéy życzenia, opuściła przeto bez żalu, towarzystwo sierżanta, układaiąc sobie pod szczęśliwszą wróżbą, rozwinąć zamiary swoie.
Podczas śniadania, dwóch gońców ieden po drugim, przybyło z depeszami od Pułkownika Syngleton, do Maiora. Piérwszym uwiadamiał go, iż woyska nieprzyiacielskie zbliżyły się ku brzegom Hudsonu, i że naprzeciw nim czynnie działać wypada; w skutku czego zalecał mu aby bez naymnieyszéy zwłoki zmienił stanowisko swoie do innego mieysca, które mu wskazywał, i aby zostawiwszy iedynie w Cztero-Kątach wszelkie bagaże, rannych, oraz załogę z dwunastu ludzi złożoną, dowództwo nad tém wszystkiém iednemu Officerowi, i dozór Doktorowi Sytgreaw powierzył. Drugim rozkazem polecał mu dostawić pod mocną strażą, Kapitana Warthon do obozu.
Smutny ten obowiązek, któremu oprzeć się nie było podobna, wprowadził w rozpacz Majora. Widział on wszystkie nadzieie swe, całą przyszłość swoię, tą wiadomością zniszczone. Dwadzieścia blisko razy chciał wsiąść na konia, osobiście oznaymić w Szarańczach ten cios okropny, i ułagodzić ile możności cierpienia nieszczęśliwéy familii, lecz rozkaz wymarszu był nagły, i naymnieysze opóźnienie, ciężką odpowiedzialnością groziło. Nim iednak zatrąbiono do koni, i Officerowie równie iak żołnierze zbierać się zaczęli, Dunwoodi napisał kilka słów do Henryka, zachęcaiąc go do przyięcia z męzką stałością swoiego losu, uspokoienia oraz swéy rodziny, iako téż zapewniaiąc go, iż byle tylko na nowéy swéy kwaterze stanął, poiedzie sam błagać Washingtona, o uwolnienie przyiaciela swoiego. List ten oddał Officerowi, którego znaiąc przywiązanie do siebie, iako téź słodycz i umiarkowanie charakteru, zalecił mu iżby wziąwszy z sobą, cztérech żołnierzy, odprowadził Kapitana Warthon, do Amerykańskiego obozu.
Zaledwie zdołał się wywiązać z obowiązków swoich, uyrzał przez okno żołnierzy swych, zebranych i w porządku do wymarszu gotowych. Kapitan Lawton iuż czekał na czele swego oddziału, lecz gdy go Major dawszy znak ręką, wezwał do siebie, zsiadł z konia, i udał się do oberży Betty Flanagan.
Pochlebiay, chwal iéy wdzięki, i powaby ciała,
A choćby druga, płeć swą, iak murzynka miała,
Wychwalay, do niebianki porównay iéy białość,
Męzczyzna w swéy wymowie powinien miéć śmiałość
Każdą ładną kobiétę uiąć słowy dwiema,
A kto tego nie umie, ten rozsądku nie ma.
Przywoławszy do siebie Major Dunwoodi Kapitana Lawton, oświadczył mu, iż stósownie do rozkazów Pułkownika Syngleton, pozostać musi w Cztero-Kątach, wraz zdwunastą ludźmi, i sierżantem Hollister, celem dozorowania rannych, iako téż składów woyskowych. Dodał przytém, iż do tych go obowiązków przeznaczaiąc, miał na celu zostawić mu czas do zupełnego wyzdrowienia, po wypadku który wymagał odpoczynku i ciągłéy kuracyi. — Zbytek ten grzeczności i pamięci Majora, nie podobał się w duchu Lawtonowi, wymawiać się zatém zaczął, iż czuie się na siłach do pełnienia czynnéy służby tak dobrze, iak każdy Officer w korpusie; że gdyby przyszło do bitwy, iego dragony zostaiąc pod rozkazami porucznika Masona, nie mieliby ani téy energii, ani tego zaufania iakie ich ożywiało, kiedy on sam im dowodził; lecz Major żadnémi uwagami przekonać się nie dał, i Kapitan musiał poprzestać na oświadczeniach tyle mu przyiemnych, o ile mu to okazać wypadało.
Wprawdzie Dunwoodi, sprawiedliwe nad innemi oddaiąc Lawtonowi piérwszeństwo, miał przy tém swe ważne powody do zostawienia go w Cztero-Kątach. Potaiemne zwierzenie się Kramarza, mocno zaymowało ciągle iego myśli, i chociaż nie ściągało się, iak tylko do familii Warthona, choć nie przewidywał iakiegoby rodzaiu niebezpieczeństwa grozić iéy miały, sądził iednak, iż dostateczną znaydzie spokoyności swéy rękoymię, przeznaczaiąc w owe strony Officera, który znany ze swego charakteru i męztwa, naybliższe iego zaufanie posiadał. Polecił zatém Lawtonowi, iżby naymocniéy czuwał nad wszystkiém, coby zaszło w okolicach Szarańcz, i upoważnił go, iżby bez żadnego odwoływania sié działał tak, iak tego okoliczności wymagać będą. Takie wydawszy mu zlecenie, kilkokrotnie ieszcze ie powtórzył, i sam wsiadł na konia w zamierzoną udaiąc się drogę.
Rozkaz wymarszu tak nagle wydany, i dopełniony został, iż doktor Sytgreaw zatrudniony opatrywaniem rannych w tymczasowym lazarecie, w iednym z tylnych budynków urządzonym, nie wiedział bynaymniéy o téy nadzwyczaynéy zmianie. Skoro powrócił, milczenie i panuiąca wszędzie samotność mocno go zdziwiła; tém więcéy, gdy uyrzał Lawtona rozmawiaiącego przededrzwiami, z Betty Flanagan, i zwolna zbliżaiącego się ku sobie.
Kapitan mrucząc pod nosem, odprowadził do sieni Majora, kilka minut przypatrywał się przechodzącym swym szeregom, z któremi rad był się złączyć, i przeklinaiąc losy, co go na taką nieczynność skazały, w momencie gdzieby walczyć z nieprzyiacielem należało, odpowiadał z niechęcią, na zapytania natrętnéy bazarki, względnie ucieczki kramarza, o któréy kronika świegotliwa, nie dostarczyła iéy ieszcze dokładnych wiadomości.
— Powiedz mi, kochany Lawtonie, cóż ma znaczyć to wszystko, gdzież są szyldwachy? gdzie się podzieli Officerowie?
— Wyszli — wyszli z Dunwoodim ku Hudson. Zostaliśmy tu tylko obydwa w charakterze dozorców lazaretowych.
— To bydź nie może! zresztą kontent iestem że Major miał tyle zastanowienia, iż nie kazał rannych przewozić. Ale moia Pani Flanagan, chciéy mi proszę przyrządzić śniadanie, tylko prędko, bo nie mam czasu, czekaią na mnie z trupem, którego dziś ieszcze rozebrać muszę.
— Późno przychodzisz szanowny Doktorze, nic mi w domu nic zostało; iak tylko kilka skór z biednych iałówek moich, którem sobie wychodować chciała.
— Kobieto! zawołał doktor, nie żądam od ciebie, iak żebym mógł się czém posilić, a ty mnie traktuiesz iakby Hottentota?
— Nie znam dotąd w pułku żadnego sierżanta, ani żołnierza, coby się tak nazywał, rzekła Betty mrugając oczyma, com powiedziała to i powtarzam, że nie mam nic na śniadanie, chyba że Pan Doktor każe sobie przysmażyć kawałek skóry z méy Jenny. Przed swoim wymarszem dragony objedli mnie z nogami!
Lawton wmieszał się do ich rozmowy, i zapewnił doktora, że wysłał dwóch ludzi za wyszukaniem żywności, a Sytgreaw widząc, iż trzeba bydź cierpliwym, oświadczył, iż przed śniadaniem póydzie odbydź swoię dyssekcyą.
— A iakiegoż masz swego nieboszczyka co go kraiać myślisz? zapytał poważnie Kapitan.
— Jak to! mógłżeś zapomnieć? tego przecie Szpiega? z ukontentowaniem widzę, rzekł doktor, przypatruiąc się stoiącemu ieszcze rusztowaniu, że Hollister tak sobie postąpił, iakem go nauczył. Kazałem mu żeby dopilnował, aby szubienica nie była za wysoką, przez co się zmienia cała proporcya muszkułów, i cały systemat fizyczny człowieka. Tym sposobem naypiękniéyszy szkielet, iaki się dotąd w północnéy Ameryce znayduie, będzie dziełem méy ręki. Hak wbity w samą miarę, o dwa cale od ziemi; wierzay mi Kapitanie! to będzie cud piękności. Oddawna chciałem się téż przysłużyć czém méy ciotce, u któréy chowałem się w méy młodości; poszlę iéy ten nieporównany szkielet, iako dowód że darmo za mnie w szkołach nie płaciła.
— Co mówisz doktorze Archibaldzie! szkielet chcesz posyłać swéy ciotce?
— Dlaczego nie? człowiek iest to nayszlachetnieysze stworzenie w naturze, a bez kości nie byłoby go wcale na świecie, zwłaszcza téż że budowa każdego z nas, iest do domu podobna, gdzie więcéy na fundamenta, iak na powierzchowne uważamy ozdoby. Lecz gdzież nieboszczyka podzieli?
— Zniknął i on także.
— Jakto zniknął! któż go przecie sprzątnął bez mego pozwolenia?
— Sam Belzebub, odpowiedziała Betty, i ciebie kiedy tak ieszcze porwie Panie Doktorze, mimo wszystkich twych wiadomości, iakie posiadasz.
— Milcz! zawołał Lawton. Z żołnierzami ci tylko takie żarty uchodzą, ale nie z officerem, dla którego ty miéć uszanowanie powinnaś.
— Alboż mnie nie nazwał przed dwoma dniami brudną Betty Flanagan? rzekła bazarka. Téy obrazy, téy moiéy krzywdy, miesiąc mu cały nie zapomnę.
Sytgreaw widząc, iż zawziętą Meduzę trudno byłoby przeprosić, nie spodziewaiąc się od niéy upragnionego śniadania, zawiedziony w przeznaczonym dla ciotki swoiéy darze, postanowił poiechać do Szarańcz, dla przekonania się o zdrowiu Kapitana Syngleton. Lawton obrał się iego towarzyszem, i obydwa w momencie zostawiwszy bazarkę w naywiekszéy furyi, miotaiącą swe złorzeczenia na doktora, w zamierzoną udali się drogę.
Jadąc Kapitan opowiedział doktorowi wszystkie szczegóły ucieczki kramarza. — Doktor zamiast się uspokoić ieszcze się bardziéy rozgniewał, i w swém uniesieniu piorunuiącym często powtarzał głosem: Ten łotr! ten nikczemnik! tak mi zwinąć chorągiewkę. Nakoniec Lawton chcąc go w lepszy wprowadzić humor, do czego innego zwrócił rozmowę.
— Wiesz co Archibaldzie, bardzo mi się podobała piosneczka, którąś przed kilkoma dniami zaczął był przy stole, kiedy nas obydwóch zmyślona pobudka, iak iskra elektryczna wzruszyła, i odtąd nie słyszałem iéy iuż więcéy. Czyż nie przypominasz sobie? Galliusz naywięcéy się tam w niéy popisuie.
— Pamiętam i spodziewam się że każdemu, kto tylko umie cenić talenta, podobać się musi. Ale iak to wiesz kochany Lawtonie, przy stole często się zdarza, że wino umysł zawraca, płaskie przeto koncepta zaymuią mieysce nayszczytnieyszych myśli, a smak dobry i nauki, nie mogą bydź wówczas zdrowym rozsądkiem obięte.
— Lecz twoia oda, równie była uczona iak lekka i dowcipna.
— Oda! nie iest to właściwe nazwisko tego rodzaiu poezyi. Wolałem raczéy piosnkę moią, nazwać balladą klassyczną.
— Z piérwszéy tylko strofy, którą słyszałem nie mogłem naznaczyć, do iakiego rzędu poezyi pieśń twoia należy.
Doktor nic nie odpowiedział, tylko kilkakrotnie odkaszlnął, iak często robią śpiewacy, którzy głosowi swemu chcą nadać pewną moc i czucie. Kapitan zwrócił na niego swe wielkie czarne oczy, i przybierając na siebie postać uczonego znawcy, rzekł:
— Oddaleni tu iesteśmy od zgiełku świata, doktorze Archibaldzie, dla czegóż nie chcesz zaśpiewać mi swéy klassycznéy ballady, może téż i ia nabiorę chęci do rymowania, a kto wie czy i głosem Syreny nie zanucę.
— Ah móy drogi Lawtonie, żebyś tak nabrał chęci do słuchania mych przestróg, nadewszystko téż, com ci iuż tyle razy mówił, o użyciu pałasza, przez co staiesz się przyczyną, że.......
— Day o tém teraz pokóy doktorze! lepiéy zaśpieway wieszcze swe pienia, na cześć tym Muzom, co w tém przecudném mieyscu zdaią się mieć siedlisko swoie, gdzie nas nikt nie słyszy nad te skały, które iak widzisz po lewéy stronie pasmem się ciągną.
Zniewolony temi prośbami, równie iak zarozumiały o swym głosie, i piosnce, któréy sam nutę i słowa ułożył, nie będąc muzykiem, ani poetą, Sytgreaw zdiął swe okulary, starannie szkło przetarł, poprawił matematycznie swą perukę, i kilkakrotnie prześpiewawszy różne preludya, dla umiarkowania głosu w melodyi swoiéy, następuiącą zaczął piosnkę:
Jeśli miłości czuiąc zapały,
Egle twe serce przeszyte zostanie,
Jeśli grot zwycięzkiéy strzały,
Utkwi w zadanéy ci ranie;
To złe, co o litość woła,
Galliusz uleczyć nie zdoła.
Nie trwoź się iednak me życie!
Niech cię ta boleść nie zraża,
Bo złe co cię zatrważa,
Nagrodzi ci się sowicie,
Gdy to, co o litość woła
Hymen uleczyć zdoła. —
Jeśli wypełniasz co ci wskazuie.......
— Stóy! zawołał Lawton. Zdaie mi się, żem iakiś głos usłyszał pomiędzy zaroślami, pokrywaiącemi te skały.
— To echo.
Jeśli wypełnisz.......
— Cicho i słuchaymy! Zatrzymali swe konie i w tym momencie kamień, miernéy wielkości spadł z góry przed Lawtonem.
— Chcą nas tu zakamienować doktorze!
— Nie takich to kamieni na nas potrzeba; w dawnych czasach takiemi kamykami z procy rzucano, a dla tego choć ludzie, nierównie byli silnieysi iak teraz, nie wiele one iednak szkodziły.
— Lecz powiedzże sam doktorze, iż podobne przywitanie wcale nie zapowiada, żeby nam tu szczególnie radzi byli.
— Oglądam się na wszystkie strony, czy nie uyrzę kogo, ale oprócz nas dwóch żadnéy tu duszy żyiącéy nie widać. To niepodobna, wierzay mi Kapitanie, ów kamień musi bydź meteorem, który się często zdarza w naturze.
— Cały móy oddział mógłby się schować w te zarośla, iakiemi są skały pokryte, a nikłby go nie spostrzegł, rzekł Kapitan zsiadaiąc z konia i podnosząc kamień: ah! ah! dodał, patrzayże taiemnica się odkrywa. W tymże samym momencie rozwinął kawałek papieru, mocno sznurkiem do kamienia przywiązanego, i czytać zaczął co następuie:
“Kula karabinowa gorsza od kamienia: i skały West-Chester bardziéy są dziś niebezpiecznieysze, niżeli zeszłéy nocy las przy Cztero-Kątach. Jest tam cóś wiecéy, niżeli krzaki i zioła; koń może dobry, ale trudno żeby z nim można, wgramolić się na skały.”
— To prawda, rzekł Lawton, w podobnych okolicach przytomność i męztwo, nie obroni od skrytego mordercy. To mówiąc wsiadł na konia i donośnieyszym zawołał głosem: dziękuię ci po tysiąc razy nieznaioma istoto! korzystać będę z twéy rady i nie zapomnę, że ieżeli można nienawidziéć nieprzyiaciela, mścić się na nim nie należy.
Ledwie skończył, gdy długa wychudła ręka zwiększona pięciu równie wyschłemi palcami, iakby cud Balsazara, pokazała się nad wierzchem zarośli, i w momencie zniknęła.
— Jakież nowe zjawisko! zawołał doktor, podobne fenomena, cóżby znaczyć miały?
— Zagadkę bardzo łatwą do rozwiązania, odpowiedział Kapitan, kładąc bilet do kieszeni; zwyczaynie ktoś sobie pozwolił niewczesnéy igraszki, rozumieiąc, iż mu się uda nastraszyć dwóch Officerów Wirgińskich. Ale szanowny doktorze Archibaldzie! pozwól sobie przypomnieć, żeś miał zamiar przysłużyć się swéy ciotce szkieletem z pewnego poczciwego człowieka?
— Jak to! z tego kramarza! z owego Szpiega, który się nieprzyjacielowi naszemu zaprzedał! spodziewam się żebym ieszcze zaszczyt zrobił takiemu łotrowi, gdybym nikczemne iego szczątki, obrócił na pomnożenie światła w nauce naszéy, tak ważnéy dla sprawy ludzkości.
— Może bydź szpiegiem, może iest nim, rzekł Lawton nieco roztargniony, posiada on iednak duszę niepospolitą, dusze godną mężnego żołnierza, taką zresztą iakąbyś ty sam szanował.
Sytgreaw spoyrzał z podziwieniem na Kapitana, który nie maiąc innego zamiaru, nad chęć sprzeciwiania mu się, przypatrywał się spokoynie po lewéy stronie drogi leżącym skałom, i szczególnie téź zastanawiał się nad iedną bardziéy spadzistą, i wyższą od innych.
— Gdzie koń się wdrapać nie może, tam doyść samemu potrzeba. Pilnuy mego konia doktorze. I dobywszy z olstrów małego swego karabinka, nieczekaiąc odpowiedzi doktora pobiegł ku skale, zkąd chciał rozpoznać pobliższe okolice, i wymiarkować gdzieby zasadzka, naylepsze swe stanowisko miéć mogła. Skała owa do gotyckiéy baszty podobna, niedostępną prawie się zdawała, i Kapitan nie mógł się na nią dostać inaczéy, iak okrążaiąc ią do koła. Połowę ieszcze drogi nie był uszedł, gdy w nieiakiéy odległości spostrzegł schodzącego z drugiéy strony człowieka, w którym od razu poznał Skinnera.
— Zbóyca ów na plecach uzbroiony w fuzyą, nie śmiał się bronić ujrzawszy Kapitana, mierzącego do siebie z karabinka, i uciekać zaczął, chociaż naumyślnie zasadził się był na niego, iżby go mógł zamordować.
— W galop! Sytgreawie! w galop! krzyknął Lawton, ścigaiąc za uciekaiącym po skale.
Chwytay łotra, trzymay go, tylko prędko żeby nam nie umknął.
Doktor nie wiedząc w którą miałby obrócić się stronę, oglądał się wciąż na około siebie, i dopiero po chwili dopatrzywszy na drodze człowieka, zmierzaiącego ku lasowi, puścił się za nim wołaiąc, stóy móy przyiacielu! stóy zaczekay na Kapitana Lawton. Nie pomogło iednak uprzeyme to zaproszenie, i owszem Skinner prędzéy ieszcze przyśpieszył kroku, wyprzedziwszy iuż i tak o kilka stay Sytgreawa, który go na koniu doganiał. Z tém wszystkiém poznał on wkrótce, że usiłowania iego były nadaremne, albowiem do lasu dość ieszcze miał daleko, a z sił iuż był całkiem osłabł; nie mam nic do stracenia pomyślał sobie, obrócił się i nie celuiąc wystrzelił do doktora, lecz szczęściem chybił, i ratował się ucieczką. Z nieustraszoną odwagą, Sytgreaw natarł na niego, i w chwili gdy iuż był pewien swego zwycięztwa, nagle zatrzymać się musiał przed płotem, który pola ogradzał, a przez któren Skinner z niewielką trudnością przeskoczył. Nie chcąc się własnemi siłami mierzyć z nieznaiomym, długo za nim doktor spoglądał, dopóki mu nakoniec w lesie z oczu nie zniknął. Wkrótce też i Lawton zszedłszy ze skały, dopadł swego konia i cwałem przyleciał, połączyć się z towarzyszem swoim.
— Gdzież zawołał ów łotr się podział?
— A co nieprawda Lawtonie, Kapitan dragonów mógłby się lepiéy znaleźć nademnie?
— Gdzież uciekł, w którą stronę?
— Spodziewam się, żem dzielnie placu dotrzymał.
— Zaklinam cię, odpowiedzże mi gdzież iest?
— Gdzie go iuż ścigać nie będziesz: w tym lesie. Z tém wszystkiém przyznay Lawtonie! że trudno lepiéy podobny ogień wstrzymać!
Kapitan widząc iż niepodobna mu będzie dognać swego nieprzyjaciela, spoyrzał na doktora, i mimo gniewu iakim pałał na widok iego, nie mógł się ze śmiechu utrzymać; postać iego zwykle przygarbiona, teraz wyprostowana, kapelusz o kilkanaście kroków rzucony na ziemi, peruka na bok obrócona, okulary zsunięte z oczu, i ledwie że na końcu nosa zaczepione, wszystko to malowało nayżywszy zapał doktora, który zdawał się nadymać ze swego męztwa, iakie niespodziewane się sam po sobie okazał.
— Dla czegożeś pozwolił umknąć temu zbrodniarzowi? zapytał go Lawton żartem, gdybyś go był przynaymniéy zatrzymał, dopókibym ia z moim karabinkiem nie nadbiegł, miałbyś z niego zamianę za kramarza.
— Jakże mu mogłem wzbronić ucieczki? odpowiedział Sytgreaw, pokazuiąc na płot przy którym zatrzymać się musiał. Przeskoczył ten parkan, tak prędko żem się nawet ani za nim obeyrzał, i chociażem go prosił, aby był moment zaczekał na ciebie, słuchać mnie dla tego niechciał.
— Doprawdy!zawołał Lawton z wymuszoném podziwieniem, nie spodziewałem się znowu po nim takiéy niegrzecznosci! ale czemużeś się za nim nie posunął, kiedy płotu tu niema, nawet dwie stopy od ziemi, wierzayże mi, Betty Flanagan na swéy krowie, o zakład sto takich przesunie.
Piérwszy raz doktor, który ani na moment z oka nic spuścił owego mieysca, gdzie mu Skinner uciekł, obrócił się do Kapitana, nie zmieniaiąc iednak swéy postawy.
— Kapitanie Lawton, rzekł, zdaie mi się, ze Betty Flanagan i iéy krowa, nie powinnyby służyć za przykład doktorowi Archibaldowi Sytgreaw. Cóżby z resztą powiedzieli, żeby doktor chirurgii, nogi połamał skacząc po drzewie, którém drogę zatarasowano.
— Takie zatarasowanie nie powinno cię było zatrzymać; przeskoczyłbym ie z całym oddziałem méy kawaleryi, daię ci słowo, że nieraz nacieraiąc na piechotę nierównie większe płoty, rowy, i inne zawady przebyć musiałem.
— Kapitanie John Lawton, rzekł obrażony doktór, zastanów się, że nie iestem ani nauczycielem iazdy w szkole pułkowéy, ani sierżantem zręcznie pokazującym obroty, ani téż młodym roztrzepanym kadetem, ani nawet (nieubliżaiąc wyborowi wysokiéy kommissyi woyskowéy) Kapitanem, niemaiącym innego zatrudnienia, iak tylko bić się, i ścigać nieprzyiacioł swoich. Jestem iedynie biednym przyiacielem nauk, prostym doktorem chirurgii, kandydatem do katedry w uniwersytecie Edynburgskim, naczelnikiem chirurgii w pułku dragonów, nic więcéy, zaręczam ci kapitanie.
— Czy tylko to wszystko prawda: rzekł Lawton do siebie pocichu; gdybym miał z sobą, choć kilku moich dragonów, ten zbrodniarz odebrałby pewnie sprawiedliwą karę, na iaką zasłużył.
Obracaiąc się w tym momencie do swego towarzysza, który zwolna zmierzał na drogę ku Szarańcz prowadzącą:
— Kochany doktorze! ieżeli swe nogi trzymać będziesz tym sposobem iak kolos Rodyiski, zapewne nigdy przez żaden płot nie przeskoczysz. Piersi naprzód, nie opieray się na strzemionach, głowa prosto, śmiało trzymay konia, i mocniéy ściśniy go kolanami.
— Z wszelkiém poszanowaniem doświadczenia twego, Kapitanie Lawton, zdaie mi się, iż powinienembydź gruntownym znawcą działań muszkułów w kolanie, iakotéż we wszystkich częściach ciała ludzkiego: i chociaż nie odebrałem wysokiéy edukacyi, wiadomo mi iednak dobrze, że im szersze fundamenta, tém pewniéysza budowa.
— Co teraz, to się wcale nie dziwię, że zaymuiesz dwiema nogami swemi tyle mieysca, gdzieby sześciu ludzi, bezpiecznie pomieścić się mogło. Przyznam ci się doktorze, że nogi twoie przypominaią mi owe dawne kosy, któremi u starożytnych konie uzbraiano.
To klassyczne porównanie ułagodziło nieco doktora, i wolnieyszym odpowiedział tonem.
— Szanować zawsze należy oyców swych zwyczaie, mimo to, że nie posiadali oni teraźnicyszéy oświaty, a mianowicie téż chirurgii wcale nie znali. Nie wątpię iednak aby Galliusz nie miał leczyć podobnych ran przez kosy zadanych, chociaż w żadnym ze współczesnych autorów naymnieyszéy o tem nie znalazłem wzmianki. Nie wątpię równie, aby użycie takiego rodzaiu broni, nie sprowadzało nader smutnych wypadków, którym zapobiegaiąc ówcześni doktorowie, własném nauczeni doświadczeniem, ważne dzisieyszéy chirurgii zostawili bogactwo.
— Zapewne, rzekł Lawton z powagą uczonego historyka, te nieszczęsne kosy podług świadectwa dawnych kronik, odcinały od razu części ciała ludzkiego, które doktorowie owego wieku spaiać na powrót próbowali, i nie wątpię równie z tobą, aby ich pierwiastkowe działania, użytecznemi się nie okazywały.
— Jak to! zawołał Sytgreaw, połączyć obydwie części ciała ludzkiego od siebie odcięte, i uczynić ie zdolne do odbywania żywotnych funkcyi!
— Nie tylko to, ale nawet do służby woyskowéy.
— Niepodobna, kochany Kapitanie! to bydź nigdy nic może! wszystkie usiłowania sztuki, przyrodzonego rzeczy porządku nie zmienią, i gdyby ci naprzykład przyszło przypadkiem część iaką ciała utracić, cała natura musiałaby się przeistoczyć w tobie, w działalności krwi saméy, w systemie nerwowym, w naysubtelnieyszych muszkutach, w wnętrznościach, a co naygorsza że.......
— Dość tego, dość! doktorze Sytgreaw, przekonałeś mnie zupełnie. Bądź pewien że naymnieyszéy nie mam chęci ani sam, ani nikomu nie życzę podobnego doświadczenia.
— Prawda, kochany Lawtonie, że takiéy rzeczy trudno sobie życzyć, iednakże nie uwierzysz iaką radość i ukontentowanie sprawia, kiedy można wyprowadzić z rany, za pomocą światła naszéy nauki.
— Jak mi się zdaie żadnego.
— Cóż więc uważasz nayprzyiemnieyszego dla siebie w życiu? zapytał doktór, którego rozmowa tego rodzaiu w lepszy humor wprowadzać zaczęła.
— Przyznam się, że na takie zapytanie od razu odpowiedzieć nie umiem.
— Ach nie uwierzysz, iest to uyrzeć...... nie...... uczuć cierpienie z rany, zwolna łagodzące się światłem nauki naszéy. Pamiętam ze w młodości méy złamałem sobie palec u lewéy ręki, i sam się leczyć przedsięwziąłem. Małe to doświadczenie, nie wiele mnie bólu kosztowało, a i dziś ieszcze, kochany Lawtonie! z uniesieniem przypominam sobie, iakiego doznałem uczucia, gdy mi się obydwie kości zrastać zaczynały, i gdy mogłem porównywać cudowne dzieła sztuki, z nadanym natury biegiem. Nigdy odtąd wżyciu równéy przyjemności nie miałem, i zapewne byłaby większą, gdyby szło o iaką cześć ważniejszą, naprzykład ręki, lub nogi.
— Albo karku, dodał Kapitan, i przybywając do domu Warthona, rozmowę swą skończyć musieli. Nikt ku nim nie wyszedł, nikt się nie pokazał, aby o przyieździe oznaymił, i Kapitan udawszy się do salonu, zatrzymał się we drzwiach niespodziewaną sceną zdziwiony. Pułkownik Welmer sam na sam z Sarą siedział na sofie, twarzą ku niéy obrócony, i tak dalece oboie sobą się zachwycili, że ani iedno, ani drugie nie spostrzegło, kiedy dway obcy świadkowie do nich weszli. Kapitan domyśliwszy się, co było przedmiotem ich rozmowy, nie będąc przez nich widzianym, chciał się cofnąć w tym momencie, lecz doktor nie tyle delikatny, popchnął go naprzód, wyprzedził, zbliżył się, albo bardziéy przybiegł do sofy, i nie ukłoniwszy się, porwał za rękę Pułkownika Welmer.
— Wielki Boże! zawołał; puls prędki, nieregularny, twarz cała iak w ogniu, oczy czerwone, symptomata febry, którym natychmiast zapobiedz potrzeba.
Przyzwyczaiony w obozie, przyśpieszać swą pomoc, dobył zaraz z kieszeni pugilares, i iuż był lancet trzymał w ręku, gdy Welmer wstawszy z sofy, wyniosłym rzekł do niego tonem.
— Mości Panie! symptomata iakie we mnie znayduiesz, są skutkiem gorąca będącego w tym pokoiu; pomoc iego zupełnie nie iest mi potrzebną, bo nigdy nie miałem się lepiéy, i nie byłem szczęśliwszy iak w téy chwili.
Kończąc to słowa, spoyrzał na Sarę, któréy różane lica, żywym okryły się szkarłatem. Że zaś Sytgreaw miał wzrok bardzo krótki i do tego uniesiony zapałem, nie wątpił, iż w towarzystwie Pułkownika, znaydzie swoiego pacyenta.
— Jakże Pańska ręka? zapytał, dobrze byłoby, żebyś Kapitanie Warthon pozwolił opatrzyć ią sobie, bo brak starania i zaniedbanie naywiecéy szkodzi zdrowiu, którego nigdy dosyć szacować nie można.
— Bardzo przepraszam, że teraz służyć mu nie mogę, odpowiedziała Sara wstaiąc z swego mieysca, nadzwyczayne gorąco w tym pokoiu, znagla mnie iż wyiść ztąd muszę.
Nietrudno było podeyść poczciwego, i trochę nieokrzesanego doktora: lecz co Kapitan Lawton, nie miał krótkiego wzroku, ani téż się nie zapominał iak doktor; niebezpiecznym przeto zdawał się bydź świadkiem, i czuiąc to Sara, nie śmiała wprawdzie odezwać się do niego, lecz przechodząc ukłoniła mu się grzecznie, iakby go przez to prosić chciała, iżby spotkania tego iakie widział, nie rozgłaszał przed światem.
Doktor zaś Sytgreaw nieukontentowany z przyięcia Welmera, pożegnał go, i udał się do pokoiu Syngletona, gdzie i Lawton pośpieszył, unikaiąc towarzystwa, i rozmowy z Pułkownikiem Angielskim.
Gdy mi oświadczasz miłość w lat wiosennych kwiecie,
I naydroższą mnie zowiesz kochanką na świecie,
Mogłażbym ci odmówić czułości i ręki,
Gdy mi przyrzekasz szczęście, i wielbisz me wdzięki.
Kandydat do katedry w uniwersytecie Edymburgskim, znalazł swego chorego lepiéy nawet, niżeli się sam spodziewał: rana bowiem goić mu się zaczęła, i gorączka zupełnie go odstąpiła. Zabawiwszy blisko godzinę z przyiacielem swoim, wrócił do salonu, w którym iuż ciotkę, z obydwiema siostrzenicami swemi znalazł. Pan Warthon rozpaczaiąc po odieździe syna, pod pozorem lekkiéy słabości, przeprosił iż służyć nie może, i Pułkownik Angielski niebardzo nowym gościom przyiazny, w swoim się zamknął pokoiu. Lawton domyślał się łatwo przyczyny dla czego Franciszka taką była pomieszaną, bladą, i zaczerwienione oczy miała: niebezpieczeństwo brata, i przykre położenie Majora Dunwoodi, w iakim obydwa sprzeczne z sobą obowiązki pogodzić musiał, tłómaczyły mu dostatecznie wewnętrzny wyraz boleści Franciszki, godny Mistrza Rafaela pędzla. Sara, wprawdzie zamyślona, nie tyle była cierpiącą, i iak się zdaie, Kapitan dosyć widział, aby się nie miał przekonać, iż pocieszyciela znalazła. Miss Peyton zapomniała na chwilę o smutku swoim, i iak zwykle uprzeymie przyięła swych gości, prosząc ich iżby po drodze posilić się czém chcieli. Że obydwom na apetycie nie zbywało, z wdzięcznością zaproszenie to przyjęli, i po dobrym posiłku, napowrot udali się do Cztero-Kątów, gdzie wieczorem bez żadnego przypadku przybyli.
Kilkanaście dni upłynęło, bez szczególnego zdarzenia tak w Cztero-Kątach równie iak i w Szarańczach. Przeświadczenie o niewinności Henryka, i zupełne zaufanie w postępowaniu Dunwoodiego utrzymywało ciągle w nadziei familię Warthona; Kapitan zaś Lawton znudzony do żywego na swéy konsystencyi, z niecierpliwością wyglądał rozkazu, któryby go iak z niewoli uwolnił. Dość częste depesze od Majora Dunwoodiego, nigdy mu pożądanéy nie przyniosły wiadomości. Dowiedział się z nich tylko, że nieprzyiaciel posłyszawszy o poniesionéy klęsce woysk swoich, natychmiast odstąpił od bateryi, w któréy się Washington ze swą artyleryą okopał, i że przez cały czas nieczynność utrzymywała obydwa woyska, iakby w zawieszeniu broni. nie zapominał przytém Major w każdym swym liście przypomnieć Kapitanowi, czuwanie nad bezpieczeństwem familii Warthona, i kończył listy naygrzecznieyszém oświadczeniem przyiaźni swéy i szacunku, na któren Lawton przez swą odwagę, i talenta woyskowe, sprawiedliwie u wszystkich zasłużył.
— Umiesz pochlebiać Majorze! rzekł raz do siebie kończąc ieden z podobnych listów, i przechodząc się po pokoiu dla umiarkowania gniewu i niecierpliwości swoiéy, osadziłeś mnie tu, iak na pokucie! poymuię ia dla czego tak cię Szarańcze obchodzą, ale co do mnie, któż mnie tam interessować może? Starzec niedołężny, boiaźliwy, na obudwu ramionach płaszcz nosi, i sam ieszcze nic wié iak nas ma uważać, czy za przyiaciół, czy téż nieprzyiaciół swoich. Dwie córki prawda młode, przystoyne, lecz iak mi się zdaie niebardzo mego towarzystwa pragnące. Poczciwa ciotka, nieszczęściem dla siebie i dla mnie, czwarty iuż krzyżyk skończyła. Kilku murzynów. Zresztą szczcbiotliwa szafarka, co o niczém nie myśli, tylko o pieniądzach, duchach i przeznaczeniu? Tak..... ale Jerzy Syngleton? przyiaciel po nonorze i kochance, naybliższe prawo ma do serca, a zatém i ia na Szarańcze obojętnym bydź nie mogę.
Kończąc podobne z sobą samym dumania Kapitan usiadł, i świstać zaczął, tém przynaymniéy pocieszony, że na iego przeznaczenie, wpływał interes przyjaźni, którą on więcéy niźli własne dobro cenił. — W tych myślach zatopiony, gdy się chciał wyciągnąć na ławce, i z nudów trochę zadrzymać, przewrócił nogami stoiące na rogu pudełko z wódką, i podnosząc się spostrzegł zwinięty kawałek papieru obok siebie leżący. Podniósł go, rozwinął, i czytać zaczął co nastepuie:
“Księżyc nie zaydzie, iak po północy. Przyiazny to iest moment piekielnym sprawom.”
Ręka co to pismo skreśliła, nie była mu obcą. Na piérwszy rzut oka poznał w niéy charakter któren widział w biblii Hollistera, iak i na karteczce ostrzegaiącéy go o zdradzie, iaka go na drodze do Cztero-Kątów czekała. Zadziwienie iego było nadzwyczayne. Jakim sposobem Kramarz niewidziany przez nikogo, mógł mu tę taiemniczą kartkę w pokoiu zostawić? coby miał za powody interessować się tak dalece człowiekiem, który mu się nieubłaganym iego nieprzyiacielem okazał? — że zaś Harwéy Birch był szpiegiem woysk królewskich, to nie ulegało naymnieyszemu powątpiewaniu; stawiony bowiem przed sądem woiennym, przekonanym został, iz nietylko doniósł Jenerałowi Angielskiemu, o poruszeniach woysk Amerykańskich, ale nadto podał mu plan, któryby mógł zniewolić powstańców do złożenia broni, i od razu zniszczyć nayświetnieysze ich nadzieje. Wprawdzie nie uiściło się to knowane, dla sprawy rodaków nieszczęście, gdyż w chwili kiedy owe działania woysk nieprzyjacielskich zayść miały, goniec od Washingtona wysłany, przywiózł nowe rozkazy, na mocy których Powstańcy zmienili stanowisko swoie, a nieprzyiaciel z znaczną stratą od przedsięwziętych zamiarów odstąpić musiał. Z tém wszystkiém nie zmnieyszył się występek Bircha, i chociaż nie w skutkach, w czynie asystował zawsze.
Bydź może, pomyślał sobie nasz Kapitan, iż on chce sobie we mnie upewnić obrońcę swéy sprawy, gdyby raz leszcze wpadł w nasze ręce. Jakkolwiek bądź ratował mnie po dwa razy, winienem mu życie, a powinności nie ma téż na święcie, któraby bydź wdzięcznym zabraniała.
Nie wątpił on, iżby kartka iaką odebrał, chociaż zawile i ciemno napisana, nie miała bydź przestrogą o nowym zamachu Skinnera, i kilkanaście razy na wszystkie oglądał ią strony, iakby z niéy chciał wycisnąć dokładnieysze wyiaśnienie, któreby mu mogło posłużyć do uniknienia spisku, lub ieżeliby się powiodło, do schwytania swego nieprzyiaciela. Przemyślał właśnie iak sobie miał w takiém zdarzeniu postąpić, kiedy Sytgreaw, który każdego rana odwiedzał Kapitana Syngletona, oddał mu list Miss Peyton, zapraszaiący go na wieczór ile bydź może naywcześniéy.
Nowe wyobrażenie uderzyło w tym momencie Kapitana. Cóż byłoby niepodobnego, żeby familia Warthonów, iakiém niebezpieczeństwem zagrożoną bydź nie miała?
— Co tam słychać w Szarańczach? zapytał doktora. Nie zaszło tam co nowego?
Bez wątpienia: odpowiedział doktór. Wczoray wieczorem, przybył Kapelan królewskiego woyska, i przywiózł z sobą kartę wymiany, dla pułkownika Welmer, i dla tych którzy u nas w lazarecie zostaią.
— Kapelan! iestże to iaki próżniak, piianica, rabuś obozowy, zaślepiony, ciemny fanatyk, lub téż ieden z tych Xięży, którzy zaszczyt powołaniu swemu przynoszą.
— I owszem, człowiek bardzo godny, ile go z powierzchowności sądzić można. Przed obiadem przeżegnał nas, i wyrzekł benedicite, z tém religiyném uczuciem, iakie ufność i poszanowanie wzbudza.
— I może ieszcze na noc zostanie?
— Zapewne, kiedy iutro rano wyiechać ma z ieńcami. Ale Lawtonie, nam się śpieszyć potrzeba, nie mamy czasu do stracenia, gdyż Miss Peyton usilnie mnie prosiła, żebyśmy co prędzéy do Szarańcz przyieżdzali. Zaczekayże z parę minut na mnie, powracam natychmiast, tylko dwóm czy trzem Anglikom muszę ieszcze krew puścić, aby uprzedzić zapalenie, iakie z ich przewiezienia nastąpićby mogło.
Lawton ubrawszy się podobnie, iakeśmy iuż raz opisali, niezadługo w zamierzoną drogę udał się z doktorem. Kilka dni odpoczynku równie potrzebne były dla Roanoke, iak dla iego Pana: i Kapitan odzyskawszy swe dawne siły, szczerze pragnął spotkać się z zdradliwym nieprzyjacielem swoim, któren gdy mu się nigdzie nie pokazał, spokoynie wraz z doktorem przybył do domu Pana Warthona, właśnie o téy porze, kiedy iuż słońce po naywyższych drzewach, bladawe swe rzuca promienia.
Lawton chociaż nie wiele znał świata, umiał iednak poznawać ludzi, i trafny w domysłach swoich, można powiedzieć, przenikał każdego, czego kto był godzien. Wchodząc do salonu, iedném spoyrzwniem więcéy się dowiedział, niż doktor przez dzień cały. Miss Peyton wygorsowana, ubrana iak młoda oblubienica do ślubu, nader uprzeymym przyięła go uśmiechem, któren łatwo można było poznać, iż ze zbytecznego ukontentowania pochodził. — Sam Pan Warthon ubrany, w bogate haftowane suknie, nietyle się cierpiącym okazywał, i owszem pewna wewnętrzna radość malowała się na iego czole. Pułkownik Welmer, w paradnym mundurze, przyiąwszy na siebie postać tryumfuiącego zwycięzcy, zdawał się czekać na honory, iakie mu oddawać miano. Obydwie siostry wcale się nie pokazały wpokoiu. Na Kapitanie Syngleton, siedzącym spokoynie na sofie, widać było rodzay pewnego oburzenia, i w oczach pełnych ognia, oraz w zapłonionéy rumieńcem twarzy żadnego śladu, iż przed trzema dopiero dniami z ciężkiéy powstał choroby. Nie okazuiąc naymniéyszego po sobie zadziwienia, Lawton oboiętnie rzucił okiem na tę cała scenę, i kilka słów przemówiwszy do każdéy z przytomnych osób, usiadł sobie przy doktorze, który w kącie salonu rozmyślał nad przyczyną, tak nadzwyczaynego zebrania.
— Cóż ty Kapitan o tém wszystkiém sądzisz? zapytał doktor po cichu Lawtona.
— Sądzę, odpowiedział Kapitan, tymże samym tonem, iż powinieneś był dostać od Betty Flanagan, trochę mąki do upudrowania czarnéy swéy peruki, w któréy nie naylepiéy wyglądasz; lecz iuż za późno, musisz tak zostać, z uchybieniem etykiecie zwyczaiami przyiętéy.
— Lecz patrzay no, patrzay Kapitanie! Kapelan wchodzi pontyfikalnie ubrany. Cóż to wszystko ma znaczyć?
— Przypomniy sobie drugą strofę swéy klassycznéy ballady, a w niéy znaydziesz rozwiązanie téy zagadki.
— Ah! ah! zawołał doktor, dorozumiewaiąc się powoli całéy rzeczy.
— Tak ah, ah! powtórzył Lawton, obracaiąc się ku niemu, i marszcząc brwi swoie. Nie iestże to wstydem, dodał po cichu żeby ieden z zaprzysiężonych wrogów naszych, porywał nam tak piękną latorośl kraiu naszego, i w niéy równie iak w dzieciach swoich nienawiść ku nam zaszczepiał.
— Prawdę mówisz Kapitanie, ieżeli bowiem Wclmer takim będzie mężem, iakim się dla mnie okazał pacyentem, żałuię wyboru Sary, w którym iak się zdaie niebardzo szczęśliwą będzie.
— Własna w tém iéy wina. Czemuż nie wybrała rodaka, któryby dla niéy i oyczyzny serce swoie poświęcił?
Miss Peyton zbliżyła się ku nim w tym momencie, z oświadczeniem, iż prawdziwie za szczęśliwą się uważa, gdy dobrych przyiaciół swoich, widziéć może uczestnikami zaślubin starszéy swéy siostrzenicy, z Pułkownikiem Welmer: dodaiąc zarazem iż Państwo młodzi, oddawna się z sobą znali, i że wzaiemne ich przywiązanie, ku sobie od kiku lat iuż trwało. Lawton nieokazuiąc po sobie naymnieyszego zadziwienia, skinieniem tylko głowy odpowiedział, lecz doktor przechorowałby, gdyby maiąc sposobność mówienia, z czém się nie odezwał.
— Wiedziéć sama musisz Pani rzekł, iż natura nie iednakowo usposobiła serca ludzkie; w niektórych uczucia są żywe, gwałtowne, prędko przemiiaiące, w innych stalsze i trwałe. Wielu filozofów utrzymuie, że władze moralne, zależą od władz fizycznych; co do mnie, rozumiem, że w pierwszych działa wychowanie i edukacya, w drugich usposobienie natury, i prawa mieyscowe.
Miss Peyton słowa nieodpowiedziawszy, ukłoniła się i wyszła, szukaiąc swéy siostrzenicy, w zbliżaiącéy się właśnie godzinie, w któréy stosownie do zwycząiów Amerykańskich, hymen zwykł był zapalać pochodnią swoię. W kilka minut wróciła ona wraz z Sarą, na któréy nieśmiałość i zapłonienie się patrząc, ogólnie powiedziéćby można, iż rumieniec na twarzy iest ieszcze sumieniem, i cnotą młodzieży. Welmer postąpił ku swéy narzeczonéy, z zapałem uściskał iéy rękę, którą mu Sara spuściwszy oczy podała. W całéy iednak powierzchowności pułkownika, Lawton uważał pewien rodzay wymuszenia i przysady, iakaby nigdy wzbudzić nie mogła przekonania, iżby się w duszy cieszył z swego przeznaczenia; i owszem zdawał się bydź miotanym różnemi myślami, nieukontentowanym sam z siebie, i tylko uyrzawszy Sarę, zmienił swą postać, niby zachwycony swém szczęściem, iakie go wkrótce czekało. Wszyscy z uszanowaniem powstali, Kapelan otworzył iuż spiętą mosiężnemi klamrami swą księgę, gdy Miss Peyton prosząc, aby się moment ieszcze zatrzymano, wyszła sama przywołać Franciszkę, którą samą iedną łzami zalaną, w swoim pokoiu znalazła.
— Idźmy, rzekła do niéy, kochana Franciszko, uspokóy się, na ciebie tylko czekaią, i niepodobna abyś tak ważnemu aktowi, swéy siostry, przytomną bydź nie miała.
— Ale czyż on iéy godzien przynaymniéy? z płaczem odpowiedziała. Sara może z nim bydź szczęśliwą? i to mówiąc, w obięcie się swéy ciotki rzuciła.
— Dla czegóż tak sądzisz? rzekła Miss Peyton przyciskając swą siostrzenicę do łona; wszakże Pułkownik Welmer dobrze urodzony, ma swoie w woysku zasługi, i pewnie nie przez brak odwagi, lecz iedynie trafem zmiennéy fortuny, do niewoli się dostał. Zresztą twoia siostra szczerze iest przywiązaną do niego, i gdy oboie posiadaią wzaiemnie wszelkie przymioty duszy, czcmużby szczęśliwi bydź z sobą nie mieli.
Franciszka z płaczu nieprędko się uspokoić mogła, nim się z czekaiącém na siebie towarzystwem, połączyć zdołała.
Przed iéy z ciotką swoią przyiściem, Kapelan zapylał przyszłego małżonka, czyli nie ślubował nikomu? na co zaiąknąwszy się wpzród kilkakrotnie, dostatecznie odpowiedzieć nie umiał. Późniéy gdy Kapelan zażądał ślubnéy obrączki, okazało się iż Pan młody o niéy zapomniał. Nie chciał bez niéy Kapelan przystąpić do ślubu, i Panu Warthonowi iako Oycu, zaradzenie w téy trudności zostawił. Lecz starzec położeniem syna znękany, utracił wszelką śmiałość, i energią w postanowieniu swoiém, i zarówno dla niego było rozerwać, iak przychylić się do tak nagłego związku swéy córki, z Pułkownikiem Angielskim. Właśnie na ten moment, Miss Peyton z Franciszką weszły do salonu, Sytgreaw stoiąc przy drzwiach, podał rękę ciotce i do krzesła ią odprowadził.
— Pani rzekł do niéy, jakiekolwiek zaszły okoliczności, towarzyszące przeznaczeniu Pułkownika Wellmer, nie powinien był nigdy zapomnieć o tém, co oycowie nasi, odwieczne zwyczaie, i ustawy kościoła za rzecz pierwszą, do ślubnego obrzędu postanowili.
Miss Peyton spoyrzała na Pułkownika, i widząc iż nic nie brakowało w iego ubiorze, obróciła się do doktora z zadziwieniem, wymagaiącém dokładnieyszego objaśnienia.
— Powszechném było mniemaniem rzekł do niéy, iż serce będąc siedliskiem duszy ma nierozdzielny udział, ze wszystkiemi członkami lewéy strony, i że tylko zewnętrznie, działa na prawą cześć ciała ludzkiego. Tym sposobem podzieliwszy budowę człowieka, uznano że czwarty palec u lewéy ręki, zawiera w sobie cnotę, lub wady, nie maiące nic wspólnego z innemi palcami, i z tego tak fałszywego mniemania, weszło w zwyczay, iż średni palec stał sie uprzywileiowanym posiadaczem ślubnéy obrączki. Jakkolwiek bądź, Pułkownik nie powinien był zapomnieć, iż zwyczaie są prawami.
— Wcale Pana zrozumiéć nie mogę, odpowiedziała zdziwiona Miss Peyton.
— Nie ma pierścionka, braknie ślubnéy obrączki! Ledwie Sytgreaw wyrzekł te słowa, uczuła ona przykre Państwa młodych położenie, i ze smutkiem na obydwie swe siostrzenice spoyrzała. Franciszka skrycie się tém zdarzeniem cieszyła. Sara zaś spuściła oczy, łzami zalane.
Ciotkę z siostrzenicami iedna w tém momencie uderzyła uwaga. Wiedziały one dobrze, iż obrączka ślubna ich matki, wraz z innemi kleynotami, i znaczną częścią sreber familiynych, złożoną była w skarbcu, obwarowanym od napadu, i łupieztwa włóczęgów, grassuiących po kraju. Wszystkie trzy miały swe przyczyny, iż żadna z nich o depozycie tym, wydawać się nie chciała. Miss Peyton oburzona, iż Pułkownik znaiąc zwyczaie świata, mógł o tym nayważnieyszym przy ślubie przedmiocie zapomniéć, sądziła za rzecz niestosowną, aby familia narzeczonéy, dopełniać miała to uchybienie przyzwoitości, i lekce sobie rzeczy ważenia. Skromność i boiaźń nie dozwalały odezwać się Sarze, a Franciszka, która nie cierpiała Welmera korzystała z okoliczności, iż mu choć tym sposobem dokuczyć mogła. Doktór Sytgreaw, nie omieszkał zapobiedz temu smutnemu wydarzeniu.
— Pani, rzekł obracaiąc się do Miss Peyton, mam ia pierścień...... pierścień dość prosty, który mi po méy siostrze pozostał, ieżeli pierścień taki może bydź przydatnym w tym razie, bardzo będę szczęśliwy nim się przysłużyć, i natychmiast do Cztero-Kątów wysyłam. Nie wątpię dodał, prowadząc oczyma po Sarze, żeby nie miał się przydać na palec, na iaki iest przeznaczony, gdyż.... tak iest.... trudno znaleźć większego podobieństwa, iak Miss Sary z nieboszczką mą siostrą, równie co do wzrostu, iak i całéy anatomicznéy budowy.
Miss Peyton słowa nie odpowiedziawszy, spoyrzała na Pułkownika, który zbliżył się do doktora z zapewnieniem, iż nigdy większéy wyświadczyć mu nie mógł łaski. Sitgreaw ukłonił mu się tylko ozięble, iakby chciał pokazać, iż nie dla niego grzeczność tę okazał, i dla napisania listu, do swego wyszedł pokoiu. Miss Peyton także się za nim udała, i gdy doktor list pisał, kazała uwiadomić Cezara, iżby się do Cztero-Kątów wybrał.
Wprawdzie mimo słabości charakteru Pana Warthona, miał i on swoie powody, do zezwolenia na tak nagły związek starszéj swéy córki z Pułkownikiem Welmer: lękał on się, żeby śmierć syna nie przyspieszyła iego własnéy, a w takim razie, żeby obydwie iego córki bez opiekóna nie zostały. I dla tego unikaiąc gadania, iako téż zayść mogących trudności, postanowił z swą bratową odbyć iak nayciszéy wesele, i dwie tylko obce osoby, to iest Lawtona z Sytgreawem zaprosić, iako zostających pod dowództwem Majora Dunwoodi; zresztą żaden ze służących w domu o niczém nie wiedział, i dopiero w samym momencie ślubu, Miss Peyton o tém uwiadomić ich miała.
— Cezar rzekła do starego Negra, który wraz z Katy wchodził do pokoiu, ieszcześ zapewne nie wiedział, iż dzisieyszego wieczora, starsza twa Panna, Miss Sara, idzie za mąż za Pułkownika Welmera.
— Wcale się temu nie dziwię odpowiedział Cezar, kręcąc głową z ukontentowania, że sie iego domysły sprawdziły: nie wątpiłem że tak będzie, bo kiedy młoda panienka, z kawalerem, sam na sam przestaie, nie trudno domyśleć się reszty.
— Doprawdy, rzekła Miss Peyton, nie sądziłam, żebyś tak dalece na wszystko uważał. A teraz ponieważ iuż wiesz gdzie masz bydź posłanym, słuchayże, co ci ten Pan rozkaże, i spraw się iak należy.
— Cezar! rzekł Sytgreaw z miną poważną i rozkazującą, słyszałeś od twéy Pani o uroczystém zaślubieniu, iakie dziś w tym domu ma bydź dopełnione. Brakuie tylko obrączki ślubnéy, i idzie oto aby iedną dostać bez naymnieyszéy zwłoki. Jedźże do Cztero-Kątów; daię ci ten list, żebyś go oddał Mistressie Flanagan, albo sierżantowi Hollister, lub też zostaw go u Yohn Sistona, ucznia moiego; którenkolwiek z nich, niech ci wyda obrączkę, którą mi z sobą przywieziesz. Spieszże się iak nayprędzéy, bo ia tu przytém piszę, iak trzeba będzie postąpić z choremi, których w Szpitalu, na Boźéy łasce zostawiłem, a iak widzę wypadnie mi tu dłużéy zabawić, niżelim sobie zamierzył.
— Pani! dodał zwracaiąc się do Miss Peyton zechceszże z łaski swéy posłuchać tego listu, który dotycząc się iéy familii, interessować ią pewnie będzie.
To mówiąc list swóy rozwinął, i nie uważaiąc że Miss Peyton, uśmiechała się za każdém prawie słowem, czytać zaczął, co następuie:
“Jeżeli gorączka porzuciła Kindera, każ mu się czém teraz posilić. Puść ieszcze trzy uncye krwi Watsonowi. Nie wpuszczay do lazaretu Betty Flanagan i miéy na nią oko, aby czasem chorym trunków nie poddawała. Opatrz i przewiąź bandaże Johnsona. Smitowi powiedz, iż może iuż powrócić na powrót do służby. Przez oddawcę przyszlyi mi pierścionek, przywiązany do łańcuzka przy zegarku, który ci zostawiłem, abyś wiedział iak się masz zachować z dawaniem lekarstw przepisanych przezemnie. Reszta iak zwyczaynie.”
Miss Peyton, oddała tę szczególnieyszą korrespondcncyą Cezarowi, i zaleciwszy mu, żeby iak nayspieszniéy powracał, sama z doktorem do salonu wróciła.
— Cezar, rzekła Katy pa ich odeyściu, pamiętay, skoro odbierzesz obrączkę, schowayże ią do lewéy kieszeni, bo takie rzeczy bliżéy serca zawsze się noszą, i niech cię Bóg broni, żebyś ią włożył na swóy palec, bo powiadaią że kiedy kto ślubnego pierścionka próbnie, pewnie nieszczęście, i niepokoy w małżeństwie sprowadza.
— Włożyć na móy palec! ha! ha! ha! właśnie téż palec Cezara, do obrączki Miss Sary.
— Ale nie trzeba, żebyś ią nawet na swym palcu chciał mierzyć. Powiadam ci, ia iuż dawno od starych ludzi słyszałam, że obrączki szlubnéy nikt obcy na palcu miéć nie może, gdyż z tego tylko kłótnie i swary w domu.
— Ani iéy probować, ani mego palca mierzyć nie myślę rzekł Cezar, to gorsza bieda, że muszę iechać pod noc, i co prędzey powracać.
Pobiegł do stayni, wsiadł na osiodłanego iuż sobie konia, i w tym momencie wyiechał. Jak znacznieysza część Negrów, tak i on doskonałym w młodości swéy był ieźdzcem. Lecz z sześdziesiąciu laty iuż ocieżał, i krew Afrykańska co go niegdyś krzepiła, iuż w iego żyłach ostygła. Jechał zatem z wolna, i z powagą godną wysłańca, z tak ważném wyprawionego zleceniem. Noc wilgotna i ciemna, wiatr dął po wąwozach, z tém przykrém zimnem, iakie nam często w Listopadzie doświadczać się daie, gdy przybył pod cmentarz, w którym tak świeżo zwłoki John Bircha pochowane zostały; zadrżał mimowolnie i obeyrzał się na około z boiaźni, czyli duch iaki za nim nie goni. Zdawało mu sic w przerażonéy iego wyobraźni, iż widział posiać ludzką, która powstawszy ze swego zimnego łoża, wiecznego noclegu, zmierzała ku drodze, którędy miał przeieżdzać. Przestrach wrócił mu naturalną żywość, iaką czuł w sobie przed czterdziestą laty, i wypuściwszy konia galopem, nie dał mu odetchnąć aż dopóki nie stanął na rynku dość lichego miasteczka w Cztero-Kątach, obok którego wznosił się, i właśnie piérwszą był ozdobą zaiezdny dom Betty Flanagan. Światło w oknach od komina wychodzące, zapewniło go dopiero, iż stanął w żyiących mieszkaniu, i choć się iuż wprawdzie duchów nie lękał, trwożyła go iednak zuchwałość dragonów Wirgińskich, którzy zwłaszcza piiani, często dla starszych swoich żadnego nie mieli względu. Z tém wszystkiém trzeba było wypełnić poruczone sobie zlecenie. Zsiadł przeto z konia i zbliżywszy się po cichu do okna, chciał podsłuchać, iako téż przypatrzyć się coby się wewnątrz owego domu działo.
Sierżant Hollister, i Betty Flanagan siedząc pod piecem zaiadali sobie smacznie kolacyą, rozmawiaiąc ile można było dosłyszéć, o cudownéy ucieczce Kramarza.
— Powtarzam ci sierżancie! mówiła Betty, ocieraiąc gębę ręką, i popiiąiąc z garcowki ulubiony swóy kok-tail; miałam słuszną przyczynę, i nikt mnie nie przekona, żeby to był prawdziwy kramarz. Musiał on miéć pazury, ogon, nogi krzywe i kopyciaste; siarkę pewnie od niego słychać było. Zresztą Panie odpuść! nie godzi się poczciwéy kobiécie mówić nawet o tym, o którym iak wszyscy powiadaią, był to Belzebub w postaci kramarza.
— Daymy o tém pokóy Mistress Flanagan odpowiedział Weteran, niech sobie będzie kto chce, dość że mi się ieszcze nikt tak gładko z rąk moich nie wyśliznął.
Cezar przekonawszy się, iż żadnego nie było niebezpieczeństwa, któregoby miał się obawiać; ośmielił się wreszcie do drzwi zwolna zasztukać, lecz dreszcz go zimny wskroś przeszył, gdy uyrzał Hollistera otwieraiącego drzwi, z dobytym w ręku pałaszem.
— Czego chcesz? zawołał sierżant.
Ledwie stary negr mógł się wytłómaczyć, iż z listem przysłanym został.
— Weydź, rzekł Hollister, mierząc go od stóp do głowy, i pokaż mi co masz za list. Ale nayprzód powiedz mi swe hasło.
— Nie rozumiem czego żądasz odemnic, odpowiedział Cezar.
— Któż cię tu przysłał?
— Ten Pan wysoki, z okularami, doktor co iest przy Kapitanie Syngleton.
— Ah! doktor Sytgreaw! nigdy on inaczéy nie robi!.... Gdyby cię tak Kapitan Lawton wysyłał, byłby cię pewnie nauczył iak masz odpowiedziéć, kiedy się kto ciebie o hasło zapyta, bez czego na własną narażasz się zgubę, iakaby cię i odemnie spotkać mogła: lecz że ia nie zwykłem wyprawiać nikogo na tamten świat bez przygotowania, i chociażeś czarny, wierzę iednak że masz duszę, równie iak każdy inny człowiek.
— Negry, odezwała się szynkarka, prawda że maią duszę: równie iak wszyscy biali, lecz będąc potępieni, nie weydą do Królestwa niebieskiego. Śmiało iednak stary czarnogłówcze! chodź ogrzać się przy kominie, gdyż się trzęsiesz, i widać że ci zimno dokuczyć musiało.
Hollister tymczasem obudził śpiącego na piecu chłopca, i oddawszy mu list do John Sistona, kazał mu z odpowiedzią pośpieszać.
— Masz, pokrzep się, dodała szynkarka podaiąc Cezarowi kieliszek kok-tailu, napiy się i odpoczniy sobie, abyś trochę przeblichował czarną swą duszę.
— Powiedziałem ci iuż Betty, zawołał sierżant, iż dusza negrów w niczém się od naszéy nie różni. Słyszałem przewielebnego Whitfielda, iuż cztéry niedziele będzie temu, iak mówił do swych słuchaczy, że wszyscy ludzie są dziećmi jednego Boga, i że same tylko ich cnoty w królestwie niebieskiém różnicę stanowią. Bądź pewna, iż ten Negr ma równie czystą duszę, iak twoia, a może nawet taką iak Maior.
— Cóżby w tém niepodobnego bydź miało, rzekł Cezar, ośmielony kieliszkiem i łagodnością sierżanta.
— Rzadko téż takiego człowieka iak Maior, rzekła Betty, w tysiącu ledwie ieden się znaydzie, coby równie iak on był poczciwy, sumienny i odważny, nieprawda sierżancie?
— Co do tego, odpowiedział weteran iest wyższy Pan nad nami, u którego Washington, równie iak biedny sierżant, wszystko iedno znaczy, a który sam tylko znać i sądzić naylepiéy sprawy ludzkie może; lecz co do odwagi Maiora przyznać mogę, iż nigdy nie powie: idźcie moie dzieci ale idźmy moie dzieci! i ieżeli któremu dragonowi czego zabraknie, on sam ze swoiéy kieszeni płaci, słowem iest dla nas oycem, i my też go wszyscy z serca kochamy.
— Czegóż siedzisz tutay z założonemi rękami, kiedy ten którego tak kochasz w naywiększém niebezpieczeństwie zostaie? odezwał się głos nieznaiomy z podwórza, daléy na konia, do broni! nie trać ani momentu czasu, i śpiesz za swoim Kapitanem, bo wkrótce iuż będzie za późno!
To niespodziane zjawisko, iakby piorunem wszystkich uderzyło. Cezar cofnął się pod kapę ogromnego komina, zkąd chociaż go ogień dopiekał, krokiem ruszyć się nie śmiał. Sierżant porwał za szablę i zatrząsł nią na przeciw siebie z przerażaiącą miną, która się w stali iego oręża potrzykroć odbiła. W tym zapale wyszedł na podwórze, lecz poznawszy stoiącego przed sobą kramarza, cofnął się w tył o trzy kroki, i stanął za starym Negrem, którego sobie za przedmiot swéy obrony obrał. Sama tylko Szynkarka przytomności nie straciła, i wziąwszy ze stołu, stoiącą garcówke z resztą ulubionego sobie napoiu, podała ią Kramarzowi wołaiąc przeraźliwie:
— W sam czas przychodzisz Panie Birchu, Panie Szpiegu, Panie Belzebubie! lub iak się tam nazywasz, bo ieźliś szatan, to przynaymniéy za to dobrze, że nikomu nie szkodzisz. Spodziewam się, iż musiałeś bydź kontent z moiéy sukni, i spodnicy. Przystąp bliżéy, przystąp; nie lękay się sierżanta Hollister, który ci nic złego nie zrobi, z obawy abyś kiedy na nim swoiéy krzywdy nie powetował; wszak prawda sierżancie?
— Nie przystępuy, duchu ciemności! zawołał weteran kryiąc się za Cezara, i dla dokuczaiącego mu od komina ciepła skacząc z nogi na nogę: wychódź ztąd, wychódź natychmiast, bo napróżno chcesz uwieść te kobietę, która pod wyższą władzą, niżeli iest twoia zostaie. Z poruszenia iego ust widać było, iż cóś ieszcze mówił, leéz tak cicho, że tylko kilka słów z litanii, można było usłyszéć.
Trunkiem zalana szynkarka, powzięła w tym momencie zamiar korzystania, z obawy Hollistera, i nowy sobie pomysł utworzyła, do uiszczenia powziętych od dawna nadziei swoich.
— Jeżeli mnie szukasz zawołała, któżby mi miał prawo zabronić, iżbym póyść z tobą nic miała? wszakże iestem wdową, i panią méy woli?
— Powiedz Panie Belzebubie! powiedz czego żądasz odemnie? i czy mam póyść za tobą?
— Milcz szalona kobiéto! zawołał Harwey, milcz! a ty stary waryacie, bierz za broń, wsiaday na konia, i śpiesz żywo na pomoc swemu Kapitanowi, ieżeli godzien iesteś te znaki nosić na sobie, ieżeli ci cokolwiek miła iest oyczyzna twoia i honor.
Kończąc te słowa wyszedł, zostawiając zadziwionego Cezara, osłupiałą Betty, i sierżanta Hollister odmawiaiącego pacierze, za uwolnienie siebie z czartowskich sideł.
Poznawszy dawnego swego przyiaciela stary negr, chciał go zaraz na samém weyściu powitać, lecz sierżant wpół się go uchwyciwszy, trzymał go cały czas za obronę od złego ducha, i zasłonę od ognia. Dopiero gdy Birch zniknął, Cezar ledwie towarzyszowi swemu wydobyć się zdołał.
— Jakże żałuię rzekł, iż Harwey odiechał, razem z sobą bylibyśmy przeiechali wąwozy, wpośrzód których John Birch nie byłby syna swoiego napastował.
— Ah! biedna głowo! zawołał Hollister, czegóż myślisz, iż ten cośmy go tu widzieli, taką samą z ciała i krwi był istotą, iak my iesteśmy?
— Harwey wprawdzie do nas wzrostem, ani twarzą niepodobny, ale w rozsądku i przebiegłości daruiesz sierżancie, że nas obydwóch przewyższa.
— Sierżancie Hollister, rzekła szynkarka, ktokolwiek cię przestrzegł o niebezpieczeństwie Kapitana, słuchay méy rady, przywołay żołnierzy, i spiesz mu na pomoc. Wszakże kiedy Kapitan odieżdzał, kazał ci bydź w pogotowiu, czuwać całą noc, i konie miéć okulbaczonc na każde zawołanie.
— Tak; co innego Kapitan, a zły duch; niechże kto powie, gdy mi Kapitan Lawton, Porucznik Masson, lub téż chorąży Skipwitz słowo tylko rzeknie, czym nie naypiérwszy na koniu?
— I teraz, rzekła szynkarka, takim bydź należało. Rób sobie, co chcesz Panie Hollister; ia wiem że natychmiast każę zakładać konia do wózka, i iadę powiedzieć Kapitanowi, iż cię szatan opętał, i że żadnéy pomocy spodziewać się od ciebie nie może. Zobaczemy iutro, który z sierżantów będzie na służbie u Kapitana. — Zapewne nie Hollister?
— Już poiadę, poiadę! rzekł sierżant, lękaiąc się gniewu swego Kapitana; wsiadam zaraz na konia, lecz bodayby Bóg w świętéy opiece swoiéy, bronił nas od nieprzyiaciół krwi i ciała. Zwolna i wbrew swym chęciom, wydawał był potrzebne do wyiazdu rozkazy, gdy nadszedł John Siston, przynosząc z sobą oczekiwaną przez Cezara obrączkę. Stary Negr obwinął ią starannie w papier, schował do lewéy kieszeni swego surduta, wsiadł na konia, i puścił się galopem, w nadziei dogonienia Harweya Bircha, lecz go nigdzie nie spotkał, a koń iego śpiesząc do stayni, dopiero na mieyscu z nim się zatrzymał.
W oczach, w twarzy iego widać Jad zdradliwy,
Słodkim uśmiechem, czarną swą duszę pokrywa,
Zbrodnią swoią przeraża, i o zemstę wzywa.
Nieprzytomność Cezara, chociaż nawet dwóch godzin nie trwała, zdawała się rokiem dla towarzystwa zebranego w salonie Pana Warthona. Welmer coraz bardziéy się niecierpliwił, i choć iuż miną nadrabiał, żadne iednak iego poruszenie, nie uszło przenikliwego weyrzenia Kapitana Lawton. Bożek milczenia zdawał się tam założyć swoię świątynię: nikt z obecnych odezwać się nie śmiał, i tylko ieden Sytgreaw, któryby wolał przechorować niż długo niemym pozostać, zasiadłszy obok Miss Peyton, pierwszy z nią rozmowę rozpoczął.
— Małżeństwo, rzekł do niéy, stan to iest bardzo chwalebny w oczach Boga i ludzi, gdyż się na świętych prawach natury opiera. Błądzili przodkowie nasi, upowszechniaiąc wielożeństwo, i tym sposobem człowieka do stanu bydlęcego poniżaiąc. Upłynęły przecież te barbarzyńskie wieki, a z postępem oświaty, postanowiono iż mężczyźnie wiecéy nad iednę żonę miéć nie wolno.
Welmer spoyrzał na doktora z oburzeniem i wzgardą.
— Rozumiałabym, rzekła Miss Peyton, iż dobrodzieystwo to, winni jesteśmy naypiérwéy religii naszéy, która iest naylepszą moralności nauką.
— Bez wątpienia: odpowiedział Sytgreaw. Oycowie kościoła postanowili, że mężczyzna i kobieta tak w sprawach duchowych iak cywilnych, zupełnie są sobie równi. Piérwsze w téy mierze ustawy, przepisał Święty Paweł, który będąc człowiekiem uczonym, musiał miewać częste narady, i zniesienia się ze Świętym Łukaszem, posiadającym iak całemu światu wiadomo, doktorską naukę.
Lawton nie chcąc się mieszać w zbyt uczoną dla siebie rozmowę, siedział sobie spokoynie oparty na rękoieści pałasza, i ciągle to na doktora, to na Pułkownika spoglądał.
— Z tém wszystkiém rzekł, są ieszcze takie kraie, w których ustawy te zachowywane nie są, chociaż w wielu innych podobne wykroczenie śmiercią bywa karane. — Pułkownik Wellmer, nie mógłby mi powiedzieć, czy téż iest iaka kara, w Anglii za dwużeństwo?
Wellmer spoyrzał kto go zapytał, lecz w momencie spuścił oczy, nie mogąc znieść przenikaiącego iego weyrzenia.
— Śmierć! drżącym odpowiedział głosem.
— I rozbiór następnie ciała, dodał doktór: prawodawcy nasi mądrze postanowili, że zbrodniarz taki, przynaymniéy po śmierci użytecznym się staie, gdyż co do mnie dwużeństwo, w równym stopniu z zabóystwem uważam.
— Czyż ma bydź gorsze od bezżeństwa? zapytał Lawton z uśmiechem.
— Bez naymnieyszéy wątpliwości, odpowiedział doktor. Bezżenny, chociaż niewchodząc w obowiązki rodzicielskie, nie zostawia wdzieciach godnych siebie następców, a tém samém na korzyść społeczeństwa nie wpływa, może mu iednak bydź bardzo użytecznym, ieżeli mu się światłem, orężem lub radą, wypłaca. Ale nikczemnik, zbrodniarz, który korzystaiąc z łatwowierności płci słabszéy od siebie, dwie nieszczęśliwe istoty ofiarami swoiego występku czyni, taki godzien iest powszechnéy wzgardy i kary, która ieżeli nie na tym, na tamtym dosięgnąć go musi świecie.
— Zapominasz się doktorze, iż kobiéty nie byłyby ci bardzo wdzięczne, że ie za słabsze, i łatwowierne stworzenia uważasz.
— Nie możesz zaprzeczyć, Kapitanie Lawton, iż równie u zwierząt, iak u ludzi, budowa płci męzkiéy iest bez porównania mocnieyszą. Nerwy iéy nie są tyle draźliwe, żyły twardsze, muszkuły silnieysze, kości grubsze i trwalsze. Nic zatém tak bardzo nie iest dziwnego, iż kobiéta daie się powodować niegodnym chuciom podłego zbrodniarza, który z wstydu i cnoty wyzuty, iéy niewinność i sławę wydziera.
Zniecierpliwiony Pułkownik Wellmer, prędkim zaczął się przechadzać krokiem po salonie, i nie zatrzymał się aż gdy Kapelan zapytał Pana Warthona, o jedną formę, do postanowienia iego córki potrzebną, i dopókąd rozmowa do innego nie zwróciła się przedmiotu. W kilka téż minut i Cezar powrócił. Obrączkę oddał doktorowi, i w krótkości przypadki mu swéy podróży opowiedział, maiąc zlecenie od Miss Peyton, iżby temu tylko zdał sprawę, ze swego poselstwa, kto go wysłał.
Doktor odbieraiąc obrączkę nie mógł się utrzymać, aby pewnego wzruszenia nie okazał po sobie: łzy mu w oczach stanęły, czoło ponure zmarszczki pokryły, i w rozczuleniu swém wznosząc się myślą do nieba, zawołał:
— Nieszczęśliwa siostro! pędziłaś ieszcze dni swobodne i wesołe, gdy ta obrączka zakładem twego szczęścia bydź miała, lecz podobało się Bogu, zabrać cię wprzódy, nim dzień ten zaiaśniał. Kilkanaście iuż lat od tego czasu upłynęło, nigdy cię iednak, towarzyszko dzieciństwa moiego! zapomniéć nie mogę. Zbliżywszy się potém do Sary, kładąc iéy obrączkę na palec, tymże samym rzekł do niéy tonem. Ta, dla któréy pierścień ten był przeznaczony, iuż od dawna nie żyie, iéy narzeczony poszedł równie za nią połączyć się, nigdy iuż nierozdzielnemi śluby. Przyimiy Miss Warthon ten dar miłości swoiéy, któren oby szczęśliwsze uiścił dla ciebie nadzieie.
To uczucie z przywiązania i żalu pochodzące, tak mocne na Sarze uczyniło wrażenie, iż krew uderzyła iéy do głowy, i gdy cóś przemówić chciała, Pułkownik zbliżył się ku niéy, podał rękę, i oboie przed czekaiącym na siebie Kapelanem stanęli. Minister religiyny otworzył właśnie księgę, i stosownie do zwyczaiów zaczął przemowę, kiedy przybycie niespodziewanego świadka, dalszą ceremonią przerwało.
Harwey Birch cały zadyszany wpadł do sali, a po zapłomienionéy iego twarzy, czole potem zalaném. oraz po wyprostowanéy iego postawie i śmiałém spoyrzeniu, można w nim było poznać, iż nadzwyczayne zdarzenie sprowadzać go musiało.
— Pułkowniku Wellmer, zawołał, przychodzę ci donieść, iż żona twoia wczoray wieczorem wylądowała. Noc piękna, xiężyc świeci, za kilka godzin będziesz mógł się z nią zobaczyć w New-Yorku.
Z początku Wellmer zadrżał, stanął iak trup blady, i całą przytomność umysłu utracił. Przerażona Sara spoyrzała na niego, i bardziéy ieszcze zmieszana padła bez zmysłów na ręce swéy ciotki. Miss Peyton z Franciszką odprowadziły ią do iéy pokoiu, gdy tymczasem Kramarz widząc wszystkich potrwożonych, sam niespostrzeżony od nikogo zniknął.
Przyszedłszy nakoniec Wellmer z piérwszego wrażenia, maiąc wszystkich oczy zwrócone na siebie:
— To fałsz! zawołał nogą uderzaiąc o ziemię, to fałsz piekielny! nigdy nie uznawałem tego związku, i prawa moiego kraiu, uznać mi go nie znaglaią.
— Ale prawa Boskie, i sumienie, czyż cię nie obowięzuie? zapytał Lawton surowym tonem.
Nim Wellmer miał mu czas odpowiedzieć, Syngleton wspieraiąc się na ramieniu usługuiącego sobie dragona, zbliżył się ku niemu, i pioruniącym mierząc go weyrzeniem:
— Otóż to honor Anglika! rzekł, ten honor, za który twóy naród krew ludzką przelewa! Lecz znay iż każda córka Amerykańska, ma prawo żądać od ziomków swoich opieki nad sobą, i że w każdym z nich, nowego znaydziesz mściciela.
— Bardzo dobrze, rzekł Wellmer, stan twoiego zdrowia naylepiéy opiekuie się tobą; lecz może przyidzie ten dzień, w którym zmuszonym będziesz dotrzymać swoiego słowa.
To mówiąc wykręcił się na iednéy nodze, i zmierzał ku drzwiom; gdy się uczuł lekko po ramieniu trąconym. Obrócił się i uyrzał Kapitana Lawton, który z szyderskim uśmiechem, zapraszaiąc go do towarzyszenia z sobą, wziął pod rękę, i udał się z nim do stayni, dokąd przyszedłszy zawołał na masztalerza:
— Tom! wyprowadź mi mego Roanoke, i bramę otwórz.
W momencie zadość się stało żądaniom Kapitana, który głaszcząc przytrzymanego sobie konia, z olstrów parę pistoletów wydobył.
— Powiedziałeś Pułkowniku! rzekł do Wellmera, iż Kapitan Syngleton nie iest teraz w stanie dotrzymać ci danego słowa: oto masz pistolety, które iuż nie iednemu się przysłużyły, a które zawsze znaydowały się w rękach ludzi honoru. Pułkowniku! należały one niegdyś do mego oyca, wiadomo zaś rodakom moim, iż z chlubą swoiego kraiu walczył w woynach przeciwko Francyi, i tych świadków swoiego męztwa, mnie zostawił. Wybieray sobie ieden; drugi mam nadzieię, przyda mi się na ukaranie nędznika, co chciał uwieść iednę z naygodnieyszych córek oyczyzny moiéy.
— Ukaranym ty sam zostaniesz za zuchwałość swoię, odpowiedział Pułkownik, porywaiąc ze złością podany sobie pistolet.
— Jeszcze moment! rzekł Lawton; iesteś wolnym, masz w kieszeni paszport Washingtona: pierwszy strzał tobie zostawiam. Jeżeli zginę, bierz moiego konia, i uciekay bez zwłoki, gdyż za taki postępek iakiegoś się dopuścił, sam Sytgreaw bić się z tobą będzie, aby twoim przykładem innych nauczył, iż krzywda iednego poczciwego domu, w stu Amerykanach zemstę obudzą.
— Jestżeś gotów? krzyknął Welmer, zębami z gniewu zgrzytaiąc.
— Tom! poday tu światło!
Obydwa o kilka kroków odstąpili od siebie.
— Strzelay! zawołał Lawton.
Pułkownik wymierzył, dał ognia, a kula tylko po prawéy szlifie trąciła Kapitana.
— Teraz moia rzecz, rzekł Lawton z nayzimnieyszą krwią, podnosząc rękę do strzału.
— Albo téż moia, odezwał się głos trzeci, i w téyże chwili pistolet z ręki Lawtona, wytrąconym mu został. To zapewne dla nas kazaliście bramę otworzyć, iżbyśmy przełazić przez mur nie mieli potrzeby! a niechże mnie też szatan porwie! to ten wściekły Wirgińczyk! więcéy szczęścia niżelim się spodziewał. Daléy bracia! daléy, zwiążcie go, żeby nam nie umknął, weźmiemy go z sobą żywcem, aby się z nim dłużéy zabawić, iak nam się podoba.
Wellmer z Masztalerzem, skoro tylko usłyszeli przybyłych napastników, natychmiast uciekli, pierwszy do stayni, drugi zaś pobiegł dać znać swoiemu panu, o nadzwyczayném zdarzeniu, iakie zaszło.
Po głosie poznał Lawton Skinnera, i chociaż wiedział, iż zostaiąc w rękach czychaiącego na siebie zbóycy, nic mógł się od niego żadnéy łaski, ani litości spodziewać, przytomności iednak umysłu nie stracił.
Czterech bandytów przybiegło w tym momencie na rozkaz swoiego wodza, który zdaleka patrzał tylko na tę całą scenę uradowany, i razem dumny ze swego tryumfu. Kapitan broniąc się przeciwko nierównie przewyższaiącéy sile, porwał wpół iednego, wzniósł nad ziemię, i tak silnie nim o mur rzucił, iż bez zmysłów został na mieyscu. Uchwyciwszy dwóch innych za kark, mocował się z niemi, gdy czwarty zaszedł mu z tyłu, i ciągnąc go za nogi, na ziemię przewrócił; lecz Kapitan upadaiąc, pociągnął za sobą obydwóch swych nieprzyiaciół, i ich ciężarem swoim przytłoczył; a tym sposobem wszyscy cztérech, walcząc w ciemnościach, i ustawnie ieden na drugim się przewracaiąc, składali razem godną pędzla Kassanowy gruppę.
W tym momencie ieden z walczących, iakby zadawiony krztuszyć się zaczął, gdy drugi podniósł się, wsiadł na konia stoiącego o dwa kroki, i w naywiększym popędził galopie.
Iskry pod kopytami bystrego rumaka wydane, dały poznać po mundurze Kapitana dragonów.
— To on! tam do wszystkich czartów! krzyknął Skinner: ognia! daléyże za nim! ognia! chwytaycie albo go zabiycie! Z cztérech ludzi, będących przy Skinnerze, dwóch tylko mogło wypełnić iego rozkazy. Ten, którego Lawton siłą Samsona o mur rzucił: drugi, którego za gardło ścisnął, zwolna przychodzić zaczęli do siebie — lecz za to ośmiu innych współtowarzyszów, czekali przy bramie; i dopiero za umówionym znakiem, w pomoc przybydź mieli.
Kapitan z szybkością błyskawicy, przebiegając pomiędzy niemi, dwóch z koni obalił, a drudzy nie wiedząc coby się to znaczyć miało, pomagali im do podniesienia się z ziemi, i wołaiac na siebie, iakotéż na wydzieraiące się im konie, nieprędko głos swego wodza usłyszeli.
Lawton korzystaiąc téź z momentalnego zamieszania, ieszcze prędzéy konia swego wypuścił, lecz wkrótce ścigaiący go rabusie dognali, i dawszy kilka razy ognia, stanęli przysłuchuiąc się, czyliby ich ofiara trupem nie padła.
— Oh! zawołał ieden z nich, Wirgińczyka nigdy zabić nie można, bo iak mówią każden z nich ma czarta w ciele. Mnie samemu zdarzało się widzieć dragona, który chociaż trzy kule miał w sobie, siedział ieszcze na koniu.
— Czyż go iadącego nie słyszycie? rzekł drugi. Ich konie zwykle się zatrzymuią kiedy ieździec zleci.
— Otóż i uciekł! krzyknął Skinner pieniąc się ze złości. Idźmyż i zwiiaymy się, a za trzy kwadranse sierżanta, i iego żołnierzy schwytać musiemy. Daléy żywo! ze wszystkich czterech stron dom ten podpalić, bo inaczéy rabować nie będziemy mogli.
— I co nam z tego przyidzie? zapytał ieden z bandytów popychaiąc nogą ciało iednego z swych towarzyszów, z którym Lawton w chwili swoich zapasów niclitościwie się obszedł.
— Co przyidzie? powtórzył Skinner, wszystko co zechcemy. Dla iednego człowieka, opuszczać dobrego połowu nie można. Nie bóycie się, będziem mieli czém się podzielić, bo pewien iestem, że ten stary skąpiec Warthon siedzi na pieniądzach.
Zapewnienie tego rodzaiu, odpowiadaiące duchowi i skłonności téy nieszczęśliwéy w kraiu szarańczy, podwoiło ich zapał, iż niezważaiąc na swego kollegę, który nawet znaki życia zaczął dawać po sobie, pędem burzliwego wiatru, ku domowi się udali.
Wysłuchawszy Wellmer o co szła rzecz cała, zaraz po ich oddaleniu się, wyszedł ze stayni, wyprowadził sobie konia, i bez trudności wyiechawszy za bramę, chwilę się namyślał gdzieby się miał obrócić, czy do Cztero-Kątów, dla uwiadomienia stoiąccgo oddziału o tym gwałtownym napadzie, czyli téż korzystaiąc z udzielonego sobie paszportu, do New-Yorku powrócić. Wstyd i boiaźń spotkania się z Lawtonem, powodowała go, iż sobie mieysce dawnieyszéy konsystencyi obrał za cel swéy podróży, lecz i tam nie spodziewał się znaleźć spokoyności dla siebie; wewnętrzny robak zgryzoty, toczył iego duszę, i im bardziéy się w owe strony zbliżał, tém mocniéy stawał mu na myśli widok nieszczęśliwéy żony, którą poiąwszy w Anglii, lekkomyślnie w krótkim czasie opuścił, bez żadnéy innéy przyczyny, iak tylko z własnego nierządu, i złego się z nią obeyścia.
Dotknięci poniżeniem i smutkiem, wszyscy składaiący familię Warthona, nie uważali kiedy się Lawton z Welmercm oddalił. Krewni i słudzy, zebrali się przy mdleiącéy, i coraz bardziéy obłąkańcy Sarze. — Pan Warthon płakał nad losem swéy córki, a Kapitan Syngleton, równie swoim niewczasem, iak uniesieniem się osłabiony, stał się przedmiotem ciągłych starań doktora i Kapelana, z których pierwszy pomoc swéy sztuki, drugi mu pociechę religiyną udzielał.
Przybycie Masztalerza, i odgłos kilku wystrzałów, oznaymiło dopiero o grożącém niebezpieczeństwie, i nim się naradzono iakieby środki obrony przedsięwziąść wypadało, iuż banda łotrów wpadła do domu.
— Poddaycie się, słudzy Króla Jerzego albo zginiecie! krzyknął Skinner wchodząc do sali, w któréy się Pan Warthon, Doktor, Kapelan i Kapitan Syngleton znaydował. I w tych słowach przyłożył naypierwéy swą strzelbę do piersi doktora.
— Zwolna! zwolna! móy przyiacielu! zawołał Sytgreaw, nie wątpię, iż lepiéy umiész zabiiać, niż ia leczyć ludzi; iednak cóżem ci winien, abyś mnie życia pozbawiał.
— Podday się, albo téż........
— Czegóż się mam poddawać? widzisz że nie iestem żołnierzem, tylko spokoynym chirurgiem, opatruiącym słabego. Gdyby tu był Kapitan Lawton, mógłbyś żądać od niego, aby ci się poddał, chociaż niewiem, czybyś go ztąd żywego wziąść potrafił.
Skinner tymczasem rozpoznawszy, iż nie miał się czego lękać będących osób w pokoiu, wziął się wraz z swemi ludźmi do plondrowania kufrów i szafek, zabieraiąc wszystko, co mu tylko kosztownieyszém się zdawało.
Mnóstwo zagrabionych sprzętów, w ogromnych worach, kazał znieść pod strażą do sieni, aby łatwiéy można zdobycz swą uprowadzić, a dom złupiony oddać na pastwę płomieni.
Znayduiące się w tymże domu osoby, godny litości przedstawiały widok. Sara bez przytomności na łonie opłakujących ią ciotki i siostry, w iednym z tylnych pokoi, gdzie łotr żaden ieszcze się nie pokazał, nie czyniła wiele nadziei, aby swóy cios okropny przeżyć mogła. Pan Warthon uciśniony całą srogością losu swoiego, upadł na krzesło, pozbawiony wszelkiéy władzy umysłu i ciała. Kapelan wzywał niebios na pomoc, i ciągle modły swe odmawiał, a Kapitan Synglcton wyciągniony na sofie ięczał tylko z bólów, i nie wiedział co się wkoło niego działo. Doktor stanem iego zdrowia iedynie zaięty, pilnował go nieodstępnie, i zdawał się śmierć z iego powiek usuwać, nie zważaiąc na krzyki i gwałty rozhukanéy tłuszczy. Stary Cezar z żoną i z dzieckiem uciekł do lasu. Dragon zaś będący na służbie u Kapitana Syngleton, żadnéy broni z sobą nie maiąc, wraz z Masztalerzem do stayni się schronił. Katy Haynes nakoniec chowała w skrzynkę wszystkie swe rzeczy, przestrzegaiąc sumiennie, iżby się do nich nie wcisnęły te, które prawną iéy własnością nie były.
Podczas gdy tak smutne w Szarańczach dzieią się wypadki, nieuchronną iest rzeczą, iżbyśmy się na moment do Cztero-Kątów przenieśli.
Spieszcie się przyiaciele! nieszczęście was wzywa
I pożar, i śmierć z bliska was wszytkich dotyka,
Idźmy! — i czegoż ieszcze szuka myśl trwożliwa
Oto iest głos wiernego dla was przewodnika,
Który was wzywa „Idźcie! oto wasz wódz mężny
Liczy na wasze męztwo, i oręż potężny,
A kiedy się sam stawia, na walecznych czele
Niech na odgłos zwycięztwa, drżą nieprzyiaciele!
Skoro Hollister rozkazał swym dragonom, iżby wsiedli na konie, i do marszu byli gotowi, Betty Flanagan oświadczyła także życzenie swoie, należenia do ich chwały, i do niebezpieczeństw téy wyprawy. Nie możemy zaręczyć czyli ta nowa Amazonka, poświęcała się z boiaźni pozostania saméy w oberży, czyli téż z chęci towarzyszenia sierżantowi Hollister, na którego po śmierci męża, wszystkie swe widoki zwróciła: to tylko pewna, iż gdy uyrzała sierżanta wsiadającego na konia, i zaiętego wymarszem oddziału, zawołała: moment ieszcze sierżancie! moment! zaraz mi wózek zaprzęgą, i iadę z wami; nie zawadzę wam wiele, a może téż znaydą się ranni, których przewieść będzie potrzeba.
Chociaż Hollister nie bardzo gniewał się w duszy, za ten pozór do opóźnienia swego odiazdu; sądził iednak powinnością swoią, okazać pewne nieukontentowanie z téy zwłoki.
— Kiedy me dragony są iuż na koniu, rzekł do niéy, same ich tylko armaty zatrzymać mogą: lecz w bitwie iaką teraz z lucyperem prowadzić mamy, pewnie ani armat, ani karabinowego ognia słyszeć nie będziem, i twóy wózek na nic sie nam nie przyda.
— Co ty wiesz sierżancie? Kapitan Syngleton nie zleciałże z konia od kuli, a Kapitan Lawton od pałasza, niema temu cóś dziesięć dni? i gdyście się iuż cofać zaczęli, biorąc ich za zabitych, dla tego czyż nie odnieśliście zwycięztwa nad woyskiem królewskiém?
— Bayka! i ktokolwiek bądź twierdzi żeśmy zwyciężyli, równie iak ty baykę powtarza.
— Dzięki niech będą Majorowi Dunwoodi, ze was rozproszonych zebrał, i nieprzyjaciół naszych pokonał. — Kapitan Lawton nie byłżeby to samo uczynił, gdyby nie był z konia zsadzony; móy wózek bardzo byłby mu się wtenczas przydał. Tak więc iadę z wami! daléy śpieszcie się z zaprzęgiem, tylko uważaycie, iż biedna szkapa ma kark odmulany, trzeba chomont przykrócić, bo trochę za szeroki.
W kilka minut wózek stanął gotowy, a Mistress Flanagan, zasiadła w nim z tryumfuiacą miną.
— Ponieważ wiedzieć niemożna, rzekł Hollister do swych dragonów, zkąd będziem attakowani, czy z frontu lub z tyłu, pięciu was zatem formować będzie straż przednią: ia utrzymywać będę środek przy wózku Betty, resztę zaś was siedmiu, pozostanie w tyle dla zasłonienia ucieczki, gdyby ta była potrzebną. Nie mała to iest rzecz zarządzić woyskiem w boiu; na dowódzcy wszystko zależy, i nie uwierzysz Mistress Flanagan, iż w takim razie, w iakim teraz zostaie, wolałbym słuchać niż rozkazywać. Pokładam iednak ufność moią w Panu, iż nas od czartowskich sideł wybawić zechce.
— Jedźmy więc! rzekła Betty, to prawda że możem wpaść w moc duchów piekielnych, w każdym iednak razie pamiętay tylko na to sierżancie, że Kapitan potrzebować cię może; nie rozryway zatem swych ludzi, i owszem kaź im niech wszyscy razem kłusa przypuszczaią, a sam z niemi co prędzéy pośpieszay.
— Mistress Flanagan! odpowiedział weteran, nie byłbym zestarzał się w boiach, ani na te znaki zasłużył, gdybym nie wiedział, iż każde woysko powinno mieć koniecznie swóy oddział odwodowy, aby na wypadek odwrotu, wspierać mogło swe siły. Taki iest zawsze plan Washingtona. Walczyłem nieraz pod nim, znam że nie ilość ludzi, ale roztropność wodza w bitwie stanowi, i pewnie od iednéy szynkarki, w woiennych rzeczach zdania zasięgać nie myślę. Tak bydź musi, iakem kazał. Dalćy dzieci! marsz naprzód! wolno! miéć się na baczności.
— Wszystko to dobrze, Hollister, tylko każ iechać prędzéy, albo zostań na mieyscu, bo taką żółwią skwapliwością nie wiele Kapitanowi pomożesz. Pewna iestem, że Cezar musiał iuż stanąć w domu.
— Ale czyś tylko pewna, iż to był rzeczywiście stary Negr, który nam list przyniósł?
— O niczém tak dobrze niewiem sierżancie, iakże wyglądamy bardziéy na orszak pogrzebowy, niż na oddział dragonów, który ma walczyć z nieprzyjacielem.
— Mistress Flanagan, wiedz o tém że porywczość iest wadą, ale nie zaletą dobrego dowódzcy. Jeżeli nam przyidzie spotkać się z duchami, czyż nie iest podobno iż nas podeyść zechcą? niewypadaże bydź ostróżnym? zresztą sławę, moię i honor oręża utrzymać winienem.
— Sławę! któréy Kapitan Lawton ofiarą bydź może. Na miłość Boga każże iechać kłusem: klacz moia chociaż odseniona, ieszczeby iednak wyskoczyła ze skóry.
— Stóy! zawołał sierżant, zdaie mi się, że coś tam się rusza pod skałą na lewo.
— Wcalebym się nie dziwiła, rzekła szynkarka, gdyby téż to była dusza Kapitana Lawton, szukaiąca sierżanta Hollister, aby mu podziękować za iego pośpiech i pomoc tak gorliwą.
— Przeklęta czarownico! nie iest to ani moment, ani mieysce do czynienia sobie podobnych żartów. Niech ieden z was doiedzie na mieysce. Baczność! do dobycia pałaszy! formuy szeregi!
— Wstydź się bydź takim tchórzem sierżancie, daléy! daléy, ustąpcie się trochę z drogi, w mgnieniu oka powrócę, i kiedy chcecie wszystkim wam duchów sprowadzę.
Dragon wysłany na rozpoznanie ruszaiącego się pod skałami zjawiska, powrócił z oznaymieniem, iż nikogo nie widział; z zwykłą przeto ostrożnością w dalszy się marsz udano.
— Męztwo i roztropność, rzekł weteran, są to przymioty zalecaiące żołnierza, i bądź pewna Mistress Flanagan, iż iedno bez drugiego na nic się nie przyda.
— Roztropność bez męztwa, chciałeś zapeWne powiedziéć? to samo i ia sądzę sierżancie! lecz iuż dłużéy wlec się za wami nie będę, wyprzedzam twych dragonów, i naprzód iadę.
— Cóż się to znaczy! zawołał w tym momencie Hollister usłyszawszy wystrzał z pistoletu Wellmera, gdzieś się iuż biią! Mistress Flanagan! bądź zdrowa. Naprzód, kłusem! i w tych słowach stanął na czele swego oddziału, pałaiąc żądzą walki, i nie myśląc iuż więcéy o czartach i duchach.
Wkrótce kilka wystrzałów karabinowych, rozległo się po skałach.
— Naprzód w galop! zawołał sierżant. — Wtéyże saméy prawie chwili dał się słyszeć tentent konia, pędzącego w galopie. Hollister spiął swego ostrogami, wyprzedził oddział, i sam posunął się w tę stronę, gdzie za chwilę spostrzegł przy bladém świetle xieżyca, zbliżaiącego się ieźdzca ku sobie.
— Stóy! kto iesteś? gdzie iedziesz? zawołał z dobytym pałaszem zmierzaiąc ku niemu.
— Toś ty Hollister? rzekł Lawton poznaiąc go po głosie. Zawsze gotów, zawsze pilny w swéy służbie. Właśniem cię téż szukał. Gdzie masz swoich dragonów?
— O dwa kroki, czekaią na twe rozkazy Kapitanie! odpowiedział weteran, uradowany, iż się z odpowiedzialności uwolnił, i że na nieprzyiacielu będzie mógł nowe meztwa swego okazać dowody.
Kapitan obiął dowództwo nad swym oddziałem, kilka słów przemówił dodaiąc odwagi, i co tylko konie wyskoczyć mogły, ku Szarańczom się puścił.
— Jak to znać zaraz, że Kapitan Lawton iest z nimi, rzekła Betty do siebie, sama w tyle zostawszy. Nie wloką się iak za nieboszczykiem, ale pędzą iak Negry. Radabym się przypatrzéć, lub usłyszeć co téż to z tego będzie, ale mi szkoda szkapy, bo mi się i tak trochę zmordowała, i przytem kto w ie, czyby podczas bitwy, kula minąć mnie chciała.
Żołnierze Lawtona pod iego dowództwem postępowali bez naymnieyszéy obawy, i namysłu. Nie wiedzieli oni wprawdzie, czy walczyć będą z tak zwanemi pastuchami, czyli téż z woyskiem regularném, lecz znali męztwo, i biegłość swego wodza, te właśnie pobudki, które naylepiéy zachęcaią żołnierza.
Przybywszy przed bramę w Szarańczach, Kapitan kazał stanąć, zsiadł z konia, wziął z sobą ośmiu ludzi, i z niemi wszedł na dziedziniec, a Hollistera z czterma dragonami przy bramie postawił. Gdyby dodał, kto chciał wyiść pamiętayże..... Płomienie w tym momencie pokazały się na dachu, i od ognia łuna zajaśniała na niebie.
— Daléy! zawołał Lawton, daléy! biymy, morduyiny tych łotrów co do nogi!
Głos icgo olbrzymi, rozległ się po całym domie, i doszedł do uszu Skinnera, który plądruiąc po dolnych pokoiach, zabierał resztę stołowych sreber, na codzienny użytek familii służących. Poznał natychmiast groźnego swego nieprzyiaciela, upuścił z ręku kosztowną swą zdobycz, i widząc, co go czeka, oknem ratować się postanowił.
— Gińcie zbóycy! krzyknął Lawton wpadaiąc w téy chwili do pokoiu, i pierwszego towarzysza Skinnera, który mu się nawinął, silném cięciem pałasza obalaiąc na ziemię. Sam zaś herszt, niezdążywszy okna otworzyć, połową tylko wyskoczył, i na ten raz ieszcze uszedł zasłużonéy kary. Kapitan iuż się był za nim posunął, lecz gdy płacz i wołania kobiet usłyszał, przeniósł głos ludzkości nad zemstę, i czém prędzéy im na ratunek pośpieszył.
Skinner przykazał swym ludziom, aby zaczęli rabunek od górnych pokoiów, i aby dopiero wtenczas ogień podłożyli, gdy iuż na dół schodzić będą. Rozkaz ten wiernie wykonanym został, i wewnątrz domu żadnego widać nie było niebezpieczeństwa, dopóki się płomienie nad wierzch dachu nie wzniosły.
Żegnam was młodości, i wdzięki!
Niestety! trzebaż by piękność ciała
Jak iedna róża więdniała.
Czyż niema wszechwładnéy ręki?
Coby młody kwiat wspierała,
Młodą dziewicę zachowała?
Pokóy, w którym leżała nieszczęśliwa Sara, położonym był w iednym pawilonie, łączącym się z korpusem, przez ciemny i długi korytarz. Wiadomość przeto o przybyciu Skinnera i iego bandy, nie doszła tam wcale. Z tém wszystkiém nadzwyczayna w całym domu wrzawa, trwożyć Miss Peyton zaczęła.
— Bardzo się obawiam, rzekła do Franciszki, iżby po naszém odeyściu iaka kłótnia nie zaszła. Niech nas Bóg przynaymniéy od rozlewu krwi obrania!
— Doktor Sytgreaw zdaie się bydź człowiekiem spokoynym; odpowiedziała Franciszka, Kapitan zaś Lawton nie sądzę, aby miał się zapomnieć, aż do.....
Coraz większy rozruch, ieszcze bardziéy zmieszał Miss Peyton, iż przerywaiąc swéy siostrzenicy: zostańże z swoią siostrą, rzekła, ia muszę powrócić do salonu, i starać się uspokoić wzburzone umysły. To mówiąc wyszła, lecz co tylko korytarz minęła, uyrzała że szczyt domu w płomieniach goreie. Przestraszona chciała uwiadomić swą siostrzenice o tym okropnym wypadku, kiedy na korytarzu spotyka się z dragonem, który maiąc sobie zlecone od Kapitana Lawton ratowanie mieszkańców domu, skoro spostrzegł idącą kobietę, porwał ią w swe ręce, i mimo iéy krzyków, i oporu wyniósł za bramę, gdzie Hollister powrócić iéy nie dozwolił. Drugi dragon takąż samę przysługę wyświadczył Panu Warthon, który straciwszy przytomność umysłu, spokoynie dał się prowadzić iak dziecko nic ieszcze nie znaiące na świecie; dwóch zaś innych żołnierzy przenieśli na sofie Kapitana Syngleton, iuź prawie konaiąccgo, i cichemi tylko iękami, daiącego znaki życia. Co do Kapelana, ten naylepiéy myślał o sobie, bo ledwie dano znać że się pali, oknem natychmiast wyskoczył, i niewiadomo w którąby się udał stronę.
Franciszka zostawszy sama z swą siostrą spostrzegła z radością, iż powoli przychodzić do siebie zaczęła, lecz iakże niewymowne było iéy udręczenie, gdy wkrótce poznała, iż iedyna dni iéy wiosennych towarzyszka, wpadła w zupełne zmysłów obłąkanie.
— Jestem więc w niebie, mówiła do niéy Sara, a ty pewnie iesteś iednym z Aniołów, którzy w nim mieszkaią? ach! czuię iak wielkie to iest szczęście dla ziemskiego iestestwa, dla śmiertelnéy nicości moiéy, lecz to trwać długo nie będzie; my się zobaczemy; tak; tak; zobaczemy się.
— Saro! droga siostro! zawołała Franciszka w nayżywszéy boleści, co mówisz? czegóż tak przerażaiącém spoglądasz na mnie weyrzeniem? chceszże dłużéy zakrwawiać me serce? czyż mnie nie poznaiesz?
— Cicho! rzekła Sara, kładąc palce na ustach swoich, nie wzbraniay mu spoczynku; on niedługo póydzie za mną do grobu. Sądziszże, iż dwoie kochanków mogą bydź w iednym grobie? oh! nie!..... nie, nie, ia sama tylko w nim. będę; sama iedynie.
Franciszka łzami rzewnemi zalana, głowę swéy siostry na swém łonie oparła.
— Ty płaczesz piękny Aniole! czyż i niebo samo od smutków nie iest wolne? gdzież Henryk? powinien iuż bydź tutay kiedy go stracono. Ach! przyidą oni, obydwa tu razem. Jakże im miło będzie, połączyć się ze mną w tém wieczném życiu!
Dzikiém i ponurém spoyrzeniem, spoglądała ciągle na wszystkie strony, i ieżeli czasem okiem rzuciła na Franciszkę, to z nieiaką radością, iakby ią poznawała. Jakże podobną iesteś do siostry moiéy, mówiła do niéy, lecz wszystkie Anioły są sobie podobne. Ona nie może bydź tutay! Dunwoodi ieszcze nieżonaty! Miałażeś kiedy męża? kochałażeś bardziéy iednego cudzoziemca, nad brata, siostrę, i oyca swoiego?
Straszliwy odgłos, dał się usłyszyć w tém momencie. Sklepienie domu zapadaiąc się wraz z belkami, spadło na ziemię. Ogień nowe trawiąc żywioły, wzmógł się ieszcze bardziéy, i coraz z dymem w iskrzących kolumnach, ku obłokom się wznosił; raptowne światło cały pokóy oświeciło, i Franciszka skoczywszy do okna, uyrzała z przestrachem, pędzone wiatrem płomienie, wdzieraiące się do ich pokoiu.
— Siostro moia! krzyknęła w rozpaczy, dom się pali! wstaway! ratuymy się!
— Co za wspaniałe światło, rzekła uśmiechaiąc się Sara: niebieska iasność zeszła nakoniec, i dla mnie nieszczęśliwéy.
Franciszka widząc się iuż tak blisko zguby, wybiegła z pokoiu obcéy wzywaiąc pomocy; lecz przechodząc przez korytarz, dym snuiący się po nim kłębami, całkiem ią ogarnął, i iuż upaść miała, gdy się uczuła bydź uchwyconą olbrzyma rękami. Wyniesiona na podwórze, poznała w wybawcy swoim Lawtona, a słuchaiąc iedynie głosu serca swoiego, zawołała w rozpaczy: Siostra moia! ratuy mą siostrę. I padła bez duszy na ziemię.
Lawton, iak drugi Eneasz, porwał ią na swe barki, i odniósł aż ku bramie, gdzie złożywszy drogi swóy ciężar na łono strapionéy Miss Peyton, sam ku goreiącemu domowi pośpieszył. Pierwsze piętro całkiem iuż było spłonęło, zarzące głownie wiatr na wszytkie rozrzucał strony, i dym czarnemi chmurami dolne napełniał pokoje, których tleiące sufity, i poprzepalane belki, doszczętną groziły ruiną. Sam nieustraszony Lawton nieco się zastanowił, nim wpadł do domu maiącego co chwila, obrócić się w perzynę. Przechodząc przez sień ciemną dymem zawaloną, napotkał człowieka upadaiącego pod ciężarem drugiéy osoby, którą niósł na plecach, a którą iak się zdawało ratować chciał. Mieysce, ludzkość, czas zresztą tak nagły, usunął zapytania; silny Kapitan uchwycił obydwóch w swe ręce, i wyniósł na podwórze, gdzie poznał Sytgreawa, obciążonego trupem iednego z bandy napastników.
— Czyś rozum stracił Sytgreawie? zawołał rozgniewany Lawton; mógłżeś się sam narażać dla tego łotra, który tysiąc razy na śmierć zasłużył.
— Chociaż łotr, nie przestał dla tego bydź człowiekiem, któremu z powołania moiego pomoc winienem, odpowiedział doktor, ocieraiąc sobie pot z czoła, i wpatruiąc się z żalem, w trupa rozciągnionego na ziemi. Znalazłem tego nieszczęśliwego wśrzód ciemności i dymu, iego ięki zapewniały mnie, iż go duch żywotny ieszcze nie opuścił, i że iak sądziłem uratowanymbydź może; lecz teraz przekonywam się, iż musiał poledz z twéy ręki Lawtonie! mimo to żem cię tyle razy prosił, abyś miał wzgląd na ludzi, i ich uleczenie nauce naśzéy zostawił. Powiedzże mi, iakże ich wielu padło podobnie?
W tém zapytaniu podniósł swe oczy, ciągle na ciało zabitego zwrócone, i z wielkiém zadziwieniem swoiém, nie uyrzał Kapitana obok siebie. Lawton albowiem uwolniony z podwóynego ciężaru, tknięty proźbami siostry, i stanem nieszczęśliwcy Sary Warthon, pobiegł na nowo ku dopalaiącemu się domowi, iżby wyrwał z płomieni ofiarę wiarołomnéy miłości; lecz zaledwie mógł iuż do drzwi przystąpić, tak ogień wszystkie prawie części domu pochłonął, i gdy iuź tracić zaczął nadzieię, szlachetnych zamiarów swoich, wśród bałwanów dymu i sypiących się z wierzchu iskier, uyrzał człowieka, niosącego na rękach przedmiot iego troskliwości i żalu. Płomienie w tym momencie wszystkiemi oknami buchnęły, i z okropnym trzaskiem zawalił się gmach cały, w stosach tylko gruzów zostawiaiąc dawnéy świetności swéy ślady.
— Bogu niech będą dzięki! zawołał wybawca Sary zatrzymuiąc się na dworze, dla wypocznienia sobie po tak strasznéy przeprawie: iakaż śmierć sroga, biedną tę istotę czekała?
Głos ten zdawał się bydź znaiomym Lawtonowi, spoyrzał w tę stronę, gdzie go usłyszał, i w mieyscu znalezienia którego ze swych dragonów, poznał Kramarza.
— Ah! krzyknął, tyżeś to Birchu, w tym ludzkości obrazie. Ścigasz mnie iakby iakie widmo.
— Kapitanie Lawton! odpowiedział Harwey, iestem w twym ręku, bierz mnie teraz, i krwią moią nasyć swą zemstę; wszak widzisz że nie mam siły do ucieczki, ani środków do obrony.
— Oyczyzna moia droższą mi iest jak życie, rzekł kapitan, dla tego iednak że iest wolną, że żadną nie splamiona zbrodnią, nie wymaga po synach swoich, iżby dla niey wyrzec się mieli honoru i wdzięczności. Idź, uciekay ztąd, bo gdyby cię spostrzegł który z dragonów moich, ratować cię nie byłoby w méy mocy.
— Niech ci niebo nagrodzi, kiedy wspaniałością zwyciężasz nieprzyjaciół swoich! zawołał Birch ściskając go za rękę, iakby mu chciał dać uczuć, iż mimo szczupłości ciała, nie ustępował mu w sile.
— Jeszcze moment, rzekł Lawton: icdno słowo; iestżeś tem, czém się bydź zdaiesz? miałżebyś w rzeczy saméy zostać.....
— Szpiegiem woysk królewskich, przerwał Birch odwracaiąc się od niego.
— Idź więc nikczemny! zawołał Kapitan odpychaiąc go od siebie; spiesz się, uciekay! Podła tylko chciwość, albo niegodna ku swym rodakom niechęć, mogła zaślepić tak szlachetną duszę.
Resztę pozostałych szczątków domu, niszczące płomienie, przyświecały w około swą łuną: z tém wszystkiém ledwie Lawton wyrzekł te słowa, Harwey Birch zniknął mu z oczu w ciemnościach nocy, panuiącéy zdaleka.
Przecz cały czas Sara spoglądaiąc na ogień z tém samém ukontentowaniem, z iakiém dziecko robi sobie z niego igraszkę, zrywała się czasami, iakby rzucić się w płomienie chciała! Lawton odniosł ią na rękach do stroskanéy iéy familii, któréy wśród tylu nieszczęść łzy pociechy i wdzięczności wycisnął.
W całém tém zdarzeniu trzech tylko zbóyców życie utraciło; pierwszy którego Lawton swą ręką zabił, drugi poległ od dragona, trzeci iak się zdaie, nie mogąc się dość łupieztwem swoiém nasycić, za nadto długo dowierzał, i spadaiącemi z góry belkami przygniecionym został. Inni naśladując swego wodza, tyłem domu uciekli, i w pobliskim ukryli się lesie.
Z skromnością dziewicy, męzką łączyła śmiałość,
Energiią w duszy, w czynach swych wytrwałość,
Głos iéy, którego echa powtórzyć nie śmiały,
Zatrważał nieraz mężów, i wodze truchlały.
Powódź i nawałnice zniszczyć mogą naypięknicysze natury dzieła: woyna żelazną ręką, tyle co żywioły, dokonać może równego spustoszenia, lecz dla człowieka większego nie ma nieszczęścia, nad własne jego uczucia i namiętności. Powodzie ograniczaią się w swym biegu; woyna krwią walczących skrapiaiąc ziemię, zdaie się w plonach rolnika wynadgradzać mu swe klęski; samo tylko serce ludzkie, raz iakim bolesnym ciosem dotknięte, często dla reszty społeczeństwa nieczułe, rzadko kiedy nadgrodę swéy straty, lub cierpień swych znayduie.
Oddawna Sara zaięła się była Wellmerem; podobało się iéy upatrzyć w nim te cnoty, iakie sama posiadała, zdawało iéy się, iż z nim tylko iednym szczęśliwą bydź może; i w chwili, gdy sądziła, iż nadzieie iéy uiszczone zostały, takowe uleciały, i zniknęły na zawsze. Okropny ten cios dla niéy, tak dalece ią zmienił, iż właśni iéy krewni, odebrawszy ią z rąk Lawtona, cień ledwie w niéy znaleźli téy zachwycaiącéy Sary, iaką niedawno była.
Z wspaniałego niegdyś mieszkania Pana Warthon, zostały się tylko gruzy, z których wychodzące czasami płomienie, poznać dawały, co się działo wpośród tego obrazu zniszczenia.
Miss Peyton z Franciszką, łzami tylko tłómaczyć mogły swą radość, uyrzawszy Kapitana Lawton, powracaiącego im straconą dla nich Sarę, lecz nie długo minęły słodkie uniesienia, i można było powiedziéć słowami proroka, iż na dom ten przypadł dzień smutku i boleści. Poznano wkrótce, iż nieszczęśliwa Sara, zupełnego obłąkania zmysłów dostała.
— Patrzay, mówiła, pokazuiąc swéy siostrze błyszczący ieszcze ogień w ruinach: patrz na te wspaniałe w domu tym światło, to dla mnie takie przygotowania porobił: tak chce przyiąć żonę swoią, która do grobu kochać go nie przestanie. Lecz słuchay! słuchay, iuż w dzwony uderzono to wesele moie!
— Nieba! zawołała Franciszka, niema tu wesela, ani pociechy; same tylko nieszczęścia i smutki! o siostro moia! maszże iuź bydź na zawsze dla nas zgubioną? czyliż iuź Opatrzność nie zlituie się nad nami, i nad tobą?
— Czegóż płaczesz? rzekła Sara z uśmiechem politowania. Ludzie na świecie nie mogą bydź wszyscy szczęśliwi, alboż nie masz męża coby cię pocieszał? Nie trać nadziei: znaydziesz go ieszcze, ale bądź ostróżną, żeby nie miał drugiéy żony, któraby do niego przyjechać miała.
— Straciła zmysły! zawołała Miss Peyton, załamuiąc ręce z rozpaczy; moia biedna Sara, drogie me dziecię! czyż iuź na całe życie ma bydź obłąkaną?
— Nie, nie, nie, odezwała się Franciszka! To tylko musi bydź mocna gorączka, k1óra pewnie przeminie, byle, można przywołać doktora Sytgreawa.
Promyk ten nadziei ożywił Miss Peyton, i natychmiast wysłała wierną swą Katy, szukać doktora. Uczeń Eskulapa wypytywał się właśnie dragonów, czyby który iakiego szwanku nie doznał, i skoro tylko dowiedział się, iż go Miss Peyton prosić kazała, w tym momencie na iéy usługi pośpieszył.
— Pani, rzekł do niéy, zaczęliśmy noc wesoło, nie myśląc wcale, iżby ią nam tak smutnie ukończyć przyszło, lecz woyna zawsze więcéy złego pociąga za sobą, chociaż ustalić może sprawę wolności naszéy, i przyśpieszyć postęp chirurgicznej nauki.
— Miss Peyton, nie będąc w stanie mu odpowiedzieć, pokazała tylko z płaczem na siostrzenicę swoią.
— Zdaie się iż cierpi gwałtowną gorączkę, rzekła Franciszka, proszę zobaczyć iakie ma osłupiałe oczy, twarz całą iak w ogniu! Sytgreaw wpatruiąc się w powierzchowne znaki choréy, wziął ią za rękę i puls opatrzył, aby się lepiéy o stanie iéy zdrowia przekonał. Przyzwyczaiony do widoku cierpiących, nigdy on w swych rysach nic takiego nie pokazał, skądby nadzieię lub obawę można było wyczytać. Lecz tą razą Miss Peyton z Franciszką ciągle swe oczy maiąc w niego zwrócone, znalazły w iego twarzy wyraz pewnego wzruszenia, którém zwiększył ich trwogę. Przeszło parę minut trzymaiąc Sarę za rękę, ozdobioną dyamentową bransoletką, zatrzymał się chwilę iakby chciał ukryć pierwsze pomieszanie swoie, i z głębokiém westchnieniem obróciwszy się do Miss Peyton: Nie ma bynaymniéy tu gorączki, rzekł do niéy; czas, rozsądek, staranie i pomoc Boska wyprowadzić może siostrzenicę Pani, z iéy choroby, na iaką w nauce naszéy nie ma lekarstwa.
— I gdzież iest ten nikczemnik, co to nieszczęście zrządził! odezwał się Syngleton, usiłuiąc podnieść się z sofy, na któréy osłabiony leżał. Na cóż się przyda zwyciężać nieprzyiaciół naszych, ieżeli zwyciężeni takie rany zadawać nam będą?
— Sądziszże, rzekł smutnie Lawton, iż niedola i klęski ziemi naszéy, wzruszyć kiedy Anglików zdołaią? Cóż znaczy Ameryka dla Anglii? małą tylko gwiazdą, która ieśli świeci, to iedynie dla przydania blasku owéy ogromnéy płanecie, co losy narodów trzyma na wadze swoiéy. Zapominaszże, iż swobodną nasze krainę, wolno iest uciskać i krzywdzić mieszkańcom Wielkiéy Brytanii?
— Do tego przyznawać się nie chcę, nosząc pałasz przy boku, odpowiedział Syngleton upądaiąc z bólów na sofę. Ale czyż się kto przecie znaydzię, coby się zemścił za tę nieszczęśliwą, i bardziéy jeszcze nieszczęśliwszego iéy oyca?
— Dopóki tylko cnota szanowaną będzie, rzekł Kapitan z dumą, znaydą się zawsze ludzie idący drogą honoru i sławy; lecz sam znasz Kapitanie, że często i niegodny ukrywa się pod płaszczem fortuny. — Oddałbym co mam, nawet mego Roanoke, żebym się raz ieszcze spotkał z nim w mém życiu.
— Nie, Kapitanie, nie! odezwała się pułgłosem stoiąca za nim z tyłu Betty Flanagan, za nic w świecie nie oddaway Roanoke. To koń rzadki; zdrowe ma nogi, Z dobrego gniazda, wyuczony drapać się po skałach iak wiewiórka po drzewie, słowem podobnego iemu za żadne pieniądze nie dostanie.
— Kobiéto zawołał Lawton, pięćdziesiąt naylepszych koni, iakie się nad brzegami Potomaku znayduią, nie warte są téy kuli, któraby ugodziła zbrodniarza.
— Idźmy, rzekł doktór, powietrze wilgotne i zimne téy nocy, może zaszkodzić Jerzemu, iako téź i damom, wypada ich przenieść w spokoyne iakie mieysce, w którémby staranie i posiłek zabezpieczyć im można.
Rozsądna ta uwaga zniewoliła Lawtoma, do wydania potrzebnych rozkazów, aby familia Warthona, temczasowo do Cztero-Kątów przeniesioną została.
Fabryki poiazdów w Ameryce, w owym ieszcze czasie całkiem były zaniedbane, i ci którzy chcieli mieć powóz wygodny, musieli sobie z Anglii sprowadzać. Ten, którym zwykle ieździł Pan Warthon, robiony był w kraiu, i oczewiście ciężki, niski, na prostopadłych resorach, wyglądał iak korab Noego. Stał on ieszcze w wozowni, którą wraz z staynią ogień ocalił. Lawton dragonom rozkazał go wytoczyć, zaprządz parę koni, i Hollisterowi zalecił aby z połową oddziału, całą noc pogorzeliska pilnował.
Sierżant przekonawszy się, iż nie z duchami, ale z śmiertelnemi nieprzyjaciółmi, do czynienia mieć będzie, nabył zwykłéy swéy odwagi, nie żałował rady Betty Flanagan, i opodal od spalonego domu stanął na zasadzce, w nadziei iż rabusie wysłuchawszy, że wszyscy odstąpili, na nowo o swoie łupy, pokusić sie zechcą.
Kapitan Lawton uszczęśliwiony ze swego rozrządzenia, sądził iż nic mu iuż więcéy nie pozostaie do przedsięwzięcia, iak tylko w zamierzoną wyruszyć drogę. Pan Warthon wsiadł zatém do powozu wraz z dwiema swemi córkami i bratową, a wózek Betty wypakowany, materacami i kilką poduszkami wysłany, dla Kapitana Syngleton przeznaczonym został. Doktór Sytgreaw konno, dowiaduiąc się o stanie swych chorych, przeieżdzał się od iednego do drugiego powozu. Sześciu dragonów postępowali za niemi, a Lawton sam kończył orszak maiąc się zawsze w pogotowiu, aby nieprzyiaciel z tyłu napaść nie chciał.
Wszyscy iuż wyruszyli, i tylko na moment Lawton ieszcze pozostał, aby niektóre Hollisterowi wydać rozkazy, gdy głos kobiecy usłyszał wołaiący za sobą:
— Czekaycież! weźcież i mnie z sobą! czyż chcecie aby mnie tu zamordowali? łyżka mi się stopiła, lecz mam nadzieię, iż wynadgrodzoną zostanę.
Lawton obeyrzał się, i uyrzał wychodzącą z pośrzód ruin kobietę, niosącą pakę na plecach, która co do swéy wielkości zdawała się bydź podobną do skrzynki znanego kramarza.
— Cóż za nowy fenix z popiołów powstaie? zawołał Kapitan zbliżaiąc się do niéy. Na moią duszę, to Pani doktorowa, to urzędnik zdrowia. No cóż dobra kobieto, dla czegóż tyle hałasu?
— Tyle hałasu? powtórzyła Katy cała zadyszana, niedość stracić łyżkę srebrną, trzebaż ieszcze bydź zostawioną, aby resztę zabrali, a może i zabili? wcale inaczéy Harwey Birch obchodził się ze mną, gdym z nim mieszkała. Miał on wprawdzie swe taiemnice; lecz co dla mnie zawsze się przyzwoicie zachował.
— Byłażeś wprzód w domu Harweya Bircha?
— Mogę powiedziéć sama wszystkim, bo ia tylko, on, i stary iego oyciec, składaliśmy dom cały. Nie znałeś Pan starego Bircha?
— Nie miałem tego szczęścia. Jakże długo mieszkałaś u téy famili?
— Tak dobrze nie pamiętam: może z ośm do dziesięciu lat blisko. Dlaczegóż się Pan pytasz, czyżem się iuż tak bardzo zestarzała?
— Nie dla tego, lecz przez taki przeciąg czasu będąc w domu, wiedzieć musisz iaki iest człowiek ten Harwey Birch?
— Zdaie mi się bydź podeyrzanym, odpowiedziała Katy oglądaiąc się naokoło siebie i głos zniżaiąc. Ułatw mi Pan tylko sposobność połączenia się z Miss Joanną Peyton, a wszystko wiernie mu powiem.
— Naymnieysza rzecz, rzekł Lawton, chętnie cię biorę, i uchwyciwszy ią za ramię, podniósł nad ziemię, i na grzbiecie swego konia za sobą posadził. Teraz dodał takem cię umieścił, iak tylko można naylepiéy. Móy koń ma dobre nogi, biegnie dzielnie, a do tego po górach, i skałach iak ryś się drapie.
Pozwól mi zsiąść! zawołała Katy, nigdy ieszcze nie siedziałam na koniu! dla Boga! zlecę! zabiię się, zresztą wolę póyść pieszo, niż tyle rzeczy na drodze porzucić.
Lawton obeyrzał się po za siebie i spostrzegł, iż gdy podnosił na konia Katy Haynes, ona obydwoma rękami trzymaiąc swą pakę, całą wagę podawała ku ziemi, i przez to po kilka iuż razy, ledwie że nie zleciała.
— Jak widzę ciążą ci twe rzeczy, rzekł do niéy, trzeba ci pomódz. To mówiąc zdiął pas którym się zwykle okręcał, zarzucił go koło niéy, i przywiązał ią do siebie.
Katy wolała zsiąść z konia, lecz ostróżność tego rodzaiu uspokoiła ią przynaymniéy na chwilę, gdyż Kapitan przypuściwszy wkrótce bystrego Roanoke, doganiaiąc jadących. na przodzie, w kilka minut spotkał wlokący się z tyłu wózek Betty Flanagan, któréy doktór zalecił aby iak naywolniéy iechała daiąc za przyczynę, iż i tak osłabiony Kapitan Syngleton, mógłby przez utrzęsienie się dużo na zdrowiu ucierpiéć.
Xiężyc przyświecał, naypieknieysza panowała pogoda, wietrzyk tylko czasem liściami po drodze szeleścił, gdy Lawton usłyszawszy niedaleko siebie iadących dragonów, zwolnił cugle koniowi, i ponowił dalszą rozmowę, którą pędząc cwałem przerwać musiał.
— Tak więc powiadasz, żeś mieszkała razem z Harweyem Birch....
— Blisko dziewięciu lat, odpowiedziała Katy, oddychaiąc nieco spokoyniéy, że koń stępo postępować zaczął.
— Zapewne odezwała się w tym momencie szynkarka, któraby nigdy zmilczeć nie mogła, w tak ciekawém dla niéy zdarzeniu: wiedziéć pewnie o nim musisz, iż iest ani mniéy ani więcéy, tylko żywy Belzebub, iak go sierżant Hollister nazywa, a sierżant co powie, to pewno święta prawda.
— Szalone uprzedzenie, potwarz niegodna, zawołała Katy z żywością; poczciwszego nie masz kramarza, nad Harweya Bircha. Belzebub! a dlaczegóż czyta bibliią, żegna się, i codziennie pacierze odmawia?
— W każdym razie, rzekła Betty, zawsze on iest iednym z mnieyszych szatanów, bo płaci gwineami, i niemożna powiedzieć, aby w nich złoto fałszywe bydź miało. Jednakże sierżant zapewnia, że on iest złym duchem, odbywaiącym pokutę w postaci człowieka, i tak pewnie bydź musi, gdyż sierżant, człowiek światowy, wszyscy go znaią, i sam Pan Kapitan nie zaprzeczy, że posiada więcéy rozumu, iak się wydaie.
— Sierżant zabobonnik, fanatyk, iakiego drugiego niema na świecie! zawołała uniesiona Katy. Harwey własnemu staraniu, winien fortunę iaką dziś posiada. — Alboż to ia mu mało się nagadałam, aby przestał włóczyć się po obozach, sklep sobie porządny w iakiém mieście założył, i poiął maiętną, gospodarną żonę, przy któréy mógłby mieć dom uczciwy, sam nie cierpiałby takiéy nędzy i mnieby dobrze było przytulić się gdzie na starość. Wtenczas twóy sierżant Hollister, co nic więcéy nad kantyczki nie umie, miałby się za szczęśliwego, gdyby mu choć świecę zapalił.
— Doprawdy! rzekła Betty z przekąsem. Nie wiesz więc, iż Hollister naystarszym będąc chorążym w całéy kompanii, niezadługo Officerem zostanie? lecz niech będzie co chce; sądź o kramarzu iak ci się zdaie, ia wiem tylko iż ieżeli w saméy rzeczy iest upiorem iak o nim mówią, to koniecznie z Ameryki pochodzić musi, bo nam bardzo sprzyia, i teraz właśnie dał nam znać, abyśmy co prędzéy przybywali do was na pomoc.
— Co mówisz Betty? zawołał Lawton, miałżeby to bydź Birch, który pierwszy wam doniósł iż Skinner na Szarańcze napaść zamyślił.
— Dalibóg tak on sam; trząsł się iak szatan w kropielnicy, widząc iż oddział nieprędko do wyiazdu się zbierał. Mogę powiedziéć, iż pewną byłam zwycięztwa, wiedząc że duch piekielny, wmieszał się w naszą sprawę.
— Zapewne, właśnie też w sam czas pomoc wasza nadeszła. Gdyby móy Roanokę, prędzéy od kuli nie leciał, iużby mnie nie było na święcie. Prawda że móy koń wart, tyle złota, co sam zaważy.
— Żeby sierżant nie był lękał się duchów, starego nawet Negra, który list przyniósł, bylibyśmy pewnie zdążyli w samą porę, i tych niegodziwych łotrów schwytali.
— Przeczuwałam, że się dziś iakie nieszczęście przytrafi, odezwała się Katy, wczoray wieczorem brytan domowy stoiący na łańcuchu zawył, a poprzedzaiącéy nocy śniło mi się, żem chleb w piecu spaliła.
— Co do mnie, rzekła Betty, rzadko mi się co śni kiedy. Położyć się spać z czystém sumieniem, przestawać na swoiém, nie pragnąć wiele, nie bydź winnym nikomu, o niczém pewnie marzyć się nie będzie. Ostatnią tylko razą, gdy mi żołnierze, ostu pod poduszki nakładli, śniło mi się, że mnie służący Kapitana Lawtona osiodłał, iakbym ia to samo była co Roanoke. Cóżby to znaczyć miało?
— Coby znaczyć miało, powtórzyła Katy, podnosząc się na koniu, co również zniewoliło Lawtona do podobnego poruszenia, przyznam się, iż nigdy żaden ieszcze mężczyzna, nie ośmielił się dotknąć méy poduszki. To wcale nieprzyzwoicie, zgorszenie publiczne.
— Gdybyś równie iak ia rzekła Szynkarka, musiała żyć, i handlować z dragonami, znosiłabyś także ich żarty, często wprawdzie nieprzystoyne, ale kto płaci, temu czasem więcéy wolno, niż uchodzi. — Zresztą oni mnie znaią, iak swą wspólną żonę; codzień muszę im ieść ugotować, trunków dostawić, i wszystkim na niedzielę oprać bieliznę. Moia Pani Belzebubowo, zapytay się Kapitana iak się biią, czemużby sobie stoiąc na kwaterze pożartować nie mieli?
— Jestem ieszcze panną, i nazywam się Haynes, rzekła uszczypliwie Katy; proszę zatem nieużywać do mnie takich wyrazów, które obrażaiąc skromność moią, poznać mi daią, iż większego nad ciebie Belzebuba niema na świecie.
— Miss Haynes! rzekł Kapitan przedrwiwaiąc, wolność mówienia zostawić należy Mistressie Flanagan. Prawda że ona często trunkiem zalana, pozwoli sobie więcéy, niżby na kobietę wypadało, lecz to są przymioty żołnierskiéy bazarki, które lepiéy u mych dragonów popłacaią, niż skromność Panny Katy Haynes.
Kończąc te słowa, pomiarkowawszy, iż iego oddział znacznie się od niego oddalić musiał, spiął konia ostrogami, i z wielkiém nieukontentowaniem towarzyszki swoiéy, cwałem ku niemu popędził.
— Kapitanie! Kapitanie! zawołała Betty, widząc go odieżdzaiącego, ieżeli na drodze spotkasz się z Belzebubem, powiedz mu, żeś za sobą, dobrą iego przyiaciółkę zostawił.
Lawton niesłuchaiąc co mówiła, przypuścił konia, parę stay wyprzedził powóz Pana Warthona, i wszyscy razem w kilka minut, do Cztero-Kątów przybyli.
Wporównaniu z Szarańczami, dom zaiezdny Betty Flanagan dość się nędznie wydawał. Zamiast posadzki, wspaniałemi kobiercami zasłanéy, prosta z źle ułożonych tarcic podłoga zastępywała iéy mieysce: w żadnym zaś pokoiu sofy ani firanek nie było. Lawton zaiąwszy się iednak zaraz uporządkowaniem piérwszego piętra, kazał poznosić naylepsze meble, iakie się znaydowały w domu, rozpalić ogień na kominku; pozalepiać papierem wytłuczone szyby, i nie wyszło pułgodziny iak familia Pana Warthona, ieżeli się nie znaydowała wygodnie pomieszczoną, miała przynaymniéy to wszystko, co do nieuchronnych potrzeb należy. Sam ieszcze Lawton zakleiał okna w przeznaczonym dla Sary pokoiu, gdy ona weszła wspierana przez ciotkę, i siostrę swoią.
— Patrzay, rzekła do Franciszki, iesteśmy nakoniec w pałacu iego oyca. Uważasz iaki przepych we wszystkiém? lecz gdzież móy mąż? Biedna dziewczyno! iak ty drżysz cała i pamiętay iak będziesz iść za mąż, żeby nie było iednéy obrączki, a dwóch żon. Dwóch żon i iednéy obrączki! Czyż płaczesz? nie obawiay się; wszystkie kobiety na świecie, równie iak ia nieszczęśliwemi bydź nie mogą.
Franciszka zbliżyła się do okna, aby ukryć przed siostrą łzy swoie.
— Cóż za lekarstwo na to złe tak wielkie bydź może? zapytała z łkaniem Lawtona.
— Czas, cierpliwość, pomoc Boska.
— Lecz cóż tam się świeci na drodze naprzeciw tego domu?
— Dla Boga! zawołał Kapitan, strzelba! pewnie Skinner, znowu nowa zdrada.
Wziął ią co żywo za rękę, postawił za sobą, gdy w tym momencie strzelono: a kula stłukszy szybę, przy któréy stała Franciszka, utkwiła w murze, nie raniwszy nikogo.
— Na konia dragony, na konia! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, którego echo po całym rozległo się domie. Czém prędzéy zszedł ze schodów, wsiadł na żołnierskiego konia, stoiącego na podwórzu, i wziąwszy z sobą dwóch, czy trzech dragonów, postanowił koniecznie go schwytać, lecz nikt niewiedział w którąby się udał stronę, a noc zasłaniając zbrodniarza swoiemi skrzydłami, raz ieszcze od zasłużonéy uwolniła go kary.
Nie spieszcie się potępiać braci waszych czyny
I lękaycie się kary, cudze głosząc winy,
Bóg tylko sam winnego, poznać może serce
On sum tylko złe zgłębia, w naymnieyszéy iskierce.
Ledwie że świt zaszarzał, Lawton wsiadł na swego Roanoke, i poiechał do Szarańcz, w których owe okropne sceny, iakeśmy w poprzcdzaiącym opisali rozdziale, miały mieysce.
— Cóż tedy Hollister, zapytał Sierżanta, nic ma co nowego?
— Nie móy Kapitanie, słyszeliśmy tylko opodal strzelenie, i byłbym natychmiast na ten odgłos pośpieszył, gdyby mi służba moia pozostać na mieyscu nie kazała.
— Sprawiedliwie! nie widziałżeś nikogo w tych stronach?
— Nikogo...... zkimby się spotkać można! Jakże dawno nie o liczbę, ale gdzie są, pytać się zacząłeś?
— Spodziewam się Kapitanie żem nieraz dał tego dowody, lecz w mém życiu niechciałbym mierzyć się z duchami, których ołów nie dotknie, a żelazo przeciąć nie zdoła. Krótko mówiąc dwa, lub trzy razy przy świetle xiężyca, i iuż iak dnieć zaczynało, widziałem wychodzącą z lasu czarną iakąś postać, która mi się wydawała, iż nie iest stworzeniem tego świata, i która......
— Ah! może to będzie ta sama czarna postać, iaką spostrzegam idącą około skały.
— Ząpewne: wygląda zupełnie na toczącą się bryłę, i musi to bydź zły duch iaki, bo ile widziałem to ani rąk, ani nóg nie miała.
Niesłuchaiąc dłużéy Kapitan, pośpieszył ku nieznaiomemu, który mu się podeyrzanym zdawał, i który widząc iż iest ściganym, ieszcze bardziéy uciekać zaczął; lecz dzięki szybkości Roanoke, Lawton wkrótce dognał uciekaiącego, i zamierzając się na niego pałaszem, podday się, lub zginiesz! zawołał.
Nieznaiomy słowa nie odpowiedział, tylko twarzą upadł na ziemię; Kapitan podniósłszy go swą olbrzymią siłą, poznał w nim Kapelana woysk królewskich, którego zeszłéy nocy widział w Szarańczach; i Kapitan równie przekonawszy się, iż niemiał lękać się kogo, spokoynie ze swego przestrachu odetchnął.
— Przepędziłem noc całą w tym lesie, rzekł, i za każdą razą com wyiść z niego zamierzał, trwożyli mnie ci ludzie, którzy iak mi się zdaie, na zasadzce bydź muszą.
— To moi żołnierze, odpowiedział Lawton.
— Nie mogłem rozróżnić ich po ubiorze, i prawdziwie boiąc się, żebym nie był ze skury odartym.......
— Odartym! Jeżeli chcesz mówić o dragonach Wirgińskich, ostrzedz cię muszę, iż oni maią zwyczay przynoszenia z włosami części czaszki ludzkiéy, iako dowód swego zwycięztwa, którym wzaiemnie chlubią się przed sobą.
— Oh! nie twoich ia dragonów, ale tamteyszych mieszkańców, lękać się miałem przyczynę.
— Tameśmy się urodzili, a oyczyzna nasza, choćby była od innych wzgardzoną, nigdy nam matką bydź nie przestanie.
— Nie rozumiesz mnie Kapitanie; nie mówię ia tutay o tobie, ani o żołnierzach twoich, lecz o mieszkańcach indyiskich miedzianego koloru, dzikich iedném słowem.
— Wszakże ci dzicy, są sprzymierzeńcy wasi; za złoto i rum Angielski biią się wspólnie z wami. Lecz czyżeś mnie miał za dzikiego?
— Nie, lecz nie wiedząc kto mnie goni, i czegoby chciał odemnie, sądziłem, iż uciekać, nayrozsądnieyszym będzie krokiem do méy obrony.
— Właśnie naynieuważnieyszym. Jakże chciałeś uciec przed żołnierzem ścigaiącym cię na koniu? zresztą, z iednego złego mogłeś wpaść na drugie gorsze. Któż wié czy w tym lesie, lub po skałach nie ukrywaią się nieprzyiaciele wszclkiéy spokoyności, i bezpieczeństwa publicznego.
— Jakto ci dzicy? zapytał Kapelan ze drżeniem.
— Gorsi od dzikich, szkodliwi równie iak powietrze i ogień, zawołał Lawton, marszcząc gęste brwi swoie, ludzie którzy pod maską patryotyzmu, rozsiewaią wszędzie postrach i spustoszenie, którzy nad żądzę rabunków, innego celu nie maią, i przy których Indyanie, znani z okrucieństw swoich, dzikiemi ledwie że się nazwać mogą: poczwary te, co przybrawszy wolność i równość, za hasło występków swoich, rozrywaią wnętrzności ziemi naszéy; łotry iedném słowem, których oprawcami zowią.
— Słyszałem o nich mówiących, w naszym wojsku, lecz zawsze ich brałem za włóczęgów Indyiskich.
— Indyanie mimo całéy srogości swéy, zachowali przynaymniéy cechę, że są ludźmi.
Wkrótce obydwa przybyli z sobą do oddziału, i Hollister z wielkiém zadziwieniem uyrzał czarną postać, wziętą przez siebie za szatana, zamienioną teraz w Xiędza kościoła Anglikańskiego. Lawton rozkazał Hollisterowi, aby wziąwszy ze trzech dragonów, sprowadził kilka podwód ze wsi ościennéy, i na nich ocalone niektóre sprzęty do Cztero-Kątów sprowadził. Sam zaś z trzema innemi żołnierzami, posadziwszy Kapelana na iednym zbywaiącym koniu, stanął w oberży Betty Flanagan, właśnie kiedy śniadanie zaczynać się miało.
Co tylko krokiem na próg domu stanął, dragon, który swego konia okrytego pianą, i kurzem, przy bramie uwiązał, oddał mu depesze od Maiora Dunwoodi. Natychmiast te rozpieczętowawszy czytać zaczął co następuie:
“Washington zalecił mi, iżby cała familia Warthona przeprowadzoną została do obozu w Fiskhill, gdzie przez Sąd woienny, w sprawie Kapitana Warthon wysłuchaną bydź ma. Familia Henryka miéć będzie wolność z nim się widywania. Niema iednak potrzeby, abyś iéy miał wspominać o tym rozkazie, i owszem zachoway przyzwoite względy, o ile obecne położenie wymaga. Straż, którą im wyznaczysz, uważaną będzie iako do ich bezpieczeństwa dodana.
Skoro Warthonowie wyiadą, opuścisz zaraz Cztero-Kąty, i ze swym pułkiem połączyć się zechcesz. Mam nadzieię iż nieopóźnisz swego wyiazdu, tém więcéy, że nadeszłe posiłki Anglikom, wylądowały w Hudson, i iak zapewniaią, Sir Henryk Klinton, zdatnemu Officerowi miał dowództwo nad niemi powierzyć. Wszystkie rapporta służbowe, przesyłane odtąd będą kommendantowi w Peeskiehl zastepuiącego tymczasowo Pułkownika Syngleton, który prezydować ma w Sądzie woiennym, zwołanym na biednego Henryka Warthon. Wydano znowu nowe rozkazy do powieszenia Harweya Bircha, bez żadnego odwoływania się, gdzie tylko schwytanym zostanie. Żegnam cię Kapitanie, pośpieszay do nas iak możesz nayprędzéy.
“Peyton Dunwoodi.”
Każden domyśli się łatwo, z iakiém uczuciem Lawton od tak dawna na swéy konsystencyi znudzony, poruczone sobie zlecenia wypełnił. Stosownie do karty wymiany, oddał Kapelanowi jeńców Angielskich, i natychmiast ich przy sobie wyprawił. Ciężka landara wytoczoną, na nowo została ze stayni, upakowano w nią potrzebnieysze rzeczy ocalone od pożaru, i W godzinę P. Warthon wraz z swą bratową, i dwiema córkami, gotów iuż był do podróży; Katy z Cezarem zabrała mieysce na wypełzłym axamitnym koźle, i za kilka minut pod strażą czterech dragonów, oraz z pewną liczbą rannych Amerykańskich, którzy do lazaretu odprowadzeni bydź mieli, wyruszono w zamierzoną drogę.
Dopełniwszy w tym sposobie Lawton, danego sobie rozkazu, wsiadł na konia, i stanąwszy na czele małego oddziału, do mieysca swego przeznaczenia zmierzał. Obok niego na rosłéy chudéy, i włogawéy szkapie, postępował z powagą doktór Sytgreaw; sierżant zaś Hollister, wrraz z Misstressą Flanagan, wybraną zwykłym wózkiem swoim, straż rezerwową składali.
W owéy ieszcze epoce przeieżdzaiąc przez Hrabstwo West-Chester, trzeba było błądzić, iak po labiryncie Dedala: wszędzie mnóstwo dróg, zakrętów, i ścieżek: nigdzie szerokiego gościńca, ani porządnéy oberży nie znano. Ludzie geniuszem, albo raczéy przypadkiem, tworząc te drogi, ograniczali się iedynie na własnéy potrzebie, bez względu, czy o parę mil będą błota do przebycia, lub góry do drapania się po nich. Snadno przeto wyobrazić sobie można, iak wiele na podobnym trakcie uiechać musiano ciężkim powozem, wypakowanym rzeczami, obciążonym sześcią ludźmi, i ciągnionym przez parę tylko koni, które iuż od dawna liczbę lat straciły. Noc ich zaszła, gdy przyiechali do wioski o półtory mili odległéy, w któréy stanąć, i mieścić się iak kto mógł musieli.
Droga i zmiana mieysca miała także wpływ na zdrowie Sary, która iuż w tym dniu otaczaiące ią osoby poznawać zaczęła; lecz za to wpadła w czarną melancholię, ieszcze gorzey krewnych iéy trwożącą, niżeli piérwsze iéy obłąkanie.
W ponurém zamyśleniu, zdawała się ona przypominać sobie, smutne dni zeszłych wypadki, i iakby ocucona z letargu, okropne wydaiąc westchnienia, włosy rwała sobie na głowie, śmierci tylko na pomoc wzywała, a mocą żalu, i boleści ściśnione maiąc serce, ani łzy iednéy uronić nie mogła, któraby iéy ulżyć miała.
Nazaiutrz rano podróżni nasi, rozdzielili się z sobą. Kapitan Syngleton, z wdzięcznością i smutkiem opuszczał familię Warthona, któréy niemogąc inaczéy wywiązać się z uczuć swoich, widząc cierpiącą Sarę, będąc świadkiem iak niegodnie zdradzoną została, zemścić się nad sprawcą iéy losu zaprzysiągł. Wyiechał nakoniec do głównéy kwatery oyca swego, w któréy czekać miał na zupełne swe wyzdrowienie. Rannych przewieziono do szpitali woyskowych w Peekshill, a familia Warthona eskortowana przez straż sobie dodaną, iechała prosto na mieysce, gdzie uwięziony Henryk czekał wyroku, któryby los iego rozwiązał.
Okolice położone między Hudson, a cieśniną czyli odnogą Długo-Islandzką, przez całe pierwsze czterdzieści mil, są iedynie pasmem gór i wąwozów. Przeiechawszy dopiero tę przestrzeń kraiu, góry zaczynała się zmniejszać, i o parę mil giną w naypięknieyszéy równinie Konnektikut; wybrzeża iednak Hudsonu naieżone skałami, zachowuią wszędzie swą dzikość, która urozmaicaiąc widoki, czyni to mieysce iednem z naypięknieyszych obrazów natury. Cały łańcuch gór, stanowił granicę neutralnego okręgu. Woyska królewskie zaymowały go z południowéy strony, i otworzyły sobie wolną na rzece Hudson żeglugę, lecz za to Amerykanie byli panami naylepszych stanowisk, i całego środka kraiu.
Familia Pana Warthona, iuż tylko iednę miała górę do przebycia, ale naybardziéy skalistą, ze wszystkich iakie pominęli w swéy podróży.
Doieżdzaiąc do niéy, Cezar wcześnie iuż nie oszczędzał bicza na wlokące się żółwim krokiem konie, i sądził że powtarzaiąc to skuteczne na lenistwo i ociężałość lekarstwo, wgramolić się na wierzchołek góry potrafi. Lecz ćwierć drogi uiechał, gdy częstém poganianiem zmordował sobie rękę, powóz coraz bardziéy nadół opuszczać się zaczął, nareszcie pegazy ustały. Dwóch dragonów oddzielili się za wyszukaniem koni, i wkrótce dwa z sobą przyprowadzili, które niepytaiąc się o pozwolenie właściciela, w pobliskim folwarku zabrali.
Dzięki téy pomocy, nowa arka przymierza wyciągnioną została, lecz droga pod górę, tak była przykra, iż iak tylko bydź mogło naywolniéy iechać musiano. Franciszka dla ulżenia ciężaru, iakotéż dla użycia świeżego powietrza wysiadła z powozu. Katy opuściła także towarzystwo Cezara, i obydwie wolnym idąc krokiem, zostawili opodał iadących za sobą.
— W iakich też to czasach żyiemy Panno Franciszko! rzekła Katy: od czasu iakem spostrzegła krwawe słupy na niebie, pewną byłam, iż iakie wielkie nieszczęście nastąpi.
— Zapewne, że wiele krwi rozlało się na ziemi, odpowiedziała Franciszka; lecz trudno temu wierzyć, iżbyś ślady iéy mogła widzieć na niebie.
— Sto świadków na to postawię Panno Franciszko! przez kilka dni nad zachodem słońca w dzień, uważałam to osobliwsze zjawisko. Zresztą nie widzianoże ludzi zbroynych biiących się w obłokach, rokiem przed woyną? albo na dwa dni przed bitwą, pod Białemi Równinami, czyźeśmy nie słyszeli huku, iakby gdzie z armat strzelano? oh! Panno Franciszko! nigdy nic dobrego przynieść nie może, ta woyna.
— Nie wiem co na przyszłość przyniesie; lecz iak dotąd wypadki, na które patrzęmy, i których staliśmy sic ofiarami, nader są smutne.
— Żeby to ieszcze wiedzieć można z pewnością, za co się tak naród zbuntował! Jedni mówią, że Król chciał zachować dla swéy familii herbatę, którą za opłatą wprowadzaią do Anglii. Drudzy, że miał zabrać maiątki wszystkim rzemieślnikom i służącym, na rzecz swoią, co iak mi się zdaie nie byłoby słusznie, odbierać to komu, co kto sobie potem czoła zarobił. Co do mnie, Skinner naylepiéy uporządkował moie fundusze. Ale słyszałam i to także, iż Washington chce sam ogłosić sic Królem, i czemuby téż z tego wszystkiego wierzyć można?
— Niczemu Katy: bo to wszystko iest nayrzetelnieyszą bayką. Nie wchodzę w przyczyny woyny, lecz zdaie mi się iż to przeciwko naturze, aby kray nasz zostawać miał pod panowaniem tak odległego państwa, iakiém iest Angliia.
— Nieraz właśnie o tém słyszałam, mówiącego Harweya, ze swym oycem, który iuż teraz w grobie spoczywa, rzekła Raty głos zmieniaiąc, dość często przysłuchałam się ich rozmowie; ale Harwey niestały, iak wiatr, nie wiedziéć zkąd przyszedł, i gdzie się podział.
— Różne o nim chodzą pogłoski, którym wierzyć trudno, a zaprzeczyć nie można, rzekła Franciszka wpatruiąc się w nia, iakby po niéy dokładnieyszego wymagała objaśnienia.
— Ach to wszystko fałsze! zawołała Katy: sierżant Hollister głosi te wieści, co sam sobie utworzył: Harwey niema żadnego związku z Belzebubem, bo pewnie gdyby mu zaprzedał swą duszę, kazałby sobie lepiéy za nią zapłacić.
— Nic oto go posądzam, rzekła Franciszka z uśmiechem, ale czy tylko nie zaprzedał sic iakiemu Xiążęciu ziemskiemu, który wprawdzie łagodny i wspaniały, za nadto przywiązał się do dochodów swoich, aby chciał bydź dla naszego kraiu sprawiedliwym.
— Królowi Angielskiemu! dobrze więc Panno Franciszko, taką rzeczą to i brat iéy zostaiący teraz w więzieniu, iest także w służbie Króla Jerzego?
— Prawda, ale służy otwarcie, nie zaś potaiemnie.
— Z tém wszystkiém mówią o nim, iż ma bydź szpiegiem.
— To potwarz! zawołała Franciszka rumieniąc się z oburzenia: móy brat nie podiąłby się tak podłego rzemiosła; ani charakter duszy, ani osobiste widoki, skłonićby go nie mogły do téy niesławy.
— Oh! nie potrzeba, iak Harwey mało na te widoki zważał; dla tego pewna iestem, że gdyby przyszło do ścisłego rachunku, Król Jerzy okazałby się iego dłużnikiem.
— Przyznaiesz więc, iż miał swe zwiąski z woyskiem Angielskiém? szczerze powiem iż był czas, gdziem sama podobnie o nim myślała.
— Móy Boże! Panno Franciszko, Harwey to osobliwszy człowiek, na którym żadnéy rachuby oprzeć nie można: przez dziewięć lat mieszkałam w domu iego oyca, nigdy go iednak wyrozumieć nie mogłam, co robi, ani co myśli, w dzień gdy Burgoniia została wziętą, przybiegł on cały zadyszany, i zamknął się ze swym oycem. Długo z sobą mówili, lecz tak cicho i niewyraźnie, żem ledwie kilka słów dosłyszała, z których sam Salamon nie domyśliłby się, czy z tego byli kontenci, lub zmartwieni. Drugą razą kiedy ów Generał Angielski..... móy Boże! zapomniałam iego nazwiska; ten co to powieszonym został.
— Andrzey? rzekła Franciszka z westchnieniem.
— Tak Andrzey. Skoro stary Birch dowiedział się, iż go powieszono blisko Tapuan, myślałam że zmysły postradał: nie spał po nocach, wzdychał, i iak trup chodził, aż do powrotu Harweya; któż zatem mógłby ich przeniknąć, czy w duszy roialistom, czyli téż republikanom sprzyiali?
Miss Warthon nie odpowiedziała słowa, linie Andrzeia przypomniało iéy smutne położenie, w iakiém brat iéy zostawał, a chociaż los iego zdawał się bydź wątpliwym, nadzieia iednak, ten dar niebieski, któremu świat zwykł stawiać ołtarze, ożywiał złote Franciszki marzenia. Z towarzyszką swoią, stanęła nakoniec na wierzchołku góry, zkąd oko wędrowca w naypięknieyszych gubiło się równinach. Na przeciw niéy po prawéy stronie wznosiła się wyższa ieszcze piaszczysta, i urwiskami skał natężona góra, do któréy trudno nawet było sądzić, aby tam stopa ludzka wedrzeć się kiedy miała, tém więcéy iż cała powierzchnia tego olbrzyma natury, i kilka drzew karłowatych, po nim rosnących, zdawały się uprzedzać o iego samotności i nędzy.
Zmordowana Franciszka, tak przykrą przechadzką, chcąc odpocząć sobie, i na powóz zaczekać, spostrzegła iedną razą na iéy szczycie, błyszczące się małe światełko, które iak się wkrótce przekonała, było skutkiem odbicia się słonecznych promieni, od okna niezgrabnie zbudowanego domu, i tak dobrze pomiędzy dwóma rozłomaini skał ukrytego, iż bez tego wydarzenia, nie byłaby go nigdy odkryła.
Piérwsze wrażenie zwykle działa na umysł człowieka: zuchwałość mieszkańca tych niedostępnych przepaści, zaięła uwagę Franciszki, którą drugi widok ieszcze bardziéy zadziwił. Na małym poziomie za dziedziniec domu służącym, iakaś postać nieruchoma zdawała się ciągle wpatrywać w powóz Pana Warthona, któren zwolna wyieżdzał na górę. Zrazu sądziła iż cień od szczytu skały, mógł się podobnie iéy wydawać, lecz niedługo postać owa kilka postąpiła kroków, weszła do swego dzikiego ustronia, i iak Franciszka mniemała, miał to bydź Harwey Birch uginaiący się pod ciężarem swoiego kramiku. Jeszcze wyiść z swego zadziwienia nie mogła, czegoby ten osobliwszy człowiek ścigać miał za ich przeznaczeniem, gdy tentent koni, i rozlegaiące się po skałach śpiewanie, dumania iéy przerwały. Zdaleka poznała po mundurze dragonów Wirgińskich, i Dunwoodi, który postępował na ich czele, wkrótce ku niéy pospieszył.
Nie mógł on utaić w swych rysach, pewnéy boiaźni i smutku, wiedząc iż dzień iutrzeyszy stanowił życie, lub śmierć brata téy, którą on kochał, i że sam zniewolony powinnością swoią, sam go na to niebezpieczeństwo wystawił. W kilku słowach oświadczył iéy, iż obiąwszy dowództwo nad eskortą, towarzyszyć maiącą Officerom powołanym na Sąd woienny, spodziewał się przybycia iéy tego wieczora, i że dlatego dwie czy trzy mile, nader mu miłe spotkanie uprzedził.
Franciszka chciała mu odpowiedzieć, słowa na iéy ustach konały, łzy iéy się w oczach zakręciły, lecz szczęściem powóz nadiechał, i od wzaiemnego ich pomieszania uwolnił. Dunwoodi podał rękę Franciszce, pocieszył nadzieią Pana Warthona, Miss Peyton i Sarę. Ta nieszczęśliwa dzikiem spoyrzała na niego weyrzeniem, lecz pytać o przyczynę nie śmieiąc, pożegnał wszystkich uprzeymie, wsiadł na konia, i na drodze ku Fishkil prowadzącą, wraz ich ze swym oddziałem wyprzedził. Wkrótce téż familia Warthona przybyła, i za staraniem Majora, w tymże samym stanęła folwarku, gdzie Kapitan Warthon z naywiększą oczekiwał ich niespokoynością.
Ciało moie stwardniałe w pracach obozowych,
Czoło mole nie drżało wśród śmierci gotowych,
Ale ta smutna powieść, ścięła krew gorącą,
I dzień zdaie się znikać przed powieką drżącą,
Ja com z odwagą patrzał na śmierć wojownika
Czuię łzy gorzkie, smutek serce me przenika,
Słaby iak małe dziecko, siły postradałem,
Przez które, dla laurów, śmiercią pogardzałem.
Przejdziemy teraz do szczegółów, widzenia się Henryka z oycem, i rodzeństwem swoiém. Ci przekonani o iego niewinności, ani myśleli o grożącém mu niebezpieczeństwie. Z tém wszyslkiém im bardziéy zbliżał się zapowiedziany dzień sądu, tém więcéy sam Kapitan trwożyć się zaczął. Przepędziwszy większą część nocy ze swoią familią, zasnął na dwie, czy trzy godziny, lecz zrywał się często: okropność iego położenia we śnie stawała mu przed oczy, i nazaiutrz obudził się w tém przekonaniu, iż zginąć musi: rozbierał on skutki swoiego przewinienia, sądził, iż za nieuwagę swoią, nie powinienby życiem przypłacić, iednakże znaiąc prawa woyskowe, nie widział żadnéy dla siebie nadziei. Krew Andrzeia, ważność zdrady, iaką ten Officer knował, możne za nim wstawienia się, rozmaite zresztą intrygi stały się powodem, iż exekucya iego, bardziéy była głośną; gdy wielu innych, oskarżonych o szpiegostwo, kończyli zwykle bez wyroku na szubienicy; iako sprawiedliwą zbrodni swoiéy karę.
Znał to dobrze Dunwoodi, równie iak więzień; i obydwa słuszną z tego względu mieli przyczynę obawy. Nie daiąc iéy iednak poznać po sobie, tak zręcznie umieli pokryć iéy powody, iż Miss Peyton z Franciszką, ani przewidywały skutków, iakieby wina Henryka pociągnąć za sobą mogła. Folwark, w którym uwięziony siedział, mocną opatrzono strażą, i dwóch żołnierzy pilnowali ciągle we drzwiach, trzech innych zmieniali się na warcie około domu, a ieden w samym pokoiu Henryka, ani go na krok nie odstąpił.
Nadszedł nakoniec moment okropny; oznaymiono więźniowi, iż przed Sąd woienny przywołanym został. Henryk wraz z swym oycem, Franciszką i Cezarem, bez zwłocznie na iego rozkazy pośpieszył. Miss Peyton przymuszona, pozostać przy cierpiącéy ciągle Sarze, nie wyobrażała sobie w całém tém postępowaniu, iak wiecéy zachowanie formy, z porządku rzeczy wypływaiące.
Ledwie odetchnąć mogła Franciszka, gdy wraz z oycem swoim weszła na obszerną i ciemną izbę, w któréy przed stołem czarném suknem pokrytym, trzech Sędziów siedziało, w wielkich mundurach, z powagą godną ich stopnia, i przyzwoitą w tak ważnéy sprawie. Zaymuiący środkowe mieysce, człowiek około pięćdziesiąt lat liczyć sobie mogący, w całéy powierzchowności swéy, oznaczał męża, który w obronie oyczyzny, cały wiek swóy poświęcił: wyraz dobroci i słodyczy, malował się w iego rysach, i przy marsowych twarzach dwóch innych, zdawał się bydź Franciszce Aniołem opiekuńczym, w którym iedyną losu brata swoiego pokładała nadzieię. Po postawie, sędziwym wieku, i śmiałém weyrzeniu sądzących, można w nich było poznać ludzi walecznych, nieugiętych żadnemi namiętnościami ludzkiemi, i powodowanych iedynie głosem rozsądku i sprawiedliwości. Nie mieli oni w swém ułożeniu nic tak srogiego, co krew w żyłach ścina: lecz na próżno byłoby szukać w nich tego uczucia, które w najzaciętszym zbrodniarzu, ieszcze pewną ufność wzbudza.
— Niechay wprowadzą obwinionego, rzekł Prezyduiący.
Henryk zatrzymanym będąc w drugim pokoiu, wszedł otoczony dwoma żołnierzami, postąpił na środek izby, i szlachetnym ukłonem, Sędziów swych pozdrowił. Franciszka ciągle maiąc oczy na niego zwrócone, usłyszała, iż któś westchnął za nią; obróciła się, i uyrzała Maiora Dunwoodi, który zamyślony, siedział na ławce, i twarz swą obydwoma zakrył rękami. Przy drzwiach stali, liczni mieszkańcy folwarku, oraz z miasteczka, przez ciekawość zebrani.
— Nazywasz, się rzekł Prezyduiący, Henryk Warthon, Kapitan sześćdziesiątego pułku piechoty, Jego Kyólewskiéy Mości Wielkiéy Brytanii?
— Tak iest, odpowiedział Henryk.
— Należałoby, rzekł ieden Sędzia do Prezyduiącego ostrzedz więźnia, aby nie przytaczał takich okoliczności, któreby mu zaszkodzić mogły, lecz i owszem, aby wyznał te, które na iego obronę tłumaczyć się dadzą. Chociaż iesteśmy Sądem woyskowym, nie możemy dla tego pomiiać téy zasady, którą wszystkie cywilizowane rządy, w prawach swoich przyięły.
Drugi Sędzia przychylił się do tego zdania, i Prezyduiący po krótkiéy do obwinionego przemowie, wziął w rękę papiery, leżące przed sobą.
— Oskarżonym iesteś, rzekł, iż będąc Officerem w służbie nieprzyiacielskiéy, przeszedłeś przebrany dnia 29 Listopada r. b. straże Amerykańskiego woyska, rozłożone na Białéy-Równinie, przez co stałeś się podeyrzanym, żeś usiłował szkodzić sprawie Ameryki, i ściągnąłeś na siebie karę, prawem na szpiegów przewidzianą. Cóż masz do przytoczenia naprzeciw temu oskarżeniu?
— Prawda żem przeszedł straże wasze przebrany, lecz......
— Dość przerwał Prezyduiący; prawa wojenne są iuż same z siebie dość surowe, abyś sam miał ieszcze dostarczać im środków, na zgubę swoię.
— Obwiniony może odwołać swe zeznanie, rzekł ieden z Sędziów, gdyż ieżeli przyświadcza, oskarżenie zostaie w swéy mocy.
— Nie iestem winnym, lecz stałbym się nim, gdybym prawdo odwołał, rzekł Henryk z nieiaką wyniosłością.
Odpowiedź ta nie wzruszyła bynaymniéy, zimnéy obydwóch Sędziów powagi, lecz Prezyduiący spoyrzał na Henryka, z wyrazem pewnego rozczulenia, i troskliwości.
— Szlachetne są twe uczucia Mości Panie, rzekł do niego, żałuię mocno, kiedy młody człowiek pozwoli uwieść się namiętnościom swoim do tego stopnia, żeby aż służył za narzędzie zdrady.
— Zdrady! zawołał Henryk z zapałem; ieżelim się przebrał, to iedynie abym ieńcem woiennym nie został.
— Ale iakież mogłeś mieć powody, do przeyścia straż naszych przebrany? powiedz że rzetelnie, ieśli uważasz, iż to co pomoże twéy sprawie.
— Jestem synem starca, którego widzicie przed sobą sędziowie! dla niego, aby się z nim zobaczyć, zapominaiąc o wszystkiém, co mnie spotkać może, dopełniłem powinności moiéy, i nieżal mi teraz za nią cierpieć, nieżal znosić niewolę moią. Zresztą okrąg w którym on mieszka, rzadko iest zajmowany przez woyska wasze, a samo iego nazwisko oznacza, iż woyskowi z obydwóch stron znaydować się w niém mogą.
— Nazwisko neutralnego okręgu, nie iest wcale przez nasz rząd uznane; w wojnie zwycięzca prawa stanowi, a w kraiu w którym się biią, neutralności niema.
— Nie znaiąc innego prawa nad te, które postanowiła natura, pomiędzy oycem a synem, nie lękam się niczego, jakikolwiek mnie los spotkać może.
— Wszystko to iest bardzo chwalebne. Zdaie się Panowie, rzekł Prezyduiący do innych Sędziów, iż ta sprawa wyiaśniać się zaczyna. Któżby mógł ganić synowi, chęć zobaczenia się z oycem?
— Maszże na to iakie dowody, iż te a nie inne zamiary twe były? zapytał ieden z Sędziów.
— Bez wątpienia; móy oyciec, siostra mola, Maior Dunwoodi, wiedzą o nich tak dobrze, iak ia sam.
— To, co zmienić może stan rzeczy, rzekł tenże sam Sędzia do prezyduiącego, rozumiem, iż należałoby wysłuchać świadków, do których się odwołuie.
— Zapewne; odpowiedział prezyduiący. Prosiemy do siebie Pana Warthona Oyca.
Pan Warthon zbliżył się ku szrankom sądowym, drżąc cały z pomięszania, a prezyduiący dawszy mu czas do uspokoienia się, przemówił stosownie, i następuiące zadał mu pytanie:
— Jesteś Oycem obwinionego?
— Tak iest, on tylko iedynym synem moim.
— Wiadomo ci dlaczego, i poco przyszedł do ciebie 29 Listopada r. b.?
— Jak sam wyznał, poto, żeby się zemną zobaczył, równie iak z swemi siostrami.
— Byłże przebrany? zapytał ieden z Sędziów, przewracaiąc ciągle papiery leżące na stole.
— Tak.... nie miał na sobie munduru woyska swoiego.
— Nosił perukę?
— Miał na głowie... cóś temu podobnego.
— Byłże ubrany w obszerną kapotę, z ordynaryinego sukna?
— Tak.... ubranie iego dość było pospolite.
— Jak dawno nie widzieliście się Panowie z sobą? zapytał się Prezyduiący.
— Czternaście miesięcy.
— I pewien iesteś, iż po nic innego nie przyszedł, iak żeby zobaczył się z oycem?
— Ze mną, i z córkami moiemi.
— W tém wszystkiém nie widzę przewinienia, tylko lekkomyślność i nierozsądek, rzekł Prezyduiący do ucha iednemu z Sędziów. Lecz drugi obrócił się w tym momencie do Pana Warthona:
— Jestżeś przekonanym zapytał go, iż syn twóy nie odebrał żadnego potaiemnego zlecenia, od Sir Henryka Klinton, i że bytność iego w domu twoim nie była powierzchowną, do innych skrytych iakich zamiarów?
— Z pewnością wiedzieć tego nie mogę, odpowiedział oyciec, lękaiąc się, aby sam do téy sprawy wciągnionym nie został. Wszakże sami Panowie osądzić raczycie, iż Sir Henryk Klinton nie zwierzał mi się z stosunków swoich, iakie z synem moim miéć może.
— Nie wiesz przeto iakim sposobem, dostał on tego paszportu? zapytał tenże sam Sędzia, pokazuiąc na papier, który Henryk okazał Maiorowi Dunwoodi, i który przy aktach, iako dowód złożonym został.
— Nie wiem, na móy honor.
— Przysięgasz na to zeznanie?
— Przysięgam.
— Jeżeli nic więcéy nie masz na swą obronę Kapitanie Warthon, rzekł Sędzia do obwinionego, nie w naszéy iest mocy, uwolnić cię od kary. My nie możemy sądzić iak tylko z czynów, okoliczności zaś w których zatrzymanym zostałeś potępiają ciebie. Co do twych zamiarów, potrzebujemy dokładniejszych dowodów niżeliś nam udzielił. Masz czas do namysłu; zastanów się, czembyś nas mógł przekonać o niewinności swoiéy: nie będziemy naglić na ciebie.
— Głos wolny, i poważny tego zasłużonego weterana, zdawał się zapowiadać Henrykowi przyszłe iego przeznaczenie, i mimowolnie zadrżał z bojaźni. Poznał on dopiero, iż pozory często iak same czyny są szkodliwe, nie widział żadnego ratunku dla siebie, i pewien zguby, spoyrzał na majora Dunwoodi, iakby go na świadectwo wzywał. Zrozumiał to żądanie wierny przyjaciel: powstał z ławki, i obróciwszy się do Sędziów, prosił aby iako świadek mógł bydź wysłuchanym. Ścisłe związki łączyły go z domem Warthona, był on pewnym, iż Henryk nie dopuścił się téy nieporównanéy zbrodni, iaką iest zdrada kraiu, z tém wszystkiém, szczegóły iakie wiedział, nie wiele pomódz mogły sprawie nieszczęśliwego więźnia. Z uczuciem przyiaźni, i z całą otwartością duszy swéy, długo mówił w obronie oskarżonego, lecz po poruszeniu Sędziów, po ich zimnéy i oboiętnéy uwadze, mógł poznać iż w niczém nie zmieniali opinii swoiéy.
— Musisz zatem bydź pewien, rzekł w końcu prezyduiący, że obwiniony nie miał innych zamiarów, nad te, iakie sam wyznał?
— Zaręczam za niego życiem moiém.
— Potwierdziszże iego zeznanie przysięgą? zapytał ieden z Sędziów.
— Jakże mogę przysięgać na myśli cudze, mnie niewiadome. Bóg tylko sam zna serca ludzkie. Lecz w obliczu tego Boga przysięgam, iż żyiąc od młodości z Kapitanem Warthon, znałem go zawsze postępującego drogą nieskażonéy cnoty, i honoru.
— Wszakżeś nam doniósł, iż uciekł z pod straży, i że powtórnie z bronią w ręku schwytanym został? rzekł prezydujący.
— Nawet był rannym w powtórnéy potyczce, sami widzicie iż nosi dotąd rękę na bandażu! Właśnie téż to coby was przekonywać powinno, iżby nie powrócił do swych szeregów i nie narażał się na powtórną niewolę, gdyby nie był pewnym niewinności swóiéy.
— Nie dla osobistéy sławy, rzekł ieden z sędziów, lecz dla kraiu umierać, to iest prawdziwą powinnością żołnierza.
— Bydź wiernym w zawodzie, w iakim kto zostaie, nie mnieyszym iest obowiązkiem, dobrze myślącego człowieka.
— Maiorze! odpowiedział tenże sam Sędzia z powagą: postąpiłeś sobie, iak tego twóy honor wymagał; dopełniłeś przykréy dla siebie powinności, zostawże nam teraz wykonać naszą, z któréy wypłacić się prawu, i położonemu w nas zaufaniu musiemy.
Cezar od początku słuchał całego wywodu sprawy, z większą od innych ciekawością; przechylił głowę do połowy ciała, oparł się na kratkach sądowych, i różnemi swemi gestami, zwrócił na siebie uwagę Sędziego, który dotąd w milczeniu siedział.
— Wprowadzić tego Negra! rzekł pokazuiąc palcem na niego.
— Dwóch żołnierzy otoczyło natychmiast Cezara, i kazali mu usiąść na ławce, przeznaczonéy dla świadków.
— Znasz obwinionego? zapytał go Sędzia.
— Jażbym go znać nie miał? odpowiedział Cezar z równą, iak zapytuiący się powagą.
— Czyś służył u niego?
— Jestem dotąd w usługach całéy familii.
— Obwiniony nie pokazywałże ci swéy peruki i ubioru iaki miał na sobie, podczas pobytu w domu oyca swoiego?
— Słabe maiąc oczy, często ludzi nie poznaię, a na ubiór nigdy w mém życiu nie uważałem.
— Nie nosiłżeś do kogo iakiego listu? nie wysyłano cię nigdzie w czasie bytności Kapitana Warthon?
— Zawsze to robię co mi każa.
— Dość tego, rzekł Prezyduiący, cóż chcesz dowiedziéć się od prostego niewolnika? Kapitanie Warthon, nie masz iuż więcéy żadnego świadka na którego mógłbyś się powołać?
Henryk słowa nie odpowiedział. Widział iawnie, iż Sędziowie uważali go za winnego, i wszelką nadzieię ocalenia się utracił. Franciszka wówczas powstała, żywy rumieniec wystąpił na wybladłe iéy lica, wyraz niewinności i boiaźni malował się w iéy twarzy, i zniewolił Prezyduiącego, iż rozkazawszy zbliżyć się iéy ku kratkom, łagodnym przemówił do niéy tonem.
— Tobież więc, rzekł, Henryk Warthon zwierzył się z zamiarów swoich, iakie miał w potaiemném familii swéy nawiedzeniu?
— Nie; odpowiedziała Franciszka, podpieraiąc się ręką o zapłonione z nieśmiałości czoło; nie, słowa ze mną o tém nie mówił. Nie spodziewaliśmy się wcale iego przybycia. Lecz kogóż to zastanawiać może, iż syn o własném niebezpieczeństwie zapomniał, aby się z oycem zobaczył?
— Nikogo! rzekł prezyduiący, spoglądaiąc na nią z rodzicielskiém uczuciem, nikogo zaręczam. Lecz proszęż mi powiedzieć, czyż to pierwszy raz widzieć się z wami przyszedł?
— Nie; bez wątpienia, trzy czy cztéry razy od czasu woyny, mieliśmy to ukontentowanie oglądać go u siebie.
— Dobrzem powiedział, panowie, rzekł Prezyduiący cichym głosem, do obydwóch Sędziów zacierając swe ręce, iż w téy całéy sprawie, widać tylko nieroztropność, którą z drugiéy strony, czułość synowska usprawiedliwia.
— Jakże pierwszą razą przychodził, czy przebrany?
— Nie miał potrzeby przebierać się, gdyż woyska królewskie zayinowały wówczas nasze okolice.
— Piérwszy raz zatem odwiedzał was bez munduru?
— Tak iest: ieżeli zbłądził to pierwszy raz przynaymniéy.
— Lecz bez wątpienia, musiał kto z familii pisać do niego, iż bytność iego w domu iest potrzebną. Pewnie życzyłaś sobie widzieć się z bratem swoim.
— Nic dla mnie bardziéy pożądańszego bydź nic mogło, lecz nie pisałam do niego, gdyż oyciec móy unikał wszelkich związków, z woyskiem królewskiém.
— Podczas bytności u was, nie wyieżdzał gdzie, i iak często?
— Krokiem nie ruszył się z domu.
— Nie przieżdzałże kto wówczas z obcych osób?
— Nikt oprócz iednego z naszych sąsiadów, Kramarza nazwiskiem Bircha.....
— Bircha! zawołał Prezyduiący z wzdrygnieniem, iakby od źmii ukąszonym został.
— Bircha! powtórzyli obydway Sędziowie, spoyrzawszy wzaiemnie po sobie.
Dunwoodi westchnął tylko w duchu, uderzył się ręką w czoło, i izbę sądową opuścił.
— Panowie, rzekł Henryk: nie iest wam tayno zapewne, iż Harwey Birch podeyrzany o sprzyianie królewskiéy sprawie, przez ieden z waszych woiennych Sądów, skazanym został na śmierć, którą iak widzę przeznaczenie dla mnie zachować chciało. Wyznaię iż on pierwszy podał mi myśl przebrania się i dostarczył ubioru, do przeyścia straż waszych, lecz do ostatniego tchnienia dni moich utrzymywać nie przestanę, iż zamiary moie tak były czyste, iak sprawiedliwość Tego, który na strasznym sądzie, upomni się o krew niewinnie przelaną.
— Kapitanie Warthon, rzekł Prezyduiący poważnym tonem, nieprzyiaciele wolności Ameryki, nie zaniechali niczego, aby ią zniszczyć mogli; podłe narzędzia, naiemni służalcy, podięli się wykonać to dzieło samo wolności, a ze wszystkich nikt tyle nieokazał się szkodliwym, iak Kramarz Birch. Obrotny, chytry, przebiegły, usiłował on ocalić nawet Maiora Andrzeia. Sir Henryk Klinton nikogo nie mógł lepiéy wybrać nad niego, do towarzyszenia Officerowi, któremu potaiemne udzielił zleecnia. Młodzieńcze! kto ze złemi ludźmi przestaie, ich opinią ściąga na siebie. Związek ten niebezpiecznym dla ciebie bydź może.
— Niestety! iam go więc zgubiła! zawołała Franciszka, załamuiąc ręce, i łzami się zalewaiąc.
— Proszę milczeć! rzekł prezyduiący z powagą, lecz razem z wynagradzaiącém na nią spoyrzeniem.
— Przywiązanie dane od natury miałożby bydź występkiem? zawołała w rozpaczy Franciszka. Washington szlachetny, sprawiedliwy, bezstronny, Washington karać za takie uczucia nie może. Nie wyrzekaycie okrutnego wyroku! pozwólcie niech wprzód Washington całą te sprawę rozpozna.
— Niepodobna! odpowiedział Prezyduiący, wyrok wyrzeczonym bydź musi, bo tak chce miéć prawo, którego wykonywaczami iesteśmy.
— Niech odprowadzą obwinionego, rzekł ieden z Sędziów do Officera, maiąccgo straż nad Henrykiem. Pułkowniku Syngleton, dodał obracaiąc się do Prezyduiąccgo, czas będzie nam się oddalić.
— Syngleton, powtórzyła Franciszka, schylaiąc mu się do nóg, i łzami rękę iego skrapiaiąc: Pułkowniku Syngleton! Jesteś Oycem, postaw się w równie opłakanym stanie, i pomnij, iż sam ieszcze niewiesz, iakie przeznaczenie czeka dzieci twoie!
— Oddalcie ią ztąd rzekł wzruszonym tonem, uchylaiąc swą rękę, i twarz od niéy odwracaiąc.
— Pułkowniku Syngleton! zapominasz więc, że przed kilku dniami, syn twóy ranny, prawie umieraiący, znalazł przytułek, i staranie, w domu oyca moiego? chciałabyś pozbawić syna tego, który twoiemu życie ocalił.
— Ah! iakież okropne przekonanie! zawołał weteran podnosząc się z zapłonioną twarzą, i z kręcąccmi się w oczach łzami, lecz sprawiedliwość sercu milczéć nakazuie! daléy Panowie wychodźmy!
— Nie wychodźcie! nie wychodźcie! zawołała Franciszka, usiłuiąc ich zatrzymać, i na kolanach wlekąc się za niemi aż na środek sali, i taż to iest sprawa, która mi tak drogą była? sąż to ci sami ludzie, których szanowałam bez granic? Pułkowniku Syngleton! przez litość na siostrę, na oyca..... więcéy wymówić nie mogła, i bez przytomności padła na ziemię. Pułkownik zatrzymał się chwilę; spoyrzał na nią z głebokiém rozczuleniem, i powierzaiąc ią staraniom przybyłéy ciotki, wyszedł z sali wraz z obydwoma Sędziami.
— Panowie! rzekł do nich, gdy iuż do osobnego weszli pokoiu: z powołania naszego wypełnić mamy, co nam prawo i sprawiedliwość wskazuie. Myślmy teraz iak Sędziowie, a wywiązawszy się z powinności naszéy, wolno nam będzie zapłakać, iak ludziom. Jakież iest zdanie wasze w téy sprawie?
Ci okazali mu proiekt wyroku, który przygotowany na prędce, zawierał w treści swoiéy, iż Henryk Warthon, zatrzymanym będąc przebrany za linią woysk Amerykańskich, stosownie do praw woiennych, śmiercią ukaranym bydź ma, i że exekucya iego, przez powieszenie na szubienicy, nazaiutrz o godzinie dziewiątéy zrana, wykonaną bydź winna.
Ówczesne ustawy miéć chciały, iż wyrok śmierci, nie mógł bydź dopełnionym bez zatwierdzenia Naczelnego wodza, a w razie iego niebytności przez dowódzcę zastępuiącego iego mieysce. Lecz że Washington główną miał wtenczas kwaterę w New-Windsor nad zachodnim brzegiem Hudsonu, łatwo przeto można było odebrać od niego odpowiedź przed naznaczoną godziną.
— Czas iest nader krótki! rzekł Pułkownik trzymaiąc pióro w ręku, iakby wachał się co miał uczynić.
— Officerowie królewscy, rzekł ieden z Sędziów, godzinę tylko czasu pozwolili Hallowi. Zresztą Washington ma prawo zawiesić, i nawet darować karę.
— Jadę téż sam w tym momencie prosić go o ułaskawienie wyroku, rzekł Pułkownik, a ieżeli zasługi starego żołnierza, ieżeli poniesione w obronie oyczyzny, rany syna moiego, mieć będą iakie u niego względy, ocalę tego nieszczęśliwego młodzieńca, bardziéy napomnienia, niż kary godnego.
Przywołano obwinionego do odczytania wyroku, iaki na niego wydanym został: a trzey Sędziowie, zostawiwszy stosowne zlecenia Maiorowi Dunwoodi, sami wsiedli na konie, i udali się każdy w swą stronę, gdzie którego powinność wzywała.
Jakież w téy Sprawie, będzie twoie zdanie?
Czyż iutro Klaudio straconym zostanie.
Po ogłoszeniu wyroku Sądu wojennego, skazany miał sobie pozwolone kilka godzin, przepędzić na łonie familii swoiéy. Pan Warthon utracił zwykłą swą w smutkach wytrwałość, i płakał iak małe dziecko nad haniebnym syna swego losem. Franciszka widząc nadaremne prośby swoie, wpadła w głęboką rozpacz, któréy nikt wyobrazić sobie nie iest w stanie, kto żadnéy straty serca nie poniósł, komu droga osoba wszystkie iego zaymuiąca uczucia, wydartą nie była, kogo zresztą niebo od tak okropnego zachowało nieszczęścia. — Sara zostaiąc w ciagłém obłąkaniu, nie wiedziała nawet co się przed iéy oczyma działo. Jedna tylko Miss Peyton upatrywała ieszcze promień nadziei, albo raczéy zachowała dość zimnéy krwi do niepoddania się żalowi, w podobnéy okoliczności; nie dlatego, aby ią los siostrzeńca nie obchodził, lecz że całe zaufanie swoie, pokładała w charakterze Washingtona. Oboie urodzili się w iednéy kolonii, i chociaż go nigdy nie widziała w swém życiu, nie tayne iéy iednak były cnoty tego męża, który ieżeli nieugiętą sprawiedliwością odznaczał się w publiczném życiu, w domowém był wzorem łagodności, i dobroci. Nim ieszcze zorze sławy iego zeszło, znano go powszechnie w Wirginii, iako człowieka słodkiego, pełnego szlachetnych uniesień, i Miss Peyton nie bez pewnéy dumy, widziała w współziomku swoim, bohatera dowodzącego woyskiem, i wpływaiącego na przeznaczenie Ameryki. Nie mogła ona dopuścić, aby Henryk miał bydź winnym téy zbrodni, o którą go oskarżano, zdawało iéy się, iż we wszystkich to przekonanie ugruntowane bydź powinno, a że wyrok skazuiący na śmierć Henryka niemógł bydź wykonanym bez zatwierdzenia Washingtona, nie sądziła przeto aby on miał podpisać, to dzieło krzywdzące ludzkość i honor narodu.
Dunwoodi wypełnił dane sobie na odiezdzie przez Pułkownika Syngleton zlecenia, i nic iuż mu więcéy nie zostawało, iak tylko połączyć się ze swym oddziałem czekaiącym z niecierpliwością na siebie, aby iak naypredzéy uderzyć na nieprzyjaciela, który w znacznéy liczbie postąpił znad brzegów Hudsonu, celem wyszukania furażów i żywności. Miał on przy sobie kilku iedynie dragonów z szwadronu Lawtona, którzy równie pociągnięci na świadków do sprawy Kapitana Warthon, nic stanowczego na iego korzyść nie zeznali. Porucznik Mason obeymował nad niemi tymczasowe dowództwo. Szukaiąc on Majora aby zapytać się o rozkaz wymarszu, znalazł go, iż zamyślony, przechodził się przededrzwiami folwarku, w którym Henryk uwięziony siedział.
Równie iak Miss Peyton tak Dunwoodi, nie tracił nadziei w łasce Washingtona. Rachował on, iż pułkownik Syngleton odieżdzaiąc zapewnił go, że wchodząc w rodzay i skutki przewinienia, dzieląc smutne położenie sędziwego oyca, i stroskanéy familii, niczego nie oszczędzi, aby wyjednać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Z tém wszystkiém wiedząc, iż Washington, tam gdzie szło o dobro służby, lub o wypełnienie obowiązków powołania swego, proźbami naylepszych swych przyjaciół ubłagać się nie dał, znaiąc smutne położenie swego przyiaciela, wahał się między obawą, a nadzieią, i nie śmiał weyść do folwarku, dopókiby nie nadszedł goniec, od którego rozwiązanie losu Henryka zawisło.
— Sądziłem rzekł Mason, iż zapomniałeś Majorze iakąśmy dziś rano odebrali wiadomość, i dla tego kazałem oddziałowi stanąć pod bronią.
— Jaką wiadomość? zapytał roztargniony Dunwoodi.
— Że John Bull zbliżył sic o kilka mil, i ieżeli go natychmiast ztamtąd nie wyruguiemy, nie będziem mieli nawet słomy na posłanie.
— Bez rozkazu attakować go nie mam prawa, rzekł Dunwoodi.
— Daruiesz Majorze! lecz na to nie potrzeba rozkazu, aby zabronić nieprzyiacielowi, zaboru produktów, bez których utrzymać się nie będziem w stanie.
— Mości Poruczniku! zawołał wyniośle Dunwoodi, zapominasz, iż tylko rozkazy twego Kapitana i moie wypełniać winieneś?
— Wiem o tém Majorze, i żałuię żeś o tém zapomniał, gdy w nich nigdy nikomu, uprzedzić się nie dałem.
— Przepraszam cię Masonie, przepraszam, rzekł Dunwoodi, ściskaiąc go za rękę, szanuię równie gorliwość twoią iak twe męztwo, lecz ta nieszczęśliwa sprawa..... miałeś kiedy przyiaciela?
— Rozumiem cię, Majorze, to bardziéy do mnie przeprosić cię należało. Pomyślmy iednak o rzeczy. Anglicy nie są dopiero iak w Sing-Sing, gdybyśmy pośpieszyli do Kinsbridge, zastąpilibyśmy im na drodze, i w własne wpaśćby nam sidła musieli.
— Żeby tylko ten goniec przybył, rzekł Dunwoodi, nic bardziéy smutnieyszego bydź nie może, iak w niepewności zostawać.
— Właśnie życzenia twe spełnione Majorze! patrzay iak pędzi ku nam galopem. Bóg by zrządził, żeby przywiózł z sobą ułaskawienie, bo cierpieć nie mogę, kiedy młody człowiek, a do tego woyskowy dzwoni nogami w powietrzu.
Wysłany goniec, nadjechał téż w tym momencie.
— Jakież przywozisz nowiny? zawołał Dunwoodi wybiegaiąc naprzeciw niemu.
— Wyborne! odpowiedział dragon, który dowiedział się, iż oddział nieprzyiacielski o iakim Mason mówił, pierzchnął przed dywizyą Jenerała Heath, i że wszystkie zabory wpadły w moc zwycięzcy, oto są moie depesze!
Dunwoodi nie posiadaiąc się z uciechy, wyrwał mu list z ręku, i iak był zapieczętowany, pobiegł ku folwarkowi, i wpadł do izby nieszczęśliwego więźnia.
— Ah Dunwoodi! zawołała Franciszka, spoyrzawszy na niego, zdaiesz mi się żeś z nieba zesłany! powiedz cóżeś tak pomyślnego odebrał?
— Patrzay Franciszko! patrz Henryku! patrz Miss Peyton, macie ten list, słuchaycie.
Drżącą ręką ze zbytniego ukontentowania, rozerwał trzema pieczęciami, opatrzone pismo: radością uśmiechnęły się serca wszystkich, lecz niestety, w mgnieniu oka sen nadziei zniknął, a okropniéyszym ugodzeni ciosem spostrzegli, iż Dunwoodi z przerażaiącą postacią zadrżał, i iak trup blady stanął. List ów nie obeymował wsobie, tylko wyrok wydany na Henryka, pod spodem którego podpisane były te słowa:
Jerzy Washington.”
— Zgubiony! zgubiony na zawsze! zawołała Franciszka w nayżywszéy rozpaczy, padaiąc na ręce swéy ciotki.
— Synu móy! synu drogi, zawołał oyciec, iedyna podporo starości moiéy! znajdziesz sprawiedliwość w niebie, kiedy iéy więcéy nie ma na ziemi. Bogdayby Washington niepotrzebował przebaczenia, którego niewinności odmawia!
— Washington! powtórzył Dunwoodi, obłąkanym na około siebie spoglądaiąc wzrokiem. Ale tak iest, to iego podpis; iego ręka! wszystko mnie przekonywa, że on ten straszny wyrok potwierdził?
— Okrutny człowiek! rzekła Miss Peyton, tak iuż nawykł do krwi rozlewu, że iuż sprawiedliwość niczém iest u niego.
— Nie sądźcie tak o nim! zawołał Dunwoodi, nie Washington ten wyrok podpisał, ale naczelny dowódzca woyska. Zaręczam za niego życiem moiém, iż sam równie nad tem nieszczęciem cierpi, którém nas wszystkich dotknąć był zmuszony.
— Jakem się na nim zawiodła, rzekła Franciszka, widziałam w nim bohatyra wolności, szanowałam go iak oswobodziciela kraiu moiego, teraz poznaię w nim srogiego tyrana, który nad iedną żądzę dumnéy swéy sławy, innego nie zna uczucia.
— Nie unoś się siostro moia, nie obwiniay go podobnie, rzekł Henryk, który zaczął przychodzić do siebie z pierwszego wrażenia, iakie na nim okropna losu iego wiadomość sprawiła: ia sam chociaż ofiarą nieugiętego iego charakteru zostaię, oskarżać go o niesprawiedliwość nie mogę: wszystkie pozory mnie potępiaią, nie mam żadnego dowodu niewinności moiéy, a któż przeniknąć może, com zamyślał, i iakie w sercu miałem zamiary? czekam przeznaczenia moiego, nie lękam się śmierci, bo mnie sumienie nie zatrważa, i do ciebie Majorze Dunwoodi piérwszą moią proźbę zwracam.
— Mów Henryku, mów czego po mnie żądasz?
— Zastąp syna, temu nieszczęśliwemu starcowi, który innéy po mnie spodziewał się pociechy; broń go, zasłaniay od wszelkich prześladowań, na iakie śmierć moia wystawić go może. Niema on przyiaciół pomiędzy tymi, którzy teraz rządzą tym kraiem: niechay w tobie choć iednego znaydzie. Przyrzekasz mi to Dunwoodi?
— Przysięgam ci honorem, iż poświęcę dla niego wszelkie moie usługi, i że w nim drugiego oyca uważać będę.
— A ta biedna! dodał Henryk pokazuiąc na Sarę siedzącą w kącie izby, i ponurym oddaną marzeniom, miałem chęć pomścić się iey krzywdy; lecz teraz w zbliżaiącéy się ostatniéy życia moiego godzinie, przebaczam sprawcy iéy cierpień; zaręcz mnie tylko Dunwoodi, iż dla niéy bratem się staniesz.
— Nie zawiodę zaufania twoiego, odpowiedział Maior na wpół przerywanym głosem.
— Ciotka moia, ma prawo do twego serca, mówić ci o niéy nie będę; lecz siostra, siostra moia, rzekł Henryk biorąc za rękę Franciszkę, obym przed śmiercią miał tę iedyną pociechę połączyć ręce wasze, i zapewnić dla niéy opiekuna, którego ze wszech miar iest godną.
Dunwoodi nie był panem téy niepoiętéy władzy, co iego rękę zbliżyła do téy, iaką mu iego przyiaciel podawał, lecz Franciszka cofaiąc się, i kryiąc zapłomienione lica, na łonie swéy ciotki, zawołała: nie! nie! nie! nigdy należeć nie myślę do tego, ktokolwiek wpływał na zgubę brata moiego! Henryk spoyrzał na nią pełném czułości okiem, i obracaiąc się w tym momencie do swego przyiaciela:
— Zawiodłem się Dunwoodi, rzekł do niego, sądziłem iż twoie zasługi, poświecenie twoie do méy sprawy, staranie dla mego oyca, kiedy był uwięziony, przyiaźń twa dla mnie, przywiązanie twe zresztą do méy siostry, kazało mi się spodziewać po niéy, iż uiścić zechce, nayszczersze serca mego życzenia.
— I któż ci powiedział..... kto powiedział..... chciała cóś mówić Franciszka, lecz nadto wiele czuła, aby ze swoich myśli wylłómaczyć się mogła.
— Sądzę kochany Henryku, rzekł Major, iż przedmiot ten nie powinienby nas zayinować, w podobnych chwilach.
— Zapominasz, iż moie są policzone. — Myślisz że umrę spokoyny, zostawiaiąc me siostry, bez opiekuna w tym wieku, w którymby właśnie naywięcéy starania w ich prowadzeniu, poświęcić należało? ieżeli ieszcze śmierć oyca im zabierze, cóż poczną? gdzie się podzieią?
— Nie pamiętasz więc o mnie Henryku, odezwała się Miss Peyton.
— Nie! droga ciotko! lecz któż wie w iakich czasach żyć będziesz, i na iakie niebezpieczeństwa wystawioną bydź możesz. Poczciwa kobieta, do któréy folwark ten należy, poszła przywołać mi Kapłana, aby mnie przygotował na drogę, na któréy tysiące lat i ludzi stykaią się z sobą, i zkąd cała nicość człowieka naylepiéy poznać się daie. Franciszko! ieżeli chcesz abym umarł spokoynie, i ostatnie myśli moie zwrócił do Boga, zaklinam cię, niech przed grobem usłyszę przyrzeczenia twe Dunwoodiemu, iż towarzyszką życia iego będziesz.
— Nie, Henryku, nie! zawołała Franciszka, niepodobna abym w tym razie wyrzec miała, postanowienie losu moiego, którenbym opłakiwała w całém swém życiu.
Dzięki niech będą opatrzności, rzekł Henryk po chwili namysłu, iż boleść twoia Franciszko, która cię od moich życzeń zrażała, uspokaiać się teraz nieco zaczyna. Przyrzecz mi więc, iż skoro śmierć dni moie zakończy, ty los twóy, z loscm moiego przyiacicla połączysz.
Franciszka spuściwszy oczy, słowa nie odpowiedziała.
— Przyrzekam za nią, rzekła Miss Peyton.
— Poprzestaię na tém zapewnieniu, prosząc abyście mi teraz dozwolić raczyli, zostać samemu z przyiacielem moim, i na łono iego wynurzyć me uczucia, któreby was nadaremnie tylko zasmucać mogły.
— Lecz iestże ieszcze czas widzieć się z Washingtonem, rzekła Miss Peyton podnosząc się z swego mieysca. Muszę w tym momencie udać się do New-Windsor; Generał nie powinienby odmówić wysłuchania kobiéty, zrodzonéy z nim w iednéy kolonii: tém więcéy iż pomiędzy nami pewne familiyne stosunki zachodzą.
— I czemu kochana ciociu nie szukać Pana Harpera? zawołała Franciszka, czyż nie przypominasz sobie co nam powiedział, kiedy od nas odieżdzał.....
— Harpera! powtórzył Dunwoodi obróciwszy się ku niéy z szybkością błyskawicy; znaszże Harpera! widziałaś go kiedy?
— Bawił u nas przez dwa dni właśnie w tym samym czasie, kiedy Henryk uwięzionym został.
— I.... i... wprzódy nie znaliście go państwo?
— Nigdy w życiu. — Przybył on do Szarańcz podczas gwałtownéy burzy, i przez cały czas iéy trwania z nami przepędził, przywięzuiąc wiele interessu, a nawet przyiaźni dla brata moiego.
— Jak to! widział Henryka?
— Bez wątpienia. Sam go namawiał do zrzucenia z siebie ubioru, który go mógł w iakie podeyrzenie wprowadzić.
— Ale nie wiedział, iż Henryk zostawał w woysku królewskiém?
— Jakże nie: rzekła Miss Pcylon, wystawiał mu niebezpieczeństwo, na iakie się narażał.
Dunwoodi podniośł z ziemi okropną sentencyą, która mu z rąk wyleciała, i rzuciwszy okiem na fatalne słowa “zatwierdzam” oraz na podpis, pod témże umieszczony, wpadł w głębokie zamyślenie, iakby ieszcze szukał sposobów ratowania Henryka. Nieszczęśliwi naymnieyszego nie tracą zdarzenia, co ich stan osłodzić może: wszystkich przeto oczy zwróciły się na niego, i każdy pochlebiał sobie, iż cień nadziei szlachetną duszę Maiora ożywiał.
Lecz cóż powiedział? Cóż przyrzekł? zawołał nakoniec z uniesieniem.
Zapewnił nas, iż może będzie szczęśliwym, stać się użytecznym bratu moiemu, i że radby okazać w czém wdzięczność swoią, za gościnność, iaką w domu oyca moiego znalazł.
— I gdy to mówił wiedziałże on, iż Henryk zostawał w służbie Angielskiéy?
— Musiał wiedzieć, kiedy mu o niéy wspominał.
— W takim razie, zawołał Dunwoodi z zapałem, uratowani iesteśmy. Natychmiast iadę go szukać, pewien będąc, iż Harper nikogo ieszcze w swém słowie nie zawiódł.
— Ale, rzekła Franciszka, nie śmieiąc ieszcze wróżyć pomyślnego skutku, maże on dosyć zaufania, aby.....
— Dość zaufania! przerwał Maior, Grecne, Steath i Hamilton niczém są w porównaniu z Harperem. Lecz, dodał zbliżaiąc się do Franciszki, i serdecznie iéy rękę ściskaiąc, powtórz mi ieszcze, przyrzekł że co uczynić dla brata twoiego? mówił co o tém?
— Bądź pewnym Dunwoodi, iż ieżeli iest takim, iakim mi go wystawiasz, słowo, które wyrzekł powinno bydź prawem dla niego.
— Uspokóy się więc, rzekł Major, przyciskając ieszcze raz iéy rękę do serca swoiego: iadę, i Henryk uratowanym bydź musi.
Wyszedł czém prędzéy z izby, a tentent konia którym podędził w galopie, o iego oddaleniu się oznaymił. Po odieździe Dunwoodiego, wszyscy na nowo iego zapewnieniem ożyli: skołatani iednak srogością losu, uważali ie, iak to dobroczynne słońce, co po długich burzach, ledwie że przyświecać zaczyna, i sama tylko Franciszka pokładała w nim pewność zupełną. Zaufanie z iakim odieżdzał natchnęło w iéy duszy, tę czystą i niewinną pociechę, iak gdyby ułaskawienie dla brata iuż niezawodnie wyiednaném bydź miało.
Nie tyle Miss Peyton, przywiązywała znaczenia do usiłowań Maiora. Zdawało iéy się prawie niepodobném, aby ieden nieznaiomy, który ani się swoiemi czynami wsławił, ani do liczby dowodzców wóysk Amerykańskich należał, mógł uzyskać od Washingtona przebaczenie, które on wysłużonemu w oyczyznie Pułkownikowi Syngleton odmówił. Nie taiła nawet swych uwag w téy mierze siostrzenicy swoiéy, która widząc znikaiące na nowo swe nadzieie, w niepewności różnym marzeniom oddana, do okna się zbliżyła. Stanęły iéy przed oczyma góry, i wierzchołek téy, gdzie pierwszy raz uyrzała, nieznanego odludka mieszkanie. Nie więcéy iak o pół mili, góra ta oddalona od folwarku, łatwo od innych rozróżnioną bydź mogła po wywyniosłym szczycie, budowie swoiéy do namiotu podobnéy, i po skalistéy powierzchni, gdzie niegdzie tylko krzewami zarosłéy, które iakby z kamiennego gruntu wyciągnąć nie mogły potrzebnych do wzrośnienia swoiego żywiołów, po urwiskach iedynie wisiały. Jedną razą Franciszka spostrzegła na tym niedostępnym olbrzymie natury, stoiąecgo człowieka, który ledwie że się pokazał, zniknął w momencie. Kilka to razy powtórzył, i zdawało się, iż nieinne miał zamiary iak tylko zapewnić się o stanowisku woysk pod Fishkill stoiacych, i następnie rozpoznać ich poruszenia. Mimo znacznego oddalenia, przekonaną była, iż w nim widziała niepoiętego Kramarza, i iak iéy się zdawało, nie dźwigał on na sobie w tym razie odznaczającego go kramiku. Harwey Birch, zawsze okazywał się przywiązanym do familii Warthona: gdyby Henryk usłuchał iego rady, i zaraz z nim nie czekaiąc swego uwięzienia wyiechał, byłby nie podległ smutnemu przeznaczeniu, które mu niebezpieczeństwem życia groziło: on uratował Sarę podczas pożaru, cóżby go sprowadzało w te strony? miałżeby znowu zamiar, i środki ocalenia iéy brata?
— Czemu tak pilnie wpatruiesz się Franciszko? rzekła Miss Peyton przystępuiąc do okna, czyż chcesz dowiedzieć się czego z obrotów woyskowych? zapewne ciekawość ta w małżonce żołnierza, nie iest naganną.
— Nie iestem nią ieszcze, odpowiedziała Franciszka i nie mamy powodu, dodała pokazuiąc na Sarę, życzyć sobie małżeńskich związków, w naszéy familii.
— Franciszko! zawołał iéy brat, podnosząc się, i szybkim po pokoiu przebiegając krokiem, proszę cię nie wznawiay tego przedmiotu, pomnąc na swe przyrzeczenie i na niepewność losu moiego.
— Właśnie téż, rzekła Franciszka, stoiąc w oknie, niepewność ta skończyła się, gdyż iak widzę Dunwoodi powraca.
Maior w tymże momencie nadiechał. W rysach swéy twarzy nie pokazywał on, żeby był bardzo uradowany, ani téż smutkiem obarczony, iedynie widać w nim było unużenie, po prędkiéy podróży. Ścisnąwszy za rękę Franciszkę, upadł bez sił na krzesło.
— Nie powiodło ci się zapewne, rzekł smutnie Pan Warthon, nie okazuiąc iednak naymnieyszego po sobie wzruszenia.
— Nie widziałeś się z Harperem? zapytała blednąc Franciszka.
— Nie; kiedym przepływał przez Hudson, widziałem go, iak na barce przebierał się na drugą stronę rzeki. Pośpieszyłem za nim, ścigałem go po górach, lecz mi na drodze zniknęły iego ślady, i wrócić musiałem; z tém wszystkiém ieszcze niestracona nadzieia, iadę natychmiast do obozu, aby wykonanie wyroku, przynaymniéy do dni kilku odłożone bydź mogło.
— Ale widziałżeś Washingtona? rzekła Miss Peyton.
Danwoodi spojrzał na nią z nieiakiém roztargnieniem, i udał że nie słyszy; lecz gdy powtórzyła zapytanie, odpowiedział oboiętnie.
— Naczelny Dowódzca wyiechał z głównéy kwatery.
— Lecz zlituy się Dunwoodi, zawołała Franciszka z nową obawą, ieżeli Harper z nim się nie zobaczy, iuż będzie za późno.
— Wszakżeś mi mówiła, że przyrzekł ratować Henryka?
— Powiedział, iż tym sposobem zechce dowieść wdzięczności swoiéy za gościnność, którą w domu mego oyca otrzymał.
— Słowo to gościnność iest dość zimne, potrzebaby cóś bardziéy obowiązuiącego. Proszę cię Franciszko! chciéy mi dokładnie opowiedzieć wszystkie stosunki, iakie zaszły pomiędzy Harperem, a twoią familiią.
Franciszka zadość czyniąc temu żądaniu, opisała w krótkości przybycie Harpera, bytność iego w Szarańczach przez dwa dni, rozmowę iaką miał z iéy oycem, nadeyście tego samego dnia Henryka, sposób iakim namawiał go do zrzucenia pożyczanego ubioru, uprzeyme iego naleganie o wyiawienie mu powodów, dla czego i w iakim celu, przebrany do domu oyca przychodził, nakoniec szczere zaięcie się i dobroć rodzicielską, z iaką się dla niéy saméy okazał.
Dunwoodi słuchał pilnie wszystkich szczegółów, uśmiechał się czasami, i gdy Franciszka opowiadanie swe skończyła, zawołał z uniesieniem: uratowany: uratowany! Harpera słowo iest więcéy, niż stu innych zapewnienia.
Dalsza rozmowa, przerwaną została wypadkiem, z którego zdamy sprawę, w następuiącym rozdziale.
Sowa przenosi czarne nocy cienia,
Skowronek woli światło, które dzień rozlewa,
Bystry się sokół wzbiia pod niebios sklepienia,
W zarośłach krzaków, czuły słowik śpiewa.
W kraiu zamieszkałym po większéy części prześladowanemi ofiarami, ludźmi, którzy iedynie dla tego wyrzekli się oyczyzny swoiéy, aby idąc za głosem własnego sumienia, używać mogli wolno praw wyznania swoiego, łatwo domyśleć się można, iż nie tyle, iak gdzie indziéy, przywiązywano obowiązków do religiynych obrzędów, które przed zgonem Chrześcianina, towarzyszyć mu powinny. Właścicielka iednak folwarku, gdzie Henryk uwięziony siedział, wychowana w domu bogoboynych rodziców, skoro tylko dowiedziała się, że wyrok śmierci zapadł na Henryka, oraz kiedy go do iéy mieszkania odprowadzono, piérwsza uczuć mu dała potrzebę przywołania Kapłana, któryby mu ostatniéy przed śmiercią pociechy udzielił, i na co iakieśmy iuż powiedzieli Kapitan Warthon zezwolił.
Pełna zatem pobożnego zapału, o zbawienie duszy młodego Officera, który kilka iedynie godzin żyć iuż miał na ziemi; przekonana że bramy niebieskie, nie otworzą się inaczéy, iak za głosem Wielebnego Brawlducka w pobliskiéy mieszkającego parafii, szczerze pragnęła, ażeby żaden inny, tylko ten Minister przygotował skazanego na drogę wieczności. Kazała zatém osiodłać naylepszego konia meża swoiego, i Cezar za sprowadzeniem owego duchownego przewodnika, wysłanym został.
Z nadzwyczaynym pośpiechem wywiązał się on ze swego poselstwa, zdaiąc z niego sprawę zwykłym swym sposobem, to iest, tak prędko i nie wyraźnie, że ledwie z iego mowy dorozumieć się można było, iż Wielebny Brawlduck zatrudniony będąc obowiązkami kościoła, sam przybydź nie może, lecz że w mieyscu swoiém iednego ze swych przyiaciół przed wieczorem przyszle.
Przerwa, o któréy w poprzednim namieniliśmy rozdziale była skutkiem głośnego wyrzekania właścicielki folwarku, która chcąc osobiście uprzedzić Henryka, o przybyciu zacnego Kapłana, nagle nieprzewidzianą trudnością wstrzymaną została.
Oprócz albowiem familii Henryka, i Cezara, iako zostaiącego w obowiązkach domu, nikomu zresztą pod żadnym pozorem nie wolno było weyść do więzienia. Spór zatém zaszedł między właścicielką, a kapralem przededrzwiami, które szyldwach do połowy otworzył, czekaiąc tylko na zezwolenie swego starszego.
— Jużem ci powiedział, że nie weydziesz, powtórzył kapral.
— Jak to! zawołała poczciwa kobieta, z całém uniesieniem religiinéy gorliwości, odmawiaszże pociechy w religii, zaufania w Bogu, nadziei w wieczności, iednemu z bliźnich twoich, stoiącemu nad grobem. Chceszże pogrążyć iego duszę w czyszczowych mękach, w otchłani piekielnéy, kiedy go od téy szatańskiéy mocy, ręka duchowna uwolnić może?
— Do mnie dobra kobieto! należy tylko wypełnić co mi kazano. Lecz uday się do Officera straży, do porucznika Massona, a ieżeli on pozwoli, sprowadź sobie dla mnie wszystkich Xięży z całego świata. Nie ma godziny, iakeśmy chwalili piechotę, cóźby powiedziano żeby dragony Wirgińscy mniéy mieli bydź pilni, w swéy służbie.
— Możesz wpuścić tę kobiétę, rzekł Dunwoodi.
Kapral z uszanowaniem podniósł rękę do kaszkieta; szyldwach broń zaprezentował, i właścicielka wchodząc do więzienia rzekła:
— Promień wieczności zeszedł dla ciebie Kapitanie Warthon; Kapłan przybył, chciałabym iednak wprzód wiedzieć, czyli będzie mógł weyść tutay, gdyż przyiaciel naszego szanownego Brawlducka czekać podedrzwiami nie może.
Major zapewnił iż bez trudności wpuścić Wielebnego każe, i oświadczywszy że służbą powołany, do New-Windsor iechać musi, stroskaną we łzach familią, sam los iéy dzieląc zostawił.
Wkilka minut poprzedzony przez Cezara, a wspierany przez właścicielkę folwarku, wszedł do więzienia Wielebny; człowiek średniego wieku, wzrostu bardziéy iak zwyczaynego, chociaż ile można było miarkować zbyteczna szczupłość iego ciała, wyższym go wydawała, niżeli nim był w istocie. Zimna, i surowa iego postać, zdawała się oznaczać w nim męża zaiętego iedynie samém rozmyślaniem nad ułomnościami, i znikomością rodu ludzkiego. Szerokie, rude brwi spadały mu na oczy, zakryte z tak ciemnego szkła zrobionemi okularami, iż ledwie niekiedy z pod nich przebiiały, się srogie iego weyrzenia, które podobne do błyskawicy, zdawały się bardziéy grozić gromami przedwiecznego, niż wzbudzić ufność w nieskończoném miłosierdziu Jego. Długie włosy tegoż samego, co brwi koloru, rozrzucone w nieładzie, zasłaniały mu czoło, twarz i szyię całą. Ogromny zaś kapelusz pognieciony, i podarty, w kształcie równokątnego tróykąta podanym był więcéy naprzód głowy, i nie pozwalał dobrze rysów iego rozróżnić: z tém wszystkiém co tylko spostrzcdz można było, oznaczało w nim dzikiego fanatyka, i nieprzyiaciela wszelkiéy innéy religii. Od stóp do głowy suknie miał na sobie czarne, przez czas wypłowiałe, i powiększéy części białemi świecące się nićmi: trzewiki zaś, szerokie zdobiły sprzączki, które srebrno miedzianego koloru, dwóch wieków zasięgać musiały.
Z poważną miną postąpił na środek izby, ledwie głową ruszyć raczył, usiadł na stołku podanym sobie przez starego Negra, i z dziesięć minut siedząc w milczeniu, po kilka razy westchnął głęboko.
Pan Warthon sądząc iż Wielebny, sam pozostać chce z synem, wziąwszy obydwie swe córki pod ręce, do innego z niemi udał się pokoiu. Miss zaś Peyton nim wyszła, zapytała Wielebnego, czyby sobie iakim posiłkiem służyć nie kazał?
— Siły moie, nie składaią się z rzeczy tego świata, odpowiedział grobowym, i przytłumionym głosem. Trzy razy iuż dzisiay wołany byłem na usługi Pana moiego i nie upadłem z słabości.
— Obowiązki twe móy oycze, niebyły ci bezwątpienia przykre, z tém wszystkiém po trudach, których doświadczyłeś przybywaiąc tutay......
— Kobiéto! przerwał z zapałem, obowiązki stanu nie utrudzaią nikogo, kto im się szczerze poświęcić zechce. Nie sądź, abyś nie była sądzoną. Nie iest bowiem pozwolone śmiertelnym, zgłębiać skryte Opatrzności zamiary.
— Nigdy nie sądzę, o zamiarach bliźnich moich, cóż dopiero o tych, iakie Opatrzność w wyrokach swoich dla nas zakreśliła: odpowiedziała Miss Peyton z uprzeymością, choć niebardzo ukontentowana z gromiącego tonu, jaki nieznaiomy przybrał.
— Dobrze czynisz kobieto! rzekł trzęsąc głową, z dumném wyniesieniem i wzgardą; pokora przystoi płci twoiéy, i potępieniu, na iakie od przyiścia swego na świat skazaną iesteś.
Zdziwiona Miss Pcyton tak nadzwyczayném postępowaniem, ustępuiąc głosowi Kapłana, odpowiedziała z wrodzoną sobie dobrocią: iest przecież władza, która nie odrzuca próźb naszych, bylebyśmy do niéy udawali się z ufnością, i pokorą.
— Nie wszyscy co wołaią są wysłuchani, i wielu iest proszących a mało wybranych. Nędzny prochu! i skądże możesz bydź pewną, że Bóg Sędzia Twóy, na strasznym Sądzie odpuści ci grzechy życia twoiego. Jeżeli nie czuicsz w sercu swoiém prawdziwéy ku niemu miłości, iaką winna mu iestcś, ieżcli dopuściwszy się różnych występków i zdrożności, sądzisz teraz że pokutą i żalem, Maiestat Jego przebłagać potrafisz, niewarta więcéy iesteś, iak faryzeusze, i celniki.
Do tego stopnia posunięty fanatyzm, tak mało był znany w Ameryce, że Miss Peyton wierzyć z początku zaczęła, iż Kapłan obłąkanym bydź musiał. Lecz przypomniawszy sobie, iż ten który go przysłał, powszechną wziętość i szacunek w owych okolicach posiadał, usunęła z swéy myśli powziętą o nim opinią, i aby go więcéy nie obrażać, odpowiedziała mu uprzeymie:
— Jeżeli się mylę, iż źrzódło miłosierdzia opatrzności dla wszystkich ludzi iest otworzone, znayduie w tém przynaymniéy tak wielką dla siebie pociechę, iżbym nie czuła żadnego dobrodzieystwa na ziemi, gdybym iuaczéy myślała.
— Nie ma miłosierdzia tylko dla wybranych, rzekł Kapłan z uniesieniem, a ty pogrążoną iesteś w otchłań duchów na wieczne potępienie skazanych. Wszakżeś téy religii która na próżnych ceremoniach, całą wartość swoją zasadza, a którą gnębiciele nasi wprowadzić do nas chcieli, równie iak swe prawa o cle i herbacie? powiedz czy mnie domysły nie zwodzą, pamiętay że Bóg patrzy na ciebie, i wyznay szczerze, czyli należysz do téy bałwochwalczéy i bezbożnéy sekty, która ołtarze swoie krwią miliona ludów zbroczyła.
— Żyię w religii oyców moich.....
— Tak, tak, iuż wiem: słuchasz papieżochwalców, ludzi, którzy nie umieią grzeszyć, tylko z różańcem w ręku. I także to Święty Paweł pogan nawracał? nie: żadnéy łaski, żadnego zbawienia dla ciebie! potępienie! potępienie wieczne!
Obecność moia mniéy potrzebną tu się bydź zdaie, rzekła Miss Peyton ozięble: polecam Bogu siostrzeńca moiego, którego w ostatku dni moich, opłakiwać nie przestanę.
Wtych słowach wyszła ze łzami wraz z właścicielką folwarku, która chociaż szczerze wierzyła, iż Miss Peyton iako téż ci wszyscy, którzy nie dzielili religiynych zasad Wielebnego Brawlducka, muszą bydź koniecznie na drodze potępienia, nie sądziła iednak za rzecz przyzwoitą, aby człowiek, tém więcéy Xiądz, który tłómaczem będąc praw Boskich, powinienby dać z siebie przykład łagodności i umiarkowania, w podobne wpadał uniesienia, iakie nikogo nie zastraszą, każdego zniechęcą, wielu do większych ieszcze występków ośmielą, ieżeli w Bogu, zamiast dobroczynnego oyca, nieubłaganego despotę wystawiać sobie będą.
Henryk cierpliwie aż do tego momentu, znosił niezasłużoną zniewagę swéy ciotki; lecz gdy sam tylko został z Kapłanem i Cezarem, obróciwszy się do pierwszego rzekł z gniewem.
— Spodziewałem się znaleść w tobie, człowieka przeiętego pobożnością i pokorą, nie zaś szalonego fanatyka, który w mieyscu wzbudzenia miłości Boga, i zaufania w wyrokach Jego, przeraża duszę przestrachem i rozpaczą. Sposób twóy obeyścia się z ciotką moią, nie iest godny abym cię dłużéy słuchał. Wychódź ztąd zatém, i pozwól mi samemu rozmyślać nad przyszłością moią, gdyż z tobą dzikim nic do czynienia miéć nie chcę.
— Takim mi bydź należało, abym doszedł do celu moiego, odpowiedział mniemany Kapłan, cichszym i zupełnie odmiennym głosem.
— Co słyszę, zawołał Henryk, głos ten tak mi się dobrze znaiomym bydź zdaie.
— Tak iest: to móy Kapitanie Warthon, rżekł Harwey Birch, zdeymuiąc swe okulary, i daiąc mu przez to poznać bystre świecące się swe oczy, fałszywemi zakryte brwiami.
— Sprawiedliwy Boże! to Harwey!
— Cicho! imie to nic powinno bydź wspominane w pośrodku woysk Amerykańskich, gdybym bowiem odkrytym został, pierwsze drzewo ukończyłoby zawód usług i poświęceń moich. Lecz nie mogłem spać spokoynie wiedząc, że niewinny masz zginąć, i dla ocalenia ciebie zapomniałem o sobie.
— Dziękuię ci, rzekł Henryk, ściskaiąc go za rękę, po tysiąc razy ci dziękuię, lecz ieżeli życie moie, mam okupić niebezpieczeństwem twoiego, tak wielkiéy ofiary nie żądam po tobie, i proszę cię, abyś się ztąd natychmiast oddalił, zostawiaiąc mnie przeznaczeniu moiemu. Dunwoodi poiechał w tym momencie wstawiać się za mną, i byle znalazł Harpera, mam nadzieię iż wolnym niezawodnie zostanę.
— Harpera! powtórzył Kramarz zatrzymuiąc w powietrzu rękę, w chwili gdy na powrót miał włożyć swe okulary, cóż wiesz o Harperze? Czemuż tak iesteś pewien, iż ci w tym razie użytecznym bydź może?
— Gdyż mi to przyrzekł, i dał słowo które iest prawem dla niego. Wszakżeś go widział u mego oyca w Szarańczach?
— Nie, przynaymniéy nie przypominam go sobie; lecz zkądże go znasz tak dobrze, jakież masz powody do przekonania, iż dotrzyma swego słowa, które ci iak powiadasz uczynił?
— Natura byłaby naywiększą zdrayczynią, gdyby zwodzicielowi, ogołoconemu z dobréy wiary, nadawała rysy honoru i otwartości. Zresztą nie prosiłem go, nikt za inną słowa się nie odezwał, on sam mnie zapewnił, iż użvtecznym mi bydź zechce, na co tém pewniéy rachować mogę, iż Dunwoodi, zaręczył mnie, że on ieden ma naywiększą u Washingtona przewagę.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, spoglądaiąc wokoło siebie, ani Harper, ani Dunwoodi, ani nikt w świecie, ocalić cię nie iest w stanie, oprócz mnie iednego. Bądź pewien, iż ieżeli za godzinę nie uda mi się wyprowadzić ztąd ciebie, iutro zrana uyrzysz się na rusztowaniu, iakbyś był zabóycą, lub naygłównieyszym zbrodniarzem. Tak: takie to są ich prawa! Ten co rabuie i zabiia w woynie, iest szanowany i nagrodzony, ten zaś który im wiernie i poczciwie służy, haniebną ginąć musi śmiercią.
— Birchu! zawołał Warthon z zapałem, zapominasz, żem nigdy przecie nie grał roli nikczemnego szpiega. Wszakże komuż lepićy wiadomo, iak tobie, iż oskarżenie moie iest zupełnie fałszywe i potwarcze.
Krew wystąpiła na bladą twarz Kramarza, lecz rysy iego przybrały natychmiast zwykłą swą cechę.
— To co powiedziałem, powinno ci bydź dostateczne, odpowiedział; dzisieyszego poranku spotkałem Cezara, i ułożyłem z nim plan, który ieżeli póydzie podług méy myśli, uratowanym bydź możesz, inaczéy powtarzam ci, żadna władza na ziemi, nawet sam Washington ocalić cię nie iest w stanie.
— Nie ma czasu namyślać się długo, rzekł Henryk; słucham twéy rady, abym sobie nic do wyrzucenia nie miał, wszystko zrobię co mi tylko rozkażesz.
— Więc dobrze, rzekł Kramarz, teraz cicho!
Otworzył drzwi, i udawszy ten sam ton, oraz głos, z iakim dał się słyszeć przybywaiąc. Szyldwach! rzekł, musimy z tym grzesznikiem oddać się modlitwom dla otworzenia mu bramy do nieba. Pilnuyże, żeby nam nikt nie przerywał.
— Otwieray lub zamykay mu sobie tę bramę, odpowiedział dragon, to nie należy do moiéy służby. Mam rozkaz nie wpuszczać nikogo, tylko krewnych więźnia, i gdyby z nich chciał go kto odwiedzić, zabronić mu nie iest w méy mocy. Co zaś do obcych, nikt nie weydzie bez szczególnego rozkazu.
— Zuchwały grzeszniku! zawołał mniemany Kapłan, nie widziszże iasności niebicskiéy przed oczyma, boiaźni Boga nie czuieszże w sercu? powtarzam ci że ieżcli lękasz się kary iaka występnych w dniu ostatecznym czeka, nie powinieneś pozwolić, aby ktokolwiek z bezbożnych, mieszał sprawiedliwych modły.
— Ha! ha! ha! ha! rzekł śmieiąc się dragon, iaka szkoda że nie ma tu sierżanta Hollister, coby to było dla niego za szczęście podobną, usłyszeć naukę. Tylko proszę Xięże Kaznodzieio, mów trochę ciszéy, bo zagłuszysz moich kolegów, że nie będą wiedzieć kiedy na nich do koni zatrąbią. Aby ci zaś kto nie przeszkodził, trzebaby iaki sposób obmyśleć. Masz nóż? czekayże, podłóż go pod spód klamki, a wtenczas zie kaduka, kto weyść potrafi.
Harwey przymknął natychmiast drzwi, i korzystaiąc z rady dragona, użył wskazanéy mu ostróżności.
— Nie zapominay się Harwcyu! co robisz? rzekł Henryk powątpiewając, aby iego zamiary przyiść mogły do skutku; czyż nie wiesz, iż kto się z czém ukrywa, w tém większe się podeyrzenie podaie.
— Wiem co robię, odpowiedział Kramarz dobywaiąc z kieszeni różnych rupieci, iakie z sobą przyniósł: inaczéybym sobie postąpił z piechotą, która iest znaną ze swéy nadzwyczaynéy przezorności, ale co dragony, to bawoły! łatwo ich w iarzmo wprządz można. Na odwadze i zuchwałości Kapitanie Warthon wszystkie nasze nadzieie zawisły. Lecz śpieszmy się, Pan ze sługą na suknie pomieniać się musi.
Piorunem nastąpiła zamiana, lecz Cezar wstrząsnął głową.
— Młody Pan rzekł, wcale niepodobny do Cezara, zupełnie co innego.
— Zaczekay chwilę, odpowiedział Harwey, przybieraiąc Henryka w maskę doskonale zrobioną, i maiącą nie tylko kolor, ale wszystkie rysy Afrykańskiego rodu.
— Usta za wielkie, rzekł Cezar, ia podobnych ust nie mam.
— Zaczckay rzekł ieszcze raz kramarz, i włożył na głowę młodego Kapitana perukę do wpół czarną, i do połowy białą, naśladuiącą całkiem włosy starego Negra. Słowem w puł kwadransa, Henryk tak doskonale przemienił się w postać Cezara, iż on sam przyznać musiał, ze mu nic nie braknie, tylko co usta miał trochę za szerokie.
Birch z ukontentowaniem wpatrywał się w swe dzieło.
— Wcałém woysku Amerykańskiém Kapitanie! ieden iest tylko człowiek któryby ciebie poznał, lecz Bogu dzięki niema go tutay.
— O kimże chcesz mówić?
— O tym co cię pierwszy zatrzymał, o Kapitanie Lawton. Rozróżniłby on od razu twą białą skórę, o trzy kroki od siebie. Ale ieszcze chwilę; zapomniałem o nogach.
Dobywszy w tém wełny z kieszeni, wypchał nią wewnątrz pończochy Kapitana, aby tym sposobem nadać iego nogom zupełną koszlawość starego Negra, o któréy na początku téy historyi powiedzieliśmy.
— Dobry Boże! rzekł Cezar, iak téż moie spodnie przydały się młodemu Panu?
— A twe pończochy? zapytał Harwey, w którego rysach, przebiiała się wesołość z niespokoynością złączona, co iak łatwo domyślać się można, pochodziło z znaiomości niebezpieczeństwa, na iakie się narażał, połączonego z przyzwyczaieniem do podobnych wypadków, tudzież z nadzieią, uiszczenia szczęśliwie swoiego podstępu.
— Teraz Cezarze, rzekł Harwey, wyciągaiąc z małego skórzanego woreczka dobrze wypudrowaną perukę, któréy włosy całkiem były ułożone na sposób Henryka, potrzeba zasłonić twoią siwiznę. Tak dobrze! uklękniy przed tém krzesłem, obróć się tyłem ku drzwiom, módl się, albo udaway modlącego: zawsze masz powód proszenia Boga za panem swoim, niezmieniay ani na moment swoiéy postawy, nie odzyway się do nikogo, i rób co tylko możesz, abyś ile możności przedłużył odkrycie naszéy ucieczki.
— Będę iuź wiedział co mam robić: odpowiedział stary Negr, nauczyłeś mnie zrana méy sztuki.
— Co do ciebie, kapitanie Warthon, dodał Birch, staray się nie trzymać głowy tak wysoko, przygarbić się trochę prawym ramieniem, zmienić swóy ruch woyskowy, i prybrać wolny, ociężały chód Cezara. Sprobuyże kilka razy przeyść się po pokoiu..... To nie tak... patrz na mnie.
W tych słowach naśladować doskonale zaczął chód, i całą postawę starego Negra, i po kilku przykładach uformował swego ucznia tak dobrze, o ile mu pośpiech, i nagłość czasu pozwalała.
Otwieraiąc w końcu drzwi: szyldwach rzekł przywołay gospodyni domu, i pilnuy żeby nikt nie przeszkadzał temu pokutuiącemu grzesznikowi.
Żołnierz rzucił okiem po izbie, pewien był że widział więźnia oddanego modlitwom, i spoyrzawszy z pogardą na mniemanego Kapłana, przywołał właścicielkę domu, która natychmiast pośpieszyć nie omieszkała.
— Siostro moia! rzekł do niéy Harwey, nie masz czasem xiąźki pod tytułem: ostatnie momenta umieraiącego winowaycy po chrześciiańsku, albo, myśli nad wiecznością dla użytku tych, którzy przymuszeni są umierać gwałtowną śmiercią.
— Nigdym o niéy nie słyszała.
— Biada grzesznikom, co nie znaią tego nieoszacowanego pisma, które otwiera źródło pociechy i niewyczerpanćy łaski, iż każdy kto ie przeczyta, więcéy w godzinę dobroczynnych skutków odniesie, niż gdyby całe życie swoie chodził na nauki, wszystkich kaznodzieiów w świecie.
— Co za skarb nieoceniony! I gdzie téż ią wydrukowano?
— Oryginalnie książka ta napisaną była po Grecku w Genewie, tłómaczona zaś i wydrukowana została w Bostonie. Każ okulbaczyć naylepszego ze swych koni dla tego Negra, co poiedzie za mną do brata moiego Brawlducka i rzadkie to dzieło Panu swoiemu przywiezie. Móy bracie dodał Birch obracaiąc się do Cezara, nie myśl więcéy o znikomościach ziemskich, albowiem przyszedł czas, w którym za chwilę uyrzysz maiestat Boga, Zbawiciela twoiego.
Cezar w saméy rzeczy z boiaźni nie wiedział na którym był święcie; nie zmienił iednak swéy postawy i wciąż klęczał zamyślony, z podpartą głową obydwoma rękami, które przezorny twórca owey metamorfozy w rękawiczki przybrał. Za chwilę właścicielka wyszła rozkazać, aby koń był w pogotowiu, a trzéy spiskowi pozostali sami.
— Dotąd wszystko dobrze idzie rzekł Kramarz, przymknąwszy drzwi z zwykłą sobie ostróżnością. Naytrudniéy będzie podeyść Officera dowodzącego strażą. Jest to Porucznik Masson, wprawdzie ograniczona głowa, ale po kilku podobnych przypadkach nauczył się bydź przezornym. Kapitanie Warthon! wszystko teraz od twéy krwi zimnéy i powolności zawisło.
— Los móy pogorszyć się iuż nie może, odpowiedział Henryk, lecz zaciągnąłbym nader ważne obowiązki, gdybyś ty poświęcenie swoie, własną miał przypłacić zgubą.
— Cokolwiek mnie spotkać może, przyrzekłem cię ratować, a przyrzeczenia mojego nigdy nie zawiodłem.
— I komużeś ie uczynił?
— Nikomu.
— Koń gotowy! zawołał szyldwach drzwi nie otwieraiąc.
Harwey rzucił okiem na Henryka, dał znak ręką aby udał się za nim, i sam piérwszy wyszedł. Odgłos dzikiego charakteru, przyiaciela i towarzysza powszechnie szanowanego Brawlducka, doszedł w prędce do kurdegardy i sprowadził kilkunastu dragonów, którzy wybiegli zabawić się kosztem Wielebnego.
— Dzielnego masz bieguna móy oycze, rzekł ieden z nich, obrok duchowny widać nie bardzo posila, kiedyście obydwa tak wychudli, że tylko skura na was się świeci, lecz to pewnie musi bydź skutkiem częstych podróży, iakie za swemi obowiązkami odbywasz.
— Obowiązki moie mogą bydź pracowite: lecz dzień rachunku nadeydzie, i odbiorę nagrodę pracy moiéy, rzekł Birch kładąc nogę w strzemię.
— Tak więc rzekł dragon, pracuiesz równie za to, iak my się biiemy, to iest za zapłatę?
— Bez wątpienia. Oracz w winnicy powinien odebrać swe myto.
— Dobrze mówi. Lecz że mamy trochę odpoczynku, musisz nam powiedziéć kazanie. Jesteśmy trochę zepsuci może nas nawrócić potrafisz. Daléy, wstępuy na kloc tego drzewa i zaczynay.
— Chętnie, bardzo chętnie, powinnością iest to moią. Lecz ty Cezarze znasz drogę, iedź naprzód, i przywoź prędzéy od brata moiego Brawlducka potrzebną książkę panu swoiemu, gdyż godziny iego są policzone.
— Tak Cezarze, iedź! iedź! krzyknęli iednozgodnie dragony, i otoczywszy Kramarza drżącego o swóy kapelusz, brwi i perukę, dopomogli mu do wstąpienia na kloc, albo raczéy przez igraszkę, wynieśli go rękami na ową kazalnicę.
Harwey kilka razy spoyrzał na Henryka, nalegaiąc go do odjazdu; lecz Henryk stał nieporuszony nie chcąc opuszczać swego wybawcy, w tak niebezpiecznym razie.
— Zwrócę uwago waszą bracia moi, rzekł Birch, na dwa wiersze drugiéy księgi Samuela, w któréy znaydziecie następuiące słowa:
“I Król uczynił pożałowanie nad Abnerem i rzekł: Abner umarłże iak boiaźliwy? Azaliż ręce iego nie były skrępowane, ani nóg iego nie okuto w kaydany: lecz upadł iak upadaią, ci, na których przeciwni się zmówią.”
— Cezar! po drugi raz ci iuż mówię jedź, i przywoź książkę, na którą Pan twóy czeka.
— Wyborny text! rzekł iedce dragon.
— Śmiało! zawołał drugi mów daléy.
— Ta armatna kula, dodał trzeci wskazuiąc na Henryka może z nami pozostać; kazanie równie iemu, iak nam potrzebne.
— No cóż tam robicie? zawołał Masson, który w tym momencie wrócił z musztry nowo zaciężnych żołnierzy; nazad do służby, niechay mi żaden krokiem ruszyć się nie waży.
Ledwie Porucznik skończył, wszystkie dragony zniknęli, i w momencie nikogo nie uyrzał na podwórzu tylko Kapłana! i starego Negra. Zbliżywszy się do pierwszego: I cóż tedy rzekł do niego, włożyłeś iuż uździenicę na szyię temu biedakowi, który nas iutro pożegnać musi? możnaź go teraz bezpiecznie puścić na drogę tamtego świata?
— Mówisz tak lekkomyślnie i nierozważnie o rzeczach świętych, iż uszy moie nieprzyzwyczaione do podobnych złorzeczeń, znieść ich nie mogą, odpowiedział Harwey. Wyiadę ztąd iak Daniel oswobodzony z lwów iaskini.
— Jedź więc, iedź nikczemny, chytry psalmisto! rzekł Masson spoglądaiąc na niego z pogardą. Gdybym miał władze Washingtona lub w Wirginii iaką posiadłość dziedziczył, zaraz bym cię nauczył innego rzemiosła, musiałbyś mi z pługiem chodzić, lub tytuń uprawiać.
— Tak poiadę! lecz wprzód otrząsnąwszy proch z trzewików moich, abym nic nie wyniósł z téy nieczystéy iaskini, coby suknie sprawiedliwego splamić mogło.
— I życzę ci śpieszyć się, abym ci pyłu z twéy sukni wytrzepać nie kazał. Bałamucisz mi tylko ludzi, wyprowadzasz ich z kordegardy? po co? aby słuchali co im pleść będziesz, ten to fanatyk Hollister zamiast służby pilnować, gmyrze iak rabin w biblii, i iuż mi żołnierzy gustu do kazań pouczył. A ty czarnogłówcze gdzie iedziesz nie opowiedziawszy się nikomu?
— Towarzyszyć mi będzie, rzekł Harwey spiesznie uprzedzaiąc pomieszanego Henryka, iżby przywiózł swoiemu Panu, zbawienną książkę, która mu utorować ma drogę do nieba. Wszakżebyś przecie nie chciał pozbawiać umieraiącego ostatniéy pociechy?
— Oh nie, nie! biedny chociaż szpieg i zdrayca, żałuię go z całéy méy duszy. Były czasy że nas iedna z iego ciotek wyśmienicie przyimowała. Lecz teraz z nim się skończyło, i kiedyś go iuż na tamten świat przygotował, nie pokazuyże się więcéy, nie odryway mi ludzi, nie uwodź ich naukami swemi, bo nie zaręczam, czyli mi skóra twoia odpowiadać nie będzie.
— Daleki iestem od społeczeństwa bezbożnych i bluźnierców, rzekł Birch, oddalaiąc się z duchowną powagą, wspierany przez mniemanego Cezara: odjeżdżam, lecz pamiętay, iż przyidzie czas na ciebie w którym się sam z twego zaślepienia upamiętasz, i długo żałować błędów swoich będziesz.
— Jedź na złamanie karku! zawołał gniewem uniesiony Masson. Powinniby wygnać z kraiu klassę tych próżniaków, iak wytępili wilków z Anglii. Ci to szaleńcy, fanatyczną swoią wymową psuią naylepsze religii zasady. Patrzcież, z iaką miną świętoszka siedzi na koniu! a iak nogi trzyma, iakby siano chciał grabić niemi. Na moią duszę, stary Negr daleko żwawszy od niego.
— Kapralu! zawołał szyldwach stoiący na służbie w przedpokoiu więźnia, kapralu przychodź prędzéy.
Kapral pośpieszył w tym momencie na schody prowadzące do pokoiu obranego za więzienie Kapitanowi Warthon, i Porucznik udać się za nim równie nie omieszkał.
— Czego chcesz; co znowu nowego zaszło? zapytał Masson żołnierza, który do połowy drzwi drugiéy izby uchyliwszy, z powątpiewaiącą i podeyrzaną miną, w swego wpatrywał się więźnia.
— Skoro tylko ten przeklęty kaznodzieia wyiechał, móy Poruczniku, słyszałem mocne westchnienia w téy izbie, lekaiąc się czy czasem więzień nie zachorował, otworzyłem drzwi, i zupełnie kogo innego znalazłem. Z tém wszystkiém nie kto tylko on bydź musi, gdyż ieszcze ma szew na sukni, iaki mu dla rany w ręku przed kilku dniami zrobiono.
— I po to żeś nas przywołał? cóż ci znowu przyszło do głowy, czyź myślisz że więzień w czarta się zamienił?
— Niech sobie będzie kto chce, iest on niższy i szczupleyszy od tego, którego tu przez kilka dni pilnowałem.
— Oczewiście klęcząc zmienił swą postawę, i mnieyszym się zdaie.
— Patrzże Porucznik iak drży, powiedziałby kto że ina febrę.
Żołnierz nie mylił się w swém spostrzeżeniu. Cezar w rzeczy saméy trząsł się cały, i nie bez przyczyny. Zrazu zaięty iedynie uwolnieniem pana swoiego, gdy w krótce zastanawiaiąc się, iakieby podstęp len sprowadzić mogł skutki, poznał okropność swoiego położenia, i lękać się zaczął, aby sam nie zaiął mieysca na wysokości, na którą nie zasłużył, a do któréy szczęśliwym téż bydź nie chciał. Kapitan Lawton byłby w momencie odkrył rzecz całą, lecz Porucznik Masson przeszedłby sferę swego geniuszu, aby miał zaraz domyśléć się z pozorów. Wpatruiąc się przeto kilka minut w swoiego więźnia, który wciąż iednakową pozycyę zachował, to iest klęczący z zwieszoną głową, na krześle, i tyłem ku drzwiom obrócony.
— Bez wątpienia rzekł, to ten kwaker, anabaptysta, nikczemny śpiewak kantyczek, przewrócił mu głowę siarką i ogniem: lecz niech tylko ia sam z nim pomówię, zaręczam iż go do naturalnego rozsądku przywrócę.
— Słyszałem mówiących, rzekł żołnierz, iż ze strachu osiwieć można, ale niesądziłem aby skura biała na czarną zamienić sie mogła.
Wprawdzie Cezar, niedosłyszawszy dobrze ostatnich słów wyrzeczonych przez Masona, zsunął swą perukę z iednego ucha na drugie, przez co czarny brzeg iego odsłoniwszy, sam się zdradził w oczach bystrego Argusa. Porucznik niepowątpiewając dłużéy, aby dostrzeżenia szyldwacha przywidzeniem bydź miały, wszedł do izby, którą nim odgłos ciężkich iego butów napełnił, iuż Cezar zerwał się nagle, i widząc, że żadnego niebyło środka ukrycia swéy taiemnicy, stanął w kącie pokoiu z odwróconą głową do muru, podobnie iak struś, który schroniwszy się za drzewo sądzi się bydź bezpiecznym, niewidząc ścigaiącego nieprzyiaciela.
— Kto iesteś? zawołał Mason porywaiąc go za kark i wstrząsnąwszy nim silnie; gdzie iest Kapitan Angielski? mów odpowiaday, albo cię natychmiast w mieyscu szpiega, powiesić każę.
Cezar bądź z boiaźni, bądź z poświęcenia dla pana swoiego, aby mu dać czas ucieczki, stał iak wryty, i słowa nie wyrzekł. Zniecierpliwiony Masson wpół go uchwycił i obracaiąc go twarzą do siebie, ostrogą go w nogę uderzył; ze zaś Cezar nie był stoikiem syknął z bólu: Poruczniku Masson rzekł, czyż możesz podobnie obchodzić się z ludźmi?
— Dla Boga! zawołał Masson, to stary Negr! gdzie iest twóy Pan, kto był ów łotr za duchownego przebrany? i w tymże samym czasie ruszył nogą, iakby do nowego gotował się uderzenia.
— Zmiłuy się nie biy mnie, miéy wzgląd na lata moie! rzekł Cezar, przysunąwszy się na iednéy nodze do krzesła, za którem znaleść chciał obronę swoią. Czegoś chcesz po mnie, wszystko ci powiem.
— Mów więc! co za ieden był ten Xiadz, któregoś do Pana swoiego sprowadził? zapytał Porucznik trzymaiąc ciągle swą nogę, w grożąeém przygotowaniu.
— Harwey, odpowiedział ze drżeniem Cezar.
— Co za Harwey? zapylał Masson, uderzaiąc tak silnie nogą o podłogę, że aż po ścianach rozległo się srogiego Herkulesa echo.
— Birch, rzekł Negr, padaiąe na kolana z boiaźni, aby roziadły Porucznik, nowego niechciał przypuścić attaku.
— Harwey Birch! zawołał Masson, odpychaiąc gwałtownie Cezara.
— Do broni! do broni! pięćdziesiąt gwineów za głowy obydwóch szpiegów!
— Żadnego dla obydwóch przebaczenia! do broni dragony, na konia! w mgnieniu oka zszedł ze schodów, dla dopilnowania żołnierzy swoich, iżby co prędzéy do udania się w pogoń byli gotowi; Cezar zaś zostawszy sam, podniósł się zwolna, roztarł sobie stłuczoną nogę, i widząc że go nikt nie pilnuie, udał się do pokoiu swych państwa, aby im donieść o wszystkiém co zaszło.
Daléy cwałem, uciekay co żywo Gilpinie!
Rzucaj kapelusz, perukę!
Ratuymy się — zguba nas nie minie!
Lecz my swoią pokażmy im sztukę!
Droga, iaką Kramarz z Kapitanem Angielskim przebyć koniecznie musieli, dla doyścia do skał, pośród których bezpieczne znaleść mogli schronienie, ciągnęła się blisko pół mili, czystą płaszczyzną, aż do samego łańcucha gór, które z początku prawie prostopadłe, zwracały się na prawo ku wybrzeżom Hudsonu, rozwiiaiąc w przestrzeni swoiéy rozmaite utwory, cudowną ręką natury wyryte.
Ażeby zachować powierzchowną różnicę, pomiędzy stanem obydwóch iadących, Harwey postępował naprzód krokiem poważnym, i przyzwoitym godności przybranego charakteru swoiego. Nie daleko za folwarkiem na prawo, rozłożonym był obozem oddział piechoty, o któréy iużeśmy „wyżéy powiedzieli, i któréy szyldwachy rozstawieni, co kilkadziesiąt kroków na okopach stali.
Ledwie co iednego z nich Henryk pominął, zaraz chciał konia cwałem przypuścić, i czém prędzéy od swych się nieprzyiaciół oddalić. Lecz Birch zręcznie wykonanym obrotem, zabiegł mu drogę, i zbliżywszy się ku niemu rzekł po cichu. Chceszże nas zgubić obydwóch? zostań na mieyscu iak przystoi Negrowi, iadącemu za Panem swoim. Nie widziałeś przed folwarkiem dwunasta koni, na każde zawołanie stoiących w pogotowiu? myśliszże iż na tych wypracowanych szkapach uyść zdołamy, przed kawaleryą Wirgińską, która iest czołem całego woyska? nie obudzay ich podeyrzenia nagłym pośpiechem, który się nam na nic nieprzyda: pamiętay iż na kaźdéy stopie téy ziemi, policzone są lata nasze, że każda minuta waży dla nas śmierć lub życie, bo dragony źli są iak iaszczurki, a krwi chciwi iak tygrysy. Jedźże wolno za mną, i nadewszystko nie ogląday się za siebie.
Henryk nayżywszą pałał niecierpliwością, lecz musiał słuchać przestrogi rozsądnego Kramarza. Co moment wystawiał on w imaginacyi swoiéy ścigaiących go dragonów, lecz Harwey, który odwracał się często iak gdyby miał cóś mówić do niego, zapewniał go iż dotąd wszystko było ieszcze spokoyne.
— Ale niepodobna, rzekł Henryk uiechawszy kilka minut, aby Cezar wkrótce odkrytym nie został. Nie lepieyże będzie przypuścić galopem? nim się domyślą czego tak prędko iedziemy, dostaniemy się przynaymniéy iuż do tego lasu.
— Nieznasz ich wcale Kapitanie Warthon: powiadam ci, że nie tak łatwo ich oszukać iak ci sié zdaie. Przed folwarkiem widzę tego samego sierżanta, któren gdym zaczął kazanie, wpatrywał się we mnie z miną oznaczaiącą nieufność i podeyrzenie; teraz spogląda wciąż za nami, iak lew za uchodzącą mu zdobyczą. Jedźmyż wolno, gdyż pokazuie na nas ręką, i zbliża się do konia, ieżeli na niego wsiądzie, zginiemy. Niepotrzebowałby tylko powiedziéć słowo, a cały oddział piechoty, grademby nas kul zasypał. Jesteśmy na ostrzu szabli, i na célu tysiąca karabinów.
— Co teraz robi?
— Zwrócił się w inną stronę, odstąpił od konia, możemy iechać kłusem. Nie tak prędko! nie tak prędko! mały kłus! patrzay iak szyldwach na prawo, mierzy nas okiem.
— I cóż nam to znaczy? rzekł Henryk z niecierpliwością, nie może tylko do nas wystrzelić, a wolę zginąć na mieyscu, niż dragonom dostać się do więzienia. Harweyu! zdaie mi się, że ich słyszę! nie widzisz tam nic za sobą.
— I owszem spostrzegam pewną rzecz na lewo: obróć się na moment, i powiedz mi co widać pomiędzy temi drzewami.
Henryk nie omieszkał korzystać z pozwolenia, lecz krew się ścięła w iego żyłach, uyrzawszy szubienicę wystawioną dla siebie. Ze wstrętem odwrócił oczy od tak strasznego widoku.
— Właśnie cię to ostrzega, iż rozsądnym bydź należy, rzekł Birch. Z tem wszystkiém, kiedy cię ten haniebny przedmiot zatrważa, zachodzące słońce rzuca swe ostatnie promienie nad głową twoią; oddychasz wolno świeżém tych gór powietrzem, każdy krok co postąpisz, oddala cię od zguby; każde urwisko skały, każda krzewina za kilka chwil, spokoyne zabezpiecza ci schronienie: lecz ia, Kapitanie Warthon, widziałem śmierć przed oczyma, nie upatruiąc żadnego środka iéy uniknienia. Dwa razy wtrącony byłem do wiezienia, okuty w kaydany promienia słońca nie widziałem: nocy w okropnéy przepędziłem rozpaczy, a każda poranku zorza, co przyszła oświecić więzienie moie, zdawała mi się sprowadzać dla mnie dzień sroinotnéy śmierci. Jeżelim chciał przez kratę wolnieyszém odetchnąć powietrzem, sądziłem że mnie sama natura odpycha od siebie, i że po raz ostatni uyrzeć mi ią będzie wolno, wtenczas gdy mnie na szubienicę prowadzić będą. Cztery razy byłem w ich mocy, nierachuiąc teraźnieyszcgo wypadku; lecz po dwakroć myślałem iż przyszła ostatnia moia godzina. Mylnie powiedziano, Kapitanie Warthon, że umrzeć iest niczém; śmierć nigdy nie przychodzi bez boiaźni, pod iakąkolwiek bądź pokazuie się postacią: lecz umrzeć opuszczony od wszystkich, stracić życie, służąc za widok, a często za igraszkę gminu, zginąć zelżywą karą; wiedzieć iż tylko hańbiąca pamięć iestestwa moiego zostanie, i że każdy mogiłę mą ze wzgardą wskazywać będzie, kiedy obok tego niewinnym się czuię, wtenczas to, spełnia się całą gorycz z kielicha śmierci.
Henryk słuchał zadziwiony. Nigdy niesłyszał kramarza mówiącego w podobnym sposobie, ani z takim zapałem, i obydwa radzi powierzyć sobie wzaiemne uczucia swoie, zdawali się zapominać o niebezpieczeństwie, iąkie nad nimi wisiało.
— Nie sądziłem rzekł Kapitan, abyś iuż tak bliskim był śmierci.
— Od trzech lat, nie poluią że na innie w tych górach, iak na dzikie zwierze? Raz przyprowadzony iuż zostałem przed rusztowanie, i nie uszedłem, tylko szczęśliwym wypadkiem, iż woyska królewskie natarły w téy chwili. Kwandrans czasu, a świat byłby zniknął dla mnie na zawsze. Widziałem koło siebie mnóstwo męzczyzn, niewiast, dzieci, którzy z niecierpliwością zdawali się czekać momentu, aby oczy swoie konaniem moiem nasycić. Szukałem pomiędzy niemi, chociaż iednéy twarzy, któraby litość wyrażała: nie znalazłem ani iednéy; nie: nikogo; i wszędzie tyłkom słyszał, iż mi zarzucano, żem zdradził moią oyczyznę, i za pieniądze sprzedać ią chciałem. Zdradziłem! i sprzedałem oyczyzpę moią! Wielki Boże! słońce zdawało się mi wówczas bardziéy przyświecać iak zwykle, gdyż ie po ostatni raz widziéć miałem; pola, łąki, gaie, wydawały mi się zielcńsze, uśmiechały się do mnie, bo dla nich oczy moie zamknąć się miały na wieki; iedném słowem, cała natura, zwiększyła dla mnie swe wdzięki,, bo wyrzec się ich musiałem. Ach! iak życie drogie mi było w téy okropnéy chwili! nie doświadczyłeś ieszcze podobnéy, Kapitanie Warthon; masz rodzinę, krewnych, którzy płakali nad tobą, i twoie cierpienia dzielili; ia nie miałem nikogo nad oyca, aby uczuł moie, i ten był daleko odemnie. Żadna pociecha nie mogła osłodzić mego przeznaczenia, wszystkich serca zdawały się bydź dla mnie zamknięte: oboiętność, wzgarda, nienawiść, te były uczucia, iakiem widział na tych, co mnie otaczali. — Sądziłem, iż On nawet zapomniał o mnie, że żyię na świecie.
— Kto on?
Kramarz nic nie odpowiedział, poprawił się tylko na siodle, i przybrawszy poważną minę, obracaiąc się do Henryka, na cały głos rzekł do niego:
— Przed Bogiem, nie ma żadnéy różnicy móy bracie, stan, religiia, kolor ciała wszystko to iest porównane w obliczu Stwórcy świata, i równie ty iak każdy inny człowiek ma duszę nieśmiertelną: równie na ciebie przyidzie zdać rachunek sumienia, i ieżeli naywyższy Sędzia w gniewie swym wtrąci cię w przepaść wiecznéy sprawiedliwości.... Dobrze! dodał, zmieniaiąc ton mówienia, iużeśmy ostatniego szyldwacha przebyli. Nie ogląday się za siebie, abyś nie ściągnął naymnieyszego podeyrzenia, któreby nas zgubić mogło.
Niebezpieczeństwo, o którém Henryk na chwilę zapomniał w całéy mocy uderzyło iego wyobraźnią, gdy widział iż połowę drogi ieszcze nie uiechali, i że w tym przeciągu czasu, taiemnica z Cezarem koniecznie odkrytą bydź musi! nie śmieiąc iednak sprzeciwiać się Harweyowi, aby ucieczkę swoię przyśpieszyć mogli, iechał za nim w milczeniu. Z tém wszystkiém w kilka minut spostrzegłszy, iż towarzysz iego często z niespokoynością na folwark się oglądał. I cóż, rzekł do niego, czegóż tam patrzysz? co widzisz?
— Nic dla nas pomyślnego. Dragony stoią przy koniach i widać, że tylko czekaią rozkazu. Otóż wsiedli na konie! wyieżdzaią! teraz Kapitanie Warthon idzie o życie: w galop pędź co masz siły! iedź za mną, gdyż inaczéy zginiesz!
Henryk nie dał sobie powtórzyć tak zgodnego ze swém życzeniem wezwania, i skoro tylko uyrzał, iż Harwey cwałem iedzie, ścisnął mocno swego konia, i prętem podanym sobie przez chłopca przy odjeździe, popędzać go zaczął, lecz mimo wszelkich usiłowań, nie mógł wymęczyć na swym włogawym pegazie, iak tylko rodzay prędkiego kłusa. Harwéy to spostrzegł, i wstrzymał się w swym biegu.
— Zrzuć z siebie swoią maskę, i perukę rzekł do niego, rzucaiąc sam na ziemię swóy szeroki kapelusz, okulary, i fałszywe brwi: cała nasza maskarada na nic teraz nam się nie przyda, przytomności tu umysłu, i zręczności potrzeba.
— Nie lepiéyże by było, gdybyśmy zsiedli z koni, rzekł Henryk, i zwrócili się do tego lasu na lewo, gdzie pomiędzy drzewami ukryć się będziem mogli?
— Ta droga prowadzi prosto pod szubienicę, którąś widział, odpowiedział Birch. Nim my dwa kroki zrobiemy, dragony posuną się sześć, i łatwiéy im będzie wpół kwandransa gaik ten otoczyć, niż nam po grudzie dostać się do niego. Nam potrzeba udać się na góry w prawo. Za niemi dzielą się dwie drogi, nie będą wiedzieć którąśmy się udali, muszą zatrzymać się moment, a wtenczas zyskamy na czasie.
— Ale mi szkapa iuż ustała, zawołał Henryk, niewiem czy za dziesięć minut podemną nie padnie.
— Nie potrzeba nam tylko pięć, odpowiedział Kramarz z nayzimnieyszą krwią. Pięć minut uratuie nas, ieźeli moiéy rady słuchać zechcesz.
Ośmielony zachęceniem towarzysza swoiego Henryk, z całéy siły popędzać zaczął swego konia, i w saméy rzeczy za kilka chwil stanęli na górze, o któréy Birch mówił. Gdy z wysokości iéy obrócili się po za siebie, uyrzeli Massona z sierżantem, wyprzedzających żołnierzy swoich, bliżéy nawet, niżeli sic Kramarz spodziewał.
Wyiechawszy na dolinę przerzynającą nierównie wyższe góry, Henryk spostrzegł na boku dość gęste karcze i wywroty, które z wyrąbanego lasu zostały, i na nowo zaproponował Harweyowi, aby zsiąść z koni i pomiędzy zawałami temi, szukać schronienia. Lecz Birch dał znak tylko ręką, i w tymże samym czasie przybyli obydwa nad punkt, gdzie dwie drogi rozchodziły się z sobą. Że zaś dla trudnéy przeprawy, szły one z ukosa wężykiem, nayświadomszy wędrownik mógł się w nich na pierwszy rzut oka obłąkać. Harwey obrał sobie prowadzącą na lewo; lecz w momencie ziechał z niéy w bok, i tak zręcznie koniem, znaiomą sobie ścieszką pomiędzy pniami wykręcać zaczął, iż wkrótce wyprowadził swego towarzysza na górę, drzewami i krzewiną zarosłą, po któréy nie bez trudności gramolić się zaczęli. Ten téż to obrot, uratować ich zdołał, Dragony bowiem przybywszy do krzyżuiącéy się z sobą drogi, zastanowili się moment, w którąby im stronę udać się wypadało.
Masson widząc na drodze idącéy wlewo kilka śladów z podków końskich, iechać za niemi postanowił, lecz wkrótce śladów tych zabrakło, i dragony nie dostrzegłszy krętéy ścieszki, iaką sobie nasi uciekaiący obrali, zwrócić musieli w inną stronę, kiedy tymczasem Harwey z Henrykiem, iuż do połowy przepaścistą górę przebyli.
Z tém wszystkiém nie długo usłyszeli wołaiącego za sobą Massona. Widzicie ślady! przęiechali w tém mieyscu przez drogę, i udali się do lasu; daléy na górę zabiegaycie im ztamtąd.
Warthon, raz ieszcze zaproiektował przewodnikowi swemu, żeby zsiąść z koni i ukryć się w lesie, zwłaszcza że im do tego ciemność wieczorna sprzyiać zaczynała; lecz Kramarz dopóty nie dał się przekonać, dopóki stanąwszy na wierzchołku góry, nie uyrzał iak lwów roziuszonych ścigaiących za sobą dragonów; wtenczas dopiero rzuciwszy obydwa swe konie, pognali ie biczem za górę, a sami z naywiększą ostrożnością, zwrócili się na bok ku lasowi, i w naygęstszéy zarośli, twarzą pokładli się na ziemie.
Ledwie tym sposobem przytulić się zdołali, gdy usłyszeli dragona wołaiącego: tędy! tędy! iuż iuż zjechali z góry, widziałem ich konie!
— Daléy naprzód, bracia moi, naprzód! zawołał Masson. Ochraniajcie Anglika, ale Kramarza połóżcie na mieyscu! wolno go wam rozsiekać na sztuki.
Henryk ścisnął mocno za rękę swoiego towarzysza, i prawie w tymże samym czasie usłyszeli dwunastu dragonów, pędzących galopem o kilkanaście kroków od siebie. Skoro iednak tentent ich koni, coraz bardziéy oddalać się zaczął, Harwey wstał: idźmy, rzekł, nim oni zjadą z góry, potrzeba nam wdrapać się wyżéy.
— Wyżéy rzekł Henryk, zdaie się iż iuż iesteśmy na samym szczycie.
— Z téy strony, odpowiedział Birch, ale na lewo iest góra, co prawie pod obłoki sięga, tam dostać się nam potrzeba. Po niedługiéy rozwadze, iść śpiesznie z sobą zaczęli, i w pół kwadransa przybyli do podnóża skały, która z iednéy strony zawieszona w powietrzu, zdawała się zapadać co chwila.
— I na tęż to niedostępną przepaść wdrapywać się mamy? zapytał Henryk.
— Tak iest. Zapewne to ci się niepodobném bydź zdaie, lecz miéy odwagę, nie trać nadziei, a doydziesz do celu. Potrzeba obeznała mnie z temi górami, one są siedliskiem moiém, bądź przeto spokoyny, gdyż w takie zaprowadzę cię mieysce, w którém żaden z śmiertelnych, nigdy ieszcze nie postał.
Z niemałą wprawdzie trudnością, lecz bez niebezpieczeństwa, w pół godziny dostali się do połowy skały; Kramarz znaiąc każdą rozpadlinę, drzewo i całe położenie mieysca, iak mógł tę ciężką ułatwiał przeprawę, podobny w tém do doświadczonego żeglarza, który wie gdzie na morzu piaski, lub ruffę pominąć, aby okręt od rozbicia zachować.
— Dogonią nas bez wątpienia, rzekł Henryk, lepiéy podobno spokoynie było siedzieć w krzakach, i potem uyść nocą, niż pełzać po téy ogołoconéy z żywiołów skale.
— Nie lękay się niczego Kapitanie Warthon: teraz uratowani iesteśmy. Słońce zachodzić iuż zaczyna, i ze dwie godziny pewno upłynie, nim xiężyc zeydzio: myśliszże, iż wśród tak ciemnéy nocy ścigać nas będą wpośród tych skał i przepaści?
— Słyszysz! dragony iuż tu gdzieś blisko krzyczą.
— Niech sobie krzyczą. Postępuy ku wierzchołkowi skały. Widzisz ich na dole? Ah! spostrzegli nas. Już ieden z nich, pokazuie nas palcem. Cóż nam zrobią? musieliby mieć z sobą armaty, żeby nas zatrzymać mogli.
— Dogonią nas pewnie.
— Nic nam nie poradzą. Jakże chcesz, żeby ze ciężkiemi botami, i ostrogami swemi, dostali się tutay? potrzebowaliby do tego użyć piechoty, po którą do folwarku wróćićby musieli. Idźmy śmiało daléy, nie traćmy czasu, bo ieszcze wiele drogi, mamy do zrobienia: a ieżeli nas znaydą tam, gdzie cię zaprowadzić myślę, pozwalam im wtenczas nasycić się krwią moią.
Nie zadługo przyśpieszywszy kroku, w pośrodku skał zniknęli.
Kramarz nie zmylił się nigdy w żadnéy swéy rachubie.
Masson i iego dragony pędem błyskawicy zjechawszy z góry, znaleźli na dole same tylko dwa konie. Pewni zatém że poszukiwani iezdzcy, nigdzie, iak w lesie ukryć się musieli, naradzać się z sobą zaczęli, iakimby sposobem kawalerya wśród takich gęstwin, przedrzeć się i wyślakować ich mogła: iedni radzili, aby kilku żołnierzy zostawiwszy przy koniach: resztą całą obławą las zaiąć, drudzy chcieli żeby wysłać iednego za sprowadzeniem oddziału piechoty, a samym na obserwacyi pozostać, gdy w tém dragon spostrzegłszy Harweya z Henrykiem drapiących się po skale, swemu ich Porucznikowi pokazał.
— Ocalony! zawołał Masson, nie myśląc wówczas iak o Kramarzu, ocalony, a my z hańbieni zostaliśmy. Co o nas powiedzą, ieżeli ieden nikczemny szpieg potrafił wyprowadzić w pole dragonów Wirgińskich? zdaie mi się nawet że ten Kapitan Angielski} co idzie przy iego boku, ze wzgardą z nas się natrząsa. Ey! bracie! nie żartuy sobie, żeś się oderwał od szubienicy, i nasze woysko przeyrzał: nie doszedłeś ieszcze do New-Yorku, i zapewnie wprzód zayrzemy ci w oczy, nim będziesz mógł opowiedzieć, Sir Henrykowi Klińton, o wszystkiém cóś widział.
— Czyby niemożna dać ognia do nich, zapytał ieden dragon.
— A to na co? żeby nas wyśmieli? wszakże ztad kilka set kroków bedzie? nie, nie; trzeba nam ich porzucić, gdyż te łotry, gotowi stoczyć nam na głowy kamienie, i wtenczas dziennikarze królewscy gotowiby szumnie opisać, iż dwóch roialistów, pokonali i do ucieczki zmusili cały oddział powstańców. Nie nam to walczyć z naturą, i chcieć końmi ścigać po skałach, lecz skoro piechotę wyszlemy za niemi, nie uydą rąk naszych.
W tym momencie dał rozkaz do odjazdu, i do powrócenia na kwatery swoie. Już noc zupełnie swe czarne rozpostarła cienie, gdy przybyli do obozu, w którym piechota stanowisko swe miała. Masson zsiadł z konia, i poszedł do namiotu, gdzie zebrani Officerowie, ciągle o ucieczce więźnia rozmawiali z sobą. Zbliżywszy się do Pułkownika zdał mu sprawę ze wszystkiego co zaszło, i oświadczył mu, że dla honoru woyska, wypadałoby wysłać kilkunastu ludzi z iego dowództwa, którzyby zbiegów łatwiéy wyśledzić mogli.
— Trzeba natychmiast wysłać w pogoń za niemi, zawołało kilku Officerów, to ieszcze przededniem mogą bydź schwytani.
— Zwolna panowie, rzekł Pułkownik, niepodobna aby wśród nocy, pomiędzy takiemi górami narażać ludzi, nieznaiących nawet dobrze położenia mieysca; ileż to trudności musieliśmy zwalczyć, nimeśmy tu przybyli. Za podobny rozkaz nie chcę odpowiedzialności ściągać na siebie. Major Dunwoodi, główne ma dowództwo w tem Hrabstwie i ieźeli on rozkaże, cały pułk......
— Major Dunwoodi wyiechał do New-Windsor, przerwał nieukontentowany Masson, i nie spodziewam się go prędzéy, iak koło godziny drugiéy w nocy.
— Trzeba czekać: odpowiedział Pułkownik, albo wyprawić gońca do niego, aby swóy powrót przyśpieszył. Nadto, zbiegi zapewne przepędzą noc w górach; moią zatem iest radą, iż gdy Porucznik Masson wyznaczonym był, do pilnowania Officera Angielskiego, nie powinien ani na moment spóźniać się teraz, z rozstawieniem straży po wszystkich drogach, aby tym sposobem przeciąć wszelką kommunikacyą, i ucieczkę niepodobną uczynić.
Zdanie to rozsądnego dowódzcy podobało się Massonowi, i połączywszy się ze swym oddziałem, pośpieszył do swéy kwatery, celem doprowadzenia go do skutku.
Cezar skoro oznaymił swoim Państwu, o cudownéy ucieczce Henryka, z razu wierzyć nie chcieli, tak osobliwszemu losów przeznaczeniu. Pan Warthon płakał z radości, ściskał swego Negra, co mu tę szczęśliwą przyniósł wiadomość, słowem nie posiadał się w zbytku swego uniesienia; lecz Miss Peyton z Franciszką, ucieszone z początku, zadrżeli, zastanawiaiąc się nad skutkami, iakie ten krok mógł pociągnąć za sobą. Rachuiąc zawsze na wstawienie się i pomoc Majora Dunwoodi, uważały ucieczkę Henryka, iako nowy nierostropności iego postępek, tém większy, iż gdyby powtórnie zatrzymanym został, zguba iego nieuchronną staćby się musiała. Miss Peyton ufna iednak w przezorności Bircha, znaiącego dokładnie tameczne okolice, nie wątpiła aby ten wybawiciel iéy siostrzeńca, nie miał go bezpiecznie doprowadzić, do iakiegokolwiek bądź stanowiska, zaymowanego przez woyska królewskie. Pocicszaiąc się tą chełpliwą nadzieją, równém przekonaniem uspokoić chciała Franciszkę, innym zupełnie podówczas myślom oddaną. Sądziła ona bowiem, iż ten co po dwa razy pokazał iéy się na skale, o pół mili od folwarku położonéy, nie był kto inny tylko Birch, i lękała się aby uciekaiąc wraz z iéy bratem, nie przepędzili obydwa nocy w owém taiemniczém mieszkaniu, które ona sama iedna, przypadkiem dostzregła.
Długą i żywą w téy mierze rozmowę, odbyła z swą ciotką, która przychylaiąc się nakoniec do proźb swéy siostrzenicy, zezwoliła na wykonanie ułożonego przez nią zamiaru; z macierzyńską uściskała ią czułością, i rozeszła się z nią, swoie iéy błogosławieństwo udzielaiąc.
Wśród pustyń samotna, nieśmiała,
Wolnym przechodziła krokiem,
A cel, do którego zmierzała,
Coraz bardziéy giuął przed iéy okiem.
Wśród zimnéy i ciemnéy nocy, Franciszka Warthon z biiącém mocno sercem, żywą uderzona wyobraźnią, wolnym krokiem przeszedłszy tylnemi drzwiami ogród folwarkowy, udała się prosto ku skale, na któréy iak iéy się zdawało dwukrotnie widziała Harweya Bircha. Chociaż nie było ieszcze tak późno, posępność nocy, samotność, niebezpieczeństwo na iakie się narażała, wszystko to przeięło iéy duszę boiaźnią, któréy się oprzeć nie mogła. Kilka nawet razy wracać się chciała, lecz głos natury, silnieyszy nad ludzkie skłonności, przemógł zresztą wszelkie wrodzonéy nieśmiałości wrażenia, i z szybkością Atalanty przebiegła do połowy równinę, przedzielaiącą folwark od skał.
Poszanowanie dla kobiet, należy do rzędu pierwszych dowodów cywilizowanego narodu, i żaden posiadaniem téy cnoty do tak wysokiego posuniętéy stopnia, chlubić się tyle nie może, iak Amerykanie. Przekonaną o tém była Franciszka, i ze strony piechoty, stoiącéy nad drogą obozem, nie spodziewała się żadnego nadużycia w winnym płci swoiéy szacunku, lecz charakter lekki dragonów Wirgińskich, grubość i prostota ich obyczaiów, nie zapewniała ią czyli spotkawszy się z którym, narażoną nie zostanie na iakie zapytania, lub żarty któreby iéy nieprzyiemne bydź mogły. Usłyszawszy przeto tentent konia, pędzącego za sobą galopem, zeszła z drogi, i w pobliskim ukryła się lesie.
Wysłany kuryer przez Porucznika Masson, przeiechał téż koło niéy, nie spostrzegłszy iéy wcale; wkilka minut xiężyc zeszedł, i rozbiiaiąc po górach promienie swoie, wskazał iéy cel zamierzonéy podróży. Odległość nie była wprawdzie tak wielką, i Franciszka rzuciwszy okiém na skałę, wyniosłością swoią do gotyckiéy wieży podobną, a niemal przedmurzem gór będącą, poznała trudność swego przedsięwzięcia, i na chwilę powątpiewać zaczęła, ażeby ie do skutku doprowadzić mogła. W téy niepewności różnemi uczuciami miotana, oparła się na klocu drzewa, któren w ziemię wkopany na kilka stóp wznosił się nad iéy głową. Przypadkiem spoyrzała w górę, a wąż, coby ią iadem swoim napoił, nie byłby iéy mocniéy przeraził. Poprzeczna belka, aż na drugą stronę owego kloca wpuszczona, zdawała się bydź podpartą żelaznym hakiem, na którym przywiązany z podwóynym węzłem postronek, kołysał się za każdym wiatru powiewem. Poznawszy przygotowaną szubienicę dla brata, zimny dreszcz przeszedł po wszystkich iéy członkach, i tém żywiéy uczuła potrzebo ostrzeżenia Henryka, aby bez zwłoki opuszczał tak niebezpieczne schronienie. Z nową zatém odwagą zebrawszy swe siły, po iednogodzinném utrudzeniu zeszła na pagórek, któren kończył górę, a otwierał weyście na skałę, celem iéy nadziei i poświęcenia będącą.
Tam wszystkie żywioły niemal połączyły się z sobą, aby iéy zamiarom, olbrzymie stawić zapory. Żadnéy drogi, żadnéy ścieszki, śladu ludzkiéy stopy, nigdzie znać nie było: ziemia zielenić się przestała, wrzosy tylko mieyscami rosnące, i drzewa których gałęzie uschły, świadczyły, iż tam maiowy poranek nigdy swych kwiecistych nie rozwiiał wianków, i że natura sama wyrzekła się tych mieysc samotnych i dzikich: ogromne kamienie nadzwyczayném fizyczném wzruszeniem, oderwane z wierzchołka skały, wisiały pozaczepiane po iéy bokach, a szerokie, bezdenne, pomiędzy niemi rozpadliny, śmiercią groziły, gdyby kto krokiem tylko zniepewnéy drogi uchybił. Widok tylu trudności, zatrwożył na moment Franciszkę, lecz nie zmienił usiłowania, iakiém ią szczere przywiązanie dla brata natchnęło.
Nim iednak ośmieliła się weyść na tę niedostępną skałę, spocząwszy na chwilę, uderzoną została maluiącą się przed iéy oczyma sceną, któréy szczegóły naydokładniéy przy świetle xiężyca rozpoznać mogła. Prawie pod iéy nogami stały namioty obozuiących pułków piechoty: wspaniały Król gwiazd, rzucał światło swoie po oknach iéy ciotki, która zdawało się, iż pogrążona w naywiększéy niespokoyności, Boga na ratunek siostrzenicy swoiéy wzywała; latarnie zaś co moment przesuwały się po dziedzińcu przed folwarkiem, w którym dragony główne swoie stanowisko mieli. Franciszka powziąwszy ztąd mniemanie, iż ruch ten światła pochodził z czynionych przygotowań, do udania się w pogoń za iéy bratem, nowym zapałem przeięta, nie zrażaiąc się wszelkiemi przeciwnościami, zerwała się nagle, i wdrapywać się na skałę zaczęła.
Szczęściem Xiężyc sprzyiał zgubnéy iéy przeprawie, i pozwalał widzieć zdaleka wszystkie niebezpieczeństwa; których unikać należało. Raz okrążać musiała rozwartą przed sobą przepaść, iakaby wśród ciemności grobem dla niéy się stała, drugi raz uchwyciwszy się krzaków, lub pełzaiąc po ziemi przebywała urwiska, które nie mogąc własnym utrzymać się ciężarem, zdawały się zapadać co chwila. Zawsze zmierzała ona ku wierzchołkowi skały, gdzie po dwa razy widziała tego, którego sądziła bydź Harweyem Birchem. Wiedziała iż w tém mieyscu powinna była znaleść iego mieszkanie, lecz mimo wszelkich swych usiłowań doyść do téy wysokości nie mogła. Wiszące albowiem w powietrzu bryły rozwalonéy opoki, chwastami zarosłe, trudne i niepodobne dalsze przeyście czyniły. Sądząc przeto, iż z drugiéy strony, łatwieyszy przystęp znaydzie, przeszła na około, i mimo tysiąca niebezpieczeństw i trudów, uyrzała się nakoniec na szczycie skały. Ztamtąd miarkuiąc gdzieby udać się miała, spostrzegła dym snujący się kłębami po skale, i gdy bliźéy w przyległe okolice wpatrywać się zaczęła, poznała iż była właśnie nad tymże samym domem, którego szukała. Zeszła zatem na dół, krętą i wazką ścieszką, i wkrótce stanęła przededrzwiami owego osobliwszego mieszkania.
Dom ten raczéy iaskinią nazwać należało, gdyż dach, fundamenta, i dwie boczne ściany, wydrążone były w skale z natury. Front składały pniaki z drzewa odarte z kory i gliną z sobą złączone: suche zaś liście grubo na nich nabite, broniły zewnątrz od zimna i wiatrów. Drzwi ważkie i niskie, na drewnianych trzymaiące się zawiasach, iednéy osobie weyść pozwalały, a przez małe okienko z czterech szyb złożone, ledwie iak widać było, czasami światło dzienne przedzierać się musiało. Franciszka przystąpiła ku niemu, iak mogła naybliżéy: lecz okienica szczelnie zamknięta, nie pozwalała iéy dobrze widzieć ognia, który tylko trzaskaiący na kominie słyszała. Po chwili iednak, przez szparę pomiędzy dwóma pniakami wychodzącą, rozpoznać dokładnie mogła całe wewnętrzne urządzenie. Płomień z suchego drzewa nałożony, przyświecał samotnemu ustroniu: w kącie trochę porzuconéy słomy, przykrywała podwóyna wełniana kołdra, żelazne zaś haki wbite do koła w skałę, utrzymywały na sobie odzież różnego rodzaiu, oboiéy płci, każdemu wiekowi i rozmaitym stanom służyć mogącą, a pomiędzy innemi mundury Angielskie, i Amerykańskie w zupełnéy harmonii obok siebie wisiały. Naprzeciw komina w otwartéy niewiclkiéy szafie, kilka talerzy, dwa żelazne garnki, chléb, trochę zimnego mięsa, i inne gospodarskie sprzęty, stały rozstawiono po pułkach. Stół duży, krzesło i ławka przed kominem, resztę ruchomości kończyło. Nic iednak nie zaięło tyle uwagi Franciszki, ile człowiek siedzący przed stołem, podparty obydwoma rękami, zdaiący się rozbierać z całém natężeniem umysłu geograficzną kartę, rozłożoną przed sobą. Na stole leżała para pistoletów bogato wysadzanych, a prosta rękoieść pałasza, którą trzymał przy sobie, świadczyła iż broni swéy nie nosił daremnie. Siedząc odwrócony do komina, twarz miał całkiem zakrytą, lecz wszystko co w nim dostrzedz mogła Franciszka, przekonywało ią, iż to nie był ani iéy brat, ani Harwey. Surdut miał na sobie zapinany, aż pod brodę, i któren roztwieraiąc sie do kolan, widziéć pozwalał, iż nosił spodnie skórą podszyte, długie szerokie bóty, i ostrogi. Włosy stosownie do ówczesnego zwyczaiu miał upudrowane, okrągły zaś kapelusz leżał przy nim na ziemi.
Franciszka pewna, iż ten, którego dwukrotnie na skale widziała, nie był kto inny, tylko Harwey Birch sądziła za niepodobne, aby kogo innego w dzikiém tém mieszkaniu znaleść miała. Równie zdziwiona, iak zmieszana z początku cofnąć się myślała, lecz gdy nieznaiomy obrócił głowę, poznała w nim dobrze sobie znaiomą postać Harpera.
Wszystko cokolwiek przyrzekł iéy bratu, co tylko Dunwoodi powiedział o iego charakterze i władzy, wszelkie dowody rodzicielskiego uczucia z iakiemi się dla niéy saméy okazał, uderzyły w momencie żywą imaginacye Franciszki. Pobiegła ku drzwiom w myśli zastukania do nich, lecz znalazłszy ie otwarte, weszła wołaiąc i padaiąc mu do nóg:
— Ratuy go! ratuy moiego brata! pamiętay na przyrzeczenie swoie!
W piérwszym razie, Harper widząc otwieraiące się drzwi, zerwał się nagle i ręką sięgnął ku pistoletom: lecz poznawszy w téyże saméy chwili Franciszkę, zawołał z naymocnieyszém zadziwieniem:
— Miss Warthon tutay? niepodobna, abyś samą bydź miała?
— Nie ma nikogo ze mną, tylko Bóg i ty ieden odpowiedziała, i na święte Jego imię, zaklinam cię, dopełniy swego przyrzeczenia, ratuy moiego brata!
Harper podniósłszy ią z ziemi, wskazał ławkę prosząc aby usiąść chciała, i uspokoiwszy się powiedziała mu, iakim wypadkiem, w tém mieyscu, o tak późnéy znayduie się godzinie?
Franciszka przytoczyła w krótkości, uwięzienie Henryka, wyrok śmierci na niego wydany, iego ucieczkę ułatwioną przez Harweya Bircha; powody iakie miała do przeświadczenia, iż obydwóch w tém mieszkaniu znaydzie, i przyczynę, dla któréy ostrzedz ich pragnęła, aby z tak niebezpiecznego uciekali schronienia.
Trudno iest czytać w myślach człowieka, umieiącego bydź Panem skłonności swoich: z tém wszystkiém troskliwość, z iaką Harper słuchał całego tego opowiadania, nieuszłaby uwagi wytrawionego badacza, w szkole świata, i ludzi. Poświęcenie Franciszki, miłość iéy w rodzeństwie, rzadko kiedy w tym stopniu widziana, żywo wzruszyła Harpera: i gdy kończąc wynurzyła mu obawę swoią, aby brat iéy nie pozostał dłużéy w tych górach, zdawał się równie iéy niespokoyność dzielić, i ze dwa czy trzy razy przeszedłszy się po izbie, usiadł mocno zamyślony.
— Możemy bydź pewni, dodała rumieniąc się Franciszka, przyiaźni Majora Dunwoodi: ale u niego honor nayświętszém iest uczuciem, i..... mimo..... mimo wszelkich usiłowań swoich, z ofiarą własnego serca, uważał za powinność uwięzić Henryka. Zresztą sądził, iż dopełniaiąc obowiązku służby i honoru, nie wystawi brata moiego na żadne niebezpieczeństwo, gdyż zawsze rachował na pomoc twoię.
— Na pomoc moię! powtórzył z zadziwieniem Harper.
— Tak iest, rzekła Franciszka, gdym mu mówiła coś nam przyrzekł, zapewnił mnie, iż możesz otrzymać łaskę dla Henryka, i skoro dałeś słowo, święcie dotrzymać go zechcesz.
— I nic więcéy nadto nie powiedział? zapytał Harper wpatruiąc się w nią przenikliwém weyrzeniem.
— Nic więcéy, odpowiedziała Franciszka, powtarzał nam tylko ciągle, iż Henryk uratowanym zostanie, i w tym celu szuka cię właśnie w téy chwili.
— Miss Warthon, rzekł Harper z umiarkowaną powagą, napróżno chciałbym ukrywać przed tobą, iż iestem z rzędu znaczących osób w téy nieszczęśliwey walce, iaka teraz pomiędzy Anglią i Ameryką panuie. Ucieczkę brata twoiego, winna iesteś przekonaniu o niewinności iego, i obowiązkom, które przyrzeczeniu moiemu winien byłem. Major Dunwoodi mylnie sobie wystawiał, abym otwarcie mógł otrzymać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Gdyby bowiem Washington ułaskawił Officera Angielskiego, którego Sąd woyskowy za szpiega uznał, ściągnąłby na siebie nieukontentowanie całego woyska: tem więcéy, iż w sprawie Majora Andrzeja, naymocnieyszym za nim wstawieniom się, odmówić musiał. Miss Warthon! czuwać będę nad bezpieczeństwem brata twoiego; zaręczam cię mém słowem, iż wszelkich użyię środków, aby na nowo zatrzymanym nie został; lecz równie żądam od ciebie, abyś mi przyrzekła, iż nikomu, o naszém widzeniu się nie powiesz, dopóki ci o tem powiedzieć nie będzie wolno.
Franciszka przyrzekła mu zachowanie taiemnicy, którey od niéy żądał.
— Twóy brat, dodał daléy, przyidzie tu pewnie z wybawicielem swoim, lecz nie chcę aby mnie widzieli, gdyż inaczéy życie Bircha, zgubą zagrożonémby zostało.
— Zgubą ze strony brata moiego! żywo zawołała Franciszka: nigdy! móy brat miałżeby zdradzać człowieka, który mu się drugim stał oycem.
— Co się dzieie w tym kraiu, Miss Warthon! odpowiedział Harper, nie iest igraszką. Życie, maiątki ludzkie, zawieszone są tylko na bardzo wątłéy nitce, którą naymnieyszy wypadek zerwać może. Gdyby Sir Henryk Klinton wiedział, iż Birch iakikolwiek ma związek ze mną, nicby tego nieszczęśliwego ocalić nie zdołało. Bądź zatem rozsądną i milcz: powiedz im wszystko, coś widziała przed swoiém tutay przybyciem, i nagliy na nich, aby natychmiast ztąd wyszli. Potrzeba koniecznie, aby przededniem przeszli ostatnie straże Amerykańskiego woyska, ia zaś biorę na siebie dopilnowanie, aby im nikt w drodze nie tamował. Przyznam się, iż Major Dunwoodi, mógł czém użytecznieyszém przysłużyć się oyczyźnie, niż poddaniem na niebezpieczeństwo przyiaciela swojego.
Kończąc tę słowa, zwinął kartę rozłożoną przed sobą na stole, wziął kilka papierów leżących obok siebie, i wszystkie schował do kieszeni surduta. Dwóch minut nie wyszło, gdy Franciszka usłyszała nad głową swoią Kramarza, głośniéy mówiącego iak zwyczaynie.
— Tędy! Kapitanie Warthon, tędy! widzisz na dole Amerykańskie namioty? niech nas sobie teraz ścigaią, mam tu gniazdo, dość dla nas obydwóch obszerne, gdzie spoczynek i wygodę znaydziemy.
— I gdzież to gniazdo? rzekł Henryk? powiedziałeś mi iż niedługo znaydziemy się czém posilić: głód coraz bardziéy czuć się daie, zwłaszcza téż mnie, co od czasu mey niewoli, kawałka chléba zieść spokoynie nie mogłem.
— Hem! dał się słyszeć Kramarz, kaszląc z całéy siły, hem! wilgoć dzisieyszéy nocy nabawiła mnie kataru. Idź wolniéy! uważay żebyś się nie pośliznął, i nie wpadł na bagnet szyldwacha, stoiącego na równinie. Zeyście ze skały, nierównie iest od wstępu na nią przykrzeysze.
Harper przyłożył palec do ust swoich, na znak przypomnienia Franciszce iéy obietnicy, i wziąwszy kapelusz i pistolety, podniósł suknie, które wisząc w nayciemnieyszym kącie izby, ukrywały ciasne wyjście wydrążone w skale z natury, i od przypadku mieszkańcowi iéy służące.
Łatwo wystawić sobie można, iakie musiało bydź zadziwienie Henryka, a nadewszystko Harweya, gdy wchodząc uyrzeli Franciszkę. Rzuciła się ona w obięcie brata, i zrazu łzami tylko wytłumaczyć się mogła.
Birch zdawał się bydź pomieszanym, spoyrzał na ogień, który chwilą przed nim przygasł, otworzył szufladę od stolika, i ieszcze bardziéy się strwożył, gdy w nim nic nie znalazł.
— Samaś tu przyszła Miss Franciszko? zapytał drżącym prawie głosem.
— Jak mnie widzisz Birchu, odpowiedziała obracaiąc się tyłem do brata, i na potaiemne wyiście rzucaiąc swe weyrzenie, którego natychmiast dorozumiał się kramarz.
— Ale dla czcgożeś przyszła tutay? zapytał iéy brat, i iakim sposobem odkryłaś to dzikie, samotne ustronie?
Franciszka opowiedziała w krótkości co zaszło, po iego ucieczce, i środkach iakie Masson przedsięwziął do wstrzymania iego ucieczki, przedstawiaiąc mu zarazem powody, któreby go do opuszczenia tak niebezpiecznego schronienia znaglić powinny.
— Ale Miss Franciszko! iakżéś to mieszkanie znalazła, zapytał Harwey, i czemużeś sądziła, iż nas tu znaydziesz, kiedy zupełnie w przeciwną zwróciliśmy się stronę, nie zostawiaiąc żadnéy poszlaki po sobie? Franciszka wyznała szczerze, iż gdy iechali do Fischkill, promienie zachodzącego słońca, odbiiaiąc się o okna, domyślać się iéy kazały, iż nie kto tylko on mieszkać tam musiał; że kilkakrotnie widziała iego samego na wierzchołku skały, i że sądząc po bezpieczném mieysca tego położeniu, pewną była, iż brata iéy zaprowadzić tam zechce.
— Giń więc zdrayco coś mnie wydał! zawołał Birch, tłukąc wszystkie cztery szyby w oknie. Miss Warthon! rzekł obracaiąc się ku niéy, z tą goryczą i smutkiem, iakie pasmo długich nieszczęść przynosi za sobą; szukaią mnie, poluią na mnie w tych górach iakby na dzikie zwierze; w tém tu tylko schronieniu, mogłem głowę moią złożyć, i odetchnąć swobodnie. Chceszże także należeć do uczynienia ieszcze nikczemnieyszém życia moiego?
— Nigdy! nigdy! zawołała Franciszka. Bezpieczeństwo twoie, polega w mém sercu.
— Ale Major Dunwoodi..... dodał Birch wpatruiąc się w nią pilnie.
— Nigdy wiedzieć o tem nie będzie, rzekła Franciszka, Boga biorę na świadka, który mnie widzi, i skrytości myśli ludzkich przenika.
Kramarz zdawał się bydź spokoynym, i korzystaiąc z momentu, w którym Henryk zaiął się rozmową z swą siostrą, sam się wcisnął do ukrytego w łonie skały schronienia.
Franciszka niczego tymczasem nie oszczędzała, aby dać uczuć bratu smutny stan iego położenia, gdyby opóźniał się dłużéy, i dał czas Dunwoodiemu do przecięcia środków dalszéy ucieczki; gdyż ieżeli zechce dopełnić powinności swéy, dodała, o czém iak go sam znasz, wątpić nie możesz, wówczas niema władzy na ziemi, któraby cię ocalić mogła.
Henryk wysłuchał ią w milczeniu, i zdawał się dzielić iéy uwagi. Dobył w końcu pugiliaresu, napisał kilka słów ołówkiem, zwinął kawałek papieru, i oddał go swéy siostrze.
— Jeżeli mnie kochasz, rzekł, czego mi w poświęceniu swoiém dałaś dowody, odday tę kartkę Dunwoodiemu, lecz nie otwieray iéy, dopóki się z nim nie zobaczysz, pamietay iż kilka godzin zwłoki, może mi życie uratować.
— Dopełnię! dopełnię Wszystkiego co żądasz, zawołała Franciszka, ale wychodź ztąd, uciekay, każda chwila niebezpieczeństwo twoje powiększa.
— Słuszne iest żądanie twéy siostry, Kapitanie Warthon, rzekł Harwey, wchodząc w tym momencie niespostrzeżony przez Henryka, wychodzić ztąd natychmiast musiemy. Trudno odpoczywać, czémkolwiek posilemy się w drodze.
— Ale iakże w takiém mieyscu, samą wśród nocy odstąpić mogę, siostrę moie? iakże z téy skały zeyść bez pomocy potrafi.
— Tak łatwo zeydę, iakem ta przyszła; nie zbywa mi na siłach, ani na odwadze.
— Dowiodłaś tego droga siostro; ofiary twe dla mnie przechodzą wszelką możność okazania ci wdzięczności moiéy; niepodobna, żebym ci przynaymniéy nie miał towarzyszyć, i nie sprowadzić cię z góry.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, drzwi otwieraiąc, ieżeli nie iedne masz tylko życie na ziemi, możesz niém rządzić iak ci się podoba; co do mnie szanuię dni moie; i ieszcze ludziom użytecznym bydź pragnę. Decyduy się: idź ze mną, albo daruy, iż cię opuścić muszę.
— Idź! idź! kochany móy Henryku, zawołała Franciszka. Pamiętay na oyca naszego! wspomniy na nieszczęśliwą Sarę! i to mówiąc nieznacznie przyprowadziła go ku drzwiom, któremi Kramarz iuż był wyszedł, a gdy oboie ku nim się zbliżyli, pchnęła go mocno, i zamknęła ie za sobą.
Wkrótce usłyszała go opieraiącego się Harweyowi, który na niego nalegał, aby szedł za nim; nakoniec, Henryk musiał póyść za głosem swego wybawcy, a lekkie opodal ich kroków stąpanie, oddalenie się ich oznaymiło.
Kiedy iuż wszystko umilkło, Harper wrócił, wziął Franciszkę za rękę, wyszedł z nią razem, i sprowadził ze skały, przeciwną zupełnie drogą od téy, iaką przybyła. Szczęśliwie oboie stanęli wkrótce u podnóża niedostępnéy skały, i gdy Harper wskazał iéy utorowane przez trzody ścieszki, których trzymać się miała, nad spodziewanie swe, uyrzała pomiędzy drzewami, przywiązanego konia bogato przybranego, i który iak widać było umyślnie przyprowadzonym został.
Miss Warthon, rzekł wtenczas Harper, ściskaiąc ią za rękę, niedziw się iż nie iestem w stanie wynurzyć ci powodów, dla których otwarcie bydź użytecznym bratu twemu nie mogę; lecz ieżeli możesz wstrzymać na dwie godziny, maiącą się za nim udać w pogoń kawaleryą, za pewność osoby iego zaręczam. Po tém, coś uczyniła, przekonany iestem, iż nic dla ciebie niepodobnego nie ma. Bóg nie obdarzył mnie dziećmi, Miss Warthon, ale gdyby mi ie kiedy miéć pozwolił, chciałbym żeby z ciebie biorąc przykład, tobie były podobne. Lecz tyś dzieckiem moiém. Mieszkańcy téy krainy, wszyscy, którzy zrodzili się w drogiéy oyczyznie moiéy, są mi dziećmi, braćmi moiemi. Żegnam cię! przyimiy błogosławieństwo starego żołnierza który ma nadzieię w szczęśliwszych uyrzeć cię czasach.
W tych słowach wzniósł ręce ku niebu, przeżegnał ią po oycowsku, z pewném duszy wzruszeniem, i dodał:
— Trzymay się téy ścieszki, która cię na równinę wyprowadzi. Musze rozstać się z tobą, mam wiele do czynienia, i daleką przed sobą drogę. Byway zdrowa. Zapomniy żeśmy się z sobą widzieli.
To mówiąc wsiadł na konia, i zniknął z iéy oczu. Franciszka pilnuiąc się wskazanéy sobie drogi, nie długo na równinie stanęła, lecz zaledwie kilka kroków postąpiła, usłyszała tentent koni, zbliżających się ku sobie. Skryła się zatem przy płocie, i za chwile spostrzegła dwunastu iezdzców w mundurach, zupełnie iednak odmiennych od tych, iakie dragony Wirgińscy nosili. Za niemi długim okryty płaszczem, z pałaszem przy boku, na koniu postępował nieznaiomy, w którym, gdy bliżéy nadiechał, Franciszka poznała Harpera. Negr w liberyi, i dwóch młodych ochotników w mundurach orszak ten kończyli. Lecz w mieyscu, coby mieli udać się do Fischkill, zwrócili się na lewo w wąwóz, przedzielaiący obydwie góry.
Skoro się oddalili, wyszła ze swego ukrycia, i rozmyślaiąc ktoby mógł bydź ten niewiadomy, przemożny w władzy swéy i znaczeniu, i tak szczerze losem iéy brata zaięty, przybyła na mieysce, nie doświadczywszy żadnego wypadku.
Precz trwożna, lub zdradne maiąca zamiary
Przybądź mnie natchnąć, skromna niewinności,
Jeśli chcesz przyiąć zakład moiéy wiary,
Dziś ieszcze uyrzemy nasz związek miłości.
W czułych obięciach swéy ciotki, Franciszka dowiedziała się, iż Maior ieszcze nic wrócił. Z tém wszystkiém, aby Henryka uwolnił, od dzikiego fanatyka, przysłał mu w iego mieysce, powszechnie szanowanego, Kapłana Anglikańskiéy religii, który od pół godziny przybywszy z samym Panem Warthon rozmawiał. Miss Peyton szczerze pragnęła, dowiedzieć się od siostrzenicy swéy o wszystkich szczegółach, w iéy podróży, lecz ią uprzedziła Franciszka, prosząc aby żadnego nie czyniła zapytania w tym przedmiocie, na któren przyrzekła zachować taiemnicę, i aby poprzestała na tém iedynie zapewnieniu, iż spodziewa się, że za kilka godzin Henryk bezpiecznym zupełnie zostanie.
Miss Peyton, sama téż nie chciała nadużywać danego słowa przez siostrzenicę swoią: i gdy różne rzeczy do posiłku służące ustawiać zaczęła, tentent konia wielkim pędzonego cwałem oznaymił przybycie Dunwoodiego, który dowiedziawszy się, że Harper ieszcze z New-Windsor nie wrócił, oczekiwał go z niecierpliwością po nad brzegami Hudsonu, kiedy wysłany goniec od Porucznika Masson dogonił go w tém mieyscu i depesze mu oddał. Skoro w nich Maior wyczytał, że Henryk powierzony iego dozorowi uciekł, i że od iego rozkazów zawisło iedynie poszukiwanie zbiegłego, nie śmiał przybywszy do folwarku zsiąść nawet z konia, i długo się namyślał nim wszedł do pokoiu, w którym się znaydowała familiia Warthona.
Na iego twarzy widać było pomięszanie i utrudzenie; wszedłszy rzucił się na krzesło, wołaiąc:
— Co za niedorzeczność! iakie dzieciństwo! uciekać w chwili, kiedy ia mu przychodzę iego bezpieczeństwo, wolność iego zapewnić!
Franciszka pamiętaiąc na słowa Harpera, iż byłoby rzeczą nader ważną, gdyby przynaymniéy dwie godziny opóźnić można wyiazd kawaleryi, że ieszcze połowę tego czasu nie upłynęło, postanowiła ile możności przedłużyć rozmowę.
— Jak to! Dunwoodi, zawołała, czyż ci to oburza, że Henryk sromotnéy uniknął śmierci?
— Nigdy nie byłby iéy poniósł. Miał przyrzeczenie Harpera, a Harper nikogo nie zawiódł. Ah! Franciszko gdybyś go dobrze znała, ufałabyś zupełnie iego słowu. Dla czegóż mnie Henryk zostawił w tak smutnéy kolei?
— O iakiéyże to mówisz kolei?
— Czyż może bydź iuż okropnieysza? nie iestżem postawiony miedzy powinnością moią, a uczuciem przyiaźni méy dla niego, między rozsądkiem, a sercem moiém? nie powinienemże obmyśléć téy ieszcze nocy, wszelkich środków do schwytania brata twoiego. Franciszko! kiedy spodziewałem się, iż mi go ratować będzie wolno nie iestżem zmuszony działać iakbym był iego nieprzyiacielem, ia, który ostatnią kroplę krwi moiéy przelałbym dla niego? powtarzam ci Franciszko! iest to niedorzeczność, naywiększa niedorzeczność, iaka tylko bydź może.
Franciszka ścisnęła go za rękę, poprawiając sobie drugą swe piękne włosy, zasłaniaiące iéy czoło.
— I czegóż pragniesz schwytać brata moiego kochany Dunwoodi, rzekła do niego; dość zrobiłeś dla kraiu, który po tobie podobnéy nie wymaga ofiary.
— Franciszko Warthon, zawołał Major z uniesieniem, prędkim krokiem przechodząc się po pokoiu, nie tylko kray móy żąda po mnie téy ofiary, sam mi ią honor nakazuie. Czyize, ieżeli nie móy oddział, miał sobie dozór Henryka powierzony? czyż nie wiedzą że iest moim przyiacielem? nie znaiąże uczuć mych dla ciebie? nie maiąż prawa myśléć, iż wdzięki siostry, kazały mi patrzeć przez szpary, na ucieczkę brata, że zresztą sam dopomogłem mu do wyłamania się z pod władzy prawa, i ustaw naszych? O nieba! chciałbym poznać nikczemnika, coby mnie o podobną zdradę posądzić się ośmielił.
— Dunwoodi, kochany móy Dunwoodi! zawołała Franciszka, uniesienie twoie przeraża mnie, truchleię, i nie poznaię ciebie: czegóż tak żywo pragniesz śmierci brata moicgo?
— Mało mnie znasz ieszcze, kiedy myśléć możesz podobnie, rzekł Dunwoodi łagodnieyszym tonem. Jażbym to miał żądać zguby Henryka, ia, którybym sam chętnie zginął dla niego, bylebym tylko żył w pamięci twéy Franciszko! Bądź pewną, że nic mnie tyle nie zatrważa, nic więcéy nie obchodzi nad iedno podeyrzenie, na iakie mnie Henryk mniéy rozważnym postępkiem swoim naraził. Cóż sobie pomyśli Washington gdy się dowie iż mnie związki małżeńskie z tobą, droga Franciszko! połączyć maią?
— Jeżeli ta iedynie obawa ma bydź powodem do ścigania brata moiego, łatwo możesz o niéy zapomnieć, i póyść za głosem honoru i powinności swoiéy. Związki małżeńskie, wszakże nas ieszcze nie łączą?
— I także mnie to pocieszasz Franciszko? także to wchodzisz w położenie i cierpienia moie?
— Nigdy w twém sercu móy Dunwoodi, niechciałabym wzbudzić naymniéy przykrego uczucia; lecz nie nadawayże nam oboygu téy ważności, i znaczenia iakie miéć możemy w oczach Washingtona?
— Franciszko! ieżeli nie iesteś znaną w świecie, bądź pewną, iż cnoty twoie nie są przed światem ukryte. Przez nie, weszłaś do duszy moiéy, zaięłaś wszystkie me uczucia, i przyznay sama, czybym był godzien ciebie, gdybym zadość nie uczynił powinności moiéy, i shańbiony stanął przed ołtarzem, świętą wykonać ci przysięgę. — Nie: Franciszko! żegnam cię, byway zdrowa: niepodobna, żebym tu dłużéy pozostał.
W tych słowach, krokiem ku drzwiom postąpił.
— Zaczekay Dunwoodi, chwilę zaczekaj, zaklinam cię, przeczytaj list Henryka, który mi zlecił oddać go tobie, iako przyiacielowi młodości swoiéy, iako temu, którego on iak brata swego kocha niezmiennie.
— Dobroć, czułość twoia Franciszko, którą w tobie uwielbiam, znaydzie usprawiedliwienie w mém sercu, i mam nadzieję, że przyidzie czas, w którym i mnie odmówić słuszności postępowania moiego nie zechcesz.
— Czas ten iuż nadszedł Duuwoodi, znam wielkość twoiego charakteru, i w własném nawet nieszczęściu szanować go umiem.
Podczas gdy Dunwoodi list czytał, w iego oczach widać było nadzwyczayne wzruszenie i zapał. Biedny Henryku! zawołał! tyś zawsze przyjacielem moim. Jeżeli kto kolwiek pragnął mnie widziéć szczęśliwym, tyś ieden nadzieie moie uiścił.
— Kochaszże go ieszcze? myśliszże dopełnić iego żądania? zapytała Franciszka z niewinną boiaźnią.
— Byleś tylko na nie zezwolić chciała Franciszko!
— Ja! dla czegóż nie miałabym zezwolić, czego móy brat po mnie żąda?
— Czytałaś więc ten list?
— Nie, obowiązał mnie, aby ci go oddać, nie otwieraiąc go wcale.
— Czytay go zatem droga Franciszko, i bodayiem z twych ust anielskich usłyszał, zezwolenie życzeń brata twoiego.
Franciszka odebrawszy list, czytać zaczęła, z naywiększém zadziwieniem, co następuie:
“Rozstaię się z tobą Dunwoodi. Cezar, którego łasce twéy polecam, wie iedynie o ucieczce moiéy. Bogu tylko wiadomo iakie mnie czeka przeznaczenie; i w tym stanie niepewności, największa mnie niespokoyność udręcza. Pamiętaiąc o starym schorzałym ojcu, którego prześladować mogą, za mniemany syna występek, myśląc o siostrach, które wkrótce może bez opieki, i pomocy zostaną, udaię się do ciebie Dunwoodi, pewien iż zechcesz dowieść, że nas wszystkich kochasz. Niech téyże saméy nocy wieczny związek połączy cię z siostrą moią, i niech familia moia, znajdzie w tobie syna, brata, i męża.”
List wypadł z rąk Franciszce, i rumieniąc się oczy spuściła w ziemię, gdy Dunwoodi z całém uniesieniem duszy, każde iéy mierzył spoyrzenie.
— Cóż więc mówisz Franciszko? zapytał nieśmiałym głosem. Maże to bydź brat, szukaiący brata? lub Officer Amerykański, któremu służba nakazuie ścigać Officera Angielskiego.
— I Henryk mógłżeby się więcéy lękać brata, iak Officera kongressu?
— Nie ma się co obawiać, ani iednego ani drugiego, droga Franciszko: słowo Harpera, czyż nie iest dla niego dostateczną rękoymią? ale honor móy, bezpieczeństwo iego, właśnie tego wymaga, aby powrócił do więzienia, i w nim spokoynie rozwiązania losu swoiego czekał.
Franciszka nie wiedziała sama co czynić, i coby iéy przedsiewziąść wypadało. Spoyrzała na zegar przy ścianie w pokoiu przybity, na którym zdawały się iéy rokiem upływać godziny: kwadrans ieszcze brakowało czasu do wskazanego przez Harpera zakresu. Co tylko przytém powiedział Dunwoodi, cokolwiek w tym momencie pomyśleć mogła, wszystko ią przekonywało, iż nowe były powody do zatrzymania Henryka, gdyż szwagier iego, niechciałby go na zgubę wystawiać, ażeby uwolnienia iego pewnym bydź miał: kochała nakoniec Majora, iego sława iéy własném stała się uczuciem, i w tym stanie rzeczy lękała się, aby nie zaszły wypadki, któreby ią, na zawsze rozłączyć z nim miały.
— Nie odpowiadasz Franciszko! rzekł Dunwoodi. Prośby twoiego brata, i moie, nie sąż zgodne z życzeniem twoiém? lub mamże iść do oyca twoiego, aby mi bydź szczęśliwym pozwolił?
Zapłonęła się Franciszka, spuściła oczy, cichym i przerywanym głosem kilka słów wyrzekła, których chociaż Major nie zrozumiał, śmiało iednak mógł ie za zezwolenie uważać. Wziął ią przeto za rękę, ucałował z zapałem, i ku drzwiom pośpieszył.
— Zaczekay Dunwoodi, zawołała Franciszka, nie mogę i nie powinnam dłużéy cię uwodzić, w chwili w któréy postanowienie życia, przyiąć mam z tobą, widziałam się z Henrykiem po iego ucieczce: pewność iwgo od dziesięciu minut zawisła. Masz moią rękę, iest twoią, ieżeli iéy odrzucić nie zechcesz.
— Odrzucić! o nieba! przyimuię ią, iako naydroższy dar, którym mnie opatrzność uszczęśliwić mogła. Lecz nie lękay się o Henryka Franciszko; skoro w mych rękach zostawać będzie, póydę szukać Harpera, pewnym będąc, że Washington nie odmówi łaski, szwagrowi moiemu.
— Idź więc, Dunwoodi, idź do moiego oyca: a ieżeli on pozwoli, bez zadrżenia powtórzą me usta, co me serce dla ciebie czuie.
Miss Peyton, która nie należała do téy rozmowy z zadziwieniem o niéy się dowiedziawszy, nad tém iedynie ubolewała, iż przy tak nagłych zaślubinach, nic było czasu do urządzenia niektórych przygotowań, ani wyprawy, iaką siostrzenicy swéy ofiarować chciała. Od początku iak tylko Dunwoodi zaczął starać się o rękę Franciszki, sprzyiała ona mu zawsze, z razu dla interessu, iż w nim upatrywała obronę i pomoc w okolicznościach, w iakich kray iéy się znaydował: późniéy, lubiła go dla iego charakteru i cnot domowych: nakoniec powodowana smutném swego siostrzeńca położeniem, przychyliła się bez trudności na związek, zgodny ze swém życzeniem, i korzyściami familii swoiéy. Pan Warthon nie sprzeciwiał się téż mu wcale. Słaby i niedołężny iego charakter, zawsze czynił go niesposobnym do jakiegokolwiek bądź oporu; tém bardziéy w położeniu w iakiém się znaydował, czuł on, ile połączenie się, z iednym z znakomitszych Officerów, tak nazwanego woyska powstańców, użyteczném mu bydź mogło.
Uszczęśliwiony zupełnie Dunwoodi, w towarzystwie przyszłego oyca, i przysłanego przez siebie Kapłana wrócił do pokoiu, gdzie samą tylko znaleźli Miss Peyton, która uprzedzaiąc zapytanie, oświadczyła im, że siostrzenica iéy wyszła do siebie, lecz za chwilę powróci.
Naznaczony czas przez Harpera do ocalenia Henryka, właśnie upłynął, i osma wybiła godzina, gdy Franciszka weszła. Bez zbytecznego uniesienia, oddała Dunwoodiemu ślubną po swéy matce obrączkę, i Kapłan obrzęd weselny rozpoczął. Pan Warthon, Miss Peyton, Cezar i Katy iedynemi tylko obrzędu tego byli świadkami. Sara albowiem dużo jeszcze osłabiona na siłach, wcześnie spać się położyła, i właśnie tego téż sobie iéy familiia życzyła, odprowadzaiąc ią od widoku, któryby mógł w niéy smutne obudzić wspomnienie, i stan iéy zdrowia pogorszyć.
Skoro nakoniec Kapłan wyrzekł przysięgę, łączącą nierozdzielnemi węzły Dunwoodiego z Franciszką, Major uściskał małżonkę swoią, pocałował w rękę ciotkę i teścia swoiego, i ieszcze z zapału radości nie był ochłonął, gdy wtém do drzwi zastukano.
— Majorze, rzekł Mason wchodząc do pokoiu, dowiedziałem się o twém przybyciu, pośpieszam na twe rozkazy. Nasi dragony są iuź pod bronią, konie pokulbaczone, i na pierwsze zawołanie, wszystko iest gotowe do wyiazdu.
— Bardzo dobrze Massonie, odpowiedział Dunwoodi, niech natychmiast wsiadaią na koń: ia w tym momencie z wami iadę. Wyszliy iednak przedewszystkiém którego żołnierza, niech iedzie do obozu, z uwiadomieniem pułkownika piechoty, iż na śledztwo zbiegłych ruszyłem, i żeby od siebie równie pewien oddział wyznaczył.
Masson wyszedł dla dopełnienia rozkazów swego dowódzcy.
— Chociaż teraz, Dunwoodi, rzekła Franciszka, niezapominay żeś bratem tego, którego ścigać iedziesz. Nie mam potrzeby wstawiać się za nim, ieżeli go nieszczęśliwym znaydziesz wypadkiem, samo serce twoie wskazać ci powinno, coś mnie, i iemu winien.
— Powiedz raczéy Franciszko, iżby to szczęściem dla niego było. Maiąc Harpera za nami, spodziewam się, iż uyrzemy Henryka, tańcuiącego dziś ieszcze na naszém weselu. Czemuż on nie należy do sprawy rodaków swoich! Z iakążbym radością patrzał na brata, walczącego w szeregach wiernych oyczyzny synów!
— Nie mów o tém Dunwoodi! smutne uwagi, duszę moię truią.
— Skończmy więc Franciszko! szczęśliwa ziemia, w któréy iéy córki, czuć miłość dla niéy umieią. Lecz trzeba abym cię opuścił. Prędzéy poiade, prędzéy powrócę.
Jeszcze żegnać się nie skończył, gdy goniec wpadł cwałem na podwórze, przebiegł prędko schody, zastukał do drzwi, i nieczekaiąc pozwolenia, wszedł do pokoiu; miał na sobie mundur Adjutanta, i Dunwoodi poznał w nim iednego z Officerów, będących przy świcie Washingtona.
— Przepraszam bardzo Panie, za niegrzeczność moię, rzekł Adjutant pozdrawiaiąc damy z uszanowaniem. Majorze! Naczelny Wódz iak nayśpieszniéy rozkaz len oddać ci kazał. I tłómacząc się, że go powinność wzywa, iednę prawie zabawiwszy minutę, wyszedł z pokoiu. Major otworzył depesze, i nowy wyraz ukontentowania, na czole iego zaiaśniał.
— Zmieniła się postać rzeczy, zawołał, i Bogu dzięki na dobre wychodzić zaczyna. Rozumiem iuż teraz co to znaczy; Harper musiał móy list odebrać, i odpowiedź swą tym sposobem przesyła.
— Maszże iakie pomyślne wiadomości dla Henryka? zapytała Franciszka.
— Słuchay.
— Majorze! w chwili, w któréy niniejszy rozkaz odbierzesz, udasz się ze swym oddziałem ku górom Kroton. Jutro na dziesiątą godzinę zrana, potrzeba żebyś iuż tam stanął. Zwrócisz także w te stronę wszystkie nasze woyska stoiące pod Fishkill. Nieprzyiaciel w dość znacznéy sile chce przebyć Hudson; będziemy mogli na nim korzystać, ieżeli wypuściwszy go na tę stronę rzeki, rozwinąć mu się nie damy. Lawton iest iuż w drodze, i powinien połączyć się z innym pułkiem piechoty. Dowiedziałem się przytém o ucieczce Angielskiego szpiega — przytrzymanie iego nie iest tak ważne, iak dopełnienie wskazanego ci obowiązku. Jeżeli nawet wysłałeś zanim iaką część swych ludzi, ściągniy ich na powrót, i sam czém prędzéy pośpieszay.
— Bogu niech będą dzięki! zawołał z uniesieniem Dunwoodi, uwolniony przecie zostałem od przykréy powinności, i śmiało iuż póyść teraz mogę za głosem serca, uczuć, i szczęścia moiego.
— I rozsądku, móy drogi Dunwoodi, rzekła blednąc Franciszka.
— Wszędzie ty mi obecną będziesz, droga Franciszko, i kto takiego iak ty posiada Anioła, temu i sam Bóg sprzyia.
Wziął ią za rękę, przycisnął do serca, czule ucałował, i we dwie minuty stanął na czele swego oddziału, przewodnicząc mu na drodze prowadzącéy ku Kroton.
Miss Peyton po iego odjeździe, nie dała zasnąć siostrzenicy swoiéy, wystawiając iéy w obszernéy rozprawie obowiązki nowego stanu w iaki wstąpiła; lecz gdy trudno byłoby przytaczać czytelnikom naszym wszystkie téy zbawiennéy nauki szczegóły, przenieść ich zatem wolemy do wypadków, które Kapitana Warthon i iego towarzysza w dalszéy podróży spotkały.
Pilnuy, niech do nikogo słowa nie powie
Niechay na szubienicy o losie swym się dowie.
Kramarz przewodniczył wciąż Henrykowi, idąc z nim prędkim, zwyczaynym sobie krokiem, i z tą swobodną miną, którą dźwigaiąc spokoynie swą skrzynkę, równie w szczęściu, iak w smutnéy nieraz losu kolei, zachować iednakowo umiał. Zahartowany trudami, przyzwyczajony do długich podróży, znaiąc doskonale góry, w pośród których wychował się i część wieku swoiego przepędził, po naydzikszych skałach, wpośród naybardziéy niedostępnych lasów, wszędzie sobie iaką ścieszkę wybrał, i ieżeli mu wypadło przechodzić przez drogę, pilnie wprzód wysłuchał, czyli gdzie niema ukrytego nieprzyiaciela, albo z położenia mieysca wymiarkował, gdzieby mógł bydź niebezpieczeństwem zagrożony. Znał przytém dokładnie wszystkie okolice, wiedział, którędy miał przeyść przez rzekę, błota lub wąwozy, do których jeszcze żaden człowiek nie przystąpił. Każdy szyldwach, wszystkie forpoczty Amerykańskiego woyska dobrze mu były wiadome: i tak zręcznie unikać ich umiał, iż po dwa razy Henryk widząc się bliskim spotkania się z niemi, nieśmiał posunąć się daléy, lecz dla Bircha nie było żadnéy nigdy trudności, któréyby on pokonać nie zdołał.
Uszedłszy albo raczéy przeleciawszy blisko trzy godziny, Harwey w iednym momencie zmienił kierunek swéy drogi, udaiąc się z południa ku zachodowi. Czynił ten krok, iak mówił do swego towarzysza dla uniknienia patrolów, które przerzynając góry od wschodu, na iednym punkcie stały. Po niedługim czasie, skoro wędrownicy nasi doszli do wierzchołka skały nadzwyczaynéy wysokości, Harwey zatrzymał się, usiadł przy źródle z którego szumiącym na dół potokiem bystry, strumień wytryskał, zdiął z siebie mały tłómoczek, zaymuiący mieysce iego kramiku, i dobywszy z niego niektórych zapasów żywności zaprosił Henryka, aby z nim podzielić się chciał. Rodzay ten odpoczynku nie spodobał się Officerowi Angielskiemu, i zapytał Bircha: czyby rozsądniéy nie było, aby nie tracąc czasu, uniknąć przecięcia sobie dalszéy kommunikacyi.
— Słuchay mnie, i idź za moim przykładem Kapitanie Warthon, odpowiedział Harwey, kończąc swóy skromny posiłek: do trudów sił potrzeba; ieżeli iuż kawalerya ruszyła, niepodobna żebyśmy ią uprzedzić mieli; ieżeli nie; zapewne muszą bydź czém ważnieyszém zaięci, i o nas nie myślą.
— Wszakżeś sam powiedział, że od dwóch godzin pewność nasza zawisła; ieżeli przeto tutay zatrzymywać się będziemy, straciemy korzyści, iakieśmy dotąd odnieśli.
— Dwie te godziny iuż upłynęły Kapitanie Warthon, i Major Dunwoodi nie myśli pewnie ścigać dwóch ludzi, wiedząc że stu czeka na niego przy Kroton.
— Cicho! Birchu słuchay! zdaie mi się że kawalerya zjeżdza teraz z góry. Nieba! to głos Dunwoodiego, słyszę go iak się śmieie do towarzyszów swoich. Los dawnego przyiaciela, widać że go mało obchodzić musi. Niepodobna: chyba Franciszka nie oddała mu moiego listu.
Usłyszawszy tentent koni, Harwey zerwał się natychmiast, postąpił nad sam brzeg góry, i z ostrożnością sobie właściwą, kryiąc się za skałą, dopóty nie spuścił z oka dragonów, dopóki ci nie zaiechali za inną górę: wówczas usiadł, i spokoynie resztę swego pożywienia dokończał.
— Pojechali ku Kroton, rzekł, tam ich potrzeba wzywa. Drogę masz ieszcze daleką Kapitanie Warthon, a do tego niesłychanie utrudzaiącą. Lepiéy posil się ze mną, wszakżeś taki apetyt miał na skale Fischkill, czyżeś go stracił przez drogę?
— Sądziłem się wówczas bezpiecznym, lecz teraz co mi siostra powiedziała, trwogą nabawiać mnie zaczyna.
— Bo równie zastanowić się niechcesz teraz iak i wówczas kiedym ci radził, abyś bezzwłocznie, opuścił był ze mną Szarańcze. Major Dunwoodi nie iest z rzędu ludzi, którzy mogą śmiać się i żartować, chociaż przyiaciela, brata nieraz prześladowanego widzą. Śmiało przeto zjedz ze mną, czém mnie opatrzność obdarzyła, i bądź pewien iż nie spotkamy się z kawaleryą, ieżeli nasze nogi ieszcze cztery godzin wystarczą, i ieżeli słońce tak długo za górami zostanie, iak zwyczaynie.
Kramarz mówił tym pewnym i przekonywaiącym tonem, iaki ufność wzbudza.
Postanowiwszy przeto Henryk póyść za radą wybawiciela swoiego, uczuł obudzaiący się w sobie apetyt, i nie wiele myśląc dał się nakoniec przeprosić, ze skromnym Bircha posiłkiem. W dalszą zresztą udawszy się drogę, dwie godziny po górach drapać się ieszcze musieli, nie maiąc innego przewodnika nad Xiężyc, i innych śladów nad własne: słowem po długiéy i przykréy przeprawie, przybyli nakoniec na pogranicze tak nazwanego neutralnego okręgu. Wówczas Harwey zbliżając się coraz bardziéy ku Amerykańskim strażom podwoił ostrożność swoią, i że wiedział prawie na pamięć, gdzie któren szyldwach był rozstawiony, szczęśliwie unikać ich zawsze umiał.
Xiężyc właśnie zachodził i na horyzoncie bladawa świtać zaczęła iutrzenka, gdy Kapitan Warthon zapytał swego towarzysza, czyliby nie mogli na parę godzin spokoynie odpocząć?
— Spoyrzyi tam, odpowiedział Birch, wskazuiąc mu na wzgórek, w niewielkiéy odległości od nich będący: nie widziszże człowieka przechodzącego się w téy stronie. Patrzay iak na wschód wpatrywać się zdaie, i ieżeli domysły mnie niezwodzą musi to bydź szyldwach woysk królewskich, a przy nim iak widać około trzystu ludzi przeznaczonych w odwodzie.
— Więc wolni iesteśmy! cóż nam iuż teraz zostaie, ieżeli niepołączyć się z niemi.
— Zwolna! Kapitanie Warthon, zwolna! spóyrz tylko na drugą górę wznoszącą się opodal ku wschodowi. Widzisz iak się tam oddział kawaleryi powstańców czernieie. Bądź pewien, iż aby lepiéy się rozwidniło, attakować pewnie na woyska królewskie zaczną, nie zapominay zatem iż wpośrodku trzystu ludzi, dobrze uzbroionych, znalazł się ieden człowiek, co cię zatrzymać potrafił.
— Czyliż iedne koleie losu miałyby bydź w życiu ludzkiém naznaczone? czyżem nie powinien złączyć się z szeregami Pana moiego, i podzielać ich przeznaczenie złe, lub dobre.
— Z nierówną walczyć chcesz bronią? niepamiętasz Kapitanie, żeś iuż postronek miał około szyi? nie! nie! przyrzekłem doprowadzić cię bezpiecznie, i słowa moiego nie zmienię. Jeżeli nie masz względu na siebie, Kapitanie Warthon, wspomniy na co się narażał dla ciebie, słuchay mnie i natychmiast idź ze mną ku Harlaem.
Nadzwyczayny ten człowiek, umiał zająć uwagę niespokoynego Henryka, który ulegaiąc iego woli, doszedł z nim nareszcie nad brzegi Hudsonu. Harwey spuścił się wówczas z góry ku łódce, która iak się zdawała umyślnie przez niego do podobnych przepraw przygotowaną była, i gdy w nią obydwa wsiedli, wkrótce na drugiéy stronie rzeki stanęli. Tu dopiero Birch wyrzekł, iż są zupełnie bezpieczni, ponieważ woyska królewskie Panami byli wybrzeżów, do których Amerykanie dostąpićby nie śmieli, z obawy aby wzaiemna ich kommunikacya nie została przerwaną.
Kramarz przez całą drogę, okazał taką wytrwałość i przytomność umysłu, iaką rzadko kogo natura obdarza bez przywiązania do nich wad innych, i namiętności rodzaiowi ludzkiemu właściwych.
Idąc ieszcze z godzinę, ponad brzegami Hudsonu, spostrzegli zdaleka płynący bryg po rzece.
— Kapitanie Warthon, rzekł Harwey, masz teraz porę dopełnienia swych życzeń, Ameryka całą swoią potęgą, nie iest cię w stanie doścignąć, gdy na pokładzie tego statku znaydować się będziesz. Widać iż iest wysłanym na pomoc oddziałowi któregośmy widzieli: Officerowie królewscy, iak widać lubią aby ich działa zawsze były czynne.
Henryk nie odpowiedział na tę przymówkę, i bydź może, że na nią nie zważał: z radością tylko pomvślał sobie, że za zbliżeniem się statku, da znak i z nim zabrać się potrafi. W tym momencie wystrzały ręcznéy broni iedne ciągłym ogniem, drugie nieregularnym, lecz zawsze utrzymywanym, słyszeć się dały.
— Sprawdziła się przepowiednia twoia rzekł Henryk: woyska nasze spotykaią się z powstańcami. Chętnie oddałbym sześciomiesięczną mą gażę, abym do téy wyprawy należał.
— Hem! lepiéy iednak patrzéć z daleka, iak z bliska.
— Słyszysz, ogień powiększać się zdaie?
— Rekruci to z Monnektikut, co tak nieregularnie strzelaią: ogień zaś ciągły utrzymują woyska królewskie, które iak ci wiadomo, walczą zawsze dopóki tylko mogą.
— Nie lubię tego, co nazywasz strzałami nieregularnemi Harweyu! wszakże ciągły ogień, idzie zapewne nie dla igraszki.
— Prawda Kapitanie Warthon, Rekruci ci warci są naylepszych woysk królewskich, wiele czynią, mało biorą; nie bawią się dla zabawki w powietrzu, ani na oślep nie strzelaią: każdy z nich swego przeciwnika trafia. Ah! ah! royaliści będą mieli co z niemi do czynienia.
— Tak mówisz Birchu, iakbyś sobie nie życzył naszego zwycięztwa, rzekł nieukontentowany Henryk.
— Zwycięztwa życzę dobréy sprawie Kapitanie Warthon. Sądzę, iż mnie znasz dobrze, abyś miał powątpiewać, któréy stronie sprzyiam.
— Oh! aż nadto przekonany iestem, iż nigdy złéy drogi nie obrałeś sobie. Ale ogień zmnieyszać się zaczyna.
— Znać, że musieli póyść na bagnety. Są to ostatnie środki królewskiego woyska i oczewiście zwyciężą..... Powstańców, których połowa, do tego rodzaiu broni, niewprawna.
Wystrzały tymczasem nieustannie słyszeć się dawały, i gdy obydwa z niespokoynością ich słuchali, człowiek iakiś fuzyą na plecach uzbroiony, wyszedłszy z małego cedrowego lasku, ku nim się zbliżył. Piérwszy Henryk go spostrzegł, i że mu się podeyrzanym zdawał, wskazał go towarzyszowi swoiemu. Birch zadrżał cały, rzuciwszy okiem na niego, i nareszcie dwa kroki iuż postąpił, chcąc uciekać; lecz zmiarkował się w tym momencie, stanął śmiele, i wraz z Kapitanem Warthon, przybycia nieznaiomego czekał.
— Przyiacielu! rzekł tenże przystępuiąc, i lufą swéy strzelby ziemi dotykaiąc.
— Lepiéy zrobisz, gdy się oddalić zechcesz, rzekł Birch, spoglądaiąc na niego z boku, nie zbywa tu na ludziach, co cię usłyszéć mogą, a téż nie ma dragonów Wirgińskich, ani Majora Dunwoodi, żebyś mnie w ich ręce oddać zdołał.
— Do wszystkich czartów z Majorem Dunwoodi, i z iego dragonami! zawołał znaiomy ze swych czynów Skinner. Niech żyie Król Jerzy! ieżeli zechcesz Birchu! proszę cię poleć mnie wodzowi Pastuchów: nadgrodzę ci dobrze, i przyjacielem twym na zawsze będę.
— Wolna ci droga, odpowiedział Harwey ozięble; powinieneś wiedzieć gdzie się teraz znayduie, bo o kimże byś ty nie wiedział?
— Dobrze mówisz, rzekł Skinner, nie chciałbym iednak sam przychodzić do miasta, znaiąc iż pomiędzy Pastuchami są nie którzy Officerowie, co mi nie naylepiéy sprzyiaią: słowo zaś twoie Birchu, wielce użyteczném mi bydź może, pozwól zatem towarzyszyć sobie.
Harwey zezwolił pod warunkiem, iż broń złoży którą maiąc sobie oddaną, opatrzył wprzód czy była nabita i czy na panewce podsypana, a obok tego zapewnienia się, ieszcze z oka nie spuścił naymnieyszego poruszenia wodza oprawców. Idąc wciąż po nad brzegiem rzeki, gdy się iuż z brygiem zrównali, różnemi znakami zniewolili Kommendanta do wysłania barki do lądu. Henryk dał się poznać wysłanemu na niéy Officerowi, i nim odiechał, ścisnął za rękę Bircha, dał mu sakiewkę z pieniędzmi, i pędem błyskawicy wskoczył do czółna. Harwey nie miał wprawdzie myśli przyiąć żadnego daru, lecz Henryk który to dobrze przewidział, iuż był odbił od brzegu: musiał zatem poprzestać na ofiarowanéy sobie nagrodzie, która, unikaiąc chciwych nowego swego towarzysza spostrzeżeń, do kieszeni nieznacznie wsunął.
W dalszéy drodze, obydwa z Skinnerem wzaiemnie nie dowierzaiąc sobie, z niespokoynością zdawali się spoglądać na siebie. Skinner po kilka razy, chciał Harweya wprowadzić w rozmowę, lecz ten albo mu krótko odpowiedział, albo udał, iż nie uważa, i słowa się nie odezwał. Zwróciwszy się nakoniec na drogę prowadzącą ku Harlaem, gdy wyszli na wzgórek, spotkali się z dwudziestu blisko ludźmi na koniach, którzy w podobnych mundurach iak dragony Angielscy po swéy postawie i nieładzie, zdawali się bydź bardziéy częścią nieregularnego woyska, nieznaiącego żadnéy karności, i tylko włóczącego się za zdobyczami. Dowódzca ich miał na sobie mundur Officera, lecz z powierzchowności nie widać w nim było tego uprzeymego obeyścia się i grzeczności, która odznaczała większą część królewskiego woyska: i owszem ordynaryine rysy iego twarzy, brwi gęsto spadaiące mu na oczy, długie wąsy na dół zwieszone, i czoło zmarszczkami pokryte, wszystko to w nim nieledwie cechowało człowieka grubych obyczaiów, i dzikiéy rubaszności. Dość mocno siedział na koniu, lecz ciężki, otyły, wydawał się iak Bachus na beczce, a naygorszy ieźdżiec Wirgiński nie mógłby się utrzymać ze śmiechu, patrząc na niego iak cugle trzymał, i iaką miał na koniu postawę.
— Hola! zawołał, spostrzegłszy dwóch podróżnych: kto iesteście? gdzie idziecie? czyście czasem nie szpiegi Washingtona?
— Biedny iestem Kramarz, odpowiedział Birch z pokorą, idę do Harlaem za kupnem niektórych towarów.
— Nic wieszże, iż zaymuiemy całą linią zacząwszy od Kingsbridge, i na to iedynie, abyśmy ludziom twoiego stanu, nie pozwolili włóczyć się po kraiu?
— Spodziewam się, iż z tym papierem wszędzie przeyść mam prawo, odpowiedział Birch z nieiaką wyniosłością.
Dowódzca przewróciwszy kilkokrotnie podany sobie papier, przeczytał go pilnie, i oddał Kramarzowi, mrugaiąc na niego, iakby na znak przyiacielskiego z nim porozumienia się. Poczém obróciwszy się do dwóch swych ludzi, którzy zatrzymać chcieli Harweya: puszczaycie natychmiast tego poczciwego człowieka, zawołał nakazującym tonem: puszczaycie go natychmiast, nie mamy go prawa zatrzymywać. A ty, kto iesteś? zapytał Skinnera, wcale twego nazwiska na tym papierze nie widzę.
— Panie! odpowiedział Skinner, iestem biedny zabłąkany niegdyś żołnierz w woysku powstańców; powracaiący teraz pod chorągwie Pomazańca Boskiego.
— Zbieg! oprawca, który bez wątpienia do nas chce przystać, rzekł dowódzca mierząc go oczyma. Po ostatniém spotkaniu się, iakie z niemi miałem, z trudnością mogę od nich rozróżnić mych ludzi. Mundur podług mnie nic nie znaczy: suknia łotra nie zmieni, ani go przed karą ukryie; słowem czy to móy czy obcy żołnierz, ia w nim zawsze chcę wprzód widziéć człowieka.
Podkomendny Officer zbliżył się w tym momencie ku niemu, zaczęli mówić z sobą po cichu wpatruiąc się ciągle w Skinnera, który nie bez pewnéy obawy, domyślił się iż był celem téy potaiemnéy narady.
— Byłeś dowódzcą oddziału oprawców? rzekł Kommendant pastuchów.
— Tak iest.
— I nazywasz się Skinner?
— Tak iest.
— Zobaczemy więc co można uczynić dla ciebie.
W tych słowach rozkazał stanąć i zsiąść z koni swemu oddziałowi. Sam zaś dobył fayki z kieszeni, nałożył tytuniem, skrzesał ognia, zapalił, i wpośród kłębów dymu, dał znak Officerowi, z którym wprzód mówił.
Nie daleko naprzeciw nich, stał gmach zruynowany, którego dach całkiem się zapadł, i gdzie wpośród z ziemią prawie zrównanych murów, została ieszcze belka utrzymuiąca się na dwóch murowanych słupach. Sierżant dobył z kieszeni postronka, zarzucił przez belkę, przywiązał go mocno, a na drugim końcu podwóyny węzeł skręcił. Dwóch pastuchów zręcznie w momencie z opadłych krokiew zrobili ławkę, postawili pod belką, zdięli muślinową chustkę z Skinnera, i założywszy mu postronek na szyię, zmusili go do weyścia na ławkę.
Zrazu Skinner wszystkie te przygotowania uważał za środki, iakich sam używał, ieśli od kogo dowiedzieć się czego chciał: lecz w momencie kiedy iuż rzeczy do tego stopnia doszły, dreszcz zimny, po wszystkich go członkach przeszedł.
— Ostróżnie.! zawołał, ostróżnie! ławka nie bardzo mocna, przewrócić się może. Czego chcecie odemnie? powiem wam wszystko co tylko wiem: podam wam nawet sposoby, schwytania całego mego oddziału, chociaż nim brat móy dowodzi.
— Dość dla mnie, kiedy tobie zawdzięczyć mogę, odpowiedział Dowódzca: uchybiłeś nam słowa, i tyle nas razy zdradziłeś, przyszedł czas że zasłużoną karę odebrać musisz.
— To iuż i żarty i cierpliwość przechodzi, rzekł Skinner, usiłuiąc oprzeć się nogami na ziemię, i ulżyć sobie, od coraz bardziéy duszącego węzła: nic wiesz ieszcze iakie usługi przynieść ci mogę.
— Poleć swą dusze Bogu, rzekł Dowódzca poprawiaiąc sobie spokoynie faykę: i zapomniy iuż o tym święcie, z którym za chwilę rozstać się musisz.
Kończąc te słowa, odepchnął mocno przystawioną ławkę, i widokiem ofiary swéy, barbarzyńską swą duszę nasycać się zdawał.
Skinner nadzwyczaynie był silny: i że rąk związanych nie miał, uchwycił się za postronek z całéy siły podpieraiąc się łokciami o belkę, na któréy był zawieszony.
— Proszę cię Kapitanie! rzekł, dość tych żartów: każ odciąć postronek, ręce mi mdleią; iuż dłużéy wytrzymać nie mogę.
— To twoia rzecz, odpowiedział oboiętnie dowódzca.
I w tym momencie spostrzegłszy Bircha, który świadkiem będąc téy przerażaiącéy sceny, stał zadumiony w milczeniu.
— Kramarzu Birchu, dzikim rzekł do niego tonem, nie żałuy towarzysza swego, masz drogę przed sobą, ruszay! inaczéy ieśli zechcesz co pomódz psu temu, ten sam cię los spotka, i ani cię Sir Henryk Klinton, ani nawet sam szatan nie uwolni od śmierci.
Harwey niedał téż sobie powtórzyć, tak obowięzuiącego wezwania, i natychmiast udał się drogą, prowadzącą ku Harlaem. Z tém wszystkiém doszedłszy do krzaków, o kilkanaście kroków odległych, ukrył się w nich ostróżnie, ciekawy końca tego nadzwyczaynego zdarzenia.
Dowódzca pastuchów, kazał wsiąść na koń swemu oddziałowi, wytrząsnął resztę popiołu z fayki, schował ią do kieszeni, i stanąwszy na czele żołnierzy swoich, dał rozkaz do odiazdu! Poznał wówczas Skinner, iż był zgubiony; nadaremnie usiłował wznieść się nad utrzymującą go belkę, lub zębami rozerwać dłabiący go postronek, przytłumionym nakoniec zawołał głosem: na pomoc Kapitanie! ratuy mnie Birchu! poczciwy Kramarzu! precz z Kongresem i z Ameryką? niech żyie Król Jerzy! oh! Boże móy! zlituy się nademną! zlituy!
Wymawiaiąc te słowa, zmordowane mu ręce opadły, i śmiertelne konwulsje rzucać go zaczęły, gdy tymczasem pastuchy zwolna, w swoię odieżdzali drogę, tak spokoyniej wesoło, iakby pastwić się nad równym bliźnim swoim igraszką dla nich bydź miało.
Birch nie mógł znieść do końca tak okropnego widoku, i skoro uyrzał wsiadaiących pastuchów na konie, iako téż gdy usłyszał, ostatnie bolu i rozpaczy wołania Skinnera, uciekł czém predzéy zatykaiąc sobie uszy, a pamiątka tego strasznego zdarzenia, długo w umyśle przytomną mu była.
Niech cię obsypie ziemia dary wielu.
Dni mych szczęśliwych, drogi przyiacielu!
Z czuciem braterskiém, kochano cię wszędzie,
Do grobu twe wspomnienie, żyć w mém sercu będzie.
Podczas kiedy w poprzednim rozdziale przytoczone wypadki miały mieysce, Kapitan Lawton przybył z częścią oddziału Dunwoodiego, ku górom Krotonu, dokąd dla wyparcia nieprzyiaciela, stoiącego! nad Hudsonem, wódz naczelny udać się mu rozkazał, z tém iednak zastrzeżeniem, aby nie wprzód attakować rozpoczął, dopókiby nie nadeszły dwa pułki piechoty z Konektikut, w tenże sam punkt wysłane.
Dopełniaiąc tego rozkazu Lawton, tak zręcznie siły garstki swéy ukrywać umiał, iż zawsze stawiał nieprzyiaciela, w obawie natarcia na siebie. Niepewność ta iednak, nie zgadzała się z żywym i prędkim charakterem Kapitana, i w duchu przeklinał opóźnianie się piechoty.
Betty Flanagan, która z niezmordowaną gorliwością odbywała zwykłe za oddziałem podróże, nie opuściła i teraz téy wyprawy, opatrzona, we wszystkie wiktuały iakie tylko w woynie żołnierz potrzebować może. Przeieżdzaiąc zatém przez góry West-Chester, gdy ieszcze obydwa woyska spokoynie naprzeciw siebie stały, to rozmawiała z sierżantem Hollister o naturze złych duchów; to się kłóciła z doktorem Sytgreaw, o niektóre praktyki iego szczegóły, na iakie zgodzić się nie mogła, i właśnie z najżarliwszym zapałem popierała zdanie swoie, gdy spostrzegła, iż ulubione dla niéy chwile rozmowy skończyć się musiały: piechota albowiem na którą oczekiwano, zbliżać się zaczęła.
Złączenie się Lawtona z posiłkowemi pułkami nastąpiło po północy, i obydwa dowódzcy ułożyli natychmiast plan pomiędzy sobą, attakowania równie ze dniem nieprzyjaciela, nieczekaiąc na przybycie Dunwoodiego, i każdy z nich dawszy rozkaz żołnierzom swoim, aby nad świtem byli w pogotowiu, resztę nocy spokoynie przepędzić im pozwolili.
Dragony będący z Lawtonem, poprzywiązywali do pik konie swe na łące, na któréy ieszcze kilka kóp siana zostało; sami zaś pokładli się przy koniach, iedni chwilowego używaiąc spoczynku, drudzy o przyszłéy bitwie rozmawiaiąc: w niewielkiéy od nich odległości doktór Sytgreaw, sierżant Hollister i Betty Flanagan, składaiąc nierozerwane towarzystwo, zasiedli z sobą na kołdrze, którą Szynkarka rozesłała na ziemi. Wkrótce przyszedł Lawton, siadł obok Doktora i okręciwszy się płaszczem, z podpartą na iednéy ręce głową wpatrywał się w koło Xiężyca, roztaczaiącego wspaniale promienie swoie na firmamencie. Sierżant z uwagą poszanowanie dowodzącą, słuchał mówiącego doktora: Betty zaś położywszy sobie pod głowę beczułkę z ulubionym swym Kok-tailem zdawała się podzielać chęć spania, i niepowściągnioną gadatliwości swéy żądzę.
— Wszak wiedzieć przecie powinieneś Sierżancie, rzekł doktór, któremu przybycie Kapitana śmiałość mówienia przerwało, że cięcie pałasza z góry na dół, dwa razy iest niebezpiecznieysze, bo wówczas podwóyną działasz siłą, i ręki, że masz uderzenie mocnieysze i wagi całego ciała, chociażbyś zatém nic chciał, musisz koniecznie ranić śmiertelnie swego przeciwnika, kiedy nie masz potrzeby, iak tylko uczynić go niezdatnym do boiu, siebie samego zabezpieczaiąc od szwanku.
— Nie słuchay sierżancie, swoie rób, iak dawniéy rzekła szynkarka. I cóż by to była za woyna, gdyby każdy o swoim ieszcze przeciwniku myślał. Alboż sądzisz że woyska królewskie, mieliby kiedy wzgląd na nasze. Zapewne żadnego, i zapytay się czyli chcąc kray wolnym uczynić, nie potrzeba wodza, coby dobrze pracował głową, a żołnierzy coby ieszcze lepiéy pałaszem robili. Gdyby nasze dragony pewni w ręku nie byli, zapewneby z nich żaden nie używał Kok-tailu przed bitwą?
— Ani myśléć, ani żądać można, aby kobieta równie iak ty ciemna, Mistress Flanagan, rzekł doktor z wyrazem pogardy i gniewu; mówić mogła rozsądnie o rzeczach, dotyczących niedocieczonéy nauki naszéy, tém mniéy sądzę, aby robienie pałaszem znaiomém iéy bydź mogło. Wszelkie zatém twoie zdanie, o użyciu téy broni, ani z teoryi, ani z praktyki pochodzić nie może, a kto czego nie zna, niech milczy i słucha.
— Co mnie tam po tych wszystkich baśniach waszych; albo mi co z tego przyidzie? odpowiedziała Betty: kładąc głowę na swą beczkę: bitwa nie iest igraszką, a każde uderzenie iest dobre, skoro od niego nieprzyjaciel upadnie.
— Sądziszże Kapitanie! iż będzie nam dziś ciepło? zapytał Sytgreaw Lawtona, nie chcąc nawet odpowiadać na uwagi szynkarki.
— Więcéy iak pewno, odpowiedział Kapitan, tonem smutnym i boiaźliwym, któren zmieszał doktora; rzadko bardzo, żeby krew nie płynęła potokami na polu bitwy, zwłaszcza téź kiedy z nieumieiętnemi rekrutami, działać przyidzie naprzeciw regularnego woyska.
— Czyś tylko czasem nie iest cierpiący Lawtonie? zapytał Sytgreaw, sięgaiąc zwolna ręką ku pulsowi, którego bicie żadnéy nie oznaczało zmiany.
— Tak Archibaldzie! odpowiedział Lawton, cierpię tyle iak nigdy w życiu moiém ieszcze. Ubolewam nad uprzedzeniem dowódzców naszych, wystawiaiących sobie, iż można stanąć do boiu i odnieść zwycięztwo z ludźmi, którzy karabinem robią iak cepem; którzy odwracaią się z boiaźni i zamykaią oczy, kiedy im wystrzelić przyidzie, którzy zresztą, gdy im każą uformować linie, oni w tróykąt staią. Zaufanie iakeśmy w nich położyli, niemało nas kosztuie, i możemy powiedziéć że w téy woynie straciliśmy przez nich kwiat naszéy młodzieży.
Sytgreaw nadzwyczaynie się zdziwił, nie tak rzeczą, bo Kapitan z pewną zawsze pogardą mówił o milicyi, iak własném iego powątpiewaniem. W chwili rozpocząć się mianego boiu, Lawton nigdy się nie namyślał: pełen zapału i żywości, śmiało śpieszył na pole sławy, którą oddychał, i która wszystkie iego zayinowała uczucia; lecz teraz tak mówił obojętnie, z taką na twarzy niespokoynością, iakby przeczuwał iż laury, które poświęcaniem całego życia zebrał, uschnąć na czole iego miały. Doktor sądząc że właśnie to był moment przypomnienia Kapitanowi, swych częstych w użyciu pałasza czynionych mu uwag, zręcznie zwrócił rozmowę, aby wprost od tego nie zaczął.
— Sadzę kochany Lawtonie rzekł, iż wypadałoby powiedziéć Pułkownikowi, aby rozkazał swym ludziom strzelać trochę zdaleka. Wiesz dobrze że aby nieprzyiaciela niezdolnym do boiu uczynić, dość iest kiedy kula może.......
— Nie! nie! i owszem niech sobie wąsy poosmalaią z nieprzyjacielskich panewek, ieżeli tak blisko dostąpić do nich potrafią. Lecz powiedz mi Archibaldzie, iak sądzisz, czyli w tym Xiężycu iest równie świat taki, iak tutay, i czy równe nam istoty w nim się znayduią?
— Nic nadto pewnieyszego bydź nie może. Człowiek który szerokość i odległość ciał niebieskich wyrachował, który każdą stopę ziemi obliczył, wnosić zawsze powinien, iż iego iestestwo z życiem się nie kończy; a ztąd analogicznie rozumuiąc, domyślać mu się wolno, że i w płanetach, zwłaszcza téż w Xiężycu są ludzie iemu podobni: chociaż może nie tyle oświeceni, co tutay, gdyż stan ich towarzyski i fizyczne usposobienie, inne zupełnie od naszego bydź może.
— Światło ich wcale mnie nie obchodzi, Archibaldzie; zastanawiam się i dziwię jedynie, iak wielka, iak cudowna być musi władza i mądrość tegó, który świat ton, ziemię, i wszystko co pod oko nasze podpada stworzył, i każdéy istocie bieg swóy i pewne przeznaczenie naznaczył. Nie wiem dla czego, ale mnie smutek przenika, kiedy się wpatruię w tę wspaniałą gwiazdę, któréy plamy, górom i morzom są podobne. Zdaie mi się, iż nayszlachetnieysza część człowieka, dusza iego, w niéy swóy spoczynek znayduie, skoro rzuciwszy z siebie znikome więzy, wyższą bydź zacznie.
— Napiy się Kapitanie! rzekła Betty podnosząc głowę, i podaiąc mu butelkę: zimno dzisicyszéy nocy oziębiło krew w tobie, przez co w dziwne i różne wpadasz marzenia: niegodziwa przytém sprawa, dragonowi Wirgińskiemu obozować z piechotą, podobać ci się nie może. Napiy sie, powtarzam ci Lawtonie, zaśniesz aż do dnia spokoynie, a ia iuż sama napasę Roanoke, który pewna iestem, nie mało się tego poranku utrudzi.
— Jakże wspaniały widok niebo nam przedstawia, dodał Kapitan, tymże samym tonem, nie zważaiąc na naleganie szynkarki. Spóyrz tylko na te piękną gwiazdę, która z zachmur wychodzi. Sądziszże, iż tam iest równie świat zamieszkały, że się równie biią, i że krew płynie? mieliżby takie iak my robaczki, myśleć równie nad zniszczeniem naypięknieyszego Stwórcy dzieła.
— Dobrze mówisz Lawtonie, gdyby każdy chciał żyć w pokoiu, świat iest dość obszerny, aby wszystkich pomieścić nie miał. Woyna iednak ma swoie także korzyści, rozszerza światło nauk, szczególnie téż W chirurgii wielkich wiadomości udziela.
— Jeżeli wolno odezwać mi się słowo, rzekł sierżant Hollister podnosząc rękę do kaszkieta, wyznać muszę iż woyna nie musi bydź tak złą, skoro widziemy przykład w piśmie świętem, iż gdy Jozue prosił Boga, aby słońce aż do skończenia bitwy zatrzymać się mogło, Pan wysłuchał iego proźby, i słońcu wstrzymać się w swym biegu rozkazał. Lecz czego poiąć i rozumieć nie mogę, że dawnieysze wojska na wózkach ieździli: wszakże do boiu lepsi zawsze dragony, któremi przecie liniie wyciągnąć i szyki boiowe ustawić można. Jakimże zaś sposobem takie mi wózkami obroty woienne robić mogli? to rzecz niezmiernie ciekawa.
— Dla tego, że się nie znasz na budowie, i wyrachowaniu, sierżancie! rzekł doktor z powagą. Wózki te bowiem opatrzone były kosami i narzędziami ostremi, które na piechotę zwrócone, wielki w niéy nieład i zamieszanie sprawiać musiały. Gdybyś tylko tym sposobem urządził wózek Mistressy Flanagan, zobaczyłbyś sierżancie, iakiby to przestrach pomiędzy nieprzyjacielem rzuciło.
— Narobilibyście sobie, gdybyście klacz moię w ogień puścili! rzekła Betty. Zdarza się, iż gdy uciekaiących ścigacie, a ia po poboiowisku ieżdzę, i chorych iak mogę zabieram, radabym żebyście ią wtenczas widzieli, iak stuliwszy uszy, ucieka i pędzi, słysząc zdaleka wystrzały.
Jutrzenka właśnie tez iuż wschodzić zaczynała, i odgłos bębnów na górach zaymowanych przez Anglików, zapowiadał iż niedługo w obronie, lub w attaku stanąć mieli do boiu. Lawton zerwał się czém prędzéy, i woienną pobudkę zatrąbić rozkazał. Dowódzca zaś piechoty, pułki swoie w szeregi ustawiać zaczął. Amerykanie posiadali wprawdzie większe siły, lecz co do wprawy i broni żołnierza, Anglicy nierównie znacznieyszą mieli przewagę.
Tylko co słońce piérwsze na horyzoncie rzuciło promienie, piechota odebrała rozkaz, udania się naprzód. Położenie mieysca nie pozwalało rozwinąć się kawałeryi, i dragony musieli zostać w tyle, czekaiąc w pogotowiu do attaku, na pierwszy moment przyiazny, iaki im się tylko poda. Lawton zostawiwszy przy nich dowództwo Hollisterowi, sam pułki piechoty objeżdżał i nie mógł utaić w sobie pogardy, i trwogi, widząc że większa część żołnierzy nietylko że nie była dobrze umundurowana, ale nawet większa połowa właściwéy broni nie miała. Poiechał iednak za niemi, aby przypatrzyć się pierwszemu ich obrotowi, iako téż dla przywołania dragonów, gdyby Anglicy z gór spędzeni zostali. Amerykanie w dość dobrym ieszcze porządku, postąpili aż pod samą górę i pierwsi dali ognia, lecz gdy nieprzyiaciel ustawiwszy bankierów swych po bokach zeszedł z gór, sformował się liniiami, i wspierany szcześliwém od natury położeniem, bagnetami natarł, piechota z samych nowo-zaciężnych zebrana, od razu tył podała, i wszyscy w zupełną poszli rozsypkę.
Lawton nie mógł znieść dłużéy tak smutnego widoku, bez oburzenia i wstydu, ścisnął mocno ostrogami swego Roanoke, przypuścił galopem ku uciekaiącym, zawołał na nich, wskazał nieprzyiaciela, i zapewnił iż byle chcieli, zwyciężyć ieszcze mogą. Jakkolwiek zachęcenia iego nie były bez gniewu i wzgardy, uciekaiący w większéy iednak części na głos iego, iakby ocuceni z letargu stanęli, inni w około niego się zebrali, i widząc iak nieustraszoną pałał odwagą, iskierkę narodowego męztwa w duszy swéy uczuli, prosząc go, aby ich na nowo do bitwy prowadził.
— Naprzód więc waleczni bracia moi! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, naprzód! nie strzelaycie dopóki się o dwa kroki do nich nie zbliżycie!
— W tych słowach kazał im uderzyć na stoiących śmiele Anglików, i właśnie iuż byli na sam strzał przyszli, gdy sierżant nieprzyiacielski, ukryty za skałą, rozgniewany zuchwałością Officera, który śmiał zatrzymać iuż rozpierzchnione swe woysko, o kilka kroków zbliżył się do Kapitana, i karabinem swym do niego się zmierzył.
— Jeżeli chybisz, zginiesz! zawołał Lawton, przypadaiąc cwałem ku niemu. W saméy rzeczy strzelił, upadł Roanoke a sierżant bagnetem uderzyć chciał na Kapitana, lecz Lawton iuż się podniósł z ziemi, pałaszem odepchnął bagnet od siebie a drugiém cięciem, Anglika położył na mieyscu.
— Naprzód! zawołał na nowo, podnosząc swóy oręż, kurzącą się ieszcze krwią zbroczony. Lecz Anglicy sami iuż wówczas uderzyli na piechotę, tysiącami strzałów, śmierć lub blizny roznosząc. Upadł i Lawton, iak ów dąb wspaniały, który burze wieków przetrwał, nie raz lasy wstrząsał, i ramionami swemi, rosnące krzewy przywalał. W ręku trzymał ieszcze swóy oręż, świadka męztwa i sławy swoiéy, i padaiąc na ziemię, umieraiącym iuż głosem, naprzód! wyrzekł i skonał.
Piechota uyrzawszy, iż wódz ich poległ, nie mogąc dłużéy dotrwać przemagaiącemu siebie nieprzyiacielowi, wkrótce broń rzuciła, i w różne rozproszyła się strony.
Dowódzca Angielski spodziewaiąc się, iż nowe posiłki Amerykańskie, od brzegów Hudsonu ściągnęły, ścigać ich nie kazał, i ograniczył się tak łaskawie na swém zwycięztwie, iż z całém woyskiem wsiadł na bryg przewozowy czekaiący siebie, na wypadek, gdyby mu się cofnąć przyszło. Dwudziestu nie upłynęło minut, po zgonie Lawtona, a iuż i Amerykanie i Anglicy z placu bitwy zniknęli.
Przy każdym pułku, po dwóch zwykle znajdowało sic chirurgów; lecz że w Ameryce, nauka tego rodzaiu była podówczas w kolebce, powołanie tak użyteczne, sprawowali naywiecéy ludzie młodzi, bez doświadczenia i wiadomości. Sytgreaw rzeźnikami téż ich nazywał, i tyle pogardzał niemi, ile Lawton piechotą. Z kilku właśnie takiemi uczniami, chodził właśnie po poboiowisku, wykładając im iak z rannemi przy ich opatrywaniu zachować się należy, i kiedy i w iakim stopniu operacya chirurgiczna, stósownie do mieysca rany, iéy wielkości i skutków, użytą bydź może.
Zaięty tak ważnym ludzkości czynem, spotkał się nakoniec z Hollisterem, stojącym wraz z dragonami w punkcie, w którym go Lawton postawił, i zapytał: czyby Kapitan nic wrócił? nikt go nie widział: wszyscy go nadto dobrze znali, aby sądzić mieli, iż równie do liczby uciekaiących należał: każdy przeto wnosił, iż pomiędzy rannemi znaydować się musi. Z troskliwością, iaką tylko przyjaźń, ten dar naydroższy nieba, natchnąć iest zdolną, udał się Sytgreaw na góry zaymowane niedawno przez Anglików, i tam uyrzał Betty Flanagan siedzącą na ziemi, i trzymającą na kolanach głowę człowieka, w którym po mundurze poznał Lawtona. Tem mocniéy go ten widok przeraził, gdy spostrzegł, iż szynkarka z rozpuszczonemi włosami, załamuiąc ręce ku niebu, iękami rozpaczy napełniała powietrze. Pobiegł czém prędzéy ku niéy, ukląkł, przechylił się do ciała Lawtona, i zbliżył rękę do serca, które iuż na zawsze dla przyiaciół i oyczyzny bić przestało.
— John! drżącym zawołał głosem, móy drogi John! gdzieżeś ranny? mów! mogęż cię ieszcze ratować?
— Tak, mów! rzekła szynkarka. Czyż nie widzisz, że iuż ci odpowiadać nie może, że iuż głosu iego nigdy nie usłyszysz? czyż ieszcze i po śmierci pokoiu mu dać nie chcesz? niestety! o nieba niestety! któż teraz bronić będzie wolności naszéy? któż dla niéy zwyciężać, i życie swoie poświęcać zechce? — Móy drogi John! zawołał Sytgreaw nie zważaiąc na narzekania Betty, przestałżeś iuż więc mówić do mnie? i iedne po drugich przeszedł wszystkie arterye, czyli w nich znaku życia nie znaydzie, dusza bowiem iego, nie przypuszczała téy smutnéy prawdy, o któréy go rozsądek przekonywał. Oh! móy Boże! rzekł nakoniec, stało się! wszelkie usiłowania moie iuż go uratować nie potrafią: i czemużeś mi o Boże! czuwać wraz z nim nie pozwolił.
— I któż teraz żołnierzy naszych do boiu prowadzić będzie? zapytała szynkarka, któż im męztwa i odwagi doda? kio z resztą podobny przykład zechce dać z siebie, aby głód, trudy i niewygodę cierpliwie znosił, byle oyczyzny swéy bronił.
— John! mówił daléy doktor, godzina twoia wybiła! znamienitszych rozsądkiem, i talentami ludzi więcéy iest zapewne od ciebie, lecz walecznieyszego niema! zginąłeś więc drogi przyiacielu! zginąłeś dla mnie na zawsze. Nie pamiętam, żebym kiedy płakał w mém życiu, i teraz ieżeli boleść łzy z oczu mych wyciska, niech te będą czcią popiołów twoich, i niech dowodem się staną, żem ciebie iak brata moiego kochał. W tych słowach twarz sobie zasłonił obydwoma rękami, zanosząc się aż z płaczu iak małe dziecko.
— Biedny Kapitanie! rzekła Betty Flanagan, gdybyś przynaymniéy widział iak ten który ręce i nogi z zimną krwią ludziom obcina, teraz płacze po tobie, przekonałbyś się, ile kraiowi naszemu potrzebny byłeś. I takiegoż to męża, takiego rycerza, te psy Angliki zabili! nie dość na tém doktorze! spoyrzyi ieszcze na leżącego przy nim konia, towarzysza wypraw i chwały Pana swoiego.
W tym momencie tentent kilkudziesiąt koni, oznaymjł przybycie Dunwoodiego, ze swym oddziałem. Zdaleka poznał on Sytgreawa i Betty, całą uwagę swoię zwracając na martwe ciało przyiacicla, który z nim trudy woienne podzielał, i do własnych mu laurów, swoich gałązkę przydał. Śmierć nie zmieniła bynaymniéy szlachetnych iego rysów. Ugodzony kulą w piersi poległ na mieyscu, i w swéy twarzy zachował ieszcze wyraz zapału i energii, z iaką szedł zwykle do boiu. Zdawał się bydź uśpionym, i marzyć o nieprzyiaciół zwycięztwie. Dunwoodi zsiadł z konia i ze łzami w oczach wpatruiąc się w zwłoki bohatera, zawołał: tym iego orężem zemścić się potrafię. Z zlodowaciałéy ręki, chciał mu pałasz odebrać, lecz trzymał on go ieszcze tak mocno, iakby nie chciał pozwolić, aby mu odbierano ten zaszczyt iego życia, którym się sławy swéy dobił.
— Pochowany z nim będzie, rzekł Major: Sytgreawie! pamietay uczcić szczątki przyiaciela naszego, a ia pomścić się iego śmierci póyde.
W tych słowach wsiadł na konia i na czele dragonów samą iedynie oddychających zemstą, udał się w pogoń za nieprzyjacielem, któren cofaiąc sie ku brzegom Hudsonu, przechodził przez niedostępne góry dla kawaleryi, iż Major żadnym sposobem zaattakować go nie mógł. Co tylko iednak wyszli na płaszczyznę przedzielaiącą iednę górę od drugiéy, wpadł na nich z gwałtownością pioruna: lecz Anglicy stanąwszy czworobokami, tak dzielnie przywitali Amerykanów, iż od pierwszego wystrzału padł Dunwoodi, i w zamieszaniu iakie zdarzenie to sprawiło, stali się panami góry prowadzącéy do oczekuiącego na nich brygu, na którym zasłonieni armatnym ogniem, spokoynie wsiedli, i odbili od brzegu.
Dragony musieli także ustąpić z pola, uprowadzaiąc znaczną liczbę swych rannych. Zwłoki Lawtona ze wszelkiemi honorami woyskowemi, w mieyscu gdzie zginął, przez towarzyszów iego pochowane zostały. Dunwoodi zaś, dość niebezpiecznie ranny, powierzony czułym staraniom młodéy małżonki, i niezmordowanéy troskliwości doktora Sytgreaw, otrzymał wkrótce od Washingtona stopień Pułkownika, i pozwolenie pozostania w domu, aż do zupełnego wyzdrowienia. Skoro przeto doktor uznał, iż droga szkodzić iego zdrowiu nie będzie, oboie wraz z żoną wyiechali do Wirginii. Pan Warthon i Miss Peyton towarzyszyli im w podróży, wraz z Sarą, która chociaż zupełnie przyszła do siebie, często iednak cierpiała rodzay melancholii. Z tém wszystkiém uważano, iż Kapitan Syngleton, zaczął zwolna uspokaiać rany iéy serca, i podchlebiano sobie nadzieią, iż z czasem zaymie mieysce Pułkownika Wellmer. Niegodny ten uwodziciel wyiechał do Anglii, wzgardzony od wszystkich kollegów swoich.
Upragnione zresztą oddawna życzenia Pana Warthona spełnione zostały. Dowiedział się, iż syn szczęśliwie stanął w New-Yorku: gdyby zatem Wielka-Brytania zwycięzkie swe zatknęła trofea, iuż w obcym rządzie, przez zasługi syna, miałby opiekę dla siebie; związek zaś iego córki z iednym z piérwszych Officerów Amerykańskiego woyska, czynił go wolnym od wszelkiéy obawy, gdyby rodacy iego, oyczyźnie swoiéy wolność, i swobody zapewnili.
Wśród dworu, między damy i Fany,
Gdzie zbytek iaśniał rozlicznym sposobem
Onsam szedł naprzód, skromnie przybrany
Król Szkocyi ieszcze iest Fitz-Jakobem?
Początek następuiącego roku, przepędzili Amerykanie na wzaiemnych naradach z sprzymierzeńcami swemi Francuzami, co do potrzeby przedsięwzięcia niektórych stanowczych środków, któreby koniec téy nieszczęśliwéy woynie położyć mogły. — Grecen z Rawdonem, stoczyli krwawą na północy bitwę, i chociaż ta zaszczytnie ukończyła się dla woysk obydwóch, że iednak korzyści przy Jenerale Amerykańskim zostały, iemu zatem i wyższość talentów woyskowych, przyznawano.
New-York główném było stanowiskiem, na które sprzymierzeńcy widoki swe zwrócili, i nie nadaremnie Washington zatrważając Anglików o pewność tego miasta, zmusić ich chciał do wysłania lordowi Kornwallis pewnych posiłków, i tym sposobem rozerwać ich siły, i rozstrzygnienie losu woyny przyśpieszyć.
Jesień nadeszła, wszystkie wypadki zapowiadały, iż gwiazda przeznaczenia Ameryki, wkrótce zeyść miała. Francuzi zaiąwszy tak nazwany okręg neutralny, całe siły swoie rozwinęli od Kinsbridge, gdy tymczasem powstańcy formuiąc się po różnych stronach kraiu, koncentrowali się około Jersey i w iedném mieyscu utrzymać się spokoynie, nigdy woyskom królewskim nie dali. Plan Amerykanów miał na celu, ścieśnić ile możności nieprzyiaciela, przeciąć mu kommunikacyą, i w otwartą wprowadzić go walkę. Lecz Sir Henryk Klinton przeiąwszy depesze od Washingtona wysłane, powziął wiadomość o iego zamiarach, zamknął się w stanowiskach swoich, i dość się przezornym okazał, gdy na najgorętsze nalegania Kornwallisa żądanych mu posiłków nie wysłał.
Ze schyłkiem dnia pogodnego miesiąca Września, znaczna liczba znakomitszych Officerów Amerykańskiego woyska, zebrała się w głównéy kwaterze, celem rozebrania, i naradzenia się, nad planem operacyinym. Jeden z nich odznaczał się od innych, zachowaniem dla siebie téy uległości i poszanowania, iakie pomiędzy woyskowemi, rzadko kiedy z wyższością rangi pogodzić się daie. Skoro narada ukończoną została, Officer ten zdiął kapelusz, pozdrowił otaczaiących siebie, i ci wzaiemnie mu się z uszanowaniem ukłoniwszy wyszli, zostawiaiąc go samego z Adjutantem swoim.
— Kazałżeś przyiść człowiekowi, którego widzieć chciałem? zapytał go w kilka chwil po odeyściu Officerów.
— Czeka na rozkazy Jaśnie Wielmożnego Pana.
— Powiedz niech weydzie; chciałbym z nim moment bez świadków pomówić.
Adjutant wyszedł. Drzwi się wkrótce otworzyły, i człowiek bez munduru, po ubiorze swoim nieokazuiący nic znamienitego, wszedł do pokoiu i skromnie przy drzwiach pozostał. Bądź przez wrodzoną boiaźń, bądź przez przyzwyczaienie się do ostróżności, wszedł on cicho na palcach, iż Wódz Naczelny nie spostrzegłszy iego przybycia, zamyślony, przy kominku siedział.
— Jutro, mówił do siebie pół głosem, iutro tryumf niepodległości Amerykańskiéy uwieńczonym nakoniec zostanie! dałyby nieba!....
Przybyły ruszył się w tym momencie, jakby chciał ostrzedz Jenerała, iż nie sam był tylko, gdy go ten równie spostrzegł, kazał mu się zbliżyć, i usiąść przy sobie. Postąpił on kilka kroków, lecz drugiego rozkazu wypełnić nie śmiał. Generał wstał, otworzył biórko, dobył niewielki woreczek, który iednak dość ciężkim się zdawał, i kładąc go na stole:
— Harweyu Birch! rzekł do niego, nadeszła wreszcie chwila, w któréy wszystkie pomiędzy nami stosunki, ustać powinny. Przyszłość dla nas obydwóch obcą bydź musi.
Kramarz spoyrzał przenikliwie na mówiącego wodza, i w tym momencie spuścił oczy w ziemię z wyrazem upokorzenia i szacunku.
— Stosować się we wszystkiém do rozkazów Jaśnie Wielmożnego Pana, iest obowiązkiem moim.
— Potrzeba wymaga, iż zapomnieć o sobie musiemy. Odczasu iak obiąłem powierzone mi mieysce, powinnością było moią znosić się z ludźmi, którzy równie iak ty służyli mi za narzędzie do wypełniania zamiarów moich, i od których powziąść mogłem wiadomości mi potrzebne. Nikt tyle, co ty, nie zjednał sobie mego zaufania, przez okazaną wierność w każdém zdarzeniu, i miłość dla kraiu, żadném niebezpieczeństwem, ani przeciwnościami niezachwianą. Sam ieden znasz, potaiemnych agentów moich w różnych okolicach, mianowicie téż w mieście New-Yorku; maiątek i życie wielu z nich, od twego sumienia i charakteru zawisły.
Zamilkł na chwilę i zdawał się namyślać, coby miał ieszcze daléy powiedziéć. Birch nie odezwał się ani słowa.
— Ze wszystkich, których wybrałem, dodał, tyś sam nayważnieysze sprawie naszéy przyniósł usługi. Obrałeś się za szpiega nieprzyjaciół naszych, udzielaiąc im z wiedzą moią niektórych doniesień, iakie na pozór wiele znaczące, w rzeczy saméy do niczego doprowadzić ich nie mogły: naygorliwszy syn Ameryki, za iednego z iéy nieprzyiaciół uważać się pozwoliłeś: nie ma tylko ia; ia sam, który wiem, i znam cóś dla niéy robił, i iakiś się poświęcał.
W ostatnich tych słowach rysy Kramarza przybrały na siebie tę szlachetną godność, która duszy iego była zaletą. Na lica iego żywy wystąpił rumieniec, maluiący wewnętrzne ukontentowanie; lecz nieśmiałe spoyrzenie, i pewien wyraz upokorzenia, oznaczało w nim, iż wiedział przed kim, i w iakićy mówił sprawie.
— Powinność moia, nakazuie mi nagrodzić dziś twoie usługi, dodał Generał, oddaiąc mu worek, który z biórka dostał. Jeżeli tę nagrodę znayduiesz za małą, pomniy że nasz kray biedny, i że......
Przerwał w tym momencie, spoyrzawszy na Kramarza, który z zadziwieniem i pewnym rodzaiem nieukontentowania wpatrując się w niego, trzy kroki w tył odstąpił, w mieyscu, coby do odebrania pięniędzy, postąpić miał.
— Prawda że to są małe rzeczy, ale wszystko, co ci w tym momencie dać mogę. Z czasem będę mógł może nadgrodzić ci lepiéy twoie starania i pracę.
— Nigdy! zawołał z żywością Harwey; nigdy! miałżebym za pieniądze poświęcać życie moie, i służyć za podłe szpiegostwa narzędzie?
— Cóżeś miał za powody do takiego postępowania?
— Te same, dla których Jaśnie Wielmożny Pan narażaiąc się wśród boiów, nie lękałeś się umrzeć dla kraiu. Nie każdemu iest dozwolone, równie ważne i świetne oyczyznie swéy przynieść usługi, ale każdy choćby w naybiednieyszym stanie, kochać tę ziemię, na któréy się zrodził, służyć iéy w potrzebie, dla niéy możność i siły swoie poświęcić może i powinien. Nie! nie dotknę się tego złota, które bydź ma zapłatą powinnności moiéy, niech lepiéy dla dobra, dla pomocy Ameryki użyte zostanie.
Jenerał położył mimowolnie worek na stole, wpatruiąc się w Kramarza z zadziwieniem, i z nieiakiém poszanowaniem.
— Postępowanie moie, rzekł do niego, mogło miéć wcale inne powody, które z twoiém żadnego związku nie maią. Zaufanie współrodaków moich wybrało mnie za Naczelnego Wodza woysk naszych; to com uczynił i uczynić ieszcze mogę dla kraiu moiego, spodziewam się że mnie przeżyie, kiedy przeciwnie ty po za grobem nawet innéy za sobą nie uniesiesz opinii, tylko żeś był nieprzyiacielem i zdraycą oyczyzny swoiéy. Wiadomo ci, że zasłona, która prawdziwy twóy charakter ukrywa, nie tak prędko ieszcze spaść może, że ci których odkrycie téy taiemnicy zgubićby mogło, musieliby bydź zapomnieni w świecie, a niepodobieństwem się zdaie, żebyś ty ich wszystkich przeżyć potrafiił.
Harwey spuścił głowę. Wiem o wszyslkiém, odpowiedział, znam cały móy los, spokoynie na przyszłość spoglądam, i wziąwszy iedynie Boga za świadka czynów moich, umrzeć pragnę, w zapomnieniu od świata.
— Pamiętay, żeś iuż nie w kwiecie wieku, i iakieź więc utrzymania będziesz miał sposoby?
— Oto te, odpowiedział Kramarz, wyciągaiąc wychudłe swe ręce, lecz żylaste i silne.
— Ależ pomniy, że wielu iest ludzi, których maiątek i życie, od twoiéy taiemnicy zawisło. Jeżeli odmówisz przyięcia nagrody, do iakiéy naysłusznieysze masz prawo, iakąż potrafię im dać rekoymię wierności twoiéy.
— Powiedz Jenerale, że nie chciał wziąść pieniędzy.
Naczelny Wódz zbliżył się ku niemu, wziął go za rękę, i mocno ścisnąwszy:
— Harweyu! rzekł do niego, sądziłem iż znam ciebie dobrze, lecz w tym momencie poznaię, iż mało cię szanować umiałem. Żałuię, iak naymocniéy żałuię, iż polityczne stosunki, wzbraniaią mi oddać ci publicznie, te sprawiedliwość cnotom twoim należną, do któréy miłość oyczyzny wskazała ci drogę. Bądź iednak pewien, iż we mnie znaydziesz zawsze prawdziwego przyiaciela, i ieżeli słabość lub ubóstwo postawi cię kiedy w potrzebie, uday się do mnie z ufnością. Wszystko czém mnie los obdarzył, i co mi udzielić ieszcze może, iest i będzie na usługi człowieka, któremu nie kray, ale on kraiowi zaszczyt i chlubę przynosi. Tak iest, skoro iuż tylko pokóy ustalonym zostanie, i gdy niepodległość Ameryki zapewnioną będzie, przyidź wówczas do mnie, przyidź do starego wodza, który ci tylko pod imieniem Harpera znanym bydź może; drzwi iego zawsze otwarte znaydziesz dla siebie, i w iakiémkolwiek bądź położeniu będziesz, nie zawstydzi się on ciebie, bo nigdy cię znać i szacować nie przestanie.
— Nie potrzeba mi wiele do utrzymania życia moiego, odpowiedział Birch wypogadzaiąc z ukontentowania swe czoło, i byleby mi Bóg zdrowia dozwolił, na niczém brakować mi nie będzie. Lecz wiedzieć że Jaśnie Wielmożny Pan łaską swoją i nieiaką przyiaźnią, zaszczycać mnie raczysz, bydź przekonanym, że w oswobodzicielu Ameryki, pomoc i wsparcie miéć będę, iest to dar i szczęście, któregobym za żadne summy Króla Angielskiego nie mieniał.
Jenerał przez kilka chwil pozostał w postawie, głębokiemi myślami zaietego człowieka. Siadłszy nakoniec przed biórkiem, dobył arkusz papieru, kilka słów napisał, i oddaiąc go Kramarzowi:
— Powinienem wierzyć, rzekł, iż Opatrzność wielkie i chlubne kraiowi temu gotuie przeznaczenie, gdy takie uczucia i miłość oyczyzny, w sercu naypokornieyszego z iéy dzieci znayduie. Wiem, i przekonany iestem, iż nicby smutnieyszcgo dla szlachetnéy twéy duszy bydź nie mogło, iak gdybyś poniósł z sobą do grobu, opinią nieprzyiaciela wolności. Sam zaś znasz dobrze, iż w dzisieyszych okolicznościach nie iest w méy mocy przelać własne uczucia dla ciebie do serc współ-rodaków moich, lecz przyimiy to pismo, które ci bez obawy powierzam. Bydź może, iż zakończę wprzód dni moie, i nie usłyszę wspominanego z uwielbieniem imienia Harweya Bircha, niechże ci przynaymniéy to pismo służy za dowód, iż ten, który walczył za wolność oyczyzny swéy, poznał w tobie czegoś godzien, i na coś zasłużył.
— To iest naydroższy skarb, iakim mnie tylko Jaśnie Wielmożny Pan obdarzyć mogłeś, i zupełnie bezpiecznym będzie w mem ręku. Spodziewam się, iż będę mógł przekonać, że życie niczém iest dla mnie, w porównaniu z taiemnicą iaką mi Jaśnie Wielmożny Pan powierzasz. Świadectwo piérwéy mi dane, o którym powiedziałem że mi zginęło, połknąłem, gdym ostatnią razą przez dragonów Wirgińskich zatrzymanym został. Piérwszy raz w mém życiu zmyśliłem, i ten ostatnim iuż pewno będzie. Tak; świadectwo tak wielkiego męża prawdziwie iest skarbem dla mnie; może, dodał z pewném westchnieniem, może dowiedzą się po méy śmierci, czyiego zaufania godzien byłem.
— Bądź pewien, rzekł Jenerał, iż znaydziesz zawsze we mnie przyiaciela, który tego iedynie żałuie, iż ci oświadczyć publicznie uczuć swoich nie może.
— Wiem o tém, wiem, odpowiedział Birch, obowiązki służby iakiéy się podiąłem, kazały mi żyć zapomnianym od świata. Podobno iuż to ostatni raz wolno mi oglądać oblicze twoie Jaśnie Wielmożny Panie! oby Opatrzność tyle błogosławieństwa, tyle szczęścia na ciebie zlała, ile me serce czuie, a usta wyiawić nie śmieią.
Ukłonił się z uszanowaniem i wyszedł, zostawiaiąc Jenerała przeiętego nayżywszém ku sobie wzruszeniem.
Dzień następny rozwiązał los New-Yorku, i w tymże samym czasie woyska Amerykańskie połączone z francuzkiemi zupełne zwycięztwo nad Kornwallisem odniosły. Anglia wyrzekła się nakoniec utrzymania na drodze samowolności popieranych praw swoich, i niepodległość nowych osad uznaną została. Upływały lata, miiał rok za rokiem. Następne pokolenia ze czcią wspominały imiona mężów, którzy się przyłożyli do oswobodzenia Ameryki, a imie Harweya Bircha, wraz z temi którzy za nieprzyiaciół niepodległości Stanów Zjednoczonych uważani byli, zginęło w przepaści czasu. Mąż tylko z cnot, i zasług swoich znany, nieśmiertelny Washington, który sam ieden wiedział o prawdziwym charakterze Harweya, często o nim wspominał, i różnemi dowiadywał się sposobami, gdzieby i w iakim stanie zostawał. Z różnych wiadomości iakie mógł powziąść o nim, te zdawały się bydź nayprawdziwsze: iż Harwey Birch zamieszkał w nowych koloniach, które we wszystkich stronach powstawać zaczęły, i że w krwawym pocie czoła szukaiąc zarobku do późnéy starości, z kramikiem swoim chodził ciągle po kraiu. Śmierć nakoniec bohatéra przerwała dalsze w tym przedmiocie poszukiwanie, i nigdy nie uyrzał iuż on tego, który mu równie był wiernym, iak przywiązanym do oyczyzny swoiéy.
Tam może leży Hampden, co wzgardził tyrany,
Pragnącemi uiarzmić ciche wieyskie pola,
Milton niebiańskim córom Parnassu nieznany,
Kromwell, co go zabóystwo nie zmazało króla.
Trzydzieści trzy lat upłynęło, od epoki w poprzednim przytoczonćy rozdziale, i Amerykanie raz icszczc znaleźli się naprzeciw woysk, które Wielka Brytania do dawnych swych kolonii wysłała, uznanych teraz Rzecz-pospolitą wolną i niepodlc głą; scena tylko, gdzie wypadki téy nowéy woyny miały mieysce, przeniosła się z nad brzegów Hudsonu ku Niagarze.
Zwłoki Washingtona iuż dawno w ciemnym rozsypały się grobie, lecz czas usuwaiąc wszelkie polityczne stosunki, i osobiste niechęci, coraz świetnieysze imie iego czynił, i w każdym dniu odzyskane swobody, zaręczone prawa, rozszerzony przemysł, bogactwa i handel kraiu, dawały lepiéy poznać współrodakom i światu, zasługi, talenta i cnoty tego męża. Żył on dla dobra oyczyzny i dla szczęścia drugich, a pamięć takiego człowieka w sercach wolnych i prawych zaginąć nigdy nie może. Młodzi też woiownicy którzy w roku 1814, składali kwiat naszego woyska, nie mogli go wspomnieć bez zapału, i każdy z nich szukaiąc zasług na drodze, którą on utorował, pragnął uszczknąć gałązkę z laurów iakie ten wielki wieku swoiego bohatyr, w oyczyźnie swéy zaszczepił.
Żaden iednak z woyskowych nie czuł tak żywo tych pobudek, przez czystą cnotę natchnionych, ile młody Officer który przypatrywał się ogromnemu wodospadowi wieczorem 25 Lipca tego samego właśnie roku, kiedy z wysileniem ofiar kraiu ukończyła się nareszcie krwawa woyna, która losy Ameryki, na stronę iéy niepodległości rozstrzygnęła. Officer ten dość słusznego wzrostu, dobrze zbudowany, we wszystkich swych poruszeniach okazywał zręczność i siłę. W czarnych iego oczach malowała się cała żywość duszy, pokryta łagodnym i razem złośliwym uśmiechem, iaki wyłącznie płci tylko pięknéy, zdaie się bydź własnością. Piękne iak heban włosy kręcąc mu się z natury w pierścieniach na czoło spadały, a szron który ie z przyczyny obozowych trudów nieco ubielił, i twarz opalona od słońca, kazały przebaczyć zbyt delikatnéy i regularnéy na mężczyznę postawie.
Przy nim stał inny Officer, tego samego co on prawie wieku, trochę niższy, i choć nie tyle zaymuiący, w rysach iednak twarzy dużo z pierwszym podobny. Przypatrywali się oni ciągle obydwa na bystry pęd wody, któren z łoskotem pieniąc się przy ich nogach toczył swe nurty, a ciekawość iaką przywiązywali do tego widoku, mniemać kazała, iż piérwszy raz cud ten nowego świata, widziéć musieli. Przez kilka minut, stali obok siebie w milczeniu, dziwiąc się wspaniałemu utworowi natury, gdy młodszy z nich obracaiąc się do swoiego towarzysza, wskazuiąc mu na prost pałaszem, zawołał:
— Patrzay Dunwoodi, patrzay! widzisz tam człowieka przebywaiącego rzekę, pod samym prawie wodospadem w łódce iak łupina z orzecha.
— Bez wątpienia musi bydź to żołnierz, odpowiedział drugi, gdyż iak widać ma mantelzak dobrze wypakowany. Idźmy spotkać się z nim Syngletonie! może on nam iakich nowych wiadomości udzieli.
Nic długo zbliżyli się ku niemu, i w mieyscu żołnierza uyrzeli starca, który iak się zdawało, chociaż sobie mógł liczyć około lat sześćdziesięciu, wyglądał iednak dość czerstwo, zdrów, i gdyby nie siwe włosy, można go było wziąść za człowieka średniego wieku. Na plecach dźwigał pakę, do któréy trzeba było młodzieńczéy siły, aby ią unieść można, a wesołość w twarzy, wypogodzone czoło, i żywość w spoyrzeniu świadczyła, iż młodość swoię szczęśliwie przepędzić musiał. Szczupłość iego ciała, niezdawała się bydź skutkiem zniszczonego zdrowia, które często niedoświadczenie na ołtarz Bachusa lub innego Bożyszcza swawoli niesie, i ieżeli przygarbiał się trochę, bardziéy to z przyzwyczaienia, iak z potrzeby pochodziło. Odzienie na nim grube, lecz czyste i w niektórych mieyscach połatane, dowodziło staranności i ubóstwa starca.
Dway młodzi Officerowie przystąpili ku niemu, oświadczaiąc mu swe zadziwienie, iak człowiek w tym wieku mógł się narażać na przebycie rzeki, pod samym prawie wodospadem, do którego nikt ieszcze przystąpić się nie ośmielił: on ich zaś drżącym zapytał głosem: iakieby wiadomości o woynie mieli?
— Niegodne raki co nasze piersi toczyli, zostali ze szczętem pobici przed dwoma dniami, odpowiedział wesoło Pułkownik Syngleion: przepędziliśmy ich aż tutay i teraz szukamy ich, abyśmy się z niemi spotkać mogli.
— Może masz syna w naszém woysku? dodał uprzeymie młody iego towarzysz. Jeżeli zechcesz powiedzieć, w którym znayduie się pułku, bodę cię mógł niezawodnie do niego doprowadzić.
— Nie; odpowiedział starzec trzęsąc głową, i odsłaniaiąc ręką swe czoło, siwemi zacienione włosami: nie; sam tylko iestem na świecie!
— Kapitanie Dunwoodi! rzekł Syngleton; możeby ci teraz trudno było wypełnić twoie przyrzeczenie. Nieprzyiaciele nasi tęgo uciekaią, aby ich dogonić można, i pewnie nasze przednie straże ścigać iuż ich muszą około wyspy Ś. Jerzego.
Zatrząsł się starzec i wpatruiąc się w rysy młodego Officera, którego imie usłyszał, zawołał.
— Słuch — że mnie nie zwodzi? iakże się nazywasz?
— Dunwoodi, odpowiedział Officer z uśmiechem.
Starzec z nieiakiém uniesieniem, przypatruiąc się obydwóm młodym woiownikom:
— Błogosław was Boże! zawołał, czegóż więcéy żądać ieszcze można? kray nasz odzyskał przecie wolność swoię, i wszyscy w nim teraz szczęśliwi bydź zaczniemy.
Pułkownik Syngleton z pewném uszanowaniem spoyrzał na nieznaioinego.
— Cóż kuzynie, rzekł do niego Dunwoodi, cóż masz, iż wpatruiesz się w tego staruszka, z takiém samem zadziwieniem, iakie cię przed chwilą przy wodospadzie zaymowało.
— Oh! przy wodospadzie! Pamiętam, że zawsze nasza ciotka Miss Peyton, i móy dziad, stary Pułkownik Syngleton unosili się zawsze nad tym dziwem natury. Dlaczegóżby młodego podobny widok zastanawiać nie miał? lecz czegóż na nas ten nieznaiomy spogląda...... Wierzay mi Dunwoodi gdybyś był dziewczyną, sądziłbym żeś go oczarował swoiemi wdziękami. Pułkownik Syngleton nigdy czuléy nie spozierał na naszą ciotkę Miss Peyton.
— Żadnych żarcików o naszéy dobréy ciotce Joannie Peyton. Nie zapomińay żeś iéy winien wdzięczność za starania, które podięła około twéy matki, wczasie ciężkiéy iéy słabości, iaka ią o mało co w kwiecie wieku, z tego świata nie porwała. Twóy oyciec Major Syngleton, często o tém wspominać ci musiał.
Nieznaiomy nie mieszał się do rozmowy, lecz żywy do niéy interes przywiązywać się zdawał.
— Sądzę, iż nie ubliżyłem winnego uszanowania naszéy ciotce, odpowiedział Pułkownik, gdym ią zapewnił, iż tańcować będę na iéy weselu.
— Od dawna minęły iuż dla niéy dni wesela. Przypominam sobie, iż w młodości moiéy chodziła pogłoska, iż póydzie za doktora Sytgreaw, lecz od czasu iak umarł...
— Jak prędko umarł, przerwał żywo Dunwoodi, o niczém iuż więcéy nie myśli: to rzecz naturalna, lecz wcale to nie przeszkadzało, aby ciotunia nasza, swoich affektów do kogo innego nie zwróciła.
Ostatnią razą gdym był u twego oyca Generała Dunwoodi, służąca matki twéy, stara Katy Haynes, która wiesz iż nic utaić nie może, zapewniła mnie, iż związek z Pułkownikiem niezawodnie nastąpi, co bydź może, gdyż się wyprzedała ze wszystkich dóbr, iakie miała w Georgii.
— Katy podług saméy siebie sądzi o méy ciotce. Jéy rachuby są zawsze iedne, tylko że iéy nigdy nie dopisuią. Mąż i pieniądze są to dwa cele, zaymuiące ią całe życie. Mówiono mi także, iż po śmierci żony Cezara, ona myślała zastąpić iéy mieysce, i resztę dni swoich staremu Negrowi poświęcić. Nieszczęściem nie żył on długo w owdowiałym stanie, i umarł tego samego właśnie roku, iak i nasz dziad Warthon, którego ty nawet niewiem czy przypominasz sobie.
— I owszem bardzo go dobrze pamiętam, równie iak i Cezara, faworyta naszego stryia, Generała Warthona, który zawsze o nim z uczuciem wspominał.
— I nie bez przyczyny. Cezar sercem i duszą przywiązał się do całéy naszéy familii, szczególnie téź Jenerałowi bardzo ważne przyniósł usługi, w okoliczności, w któréy iak mi mówiono o iego życie chodziło. Matka moia lubiła Cezara równie iak stryi, gdyż moia matka......
— Prawdziwie była Aniołem! zawołał starzec z zapałem któren obydwóch krewnych zadziwił.
— Znałżeś ią więc? zapytał Kapitan Dunwoodi z maluiącém się w oczach wewnętrzném ukontentowaniem.
— Czyżem ią znał? odpowiedział starzec. Straszliwy odgłos dział, przerwał w tym momencie dalszą rozmowę; ogień ręcznéy broni coraz bardziéy się zwiększał, i obydway młodzi rycerze z szybkością błyskawicy, pobiegli na pole bitwy i wyiść z podziwienia nie mogli, widząc starca biegnącego za sobą, który z ciężką na plecach paką, zdawał się zielone przypomnieć sobie lata. Nie rozłączyli się oni aż na mieyscu, gdzie Kapitan Dunwoodi szczerze zaięty nieznaiomym, któren znał iego matkę, ścisnął go za rękę prosząc, aby go nazaiutrz w obozie odwiedzić chciał.
Ścigani w odwrocie swoim Anglicy, zdołali nakoniec zebrać wszystkie swe siły, i stanęli do boiu. Przednie straże i lewe skrzydło, iuż się ucierały z sobą, zapowiadaiąc iż bitwa stanowczą bydź miała. Różne korpusy zaczęły bydź w ruchu: Anglicy, ustawiwszy działa po skałach, okropny ogień ze wszystkich bateryi, na woyska Amerykańskie sypali. Dywizya Delanceja otrzymała rozkaz attakować na nich z boków, a środkiem pod zasłoną artyleryi uderzyć bagnetami, i wyprzeć nieprzyiaciela, z nayważnieyszego stanowiska. Pułk, do którego dway młodzi należeli przyiacicle, przeznaczonym równie został do wspierania usiłowań znanego z czynów, i męztwa Jenerała Delancey.
Obydwa woyska godnemi się siebie znalazły: iednych odniesione tryumfy, i nowych nadzieie, drugich rozpacz i boiaźń, utracenia zabranéy przez siebie ziemi, zarówno zagrzewała do boiu: tych miłość oyczyzny, tych chęć iéy sobie przywłaszczenia, prowadziła wspólnie do sławy, którą zwycięztwo uwieńczyć miało. Anglicy utraciwszy pozycyę swoię, kilkakrotnie odzyskać ią pragnęli nanowo, lecz zawsze ze stratą odparci, nakoniec cofnąć się zupełnie przymuszeni zostali. Bóg sprzyjał dobréy sprawie, a chwała Ameryki przekazana odtąd wiecznie potomności, niepospolite mieysce w dzieiach świata zaięła. Kapitan Dunwoodi tak żywym pałał zapałem, iż dopóty ścigał za nieprzyiacielem, dopóki go w doszczętnej rozsypce nie uyrzał. Wtenczas zaniechawszy zuchwałego zamiaru, połączył się z pułkiem swym, lecz z wielkiém zadziwieniem swém Pułkownika Syngleton nie znalazł. Noc nadeszła, zaczęto zwozić rannych, celem udzielenia potrzebnéy im pomocy, a Dunwoodi napróżno pytał o przyiaciela swego. Wszyscy go widzieli, iak walczył, iak harde czoło licznieyszemu nieprzyjacielowi stawił, i iak zwyciężać umiał, ale coby się z nim zrobiło, dostatecznéy nie można było powziąść wiadomości. Niespokoyny przyiaciel i krewny udał się na mieysce, gdzie pułk Syngletona walczył, szukać go wpośród zabitych lub rannych. Kwadrans nie minął, gdy z łzami w oczach uyrzał towarzysza broni i młodości swéy, siedzącego przy skale, kulą w nogę ugodzonego.
— Drogi Syngletonie! zawołał Dunwoodi, spodziewałem się znaleść ciebie w pośród naszych szeregów, dumnych upokorzeniem nienawistnego nam nieprzyiaciela; i w tym momencie podał mu rękę, pomagaiąc do podniesienia się z ziemi.
— Zwolna kuzynie! zwolna! rzekł Syngleton: rana moia nie iest wprawdzie niebezpieczną, lecz ruszyć się z mieysca nie mogę. Byłbym iuż zginął od tego łotra, którego przy mych nogach zabitego widzisz, a który znalazłszy mnie rannego, chciał przeszyć bagnetem, gdyby Bogu niech będą dzięki, nieznaiomy iakiś mściciel, stanął w méy obronie, i trupem go na mieyscu położył. Lecz nieszczęściem, sam od umieraiącego odebrał postrzał z pistoleta, i upadł o kilka kroków odemnie. Mówiłem, wołałem na niego, chciałem się przywlec ku niemu, on słabym odpowiedział mi głosem, słyszeć go nie mogłem, i przeszło od pułgodziny, nadaremnie mole dzięki, próżne proźby, iuż więcéy słowa nie mówi. Idź zobacz go, a ieśli żyie, chciéy go ratować, iak on ratował me życie.
Dunwoodi pobiegł czém prędzéy, i z wielkiém swém zadziwieniem, poznał nieznaiomego, którego przed kilko godzinami przy wodospadzie widział.
— Starzec, zawołał, co znał moię matkę! ocalił dni przyiaciela! iuż nie żyie! przynaymniéy ostatnią posługą, pamięć iego uczcić winienem.
Przywołał dwóch żołnierzy, i kazał im zanieść ciało zmarłego. Obydwie iego ręce założone były na piersi, a w iednéy z nich, trzymał małe ołowiane pudełko, ieszcze tak mocno, iż się zdawało, iż to był iedyny przedmiot, ostatniéy iego troskliwości i myśli. Dunwoodi ośmielił się ie otworzyć, i znalazł w nim następuiące pismo:
“Przyczyny polityczne, w iakich się Ameryka w tym momencie znayduie, nie pozwalaią mi oddać należnego szacunku zasługom i cnocie Harwcya Bircha: lecz też same przyczyny, trwać ciągle, i zawśze nie mogą! oświadczam zatém ninieyszém, iż Harwey Birch, stale wiernie, i bezinteressownie przywiązanym był zawsze do sprawy oyczyzny swoiéy, i że nieograniczona ku niéy miłość, iedynym była celem iego uczuć i szlachetnego poświecenia się: zezwalam ninieyszą deklaracyę obwieścić publicznie, kiedy tylko tego Birch uzna potrzebę. Oby Bóg zapewnił mu nagrodę, któréy nie mógł pozyskać na ziemi.”
Takim był koniec Szpiega Hrabstwa West-Chester: umarł równie zaszczytnie, iak żył cały wiek swóy; poświecony kraiowi swoiemu i iego obrońcom.
- ↑ Wyraz pogardy, którego używaią Anglicy odznaczając nim Amerykanów, a nadewszystko Bostończyków.
- ↑ The locusta.
- ↑ Amerykanie kazali powiesić Majora Andrzeia uznanego za szpiega: patrz o Majorze Andrzeiu w ciekawém dziele Markiza Marbé-Marbois (Conspiration d’Arnold etc.) powstanie Arnolda.
- ↑ Dziesięciu cali.
- ↑ Roialistą w angielskim stylu.
- ↑ Cztery mile Angielskie rachuią siej na naszą iednę.
- ↑ Karykatura sławnego Swifta wyobrażaiąca gmin Angielski.
- ↑ Blueskin.
- ↑ Wiadomo że w Ameryce i w Anglii kobiety nie trudnią się naprawą sukien, ani bielizny, mężów swoich lub krewnych, chyba w naywiekszym sekrecie.