Tajemniczy wróg/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
W niepewności...

Zapowiedź komisarza nie spełniła się. Choć od czasu tragicznych wypadków upłynęły trzy miesiące nie tylko nie odszukano Gerca, ale nie odnaleziono jego zwłok. Wprawdzie, w pobliżu t. zw. „glinianek“, czyli grzęzawisk, znajdujących się pod Warszawą, do których nieraz zbrodniarze wrzucali swoje ofiary, tak, że ślad po nich ginął, odnaleziono szlafrok barona oraz stwierdzono ślady kół samochodowych — wszelkie najskrupulatniejsze przetrząsania pomienionych błotnistych dołów przy pomocy długich żerdzi, okazały się bezowocne. Również Wisła nie wyrzuciła topielca, którego można było zidentyfikować z Gercem.
Jednym słowem sprawa nadal przedstawiała nierozwikłaną zagadkę, nad którą głowili się próżno zawodowi policjanci i różni domorośli detektywi. Powszechnie przypuszczano jednak, że baron bezwzględnie został zamordowany i że znakomicie ukryto, czy też zniszczono jego zwłoki.
Zagadkowość sprawy potęgowała i ta okoliczność, że wszelkie próby odnalezienia siwowłosej kobiety — Anny Kolb — pozostały bezowocne. Znikła bez śladu. A zebrane przeciw niej poszlaki były wysoce obciążające. Ze szczątków listów, wrzuconych przed ucieczką do pieca, a które trafem nie spłonęły, ustalono, że szykowała zamach na Gerca i że w sprawie tej korespondowała z jakimiś tajemniczymi wspólnikami, brakło tylko bliższych wskazówek mogących naprowadzić na ich trop.
Jeśli cały ciężar podejrzeń skupiał się na osobie Anny Kolb, to co do pozostałych osób, zamieszanych w sprawę porwania, nie zebrano przekonywujących dowodów winy. Jerzy — o ile nie brać pod uwagę posłyszanych przeze mnie okrzyków — stał ponad wszelkimi podejrzeniami, gdyż zarówno wykazał niezbicie swoje alibi, jakoteż udowodnił całkowitą bezsensowność posądzania go o współudział z siwowłosą kobietą. Wobec tego upadało podejrzenie, że mógł działać przez wynajętych zbirów.
— W takim razie, co znaczyły wołania barona, broniącego się resztkami sił i osaczonego przez napastników? Nic nie rozumiałem z tego.
Oczywiście w związku z powyższymi faktami, sytuacja Jana poprawiła się znacznie. Przebywał jeszcze w więzieniu, ale odnosiło się wrażenie, że oczyści się łatwo ze stawianych mu zarzutów. W rzeczy samej, o ile posłyszane przeze mnie okrzyki nie miały decydującego znaczenia i waga ich została poderwana przez alibi Jerzego, to cóż służącemu można było zarzucić? Pewne niejasności w zeznaniach i twierdzenie, że widział w ogrodzie tylko dwóch ludzi? Sprawa przedstawiała się tak niewyraźnie, iż nie można było udowadniać niezbicie, że napadu dokonało dwóch mężczyzn i kobieta, a nie większa ilość osób, których ślady stóp później zostały zatarte. Szczególniej, że Janowi w sukurs pośpieszyła nowa okoliczność. Sąsiedzi Anny Kolb, którzy widzieli samochód, jaki przybył po nią, oświadczyli stanowczo, że prócz szofera znajdowało się w nim dwóch nieznajomych, podobnych całkowicie z rysopisu do owych napastników, napotkanych w ogrodzie przez służącego. W średnim wieku, zniszczone ubrania, bez kołnierzyków, w kaszkietach.
Tedy zapewne Jerzy i Jan byli niewinni. A porwania dokonała siwowłosa kobieta wraz ze wspólnikami. Lecz, co stało się z Gercem? Żył jeszcze, czy dawno został zamordowany? Nie natrafiono dotychczas na jego ciało, nie wiedziano też czy szlafrok został umyślnie porzucony, aby tym lepiej zmylić ślady. Zabito go w pałacu, lub natychmiast po porwaniu, czy też trzymano gdzieś w ukryciu.
Zagadka i raz jeszcze zagadka! Nawet Dżoko znikł w tajemniczy sposób i ani w Warszawie ani w okolicach nikt nie napotkał w ciągu tych kilku miesięcy błąkającej się małpy.
Lili nadal zamieszkiwała w pałacu. Lecz jej sytuacja nie była do pozazdroszczenia. Porwano papiery, udawadniające jej prawa do pałacyku, prócz tego, choć była przekonana, że należą się jej pewne sumy po matce, nie miała na to żadnych dowodów. A gdy tych dowodów brakło i rychło mógł nastąpić dzień, w którym młody Gerc obejmował zarząd nad majątkiem, zostawała prawie na bruku. Trudno było liczyć na względność Jerzego lub jakąkolwiek pomoc z jego strony, przy wrogim wprost stosunku, jaki stale panował pomiędzy nimi. Teraz ten stosunek pogorszył się jeszcze dzięki pamiętnym zeznaniom i judzeniu panny Loli. Ta nie krępowała się wcale. Pozowała na „baronową“, opowiadając wszędzie, że podłą intrygantkę, czyli Lilę, lada chwila z domu wyrzuci.
Ja natomiast, oddawna nie mieszkałem w pałacyku.
Wyprowadziłem się prawie zaraz po porwaniu Gerca. Choć wciąż pragnąłem przebywać w towarzystwie Lili, doszedłem do przekonania, że zamieszkiwanie pod jednym dachem z młodą i piękną panną było niewłaściwe. Dla tego Lili zaprosiła do siebie jakąś starszą, a całkowicie zubożałą krewną — ja zaś wynająłem pokoik w hotelu.
Wynająłem jak najskromniejszy pokoik, bo bardzo musiałem oszczędzać. Mój niewielki kapitalik, z jakim przybyłem do Warszawy, chcąc walczyć z Gercem, topniał szybko i rychło mógł wyczerpać się całkowicie.
Przedtem mieszkałem u znajomego „szefa“. Obecnie, rzecz prosta, nie powróciłem tam i unikałem z „szefem“ wszelkiego spotkania. I on nie usiłował mnie odnaleźć. Może, po niefortunnym włamaniu, znikł z Warszawy, obawiając się, że zostanie uwikłany w historię, która nie dając żadnych materialnych korzyści, groziła poważnymi przykrościami. Słuch o nim zaginął i nie martwiłem się z tego powodu. Szczególniej, że musiałbym mu wytłumaczyć wszystko i napewno nie byłby zadowolony z moich wyjaśnień.
Ale, dla Lili nie miałem tajemnic i wnet wyznałem jej prawdę. O, jak dziecinne i niemądre wydawało mi się moje postępowanie, choć... w innych warunkach nigdy bym się z nią nie spotkał. A czułem, że teraz żyć już nie potrafię bez Lili.
— Pani — rzekłem tego jeszcze dnia po napadzie — pragnę powrócić do rozmowy, jaką nam przerwano... Raz jeszcze proszę uwierzyć, że nie jestem przestępcą, choć pozory mogą świadczyć inaczej.
— Wszak powiedziałam panu.
— Tak, ale nie zna pani szczegółów! Nie nazywam się Antoni Korski i nigdy nie byłem siostrzeńcem prezesa Morowskiego. Prawdziwe moje nazwisko brzmi Stanisław Borowski, a fałszywe przybrałem, chcąc wślizgnąć się w zaufanie Gerca.
— Domyśliłam się tego!
— Pojmuję teraz, że obrałem niewłaściwą drogę i tylko straszliwa sytuacja, w jakiej znalazłem się wraz z moją matką, skłoniły mnie do tego kroku. Jestem synem obywatela z pod Lwowa i do niedawna mieliśmy tam niewielki majątek. Na swe nieszczęście mój ojciec, który zmarł przed pół rokiem, zetknął się swego czasu z Gercem i począł z nim robić „interesy“.
Lili słuchała uważnie.
— Borowski? — powtórzyła. — Słyszałam od ojczyma to nazwisko. Bliżej nie jestem poinformowana.
— Gerc był niezwykle skryty i na pewno nie wtajemniczył pani, w jaki sposób postąpił z moim ojcem. Wyłudził od niego wszelkie posiadane pieniądze i nakłonił do podpisania różnych zobowiązań. Rezultat tych tranzakcyj był taki, że nie tylko straciliśmy cały majątek, ale wprost poczęto pomawiać mego ojca o to, że jest nieuczciwym człowiekiem. Był na tyle łatwowierny, że odpowiednie dokumenty pozostawił u Gerca, a ten później, mimo nalegań nie chciał ich zwrócić. To przyśpieszyło jego zgon. Po śmierci ojca pozostaliśmy z matką prawie w nędzy i skompromitowani...
— On ze wszystkimi tak postępował! Łotr... — szczery okrzyk wypadł z piersi Lili, lecz wnet urwała, uważając, że o umarłych należy mówić dobrze, albo wcale — a wszak barona poczytywaliśmy za umarłego.
— Wtedy — mówiłem dalej — w mojej głowie zrodził się szaleńczy plan. Odzyskać choć część zagrabionych przez Gerca pieniędzy i zrehabilitować pamięć ojca. Nikt nie wierzył, że straciliśmy wszystko, przeciwnie, twierdzono, że ukryliśmy znakomicie pieniądze, oszukawszy poprzednio szereg ludzi. Gdyż Gerc był na tyle sprytny, że we wszystkich tych tranzakcjach wysuwał naprzód osobę mego ojca, sam pozostając w cieniu...
— Tak... tak...
— Wiedziałem, że w jego posiadaniu znajdują się pewne umowy, dzięki którym niewinność zmarłego zabłyśnie w pełni. Dlatego też, nic nie mówiąc matce, w jakim celu udaję się do Warszawy, wyjechałem ze Lwowa z niewielką sumką pieniędzy. Początkowo próbowałem załatwić z Gercem sprawę polubownie, zwracając się do niego przez adwokatów, lecz oświadczył na to, że nic nam się nie należy od niego i że ojciec za niedotrzymanie zobowiązań wobec innych sam ponosi winę... Wtedy zrozpaczony...
— Poczynam pojmować!
— Postanowiłem w jakikolwiek sposób przeniknąć do Gerca i odebrać mu siłą potrzebne dokumenty. Przypadek zrządził, że zetknąłem się z szajką ludzi, którzy z zupełnie innych względów polowali na barona. Byłem doprowadzony do ostateczności, wydawało mi się, że wobec takiego przeciwnika, jak Gerc, wolno chwycić się każdego środka. Zdołałem się wślizgnąć w zaufanie tych ludzi, którzy poczęli mnie poczytywać za człowieka wykolejonego i gotowego na wszystko. Resztę, pani wie. Przeniknąłem, dzięki sfałszowanemu poleceniu do pałacu i zostałem sekretarzem Gerca. Zapewniam panią, że gdyby w skrytce znajdowały się dokumenty i pieniądze, dokumenty zabrałbym, ale pieniędzy nie pozwoliłbym ruszyć „szefowi“. Niestety! Skrytka była pusta i naraziłem się na szereg poniżeń i spółkę z przestępcami bez żadnej z tego korzyści. Teraz w głowę zachodzę, czemu zbrodniarze, którzy porwali barona, pochwycili również i te dokumenty...
— Może ojczym zniszczył je poprzednio?
— Wątpię...
Lili zamyśliła się na chwilę.
— Wiele jest rzeczy niejasnych! — szepnęła. — A czemu zabrano papiery, tyczące się moich spraw majątkowych?
— Również tego nie rozumiem...
Zaległa cisza.
— Wierzę panu — rzekła po chwili — i odrazu miałam przekonanie, że nie chęć kradzieży powodowała panem, kiedy zastałam go przy otwartej kasie. Prawdziwy przestępca uciekłby, jak pański „szef“, a nie pośpieszył na pomoc ojczymowi. Dla tego milczałam o wszystkim i zmusiłam do milczenia Jana. Mało tego. Skoro rozmawiamy szczerze i ja dłużna panu jestem pewne wyjaśnienie!
— Pani?
— Chcę, aby pan dobrze pojął moją rolę w tych wypadkach.
— Pani rolę?
— Kiedy pan zjawił się w pałacu — mówiła, nie zwracając uwagi na mój wykrzyknik — sprawił pan na mnie — tu zawahała się nieco — bardzo... dodatnie wrażenie. Ale sam pan nie wie, jaka w domu panowała atmosfera. Pragnęłam wyrwać się z pod opieki ojczyma, która do najwyższego stopnia była przykra — umyślnie nie wspominała o zalotach lubieżnego starca — a ojczym starał się za wszelką cenę temu przeszkodzić. Choć po matce należał mi się majątek, nie dawał ani grosza, uzależniając całkowicie od siebie, nawet paraliżował moje usiłowania zdobycia gdzieś samodzielnej pracy. Sądził, że złamie mnie w ten sposób i całkowicie podporządkuje sobie. Nie wiem, do jakich awantur doszłoby pomiędzy nami, gdyby nie Jan, który mnie prawie wychował od dziecka i był do mnie ślepo przywiązany. Stawał stale w mojej obronie, a ojczym bał się go i nie śmiał wydalić Jana ze służby. Wówczas zaczęły się historie z Anną Kolb, ową siwowłosą kobietą, domniemaną morderczynią Gerca. Jej nieustanne a niespodziewane wizyty wprowadziły do domu nastrój grozy. Ten nastrój postanowiliśmy wykorzystać wraz z Janem, aby nastraszyć ojczyma, który był w gruncie wielkim tchórzem i wszędzie dopatrywał się wrogów, abym mogła wydostać się z pod jego opieki i zamieszkała oddzielnie. Mam wrażenie, że gdyby nie tragiczne wypadki, ten projekt byłby nam się powiódł. Ale, gdy pan zjawił się, Jan, nie wiem czemu, nabrał przekonania, że pan jest ukrytym detektywem i że przeszkodzi nam w naszych zamiarach. Zapłonął odrazu niezrozumiałą nienawiścią do pana...
— Wyjątkowo niemiły człowiek! — wyrwało mi się mimo woli.
— Tylko pozornie! Wygląda ponuro, ale jest dobry i szlachetny, muchy nie skrzywdziłby nawet. Ręczę panu, że nie zabił ojczyma i nie łakomił się na cudze pieniądze...
— I ja nabieram tego przekonania!
— Jan obawiał się pana i postanowił wypłoszyć go z pałacu. To znaczyły owe tajemnicze ostrzeżenia i kartka znaleziona w pokoju. Byliśmy wyjątkowo zdenerwowani i chciałam za wszelką cenę wyrwać się z przeklętego domu. Ale, te fakty nie mają nic wspólnego ze zbrodnią. Chyba teraz wszystko jest jasne?
— Najzupełniej! — odrzekłem. — Nieco podobne nas wiążą losy! Nigdy nie podejrzewałem pani i szczerze rad jestem, że nie uważa mnie za przestępcę!
— Ach...
Zawahałem się chwilę, po czym wypaliłem:
— I pozwoli mi pani odwiedzać się, kiedy już nie będę mieszkał w tym pałacu!
— Chętnie! — wymówiła, a lekka czerwień pokryła jej policzki. Przecież jest pan teraz moim jedynym przyjacielem!
Pochwyciłem jej rączkę i obsypałem ją pocałunkami, czego nie broniła mi wcale.
Jak nadmieniłem, przeniosłem się do hotelu, ale byłem w pałacu codziennym gościem. A godziny, jakie spędzałem w towarzystwie uroczej dziewczyny, były najszczęśliwszymi godzinami naszego życia. Zapominaliśmy na chwilę o dręczących nas troskach.
Niestety, nie zapominało o nas życie. Co raz bliższy wydawał się dzień, w którym Lili znajdzie się na bruku, a ja powiększę liczbę głodujących inteligentów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.