Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom IV/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom IV
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Szpieg
ROMANS AMERYKAŃSKI
KOOPERA
TŁOMACZONY NA POLSKIE Z ZASTOSOWANIEM DO ORYGINAŁU
przez J. H. S.

Gdzież przeklętemu dni nieszczęsne płyną!
By nie mógł sobie raz powiedzieć w życiu:
Tum się kołysał w powiciu,
Witay rodzinna kraino!


Żale ostatniego z Minstrellów.
Sir Walter-Skott.
TOM IV.
W WARSZAWIE,
NAKŁADEM A. BRZEZINY I KOMPANII
PRZY ULICY MIODOWEY POD Nr. 481.

1830.




Za pozwoleniem Cenzury Rządowéy.


DRUKIEM A. GAŁĘZOWSKIEGO I KOMP.
PRZY ULICY ŻABIÉY POD Nr. 472.
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Sowa przenosi czarne nocy cienia,
Skowronek woli światło, które dzień rozlewa,
Bystry się sokół wzbiia pod niebios sklepienia,
W zarośłach krzaków, czuły słowik śpiewa.

Deutt.

W kraiu zamieszkałym po większéy części prześladowanemi ofiarami, ludźmi, którzy iedynie dla tego wyrzekli się oyczyzny swoiéy, aby idąc za głosem własnego sumienia, używać mogli wolno praw wyznania swoiego, łatwo domyśleć się można, iż nie tyle, iak gdzie indziéy, przywiązywano obowiązków do religiynych obrzędów, które przed zgonem Chrześcianina, towarzyszyć mu powinny. Właścicielka iednak folwarku, gdzie Henryk uwięziony siedział, wychowana w domu bogoboynych rodziców, skoro tylko dowiedziała się, że wyrok śmierci zapadł na Henryka, oraz kiedy go do iéy mieszkania odprowadzono, piérwsza uczuć mu dała potrzebę przywołania Kapłana, któryby mu ostatniéy przed śmiercią pociechy udzielił, i na co iakieśmy iuż powiedzieli Kapitan Warthon zezwolił.
Pełna zatem pobożnego zapału, o zbawienie duszy młodego Officera, który kilka iedynie godzin żyć iuż miał na ziemi; przekonana że bramy niebieskie, nie otworzą się inaczéy, iak za głosem Wielebnego Brawlducka w pobliskiéy mieszkającego parafii, szczerze pragnęła, ażeby żaden inny, tylko ten Minister przygotował skazanego na drogę wieczności. Kazała zatém osiodłać naylepszego konia meża swoiego, i Cezar za sprowadzeniem owego duchownego przewodnika, wysłanym został.
Z nadzwyczaynym pośpiechem wywiązał się on ze swego poselstwa, zdaiąc z niego sprawę zwykłym swym sposobem, to iest, tak prędko i nie wyraźnie, że ledwie z iego mowy dorozumieć się można było, iż Wielebny Brawlduck zatrudniony będąc obowiązkami kościoła, sam przybydź nie może, lecz że w mieyscu swoiém iednego ze swych przyiaciół przed wieczorem przyszle.
Przerwa, o któréy w poprzednim namieniliśmy rozdziale była skutkiem głośnego wyrzekania właścicielki folwarku, która chcąc osobiście uprzedzić Henryka, o przybyciu zacnego Kapłana, nagle nieprzewidzianą trudnością wstrzymaną została.
Oprócz albowiem familii Henryka, i Cezara, iako zostaiącego w obowiązkach domu, nikomu zresztą pod żadnym pozorem nie wolno było weyść do więzienia. Spór zatém zaszedł między właścicielką, a kapralem przededrzwiami, które szyldwach do połowy otworzył, czekaiąc tylko na zezwolenie swego starszego.
— Jużem ci powiedział, że nie weydziesz, powtórzył kapral.
— Jak to! zawołała poczciwa kobieta, z całém uniesieniem religiinéy gorliwości, odmawiaszże pociechy w religii, zaufania w Bogu, nadziei w wieczności, iednemu z bliźnich twoich, stoiącemu nad grobem. Chceszże pogrążyć iego duszę w czyszczowych mękach, w otchłani piekielnéy, kiedy go od téy szatańskiéy mocy, ręka duchowna uwolnić może?
— Do mnie dobra kobieto! należy tylko wypełnić co mi kazano. Lecz uday się do Officera straży, do porucznika Massona, a ieżeli on pozwoli, sprowadź sobie dla mnie wszystkich Xięży z całego świata. Nie ma godziny, iakeśmy chwalili piechotę, cóźby powiedziano żeby dragony Wirgińscy mniéy mieli bydź pilni, w swéy służbie.
— Możesz wpuścić tę kobiétę, rzekł Dunwoodi.
Kapral z uszanowaniem podniósł rękę do kaszkieta; szyldwach broń zaprezentował, i właścicielka wchodząc do więzienia rzekła:
— Promień wieczności zeszedł dla ciebie Kapitanie Warthon; Kapłan przybył, chciałabym iednak wprzód wiedzieć, czyli będzie mógł weyść tutay, gdyż przyiaciel naszego szanownego Brawlducka czekać podedrzwiami nie może.
Major zapewnił iż bez trudności wpuścić Wielebnego każe, i oświadczywszy że służbą powołany, do New-Windsor iechać musi, stroskaną we łzach familią, sam los iéy dzieląc zostawił.
Wkilka minut poprzedzony przez Cezara, a wspierany przez właścicielkę folwarku, wszedł do więzienia Wielebny; człowiek średniego wieku, wzrostu bardziéy iak zwyczaynego, chociaż ile można było miarkować zbyteczna szczupłość iego ciała, wyższym go wydawała, niżeli nim był w istocie. Zimna, i surowa iego postać, zdawała się oznaczać w nim męża zaiętego iedynie samém rozmyślaniem nad ułomnościami, i znikomością rodu ludzkiego. Szerokie, rude brwi spadały mu na oczy, zakryte z tak ciemnego szkła zrobionemi okularami, iż ledwie niekiedy z pod nich przebiiały, się srogie iego weyrzenia, które podobne do błyskawicy, zdawały się bardziéy grozić gromami przedwiecznego, niż wzbudzić ufność w nieskończoném miłosierdziu Jego. Długie włosy tegoż samego, co brwi koloru, rozrzucone w nieładzie, zasłaniały mu czoło, twarz i szyię całą. Ogromny zaś kapelusz pognieciony, i podarty, w kształcie równokątnego tróykąta podanym był więcéy naprzód głowy, i nie pozwalał dobrze rysów iego rozróżnić: z tém wszystkiém co tylko spostrzcdz można było, oznaczało w nim dzikiego fanatyka, i nieprzyiaciela wszelkiéy innéy religii. Od stóp do głowy suknie miał na sobie czarne, przez czas wypłowiałe, i powiększéy części białemi świecące się nićmi: trzewiki zaś, szerokie zdobiły sprzączki, które srebrno miedzianego koloru, dwóch wieków zasięgać musiały.
Z poważną miną postąpił na środek izby, ledwie głową ruszyć raczył, usiadł na stołku podanym sobie przez starego Negra, i z dziesięć minut siedząc w milczeniu, po kilka razy westchnął głęboko.
Pan Warthon sądząc iż Wielebny, sam pozostać chce z synem, wziąwszy obydwie swe córki pod ręce, do innego z niemi udał się pokoiu. Miss zaś Peyton nim wyszła, zapytała Wielebnego, czyby sobie iakim posiłkiem służyć nie kazał?
— Siły moie, nie składaią się z rzeczy tego świata, odpowiedział grobowym, i przytłumionym głosem. Trzy razy iuż dzisiay wołany byłem na usługi Pana moiego i nie upadłem z słabości.
— Obowiązki twe móy oycze, niebyły ci bezwątpienia przykre, z tém wszystkiém po trudach, których doświadczyłeś przybywaiąc tutay......
— Kobiéto! przerwał z zapałem, obowiązki stanu nie utrudzaią nikogo, kto im się szczerze poświęcić zechce. Nie sądź, abyś nie była sądzoną. Nie iest bowiem pozwolone śmiertelnym, zgłębiać skryte Opatrzności zamiary.
— Nigdy nie sądzę, o zamiarach bliźnich moich, cóż dopiero o tych, iakie Opatrzność w wyrokach swoich dla nas zakreśliła: odpowiedziała Miss Peyton z uprzeymością, choć niebardzo ukontentowana z gromiącego tonu, jaki nieznaiomy przybrał.
— Dobrze czynisz kobieto! rzekł trzęsąc głową, z dumném wyniesieniem i wzgardą; pokora przystoi płci twoiéy, i potępieniu, na iakie od przyiścia swego na świat skazaną iesteś.
Zdziwiona Miss Pcyton tak nadzwyczayném postępowaniem, ustępuiąc głosowi Kapłana, odpowiedziała z wrodzoną sobie dobrocią: iest przecież władza, która nie odrzuca próźb naszych, bylebyśmy do niéy udawali się z ufnością, i pokorą.
— Nie wszyscy co wołaią są wysłuchani, i wielu iest proszących a mało wybranych. Nędzny prochu! i skądże możesz bydź pewną, że Bóg Sędzia Twóy, na strasznym Sądzie odpuści ci grzechy życia twoiego. Jeżeli nie czuicsz w sercu swoiém prawdziwéy ku niemu miłości, iaką winna mu iestcś, ieżcli dopuściwszy się różnych występków i zdrożności, sądzisz teraz że pokutą i żalem, Maiestat Jego przebłagać potrafisz, niewarta więcéy iesteś, iak faryzeusze, i celniki.
Do tego stopnia posunięty fanatyzm, tak mało był znany w Ameryce, że Miss Peyton wierzyć z początku zaczęła, iż Kapłan obłąkanym bydź musiał. Lecz przypomniawszy sobie, iż ten który go przysłał, powszechną wziętość i szacunek w owych okolicach posiadał, usunęła z swéy myśli powziętą o nim opinią, i aby go więcéy nie obrażać, odpowiedziała mu uprzeymie:
— Jeżeli się mylę, iż źrzódło miłosierdzia opatrzności dla wszystkich ludzi iest otworzone, znayduie w tém przynaymniéy tak wielką dla siebie pociechę, iżbym nie czuła żadnego dobrodzieystwa na ziemi, gdybym iuaczéy myślała.
— Nie ma miłosierdzia tylko dla wybranych, rzekł Kapłan z uniesieniem, a ty pogrążoną iesteś w otchłań duchów na wieczne potępienie skazanych. Wszakżeś téy religii która na próżnych ceremoniach, całą wartość swoją zasadza, a którą gnębiciele nasi wprowadzić do nas chcieli, równie iak swe prawa o cle i herbacie? powiedz czy mnie domysły nie zwodzą, pamiętay że Bóg patrzy na ciebie, i wyznay szczerze, czyli należysz do téy bałwochwalczéy i bezbożnéy sekty, która ołtarze swoie krwią miliona ludów zbroczyła.
— Żyię w religii oyców moich.....
— Tak, tak, iuż wiem: słuchasz papieżochwalców, ludzi, którzy nie umieią grzeszyć, tylko z różańcem w ręku. I także to Święty Paweł pogan nawracał? nie: żadnéy łaski, żadnego zbawienia dla ciebie! potępienie! potępienie wieczne!
Obecność moia mniéy potrzebną tu się bydź zdaie, rzekła Miss Peyton ozięble: polecam Bogu siostrzeńca moiego, którego w ostatku dni moich, opłakiwać nie przestanę.
Wtych słowach wyszła ze łzami wraz z właścicielką folwarku, która chociaż szczerze wierzyła, iż Miss Peyton iako téż ci wszyscy, którzy nie dzielili religiynych zasad Wielebnego Brawlducka, muszą bydź koniecznie na drodze potępienia, nie sądziła iednak za rzecz przyzwoitą, aby człowiek, tém więcéy Xiądz, który tłómaczem będąc praw Boskich, powinienby dać z siebie przykład łagodności i umiarkowania, w podobne wpadał uniesienia, iakie nikogo nie zastraszą, każdego zniechęcą, wielu do większych ieszcze występków ośmielą, ieżeli w Bogu, zamiast dobroczynnego oyca, nieubłaganego despotę wystawiać sobie będą.
Henryk cierpliwie aż do tego momentu, znosił niezasłużoną zniewagę swéy ciotki; lecz gdy sam tylko został z Kapłanem i Cezarem, obróciwszy się do pierwszego rzekł z gniewem.
— Spodziewałem się znaleść w tobie, człowieka przeiętego pobożnością i pokorą, nie zaś szalonego fanatyka, który w mieyscu wzbudzenia miłości Boga, i zaufania w wyrokach Jego, przeraża duszę przestrachem i rozpaczą. Sposób twóy obeyścia się z ciotką moią, nie iest godny abym cię dłużéy słuchał. Wychódź ztąd zatém, i pozwól mi samemu rozmyślać nad przyszłością moią, gdyż z tobą dzikim nic do czynienia miéć nie chcę.
— Takim mi bydź należało, abym doszedł do celu moiego, odpowiedział mniemany Kapłan, cichszym i zupełnie odmiennym głosem.
— Co słyszę, zawołał Henryk, głos ten tak mi się dobrze znaiomym bydź zdaie.
— Tak iest: to móy Kapitanie Warthon, rżekł Harwey Birch, zdeymuiąc swe okulary, i daiąc mu przez to poznać bystre świecące się swe oczy, fałszywemi zakryte brwiami.
— Sprawiedliwy Boże! to Harwey!
— Cicho! imie to nic powinno bydź wspominane w pośrodku woysk Amerykańskich, gdybym bowiem odkrytym został, pierwsze drzewo ukończyłoby zawód usług i poświęceń moich. Lecz nie mogłem spać spokoynie wiedząc, że niewinny masz zginąć, i dla ocalenia ciebie zapomniałem o sobie.
— Dziękuię ci, rzekł Henryk, ściskaiąc go za rękę, po tysiąc razy ci dziękuię, lecz ieżeli życie moie, mam okupić niebezpieczeństwem twoiego, tak wielkiéy ofiary nie żądam po tobie, i proszę cię, abyś się ztąd natychmiast oddalił, zostawiaiąc mnie przeznaczeniu moiemu. Dunwoodi poiechał w tym momencie wstawiać się za mną, i byle znalazł Harpera, mam nadzieię iż wolnym niezawodnie zostanę.
— Harpera! powtórzył Kramarz zatrzymuiąc w powietrzu rękę, w chwili gdy na powrót miał włożyć swe okulary, cóż wiesz o Harperze? Czemuż tak iesteś pewien, iż ci w tym razie użytecznym bydź może?
— Gdyż mi to przyrzekł, i dał słowo które iest prawem dla niego. Wszakżeś go widział u mego oyca w Szarańczach?
— Nie, przynaymniéy nie przypominam go sobie; lecz zkądże go znasz tak dobrze, jakież masz powody do przekonania, iż dotrzyma swego słowa, które ci iak powiadasz uczynił?
— Natura byłaby naywiększą zdrayczynią, gdyby zwodzicielowi, ogołoconemu z dobréy wiary, nadawała rysy honoru i otwartości. Zresztą nie prosiłem go, nikt za inną słowa się nie odezwał, on sam mnie zapewnił, iż użvtecznym mi bydź zechce, na co tém pewniéy rachować mogę, iż Dunwoodi, zaręczył mnie, że on ieden ma naywiększą u Washingtona przewagę.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, spoglądaiąc wokoło siebie, ani Harper, ani Dunwoodi, ani nikt w świecie, ocalić cię nie iest w stanie, oprócz mnie iednego. Bądź pewien, iż ieżeli za godzinę nie uda mi się wyprowadzić ztąd ciebie, iutro zrana uyrzysz się na rusztowaniu, iakbyś był zabóycą, lub naygłównieyszym zbrodniarzem. Tak: takie to są ich prawa! Ten co rabuie i zabiia w woynie, iest szanowany i nagrodzony, ten zaś który im wiernie i poczciwie służy, haniebną ginąć musi śmiercią.
— Birchu! zawołał Warthon z zapałem, zapominasz, żem nigdy przecie nie grał roli nikczemnego szpiega. Wszakże komuż lepićy wiadomo, iak tobie, iż oskarżenie moie iest zupełnie fałszywe i potwarcze.
Krew wystąpiła na bladą twarz Kramarza, lecz rysy iego przybrały natychmiast zwykłą swą cechę.
— To co powiedziałem, powinno ci bydź dostateczne, odpowiedział; dzisieyszego poranku spotkałem Cezara, i ułożyłem z nim plan, który ieżeli póydzie podług méy myśli, uratowanym bydź możesz, inaczéy powtarzam ci, żadna władza na ziemi, nawet sam Washington ocalić cię nie iest w stanie.
— Nie ma czasu namyślać się długo, rzekł Henryk; słucham twéy rady, abym sobie nic do wyrzucenia nie miał, wszystko zrobię co mi tylko rozkażesz.
— Więc dobrze, rzekł Kramarz, teraz cicho!
Otworzył drzwi, i udawszy ten sam ton, oraz głos, z iakim dał się słyszeć przybywaiąc. Szyldwach! rzekł, musimy z tym grzesznikiem oddać się modlitwom dla otworzenia mu bramy do nieba. Pilnuyże, żeby nam nikt nie przerywał.
— Otwieray lub zamykay mu sobie tę bramę, odpowiedział dragon, to nie należy do moiéy służby. Mam rozkaz nie wpuszczać nikogo, tylko krewnych więźnia, i gdyby z nich chciał go kto odwiedzić, zabronić mu nie iest w méy mocy. Co zaś do obcych, nikt nie weydzie bez szczególnego rozkazu.
— Zuchwały grzeszniku! zawołał mniemany Kapłan, nie widziszże iasności niebicskiéy przed oczyma, boiaźni Boga nie czuieszże w sercu? powtarzam ci że ieżcli lękasz się kary iaka występnych w dniu ostatecznym czeka, nie powinieneś pozwolić, aby ktokolwiek z bezbożnych, mieszał sprawiedliwych modły.
— Ha! ha! ha! ha! rzekł śmieiąc się dragon, iaka szkoda że nie ma tu sierżanta Hollister, coby to było dla niego za szczęście podobną, usłyszeć naukę. Tylko proszę Xięże Kaznodzieio, mów trochę ciszéy, bo zagłuszysz moich kolegów, że nie będą wiedzieć kiedy na nich do koni zatrąbią. Aby ci zaś kto nie przeszkodził, trzebaby iaki sposób obmyśleć. Masz nóż? czekayże, podłóż go pod spód klamki, a wtenczas zie kaduka, kto weyść potrafi.
Harwey przymknął natychmiast drzwi, i korzystaiąc z rady dragona, użył wskazanéy mu ostróżności.
— Nie zapominay się Harwcyu! co robisz? rzekł Henryk powątpiewając, aby iego zamiary przyiść mogły do skutku; czyż nie wiesz, iż kto się z czém ukrywa, w tém większe się podeyrzenie podaie.
— Wiem co robię, odpowiedział Kramarz dobywaiąc z kieszeni różnych rupieci, iakie z sobą przyniósł: inaczéybym sobie postąpił z piechotą, która iest znaną ze swéy nadzwyczaynéy przezorności, ale co dragony, to bawoły! łatwo ich w iarzmo wprządz można. Na odwadze i zuchwałości Kapitanie Warthon wszystkie nasze nadzieie zawisły. Lecz śpieszmy się, Pan ze sługą na suknie pomieniać się musi.
Piorunem nastąpiła zamiana, lecz Cezar wstrząsnął głową.
— Młody Pan rzekł, wcale niepodobny do Cezara, zupełnie co innego.
— Zaczekay chwilę, odpowiedział Harwey, przybieraiąc Henryka w maskę doskonale zrobioną, i maiącą nie tylko kolor, ale wszystkie rysy Afrykańskiego rodu.
— Usta za wielkie, rzekł Cezar, ia podobnych ust nie mam.
— Zaczckay rzekł ieszcze raz kramarz, i włożył na głowę młodego Kapitana perukę do wpół czarną, i do połowy białą, naśladuiącą całkiem włosy starego Negra. Słowem w puł kwadransa, Henryk tak doskonale przemienił się w postać Cezara, iż on sam przyznać musiał, ze mu nic nie braknie, tylko co usta miał trochę za szerokie.
Birch z ukontentowaniem wpatrywał się w swe dzieło.
— Wcałém woysku Amerykańskiém Kapitanie! ieden iest tylko człowiek któryby ciebie poznał, lecz Bogu dzięki niema go tutay.
— O kimże chcesz mówić?
— O tym co cię pierwszy zatrzymał, o Kapitanie Lawton. Rozróżniłby on od razu twą białą skórę, o trzy kroki od siebie. Ale ieszcze chwilę; zapomniałem o nogach.
Dobywszy w tém wełny z kieszeni, wypchał nią wewnątrz pończochy Kapitana, aby tym sposobem nadać iego nogom zupełną koszlawość starego Negra, o któréy na początku téy historyi powiedzieliśmy.
— Dobry Boże! rzekł Cezar, iak téż moie spodnie przydały się młodemu Panu?
— A twe pończochy? zapytał Harwey, w którego rysach, przebiiała się wesołość z niespokoynością złączona, co iak łatwo domyślać się można, pochodziło z znaiomości niebezpieczeństwa, na iakie się narażał, połączonego z przyzwyczaieniem do podobnych wypadków, tudzież z nadzieią, uiszczenia szczęśliwie swoiego podstępu.
— Teraz Cezarze, rzekł Harwey, wyciągaiąc z małego skórzanego woreczka dobrze wypudrowaną perukę, któréy włosy całkiem były ułożone na sposób Henryka, potrzeba zasłonić twoią siwiznę. Tak dobrze! uklękniy przed tém krzesłem, obróć się tyłem ku drzwiom, módl się, albo udaway modlącego: zawsze masz powód proszenia Boga za panem swoim, niezmieniay ani na moment swoiéy postawy, nie odzyway się do nikogo, i rób co tylko możesz, abyś ile możności przedłużył odkrycie naszéy ucieczki.
— Będę iuź wiedział co mam robić: odpowiedział stary Negr, nauczyłeś mnie zrana méy sztuki.
— Co do ciebie, kapitanie Warthon, dodał Birch, staray się nie trzymać głowy tak wysoko, przygarbić się trochę prawym ramieniem, zmienić swóy ruch woyskowy, i prybrać wolny, ociężały chód Cezara. Sprobuyże kilka razy przeyść się po pokoiu..... To nie tak... patrz na mnie.
W tych słowach naśladować doskonale zaczął chód, i całą postawę starego Negra, i po kilku przykładach uformował swego ucznia tak dobrze, o ile mu pośpiech, i nagłość czasu pozwalała.
Otwieraiąc w końcu drzwi: szyldwach rzekł przywołay gospodyni domu, i pilnuy żeby nikt nie przeszkadzał temu pokutuiącemu grzesznikowi.
Żołnierz rzucił okiem po izbie, pewien był że widział więźnia oddanego modlitwom, i spoyrzawszy z pogardą na mniemanego Kapłana, przywołał właścicielkę domu, która natychmiast pośpieszyć nie omieszkała.
— Siostro moia! rzekł do niéy Harwey, nie masz czasem xiąźki pod tytułem: ostatnie momenta umieraiącego winowaycy po chrześciiańsku, albo, myśli nad wiecznością dla użytku tych, którzy przymuszeni są umierać gwałtowną śmiercią.
— Nigdym o niéy nie słyszała.
— Biada grzesznikom, co nie znaią tego nieoszacowanego pisma, które otwiera źródło pociechy i niewyczerpanćy łaski, iż każdy kto ie przeczyta, więcéy w godzinę dobroczynnych skutków odniesie, niż gdyby całe życie swoie chodził na nauki, wszystkich kaznodzieiów w świecie.
— Co za skarb nieoceniony! I gdzie téż ią wydrukowano?
— Oryginalnie książka ta napisaną była po Grecku w Genewie, tłómaczona zaś i wydrukowana została w Bostonie. Każ okulbaczyć naylepszego ze swych koni dla tego Negra, co poiedzie za mną do brata moiego Brawlducka i rzadkie to dzieło Panu swoiemu przywiezie. Móy bracie dodał Birch obracaiąc się do Cezara, nie myśl więcéy o znikomościach ziemskich, albowiem przyszedł czas, w którym za chwilę uyrzysz maiestat Boga, Zbawiciela twoiego.

Cezar w saméy rzeczy z boiaźni nie wiedział na którym był święcie; nie zmienił iednak swéy postawy i wciąż klęczał zamyślony, z podpartą głową obydwoma rękami, które przezorny twórca owey metamorfozy w rękawiczki przybrał. Za chwilę właścicielka wyszła rozkazać, aby koń był w pogotowiu, a trzéy spiskowi pozostali sami.

— Dotąd wszystko dobrze idzie rzekł Kramarz, przymknąwszy drzwi z zwykłą sobie ostróżnością. Naytrudniéy będzie podeyść Officera dowodzącego strażą. Jest to Porucznik Masson, wprawdzie ograniczona głowa, ale po kilku podobnych przypadkach nauczył się bydź przezornym. Kapitanie Warthon! wszystko teraz od twéy krwi zimnéy i powolności zawisło.
— Los móy pogorszyć się iuż nie może, odpowiedział Henryk, lecz zaciągnąłbym nader ważne obowiązki, gdybyś ty poświęcenie swoie, własną miał przypłacić zgubą.
— Cokolwiek mnie spotkać może, przyrzekłem cię ratować, a przyrzeczenia mojego nigdy nie zawiodłem.
— I komużeś ie uczynił?
— Nikomu.
— Koń gotowy! zawołał szyldwach drzwi nie otwieraiąc.
Harwey rzucił okiem na Henryka, dał znak ręką aby udał się za nim, i sam piérwszy wyszedł. Odgłos dzikiego charakteru, przyiaciela i towarzysza powszechnie szanowanego Brawlducka, doszedł w prędce do kurdegardy i sprowadził kilkunastu dragonów, którzy wybiegli zabawić się kosztem Wielebnego.
— Dzielnego masz bieguna móy oycze, rzekł ieden z nich, obrok duchowny widać nie bardzo posila, kiedyście obydwa tak wychudli, że tylko skura na was się świeci, lecz to pewnie musi bydź skutkiem częstych podróży, iakie za swemi obowiązkami odbywasz.
— Obowiązki moie mogą bydź pracowite: lecz dzień rachunku nadeydzie, i odbiorę nagrodę pracy moiéy, rzekł Birch kładąc nogę w strzemię.
— Tak więc rzekł dragon, pracuiesz równie za to, iak my się biiemy, to iest za zapłatę?
— Bez wątpienia. Oracz w winnicy powinien odebrać swe myto.
— Dobrze mówi. Lecz że mamy trochę odpoczynku, musisz nam powiedziéć kazanie. Jesteśmy trochę zepsuci może nas nawrócić potrafisz. Daléy, wstępuy na kloc tego drzewa i zaczynay.
— Chętnie, bardzo chętnie, powinnością iest to moią. Lecz ty Cezarze znasz drogę, iedź naprzód, i przywoź prędzéy od brata moiego Brawlducka potrzebną książkę panu swoiemu, gdyż godziny iego są policzone.
— Tak Cezarze, iedź! iedź! krzyknęli iednozgodnie dragony, i otoczywszy Kramarza drżącego o swóy kapelusz, brwi i perukę, dopomogli mu do wstąpienia na kloc, albo raczéy przez igraszkę, wynieśli go rękami na ową kazalnicę.
Harwey kilka razy spoyrzał na Henryka, nalegaiąc go do odjazdu; lecz Henryk stał nieporuszony nie chcąc opuszczać swego wybawcy, w tak niebezpiecznym razie.
— Zwrócę uwago waszą bracia moi, rzekł Birch, na dwa wiersze drugiéy księgi Samuela, w któréy znaydziecie następuiące słowa:
“I Król uczynił pożałowanie nad Abnerem i rzekł: Abner umarłże iak boiaźliwy? Azaliż ręce iego nie były skrępowane, ani nóg iego nie okuto w kaydany: lecz upadł iak upadaią, ci, na których przeciwni się zmówią.”
— Cezar! po drugi raz ci iuż mówię jedź, i przywoź książkę, na którą Pan twóy czeka.
— Wyborny text! rzekł iedce dragon.
— Śmiało! zawołał drugi mów daléy.
— Ta armatna kula, dodał trzeci wskazuiąc na Henryka może z nami pozostać; kazanie równie iemu, iak nam potrzebne.
— No cóż tam robicie? zawołał Masson, który w tym momencie wrócił z musztry nowo zaciężnych żołnierzy; nazad do służby, niechay mi żaden krokiem ruszyć się nie waży.
Ledwie Porucznik skończył, wszystkie dragony zniknęli, i w momencie nikogo nie uyrzał na podwórzu tylko Kapłana! i starego Negra. Zbliżywszy się do pierwszego: I cóż tedy rzekł do niego, włożyłeś iuż uździenicę na szyię temu biedakowi, który nas iutro pożegnać musi? możnaź go teraz bezpiecznie puścić na drogę tamtego świata?
— Mówisz tak lekkomyślnie i nierozważnie o rzeczach świętych, iż uszy moie nieprzyzwyczaione do podobnych złorzeczeń, znieść ich nie mogą, odpowiedział Harwey. Wyiadę ztąd iak Daniel oswobodzony z lwów iaskini.
— Jedź wiec, iedź nikczemny, chytry psalmisto! rzekł Masson spoglądaiąc na niego z pogardą. Gdybym miał władze Washingtona lub w Wirginii iaką posiadłość dziedziczył, zaraz bym cię nauczył innego rzemiosła, musiałbyś mi z pługiem chodzić, lub tytuń uprawiać.
— Tak poiadę! lecz wprzód otrząsnąwszy proch z trzewików moich, abym nic nie wyniósł z téy nieczystéy iaskini, coby suknie sprawiedliwego splamić mogło.
— I życzę ci śpieszyć się, abym ci pyłu z twéy sukni wytrzepać nie kazał. Bałamucisz mi tylko ludzi, wyprowadzasz ich z kordegardy? po co? aby słuchali co im pleść będziesz, ten to fanatyk Hollister zamiast służby pilnować, gmyrze iak rabin w biblii, i iuż mi żołnierzy gustu do kazań pouczył. A ty czarnogłówcze gdzie iedziesz nie opowiedziawszy się nikomu?
— Towarzyszyć mi będzie, rzekł Harwey spiesznie uprzedzaiąc pomieszanego Henryka, iżby przywiózł swoiemu Panu, zbawienną książkę, która mu utorować ma drogę do nieba. Wszakżebyś przecie nie chciał pozbawiać umieraiącego ostatniéy pociechy?
— Oh nie, nie! biedny chociaż szpieg i zdrayca, żałuię go z całéy méy duszy. Były czasy że nas iedna z iego ciotek wyśmienicie przyimowała. Lecz teraz z nim się skończyło, i kiedyś go iuż na tamten świat przygotował, nie pokazuyże się więcéy, nie odryway mi ludzi, nie uwodź ich naukami swemi, bo nie zaręczam, czyli mi skóra twoia odpowiadać nie będzie.
— Daleki iestem od społeczeństwa bezbożnych i bluźnierców, rzekł Birch, oddalaiąc się z duchowną powagą, wspierany przez mniemanego Cezara: odjeżdżam, lecz pamiętay, iż przyidzie czas na ciebie w którym się sam z twego zaślepienia upamiętasz, i długo żałować błędów swoich będziesz.
— Jedź na złamanie karku! zawołał gniewem uniesiony Masson. Powinniby wygnać z kraiu klassę tych próżniaków, iak wytępili wilków z Anglii. Ci to szaleńcy, fanatyczną swoią wymową psuią naylepsze religii zasady. Patrzcież, z iaką miną świętoszka siedzi na koniu! a iak nogi trzyma, iakby siano chciał grabić niemi. Na moią duszę, stary Negr daleko żwawszy od niego.
— Kapralu! zawołał szyldwach stoiący na służbie w przedpokoiu więźnia, kapralu przychodź prędzéy.
Kapral pośpieszył w tym momencie na schody prowadzące do pokoiu obranego za więzienie Kapitanowi Warthon, i Porucznik udać się za nim równie nie omieszkał.
— Czego chcesz; co znowu nowego zaszło? zapytał Masson żołnierza, który do połowy drzwi drugiéy izby uchyliwszy, z powątpiewaiącą i podeyrzaną miną, w swego wpatrywał się więźnia.
— Skoro tylko ten przeklęty kaznodzieia wyiechał, móy Poruczniku, słyszałem mocne westchnienia w téy izbie, lekaiąc się czy czasem więzień nie zachorował, otworzyłem drzwi, i zupełnie kogo innego znalazłem. Z tém wszystkiém nie kto tylko on bydź musi, gdyż ieszcze ma szew na sukni, iaki mu dla rany w ręku przed kilku dniami zrobiono.
— I po to żeś nas przywołał? cóż ci znowu przyszło do głowy, czyź myślisz że więzień w czarta się zamienił?
— Niech sobie będzie kto chce, iest on niższy i szczupleyszy od tego, którego tu przez kilka dni pilnowałem.
— Oczewiście klęcząc zmienił swą postawę, i mnieyszym się zdaie.
— Patrzże Porucznik iak drży, powiedziałby kto że ina febrę.
Żołnierz nie mylił się w swém spostrzeżeniu. Cezar w rzeczy saméy trząsł się cały, i nie bez przyczyny. Zrazu zaięty iedynie uwolnieniem pana swoiego, gdy w krótce zastanawiaiąc się, iakieby podstęp len sprowadzić mogł skutki, poznał okropność swoiego położenia, i lękać się zaczął, aby sam nie zaiął mieysca na wysokości, na którą nie zasłużył, a do któréy szczęśliwym téż bydź nie chciał. Kapitan Lawton byłby w momencie odkrył rzecz całą, lecz Porucznik Masson przeszedłby sferę swego geniuszu, aby miał zaraz domyśléć się z pozorów. Wpatruiąc się przeto kilka minut w swoiego więźnia, który wciąż iednakową pozycyę zachował, to iest klęczący z zwieszoną głową, na krześle, i tyłem ku drzwiom obrócony.
— Bez wątpienia rzekł, to ten kwaker, anabaptysta, nikczemny śpiewak kantyczek, przewrócił mu głowę siarką i ogniem: lecz niech tylko ia sam z nim pomówię, zaręczam iż go do naturalnego rozsądku przywrócę.
— Słyszałem mówiących, rzekł żołnierz, iż ze strachu osiwieć można, ale niesądziłem aby skura biała na czarną zamienić sie mogła.
Wprawdzie Cezar, niedosłyszawszy dobrze ostatnich słów wyrzeczonych przez Masona, zsunął swą perukę z iednego ucha na drugie, przez co czarny brzeg iego odsłoniwszy, sam się zdradził w oczach bystrego Argusa. Porucznik niepowątpiewając dłużéy, aby dostrzeżenia szyldwacha przywidzeniem bydź miały, wszedł do izby, którą nim odgłos ciężkich iego butów napełnił, iuż Cezar zerwał się nagle, i widząc, że żadnego niebyło środka ukrycia swéy taiemnicy, stanął w kącie pokoiu z odwróconą głową do muru, podobnie iak struś, który schroniwszy się za drzewo sądzi się bydź bezpiecznym, niewidząc ścigaiącego nieprzyiaciela.
— Kto iesteś? zawołał Mason porywaiąc go za kark i wstrząsnąwszy nim silnie; gdzie iest Kapitan Angielski? mów odpowiaday, albo cię natychmiast w mieyscu szpiega, powiesić każę.
Cezar bądź z boiaźni, bądź z poświęcenia dla pana swoiego, aby mu dać czas ucieczki, stał iak wryty, i słowa nie wyrzekł. Zniecierpliwiony Masson wpół go uchwycił i obracaiąc go twarzą do siebie, ostrogą go w nogę uderzył; ze zaś Cezar nie był stoikiem syknął z bólu: Poruczniku Masson rzekł, czyż możesz podobnie obchodzić się z ludźmi?
— Dla Boga! zawołał Masson, to stary Negr! gdzie iest twóy Pan, kto był ów łotr za duchownego przebrany? i w tymże samym czasie ruszył nogą, iakby do nowego gotował się uderzenia.
— Zmiłuy się nie biy mnie, miéy wzgląd na lata moie! rzekł Cezar, przysunąwszy się na iednéy nodze do krzesła, za którem znaleść chciał obronę swoią. Czegoś chcesz po mnie, wszystko ci powiem.
— Mów więc! co za ieden był ten Xiadz, któregoś do Pana swoiego sprowadził? zapytał Porucznik trzymaiąc ciągle swą nogę, w grożąeém przygotowaniu.
— Harwey, odpowiedział ze drżeniem Cezar.
— Co za Harwey? zapylał Masson, uderzaiąc tak silnie nogą o podłogę, że aż po ścianach rozległo się srogiego Herkulesa echo.
— Birch, rzekł Negr, padaiąe na kolana z boiaźni, aby roziadły Porucznik, nowego niechciał przypuścić attaku.
— Harwey Birch! zawołał Masson, odpychaiąc gwałtownie Cezara.
— Do broni! do broni! pięćdziesiąt gwineów za głowy obydwóch szpiegów!
— Żadnego dla obydwóch przebaczenia! do broni dragony, na konia! w mgnieniu oka zszedł ze schodów, dla dopilnowania żołnierzy swoich, iżby co prędzéy do udania się w pogoń byli gotowi; Cezar zaś zostawszy sam, podniósł się zwolna, roztarł sobie stłuczoną nogę, i widząc że go nikt nie pilnuie, udał się do pokoiu swych państwa, aby im donieść o wszystkiém co zaszło.




ROZDZIAŁ II.

Daléy cwałem, uciekay co żywo Gilpinie!
Rzucaj kapelusz, perukę!
Ratuymy się — zguba nas nie minie!
Lecz my swoią pokażmy im sztukę!

Gilpiu, ballada komiczna Koopera

Droga, iaką Kramarz z Kapitanem Angielskim przebyć koniecznie musieli, dla doyścia do skał, pośród których bezpieczne znaleść mogli schronienie, ciągnęła się blisko pół mili, czystą płaszczyzną, aż do samego łańcucha gór, które z początku prawie prostopadłe, zwracały się na prawo ku wybrzeżom Hudsonu, rozwiiaiąc w przestrzeni swoiéy rozmaite utwory, cudowną ręką natury wyryte.
Ażeby zachować powierzchowną różnicę, pomiędzy stanem obydwóch iadących, Harwey postępował naprzód krokiem poważnym, i przyzwoitym godności przybranego charakteru swoiego. Nie daleko za folwarkiem na prawo, rozłożonym był obozem oddział piechoty, o któréy iużeśmy „wyżéy powiedzieli, i któréy szyldwachy rozstawieni, co kilkadziesiąt kroków na okopach stali.
Ledwie co iednego z nich Henryk pominął, zaraz chciał konia cwałem przypuścić, i czém prędzéy od swych się nieprzyiaciół oddalić. Lecz Birch zręcznie wykonanym obrotem, zabiegł mu drogę, i zbliżywszy się ku niemu rzekł po cichu. Chceszże nas zgubić obydwóch? zostań na mieyscu iak przystoi Negrowi, iadącemu za Panem swoim. Nie widziałeś przed folwarkiem dwunasta koni, na każde zawołanie stoiących w pogotowiu? myśliszże iż na tych wypracowanych szkapach uyść zdołamy, przed kawaleryą Wirgińską, która iest czołem całego woyska? nie obudzay ich podeyrzenia nagłym pośpiechem, który się nam na nic nieprzyda: pamiętay iż na kaźdéy stopie téy ziemi, policzone są lata nasze, że każda minuta waży dla nas śmierć lub życie, bo dragony źli są iak iaszczurki, a krwi chciwi iak tygrysy. Jedźże wolno za mną, i nadewszystko nie ogląday się za siebie.
Henryk nayżywszą pałał niecierpliwością, lecz musiał słuchać przestrogi rozsądnego Kramarza. Co moment wystawiał on w imaginacyi swoiéy ścigaiących go dragonów, lecz Harwey, który odwracał się często iak gdyby miał cóś mówić do niego, zapewniał go iż dotąd wszystko było ieszcze spokoyne.
— Ale niepodobna, rzekł Henryk uiechawszy kilka minut, aby Cezar wkrótce odkrytym nie został. Nie lepieyże będzie przypuścić galopem? nim się domyślą czego tak prędko iedziemy, dostaniemy się przynaymniéy iuż do tego lasu.
— Nieznasz ich wcale Kapitanie Warthon: powiadam ci, że nie tak łatwo ich oszukać iak ci sié zdaie. Przed folwarkiem widzę tego samego sierżanta, któren gdym zaczął kazanie, wpatrywał się we mnie z miną oznaczaiącą nieufność i podeyrzenie; teraz spogląda wciąż za nami, iak lew za uchodzącą mu zdobyczą. Jedźmyż wolno, gdyż pokazuie na nas ręką, i zbliża się do konia, ieżeli na niego wsiądzie, zginiemy. Niepotrzebowałby tylko powiedziéć słowo, a cały oddział piechoty, grademby nas kul zasypał. Jesteśmy na ostrzu szabli, i na célu tysiąca karabinów.
— Co teraz robi?
— Zwrócił się w inną stronę, odstąpił od konia, możemy iechać kłusem. Nie tak prędko! nie tak prędko! mały kłus! patrzay iak szyldwach na prawo, mierzy nas okiem.
— I cóż nam to znaczy? rzekł Henryk z niecierpliwością, nie może tylko do nas wystrzelić, a wolę zginąć na mieyscu, niż dragonom dostać się do więzienia. Harweyu! zdaie mi się, że ich słyszę! nie widzisz tam nic za sobą.
— I owszem spostrzegam pewną rzecz na lewo: obróć się na moment, i powiedz mi co widać pomiędzy temi drzewami.
Henryk nie omieszkał korzystać z pozwolenia, lecz krew się ścięła w iego żyłach, uyrzawszy szubienicę wystawioną dla siebie. Ze wstrętem odwrócił oczy od tak strasznego widoku.
— Właśnie cię to ostrzega, iż rozsądnym bydź należy, rzekł Birch. Z tem wszystkiém, kiedy cię ten haniebny przedmiot zatrważa, zachodzące słońce rzuca swe ostatnie promienie nad głową twoią; oddychasz wolno świeżém tych gór powietrzem, każdy krok co postąpisz, oddala cię od zguby; każde urwisko skały, każda krzewina za kilka chwil, spokoyne zabezpiecza ci schronienie: lecz ia, Kapitanie Warthon, widziałem śmierć przed oczyma, nie upatruiąc żadnego środka iéy uniknienia. Dwa razy wtrącony byłem do wiezienia, okuty w kaydany promienia słońca nie widziałem: nocy w okropnéy przepędziłem rozpaczy, a każda poranku zorza, co przyszła oświecić więzienie moie, zdawała mi się sprowadzać dla mnie dzień sroinotnéy śmierci. Jeżelim chciał przez kratę wolnieyszém odetchnąć powietrzem, sądziłem że mnie sama natura odpycha od siebie, i że po raz ostatni uyrzeć mi ią będzie wolno, wtenczas gdy mnie na szubienicę prowadzić będą. Cztery razy byłem w ich mocy, nierachuiąc teraźnieyszcgo wypadku; lecz po dwakroć myślałem iż przyszła ostatnia moia godzina. Mylnie powiedziano, Kapitanie Warthon, że umrzeć iest niczém; śmierć nigdy nie przychodzi bez boiaźni, pod iakąkolwiek bądź pokazuie się postacią: lecz umrzeć opuszczony od wszystkich, stracić życie, służąc za widok, a często za igraszkę gminu, zginąć zelżywą karą; wiedzieć iż tylko hańbiąca pamięć iestestwa moiego zostanie, i że każdy mogiłę mą ze wzgardą wskazywać będzie, kiedy obok tego niewinnym się czuię, wtenczas to, spełnia się całą gorycz z kielicha śmierci.
Henryk słuchał zadziwiony. Nigdy niesłyszał kramarza mówiącego w podobnym sposobie, ani z takim zapałem, i obydwa radzi powierzyć sobie wzaiemne uczucia swoie, zdawali się zapominać o niebezpieczeństwie, iąkie nad nimi wisiało. — Nie sądziłem rzekł Kapitan, abyś iuż tak bliskim był śmierci.
— Od trzech lat, nie poluią że na innie w tych górach, iak na dzikie zwierze? Raz przyprowadzony iuż zostałem przed rusztowanie, i nie uszedłem, tylko szczęśliwym wypadkiem, iż woyska królewskie natarły w téy chwili. Kwandrans czasu, a świat byłby zniknął dla mnie na zawsze. Widziałem koło siebie mnóstwo męzczyzn, niewiast, dzieci, którzy z niecierpliwością zdawali się czekać momentu, aby oczy swoie konaniem moiem nasycić. Szukałem pomiędzy niemi, chociaż iednéy twarzy, któraby litość wyrażała: nie znalazłem ani iednéy; nie: nikogo; i wszędzie tyłkom słyszał, iż mi zarzucano, żem zdradził moią oyczyznę, i za pieniądze sprzedać ią chciałem. Zdradziłem! i sprzedałem oyczyzpę moią! Wielki Boże! słońce zdawało się mi wówczas bardziéy przyświecać iak zwykle, gdyż ie po ostatni raz widziéć miałem; pola, łąki, gaie, wydawały mi się zielcńsze, uśmiechały się do mnie, bo dla nich oczy moie zamknąć się miały na wieki; iedném słowem, cała natura, zwiększyła dla mnie swe wdzięki,, bo wyrzec się ich musiałem. Ach! iak życie drogie mi było w téy okropnéy chwili! nie doświadczyłeś ieszcze podobnéy, Kapitanie Warthon; masz rodzinę, krewnych, którzy płakali nad tobą, i twoie cierpienia dzielili; ia nie miałem nikogo nad oyca, aby uczuł moie, i ten był daleko odemnie. Żadna pociecha nie mogła osłodzić mego przeznaczenia, wszystkich serca zdawały się bydź dla mnie zamknięte: oboiętność, wzgarda, nienawiść, te były uczucia, iakiem widział na tych, co mnie otaczali. — Sądziłem, iż On nawet zapomniał o mnie, że żyię na świecie.
— Kto on?
Kramarz nic nie odpowiedział, poprawił się tylko na siodle, i przybrawszy poważną minę, obracaiąc się do Henryka, na cały głos rzekł do niego:
— Przed Bogiem, nie ma żadnéy różnicy móy bracie, stan, religiia, kolor ciała wszystko to iest porównane w obliczu Stwórcy świata, i równie ty iak każdy inny człowiek ma duszę nieśmiertelną: równie na ciebie przyidzie zdać rachunek sumienia, i ieżeli naywyższy Sędzia w gniewie swym wtrąci cię w przepaść wiecznéy sprawiedliwości.... Dobrze! dodał, zmieniaiąc ton mówienia, iużeśmy ostatniego szyldwacha przebyli. Nie ogląday się za siebie, abyś nie ściągnął naymnieyszego podeyrzenia, któreby nas zgubić mogło.
Niebezpieczeństwo, o którém Henryk na chwilę zapomniał w całéy mocy uderzyło iego wyobraźnią, gdy widział iż połowę drogi ieszcze nie uiechali, i że w tym przeciągu czasu, taiemnica z Cezarem koniecznie odkrytą bydź musi! nie śmieiąc iednak sprzeciwiać się Harweyowi, aby ucieczkę swoię przyśpieszyć mogli, iechał za nim w milczeniu. Z tém wszystkiém w kilka minut spostrzegłszy, iż towarzysz iego często z niespokoynością na folwark się oglądał. I cóż, rzekł do niego, czegóż tam patrzysz? co widzisz?
— Nic dla nas pomyślnego. Dragony stoią przy koniach i widać, że tylko czekaią rozkazu. Otóż wsiedli na konie! wyieżdzaią! teraz Kapitanie Warthon idzie o życie: w galop pędź co masz siły! iedź za mną, gdyż inaczéy zginiesz!
Henryk nie dał sobie powtórzyć tak zgodnego ze swém życzeniem wezwania, i skoro tylko uyrzał, iż Harwey cwałem iedzie, ścisnął mocno swego konia, i prętem podanym sobie przez chłopca przy odjeździe, popędzać go zaczął, lecz mimo wszelkich usiłowań, nie mógł wymęczyć na swym włogawym pegazie, iak tylko rodzay prędkiego kłusa. Harwéy to spostrzegł, i wstrzymał się w swym biegu.
— Zrzuć z siebie swoią maskę, i perukę rzekł do niego, rzucaiąc sam na ziemię swóy szeroki kapelusz, okulary, i fałszywe brwi: cała nasza maskarada na nic teraz nam się nie przyda, przytomności tu umysłu, i zręczności potrzeba.
— Nie lepiéyże by było, gdybyśmy zsiedli z koni, rzekł Henryk, i zwrócili się do tego lasu na lewo, gdzie pomiędzy drzewami ukryć się będziem mogli?
— Ta droga prowadzi prosto pod szubienicę, którąś widział, odpowiedział Birch. Nim my dwa kroki zrobiemy, dragony posuną się sześć, i łatwiéy im będzie wpół kwandransa gaik ten otoczyć, niż nam po grudzie dostać się do niego. Nam potrzeba udać się na góry w prawo. Za niemi dzielą się dwie drogi, nie będą wiedzieć którąśmy się udali, muszą zatrzymać się moment, a wtenczas zyskamy na czasie.
— Ale mi szkapa iuż ustała, zawołał Henryk, niewiem czy za dziesięć minut podemną nie padnie.
— Nie potrzeba nam tylko pięć, odpowiedział Kramarz z nayzimnieyszą krwią. Pięć minut uratuie nas, ieźeli moiéy rady słuchać zechcesz.
Ośmielony zachęceniem towarzysza swoiego Henryk, z całéy siły popędzać zaczął swego konia, i w saméy rzeczy za kilka chwil stanęli na górze, o któréy Birch mówił. Gdy z wysokości iéy obrócili się po za siebie, uyrzeli Massona z sierżantem, wyprzedzających żołnierzy swoich, bliżéy nawet, niżeli sic Kramarz spodziewał.
Wyiechawszy na dolinę przerzynającą nierównie wyższe góry, Henryk spostrzegł na boku dość gęste karcze i wywroty, które z wyrąbanego lasu zostały, i na nowo zaproponował Harweyowi, aby zsiąść z koni i pomiędzy zawałami temi, szukać schronienia. Lecz Birch dał znak tylko ręką, i w tymże samym czasie przybyli obydwa nad punkt, gdzie dwie drogi rozchodziły się z sobą. Że zaś dla trudnéy przeprawy, szły one z ukosa wężykiem, nayświadomszy wędrownik mógł się w nich na pierwszy rzut oka obłąkać. Harwey obrał sobie prowadzącą na lewo; lecz w momencie ziechał z niéy w bok, i tak zręcznie koniem, znaiomą sobie ścieszką pomiędzy pniami wykręcać zaczął, iż wkrótce wyprowadził swego towarzysza na górę, drzewami i krzewiną zarosłą, po któréy nie bez trudności gramolić się zaczęli. Ten téż to obrot, uratować ich zdołał, Dragony bowiem przybywszy do krzyżuiącéy się z sobą drogi, zastanowili się moment, w którąby im stronę udać się wypadało.
Masson widząc na drodze idącéy wlewo kilka śladów z podków końskich, iechać za niemi postanowił, lecz wkrótce śladów tych zabrakło, i dragony nie dostrzegłszy krętéy ścieszki, iaką sobie nasi uciekaiący obrali, zwrócić musieli w inną stronę, kiedy tymczasem Harwey z Henrykiem, iuż do połowy przepaścistą górę przebyli.
Z tém wszystkiém nie długo usłyszeli wołaiącego za sobą Massona. Widzicie ślady! przęiechali w tém mieyscu przez drogę, i udali się do lasu; daléy na górę zabiegaycie im ztamtąd.
Warthon, raz ieszcze zaproiektował przewodnikowi swemu, żeby zsiąść z koni i ukryć się w lesie, zwłaszcza że im do tego ciemność wieczorna sprzyiać zaczynała; lecz Kramarz dopóty nie dał się przekonać, dopóki stanąwszy na wierzchołku góry, nie uyrzał iak lwów roziuszonych ścigaiących za sobą dragonów; wtenczas dopiero rzuciwszy obydwa swe konie, pognali ie biczem za górę, a sami z naywiększą ostrożnością, zwrócili się na bok ku lasowi, i w naygęstszéy zarośli, twarzą pokładli się na ziemie.
Ledwie tym sposobem przytulić się zdołali, gdy usłyszeli dragona wołaiącego: tędy! tędy! iuż iuż zjechali z góry, widziałem ich konie!
— Daléy naprzód, bracia moi, naprzód! zawołał Masson. Ochraniajcie Anglika, ale Kramarza połóżcie na mieyscu! wolno go wam rozsiekać na sztuki.
Henryk ścisnął mocno za rękę swoiego towarzysza, i prawie w tymże samym czasie usłyszeli dwunastu dragonów, pędzących galopem o kilkanaście kroków od siebie. Skoro iednak tentent ich koni, coraz bardziéy oddalać się zaczął, Harwey wstał: idźmy, rzekł, nim oni zjadą z góry, potrzeba nam wdrapać się wyżéy.
— Wyżéy rzekł Henryk, zdaie się iż iuż iesteśmy na samym szczycie.
— Z téy strony, odpowiedział Birch, ale na lewo iest góra, co prawie pod obłoki sięga, tam dostać się nam potrzeba. Po niedługiéy rozwadze, iść śpiesznie z sobą zaczęli, i w pół kwadransa przybyli do podnóża skały, która z iednéy strony zawieszona w powietrzu, zdawała się zapadać co chwila.
— I na tęż to niedostępną przepaść wdrapywać się mamy? zapytał Henryk.
— Tak iest. Zapewne to ci się niepodobném bydź zdaie, lecz miéy odwagę, nie trać nadziei, a doydziesz do celu. Potrzeba obeznała mnie z temi górami, one są siedliskiem moiém, bądź przeto spokoyny, gdyż w takie zaprowadzę cię mieysce, w którém żaden z śmiertelnych, nigdy ieszcze nie postał.
Z niemałą wprawdzie trudnością, lecz bez niebezpieczeństwa, w pół godziny dostali się do połowy skały; Kramarz znaiąc każdą rozpadlinę, drzewo i całe położenie mieysca, iak mógł tę ciężką ułatwiał przeprawę, podobny w tém do doświadczonego żeglarza, który wie gdzie na morzu piaski, lub ruffę pominąć, aby okręt od rozbicia zachować.
— Dogonią nas bez wątpienia, rzekł Henryk, lepiéy podobno spokoynie było siedzieć w krzakach, i potem uyść nocą, niż pełzać po téy ogołoconéy z żywiołów skale.
— Nie lękay się niczego Kapitanie Warthon: teraz uratowani iesteśmy. Słońce zachodzić iuż zaczyna, i ze dwie godziny pewno upłynie, nim xiężyc zeydzio: myśliszże, iż wśród tak ciemnéy nocy ścigać nas będą wpośród tych skał i przepaści?
— Słyszysz! dragony iuż tu gdzieś blisko krzyczą.
— Niech sobie krzyczą. Postępuy ku wierzchołkowi skały. Widzisz ich na dole? Ah! spostrzegli nas. Już ieden z nich, pokazuie nas palcem. Cóż nam zrobią? musieliby mieć z sobą armaty, żeby nas zatrzymać mogli.
— Dogonią nas pewnie.
— Nic nam nie poradzą. Jakże chcesz, żeby ze ciężkiemi botami, i ostrogami swemi, dostali się tutay? potrzebowaliby do tego użyć piechoty, po którą do folwarku wróćićby musieli. Idźmy śmiało daléy, nie traćmy czasu, bo ieszcze wiele drogi, mamy do zrobienia: a ieżeli nas znaydą tam, gdzie cię zaprowadzić myślę, pozwalam im wtenczas nasycić się krwią moią.
Nie zadługo przyśpieszywszy kroku, w pośrodku skał zniknęli.
Kramarz nie zmylił się nigdy w żadnéy swéy rachubie.
Masson i iego dragony pędem błyskawicy zjechawszy z góry, znaleźli na dole same tylko dwa konie. Pewni zatém że poszukiwani iezdzcy, nigdzie, iak w lesie ukryć się musieli, naradzać się z sobą zaczęli, iakimby sposobem kawalerya wśród takich gęstwin, przedrzeć się i wyślakować ich mogła: iedni radzili, aby kilku żołnierzy zostawiwszy przy koniach: resztą całą obławą las zaiąć, drudzy chcieli żeby wysłać iednego za sprowadzeniem oddziału piechoty, a samym na obserwacyi pozostać, gdy w tém dragon spostrzegłszy Harweya z Henrykiem drapiących się po skale, swemu ich Porucznikowi pokazał.
— Ocalony! zawołał Masson, nie myśląc wówczas iak o Kramarzu, ocalony, a my z hańbieni zostaliśmy. Co o nas powiedzą, ieżeli ieden nikczemny szpieg potrafił wyprowadzić w pole dragonów Wirgińskich? zdaie mi się nawet że ten Kapitan Angielski} co idzie przy iego boku, ze wzgardą z nas się natrząsa. Ey! bracie! nie żartuy sobie, żeś się oderwał od szubienicy, i nasze woysko przeyrzał: nie doszedłeś ieszcze do New-Yorku, i zapewnie wprzód zayrzemy ci w oczy, nim będziesz mógł opowiedzieć, Sir Henrykowi Klińton, o wszystkiém cóś widział.
— Czyby niemożna dać ognia do nich, zapytał ieden dragon.
— A to na co? żeby nas wyśmieli? wszakże ztad kilka set kroków bedzie? nie, nie; trzeba nam ich porzucić, gdyż te łotry, gotowi stoczyć nam na głowy kamienie, i wtenczas dziennikarze królewscy gotowiby szumnie opisać, iż dwóch roialistów, pokonali i do ucieczki zmusili cały oddział powstańców. Nie nam to walczyć z naturą, i chcieć końmi ścigać po skałach, lecz skoro piechotę wyszlemy za niemi, nie uydą rąk naszych.
W tym momencie dał rozkaz do odjazdu, i do powrócenia na kwatery swoie. Już noc zupełnie swe czarne rozpostarła cienie, gdy przybyli do obozu, w którym piechota stanowisko swe miała. Masson zsiadł z konia, i poszedł do namiotu, gdzie zebrani Officerowie, ciągle o ucieczce więźnia rozmawiali z sobą. Zbliżywszy się do Pułkownika zdał mu sprawę ze wszystkiego co zaszło, i oświadczył mu, że dla honoru woyska, wypadałoby wysłać kilkunastu ludzi z iego dowództwa, którzyby zbiegów łatwiéy wyśledzić mogli.
— Trzeba natychmiast wysłać w pogoń za niemi, zawołało kilku Officerów, to ieszcze przededniem mogą bydź schwytani.
— Zwolna panowie, rzekł Pułkownik, niepodobna aby wśród nocy, pomiędzy takiemi górami narażać ludzi, nieznaiących nawet dobrze położenia mieysca; ileż to trudności musieliśmy zwalczyć, nimeśmy tu przybyli. Za podobny rozkaz nie chcę odpowiedzialności ściągać na siebie. Major Dunwoodi, główne ma dowództwo w tem Hrabstwie i ieźeli on rozkaże, cały pułk......
— Major Dunwoodi wyiechał do New-Windsor, przerwał nieukontentowany Masson, i nie spodziewam się go prędzéy, iak koło godziny drugiéy w nocy.
— Trzeba czekać: odpowiedział Pułkownik, albo wyprawić gońca do niego, aby swóy powrót przyśpieszył. Nadto, zbiegi zapewne przepędzą noc w górach; moią zatem iest radą, iż gdy Porucznik Masson wyznaczonym był, do pilnowania Officera Angielskiego, nie powinien ani na moment spóźniać się teraz, z rozstawieniem straży po wszystkich drogach, aby tym sposobem przeciąć wszelką kommunikacyą, i ucieczkę niepodobną uczynić.
Zdanie to rozsądnego dowódzcy podobało się Massonowi, i połączywszy się ze swym oddziałem, pośpieszył do swéy kwatery, celem doprowadzenia go do skutku.
Cezar skoro oznaymił swoim Państwu, o cudownéy ucieczce Henryka, z razu wierzyć nie chcieli, tak osobliwszemu losów przeznaczeniu. Pan Warthon płakał z radości, ściskał swego Negra, co mu tę szczęśliwą przyniósł wiadomość, słowem nie posiadał się w zbytku swego uniesienia; lecz Miss Peyton z Franciszką, ucieszone z początku, zadrżeli, zastanawiaiąc się nad skutkami, iakie ten krok mógł pociągnąć za sobą. Rachuiąc zawsze na wstawienie się i pomoc Majora Dunwoodi, uważały ucieczkę Henryka, iako nowy nierostropności iego postępek, tém większy, iż gdyby powtórnie zatrzymanym został, zguba iego nieuchronną staćby się musiała. Miss Peyton ufna iednak w przezorności Bircha, znaiącego dokładnie tameczne okolice, nie wątpiła aby ten wybawiciel iéy siostrzeńca, nie miał go bezpiecznie doprowadzić, do iakiegokolwiek bądź stanowiska, zaymowanego przez woyska królewskie. Pocicszaiąc się tą chełpliwą nadzieją, równém przekonaniem uspokoić chciała Franciszkę, innym zupełnie podówczas myślom oddaną. Sądziła ona bowiem, iż ten co po dwa razy pokazał iéy się na skale, o pół mili od folwarku położonéy, nie był kto inny tylko Birch, i lękała się aby uciekaiąc wraz z iéy bratem, nie przepędzili obydwa nocy w owém taiemniczém mieszkaniu, które ona sama iedna, przypadkiem dostzregła.
Długą i żywą w téy mierze rozmowę, odbyła z swą ciotką, która przychylaiąc się nakoniec do proźb swéy siostrzenicy, zezwoliła na wykonanie ułożonego przez nią zamiaru; z macierzyńską uściskała ią czułością, i rozeszła się z nią, swoie iéy błogosławieństwo udzielaiąc.




ROZDZIAŁ III.

Wśród pustyń samotna, nieśmiała,
Wolnym przechodziła krokiem,
A cel, do którego zmierzała,
Coraz bardziéy giuął przed iéy okiem.

Goldsmitih.

Wśród zimnéy i ciemnéy nocy, Franciszka Warthon z biiącém mocno sercem, żywą uderzona wyobraźnią, wolnym krokiem przeszedłszy tylnemi drzwiami ogród folwarkowy, udała się prosto ku skale, na któréy iak iéy się zdawało dwukrotnie widziała Harweya Bircha. Chociaż nie było ieszcze tak późno, posępność nocy, samotność, niebezpieczeństwo na iakie się narażała, wszystko to przeięło iéy duszę boiaźnią, któréy się oprzeć nie mogła. Kilka nawet razy wracać się chciała, lecz głos natury, silnieyszy nad ludzkie skłonności, przemógł zresztą wszelkie wrodzonéy nieśmiałości wrażenia, i z szybkością Atalanty przebiegła do połowy równinę, przedzielaiącą folwark od skał.
Poszanowanie dla kobiet, należy do rzędu pierwszych dowodów cywilizowanego narodu, i żaden posiadaniem téy cnoty do tak wysokiego posuniętéy stopnia, chlubić się tyle nie może, iak Amerykanie. Przekonaną o tém była Franciszka, i ze strony piechoty, stoiącéy nad drogą obozem, nie spodziewała się żadnego nadużycia w winnym płci swoiéy szacunku, lecz charakter lekki dragonów Wirgińskich, grubość i prostota ich obyczaiów, nie zapewniała ią czyli spotkawszy się z którym, narażoną nie zostanie na iakie zapytania, lub żarty któreby iéy nieprzyiemne bydź mogły. Usłyszawszy przeto tentent konia, pędzącego za sobą galopem, zeszła z drogi, i w pobliskim ukryła się lesie.
Wysłany kuryer przez Porucznika Masson, przeiechał téż koło niéy, nie spostrzegłszy iéy wcale; wkilka minut xiężyc zeszedł, i rozbiiaiąc po górach promienie swoie, wskazał iéy cel zamierzonéy podróży. Odległość nie była wprawdzie tak wielką, i Franciszka rzuciwszy okiém na skałę, wyniosłością swoią do gotyckiéy wieży podobną, a niemal przedmurzem gór będącą, poznała trudność swego przedsięwzięcia, i na chwilę powątpiewać zaczęła, ażeby ie do skutku doprowadzić mogła. W téy niepewności różnemi uczuciami miotana, oparła się na klocu drzewa, któren w ziemię wkopany na kilka stóp wznosił się nad iéy głową. Przypadkiem spoyrzała w górę, a wąż, coby ią iadem swoim napoił, nie byłby iéy mocniéy przeraził. Poprzeczna belka, aż na drugą stronę owego kloca wpuszczona, zdawała się bydź podpartą żelaznym hakiem, na którym przywiązany z podwóynym węzłem postronek, kołysał się za każdym wiatru powiewem. Poznawszy przygotowaną szubienicę dla brata, zimny dreszcz przeszedł po wszystkich iéy członkach, i tém żywiéy uczuła potrzebo ostrzeżenia Henryka, aby bez zwłoki opuszczał tak niebezpieczne schronienie. Z nową zatém odwagą zebrawszy swe siły, po iednogodzinném utrudzeniu zeszła na pagórek, któren kończył górę, a otwierał weyście na skałę, celem iéy nadziei i poświęcenia będącą.
Tam wszystkie żywioły niemal połączyły się z sobą, aby iéy zamiarom, olbrzymie stawić zapory. Żadnéy drogi, żadnéy ścieszki, śladu ludzkiéy stopy, nigdzie znać nie było: ziemia zielenić się przestała, wrzosy tylko mieyscami rosnące, i drzewa których gałęzie uschły, świadczyły, iż tam maiowy poranek nigdy swych kwiecistych nie rozwiiał wianków, i że natura sama wyrzekła się tych mieysc samotnych i dzikich: ogromne kamienie nadzwyczayném fizyczném wzruszeniem, oderwane z wierzchołka skały, wisiały pozaczepiane po iéy bokach, a szerokie, bezdenne, pomiędzy niemi rozpadliny, śmiercią groziły, gdyby kto krokiem tylko zniepewnéy drogi uchybił. Widok tylu trudności, zatrwożył na moment Franciszkę, lecz nie zmienił usiłowania, iakiém ią szczere przywiązanie dla brata natchnęło.
Nim iednak ośmieliła się weyść na tę niedostępną skałę, spocząwszy na chwilę, uderzoną została maluiącą się przed iéy oczyma sceną, któréy szczegóły naydokładniéy przy świetle xiężyca rozpoznać mogła. Prawie pod iéy nogami stały namioty obozuiących pułków piechoty: wspaniały Król gwiazd, rzucał światło swoie po oknach iéy ciotki, która zdawało się, iż pogrążona w naywiększéy niespokoyności, Boga na ratunek siostrzenicy swoiéy wzywała; latarnie zaś co moment przesuwały się po dziedzińcu przed folwarkiem, w którym dragony główne swoie stanowisko mieli. Franciszka powziąwszy ztąd mniemanie, iż ruch ten światła pochodził z czynionych przygotowań, do udania się w pogoń za iéy bratem, nowym zapałem przeięta, nie zrażaiąc się wszelkiemi przeciwnościami, zerwała się nagle, i wdrapywać się na skałę zaczęła.
Szczęściem Xiężyc sprzyiał zgubnéy iéy przeprawie, i pozwalał widzieć zdaleka wszystkie niebezpieczeństwa; których unikać należało. Raz okrążać musiała rozwartą przed sobą przepaść, iakaby wśród ciemności grobem dla niéy się stała, drugi raz uchwyciwszy się krzaków, lub pełzaiąc po ziemi przebywała urwiska, które nie mogąc własnym utrzymać się ciężarem, zdawały się zapadać co chwila. Zawsze zmierzała ona ku wierzchołkowi skały, gdzie po dwa razy widziała tego, którego sądziła bydź Harweyem Birchem. Wiedziała iż w tém mieyscu powinna była znaleść iego mieszkanie, lecz mimo wszelkich swych usiłowań doyść do téy wysokości nie mogła. Wiszące albowiem w powietrzu bryły rozwalonéy opoki, chwastami zarosłe, trudne i niepodobne dalsze przeyście czyniły. Sądząc przeto, iż z drugiéy strony, łatwieyszy przystęp znaydzie, przeszła na około, i mimo tysiąca niebezpieczeństw i trudów, uyrzała się nakoniec na szczycie skały. Ztamtąd miarkuiąc gdzieby udać się miała, spostrzegła dym snujący się kłębami po skale, i gdy bliźéy w przyległe okolice wpatrywać się zaczęła, poznała iż była właśnie nad tymże samym domem, którego szukała. Zeszła zatem na dół, krętą i wazką ścieszką, i wkrótce stanęła przededrzwiami owego osobliwszego mieszkania.
Dom ten raczéy iaskinią nazwać należało, gdyż dach, fundamenta, i dwie boczne ściany, wydrążone były w skale z natury. Front składały pniaki z drzewa odarte z kory i gliną z sobą złączone: suche zaś liście grubo na nich nabite, broniły zewnątrz od zimna i wiatrów. Drzwi ważkie i niskie, na drewnianych trzymaiące się zawiasach, iednéy osobie weyść pozwalały, a przez małe okienko z czterech szyb złożone, ledwie iak widać było, czasami światło dzienne przedzierać się musiało. Franciszka przystąpiła ku niemu, iak mogła naybliżéy: lecz okienica szczelnie zamknięta, nie pozwalała iéy dobrze widzieć ognia, który tylko trzaskaiący na kominie słyszała. Po chwili iednak, przez szparę pomiędzy dwóma pniakami wychodzącą, rozpoznać dokładnie mogła całe wewnętrzne urządzenie. Płomień z suchego drzewa nałożony, przyświecał samotnemu ustroniu: w kącie trochę porzuconéy słomy, przykrywała podwóyna wełniana kołdra, żelazne zaś haki wbite do koła w skałę, utrzymywały na sobie odzież różnego rodzaiu, oboiéy płci, każdemu wiekowi i rozmaitym stanom służyć mogącą, a pomiędzy innemi mundury Angielskie, i Amerykańskie w zupełnéy harmonii obok siebie wisiały. Naprzeciw komina w otwartéy niewiclkiéy szafie, kilka talerzy, dwa żelazne garnki, chléb, trochę zimnego mięsa, i inne gospodarskie sprzęty, stały rozstawiono po pułkach. Stół duży, krzesło i ławka przed kominem, resztę ruchomości kończyło. Nic iednak nie zaięło tyle uwagi Franciszki, ile człowiek siedzący przed stołem, podparty obydwoma rękami, zdaiący się rozbierać z całém natężeniem umysłu geograficzną kartę, rozłożoną przed sobą. Na stole leżała para pistoletów bogato wysadzanych, a prosta rękoieść pałasza, którą trzymał przy sobie, świadczyła iż broni swéy nie nosił daremnie. Siedząc odwrócony do komina, twarz miał całkiem zakrytą, lecz wszystko co w nim dostrzedz mogła Franciszka, przekonywało ią, iż to nie był ani iéy brat, ani Harwey. Surdut miał na sobie zapinany, aż pod brodę, i któren roztwieraiąc sie do kolan, widziéć pozwalał, iż nosił spodnie skórą podszyte, długie szerokie bóty, i ostrogi. Włosy stosownie do ówczesnego zwyczaiu miał upudrowane, okrągły zaś kapelusz leżał przy nim na ziemi.
Franciszka pewna, iż ten, którego dwukrotnie na skale widziała, nie był kto inny, tylko Harwey Birch sądziła za niepodobne, aby kogo innego w dzikiém tém mieszkaniu znaleść miała. Równie zdziwiona, iak zmieszana z początku cofnąć się myślała, lecz gdy nieznaiomy obrócił głowę, poznała w nim dobrze sobie znaiomą postać Harpera.
Wszystko cokolwiek przyrzekł iéy bratu, co tylko Dunwoodi powiedział o iego charakterze i władzy, wszelkie dowody rodzicielskiego uczucia z iakiemi się dla niéy saméy okazał, uderzyły w momencie żywą imaginacye Franciszki. Pobiegła ku drzwiom w myśli zastukania do nich, lecz znalazłszy ie otwarte, weszła wołaiąc i padaiąc mu do nóg:
— Ratuy go! ratuy moiego brata! pamiętay na przyrzeczenie swoie!
W piérwszym razie, Harper widząc otwieraiące się drzwi, zerwał się nagle i ręką sięgnął ku pistoletom: lecz poznawszy w téyże saméy chwili Franciszkę, zawołał z naymocnieyszém zadziwieniem:
— Miss Warthon tutay? niepodobna, abyś samą bydź miała?
— Nie ma nikogo ze mną, tylko Bóg i ty ieden odpowiedziała, i na święte Jego imię, zaklinam cię, dopełniy swego przyrzeczenia, ratuy moiego brata!
Harper podniósłszy ią z ziemi, wskazał ławkę prosząc aby usiąść chciała, i uspokoiwszy się powiedziała mu, iakim wypadkiem, w tém mieyscu, o tak późnéy znayduie się godzinie?
Franciszka przytoczyła w krótkości, uwięzienie Henryka, wyrok śmierci na niego wydany, iego ucieczkę ułatwioną przez Harweya Bircha; powody iakie miała do przeświadczenia, iż obydwóch w tém mieszkaniu znaydzie, i przyczynę, dla któréy ostrzedz ich pragnęła, aby z tak niebezpiecznego uciekali schronienia.
Trudno iest czytać w myślach człowieka, umieiącego bydź Panem skłonności swoich: z tém wszystkiém troskliwość, z iaką Harper słuchał całego tego opowiadania, nieuszłaby uwagi wytrawionego badacza, w szkole świata, i ludzi. Poświęcenie Franciszki, miłość iéy w rodzeństwie, rzadko kiedy w tym stopniu widziana, żywo wzruszyła Harpera: i gdy kończąc wynurzyła mu obawę swoią, aby brat iéy nie pozostał dłużéy w tych górach, zdawał się równie iéy niespokoyność dzielić, i ze dwa czy trzy razy przeszedłszy się po izbie, usiadł mocno zamyślony.
— Możemy bydź pewni, dodała rumieniąc się Franciszka, przyiaźni Majora Dunwoodi: ale u niego honor nayświętszém iest uczuciem, i..... mimo..... mimo wszelkich usiłowań swoich, z ofiarą własnego serca, uważał za powinność uwięzić Henryka. Zresztą sądził, iż dopełniaiąc obowiązku służby i honoru, nie wystawi brata moiego na żadne niebezpieczeństwo, gdyż zawsze rachował na pomoc twoię.
— Na pomoc moię! powtórzył z zadziwieniem Harper.
— Tak iest, rzekła Franciszka, gdym mu mówiła coś nam przyrzekł, zapewnił mnie, iż możesz otrzymać łaskę dla Henryka, i skoro dałeś słowo, święcie dotrzymać go zechcesz.
— I nic więcéy nadto nie powiedział? zapytał Harper wpatruiąc się w nią przenikliwém weyrzeniem.
— Nic więcéy, odpowiedziała Franciszka, powtarzał nam tylko ciągle, iż Henryk uratowanym zostanie, i w tym celu szuka cię właśnie w téy chwili.
— Miss Warthon, rzekł Harper z umiarkowaną powagą, napróżno chciałbym ukrywać przed tobą, iż iestem z rzędu znaczących osób w téy nieszczęśliwey walce, iaka teraz pomiędzy Anglią i Ameryką panuie. Ucieczkę brata twoiego, winna iesteś przekonaniu o niewinności iego, i obowiązkom, które przyrzeczeniu moiemu winien byłem. Major Dunwoodi mylnie sobie wystawiał, abym otwarcie mógł otrzymać przebaczenie dla Kapitana Warthon. Gdyby bowiem Washington ułaskawił Officera Angielskiego, którego Sąd woyskowy za szpiega uznał, ściągnąłby na siebie nieukontentowanie całego woyska: tem więcéy, iż w sprawie Majora Andrzeja, naymocnieyszym za nim wstawieniom się, odmówić musiał. Miss Warthon! czuwać będę nad bezpieczeństwem brata twoiego; zaręczam cię mém słowem, iż wszelkich użyię środków, aby na nowo zatrzymanym nie został; lecz równie żądam od ciebie, abyś mi przyrzekła, iż nikomu, o naszém widzeniu się nie powiesz, dopóki ci o tem powiedzieć nie będzie wolno.
Franciszka przyrzekła mu zachowanie taiemnicy, którey od niéy żądał.
— Twóy brat, dodał daléy, przyidzie tu pewnie z wybawicielem swoim, lecz nie chcę aby mnie widzieli, gdyż inaczéy życie Bircha, zgubą zagrożonémby zostało.
— Zgubą ze strony brata moiego! żywo zawołała Franciszka: nigdy! móy brat miałżeby zdradzać człowieka, który mu się drugim stał oycem.
— Co się dzieie w tym kraiu, Miss Warthon! odpowiedział Harper, nie iest igraszką. Życie, maiątki ludzkie, zawieszone są tylko na bardzo wątłéy nitce, którą naymnieyszy wypadek zerwać może. Gdyby Sir Henryk Klinton wiedział, iż Birch iakikolwiek ma związek ze mną, nicby tego nieszczęśliwego ocalić nie zdołało. Bądź zatem rozsądną i milcz: powiedz im wszystko, coś widziała przed swoiém tutay przybyciem, i nagliy na nich, aby natychmiast ztąd wyszli. Potrzeba koniecznie, aby przededniem przeszli ostatnie straże Amerykańskiego woyska, ia zaś biorę na siebie dopilnowanie, aby im nikt w drodze nie tamował. Przyznam się, iż Major Dunwoodi, mógł czém użytecznieyszém przysłużyć się oyczyźnie, niż poddaniem na niebezpieczeństwo przyiaciela swojego.
Kończąc tę słowa, zwinął kartę rozłożoną przed sobą na stole, wziął kilka papierów leżących obok siebie, i wszystkie schował do kieszeni surduta. Dwóch minut nie wyszło, gdy Franciszka usłyszała nad głową swoią Kramarza, głośniéy mówiącego iak zwyczaynie.
— Tędy! Kapitanie Warthon, tędy! widzisz na dole Amerykańskie namioty? niech nas sobie teraz ścigaią, mam tu gniazdo, dość dla nas obydwóch obszerne, gdzie spoczynek i wygodę znaydziemy.
— I gdzież to gniazdo? rzekł Henryk? powiedziałeś mi iż niedługo znaydziemy się czém posilić: głód coraz bardziéy czuć się daie, zwłaszcza téż mnie, co od czasu mey niewoli, kawałka chléba zieść spokoynie nie mogłem.
— Hem! dał się słyszeć Kramarz, kaszląc z całéy siły, hem! wilgoć dzisieyszéy nocy nabawiła mnie kataru. Idź wolniéy! uważay żebyś się nie pośliznął, i nie wpadł na bagnet szyldwacha, stoiącego na równinie. Zeyście ze skały, nierównie iest od wstępu na nią przykrzeysze.
Harper przyłożył palec do ust swoich, na znak przypomnienia Franciszce iéy obietnicy, i wziąwszy kapelusz i pistolety, podniósł suknie, które wisząc w nayciemnieyszym kącie izby, ukrywały ciasne wyjście wydrążone w skale z natury, i od przypadku mieszkańcowi iéy służące.
Łatwo wystawić sobie można, iakie musiało bydź zadziwienie Henryka, a nadewszystko Harweya, gdy wchodząc uyrzeli Franciszkę. Rzuciła się ona w obięcie brata, i zrazu łzami tylko wytłumaczyć się mogła.
Birch zdawał się bydź pomieszanym, spoyrzał na ogień, który chwilą przed nim przygasł, otworzył szufladę od stolika, i ieszcze bardziéy się strwożył, gdy w nim nic nie znalazł.
— Samaś tu przyszła Miss Franciszko? zapytał drżącym prawie głosem.
— Jak mnie widzisz Birchu, odpowiedziała obracaiąc się tyłem do brata, i na potaiemne wyiście rzucaiąc swe weyrzenie, którego natychmiast dorozumiał się kramarz.
— Ale dla czcgożeś przyszła tutay? zapytał iéy brat, i iakim sposobem odkryłaś to dzikie, samotne ustronie?
Franciszka opowiedziała w krótkości co zaszło, po iego ucieczce, i środkach iakie Masson przedsięwziął do wstrzymania iego ucieczki, przedstawiaiąc mu zarazem powody, któreby go do opuszczenia tak niebezpiecznego schronienia znaglić powinny.
— Ale Miss Franciszko! iakżéś to mieszkanie znalazła, zapytał Harwey, i czemużeś sądziła, iż nas tu znaydziesz, kiedy zupełnie w przeciwną zwróciliśmy się stronę, nie zostawiaiąc żadnéy poszlaki po sobie? Franciszka wyznała szczerze, iż gdy iechali do Fischkill, promienie zachodzącego słońca, odbiiaiąc się o okna, domyślać się iéy kazały, iż nie kto tylko on mieszkać tam musiał; że kilkakrotnie widziała iego samego na wierzchołku skały, i że sądząc po bezpieczném mieysca tego położeniu, pewną była, iż brata iéy zaprowadzić tam zechce.
— Giń wiec zdrayco coś mnie wydał! zawołał Birch, tłukąc wszystkie cztery szyby w oknie. Miss Warthon! rzekł obracaiąc się ku niéy, z tą goryczą i smutkiem, iakie pasmo długich nieszczęść przynosi za sobą; szukaią mnie, poluią na mnie w tych górach iakby na dzikie zwierze; w tém tu tylko schronieniu, mogłem głowę moią złożyć, i odetchnąć swobodnie. Chceszże także należeć do uczynienia ieszcze nikczemnieyszém życia moiego?
— Nigdy! nigdy! zawołała Franciszka. Bezpieczeństwo twoie, polega w mém sercu.
— Ale Major Dunwoodi..... dodał Birch wpatruiąc się w nią pilnie.
— Nigdy wiedzieć o tem nie będzie, rzekła Franciszka, Boga biorę na świadka, który mnie widzi, i skrytości myśli ludzkich przenika.
Kramarz zdawał się bydź spokoynym, i korzystaiąc z momentu, w którym Henryk zaiął się rozmową z swą siostrą, sam się wcisnął do ukrytego w łonie skały schronienia.
Franciszka niczego tymczasem nie oszczędzała, aby dać uczuć bratu smutny stan iego położenia, gdyby opóźniał się dłużéy, i dał czas Dunwoodiemu do przecięcia środków dalszéy ucieczki; gdyż ieżeli zechce dopełnić powinności swéy, dodała, o czém iak go sam znasz, wątpić nie możesz, wówczas niema władzy na ziemi, któraby cię ocalić mogła.
Henryk wysłuchał ią w milczeniu, i zdawał się dzielić iéy uwagi. Dobył w końcu pugiliaresu, napisał kilka słów ołówkiem, zwinął kawałek papieru, i oddał go swéy siostrze.
— Jeżeli mnie kochasz, rzekł, czego mi w poświęceniu swoiém dałaś dowody, odday tę kartkę Dunwoodiemu, lecz nie otwieray iéy, dopóki się z nim nie zobaczysz, pamietay iż kilka godzin zwłoki, może mi życie uratować.
— Dopełnię! dopełnię Wszystkiego co żądasz, zawołała Franciszka, ale wychodź ztąd, uciekay, każda chwila niebezpieczeństwo twoje powiększa.
— Słuszne iest żądanie twéy siostry, Kapitanie Warthon, rzekł Harwey, wchodząc w tym momencie niespostrzeżony przez Henryka, wychodzić ztąd natychmiast musiemy. Trudno odpoczywać, czémkolwiek posilemy się w drodze.
— Ale iakże w takiém mieyscu, samą wśród nocy odstąpić mogę, siostrę moie? iakże z téy skały zeyść bez pomocy potrafi.
— Tak łatwo zeydę, iakem ta przyszła; nie zbywa mi na siłach, ani na odwadze.
— Dowiodłaś tego droga siostro; ofiary twe dla mnie przechodzą wszelką możność okazania ci wdzięczności moiéy; niepodobna, żebym ci przynaymniéy nie miał towarzyszyć, i nie sprowadzić cię z góry.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, drzwi otwieraiąc, ieżeli nie iedne masz tylko życie na ziemi, możesz niém rządzić iak ci się podoba; co do mnie szanuię dni moie; i ieszcze ludziom użytecznym bydź pragnę. Decyduy się: idź ze mną, albo daruy, iż cię opuścić muszę.
— Idź! idź! kochany móy Henryku, zawołała Franciszka. Pamiętay na oyca naszego! wspomniy na nieszczęśliwą Sarę! i to mówiąc nieznacznie przyprowadziła go ku drzwiom, któremi Kramarz iuż był wyszedł, a gdy oboie ku nim się zbliżyli, pchnęła go mocno, i zamknęła ie za sobą.
Wkrótce usłyszała go opieraiącego się Harweyowi, który na niego nalegał, aby szedł za nim; nakoniec, Henryk musiał póyść za głosem swego wybawcy, a lekkie opodal ich kroków stąpanie, oddalenie się ich oznaymiło.
Kiedy iuż wszystko umilkło, Harper wrócił, wziął Franciszkę za rękę, wyszedł z nią razem, i sprowadził ze skały, przeciwną zupełnie drogą od téy, iaką przybyła. Szczęśliwie oboie stanęli wkrótce u podnóża niedostępnéy skały, i gdy Harper wskazał iéy utorowane przez trzody ścieszki, których trzymać się miała, nad spodziewanie swe, uyrzała pomiędzy drzewami, przywiązanego konia bogato przybranego, i który iak widać było umyślnie przyprowadzonym został.
Miss Warthon, rzekł wtenczas Harper, ściskaiąc ią za rękę, niedziw się iż nie iestem w stanie wynurzyć ci powodów, dla których otwarcie bydź użytecznym bratu twemu nie mogę; lecz ieżeli możesz wstrzymać na dwie godziny, maiącą się za nim udać w pogoń kawaleryą, za pewność osoby iego zaręczam. Po tém, coś uczyniła, przekonany iestem, iż nic dla ciebie niepodobnego nie ma. Bóg nie obdarzył mnie dziećmi, Miss Warthon, ale gdyby mi ie kiedy miéć pozwolił, chciałbym żeby z ciebie biorąc przykład, tobie były podobne. Lecz tyś dzieckiem moiém. Mieszkańcy téy krainy, wszyscy, którzy zrodzili się w drogiéy oyczyznie moiéy, są mi dziećmi, braćmi moiemi. Żegnam cię! przyimiy błogosławieństwo starego żołnierza który ma nadzieię w szczęśliwszych uyrzeć cię czasach.
W tych słowach wzniósł ręce ku niebu, przeżegnał ią po oycowsku, z pewném duszy wzruszeniem, i dodał:
— Trzymay się téy ścieszki, która cię na równinę wyprowadzi. Musze rozstać się z tobą, mam wiele do czynienia, i daleką przed sobą drogę. Byway zdrowa. Zapomniy żeśmy się z sobą widzieli.
To mówiąc wsiadł na konia, i zniknął z iéy oczu. Franciszka pilnuiąc się wskazanéy sobie drogi, nie długo na równinie stanęła, lecz zaledwie kilka kroków postąpiła, usłyszała tentent koni, zbliżających się ku sobie. Skryła się zatem przy płocie, i za chwile spostrzegła dwunastu iezdzców w mundurach, zupełnie iednak odmiennych od tych, iakie dragony Wirgińscy nosili. Za niemi długim okryty płaszczem, z pałaszem przy boku, na koniu postępował nieznaiomy, w którym, gdy bliżéy nadiechał, Franciszka poznała Harpera. Negr w liberyi, i dwóch młodych ochotników w mundurach orszak ten kończyli. Lecz w mieyscu, coby mieli udać się do Fischkill, zwrócili się na lewo w wąwóz, przedzielaiący obydwie góry.
Skoro się oddalili, wyszła ze swego ukrycia, i rozmyślaiąc ktoby mógł bydź ten niewiadomy, przemożny w władzy swéy i znaczeniu, i tak szczerze losem iéy brata zaięty, przybyła na mieysce, nie doświadczywszy żadnego wypadku.




ROZDZIAŁ IV.

Precz trwożna, lub zdradne maiąca zamiary
Przybądź mnie natchnąć, skromna niewinności,
Jeśli chcesz przyiąć zakład moiéy wiary,
Dziś ieszcze uyrzemy nasz związek miłości.

Burza.
Szekspir

W czułych obięciach swéy ciotki, Franciszka dowiedziała się, iż Maior ieszcze nic wrócił. Z tém wszystkiém, aby Henryka uwolnił, od dzikiego fanatyka, przysłał mu w iego mieysce, powszechnie szanowanego, Kapłana Anglikańskiéy religii, który od pół godziny przybywszy z samym Panem Warthon rozmawiał. Miss Peyton szczerze pragnęła, dowiedzieć się od siostrzenicy swéy o wszystkich szczegółach, w iéy podróży, lecz ią uprzedziła Franciszka, prosząc aby żadnego nie czyniła zapytania w tym przedmiocie, na któren przyrzekła zachować taiemnicę, i aby poprzestała na tém iedynie zapewnieniu, iż spodziewa się, że za kilka godzin Henryk bezpiecznym zupełnie zostanie.
Miss Peyton, sama téż nie chciała nadużywać danego słowa przez siostrzenicę swoią: i gdy różne rzeczy do posiłku służące ustawiać zaczęła, tentent konia wielkim pędzonego cwałem oznaymił przybycie Dunwoodiego, który dowiedziawszy się, że Harper ieszcze z New-Windsor nie wrócił, oczekiwał go z niecierpliwością po nad brzegami Hudsonu, kiedy wysłany goniec od Porucznika Masson dogonił go w tém mieyscu i depesze mu oddał. Skoro w nich Maior wyczytał, że Henryk powierzony iego dozorowi uciekł, i że od iego rozkazów zawisło iedynie poszukiwanie zbiegłego, nie śmiał przybywszy do folwarku zsiąść nawet z konia, i długo się namyślał nim wszedł do pokoiu, w którym się znaydowała familiia Warthona.
Na iego twarzy widać było pomięszanie i utrudzenie; wszedłszy rzucił się na krzesło, wołaiąc:
— Co za niedorzeczność! iakie dzieciństwo! uciekać w chwili, kiedy ia mu przychodzę iego bezpieczeństwo, wolność iego zapewnić!
Franciszka pamiętaiąc na słowa Harpera, iż byłoby rzeczą nader ważną, gdyby przynaymniéy dwie godziny opóźnić można wyiazd kawaleryi, że ieszcze połowę tego czasu nie upłynęło, postanowiła ile możności przedłużyć rozmowę.
— Jak to! Dunwoodi, zawołała, czyż ci to oburza, że Henryk sromotnéy uniknął śmierci?
— Nigdy nie byłby iéy poniósł. Miał przyrzeczenie Harpera, a Harper nikogo nie zawiódł. Ah! Franciszko gdybyś go dobrze znała, ufałabyś zupełnie iego słowu. Dla czegóż mnie Henryk zostawił w tak smutnéy kolei?
— O iakiéyże to mówisz kolei?
— Czyż może bydź iuż okropnieysza? nie iestżem postawiony miedzy powinnością moią, a uczuciem przyiaźni méy dla niego, między rozsądkiem, a sercem moiém? nie powinienemże obmyśléć téy ieszcze nocy, wszelkich środków do schwytania brata twoiego. Franciszko! kiedy spodziewałem się, iż mi go ratować będzie wolno nie iestżem zmuszony działać iakbym był iego nieprzyiacielem, ia, który ostatnią kroplę krwi moiéy przelałbym dla niego? powtarzam ci Franciszko! iest to niedorzeczność, naywiększa niedorzeczność, iaka tylko bydź może.
Franciszka ścisnęła go za rękę, poprawiając sobie drugą swe piękne włosy, zasłaniaiące iéy czoło.
— I czegóż pragniesz schwytać brata moiego kochany Dunwoodi, rzekła do niego; dość zrobiłeś dla kraiu, który po tobie podobnéy nie wymaga ofiary.
— Franciszko Warthon, zawołał Major z uniesieniem, prędkim krokiem przechodząc się po pokoiu, nie tylko kray móy żąda po mnie téy ofiary, sam mi ią honor nakazuie. Czyize, ieżeli nie móy oddział, miał sobie dozór Henryka powierzony? czyż nie wiedzą że iest moim przyiacielem? nie znaiąże uczuć mych dla ciebie? nie maiąż prawa myśléć, iż wdzięki siostry, kazały mi patrzeć przez szpary, na ucieczkę brata, że zresztą sam dopomogłem mu do wyłamania się z pod władzy prawa, i ustaw naszych? O nieba! chciałbym poznać nikczemnika, coby mnie o podobną zdradę posądzić się ośmielił.
— Dunwoodi, kochany móy Dunwoodi! zawołała Franciszka, uniesienie twoie przeraża mnie, truchleię, i nie poznaię ciebie: czegóż tak żywo pragniesz śmierci brata moicgo?
— Mało mnie znasz ieszcze, kiedy myśléć możesz podobnie, rzekł Dunwoodi łagodnieyszym tonem. Jażbym to miał żądać zguby Henryka, ia, którybym sam chętnie zginął dla niego, bylebym tylko żył w pamięci twéy Franciszko! Bądź pewną, że nic mnie tyle nie zatrważa, nic więcéy nie obchodzi nad iedno podeyrzenie, na iakie mnie Henryk mniéy rozważnym postępkiem swoim naraził. Cóż sobie pomyśli Washington gdy się dowie iż mnie związki małżeńskie z tobą, droga Franciszko! połączyć maią?
— Jeżeli ta iedynie obawa ma bydź powodem do ścigania brata moiego, łatwo możesz o niéy zapomnieć, i póyść za głosem honoru i powinności swoiéy. Związki małżeńskie, wszakże nas ieszcze nie łączą?
— I także mnie to pocieszasz Franciszko? także to wchodzisz w położenie i cierpienia moie?
— Nigdy w twém sercu móy Dunwoodi, niechciałabym wzbudzić naymniéy przykrego uczucia; lecz nie nadawayże nam oboygu téy ważności, i znaczenia iakie miéć możemy w oczach Washingtona?
— Franciszko! ieżeli nie iesteś znaną w świecie, bądź pewną, iż cnoty twoie nie są przed światem ukryte. Przez nie, weszłaś do duszy moiéy, zaięłaś wszystkie me uczucia, i przyznay sama, czybym był godzien ciebie, gdybym zadość nie uczynił powinności moiéy, i shańbiony stanął przed ołtarzem, świętą wykonać ci przysięgę. — Nie: Franciszko! żegnam cię, byway zdrowa: niepodobna, żebym tu dłużéy pozostał.
W tych słowach, krokiem ku drzwiom postąpił.
— Zaczekay Dunwoodi, chwilę zaczekaj, zaklinam cię, przeczytaj list Henryka, który mi zlecił oddać go tobie, iako przyiacielowi młodości swoiéy, iako temu, którego on iak brata swego kocha niezmiennie.
— Dobroć, czułość twoia Franciszko, którą w tobie uwielbiam, znaydzie usprawiedliwienie w mém sercu, i mam nadzieję, że przyidzie czas, w którym i mnie odmówić słuszności postępowania moiego nie zechcesz.
— Czas ten iuż nadszedł Duuwoodi, znam wielkość twoiego charakteru, i w własném nawet nieszczęściu szanować go umiem.
Podczas gdy Dunwoodi list czytał, w iego oczach widać było nadzwyczayne wzruszenie i zapał. Biedny Henryku! zawołał! tyś zawsze przyjacielem moim. Jeżeli kto kolwiek pragnął mnie widziéć szczęśliwym, tyś ieden nadzieie moie uiścił.
— Kochaszże go ieszcze? myśliszże dopełnić iego żądania? zapytała Franciszka z niewinną boiaźnią.
— Byleś tylko na nie zezwolić chciała Franciszko!
— Ja! dla czegóż nie miałabym zezwolić, czego móy brat po mnie żąda?
— Czytałaś więc ten list?
— Nie, obowiązał mnie, aby ci go oddać, nie otwieraiąc go wcale.
— Czytay go zatem droga Franciszko, i bodayiem z twych ust anielskich usłyszał, zezwolenie życzeń brata twoiego.
Franciszka odebrawszy list, czytać zaczęła, z naywiększém zadziwieniem, co następuie:
“Rozstaię się z tobą Dunwoodi. Cezar, którego łasce twéy polecam, wie iedynie o ucieczce moiéy. Bogu tylko wiadomo iakie mnie czeka przeznaczenie; i w tym stanie niepewności, największa mnie niespokoyność udręcza. Pamiętaiąc o starym schorzałym ojcu, którego prześladować mogą, za mniemany syna występek, myśląc o siostrach, które wkrótce może bez opieki, i pomocy zostaną, udaię się do ciebie Dunwoodi, pewien iż zechcesz dowieść, że nas wszystkich kochasz. Niech téyże saméy nocy wieczny związek połączy cię z siostrą moią, i niech familia moia, znajdzie w tobie syna, brata, i męża.”

“Henryk Warthon,”

List wypadł z rąk Franciszce, i rumieniąc się oczy spuściła w ziemię, gdy Dunwoodi z całém uniesieniem duszy, każde iéy mierzył spoyrzenie.
— Cóż więc mówisz Franciszko? zapytał nieśmiałym głosem. Maże to bydź brat, szukaiący brata? lub Officer Amerykański, któremu służba nakazuie ścigać Officera Angielskiego.
— I Henryk mógłżeby się więcéy lękać brata, iak Officera kongressu?
— Nie ma się co obawiać, ani iednego ani drugiego, droga Franciszko: słowo Harpera, czyż nie iest dla niego dostateczną rękoymią? ale honor móy, bezpieczeństwo iego, właśnie tego wymaga, aby powrócił do więzienia, i w nim spokoynie rozwiązania losu swoiego czekał.
Franciszka nie wiedziała sama co czynić, i coby iéy przedsiewziąść wypadało. Spoyrzała na zegar przy ścianie w pokoiu przybity, na którym zdawały się iéy rokiem upływać godziny: kwadrans ieszcze brakowało czasu do wskazanego przez Harpera zakresu. Co tylko przytém powiedział Dunwoodi, cokolwiek w tym momencie pomyśleć mogła, wszystko ią przekonywało, iż nowe były powody do zatrzymania Henryka, gdyż szwagier iego, niechciałby go na zgubę wystawiać, ażeby uwolnienia iego pewnym bydź miał: kochała nakoniec Majora, iego sława iéy własném stała się uczuciem, i w tym stanie rzeczy lękała się, aby nie zaszły wypadki, któreby ią, na zawsze rozłączyć z nim miały.
— Nie odpowiadasz Franciszko! rzekł Dunwoodi. Prośby twoiego brata, i moie, nie sąż zgodne z życzeniem twoiém? lub mamże iść do oyca twoiego, aby mi bydź szczęśliwym pozwolił?
Zapłonęła się Franciszka, spuściła oczy, cichym i przerywanym głosem kilka słów wyrzekła, których chociaż Major nie zrozumiał, śmiało iednak mógł ie za zezwolenie uważać. Wziął ią przeto za rękę, ucałował z zapałem, i ku drzwiom pośpieszył.
— Zaczekay Dunwoodi, zawołała Franciszka, nie mogę i nie powinnam dłużéy cię uwodzić, w chwili w któréy postanowienie życia, przyiąć mam z tobą, widziałam się z Henrykiem po iego ucieczce: pewność iwgo od dziesięciu minut zawisła. Masz moią rękę, iest twoią, ieżeli iéy odrzucić nie zechcesz.
— Odrzucić! o nieba! przyimuię ią, iako naydroższy dar, którym mnie opatrzność uszczęśliwić mogła. Lecz nie lękay się o Henryka Franciszko; skoro w mych rekach zostawać będzie, póydę szukać Harpera, pewnym będąc, że Washington nie odmówi łaski, szwagrowi moiemu.
— Idź więc, Dunwoodi, idź do moiego oyca: a ieżeli on pozwoli, bez zadrżenia powtórzą me usta, co me serce dla ciebie czuie.
Miss Peyton, która nie należała do téy rozmowy z zadziwieniem o niéy się dowiedziawszy, nad tém iedynie ubolewała, iż przy tak nagłych zaślubinach, nic było czasu do urządzenia niektórych przygotowań, ani wyprawy, iaką siostrzenicy swéy ofiarować chciała. Od początku iak tylko Dunwoodi zaczął starać się o rękę Franciszki, sprzyiała ona mu zawsze, z razu dla interessu, iż w nim upatrywała obronę i pomoc w okolicznościach, w iakich kray iéy się znaydował: późniéy, lubiła go dla iego charakteru i cnot domowych: nakoniec powodowana smutném swego siostrzeńca położeniem, przychyliła się bez trudności na związek, zgodny ze swém życzeniem, i korzyściami familii swoiéy. Pan Warthon nie sprzeciwiał się téż mu wcale. Słaby i niedołężny iego charakter, zawsze czynił go niesposobnym do jakiegokolwiek bądź oporu; tém bardziéy w położeniu w iakiém się znaydował, czuł on, ile połączenie się, z iednym z znakomitszych Officerów, tak nazwanego woyska powstańców, użyteczném mu bydź mogło.
Uszczęśliwiony zupełnie Dunwoodi, w towarzystwie przyszłego oyca, i przysłanego przez siebie Kapłana wrócił do pokoiu, gdzie samą tylko znaleźli Miss Peyton, która uprzedzaiąc zapytanie, oświadczyła im, że siostrzenica iéy wyszła do siebie, lecz za chwilę powróci.
Naznaczony czas przez Harpera do ocalenia Henryka, właśnie upłynął, i osma wybiła godzina, gdy Franciszka weszła. Bez zbytecznego uniesienia, oddała Dunwoodiemu ślubną po swéy matce obrączkę, i Kapłan obrzęd weselny rozpoczął. Pan Warthon, Miss Peyton, Cezar i Katy iedynemi tylko obrzędu tego byli świadkami. Sara albowiem dużo jeszcze osłabiona na siłach, wcześnie spać się położyła, i właśnie tego téż sobie iéy familiia życzyła, odprowadzaiąc ią od widoku, któryby mógł w niéy smutne obudzić wspomnienie, i stan iéy zdrowia pogorszyć.
Skoro nakoniec Kapłan wyrzekł przysięgę, łączącą nierozdzielnemi węzły Dunwoodiego z Franciszką, Major uściskał małżonkę swoią, pocałował w rękę ciotkę i teścia swoiego, i ieszcze z zapału radości nie był ochłonął, gdy wtém do drzwi zastukano.
— Majorze, rzekł Mason wchodząc do pokoiu, dowiedziałem się o twém przybyciu, pośpieszam na twe rozkazy. Nasi dragony są iuź pod bronią, konie pokulbaczone, i na pierwsze zawołanie, wszystko iest gotowe do wyiazdu.
— Bardzo dobrze Massonie, odpowiedział Dunwoodi, niech natychmiast wsiadaią na koń: ia w tym momencie z wami iadę. Wyszliy iednak przedewszystkiém którego żołnierza, niech iedzie do obozu, z uwiadomieniem pułkownika piechoty, iż na śledztwo zbiegłych ruszyłem, i żeby od siebie równie pewien oddział wyznaczył.
Masson wyszedł dla dopełnienia rozkazów swego dowódzcy.
— Chociaż teraz, Dunwoodi, rzekła Franciszka, niezapominay żeś bratem tego, którego ścigać iedziesz. Nie mam potrzeby wstawiać się za nim, ieżeli go nieszczęśliwym znaydziesz wypadkiem, samo serce twoie wskazać ci powinno, coś mnie, i iemu winien.
— Powiedz raczéy Franciszko, iżby to szczęściem dla niego było. Maiąc Harpera za nami, spodziewam się, iż uyrzemy Henryka, tańcuiącego dziś ieszcze na naszém weselu. Czemuż on nie należy do sprawy rodaków swoich! Z iakążbym radością patrzał na brata, walczącego w szeregach wiernych oyczyzny synów!
— Nie mów o tém Dunwoodi! smutne uwagi, duszę moię truią.
— Skończmy więc Franciszko! szczęśliwa ziemia, w któréy iéy córki, czuć miłość dla niéy umieią. Lecz trzeba abym cię opuścił. Prędzéy poiade, prędzéy powrócę.
Jeszcze żegnać się nie skończył, gdy goniec wpadł cwałem na podwórze, przebiegł prędko schody, zastukał do drzwi, i nieczekaiąc pozwolenia, wszedł do pokoiu; miał na sobie mundur Adjutanta, i Dunwoodi poznał w nim iednego z Officerów, będących przy świcie Washingtona.
— Przepraszam bardzo Panie, za niegrzeczność moię, rzekł Adjutant pozdrawiaiąc damy z uszanowaniem. Majorze! Naczelny Wódz iak nayśpieszniéy rozkaz len oddać ci kazał. I tłómacząc się, że go powinność wzywa, iednę prawie zabawiwszy minutę, wyszedł z pokoiu. Major otworzył depesze, i nowy wyraz ukontentowania, na czole iego zaiaśniał.
— Zmieniła się postać rzeczy, zawołał, i Bogu dzięki na dobre wychodzić zaczyna. Rozumiem iuż teraz co to znaczy; Harper musiał móy list odebrać, i odpowiedź swą tym sposobem przesyła.
— Maszże iakie pomyślne wiadomości dla Henryka? zapytała Franciszka.
— Słuchay.

“DO MAJORA DUNWOODI.

— Majorze! w chwili, w któréy niniejszy rozkaz odbierzesz, udasz się ze swym oddziałem ku górom Kroton. Jutro na dziesiątą godzinę zrana, potrzeba żebyś iuż tam stanął. Zwrócisz także w te stronę wszystkie nasze woyska stoiące pod Fishkill. Nieprzyiaciel w dość znacznéy sile chce przebyć Hudson; będziemy mogli na nim korzystać, ieżeli wypuściwszy go na tę stronę rzeki, rozwinąć mu się nie damy. Lawton iest iuż w drodze, i powinien połączyć się z innym pułkiem piechoty. Dowiedziałem się przytém o ucieczce Angielskiego szpiega — przytrzymanie iego nie iest tak ważne, iak dopełnienie wskazanego ci obowiązku. Jeżeli nawet wysłałeś zanim iaką część swych ludzi, ściągniy ich na powrót, i sam czém prędzéy pośpieszay.

“Jerzy Washington,”

— Bogu niech będą dzięki! zawołał z uniesieniem Dunwoodi, uwolniony przecie zostałem od przykréy powinności, i śmiało iuż póyść teraz mogę za głosem serca, uczuć, i szczęścia moiego.
— I rozsądku, móy drogi Dunwoodi, rzekła blednąc Franciszka.
— Wszędzie ty mi obecną będziesz, droga Franciszko, i kto takiego iak ty posiada Anioła, temu i sam Bóg sprzyia.
Wziął ią za rękę, przycisnął do serca, czule ucałował, i we dwie minuty stanął na czele swego oddziału, przewodnicząc mu na drodze prowadzącéy ku Kroton.
Miss Peyton po iego odjeździe, nie dała zasnąć siostrzenicy swoiéy, wystawiając iéy w obszernéy rozprawie obowiązki nowego stanu w iaki wstąpiła; lecz gdy trudno byłoby przytaczać czytelnikom naszym wszystkie téy zbawiennéy nauki szczegóły, przenieść ich zatem wolemy do wypadków, które Kapitana Warthon i iego towarzysza w dalszéy podróży spotkały.




ROZDZIAŁ V.

Pilnuy, niech do nikogo słowa nie powie
Niechay na szubienicy o losie swym się dowie.

Rokkeby, Sir Walter-Skott.

Kramarz przewodniczył wciąż Henrykowi, idąc z nim prędkim, zwyczaynym sobie krokiem, i z tą swobodną miną, którą dźwigaiąc spokoynie swą skrzynkę, równie w szczęściu, iak w smutnéy nieraz losu kolei, zachować iednakowo umiał. Zahartowany trudami, przyzwyczajony do długich podróży, znaiąc doskonale góry, w pośród których wychował się i część wieku swoiego przepędził, po naydzikszych skałach, wpośród naybardziéy niedostępnych lasów, wszędzie sobie iaką ścieszkę wybrał, i ieżeli mu wypadło przechodzić przez drogę, pilnie wprzód wysłuchał, czyli gdzie niema ukrytego nieprzyiaciela, albo z położenia mieysca wymiarkował, gdzieby mógł bydź niebezpieczeństwem zagrożony. Znał przytém dokładnie wszystkie okolice, wiedział, którędy miał przeyść przez rzekę, błota lub wąwozy, do których jeszcze żaden człowiek nie przystąpił. Każdy szyldwach, wszystkie forpoczty Amerykańskiego woyska dobrze mu były wiadome: i tak zręcznie unikać ich umiał, iż po dwa razy Henryk widząc się bliskim spotkania się z niemi, nieśmiał posunąć się daléy, lecz dla Bircha nie było żadnéy nigdy trudności, któréyby on pokonać nie zdołał.
Uszedłszy albo raczéy przeleciawszy blisko trzy godziny, Harwey w iednym momencie zmienił kierunek swéy drogi, udaiąc się z południa ku zachodowi. Czynił ten krok, iak mówił do swego towarzysza dla uniknienia patrolów, które przerzynając góry od wschodu, na iednym punkcie stały. Po niedługim czasie, skoro wędrownicy nasi doszli do wierzchołka skały nadzwyczaynéy wysokości, Harwey zatrzymał się, usiadł przy źródle z którego szumiącym na dół potokiem bystry, strumień wytryskał, zdiął z siebie mały tłómoczek, zaymuiący mieysce iego kramiku, i dobywszy z niego niektórych zapasów żywności zaprosił Henryka, aby z nim podzielić się chciał. Rodzay ten odpoczynku nie spodobał się Officerowi Angielskiemu, i zapytał Bircha: czyby rozsądniéy nie było, aby nie tracąc czasu, uniknąć przecięcia sobie dalszéy kommunikacyi.
— Słuchay mnie, i idź za moim przykładem Kapitanie Warthon, odpowiedział Harwey, kończąc swóy skromny posiłek: do trudów sił potrzeba; ieżeli iuż kawalerya ruszyła, niepodobna żebyśmy ią uprzedzić mieli; ieżeli nie; zapewne muszą bydź czém ważnieyszém zaięci, i o nas nie myślą.
— Wszakżeś sam powiedział, że od dwóch godzin pewność nasza zawisła; ieżeli przeto tutay zatrzymywać się będziemy, straciemy korzyści, iakieśmy dotąd odnieśli.
— Dwie te godziny iuż upłynęły Kapitanie Warthon, i Major Dunwoodi nie myśli pewnie ścigać dwóch ludzi, wiedząc że stu czeka na niego przy Kroton.
— Cicho! Birchu słuchay! zdaie mi się że kawalerya zjeżdza teraz z góry. Nieba! to głos Dunwoodiego, słyszę go iak się śmieie do towarzyszów swoich. Los dawnego przyiaciela, widać że go mało obchodzić musi. Niepodobna: chyba Franciszka nie oddała mu moiego listu.
Usłyszawszy tentent koni, Harwey zerwał się natychmiast, postąpił nad sam brzeg góry, i z ostrożnością sobie właściwą, kryiąc się za skałą, dopóty nie spuścił z oka dragonów, dopóki ci nie zaiechali za inną górę: wówczas usiadł, i spokoynie resztę swego pożywienia dokończał.
— Pojechali ku Kroton, rzekł, tam ich potrzeba wzywa. Drogę masz ieszcze daleką Kapitanie Warthon, a do tego niesłychanie utrudzaiącą. Lepiéy posil się ze mną, wszakżeś taki apetyt miał na skale Fischkill, czyżeś go stracił przez drogę?
— Sądziłem się wówczas bezpiecznym, lecz teraz co mi siostra powiedziała, trwogą nabawiać mnie zaczyna.
— Bo równie zastanowić się niechcesz teraz iak i wówczas kiedym ci radził, abyś bezzwłocznie, opuścił był ze mną Szarańcze. Major Dunwoodi nie iest z rzędu ludzi, którzy mogą śmiać się i żartować, chociaż przyiaciela, brata nieraz prześladowanego widzą. Śmiało przeto zjedz ze mną, czém mnie opatrzność obdarzyła, i bądź pewien iż nie spotkamy się z kawaleryą, ieżeli nasze nogi ieszcze cztery godzin wystarczą, i ieżeli słońce tak długo za górami zostanie, iak zwyczaynie.
Kramarz mówił tym pewnym i przekonywaiącym tonem, iaki ufność wzbudza.
Postanowiwszy przeto Henryk póyść za radą wybawiciela swoiego, uczuł obudzaiący się w sobie apetyt, i nie wiele myśląc dał się nakoniec przeprosić, ze skromnym Bircha posiłkiem. W dalszą zresztą udawszy się drogę, dwie godziny po górach drapać się ieszcze musieli, nie maiąc innego przewodnika nad Xiężyc, i innych śladów nad własne: słowem po długiéy i przykréy przeprawie, przybyli nakoniec na pogranicze tak nazwanego neutralnego okręgu. Wówczas Harwey zbliżając się coraz bardziéy ku Amerykańskim strażom podwoił ostrożność swoią, i że wiedział prawie na pamięć, gdzie któren szyldwach był rozstawiony, szczęśliwie unikać ich zawsze umiał.
Xiężyc właśnie zachodził i na horyzoncie bladawa świtać zaczęła iutrzenka, gdy Kapitan Warthon zapytał swego towarzysza, czyliby nie mogli na parę godzin spokoynie odpocząć?
— Spoyrzyi tam, odpowiedział Birch, wskazuiąc mu na wzgórek, w niewielkiéy odległości od nich będący: nie widziszże człowieka przechodzącego się w téy stronie. Patrzay iak na wschód wpatrywać się zdaie, i ieżeli domysły mnie niezwodzą musi to bydź szyldwach woysk królewskich, a przy nim iak widać około trzystu ludzi przeznaczonych w odwodzie.
— Więc wolni iesteśmy! cóż nam iuż teraz zostaie, ieżeli niepołączyć się z niemi.
— Zwolna! Kapitanie Warthon, zwolna! spóyrz tylko na drugą górę wznoszącą się opodal ku wschodowi. Widzisz iak się tam oddział kawaleryi powstańców czernieie. Bądź pewien, iż aby lepiéy się rozwidniło, attakować pewnie na woyska królewskie zaczną, nie zapominay zatem iż wpośrodku trzystu ludzi, dobrze uzbroionych, znalazł się ieden człowiek, co cię zatrzymać potrafił.
— Czyliż iedne koleie losu miałyby bydź w życiu ludzkiém naznaczone? czyżem nie powinien złączyć się z szeregami Pana moiego, i podzielać ich przeznaczenie złe, lub dobre.
— Z nierówną walczyć chcesz bronią? niepamiętasz Kapitanie, żeś iuż postronek miał około szyi? nie! nie! przyrzekłem doprowadzić cię bezpiecznie, i słowa moiego nie zmienię. Jeżeli nie masz względu na siebie, Kapitanie Warthon, wspomniy na co się narażał dla ciebie, słuchay mnie i natychmiast idź ze mną ku Harlaem.
Nadzwyczayny ten człowiek, umiał zająć uwagę niespokoynego Henryka, który ulegaiąc iego woli, doszedł z nim nareszcie nad brzegi Hudsonu. Harwey spuścił się wówczas z góry ku łódce, która iak się zdawała umyślnie przez niego do podobnych przepraw przygotowaną była, i gdy w nią obydwa wsiedli, wkrótce na drugiéy stronie rzeki stanęli. Tu dopiero Birch wyrzekł, iż są zupełnie bezpieczni, ponieważ woyska królewskie Panami byli wybrzeżów, do których Amerykanie dostąpićby nie śmieli, z obawy aby wzaiemna ich kommunikacya nie została przerwaną.
Kramarz przez całą drogę, okazał taką wytrwałość i przytomność umysłu, iaką rzadko kogo natura obdarza bez przywiązania do nich wad innych, i namiętności rodzaiowi ludzkiemu właściwych.
Idąc ieszcze z godzinę, ponad brzegami Hudsonu, spostrzegli zdaleka płynący bryg po rzece.
— Kapitanie Warthon, rzekł Harwey, masz teraz porę dopełnienia swych życzeń, Ameryka całą swoią potęgą, nie iest cię w stanie doścignąć, gdy na pokładzie tego statku znaydować się będziesz. Widać iż iest wysłanym na pomoc oddziałowi któregośmy widzieli: Officerowie królewscy, iak widać lubią aby ich działa zawsze były czynne.
Henryk nie odpowiedział na tę przymówkę, i bydź może, że na nią nie zważał: z radością tylko pomvślał sobie, że za zbliżeniem się statku, da znak i z nim zabrać się potrafi. W tym momencie wystrzały ręcznéy broni iedne ciągłym ogniem, drugie nieregularnym, lecz zawsze utrzymywanym, słyszeć się dały.
— Sprawdziła się przepowiednia twoia rzekł Henryk: woyska nasze spotykaią się z powstańcami. Chętnie oddałbym sześciomiesięczną mą gażę, abym do téy wyprawy należał.
— Hem! lepiéy iednak patrzéć z daleka, iak z bliska.
— Słyszysz, ogień powiększać się zdaie?
— Rekruci to z Monnektikut, co tak nieregularnie strzelaią: ogień zaś ciągły utrzymują woyska królewskie, które iak ci wiadomo, walczą zawsze dopóki tylko mogą.
— Nie lubię tego, co nazywasz strzałami nieregularnemi Harweyu! wszakże ciągły ogień, idzie zapewne nie dla igraszki.
— Prawda Kapitanie Warthon, Rekruci ci warci są naylepszych woysk królewskich, wiele czynią, mało biorą; nie bawią się dla zabawki w powietrzu, ani na oślep nie strzelaią: każdy z nich swego przeciwnika trafia. Ah! ah! royaliści będą mieli co z niemi do czynienia.
— Tak mówisz Birchu, iakbyś sobie nie życzył naszego zwycięztwa, rzekł nieukontentowany Henryk.
— Zwycięztwa życzę dobréy sprawie Kapitanie Warthon. Sądzę, iż mnie znasz dobrze, abyś miał powątpiewać, któréy stronie sprzyiam.
— Oh! aż nadto przekonany iestem, iż nigdy złéy drogi nie obrałeś sobie. Ale ogień zmnieyszać się zaczyna.
— Znać, że musieli póyść na bagnety. Są to ostatnie środki królewskiego woyska i oczewiście zwyciężą..... Powstańców, których połowa, do tego rodzaiu broni, niewprawna.
Wystrzały tymczasem nieustannie słyszeć się dawały, i gdy obydwa z niespokoynością ich słuchali, człowiek iakiś fuzyą na plecach uzbroiony, wyszedłszy z małego cedrowego lasku, ku nim się zbliżył. Piérwszy Henryk go spostrzegł, i że mu się podeyrzanym zdawał, wskazał go towarzyszowi swoiemu. Birch zadrżał cały, rzuciwszy okiem na niego, i nareszcie dwa kroki iuż postąpił, chcąc uciekać; lecz zmiarkował się w tym momencie, stanął śmiele, i wraz z Kapitanem Warthon, przybycia nieznaiomego czekał.
— Przyiacielu! rzekł tenże przystępuiąc, i lufą swéy strzelby ziemi dotykaiąc.
— Lepiéy zrobisz, gdy się oddalić zechcesz, rzekł Birch, spoglądaiąc na niego z boku, nie zbywa tu na ludziach, co cię usłyszéć mogą, a téż nie ma dragonów Wirgińskich, ani Majora Dunwoodi, żebyś mnie w ich ręce oddać zdołał.
— Do wszystkich czartów z Majorem Dunwoodi, i z iego dragonami! zawołał znaiomy ze swych czynów Skinner. Niech żyie Król Jerzy! ieżeli zechcesz Birchu! proszę cię poleć mnie wodzowi Pastuchów: nadgrodzę ci dobrze, i przyjacielem twym na zawsze będę.
— Wolna ci droga, odpowiedział Harwey ozięble; powinieneś wiedzieć gdzie się teraz znayduie, bo o kimże byś ty nie wiedział?
— Dobrze mówisz, rzekł Skinner, nie chciałbym iednak sam przychodzić do miasta, znaiąc iż pomiędzy Pastuchami są nie którzy Officerowie, co mi nie naylepiéy sprzyiaią: słowo zaś twoie Birchu, wielce użyteczném mi bydź może, pozwól zatem towarzyszyć sobie.
Harwey zezwolił pod warunkiem, iż broń złoży którą maiąc sobie oddaną, opatrzył wprzód czy była nabita i czy na panewce podsypana, a obok tego zapewnienia się, ieszcze z oka nie spuścił naymnieyszego poruszenia wodza oprawców. Idąc wciąż po nad brzegiem rzeki, gdy się iuż z brygiem zrównali, różnemi znakami zniewolili Kommendanta do wysłania barki do lądu. Henryk dał się poznać wysłanemu na niéy Officerowi, i nim odiechał, ścisnął za rękę Bircha, dał mu sakiewkę z pieniędzmi, i pędem błyskawicy wskoczył do czółna. Harwey nie miał wprawdzie myśli przyiąć żadnego daru, lecz Henryk który to dobrze przewidział, iuż był odbił od brzegu: musiał zatem poprzestać na ofiarowanéy sobie nagrodzie, która, unikaiąc chciwych nowego swego towarzysza spostrzeżeń, do kieszeni nieznacznie wsunął.
W dalszéy drodze, obydwa z Skinnerem wzaiemnie nie dowierzaiąc sobie, z niespokoynością zdawali się spoglądać na siebie. Skinner po kilka razy, chciał Harweya wprowadzić w rozmowę, lecz ten albo mu krótko odpowiedział, albo udał, iż nie uważa, i słowa się nie odezwał. Zwróciwszy się nakoniec na drogę prowadzącą ku Harlaem, gdy wyszli na wzgórek, spotkali się z dwudziestu blisko ludźmi na koniach, którzy w podobnych mundurach iak dragony Angielscy po swéy postawie i nieładzie, zdawali się bydź bardziéy częścią nieregularnego woyska, nieznaiącego żadnéy karności, i tylko włóczącego się za zdobyczami. Dowódzca ich miał na sobie mundur Officera, lecz z powierzchowności nie widać w nim było tego uprzeymego obeyścia się i grzeczności, która odznaczała większą część królewskiego woyska: i owszem ordynaryine rysy iego twarzy, brwi gęsto spadaiące mu na oczy, długie wąsy na dół zwieszone, i czoło zmarszczkami pokryte, wszystko to w nim nieledwie cechowało człowieka grubych obyczaiów, i dzikiéy rubaszności. Dość mocno siedział na koniu, lecz ciężki, otyły, wydawał się iak Bachus na beczce, a naygorszy ieźdżiec Wirgiński nie mógłby się utrzymać ze śmiechu, patrząc na niego iak cugle trzymał, i iaką miał na koniu postawę.
— Hola! zawołał, spostrzegłszy dwóch podróżnych: kto iesteście? gdzie idziecie? czyście czasem nie szpiegi Washingtona?
— Biedny iestem Kramarz, odpowiedział Birch z pokorą, idę do Harlaem za kupnem niektórych towarów.
— Nic wieszże, iż zaymuiemy całą linią zacząwszy od Kingsbridge, i na to iedynie, abyśmy ludziom twoiego stanu, nie pozwolili włóczyć się po kraiu?
— Spodziewam się, iż z tym papierem wszędzie przeyść mam prawo, odpowiedział Birch z nieiaką wyniosłością.
Dowódzca przewróciwszy kilkokrotnie podany sobie papier, przeczytał go pilnie, i oddał Kramarzowi, mrugaiąc na niego, iakby na znak przyiacielskiego z nim porozumienia się. Poczém obróciwszy się do dwóch swych ludzi, którzy zatrzymać chcieli Harweya: puszczaycie natychmiast tego poczciwego człowieka, zawołał nakazującym tonem: puszczaycie go natychmiast, nie mamy go prawa zatrzymywać. A ty, kto iesteś? zapytał Skinnera, wcale twego nazwiska na tym papierze nie widzę.
— Panie! odpowiedział Skinner, iestem biedny zabłąkany niegdyś żołnierz w woysku powstańców; powracaiący teraz pod chorągwie Pomazańca Boskiego.
— Zbieg! oprawca, który bez wątpienia do nas chce przystać, rzekł dowódzca mierząc go oczyma. Po ostatniém spotkaniu się, iakie z niemi miałem, z trudnością mogę od nich rozróżnić mych ludzi. Mundur podług mnie nic nie znaczy: suknia łotra nie zmieni, ani go przed karą ukryie; słowem czy to móy czy obcy żołnierz, ia w nim zawsze chcę wprzód widziéć człowieka.
Podkomendny Officer zbliżył się w tym momencie ku niemu, zaczęli mówić z sobą po cichu wpatruiąc się ciągle w Skinnera, który nie bez pewnéy obawy, domyślił się iż był celem téy potaiemnéy narady.
— Byłeś dowódzcą oddziału oprawców? rzekł Kommendant pastuchów.
— Tak iest.
— I nazywasz się Skinner?
— Tak iest.
— Zobaczemy więc co można uczynić dla ciebie.
W tych słowach rozkazał stanąć i zsiąść z koni swemu oddziałowi. Sam zaś dobył fayki z kieszeni, nałożył tytuniem, skrzesał ognia, zapalił, i wpośród kłębów dymu, dał znak Officerowi, z którym wprzód mówił.
Nie daleko naprzeciw nich, stał gmach zruynowany, którego dach całkiem się zapadł, i gdzie wpośród z ziemią prawie zrównanych murów, została ieszcze belka utrzymuiąca się na dwóch murowanych słupach. Sierżant dobył z kieszeni postronka, zarzucił przez belkę, przywiązał go mocno, a na drugim końcu podwóyny węzeł skręcił. Dwóch pastuchów zręcznie w momencie z opadłych krokiew zrobili ławkę, postawili pod belką, zdięli muślinową chustkę z Skinnera, i założywszy mu postronek na szyię, zmusili go do weyścia na ławkę.
Zrazu Skinner wszystkie te przygotowania uważał za środki, iakich sam używał, ieśli od kogo dowiedzieć się czego chciał: lecz w momencie kiedy iuż rzeczy do tego stopnia doszły, dreszcz zimny, po wszystkich go członkach przeszedł.
— Ostróżnie.! zawołał, ostróżnie! ławka nie bardzo mocna, przewrócić się może. Czego chcecie odemnie? powiem wam wszystko co tylko wiem: podam wam nawet sposoby, schwytania całego mego oddziału, chociaż nim brat móy dowodzi.
— Dość dla mnie, kiedy tobie zawdzięczyć mogę, odpowiedział Dowódzca: uchybiłeś nam słowa, i tyle nas razy zdradziłeś, przyszedł czas że zasłużoną karę odebrać musisz.
— To iuż i żarty i cierpliwość przechodzi, rzekł Skinner, usiłuiąc oprzeć się nogami na ziemię, i ulżyć sobie, od coraz bardziéy duszącego węzła: nic wiesz ieszcze iakie usługi przynieść ci mogę.
— Poleć swą dusze Bogu, rzekł Dowódzca poprawiaiąc sobie spokoynie faykę: i zapomniy iuż o tym święcie, z którym za chwilę rozstać się musisz.
Kończąc te słowa, odepchnął mocno przystawioną ławkę, i widokiem ofiary swéy, barbarzyńską swą duszę nasycać się zdawał.
Skinner nadzwyczaynie był silny: i że rąk związanych nie miał, uchwycił się za postronek z całéy siły podpieraiąc się łokciami o belkę, na któréy był zawieszony.
— Proszę cię Kapitanie! rzekł, dość tych żartów: każ odciąć postronek, ręce mi mdleią; iuż dłużéy wytrzymać nie mogę.
— To twoia rzecz, odpowiedział oboiętnie dowódzca.
I w tym momencie spostrzegłszy Bircha, który świadkiem będąc téy przerażaiącéy sceny, stał zadumiony w milczeniu.
— Kramarzu Birchu, dzikim rzekł do niego tonem, nie żałuy towarzysza swego, masz drogę przed sobą, ruszay! inaczéy ieśli zechcesz co pomódz psu temu, ten sam cię los spotka, i ani cię Sir Henryk Klinton, ani nawet sam szatan nie uwolni od śmierci.
Harwey niedał téż sobie powtórzyć, tak obowięzuiącego wezwania, i natychmiast udał się drogą, prowadzącą ku Harlaem. Z tém wszystkiém doszedłszy do krzaków, o kilkanaście kroków odległych, ukrył się w nich ostróżnie, ciekawy końca tego nadzwyczaynego zdarzenia.
Dowódzca pastuchów, kazał wsiąść na koń swemu oddziałowi, wytrząsnął resztę popiołu z fayki, schował ią do kieszeni, i stanąwszy na czele żołnierzy swoich, dał rozkaz do odiazdu! Poznał wówczas Skinner, iż był zgubiony; nadaremnie usiłował wznieść się nad utrzymującą go belkę, lub zębami rozerwać dłabiący go postronek, przytłumionym nakoniec zawołał głosem: na pomoc Kapitanie! ratuy mnie Birchu! poczciwy Kramarzu! precz z Kongresem i z Ameryką? niech żyie Król Jerzy! oh! Boże móy! zlituy się nademną! zlituy!
Wymawiaiąc te słowa, zmordowane mu ręce opadły, i śmiertelne konwulsje rzucać go zaczęły, gdy tymczasem pastuchy zwolna, w swoię odieżdzali drogę, tak spokoyniej wesoło, iakby pastwić się nad równym bliźnim swoim igraszką dla nich bydź miało.
Birch nie mógł znieść do końca tak okropnego widoku, i skoro uyrzał wsiadaiących pastuchów na konie, iako téż gdy usłyszał, ostatnie bolu i rozpaczy wołania Skinnera, uciekł czém predzéy zatykaiąc sobie uszy, a pamiątka tego strasznego zdarzenia, długo w umyśle przytomną mu była.




ROZDZIAŁ VI.

Niech cię obsypie ziemia dary wielu.
Dni mych szczęśliwych, drogi przyiacielu!
Z czuciem braterskiém, kochano cię wszędzie,
Do grobu twe wspomnienie, żyć w mém sercu będzie.

Haller.

Podczas kiedy w poprzednim rozdziale przytoczone wypadki miały mieysce, Kapitan Lawton przybył z częścią oddziału Dunwoodiego, ku górom Krotonu, dokąd dla wyparcia nieprzyiaciela, stoiącego! nad Hudsonem, wódz naczelny udać się mu rozkazał, z tém iednak zastrzeżeniem, aby nie wprzód attakować rozpoczął, dopókiby nie nadeszły dwa pułki piechoty z Konektikut, w tenże sam punkt wysłane.
Dopełniaiąc tego rozkazu Lawton, tak zręcznie siły garstki swéy ukrywać umiał, iż zawsze stawiał nieprzyiaciela, w obawie natarcia na siebie. Niepewność ta iednak, nie zgadzała się z żywym i prędkim charakterem Kapitana, i w duchu przeklinał opóźnianie się piechoty.
Betty Flanagan, która z niezmordowaną gorliwością odbywała zwykłe za oddziałem podróże, nie opuściła i teraz téy wyprawy, opatrzona, we wszystkie wiktuały iakie tylko w woynie żołnierz potrzebować może. Przeieżdzaiąc zatém przez góry West-Chester, gdy ieszcze obydwa woyska spokoynie naprzeciw siebie stały, to rozmawiała z sierżantem Hollister o naturze złych duchów; to się kłóciła z doktorem Sytgreaw, o niektóre praktyki iego szczegóły, na iakie zgodzić się nie mogła, i właśnie z najżarliwszym zapałem popierała zdanie swoie, gdy spostrzegła, iż ulubione dla niéy chwile rozmowy skończyć się musiały: piechota albowiem na którą oczekiwano, zbliżać się zaczęła.
Złączenie się Lawtona z posiłkowemi pułkami nastąpiło po północy, i obydwa dowódzcy ułożyli natychmiast plan pomiędzy sobą, attakowania równie ze dniem nieprzyjaciela, nieczekaiąc na przybycie Dunwoodiego, i każdy z nich dawszy rozkaz żołnierzom swoim, aby nad świtem byli w pogotowiu, resztę nocy spokoynie przepędzić im pozwolili.
Dragony będący z Lawtonem, poprzywiązywali do pik konie swe na łące, na któréy ieszcze kilka kóp siana zostało; sami zaś pokładli się przy koniach, iedni chwilowego używaiąc spoczynku, drudzy o przyszłéy bitwie rozmawiaiąc: w niewielkiéy od nich odległości doktór Sytgreaw, sierżant Hollister i Betty Flanagan, składaiąc nierozerwane towarzystwo, zasiedli z sobą na kołdrze, którą Szynkarka rozesłała na ziemi. Wkrótce przyszedł Lawton, siadł obok Doktora i okręciwszy się płaszczem, z podpartą na iednéy ręce głową wpatrywał się w koło Xiężyca, roztaczaiącego wspaniale promienie swoie na firmamencie. Sierżant z uwagą poszanowanie dowodzącą, słuchał mówiącego doktora: Betty zaś położywszy sobie pod głowę beczułkę z ulubionym swym Kok-tailem zdawała się podzielać chęć spania, i niepowściągnioną gadatliwości swéy żądzę.
— Wszak wiedzieć przecie powinieneś Sierżancie, rzekł doktór, któremu przybycie Kapitana śmiałość mówienia przerwało, że cięcie pałasza z góry na dół, dwa razy iest niebezpiecznieysze, bo wówczas podwóyną działasz siłą, i ręki, że masz uderzenie mocnieysze i wagi całego ciała, chociażbyś zatém nic chciał, musisz koniecznie ranić śmiertelnie swego przeciwnika, kiedy nie masz potrzeby, iak tylko uczynić go niezdatnym do boiu, siebie samego zabezpieczaiąc od szwanku.
— Nie słuchay sierżancie, swoie rób, iak dawniéy rzekła szynkarka. I cóż by to była za woyna, gdyby każdy o swoim ieszcze przeciwniku myślał. Alboż sądzisz że woyska królewskie, mieliby kiedy wzgląd na nasze. Zapewne żadnego, i zapytay się czyli chcąc kray wolnym uczynić, nie potrzeba wodza, coby dobrze pracował głową, a żołnierzy coby ieszcze lepiéy pałaszem robili. Gdyby nasze dragony pewni w ręku nie byli, zapewneby z nich żaden nie używał Kok-tailu przed bitwą?
— Ani myśléć, ani żądać można, aby kobieta równie iak ty ciemna, Mistress Flanagan, rzekł doktor z wyrazem pogardy i gniewu; mówić mogła rozsądnie o rzeczach, dotyczących niedocieczonéy nauki naszéy, tém mniéy sądzę, aby robienie pałaszem znaiomém iéy bydź mogło. Wszelkie zatém twoie zdanie, o użyciu téy broni, ani z teoryi, ani z praktyki pochodzić nie może, a kto czego nie zna, niech milczy i słucha.
— Co mnie tam po tych wszystkich baśniach waszych; albo mi co z tego przyidzie? odpowiedziała Betty: kładąc głowę na swą beczkę: bitwa nie iest igraszką, a każde uderzenie iest dobre, skoro od niego nieprzyjaciel upadnie.
— Sądziszże Kapitanie! iż będzie nam dziś ciepło? zapytał Sytgreaw Lawtona, nie chcąc nawet odpowiadać na uwagi szynkarki.
— Więcéy iak pewno, odpowiedział Kapitan, tonem smutnym i boiaźliwym, któren zmieszał doktora; rzadko bardzo, żeby krew nie płynęła potokami na polu bitwy, zwłaszcza téź kiedy z nieumieiętnemi rekrutami, działać przyidzie naprzeciw regularnego woyska.
— Czyś tylko czasem nie iest cierpiący Lawtonie? zapytał Sytgreaw, sięgaiąc zwolna ręką ku pulsowi, którego bicie żadnéy nie oznaczało zmiany.
— Tak Archibaldzie! odpowiedział Lawton, cierpię tyle iak nigdy w życiu moiém ieszcze. Ubolewam nad uprzedzeniem dowódzców naszych, wystawiaiących sobie, iż można stanąć do boiu i odnieść zwycięztwo z ludźmi, którzy karabinem robią iak cepem; którzy odwracaią się z boiaźni i zamykaią oczy, kiedy im wystrzelić przyidzie, którzy zresztą, gdy im każą uformować linie, oni w tróykąt staią. Zaufanie iakeśmy w nich położyli, niemało nas kosztuie, i możemy powiedziéć że w téy woynie straciliśmy przez nich kwiat naszéy młodzieży.
Sytgreaw nadzwyczaynie się zdziwił, nie tak rzeczą, bo Kapitan z pewną zawsze pogardą mówił o milicyi, iak własném iego powątpiewaniem. W chwili rozpocząć się mianego boiu, Lawton nigdy się nie namyślał: pełen zapału i żywości, śmiało śpieszył na pole sławy, którą oddychał, i która wszystkie iego zayinowała uczucia; lecz teraz tak mówił obojętnie, z taką na twarzy niespokoynością, iakby przeczuwał iż laury, które poświęcaniem całego życia zebrał, uschnąć na czole iego miały. Doktor sądząc że właśnie to był moment przypomnienia Kapitanowi, swych częstych w użyciu pałasza czynionych mu uwag, zręcznie zwrócił rozmowę, aby wprost od tego nie zaczął.
— Sadzę kochany Lawtonie rzekł, iż wypadałoby powiedziéć Pułkownikowi, aby rozkazał swym ludziom strzelać trochę zdaleka. Wiesz dobrze że aby nieprzyiaciela niezdolnym do boiu uczynić, dość iest kiedy kula może.......
— Nie! nie! i owszem niech sobie wąsy poosmalaią z nieprzyjacielskich panewek, ieżeli tak blisko dostąpić do nich potrafią. Lecz powiedz mi Archibaldzie, iak sądzisz, czyli w tym Xiężycu iest równie świat taki, iak tutay, i czy równe nam istoty w nim się znayduią?
— Nic nadto pewnieyszego bydź nie może. Człowiek który szerokość i odległość ciał niebieskich wyrachował, który każdą stopę ziemi obliczył, wnosić zawsze powinien, iż iego iestestwo z życiem się nie kończy; a ztąd analogicznie rozumuiąc, domyślać mu się wolno, że i w płanetach, zwłaszcza téż w Xiężycu są ludzie iemu podobni: chociaż może nie tyle oświeceni, co tutay, gdyż stan ich towarzyski i fizyczne usposobienie, inne zupełnie od naszego bydź może.
— Światło ich wcale mnie nie obchodzi, Archibaldzie; zastanawiam się i dziwię jedynie, iak wielka, iak cudowna być musi władza i mądrość tegó, który świat ton, ziemię, i wszystko co pod oko nasze podpada stworzył, i każdéy istocie bieg swóy i pewne przeznaczenie naznaczył. Nie wiem dla czego, ale mnie smutek przenika, kiedy się wpatruię w tę wspaniałą gwiazdę, któréy plamy, górom i morzom są podobne. Zdaie mi się, iż nayszlachetnieysza część człowieka, dusza iego, w niéy swóy spoczynek znayduie, skoro rzuciwszy z siebie znikome więzy, wyższą bydź zacznie.
— Napiy się Kapitanie! rzekła Betty podnosząc głowę, i podaiąc mu butelkę: zimno dzisicyszéy nocy oziębiło krew w tobie, przez co w dziwne i różne wpadasz marzenia: niegodziwa przytém sprawa, dragonowi Wirgińskiemu obozować z piechotą, podobać ci się nie może. Napiy sie, powtarzam ci Lawtonie, zaśniesz aż do dnia spokoynie, a ia iuż sama napasę Roanoke, który pewna iestem, nie mało się tego poranku utrudzi.
— Jakże wspaniały widok niebo nam przedstawia, dodał Kapitan, tymże samym tonem, nie zważaiąc na naleganie szynkarki. Spóyrz tylko na te piękną gwiazdę, która z zachmur wychodzi. Sądziszże, iż tam iest równie świat zamieszkały, że się równie biią, i że krew płynie? mieliżby takie iak my robaczki, myśleć równie nad zniszczeniem naypięknieyszego Stwórcy dzieła.
— Dobrze mówisz Lawtonie, gdyby każdy chciał żyć w pokoiu, świat iest dość obszerny, aby wszystkich pomieścić nie miał. Woyna iednak ma swoie także korzyści, rozszerza światło nauk, szczególnie téż W chirurgii wielkich wiadomości udziela.
— Jeżeli wolno odezwać mi się słowo, rzekł sierżant Hollister podnosząc rękę do kaszkieta, wyznać muszę iż woyna nie musi bydź tak złą, skoro widziemy przykład w piśmie świętem, iż gdy Jozue prosił Boga, aby słońce aż do skończenia bitwy zatrzymać się mogło, Pan wysłuchał iego proźby, i słońcu wstrzymać się w swym biegu rozkazał. Lecz czego poiąć i rozumieć nie mogę, że dawnieysze wojska na wózkach ieździli: wszakże do boiu lepsi zawsze dragony, któremi przecie liniie wyciągnąć i szyki boiowe ustawić można. Jakimże zaś sposobem takie mi wózkami obroty woienne robić mogli? to rzecz niezmiernie ciekawa.
— Dla tego, że się nie znasz na budowie, i wyrachowaniu, sierżancie! rzekł doktor z powagą. Wózki te bowiem opatrzone były kosami i narzędziami ostremi, które na piechotę zwrócone, wielki w niéy nieład i zamieszanie sprawiać musiały. Gdybyś tylko tym sposobem urządził wózek Mistressy Flanagan, zobaczyłbyś sierżancie, iakiby to przestrach pomiędzy nieprzyjacielem rzuciło.
— Narobilibyście sobie, gdybyście klacz moię w ogień puścili! rzekła Betty. Zdarza się, iż gdy uciekaiących ścigacie, a ia po poboiowisku ieżdzę, i chorych iak mogę zabieram, radabym żebyście ią wtenczas widzieli, iak stuliwszy uszy, ucieka i pędzi, słysząc zdaleka wystrzały.
Jutrzenka właśnie tez iuż wschodzić zaczynała, i odgłos bębnów na górach zaymowanych przez Anglików, zapowiadał iż niedługo w obronie, lub w attaku stanąć mieli do boiu. Lawton zerwał się czém prędzéy, i woienną pobudkę zatrąbić rozkazał. Dowódzca zaś piechoty, pułki swoie w szeregi ustawiać zaczął. Amerykanie posiadali wprawdzie większe siły, lecz co do wprawy i broni żołnierza, Anglicy nierównie znacznieyszą mieli przewagę.
Tylko co słonce piérwsze na horyzoncie rzuciło promienie, piechota odebrała rozkaz, udania się naprzód. Położenie mieysca nie pozwalało rozwinąć się kawałeryi, i dragony musieli zostać w tyle, czekaiąc w pogotowiu do attaku, na pierwszy moment przyiazny, iaki im się tylko poda. Lawton zostawiwszy przy nich dowództwo Hollisterowi, sam pułki piechoty objeżdżał i nie mógł utaić w sobie pogardy, i trwogi, widząc że większa część żołnierzy nietylko że nie była dobrze umundurowana, ale nawet większa połowa właściwéy broni nie miała. Poiechał iednak za niemi, aby przypatrzyć się pierwszemu ich obrotowi, iako téż dla przywołania dragonów, gdyby Anglicy z gór spędzeni zostali. Amerykanie w dość dobrym ieszcze porządku, postąpili aż pod samą górę i pierwsi dali ognia, lecz gdy nieprzyiaciel ustawiwszy bankierów swych po bokach zeszedł z gór, sformował się liniiami, i wspierany szcześliwém od natury położeniem, bagnetami natarł, piechota z samych nowo-zaciężnych zebrana, od razu tył podała, i wszyscy w zupełną poszli rozsypkę.
Lawton nie mógł znieść dłużéy tak smutnego widoku, bez oburzenia i wstydu, ścisnął mocno ostrogami swego Roanoke, przypuścił galopem ku uciekaiącym, zawołał na nich, wskazał nieprzyiaciela, i zapewnił iż byle chcieli, zwyciężyć ieszcze mogą. Jakkolwiek zachęcenia iego nie były bez gniewu i wzgardy, uciekaiący w większéy iednak części na głos iego, iakby ocuceni z letargu stanęli, inni w około niego się zebrali, i widząc iak nieustraszoną pałał odwagą, iskierkę narodowego męztwa w duszy swéy uczuli, prosząc go, aby ich na nowo do bitwy prowadził.
— Naprzód więc waleczni bracia moi! zawołał Lawton piorunuiącym głosem, naprzód! nie strzelaycie dopóki się o dwa kroki do nich nie zbliżycie!
— W tych słowach kazał im uderzyć na stoiących śmiele Anglików, i właśnie iuż byli na sam strzał przyszli, gdy sierżant nieprzyiacielski, ukryty za skałą, rozgniewany zuchwałością Officera, który śmiał zatrzymać iuż rozpierzchnione swe woysko, o kilka kroków zbliżył się do Kapitana, i karabinem swym do niego się zmierzył.
— Jeżeli chybisz, zginiesz! zawołał Lawton, przypadaiąc cwałem ku niemu. W saméy rzeczy strzelił, upadł Roanoke a sierżant bagnetem uderzyć chciał na Kapitana, lecz Lawton iuż się podniósł z ziemi, pałaszem odepchnął bagnet od siebie a drugiém cięciem, Anglika położył na mieyscu.
— Naprzód! zawołał na nowo, podnosząc swóy oręż, kurzącą się ieszcze krwią zbroczony. Lecz Anglicy sami iuż wówczas uderzyli na piechotę, tysiącami strzałów, śmierć lub blizny roznosząc. Upadł i Lawton, iak ów dąb wspaniały, który burze wieków przetrwał, nie raz lasy wstrząsał, i ramionami swemi, rosnące krzewy przywalał. W ręku trzymał ieszcze swóy oręż, świadka męztwa i sławy swoiéy, i padaiąc na ziemię, umieraiącym iuż głosem, naprzód! wyrzekł i skonał.
Piechota uyrzawszy, iż wódz ich poległ, nie mogąc dłużéy dotrwać przemagaiącemu siebie nieprzyiacielowi, wkrótce broń rzuciła, i w różne rozproszyła się strony.
Dowódzca Angielski spodziewaiąc się, iż nowe posiłki Amerykańskie, od brzegów Hudsonu ściągnęły, ścigać ich nie kazał, i ograniczył się tak łaskawie na swém zwycięztwie, iż z całém woyskiem wsiadł na bryg przewozowy czekaiący siebie, na wypadek, gdyby mu się cofnąć przyszło. Dwudziestu nie upłynęło minut, po zgonie Lawtona, a iuż i Amerykanie i Anglicy z placu bitwy zniknęli.
Przy każdym pułku, po dwóch zwykle znajdowało sic chirurgów; lecz że w Ameryce, nauka tego rodzaiu była podówczas w kolebce, powołanie tak użyteczne, sprawowali naywiecéy ludzie młodzi, bez doświadczenia i wiadomości. Sytgreaw rzeźnikami téż ich nazywał, i tyle pogardzał niemi, ile Lawton piechotą. Z kilku właśnie takiemi uczniami, chodził właśnie po poboiowisku, wykładając im iak z rannemi przy ich opatrywaniu zachować się należy, i kiedy i w iakim stopniu operacya chirurgiczna, stósownie do mieysca rany, iéy wielkości i skutków, użytą bydź może.
Zaięty tak ważnym ludzkości czynem, spotkał się nakoniec z Hollisterem, stojącym wraz z dragonami w punkcie, w którym go Lawton postawił, i zapytał: czyby Kapitan nic wrócił? nikt go nie widział: wszyscy go nadto dobrze znali, aby sądzić mieli, iż równie do liczby uciekaiących należał: każdy przeto wnosił, iż pomiędzy rannemi znaydować się musi. Z troskliwością, iaką tylko przyjaźń, ten dar naydroższy nieba, natchnąć iest zdolną, udał się Sytgreaw na góry zaymowane niedawno przez Anglików, i tam uyrzał Betty Flanagan siedzącą na ziemi, i trzymającą na kolanach głowę człowieka, w którym po mundurze poznał Lawtona. Tem mocniéy go ten widok przeraził, gdy spostrzegł, iż szynkarka z rozpuszczonemi włosami, załamuiąc ręce ku niebu, iękami rozpaczy napełniała powietrze. Pobiegł czém prędzéy ku niéy, ukląkł, przechylił się do ciała Lawtona, i zbliżył rękę do serca, które iuż na zawsze dla przyiaciół i oyczyzny bić przestało.
— John! drżącym zawołał głosem, móy drogi John! gdzieżeś ranny? mów! mogęż cię ieszcze ratować?
— Tak, mów! rzekła szynkarka. Czyż nie widzisz, że iuż ci odpowiadać nie może, że iuż głosu iego nigdy nie usłyszysz? czyż ieszcze i po śmierci pokoiu mu dać nie chcesz? niestety! o nieba niestety! któż teraz bronić będzie wolności naszéy? któż dla niéy zwyciężać, i życie swoie poświęcać zechce? — Móy drogi John! zawołał Sytgreaw nie zważaiąc na narzekania Betty, przestałżeś iuż więc mówić do mnie? i iedne po drugich przeszedł wszystkie arterye, czyli w nich znaku życia nie znaydzie, dusza bowiem iego, nie przypuszczała téy smutnéy prawdy, o któréy go rozsądek przekonywał. Oh! móy Boże! rzekł nakoniec, stało się! wszelkie usiłowania moie iuż go uratować nie potrafią: i czemużeś mi o Boże! czuwać wraz z nim nie pozwolił.
— I któż teraz żołnierzy naszych do boiu prowadzić będzie? zapytała szynkarka, któż im męztwa i odwagi doda? kio z resztą podobny przykład zechce dać z siebie, aby głód, trudy i niewygodę cierpliwie znosił, byle oyczyzny swéy bronił.
— John! mówił daléy doktor, godzina twoia wybiła! znamienitszych rozsądkiem, i talentami ludzi więcéy iest zapewne od ciebie, lecz walecznieyszego niema! zginąłeś więc drogi przyiacielu! zginąłeś dla mnie na zawsze. Nie pamiętam, żebym kiedy płakał w mém życiu, i teraz ieżeli boleść łzy z oczu mych wyciska, niech te będą czcią popiołów twoich, i niech dowodem się staną, żem ciebie iak brata moiego kochał. W tych słowach twarz sobie zasłonił obydwoma rekami, zanosząc się aż z płaczu iak małe dziecko.
— Biedny Kapitanie! rzekła Betty Flanagan, gdybyś przynaymniéy widział iak ten który ręce i nogi z zimną krwią ludziom obcina, teraz płacze po tobie, przekonałbyś się, ile kraiowi naszemu potrzebny byłeś. I takiegoż to męża, takiego rycerza, te psy Angliki zabili! nie dość na tém doktorze! spoyrzyi ieszcze na leżącego przy nim konia, towarzysza wypraw i chwały Pana swoiego.
W tym momencie tentent kilkudziesiąt koni, oznaymjł przybycie Dunwoodiego, ze swym oddziałem. Zdaleka poznał on Sytgreawa i Betty, całą uwagę swoię zwracając na martwe ciało przyiacicla, który z nim trudy woienne podzielał, i do własnych mu laurów, swoich gałązkę przydał. Śmierć nie zmieniła bynaymniéy szlachetnych iego rysów. Ugodzony kulą w piersi poległ na mieyscu, i w swéy twarzy zachował ieszcze wyraz zapału i energii, z iaką szedł zwykle do boiu. Zdawał się bydź uśpionym, i marzyć o nieprzyiaciół zwycięztwie. Dunwoodi zsiadł z konia i ze łzami w oczach wpatruiąc się w zwłoki bohatera, zawołał: tym iego orężem zemścić się potrafię. Z zlodowaciałéy ręki, chciał mu pałasz odebrać, lecz trzymał on go ieszcze tak mocno, iakby nie chciał pozwolić, aby mu odbierano ten zaszczyt iego życia, którym się sławy swéy dobił.
— Pochowany z nim będzie, rzekł Major: Sytgreawie! pamietay uczcić szczątki przyiaciela naszego, a ia pomścić się iego śmierci póyde.
W tych słowach wsiadł na konia i na czele dragonów samą iedynie oddychających zemstą, udał się w pogoń za nieprzyjacielem, któren cofaiąc sie ku brzegom Hudsonu, przechodził przez niedostępne góry dla kawaleryi, iż Major żadnym sposobem zaattakować go nie mógł. Co tylko iednak wyszli na płaszczyznę przedzielaiącą iednę górę od drugiéy, wpadł na nich z gwałtownością pioruna: lecz Anglicy stanąwszy czworobokami, tak dzielnie przywitali Amerykanów, iż od pierwszego wystrzału padł Dunwoodi, i w zamieszaniu iakie zdarzenie to sprawiło, stali się panami góry prowadzącéy do oczekuiącego na nich brygu, na którym zasłonieni armatnym ogniem, spokoynie wsiedli, i odbili od brzegu.
Dragony musieli także ustąpić z pola, uprowadzaiąc znaczną liczbę swych rannych. Zwłoki Lawtona ze wszelkiemi honorami woyskowemi, w mieyscu gdzie zginął, przez towarzyszów iego pochowane zostały. Dunwoodi zaś, dość niebezpiecznie ranny, powierzony czułym staraniom młodéy małżonki, i niezmordowanéy troskliwości doktora Sytgreaw, otrzymał wkrótce od Washingtona stopień Pułkownika, i pozwolenie pozostania w domu, aż do zupełnego wyzdrowienia. Skoro przeto doktor uznał, iż droga szkodzić iego zdrowiu nie będzie, oboie wraz z żoną wyiechali do Wirginii. Pan Warthon i Miss Peyton towarzyszyli im w podróży, wraz z Sarą, która chociaż zupełnie przyszła do siebie, często iednak cierpiała rodzay melancholii. Z tém wszystkiém uważano, iż Kapitan Syngleton, zaczął zwolna uspokaiać rany iéy serca, i podchlebiano sobie nadzieią, iż z czasem zaymie mieysce Pułkownika Wellmer. Niegodny ten uwodziciel wyiechał do Anglii, wzgardzony od wszystkich kollegów swoich.
Upragnione zresztą oddawna życzenia Pana Warthona spełnione zostały. Dowiedział się, iż syn szczęśliwie stanął w New-Yorku: gdyby zatem Wielka-Brytania zwycięzkie swe zatknęła trofea, iuż w obcym rządzie, przez zasługi syna, miałby opiekę dla siebie; związek zaś iego córki z iednym z piérwszych Officerów Amerykańskiego woyska, czynił go wolnym od wszelkiéy obawy, gdyby rodacy iego, oyczyźnie swoiéy wolność, i swobody zapewnili.




ROZDZIAŁ VII.

Wśród dworu, między damy i Fany,
Gdzie zbytek iaśniał rozlicznym sposobem
Onsam szedł naprzód, skromnie przybrany
Król Szkocyi ieszcze iest Fitz-Jakobem?

Pani Jeziora, Sir Walter-Skott.

Początek następuiącego roku, przepędzili Amerykanie na wzaiemnych naradach z sprzymierzeńcami swemi Francuzami, co do potrzeby przedsięwzięcia niektórych stanowczych środków, któreby koniec téy nieszczęśliwéy woynie położyć mogły. — Grecen z Rawdonem, stoczyli krwawą na północy bitwę, i chociaż ta zaszczytnie ukończyła się dla woysk obydwóch, że iednak korzyści przy Jenerale Amerykańskim zostały, iemu zatem i wyższość talentów woyskowych, przyznawano.
New-York główném było stanowiskiem, na które sprzymierzeńcy widoki swe zwrócili, i nie nadaremnie Washington zatrważając Anglików o pewność tego miasta, zmusić ich chciał do wysłania lordowi Kornwallis pewnych posiłków, i tym sposobem rozerwać ich siły, i rozstrzygnienie losu woyny przyśpieszyć.
Jesień nadeszła, wszystkie wypadki zapowiadały, iż gwiazda przeznaczenia Ameryki, wkrótce zeyść miała. Francuzi zaiąwszy tak nazwany okręg neutralny, całe siły swoie rozwinęli od Kinsbridge, gdy tymczasem powstańcy formuiąc się po różnych stronach kraiu, koncentrowali się około Jersey i w iedném mieyscu utrzymać się spokoynie, nigdy woyskom królewskim nie dali. Plan Amerykanów miał na celu, ścieśnić ile możności nieprzyiaciela, przeciąć mu kommunikacyą, i w otwartą wprowadzić go walkę. Lecz Sir Henryk Klinton przeiąwszy depesze od Washingtona wysłane, powziął wiadomość o iego zamiarach, zamknął się w stanowiskach swoich, i dość się przezornym okazał, gdy na najgorętsze nalegania Kornwallisa żądanych mu posiłków nie wysłał.
Ze schyłkiem dnia pogodnego miesiąca Września, znaczna liczba znakomitszych Officerów Amerykańskiego woyska, zebrała się w głównéy kwaterze, celem rozebrania, i naradzenia się, nad planem operacyinym. Jeden z nich odznaczał się od innych, zachowaniem dla siebie téy uległości i poszanowania, iakie pomiędzy woyskowemi, rzadko kiedy z wyższością rangi pogodzić się daie. Skoro narada ukończoną została, Officer ten zdiął kapelusz, pozdrowił otaczaiących siebie, i ci wzaiemnie mu się z uszanowaniem ukłoniwszy wyszli, zostawiaiąc go samego z Adjutantem swoim.
— Kazałżeś przyiść człowiekowi, którego widzieć chciałem? zapytał go w kilka chwil po odeyściu Officerów.
— Czeka na rozkazy Jaśnie Wielmożnego Pana.
— Powiedz niech weydzie; chciałbym z nim moment bez świadków pomówić.
Adjutant wyszedł. Drzwi się wkrótce otworzyły, i człowiek bez munduru, po ubiorze swoim nieokazuiący nic znamienitego, wszedł do pokoiu i skromnie przy drzwiach pozostał. Bądź przez wrodzoną boiaźń, bądź przez przyzwyczaienie się do ostróżności, wszedł on cicho na palcach, iż Wódz Naczelny nie spostrzegłszy iego przybycia, zamyślony, przy kominku siedział.
— Jutro, mówił do siebie pół głosem, iutro tryumf niepodległości Amerykańskiéy uwieńczonym nakoniec zostanie! dałyby nieba!....
Przybyły ruszył się w tym momencie, jakby chciał ostrzedz Jenerała, iż nie sam był tylko, gdy go ten równie spostrzegł, kazał mu się zbliżyć, i usiąść przy sobie. Postąpił on kilka kroków, lecz drugiego rozkazu wypełnić nie śmiał. Generał wstał, otworzył biórko, dobył niewielki woreczek, który iednak dość ciężkim się zdawał, i kładąc go na stole:
— Harweyu Birch! rzekł do niego, nadeszła wreszcie chwila, w któréy wszystkie pomiędzy nami stosunki, ustać powinny. Przyszłość dla nas obydwóch obcą bydź musi.
Kramarz spoyrzał przenikliwie na mówiącego wodza, i w tym momencie spuścił oczy w ziemię z wyrazem upokorzenia i szacunku.
— Stosować się we wszystkiém do rozkazów Jaśnie Wielmożnego Pana, iest obowiązkiem moim.
— Potrzeba wymaga, iż zapomnieć o sobie musiemy. Odczasu iak obiąłem powierzone mi mieysce, powinnością było moią znosić się z ludźmi, którzy równie iak ty służyli mi za narzędzie do wypełniania zamiarów moich, i od których powziąść mogłem wiadomości mi potrzebne. Nikt tyle, co ty, nie zjednał sobie mego zaufania, przez okazaną wierność w każdém zdarzeniu, i miłość dla kraiu, żadném niebezpieczeństwem, ani przeciwnościami niezachwianą. Sam ieden znasz, potaiemnych agentów moich w różnych okolicach, mianowicie téż w mieście New-Yorku; maiątek i życie wielu z nich, od twego sumienia i charakteru zawisły.
Zamilkł na chwilę i zdawał się namyślać, coby miał ieszcze daléy powiedziéć. Birch nie odezwał się ani słowa.
— Ze wszystkich, których wybrałem, dodał, tyś sam nayważnieysze sprawie naszéy przyniósł usługi. Obrałeś się za szpiega nieprzyjaciół naszych, udzielaiąc im z wiedzą moią niektórych doniesień, iakie na pozór wiele znaczące, w rzeczy saméy do niczego doprowadzić ich nie mogły: naygorliwszy syn Ameryki, za iednego z iéy nieprzyiaciół uważać się pozwoliłeś: nie ma tylko ia; ia sam, który wiem, i znam cóś dla niéy robił, i iakiś się poświęcał.
W ostatnich tych słowach rysy Kramarza przybrały na siebie tę szlachetną godność, która duszy iego była zaletą. Na lica iego żywy wystąpił rumieniec, maluiący wewnętrzne ukontentowanie; lecz nieśmiałe spoyrzenie, i pewien wyraz upokorzenia, oznaczało w nim, iż wiedział przed kim, i w iakićy mówił sprawie.
— Powinność moia, nakazuie mi nagrodzić dziś twoie usługi, dodał Generał, oddaiąc mu worek, który z biórka dostał. Jeżeli tę nagrodę znayduiesz za małą, pomniy że nasz kray biedny, i że......
Przerwał w tym momencie, spoyrzawszy na Kramarza, który z zadziwieniem i pewnym rodzaiem nieukontentowania wpatrując się w niego, trzy kroki w tył odstąpił, w mieyscu, coby do odebrania pięniędzy, postąpić miał.
— Prawda że to są małe rzeczy, ale wszystko, co ci w tym momencie dać mogę. Z czasem będę mógł może nadgrodzić ci lepiéy twoie starania i pracę.
— Nigdy! zawołał z żywością Harwey; nigdy! miałżebym za pieniądze poświęcać życie moie, i służyć za podłe szpiegostwa narzędzie?
— Cóżeś miał za powody do takiego postępowania?
— Te same, dla których Jaśnie Wielmożny Pan narażaiąc się wśród boiów, nie lękałeś się umrzeć dla kraiu. Nie każdemu iest dozwolone, równie ważne i świetne oyczyznie swéy przynieść usługi, ale każdy choćby w naybiednieyszym stanie, kochać tę ziemię, na któréy się zrodził, służyć iéy w potrzebie, dla niéy możność i siły swoie poświęcić może i powinien. Nie! nie dotknę się tego złota, które bydź ma zapłatą powinnności moiéy, niech lepiéy dla dobra, dla pomocy Ameryki użyte zostanie.
Jenerał położył mimowolnie worek na stole, wpatruiąc się w Kramarza z zadziwieniem, i z nieiakiém poszanowaniem.
— Postępowanie moie, rzekł do niego, mogło miéć wcale inne powody, które z twoiém żadnego związku nie maią. Zaufanie współrodaków moich wybrało mnie za Naczelnego Wodza woysk naszych; to com uczynił i uczynić ieszcze mogę dla kraiu moiego, spodziewam się że mnie przeżyie, kiedy przeciwnie ty po za grobem nawet innéy za sobą nie uniesiesz opinii, tylko żeś był nieprzyiacielem i zdraycą oyczyzny swoiéy. Wiadomo ci, że zasłona, która prawdziwy twóy charakter ukrywa, nie tak prędko ieszcze spaść może, że ci których odkrycie téy taiemnicy zgubićby mogło, musieliby bydź zapomnieni w świecie, a niepodobieństwem się zdaie, żebyś ty ich wszystkich przeżyć potrafiił.
Harwey spuścił głowę. Wiem o wszyslkiém, odpowiedział, znam cały móy los, spokoynie na przyszłość spoglądam, i wziąwszy iedynie Boga za świadka czynów moich, umrzeć pragnę, w zapomnieniu od świata.
— Pamiętay, żeś iuż nie w kwiecie wieku, i iakieź więc utrzymania będziesz miał sposoby?
— Oto te, odpowiedział Kramarz, wyciągaiąc wychudłe swe ręce, lecz żylaste i silne.
— Ależ pomniy, że wielu iest ludzi, których maiątek i życie, od twoiéy taiemnicy zawisło. Jeżeli odmówisz przyięcia nagrody, do iakiéy naysłusznieysze masz prawo, iakąż potrafię im dać rekoymię wierności twoiéy.
— Powiedz Jenerale, że nie chciał wziąść pieniędzy.
Naczelny Wódz zbliżył się ku niemu, wziął go za rękę, i mocno ścisnąwszy:
— Harweyu! rzekł do niego, sądziłem iż znam ciebie dobrze, lecz w tym momencie poznaię, iż mało cię szanować umiałem. Żałuię, iak naymocniéy żałuię, iż polityczne stosunki, wzbraniaią mi oddać ci publicznie, te sprawiedliwość cnotom twoim należną, do któréy miłość oyczyzny wskazała ci drogę. Bądź iednak pewien, iż we mnie znaydziesz zawsze prawdziwego przyiaciela, i ieżeli słabość lub ubóstwo postawi cię kiedy w potrzebie, uday się do mnie z ufnością. Wszystko czém mnie los obdarzył, i co mi udzielić ieszcze może, iest i będzie na usługi człowieka, któremu nie kray, ale on kraiowi zaszczyt i chlubę przynosi. Tak iest, skoro iuż tylko pokóy ustalonym zostanie, i gdy niepodległość Ameryki zapewnioną będzie, przyidź wówczas do mnie, przyidź do starego wodza, który ci tylko pod imieniem Harpera znanym bydź może; drzwi iego zawsze otwarte znaydziesz dla siebie, i w iakiémkolwiek bądź położeniu będziesz, nie zawstydzi się on ciebie, bo nigdy cię znać i szacować nie przestanie.
— Nie potrzeba mi wiele do utrzymania życia moiego, odpowiedział Birch wypogadzaiąc z ukontentowania swe czoło, i byleby mi Bóg zdrowia dozwolił, na niczém brakować mi nie będzie. Lecz wiedzieć że Jaśnie Wielmożny Pan łaską swoją i nieiaką przyiaźnią, zaszczycać mnie raczysz, bydź przekonanym, że w oswobodzicielu Ameryki, pomoc i wsparcie miéć będę, iest to dar i szczęście, któregobym za żadne summy Króla Angielskiego nie mieniał.
Jenerał przez kilka chwil pozostał w postawie, głębokiemi myślami zaietego człowieka. Siadłszy nakoniec przed biórkiem, dobył arkusz papieru, kilka słów napisał, i oddaiąc go Kramarzowi:
— Powinienem wierzyć, rzekł, iż Opatrzność wielkie i chlubne kraiowi temu gotuie przeznaczenie, gdy takie uczucia i miłość oyczyzny, w sercu naypokornieyszego z iéy dzieci znayduie. Wiem, i przekonany iestem, iż nicby smutnieyszcgo dla szlachetnéy twéy duszy bydź nie mogło, iak gdybyś poniósł z sobą do grobu, opinią nieprzyiaciela wolności. Sam zaś znasz dobrze, iż w dzisieyszych okolicznościach nie iest w méy mocy przelać własne uczucia dla ciebie do serc współ-rodaków moich, lecz przyimiy to pismo, które ci bez obawy powierzam. Bydź może, iż zakończę wprzód dni moie, i nie usłyszę wspominanego z uwielbieniem imienia Harweya Bircha, niechże ci przynaymniéy to pismo służy za dowód, iż ten, który walczył za wolność oyczyzny swéy, poznał w tobie czegoś godzien, i na coś zasłużył.
— To iest naydroższy skarb, iakim mnie tylko Jaśnie Wielmożny Pan obdarzyć mogłeś, i zupełnie bezpiecznym będzie w mem ręku. Spodziewam się, iż będę mógł przekonać, że życie niczém iest dla mnie, w porównaniu z taiemnicą iaką mi Jaśnie Wielmożny Pan powierzasz. Świadectwo piérwéy mi dane, o którym powiedziałem że mi zginęło, połknąłem, gdym ostatnią razą przez dragonów Wirgińskich zatrzymanym został. Piérwszy raz w mém życiu zmyśliłem, i ten ostatnim iuż pewno będzie. Tak; świadectwo tak wielkiego męża prawdziwie iest skarbem dla mnie; może, dodał z pewném westchnieniem, może dowiedzą się po méy śmierci, czyiego zaufania godzien byłem.
— Bądź pewien, rzekł Jenerał, iż znaydziesz zawsze we mnie przyiaciela, który tego iedynie żałuie, iż ci oświadczyć publicznie uczuć swoich nie może.
— Wiem o tém, wiem, odpowiedział Birch, obowiązki służby iakiéy się podiąłem, kazały mi żyć zapomnianym od świata. Podobno iuż to ostatni raz wolno mi oglądać oblicze twoie Jaśnie Wielmożny Panie! oby Opatrzność tyle błogosławieństwa, tyle szczęścia na ciebie zlała, ile me serce czuie, a usta wyiawić nie śmieią.
Ukłonił się z uszanowaniem i wyszedł, zostawiaiąc Jenerała przeiętego nayżywszém ku sobie wzruszeniem.
Dzień następny rozwiązał los New-Yorku, i w tymże samym czasie woyska Amerykańskie połączone z francuzkiemi zupełne zwycięztwo nad Kornwallisem odniosły. Anglia wyrzekła się nakoniec utrzymania na drodze samowolności popieranych praw swoich, i niepodległość nowych osad uznaną została. Upływały lata, miiał rok za rokiem. Następne pokolenia ze czcią wspominały imiona mężów, którzy się przyłożyli do oswobodzenia Ameryki, a imie Harweya Bircha, wraz z temi którzy za nieprzyiaciół niepodległości Stanów Zjednoczonych uważani byli, zginęło w przepaści czasu. Mąż tylko z cnot, i zasług swoich znany, nieśmiertelny Washington, który sam ieden wiedział o prawdziwym charakterze Harweya, często o nim wspominał, i różnemi dowiadywał się sposobami, gdzieby i w iakim stanie zostawał. Z różnych wiadomości iakie mógł powziąść o nim, te zdawały się bydź nayprawdziwsze: iż Harwey Birch zamieszkał w nowych koloniach, które we wszystkich stronach powstawać zaczęły, i że w krwawym pocie czoła szukaiąc zarobku do późnéy starości, z kramikiem swoim chodził ciągle po kraiu. Śmierć nakoniec bohatéra przerwała dalsze w tym przedmiocie poszukiwanie, i nigdy nie uyrzał iuż on tego, który mu równie był wiernym, iak przywiązanym do oyczyzny swoiéy.




ROZDZIAŁ VIII.

Tam może leży Hampden, co wzgardził tyrany,
Pragnącemi uiarzmić ciche wieyskie pola,
Milton niebiańskim córom Parnassu nieznany,
Kromwell, co go zabóystwo nie zmazało króla.

Cmentarz Elegiia Graeja
tłómaczona przez Augusta Soulie.

Trzydzieści trzy lat upłynęło, od epoki w poprzednim przytoczonćy rozdziale, i Amerykanie raz icszczc znaleźli się naprzeciw woysk, które Wielka Brytania do dawnych swych kolonii wysłała, uznanych teraz Rzecz-pospolitą wolną i niepodlc głą; scena tylko, gdzie wypadki téy nowéy woyny miały mieysce, przeniosła się z nad brzegów Hudsonu ku Niagarze.
Zwłoki Washingtona iuż dawno w ciemnym rozsypały się grobie, lecz czas usuwaiąc wszelkie polityczne stosunki, i osobiste niechęci, coraz świetnieysze imie iego czynił, i w każdym dniu odzyskane swobody, zaręczone prawa, rozszerzony przemysł, bogactwa i handel kraiu, dawały lepiéy poznać współrodakom i światu, zasługi, talenta i cnoty tego męża. Żył on dla dobra oyczyzny i dla szczęścia drugich, a pamięć takiego człowieka w sercach wolnych i prawych zaginąć nigdy nie może. Młodzi też woiownicy którzy w roku 1814, składali kwiat naszego woyska, nie mogli go wspomnieć bez zapału, i każdy z nich szukaiąc zasług na drodze, którą on utorował, pragnął uszczknąć gałązkę z laurów iakie ten wielki wieku swoiego bohatyr, w oyczyźnie swéy zaszczepił.
Żaden iednak z woyskowych nie czuł tak żywo tych pobudek, przez czystą cnotę natchnionych, ile młody Officer który przypatrywał się ogromnemu wodospadowi wieczorem 25 Lipca lego samego właśnie roku, kiedy z wysileniem ofiar kraiu ukończyła się nareszcie krwawa woyna, która losy Ameryki, na stronę iéy niepodległości rozstrzygnęła. Officer ten dość słusznego wzrostu, dobrze zbudowany, we wszystkich swych poruszeniach okazywał zręczność i siłę. W czarnych iego oczach malowała się cała żywość duszy, pokryta łagodnym i razem złośliwym uśmiechem, iaki wyłącznie płci tylko pięknéy, zdaie się bydź własnością. Piękne iak heban włosy kręcąc mu się z natury w pierścieniach na czoło spadały, a szron który ie z przyczyny obozowych trudów nieco ubielił, i twarz opalona od słońca, kazały przebaczyć zbyt delikatnéy i regularnéy na mężczyznę postawie.
Przy nim stał inny Officer, tego samego co on prawie wieku, trochę niższy, i choć nie tyle zaymuiący, w rysach iednak twarzy dużo z pierwszym podobny. Przypatrywali się oni ciągle obydwa na bystry pęd wody, któren z łoskotem pieniąc się przy ich nogach toczył swe nurty, a ciekawość iaką przywiązywali do tego widoku, mniemać kazała, iż piérwszy raz cud ten nowego świata, widziéć musieli. Przez kilka minut, stali obok siebie w milczeniu, dziwiąc się wspaniałemu utworowi natury, gdy młodszy z nich obracaiąc się do swoiego towarzysza, wskazuiąc mu na prost pałaszem, zawołał:
— Patrzay Dunwoodi, patrzay! widzisz tam człowieka przebywaiącego rzekę, pod samym prawie wodospadem w łódce iak łupina z orzecha.
— Bez wątpienia musi bydź to żołnierz, odpowiedział drugi, gdyż iak widać ma mantelzak dobrze wypakowany. Idźmy spotkać się z nim Syngletonie! może on nam iakich nowych wiadomości udzieli.
Nic długo zbliżyli się ku niemu, i w mieyscu żołnierza uyrzeli starca, który iak się zdawało, chociaż sobie mógł liczyć około lat sześćdziesięciu, wyglądał iednak dość czerstwo, zdrów, i gdyby nie siwe włosy, można go było wziąść za człowieka średniego wieku. Na plecach dźwigał pakę, do któréy trzeba było młodzieńczéy siły, aby ią unieść można, a wesołość w twarzy, wypogodzone czoło, i żywość w spoyrzeniu świadczyła, iż młodość swoię szczęśliwie przepędzić musiał. Szczupłość iego ciała, niezdawała się bydź skutkiem zniszczonego zdrowia, które często niedoświadczenie na ołtarz Bachusa lub innego Bożyszcza swawoli niesie, i ieżeli przygarbiał się trochę, bardziéy to z przyzwyczaienia, iak z potrzeby pochodziło. Odzienie na nim grube, lecz czyste i w niektórych mieyscach połatane, dowodziło staranności i ubóstwa starca.
Dway młodzi Officerowie przystąpili ku niemu, oświadczaiąc mu swe zadziwienie, iak człowiek w tym wieku mógł się narażać na przebycie rzeki, pod samym prawie wodospadem, do którego nikt ieszcze przystąpić się nie ośmielił: on ich zaś drżącym zapytał głosem: iakieby wiadomości o woynie mieli?
— Niegodne raki co nasze piersi toczyli, zostali ze szczętem pobici przed dwoma dniami, odpowiedział wesoło Pułkownik Syngleion: przepędziliśmy ich aż tutay i teraz szukamy ich, abyśmy się z niemi spotkać mogli.
— Może masz syna w naszém woysku? dodał uprzeymie młody iego towarzysz. Jeżeli zechcesz powiedzieć, w którym znayduie się pułku, bodę cię mógł niezawodnie do niego doprowadzić.
— Nie; odpowiedział starzec trzęsąc głową, i odsłaniaiąc ręką swe czoło, siwemi zacienione włosami: nie; sam tylko iestem na świecie!
— Kapitanie Dunwoodi! rzekł Syngleton; możeby ci teraz trudno było wypełnić twoie przyrzeczenie. Nieprzyiaciele nasi tęgo uciekaią, aby ich dogonić można, i pewnie nasze przednie straże ścigać iuż ich muszą około wyspy Ś. Jerzego.
Zatrząsł się starzec i wpatruiąc się w rysy młodego Officera, którego imie usłyszał, zawołał.
— Słuch — że mnie nie zwodzi? iakże się nazywasz?
— Dunwoodi, odpowiedział Officer z uśmiechem.
Starzec z nieiakiém uniesieniem, przypatruiąc się obydwóm młodym woiownikom:
— Błogosław was Boże! zawołał, czegóż więcéy żądać ieszcze można? kray nasz odzyskał przecie wolność swoię, i wszyscy w nim teraz szczęśliwi bydź zaczniemy.
Pułkownik Syngleton z pewném uszanowaniem spoyrzał na nieznaioinego.
— Cóż kuzynie, rzekł do niego Dunwoodi, cóż masz, iż wpatruiesz się w tego staruszka, z takiém samem zadziwieniem, iakie cię przed chwilą przy wodospadzie zaymowało.
— Oh! przy wodospadzie! Pamiętam, że zawsze nasza ciotka Miss Peyton, i móy dziad, stary Pułkownik Syngleton unosili się zawsze nad tym dziwem natury. Dlaczegóżby młodego podobny widok zastanawiać nie miał? lecz czegóż na nas ten nieznaiomy spogląda...... Wierzay mi Dunwoodi gdybyś był dziewczyną, sądziłbym żeś go oczarował swoiemi wdziękami. Pułkownik Syngleton nigdy czuléy nie spozierał na naszą ciotkę Miss Peyton.
— Żadnych żarcików o naszéy dobréy ciotce Joannie Peyton. Nie zapomińay żeś iéy winien wdzięczność za starania, które podięła około twéy matki, wczasie ciężkiéy iéy słabości, iaka ią o mało co w kwiecie wieku, z tego świata nie porwała. Twóy oyciec Major Syngleton, często o tém wspominać ci musiał.
Nieznaiomy nie mieszał się do rozmowy, lecz żywy do niéy interes przywiązywać się zdawał.
— Sądzę, iż nie ubliżyłem winnego uszanowania naszéy ciotce, odpowiedział Pułkownik, gdym ią zapewnił, iż tańcować będę na iéy weselu.
— Od dawna minęły iuż dla niéy dni wesela. Przypominam sobie, iż w młodości moiéy chodziła pogłoska, iż póydzie za doktora Sytgreaw, lecz od czasu iak umarł...
— Jak prędko umarł, przerwał żywo Dunwoodi, o niczém iuż więcéy nie myśli: to rzecz naturalna, lecz wcale to nie przeszkadzało, aby ciotunia nasza, swoich affektów do kogo innego nie zwróciła.
Ostatnią razą gdym był u twego oyca Generała Dunwoodi, służąca matki twéy, stara Katy Haynes, która wiesz iż nic utaić nie może, zapewniła mnie, iż związek z Pułkownikiem niezawodnie nastąpi, co bydź może, gdyż się wyprzedała ze wszystkich dóbr, iakie miała w Georgii.
— Katy podług saméy siebie sądzi o méy ciotce. Jéy rachuby są zawsze iedne, tylko że iéy nigdy nie dopisuią. Mąż i pieniądze są to dwa cele, zaymuiące ią całe życie. Mówiono mi także, iż po śmierci żony Cezara, ona myślała zastąpić iéy mieysce, i resztę dni swoich staremu Negrowi poświęcić. Nieszczęściem nie żył on długo w owdowiałym stanie, i umarł tego samego właśnie roku, iak i nasz dziad Warthon, którego ty nawet niewiem czy przypominasz sobie.
— I owszem bardzo go dobrze pamiętam, równie iak i Cezara, faworyta naszego stryia, Generała Warthona, który zawsze o nim z uczuciem wspominał.
— I nie bez przyczyny. Cezar sercem i duszą przywiązał się do całéy naszéy familii, szczególnie téź Jenerałowi bardzo ważne przyniósł usługi, w okoliczności, w któréy iak mi mówiono o iego życie chodziło. Matka moia lubiła Cezara równie iak stryi, gdyż moia matka......
— Prawdziwie była Aniołem! zawołał starzec z zapałem któren obydwóch krewnych zadziwił.
— Znałżeś ią więc? zapytał Kapitan Dunwoodi z maluiącém się w oczach wewnętrzném ukontentowaniem.
— Czyżem ią znał? odpowiedział starzec. Straszliwy odgłos dział, przerwał w tym momencie dalszą rozmowę; ogień ręcznéy broni coraz bardziéy się zwiększał, i obydway młodzi rycerze z szybkością błyskawicy, pobiegli na pole bitwy i wyiść z podziwienia nie mogli, widząc starca biegnącego za sobą, który z ciężką na plecach paką, zdawał się zielone przypomnieć sobie lata. Nie rozłączyli się oni aż na mieyscu, gdzie Kapitan Dunwoodi szczerze zaięty nieznaiomym, któren znał iego matkę, ścisnął go za rękę prosząc, aby go nazaiutrz w obozie odwiedzić chciał.
Ścigani w odwrocie swoim Anglicy, zdołali nakoniec zebrać wszystkie swe siły, i stanęli do boiu. Przednie straże i lewe skrzydło, iuż się ucierały z sobą, zapowiadaiąc iż bitwa stanowczą bydź miała. Różne korpusy zaczęły bydź w ruchu: Anglicy, ustawiwszy działa po skałach, okropny ogień ze wszystkich bateryi, na woyska Amerykańskie sypali. Dywizya Delanceja otrzymała rozkaz attakować na nich z boków, a środkiem pod zasłoną artyleryi uderzyć bagnetami, i wyprzeć nieprzyiaciela, z nayważnieyszego stanowiska. Pułk, do którego dway młodzi należeli przyiacicle, przeznaczonym równie został do wspierania usiłowań znanego z czynów, i męztwa Jenerała Delancey.
Obydwa woyska godnemi się siebie znalazły: iednych odniesione tryumfy, i nowych nadzieie, drugich rozpacz i boiaźń, utracenia zabranéy przez siebie ziemi, zarówno zagrzewała do boiu: tych miłość oyczyzny, tych chęć iéy sobie przywłaszczenia, prowadziła wspólnie do sławy, którą zwycięztwo uwieńczyć miało. Anglicy utraciwszy pozycyę swoię, kilkakrotnie odzyskać ią pragnęli nanowo, lecz zawsze ze stratą odparci, nakoniec cofnąć się zupełnie przymuszeni zostali. Bóg sprzyjał dobréy sprawie, a chwała Ameryki przekazana odtąd wiecznie potomności, niepospolite mieysce w dzieiach świata zaięła. Kapitan Dunwoodi tak żywym pałał zapałem, iż dopóty ścigał za nieprzyiacielem, dopóki go w doszczętnej rozsypce nie uyrzał. Wtenczas zaniechawszy zuchwałego zamiaru, połączył się z pułkiem swym, lecz z wielkiém zadziwieniem swém Pułkownika Syngleton nie znalazł. Noc nadeszła, zaczęto zwozić rannych, celem udzielenia potrzebnéy im pomocy, a Dunwoodi napróżno pytał o przyiaciela swego. Wszyscy go widzieli, iak walczył, iak harde czoło licznieyszemu nieprzyjacielowi stawił, i iak zwyciężać umiał, ale coby się z nim zrobiło, dostatecznéy nie można było powziąść wiadomości. Niespokoyny przyiaciel i krewny udał się na mieysce, gdzie pułk Syngletona walczył, szukać go wpośród zabitych lub rannych. Kwadrans nie minął, gdy z łzami w oczach uyrzał towarzysza broni i młodości swéy, siedzącego przy skale, kulą w nogę ugodzonego.
— Drogi Syngletonie! zawołał Dunwoodi, spodziewałem się znaleść ciebie w pośród naszych szeregów, dumnych upokorzeniem nienawistnego nam nieprzyiaciela; i w tym momencie podał mu rękę, pomagaiąc do podniesienia się z ziemi.
— Zwolna kuzynie! zwolna! rzekł Syngleton: rana moia nie iest wprawdzie niebezpieczną, lecz ruszyć się z mieysca nie mogę. Byłbym iuż zginął od tego łotra, którego przy mych nogach zabitego widzisz, a który znalazłszy mnie rannego, chciał przeszyć bagnetem, gdyby Bogu niech będą dzięki, nieznaiomy iakiś mściciel, stanął w méy obronie, i trupem go na mieyscu położył. Lecz nieszczęściem, sam od umieraiącego odebrał postrzał z pistoleta, i upadł o kilka kroków odemnie. Mówiłem, wołałem na niego, chciałem się przywlec ku niemu, on słabym odpowiedział mi głosem, słyszeć go nie mogłem, i przeszło od pułgodziny, nadaremnie mole dzięki, próżne proźby, iuż więcéy słowa nie mówi. Idź zobacz go, a ieśli żyie, chciéy go ratować, iak on ratował me życie.
Dunwoodi pobiegł czém prędzéy, i z wielkiém swém zadziwieniem, poznał nieznaiomego, którego przed kilko godzinami przy wodospadzie widział.
— Starzec, zawołał, co znał moię matkę! ocalił dni przyiaciela! iuż nie żyie! przynaymniéy ostatnią posługą, pamięć iego uczcić winienem.
Przywołał dwóch żołnierzy, i kazał im zanieść ciało zmarłego. Obydwie iego ręce założone były na piersi, a w iednéy z nich, trzymał małe ołowiane pudełko, ieszcze tak mocno, iż się zdawało, iż to był iedyny przedmiot, ostatniéy iego troskliwości i myśli. Dunwoodi ośmielił się ie otworzyć, i znalazł w nim następuiące pismo:
“Przyczyny polityczne, w iakich się Ameryka w tym momencie znayduie, nie pozwalaią mi oddać należnego szacunku zasługom i cnocie Harwcya Bircha: lecz też same przyczyny, trwać ciągle, i zawśze nie mogą! oświadczam zatém ninieyszém, iż Harwey Birch, stale wiernie, i bezinteressownie przywiązanym był zawsze do sprawy oyczyzny swoiéy, i że nieograniczona ku niéy miłość, iedynym była celem iego uczuć i szlachetnego poświecenia się: zezwalam ninieyszą deklaracyę obwieścić publicznie, kiedy tylko tego Birch uzna potrzebę. Oby Bóg zapewnił mu nagrodę, któréy nie mógł pozyskać na ziemi.”

“Jerzy Washington”

Takim był koniec Szpiega Hrabstwa West-Chester: umarł równie zaszczytnie, iak żył cały wiek swóy; poświecony kraiowi swoiemu i iego obrońcom.


KONIEC TOMU CZWARTEGO





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.