Targowisko próżności/Tom II/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Sposób życia na wielką skalę bez grosza dochodu
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXVI.
Sposób życia na wielką skalę bez grosza dochodu.

Któż, posiadający choćby tylko nieco daru spostrzegania, nie zastanowił się czasem nad interesami niektórych bliźnich i nie zapytał siebie: z czego — u licha — bliźni ci żyją? Spotykam naprzykład w parku pana X., jedzie powozem dwukonnym ze strzelcem w olbrzymi przystrojony pióropusz; na jego świetnych objadach trzech lokajów w pysznej liberji usługują gościom. Ponieważ dwa razy na tydzień zapraszają mnie tam na obiad, przemilczę nazwisko — ale wiem, że powóz i konie kupiono przypadkiem, a nie wiem w jaki sposób opłacają służbę. Dwaj synowie bawią w Eton, panny pobierają lekcje od pierwszych nauczycieli; podróżuje się rok rocznie w lecie, a zimą wydaje się wielki bal i wykwintną wieczerzę, Kimże jest jednak ów jegomość? Urzędnikiem, pobierającym 1200 funtów rocznie. Chyba żona musiała mieć znaczny posag. Gdzie tam! to córka nie zbyt możnego obywatela z hrabstwa Buckingham. Siostry jej mieszkają u niej co rok przez trzy miesiące, a bracia zawsze stają u niej przybywając do Londynu. Jakimże sposobem szanowany ów pan potrafi zrównoważyć pasywa z aktywami? Będąc jego przyjacielem, nie chcę mówić jak dalece mnie dziwi iż dotychczas na giełdzie nie wydzwoniono jego nazwiska, a publiczność się dziwi że przeszłego roku nie drapnął na ląd stały. Pomiędzy naszymi znajomymi jest zawsze kilku, których sposób utrzymania daremniebyśmy sobie wytłómaczyć chcieli. Nieraz trącając kieliszkiem z gospodarzem, zdarzyło się nam zapytać siebie z czego opłacał wino, którem nas częstował?
Kiedy Rawdon z żoną w trzy lub cztery lata po powrocie z Paryża mieszkał w eleganckich apartamentach na Curson Street, nie było gościa, któremuby przy obiedzie takie same zapytania nie stawały na myśli. Powieściopisarz z powołania musi wiedzieć o wszystkiem; korzystając z tego przywileju, moglibyśmy opowiedzieć publiczności w jaki sposób Crawley i jego żona radzili sobie, aby żyć świetnie, nie posiadając żadnego dochodu. Znając jednak zwyczaje prasy perjodycznej, która kradnie na lewo i na prawo i dostarcza następnie czytelnikom owocu swych rabunków i przywłaszczeń, zachowuję sam dla siebie jako autor wyłączną własność i korzyści mego wynalazku. Czytelnik zresztą obcując codzień z takiemi zapobiegłemi osobami, może się sam nauczyć metody stworzenia dobrego bytu bez grosza dochodu. Ograniczymy się więc na treściwem odszkicowaniu kilku lat, jakie Crawley i jego żona przepędzili w Paryżu, wśród zbytku i przepychu, nie posiadając ani grosza dochodu. Rawdon wziął dymisję z gwardji i sprzedał nominację na pułkownika; odtąd jedyną oznaką dawnego jego powołania pozostały mu wąsy kawaleryjskie i tytuł pułkownika na kartach wizytowych.
Mówiliśmy że Rebeka w Paryżu została wkrótce królową wielkiego świata i salonów, nawet niektóre pałace z przedmieścia St. Germain raczyły otwierać dla niej swoje przybytki. Anglicy najwyższego znaczenia hołdy jej składali, ku szczególnemu niezadowoleniu szlachetnych małżonek, które pękały ze złości nad tryumfami tej parwenjuszki.
Pani Crawley uwielbiana w salonach arystokratycznych i łaskawie u nowego dworu widziana, przepędziła kilka miesięcy upojona swojem powodzeniem i zaczęła nieco z góry spoglądać na młodych i dzielnych oficerów, z którymi jej mąż lubił przestawać.
Pułkownik w towarzystwie księżniczek i dam dworu ziewał niemiłosiernie. Stare kobiety, co grywały z nim w ekarte, tak go draźniły żalami i utyskiwaniem na przegraną choćby pięciofrankówkę, że postanowił nie siadać z niemi do gry. Zresztą cały dowcip ich rozmowy był dla niego stracony, bo nie rozumiał dobrze po francusku i nieraz zadawał sobie pytanie co za przyjemność lub korzyść dla żony z tych dygań po całych nocach przed księżnemi, margrabinami itp. Z tych powodów pozwolił Rebece udawać się samej na podobne przyjęcia i wieczory, sam zaś z przyjaciółmi swego wyboru oddawał się rozrywkom, jakie lubił.
Kiedy się mówi o pewnych osobach że żyją bez grosza dochodu — po książęcemu, wyrazy bez grosza znaczą iż sposób ich życia jest zagadkowy i nie wiadomo jak im się udaje wystarczyć na wydatki domowe. Pułkownik nasz, naprzykład, miał szczególniejszy dar do wszystkich gier hazardowych; ciągle prawie trzymał w ręku karty, kubek od kości lub kij bilardowy, ciągle zajmowanie się grą nadało mu niesłychaną wyższość nad tymi, którzy w grze szukali tylko rozrywki. Kij bilardowy tak jak pendzel, floret lub skrzypce wymaga specyjalnych i głębokich studjów. Prócz natchnienia, talenty te, ażeby w nich celować wymagają ogromnej pracy, wytrwałości i pilności — słowem wprawy ustawicznej.
Crawley nie był zwykłym lubownikiem, ale mistrzem pierwszorzędnym na bilardzie. Kiedy czasem nieszczęście go prześladowało, i zakładano się przeciw niemu, potrafił, jak jenerał, którego genjusz wzmaga się w obec niebezpieczeństwa, zręcznością i śmiałością przywrócić równowagę szans i najmniej spodziewanemi bilami zapewnić sobie wygranę, ku wielkiemu zadziwieniu tych, co go pierwszy raz grającego widzieli. Ci zaś, co go znali, dobrze się zastanawiać musieli, nim zaryzykowali pieniądze z tak świetnym i zwycięskim przeciwnikiem.
W grze w karty również celował zręcznością. Często z początku partji przegrywał, nie uważał i takie błędy robił, że nowo przybyli nie mieli korzystnego wyobrażenia o jego talencie, ale kiedy się zaczął rozgrzewać i nabierając uwagi po przegranej, grać ostrożniej, naraz partja przybierała inny obrót, i przed ukończeniem pobijał zazwyczaj wszystkich przeciwników. W istocie mało znajdowało się takich coby się mogli pochwalić że od niego wygrali.
Uparte szczęście wywołało, jak to było do przewidzenia, zazdrość i pokątne szepty przegrywających. Wszakżeż i o Wellingtonie, który tyle zwycięstw odniósł, mówili Francuzi że jedynie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i oszustwu — zawdzięczał zwycięstwo pod Waterloo. Cóż dziwnego że nieustające szczęście w karty takiego pułkownika Crawley wywołać mogło niejakie podejrzenia co do jego dobrej wiary i prawości.
W Paryżu ubiegano się wówczas szalenie za denerwującemi wzruszeniami zielonych stolików, domy gry nie wystarczały na pomieszczenie rozgorączkowanych graczy, zbierano się jeszcze w prywatnych salonach dla zadowolenia ślepej tej i gwałtownej namiętności. Na czarujących zebraniach u pułkownika Crawley oddawano się także nieszczęsnej tej zabawie — która do rozpaczy doprowadzała czcigodną panią Crawley. Z jakiemże głębokiem zmartwieniem wspominała o upodobaniu męża w grze, jakże się skarzyła na niego przed gośćmi i zaklinała młodzież żeby nigdy kart do rąk nie brali!
Kiedy niejaki Green, młody porucznik z pułku tyraljerów, przegrał raz znaczną sumę, Rebeka — całą noc płakała, jak mówiła jej służąca i jak wiedziano z tego samego źródła, błagała na klęczkach męża żeby nie dopominał się o te pieniądze i kwit spalił. Niestety — nie mógł tego uczynić, przegrawszy taką samą sumę do majora Blackstone od huzarów i hrabiego Punter z hanowerskiego pułku — Panu Green mógł jedynie zezwolić na dłuższe termina wypłaty — ale wypłaty koniecznej. Trzeba być dzieckiem aby żądać spalenia kwitu.
Piękność pani Crawley ściągała mnóstwo młodych wielbicieli; wielu też oficerów po największej części bardzo młodych opuszczało zebranie u pułkownikowstwa, zapłaciwszy zwykle niemały haracz zielonemu stolikowi. Wreszcie zaczęto źle mówić o tym domu; zgrani weterami ostrzegać zaczęli rekrutów o niebezpieczeństwie.
Sir Michał O’Dowd, dowódzca jednego pułku piechoty, przestrzegł porucznika Spooney żeby się miał na baczności; wynikło ztąd bardzo przykre zajście w Café de Paris między pułkownikiem O’Dowd, który objadował z żoną i pułkownikowstwem Crawley, którzy przy innym stole siedzieli. Kobiety rozpoczęły walkę, pani O’Dowd z pogardą spojrzała na panią Crawley i nazwała jej męża oszustem. Pułkownik Crawley posłał natychmiast wyzwanie pułkownikowi O’Dowd kawalerowi orderu Łaziebnego. Kiedy wieść o całym zajściu doszła do naczelnego wodza, kazał stawić się pułkownikowi Crawley, który już oczyszczał pistolety tak złowrogie nieboszczykowi kapitanowi Marker — i groźnem wdaniem się powstrzymał następstwa tej sprawy. Gdyby Rebeka nie była padła do nóg jenerała Tufto, kazanoby natychmiast jej mężowi wyjechać do Anglji. Po tej awanturze przestał grywać z wojskowymi i zaczął między cywilnymi szukać przeciwników.
Rebeka zrozumiała, że pomimo zręczności Rawdona i ciągłych jego powodzeń, położenie ich z powodu ostatniego zajścia codzień się pogorszało i że kapitalik ich zejdzie wkrótce na zero.
— Gra, mój drogi, bardzo jest dobrą do zwiększania dochodu — mówiła mężowi — ale sama przez się nie daje dochodu; nuż przestaną grać, cóż nam wtedy pozostanie?
Rawdon uznał słuszność tej uwagi, gdyż w istocie od kilku nocy goście jego nie wyglądali na bardzo chętnych do grania i zaledwie powabność Rebeki zdołała ich jeszcze przyciągać.
Nadobna ta parka bardzo przyjemne życie wiodła w Paryżu, ale ciągłe te przyjemności i próżniactwa nie dawały rękojmji żadnej na przyszłość i Rebeka obrachowała że w Anglji łatwiej jej przyjdzie oprzeć położenie Rawdona na pewnych i niezwruszonych podstawach. Mogło się jej udać wyrobić mu urząd jaki czy to w kraju, czy też w kolonjach. Postanowiwszy więc koniecznie udać się do Anglji, jeśli powrócić będzie można, namówiła męża żeby sprzedał nominację swoją na oficera gwardji i zlikwidował pensję emerytalną. Ponieważ Crawley przestał od dawna pełnić służbę adjutanta przy jenerale Tufto, Rebeka zaczęła teraz w towarzystwach wyśmiewać tego zgrzybiałego eleganta, jego perukę, sznurówkę, wprawne zęby, pretensje uwodzicielskie i pocieszną manję że się w nim wszystkie kobiety od pierwszego rzutu oka namiętnie kochają. Jenerał Tufto stroił teraz koperczaki do pani Brent, śniadej brunetki z mocnemi brwiami: temu nowemu bóstwu składał w ofierze bukiety, loże w operze, obiady w restauracjach, oraz inne tym podobne przysługi.
Biedna jenerałowa Tufto musiała z córkami spędzać długie wieczory w domu, kiedy jenerał wyfryzowany, wypachniony udawał się do teatru, gdzie go zawsze widywano towarzyszącego pani Brent.
Dwudziestu przynajmniej młodzieży kręciło się koło Rebeki, która będąc istotnie dowcipną, do śmiechu ich pobudzała, drwiąc z nowej namiętności dawnego swego wielbiciela. Świetnem i próżniaczem życiem zaczęła się wreszcie przesycać i nudzić.
Loże w operze, objady w restauracyach nie miały dla niej powabu, bukiety sprzykrzyły się, a żywić się nie można klejnotami, chusteczkami haftowanemi i kozłowemi rękawiczkami; uczuła całą próżnię przyjemności światowych i wzdychać odtąd zaczęła za czemś pewniejszem i trwalszem.
Wtem przyszły nowiny z Londynu, po których rozjaśniły się oblicza wierzycieli pułkownika. Panna Crawley, bogata ciotka owa, której wielki majątek przynęcał ich od dawna, śmiertelnie była chorą i pułkownikowi zaledwie czasu starczyło na odjazd, żeby jej oczy zamknąć. Miał potem zabrać żonę i syna. Udał się więc do Calais, ale ztamtąd nie pojechał do Dowru, lecz wsiadł na dyliżans do Dunkierki i dostał się wreszcie do Brukseli, ulubionego miejsca pobytu, gdyż istotnie więcej był jeszcze winien pieniędzy w Londynie niż w Paryżu i przekładał oczywiście spokojną stolicę dzisiejszej Belgji nad te dwa olbrzymie miasta.
Kiedy miss Crawley pożegnała się z tym światem, pani pułkownikowa Crawley sprawiła dla siebie i dla synka grubą żałobę i rozpowiadała wszędzie bardzo głośno że pułkownik urządzał interesa spadkowe. Wyprowadziła się w hotelu z entreslou na pierwsze piętro, które całe zajęła i posłuchała rady gospodarza jakie dać obicia w apartamencie, za to niekoniecznie zgadzała się z nim co do dywanów — ale wreszcie wszystko ułożyło się jakoś — tylko o cenie za to wszystko nic nie mówiono. Urządziwszy się w ten sposób, mistress Crawley z boną i synkiem odjechała powozem, którego łaskawie jej pożyczył gospodarz, żegnając ją najprzyjemniejszym uśmiechem. — Jenerał Tufto wściekał się ze złości na wieść o jej odjeździe, a pani Brent wściekała się z wściekłości szanownego jenerała; porucznik Sporney zachorował na ból serca, a gospodarz wyporządzając apartamenta na przyjęcie tej czarodziejki i jej męża najstaranniej zachował kufry i walizy, które mu powierzyć raczyła. Pułkownikowa tak go prosiła żeby ich strzegł pilnie, chociaż jak się wkrótce przekonał, nie zawierały żadnych kosztowności.
Nim się udała do męża do Belgji, odbyła Robeka małą wyprawę do Anglji, zostawiając synka pod opieką bony Francuski. Ani matka, ani mały Rawdon nie płakali z powodu tego rozstania; od narodzenia bowiem pułkownikowicza, zacna pułkownikowa nigdy się jedynakiem bardzo nie zajmowała.
Stosując się do wygodnego zwyczaju matek francuskich, dała niemowlę na mamki u chłopki w okolicy Paryża, i na tej wsi mały Rawdon spędził pierwsze lata życia dosyć przyjemnie w pośród licznego mlecznego rodzeństwa w chodakach. Ojciec ile razy wyjeżdżał konno, wstępował zawsze do niego i czułe jego serce rozrzewniało się na widok tej nadziei jego; chłopak rumiany i brudny darł się w niebogłosy, lepiąc kulki z błota pod okiem chłopki, dawnej mamki. Rebeka nie spieszyła się nigdy z odwiedzinami tej kości z kości i krwi ze krwi swojej; malec poplamił jej raz eleganckie kosztowne futro i wolał sam pieszczoty mamki swojej niż macierzyńskie, a kiedy musiał od poczciwej tej i wesołej chłopki odjeżdżać raz na zawsze, zanosił się od płaczu i ryczał przez kilka godzin, aż mu matka przyrzec musiała że go nazajutrz odwiezie do chłopki, którą także zapewniała o powrocie malca — napróżno go jednak czekała.
Rawdonowie byli jednymi z pierwszych okazów tej tłuszczy bezczelnych awanturników angielskich, co wysypawszy się na ląd stały, naznaczyła przejście swoje po stolicach wszystkich europejskich mnóstwem oszustw i łotrostw. W roku 1817 i 1818 wierzono jeszcze w delikatność i wypłacalność poddanych Wielkiej Brytanji, po wielkich miastach nie objawiali jeszcze ci rycerze oszustwa niegodziwych swoich operacji. Teraz owszem bardzo często spotkać można we francuskiem lub włoskiem mieście owych szlachetnych rodaków z gęstą miną, z bezczelnem spojrzeniem, którem się odznaczają. Ci panowie oszukują hotele, wystawiają fałszywe weksle na urojonych bankierów, kradną powoźnikom pojazdy, jubilerom klejnoty i nawet w bibljotekach publicznych rzadkie książki lub rękopisy. Trzydzieści lat temu niech się gdzie pokazał milord angielski, wszędzie miał kredyt i szlachetny cudzoziemiec nie był wyzyskiwaczem, lecz wyzyskiwanym. Dzisiaj zdaje się że wiek cały od tych czasów minął.
W kilka tygodni dopiero po odjeździe państwa Crawley spostrzegł się gospodarz hotelu w Paryżu, gdzie tak długo mieszkali, co za ogromne poniósł straty z ich powodu. Napróżno zgłaszała się z rachunkiem za stroje dla pułkownikowej modniarka, pani Marabout; daremnie pan Didelot z Palais Royal zapytywał się kilkakrotnie, czy prześliczna milady, której sprzedał tyle bransoletek i zegarków, już powróciła i nawet biednej chłopce, mamce zapłacono tylko za pierwszych sześć miesięcy. Czyż Rawdonowie mogliby takiej bagateli pamiętać? Co zaś do gospodarza hotelu, korzystał on z każdej sposobności żeby przeklinać wszystkich Anglików na świecie i zapytywał podróżnych czy nie znali przypadkiem niejakiego pułkownika Crawley i jego żony, bardzo sprytnej kobietki.
— Ci państwo okradli mnie najniegodziwiej — dodawał melancholicznym tonem.
Celem wyprawy Rebeki do Anglji było uzyskanie ustępstw i ułożenie się stanowcze z wierzycielami męża; ofiarowała im 40 za 100, pod warunkiem żeby dłużnik mógł wrócić do Londynu i nie być poszukiwanym. Nie będziemy wchodzili w szczegóły trudnej tej transakcji, w której jednak udało się Rebece przekonać wierzycieli że suma jaką upoważniona była ofiarować im, stanowiła cały rozporządzalny kapitał jej męża i że pułkownik wolałby — w razie odmowy — zamieszkać do końca życia na stałym lądzie, niż narażać się w kraju na daremne dochodzenia wierzytelności, których nie był w możności zwrócić; że wreszcie ponieważ teraz żadnych nie miał widoków polepszenia dalszej karjery — powinniby korzystać i z tej cząstki, jaką im zwraca. Wierzyciele uznali logiczność tego rozumowania i przystali na układ, na mocy którego za 1500 funtów Rebeka kupiła sumę wynoszącą dwadzieścia razy więcej.
Pułkownikowa nie udała się do żadnego adwokata, żadnego prawnika — interes był bardzo prosty: tak — to tak, nie — to nie? Pan Lewi, w imieniu pana Dawida i pan Mojżesz, w imieniu pana Manasse, głównych wierzycieli pułkownika, oddając słuszność zdrowemu rozsądkowi pełnomocniczki, powinszowali jej trafnego i sprytnego powodzenia interesów, jakiegoby się najwytrawniejszy prawnik nie powstydził.
Rebeka przyjęła te grzeczności z największą skromnością, kazała podać butelkę xeresu i ciast w nader skromnej oberży, gdzie podczas tych negocjacyj stanęła tracając kieliszkami ścisnęła się za ręce i oczarowała rozumem i uprzejmością ajentów wierzycieli męża.
Ukończywszy w ten sposób trudną negocjację, Rebeka bez straty czasu wsiadła na okręt, przebyła ciesninę i przyjechała oznajmić mężowi że bez przeszkody może wracać do Anglji.
Podczas wyprawy swojej do ojczyzny — Rebeka zostawiła synka u niejakiej panny Genowefy w Calais — ale panienka ta, na której sercu żołnierz jeden z garnizonu tego miasta czułe wywarł wrażenie, nie spełniała bardzo pilnie obowiązków jakich się podjęła — tak dalece, że o mało się raz mały Rawdonik nie utopił w morzu, biegając po brzegu, kiedy tymczasem jego bona czułe zamieniała wyrazy ze swoim wybranym.
Szanowni państwo Crawley pozostali jeszcze jakiś czas w Brukseli, gdzie swoim zwyczajem pędzili pańskie i zbytkowne życie, rozbijali się powozami, dawali wystawne objady w hotelu i wreszcie — aby uniknąć potwarzy, która ich jak w Paryżu ścigać zaczęła, i zostawiwszy jak twierdzi kronika, sporą sumkę długów, opuścili to miasto, w którem także dowiedli jak ludzie bez grosza dochodu umieją radzić sobie aby żyć po ludzku.
Udali się następnie do Londynu i tam to dopiero w ładnym domu na Curson street złożyli stokroć jeszcze więcej dowodów sprytu, zabiegłości i zręczności w zastosowaniu metody życia z niczego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.