Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział XXX

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych
Rozdział XXX
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin
Tłumacz Hajota
Ilustrator Stanisław Sawiczewski
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXX.

„I oto błądzę wyczerpany
Bez przewodnika i bez stróża,
A tej przestrzeni szlak nieznany,
W miarę gdy idę, się wydłuża.“

Goldsmith.

Noc była chłodna i ciemna, gdy Fanny Wharton z bijącem sercem, lecz lekkim krokiem wymknęła się przez leżący w tyle domu ogródek i poszła w stronę góry, na której widziała postać domniemanego kramarza. Było jeszcze wcześnie, ale ciemności listopadowego wieczora i dzikość otaczającej ją natury byłyby ją w każdej innej chwili skłoniły do natychmiastowego powrotu pod ciepły dach bezpieczny. Nie dając sobie jednak czasu do namysłu, dzielna bohaterka nasza biegła szybko i dopiero znalazłszy się na pół drogi do owej skały, gdzie dziś jeszcze zrana widziała Bircha, przystanęła, by odpocząć.
Dobre obchodzenie się z kobietami jest najpewniejszym dowodem cywilizacji danego kraju, a niema narodu, któryby pod tym względem przewyższył Amerykanów. Fanny nie czuła żadnego lęku, mijając spokojne i w ryzach trzymane wojsko, wieczerzające wzdłuż drogi naprost pola, którem biegła. Byli to jej rodacy i wiedziała, że wschodnia milicja, składająca ten pułk, jej płeć uszanuje, ale lekkomyślny i burzliwy temperament południowej konnicy nie budził w niej takiego zaufania. Wprawdzie niezmiernie rzadki to był wypadek, aby prawdziwy żołnierz amerykański dopuścił się jakiego wybryku; ale Fanny z wrodzoną delikatnością uczuć drżała na samą myśl bodaj pozoru zniewagi. To też usłyszawszy stąpanie konia na drodze, cofnęła się bojaźliwie za krzaki nad źródełkiem, sączącem się w pobliżu u zbocza skały. Była to wideta, i żołnierz przejechał tuż obok niej, nie spostrzegłszy jej postaci, otulonej w ciemny płaszczyk, nucąc coś zcicha, zapewne marząc o jakiejś innej piękności, którą zostawił nad brzegami Potomaku. Fanny wsłuchiwała się z niepokojem w oddalające się stąpanie konia i gdy już zupełnie ucichło, wyszła z ukrycia i podążyła dalej polem, aż przerażona coraz większą ciemnością i pustką przystanęła, aby się namyślić. Odrzuciwszy kapturek kardynałki, oparła się o drzewo i wpatrzyła w szczyt góry, będącej celem jej wyprawy. Góra ta wyrastała z równiny w kształcie piramidy, a ostry jej wierzchołek słabo rysował się na tle chmur, wśród których gdzie niegdzie przebłyskiwały gwiazdy; lecz wkrótce przesłoniła go mgła, podmuchem wiatru napędzona i coraz bardziej gęstniejąca. Fanny uczuła, że serce w niej zamiera, że ogarnia ją niepewność. Co czynić? co czynić? Jeżeli wróci Henryk i kramarz, niewątpliwie spędzą noc we wrzekomem bezpieczeństwie na tem właśnie wzgórzu, ku któremu wytężała wzrok w próżnej nadziei, iż dojrzy tam jakieś światełko, coby jej dodało odwagi do dalszej drogi. Rozważny i, o ile się zdawać mogło, niechybny plan oficera schwytania zbiegów wciąż dźwięczał jej w uszach i pchał naprzód, ale ta straszliwa pustka, ciemności, niebezpieczeństwo takiej wędrówki po nocy wśród skał i rozpadlin, niepewność czy znajdzie szałas, lub co gorsza, że znajdzie w nim zupełnie innych, i to najgorszego rodzaju mieszkańców, wszystko to, razem wzięte, nagliło do powrotu. A ciemność wzrastała z każdą chwilą i coraz posępniejsze chmury zbierały się nad wierzchołkiem, aż zakryły go zupełnie. Fanny obu rękoma odrzuciła obfite loki ze skroni, wytężając ze wszystkich sił wzrok w kierunku, gdzie, jak jej się zdawało, stał ów szałas. Wreszcie dostrzegła coś jakby migotliwy blask, lecz trwało to krótką chwilę; poczem horyzont wyjaśnił się znowu i gwiazda wieczorna wybłysła z poza chmury, jak gdyby po ciężkiej stoczonej z nią walce. Teraz Fanny ujrzała wyraźnie szczyt góry, na lewo od owej planety, i nagle smuga łagodnego światła oblała fantastycznie rozrzucone po wierzchołku, karłowate dęby, stopniowo osunęła się po skłonie, aż cała góra stanęła w blaskach wschodzącego księżyca. Gdyby nie to przyjazne światło, dalsza droga byłaby fizycznem niepodobieństwem dla naszej bohaterki, ale i teraz nie czuła się do niej zdolną. Bo ujrzawszy cel swoich dążeń, ujrzała również połączone z dopięciem go trudności.
Miotana tą okrutną niepewnością, to cofając się z właściwą jej płci i wiekowi bojaźnią przed tem, tak bardzo niebezpiecznem przedsięwzięciem, to znów postanawiając ratować brata za wszelką cenę, zwróciła wzrok ku wschodowi, gdzie znów gromadziły się chmury, grożąc ponownie zgaszeniem zbawczego światła. I nagle jak pod ukąszeniem żmii skoczyła w bok, po raz pierwszy spostrzegłszy, o co była oparta, i co w pierwszej chwili brała za pień drzewa. Dwa proste słupy i poprzeczna nad niemi belka z niewielką platformą u dołu aż nazbyt wyraźnie powiedziały jej swą nazwę i przeznaczenie; powróz nawet zarzucony w górze chwiał się zlekka, kołysany nocnym powiewem. Fanny nie wahała się dłużej. Pędem strzały przebiegła łąkę i znalazła się u stóp skały, gdzie miała nadzieję odnaleźć jakąś ścieżkę, któraby ją zaprowadziła na szczyt. Jakoż przystanąwszy dla nabrania oddechu, dostrzegła wijącą się wskroś drzew i skalnych obrywów dróżkę pastuszą i raz jeszcze trwożnie poza siebie spojrzawszy, wstąpiła na nią bez wahania. Młoda, silna, podtrzymywana szlachetnem dążeniem, szybko pięła się pod górę i wkrótce wyszła na otwartą, płaskawą przestrzeń, widocznie wykarczowaną w celu uprawy. Ale czy wojna, czy jałowość gruntu zniechęciła przedsiębiorczego pracownika do prób dalszych, i krzaki poczynały kiełkować na nowo, jak gdyby pług nie przeorał nigdy ziemi, która je żywiła.
Te ślady pracy ludzkiej w tem pustkowiu pokrzepiły Fanny, szła dalej z rozbudzoną na nowo nadzieją powodzenia. Ścieżka wiła się teraz w tak różnych kierunkach, że porzuciwszy ją na pierwszym zakręcie, Fanny zaczęła piąć się wprost przed siebie najkrótszą, jak sądziła, drogą do wierzchołka. Wprędce minęła wytrzebioną przestrzeń, a zarośla i obrywy skalne, czepiające się przepastnych zboczy, tamowały jej znów przejście. Raz po raz trafiała na ścieżkę, przebiegającą wpoprzek bardziej otwarte miejsca i ginącą znów wśród traw i chwastów, ale nigdzie nie dostrzegła, aby prowadziła wyżej. Strzępy wełny, zwieszające się z kolczastych krzaków, objaśniały dostatecznie pochodzenie tych dróżek i Fanny słusznie wywnioskowała, że przy schodzeniu z góry mogą jej znacznie ułatwić to zadanie. Usiadłszy na kamieniu, zmęczona dziewczyna zaczęła znowu zastanawiać się nad swojem położeniem. Księżyc rozpędził chmury, i cały krajobraz leżał u jej stóp, skąpany w jego czarodziejskiem świetle.
Tuż pod nią w regularnych szeregach ciągnęły się białe namioty milicji. W oknie pokoju panny Peyton świeciło się, i Fanny odgadywała z łatwością, że ciotka spogląda tam w stronę góry, nurtowana niepokojem o nią. Koło stajen migały latarnie; zapewne czyniono przygotowania do nocnego wymarszu, i Fanny, tknięta tą myślą, zerwała się na równe nogi.
Miała już za sobą dwie trzecie wysokości góry, ale jeszcze pozostawało jej przeszło ćwierć mili do wierzchołka. Szczęściem miał on kształt ostrokręgu jak większość gór w tem paśmie; Fanny wiedziała przeto, że idąc wciąż pod górę, musi nareszcie dojść do owego szałasu, który jak zapamiętała, leżał na samym szczycie. Blisko godzinę walczyła z licznemi trudnościami, kilkakrotnie omal nie spadła w przepaść, lecz nareszcie udało jej się wydostać na niewielką płaszczyznę, tworzącą czubek szczytu.
Wyczerpana i bliska omdlenia, osunęła się na skałę dla nabrania sił i męstwa do czekającej ją przeprawy. Teraz należało tylko odnaleźć szałas. Księżyc oświetlał jasno wszystkie sąsiednie wzgórza i Fanny ze swego miejsca widziała dokładnie trakt, wiodący z równin w góry. Idąc za nim oczyma, odnalazła wprędce punkt, z którego zobaczyła ów tajemniczy szałas, wiedziała więc, że musi on się znajdować dokładnie nawprost tego punktu.
Chłodny powiew wzdychał wśród bezlistnych gałęzi karłowatych dębów, gdy Fanny, krokiem tak lekkim, że prawie nie sprawiającym szelestu wśród suchych liści, po których stąpała, ruszyła na poszukiwanie owej samotnej chatynki, nie mogła jednak dostrzec nic, coby w najmniejszym stopniu przypominało siedzibę ludzką. Napróżno oglądała każde zagłębienie w skałach i chodziła po całym wierzchołku; nigdzie nie natrafiła nietylko na żaden szałas, czy chatę, lecz nawet na ślad czyjegoś pobytu w tem miejscu. Bezgraniczna pustka wiała zewsząd i mroziła jej serce. Wystraszona i bliska rozpaczy podeszła na krawędź stromej skały i pochyliła się, by spojrzeć w dolinę, by się nieco widokiem sąsiedztwa ludzi pokrzepić, gdy nagle promień światła olśnił jej oczy, a ciepły prąd powietrza owiał całą jej postać. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, spojrzała trochę niżej i zobaczyła, że stoi tuż nad celem swoich poszukiwań. Przez otwór w dachu uchodził dym, a gdy go wiatr rozproszył, oczom Fanny ukazał się wielki jasny ogień, trzaskający na kamiennem palenisku. Kręta ścieżka, wijąca się dokoła skalnej wyniosłości, na której stała Fanny, wiodła do drzwi chatki, i Fanny ostrożnie zeszła tą ścieżką.
Poukładane jeden na drugim kloce drzewa tworzyły trzy ściany tej osobliwszej budowli, jeżeli to tak nazwać było można, czwartą stanowiła skała, do której była przypartą. Dach uczyniony był z kory drzewnej, długiemi pasami poukładanej na podstrzeszu. Szpary pomiędzy klocami pozalepiane były gliną, która w wielu miejscach odpadła i którą zastąpiono suchemi liśćmi dla zabezpieczenia od wiatru. Jedno jedyne okienko o czterech szybach, umieszczone we frontowej ścianie, osłonięte było starannie deskami, by nie dopuścić blasku światła, czy ognia nazewnątrz. Obejrzawszy tę osobliwszą kryjówkę na wszystkie strony, Fanny przytknęła oko do szpary, by zobaczyć co się dzieje w środku. Nie paliła się tam ani lampa, ani świeca, ale ogień płonął dość jasno, by można było czytać przy nim. W jednym kącie mieściło się posłanie ze słomy, a na niem parę niedbale porzuconych kołder. Na ścianach i na skale wisiała na kołkach różna odzież męska i kobieca wszelakiego rodzaju. Angielskie i amerykańskie mundury tuliły się przyjacielsko do siebie; na jednym z kołków, na którym jaśniała perkalowa kobieca suknia w paski, zwykły strój okolicznych wieśniaczek, mieściła się również obficie wypudrowana peruka; jednem słowem był to istny skład garderoby stosownej dla każdego wieku i każdego stanu.
W kącie, dotykającym skały, naprost ogniska płonącego w drugim, stała otwarta szafka, a w niej parę talerzy, kubek i resztki mięsiwa. Przed ogniskiem znajdował się stół z prostych, nieheblowanych desek, takiż stołek i trochę naczyń kuchennych dopełniało umeblowania. Zamknięta książka, kształtem i wielkością przypominająca biblję, leżała na stole. Lecz uwagę Fanny pochłonął przedewszystkiem mieszkaniec owej chaty. Był nim mężczyzna, siedzący przy stole, z głową opartą na dłoni w taki sposób, że zasłaniał nią twarz, pilnie zajęty przeglądaniem różnych papierów. Na stole obok leżała para przedziwnej roboty kawaleryjskich pistoletów, a rękojeść rapira, również bogato i delikatnie cyzelowana, wysuwała się z pomiędzy nóg owego mężczyzny, niedbale opierającego na niej drugą rękę. Atletyczna budowa i wyniosły wzrost nieznajomego na pierwszy rzut oka przekonały Fanny, że nie był to ani jej brat, ani Harvey, o czem zresztą w dalszym ciągu jeszcze wyraźniej zaświadczył jego ubiór. Obcisły, pod samą szyję zapięty surdut rozchylał się u kolan, ukazując bawole rajtuzy i wojskowe buty z ostrogami. Włosy miał zaczesane wtył i stosownie do panującej mody obficie spudrowane. Okrągły kapelusz tężał na kamieniach, któremi wybrukowana była podłoga chaty, widocznie, aby nie zajmować miejsca na stole, gdzie wśród innych papierów leżała rozpostarta wielka mapa.
Widok ten zaskoczył całkowicie naszą bohaterkę. Była tak pewną, że kramarz, a nie kto inny był ową dwukrotnie widzianą na owej górze postacią, iż dowiedziawszy się o jego uczestnictwie w ucieczce brata, nie wątpiła ani na chwilę, że znajdzie ich obu tu, gdzie teraz spostrzegła nieznajomego. Stała więc, wciąż patrząc przez szparę i sama nie wiedząc, czy cofnąć się, czy czekać możliwego przyjścia Henryka, gdy nieznajomy odjął rękę od oczu i podniósł głęboko zadumaną twarz, w której Fanny poznała natychmiast wyraziste, a tak dziwnie dobrotliwe oblicze Harpera.
Wszystko co Dunwoodie powiedział jej o jego potędze i znaczeniu, wszystko co sam przyrzekł jej bratu, zaufanie, jakie wzbudziło w niej pełne godności i wprost ojcowskie obejście jego, wszystko to błyskawicznie przemknęło przez umysł Fanny. Otwarła drzwi i padłszy mu do nóg, objęła jego kolana, wołając:
— Uratuj go, panie, uratuj mego brata, przypomnij sobie twoją obietnicę i uratuj go.
Na skrzyp otwierających się drzwi Harper powstał i mimowoli sięgnął ręką ku pistoletom, lecz wzrok jego powstrzymał ten ruch. Podniósł kaptur kardynałki, który opadł na twarz Fanny, i zawołał z pewnym niepokojem:
— Panno Wharton! Kto panią tu przyprowadził?
— Nikt, nikogo tu niema prócz pana i Boga, i na Jego święte Imię zaklinam pana, abyś pomny swojej obietnicy uratował brata mego.
Harper łagodnie podniósł ją z klęczek i posadził na stołku, prosząc aby się uspokoiła i opowiedziała mu, co ją tu sprowadza. Fanny niezwłocznie spełniła to życzenie, wtajemniczając go pokrótce w powody, jakie skłoniły ją do przyjścia samej o tak spóźnionej porze w to odludne miejsce.
Harper był człowiekiem powściągliwym do najwyższego stopnia, umiejącym panować nad swemi wrażeniami tak dalece, że najbystrzejsze oko nie potrafiłoby dostrzec tego, co się działo w jego duszy; jednakże, gdy słuchał pośpiesznego opowiadania Fanny, myślące jego oko zabłysło, a muskuły ust drgnęły kilkakrotnie. Ucieczka Henryka obudziła w nim wielkie zajęcie; widocznem było, że udzielił mu się niepokój Fanny i obawa, by jednak nie zapóźnił się w górach, bo gdy skończyła, przeszedł się parę razy po szałasie w milczącej zadumie.
Tymczasem Fanny pragnęła jeszcze coś dodać, ale to coś nie chciało jej przejść przez gardło... Kilkakrotnie otwierała usta i zamykała je, gorący rumieniec oblał jej bledziuchną przed chwilą twarzyczkę, dłoń bezwiednie spoczęła na rękojeści pistoletu i cofnęła się natychmiast, wreszcie wciąż zapłoniona zdobyła się na odwagę i rzekła:
— Możemy bardzo polegać na przyjaźni majora Dunwoodie, ale jest on tak drażliwy na punkcie swego honoru, że... że... pomimo całej chęci przysłużenia się nam, pomimo tego co... co... może czuć, będzie uważał za swój obowiązek pojmać znów brata mego. Tem bardziej, iż nie będzie widział w tem żadnego niebezpieczeństwa dla niego; liczy bowiem bardzo na pańskie wstawiennictwo.
— Na moje! — rzekł Harper, podnosząc oczy ze zdziwieniem.
— Tak, na pańskie. Gdyśmy mu powiedzieli o pańskiej dobroci, upewniał nas wszystkich, że leży w pańskiej mocy uzyskać ułaskawienie Henryka i że skoro pan obiecał, to pan z pewnością dotrzyma słowa.
— Czy powiedział co więcej? — zapytał Harper, lekko zaniepokojony.
— Nie, ale kilkakrotnie zaręczał nam, że możemy być pewni ocalenia Henryka, i teraz nawet poszukuje pana.
— Panno Wharton! — przemówił Harper — nie będę zaprzeczał, iż pełnię niepoślednią rolę w tej nieszczęsnej walce pomiędzy Anglją a Ameryką. Dzisiejszą ucieczkę brata zawdzięczasz pani memu przeświadczeniu o jego niewinności i pamięci danego słowa. Major Dunwoodie myli się, gdy mówi, że mógłbym jawnie uzyskać jego ułaskawienie. Teraz, istotnie, mogę mieć wpływ na jego losy i daję pani słowo, które nie jest bez znaczenia u Washingtona, że będą przedsięwzięte środki, aby zapobiec jego ponownemu pojmaniu. Ale nawzajem żądam od pani słowa, że to spotkanie nasze i wszystko, co zaszło pomiędzy nami, pozostanie najgłębszą tajemnicą, aż do chwili, kiedy pozwolę pani mówić o tym przedmiocie.
Fanny skwapliwie dała żądane zapewnienie, on zaś mówił dalej:
— Kramarz i brat pani wkrótce tu przybędą, ale oficer królewski nie powinien mnie widzieć, gdyż narazićby to mogło Bircha na utratę życia.
— Przenigdy! — zawołała Fanny z zapałem — Henryk nie mógłby być tak nikczemnym, żeby zdradzić człowieka, który go ocalił.
— Panno Wharton! To co czynimy obecnie, nie jest dziecinną igraszką. Życie i losy ludzkie wiszą na bardzo cienkich niteczkach, i niczego nie należy zostawiać przypadkowi, przeciw czemu można się zabezpieczyć. Gdyby sir Henryk Clinton wiedział, że kramarz znosi się ze mną i to w takich okolicznościach, śmierć tego nieszczęśliwego człowieka byłaby nieuchronną; przeto jeżeli cenisz pani krew ludzką i pamiętasz o ocaleniu brata, bądź ostrożną i milcz. Powiedz im obu, co wiesz, i nalegaj, by natychmiast puścili się w dalszą drogę. Jeżeli zdążą przejść ostatnie pikiety naszej armji przed świtem, moją rzeczą będzie, aby ich nikt nie zatrzymał. Będzie lepsza robota dla majora Dunwoodie niż nastawanie na życie przyjaciela.
Powiedziawszy to, Harper starannie zwinął mapę, którą przedtem rozpatrywał, i schował ją wraz z innemi papierami do kieszeni. Zaledwie skończył, głos kramarza, niezwykle głośno mówiący, dał się słyszeć nad ich głowami.
— Spojrzyj pan w tę stronę, kapitanie Whartonie, a zobaczysz ich namioty przy blasku księżyca. Ale niech wsiadają na koń i jadą, mam tu gniazdko, które starczy dla nas obu; zaraz się do niego dostaniemy.
— Gdzież to gniazdko? Wyznam szczerze, że w ciągu ostatnich dwóch dni prawie nic nie jadłem i chętniebym co przekąsił.
— Hm! — rzekł kramarz, podnosząc głos jeszcze bardziej — hm! ta mgła nabawiła mnie chrypki; ale idź pan ostrożnie i uważaj, abyś nie spadł, bo mógłbyś się nadziać na bagnet strażnika na równinie. Ciężko się tu wdrapać, ale zsunąć się w dół bardzo łatwo.
Harper położył palec na ustach, aby przypomnieć Fanny o danej obietnicy, i zabrawszy kapelusz i pistolety, tak że nie został żaden ślad jego bytności, rozsunął parę sztuk odzieży w najdalszym kącie chaty i wszedł do rodzaju wydrążenia w skale, opuściwszy tę zaimprowizowaną kotarę za sobą. Gdy wchodził, Fanny przy silnym blasku ognia spostrzegła, że w owej naturalnej alkowie nie było nic prócz paru sprzętów domowego użytku.

Łatwo sobie wyobrazić zdumienie Henryka i kramarza, gdy wszedłszy zastali Fanny w szałasie. Nie wdając się w żadne tłumaczenia i pytania, kochające dziewczę rzuciło się w objęcia brata i wybuchnęło

— Panno Wharton! Kto panią tu przyprowadził?

płaczem. Ale kramarz był jakby innemi zgoła uczuciami przejęty. Pierwsze jego spojrzenie padło na ogień, świeżo podsycony paliwem; następnie otworzył szufladę stołu i zaniepokoił się trochę, ujrzawszy ją pustą.

— Czy pani tu jest sama, panno Fanny? — zapytał żywo — pani tu przyszła sama?
— Jak mnie pan widzisz, panie Birch — rzekła Fanny, wysuwając się z objęć brata i rzucając w stronę alkowy wymowne spojrzenie, które kramarz zrozumiał natychmiast
— Ale dlaczego i jakim sposobem jesteś tutaj? — zawołał zdumiony Henryk — jakim sposobem dowiedziałaś się o tej kryjówce?
Fanny opowiedziała mu pokrótce wszystko, co zaszło w domu po jego ucieczce i co ją skłoniło do ich wyszukania.
— Ale — rzekł kramarz — dlaczego pani przyszłaś tutaj, skoro dragoni widzieli nas na przeciwległem wzgórzu? Fanny opowiedziała mu, jak w drodze przez góry spostrzegła ten szałas i kramarza, jak ponownie zobaczyła go dzisiaj i jak wywnioskowała natychmiast, że zbiegowie szukać tu będą schronienia na noc. Birch wpatrywał się w nią uważnie, gdy szczerze i z prostotą mówiła, w jaki sposób stała się panią jego tajemnicy, poczem przyskoczył do okienka i trzymanym w ręku kijem stłukł je od jednego zamachu.
— Mało ja w życiu zaznałem przyjemności i wygody — rzekł — ale nawet tej odrobiny spokojnie zażywać nie mogę. Panno Wharton — ciągnął dalej, zbliżając się do Fanny i mówiąc z właściwą mu gorzką melancholją — ścigają mnie wszędy jak dzikie zwierzę; ale ilekroć zmęczony pracą i wyczerpany trudami chronię się do tej nędznej kryjówki, mogę przynajmniej bezpiecznie pędzić tu swoje samotne noce. Czy przyczynisz się pani do tego, by jeszcze cięższem uczynić życie nieszczęśliwego człowieka?
— Nigdy! — zawołała Fanny z zapałem — tajemnica twoja jest dla mnie świętą!
— Major Dunwoodie — rzekł kramarz zwolna, spoglądając na nią, jak gdyby chciał zajrzeć w głąb jej duszy.
Fanny zwiesiła głowę na piersi w dziewiczem zawstydzeniu, lecz wnet podniósłszy zapłonioną twarzyczkę, wykrzyknęła z uniesieniem:
— Nigdy, przenigdy, Harveyu, jak pragnę, by Bóg wysłuchał moich modłów!
Kramarz poprzestał na tem, a skorzystawszy z chwili, gdy Henryk zajęty był siostrą, wsunął się do alkowy.
Fanny i brat jej, który spostrzegłszy po chwili nieobecność kramarza, sądził, że tenże wyszedł drzwiami, rozmawiali jeszcze czas jakiś o położeniu w jakiem się Henryk znajdował. Fanny nalegała gorąco, by nie zwlekał z dalszą ucieczką, dla wyprzedzenia Dunwoodie’go, o którego niezłomnem poczuciu obowiązku dobrze wiedzieli oboje. Kapitan wyjął z kieszeni notesik, napisał słów kilka ołówkiem, poczem złożył wydartą kartkę i podał ją siostrze.
— Fanny — rzekł — dowiodłaś dziś, że jesteś niezrównaną kobietą. Jeżeli mnie kochasz, oddaj to nie czytając Dunwoodie’mu i pamiętaj, że dwie godziny zwłoki mogą ocalić mi życie.
— Dobrze, oddam, ale ty nie ociągaj się: uciekaj, korzystaj z tych chwil cennych.
— Siostra pana dobrze mówi — zawołał Harvey, który wszedł niepostrzeżenie — musimy wyruszyć niezwłocznie. Oto żywność, będziemy jedli w drodze.
— Ale kto odprowadzi tę uroczą istotę? — zawołał kapitan. — Nie mogę zostawić mojej siostry samej w takiem miejscu.
— Zostaw mnie! Zostaw! — rzekła Fanny — zejdę, jak przyszłam. Nie troszcz się o mnie. Nie znasz mojej odwagi i sił moich.
— Nie znałem cię dotąd, najmilsza, to prawda; ale teraz, gdy oceniłem wartość twoją, czyż mogę cię opuścić? Nigdy! Nigdy!
— Kapitanie Whartonie — rzekł Birch, otwierając drzwi — może pan masz jakie zbędne życie w zapasie i możesz niem igrać; ale ja mam tylko jedno i strzec go muszę. Czy mam sam odejść?
— Idź, idź! drogi Henryku — rzekła Fanny, całując go — idź i pamiętaj o ojcu, pamiętaj o Sarze.
Nie czekając odpowiedzi, popchnęła go lekko ku drzwiom, i zamknęła je za nim własnoręcznie.
Chwilę jeszcze słychać było żwawą utarczkę słów pomiędzy Henrykiem a kramarzem, ale ten ostatni zwyciężył, i Fanny, wyczekująca z zapartym oddechem pode drzwiami, usłyszała jak schodzili szybko zboczem góry.
Zaledwie ucichły ich kroki, wszedł Harper. W milczeniu ujął rękę Fanny i wyprowadził ją z szałasu. Widocznie znał dobrze tę drogę, bo wydostawszy się na sam szczyt, powiódł swą tworzyszkę dalej troskliwie, ostrzegając ją o trudniejszych przejściach i chroniąc od uszkodzeń. Fanny, idąc obok tego nadzwyczajnego człowieka, czuła, że czuwa nad nią moc nieprzeciętna. Jego pewny i spokojny krok świadczył o stanowczości i rozwadze umysłu. Okrążywszy wzgórze od tyłu, schodzili szybko i z niewielkiem niebezpieczeństwem. To co kosztowało Fanny godzinę mozolnej drogi, nie zajęło im teraz więcej nad dziesięć minut, po których upływie znaleźli się na wspomnianej już, wytrzebionej przestrzeni. Harper skręcił w jedną z pastuszych ścieżyn; przebywszy ją szybko, ujrzeli nagle wierzchowca, przybranego w bogaty czaprak jak dla jeźdźca niepośledniego znaczenia. Szlachetny rumak, ujrzawszy pana, zaczął parskać i grzebać kopytem ziemię, podczas gdy ten wkładał pistolety w olstrza. Następnie Harper zwrócił się do Fanny, ujął jej rękę i rzekł:
— Ocaliłaś pani brata, panno Wharton. Nie mogę wdawać się w objaśnienia, dlaczego są pewne granice, których moja władza nie może przekroczyć; ale jeżeli potrafisz pani wstrzymać jazdę przez dwie godziny, bezpieczeństwo jego jest zapewnione. Po tem co pani już uczyniłaś, ufam, że dokażesz tego. Bóg odmówił mi dzieci, ale gdyby nie był odmówił mi tego błogosławieństwa, byłbym pragnął, aby mnie takim jak ty obdarzył skarbem. Lecz wszak ty jesteś mojem dzieckiem; wszyscy, którzy żyją w tym rozległym kraju, są memi dziećmi; przyjmij więc błogosławieństwo tego, który ma nadzieję spotkać się jeszcze z tobą w dniach szczęśliwszych.
Mówiąc to z powagą, która przejęła Fanny do głębi serca, położył uroczyście rękę na jej głowie. Niewinne dziewczę podniosło ku niemu swą śliczną twarzyczkę, skąpaną w księżycowych blaskach. Kapturek zsunął się jej znów na plecy, odsłaniając jej cudne rysy. Dwie łzy błyszczały na jej liljowych policzkach, a słodkie błękitne oczy spoglądały ze czcią na Harpera. Ten pochylił się, złożył ojcowski pocałunek na jej czole i mówił dalej:
— Każda z tych pastuszych ścieżyn zaprowadzi cię na równinę. Ale tu musimy się rozstać. Mam dużo do czynienia i muszę jechać daleko. Pamiętaj o mnie jedynie w twoich modlitwach.
Dosiadł konia i uchyliwszy kapelusza, pojechał ku tylnemu zboczu góry i wkrótce znikł wśród drzew. Fanny poskoczyła z lekkiem sercem naprzód i pierwszą wiodącą w dół ścieżką zeszła bezpiecznie na dół. Gdy szybko dążyła przez łąkę ku domowi, tętent zbliżających się koni przestraszył ją i pojęła, jak w pewnych okolicznościach o wiele bardziej trzeba się lękać ludzi niż samotności. Przyczaiwszy się pod płotem w pobliżu drogi, czekała. Mały oddział dragonów, innego umundurowania niż Wirgińczycy, minął ją szybkim kłusem. Wślad za nim podążał jeździec w obszernym płaszczu, w którym natychmiast poznała Harpera. Za nim jechał murzyn w liberji, a dwóch młodzieńców w uniformach tworzyło straż tylną. Zamiast wjechać na drogę, wiodącą do obozu, skręcili na lewo i znikli wśród gór.
Napróżno łamiąc sobie głowę, kim mógłby być ten potężny przyjaciel jej brata, Fanny poszła dalej polem i z nadzwyczajną ostrożnością przemknąwszy się koło domu, niepostrzeżona dostała się do wnętrza.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Helena Janina Pajzderska.