Tajemnice stolicy świata/Tom IV/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Ostatnia noc w pałacu Angoulême.

W kilka dni po tak straszliwéj śmierci barona, w pośród nocy, właśnie gdy hrabina Leona Ponińska przybyła do swojego buduaru, weszła tam jeszcze raz mocno pomieszana jéj sługa.
— Racz pani przebaczyć, wyjąkała: jakiś pan tak uporczywie żąda wejścia, że muszę go zameldować, aby nie sprawdził swojéj groźby, że się sam zamelduje!
Hrabina, w lekkiém nocném okryciu i z rozpuszczonemi włosami na sofie spoczywająca i widocznie zatopiona w myślach, które zachmurzyły jéj czoło i oczy, słysząc to zerwała się i zawołała:
— Kto śmie? co to za zuchwalec? pozwala sobie mówić takie słowa?
— Nie chciał wymienić swojego nazwiska i utrzymywał, że często jest tutaj przyjmowany!
— Niesłychane rzeczy! pomruknęła Leona — czy wiedzą, że hrabina Ponińska wyczerpała wszelkie źródła i śmią w nocy zbliżać się do niéj z rachunkami?Nie pojmuję, gdzie ten baron bawi — już mu także nie wierzę...
— Najświętsza Panno — nieznajomy! zawołała sługa, postrzegając w portyerze natrętnego człowieka, w nieco zniszczonéj odzieży i ze zdziczałą siwo-rudawą brodą.
— Fursch! wykrzyknęła Leona, cofając się, bo widok jego był straszny, oczekiwała raczéj każdego innego niż jego.
— Żadnéj komedyi, pani hrabino! Nie lubię długo pozostawać w przedpokoju! Czas mój na to za kosztowny, mówił Fursch, wchodząc do buduaru obok osłupiałéj pokojówki. Możesz odejść, moja kochana: mam do pomówienia na czworo oczu z twoją panią! Nie prawdaż, pani hrabino, pani pochwalasz moje na pozór uderzające znalezienie się? Jeszcze bardziéj pochwalisz, jeżeli mnie wysłuchasz! Zawsze to wielka rzecz odważyć się wstąpić do pałacu pani, i spodziewam wdzięczności pani za ten dowód mojego interesowania się.
Gdy służąca z pomieszaną miną odeszła, Fursch niedbale położył na marmurowym stolika niezbyt elegancki kapelusz i rzucił się na krzesło.
Leona patrząc na to poruszenie, nie mogła zdobyć się na przemówienie — stała jak skamieniała.
— Jestem niezmiernie strudzony, moja łaskawa pani! Siadajmy. Mam pani wiele do powiedzenia, co wymaga spokojnéj rozwagi. Pani i nasze interesa stoją źle!
— Mój panie, widzisz mnie bardzo przerażoną! dumnemi usty wymówiła Leona.
— Bardzo to pojmuję, moja łaskawa pani! pani nie wiesz jeszcze wielu rzeczy, o których niestety! mam zawsze zaszczyt wiedzieć!
— Widzisz pan, że czekam niecierpliwie!
— Ten ton dziwi mnie! Albo może to fałszywa pogłoska, że właścicielka zamku Angoulême liczy się do upadłych paryzkich wielkości, że zamkowi, grozi subhastacya, bankructwo.
Po obliczu hrabiny przebiegła śmiertelna bladość — widocznie z trudnością wstrzymywała się od okazania Wewnętrznego wzruszenia — wszystko na raz niby zwarło się na hrabinę tyle zawsze zdolną do stawiania wszystkiemu czoła.
— Pan widzę chcesz próbować mojéj cierpliwości. — Kto śmie podobne rzeczy rozgłaszać o zamku Angoulême?
— Zwykle dobrzy przyjaciele nie wahają się mówić prawdy i rzetelnie donosić o tém, co inni po cichu opowiadają! sarkastycznie utrzymywał Fursch.
— Jutro baron zniszczy te wieści, bo niezwłocznie uporządkuje interessa.
— Baron — o jakim baronie myślisz łaskawa pani? spytał Fursch zdziwiony, lecz z djabelskim uśmiechem.
— Baron von Schlewe, który ciągle zarządza interesami zamku Angoulême.
— Jeżeli masz w piekle do uregulowania to i owo, moja łaskawczyni, rzekł radując się z przestrachu Leony, to zapewne nie znajdziesz lepszego administratora swoich interesów — ale tu na ziemi, trudno byłoby baronowi od dni kilku jeszcze ziemskiemi marnościami się zajmować.
— Co pan mówisz! — nie rozumiem pana...
— Pani zdajesz się nie wiedzieć, moja łaskawczyni, że jéj zaufany przyjaciel, baron von Schlewe, przed kilku dniami uległ pod nastawaniami księcia de Monte-Vero?
— On nie żyje? — zawołała przerażona Leona — to kłamstwo — to niepodobna!
— To panią gniewa, rzekł Fursch jak najspokojniéj, a mnie na prawdę przykro przynosić pani taką wiadomość, bo przewiduję jak to niemiłe dla pani następstwa sprowadzi. Będziesz pani musiała przywyknąć do myśli obchodzenia się bez barona! Tém mniéj sądziłem, że ta smutna wiadomość będzie dla pani nowością, że jutro już baron jak najciszéj ma być pochowany.
Leona słysząc to odsunęła z czoła pełny, ciemny włos, i tym ruchem złożyła dowód wrażenia, jakie ta nagła wiadomość na niéj wywarła. Do téj chwili nie przychodziło jéj na myśl, że ten, od którego jedynie w kłopotach swoich spodziewała się czynnéj pomocy, już należy do zmarłych — a pomocy téj tak potrzebowała, iż bez niéj czekało ją co może być najgorszego, Nigdy niczyjéj rady niepotrzebująca, zbladła i zachwiała się...
Lecz powoli zapanowała nad sobą, bo widziała przed oczyma świadka swojéj słabości; jéj ciemne oczy znowu zapałały — marmurowa spokojność znowu osiadła na twarzy.
— Zdaje mi się, że pan wiesz wszystko! wymówiła? cicha z odzyskaną dumą, ale i z goryczą, mającą ukryć jéj upadek przed bezwstydem rozwalającego się na krześle Furscha. Pan wiesz wszystko — kto mi to zrobił, kto winien nagłéj śmierci barona?
— Łaskawa pani zapytujesz o to? Ten, w którego ręku znajdujemy się wszyscy, w obec którego wszyscy winni jesteśmy!
— Książę...
— Książę de Monte-Vero otrzymał upoważnienie, wszystkich nas, którzy jesteśmy jego nieprzyjaciółmi, ukarać według swojéj woli i upodobania — wygnać nas, poćwiartować, pooślepiać lub jak mu się podoba!
Leona spojrzała na człowieka, który i w takiéj chwili jeszcze mógł żartować.
— I któż miał owemu księciu nadać taką moc? mówiła pogardliwie. Uważam, że do żartów czas teraz zupełne niewłaściwy!
— Niech mnie Bóg strzeże od żartów, moja łaskawczyni! czas mój drogi i wymierzony! To już ostatnia noc bezpieczna dla mnie w Paryżu, bo jak słyszę, ten przeklęty murzyn księcia wie, że mi się udało płynąc uniknąć ognistéj śmierci, którą obmyślałem dla księcia i jego towarzyszy. Pełnomocnictwo do ukarania nas wszystkich dawniejszemu małżonkowi pani dał cesarz, a pierwszym przykładem ostrzegającym, w jaki sposób to pełnomocnictwo wykonać zamierza, jest baron, którego jutro zagrzebią w ziemię. Kto teraz jest pierwszy z rzędu, pani czy ja, to Niebu wiadomo — a książę!....
— Jeżeli pan mówisz prawdę... jękła Leona walcząc z wściekłością i obawą — ta wiadomość mogła ją pozbawić zmysłów.
— Wszelka wątpliwość, moja łaskawczyni w tych dniach już tak się ciężko a mściwie sprawdzi, że powinienem usilnie przypomnieć pani obowiązek pomyślenia o swojém ocaleniu. Jedyném dla nas zbawieniem jest ucieczka!
— Ucieczka? — z pogardą powtórzyła Leona — czyż to pan jesteś ów Fursch, który mi dawniéj niejednokrotnie przysięgał i płacić sobie kazał za to, że tego księcia... nieszkodliwym uczyni?
— Zdaje mi się, że wszystkiego pod tym względem próbowałem — ale zamiast powodzenia...
— Zrobiłeś pani tyle, jakbyś był tajemnym jego sługą lepsze od niego pobierającym wynagrodzenie, że księciu, wszystko się powiodło! Znalazł córkę — znalazł jéj dziecię — przerwała szyderczo uśmiechająca się Leona, bo oburzenia swojego dłużej powstrzymać nie mogła.
— A stracił chłopca! To rzeczywiście było jedyne zdarzenie, które mi się udało. Przeciw takiéj potędze jak książę, moja częsta gotowość poświęcenia życia, które narażałem, okazała się daremną. Ale nie traćmy czasu, łaskawa pani, na takich gawędach! Mamy do pomówienia o rzeczach ważniejszych. Powtarzam, że zbawienia naszego tylko w ucieczce szukać należy, i to w ucieczce natychmiastowéj!
— Zdaje mi się, że pan już ułożyłeś jéj plan: posłuchajmy!
— Plan dotyczę pani i mnie!
— A więc ja w pańskiém towarzystwie? zauważyła Leona.
— Rzeczywiście! Musisz pani na to przystać, moja łaskawczyni, chociaż widzę, że to pani zdaje się być za trudne, ale w dniach potrzeby musimy przyzwyczaić się do pożegnania z dumą!
— Mów pan — na wszystko jestem przygotowana!
— Zapewne pani posiadasz jeszcze dostateczne środki do ucieczki do Północnéj Ameryki — kilkakroć sto tysięcy franków wystarczą dla nas obojga! O! będziemy skromni, moja łaskawczyni!
— Daléj — daléj — nalegała Leona.
— Zwyczajną drogą ucieczka niepodobna, bo po wszystkich miejscach nastawiona przez księcia policya czynnie nas pilnuje. Bez ratunku wpadlibyśmy w jéj ręce, gdybyśmy chcieli odbyć podróż okrętem wychodźców lub każdym innym statkiem. Trzeba więc wykonać coś genialnego, aby owych szpiegów omylić!
— Spodziewam się, że plan, który pan przygotowałeś, jest lepszy niż dawniejsze, które po większéj części się nie udawały.
— Mam nadzieję, że nam ocali życie. Nie zapominaj pani, że dla siebie samego człowiek jest najbardziéj wynalazczym i że ucieczkę z panią podzielam!
— A zatém wyjaw mi pan swoją tajemnicę!
— W kilku słowach ją wyłożę! W takich razach najlepsze są najprostsze środki. Do przejazdu musi nam posłużyć bryg parowy księcia, stojący na kotwicy W Hawrze!
— „Germania?“ — To myśl szalona!
— Tak się zdaje prostaczkom! Lecz pozwól pani dać sobie bliższe objaśnienie, może wtedy odpowiesz inaczéj. Pamiętaj, łaskawa pani, że mamy przecięte wszystkie drogi, że wszystkie bramy obsadzone, wszystkie ulice pilnowane — to rzecz ważna! Jeżeli pani wybierzesz drogę żelazną, to wprost wpadniesz w ręce policyjnych agentów. Jeżeli zechcesz jechać ekstra-dyliżansem, to na najpierwszéj stacyi zatrzymają nas i uwiężą. Wszystkie porty, wszystkie miejsca graniczne, osadzone są Urzędnikami, którzy nad nami czuwają i przed którymi nawet z cudzemi pasportami nie ujdziemy — bo oni posiadają nasze fotografie. Widzisz pani, że o wszystkiém pamiętają, że do nas wielką wagę przywiązują. O „Germanii“ nikt nie myśli! Stoi sobie w Hawrze, gotowa na rozkaz księcia wypłynąć na morze. Osada nie zna nas — odwiezie nas niezwłocznie do Calais albo do Londynu, jeżeli przywieziemy podsternikowi rozkaz księcia, i nikt nie przeszkodzi wypłynięciu „Germanii,“ gdy inne okręty podlegają mniéj lub więcéj ścisłéj rewizyi!
— Ależ niepodobieństwo otrzymać taki rozkaz księcia!
— Pani i ja potrzebujemy ocalić życie, moja łaskaw — czyni, więc dla nas nie ma niepodobieństw! Pani doskonale umiesz naśladować charakter pisma dawniejszego swojego małżonka! Daj mi pani pismo zawierające te słowa: Okaziciele mają być natychmiast przewiezieni do Londynu! Słowo daję, że za kilka dni będziemy stąpali po angielskiéj ziemi, jeżeli ręka pani nie zadrży, lecz pismo niejako naśladować zdoła. Herb księcia jest zawsze ten sam jaki się znajduje na pierścieniu z pieczątką, który niegdyś na pani pięknéj ręce widziałem — przyłóż pani tę pieczęć na naśladowaném piśmie, a mnie pozostaw przewiezienie pani do Hawru na „Germanię.“
Leona rzuciła badawcze, przeszywające spojrzenie na Furscha, który wstał i jakby znajdował się we własnym domu, zbliżył się do biurka hrabiny.
— Jeżeli pan jesteś kreaturą księcia, mającą zamiar złapać mnie w sidła, aby przez to wyjednać dla siebie wynagrodzenie, to zwracam pańską uwagę, że skazanym często się robią obietnice, aby ich skłonić do zeznań i pomocy, lecz tych obietnic nigdy nie dotrzymują! powiedziała Leona, widząca się już w otoczeniu nasłańców Eberharda.
— Dotąd byłaś pani w oczach moich kobietą, któréj przypisywałem kiedyś rodzaj bohaterstwa! Teraz, gdybym był na prawdę tak zaślepiony, jak pani mniemasz, pozostaje jeszcze dla pani śmierć Kleopatry, która wołała raczéj umrzeć, niż oddać się w ręce nieprzyjaciół. Nie, nie, moja łaskawczyni! Potrzebuję pisma, które pani przygotujesz, i pieniędzy, aby umożliwić naszą ucieczkę. Widzisz pani, że jestem nadzwyczaj szczery! Proszę, siadaj pani! Oto papier — i pióro! Dobrze byłoby pierwej spróbować, czy się pani uda sztuka naśladowania pisma dawniejszego pani małżonka!
— Leona wahała się... namyślała — widocznie zastanawiała się w duchu nad rozpaczliwém swojém położeniem.
— Niech i tak będzie, rzekła; dyktuj pan, jesteś mistrzem w takich rzeczach!
— Każdy w swoim rodzaju, łaskawa pani, nie trzeba się za nizko szacować! zaśmiał się Fursch i przysunął hrabinie krzesło do biurka.
Leona usiadła i pochwyciła pióro — ręka jéj nie drżała. Gdy wszystko wrzało i huczało w jéj wnętrzu, powierzchownie zachowała marmurową spokojność — i w téj nawet godzinie ta kobieta dowiodła siły i umiejętności przezwyciężania siebie, spokojności i panowania nad sobą. Ale i dla niéj istniały pewne granice — a jeżeli je złamała, zachwiała, się to już na zawsze.
— Proszę najprzód o próbę — tu, ten kawałek papieru wystarczy! A więc, — Fursch przechadzał się po buduarze i dyktował:
„Okaziciele tego rozkazu mają być bez zwłoki przewiezieni moim brygiem parowym „Germania“ do Londynu.“ Na dole na lewo, w rogu: „Do podsternika Germanii,“ na teraz w porcie Harwu.“
Leona napisała — Fursch przystąpił do niéj i spojrzał na kartkę przez jéj ramię.
— Wybornie, na honor, wybornie! ta próba może ujść za oryginał, którego użyjemy! Teraz tylko o pieczęć proszę i wszystko będzie w najlepszym porządku. Pomyśl pani, jakiego figla wyrządzamy księciu, wystawiamy go na pośmiewisko. A cóż jest gorszego, co dokuczliwszego nad pośmiewisko? Używamy jego okrętu do ucieczki! Nie ma się co namyślać! Jutrzejszej nocy staniemy w Hawrze — za dwa dni jesteśmy w Londynie. Zaufaj pani hrabina zupełnie mojemu przewodnictwu; wygramy!
— Miejmy tę nadzieję — tu jest papier opatrzony pieczęcią! Mówiłeś pan poprzednio o pieniądzach, które mieć musimy...
— Przypuszczałem, że pani jak każdy bankrutujący, zachowasz coś dla siebie, moja łaskawczyni, powiedział Fursch, chowając papier do kieszeni; sądzę, że pani pamiętałaś o swojéj prywatnéj szkatułce! Bez pieniędzy...
— Baron zawiadywał moją szkatułką — w biurku mam zaledwie tysiąc franków!
— Tak bez środków to się jest zaledwie żoną dziennego najemnika: pani musisz mi zapłacić tysiąc razy tyle, abym ją z sobą mógł uprowadzić!
— Z pozostałości po baronie wypłacą mi moją należytość!
— Baron panią oszukiwał w czém tylko mógł, moja łaskawczyni i w każdym razie przerachowałaś się pani, bo majątek jéj przyjaciela przypadł skarbowi. O jakże mocno pani żałuję! Co to za wyszukany zbieg nieszczęśliwych okoliczności!
— Potrafię sobie dostać pieniędzy!
— O ktôréj godzinie?
— Jutro około południa. Wszak dopiero jutro w nocy zamierzasz pan jechać do Hawru!
Fursch wzruszył ramionami.
— Jutro około południa — niepodobna moja łaskawczyni, wszystkobyśmy przez to zniszczyli! Nie jestem w stanie jeszcze raz zwiedzać tego zamku, bo to wyrównywałoby uwięzieniu mnie.
— Więc pan chcesz sam uciekać?
— Z wielkim moim żalem — tak jest!
Leona wstała z krzesła — a to mówiąc kurczowo ujęła ręką za jego poręcz — dziki, rozpaczliwy rys osiadł na jéj ustach — oczy ogniem tryskały — ujrzała się opuszczoną nawet przez tego łotra, kiedy się do tego stopnia poniżyła, że gdy wszystko runęło, jemu się powierzyła i do ucieczki dopomogła.
Tego już dusza téj kobiety przenieść nie mogła. Cała siła i okropność, jaka pierwéj wybuchła w niéj, kiedy chodziło o posłużenie jéj dumie i celom, zabłysły w téj chwili na jéj obliczu, podobném do głowy Meduzy — zacisnęła pięści — usta jéj trzęsły się — w takiéj chwili była w stanie udusić nędznika, który w téj godzinie był w stanie pogardliwie z nią postępować i naśmiewać się.
Fursch dostrzegł téj zmiany, postrzegł rozpacz, jaka owładnęła hrabiną — znał jéj stanowczość i energię — ale się jéj już nie lękał, a tém mniéj na nią zważał, że już się nie spodziewał wyciągnąć z niéj żadnéj korzyści.
Ukłonił się z uśmiechem, na wpół uprzejmym, wpół szyderczym, nie odwracając od niéj oczu i śledząc każde najmniejsze poruszenie.
— Pamiętaj łaskawa pani, że mnie tu nie było, i czyń swoje rozporządzenia bezemnie. Przyznasz mi pani zarazem, że daleko łatwiéj i korzystniéj jest starać się o siebie samą i uciekać, aniżeli dbać o dwoje — korzyść ta służy zarówno pani jak i mnie!
— Pan odchodzisz — wyzionęła Leona, gdy Fursch przystąpił do portyery. Pan uciekasz sam...
— Bywaj pani zdrowa — spodziewam się, że się w Londynie zobaczymy! odpowiedział Fursch i rozsunął Portyerę.
— Nędzniku! zawołała Leona przytłumionym głoa wielkie jéj oczy rozszerzyły się — i cisnęły błyskawicami za wychodzącym z pokoju zbrodniarzem — grożąc wystąpiła krokiem naprzód: — ja zginę — ale pierwéj ciebie za sobą w przepaść pociągnę! Tę rozkosz, uciechę pragnę sobie zapewnić, nim się sama zgubię, a potém umrę zaspokojona. Nie uciekniesz. Nie dostaniesz się do Londynu! Leona to poprzysięga — Leona, którą w godzinie przekleństwa godnéj słabości oszukałeś i poniżyłeś!
Oblicze zrozpaczonéj wyglądało okropnie — rysy jéj zmieniły się jak u furyi — drżała z gniewu i chęci zemsty — trzęsącą się ręką pochwyciła za dzwonek — jasny jego dźwięk rozległ się głośno po zamożnie urządzonéj przestrzeni, w któréj kiedyś spoczywała Wenus, a dzisiaj stała Megera.
Zapomniała o nieradności i słabości, jakim na chwilę uległa — Leona była znowu dumną, despotyczną kobietą — teraz śmiertelnie obrażoną i gniotącą na miazgę tego, który ośmielił się ją zhańbić.
Służąca wpadła do pokoju i ujrzała przed sobą swą panią tak okropnie groźną, że zbladła ze strachu.
— Pobudź służbę — śpiesz na dół. Niech wszyscy będą przy mnie! Pozapalaj świeczniki! Przyszléj mi tu lokaja do pokoju!
Pokojówka wybiegła, wykonać nagłe rozkazy hrabiny — nigdy jeszcze nie widziała swojéj pani w takiém jak teraz usposobieniu — lękała się jéj.
W kilka minut późniéj przyszedł do buduaru lokaj, przygotowany do porywczości hrabiny, ale i on cofnął się przerażony widokiem, jaki przedstawiała groźna, trzęsąca się jéj postać.
— Biegniéj natychmiast na ulicę Rivoli! Czy znasz pałac księcia de Monte-Vero? porywczo zapytała hrabina.
— Pałac znam!
— Żądaj aby cię wpuszczono do Sandoka, książęcego murzyna.
— Do murzyna, który przed pewnym czasem...
— Wsunął się tu do pałacu! Powiedz mu, aby zaraz z tobą — tu przyszedł!
— Będzie się wzdragał!
— Nie będzie, jeżeli mu powiesz, że hrabina Ponińska ma mu coś bardzo pożądanego oświadczyć! Powiedz mu, że go proszę, aby tu przyszedł — tylko zaraz jeszcze teraz w nocy! Jutro jużby mogło być za późno! — Śpiesz się — czekam niecierpliwie twojego powrotu!
Lokaj nie mogąc pojąć tak nagłego rozkazu swojéj pani, wybiegł.
Leona chodziła niespokojna po pokoju... Czy w godzinie rozpaczy i rozczarowania przebudziło się w niéj przekonanie o winie? Czy też może był to gniew, z powodu, że ją nagle wszyscy opuścili, że wszystko przepadło?
— Zgubiona — mruczały jéj usta. Całkiem zgubiona! Gra się skończyła — jam w jego mocy! Ale nie — nigdy, Eberhardzie! Tylko mój trup do ciebie należy!
On mnie każę ścigać — on przyszłe tu do pałacu swoich siepaczy — on mnie ukarze, nie zmieniając żaddnego rysu twarzy, jak nieznajomy! Tego tryumfu Leona ci nie dopuści, takiego końca nie przeżyje!
Albo może mną do tego stopnia pogardza, że mnie uważa za niegodną swojéj nienawiści? Dumny — a tak się spodziewam! W takim razie mimo wszelkich powodzeń, to jedno mi się nie udało! Powinieneś był mnie nienawidzieć, Eberhardzie, to był mój cel, ciebie i świat opanować! Oni przedemną klęczeli, wszyscy w prochu się tarzali... tylko ty ani razu nie dałeś o sobie znaku, nigdy nie tchnąłeś nawet nienawiścią! Nic — nic! Że nie oszalałam z powodu niezaspokojonych usiłowań, które nic nie szczędziły, które się nic nie lękały, a na które nie zważałeś, jakby mnie już święta ziemia nie nosiła!
Zuchwały... Chciałeś być podobny Bogu — to mnie do piekła zagnało! I ty masz zwyciężyć... tego nie może przenieść na sobie moja pałająca dusza — raczéj zginąć — umrzeć — przysypana ziemią nie widzieć, co się stanie! Może zmarła przyniesie ci znak uczucia — nie miłości! Tylko chodzi mi głównie o jeden znak, o jedno słowo... chociażby o przekleństwo...
Leona zachwiała się — namiętnie oburącz twarz zakryła — była gorączkowo rozdrażniona — czuła się zwyciężoną, złamaną, bezwładną — co dla jéj olbrzymiéj, obłąkanéj duszy to samo znaczyło co śmierć!
Córka straszliwego Korsykanina, co gnany nieopisaną chęcią panowania, był plagą świata, miała jego krew w żyłach — lecz u niéj ta krew, zmieszana z krwią namiętnéj Polki, znalazła inne środki i drogi do objawiania swojéj niesforności. Gdyby zamiast na wzór straszliwego, wszystko pustoszącego ojca, zwróciła była swoją olbrzymią duszę raczéj ku celom szlachetnym i wzniosłym, jakichże w połączeniu z owym wspaniałomyślnym, wielkim mężem, którego drogi dziwne zrządzenie z jéj drogami zetknęło świat uszczęśliwiających byłaby doznała powodzeń!
Teraz pozostawiła za sobą niebłogosławione, klątwami obciążone życie do dzikiéj, nieprzejrzanéj pustyni podobne, z któréj piasku wyglądały tylko jak groźne oznaki wspomnień tu i owdzie na wpół rozwiane trupy pielgrzymów, sterczące wśród palącego, pożerającego powietrza — czekając aż i na nią powieje samum, to tchnienie śmierci, i wszystko wyrówna, wszystko zagasi...
Leona zerwała się — posłyszała nadchodzące kroki w korytarzu prowadzącym do jéj pokoju — lokaj powracał.
Gorączkowo wstrząśniona słuchała.
Szedł sam? Murzyn książęcy nie usłuchał jéj rozkazu, słyszała tylko stąpania lokaja. Porywczo rzuciła się ku portyerze — szybko ją rozsunęła.
Lokaj stał tuż przed nią.
— Przychodzisz sam nędzniku! Gdzie Sandok, murzyn księcia?
Lokaj usunął się na bok, a wnet ukazała się hrabinie postać murzyna — tak śpiesznie usłuchał wezwania, że boso jak we własnym kraju, stanął przed Leoną uśmiechającą się z zadowolenia.
Sandok ukłonił się i skrzyżował ręce na piersiach.
— Przychodzisz... wynagrodzę cię za to — wejdź do mojego pokoju! rzekła hrabina.
Murzyn udał się za nią bez oznaki nieufności. Musiało go to wprawdzie dziwić, że ta, która miała powód nienawidzieć go od owéj nocy, kiedy się zakradł do jéj pokoju i porwał jéj tak ważne dla księcia listy, teraz go nagle w pośród nocy do siebie zawołać kazała.
Sandok nie wahał się, bo lokaj wspominał mu o ważnym interesie, a zresztą nie obawiał się żadnego zamiaru zemsty ze strony hrabiny. Ciemnemi oczkami śledził każde jéj poruszenie i pod odzieżą trzymał prawą rękę — zapewne na jakiéj broni. Gdy się drzwi i portyera zamknęły, Leona nic, nie mówiąc wzrokiem zmierzyła murzyna.
— Czy wyświadczysz mi za tysiąc franków przysługę, wymagającą pośpiechu i odwagi? rzekła przystępując do biurka i wyjmując z niego rolkę złota.
— Sandok słucha — pierwéj wysłuchać, potém mówić!
— Dobrze! Wiem, że jesteś śmiały i zręczny chłopak. Raz dowiodłeś mi tego! Nie chcę o tém pamiętać, jeżeli ci się uda czyn, dla którego cię tu w nocy przywołałam. Usłuchałeś mojego żądania, już to samo zasługuje na nagrodę!
I hrabina podała czarnemu swoje ostatnie pieniądze.
— Sandok jeszcze nie zasłużył na nagrodę! Hrabina prosiła. Sandok przyszedł!
— Ach, szczególny chłopcze — zaraz widać, żeś sługa księcia. Przyszedłeś nie dla nagrody, lecz że cię prosiłam — więc dobrze! Jeżeli prośba tak skutkuje, to słuchaj! Chcę zgubić jednego człowieka, którego jak wiem i ty nienawidzisz! Może się boisz...
— Sandok nie boi się nikogo na świecie, odpowiedział czarny. Sandok boi się tylko Boga!
— Tego człowieka, którego zgubić pragnę, ściga twój pan, książę de Monte-Vero — on mu ucieknie, jeżeli nie uczynisz natychmiast tego, co ci powiem!
— O Sandok słyszy! Fursch — mruknął i spojrzał ciekawie, pytająco.
— Widzę, że wiesz o kogo chodzi! Następnéj nocy Fursch ucieknie mimo wszelkich, ostrożności i szpiegów, powinieneś przeszkodzić téj ucieczce — ty jeden tylko możesz jéj przeszkodzić!
— Fursch nie może uciec, mniemał Sandok, z niedowierzaniem wstrząsając czarną głową, na drogach pilnują!
— On się dostanie do Hawru i okrętem umknie do Londynu!
— Massa da znak do Hawru i Fursch uwięziony zostanie na okręcie.
— Gdyby nie ja i ty, Fursch ucieknie w przeciągu 24 godzin i to na parowym brygu „Germania“ należącym do księcia!
Sandok zerwał się — ta wiadomość była w stanie przekonać go o niebezpieczeństwie ucieczki Furscha, pomimo wszelkich ostrożności, bo miała na sobie cechę całéj przewrotności tego zbrodniarza.
— Sandok uprzedzi! zawołał, a na twarzy jego zabłysła radość i stanowczość.
— Śpiesz do Hawru — przeszkodź ucieczce — zabij tego nędznika! powiedziała Leona.
— Czy Fursch nie jest przyjacielem hrabiny? właściwym tonem nagle zapytał — dziwna rzecz, że hrabina chce zgubić przyjaciela!
— On musi umrzeć, on nie może uciec, ten nędznik śmiał mnie zhańbić i oszukać! Proszę cię — słyszysz — proszę cię! Śpiesz do Hawru na „Germanię!“ znajdziesz tam Furscha ze sfałszowanym rozkazem księcia, w którym napisano, aby „Germania“ okaziciela natychmiast do Anglii przewiozła!
— Sandok wpadnie na niego, jak tygrys na ofiarę. Już więcéj nie puści przeklętego Furscha — udusi go...
— Podobasz mi się! Nie myliłam się domyślając się w tobie tego, który usłuży mojéj zemście — teraz jestem spokojna! Wiem, że ten nędznik skazany jest na zgubę. A teraz jeszcze jedno murzynie! Powiedz twojemu panu, że widziałeś mnie i mówiłeś zemną, aby wiedział, gdzie ma przysłać swoich siepaczów, aby mnie pojmali!
— Massa tego nie czyni! Massa nie mówi o hrabinie — dla massy hrabina nie żyje! odpowiedział Sandok, nie wiedząc, jak mocno ubódł temi słowy Leonę.
— Śpiesz, rozkazała mu ponuro i nakazująco. Wiesz jakie masz polecenie!
Murzyn ukłonił się i wyszedł z pokoju hrabiny.
Przez ciężkie firanki przebijała się poranna pomroka — świece znacznie się upaliły — niepewny ich blask, walczący z szarzejącym porankiem, zgadzał się z ponurém usposobieniem duszy Leony.
Dumnie założyła ręce — postać miała wyprostowaną — rysy jéj i postawa odznaczały się jakąś potęgą. Pulchność jéj junońskiéj postaci wyglądała w téj chwili jak zewnętrzna oznaka niezwykłej siły napełniającéj duszę téj kobiety — włosy spadały jéj po barkach — czoło zachmurzyło się... z oczu błyskały myśli o śmierci — dumne usta wskazywały, że dla córki Napoleona, dla hrabiny Leony Ponińskiéj pozostał tylko jeden krok, i że nań bohatersko odważyć się gotowa...
Przystąpiła do biurka i otworzyła jedną szufladę małym kluczykiem, który zawsze na złotym łańcuszku na piersiach nosiła — przecudny zapach rozległ się ztamtąd, gdy ją wysunęła. Biurko widocznie zawierało skarby, które Leona przechowywała troskliwie, i które od dawna światła dziennego nie oglądały.
I z czegóż to składały się te skarby?
Dusza téj kobiety była nieodgadniona. Zdawało się, że zostawała pod władzą złego ducha, z którego więzów dawniéj rzadko się oswobadzała, a teraz już wcale uwolnić się nie mogła.
Ręka Leony wyjęła z otwartéj szufladki starannie owiniętą paczkę. Były to listy, listy młodego oficera von der Burg do młodéj hrabianki Ponińskiéj. Pożółkły. Nie były już do poznania. A jednak Leona nie mogła nigdy ich zniszczyć.
Przy nich były listy, które Napoleon pisywał do jéj matki — tych było tylko trzy.
Leona połączyła je z listami Eberharda, i trzymała je przy płomieniu świecy stojącéj obok niéj na biurku.
Nie odwracając oczu przypatrywała się pożerającemu żywiołowi, który prędko chłonął te ostatnie pamiątki miłości, dawno, dawno zagasłéj.
Kupka tlejącego się popiołku upadła na podłogę... a ileż to świata miłości, jaki ogień, ile nadziei zawierały w sobie skreślone na kartkach, które teraz rozwiane pędem powietrza, rozpadły się w czarnych i popielatych cząstkach!
Leona przez kilka minut stała nieporuszona — i jéj marmurowe serce miewało sentymentalne chwile — była kobietą! Ale wnet znowu na jéj twarzy osiadł chłód lodowy; straszliwa rzeczywistość, rozbudziła ją z tych marzeń.
Już dniało... musiała działać.
Jéj biała ręka jeszcze raz wysunęła tajemną szufladę. W jéj palcach zabłysła, cienka złota obrączka, przedstawiająca węża, i mały kosztowny flakonik pięknie szlifowany jak wschodnie flakony z różanym olejkiem.
W téj chwili weszła służąca do buduaru, dla rozniecenia ognia na kominku — znalazła panią tak jak ją o północy po raz ostatni widziała.
Gdy ogień zapalił się, hrabina skinęła na służącą, aby wyszła z pokoju.
Wzięła złotą obrączkę, przedstawiającą węża, oraz pierwéj użyty pierścień z pieczątką, i oba rzuciła w płomień na kominie — tym sposobem zniszczyła ostatnie pamiątkowe znaki Eberharda i patrzała w płomień, który jakby się nigdy nic nie stało, strawił złoto.
Potém pochwyciła mały flakonik, który zawierał w sobie kilka kropel czystego jak woda płynu. Flakonik ten, przed wielu, wielu laty podróżując w stronach południowych, otrzymała od staréj Włoszki, która podziwiała ją walczącą ze lwami i przecisnęła się do niéj przez tłumy.
— Przyjm ten flakonik, poszepnęła jéj stara, zawiera on dziesięć kropli — jedna może cię odurzyć na kilka godzin — dwie tak cię rozdrażnią, że nabierzesz sił olbrzymich — a jeżeli zażyjesz, wszystkie dziesięć, to za kilka godzin uwolnisz się od wszelkich męczarni tego świata!
— Męczarni, pogardliwie zawołała Leona — nie znam żadnych męczarni — co mi po twoich kroplach?
— Przyjm i schowaj je! Przyjdzie chwila, w któréj cię lwy zranią — wtedy zażyj jedną kroplę, a zagłuszysz boleści! Zażyj dwie, a zgnieciesz bestyę, która na ciebie łapę podniosła — zażyj wszystkie, kiedy bez ratunku zraniona będziesz!
Leona zachowała flakonik. Dotąd nie miała sposobności spróbować działań czystych jak woda kropli, bo lwy nigdy jéj nie zraniły.
Teraz jednak nadeszła chwila, o któréj wspomniała stara Włoszka; teraz zapragnęła połknąć krople, aby się uwolnić od czekających ją męczarni, od upokorzeń, prześladowań i wstydu widzenia się zwyciężoną, biedną i opuszczoną.
Jasny dzień zajrzał do pokoju hrabiny, a jeszcze paliły się w niém matowo połyskujące światła nocne — nie widziała tego — otaczały ją obrazy przeszłości, przerażająco wzrastające i duszę jéj zaciemniające.
Leona widziała swoje dziecię błąkające się po nocy i mgle — widziała własną rękę chwytającą sztylet dla usunięcia tego dziecka, które jéj w ambitnych planach przeszkadzało — widziała wracającego Eberharda, którego od dawna miała za zmarłego, przebrzmiałego i zaginionego — widziała go ze stroskaném sercem szukającego swojego dziecka — słyszała szalone wołania Małgorzaty w wieży przy sadzawce... widziała ją w łańcuchach, a siebie w szatach zakonnicy... swoje plany zemsty, swoje zatrute strzały dla Eberharda — szukała uciechy w panowaniu przez grzech i nienawiść, byłaby się niemi zagłuszyła, a teraz nie chciała już ocknąć się nie chciała przeżyć upadku, ani słabą się okazać.
Szybkim ruchem pochwyciła kryształową szklankę, w któréj jeszcze było wino, które na noc pijać zwykła — bez zadrżenia wpuściła do tego wina krople z flakonu... i nakoniec całą szklankę aż do dna wychyliła.
Po mnie potop! wyzionęła — szklanka wypadła jéj z rąk — wykonała swój wyrok! Czekała śmierci.
Taka była ostatnia noc w zamku Angoulême... już promienie słońca wpadały do buduaru bladéj hrabiny, która w nocném odzieniu stała jeszcze na miejscu z rozpuszczonemu włosami.
Przypomniała sobie słowa staréj Włoszki, jakby jakie dobrodziejstwo, słowa:
„Za kilka godzin wybawiona będziesz od wszelkich męczarni...“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.