Targowisko próżności/Tom II/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Targowisko próżności | |
Tom | II | |
Wydawca | J. Czaiński | |
Data wyd. | 1914 | |
Druk | J. Czaiński | |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński | |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski | |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
Oficerowie i żołnierze tego pułku mieli wsiąść na statki rządowe, udające się na ląd stały.
Trzeciego dnia po herbacie u pani majorowej O’Dowd pośród okrzyku majtków i odgłosów muzyki, grającej hymn narodowy: God save the king, pułk popłynął do Ostendy.
Jos, zawsze dworak, chętnie towarzyszył siostrze i majorowej, której mnóstwo tłumoków i ów sławny ptak rajski, popłynęły już przedtem z bagażami pułku. Dwie nasze bohaterki udawszy się powozem do Ramsgate bez najmniejszego pakunku wsiadły na statek, udający się z mnóstwem podróżnych do Ostendy.
Okres ten z życia Josa (wkrótce go opiszemy) tak był przepełniony dramatycznemi wypadkami, że, mu służył przez długi przeciąg czasu za przedmiot bardzo zajmujących opowiadań i rozmów — a nawet zaszkodził dawnym gawędom o polowaniu na tygrysa, zastąpionym obecnie malowniczemi wspomnieniami z bohaterskiej kampanji Waterloo.
Skoro Jos powziął postanowienie towarzyszenia damom, przestał golić wąsy. W Chatham uczęszczał najregularniej na wszystkie przeglądy i musztry. Pilnie słuchał zwierzeń swoich kolegów oficerów, jak ich zwykle nazywał — i dokładał wszelkich usiłowań żeby zapamiętać techniczne wojskowe wyrażenia. Poczciwa pani O’Dowd wiadomościami swojemi wielce mu dopomagała w tych studjach.
Kiedy wsiadano na statek Piękna róża, Jos wdział ubiór podróżny: czamarkę z potrzebami, spodnie wojskowe i olbrzymi kapelusz z sutemi, błyszczącemi galonami. Tajemniczo odpowiadał ciekawym że udaje się do armji księcia Wellingtona — a ponieważ na statek zabrał własny swój powóz, miano go za znaczną jakąś figurę, za komisarza jeneralnego, a przynajmniej za kurjera rządowego. Cierpiał nieco na chorobę morską podczas podróży — damy jeszcze bardziej od niego cierpiały. W Amelję jakby życie nowe wstąpiło kiedy okręt zawinął do portu Ostendzkiego, i ujrzała gmach, w którym stał pułk jej męża.
Jos udał się zaraz do hotelu, nie czując się jeszcze zupełnie zdrowym; kapitan Dobbin odprowadziwszy damy, zajął się jeszcze wydostaniem z okrętu i z komory powozu i rzeczy pana Josa, który wtedy nie miał służącego. Lokaj jego i lokaj p. Osborne odmówili kategorycznie narażać życie po falach zdradliwej Amfitryty. Spisek ten wydał się dopiero przed samym odjazdem i do rozpaczy doprowadził p. Józefa Sedley, który z tego powodu o mało co nie zaniechał podróży. Dopiero żarciki kapitana Dobbin zdołały przezwyciężyć jego wahanie. Zresztą wąsy puściły mu się już spore, a ten ostatni powód dokończył tego co zaczęła wymowa Dobbina i Jos pojechał.
Dobbin wynagradzając powolność radom, zajął się wyszukaniem służącego niskiego Belga, z cerą oliwkową, który wyrażał się tylko swojem, niezrozumiałem flamandzkiem narzeczem. Ponieważ miał jakąś przestraszoną minę i cochwila nazywał p. Sedley milordem, wkrótce zjednał sobie jego łaski.
Ostenda bardzo się zmieniła co do tego, jakich Anglików obecnie się tam spotyka. Wielcy panowie bywają tam bardzo rzadko, inni zaś najczęściej źle się ubierają, noszą brudną bieliznę, czuć ich wódką i tytoniem, grywają w karty lub w bilard w zakopconych piwiarniach.
Według rozkazu księcia Wellingtona każdy wojskowy musiał jak najskrupulatniej płacić swoje wydatki. Wspomnienie tego szczegółu musiało wyryć się na wieki w pamięci ludu handlującego. W istocie wkroczyło do kraju wojsko konsumentów, dobrze płacących, czegoż sobie może bardziej życzyć kraj przemysłowy?
Belgja zresztą nie jest nader wojowniczą, bo historja jej świadczy od wieków że się zadowalnia dostarczaniem pola bitwy innym narodom.
W kwitnącem tem a bogatem królestwie widać było na początku lata 1815 dobrobyt i zamożność, przypominający najpomyślniejsze chwile jego przeszłości. Ludne wsie i miasta nabrały życia, kiedy się po nich snuły nasze czerwone piękne mundury. Na pysznych spacerach spotykało się co chwila wykwintne ekwipaże i świetne kawalkady. Po rzekach okrążających bujne pastwiska, malownicze wioski i stare zamki w cieniu drzew rozłożystych — mknęły łodzie z próżniaczym tłumem turystów angielskich. Żołnierze pili w karczmach po wsiach i hojnie płacili swoje wydatki. Highlandry[1] mając kwatery po chatach flamandzkich, kołysali dzieci, gdy gospodarz i gospodyni wychodzili na sianokos. W tym ustępie wojny delikatny pendzel mógłby znaleźć nie jeden wdzięczny przedmiot do obrazu. Zdawało się że to tylko przygotowanie do świetnego, świątecznego przeglądu. Tymczasem Napoleon schroniwszy się za patem fortec, przygotowywał się także wtargnąć do tego samego kraju.
Wódz naczelny armji angielskiej, książę Wellington, potrafił natchnąć żołnierzy swoich wiarą, z jaką da się tylko porównać fanastyczny entuzjazm Francuzów dla Napoleona. Rozporządzenia jego obronne tak dobrze były pomyślane, liczne posiłki, w razie potrzeby tak znajdowały się blisko, że z wszystkich serc pierzchnęła obawa i że nasi podróżni, pomiędzy którymi znajdowało się dwoje bardzo lękliwych, podzielali zupełnie pewność i zaufanie ogółu. Pułk, w którym służył Jerzy i Dobbin miał wymaszerować do Bruges i Gandawy, a następnie do Brukseli. Joe towarzyszył damom, które tę podróż odbyły na statkach publicznych, bardzo wygodnie, a nawet zbytkownie urządzonych jak o tem wspominają starzy turyści po Flandrji. Statki te używały ogromnego rozgłosu pod względem znamienitej kuchni, rozgłosu zupełnie usprawiedliwionego, z którym się łączy następująca tradycja: Podróżny jeden Anglik przyjechawszy do Belgji z zamiarem przepędzenia jednego tygodnia, wsiadł na taki statek, gdzie tak mu zasmakowało jadło, że przybywszy do Gandawy, odpłynął napowrót do Bruges i znowu rozpoczął tę samą podróż. Nareszcie wynaleziono koleje żelazne. Wtedy z rozpaczy nasz podróżny utopił się w rzece, kiedy ostatni statek ostatnią odbywał żeglugę. Jos nie popadł w tę ostateczność, ale uroczystą cześć złożył obiadowi. Pani majorowa O’Dowd twierdziła że do szczęścia mu nic nie brakowało jak tylko ożenić się z jej siostrą Glorwiną. Przez cały dzień spijał piwo ostendzkie na pokładzie, gderał na służącego i dworował damom.
Odwaga jego wzniosła się do najwyższego djapazona, który głównie zawdzięczał bachusowym uciechom.
— Niech napada na nas Korsykanin! Emmy, kochana Emmy, jeśli się obawiam, to tylko o niego, mówił do siostry. — Za parę miesięcy, do stu piorunów! sprzymierzeńcy muszą wejść do Paryża i zaproszę was na objad do Palais Royal. Trzykroć sto tysięcy Rosjan! słyszałaś? wkroczy do Francji przez Moguncję i Ren — trzykroć sto tysięcy, siostrzyczko, pod dowództwem Wittgensteina i Barklaja de Tolly. Nie masz oczywiście wyobrażenia, moja droga, o strategji i taktyce. Znając się cokolwiek na niej, mam zaszczyt powiedzieć ci, że nie ma piechoty we Francji, któraby mogła dotrzymać placu piechocie rosyjskiej. Czy Korsykanin ma choć jednego jenerała tak zdolnego jak Wittgenstein? A pięćkroć sto tysięcy Austrjaków, którzy przybędą najniezawodniej. Nie upłynie dziesięciu dni, a zobaczysz jak dotrą do granicy francuzkiej, pod dowództwami Schwarzenberga i arcyksięcia Karola. A zresztą Prusacy, rozumiesz? Prusacy, którymi dowodzi waleczny jenerał Blücher. Teraz, kiedy Napoleonowi brak Murata, nie ma jenerała kawalerji lepszego od Blüchera. Wszak prawda pani O’Dowd, że niepotrzebnie się martwi młoda przyjaciółka pani? Izydorze! czego drżysz? Prędzej nalej mi piwa!
Pani O’Dowd odpowiadając nie omieszkała wspomnieć że Glorwina bardzo jest odważną, nie ustąpi żadnemu mężczyźnie, a tem bardziej Francuzowi. Po tej pochwale wychyliła duszkiem kufel piwa i skrzywiła się przyjemnie na dowód sympatji dla tego trunku.
Częste utarczki z wrogiem, to jest z płcią piękną w Cheltencham i Bath, wyleczyły pod wielu względami z dawnej nieśmiałości naszego przyjaciela, byłego poborcę z Boggley Vollah. Obecnie rozgrzany piwem czuł w sobie ogromną dziarskość i męstwo. Wszyscy się nim zachwycali w pułku; młodzi oficerowi wdzięczni mu byli za świetne uczty, jakie im wyprawiał, na których pękali od śmiechu z marsowej przybranej postaci pana fundatora. Zwykle w wojsku każdy pułk wychowywa jakieś zwierze: psa, kota, lub małpę, towarzyszące mu we wszystkich marszach. Jerzy robiąc alluzję do szwagra, mówił że pułk jego wybrał słonia.
Jerzy zaczynał się wstydzić nieco towarzystwa, do którego zmuszony był wprowadzić żonę, z czego zwierzał się przed Dobbinem z wielkiem tegoż zadowoleniem. Zamierzał przenieść się co najprędzej do innego korpusu, żeby oszczędzić Amelji otoczenia tak pospolitego. Co zaś do pani Osborne, to z powodu prostoty charakteru, otwartości i szczerości, wolną ona była od tych przesadzonych, niby delikatnych wymagań, które mąż jej brał za dowód dobrego gustu.
Majorowa O’Dowd przyczepiła olbrzymi pęk piór kogucich do kapelusza, na piersiach jej bujał ogromny zegarek, repetjer, w którym co chwila naciskała sprężynę; opowiadała, wsiadając do powozu, w jaki sposób ojciec podarował jej tę miednicę w dzień ślubu; delikatny Osborne nie mógł znosić tej paplaniny, do której trzeba dodać nie mało jeszcze innych równie zajmujących szczegółów; cierpiał że tak złą znajomość ma jego żona. Amelja owszem śmiała się z bzików poczciwej kumoszki i wcale się nie rumieniła za towarzystwo, w jakie ją los wprowadził.
Mimo drażliwości Jerzego — nie można było wynaleść towarzyszki podróży zabawniejszej od pani majorowej O’Dowd. Rozmowa jej odznaczała się barwnością i niespodziankami.
— Co to za czółna i łodzie, moja droga — patrzeć nie ma na co! Na świecie całym nie znajdziesz takich łódek jak w Dublinie, w Ballinsloe — dopiero się to płynie — jak strzałą. A co to za prześliczne mięso u nas! Wiesz — że ojciec mój otrzymał medal złoty na jednym konkursie. Jego Ekscelencja raczył sam zjeść befsztyk z wołu, który odniósł nagrodę i powiedział że nigdy jeszcze zęby jego nie zgryzły tak delikatnej wołowiny. Był to wół czteroletni, kochanie! Proszę mi znaleść takiego tutaj. Jos wtrącił z westchnieniem że tylko w Angliji dostać można dobrego mięsa, ani zbyt tłustego, ani zbyt chudego.
— Irlandja zasługuje — wierzaj mi pan — żeby zrobić dla niej wyjątek w tym razie — odparła żywo majorowa, bardzo skłonna jak w ogóle jej rodaczki do przyznawania pod każdym względem wyższości swojej ojczyźnie. Porównanie targu miasta Bruges z targiem Dublińskim, wydawało jej się pocieszną a niedorzeczną pretensją, na jaką tylko się godzi wzruszyć ramionami.
Po ulicach, placach, ogrodach publicznych widać było tylko samych wojskowych angielskich. Budzono się zrana przy dźwięcznym odgłosie trąbek, grających pobudkę — a udawano się na spoczynek przy odgłosie bębna i piszczałki.
Cały kraj, Europa cała wyglądała wówczas jak wielki obóz. Historja gotowała się na opis wielkich, stanowczych wypadków.
Poczciwa Peggy O’Dowd prawiła swoim zwyczajem o koniach i stajniach w Glen Malony, o starych winach, jakie tam trzymano w piwnicach. Jos Sedley wdał się w głębokie rozprawy o ryżu używanym w Dumdum. Amelja myślała tylko o mężu, którego kochała nad życie.
W tej wesołej drużynie, której ognisko istniało w Brukselli, każdy albo się powodował własnemi przyjemnościami, albo też własnemi myślami i marzeniami. Zdawało się że nikt nie przeczuwał groźnej przyszłości, nie widział wroga, który lada chwila mógł wtargnąć i zakłócić ten przyjemny spokój. Pułk właśnie miał stanąć na załodze w Brukselli, nasi więc podróżni przebywali przez czas niejaki w jednej z najprzyjemniejszych stolic w Europie.
Mnóstwo salonów gry i tańców, stało tam otworem, mnóstwo dawano objadów, godnych łakomego podniebienia pana Jos. Pełno zresztą było teatrów, gdzie słowiki w niewieścich postaciach miały wyborowych słuchaczy. Słowem wesoło bawiono się w tej stolicy, gdzie tyle starodawnych pomników, dochowanych z artystyczną sumiennością, zachwycać mogło podróżnych.
Amelja, która po raz pierwszy wydaliła się z wyspy swojej Anglji, musiała zachwycać się coraz to nowemi niespodziankami.
Wśród najczystszych uniesień — młode małżeństwo bujało rozkosznie w słodyczach miodowego miesiąca. Jerzy najął mieszkanie w bogatym hotelu. Jos miał wspólnie dzielić wydatki; Amelja czuła się wówczas najszczęśliwszą z wszystkich młodych mężatek Wielkiej Brytanji.
Codzień przyjemności nowe, nowe rozrywki, których rozmaitość zdawała się niewyczerpaną. W dzień zwidzano kościoły albo galerje obrazów, udawano się powozem w malownicze okolice — wieczorem zaś słuchano wrażliwego dramatu lub opery. Wybór artystów dramatycznych znajdował się wówczas w Brukselli. W parku muzyki wojskowe dawały codzień koncerta, na których spotykano najwyższych dygnitarzy angielskich. Zdawało się że to był nieprzerwany ciąg uroczystości wojskowych. Co wieczór Jerzy prowadził żonę do najlepszej restauracji, a ztamtąd na teatr lub na zebranie i zachwycony sobą oddawał największe pochwały życiu małżeńskiemu.
Nieśmiała a zakochana Amelja dostatecznie czuła się zadowoloną, tem iż znajdowała się ciągle z Jerzym i towarzyszyła mu wszędzie. W listach, które wówczas pisywała do matki, wdzięczność jej dla męża przebijała się w każdem słowie. Mąż chciał ją okryć koronkami, obsypać djamentami i różnemi klejnotami. Wzór to i fenix pomiędzy mężami!
Jerzy rósł jak na drożdżach spotykając na przechadzkach liczny tłum lordów i lady, wykwitnych panów i pań, przybywając zewsząd do Brukselli. W tych zabawach towarzyskich odłożono na bok zimną etykietę, impertynencką grzeczność, w jakiej często celują wielcy panowie wewnątrz swoich pałaców. Na publicznych placach równość musi być górą, bo możnaż się przekonać czy sąsiad, który cię popycha, ma prawo cię potrącać? Najlepiej zapomnieć o wszystkich wyróżnieniach społecznych i zmieszać się z tłumem ochoczym.
Na wieczorze, wydanym przez jednego sztabsoficera raczyła tańczyć z Jerzym kontredansa lady Bjanka Thistlewood, córka lorda Bareacres. Pyszniąc się z tego zaszczytu, Jerzy pospieszył ofiarować lody i chłodniki dwóm szlachetnym damom; nie dozwolił aby ktokolwiek inny zawołał na woźnicę lady Bareacres. Przesadny ton mowy jego ojca niknął w porównaniu z cedzącym tonem, jakim Jerzy wyrażał się o hrabinie. Nazajutrz złożył wizytę tym damom, kłusował na spacerze koło powozu, w którym jechały i zaprosił je na wystawny objad do restauracji.
O mało krew mu nie uderzyła do głowy z radości kiedy przyjęto jego zaproszenie. Stary Bareacres nie bardzo dumny, że nadto często był zgłodniały, żeby nie pójść na zaproszony objad — wszędzie.
— Spodziewam się jednak że na tym objedzie innych oprócz nas kobiet nie będzie? rzekła lady Bareacreas zastanawiając się nieco nad tem zaproszeniem tak lekkomyślnie wypowiedzianem i przyjętem.
— Wielki Boże! Czy mama myśli że ośmieliłby się przyprowadzić swoją żonę? zawołała lady Bjanka, która poprzedniej nocy porwana wirem walcowym opierała główkę na ramieniu Jerzego. Mniejsza tam o męża — ależ żona!
— Żona? Tylko co się ożenił. O ilem słyszał śliczna podobno kobieta — wtrącił stary hrabia.
— Daj pokój, Bjanko! — odparła matka. Kiedy twój ojciec idzie — to i my pójść możemy — a zresztą w Anglji nie będziemy ich znać więcej — uważasz, moje dziecię?
Dystyngowane te osoby, powziąwszy takie postanowienie, przyjęły najchętniej obiad ofiarowany im w Brukseli przez Jerzego który dosyć drogo ten zaszczyt opłacić musiał. Jednakże dla zachowania swojej godności, żonę jego traktowały z góry i nie dozwoliły jej mieszać się do rozmowy. Damy angielskie wielkiego świata celują tonem pogardliwym, jaki umieją przybierać względem niższych w ich mniemaniu osób.
Woreczek Jerzego nie mało ucierpiał z powodu tego objadu, biedna Amelja spędziła smutny wieczór w miodowym miesiącu. W liście do matki opisała z goryczą obejście się lady Bareacres, która podczas obiadu umyślnie jej nie odpowiadała; lady Bjanka zaś lornetowała ją ciekawie; Dobbina aż rozgniewała imponująca mina milorda, który wstając od stołu i rzucając okiem na rachunek zawyrokował że objad był okropnie drogi i niegodziwy. Mimo skarg Amelji na grubjańskie postępowanie współbiesiadników, stara pani Sedley wielce się ucieszyła że mogła paplać wszędzie o nowej przyjaciółce swojej córki hrabinie Bareacres. Paplaniną tą zajmowała się tak gorliwie, że nareszcie i stary Osborne dowiedział się iż syn jego wydawał objady parom i parowym Wielkiej Brytanji.
Ci którzy znają dzisiejszego jenerała Tufto, przechadzającego się w pogodny dzień na Pall-Mall, z piersiami wywatowanemi, wysznurowanego, w palonych butach, ciskającego wyzywające spojrzenie płci pięknej — lub co widzieli rzeczonego jenerała konno na gniadej klaczy wyświeżonego według ostatniej mody, z trudnością odgadliby w dzisiejszym sir Jerzym Tufto — dzielnego oficera z wojen na półwyspie i pod Waterloo. Nosi on obecnie włosy czarne, gęste i fryzowane, czarne brwi i rude wąsy.
W 1815 r. włosy miał jasne i rzadkie, tęższy był w stanie i w łydkach — ale wszystko przemija na tym świecie: zarówno sława jak łydki. W siedmdziesiątym roku życia (liczy on teraz ośmdziesiąt lat) włosy jego nader rzadkie i siwe, nagle jakby czarem — zgęstniały, przemieniły się na czarne i kędzierżawe; faworyty i brwi nabrały ciemnej, połyskliwej barwy. Złe języki puszczają pogłoski że nosi perukę i brzuch bawełniany. Tomasz Tufto dodaje nadto że panna de Jaisey, aktorka teatru francuskiego w Londynie — dwoma palcami zrzucała na podłogę całą czuprynę jego dziadka — ale Tomasza Tufto znają jako pleciucha, zresztą peruka jenerała nic nie ma wspólnego z tą powieścią.
Nasi przyjaciele zwiedziwszy ratusz Brukselski, który pani majorowej O’Dowd wydał się znacznie mniejszy i brzydszy niż jej ojca w Glen-Malony, przechadzali się po targu kwiatów — wtem spostrzegli zbliżającego się ku nim konno oficera, za którym jechał ordynans. Zsiadłszy z konia, oficer wyszukał i nabył najpiękniejszy i największy bukiet, który kazał bardzo starannie obwinąć. Oddał go następnie ordynansowi, a sam z miną bardzo zadowoloną z siebie i sprawunku — pojechał dalej.
— Chciałabym żebyście mogli widzieć kwiaty u nas w Glen Malony — wtrąciła mimochodem pani O’Dowd. Papa mój trzyma trzech ogrodników i dziewięciu ogrodniczków. Cały morg jeden zajmują oranżerje, a ananasy tak są u nas pospolite jak latem gruszki w Londynie. Grona winne ważą u nas po sześć funtów, i sumieniem a honorem wam zaręczam że mamy magnolje wielkości talerzy a nawet kotłów.
Dobbin, który nigdy nie smakował w gawędkach pociesznych pani O’Dowd, tym razem jednak obawiając się żeby nie parsknął śmiechem, oddalił się od towarzystwa i pozostawszy w przyzwoitej odległości, zaczął się śmiać do rozpuku ku wielkiemu zdziwieniu przechodniów.
— Gdzież się podział nasz dryblasisko kapitan? zawołała pani O’Dowd, oglądając się naokoło. Czy mu znowu z nosa krew idzie? Jeśli mu tak ciągle, jak powiada, idzie krew z nosa, to mu wreszcie w nosisku zupełnie krwi zabraknie... Prawda, O’Dowd że magnolje w Glen Malony dochodzą do wielkości kotłów.
— Ma się rozumieć, Peggy, a nawet niektóre są większe — odrzekł major, który zawsze żonie wszystko potwierdzał.
Rozmowę tę zajmującą przerwało zjawienie się konno oficera, o którym poprzednio wspominaliśmy.
— Śliczny koń! — zawołał Jerzy. Kto to na nim jedzie?
— Cóżby to było dopiero gdybyście państwo widzieli wierzchowca brata mojego Molloy-Malony, który na wyścigach w Kurra wygrał srebrny puhar — zawołała majorowa, rozpoczynając nowy rozdział familijnych wspomnień.
Wyjątkowo jednak mąż przerwał jej tym razem.
— Nie mylę się — rzekł — to jenerał Tufto, dowodzący drugą dywizją kawaleryi. Ja i on zostaliśmy ranieni w te same nogi przy wzięciu Talaveru — dodał po chwili spokojnie.
— Dlategoście tak dzielnie maszerowali — wtrącił Jerzy z uśmiechem. — Jenerał Tufto! dodał, zwracając się ku Amelji. — To i państwo Crawley muszą być gdzieś nie daleko.
Amelji nie wiadomo czemu krew uderzyła do głowy i o mało co się jej źle nie zrobiło. Słońce wydało się jej mniej błyszczącem, miasto mniej malowniczem i zajmującem. A jednak zachód oświecał niebo ostatniemi blaskami i w ten wieczór majowy cudna była pogoda.
Pan Jos najął parę koni do elegandzkiego, otwartego kocza londyńskiego, który wyglądał wcale przyzwoicie na spacerach brukselskich. Jerzy wystarał się o wierzchowca i w towarzystwie Dobbina kłusował codzień przy powozie Józefa i siostry.
Podczas jednej wycieczki do parku, który był celem codziennych przejażdżek, przekonali się wszyscy o trudności domysłów Jerzego co do przybycia Rawdona Crawley z żoną. W istocie — ujrzano jednego poranku Rebekę, wyświeżoną, powabniejszą niż zwykle w wykwintnej amazonce, cwałującą na pysznym koniu arabskim, którym zręcznie kierowała — w gronie najznakomitszych jeźdźców angielskich przybywających w Brukselli. Rebeka nauczyła się jeździć konno w Crawley.królewskiej, gdzie baronet a także panowie Pitt i Rawdon, każdy z kolei, byli jej mistrzami. Obok niej cwałował jenerał Tufto.
— Patrzcie państwo — to książę; poznajecie go? mówiła majorowa do Josa, który się zaczął czerwienić. Tak — na tym koniu bułanym widzisz pan lorda Uxbridge — jak doskonale jeździ! Podobny do mojego brata Malwy-Mallony, jak dwie krople wody.
Rebeka nie zwróciła z początku uwagi na powóz; poznawszy jednak Amelję, wdzięcznie uśmiechnęła się i ukłoniła ręką. Następnie zwracając się do jenerała Tufto, zapytującego o nazwisko tłustego oficera w kapeluszu galonowanym, odrzekła że to oficer z kompanii wschodnio indyjskiej.
Rawdon Crawley odłączył się od kawalkady, zbliżył do Amelji, serdecznie ściskając jej rękę zapytał o zdrowie — poczem rzucił spojrzenie na majorową O’Dowd w kapeluszu z czarnemi koguciemi piórami. Spojrzenie to majorowa przypisywała tylko potędze czarownych swych wdzięków.
Jerzy, który z Dobbinem nieco przyzostał, dopędził natychmiast całe towarzystwo, kłaniając się dostojnym osobom, w rzędzie których dostrzegł panią Crawley. Bardzo mu pochlebiło że Rawdon wsparty na drzwiczkach powozu, rozmawiał poufale z Amelją i z serdecznem wylaniem odpowiedżiał na kilka szczerych słów adjutanta. Ukłony, które zamienili między sobą Rawdon i Dobbin pozostały w granicach ścisłej grzeczności. Crawley prosił Osborna żeby go odwiedził w hotelu Parku, gdzie stanął razem z jenerałem Tufto; Jerzy pospieszył z wzajemnem zaproszeniem.
— Jak mi przykro że pana nie spotkałem przed trzema dniami — rzekł Jerzy do Rawdona — byłbym pana koniecznie zabrał na niezły objadek, na który zaprosiłem Lorda Bareacres, hrabinę i Lady Bjankę. Bawiliśmy się nie źle, a bardzoby nam było przyjemnie mieć także państwa za współbiesiadników.
Po tem małem zadosyćuczynieniu swojej miłości własnej i pretensjom człowieka modnego, Osborne pożegnał Rawdona, który boczną aleją dopędził cwałem jaśnie wielmożną kawalkadę. Jerzy i Dobbin zajęli dawne miejsca u obu drzwiczek powozu, który się toczył dalej.
— Jak książę wybornie wygląda na koniu! — zauważyła majorowa — rodzina Wellesleyów spokrewniona jest z Malonami. Ale w mojem położeniu, skoro się przedstawię Jego księżęcej Mości, będę czekała żeby sobie pierwszy przypomniał o naszych związkach rodzinnych.
— Sławny to wojownik — zawołał Jos, który odzyskał całą działalność języka, kiedy już bohatera nie miał przed oczyma. — Proszę mi przytoczyć jakie zwycięstwo, coby można porównać ze zwycięstwem pod Salamanka? Jak pan myślisz, panie Dobbin? — Prawda? A wiesz też, gdzie głównie zaczerpnął wszystkie swoje strategiczne wiadomości? W Indjach, mój drogi, tylko w Indjach. Mam także zaszczyt znać go osobiście, pani O’Dowd! Tańczyliśmy oba na jednym wieczorze z panną Kutler, córką Kutlera z artylerji — niech ją licho... co za ładna dziewczyna! Było to za dawnych, dobrych czasów — w Dumdum.
O tem spotkaniu ze znakomitemi osobami rozmawiano aż do końca spaceru, przy objedzie i przed pójściem na operę.
Tego wieczora w teatrze zdawało się że się przeniosła gdzie w mury starego Albionu.
W sali widać było prawie tylko same angielskie twarze i zdawało się że prawie całe towarzystwo zna się osobiście — po lożach świetniały pyszne toalety, które taki rozgłos nadały damon angielskim.
Majorowa O’Dowd strojem swoim zwracała ogólną uwagę. Na jej czole, nad masą loków, połyskał djadem z kamyków irlandzkich, które według jej mniemania przyćmiewały klejnoty wszystkich jej rywalek. Osborne z powodu jej obecności znajdował się jak na szpilkach. Ona jednak nie przypuszczając żeby jej towarzystwo nie było najpożądańsze i najprzyjemniejsze, zapisywała się z urzędu do wszystkich rozrywek, ułożonych między jej przyjaciółmi.
— Dotąd była dla ciebie nader użyteczną, moja droga — szepnął Jerzy do żony — ale przybycie Rebeki, z którą się pewno zaprzyjaźnicie, pozwoli ci odsunąć na bok tę niestrawną Irlandkę.
Amelja milczała; nie można więc było odgadnąć tajemnic jej myśli.
Majorowej dosyć się spodobało widowisko — ale cóż to za porównanie z salą teatru na ulicy „Fürzem-bel“ w Dublinie. Muzyka francuska znajdowała się o sto szczebli niżej od marszów narodowych jej kraju. Przy tym podobnych uwagach, grzmiącym głosem rozpowiadanych, majestatycznie chłodziła się olbrzymim wachlarzem.
— Mój najdroższy Rawdonku! Czy nie wiesz aniołku, kto jest ta jejmość siedząca przy Amelji, która wygląda jak przebrany grenadjer? — pytała w loży naprzeciwko dama, bardzo ujmująca dla męża sam na sam, ale jeszcze bardziej w nim rozkochana publicznie. — Zkąd się wzięło to stworzenie z żółtemi piórami na turbanie, w atłasowej sukni czerwonej i ze ściennym zegarem u boku?
— Czy ta obok ładnej osoby, biało ubranej? zagadnął jegomość, który w tej samej loży siedział w drugim rzędzie. Był to mężczyzna w średnim wieku, nosił wstążeczkę w dziurce od guzika, na szyi miał ogromną i fałdzistą białą chustkę a pod frakiem, według ówczesnej mody, kilka kamizelek.
— Ładna osoba w bieli — jenerale? To Amelja Osborne... ale pan zaraz na wszystkie ładne kobiety zwracasz spojrzenie.
— Przysięgam pani że jedna tylko istnieje na świecie całym, która spojrzenie moje przykuwa — odparł jenerał zadowolony z odpowiedzi.
Sąsiadka podniosła na to olbrzymi swój bukiet, jakby go nim chciała uderzyć.
— Patrzcie państwo — nie mylę się — wszak to bukiet i ów jegomość z targu kwiatów.
Rebeka widząc że jej przyjaciółka zwraca oczy w jej stronę, przesłała jej ręką wdzięczny pocałunek. Majorowa biorąc to powitanie do siebie, lekko skinęła głową, z przyjemnym uśmiechem. Amelja z nerwową żywością cofnęła się w głąb loży. Podczas antraktu Jerzy poszedł złożyć uszanowanie pani Crawley. Spotkawszy Crawley’a w korytarzu, zamienił z nim kilka słów o wypadkach zeszłego tygodnia.
— Cóż, mój drogi, czy ci bankier mój bez żadnych trudności wypłacił mój weksel? — zagadnął Jerzy poufale. — Czy wszystko było w porządku?
— Najzupełniej — odparł Rawdon. — Gotowem dać ci rewanż kiedy zechcesz. A cóż, panna oswaja się?
— Nie bardzo — odrzekł Jerzy — trzeba to zostawić czasowi. Tymczasem dla nabrania cierpliwości dostało mi się nieco pieniędzy z majątku matki? A dla ciebie ciotka nie tak już okrutna?
— Gdzie tam! Skąpe babsko ośmieliło się przysłać mi dwadzieścia funtów. Kiedyż się spotkamy? Jenerał we wtorek będzie na objedzie w mieście. Możesz przyjść tego dnia? Powiedz że Sedley’owi żeby wąsy obciął. Na jakiego licha cywilusowi wąsy i czamarka? Więc rzecz między nami ułożona, liczę na ciebie we wtorek.
Po tej krótkiej rozmowie Rawdon odszedł trzymając się pod rękę z dwoma modnymi koryfeuszami, należącymi tak jak on do sztabu jenerała.
Jerzemu nie smakowało trochę że Rawdon właśnie wybrał dzień, w którym jenerał objadować miał w mieście.
— Pozwolisz mi złożyć uszanowanie żonie? — zagadnął Jerzy.
— Jak chcesz — odparł Rawdon z widocznem niezadowoleniem, aż oficerowie, towarzyszący mu, mrugnęli na siebie znacząco kiedy Jerzy dążył ku loży generała, której pamiętał dobrze numer. Zapukał.
— Proszę wejść! — zawołał z loży srebrzysty głosik i Jerzy znalazł się w obec Rebeki.
Pani Crawley wstała na jego przyjęcie z wielkiemi oznakami serdeczności; podała mu obie ręce, jakby chcąc go lepiej jeszcze przekonać o swojem zadowoleniu. Tymczasem orderowy jenerał marszcząc brwi przyglądał się przybyłemu, a spojrzenie to znaczyło.
— Niech pioruny trzasną natrętnika, który nam przeszkadza!
— Kochany kapitanie Jerzy! — zawołała Rebeka z uroczym uśmiechem — bardzo to pięknie z pańskiej strony żeś przyszedł. Jenerał i ja zaczęliśmy już uczuwać pewną monotonję w naszem sam na sam. Mam zaszczyt przedstawić panu jenerałowi kapitana Jerzego Osborne, o którym tak często wspominałam.
— Bardzo dobrze, odparł jenerał, zaledwo głową kiwnąwszy. W którym pułku służy kapitan Jerzy?
Jerzy wymienił numer pułku.
— Pułk ten przybywa z Indji zachodnich, wszak prawda? Nie bardzo się odznaczał w wojnie. Czy kwaterujesz pan w Brukseli, kapitanie Jerzy? — mówił dalej jenerał z obrażającą butą.
— Jenerał pomieszałeś, to nie kapitan Jerzy, tylko kapitan Osborne — wtrąciła Rebeka z uśmiechem.
Jenerał ciskał piorunującym wzrokiem.
— Kapitan Osborne, niech i tak będzie! Więc kapitanie Osborne, czy jesteś pan z tej samej familji co lordowa Osborne?
— Używamy tego samego herbu — odrzekł prawdę Jerzy.
Pan Osborne udawszy się do jednego heraldyka pożyczył z książki parów herbu swojego imiennika i od piętnastu lat paradował z nim na drzwiczkach swego powozu.
Jenerał nie rzekł już ani słówka; wziąwszy do rąk lornetę zdawał się zwracać uwagę na salę. Nie dosyć zręcznie jednak poradził sobie w tej mierze, bo Rebeka dostrzegła że jedno oko uporczywie zwracał na nią i na Jerzego z tygrysiem spojrzeniem.
Tem bardziej czuliła się do Jerzego i poufaliła.
— A kochana Amelka — jakże się ma? Wprawdzie nie potrzeba pytać się tak wygląda świeżo i śliczniutko. Któż to jest ta wysoka, przystojna pani, co przy niej siedzi? Pewno jedna z ofiar pana. Znamy pańskie sprawki. Pan Sedley zabiera się do lodów — zdaje się że mu smakują! Jenerale! Czemuż my nie mamy lodów?
— Natychmiast każę przynieść — rzekł jenerał, wściekając się ze złości.
— Pozwól mnie pani — ja pójdę — wtrącił pospiesznie Jerzy.
— Nie — dziękuję panom. Pójdę odwiedzić w loży poczciwą, kochaną Amelkę. Podaj mi pan rekę kapitanie!
Potem ukłoniwszy się z lekka jenerałowi, odeszła wsparta na ramieniu Jerzego. Chytry a wyrazisty uśmieszek przebiegł po licu Rebeki — jakby mówiła do swojego towarzysza: — Widzisz jak rzeczy stoją — biedne jeneralisko szaleje. — Jerzy nie dostrzegł tego uśmiechu. Za nadto był zajęty myślami swemi, chęciami a zwłaszcza uwielbieniem zwycięskich wdzięków swojej własnej osoby.
Przekleństwo, jakiem jenerał obdarzył z cicha Rebekę i Jerzego, tak było straszliwe, że żaden drukarz nie podjąłby się go wydrukować; to też nie wymienimy go tutaj. Wypłynęło jednak u jenerała mimowoli z głębi serca. Dziwna rzecz! iż serce ludzkie posiada w takich zaraz skarby żółci i wściekłości!
Piękne oczy Amelji lękliwie spoglądały na zbliżającą się parę, której ruchy podbudziły zazdrośny humor jenerała. Rebeka wszedłszy do loży, rzuciła się na szyję przyjaciółki z czułem uniesieniem. Nie bacząc na miejsce, gdzie się znajdowała i na lornetę jenerała, uporczywie wymierzoną ku loży Osborna, uściskała kochaną przyjaciółkę w obliczu całej sali, wdzięcznie skłoniła się Dobbinowi, zachwycała się olbrzymią broszą pani O’Dowd, przepysznemi jej kamykami irlandzkiemi, które chyba musiały wprost przybyć z Golkondy. Kręciła się, wierciła, przesłała uśmiech tu i tam, parę słówek owdzie. — Wszystko to zaś wyrachowane było dla zazdrosnej lornety, która każdego jej ruchu śledziła.
Kurtyna się podniosła i rozpoczęto balet. Żaden z artystów tego baletu nie dałby się porównać pod względem pantominy i gry z jej dramatycznym taletem. Prosiła Dobbina żeby ją odprowadził do loży, nie chciała bowiem zabierać Jerzego najukochańszej Amelce.
— Co to za kapryśnica! szepnął poczciwy Dobbin Jerzemu, wróciwszy z loży Rebeki, gdzie ją odprowadził z miną karawaniarza, nie pisnąwszy ani słówka — wije się, rzuca jak żmija na dwoje rozcięta. Nie wiem czyś spostrzegł, Jerzy, jak ciągle, gdy tu bawiła, odgrywała komedję dla jenerała, który pozostał w jej loży.
— Kapryśnica... komedja. — Przyznasz mi przynajmniej że to najpiękniejsza kobieta w Anglji — odparł Jerzy pokręcając wymuskanego wąsa, pod którym błyszczały dwa rzędy białych zębów. Poczciwy mój Dobbinie! nie jesteś człowiekiem światowym. Przyjrzyj się jej teraz... proszę cię. Zaledwie parę słówek poszepnęła do jenerała... a już się ten śmieje szalenie!... Emmy! czemu nie wzięłaś bukietu? Wszystkie damy są tu z bukietami.
— Trzeba jej było kupić bukiet odparła majorowa.
Amelja i Dobbin wdzięczni byli poczciwej tej jejmości za jej odpowiedź nader stosowną. Reszta wieczora jednak przeszła w milczeniu zupełnem. Blask uwodzicielki, świetna rozmowa jej rywalki, niesłychaną przykrość sprawiała Amelji. Sama poczciwa majorowa zamilkła i zamyśliła się — jakby zjawienie się tej istoty przyćmiło nawet zwycięskie powaby Peggy. Kronikarz twierdzi że przez cały wieczór zaledwo się jej wymknęło jedno słówko o Glen Malony.
— Kiedyż przecie zaprzestaniesz gry — jak mi to tuż po tysiąc razy przyrzekałeś? — zapytał się w parę dni po tym wieczorze w teatrze Dobbin Jerzego.
— A ty, kiedy zaprzestaniesz kazań? odparł mu przyjaciel. Niepotrzebnie się niepokoisz, mój drogi! — Gramy bardzo umiarkowanie. Zresztą — grałem przeszłego wieczora. Czy myślisz że mnie Crawley oszukuje? Dajże pokój! Grając równą grę — przegrane i wygrane równoważą się zwykle.
— Ale kiedy on przegra, to ci nie płaci — dodał Dobbin.
Rada jednak ta doznała losu wszystkich rad jego. Osborne i Crawley byli nierozłącznymi. Jenerał Tufto obiadował często w mieście, Jerzego zaś jak najmilej przyjmowano w apartamentach, które adjutant zajmował z żoną tuż obok apartamentów jenerała.
Jerzy o mało co się po raz pierwszy nie pokłócił z Amelją, kiedy na wizycie u Crawlejów dostrzegł przymusu w obejściu żony i niezadowolenia na jej twarzy. Wyrzucał jej potem dla czego nie chciała odwiedzać dawnej przyjaciółki i gniewał się za ton cierpki i lekceważący, jaki względem niej przybierała.
Biedna Amelja nic nie odrzekła — ale badawcze spojrzenia Rebeki i rozgniewany wzrok Jerzego podwoiły jeszcze jej ambaras i niezgrabność podczas następnej wizyty.
Rebeka okazywała się tem bardziej uprzedzającą, udając że nie spostrzega obojętności Amelji.
— Zdaje się jakby Emmy zdumniała od czasu jak nazwisko jej ojca wydrukowano... od czasu klęsk, jakie dotknęły pana Sedley — szepnęła Jerzemu, łagodząc litośnie wyrażenie. — W Brighton dostąpiłam zaszczytu że mi zazdrościła, a obecnie oburza się że ja i Rawdon mieszkamy obok i wspólnie czas przepędzamy z jenerałem. Niestety fundusze nasze są bardzo skromne i nie wystarczyłyby gdyby przyjaciel nie dokładał połowy wspólnych wydatków. Cóż ona myśli? że ja i Rawdon nie dbamy o nasz honor? W istocie powinnabym być bardzo wdzięczną Amelce, niesłychanie wdzięczną!
— To zazdrość — odparł Jerzy — prosta zazdrość. Wszystkie kobiety bywają mniej więcej zazdrośne.
— A mężczyźni? — rzekła Rebeka. — Czyż pan nie byłeś zazdrośny owego wieczora w operze o jenerała Tufto? Czyż on nie był zazdrosny o pana? Myślałam że mnie połknie ze złości kiedy poszłam odwiedzić tę płaskę — Amelję. Tak jakbyście mnie wy oboje bardziej obchodzili niż główka od szpilki — dodała, podnosząc głowę impertynencko. — Chcesz pan przyjść dzisiaj do mnie na objad? Będę sama. Obaj moi dragoni są zaproszeni na objad do księcia. Wiesz pan ostatnie nowiny? Powiadają że Francuzi przeszli już granicę. Będziemy objadowali we dwoje bardzo spokojnie.
Jerzy przyjął zaproszenie, chociaż Amelja nieco cierpiąca leżała w łóżku. Dopiero szósty tydzień mijał odkąd się ożenił, a już zezwalał, nie sprzeciwiając się bynajmniej, żeby inna kobieta żartowała przed nim z jego żony... i nie wyrzucał sobie tej występnej obojętności.
— To źle, bardzo źle — szeptało temu zacnemu małżonkowi sumienie — ale trudno! co robić kiedy żarciki takie wychodzą z ust pięknej kobiety. Zresztą ilokroć Stublowi, Speneyowi i innym kolegom opowiadał kronikę swoich zwycięstw miłosnych, chwaląc się że pomiędzy wszystkiemi kobietami nie spotkał żadnej okrutnej — zwierzenia te wywoływały uwielbienia kolegów.
Jerzy wyobraził sobie że przeznaczeniem jego było zdobywać i zakrwawiać serca wszystkich niewiast. Przeznaczeniu zaś poddać się trzeba bezwarunkowo. Ponieważ nadto Amelja zamiast mordować męża skargami zazdrośnemi, wylewała łzy swoje i narzekała na niedolę w ciszy i opuszczeniu, zdawało się Jerzemu że się niczego nie domyśla, gdy tymczasem intryżka jego z panią Crawley nie była dla nikogo tajemnicą. Ile razy mogła się pozbyć jenerała, jeździł z nią na spacer, kłamiąc przed Amelją że się udaje na służbę, Amelja wiedziała że mąż kłamie.
Kiedy żona spędzała wieczory samotna i opuszczana lub w zajmującem tawarzystwie brata i majorowej, mężulko przebywał tymczasem u Crawleyów, przegrywał pieniądze do Rawdona i łudził się że Rebeka schnie z miłości do niego. Nie można powiedzieć żeby to uczciwe stadło zmówiło się na ogrywanie go — pani dobrodziejka jednakże wzięła na siebie rolę obałamucania Jerzego, kiedy mąż go ogrywał niemiłosiernie. Osborne bywał w ich domu bardzo często, Rawdon jednak nigdy nie był w złym humorze z powodu jego odwiedzin.
Jerzy tak skwapliwie i chętnie odwiedzał swoich przyjaciół, że prawie się nie widywał z Wiljamem Dobbin. Unikał go nawet w tawarzystwach i w pułku, bo jak widzieliśmy nie bardzo lubił kazania, które mentor jego zawsze miał w pogotowiu. Zresztą — jeśli postępowanie jego zasmucało i martwiło pod wielu względami serce kapitana, na coby się przydało powiedzieć Jerzemu, że mimo gęstych wąsów i głębokiego doświadczenia jakie mniemał posiadać, tak był w wielu razach nowicjuszem jak student; że Rawdon ma z niego dojną krówkę i gdyby odeń wygrał ostatniego szylinga, pierwszyby nim pogardził. Jerzy aniby słuchać chciał wszystkich tych uwag. To też kiedy przypadkiem Dobbin rzadko odwidzając Osbornów, spotkał się z dawnym przyjacielem, unikał jak najstaranniej dotykać tego przedmiotu. Jerzy ciągle napawał się upajającemi rozkoszami jarmarku próżności.
Od czasów Darjusza nie było zapewne wojska, coby pod względem świetności mogło przewyższyć a nawet dorównać armji, jaką książę Willington w 1815 r. dowodził w Niderlandach. Uczty i tańce trwały bez przerwy, można powiedzieć, w przeddzień stanowczej bitwy. Bal wydany przez jedną szlachetną księżnę w Brukselli, 15 czerwca tegoż roku, pozostał historycznym. W całej Brukselli z powodu tego balu panował ruch gorączkowy — i długo jeszcze potem przyznawały się damy, bawiące wówczas w tem mieście, że całe zajęcie ich obudził ów bal i przyjemności, jakie obiecywał, że żadna z nich nietroszczyła się o nieprzyjaciela, który stał o kilka godzin marszu. Wyobrazić sobie nie można ile trzeba było zużyć zabiegów, próśb i utarczek, żeby dostać zapraszające bilety. Tylko Angliki zdolne są użyć tyle dyplomacji i zręczności dla rozrywki, dla zaszczytu przyjęcia u jakiego wielkiego pana.
Jos i majorowa O’Dowd — mimo wszelkich zabiegów — nie mogli dostać biletów. Inni nasi przyjaciele byli szczęśliwsi. Dzięki pośrednictwu lorda Bareacres, który oszczędnym sposobem chciał się wywzajemnić za proszony ów objad, Jerzy otrzymał zaproszenie dla siebie i dla żony, co jeszcze bardziej rozłechtało jego próżność. Dobbin zaprzyjaźniwszy się z jenerałem dywizji, do której pułk jego należał przybiegł kiedyś do pani Osborne i radośnie pokazał takież samo zaproszenie dla siebie. Jos zazdrościł mu tego zaszczytu, a Jerzy zadziwiony zapytywał się siebie co Willjam będzie porabiał w salonach arystokratycznych? Państwo Rawdonowie byli oczewiście zaproszeni — jako przyjaciele jenerała, dowodzącego brygadą kawalerji.
Jerzy kazał uszyć dla żony pyszny strój balowy w którym biedna Amelja pięknie wyglądała, ale przybywszy na ów sławny bal, nie spotkała nikogo z kimby mogła parę słów zamienić.
Lady Bareacres zaledwie się odkłoniła na ukłon Jerzego i odwróciła się od niego. On ją zaprosił na objad, ona mu się wystarała o bilet, skwitowali się więc z sobą. Przez cały wieczór udawała że go nie spostrzega. Jerzy posadził Amelję, która samotnie smutne zaczęła sobie robić uwagi. Czyż nie złożył dowodu przywiązania i dworskości małżeńskiej, kupując jej tak pyszną toaletę i prowadząc na bal; jej rzeczą było teraz bawić się jak będzie mogła najlepiej. Najsmutniejsze myśli przychodziły do głowy biednej kobiecie, których ciągu nikt nie przerwał prócz poczciwego Dobbina.
Wystąpienie Amelji nie udało się zupełnie — aż Jerzy przygryzł sobie wargi ze złości, przeciwnie pani Rawdon Crawley odniosła tryumf zupełny. Przybyła już dosyć późno z twarzą promieniejącą, w wykwintnej toalecie; wejście jej wywarło wrażenie na wszystkich, których lornetki skierowały się ku niej. Rebeka tak była pewną siebie, jakby się znajdowała w swym domu lub na czele pensjonarek miss Pinkerton udawała się do kościoła.
Otoczył ją wkrótce tłum młodzieży i modnisiów, z których wielu już ją widziało; damy szeptały sobie że ją Rawdon wykradł z klasztoru i że była spokrewnioną z familją Montmorency. Wyrażała się po francusku tak biegłe i łatwo, że przypuszczenie to mogło mieć niejaki pozór prawdy. Potwierdzało zaś je, według jednozgodnych zdań, wykwintne obejście i odznaczająca powierzchowność. Pięćdziesięciu mężczyzn współubiegało się o zaszczyt tańczenia z nią. Odpowiadała najczęściej że już ją zamówiono, że bardzo mało tańczyć będzie tego wieczora i t. p.
Przechadzając się po salonach, zbliżyła się do miejsca, gdzie biedna, opuszczona Emmy straszliwe znosiła męki.
Był to dla niej cios śmiertelny kiedy pani Rawdon zarzuciła ją najczulszemi oświadczeniami, z protekcyjną miną wypowiedzianemi. Skrytykowała przyjaźnie kilka szczegółów toalety i ubrania włosów, zdziwiła się troskliwie jak można było wybrać tak niezgrabne trzewiki. Dała jej adres swojej modniarki, zachęcając żeby się zaraz nazajutrz do niej udała; potem zachwycała się nad balem. „Cudny — mówiła — bo tu w swojem kółku można się bawić; w sali nie spostrzegam prawie obcych twarzy.“
Dwa tygodnie pobytu w Brukseli i trzy objady dostateczne były do obznajomienia tej kobiety z językiem salonów, którym obecnie władała tak dobrze, jak pierwszy lepszy z urodzonych i wychowanych na salonowym parkiecie.
Jerzy, wszedłszy na salę balową zostawił żonę na ławeczce, sam zaś motylkował wszędzie. Skoro tylko spostrzegł Rebekę koło swojej Emmy, przybiegł natychmiast. Właśnie wtedy Rebeka oburzała się na szaleństwa jej męża.
— Na miłość Boską, moja droga, niepozwalajże mu grać — szeptała — straci wszystko, zrujnuje się zupełnie. Co wieczór grywają z Rawdonem, a ponieważ twój Jerzy nie ma wielkiego majątku, łatwo więc może przegrać ostatni szyling. Źie robisz, moja nieoględna Amelko, że go nie miarkujesz w tej namiętności do gry. Wierzaj mi, odwiedzaj nas częściej, przychodź do nas na wieczory, zamiast się nudzić u siebie z kapitanem Dobbin. Bardzo to przyjemny człowiek, nie przeczę, ale cóż za olbrzymie ma nogi a raczej łapy. Twój mąż ma śliczną nogę. Otóż i twój małżonek się zbliża. Zkąd pan przychodzisz — nic dobrego? Zostawiasz samą biedną Emmy — i sam się bawisz gdy ona zalewa się łzami jak Magdalena. Cóż pana sprowadza do nas? Czy teraz tańczymy kontredansa?
Zdjęła szarfę i bukiet, położyła przy Amelji, i wsparta na ramieniu Jerzego stanęła w tłumie tancerzy. Kobiety, tylko kobiety celują w zadawaniu tak okrutnych ran; cienkie ostrze ich ciosów mieści stokroć więcej jadu śmiertelnego niż ciężki i stępiony oręż mężczyzn. Biedna Emmy, której serce nie znało nienawiści i wzgardy, wydana była bez obrony na pastwę swojej nieprzyjaciołki.
Jerzy dwa czy trzy razy przetańczył z Rebeką, Amelja nawet niedostrzegła tego a nikt nie zwrócił na nią uwagi, oprócz kapitana Dobbin, który przy końcu wieczora ośmielił się przynieść jej lodów i usiąść przyniej. Niezapytywał jej o powód smutku, bo go aż nadto dobrze odgadywał. Ona jednak nie mogąc ukryć łez, mimowoli cisnących się do oczu, wyznała że pani Crawley zmartwiła ją niesłychanie, powiedzeniem że Jerzy ciągle oddaje się nieszczęsnej namiętności do gry.
— To dziwne, w istocie — odrzekł Dobbin — jak najpospolitszemi podstępami można łudzić człowieka zaślepionego tą namiętnością.
— Niestety! — zawołała Emmy — głęboko zasmucona, chociaż nie myślała zupełnie o stratach pieniężnych. Wreszcie przyszedł Jerzy — przyszedł po szarfę i bukiet Rebeki, która odchodząc nie raczyła nawet pożegnać Amelji. Biedaczka milcząca jak grób — widziała jak jej mąż znowu się oddalił. Opuściła głowę na piersi. Dobbina zabrał jego przyjaciel, jenerał dywizji, rozpocząwszy z nim poważną nader rozmowę — więc poczciwy Dobbin nie był świadkiem tej najstraszliwej boleści Amelji.
Jerzy oddał bukiet pani Crawley; tkwił w nim bilecik miłośny jak wąż między kwiatami. Rebeka dostrzegła go natychmiast. Z wychowania swojego poczerpnęła aż nadto wcześnie trafne pojęcia o bilecikach miłosnych. Gdy brała bukiet Jerzy mógł wyczytać z jej spojrzenia, że odgadła wszystko. Rawdon snać zanadto był zatopiony w myślach, żeby mógł dostrzedz znaków porozumienia, jakie przy pożegnaniu zamienił Jerzy z jego żoną. Zresztą — cóż nadzwyczajnego? Ściśnięcie ręki, spojrzenie jedno, ukłon — otóż wszystko — wszakże w ten sposób codziennie odbywają się pożegnania? Jerzy zachwycony tryumfem, nie zwrócił nawet uwagi na kilka słów, które powiedział Crawley, odprowadzając Rebekę. Nic nie słyszał, nic nie odpowiedział.
Amelja dostrzegła w części scenę bukietu. Jerzy na żądanie Rebeki przyszedł po szarfę i kwiaty — cóż naturalniejszego? Było to tylko powtórzenie tego, co, do niejakiego czasu, przynajmniej ze dwadzieścia razy się zdarzało — zabolało ją to jednak tak żywo, że konwulsyjnie chwyciła ramie Dbbbina, stojącego obok niej i zaledwie zdołała wyszeptać:
— Panie Willjamie — zawsze byłeś łaskaw dla mnie... słabo mi jakoś... chciałabym wrócić do domu.
Przez nieuwagę nazwala go po imieniu, tak jak Jerzy nazywał starego swojego kolegę. O kilka tylko kroków mieszkając, zauważała jednak na ulicy niezwykły ruch i krzątaninę.
Kilkakrotnie już Jerzy gniewał się na żonę że czeka jej powrót do późnej godziny, nieraz do rana, pragnąc więc uniknąć nowych wyrzutów, natychmiast poszła spać. Nie mogła zasnąć... Słychać było na ulicy ruch, hałas, cwałujące konie — nie to jednak odpędzało jej sen. Nie słyszała tego wszystkiego; inne a naglące troski powodowały jej bezsenność.
Osborne upojony odniesionym tryumfem, zbliżył się do stołu gry i zaczął grać nadzwyczaj śmiało. Szczęście ciągle mu służyło.
— Wszystko mi się dziś udaje — mówił sobie w radośnem uniesieniu. Szczęście to atoli i grupa wygrana zamiast go ochłodzić, rozgrzały jeszcze bardziej. Wstał wkrótce i zabierając garście wygranego złota, zbliżył się do bufetu. Wychylił duszkiem kilka szklanek ponczu.
Zaczepiał każdego, kogo spotkał, śmiał się na głos i wesoło dowcipkował.
Nagle zbliżył się doń Dobbin, który go szukał daremnie przy zielonym stoliku. Blada i przerażona twarz kapitana kontrastowała z ożywionem i wesołem obliczem jego przyjaciela.
— No, Dobbinie, poczciwy stary Dobbinie, napijże się ze mną, trąć choćby raz tylko! Wino księcia wyborne. Dajcie tu jeszcze szampana!
Drżącą ręką Jerzy nadstawiał szlankę.
— Chodźmy Jerzy, chodźmy! dosyć już piłeś, za nadto! zawołał Dobbin, którego twarz coraz bardziej posępniała.
— Pić dawajcie pić, prędzej! Nie udawaj takiego skromnisia. Trochę rumieńców nie zaszkodziłoby twoim, bladym policzkom, poczciwy stary kolego! Pij, no do ciebie!
Dobbin odprowadziwszy Jerzego na stronę, szepnął mu parę słów do ucha. Jerzy drgnął, zadziwił się, postawił szklankę, wstał od stołu i natychmiast wyszedł pod rękę z Dobbinem.
— Nieprzyjaciel przeszedł Sambrę, szepnął mu Wiljams, lewe nasze skrzydło już się bije, za trzy godziny najpóźniej musimy wymaszerować.
Nerwowy dreszcz przebiegł Jerzego po tej wiadomości, niecierpliwie oczekiwanej, która jednak spadła niespodzianie, jak piorun. — Jakże daleko teraz pierzchły jego intrygi miłośne, uniesienia występnej namiętności! Zastanowił się nad przeznaczeniem, jakie mu przyszłość gotowała.
Wróciwszy do kwatery, pomyślał o żonie, o dziecku, którego może nie będzie nigdy oglądał. Jakżeby pragnął rzucić zasłonę na tę noc przeszłości, której każde wspomnienie wydało mu się wyrzutem. Czy z sumieniem czystem zdoła pożegnać łagodne i niewinne stworzenie, której miłość obraził tak niegodną obojętnością? Małżeństwo jego trwało zaledwie kilka tygodni, a już nie miał ani grosza ze skromnego swego majątku! Czyż to nie szczyt sobkostwa i niedbałości? Nie, nie wart był posiadać takiej żony. W razie nieszczęścia cóż jej pozostawi? Ale — czemu się żenił? Powinności męża nie przystawały ani do jego charakteru, ani do jego upodobań. Dlaczego był nieposłusznym ojcu, który zawsze tak szlachetnie z nim się obchodził? Burzą gwałtowną w jego duszy miotały naprzemian: nadzieja, zgryzota, ambicja, czułość i egoizm.
Usiadł i napisał do ojca. Już świtało kiedy skończył łist, zapieczętował i złożył na nim pocałunek. Pomyślał o samotności nieszczęśliwego starca, o mnóstwie dowodów jego dobroci, mimo pozornej surowości.
Uchylił drzwi sypialni, rzucił okiem na łóżko, gdzie spoczywała Amelja. Łagodny i regularny oddech pod nosił jej łono; oczy miała zamknięte; mniemał że spi i ucieszył się widząc spokój rozlany na jej licu. — Ordynans jego już się zajmował pakowaniem rzeczy; dał mu znak żeby się spieszył co najciszej. Wahał się czy miał zbudzić Amelię, czy też prosić szwagra żeby ją zawiadomił o jego odjeździe? Jeszcze raz odchylił drzwi żeby na nią spojrzeć jeszcze. Nie spała, tylko umyślnie przymknęła oczy. Chciało mu biedactwo oszczędzić wyrzutów sumienia za tyle bezsenności z jego powodu. Widząc jednak że tym razem wkrótce wrócił z balu, lękliwe jej serduszko uradowało się, posunęła główkę ku niemu kiedy się na palcach oddalał — potem spokojnie zasnęła. Jerzy, chcąc ją pożegnać po raz ostatni, wszedł jeszcze raz jak najostrożniej, ujrzał przy słabem blasku lampy blade i łagodne lice. z powiekami opuchłemi od płaczu, wsparte na ramieniu cudnej białości i miękko zaokrąglone. Co za czystość w jej rysach — zarazem co za wdzięk, słodycz i smutek! U niego przeciwnie co za egoizm, nieuczciwość i niedelikatność! Wszystkie błędy jego stanęły mu teraz przed oczyma w całej ohydzie. Z rumieńcem na licu, z rozpaczą w sercu, zatrzymał się przy łóżku patrząc na sen tej biednej istoty.
Nagle — kiedy przyglądał się uroczej tej twarzy, nieruchomej na poduszce, dwa ramiona objęły mu szyję.
— Jerzy! nie spię, zbudziłam się już — zawołało biedactwo ze łkaniem, od którego o mało co nie pękło jej serduszko.
Zbudziła się! Niestety! Zbudziła się nieszczęśliwa! W tej chwili zabrzmiały przenikliwe dźwięki trąbki z wojennego placu. Po chwili pułki się zebrały i wymaszerowały z miasta.
Nie jesteśmy tak zarozumiałymi żebyśmy chcieli się zaliczyć do rzędu historjografów wojny. Miejsce, jakie zająć pragniemy, istnieje zdala od takich krwawych starć — jednak dbamy o to miejsce. Podczas wrzawy bitwy zejdziemy na spód okrętu, wyczekując po bohatersku zakończenia walki. Po co mamy ni z tąd ni z owąd wtrącać się w ruchy wojenne, jakie nad naszą głową wykonywają jacyś poczciwi ludziska?
Odprowadziwszy jednych do bram miasta, wracamy do majora i jego szanownej połowicy. Wypada przedtem nadmienić że ponieważ major i majorowa nie zostali zaproszeni na bal, na którym świetnieli inni nasi przyjaciele — więc major i majorowa mieli bezporównania więcej czasu do użycia słodyczy puchowych poduszek i miękkiej pościeli niż inni, co postanowili spędzić noc pomiędzy powinnością a przyjemnością.
— Peggy, kochana Peggy — mówił major, nasuwając szlafmicę na uszy — dajno pokój! Za dwa lub trzy dni rozpoczniemy taniec, o jakim się jeszcze nikomu nie śniło.
Wygodny spoczynek, po wychyleniu uczciwego kieliszka jałowcówki, stokroć mu się lepszym wydawał niż nudy i trudy zebrania wielkiego świata.
Co zaś do Peggy — żałowała ta szanowna dama że nie mogła okazać oczom ludzkim, przy blasku jarzących świateł, swojego turbanu i rajskiego ptaka. — Nagle — zastanowiły ją głęboko następujące słowa małżonka.
— Obudź mnie, proszę cię, na godzinę przed pobudką, około wpół do drugiej, kochana Peggy i nie zapomnij popakować mi rzeczy, bo nie wrócę na śniadanie.
Dawszy jej w ten sposób do zrozumienia, że pułk miał nazajutrz wymaszerować, major przestał mówić i zasnął.
Majorowa wstała — nie zdejmując kaftanika i papilotów, zrozumiała że trzeba zabrać się do dzieła mimo skłonności do snu.
— Będę miała czas wyspać się do woli kiedy Mik odjedzie — pomyślała sobie.
Co najrychlej upakowała walizę, wyczyściła mundur i kapelusz stosowany — ułożyła resztę bagaży pochodowych, tak żeby mąż jej mógł z łatwością znaleść pod ręką wszystko w porządku. Wsadziła do kieszeni od płaszcza nieco wiktuałów i oplataną flaszkę, zawierającą prawie sporą kwartę wybornego koniaku który bardzo smakował jej i majorowi. Kiedy skazówka jej repetjera, który według jej zdania mógł współubiegać się w dzwonieniu z zegarem katedry, zatrzymała się na fatalnej godzinie i wydzwoniła ją ponuro jakby na pogrzeb — majorowa obudziła swojego małżonka.
Dała mu filiżankę kawy gorącej ze śmietanką, najlepszej pewno, jaką o tej porze ugotowano w Brukseli. Delikatna a chętna usłużność poczciwej tej małżonki czy nie powinnaby mieć w oczach wszystkich więcej zasługi niż potoki łez i ataki nerwowe, jakiemi uczuciowe kobiety objawiać zwykły czułość swoją. Czyż ta kawa, jaką razem pożywali, przy odgłosie trąb i bębnów, grzmiących w rozmaitych częściach miasta; nie była właściwszą od czczego żalu i boleści nie zawsze prawdziwie uczutych? Przynajmniej major pokazał się na paradzie świeży, wesoły, z czerstwemi policzkami i starannie ogoloną brodą; marsowa mina jego na koniu obudzała zaufanie i wywoływała dobry humor a wszystkich żołnierzy.
Wszyscy oficerowie skłonili się majorowej, kiedy pułk maszerował koło balkonu, gdzie to poczciwe kobiecisko wyszło umyślnie. Jeżeli nie towarzyszyła pułkowi na pole bitwy, to z pewnością nie dla braku odwagi, ale przez delikatność i skromność niewieścią; za to najserdeczniejsze życzenia słała za dzielnymi żołnierzami. W ważnych okolicznościach pani O’Dowd zwykła była czytywać jak najpilniej kilka kartek olbrzymiego zbioru kazań, wydanego przez jej wuja dziekana. Kiedy wracając z Indji zachodnich podczas okropnej burzy o mało co okręt się nie rozbił, czerpała z tej książki energję i siły nowe. Wyszukała kilka ustępów rozmyślań pobożnych, ale może nie dobrze rozumiała co czytała: umysł jej z trudnością odrywał się od zmartwień tak dotkliwych; napróżno położyła przy sobie na poduszce szlafmycę poczciwego Mika, sen nie kleił jej oczu.
Tak to świat idzie! Piotr czy Jakób biegną na pole chwały, z tornistrem na plecach, nucąc wesoło: Trzeba się rozstać, bądź zdrowa aniele! i zostawiając po za sobą kochającą istotę, która się dręczy w niepewności o przyszłość, w gorzkich przypomnieniach przeszłości. Przekonana o zupełnej nieużyteczności zabaw które nas jeszcze nieszczęśliwszymi czynią, Rebeka postanowiła obyć się bez tych wzruszeń zbytecznych i męczących. Wytrzymała scenę rozstania z mężem z bohaterstwem godnem Spartanki. Przy pożegnaniu kapitan Rawdon bez porównania więcej był wzruszony od tej energicznej i zdecydowanej istotki. Kochał, ubóstwiał żonę. Kilka miesięcy, jakie z nią po ślubie przeżył, wydawały mu się najpiękniejszemi chwilami z całego życia. Wyścigi, służba w pułku, polowanie, gra, itrygi z modniarkami i baletniczkami — na jakich mu przedtem nie zbywało — wszystkie te łatwe tryumfy, słowem przeszłość jego cała wydawała mu się czczą i niedorzeczną w poruwnaniu z nowemi rozkoszami, jakie znalazł w prawym związku małżeńskim. Należy przyznać że Rebeka z niepospolitym talentem owładnęła krzepkiego swego adonisa; rozrywki tak się ciągle urozmaicały, że wreszcie dom własny stał mu się stokroć milszym uroczym, niż wszystkie miejsca rozrywek, gdzie dawniej tak ochoczo uczęszczał.
W chwili, kiedy gotował się iść na pole walki, gdzie może miał zostać kaleką dla chwały, przypomniał sobie wszystkie przeszłe szaleństwa i zaczął ubolewać nad straszliwą sforą wierzycieli, coby mogli kiedyś rzucić się na jego żonę, jakby na pastwę. — Często podczas zwierzeń małżeńskich w sypialni, patetyczne lamentacje w tym przedmiocie wynurzał przed Rebeką — on, co przed ożenieniem nigdy się nie troszczył o takie fraszki.
— Do stu piorunów! mówił może nieraz energicznie — przed ożenieniem co ja tam dbałem o weksle, na których kładłem podpis. Skoro tylko Juda chciał poczekać nieco, a Lewi zezwolił na odnowienie wekslu, żyłem sobie szczęśliwy i bez trosk — ale odkąd się ożeniłem — anim dotknął tych lichwiarskich weksli, chyba żeby otrzymać przedłużenie terminu.
Rebeka umiała go zawsze powstrzymać na tej melancholicznej pochyłości.
— Cicho bądź, stary hulako, mówiła z zimną krwią — jeszcze nie wszystko stracone u ciotki. Jeżeli nam pryśnie w ręku, to pozostaje nam jeszcze — jako ostateczna ucieczka ostatnia kolumna w gazecie. Niech no tylko szanowny wujaszek Bute złoży szanowne kości swoje w ziemi — wierzaj mi, mam niezłą myśl (tu palcem dotknęła czoła). Procent należy prawnie do młodszego brata, przedasz wtedy rangę kapitańską i zostaniesz księdzem.
Na tę myśl pocieszną — Rawdon parsknął głośnym śmiechem, aż o północy w całym hotelu słyszano rozgłośny śmiech naszego dragona, aż doszedł on do uszu jenerała Tufto, przed którym nazajutrz Rebeka, przy śniadaniu, przedstawiła pierwsze kazanie, jakie miał prawić przewielebny Rawdon pastor Crawley... Wynalazczym dowcipem swoim umiała w ten sposób Rebeka urozmaicać i ożywiać każdą chwilę. Kiedy nareszcie rozeszła się stanowczo wiadomość, od której zadrżała cała Bruksela, kiedy się dowiedziano że kroki nieprzyjacielskie już rozpoczęte i że wojska maszerowały, Rawdon spoważniał nagle, a Becky obsypała go mnóstwem epigramantów, z powodu których kawalerzysta czuł się poniekąd obrażonym.
— Ach! Becky — mówił drżącym głosem: Nie sądź przynajmniej żebym się obawiał — ale widzisz, gdyby mnie kula trafiła zostawiłbym ciebie i dziecię, które może będziemy mieli, w bardzo smutnem położeniu, bez zabezpieczonej przyszłości — i to ja wtrąciłbym was w przepaść. Nie takie to śmieszne rzeczy — jak się pani zdaje, pani Crawley.
Rebeka za pomocą pieszczot mnóstwa i słodkich słówek usiłowała koić ranę, którą otworzyła. Swobodne i wesołe jej usposobienie mogło ją skłonić czasem do uwag satyrycznych i szyderczych, ale wkrótce przemagając ten wrodzony humor, zdołała nadać twarzy swojej wyraz poważny i zamyślony.
— Najdroższy aniołku — mówiła do Rawdona — czy przypuszczasz że mam serce kamienne. Wszakże i ja potrafię czuć i kochać głęboko.
Jednocześnie zdawała się — jakby cichaczem łzę ocierała i zarazem z uroczym uśmiechem spoglądała na męża.
Wymowa ta nigdy nie chybiała celu.
— Jeślibym zginął — mówił Rawdon — obrachujmy co ci zostanie. W ostatnich czasach szczęście mi w grze dosyć służyło — mam wszytkiego dwieści trzydzieści funtów. Zachowuję dla siebie dziesięć napoleonów, starczy mi to aż nadto, gdyż jenerał, jak wiesz, płaci po książęcemu. Zresztą jeśli mnie kula trafi, nie będę niczego więcej potrzebował. Nie głupim także brać którego konia mojego, stokroć oszczędniej jeździć na koniach jenerała; jużem wspominał mu że mój wierzchowiec ochwacił się. Jeśli zginę możesz sprzedać konie — będzie i za to nieco pieniędzy. Dawano mi już za jednego dziewięćdziesiąt funtów nim te przeklęte nowiny nadeszły. Możesz go jeszcze sprzedać ze stratą dziesięciu na sto. Ogierek mój ma wartość, radzę ci tylko sprzedać go tutaj. Interesa moje z hadlarzami koni w Anglji tak są pokrzyżowane, że mógłby który z nich przy tym targu dopomnieć się o jaką należność; lepiej więc sprzedać zdala od ich szponów. Klaczka gniada, którą ci podarował jenerał, także coś warta, a tutaj nie potrzebujesz się obawiać jak w Londynie opozycji wierzycieli.
Przy tej ostatniej uwadze Rawdon uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Otóż jeszcze toaletka; która męża pani dobrodziejki kosztuje dwieście funtów — a raczej nie męża tylko kupca, bo mu jeszcze nie zapłaciłem. Flakoniki szczerozłote z zatyczkami syzelowanemi warte od trzydziestu do czterdziesta funtów. Trzeba będzie wyciągnąć co można najwięcej ze wszystkiego tego, jak również z moich spinek, z zegarka, łańcuszka i innych klejnotów. Zaręczam pani mojej że z tego jeszcze może się zebrać okrągłą sumka. Miss Crawley wiem że zapłaciła sto funtów sterlingów za łańcuszek i repetjer. Jakże teraz żałuję, jak mi sumienie wyrzuca, żem nie słuchał kupca, którego kupiłem flakoniki, i nie dopełniłem sobie toalety miednicą srebrną, wyzłacaną, kubkiem, kruczkami do butów złotemi i t. p. — Ale moja droga Bekky, na wojnie — wykręcaj się jak potrafisz najlepiej.
Kapitan Crawley, którym do chwili poddania się jarzmu miłości zwycięskiej, powodowała tylko dbałość o własną swoją osobę, zaczął dbać teraz o przyszły dobrobyt żony — w razie gdyby już nie mógł czuwać nad nią.
Doznawał żywej przyjemności obecnie robiąc inwentarz ruchomości, za pomocą których przypuszczał że wdowa po nim nieco pieniędzy sobie zbierze. Otóż jeszcze kilka przedmiotów z tego katalogu:
— Dubeltówka wartości 40 gwinei; płaszcz podszyty futrem 50 funtów; pistolety pojedynkowe w szkatułce z drzewa różanego, któremi zabiłem w pojedynku kapitana Market, 20 funtów sterlingów; siodło wojskowe z czaprakiem haftowanym; siodło spacerowe itd.
Rebeka powinna teraz zbyć te przedmioty w najkorzystniejszy sposób. Wierny więc zasadzie oszczędności, jaką pierwszy raz w życiu zrozumiał, Rawdon wziął z sobą najbardziej wytarty mundur i szlify. Nowe rzeczy zostawił żonie; kto wie? może wdowie. Przed odjazdem przycisnął Rebekę do serca, którego bicie o mało co mu piersi nie rozrywało, długo ją trzymał w objęciu — a krew mu uderzała do głowy i łzami brzemienne były powieki — nakoniec posadził ją na krześle i odszedł. Przez kilka chwil kłusował milcząc z cygarem w ustach obok jenerała, aż kiedy złączyli się z głównym korpusem, przestał kręcić wąsy i zdawał się być mniej ponurym.
Rebeka postanowiła, jak powiedzieliśmy, nie poddawać się przy rozstaniu nierozsądnym uniesieniom sentymentalności jałowej i zbytecznej. Kiwnęła mu jeszcze kilka razy ręką z okna na pożegnanie, potem przez kilka minut odetchnęła świeżem powietrzem poranku. Wieże katedry i dziwaczne dachy starych domostw brukselskich zaczęły błyskać od pierwszych promieni słońca. Nie spała zupełnie. Toaleta jej balowa którą jeszcze miała na sobie, piękne loki rozpuszczone, spływające na szyję, znaki sine pod oczyma świadczyły że przepędziła noc bezsenną.
— Szkaradnie wyglądam, jak straszydło — rzekła przeglądając się w lustrze — w tej różowej sukni blada jestem jak trup.
Natychmiast rozsznurowała suknię. Bilecik wypadł z pod gorsetu; podniosła go z uśmiechem i zamknęła w szufladce toalety. Włożywszy bukiet balowy, w wazonik porcelanowy, rzuciła się na łóżko i zasnęła twardym snem. Cisza głęboka panowała w mieście kiedy pani Crawley zbudziła się koło dziesiątej z rana; zasiadła do kawy, z wielką przyjemnością wypiła parę filiżanek, które ją znacznie wzmocniły po trudach nocy i wzruszeniach poranku.
Po śniadaniu zaczęła się zastanawiać nad tem co jej Crawley poprzedniej nocy obrachowywał — i zamyśliła się znowu nad swojem położeniem. Bądź co bądź, w najgorszym nawet razie, położenie jej nie było jeszcze rozpaczliwem. Oprócz rzeczy jakie jej mąż zostawił, posiadała jeszcze własne brylanty i klejnoty z wyprawy. O wspaniałomyślności Rawdona w chwili ożenienia wspominaliśmy już z właściwemi pochwałami w ciągu tej powieści.
Nadto jenerał, wielbiciel stały jej wdzięków, dał jej mnóstwo świetnych podarunków: szale kaszemirowe, kupione na licytacjach za pół ceny; klejnoty nabyte od jubilerów a świadczące zarówno o dobrym guście jak o majątku dawcy. Co zaś do repetjerów, uderzenia ich słychać było po wszystkich pokojach apartamentu. Jednego wieczora Rebeka użalała się przed Rawdonem że jej podarował zegarek, który źle szedł i pochodził nadto z fabryki angielskiej. Dostała nazajutrz cudne pieścidełko w pudełeczku szyldkretowem, ozdobionem turkusami. Zegarek (z firmą Bregueta,) dochodził najwyżej wielkości pół korony, i był wysadzany kosztownemi perłami. Jenerał Tufto i Jerzy Osborne ofiarowali jej podarunki podobnej wartości. Pani Osborne nie miała zegarka, chociaż za najlżejszą oznaką jej życzenia, mąż byłby z pewnością podarował zegarek.
Szanowna jenerałowa Tufto, przebywająca wówczas w Anglji, nosiła u boku stare zegarzysko odziedziczone po ciotecznej babce. Olbrzymia ta rzepa mogłaby wybornie zastąpić miedniczkę srebrną, o której wspominał Rawdon powyżej.
Obrachowawszy wszystko Rebeka z wielkiem zadowoleniem, przekonała się że mogła rozporządzać 600 do 700 funtami. Zajęła się przez cały ranek uporządkowaniem swojego budżetu; przy tem zatrudnieniu, chwała Bogu, nie nudziła się ani chwili. Pomiędzy papierami w pularesie Rawdona znajdował się weksel na dwadzieścia funtów z podpisem Osborna. Rebeka spojrzawszy nań przypomniała sobie panią Osborne.
— Pójdę naprzód zmienić weksel — pomyślała sobie — potem odwiedzę biedną Emmę.
Jeżeli w powieści naszej brakuje bohatera, istnieje przynajmniej za to bohaterka. W całych szeregach armji angielskiej nie znalazłoby się, nie wyjmując nawet księcia Wellingtona, istoty tak pewnej siebie, tak spokojnej w przeddzień bitwy, jak nieustraszona żoneczka adjutanta.
Mamy jeszcze jedną znajomą osobę, która chociaż nie należy do rzędu działaczy krwawego dramatu, mającego się odbyć o kilka godzin od Brukseli, nie może się jednak wyłamać z pod naszego zwierzchnictwa tem bardziej, że posiadamy nieprzedawnione prawa autorskie do jego wzruszeń. Mówimy właśnie o naszym przyjacielu, byłym poborcy z Bogley Vollat, który spiąc smacznie zbudził się nagle, tak jak wszyscy przy odgłosie trąbek grających pobudkę. Przyjaciel nasz był niesłychanie wielkim przyjacielem łóżka. Może mimo bębnów, trąb i piszczałek całej armji angielskiej byłby chrapał aż do zwykłej godziny wstawania, gdyby mu nagle nie przerwano miłego spoczynku. Jerzy zajmował do spółki mieszkanie ze szwagrem, pakując się na gwałt i bolejąc nad rozstaniem z żoną, nie miał czasu pomyśleć o panu Jos, głęboko zakopanym w pościeli. Głównym winowajcą wszakże był kapitan Dobbin, który zbliżywszy się do łóżka, silnie go ścisnął za rękę, mówiąc że nie mógł się z nim rozstać bez pożegnania.
— Bardzo panu za to dziękuję — odparł Jos ziewając przeraźliwie i pragnąc w duszy żeby się kapitan wyniósł do wszystkich stu par djabłów.
— Bo to... widzisz pan... chciałem, wychodząc pożegnać się z panem — szepnął Dobbin, którego pomieszanie wyraźnie świadczyło o roztargnieniu i zamyśleniu zarazem — bo to widzisz pan, nie jeden z pomiędzy nas może nie wrócić... to też pragnąłbym żebyście wszyscy mieli się jak najlepiej podczas mojej nieobecności, a zresztą... właśnie... pojmujesz mnie pan?...
— Nie pojmuję — odparł Jos przecierając oczy. Kapitan jednak nie zwracał najmniejszej uwagi na opasłego jegomości w szlafmycy, dla którego okazywał tyle współczucia. Hipokryzja kierowała całą duszą jego, pragnął się dostać do apartamentów Jerzego w nadziei iż posłyszy choćby tylko szmer jaki, ujrzy jaki cień pierzchliwy. Przechadzał się w szerz i wzdłuż po pokoju Jos’a, przesuwał krzesła, bębnił po szybach, gryzł paznogcie — słowem widać było na nim wielkie wzburzenie wewnętrzne. Jos, który nigdy nie miał wielkiego wyobrażenia o rozumie kapitana, zaczął obecnie powątpiewać o jego odwadze.
— Co pan rozkaże, kapitanie Dobbin? — zapytał drwiącym tonem.
— Natychmiast panu odpowiem — odparł kapitan zbliżając się do łóżka. — Pułk nasz, panie Sedley, wychodzi za godzinę, Bóg wie jaki los przeznaczony Jerzemu i mnie. Zechciej pan zrozumieć że dopóty nie możesz opuścić Brukseli, dopóki nie będziesz zawiadomiony dokładnie o prawdziwym stanie rzeczy. Nie powinieneś pan opuścić ani na chwilę siostry, panie Jos, winieneś pan nad nią czuwać, dodawać jej odwagi i chronić przed niebezpieczeństwem. Gdyby nieszczęście jakie przytrafiło się Jerzemu, pańskiem obowiązkiem będzie bronić siostry, pomiarkuj pan że w razie klęski naszej armji, musisz odwieść siostrę do Anglji.
Daj mi pan słowo że pan jej nie opuścisz. Ale nie potrzebuję żądać od pana tego przyrzeczenia. Co do pieniędzy — ponieważ wiem że pan swojej kasy bynajmniej nie oszczędzasz, jeślibyś pan potrzebował, proszę bardzo, rozporządzaj moją — powiedz pan otwarcie czy starczyłoby panu na powrót do Anglji w razie klęski?
— Panie! — odparł Jos majestatycznie — kiedy mi potrzeba pieniędzy, wiem gdzie się o nie postarać. Co zaś do mojej siostry, niepotrzebnie mi pan przypominasz moje obowiązki dla niej.
— Mówisz jak człowiek serca, panie Jos — odparł poczciwy Dobbin — i niesłychanie się cieszę że Jerzy zostawił żonę w tak dobrem ręku. Mogę więc w pańskiem imieniu zaręczyć mu słowem honoru że zawsze znajdzie u pana poparcie i opiekę gdyby jej groziło jakie niebezpieczeństwo.
— Zapewne, zapewne — odparł pan Jos.
Dobbin zresztą wiedział dobrze że ofiary pieniężne nie będą straszne dla brata Amelji.
— W razie przegranej — wywiózłbyś ją pan z Brukseli w bezpieczne miejsce?
— Przegranej? Co, u licha, panie — to niepodobna! Napróżno usiłujesz mnie pan przerażać — zawołał bohater, wygodnie opierając głowę na poduszce.
Kapitan znacznie się uspokoił po tej tak rezolutnej odpowiedzi Josa.
— Przynajmniej rejterada zabezpieczona — pomyślał, w razie gdyby rzeczy zły obrót wzięły.
Jeżeli kapitan Dobbin spodziewał się przed odjazdem nabrać na widok Amelji odwagi, poczerpnąć ostatnią pociechę — to — egoistyczna ta nadzieja odniosła karę w samem zadowoleniu pragnienia, jakie ją natchnęło. Wspólny salon przedzielał pokój Josa od pokoju Amelji. W tym to salonie ordynans Jerzego pakował rzeczy — jakie mu pan co chwila przynosił. Przez uchylone drzwi Dobbin mógł przyjrzeć się jeszcze raz rysom Amelji, na których teraz malowała się — niestety — sama bladość rozpacz i znużenie. Wspomnienie to dręczyło długo duszę Dobbina: obraz ten okazywał mu się często jak wyrzut sumienia — wśród bolesnych cierpień tkliwego i niespokojnego uczucia.
Zarzuciła pospiesznie na ramiona suknię poranną, włosy jej spadały w nieładzie, wielkie oczy smutno i osłupiało spoglądały. Chcąc niby także dopomódz przy pakowaniu i pokazać że w tak trudnych okolicznościach i ona potrafi być użyteczną — wyjęła z komody szarfę Jerzego i trzymając ją w ręku, postępowała krok w krok za mężem — milcząca. Weszła do salonu i wsparłszy się o ścianę, przycisnęła do serca tę szarfę karmazynową, wijącą się po jej sukni i po podłodze jakby długa krwawa struga. Na ten bolesny widok poczciwy nasz kapitanisko usłyszał głos jakiś w sumieniu, bolesny i oskarżający. — Mój Boże — pomyślał — nie potrafiłem uszanować tajemnicy takiego prawdziwego żalu.
Bo też to była żałość bez granic — jakiej słowa żadne nie zdołają ukoić i ułagodzić.
Rzewnem współczuciem przejęty — zatrzymał się na chwilę, spoglądając na tę kobietę z czułością matki, patrzącej na cierpienia dziecięcia.
Wreszcie Jerzy uchwycił rękę Emmy, odprowadził ją do pokoju sypialnego — i natychmiast potem wyszedł — sam jeden tylko. Pożegnali się po raz ostatni.
— Dzięki Bogu — myślał Jerzy schodząc ze schodów — najstraszliwszą chwilę przeszedłem przecie.
Co najspieszniej udał się na zborny punkt, dokąd tłum żołnierzy i oficerów podążał. Puls bił mu silnie, policzki paliły — rozpoczynała się wielka gra bitew — a on miał udział w tej wielkiej grze.
Co najprędzej wyrwał się z objęcia żony na pierwszy dźwięk trąbki wojennej, żeby się oderwać od myśli, coby mogły osłabić jego męstwo. Wstydził się prawie tej słabości serca... objawu czułości. Niestety, rzadko dotychczas robił sobie takie wyrzuty.
Cały pułk zresztą zostawał pod wpływem niepewności i egzaltacji — zacząwszy od czcigodnego majora, mającego na czele swoich ludzi ścierać się z wrogiem — a skończywszy na chorążym Stubble, który dnia tego dźwigał chorągiew.
Słońce zaledwie się okazywało na horyzoncie kiedy pułk już zaczął maszerować. Brzmiał marsz wojenny i aż rozkosz była patrzeć na marsowe postacie wszystkich żołnierzy. Major jadący na czele, pysznie wyglądał na Pyramie, na swoim koniu wojennym; następnie maszerowali grenadjerzy pod dowództwem swego kapitana — w środku chorągiew i straż chorężna, dalej Jerzy na czele kompanji. Przechodząc pod oknami Amelji podniósł oczy, uśmiechnął się — i wkrótce zniknął wraz z pułkiem — nawet dźwięk muzyki zamilkł w oddali.
Kiedy każdy z oficerów miał zająć na polu bitwy naznaczone miejsce, Jos Sedley pozostał w Brukselli na czele małej kolonji naszych znajomych. Żeby sobie wynagrodzić wrażenie, jakie na nim wywarło zwierzenie Dobbina i wypadki tego poranku, przedłużył jeszcze przyjemności drzemki o kilka godzin, a nie spodziewając się tak przyjemnie spać dłużej jak przedtem — rozpoczął, leząc wygodnie, zastanawiać się nad bieżącemi okolicznościami. Słońce już rozsyłało wszystkie promienie, już pułk przemaszerował kilka mil — a czcigodny urzędnik jeszcze się nie ukazał przy śniadaniu w swoim kwiecistym szlafroku.
Jakoś znacznie raźniej zdawało się Josowi Sedley w nieobecności Jerzego. Może nawet w głębi serca nie bardzo się martwił z powodu wyjazdu Osborna, bo przy nim odgrywał w domu role podrzędną — a Jerzy bez najmniejszej ceremonji drwił i lekceważył tego opasłego i tłustego jegomości. Emmy przeciwnie zawsze się okazywała bardzo uprzedzającą dla byłego poborcy — ona to dbała o jego wygody, przyrządzała mu rozmaite łakocie i towarzyszyła na przejażdżkach w powozie.
Słodkim swoim uśmiechem zawsze zdołała go udobruchać. Jos zapominał przy niej o pogardliwym tonie szwagra. Ileż to lękliwych uwag w tej mierze ośmieliła się nie raz szepnąć Jerzemu, który stanowczo zwykł jej odpowiadać:
— Mam charakter szczery i otwarty; co myślę to mówię, i każdy uczciwy człowiek powinien tak samo postępować. Czy sądzisz iż mam wdziewać biały krawat i rękawiczki żeby rozmawiać z takim cymbałem jak twój braciszek?
Nic więc dziwnego że bardzo się cieszył Jos pozbywszy się Jerzego. Patrząc na cywilny kapelusz i na rękawiczki kapitana leżące na komodzie, z przyjemnością pomyślał iż właściciel tych przedmiotów znajduje się już daleko; czcigodny Jos zadrżał radośnie.
— Przynajmniej dzisiaj — pomyślał — nie będzie mi dokuczał nieznośną impertynencką fanfaronadą.
Następnie zawołał zwracając się do służącego:
— Izydorze! kapelusz kapitana do przedpokoju!
— Może już go kapitan nie będzie więcej potrzebował — odrzekł lokaj, niecierpiący Jerzego, którego niegrzeczność i brutalstwo usprawiedliwiały najzupełniej opinję na stałym lądzie o złem wychowaniu Anglików.
— Idź i powiedz pani że śniadanie już na stole, dodał pan Sedley z majestatyczną powagą, nie chcąc zwierzać się służącemu ze wstrętu do Jerzego.
Nie zawsze jednak okazywał się tak dyskretnym, i nieraz w obecności pana Izydora nie taił się ze złym humorem i niechęcią do szwagra.
Pani Jerzowa niestety nie mogła przyjść na śniadanie i nakrajać panu Josowi cienkich kromek chleba z masłem, jakie lubił. Biedna kobieta zanadto cierpiała. Służąca jej mówiła że od czasu odjazdu męża ciągle się znajdowała w największem rozdrażnieniu. Brat na dowód głębokiego współczucia dla siostry nalał jej i posłał olbrzymią filiżankę herbaty — każdy we właściwy sposób wyraża współczucie. Jos wyraził je po swojemu. Nie przystając na przesłaniu śniadania, Jos pomyślał jeszcze o łakotkach, jakieby jej mogły sprawić przyjemność przy objedzie.
Pan Izydor niechętnie przyglądał się służącemu Osborna, pakującemu pańskie rzeczy. Żywił najprzód wielką nienawiść do pana Osborne za pogardliwe z nim obchodzenie się, jakiego nie znoszą służący na stałym lądzie. Powtóre zżymał się że tyle kosztownych rzeczy przejdzie w razie klęski Anglików w czyje inne, a nie w jego ręce.
Belgowie mniemali wówczas że klęska sprzymierzonych nieunikniona. Według powszechnie robionych przypuszczeń, cesarz zdruzgotawszy Prusaków i Anglików, za trzy dni wkroczy zapewne do Brukseli. Z tego to powodu pan Izydor przywłaszczał sobie już w myśli garderobę i sprzęty swoich panów, którzy zmuszeni będą uciekać lub dostać się do niewoli.
Wierny ten służący czyszcząc codzień rzeczy i pomagając Josowi w ubraniu — rachował w miarę jak przedmiot jaki trzymał w ręku, co za korzyść będzie mógł zeń wyciągnąć potem dla siebie. Srebrne flakoniki wraz z innemi przyborami tegoż rodzaju, przeznaczał w myśli dla jednej młodej panienki, dla której żywił nader tkliwe uczucia. Brzytwy angielskie i pyszną szpilkę rubinową przysądzał wyłącznie sobie. Już się widział w czamarce z potrzebami, którą można było łatwo na niego przerobić, w kapeluszu z galonami, w świetnej bieliźnie z żabotami, jak wsparty na lasce ze złotą gałką po kapitanie, przechadzał się po ulicach Brukseli. Czyż panna Regina zdoła się oprzeć wtedy wdziękom nowego tego Adonisa?
— Te podwójne spinki także mi się przydadzą — myślał, zwracając spojrzenie na spinki błyszczące u olbrzymich mankietów swego pana. Kiedy wdzieję jeszcze palone buty po kapitanie z mosiężnemi ostrogami — dopieroż będą mi się przyglądać w aleach!
Pan Izydor śmiałą dłonią uchwyciwszy koniec nosa swojego pana, kiedy mu golił niższą część twarzy, widział się już w wyobraźni — jak przechadza się majestatycznie po aleach w czamarce z potrzebami, pod rękę z panną Reginą — i jak zasiada z nią przed dzbankiem farota[2] w karczmie na drodze do Laecken[3].
Pan Jos Sedley nie domyślał się, dzięki Bogu, ani trochę tej działalności umysłowej, odbywającej się w mózgu jego służącego — tak my wszyscy nie domyślamy się po największej części tego, co o nas mniemają w przedpokoju. Biedny Jos tyle miał pojęcia o straszliwych zamiarach, knutych przeciwko niemu — ile kurczęta, na karcie restauratora zapisane, mają przeczucia o smutnem swojem przeznaczeniu.
Służąca Amelji daleką była od takich wyrachowanych a chciwych widoków. Snać już przeznaczenie chciało żeby wszyscy — nawet najpodrzędniejsi, mający styczność z tem miłem i łagodnem stworzeniem, przywiązywali się do niej i lubili ją. Paulina, kucharka, usiłowała przez ten długi poranek pocieszać o ile mogła, młodą swoją panię. Widząc że Amelja po godzinach całych milcząca i nieruchoma siedziała w oknie, zkąd widziała jak zniknął ostatni bagnet odchodzącego pułku, poczciwa ta kobieta wziąwszy ją za rękę, zawołała z współczuciem:
— A ja — proszę pani — czyż także nie mam męża w wojsku?
Rozpłakała się potem biedaczka, Amelja rzuciła się jej na szyję, płakały razem i w tem wspólnem ubolewaniu boleść nieco się złagodziła.
W przeciągu dnia pan Izydor wybiegał kilkakrotnie na miasto dla wzięcia nowinek. Zatrzymywał się u bram hoteli w pobliżu parku, mieszał się w tłumy służących i przeróżnej gawiedzi, chwytał w powietrzu każdą wiadomość i natychmiast przynosił panu bulletyn chwili. Wszyscy Belgowie w głębi serca stronnikami byli cesarza — nie wątpili iż zwycięży i kampanja się zakończy. Mnóstwo takich jak następna odezw rozrzucono w Brukselli.
Żołnierze!
Dzisiaj wypada rocznica Marengo i Friedland’u, które to bitwy już dwukrotnie rozstrzygnęły losy Europy. Wtedy, jak następnie po Austerlitz i po Wagram; byliśmy za nadto wspaniałomyślni, zawierzyliśmy przyrzeczeniom i przysięgom monarchów, których pozostawiliśmy na tronie. Obecnie ciż sami monarchowie sprzymierzywszy się, zagrażają niepodległości i najświętszym prawom Francji. Przedsiębiorą najniesłuszniejszy napad — dążmy na ich spotkanie!
Żołnierze! Pod Jena wobec tych samych Prusaków, dzisiaj tak butnych, byliście jeden przeciwko trzem; pod Montmirail jeden przeciwko sześciu!
Ci z pomiędzy was, co znajdowali się w niewoli angielskiej, niech wam opowiedzą okrucieństwa pontonów i straszliwe męczarnie, jakie tam znosili.
Sasi, Belgowie, Hanowerczycy, żołnierze Związku Reńskiego ubolewają że zmuszeni są posługiwać sprawie monarchów, wrogów sprawiedliwości i praw ludowych. Wiedzą, że ta koalicja jest nienasycona; pożarłszy dwanaście miljonów Polaków, dwanaście miljonów Włochów, miljon Sasów, sześć miljonów Belgów — pragnie i musi pożreć niemieckie drugorzędne państwa. Szaleńcy — olśniła ich tylko jedna chwila powodzenia; ale nie w ich mocy poniżenie i ucisk francuskiego ludu. Jeżeli wkroczą do Francji, grób tam znajdą dla siebie gotowy.
Żołnierze! Mamy odbywać forsowne marsze, bitwy staczać, czekają nas groźne niebezpieczeństwa — wytrwajmy tylko a zwyciężym! Prawa człowieka i szczęście ojczyzny musimy odzyskać. Dla każdego Francuza, mającego serce, nastała chwila zwyciężyć lub zginąć.
Stronnicy cesarza dalej szli jeszcze. Według ich mniemania wszystkich wrogów miano wytępić. Z pomiędzy Anglików i Prusaków wszystko, coby uszło śmierci, miało być nieochybnie wzięte do niewoli i pędzone w tylnej straży za wojskiem zwycięskiem.
Wszystkie te pogłoski z najskrupulatniejszą dokładnością donoszono panu Sedlejowi. Nieomieszkano dodać nadto że książe Wellington, zdoławszy zebrać swoją przednią straż, poprzedniej nocy zupełnie pobitą, rozpoczął się cofać.
— Zupełnie pobitą? Co znowu u licha? zawołał Jos, który wstając od stołu, zawsze bywał odważny. Książe się cofa? Nieprawda — Książe maszeruje żeby pobić cesarza, tak jak już pobił jego jenerałów.
— Kazał popalić wszystkie swoje papiery, wysłał bagaże — a kwaterę, którą zajmował przygotowują dla księcia Dalmacji — odparł mu skwapliwie pan Izydor. Wszystko mi to powiedział kuchmistrz księcia. Ludzie milorda księcia Richmond pakują się na gwałt i właśnie już zapakowali wszystkie srebra; sam zaś książe wymknął się przedtem i pojechał do króla francuskiego do Ostendy.
— Król francuski znajduje się w Gandawie, nie w Ostendzie — odrzekł Jos z uśmiechem sceptycznym i drwiącym.
— Wczoraj król francuski uciekł do Bruges, dzisiaj odpłynie z Ostendy. — Książe Berry dostał się do niewoli. Kto dba o swoją skórę niech co najprędzej zmyka! Jutro zerwą tamy i będzie za późno myśleć o ucieczce, kiedy cały kraj zostanie zalany.
— Bajki, mój bracie — bajki oczewiste. Jesteśmy trzej przeciwko jednemu — rozumiesz? Bonaparte nie może nam podołać. — Austryjacy i Rosjanie maszerują i wkrótce przybędą, musimy zgnieść Korsykanina — odrzekł Jos potężnie w stół pięścią uderzając.
— Pod Jena było trzech Prusaków przeciwko jednemu — i cóż? Z tydzień armja ich została pobita i królestwo całe zdobyte. Było ich sześciu przeciwko jednemu pod Montmirail — mimo tego rozpędzono ich jak trzodę owiec. Wojska austrjackie maszerują — ale z królem rzymskim i cesarzową na czele; Rosjanie postanowili zrejterować się; co zaś do Anglików — dla tych nie ma litości, niech się ostro trzymają póki mogą. Patrz pan z łaski swojej, przeczytaj pan, jak ci to dzielnie napisana ta siarczysta odezwa cesarza i króla.
Mówiąc to — pan Izydor wydostał z kieszeni rzeczoną odezwę i pod nos swemu panu z szyderczym uśmiechem podstawił. Zdawało mu się że już może rękę położyć na czamarce z potrzebami i na innych przedmiotach, na które czyhał.
Jos, jak powiedzieliśmy, wstawał od objadu i wszystkie te powiastki, chociaż nieco zachwiały jego zaufanie jeszcze go zbyt żywo nie przeraziły.
— Podaj mi wasan surdut, kapelusz i chodź za mną — zawołał. — Sam pójdę na miasto wywiedzieć się i osądzić prawdziwość tych pogłosek.
Izydor wściekał się, bo Jos wdział na siebie czamarkę z potrzebami.
— Milord zdaje mi się lepiejby zrobił żeby wziął inną suknię, która nie ma takiego wojskowego kroju. Francuzi poprzysięgli wytępić co do nogi wszystkich żołnierzy angielskich.
— Cicho i precz z temi uwagami — odrzekł rezolutnie Jos z bohaterską nieustraszonością, biorąc na siebie czamarkę.
W tej chwili właśnie weszła pani Rawdon. Zastawszy drzwi otwarte, nie zadzwoniła przy wejściu.
Rebeka wyglądała nie mniej pięknie i elegancko jak zwykle. Odpocząwszy wygodnie i długo po odjeździe Rawdona, odzyskała znowu dawną świeżość cery — aż przyjemnie było patrzeć na jej tważyczkę różową i uśmiechniętą — pośród fizjonomji bladych i niespokojnych, jakie się co krok w mieście spotykało. Nie mogła się wstrzymać od śmiechu na widok Josa, usiłującego co najprędzej wdziać swoją czamarkę.
— Czy pan myślisz udać się do armji, panie Jos? zagadnęła. — Któż zostanie w Brukselli żeby się opiekować nami, biednemi kobietami?
Wdziawszy nareszcie czamarę, uwodziciel nasz zbliżył się zarumieniony, wybełkotał kilka słów przeproszenia do pięknej odwiedzicielki, zapytując jak zniosła trudy balowe i wypadki dzisiejszego poranku?
Pan Izydor tymczasem poszedł schować kraciasty szlafrok.
— Jak to grzecznie z pańskiej strony że raczysz się łaskawie troszczyć o moje zdrowie — rzekła ściskając w obu dłoniach rękę Josa. — Chwała Bogu, pan przynajmniej jesteś spokojny i zachowałeś krew zimną, tymczasem inni wszyscy wyglądają jakby nie swoi. A nasza Emmy? Strasznie musiała się zmartwić z powodu rozstania.
— Przerażająco! — wtrącił Jos.
— Wy wszyscy mężczyźni to macie kamienne serca; rozstanie, niebezpieczeństwa, nic panów nie wzrusza. Pan udajesz się do wojska, prawda? Chcesz więc pan oddać nas na pastwę naszemu smutnemu losowi? Wiedziałam to dobrze... odgadłam... Miałam jakby nieomylne przeczucie. Sama myśl że możesz pan nas porzucić przerażała mnie, bo nie raz będąc samą myślałam o panu, panie Jos, to też przybiegłam i zaklinam pana porzuć swój zamiar, nie opuszczaj nas!
W następujący sposób można było przeinaczyć jej słowa:
— Szanowny panie! W razie, gdyby wojsko nasze poniosło klęskę i zmuszone zostało cofać się, masz wyborny powóz, gdziebym chętnie chciała mieć wygodne miejsce dla siebie.
Czy przenikliwość Josa zdołała odgadnąć to znaczenie ukryte? Nie możemy za to zaręczyć. Jos zkądinąd żywił dla niej głęboką urazę za obojętność z jaką go traktowała podczas pobytu w Brukseli. Czyż go przedstawiała kiedy jaśnie wielmożnym znajomym Rawdona? Zaledwie go raczyła zaprosić na kilka wieczorków. Trzeba tu dodać że niezmiernie był lękliwym w grze i nigdy grubo nie stawiał na kartę. Jerzy i Rawdon cierpieć go nie mogli; może nie chcieli mieć w nim świadka ulubionych rozrywek.
— Tak — pomyślał Jos — przychodzi do mnie kiedy mnie potrzebuje. Wtedy dopiero przypomina sobie o starym Sedleju, kiedy jej nikt inny nie kręci się przed oczyma.
Jednakże bardzo mu pochlebiało wysokie wyobrażenie o jego odwadze. Zaczerwienił się, nadął i odparł poważnie.
— Wprawdzie, chciałbym raz widzieć regularną bitwę, chęć taka da się zupełnie usprawiedliwić u każdego człowieka z sercem w mojem położeniu. Przyglądałem się już w Indjach walkom w minjaturze; pragnąłbym widzieć teraz wielką strategję, na polu bitwy rozwiniętą.
— Panowie gotowiście wszystko poświęcić dla przyjemnostki jednej, odrzekła Rebeka tym samym tonem. Kapitan Crawley rozstał się dzisiaj ze mną w tak wesołym humorze, jakby się wybierał na polowanie. Co go obchodziły, co pana obchodzą cierpienia i męczarnie kobiety, którą porzucisz? Przychodzę, szanowny panie Sedley, do pana szukać opieki i pociechy. Spędziłam ranek cały we łzach i modlitwach, drżąc na myśl o niebezpieczeństwach, grożących naszym mężom, wojsku naszemu, i sprzymierzonym. Przybywam tutaj spodziewając się, że znajdę przytułek i opiekę u jedynego przyjaciela, jedynego obrońcy, jaki mi pozostał wśród tych strasznych i krwawych scen. Czyż mogłam przeczuwać że i pan także wkrótce odjedziesz?
— Najłaskawsza pani! — zawołał Jos, zapominając dawne urazy. Nie trzeba się tak martwić. Powiadam tylko że chciałbym bardzo bitwę zobaczyć. Każdy Anglik na mojem miejscu powiedziałby pani to samo. Obowiązek święty przykuwa mnie jednak do Brukseli, nie mogę zostawić biednej siostry, zamkniętej tam w pokoju!
Mówiąc to, wskazał palcem na drzwi Amelji.
— Poczciwy brat z pana i szlachetne masz serce, wtrąciła Rebeka, podnosząc do oczu chustkę, od której biły pachnidła. Jakże niesłusznie pana oceniałam że nie masz zupełnie serca!
— Wierzaj mi pani, że mam serce, rzekł Jos, kładąc rękę na piersi. Niesprawiedliwą okazałaś się pani względem mnie, szanowna pani Rawdon, bardzo niesprawiedliwą.
— Trzeba być chyba ślepą żeby zaprzeczyć pańskiemu przywiązaniu i poświęceniu dla siostry; przyznaj pan jednak że temu lat parę obszedłeś się ze mną bardzo podstępnie i zdradliwie. To powiedziawszy Rebeka popatrzywszy nań przez chwilę znacząco zbliżyła się do okna.
Jos zaczerwienił się aż po uszy. Organ ten, to jest serce, którego brak zarzucała mu przed chwilą Rebeka, rozpoczął skakać przeraźliwie. Przypomniał sobie nagły odjazd, przejażdżki powozem, zielony, jedwabny woreczek, owe chwile a zwłaszcza też kiedy rozkochany, pożerał oczyma białe jej ramiona i ogniste oczy.
— Wiem, że pan mnie masz za niewdzięczną, zawołała Rebeka, która odwróciwszy się od okna zaczęła znów nań spoglądać. Potem dodała głosem drżącym i wzruszonym:
— Pańska oziębłość, lekcewążące spojrzenia, słowem wszystko przekonało mnie, kiedyśmy się ostatni raz widzieli, o zapomnieniu i obojętności zupełnej. Co zaś do mnie, czy nie miałam powodów unikać pana? Znajdź pan w sercu własnem odpowiedź. Czy pan mniemasz żeby mój mąż chętnie widział pana u mnie? Kapitan Crawley nader jest grzeczny, winnam mu oddać tę słuszność, jedyne jednak słowa nieco przykre usłyszałam od niego z powodu pana. Jakąż ranę odświeżyły mi w sercu!
— Wielki Boże... sprawiedliwe nieba! Cóż zrobiłem żeby... aby... wołał Jos w uniesieniu radości.
— Wierzaj mi pan, dodała Rebeka, że zazdrość, to straszliwa namiętność! Z powodu pana ucierpiałam wiele. Mimo tylu przykrych wspomnień serce moje nie wypiera się przeszłości i całe do pana należy, chociaż pan wiesz aż nadto dobrze, panie Sedley, że jestem niewinną, zupełnie niewinną.
Krew paliła Josa w żyłach, pożerał oczyma ofiarę, która uległa pod urokiem wdzięków jego osoby. Zręczne słówka, czułe spojrzenia, rozpłomieniały w mgnieniu oka przygasłe zapały, zapomniał o podejrzeniach i zwątpieniu. Ludzie najrozumniejsi, niewyjmując nawet samego Salomona, dali się zawsze uwodzić umizgom sprytnych niewiastek.
— Wrazie klęski — pomyślała Bekky — mam zabezpieczony odwrót. Mogę teraz liczyć na pewno na najwygodniejsze miejsce w jego powozie.
Nie można przewidzieć jakich żywych uniesień i ognistych wyznań dopuściłby się pan Jos, gdyby nagle nie był nadszedł pan Izydor. O mało co nieudusiło Jusa stłumienie gwałtownego wzruszenia — Rebeka zaś osądziła że nic jej nie pozostawało obecnie — jak pójść pocieszyć kochaną Amelkę.
— Do widzenia — rzekła — robiąc panu Józefowi ręką giest najprzyjaźniejszy — i stukając z lekka do drzwi pani Osborne.
Kiedy już drzwi się przymknęły, Jos padł na krzesło w sposób najtragiczniejszy — zaczął wzdychać i sapać jak miech kowalski.
— Surdut ten widać za ciasny dla pana — ośmielił się wtrącić Izydor, zwracając chciwe spojrzenie na czamarkę Josa.
Pan jego nic jednak nie słyszał; gdzież mu o surducie teraz było myśleć? Przesuwała mu się po głowie ułudna postać czarodziejki, na wspomnienie której tonął w szalonym zachwycie i dręczyły go zarazem wyrzuty sumienia, spostrzegał w oddali zazdrosnego Rawdona, z wąsami do góry ostro zakręconemi, pociągającego za cyngel straszliwych pistoletów pojedynkowych.
Na widok Rebeki zadrżało z obawy serce Emmy, aż się cofnęła mimowoli. Wczorajszy wieczór stanął jej w pamięci. Zapomniała o nim w nawale cierpień i zmartwienia; zapomniała o Rebece i o zazdrości w obec odjazdu Jerzego i niebezpieczeństw mu grożących. My sami nie chcieliśmy przerywać tajemnicy jej łez i boleści aż do chwili, kiedy bezczelna kokietka przerwała urok i otworzyła klamkę. Któż zdoła wypowiedzieć męczarnie długich samotnych godzin, jakie to biedne stworzenie spędziło w niemej modlitwie i gorzkich rozpamiętywaniach? Opowiadacze bitew, śpiewacy tryumfów wojennych — rzadko wspominają o przykrych takich szczegółach. Wśród hymnów zwycięstwa — zdobywcy nie chcą słyszeć jęku wdów i krwawego płaczu matek! Nigdy jednak słuszniejszej i boleśniejszej protestacji nie zaniesiono przeciw ponurej, krwią zbroczonej radości zwycięzców, jak niema to rozpacz młodej kochającej małżonki.
Na widok jasno zielonych, błyszczących oczu, wykwintnego stroju, zdającego się żartować z ogólnej obawy, na widok rąk, wyciągniętych do niej z kłamliwej przyjaźni współczuciem — mimowolny wstręt przejął Amelję. Słusznym gniewem zadrgało jej serce, krew uderzyła do lica, przedtem bladego jak śmierć — rzuciła na Rebekę ostre i zimne spojrzenie, aż jej rywalka wstrzymała się zadziwiona i zmieszana.
Chwilowa ta jednak niepewność trwała króciuteczko. Zbliżając się nagle do swojej ofiary, zawołała pieszczotliwie:
— Droga Amelko! wyglądasz bardzo cierpiąca. — Zmiłuj się — dla mojej spokojności powiedz co ci jest?
Amelja znowu się cofnęła. Pierwszy raz w życiu serce jej szczere i ufne nie chciało wierzyć oświadczeniu życzliwości i przyjaźni. Dreszcz przebiegł ją od stóp do głów.
— Rebeko, ty tutaj u mnie? — rzekła zimno i z godnością.
Spojrzenie i tych parę słów zaniepokoiły nieco Rebekę.
— Dostrzegła niezawodnie jak mi na balu wsadził liścik w bukiet — pomyślała. — Droga Amelko! — dodała głośno, spuszczając oczy — uspokój się, przyszłam... dowiedzieć się jak się masz, czy ci lepiej — kochanie?
— A ty, jak się masz? — odparła Amelja. — Zapewne jak najlepiej, bo ty nie kochasz swojego męża. Czyż przyszłabyś tutaj? Z twego powodu cierpiałam okropnie, a czy nie obchodziłam się zawsze z tobą jak z prawdziwą przyjaciółką?
— Prawda, prawda Ameljo — odrzekła Rebeka nie podnosząc czoła.
— W nieszczęściu czy nie znalazłaś we mnie siostry? Czy nie pierwsza podałam ci rękę kiedy nie miałaś rodziców, krewnych i przyjaciół, kiedy byłaś sierotą? Wspomnienia te, zamiast cię skłonić do współczucia, do szanowania przynajmniej mojego szczęścia domowego, skłoniły do szkodzenia mi, do podkopywania szczęścia mojego. Stanęłaś pomiędzy moją miłością a nim! Czemże ty jesteś że chcesz rozłączać to, co Bóg złączył? że chcesz mi wydrzeć serce męża? Czy sądzisz żeś go zdolna kochać tak prawdziwą i czystą miłością jak ja? Przywiązanie jego było dla mnie szczęściem całem, życiem całem, widziałaś o tem dobrze i usiłowałaś mi je wydrzeć. Wstyd i hańba tobie, Rebeko! Masz serce złe i zepsute! Wstyd ci przyjaciółko fałszywa, wiarołomna żono!
— Ameljo! biorę Boga na świadka że nie mam sobie nic do wyrzucenia względem mojego męża, jestem niewinną!
— Ach, Rebeko, zapytaj się własnego sumienia, a przekonasz się, że ci tej niewinności względem mnie nie przyzna! Jeżeli ci się nie udało, to musisz przyznać żeś usiłowała aby ci się udało.
— O niczem nie wie — pomyślała Rebeka nieco spokojniejsza.
— Jakiś głos tajemny szeptał mi w sercu że on przecież ujdzie twoich sideł, podstępów i zabiegów i wróci do mnie. Pewna byłam szlachetności jego serca, wierzyłam w jego miłość i odzyskałam ją...
Biedactwo wymówiło te słowa tak żywo i namiętnie że Rebeka nigdy jej przedtem w takiem uniesieniu nie widziała; oniemiała z zadziwienia.
Amelja mówiła dalej rzewnym głosem:
— Cóżem ci kiedy złego zrobiła żeś mi chciała koniecznie uwieść tego, którego kocham? Zaledwie do mnie od sześciu tygodni należy. Powinnaś była przynajmniej przez sam wstyd uszanować pierwsze dni naszego małżeństwa — a ty przeciwnie spieszyłaś się, żeby gwałtem zniweczyć moje szczęście! Teraz przyszłaś zapewne pastwić się nad moją boleścią. Dwa tygodnie najokropniejszych męczarni powinnyby mi były oszczędzić takiej ostatniej zniewagi!
— Ależ mój Boże! — zawołała Rebeka, w najniezręczniejszy sposób. — Czy tu kiedy u was moja noga postała?
— Nigdy, prawda; aleś mi męża za to oderwała od domu! Czy chcesz mi go jeszcze zabrać? Już go tu nie ma teraz już on daleko... Siedział właśnie na tej sofie, gdzie po raz ostatni rozmawialiśmy z sobą... Trzymał mnie na kolanach... Głowę oparłam na jego głowie... Modliliśmy się oboje... Tak — tutaj siedział i zabrano mi go... Teraz już on tak daleko, ale mi przyrzekł że wróci!...
— Wróci, kochana Emmy! — odparła Rebeka, ulegając mimowolnemu wzruszeniu.
— Patrz — zawołała Amelja — to jego szarfa! Prawda że ładnego koloru?
Zaczęła szarfę całować, opasała się nią i stanęła nagle nieruchoma jakby posąg marmurowy. Nie myślała już o gniewie, o zazdrości, ani nawet o obecności swojej rywalki. Wreszcie uśmiechnąwszy się na wpół, pogłaskała poduszkę, na której Jerzy przy niej w nocy spoczywał.
Rebeka nie mówiąc ani słowa wyszła z pokoju.
— Jak się ma Amelja? — zapytał Jos — sapiąc jeszcze w fotelu.
— Zastałam ją bardzo cierpiącą — odrzekła Rebeka — trzeba żeby ktoś ciągle czuwał nad nią.
Wyszła potem zamyślona, i mimo najczulszych próśb Josa nie przyjęła zaproszenia na objad. Opuszczając Amelję pani Crawley spotkała majorowę O’Dowd, w której duszę kazania dziekana nie zdołały wlać spokoju. Nienawykła do objawów grzeczności ze strony pani Crawley, bardzo się zdziwiła kiedy się Rebeka zbliżyła mówiąc że biedna, kochana pani Osborne niebezpiecznie zachorowała, że prawie szaleje ze zmartwienia, że zresztą byłby to dobry uczynek ze strony pani O’Dowd gdyby ją poszła pocieszyć.
— Mam dosyć własnych zmartwień — odparła poważnie majorowa — a biedna Amelka nie musi bardzo pragnąć niczyich odwiedzin. Jednakże — jeśli jest tak niebezpiecznie chorą, jak pani powiadasz, i jeżeli pani zajęcia, mimo tylu zapewnień że ją tak kochasz serdecznie, nie dozwalają zostać jej przy niej — zobaczę co będę mogła uczynić. Najniższa sługa pani mojej.
Po tych słowach dama w turbanie z lekka skinąwszy głową — oddała ukłon pani Crawley, której towarzystwa wcale sobie nie życzyła.
Bekky z uśmiechem na ustach — zatrzymała się spoglądając na obchodzącą majestatyczną majorowę. Nareszcie nie mogła wytrzymać i rozśmiała się na głos, gdy majorowa cisnęła na nią z boku jakby strzałę Parta, ostatnie, przeszywające spojrzenie.
— Wesoła, nader wesoła to osóbka — mruczała Peggy. Od zmartwienia i płaczu nie będą jej nigdy bolały oczy — to — pewna.
Weszła szybko do mieszkania pani Osborne.
Biedna Amelja jeszcze stała przy łóżku — tak jak ją zostawiła Rebeka. — W obłędzie cierpienia nie usiadła. Pani majorowa, energiczniejszego i silniejszego ustroju usiłowała, o ile potrafiła, pocieszyć młodą przyjaciółkę.
— Moje dziecko, moja Amelko, nieco odwagi! — odezwała się łagodnie. — Nie trzeba żeby cię zastał tak cierpiącą gdy powróci po zwycięstwie naszych. Nie ty jedna, moje dziecko, znajdujesz się dzisiaj w Brukseli, której los w ręku Boga!
— Niestety! — odparła Amelja — brak mi już sił i odwagi!
Miała świadomość swojej słabości; obecność jednakże energiczniejszej kobiety pokrzepiła ją znacznie. Wstrzymywała się od płaczu, nie chcąc wobec swojej przyjaciółki odgrywać roli zmartwionej. Poczciwe te dwie kobiety przez cały przeciąg czasu, z sobą spędzonego, sercami ciągle towarzyszyły pułkowi, i marząc o krwawym dalekim boju, niepokoiły się ciągle. Obawa, modlitwy, życzenia, niespokój — oto dola kobiet podczas bitwy! Wojna nie wybiera, wymaga podatku od obu płci: od mężczyzn żąda krwi, od kobiet łez.
O w pół do trzeciej zaszedł wypadek wielkiej wagi dla pana Józefa, gdyż tyczył się objadu. Śmierć mogła o kilka mil krwawe żniwo sprzątać, on jednak nie tracił ani jednego kąska. Udał się sam do Amelji w nadziei że ją skłoni aby raczyła zasiąść do objadu. Użył wszelkich zasobów gastronomicznej wymowy.
— Chodź, moja droga, chodź! Zupa wyśmienita! Chodź Emmy! Cóż u licha, nieco odwagi!
Pocałował ją w rękę.
Od wielu lat, nie wyjmując nawet dnia ślubu, nigdy się dla niej nie okazał tak czułym.
— Dziękuję ci za twoją poczciwość, kochany Józiu — odparła — wszyscy dziś są niesłychanie łaskawi na mnie, i niesłychanie ci wdzięczną jestem za twoje poczciwe serce. Dzisiaj jednak nie mogę wyjść z pokoju.
Zapach zupy tak przyjemnie połechtał powonienie pani majorowej O’Dowd, że ofiarowała się natychmiast służyć za współbiesiadniczkę panu Józefowi. Zasiedli oboje do stołu.
— Dzięki Bogu wszechmocnemu że nas raczył, obdarzyć wybornym rosołem — odezwała się uroczyście majorowa.
Myślała wtedy o swoim zacnym małżonku, nacierającym na czele dzielnych wojowników.
— Biedne dzieciaki, nie będą dziś jedli dobrego obiadu! dodała z westchnieniem; następnie zjadła talerz zupy z rezygnacją nader filozoficzną.
Odwaga Josa rosła w miarę ilości mięsa, jaką pożerał. Przy końcu objadu, pragnąc wypić za zdrowie pułku, kazał przynieść szampana.
— Łaskawa pani O’Dowd — odezwał się z grzecznym ukłonem — pozwól pani że każę Izydorowi napełnić szklankę pani majorowej. Wypijmy za zdrowie majora i dzielnego pułku!
Nagle Izydor zadrżał, majorowa opuściła nóż i widelec. Przez otwarte okno dały się słyszeć jakby dalekie grzmoty, ciągle się powtarzające.
— Co to znów, cymbale! — zagadnął Jos — Nalewaj nam prędzej! — Czy pan nie słyszy? — odpowiedział Izydor biegnąc do okna.
— Boże zmiłuj się nad nami! — zawołała pani O’Dowd — to armaty! — i pobiegła za Izydorem do okna.
W sieniach i oknach wszystkich domów ukazywały się blade i niespokojne twarze, a po ulicach miasta snuły się tłumy milczące i posępne.
Pióro nasze nader słabe by skreślić zdołało sceny zbiegowisk i przestrach, jaki wtedy panował w Brukseli. Tłumy ludu cisnęły się ku bramie Namurskiej, położonej w kierunku skąd słychać było huk dział. Mnóstwo konnych gnało w tamtą stronę, żeby się czego pewnego dowiedzieć. Na ulicach wszyscy się nawzajem dopytywali o nowiny. Najwięksi panowie i największe damy angielskie raczyły rozmawiać z pierwszym lepszym przechodniem.
Stronnicy Napoleońscy biegali tędy i owędy przepowiadając z gorączkowym zapałem tryumf cesarza. Kupcy pospiesznie zamykali sklepy, biorąc udział w niespokoju i obawie tłumów. Kobiety tłoczyły się po kościołach, zalegały kaplice, wiele nawet modliło się klęczący w kruchcie. Głuchy huk dział powtarzał się co minuta. Wozy naładowane zbiegami krzyżowały się po mieście, dążąc ku rogatkom Gandawskim. Przepowiednie stronnictwa napoleońskiego wydawały się już rzeczą dokonaną.
— Zgniótł na miazgę wrogów — mówiono — maszeruje ku Brukselli.
— Za jednym zamachem zmiecie Anglików i przybędzie tu do nas dzisiaj wieczorem — szeptał pan Izydor do swojego pana.
Biedny Jos biegał po ulicach, placach i zaułkach rozpytując się wszystkich przechodniów o klęskę swoich rodaków. Słuchając coraz nowych szczegułów, bladł coraz bardziej i ten pokojowy bohater zaczął wreszcie ulegać wpływowi ogólnej trwogi; szampan już mu nie był w stanie wzmocnić męstwa. Nim noc nadeszła tak zwątpił, znużył się i osłabł, że uszczęśliwiony Izydor widział się już w myśli właścicielem czamary z potrzebami.
Posłuchawszy przez chwilę wystrzałów, majorowa przypomniała sobie Amelję, która pozostała samą w sąsiednim pokoju. Pobiegła do niej żeby ją pocieszyć a przynajmniej podzielić zmartwienie. Poczciwe to kobiecisko nabrało podwójnej energji, pomnąc iż biedne i słabe stworzenie w niej tylko miało podporę. Pozostawszy z nią przez kilka godzin, uczciwa Irlandka usiłowała za pomocą rozumowania i serdecznych słów uspokoić tę duszę wzburzoną — chociaż i sama żarliwie się modliła do Boga.
— Dopóki tylko słychać było wystrzały — opowiadała następnie zacna majorowa — trzymałam jej rękę w mojej.
Paulina, służąca, modliła się w sąsiednim kościele za swojego ukochanego.
Kiedy huk armat ucichł, pani O’Dowd wyszedłszy od Amelji, zastała w sąsiednim pokoju pana Josa sam na sam, z dwiema wypróżnionemi butelkami szampana, które jednak nie zdołały wrócić mu odwagi. Parę razy wszedł do pokoju siostry z miną bardzo przerażoną; parę razy otwierał usta, chcąc coś powiedzieć, ale poważna i nieruchoma postawa majorowej zniewoliła go do rejterady — nie mógł więc ulżyć głowie słowami, które go tak bardzo trapiły. Myślał o ucieczce — a nie śmiał tego wyznać. Jednakże kiedy majorowa weszła do sali, gdzie siedząc melancholicznie w mroku, trapił się i narzekał wobec dwóch wypróżnionych butelek szampana, postanowił tym razem wywnętrzyć przed nią swe serce.
— Pani O’Dowd łaskawa — szepnął — dobrzeby było powiedzieć Amelce żeby się pakowała.
— Czy chcesz ją pan wywieść na przechadzkę? — zapytała majorowa — Amelka za słaba na to.
— Bo to... widzi szanowna pani... kazałem żeby mój powóz zajechał — posłałem Izydora po konie pocztowe.
— Czy przyszła panu fantazja przejażdżki przy blasku księżyca? — odparła majorowa. Dla niej najpotrzebniejsze łóżko, spoczynek: namówiłam ją przecie żeby się położyła.
— Niech wstaje, musi wstać — zawołał Jos, nogą mocno tupając. Zamówiłem konie, rozumiesz mnie pani? konie pocztowe. Nasi przegrali, w zupełnej rozsypce — i...
— Cóż i? — zapytała majorowa.
— I jadę do Gandawy — mówił dalej Jos. Wszyscy tak robią. Jest właśnie miejsce dla pani szanownej w moim powozie. Musimy wyruszyć za pół godziny.
Majorowa rzuciła nań spojrzenie pełne wzgardy i oburzenia.
— Ani się ruszę — zawołała — dopóki nie otrzymam wiadomości od O’Dowda. Jedź pan, kiedy się tak panu podoba, panie Sedley — co do mnie, zaręczam panu że tu zostanę z Amelją.
— Chcę żeby Amelja odjechała — ryknął Jos tupając znowu.
Pani O’Dowd dumnie się wsparłszy pod boki, zagrodziła mu drzwi od sypialnego pokoju.
— Istotnie co za dobry brat z pana, panie Sedley, zawołała — pojedziesz jednak pan sobie sam schronić się pod spodniszkę mamuni. Życzę panu szczęśliwej podróży, mój panie szanowny — a zwłaszcza wyląduj pan bez burzy — jak to piosnka powiada. Jednakże radziłabym panu zgolić wąsy, bo mogą panu bardzo zaszkodzić.
— Do stu piorunów! — jęknął Jos, miotany złością, obawą i wściekłością.
Nagle wszedł Izydor.
— Ani jednego konia w tem przeklętem mieście — mruknął posępnie.
W istocie pozabierano wszystkie czworonogi, bo nietylko sam Jos uczuwał wpływ przestrachu, którego okropne i dokoczliwe cierpienia miały wkrótce dojść u niego do ostatecznego kresu. Paulina, służąca, miała swojego człowieka[4] jak go nazywała, w szeregach armji, wysłanej przeciwko Napoleonowi. Człowiek ten rodem z Brukselli, służył u huzarów Belgijskich. Rodacy jego odznaczali się w tej wiekopomnej walce — wcale nie walecznością; młody zaś Begulus Van Cussem, kochanek Pauliny, za nadto znał dobrze powinność żołnierza, żeby nie usłuchał natychmiast komendy pułkownika i w nogi!
Młody ten huzar, mający na imie Regulus — dlatego że go trzymał do chrztu republikanin sankiulota — przepędzał chwile wolne od zajęć żołnierskich w kuchni Pauliny — pomiędzy rosołem i czułościami ukochanej. Kiedy trzeba było iść na wojnę — tkliwa Paulina zdroje łez wylewając, wpakowała w kieszenie i w olstry ukochanemu mnóstwo przysmaków, któremi mógł sobie osładzać przykrości i niewygody biwaków.
Dla niego — i dla jego pułku kampanja cała wkrótce się skończyła. Służył w oddziale, zostającym pod dowództwem księcia Oranji. Gdyby kto wnosił o męstwie tych kawalerzystów po olbrzymich ich wąsach i pałaszach, po świetności mundurów i rzędów na konie — to Regulus i jego towarzysze powinniby uchodzić za najdzielniejszy korpus, jaki kiedykolwiek defilował na paradzie.
Ney dotarłszy do forpoczt nieprzyjacielskich, zdobył po kolei ich pozycje. Zdawało się już że sprawa sprzymierzonych przegrana zupełnie, kiedy jedna dywizja angielska wkraczając nagle z Quatre Bras — zmieniła natychmiast sama całe oblicze walki. Szwadrony, w których służył Regulus, z uwielbienia godnym zapałem uciekły przed Francuzami. Zapewne przez grzeczność i żeby zostawić Anglikom wolne pole i zaszczyt walki — bohaterowie nasi uciekli we wsze strony. W mgnieniu oka pułk przestał istnieć; nigdzie go nie było widać, a o zebraniu mowy być nie mogło, gdyż nikt nie czuł tej potrzeby. W ten to sposób właśnie Regulus cwałował o kilka mil od miejsca walki — pod eskortą swojej własnej osoby. Jakież dlań obecnie lepsze schronienie od kuchni Pauliny, zawsze tak gościnnej, zawsze obecnej w jego pamięci, sercu i wdzięcznym żołądku?
W hotelu, około godziny dziesiątej, zabrzęczał na wschodach pałasz, ktoś z lekka otworzył drzwi kuchni... i biedna Paulina, tylko co wróciwszy z kościoła, o mało co nie umarła ze strachu widząc nagle przed sobą swojego huzara z wylękłemi oczyma, bladego jak kochanek Lenory w niemieckiej balladzie. O mało co nie krzyknęła — ale stłumiła objaw uczucia, gdyż na jej krzyk mogli przybiedz państwo — a cóżby się wtedy stało z jej ukochanym? Przekonawszy się wreszcie że bohater nie był czczem widziadłem, nalała mu kufel piwa i zastawiła resztki obiadu, którego Jos w przystępie strachu — prawie się nie dotknął. Zajadając smacznie — huzar opowiadał ukochanej szczegóły rozsypki.
Pułk jego dokazywał cudów waleczności i przez chwilę wytrzymał natarcie całej armji francuskiej — ale musiał uledz przed liczbą. Cała armja angielska posiekana, porąbana, skartaczowana — wszystkie pułki rozprószone. Napróżno Belgowie usiłowali ratować wielu w krwawem spotkaniu, żołnierze pod wodzą księcia Brunświckiego uciekli, nie pomściwszy się śmierci swojego księcia — słowem rozsypka najzupełniejsza. Co zaś do Regulusa — ten pragnął tylko utopić w falach piwa ubolewanie nad okropną klęską.
Izydor, co właśnie wszedł do kuchni, nie omieszkał powtórzyć tego wszystkiego panu Józefowi.
— Wszystko stracone? — Książę Wellington w niewoli, książe Brunświcki zabity, armja angielska w rozsypce... Jeden jedyny człowiek zdołał ujść rzezi i znajduje się obecnie w kuchni. Chodź pan, chodź — sam opowie panu wszystko — zawołał.
Jos pobiegł do kuchni i ujrzał Regulusa, mszczącego się za przegraną na butelce piwa. Za pomocą frazesów francuskich, na które się Jos zdobywał, chociaż wcale nie odznaczały się gramatyką i dźwięcznością, szanowny ex-urzędnik poprosił huzara żeby jeszcze raz rozpoczął opowiadanie. Coraz smutniejsze i posępniejsze szczegóły przytaczał Regulus. Z całego pułku on tylko jeden miał uniknąć rzezi i pozostał przy życiu. Widział jak padł trupem książę Brunświcki, widział huzarów w rozsypce i Szkotów, zmiecionych ze szczętem kartaczami.
— A pułk O’Dowda? — wybełkotał Jos.
— Rozbity, w puch rozbity — odparł stanowczo huzar.
Na te słowa Paulina dostała spazmów; płacz jej, szlochanie i jęki rozlegały się po całym domu.
— Biedna moja pani, nieszczęśliwa istota — wołała co chwila.
Jos Sedley — w obłędzie bojaźni — nie wiedział gdzie na tym świecie szukać ocalenia. Z kuchni schronił się do salonu i spoglądał długo a błagalnie na drzwi do pokoju Amelji. Przypomniawszy sobie jednak wkrótce pogardę majorowej O’Dowd, przyłożył ucho do dziurki od klucza, posłuchał chwilę i zdobywając się wreszcie na energiczne postanowienie — wyszedł na ulicę, nie bacząc że się może narazić na krwawe jakie zajście. Nim wyszedł wziął do rąk z odwagą rozpaczy świecę i zaczął szukać kapelusza z galonami. Znalazł go na zwykłem miejscu w przedpokoju, na stoliku, przed lustrem, gdzie codzień kończył poranną toaletę. Potęga nawyknienia staje się tak nieubłagalną, że mimo dreszczów przestrachu, instynktownie stanął przed lustrem i przyjrzał się pulchnej, własnej osóbce.
Na widok bladości zacnego oblicza o mało co nie zemdlał, a zauważywszy dziarskie swoje wąsy — zadrżał i oblał się zimnym potem.
Wąsiska te ujrzały świat od siedmiu tygodni i tak się już rozrosły, że w obecnych okolicznościach mogły go bardzo narazić.
— Wezmą mnie jeszcze za wojskowego — pomyślał przypominając sobie co mu wspominał Izydor o wytępieniu całej armji angielskiej i nienawiści do Anglików.
Co najspieszniej udał się do pokoju i gwałtownie zadzwonił.
Kiedy przybiegł Izydor, Jos siedział na krześle, zdjął krawat, kołnierzyk, opuścił głowę na piersi i zawołał objąwszy rękoma szyję:
— Kupe moa Izidor, wit kupe moa (Pokraj mnie Izydorze, rznij prędzej!)
Izydor mniemał chwilowo że pan jego dostawszy pomieszania zmysłów, kazał żeby mu gardło poderżnąć.
— Le mustasz (wąsy)... moa wuluar desandr dan le ru (chciałbym wyjść na ulicę), kupe le mustasz (ostrzyż wąsy:) raze wit (gól prędko).
Francusczyzna ta jednak — ciągle niezgodna z gramatyką i niegodziwie wymawiana, dosyć szybko wybiegała mu z ust.
Izydor za dwoma zamachami brzytwy ogolił mu wąsy i wielce się ucieszył słysząc jak pan nadał mu prawo do kapelusza i czamary.
— Moa ne porte pliu le abi militer, le bont done a wu. (Nie będę już nosił ubioru wojskowego, a kapelusz daruję ci.)
Przecież Izydor będzie się mógł pokazać w Zielonej alei!
Po tym wspaniałomyślnym czynie — Jos wybrał sobie z garderoby frak i kamizelkę czarną, białą chustkę i kapelusz kastorowy z szerokiemi skrzydłami, które mu się jeszcze wydawały za wąskie. W tym kostiume wyglądał na pulchnego i poczciwego pastora anglikańskiego.
— Chodź teraz ze mną, wyjdziemy na ulicę — dodał.
Zeszedł ze schodów na palcach, żeby nie zwrócić uwagi na siebie i znalazł się nareszcie na ulicy. Regulus dowodził że on tylko jeden z całego pułku a może i z całej armji sprzymierzonych ocalał; tymczasem spora liczba mniemanych męczenników wcale nie zginęła; wielu huzarów przybywało do Brukselli twierdząc, że się bili jak lwy i że tylko ostateczność zmusiła ich do odwrotu. W ten sposób krążyły w mieście pogłoski o przegranej sprzymierzonych. Co chwila spodziewano się wkroczenia Francuzów; trwoga dochodziła do najwyższego stopnia i wszędzie prawie przygotowywano się do ucieczki.
— Nie ma koni! — pomyślał Jos, drżąc od stóp do głów. Posyłał Izydora w dwadzieścia miejsc rozmaitych, żeby nająć albo kupić. Wszędzie jednakowa odpowiedź że wszystkie konie z miasta zabrano. Przy każdej odpowiedzi serce Josa pękało ze strachu.
— Czyżbym musiał iść pieszo? — pomyślał oswajając się z tą myślą. Pod wpływem strachu ciężki ten człowiek leciałby zapewne jak na skrzydłach.
Wszystkie prawie hotele, wychodzące na park zajmowali Anglicy. Jos zaczął na chybił trafił łazić po tej części miasta, mieszał się do gromadek przechodniów, podsłuchiwał co mówią i przekonał się że wszystkich porówno z nim przejmowała obawa i ciekawość. Kilka rodzin, szczęśliwym trafem zdoławszy dostać koni — na gwałt wyjeżdżało z miasta. Najwięcej jednak znajdowało się takich, co żadną cenę nie potrafili wydostać choćby jasnokościstej szkapy od brony. Pomiędzy nieszczęśliwymi tej kategorji Jos dostrzegł lady Bareacres i jej córkę, w bramie hotelu siedziała w powozie upakowanym — brak im jedynie było do ucieczki tego samego środka co Józefowi: koni.
Pani Rebeka Crawley mieszkała w tym samym hotelu co damy. Dotychczas z obu stron usiłowano w najmniejszych szczegółach dać sobie uczuć wzajemną nienawiść. Jeżeli wypadkiem milady Bareacres spotkała panią Crawley na schodach, natychmiast odwracała głowę przesadnie. Ilekroć w jej obecności wymieniono nazwisko sąsiadki, nie omieszkała zaraz przytoczyć o niej mnóstwa złośliwych szczegółów. Hrabina nie mogła strawić poufałości jenerała Tufto z żoną adjutanta — a lady Bjanka unikała jej jak morowego powietrza. Sam tylko hrabia, kiedy mógł ujść baczności żony i córki, witał ją grzecznie i chętnie kilka słów zamienił.
Za tyle zniewag mogła się wreszcie pomścić Rebeka. Wszyscy w hotelu wiedzieli że konie kapitana Crawley zostały w stajni. Jak się tylko trwoga rozeszła po mieście, lady Bareacres raczyła posłać do Rebeki pokojówkę z ukłonami i zapytanie o cenę, jakiejby za swoje konie żądała.
Pani Crawley przesłała jej także ukłony piśmiennie, dodając w bileciku że nie ma zwyczaju traktować z pokojówkami.
Po odebraniu tej treściwej odpowiedzi, samego hrabiego we własnej osobie wysłano do Becky. Poselstwo jednak jego także spełzło na niczem.
— Przysłać do mnie pokojówkę — do mnie! — zawołała pani Crawley, udając gniew i wściekłość. Czemu milady Bareacres nie kazała jeszcze zaprządz koni do jej powozu? Czy to milady czy też pokojówka chce uciec z Brukseli? — Oto były jedyne słowa, jakie hrabia usłyszał od pani Crawley i powtórzył hrabinie.
Do czegóż jednak nie może skłonić konieczność? Po daremnych zabiegach hrabiego, sama hrabina poszła do pani Crawley, zaklinając żeby jej odstąpiła konie przyrzekając zapłacić ile tylko zażądała zobowiązując się nawet przyjąć Becky u siebie w pałacu Bareacres.
Pani Crawley parsknęła śmiechem.
— Wierzaj mi pani — mało mnie bardzo obchodzi poznać kolor liberji pani — odrzekła szyderczo. Radziłabym tylko pani przywdziać żałobę po Anglji a przynajmniej po brylantach. Nie obawiaj się pani, Francuzi je wynajdą. Za parę godzin zobaczysz ich pani w Brukseli, ja będę już wtedy na pół drogi do Gandawy. Gdybyś pani hrabina ofiarowała za moje konie te dwa grube djamenty, które miałaś na balu — jeszczebym nie przystała. Czy mnie jaśnie wielmożna pani rozumie? Lady Bareacres trzęsła się ze strachu i ze złości, zaszyła istotnie część djamantów w podszewkę sukni, resztę zaś schowała w rzeczy obuwie milorda.
— Pani — rzekła po chwili — djamenty moje złożyłam u bankiera — ale konie chciałabym mieć natychmiast.
Rebeka zaczęła znowu śmiać się w jak najlepsze.
Hrabina miotana wściekłością zeszła i wsiadła do swego powozu bez zaprzęgu. Pokojówkę, kamerdynera i męża wysłała w rozmaite strony żeby dostać jakąkolwiek szkapinę. Milady postanowiła nieodwołalnie wyjechać natychmiast gdyby tylko dostała koni. Gdyby się nawet milord nie stawił na tę ważną chwilę, gotowa była pojechać bez niego.
Rebeka stojąc w oknie z zadowoleniem przyglądała się milady, siedzącej w powozie, gotowej do odjazdu i napróżno czekającej na konie. — Czasami pocieszała ją ironicznie i nagle zawołała:
— Nie znaleść koni — jest w istocie czego rozpaczać, mając tyle djamentów zaszytych w poduszki powozu. To dopiero Francuzi będą się radowali z takiej pięknej zdobyczy — mówię tylko o djamentach ma się rozumieć.
Pani Crawley wypowiadała te uwagi głośno w obec właściciela hotelu, służących, podróżnych i przechodniów, zebranych na podwórzu. Gdyby oczy lady Bareacres zamieniły się wtedy w pistolety — Rebeka jużby się nie ukazała więcej w niniejszej powieści.
Jos spostrzegłszy Rebekę promieniejącą z tryumfu odniesionego nad poniżoną nieprzyjaciółką, udał się natychmiast do niej. Tłuste jego oblicze, blade i wystraszone, zdradzało dostatecznie tajemnicę duszy. Odgadła że chciał uciec i szukał jedynie sposobów do ucieczki.
— Kupić chce odemnie — pomyślała — zachowam dla siebie klaczkę, a tamte sprzedam jeśli dobrze zapłaci.
Jos zwracając się do łaskawej swojej przyjaciółki, powtórzył zapytanie, z którem już po setny raz obnosił się wszędzie.
— Czy nie wiesz pani gdziebym mógł dostać koni?
— Jakto — rzekła z uśmiechem Rebeka. — I pan zamierzasz także uciec, panie Sedley? Pan, rycerz i opiekun tych dam?
— Nie jestem wojskowym — wybełkotał Jos głosem przytłumionym.
— A cóż się stanie z Amelką, kto się będzie opiekował biedną siostrzyczką? Panu nie wypada jej porzucić, zdaje mi się.
— Na cóż się jej przydam jeśli tu wkroczą Francuzi? Jej — nic złego nie zrobią, ale nam mężczyznom to co innego. Służący mój mówił mi że bez pardonu wymordują nas wszystkich.
— To okropne! — zawołała Rebeka, którą bawiło przerażenie ekspoborcy.
— A zresztą nie chcę jej porzucić! — zawołał wyborny ten brat. — Nie, nie porzucę jej! Mam dla niej wyborne miejsce w moim pojeździe, mam także dla pani, kochana pani Crawley, jeślibyś chciała pojechać z nami i jeśli znajdę gdzie konie — dodał z westchnieniem.
— Mam parę koni do sprzedania — odparła Rebeka.
Jos byłby chętnie rzucił się jej na szyję.
— Izydorze! pakuj powóz co najprędzej, dostałem przecież koni, dostałem koników!
— Uprzedzam pana że moje konie nigdy nie chodziły w zaprzęgu — wtrąciła pani Crawley. Łoskot[5] w drobne kawałki powóz podruzgoce.
— Ale czy można przynajmniej jeździć na nim? zagadnął nasz pokojowy bohater.
— Łagodny jak baranek, a hyży jak zając — odparła Rebeka.
Jos widział się już w myśli, cwałującym na Łoskocie o kilka mil od Brukseli, i nie myślał już zupełnie o biednej Amelji. Dla zręcznego handlarza nie mogło być lepszej sposobności sprzedaży.
Rebeka poprosiła Josa żeby poszedł do niej. — W czterech susach przebiegł wschody i wpadł zadyszany w obawie żeby się to kupno nie rozeszło. Kwadrans ten w całem życiu Josa najwięcej go kosztował. Rebeka bacząc na gwałtowną chęć nabywcy i na rzadkość towaru, podała cenę tak znaczną, że gruby nasz tchórz aż się cofnął mimo woli.
— Jak pan chcesz, szanowny panie Sedley — rzekła stanowczo.
Rawdon jej zalecił ażeby za niższą cenę nie sprzedawała. Lord Bareacres, mieszkający o piętro niżej, ofiarował jej tyleż — ale życzliwość, przywiązanie bez granic do rodziny Sedlejów, skłoniły ją do sprzedania tych koni Josowi. Zresztą najdroższy pan Jos miał za nadto dobre serce, żeby nie zrozumiał iż w obecnych okolicznościach trzeba żyć każdemu. Słowem przy najczulszych oświadczeniach nie można się było okazać ściślejszym, twardszym w interesie, jak nasza Bekky.
Jos — jak to łatwo można było przewidzieć — zgodził się wreszcie na cenę, jednakże suma, jaką miał wypłacić, tak była znaczną, że musiał poprosić o chwilę zwłoki. Suma rzeczona stanowiła prawie majątek dla Rebeki. Obrachowała natychmiast że ta suma z dodatkiem wartości innych rzeczy Rawdona i pensji, którąby jako wdowa pobierała, gdyby jej najukochańszy padł na polu bitwy, mogłaby stworzyć położenie niezależne i odtąd już jej nieprzerażało owdowienie.
Parę razy w ciągu wieczora — myślała żeby się wydalić, uciec jak inni. Dobrze jednak namyśliwszy się, postanowiła inaczej:
— Przypuściwszy że Francuzi wkroczą — cóż mogą zrobić złego żonie biednego oficera? Przecie nie żyjemy w czasach barbarzyńskich, kiedy mordowano tylko, rabowano i palono. — Pozwolą nam wrócić do kraju — a ja będę mogła na stałym lądzie z pieniędzy moich żyć wcale przyzwoicie.
Jos z Izydorem zeszedł natychmiast po lądzie żeby obejrzeć konie i zaraz kazał je osiodłać — chciał odjechać jeszcze tej samej nocy, zostawiwszy więc Izydora przy koniach, sam poszedł do mieszkania, żeby się stanowczo wybrać w drogę. Chciał to wszystko odbyć tajemnie, nie mając odwagi pokazać się pani majorowej O’Dowd, Amelji i wyznać przed niemi że pierzcha z Brukselli.
Kiedy Jos dobijał targu z Rebeką i zeszedł do stajni — na horyzoncie zaczęły już błyskać pierwsze promyki świtu. W całem mieście przepędzono tę noc nie kładąc się spać; wszyscy byli na nogach; we wszystkich oknach świeciło się; przed drzwiami wszystkiemi zbierały się gromadki ludu i niespokojny ruch widać było po wszystkich ulicach. Najsprzeczniejsze pogłoski krążyły z ust. Ów głosił zupełną porażkę Prusaków, tamten przegraną Anglików po upartej walce, ten dowodził owszem że Anglicy zwyciężyli. Powoli ostatnia ta pogłoska zaczęła brać górę, gdyż jakoś nie pokazywali się Francuzi — a kilku ciurów przyniosło z armji bardzo pomyślne wiadomości. Wreszcie przybył adjutant z depeszami do adjutanta placu — i wkrótce na murach miejskich porozlepiano ogłoszenie urzędowe o zwycięztwie sprzymierzonych od Quatre Bras. Kolumna dowodzona przez marszałka Ney’a, miała się zrejterować po sześciogodzinnej walce.
Adjutant wtedy właśnie przybył kiedy Jos dobijał targu z Rebeką i zeszedł obejrzeć swój nabytek.
Wracając do hotelu Jos spotkał przed bramą ze dwadzieścia osób, zajętych rozważaniem ostatnich nowin, którym wierzono najzupełniej. Poszedł natychmiast żeby je donieść dwóm kobietom, powierzonym jego opiece. Sądził że nie było potrzeby zawiadamiać ich o jego zamiarach rejterady, o kupnie koni i sumie, jaką za nie zapłacił.
Zwycięstwo lub przegrana mniej obchodziły te dwie kobiety, jak los tych, co im byli drogimi. Na wieść o zwycięstwie Amelja zadrżała z przestrachu, jeszcze większego niż przedtem, natychmiast chciała pojechać do armji i błagała brata żeby ją odwiózł. Przestrach jej wzrósł niesłychanie. Biedaczka zdawała się od kiku godzin pogrążoną w letargu; teraz zaczęła biegać w około, jakby opętana i płakała, szlochała i krzyczała w niebogłosy.
Jos miał serce nadto tkliwe żeby mógł znieść widok takiej niezmiernej boleści. Zostawił więc siostrę pod opieką energicznej przyjaciółki, sam zaś zeszedł do bramy hotelu, gdzie jeszcze gawędzono w oczekiwaniu dokładniejszych wiadomości.
Wreszcie dzień się ukazał i wkrótce nadeszły dokładniejszej wiadomości z pola bitwy, głoszone nawet przez tych, co brali osobiście udział w straszliwym dramacie.
Mnóstwo powozów, bryk i furgonów z rannymi wjeżdżało do miasta; z lektyk wyzierały zmienione mizerne twarze cierpiących.
Sedley zwrócił uwagę na jeden taki furgon; zmęczone szkapy zaledwie zdołały go ciągnąć; jęki rannych rozdzierały serce.
— To tutaj właśnie, tu! — odezwał się ktoś słabym przytłumionym głosem.
Furgon zatrzymał się przed hotelem gdzie mieszkał Sedley.
— Jerzy! To on! Poznaję go! — zawołała Amelja, wybiegając z licem przestraszonem i włosami rozpuszczonemi.
Nie był to Jerzy; ale od tego rannego przybysza mogła się przynajmniej czegoś pewnego o Jerzym dowiedzieć. Był to biedny Tom Stubble, który dwadzieścia cztery godzin przedtem maszerował odważnie z Brukseli, dźwigając dumnie chorągiew pułku. Bronił jej walecznie na placu boju i wreszcie tuląc sztandar do piersi, padł ugodzony kulą w nogę. Przy końcu bitwy znaleziono dla niego miejsce w jednym furgonie, którym przyjechał, jęcząc, do Brukselli.
— Panie Sedley, panie Sedley! — wołał ranny niknącym głosem.
Jos zadrżał, potem zbliżył się przerażony. Biedny Stuble wyciągnął doń rękę drżącą i rozpaloną z gorączki.
— Właśnie tutaj mają mnie odwieść — Osborne i Dobbin tak mi powiedzieli, daj pan z łaski swojej dwa napoleony woźnicy, matka moja zwróci panu — odezwał się osłabionym głosem.
Młody chorąży przez długie godziny, przecierpiane w gorączce na furgonie, przeniósł się w wyobraźni do probostwa ojcowskiego, które kilka miesięcy temu porzucił. Przy wspomnieniach tych zapominał czasem o bolach dokuczliwych. Hotel był obszerny, właściciel dobry i litościwy; dla wszystkich rannych znalazły się łóżka. Młodego chorążego zaniesiono do pokojów Osborna; Amelja i majorowa wyszły na jego spotkanie, poznawszy go przedtem z ganku. Kobietom tym raźniej się zrobiło, kiedy się dowiedziały że walkę zawieszono i że mężowie ich nie ponieśli najmniejszego nawet zadraśnięcia. Amelja w uniesieniu radości rzuciła się na szyję przyjaciółki, uściskała ją serdecznie a następnie padła na kolana, wznosząc serce do Boga i dzięki składając Wszechmocnemu że jej ukochanego Jerzego zachował przy życiu.
Żaden lekarz pod słońcem nie zdołałby przynieść tej kobiecie w jej rozdrażnieniu nerwowem ulgi tak skutecznej jak ta, którą jej traf sprowadził. Przy pomocy majorowej pielęgnowała rannego i usiłowała mu osłodzić dotkliwe cierpienia; mając więc ciągłe, poniekąd przymusowe zajęcie, zapominała chwilowo o niepokoju i obawie — gorączkowa jej ruchliwość inny przybrała kierunek.
Chorąży opowiadał z prostotą żołnierską wypadki dnia owego i waleczne czyny kolegów pułkowych. Wycierpieli ogromnie. Zabito pod majorem konia kiedy pułk wytrzymał szarżę ułanów. Wszyscy już mniemali że poczciwy major zginął i że go Dobbin zastąpi. Na punkcie zborowym zobaczyli jednak majora, siedzącego spokojnie na trupie Pyrama i szukającego pociechy w buteleczce oplatanej. Kapitan Osborne zarąbał ułana, który zranił chorążego.
Przy tym szczególe Amelja zbladła tak przeraźliwie, że pani majorowa musiała dać znak rannemu, aby przestał wspominać o Jerzym. Stubble dodał że przed wieczorem kapitan Dobbin, chociaż sam ranny, wziął go na ręce i zaniósł do ambulansu, zkąd furgonem przybył do Brukseli.
Kapitan obiecał dwa luidory woźnicy by zawiózł chorążego do hotelu p. Sedley i oznajmił pani kapitanowej Osborne, iż ognia zaprzestano i mąż jej najlżejszej nie odniósł rany.
— Poczciwe ma serce ten Wiljam Dobbin — wtrąciła majorowa — chociaż tak zawsze wygląda jakby sobie drwił ze mnie.
Stubble zawołał że Dobbin to najzacniejszy oficer z całej armji. Wychwalał bezustannie przymioty kapitana: jego skromność, dobroć i zimną krew w ogniu. Amelja słuchała bardzo roztargniona i ciągle myślała o Jerzym, chociaż już nie mówiono o nim.
Przy pielęgnowaniu rannego i przy słuchaniu opowiadań o nadzwyczajnych wypadkach walki, dzień ten szybko przeszedł dla Amelji. Dla niej wszakże jeden tylko człowiek istniał w armji angielskiej i oczywiście bardziej się o niego troszczyła niż o wszystkie ruchy sprzymierzonych i ataki nieprzyjaciela. Wieści wszelkie, jakie jej Jos znosił z miasta, brzęczały tylko koło jej uszu i wkrótce o nich zapominała. Lękliwy za to jej braciszek nie pozostawał tak obojętnym — i niepokoił się coraz bardziej. Francuzów odparto — ale po walce zaciętej i nie stanowczej, którą tylko jedna dywizja armji francuskiej stoczyła. Cesarz z głównym korpusem miał znajdować się w Ligny, gdzie na całej linji pobił Prusaków. Pozbywszy się tej pierwszej przeszkody — skupiał wszystkie siły przeciw sprzymierzonym. Książę Wellington cofał się ku Brukseli. Z wszystkiego można było wnioskować że pod murami miasta stoczą wielką bitwę, której wypadek nader wątpliwy, gdyż książę liczył tylko dwadzieścia tysięcy wojsk angielskich, na których mógł bezpiecznie polegać.
Wojska niemieckie składały się po największej części z rekrutów, a Belgowie najniechętniej postępowali za resztą armji. Z tą garstką książę miał się oprzeć pięćdziesięciu tysiącom wojska, które wkroczyło do Belgji pod dowództwem Napoleona, dotychczas niezwyciężonego, z którym zdawało się że żaden jenerał zmierzyć się nie potrafi z powodzeniem; w natłoku tych uwag i rozważań Jos zaczął trząść się cały jak liście osiczyny. Zresztą nie on tylko w Brukseli znajdował się w tem samem usposobieniu — wszyscy mówili sobie że walka wczorajsza była tylko wstępem do bitwy nieuniknionej a krwawszej. Już cesarz zadał klęskę armji, jaką spotkał — z łatwością więc mógł przedrzeć się po trupach garstki Anglik rozdzielających, go od Brukseli. Biada wtedy Anglikom pozostałym w mieście! — Układano już naprzód mowy, władze zebrały się żeby tajemnie rozważyć ceremonjał jaki zachować mają. Przygotowywano apartamenta, chorągwie trójkolorowe, godła tryumfu na wejście Najjaśniejszego cesarza i króla.
Tymczasem emigracja z miasta wzmagała się; skoro tylko zdarzyła się możność wyjazdu — wydalano się na gwałt. Kiedy Jos poszedł po południu do hotelu Rebeki, zauważał iż powóz milady Bareacres nie zalegał już bramy. Hrabia zdołał wreszcie za bajeczną cenę dostać parę koni i — nie dbając o panią Crawley — pędził cwałem gościńcem gandawskim. Sam nawet Ludwik XVIII gotów był opuścić mury tego miasta. Nieszczęście zdawało się prześladować i pędzić od kraju do kraju — królewskiego zbiega.
Przenikliwość Josa przewidywała konieczność ostatecznego przesilenia — przypuszczał że lada chwila trzeba będzie dosiąść koni, które go tak drogo kosztowały. Dzień cały spędził w męczarniach nie do opisania. Przez ostrożność sprowadził konie do stajni swojego hotelu. Odległość bowiem mogła coś znaczyć w nagłym razie; zresztą tym sposobem pewny był że mu nikt nie zabierze. Izydor czujnie straż odbywał przed stajnią, konie stały osiodłane. Jos mimo to w najwyższej bojaźni oczekiwał wypadków.
Po wczorajszem przyjęciu Rebeka nie spieszyła się z odwiedzinami do Amelji — jednak żona zasmucona przypomniała jej męża lekkomyślnego, nalała świeżej wody do wazonu, gdzie tkwił bukiet Jerzego i przeczytała raz jeszcze jego liścik.
— Biedaczka! — pomyślała, gniotąc w dłoni występny liścik — tym świstkiem mogłabym ją pogrążyć w rozpaczy. Trzeba też być nadto naiwną żeby się dręczyć dla takiego głupca, fanforona, czczego człowieka, który ją lekceważył i zaniedbywał. Poczciwy mój Rawdonisko, chociaż także głupi, dziesięć razy więcej wart od niego.
Zaczęła następnie zastanawiać się — co pocznie z sobą gdyby się jakie nieszczęście przytrafiło Rawdonowi. Znakomitą miał myśl, pozostawiając jej konie — to mu przyznawała. Widząc z żalem że w ciągu dnia milady Bareacres dostała koni, zaczęła myśleć także dla siebie o środkach ostrożności, jakie przedsięwzięła hrabina. Kilku pociągnięciami igiełki, zaszyła najkosztowniejsze swoje klejnoty, bilety i banknoty, i w ten sposób gotową była — zdecydować się albo też czekać w mieście przybycia zwycięsców: Francuzów czy Anglików.
Gdy Rawdon owinięty płaszczem biwakował wśród deszczu i wichru na wzgórzu St. Joan i z całej duszy myślał o kochanej swojej żoneczce — kto nam może zaręczyć czy ta niewiasta nie marzyła jednocześnie, czyby w razie skonu najukochańszego nie mogła zostać feldmarszałkową a może i księżną?
Nazajutrz wypadała niedziela — pani majorowa O’Dowd z przyjemnością zauważała że po dobroczynnym spoczynku w nocy, dwoje jej chorych uspokoiło się i nabrało odwagi. Ona sama odpoczęła nieco w wielkim fotelu, w pokoju Amelji, gotowa na każde skinienie pobiedz do łóżka swojej przyjaciółki lub też chorążego. Z rana udała się do siebie dla przywdziania toalety, odpowiedniej uroczystości dnia tego. Znajdując się sama w pokoju, gdzie razem z mężem mieszkała, widząc szlafmycę biednego Micka, jeszcze leżącą na poduszce i laskę jego w kącie — gorąco się pomodliła za życie tego dzielnego żołnierza.
Rozłożyła książkę do nabożeństwa i sławny zbiór kazań swego wujaszka, dziekana; wprawdzie nie bardzo ona to wszystko rozumiała, i wiele abstrakcyjnych a barbarzyńskich wyrażeń niedokładnie wymawiała — nie mogła jednak za nic pod słońcem uchybić zwyczajowi i nie odbyć swojego czytania w niedziele.
— Ileż to razy poczciwy mój Mick słuchał ze skruchą tych kazań, kiedy mu je czytałam — pomyślała sobie.
Liczyła że dnia tego słuchać będzie zajmującego jej czytania Amelja i chorąży, powierzony jej pieczy. Tegoż samego dnia przynajmniej w dwudziestu tysiącach kościołów odprawiano także nabożeństwo; tysiące mężczyzn i kobiet z tamtej strony cieśniny na klęczkach błagało Przedwiecznego o łaskę i zmiłowanie.
Nie przerwał im tam jednak rozmyślań huk, który usłyszała nieliczna nasza gromadka brukselska, huk jeszcze groźniejszy od wczorajszego. Kiedy pani majorowa najdobitniejszym głosem czytała biblję, armaty pod Waterloo grzmieć zaczynały.
Na ten straszliwy odgłos Jos przekonywając się coraz bardziej że mu temperament jego nie dozwoli znieść takich niespodzianek, zbyt często powtarzających się, postanowił że nie ma co dłużej wahać się, i że wypadało bezzwłocznie zmykać. Wbiegł więc do pokoju, gdzie majorowa, Amelja i chorąży przerwali na chwilę modlitwę, przysłuchując się kanonadzie.
— Emmy! — zawołał nagle do siostry. — Nie wytrzymam już tu dłużej! Umarłbym gdybym musiał pozostać. Jedź ze mną! Kupiłem parę koni; jednego dla ciebie, mniejsza tam o cenę. Ubieraj się prędzej i marsz w drogę! — siądziesz za Izydorem.
— Najsłodszy Boże! Panie Sedley, wyglądasz mi waćpan na tchórza — zawołała pani o’Dowd odkładając książkę.
— Prędzej Ameljo! Słyszysz? — wołał urzędnik. Nie zwracaj uwagi na trajkotanie majorowej; co mi za przyjemność czekać tu na Francuzów, żeby mnie potem zamordowali.
— Zapominasz pan że nasz pułk nie rozbity jeszcze, szanowny panie — odezwał się z łóżka Stubble. — A pani czyżbyś mogła mnie tu samego zostawić, pani majorowo?
— Nie, nie — odparła zbliżając się do niego i głaszcząc po głowie jakby własne dziecko. — Nie obawiaj się moje dziecię, ani krokiem się ztąd nie ruszę bez rozkazu Micka. Piękniebym wyglądała siedząc rakiem na koniu za tym jegomością.
Na tę uwagę ranny o mało co nie parsknął śmiechem; nawet Amelja rozśmiała się.
— Czy ją kto zapraszał, czy kto nawet odzywa się do niej? — mruknął Jos — Ameljo, po raz ostatni pytam, chcesz czy nie, jechać ze mną?
— Jakto? sama, bez męża? odparła zdziwiona Amelja i podała rękę majorowej.
Jos wreszcie się zniecierpliwił.
— Kiedy tak, to dobranoc! zawołał grożąc pięścią gniewnie i zamykając drzwi z trzaskiem.
W minutę potem siedział już na siodle i pani O’Dowd usłyszała tętent koni, wyjeżdżających na ulicę z bramy hotelu. Pobiegła do okna i spostrzegła Josa niezgrabnie siedzącego na koniu, a za nim Izydora w kapeluszu z galonami. Wierzchowce przez kilka dni nie wychodząc ze stajni, zaczęły wierzgać i podskakiwać radośnie. Jos, niezgrabny i lękliwy jeździec, kilka razy o mało co nie spadł.
— Patrzno, Amelko moja droga! Gotów jeszcze wjechać oknem do salonu. Nigdybym w sklepie chińskich zabawek nie widziała takiej pociesznej facjaty.
Wreszcie jeźdźcy puścili się cwałem ku Gandawie.
Majorowa — dopóki ich tylko dostrzedz mogła — nie szczędziła złośliwych żartów i pogardy.
Wszyscy wiemy z opowieści lub z książek o straszliwej walce, jaka się tymczasem o kilka godzin od Brukseli odbywała. Wspomnienie tego sławnego dnia wyryło się na wieki w sercach wszystkich żołnierzy zwycięzkich i zwyciężonych, co uczestniczyli w olbrzymiej bitwie.
Czy nowa walka zwycięzka dla tych, którzy opłakują dotychczas swoją klęskę, ma spaść na dzieci nasze dziedzictwem przeklętem nienawiści i zemsty?
Czy nie skończą się nigdy te rzezie mordercze, w których dwa szlachetne narody najczystszą krwią swoją broczą pola bitw?
Czyż od tylu stuleci walki i mordów, Anglicy i Francuzi nie opłacili drogiego haraczu temu, co nazywają kodeksem honoru?
Wszyscy nasi przyjacieli znamienicie się odznaczyli tego dnia, jak na ludzi mężnych przystało. Kiedy kobiety modliły się na klęczkach zdala od pola bitwy, tymczasem niewzruszone szeregi piechoty angielskiej wytrzymały i odbierały wściekłe szarże jazdy francuzkiej. Kanonada, którą słychać było aż w Brukseli, śmierć roznosiła w linjach nieprzyjacielskich. Skoro jedni padli, inni ich natychmiast zastępowali i pędzili naprzód.
Wieczorem atak Francuzów tak dzielnie kierowany, tak energicznie odparty — zdawał się nieco wolnieć — jakby się zastanawiali czy mają zwrócić się w inną stronę, czy też zgromadziwszy wszystkie siły, stoczyć stanowczą ostateczną walkę. Na dany sygnał kolumna starej gwardji wdziera się na wzgórza St. Jean żeby wyprzeć Anglików, którzy się przez cały dzień na tej pozycji utrzymali. Potężna ta kolumna rozwijając ruchome swoje kręgi po nizinie, zaczęła wdzierać się na wzgórza. Straszliwy ogień artylerji angielskiej zdawało się że jej nic nie szkodzi. Już nacierała na szczyt stoku, zajętego przez Anglików, kiedy nagle zwolniła marszu, zawahała się i zatrzymała. Anglicy odparli napastników i zachowali pozycję, z której ich nikt nie zdołał wyprzeć.
Już żaden huk nie dochodził do Brukseli, bo się bić zaczęli o kilka mil dalej, ciemność gęstemi mgłami okrywała miasto i pole bitwy. Amelja żarliwe modły wznosiła do nieba za ukochanego swojego Jerzego — a Jerzy leżał martwy twarzą w piasku, z głową zdruzgotaną od kuli armatniej.
Kiedy armja angielska oddala się z Belgji i zmierza ku granicom Francji, gdzie znowu ma walczyć, zaprowadzimy szanownego czytelnika do innych osób najspokojniej mieszkających sobie w Anglji a mających także rolę odegrać w ciągu niniejszej powieści.
Miss Crawley pozostawała zawsze w Brighton i nie wiele starą pannę obchodziły krwawe walki, jakie na stałym lądzie staczano. Miss Briggs ulegając wpływowi jedwabnych słówek Rebeki, nie omieszkała przeczytać najukochańszej cioci Rawdona — numeru gazety, w którym wyrażano się chlubnie o męstwie Rawdona Crawley i o jego awansie na podpułkownika.
— Co za szkoda — odezwała się na to ciocia — że ten biedny chłopczysko wplątał się w tak niegodziwy związek. Niedorzeczność to i nieszczęście nie do naprawienia! Z takim stopniem i zasługą mógłby się ożenić przynajmniej z córką jakiego piwowara, co by mu przyniosła z jakie 250.000 funtów sterlingów w posagu; mógłby nawet pomyśleć o związku z jaką arystokratyczną rodziną. Kiedyś zostawiłabym jemu lub też jego dzieciom mój majątek — chociaż nie tak spieszno mi wyjechać na tamten świat — słyszysz panno Briggs — nie tak spieszno, mimo że tym sposobem pozbyłabyś się prędzej nudziarki. Teraz wszystko się już na nic nie przyda Rawdonowi. Przyszła mu fantazja ożenić się z żebraczką z powołania, z tancerką opery.
— Czy droga panna Crawley nie raczy spojrzeć litościwem okiem na żołnierza, na bohatera, którego imię zapisane jest w rocznikach chwały? — rzekła panna Briggs, niezmiernie podniecona doniesieniami o bitwie pod Waterloo, i lubiącą przy każdej sposobności wyrażać się górnolotnie o tym wypadku. — Czyliż kapitan, a raczej, jak go teraz nazywać mogę, pułkownik nie dokonał czynów, które uświetniły na zawsze nazwisko Crawleyów?
— Warjatka z ciebie, moja Briggs — rzekła panna Crawley. — Pułkownik Crawley powalał w błocie nazwisko Crawleyów, panno Briggs! Ożenić się z córką metra rysunków! Ożenić się z taką demoiselle de compagnie, jaką pani jesteś — bo też w istocie nie była ona niczem lepszem od pani, tylko była młodszą i znacznie przystojniejszą i rozsądniejszą od pani. Czy byłaś pani może wspólniczką tej nędznicy, której on padł ofiarą, i której pani byłaś zawsze taką wielbicielką? O! tak — Jestem pewną że pani byłaś z nią w porozumieniu! Ale zawiedziesz się pani! Zawiedziesz się pani po otwarciu mojego testamentu! Proszę napisać natychmiast do pana Waxy, i donieść mu że życzę sobie widzieć się z nim w tej chwili!
Od pewnego czasu panna Crawley zwykła była pisywać do adwokata swojego pana Waxy prawie co dnia, bo postanowienia swe co do swej ostatniej woli cofnęła i nie wiedziała co począć ze swoim majątkiem.
Pod względem zdrowia wszakże widocznem było że przyszła do siebie — dowodziło tego znęcanie się nad panną Briggs, znęcanie się, które nieszczęśliwa ta istota znosiła z łagodnością, z trwożliwością, z rezygnacją, na pół bohaterską a na pół obłudną, z tą, jednem słowem, uległością niewolniczą, którą okazywać muszą kobiety skazane na jej stanowisko. Któż nie widział kobiety teroryzowanej przez drugą? Czemże są męki, znoszone przez mężczyzn, w porównaniu z temi, codziennie i całodziennie powtarzającemi się pociskami wzgardy i okrucieństwa, jakiemi kobieta umie obsypywać kobietę? Biedne ofiary! Ale — odeszliśmy od przedmiotu, a tym było że panna Crawley stawała się szczególnie dokuczliwą i nieznośną, ile razy przychodziła do siebie po chorobie — nakształt ran, o których mówią że pieką i świędzą najgorzej wówczas gdy się goją.
W tym okresie rekonwalescencji panna Crawley nie przypuszczała do siebie nikogo, oprócz panny Briggs, ale krewni jej na prowincji nie zapominali o kochanej kuzynce, i starali się utrzymać w jej dobrych łaskach ciągłem wywiadywaniem się o jej zdrowie, i mnóstwem drobnych posyłek i upominków.
Przedewszystkiem należy tu wspomnieć jej synowca, pułkownika Crawley. W parę tygodni po słynnej bitwie pod Waterloo, i po pojawieniu się numeru London Gazette, donoszącego o jego dzielności i o stopniu, który otrzymał w nagrodę, statek pocztowy z Dieppe przywiózł pannie Crawley do Brighton pakę, zawierającą podarunki, jako też list nader serdeczny od jej synowca, pana pułkownika.
Pudełko zawierało podarunki dla starej panny, oraz list od najprzywiązańszego synowca. Znajdowało się tam parę szlif francuzkich, krzyż legji honorowej i rękojeść szpady: trofea z bitwy.
List prześlicznie napisany opiewał z dziarskością i zapałem historję rękojeści zdobytej na sztaps-oficerze gwardji, który zawoławszy energicznie że „gwardja ginie a nie podaje się“, w tejże samej chwili dostał się do niewoli. Bagnet prostego żołnierza strzaskał mu szpadę, a Rawdon zabrał rękojeść, żeby ją posłać kochanej cioci. Krzyż zaś i szlify zdobył na pułkowniku jazdy w najgorętszym zamęcie bitwy.
Rawdon pospieszył złożyć u stóp najdroższej ciotuni te trofea na polu Marsa zebrane. Prosił o pozwolenie dalszego pisywania, jak tylko przyjedzie do Paryża, zkąd obiecywał przesyłać ciekawe nowiny o tej stolicy, O dawnych cioci przyjaciołach, którym w dniach nieszczęścia okazywała tyle szlachetnej sympatji.
Miss Crawley zleciła odpis pannie Briggs, w którym miano powiszować synowcowi awansu zaszczytnego, oraz zachęcić go do nowych doniesień listownych. Po pierwszym liście tak dowcipnym można było jak najlepiej rokować o następnych.
— Wiem bardzo dobrze — mówiła miss Crawley — że Rawdon tak jak waćpanna niepotrafiłby napisać tego listu, i ręczę że ta filutka Rebeka podyktowała od a do z — ale poco mam się pozbywać rozrywek, choćby mi od państwa Rawdon przybywały? Dodaj więc waćpanna w odpisie że list mego synowca wprawił mnie w bardzo dobry humor.
Jeżeli miss Crawley nie myliła się, przypisując utwór listu Rebece, nie domyślała się jednak że i trofea wojenne były również wynalazku pani Rawdon, gdyż kupiła je za kilka franków od kramarza. Niezliczone zastępy kramarzy — po bitwie pod Waterloo — handlowały smutnemi szczątkami z pobojowiska. Bądź co bądź składna odpowiedź miss Crawley ożywiła znowu nadzieję Rawdona i jego żony, którym wypogodzony humor cioci najlepsze wróżby zapowiadał.
Skoro tylko Rawdon ze zwycięskiemi wojskami do Paryża wszedł, stara panna otrzymywała z tej stolicy korespondencję regularną i wielce zajmującą.
W listach pani rektorowej, niemniej punktualnej w korespondencji, mniej smakowała miss Crawley. Rozkazujące usposobienie mistress Butte wyrządzało jej niepowetowaną krzywdę w domu siostry męża; służba nie cierpiała jej, a dla pani domu stała się prawdziwym ciężarem. Gdyby biedna Briggs mogła się zdobyć na źdźbło złośliwości, toby się powinna była uśmiechnąć rozkosznie, donosząc, w imieniu miss Crawley, pani Butte, że jej najukochańsza Matylda znacznie się ma lepiej odkąd pani Butte odjechała, że prosi ją też Matylda aby nie raczyła troszczyć się o jej zdrowie i nie porzucała rodziny dla zbytecznych a utrudzających odwiedzin. Nie jedno serce niewieście napawałoby się taką przyjemnostką zemsty; trzeba jednak oddać słuszność miss Briggs że nie była tak dalece zawziętą. Nieprzyjaciółka jej popadła w niełaskę, to już starczyło do poruszenia w jej sercu litośnej struny.
— Wielką popełniłam niedorzeczność, wielkie głupstwo zrobiłam, żem zapowiedziała przyjazd mój miss Crawley w liście, przesłanym razem z kaczkami Berberyjskiemi — wyrzucała sobie przy mężu pani Butte. Powinnam była zjawić się niespodzianie u tej starej sekutnicy, wyrwać ją z pomiędzy dwóch harpji: Briggs i Firkin. Ach! Butte, kochany mój Butte — cośmy też najlepszego zrobili!
Widzieliśmy do czego była zdolną pani rektorowa w pewnych, danych okolicznościach. Pod jej despotyczną władzą rozpoczęły się terrorystyczne rządy w domu miss Crawley — ale przy pierwszej sposobności wybuchnął bunt, po którym nastąpiła najzupełniejsza niełaska. Odkąd też zaczęli wszyscy głupcy w domu pastora udawać ofiary najniegodniejszego egoizmu, najohydniejszej zdrady. Za wszystkie poświęcenia i całe przywiązanie do miss Crawley odpłacano im najczarniejszą niewdzięcznością.
Prócz tego — awans Rawdona, ogłoszenie jego nazwy w rozkazach dziennych — zaniepokoiło te miłosierne i chrześcijańskie serca.
A nuż przypadkiem ciocia się da ubłagać — wiedząc iż został pułkownikiem i kawalerem Łaziebnego orderu? Kto może zaręczyć czy niegodne stworzenie, które zostało jego żoną, nie wkradnie się znowu w jej łaski?
Pastorowa ułożyła — pod wpływem słusznego gniewu — kazanie o marności sławy wojskowej i powodzeniu złych ludzi; mąż nie rozumiejąc ani słowa, przeczytał je parafjanom.
Pitt znajdował się tego dnia pomiędzy słuchaczami: udał się do kościoła z dwiema swojemi siostrami w zastępstwie starego baroneta, który w kolatorskiej ławce nader się rzadko pokazywał.
Od czasu odjazdu Rebeki stary niedowiarek oddawał się bez żadnego hamulca niegodziwym nałogom. Postępowanie jego stało się skandalem w hrabstwie a hańbą dla syna. Nigdy miss Horrecks nieprzyczepiała tyle wstążek do kapelusza co obecnie. Sąsiednie domy przestały bywać w zamku Crawley królowej.
Baronet pijał ze swoimi dzierżawcami w Madbury, podczas targów jeździł do Southampton czwórką, wielkim powozem: miss Horrocks siadywała przy nim z prawej strony.
Pan Pitt biorąc dzienniki do ręki, drżał codzień z obawy — czy nie wyczyta przypadkiem ogłoszenia ślubu ojca z tą kobietą? Miłość własna jego ciężką przechodziła próbę. Na zebraniach religijnych, których był prezesem, i zwykle miewał mowy o wstrzemięźliwości po kilka godzin trwające, nieraz wymowa zamierała mu na ustach gdy wstając posłyszał następujące uwagi słuchaczy:
— Ależ ten szanowny jegomość, to syn starego bezbożnika, sir Pitta, który właśnie teraz pije zapewne w jakiej sąsiedniej karczmie. Raz gdy miał mowę o smutnej doli króla Tombuktu i licznych jego małżonek, pogrążonych w najgłębszej pomroce bałwochwalstwa, pijak jeden zawołał w ciżbie:
— A czy to mało takich samych znajduje się w karczmie w Crawley!
Na ten wykrzyknik osłupieli słuchacze, a cały efekt mowy pana Pitt spełzł najzupełniej. Co do dwóch dziedziczek z Crawley królowej, szczęściem dla nich stary szlachcic, dzięki pośrednictwu Pitta, zdecydował się oddać je na pensję, bo poprzysiągł sobie że pod żadnym pozorem nie przyjmie żadnej guwernantki do zamku.
U rozmaitych osób, działających w tej powieści, postępowanie przybierało odcienia różne, wedle charakteru i różnicy usposobień, można było jednak dostrzedz u wszystkich tej spójni, iż wszyscy podwoili zachodowi grzeczności względem miss Crawley. Wszyscy usiłowali ją przekonać o najprawdziwszem przywiązaniu, składać dowody najserdeczniejszej czułości.
Pani Butte przysłała jej kaczek Berberyjskich, olbrzymich kalafjorów, śliczny woreczek jedwabny i patarafkę, wyhaftowaną przez jej córeczki, z prośbą, aby najdroższa ciocia zachowała dla nich choćby malutki kąciczek w szlachetnem sercu.
Pan Pitt, hojniejszy w podarunkach, posyłał jej paki brzoskwiń, winogron i zwierzyny. Dyliżansem z Southampton do Brighton przybywały te rozmaite dowody czułości zacnych krewnych.
Czasem nawet Pitt jeździł w odwiedziny do cioci, gdyż kwaśny i gderający humor szanownego życiodawcy wystawiał często cierpliwość jego na próbę i skłaniał do szukania po za domem zapomnienia o troskach domowych.
Inny jeszcze powód przyciągał pana Pitt do Brighton: obecność lady Jane.
Wspomnieliśmy powyżej o zamiarach połączenia węzłem małżeńskim tej młodej pary.
Lady Jane mieszkała w Brighton z siostrami i z matką, hrabiną Southdown, silną ową niewiastą z ewangelji, wielce wziętą u ludzi poważnych, a nabożnych.
Poświęcimy kilka słów tej rodzinie; wmieszanej do wypadków naszego opowiadania z powodu pokrewieństwa z rodziną Crawley. Żywot głowy rodziny Southdown, Klemensa William, czwartego hrabiego Southdown, nie odznaczał się niczem nadzwyczajnem. Wszedł do parlamentu pod patronatem pana Wilberforce, oddał kilka przysług swojemu stronnictwu i można go było zaliczyć do kategorji ludzi, co to ich nazywają strasznie poważnymi.
Wynaleść jednak nie można słów na orzeczenie zadziwienia i osłupienia cnotliwej hrabiny Southdown, po śmierci szlachetnego małżonka dowiedziała się że jej syn, dziedziczna głowa rodziny, został członkiem kilku klubów, grube pieniądze przegrał w karty u Watjersa i Kokotjera, stracił połowę spadku, obdłużył się po uszy, jeździł czwórką i mianowany został komisarzem zgromadzeń bokserów, że nadto — o! zgrozo! — wynajmował w operze lożę, gdzie się pokazywał w towarzystwie hulaków, używających najgorszej reputacji. W kółku szlachetnej wdowy wspominano zawsze o nim z pobożnym przestrachem i niezadowoleniem. Lady Emilja, o kilka lat starsza od brata, zajęła już niepoślednie położenie w gronie ludzi poważnych — jako autorka książek do nabożeństwa, hymnów duchownych i przeróżnych poezji religijnych. Była to panna umysłu dojrzałego i wytrawnego, która precz odrzuciła od siebie wszelką ziemską myśl o małżeństwie. Miłosierne jej współczucie dla murzynów starczyło zupełnie na zadowolenie żarliwej jej czułości. Przypisywano jej utwór znakomitego jednego poematu, opiewającego niedolę murzynów; prowadziła nadto najregularniejszą korespondencję z misjonarzami obu Indji. Coś napomykano o tkliwszych jej uczuciach dla jednego misjonarza, wielebnego Sylazjusza, męczennika, którego dzicy na wyspach Oceanu spokojnego najdziwaczniej napiętnowali i pomalowali podczas jednej misji.
Co do lady Jane, dla której serce pana Pitt gorzało tak czystym płomieniem, była to panienka miła i lękliwa, mało mówiąca a rumieniąca się co chwila. Mimo szaleństw swojego brata nie mogła przenieść na sobie żeby go nie kochać. Pisywała do niego od czasu do czasu i liściki cichaczem sama oddawała na pocztę. Raz nawet — a była to najstraszliwsza tajemnica, obarczająca jej sumienie — odwiedziła potajemnie ze swoją guwernantką młodego lorda, którego zastała — o! przeraźliwe następstwo rozpusty i zbrodni — palącego cygaro przy butelce kiraso. Wielbiła siostrę, czciła matkę, a pan Pitt Crawley uchodził w jej oczach za najmilszego i najprzyzwoitszego mężczyznę — zawsze jednak po najukochańszym braciszku. Matka i siostra, jako wyższe istoty, rządziły nią we wszystkich okolicznościach i obchodziły się z tem pysznem lekceważeniem, jakie uczuwa każda niewiasta krążąca po wyżynach inteligencji — dla niższych umysłowo od siebie istot. Matka wybierała dla niej suknie, wstążki, kapelusze, nie pytając się wcale o gust córki, za którą gotowa nawet była myśleć. Stosownie do humoru milady Southdown — córka jeździła konno, grała na fortepianie lub używała innej jakiej rozrywki. Milady możeby ją jeszcze ubierała w dwudziestym szóstym roku życia w majtki, krótką sukienkę i fartuszek z rękawkami, gdyby nie wypadało przedstawić jej królowej Karolinie.
Kiedy damy te osiedliły się w Brighton, pan Pitt Crawley z początku u nich tylko bywał, u ciotki zaś zostawiał tylko bilety wizytowe, nie omieszkując zarazem wypytywać się pana Bowls lub też jego kolegi o stanie zdrowia chorej. Raz spotkawszy się na ulicy nos w nos z miss Briggs, która wracała z księgarni, dźwigając olbrzymią pakę romansów pod pachą, zarumienił się nadzwyczaj i jak najuprzejmiej powitał pannę do towarzystwa. Przeszedłszy się z nią przez chwilę, przyprowadził wreszcie do lady Jane, która także znajdowała się na przechadzce, mówiąc:
— Lady Jane — pozwól pani przedstawić sobie najlepszą przyjaciółkę mojej ciotki i najwierniejszą jej towarzyszkę, miss Briggs, którą już musisz pani znać zkądinąd, jako autorkę „Harmonji serca“, ślicznych tych poezji, któremi się tak zachwycasz.
Lady Jane zarumieniwszy się po swojemu, podała rączkę miss Briggs, poszepnęła niewyraźnie nader grzeczny komplement, dodając że zamierza odwiedzić miss Crawley, że poczytywałaby sobie za szczęście znać krewnych i przyjaciół pana Pitt. Potem z łagodnym spojrzeniem gołębiem pożegnała się z miss Briggs, której pan Pitt oddał ukłon, nieodrodny istotnie od świetnych ukłonów jakie oddawał wielkiej księżnie Pumpernikiel, kiedy był nadzwyczajnym posłem przy jej dworze.
Zręczny dyplomata umiał skorzystać z lekcji starego Machjawela Binkie, sam dał lady Jane egzemplarz poezji Briggs, znaleziony w jakimś kącie w zamku Crawley. Przeczytawszy w drodze ten zbiór wierszy, ponaznaczał ołówkiem ustępy, które powinny były najbardziej zająć słodką lady Jane.
Pan Pitt ukazał zręcznie lady Southdown korzyści, mogące wpłynąć z bliższych stosunków z miss Crawley i kładł głównie nacisk na to, że w tem tkwiła nietylko mało ważna sprawa znikomego ziemskiego padołu, ale co więcej, zbawienia wiecznego.
Miss Crawley żyła sama i opuszczona; niegodziwy Rawdon przez potworne wybryki, a głównie przez małżeństwo zniechęcił sobie ciotkę na zawsze. Interesowana tyranja pani Butte Crawley zniecierpliwiła starą pannę, która się wreszcie zbuntowała przeciw zaborczym pretensjom chciwej swojej krewnej. On zaś chociaż dotychczas wstrzymywał się od wszelkich objawów tkliwości dla miss Crawley — z powodu może przesadnej dumy — sądził atoli że właśnie przyszła chwila, w której wszelkiemi możliwemi sposobami trzeba było wyrwać tę duszę ze szponów szatana, i zapewnić sobie, jako głowie rodziny Crawley, spadek po najdroższej kuzynce.
Lady Southdown, silna owa niewiasta z ewangelji, zgodziła się we wszystkich punktach z przyszłym swoim zięciem; żarliwa w gorliwości apostolskiej — przypuszczała iż nawrócenie miss Crawley będzie dziełem jednej chwili. Potężna ta rycerka prawdy czyż w dobrach swoich nie raczyła sama zwiedzać powozem różne osady, gdzie miała apostołować wielkie światło. Czy nie posyłała na wszystkie strony wysłańców, którzy zalewali kraj potokami jej pisemek? Kubie rozkazano aby się natychmiast nawrócił, Piotruś miał zlecone czytać jej prozę bezustannie, bez odwoływania się do duchowieństwa regularnego.
Milord Southdown, epileptyk, zaspanej natury, pochwalał i potwierdzał wszystkie czynności i utwory swojej szlachetnej małżonki. Wiara milady przeinaczała się co chwila, ponieważ wyobrażenia jej przemieniały się co chwila, ulegając wpływowi rozmaitych duchownych dysydenckich, jakich mnóstwo u siebie przyjmowała. Ktokolwiek od niej zależał musiał jej na ślepo ulegać.
Gdy stosownie do kaprysu chwilowego zachwycała się wielebnym Saundersem Mac-Nitre, niebiańskim Szkotem, albo czciła wielebnego Łukasza Waters, anielskiego Walijczyka, albo też Idziego Jowio, szewca i illuminata, wszystko co tylko żyło w domu: dzieci, służący, dzierżawcy musieli za przykładem milady czołem uderzać przed nimi i mówić „amen“ na wyznanie wiary każdego z tych doktorów religijnych.
Podczas ćwiczeń nabożnych milord Southdown, cherlający i kaszlący, otrzymał upoważnienie pozostawania w swoim pokoju, gdzie spijając grzane winko, słuchał jak mu czytano dzienniki. Stary hrabia najbardziej kochał lady Jane, która też go otaczała najszczerszemi i najczulszemi staraniami.
Lady Emilja, autorka dzieła ascetycznego pod napisem: „Praczka z Finckley-Common“, malowała w barwach tak straszliwych kary, jakie nas czekają, na tamtym świecie, że przerażała lękliwy umysł zgrzybiałego ojca. Według zdania samych lekarzy, wiele ataków epileptycznych spowodowały ponure kazania tej zapalonej predykantki.
— Dobrze, pójdę ją odwiedzić, odrzekła lady Southdown panu Pitt, ulegając logice rozumowania narzeczonego swojej córki. — Czy nie wiesz pan kto jest lekarzem miss Crawley?
Pitt wymienił pana Creamer.
— Jeden z najniebezpieczniejszych i najciemniejszych lekarzy, chciej mi wierzyć, mój drogi! Opatrzność w niezbadanych zrządzeniach swoich dozwoliła że posłużyłam jej za narzędzie do oczyszczenia kilku domów z tego nieuka. Nieszczęściem parę razy przybyłam za późno, jak naprzykład do biednego jenerała Glauders, co już konał w ręku tego przeklętego osła. Dzięki pigułkom Podgera, które mu dałam zażyć, znacznie mu lepiej się zrobiło przez kilka dni; ale niestety, już było za późno, już nie mogły stanowczo skutkować. Skonał za to nadzwyczaj lekko, prawie bez bolu, a jeżeli Opatrzności podobało się zabrać go z tego świata, to z pewnością dla jego dobra. Craemer, kochany Pitt, nie może leczyć nadal twojej ciotki.
Pitt zgodził się zupełnie na to zdanie, bo i on także ulegał, tak jak drudzy, wpływowi szlachetnej swojej krewnej, a przyszłej świekry.
Umysł jednak i żołądek posiadał tak tęgi, że mógł znosić zarówno duchowe jak i doczesne lekarstwa milady: Kazania Saundersa Mac-Nitre i pigułki Fodgera; eliksir Pokeya i rozmyślania Łukasza Waters. Odchodząc nie zaniedbywał nigdy zabierać zapasu mikstur teologicznych i medycznych, przyrządzanych przez ciemnotę a rozpowszechnianych przez szarlatanizm.
— Co do kuracji duchowej — ciągnęła dalej milady — nie ma czasu do stracenia; w niegodziwych ręku Craemera może zgasnąć lada dzień, a wiesz dobrze jaki opłakany stan jej duszy w wilję wiekuistej podróży! Natychmiast wyszlę do niej doktora Irons. Jane! napisz zaraz grzeczny list do wielebnego Bartłomieja Irons. Powiedz mu że go dzisiaj o wpół do siódmej zapraszam na herbatę. Żarliwy to apostoł. Pewna jestem że jeszcze dzisiaj odwiedzi miss Crawley — a ty Emilko, przygotuj moja duszko paczkę broszur dla miss Crawley! Włożysz: Głos w płomieniach! Trąbę Jerychońską, Rozbity kociół, i dołączysz: Ludożercę nawróconego.
— A Praczkę z Finckley-Commen? zagadnęła lady Emilja. — Trzeba dążyć prosto do celu,
— Przepraszam panie — wtrącił dyplomatycznie Pitt. — Mimo najgłębszego poważania dla najdroższej lady Southdown — ośmielę się zauważać że kto wie czy nie lepiejby było nieco poczekać nim się sprowadzi miss Crawley na grunt tak ważny i stanowczy. Przedewszystkiem wypada oszczędzać jej zdrowie — a prócz tego przyznacie panie że ona tak mało myślała dotychczas o śmierci, o zabezpieczeniu sobie wiekuistej szczęśliwości.
— Tem ci bardziej wypada spiesznie działać — zawołała lady Emilja, dźwigając arsenał broszur.
— Zbyt nagle działając przerazimy ją tylko. Znając dokładnie światowe usposobienie mojej ciotki, ręczę paniom, że nie osiągnęlibyśmy zamierzonego celu, nie porzuciłaby błędnej drogi i nie zdołalibyśmy wyrwać tej duszy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Chcąc się uwolnić od obawy, od nudów, jakich w zaślepieniu swojem od was spodziewać się będzie, wyrzuci poprostu książki za okno i drzwi nam zamknie przed nosem.
— Pitt! Pitt — i ty także hołdujesz znikomościom tego świata, przynajmniej tyle co miss Crawley — rzekła z westchnieniem lady Emilja, zabierając nieocenione broszury.
— Zbytecznem byłoby powiadać pani, kochana lady Southdown — mówił dalej Pitt nieco ciszej do hrabiny — jak dalece brak względów i roztropności mógłby zaszkodzić naszym widokom co do znikomych doczesnych dóbr miss Crawley. Majątek jej dochodzi do siedmdziesięciu tysięcy funtów szterlingów. Racz pani prócz tego zwrócić uwagę na jej wiek podeszły, na jej temperament nerwowy a delikatny. Zrobiła przedtem testament na korzyść brata mojego pułkownika Crawley, zniszczyła go, wiem o tem... Nader łagodnie trzeba się obchodzić z tą duszą cierpiącą i zgryźliwą. Unikajmy więc przedewszystkiem środków gwałtownych i drażniących, coby ją natychmiast rozgniewać i oburzyć mogły. Spodziewam się więc że milady zgodzisz się ze mną, iż...
— Zapewne, zapewne — odparła lady Southdown. Joanno, moje dziecię, nie potrzeba już pisać do doktora Irons. Ponieważ zdrowie miss Crawley nie dozwala jej znosić trudów dyskusji, poczekamy aż się będzie miała lepiej. Bądź co bądź, odwiedzę ją jutro.
— Racz mi nadto wierzyć, najłaskawsza milady, dodał pieszczotliwym tonem sir Pitt — że nie wypada prowadzić tam żarliwej naszej Emilji, która za zbyt gwałtownie nakłania do prozelityzmu; radziłbym raczej zabrać łagodną i cichą lady Jane.
— Zapewne, zapewne — Emilja pokrzyżowałaby nam wszystkie nasze plany — odparła lady Southdown, uznając słuszność tej uwagi. Na ten raz więc hrabina zaniechała zwykłej metody, — przygniatania ciężarem niestrawnych i wstrętnych piśmideł — ofiary, — którą chciała podbić i nawrócić. Chociaż nie możemy zawyrokować stanowczo czy się to stało ze względu na osłabione i wątłe zdrowie miss Crawley, czy żeby nie przeszkodzić wiekuistej szczęśliwości zbłąkanej duszy, czy też może w skutek wyrachowania — dość że lady Southdown zgodziła się na zwłokę.
Nazajutrz paradny powóz rodziny Southdown, na drzwiczkach którego świetniały korony hrabiowskie, oraz herby, dowodzące bliskich związków z rodziną Binkie — zatrzymał się pompatycznie przed domem miss Crawley. Lokaj olbrzymiego wzrostu, miny poważnej i nabożnej — wręczył panu Bowls karty wizytowe swojej pani dla miss Crawley i miss Briggs.
Tym sposobem zawiązały się pierwsze stosunki, Lady Emilja nie mogła przenieść na sobie aby nie przesiać pocztą, tego samego dnia jeszcze, paczki broszur powyżej przytoczonych, mianowicie zaś sławną „Praczkę“, oraz kilka innych utworów pisanych głównie dla służących, jak między innemi: „Okruszyny izby czeladnej“, „Piec i komin“ i tym podobne z tytułami równie obiecującemi.
Grzeczne zachowanie się pana Crawley i dobre przyjęcie ze strony lady Joanny pochlebiło niezmiernie pannie Briggs, która nie omieszkała przemówić na korzyść hrabianki, gdy oddano pannie Crawley bilety rodziny Southdownów. Bilet hrabiny, oddany umyślnie dla niej, sprawił niemałą przyjemność biednej demoiselle de compagnie, niemającej przyjaciół na świecie.
— Radabym wiedzieć co też hrabinie Southdown przyszło do głowy że tobie przysłała bilet, panno Briggs — rzekła znakomita republikanka, panna Crawley, na co jej Briggs odpowiedziała potulnie, że „przecież w tem nie ma nic złego jeżeli dama wielkiego rodu zwraca uwagę na biedną szlachciankę,“ poczem schowała bilet do skrzynki, między najdroższe swoje skarby. Następnie opowiedziała jak wczoraj spotkała pana Crawleya, idącego na przechadzkę ze swoją kuzynką i narzeczoną, jak dobrą i łagodną jest lady Joanna, i jak skromnie była ubraną — przyczem oczywiście opisała jej strój z kobiecą dokładnością, zacząwszy od kapelusza a skończywszy na trzewikach.
Panna Crawley pozwoliła jej szczebiotać nie przerywając jej zbyt często. W miarę jak przychodziła do zdrowia, czuła potrzebę towarzystwa. Pan Creamer, jej lekarz, sprzeciwiał się jak najmocniej powrotowi jej do Londynu, do dawnego, szkodliwego trybu życia. Ztąd poszło że rada była bardzo znaleść jakie takie towarzystwo w Briggton, i dla tego też nietylko kazała zaraz nazajutrz oddać swoje bilety, ale nawet Pitt Crawley otrzymał łaskawe zaproszenie by przyszedł odwiedzić swoją ciotkę. Przyszedł i przyprowadził z sobą hrabinę Southdown wraz z córką. Mylady nie pisnęła ani słówka w sprawie zbawienia duszy panny Crawley, ale z nadzwyczajną dyskrecją rozmawiała o pogodzie, o wojnie, o upadku tego potwora, nazywającego się Bonaparte, a przedewszystkiem o doktorach, o lekach, i o szczególnych zaletach dra Podgers, którego była protektorką.
Podczas tej rozmowy Pitt Crawley wykonał wielki manewr, dowodzący że gdyby był przedwcześnie nie porzucił karjery dyplomatycznej, to mógłby był mieć w niej wielkie powodzenie. Gdy hrabina-wdowa Southdown, jak to było zwyczajem podówczas, znęcała się nad „perweniuszem z Korsyki“, gdy dowodziła że był to potwór splamiony wszelką możliwą zbrodnią, tchórz i tyran, który nie wart był żyć na świecie, którego upadek był przepowiedziany itd. Pitt Crawley stanął nagle w obronie tego męża Opatrzności. Opisał on Pierwszego konsula, jakim go widział w Paryżu po zawarciu pokoju w Amiens, kiedy on, Pitt Crawley, miał zaszczyt poznać wielkiego i zacnego męża stanu, pana Fox, którego nie podobna mu było nie podziwiać jakkolwiek dzieliła ich różnica zdań, a ten mąż stanu miał zawsze bardzo wysokie wyobrażenie o cesarzu Napoleonie. Wyrażał on się przytem z jak największem oburzeniem o zachowaniu się sprzymierzonych mocarstw w obec monarchy strąconego z tronu, który powierzywszy się ich wspaniałomyślności, wysłany był na haniebne i okrutne wygnanie, podczas gdy zamiast niego gnębił Francję podły i obłudny papista.
Prawowierny ten wstręt do rzymskich zabobonów ocalił Pitta Crawley w opinji lady Southdown, podczas gdy jego uwielbienie dla Foxa i Napoleona podniosło go niezmiernie w oczach jego ciotki. Wprowadzając ją po raz pierwszy w to opowiadanie, wspomnieliśmy o jej przyjaźni ku zmarłemu mężowi stanu angielskiemu. Wiernie trzymając z Whigami, panna Crawley przez cały ciąg wojny należała do opozycji, i jakkolwiek upadek cesarza z pewnością nie wstrząsł bardzo mocno starej panny, ani też los jego nie skrócił jej życia, ani nie odebrał snu, to przecież Pitt przemawiał jej do serca chwaląc obudwu jej faworytów, i temi kilkoma słowy zrobił ogromne postępy w jej łaskach.
— A coż pani sądzisz, moja droga? rzekła pani Crawley do młodej lady, która podobała się jej była na pierwszy rzut oka, równie jak wszystkie piękne i skromne młode osoby — chociaż należy wyznać iż upodobania tego rodzaju niknęły równie szybko jak powstawały.
Lady Joanna zarumieniła się mocno, i rzekła że „nie rozumie się na polityce, i zostawia ją mędrszym głowom od swojej, ale że chociaż mama niezawodnie musi mieć słuszność, to pan Crawley mówił bardzo pięknie.“ Gdy damy odchodziły, panna Crawley wyraziła nadzieję że „lady Southdown przyszłe jej od czasu do czasu lady Joannę, jeżeli to być może, ażeby przyszła pocieszyć biedną starą kobietę, chorą i samotną“. Dano jej to przyrzeczenie, i panie rozstały się w największej z sobą przyjaźni.
— Nie sprowadzaj mi tu więcej lady Southdown, Pitt — rzekła po ich odejściu panna Crawley. — Taka głupia i pompatyczna, jak cała rodzina twojej matki, której nigdy cierpieć nie mogłam. Ale za to przyprowadzaj jak najczęściej tę ładniutką i poczciwą lady Joannę.
Pitt przyrzekł zastosować się do tego polecenia. Nie powiedział hrabinie jakie było o niej zdanie jego ciotki, ale owszem pozwolił jej cieszyć się mniemaniem, że zrobiła na pannie Crawley przecudne i majestatyczne wrażenie.
W ten sposób lady Joanna stała się wcale częstym gościem u panny Crawley, towarzyszyła jej gdy wyjeżdżała na spacer, i uprzyjemniała jej nie jeden wieczór, rada z tego że przynosi ulgę cierpiącej osobie, a w głębi duszy może też nie zbyt niezadowolona iż to ją uwalniało od straszliwego perorowania wielebnego Bartłomieja Irons i innych powag, garniących się u stóp pompatycznej hrabiny, jej mamy. Była ona tak dobrą i łagodną z natury, że nawet Firkin nie była o nią zazdrośna, a Briggs mniej czuła okrucieństwa swojej przyjaciółki w obecności lady Joanny. Zachowanie się panny Crawley w obec młodej lady było nadzwyczaj uprzejme. Opowiadała jej tysiące anegdot z czasu swojej młodej młodości, ale tonem znacznie odmiennym od tego, w jakim zwykła była dawniej rozmawiać z bezbożną Rebeką — bo w niewinności lady Joanny było coś, co sprawiało że śliskie zwroty mowy w obec niej brzmiałyby były jak impertynencje, a panna Crawley była nadto dobrze wychowaną osobą, by była zdolna obrazić tak czystą duszę. Młoda lady, nie doznawszy nigdy przedtem uprzejmości, jak chyba ze strony swojego ojca i brata, odpłacała pannie Crawley jej upodobanie w swojej osobie nieafektowaną słodyczą i przyjaźnią.
Wieczorami jesiennemi (podczas gdy Rebeka bawiła się w Paryżu, najweselsza pomiędzy wesołymi — a Amelja, nasza biedna Amelja! Co się z nią działo?!) lady Joanna siedziała w bawialnym pokoju panny Crawley, i śpiewała słodkim swoim głosem proste piosneczki i hymny, podczas gdy słońce zachodziło a morze huczało u brzegów. Panna Crawley budziła się zwykle gdy śpiew ustawał, i prosiła o ciąg dalszy. Co się tyczy Briggs i jej łez rozkoszy, wylewanych w takiej chwili, podczas gdy udawała że robi pończochę, i spoglądała na ocean ściemniający się pod oknami i na lampy wszechświata, rozjaśniające się na stropie niebieskim — któż, mówię, zdołałby opisać jak Briggs była rozczuloną i szczęśliwą?
Pitt tymczasem, z broszurą o cle zbożowem albo raportem misjonarskim pod ręką, używał w jadalnym pokoju tego wczasu, który po obiedzie pożądanym bywa ludziom romantycznego i nieromantycznego usposobienia. Popijał maderę, stawiał chałupki na lodzie, czuł że jest niepospolitym młodym człowiekiem, czuł że kocha się w lady Joannie mocniej niż kiedy w ciągu tych siedmiu lat, które trwał ich stosunek, bez najmniejszej z jego strony niecierpliwości — i spał przy tem nie mało. Gdy podano kawę pan Bowls wchodzi z hałasem i prosił pana Pitta, którego zastawał wśród ciemności zatopionego w broszurze...
— Chciałabym moja droga, ażebym mogła znaleść kogo coby grał pikieta ze mną, rzekła raz panna Crawley właśnie gdy Bowls pojawił się był z światłem i kawą. — Ta biedna Briggs umie grać tyle, co sowa: głupia jest okropnie (panna Crawley lubiła zawsze mówić niegrzeczności swojej towarzyszce przy sługach) a zdaje mi się że spałabym lepiej, gdybym miała moją partję!
Lady Joanna zarumieniła się po same końce swoich maleńkich uszu i swoich drobnych paluszków, a kiedy pan Bowls wyszedł z pokoju i zamknął drzwi za sobą, rzekła:
— Miss Crawley, ja... ja umiem trochę grać w karty. Grywałam... czasem... z biednym, kochanym ojcem moim.
— Chodź tutaj, niech cię pocałuję! Chodź tutaj, niech cię pocałuję natychmiast, droga poczciwa duszyczko moja! zawołała panna Crawley w zachwyceniu, a kiedy pan Pitt pojawił się w pokoju ze swoją broszurą w ręku, zastał ciotkę i narzeczoną we wzajemnych uściskach. Jak ta biedna lady Joanna rumieniła się przez cały wieczór!
∗ ∗
∗ |
Nie należy wyobrażać sobie jakoby zabiegi pana Pitta Crawley uszły baczności drogich jego krewnych, na probostwie w Queens Crawley. Hrabstwa Hampshire i Sussex sąsiadują z sobą bardzo blisko, a w ostatnim z nich pani Butte Crawley miała przyjaciół, którzy nie omieszkali donieść jej o wszystkiem, i więcej niż o wszystkiem co się działo w domu panny Crawley w Brighton. Pitt przesiadywał tam coraz pilniej. Całemi miesiącami nie było go w Crawley Hall gdzie obrzydliwy jego papa spędzał czas w wyłącznem towarzystwie butelki z rumem i rodziny Horrocksów. Powodzenie Pitta wprawiało rodzinę pastora we wściekłość, a pani Butte żałowała coraz mocniej — choć coraz mniej przyznawała się do tego — że obraziła pannę Briggs, że okazała się dumną i skąpą wobec Bowlsa i Firkinównej, że w skutek tego nie miała w domu panny Crawley nikogo, coby jej doniósł o tem, co się tam działo.
— Wszystkiemu winien obojczyk mego męża — powtarzała — gdyby się był nie złamał, nie byłabym dotychczas opuściła jej domu. Jestem męczennicą obowiązków małżeńskich, i twojego nieksiężego zamiłowania w myśliwstwie, Butte!
— W myśliwstwie! Co za nonsens! To ty przestraszyłaś ją, Barbaro, odparł filar kościoła. Jesteś zręczną kobietą, ale temperament masz djabelski, i lubisz dusić pieniądze, Barbaro!
— Byliby cię dusili w kozie, Butte, gdybym była nie dusiła pieniędzy.
— Wiem to, wiem, odparł pastor dobrodusznie. Jesteś zręczną kobietą, ale przemądrujesz czasem, jak sama przyznasz. Co rzekłszy, bogobojny mąż pocieszył się dużą szklankę portu.
— Chciałbym też wiedzieć co u licha podobać jej się mogło w takim mazgaju jak Pitt Crawley — mówił dalej. Jest to stworzenie, które nie potrafiłoby opędzić się gęsi. Pamiętam że nieraz Rawdon, który — nie ma co mówić, jest mężczyzną, pędził go batogiem na około wszystkich stajen, a panicz z płaczem uciekał do mamy. Chacha! Każdy z moich chłopców przewróciłby go jedną ręką. Jim[6] powiada że dotychczas w Oxfordzie mazgaja tego wspominają jako „pannę“ Crawley.
— Wiesz co. Barbaro? dodała Jego wielebność po chwili.
— Co? zapytała Barbara, która na przemian gryzła paznokcie i bębniła w stół palcami.
— Dlaczego też nie mielibyśmy wyprawić Jima do Brighton, ażeby spróbował czy nie da się co zrobić ze starą jejmością. Wiesz że wkrótce otrzyma stopień akademicki. Był wprawdzie dwa razy wypędzony z uniwersytetu — równie jak ja, ale zawsze może się chlubić że był w Oxfordzie i otrzymał wykształcenie akademickie. Zna się z kilkoma pierwszorzędnemi gwiazdami tamtejszemi. W klubie wioślarzy nalerzy do łodzi Bonifacego. Jest ładnym chłopcem. Goddam, moja pani, wyprawmy go do starej baby, a gdyby mu Pitt przeszkadzał, to niech mu połamie kości. Chachacha!
— Jim zapewne może pojechać i odwiedzić ją, odparła małżonka, dodając z westchnieniem: Ach! gdybyśmy mogli umieścić u niej którą z naszych dziewcząt! Ale nie zniosłaby ich, bo nie są piękne!
Nieszczęśliwe te i dobrze wychowane istoty dawały się słyszeć w tej chwili w bawialnym pokoju, gdzie twardemi nader palcami wybębniały na fortepianie jakąś nader mozolnie wystudjowaną kompozycję. W istocie cały dzień zajmowały się one to muzyką, to haftami, to jeografją, to historją; ale cóż pomogą wszystkie te doskonałości dziewczętom za krótkim, za ubogim i za brzydkim? Oprócz kooperatora, pani Butte nie widziała nikogo, coby ją mógł uwolnić od jednego z tych ciężarów. W tej chwili Jim wracając ze stajni, przez okno wlazł do pokoju, z krótką fajeczkę wetkniętą w ceratowy kaszkiet, i rozpoczął ze swoim ojcem rozmowę o zakładach i szansach przyszłych wyścigów, a tem samem skończyła się pogadanka między pastorem a jego małżonką.
Pani Butte nie spodziewała się wiele dobrego po misji swojego syna Jakóba, i z niewielką otuchą patrzyła na jego wyjazd. Młodzieniec ten gdy mu powiedziano w jakim celu jedzie, także nie wiele przyjemności i pożytku obiecywał sobie z tej podróży, ale pocieszała go myśl że ciocia da mu może jaką pamiątkę, która mu ułatwi zapłacenie najbardziej naglących długów przy rozpoczynającej się wkrótce nowej kampanji w Oxford — wsiadł tedy na dyliżans w Southhampton i tego samego wieczora przybył do Brighton, wraz z ulubionym swoim buldogiem, zwanym Towzer, i z ogromnym koszem jarzyn i innych produktów wiejskich, od drogich krewnych w Queens Crawley dla drogiej panny Crawley. Zważywszy że było już za poźno ażeby naprzykrzać się chorej, Jim stanął w domu zajezdnym i dopiero nazajutrz około południa pojawił się u panny Crawley.
Kiedy go ciotka widziała po raz ostatni pan James Crawley był niezgrabnym wyrostkiem w tym niekorzystnym wieku życia, w którym głos zmienia się kolejno z nieludzkiego pisku na nadnaturalny bas, i odwrotnie, w którym twarz zakwita rozmaitemi wypryskami; w którym chłopcy w sekrecie próbują golić się nożyczkami swoich sióstr, a na widok innych młodych osób wpadają w strach niewytłómaczony; w którym miewają duże czarne ręce i olbrzymie stopy, daleko wystające z odzieży za krótkiej i za ciasnej; w którym obecność ich po obiedzie jest równie niemiłą kobietom, szepcącym o szarej godzinie w salonie, jak nieznośną dorosłym mężczyznom w jadalnym pokoju, których swobodna wymiana żartów i konceptów tamowania jest w obec tej niezgrabnej niewinności, póki, po drugim kieliszku, ojciec nie powie: „Jack, mój chłopcze, pójdźno i zobacz jaki tam wieczór na dworze“ — poczem Jack opuszcza towarzystwo, kontent z otrzymanej wolności, ale tknięty do żywego tem że go jeszcze uważają za dziecko. Obecnie zaś James Crawley był skończonym młodym człowiekiem, za którym przemawiało wychowanie uniwersyteckie, połączone z tym nieocenionym kolorem, jakiego się nabywa żyjąc gromadnie w małem kolegium, robiąc długi, i będąc wypędzanym ze szkół i relegowanym od czasu do czasu.
James był jednakże ładnym chłopakiem, gdy przedstawił się swojej ciotce, a przyjemna powierzchowność była u niej zawsze dobrą rekomendacją. Jego rumieńce i jego niezgrabne zachowanie się nie zaszkodziły mu wcale, owszem podobały się także, jako dowody młodociannej naiwności.
Powiedział że „przyjechał na parę dai odwidzieć kolegę z uniwersytetu, i złożyć swoje uszanowanie ciotce dobrodziejce, wraz z ukłonami od papy i od mamy, którzy bardzo troskliwie kazali dowiedzieć się o jej zdrowie“.
Pitt znajdował się w pokoju gdy zaanonsowano młodzieńca, i pobladł usłyszawszy jego nazwisko. Panna Crawley miała w sobie wiele złośliwego humoru, i bawiła się wybornie tem pomieszaniem przyzwoitego swojego synowca. Wypytywała się z zajęciem o wszystkich członków rodziny pastora, i nadmieniła że ma zamiar zrobić im wizytę. Chwaliła Jakóba w jego obecności, mówiła że wyrósł i wyprzystojniał, i że szkoda iż siostrom jego nie dostało się w udziele nieco z jego powierzchowności. Dowiedziawszy się iż stanął w hotelu, oświadczyła iż nie ścierpi tego i kazała Bowlsowi posłać natychmiast po rzeczy pana Jakóba i pójść zapłacić jego rachunek. Spojrzała przytem ukradkiem na Pitta, który omal nie pękał z zazdrości. Pomimo wszelkich łask swoich ciotka nie ofiarowała mu nigdy pomieszkania u siebie, a temu smarkaczowi na pierwszym wstępie zdarzała się ta gratka!
— Za pozwoleniem, łaskawy panie — rzekł Bowls, zbliżając się z głębokim ukłonem — w którym hotelu są pańskie rzeczy?
— O! zawołał James, zrywając się, jakby trochę zaalarmowany — ja... ja pójdę sam!
— W którym hotelu? zapytała panna Crawley.
— U... u Tomasza Cribbs... rzekł James, rumieniąc się po same uszy.
Panna Crawley wybuchła śmiechem usłyszawszy tę nazwę, a pan Bowls, jako stary sługa, pozwolił sobie także zachichotać raz, nim stłumił resztę swojej wesołości. Dyplomata uśmiechnął się tylko z lekka.
— Ja... nie znałem lepszego zajazdu — rzekł James spuszczając oczy. — Nie byłem przedtem nigdy w tem mieście, a woźnica wskazał mi ten zajazd!
Twierdzenie to było cokolwiek niedokładnem, fakt bowiem był taki, że tym samym dyliżansem z Southhampton co James przyjechał był do Brighton słynny Pett z Tudbury, mający potykać się z drugim zawołanym bokserem Fibberem z Rottingdean, a James poznajomiwszy się z nim i zachwycony jego rozmową, przepędził był we wspomnianym zajeździe wieczór wczorajszy w towarzystwie tego wielkiego męża i jego przyjaciół.
— Najlepiej będzie.. jeżeli ja pójdę sam i zapłacę — mówił James dalej — Nie śmiałbym narażać panią na wydatek — dodał wspaniałomyślnie.
Delikatność ta jeszcze bardziej rozśmieszyła ciotkę.
— Idź, Bowls, zapłać rachunek — rzekła — i przynieś mi go tutaj!
Nie wiedziała co czyni!
— Tam... tam jest.. piesek, rzekł James z miną winowajcy. Lepiej będzie jeżeli ja pójdę sam... Ten piesek... ma zwyczaj chwytać każdego lokaja za łytki!
Tym razem całe towarzystwo kładło się od śmiechu, nawet Briggs i lady Joanna, które dotychczas nie odzywały się wcale. Bowls wyszedł.
Na złość drugiemu swojemu synowcowi panna Crawley nie przestała obsypywać młodego akademika swojemi łaskami, którym nie było końca gdy się raz zaczęły. Podczas gdy Pitt otrzymał tylko zaproszenie na obiad, James musiał jechać z nią na spacer i paradować na przedniem siedzeniu w jej dorożce. Przez cały czas tej wycieczki miss Crawley męczyła chłopaka poezją włoską i francuską i utrzymywała że poczynił wielkie postępy w naukach, że otrzyma złoty medal i stopień „senjora“.
— Haha! — zaśmiał się James, ośmielony temi komplimentami. — Senjor! To nie w tej budzie, to w tamtej!
— Co to jest „tamta“ buda, moje dziecko?
— Senjorów robią Cambridge, a nie w Oxfordzie, rzekł z uczoną miną, i byłby był zapewne stał się coraz bardziej poufałym, ale w tem pojawili się na wózku, ciągnionym przez lichą szkapkę, w białych flanelowych kurtkach z guzikami z perłowej macicy, jego przyjaciele Pitt i Fibber, i trzech jeszcze dżentlmenów tego samego rodzaju, którzy wszyscy pozdrowili go jako dobrze znajomi. Wypadek ten podziałał źle na jego humor, i przez cały dalszy ciąg przejażdżki nie odezwał się więcej.
Po powrocie James zastał przygotowany dla siebie pokój w domu ciotki, i tłumok swój sprowadzony z hotelu. Mógłby był także w wyrazie twarzy pana Bowls, gdy go tenże wprowadzał do jego pokoju, uważać coś nakształt zdziwienia, litości i poważnego zgorszenia. Nie zwracał on wszakże uwagi na pana Bowlsa, i ubolewał tylko nad swojem położeniem w domu, w którym pełno było starych kobiet świegocących po francusku i po włosku i rozprawiających o poezji. — Tak mi tu dobrze jak psu na płocie! wzdychał skromny młodzieniec, który nie miał odwagi stawić czoła najłagodniejszej kobiecie, nawet pannie Briggs gdy mówiła do niego, podczas gdy podjąłby się był pobić najdzielniejszego wioślarza.
Do obiadu James stawił się w białej chustce na szyi i miał zaszczyt wprowadzić pod rękę lady Joannę, podczas gdy za nim postępowali Pitt Crawley i panna Briggs, podpierając ciotkę wraz z całym jej aparatem zawiniątek, szalów i poduszek. Briggs przy obiedzie poświęcała połowę czasu staraniom o wygodę panny Crawley, i karmieniu jej pieska pieczonemi kurczętami. James mówił mało, ale uważał to za swój obowiązek pić wino z wszystkiemi po kolei paniami, trącał się kieliszkiem z panem Pitt Crawley i wypił większą część butelki szampana, którą Bowls odetkał na jego cześć z polecenia pani domu. Gdy panie wróciły do salonu, a bracia stryjeczni zostali sam na sam, exdyplomata Pitt stał się bardzo rozmownym i przyjacielskim. Wypytywał Jakóba o jego życie uniwersyteckie, o jego projekta na przyszłość, wyrażał nadzieję że będzie miał powodzenie jak najlepsze, i jednem słowem, pełen był otwartości i szczerości. Wino z Oporto rozwiązało język i Jakóbowi, wyspowiadał się tedy otwarcie ze swego życia, z swoich widoków, długów, kłopotów, awantur i zajść z prorektorami (dozorcami kolegiów) przyczem nalewał sobie jeden kieliszek po drugim, i od Portu, wesoło i żywo, przeszedł do Madery.
— Nic nie sprawia tyle przyjemności naszej ciotce, rzekł Pitt, nalewając sobie kieliszek wina — jak kiedy każdy zachowuje się u niej jak gdyby był we własnym domu. Jesteśmy tutaj w Liberty-Hall, w domu wolności mój Jakóbie, i zobowiążesz sobie pannę Crawley jeżeli będziesz robił co ci się podoba i zażądasz wszystkiego co ci przyjdzie do głowy. Wiem ja to dobrze że braliście mi na wsi wszyscy za złe iż należę do Torysów. Panna Crawley jest liberalną nad wszelki wyraz, republikanką z zasady, nieprzyjaciółką różnic społecznych i tytułów.
— Dla czegoż żenisz się z hrabianką?
— Nie zapominaj że biedna lady Joanna niewinna swemu urodzeniu — odpowiedział Pitt z miną dworaka Nie mogła przeszkodzić temu że jest córką lorda. Zresztą wiesz że jestem Torysem.
— O! co się tego tyczy, zawołał Jim, zgadzam się że nie ma jak krew! Nie, do licha, po nad starą krew nie ma nic na świecie! Nie jestem radykałem. Wiem co to znaczy być szlachcicem! Przypatrz się wyścigom wioślarskim, walkom bokserskim, szczwaniu szczórów psami; któż wygrywa? Dobra krew! Przynieś-no więcej portu, Bowls, gdy skończę tę butelkę. O czem to mówiłem?
— Jeżeli się nie mylę, mówiłeś o szczwaniu szczurów, odparł Pitt łagodnie, podając mu butelkę.
— O szczwaniu szczurów? A więc, Pitt czy lubisz ten rodzaj sportu? Czy chciałbyś widzieć psa, który umie wziąć szczura jak należy? Chodź ze mną do Tomka Corduroy, na Castle Street Mews, a pokażę ci takiego bull-terrier, jakiego... Ale, żarty! zawołał James śmiejąc się z własnej niedorzeczności. — Tobie nie w głowie szczury, ani psy! Nie wiem czy potrafiłbyś odróżnić psa od kaczki!
— Ale, nawiasem mówiąc — przerwał Pitt coraz łagodniej — wspomniałeś o krwi i o korzyściach, jakie daje dobre pochodzenie... Oto jest świeża butelka.
— Krew, tak, krew! zawołał James, wychylając czerwony nektar — nie ma jak dobra krew w koniach psach, i ludziach. Przeszłego roku, nim mię wykluczono z kolegium... to jest, chciałem powiedzieć, nim zapadłem na odrę... siedzimy właśnie razem, ja i Ringwood z kolegium Christchurch — Robert Ringwood, syn lorda Cingbar... siedzimy i pijemy piwo pod Dzwonem, kiedy naraz nadchodzi wioślarz z Banbury i ofiaruje się pokonać każdego z nas o zakład, to jest, o wazę ponczu. Nie mogłem przyjąć wyzwania, bo miałem rękę na temblaku... dwa dni przedtem kobyła wywróciła się była ze mną i myślałem, żem złamał ramię. Otóż — nie mogłem, ale Robert natychmiast zdjął surdut, i przez trzy minuty stawiwszy czoło przeciwnikowi, cztery razy powalił go o ziemię. Do kroćset! Gdybyś był widział jak go trzepnął! I cóż to było? Krew, mój kochany, krew!
— Nie pijesz, Jakóbie, przerwał były attaché ambasady — za moich czasów w Oxford, butelki jak widzę krążyły raźniej, niż to się u was dzieje.
— Ej, rzekł James, przykładając rękę do nosa i mrugając na swego kuzyna oczyma, w których Porto dopominało się o swoje prawa. Nic z tego, mój kochany! Nie uda ci się! Chciałbyś mię widzieć pod stołem, ale nie dokażesz tego! In vino veritas, mój drogi. Mars, Bachus, Apollo viroram! Co, hę? Chciałbym ażeby ciocia posłała kilka kropel tego Porto mojemu staremu. Wyborny napitek!
— Powiedz jej to, odparł Machiawel, a teraz korzystaj ze sposobności. Jakże to mówi poeta:
Nunc vino pellite curas,
Cras — ingens iterabimus aequor.[7]
Wygłaszając te słowa tonem mowcy parlamentarnego, dyplomatyczny zwolennik Bachusa z wielkim zamachem połknął cały prawie naparstek wina.
U pastora, gdy odetkano po obiedzie butelkę Portu, panny dostawały każda po kieliszku stołowego wina. Pani Butte wypijała kieliszek Portu, a James dostawał ich dwa, a ponieważ pastor wpadał w zły humor jeżeli mu nie zostawiano reszty butelki, poczciwy chłopak wstrzymywał się od niej i gasił resztę pragnienia stołowem winem, albo dżinem z wodą, w stajni, w towarzystwie woźnicy i fajeczki. W Oxfordzie, ilość wina była nieograniczona, ale jakość nie zbyt wyszukana. Jeżeli ilość i jakość odpowiadały zarówno wszelkim wymaganiom, jak teraz, Jim umiał okazać że jest znawcą i nie potrzebował tedy wcale zachęty ze strony swego kuzyna ażeby wysuszyć drugą butelkę. Wszelako gdy trzeba było wrócić do pań na kawę, opuściła go swoboda i popadł nanowo w zwykłą swoją nieśmiałość. Odpowiadał tylko: Tak, albo nie, wytrzeszczał oczy na lady Joannę i wywrócił jedną filiżankę kawy przez cały wieczór. Natomiast jeżeli nie otwierał ust do mówienia, otwierał je tem pilniej do ziewania — i obecność jego wpłynęła nienajkorzystniej na skromne rozrywki towarzystwa, bo panna Crawley i lady Joanna przy pikiecie, równie jak Briggs przy swojej robótce, czuły że nie spuszcza z nich dzikiego, osłupiałego wzroku, który sprawiał szczególnie niemiłe jakieś wrażenie.
— Zdaje się chłopakiem w wysokim stopniu nieśmiałym, niezgrabnym i milczącym, rzekła panna Crawley do dyplomaty.
— Bywa rozmowniejszym w męskim towarzystwie niż w kobiecem, odparł sucho Machiawel, nie kontent z tego że Porto nie zrobiło Dżima bardziej wymownym.
Nazajutrz Jakób wystosował do swojej matki list zawierający kwieciste sprawozdanie z przyjęcia, jakiego doznał u ciotki. Niestety — nie przeczuwał jeszcze nieszczęść, które go czekały, i które miały skrócić jego panowanie w łaskach panny Crawley. W oberży „pod tarczą herbową Tomka Cribbs“ wydarzyła się była w dzień jego przyjazdu okoliczność drobna na pozór, ale fatalna, o której Dżim zapomniał był zupełnie. Rzecz miała się po prostu tak: Dżim, wspaniałomyślny z natury, i nader gościnny, jeżeli miał środki potemu, wyprawił był traktament dla szermierza z Tutbury i dla jego kolegi z Rottingdean, wraz z nich przyjaciółmi. Traktament ten składał się z kilku dań — dżinu z wodą, do tego stopnia że nie mniej i nie więcej jak tylko ośmnaście szklanek tego orzeźwiającego napoju, po ośm penny każda, figurowało na rachunku pana Jakóba Crawley. Nie chodziło o dwanaście szylingów, wydanych w ten sposób, ale o ilość wypitego dżinu, która dawała fatalne świadectwo obyczajom pana Jakóba, gdy Bowls na rozkaz jego ciotki zapłacił rachunek. Oberżysta, z obawy by nie odrzucono rachunku, zapewniał uroczyście że młody panicz wypił sam całe to jezioro dżinu, Bowls zapłacił tedy i powróciwszy do domu, pokazał rachunek pani Firkinowej, która była bardzo zgorszona i pokazała go pannie Briggs, jako naczelnej rachmistrzyni, ta zaś uważała to za swój obowiązek zwrócić uwagę panny Crawley na ten szczegół niezwykły.
Gdyby James wypił był dwanaście butelek Bordeaux, ciotka byłaby mu to przebaczyła. Wszak Fox i Sheridan pijali Bordeaux! Ale ośmnaście szklanek dżinu z wodą, wypitych w szynku w towarzystwie bokserów z profesji — to było zbrodnią nie do darowania. Wszystko sprzysięgło się przeciw zbrodniarzowi: wszedł do salonu w sukniach naperfumowanych atmosferą stajni, którą zwidzał ażeby wyprowadzić na spacer swojego Tawzera. W towarzystwie tego drapieżnego zwierza spotkał niespodziewanie także pannę Crawley i jej tłustego mopsa, którego Towzer omal nie pożarł. Mops uciekł pod protekcję panny Briggs, a okrutny właściciel buldoga przypatrywał się z nieczułym śmiechem temu okropnemu prześladowaniu. Tego samego dnia opuściła go także jego skromność. Przy obiedzie mówił dużo, śmiał się, i zażartował parę razy z Pitta Crawley; pił tyle wina co wczoraj, a wróciwszy do salonu począł bawić damy anegdotami Oxfordzkiemi. Opisał im kwalifikacje bokserskie słynnych szermierzy, jak Molyneux i Dutch Sam, proponował lady Joannie zakład z powodu zbliżającej się rozprawy między swoimi przyjaciółmi od Tomka Cribbs, i dawał jej do wyboru na którego chce trzymać — a nakoniec ofiarował się walczyć sam z Pittem, w rękawicach lub bez rękawic.
— Jest to propozycja na serjo, mój chłopcze, rzekł klepiąc dyplomatę po ramieniu. Ojciec mój polecił mi abym ci ją zrobił, i przystąpi do połowy w zakładzie. Co rzekłszy jowialny młodzieniec mrugnął poufale do panny Briggs i zrobił giest żartobliwy, wskazując na Pitta wielkim palcem przez ramię.
Pitt nie mógł być bardzo zachwycony temi żartami ale w duchu cieszyły go one nie mało. Dżim naśmiał się do woli, i zataczając się po salonie z świecą panny Crawley w ręku, gdy ta odchodziła do swego pokoju, chciał ją pocałować na dobranoc, z pijanym uśmiechem roskoszy na swej twarzy — poczem pożegnał się i poszedł spać nadzwyczaj zadowolony sam z siebie i przekonany że ciotka nikomu z całej rodziny oprócz niego nie zapisze swojego majątku.
Gdy już był w swoim pokoju, możnaby było mniemać że nie zaszkodzi sobie niczem więcej, a jednak stało się inaczej. Księżyc świecił przecudnie i blask jego odbijał się w morzu, a Dżim, zwabiony do okna tym widokiem, pomyślał że krajobraz podoba mu się jeszcze lepiej przy fajeczce. Nikt przecież nie poczuje dymu, jak sądził, jeżeli otworzy okno i będzie trzymał głowę i fajkę po za niem. Tak też uczynił, ale na nieszczęście swoje podniecony winem zapomniał że zostawił drzwi otwarte. Wietrzyk ciągnął od morza, i dym z fajki niesiony przeciągiem na schody, w całej pełni swojego odoru dostał się do nosów panny Crawley i panny Briggs.
Fajka ta rozstrzygnęła sprawę i rodzina Butte-Crawleyów nie domyśliła się nigdy ile tysięcy funtów ona ich kosztowała. Firkinowa pędem zbiegła po schodach do Bowlsa, który donośnym, grobowym głosem czytał swojemu adjutantowi rzecz o „wiecznym ogniu i piekielnej patelni“. Straszliwa tajemnica wyjawiona mu została przez Firkinowę z tak przerażoną miną, że Bowls w pierwszej chwili myślał iż rozbójnicy wkradli się do domu, właśnie nogi jednego z nich zostały odkryte pod łóżkiem panny Crawley. Gdy się dowiedział o właściwym stanie rzeczy Bowls zerwał się i przeskakując po trzy schody naraz wpadł do pokoju Dżima i głosem stłumionym z niepokoju, zawołał:
— Na miłość Boga, panie Jakóbie, rzuć pan tę fajkę! I łącząc czyn do słowa, wyrzucił nieszczęsny ten instrument za okno, poczem dodał: O! panie Jakóbie, panie Jakóbie, dlaczegoś pan to uczynił! O! co pan uczyniłeś, panie Jakóbie! Pani nie może znieść tytoniu!
— Pani nie potrzebuje palić, odparł James śmiejąc się i mniemał że cała ta sprawa jest wybornym figlem. Jakież było jego rozczarowanie nazajutrz gdy adjutant pana Bowlsa, który zajmował się jego butami, i przynosił mu ciepłą wodę do golenia tej brody, której zarostu oczekiwał tak niecierpliwie — doręczył mu bilet pisany przez pannę Briggs tej treści:
„Drogi panie! Panna Crawley przepędziła noc nadzwyczaj niespokojną, dzięki rażącemu sposobowi, w jaki cały jej dom sprofanowano tytoniem. Panna Crawley poleciła mi donieść panu że żałuje mocno iż jest zbyt cierpiącą, by mogła widzieć się z panem przed Jego wyjazdem, i że żałuje jeszcze mocniej iż nakłoniła pana do opuszczenia piwiarni, w której pan niezawodnie przepędzisz wygodniej resztę swojego pobytu w Brighton“.
Tak skończyła się kandydatura Dżima do względów jego ciotki. Nie wiedząc o tem zrobił to, czem zagroził: Stoczył z Pittem walkę w rękawicach.
∗ ∗
∗ |
Gdzie był przez cały ten czas dawniejszy faworyt[8] w tych wyścigach o pieniądze? Rebeka i Rawdon, jakeśmy widzieli, przybyli po bitwie pod Waterloo do Paryża i przepędzali tam zimę r. 1815 w wielkim blasku i wesołości. Rebeka była dobrą gospodynią, a suma którą Józio Sedley zapłacił jej był za konie, wystarczyła sama przez się na utrzymanie domu przez rok cały, co najmniej — nie było tedy potrzeby sprzedawania „moich pistoletów, tych samych, z których zastrzeliłem kapitana Marker“ — ani złotego necéssaire, ani płaszcza, podbitego futrem. Becky przerobiła go na futerko dla siebie, i budziła niem podziwienie w lasku bulońskim. Warto było widzieć przywitanie między nią a zachwyconym jej małżonkiem, za którym przyjechała gdy armja angielska weszła do Cambray, co to była za scena, gdy rozpruła swoje suknie, i gdy zaczęła wyjmować z niej wszystkie te zegarki, klejnoty, banknoty, czeki i inne kosztowności, które tam była zaszyła przed zamierzoną ucieczką z Brukseli! Jenerał Tufto nie posiadał się z zachwycenia, a Rawdon kładł się na ziemi od śmiechu i klął się na Jowisza że nigdy nie widział zabawniejszej komedji. Cóż dopiero gdy zaczęła opisywać i naśladować przestrach Józia! Rawdon omal nie oszalał z wesołości, i wierzył w swoją żonę jak francuscy żołnierze w Napoleona.
Powodzenie jej w Paryża było wielkie. Damy francuskie znajdowały ją czarującą. Mówiła doskonale ich językiem. Przyswoiła sobie z łatwością ich grację, ich żywność, ich manjery. Mąż jej bez wątpienia był tumanem — każdy Anglik jest tumanem — ale w Paryżu głupi mąż jest dobrą rekomendacją dla kobiety. Był on zresztą dziedzicem de la riche et spirituelle. Miss Crawley, której dom stał otworem dla arystokracji francuskiej na wygnaniu. Arystokracja ta przejmowała teraz chętnie panią pułkownikowę w swoich hotelach. Jedna z tych wielkich pań, od których panna Crawley kupiła była koronki i inne drobiazgi za taką cenę, jakiej sama zażądała, i którą przyjmowała gościnnie w swoim domu za czasów biedy emigracyjnej, pisała teraz do niej: „Dla czego droga panna Crawley nie przyjedzie odwidzieć swojego synowca i synowicę, i wszystkich swoich przyjaciół w Paryżu. Wielki świat zachwycony jest tutaj, oczarowany przez piękną pułkownikowę Crawley, on raffole d’elle et de son espiégle beauté. Widzimy w niej wdzięk i dowcip drogiej naszej przyjaciółki, panny Crawley. Król raczył zwrócić na nią swoją uwagę, wczoraj w Tuilerjach, a my wszystkie pękamy z zazdrości z powodu grzeczności jakiemi ją obsypuje Monsieur. (Brat królewski, hrabia d’Artois, późniejszy Karol X.) Warto było widzieć złość niejakiej lady Bareacres, której dziób i biret z piórami sterczą tu po nad każdem liczniejszem zebraniem, gdy księżna d’Angouleme, dostojna córka naszych królów, zażądała ażeby ją przedstawiono pani Crawley, jako kuzynce pani, i gdy jej dziękowała w imieniu Francji za dobroć, jaką pani okazywałaś dla emigrantów naszych. Zapraszają ją na wszystkie bale, na wszystkie zebrania — chociaż nie może tańczyć. Pomimo tego stanu swojego wygląda nadzwyczaj interesująco i pięknie wśród hołdów, jakie jej oddają mężczyźni — podwójnie interesująco, jeżeli się zważy że wkrótce będzie matką. Jak ona panią kocha — jak my wszyscy tutaj kochamy naszą nieocenioną, naszą czcigodną pannę Crawley!“
List ten od księżnej francuskiej wcale nie przyczynił się do wzbudzenia łaskawszych uczuć dla Rebeki u panny Crawley. Przeciwnie, gdy się dowiedziała o jej stanie, wpadła w ogromną wściekłość, zwiększoną tem iż Rebeka nadużywała zuchwale jej imienia ażeby uzyskać wstęp w towarzystwa francuskie. Panna Crawley była zbyt oburzoną ażeby ułożyć i napisać sama list francuski w odpowiedzi na pismo księżnej, podyktowała więc pannie Briggs odpowiedź po angielsku, w której wypierała się pani Rawdon Crawley uroczyście, i ostrzegała publiczność przed tą przebiegłą i niebezpieczną osobą. Ponieważ atoli księżna X. przepędziła zaledwie dwadzieścia lat w Anglji, więc nie zrozumiała ani jednego słowa z całego listu, i przy najbliższej sposobności doniosła Rebece tylko iż otrzymała une lettre charmante od tej drogiej Miss, i że list ten zawierał mnóstwo przyjemnych rzeczy i pozdrowień dla pani pułkownikowej, która od tej chwili poczęła mieć nadzieję że panna Crawley da się przebłagać.
Tymczasem była ona najweselszą i najbardziej podziwianą Angielką w całym Paryżu, i co wieczór przyjmowała u siebie mały kongres międzynarodowy — Prusaków i Kozaków, Hiszpanów i Anglików. Cały świat zbiegł się był podówczas do Paryża, a widok gwiazd i wstęg, napełniających skromny salon Rebeki, byłby był mógł wprawić w żółtą zazdrość wszystkich mieszkańców ulicy Baker-Street Sławni wojownicy kłusowali obok jej dorożki w lasku bulońskim, i cisnęli się do loży. Rawdon był w doskonałym humorze. W Paryżu nie było jeszcze woźnych, Véry i Beauvilliers mieli u siebie partje co wieczora, gra szła żwawo i miał w niej szczęście. Jenerał Tufto natomiast był nieco niezadowolony. Pani Tufto, nieproszona przez nikogo, przybyła do Paryża, a oprócz tego całe tuziny jenerałów otaczały teraz fotel Rebeki, i miała tuziny bukietów do wyboru gdy szła do teatru. Lady Bareacres i inne reprezentantki angielskiego „towarzystwa,“ niewiasty głupie i bez skazy, drżały z gniewu na widok powodzeń Rebeki, której zatrute dowcipy godziły w ich cnotliwe łona. Miała ona wszakże wszystkich mężczyzn po swojej stronie, a z kobietami walczyła bez trwogi, zwłaszcza gdy nie umiały robić plotek w innym języku jak tylko w angielskim.
Tak przeszła zima z roku 1815 na 1816ty wśród rozrywek i powodzenia dla pani Rawdon Crawley, która oswoiła się z życiem dystyngwowanem, jak gdyby przodkowie jej przez kilka wieków nie zajmowali się niczem innem Na wiosnę nakoniec r. 1816 Galignam’s Messenger, dziennik angielski wychodzący w Paryżu, w rubryce urodzin umieścił wiadomość iż 26. marca pani Crawley od zielonego pułku królewskiej gwardji przybocznej, powiła szczęśliwie syna.
Wiadomość tę powtórzyły pisma angielskie, a z tych panna Briggs wyczytała ją głośno pannie Crawley, przy śniadaniu w Brighton. Wypadek ten, od dawna przecież przewidziany, spowodował przesilenie w rodzinie Crawleyów. Gniew starej panny doszedł do swego punktu kulminacyjnego, posłała natychmiast po Pitta i po lady Southdown, i zażądała ażeby wesele od dawna odkładane, odbyło się natychmiast. Oświadczyła przytem iż daje młodej parze tysiąc funtów rocznie za swego życia, a po śmierci cały swój majątek przekazuje Pittowi i drogiej swojej synowicy lady Joannie. Pan Waxy przybył i sporządził akt urzędowy, lord Southdown przy ołtarzu oddał siostrę swoją panu młodemu, a ślub dawał biskup, nie zaś wielebny Bartłomiej Irons, co sprawiło wielką przykrość temu dysydenckiemu prałatowi.
Po ślubie Pitt byłby był rad wyjechać w podróż z żoną, jak przystawało ludziom ich stanu. Ale przywiązanie panny Crawley do lady Joanny wzmogło się było do tego stopnia, że wyznała otwarcie iż nie może rozłączyć się z swoją faworytką. Pitt i jego żona musieli tedy sprowadzić się do niej, a — ku wielkiemu zmartwieniu Pitta, oddanego na łaskę i niełaskę humorów ciotki i teściowej — lady Southdown z pobliskiego domu panowała nad nim, nad lady Joanną, nad panną Crawley, nad panną Briggs, nad Bowlsem, nad Firkinową, i nad całym domem. Bez miłosierdzia aplikowała im leki i broszury pobożne. Odprawiła dr. Creamera, a zainstalowała Rodgersa. Wkrótce pozbawiła pannę Crawley ostatniego nawet cienia władzy. Biedaczka ta stała się tak trwożliwą, że przestała nawet dokuczać pannie Briggs, i lgnęła całą duszą do swojej synowicy, która była jedyną jej pociechą i podporą. Pokój tobie, dobra i samolubna, próżna i wspaniałomyślna stara poganko! Nie obaczymy cię więcej. Miejmy nadzieję że lady Joanna wspierała cię swoją dobrocią, i że łagodną ręką wyprowadziła cię z ruchliwego gwaru „Targowiska próżności.“
W Anglji dowiedziano się o dwóch zwycięztwach, pod Quatrebras i Waterloo i w obec tych świetnych czynów wojennych trzy królestwa zadrgnęły dumą i boleścią. Śpiewom zwycięstwa towarzyszyły płacze za poległych i rannych; bo na wieść o tych wielkich wypadkach w każdej chacie rozlegały się okrzyki radości, łzy i łkania, upojenie tryumfem, pomieszane z żałobą i bólem. Kiedy kto przebiegł z lękliwą niecierpliwością listę ofiar wojny, dowiedział się o śmierci lub ocaleniu przyjaciół czy krewnych, doznawał kolejno najdotkliwszych wzruszeń, przechodził niepewność zwątpienia i nadziei.
Krwawa lista dopełniała się codziennie. Łatwo pojąć straszne męczarnie tych, co musieli czekać do następnego dnia na odczytanie żałobnej historji; łatwo wyobrazić sobie dziki pospiech, z jakim dobijano się o mokre jeszcze gazety w drukarniach. Jeżeli z powodu jednej bitwy, w której tylko 20 tysięcy Anglików walczyło, wzruszenie tak silnie wstrząsało sercami; można ztąd powziąć wyobrażenie o stanie Europy przez lat dwadzieścia ciągłych rzezi, kiedy każdy naród tysiące żołnierzy na pola bitw wysyłał, a pierwszy lepszy żołnierz, co zgładził jednego przeciwnika, całą rodzinę jaką w żałobie pogrążał.
Wiadomość z gazety spadła jakby piorun na dom Osbornów. Panny nie mogły przytłumić boleści; stary ojciec, którego udręczała czarna zgryzota, jęczał jeszcze bardziej pod tym ostatnim ciosem. Chciał wmówić w siebie że Bóg skarał syna za nieposłuszeństwo, a nie chciał jeszcze uznać zbytniej surowości własnego swojego wyroku, nie chciał wyznać żalu iż groźby jego tak się prędko spełniły.
Czasem pod wpływem nagłego przestrachu dreszcz mu po całem ciele przebiegał i zdawało mu się słyszeć głos oskarżający go i wyrzucający mu, że nieszczęście na głowę syna sprowadził. Przedtem marzył czasem o pogodzeniu, jakby o dalekiej i niewyraźnej nadziei. Synowa mogła umrzeć, syn marnotrawny mógł wrócić do domu i powiedzieć; „Ojcze, zgrzeszyłem“. Teraz syn jego znajdował się już po drugiej stronie przepaści, którą się na wieczność przekracza.
Przypominał sobie często jak Jerzy będąc dzieckiem chorował na niebezpieczną gorączkę, widział go leżącego bezwładnie na łóżku, bez głosu i ruchu, z przerażająco osłupiałym wzrokiem. Jakże wtedy krok w krok chodził za lekarzem, z jak bolesną obawą każdy ruch jego śledził, a co za radość napełniała mu serce gdy po strasznem przesileniu syn wrócił do przytomności, otworzył oczy, poznał ojca i czułe nań zwrócił spojrzenie! Tymczasem teraz brakło i tej nadziei, jaką się nieraz łudzi u łoża skazanych na śmierć chorych; został tylko zimny, martwy trup, od którego nie można się spodziewać słów pokory, jakich się w rozdrażnionej dumie i obrażonej władzy ojcowskiej domagał. Przykro to wyznać — ale w istocie stary Osborne najbardziej cierpiał nad tem że go syn porzucił bez błagania o przebaczenie i że jego próżność żadnych poniżeń nie mogła się spodziewać od niego.
Nieszczęśliwy starzec uginał się pod ciężarem tej wielkiej boleści, nie mając nikogo, przed kimby mógł z serca się zwierzyć. Nikt go nie słyszał żeby choć raz imie syna wymówił; kazał tylko starszej córce żeby wszyscy w domu przywdziali żałobę i mieszkanie Osbornów, tak wesołe dawniej, na długo zostało zamknięte dla wszelkich zabaw i wieczorów. Nic nie powiedział zięciowi, na którego ślub już był dzień wyznaczony, ale zięć wyczytał z jego twarzy że go ani pytać ani przyspieszać dnia ślubu nie było można. Mówiono o tem wszystkiem cichaczem w salonie, gdzie starzec się nie pokazywał, jakby się obawiał wywnętrzenia jakiego i dania tym sposobem dowodu słabości lub też potępienia swego postępowania z synem. Żałoby przestrzegano z największą skrupulatnością.
W trzy tygodnie od 18. czerwca przyjaciel domowy sir Willjam Dobbin odwiedził pana Osborne w Russel Square. Twarz miał bladą i wzruszoną. żądał widzieć ojca Jerzego — wprowadzono go do gabinetu pana domu. Po zamienieniu kilku zdawkowych i niewyraźnych słów, Dobbin wydostał z pularesu list z wielką czerwoną pieczęcią.
— Mój syn, major Dobbin — rzekł alderman po niejakiem wahaniu — przysłał mi pismo przez oficera z swojego pułku, w piśmie tem, które wczoraj otrzymałem, znajduje się panie Osborne list do ciebie.
Alderman położył paczkę na stole; Osborne przez chwil parę zwrócił na niego obumarłe i osłupiałe spojrzenie, które tak dalece wzruszyło pana Dobbin, że rzuciwszy litośnym wzrokiem na biedaka, oddalił się nie wymówiwszy ani słowa.
List był pisany śmiałym i stanowczym charakterem — według zwyczaju Jerzego. Napisał go z rana 16. czerwca, nim się pożegnał z Amelją. Na wielkiej pieczęci świetniał herb, który przyswoił sobie stary Osborne ze słownika parów z dewizą: Pax in bello, należący do książęcego domu, z którym usiłował starzec dowieść pokrewieństwa. Ręka kreśląca ten list nie mogła już teraz trzymać szabli ani pióra; dopiero nazajutrz po bitwie znaleziono list na piersi trupa. Ojciec nie wiedział o tym szczególe a jednak patrzał na list osłupiałym wzrokiem i kiedy go chciał rozpieczętować, zdawało się mu że nie podoła. Jerzy pisał bardzo krótko; próżność nie dozwoliła mu szczerego wypowiedzenia; wspominał tylko że przed odjazdem na wojnę pragnął pożegnać się z ojcem i polecić mu w tak uroczystej chwili żonę i syna, żałował iż z powodu marnotrawstwa nadwerężył spuściznę po matce; dziękował wreszcie ojcu za wszystkie dobrodziejstwa, nadmieniając iż jakąkolwiek mu los zgotuje przyszłość, zawsze godnym się okaże nazwiska, które nosił.
Fałszywy szacunek dla stosunków towarzyskich nie dozwolił mu dłużej się rozpisywać, zresztą — czyż ojciec jego widział pocałunki, jakie złożył na piśmie, które pan Osborne pod wpływem gorzkiego żalu i mściwych uniesień z rąk wypuścił. Kochał zawsze syna — ale mu nie przebaczył.
W dwa miesiące po otrzymaniu tego listu panny Osborne udały się z ojcem do kościoła. Starzec usiadł na innem krześle niż zwykle i patrzał ciągle w górę. Panny zwróciwszy oczy w tym kierunku, spostrzegły płaskorzeźbę, wyobrażającą Wielką Brytanję, opartą we łzach na urnie; po strzaskanym mieczu i lwie leżącym, poznać można było nagrobek poświęcony wspomnieniu wojownika, poległego na polu chwały. Kamieniarze fabrykowali wówczas mnóstwo takich nagrobków jakie po dziś dzień widzieć można w kościele św. Pawła. Pycha ludzka nawet w obec śmierci odznacza się próżnością.
Pod marmurową płaskorzeźbą wyrzeźbiony był herb Osbornów i następujący napis:
kapitana pułku piechoty
Jego Królewskiej Mości,
poległego w dwudziestym ósmym roku życia,
w walce za króla i kraj
18. czerwca 1815.
Dulce et decorum est pro patria mori.
Na widok tego pomnika dwie siostry doznały takiego wzruszenia, że miss Marja musiała wyjść z kościoła. Przytomni rozstąpili się z uszanowaniem przed panienkami w żałobie, których płacz niemniej obudzał litości jak niema boleść starego ojca, ciągle nieruchomo przyglądającego się nagrobkowi syna.
— Może chce przebaczyć pani Jerzowej, pomyślały panienki — gdy pierwsze chwile boleści minęły.
Znajomi Osbornów, którzy dobrze wiedzieli o nieporozumieniu ojca z synem z powodu małżeństwa, przypuszczali że może obecnie ojciec Jerzego pogodzi się z młodą wdową. Zakładano się o to w Russel-Square i w City.
Dwie siostry obawiały się więc żeby ich ojciec nie przyjął do domu wdowy po Jerzym — i obawa ich wzmogła się jeszcze kiedy przy schyłku jesieni starzec oznajmił iż się wybiera w podróż na ląd stały. Nie wyjaśnił im celu wyjazdu — ale wiedziały dobrze iż się miał udać do Belgji, a pani Jerzowa mieszkała w Brukselli. Lady Dobbin i jej córki szczegółowo opowiedziały im położenie nieszczęśliwej Amelji.
Brat ich postąpił teraz na majora, a zacny O’Dowd, odznaczywszy się jak zwykle zimną krwią i odwagą, został mianowany pułkownikiem i kawalerem orderu Łaziebnego.
Mnóstwo rannych żołnierzy z tego dzielnego pułku, co najbardziej wycierpiał w morderczych spotkaniach pod Waterloo i Quatre-bras, przepędzało jesień w Brukselli, lecząc się z ran — i w kilka miesięcy jeszcze od tej krwawej daty — Bruksella wyglądała jak wielki lazaret.
W miarę jak ranni przychodzili do zdrowia, spotykało się w ogrodach publicznych mnóstwo okaleczałych lub odzyskujących zdrowie bohaterów. Uniknąwszy śmierci, bawili się, weselili i nie zapominali o miłostkach — jakby nigdy nic nie zaszło.
Stary Ozborne poznał po mundurach kilku wiarusów z pułku Jerzego; wiedział zresztą doskonale o wszystkich zmianach i awansach, jak by był służył w tym pułku. Wyszedłszy z hotelu nazajutrz po przybyciu do Brukseli, spostrzegł jednego wiarusa, siedzącego na ławce kamiennej w ogrodzie; wzruszony zbliżył się i usiadł przy rannym:
— Czy nie służyłeś pan czasem w kompanji kapitana Osborne? — zapytał. To był mój syn — dodał po chwili.
Wiarus służył w innej kompanji; ale ze smutkiem i uszanowaniem oddał po wojskowemu ukłon starcowi.
— Kapitan Osborne był jednym z najprzystojniejszych i najodważniejszych naszych oficerów. Sierżant Wiliam, co to ma ramię strzaskane, może panu dostarczyć mnóstwo szczegółów o... naszym pułku. Musiałeś pan widzieć przecież majora Dobbin, co się tak serdecznie przyjaźnił z kapitanem Jerzym, lub panią Osborne, która powiadają, znajduje się w okropnym stanie. Przez sześć tygodni podobno była jakby obłąkana. Przepraszam — dodał wiarus — musisz pan znać te szczegóły.
Osborne dał mu gwineę i przyobiecał dać jeszcze jednę jeśli mu przyprowadzi do hotelu Parku sierżanta, o którym wspominał.
Dzięki tej obietnicy sierżant zjawił się wkrótce, a wiarus opowiedziawszy kamratom spotkanie z ojcem Jerzego, wypił z nimi kilka kufli za zdrowie hojnego starca, w którego żalu i zmartwieniu więcej tkwiło pychy, niż szczerości.
W towarzystwie sierżanta, którego rana się zabliźniała, udał się Osborne do Waterloo i Quatrebras, gdzie codzień przybywali karawanami ranni Anglicy. Powozem odjeżdżał teatr walki, a sierżant opowiedział mu szczegóły wszystkie krwawych dni owych. Ujrzał miejsce, gdzie pułk rozwinąwszy się frontem wojennym, wstrzymał napad kawalerji francuskiej, która pędziła przed sobą Belgów w rozsypce. Tam znowu dzielny kapitan zabił oficera francuskiego, który chciał wydrzeć sztandar z rąk młodego chorążego, kiedy dwaj sierżanci ze straży chorągwi padli przy jego boku. Nazajutrz wykonano ruch wsteczny i biwakowano za wzgórzem, gdzie przez całą noc 17 go gwałtowny deszcz nie mało armii dokuczył. O świcie posunięto się znowu naprzód wśród ciągłych szarż nieprzyjacielskiej konnicy i przerażającego ognia baterji; trudno było ściskać szeregi, czego jednak z zadziwiająco zimną krwią dokonywano przez kilka długich godzin. Wieczorem całej linji angielskiej kazano natrzeć, kiedy nieprzyjaciel cofać się zaczął po ostatnim ataku. Wtedy to kapitan Osborne wzywając żołnierzy ruchem i głosem, i w szlachetnym zapale podnosząc szpadę, został śmiertelnie rannym.
— Major Dobbin kazał przenieść do Brukseli ciało kapitana, dodał półgłosem sierżant i wyprawił mu pogrzeb, jak musi być wiadomo wielmożnemu panu.
Podczas tego opowiadania chłopi, żydzi, kramarze zaczęli się cisnąć, sprzedając kawałki broni, zebrane na polu bitwy, krzyże, szlify, kirysy, orły itp.
Po bolesnej pielgrzymce do Waterloo, Osborne hojnie wynagrodził swego przewodnika; widział on już przedtem mogiłę syna; zaraz po przybyciu do Brukseli udał się na mały cmentarz w Lacken, gdzie Jerzego pochowano.
Niegdyś Jerzy udawszy się na hulaszczą przejazdżkę w okolice Brukseli wyrzekł, nie spodziewając się, niestety, żeby jego przeczucie tak rychło się urzeczywistniło, iż pragnąłby aby go w Lacken pochowano. Kapitan Dobbin nie zapomniał o życzeniu przyjaciela i złożył go na wieczny spoczynek na cmentarzu.
W powrocie z Waterloo do Brukseli, kiedy powóz pana Osborne zbliżał się do bram miasta, skrzyżował się z koczem, w którym siedziały dwie kobiety z mężczyzną, a obok jechał konno oficer. Osborne cofnął się zacisnął kapelusz na oczy, żeby uniknąć nieprzyjemnego spotkania. Sierżant zdziwiony spojrzał nań, oddając machinalnie ukłon wojskowy przejeżdżającemu oficerowi. W koczu siedziała Amelja z wierną przyjaciółką, panią O’Dowd i rannym chorążym. Nie wyglądała ona tak świeżo i ładnie jak przedtem, twarz jej wychudła, zbladła, włosy okrywał czepek wdowi — biedne stworzenie! zdawało się że wszystkiemu bacznie się przyglądała, tymczasem oczy jej nie zatrzymywały się na żadnym przedmiocie, spojrzała na Osborna, lecz go nie poznała, a on ją poznał dopiero kiedy ujrzał Dobbina konno i w sercu jego zawrzała cała głęboka nienawiść dawna do tej kobiety. Kiedy kocz się oddalił, zwrócił na sierżanta spojrzenie podejrzliwe i gniewne, które zdawało się wyrzucać:
— Czemu się mi przyglądasz? Czy nie wiesz że nie cierpię, znieść nie mogę tej kobiety? Ona to zniweczyła wszystkie moje nadzieje, w dym obróciła marzenia wszystkie mojej pychy?
Potem zwracając się do lokaja, siedzącego na koźle i klnąc, zawołał:
— Powiedz-że pocztyljonowi, do trzysta djabłów, żeby nie spał a prędzej jechał.
Wkrótce potem rozległ się tentent konia i major Dobbin dopędził galopem powóz Osborna.
Kłusując obok kocza, w którym jechała Amelja, roztargniony nie zwrócił z początku uwagi na twarz ojca Jerzego, poznawszy go następnie, nachylił się ku Amelji, ciekaw czy swojego teścia poznała, ale biedne stworzenie nic a nic nie widziało. Wtedy Wiljam wydobył zegarek i tłumacząc się, że ma schadzkę o tej godzinie, zawrócił konia, ale i na to Amelja nie zwróciła uwagi, duszą całą utonęła w malowniczym krajobrazie, uwieńczonym zielenią boru; w tej stronie właśnie raz ostatni widziała Jerzego, odchodzącego z pułkiem.
— Panie Osborne! panie Osborne! wołał Dobbin, spinając konia i podając rękę ojcu przyjaciela. Osborne ani drgnął, tylko zaklął i zawołał głośniej żeby prędzej jechać, ale Dobbin położył rękę na drzwiczkach powozu.
— Muszę się z panem widzieć koniecznie, zawołał, mam do pana zlecenie.
— Czy od tej kobiety? zagadnął wzgardliwie Osborne.
— Nie, od pańskiego syna.
Osborne cofnął się z głębokiem westchnieniem. Dobbin w milczeniu uszanował chwilę boleści i zwolna udał się za powozem przez miasto do hotelu Osborna, i wszedł za nim do tego samego apartamentu, gdzie mieszkali państwo Crawley podczas pobytu w Brukselli. Ileż to wieczorów Jerzy w tych pokojach przepędził!
— Co rozkaże pan kapitan, przepraszam, pan major Dobbin... Kiedy dobrzy giną, znajdą się zawsze przyjaciele, co sobie wydzierają ich obuwie — rzekł Osborne kwaśno i niegrzecznie.
— W istocie — odrzekł Dobbin — wielu poczciwych ludzi zginęło i właśnie o jednym z nich mam się rozmówić z panem.
— Więc prędzej do rzeczy — zawołał stary — klnąc w duszy i marszcząc brwi.
— Przedstawiam się panu jako wykonawca ostatniej woli Jerzego — a wiesz pan, że byłem najbliższym jego przyjacielem. Nim się udał na pole bitwy sporządził testament. Wiadomo panu jak szczupłe były jego fundusze, ale chyba nie musisz wiedzieć o okropnem położeniu jego wdowy.
— Nic nie mam do czynienia z wdową — odrzekł Osborne. Niech się uda do swojego ojca!
Dobbin jednak postanowiwszy że się nie uniesie gniewem w żadnym razie, udał, że nie zwrócił uwagi na te nieprzyzwoite i niewłaściwe odezwanie, mówiąc dalej:
— Czy pan znasz położenie pani Osborne, mój panie? Straszny cios, co ją dotknął, nadwątlił jej zdrowie, jej zmysły — i bardzo wątpliwe czy je kiedy odzyska? Jedna tylko istnieje okoliczność, co może ją jeszcze przywiązać do życia — ma wkrótce zostać matką. Czyż pan chcesz i to dziecię niewinne odepchnąć — jak odepchnąłeś? Nie, nie, na wspomnienie Jerzego wybaczysz niewinnemu stworzeniu.
Osborne tysiące przekleństw miotać zaczął na syna, pragnąc przedewszystkiem usprawiedliwić swoje postępowanie i ażeby surowość swoją przed własnem sumieniem wytłumaczyć, usiłował przesadzić nieposłuszeństwo syna. Według niego — w całej Wielkiej Brytanji nie było ojca, coby tak cierpliwie i wyrozumiale obchodził się z krnąbrnym i nieposłusznym synem, który nawet przed śmiercią nie chciał się przyznać do winy. Cóż dziwnego, że z jego szaleństw niedobre wyniknęły następstwa? Nieszczęśliwy zaś ojciec jedno tylko miał słowo, którego nigdy nie złamał; przysiągłszy, że nie będzie rozmawiał póki życia z tą kobietą, nie uzna jej nigdy za żonę swojego syna.
— Upoważniam pana do powtórzenia jej moich słów — dodał, naciskając na ostatnie wyrazy — jest to postanowienie niezachwiane aż do końca życia.
Dobbin zrozumiał, że się niczego od zaciętego starca nie można było spodziewać. Biedna wdowa mogła tylko liczyć na szczupłe swoje dochody i pomoc od brata.
— Nie trzeba przed nią skrywać smutnej tej ostateczności — pomyślał Dobbin, z bólem serca — tem bardziej teraz, kiedy taka obojętna na wszystko.
Biedna Amelja w istocie jakby przytłumiona pozostawała pod ciosem swojego nieszczęścia, smutek jakby ją pozbawił uczucia; złe ani dobre nic jej nie obchodziło; mimo dowodów życzliwości i przyjaźni, jakich wiele odbierała, nie mogła wydostać się z obumarcia moralnego, w którem ją zbytek boleści pogrążył.
Opowiedziawszy niektóre dotkliwe wzruszenia, rozdzierające czułe to serce, zapuśćmy zasłonę na smutek i żałobę. Oddalmy się ostrożnie od bolesnego łoża, na którem strapiona ta dusza spoczywa, zamknijmy zwolna drzwi od pokoju, co był powiernikiem gorżkich jej cierpień, zostawmy ją otoczoną staraniami zacnych ludzi, którzy będą czuwać nad nią aż do chwili, kiedy niebo zesłało jej pociechę.
Nastał nareszcie dzień, w którym strapiona wdowa mogła z radością i żalem przycisnąć do łona dziecię, synka ślicznego jak cherubin, na którego twarzyczce rysy ojca odżywały. Na pierwszy krzyk malca jakby zmartwychwstała — płakała i śmiała się z radości. Miłość, nadzieja, modlitwa odżywiła serce, na którem spoczywało dziecię — Amelja ocalała. Doktorzy oświadczali przedtem, że jej życie, a przynajmniej zmysły, znajdowały się w niebezpieczeństwie, osądzili obecnie, że to przesilenie było jakoby rękojmią jej ozdrowienia. Przyjaciele zaś stokrotnie byli wynagrodzeni za starania i niepokoje kiedy z oczu jej, co dawnym blaskiem zapłonęły, uchwycili wymowne spojrzenie wdzięczności i podzięki.
Dobbin rozpływał się z radości odwożąc do Anglji panią Jerzowę Osborne, do rodziców; pułkownikowa O’Dowd musiała opuścić ulubioną swoją kapitanowę. Każdy człowiek zacnego serca rozrzewniłby się widząc Dobbina z dziecięciem na ręku i wdzięczną matkę uśmiechającą się do malca, którego oczewiście Dobbin do chrztu trzymał. Poczciwy majorzysko znosił odtąd codzień dla chrzestnego synka rozmaite cacka: grzechotki, łyżki, dzwonki itp.
Matka myślała tylko o tem jak pielęgnować i życie poświęcić dla jedynaka — za nic pod słońcem nie powierzyłaby dziecięcia mamce, nie oddałaby go w obce ręce. Dobbinowi, jako chrzestnemu ojcu dozwalała czasem w przystępie łaskawości kołysać dziecię, które było całem jej życiem, przyszłością całą. Największem szczęściem jej było obsypywać go pieszczotami i największą miłością obdarzać tę wątłą i niewinną istotę, którą z najżywszem uniesieniem radości własną piersią karmiła. Nieraz w nocy, na samotnem łożu swojem, doznawała uroczych tych uniesień macierzyńskich, jakie opatrzność Boska dla serc niewieścich zsyła. Uniesienie to za zbyt wzniosłe i poziome zarazem, ażeby rozum ludzki mógł je pojąć i ocenić; poświęcenia to godne tak dalece uwielbienia i przepełnione wyparciem się samego siebie, że tylko kobiety zdolne są posiadać ich tajemnice.
Wiljam Dobbin śledził serce Amelji, każde drgnięcie jego badał.
Jeżeli miłość jego dawała mu dosyć przenikliwości do zbadania jej uczuć, musiał widzieć najoczywiściej że jeszcze tam miejsca dla niego nie było; łagodna i cierpliwa jego dusza zgadzała się na smutny wyrok losu, który jeszcze mu się cennym wydawał. Rodzice Amelji odgadywali zapewne życzenie, majora i dobrze zdawali się usposobieni. Dobbin codzień ich odwidzał, spędzając godziny całe z nimi, z Amelją, z uczciwym panem Clappem i jego rodziną. Wynalazł zawsze jakiś powód przynoszenia im podarunków, i to prawie codzień. Zjednał sobie łaski córeczki państwa Clapp, faworytki Amelji, która go nazywała Major Cukierowsiany. Zwykle dziewczynka ta spełniała czynność mistrza ceremonji, i wprowadzała Dobbina do pani Osborne, która nie mogła się raz wstrzymać od śmiechu, widząc jak major wysiadywał z kabrjoleta, dźwigając drewnianego konika, bęben, trąbkę i inne cacka wojownicze, przeznaczone dla małego Jerzego, który zaledwie sześć miesięcy liczył.
Dziecię spało.
— Cicho, na miłość Boską! — szepnęła Amelja w obawie żeby skrzypiące buty majora nie obudziły niemowlęcia, i uśmiechała się kiedy opakowany cackami Dobbin nie wiedząc gdzie je podziać, nie mógł uścisnąć ręki, którą doń wyciągała.
— Odejdź na chwilę Maryniu — rzekł Dobbin do małej Clapp — mam porozmawiać z panią Osborne.
Amelja spojrzała nań zdziwiona i zwróciła oczy na kolebkę syna.
— Ameljo! przyszedłem pożegnać się z panią — powiedział, biorąc jej białą i delikatną rękę.
— Pożegnać się? więc pan odjeżdżasz? — zagadnęła z uśmiechem.
— Listy do mnie proszę przysyłać na ręce moich korespondentów — dodał po chwili — bo będziesz pani pisać do ninie, nieprawdaż? Oddalam się na bardzo długo.
— Będę ci donosiła o Jerzym, kochany panie Williamie, zawsze byłeś bardzo dobry dla niego i dla mnie. Patrz, co za śliczna twarzyczka, jakby aniołka!
Różowe rączęta dziecka machinalnie obwinęły się koło palca zacnego żołnierza, a oczy Amelji zajaśniały całym blaskiem macierzyńskiej dumy. Spojrzenie to, w którem płonęło najżywsze i najgorętsze uczucie, do rozpaczy doprowadziło biednego majora. Pochylił się w milczeniu nad kolebką, i nareszcie po wysileniu zdobył się na tyle energii, że zawołał przytłumionym głosem:
— Niech Bóg nad nim czuwa!
— I niech pana prowadzi, kochany panie Dobbin — zawołała Amelja, wznosząc głowę po ucałowaniu synka. — Ale na miłość Boską, cichuteńko pan odchodź, żeby niezbudzić Jerzego!
Któż, posiadający choćby tylko nieco daru spostrzegania, nie zastanowił się czasem nad interesami niektórych bliźnich i nie zapytał siebie: z czego — u licha — bliźni ci żyją? Spotykam naprzykład w parku pana X., jedzie powozem dwukonnym ze strzelcem w olbrzymi przystrojony pióropusz; na jego świetnych objadach trzech lokajów w pysznej liberji usługują gościom. Ponieważ dwa razy na tydzień zapraszają mnie tam na obiad, przemilczę nazwisko — ale wiem, że powóz i konie kupiono przypadkiem, a nie wiem w jaki sposób opłacają służbę. Dwaj synowie bawią w Eton, panny pobierają lekcje od pierwszych nauczycieli; podróżuje się rok rocznie w lecie, a zimą wydaje się wielki bal i wykwintną wieczerzę, Kimże jest jednak ów jegomość? Urzędnikiem, pobierającym 1200 funtów rocznie. Chyba żona musiała mieć znaczny posag. Gdzie tam! to córka nie zbyt możnego obywatela z hrabstwa Buckingham. Siostry jej mieszkają u niej co rok przez trzy miesiące, a bracia zawsze stają u niej przybywając do Londynu. Jakimże sposobem szanowany ów pan potrafi zrównoważyć pasywa z aktywami? Będąc jego przyjacielem, nie chcę mówić jak dalece mnie dziwi iż dotychczas na giełdzie nie wydzwoniono jego nazwiska, a publiczność się dziwi że przeszłego roku nie drapnął na ląd stały. Pomiędzy naszymi znajomymi jest zawsze kilku, których sposób utrzymania daremniebyśmy sobie wytłómaczyć chcieli. Nieraz trącając kieliszkiem z gospodarzem, zdarzyło się nam zapytać siebie z czego opłacał wino, którem nas częstował?
Kiedy Rawdon z żoną w trzy lub cztery lata po powrocie z Paryża mieszkał w eleganckich apartamentach na Curson Street, nie było gościa, któremuby przy obiedzie takie same zapytania nie stawały na myśli. Powieściopisarz z powołania musi wiedzieć o wszystkiem; korzystając z tego przywileju, moglibyśmy opowiedzieć publiczności w jaki sposób Crawley i jego żona radzili sobie, aby żyć świetnie, nie posiadając żadnego dochodu. Znając jednak zwyczaje prasy perjodycznej, która kradnie na lewo i na prawo i dostarcza następnie czytelnikom owocu swych rabunków i przywłaszczeń, zachowuję sam dla siebie jako autor wyłączną własność i korzyści mego wynalazku. Czytelnik zresztą obcując codzień z takiemi zapobiegłemi osobami, może się sam nauczyć metody stworzenia dobrego bytu bez grosza dochodu. Ograniczymy się więc na treściwem odszkicowaniu kilku lat, jakie Crawley i jego żona przepędzili w Paryżu, wśród zbytku i przepychu, nie posiadając ani grosza dochodu. Rawdon wziął dymisję z gwardji i sprzedał nominację na pułkownika; odtąd jedyną oznaką dawnego jego powołania pozostały mu wąsy kawaleryjskie i tytuł pułkownika na kartach wizytowych.
Mówiliśmy że Rebeka w Paryżu została wkrótce królową wielkiego świata i salonów, nawet niektóre pałace z przedmieścia St. Germain raczyły otwierać dla niej swoje przybytki. Anglicy najwyższego znaczenia hołdy jej składali, ku szczególnemu niezadowoleniu szlachetnych małżonek, które pękały ze złości nad tryumfami tej parwenjuszki.
Pani Crawley uwielbiana w salonach arystokratycznych i łaskawie u nowego dworu widziana, przepędziła kilka miesięcy upojona swojem powodzeniem i zaczęła nieco z góry spoglądać na młodych i dzielnych oficerów, z którymi jej mąż lubił przestawać.
Pułkownik w towarzystwie księżniczek i dam dworu ziewał niemiłosiernie. Stare kobiety, co grywały z nim w ekarte, tak go draźniły żalami i utyskiwaniem na przegraną choćby pięciofrankówkę, że postanowił nie siadać z niemi do gry. Zresztą cały dowcip ich rozmowy był dla niego stracony, bo nie rozumiał dobrze po francusku i nieraz zadawał sobie pytanie co za przyjemność lub korzyść dla żony z tych dygań po całych nocach przed księżnemi, margrabinami itp. Z tych powodów pozwolił Rebece udawać się samej na podobne przyjęcia i wieczory, sam zaś z przyjaciółmi swego wyboru oddawał się rozrywkom, jakie lubił.
Kiedy się mówi o pewnych osobach że żyją bez grosza dochodu — po książęcemu, wyrazy bez grosza znaczą iż sposób ich życia jest zagadkowy i nie wiadomo jak im się udaje wystarczyć na wydatki domowe. Pułkownik nasz, naprzykład, miał szczególniejszy dar do wszystkich gier hazardowych; ciągle prawie trzymał w ręku karty, kubek od kości lub kij bilardowy, ciągle zajmowanie się grą nadało mu niesłychaną wyższość nad tymi, którzy w grze szukali tylko rozrywki. Kij bilardowy tak jak pendzel, floret lub skrzypce wymaga specyjalnych i głębokich studjów. Prócz natchnienia, talenty te, ażeby w nich celować wymagają ogromnej pracy, wytrwałości i pilności — słowem wprawy ustawicznej.
Crawley nie był zwykłym lubownikiem, ale mistrzem pierwszorzędnym na bilardzie. Kiedy czasem nieszczęście go prześladowało, i zakładano się przeciw niemu, potrafił, jak jenerał, którego genjusz wzmaga się w obec niebezpieczeństwa, zręcznością i śmiałością przywrócić równowagę szans i najmniej spodziewanemi bilami zapewnić sobie wygranę, ku wielkiemu zadziwieniu tych, co go pierwszy raz grającego widzieli. Ci zaś, co go znali, dobrze się zastanawiać musieli, nim zaryzykowali pieniądze z tak świetnym i zwycięskim przeciwnikiem.
W grze w karty również celował zręcznością. Często z początku partji przegrywał, nie uważał i takie błędy robił, że nowo przybyli nie mieli korzystnego wyobrażenia o jego talencie, ale kiedy się zaczął rozgrzewać i nabierając uwagi po przegranej, grać ostrożniej, naraz partja przybierała inny obrót, i przed ukończeniem pobijał zazwyczaj wszystkich przeciwników. W istocie mało znajdowało się takich coby się mogli pochwalić że od niego wygrali.
Uparte szczęście wywołało, jak to było do przewidzenia, zazdrość i pokątne szepty przegrywających. Wszakżeż i o Wellingtonie, który tyle zwycięstw odniósł, mówili Francuzi że jedynie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i oszustwu — zawdzięczał zwycięstwo pod Waterloo. Cóż dziwnego że nieustające szczęście w karty takiego pułkownika Crawley wywołać mogło niejakie podejrzenia co do jego dobrej wiary i prawości.
W Paryżu ubiegano się wówczas szalenie za denerwującemi wzruszeniami zielonych stolików, domy gry nie wystarczały na pomieszczenie rozgorączkowanych graczy, zbierano się jeszcze w prywatnych salonach dla zadowolenia ślepej tej i gwałtownej namiętności. Na czarujących zebraniach u pułkownika Crawley oddawano się także nieszczęsnej tej zabawie — która do rozpaczy doprowadzała czcigodną panią Crawley. Z jakiemże głębokiem zmartwieniem wspominała o upodobaniu męża w grze, jakże się skarzyła na niego przed gośćmi i zaklinała młodzież żeby nigdy kart do rąk nie brali!
Kiedy niejaki Green, młody porucznik z pułku tyraljerów, przegrał raz znaczną sumę, Rebeka — całą noc płakała, jak mówiła jej służąca i jak wiedziano z tego samego źródła, błagała na klęczkach męża żeby nie dopominał się o te pieniądze i kwit spalił. Niestety — nie mógł tego uczynić, przegrawszy taką samą sumę do majora Blackstone od huzarów i hrabiego Punter z hanowerskiego pułku — Panu Green mógł jedynie zezwolić na dłuższe termina wypłaty — ale wypłaty koniecznej. Trzeba być dzieckiem aby żądać spalenia kwitu.
Piękność pani Crawley ściągała mnóstwo młodych wielbicieli; wielu też oficerów po największej części bardzo młodych opuszczało zebranie u pułkownikowstwa, zapłaciwszy zwykle niemały haracz zielonemu stolikowi. Wreszcie zaczęto źle mówić o tym domu; zgrani weterami ostrzegać zaczęli rekrutów o niebezpieczeństwie.
Sir Michał O’Dowd, dowódzca jednego pułku piechoty, przestrzegł porucznika Spooney żeby się miał na baczności; wynikło ztąd bardzo przykre zajście w Café de Paris między pułkownikiem O’Dowd, który objadował z żoną i pułkownikowstwem Crawley, którzy przy innym stole siedzieli. Kobiety rozpoczęły walkę, pani O’Dowd z pogardą spojrzała na panią Crawley i nazwała jej męża oszustem. Pułkownik Crawley posłał natychmiast wyzwanie pułkownikowi O’Dowd kawalerowi orderu Łaziebnego. Kiedy wieść o całym zajściu doszła do naczelnego wodza, kazał stawić się pułkownikowi Crawley, który już oczyszczał pistolety tak złowrogie nieboszczykowi kapitanowi Marker — i groźnem wdaniem się powstrzymał następstwa tej sprawy. Gdyby Rebeka nie była padła do nóg jenerała Tufto, kazanoby natychmiast jej mężowi wyjechać do Anglji. Po tej awanturze przestał grywać z wojskowymi i zaczął między cywilnymi szukać przeciwników.
Rebeka zrozumiała, że pomimo zręczności Rawdona i ciągłych jego powodzeń, położenie ich z powodu ostatniego zajścia codzień się pogorszało i że kapitalik ich zejdzie wkrótce na zero.
— Gra, mój drogi, bardzo jest dobrą do zwiększania dochodu — mówiła mężowi — ale sama przez się nie daje dochodu; nuż przestaną grać, cóż nam wtedy pozostanie?
Rawdon uznał słuszność tej uwagi, gdyż w istocie od kilku nocy goście jego nie wyglądali na bardzo chętnych do grania i zaledwie powabność Rebeki zdołała ich jeszcze przyciągać.
Nadobna ta parka bardzo przyjemne życie wiodła w Paryżu, ale ciągłe te przyjemności i próżniactwa nie dawały rękojmji żadnej na przyszłość i Rebeka obrachowała że w Anglji łatwiej jej przyjdzie oprzeć położenie Rawdona na pewnych i niezwruszonych podstawach. Mogło się jej udać wyrobić mu urząd jaki czy to w kraju, czy też w kolonjach. Postanowiwszy więc koniecznie udać się do Anglji, jeśli powrócić będzie można, namówiła męża żeby sprzedał nominację swoją na oficera gwardji i zlikwidował pensję emerytalną. Ponieważ Crawley przestał od dawna pełnić służbę adjutanta przy jenerale Tufto, Rebeka zaczęła teraz w towarzystwach wyśmiewać tego zgrzybiałego eleganta, jego perukę, sznurówkę, wprawne zęby, pretensje uwodzicielskie i pocieszną manję że się w nim wszystkie kobiety od pierwszego rzutu oka namiętnie kochają. Jenerał Tufto stroił teraz koperczaki do pani Brent, śniadej brunetki z mocnemi brwiami: temu nowemu bóstwu składał w ofierze bukiety, loże w operze, obiady w restauracjach, oraz inne tym podobne przysługi.
Biedna jenerałowa Tufto musiała z córkami spędzać długie wieczory w domu, kiedy jenerał wyfryzowany, wypachniony udawał się do teatru, gdzie go zawsze widywano towarzyszącego pani Brent.
Dwudziestu przynajmniej młodzieży kręciło się koło Rebeki, która będąc istotnie dowcipną, do śmiechu ich pobudzała, drwiąc z nowej namiętności dawnego swego wielbiciela. Świetnem i próżniaczem życiem zaczęła się wreszcie przesycać i nudzić.
Loże w operze, objady w restauracyach nie miały dla niej powabu, bukiety sprzykrzyły się, a żywić się nie można klejnotami, chusteczkami haftowanemi i kozłowemi rękawiczkami; uczuła całą próżnię przyjemności światowych i wzdychać odtąd zaczęła za czemś pewniejszem i trwalszem.
Wtem przyszły nowiny z Londynu, po których rozjaśniły się oblicza wierzycieli pułkownika. Panna Crawley, bogata ciotka owa, której wielki majątek przynęcał ich od dawna, śmiertelnie była chorą i pułkownikowi zaledwie czasu starczyło na odjazd, żeby jej oczy zamknąć. Miał potem zabrać żonę i syna. Udał się więc do Calais, ale ztamtąd nie pojechał do Dowru, lecz wsiadł na dyliżans do Dunkierki i dostał się wreszcie do Brukseli, ulubionego miejsca pobytu, gdyż istotnie więcej był jeszcze winien pieniędzy w Londynie niż w Paryżu i przekładał oczywiście spokojną stolicę dzisiejszej Belgji nad te dwa olbrzymie miasta.
Kiedy miss Crawley pożegnała się z tym światem, pani pułkownikowa Crawley sprawiła dla siebie i dla synka grubą żałobę i rozpowiadała wszędzie bardzo głośno że pułkownik urządzał interesa spadkowe. Wyprowadziła się w hotelu z entreslou na pierwsze piętro, które całe zajęła i posłuchała rady gospodarza jakie dać obicia w apartamencie, za to niekoniecznie zgadzała się z nim co do dywanów — ale wreszcie wszystko ułożyło się jakoś — tylko o cenie za to wszystko nic nie mówiono. Urządziwszy się w ten sposób, mistress Crawley z boną i synkiem odjechała powozem, którego łaskawie jej pożyczył gospodarz, żegnając ją najprzyjemniejszym uśmiechem. — Jenerał Tufto wściekał się ze złości na wieść o jej odjeździe, a pani Brent wściekała się z wściekłości szanownego jenerała; porucznik Sporney zachorował na ból serca, a gospodarz wyporządzając apartamenta na przyjęcie tej czarodziejki i jej męża najstaranniej zachował kufry i walizy, które mu powierzyć raczyła. Pułkownikowa tak go prosiła żeby ich strzegł pilnie, chociaż jak się wkrótce przekonał, nie zawierały żadnych kosztowności.
Nim się udała do męża do Belgji, odbyła Robeka małą wyprawę do Anglji, zostawiając synka pod opieką bony Francuski. Ani matka, ani mały Rawdon nie płakali z powodu tego rozstania; od narodzenia bowiem pułkownikowicza, zacna pułkownikowa nigdy się jedynakiem bardzo nie zajmowała.
Stosując się do wygodnego zwyczaju matek francuskich, dała niemowlę na mamki u chłopki w okolicy Paryża, i na tej wsi mały Rawdon spędził pierwsze lata życia dosyć przyjemnie w pośród licznego mlecznego rodzeństwa w chodakach. Ojciec ile razy wyjeżdżał konno, wstępował zawsze do niego i czułe jego serce rozrzewniało się na widok tej nadziei jego; chłopak rumiany i brudny darł się w niebogłosy, lepiąc kulki z błota pod okiem chłopki, dawnej mamki. Rebeka nie spieszyła się nigdy z odwiedzinami tej kości z kości i krwi ze krwi swojej; malec poplamił jej raz eleganckie kosztowne futro i wolał sam pieszczoty mamki swojej niż macierzyńskie, a kiedy musiał od poczciwej tej i wesołej chłopki odjeżdżać raz na zawsze, zanosił się od płaczu i ryczał przez kilka godzin, aż mu matka przyrzec musiała że go nazajutrz odwiezie do chłopki, którą także zapewniała o powrocie malca — napróżno go jednak czekała.
Rawdonowie byli jednymi z pierwszych okazów tej tłuszczy bezczelnych awanturników angielskich, co wysypawszy się na ląd stały, naznaczyła przejście swoje po stolicach wszystkich europejskich mnóstwem oszustw i łotrostw. W roku 1817 i 1818 wierzono jeszcze w delikatność i wypłacalność poddanych Wielkiej Brytanji, po wielkich miastach nie objawiali jeszcze ci rycerze oszustwa niegodziwych swoich operacji. Teraz owszem bardzo często spotkać można we francuskiem lub włoskiem mieście owych szlachetnych rodaków z gęstą miną, z bezczelnem spojrzeniem, którem się odznaczają. Ci panowie oszukują hotele, wystawiają fałszywe weksle na urojonych bankierów, kradną powoźnikom pojazdy, jubilerom klejnoty i nawet w bibljotekach publicznych rzadkie książki lub rękopisy. Trzydzieści lat temu niech się gdzie pokazał milord angielski, wszędzie miał kredyt i szlachetny cudzoziemiec nie był wyzyskiwaczem, lecz wyzyskiwanym. Dzisiaj zdaje się że wiek cały od tych czasów minął.
W kilka tygodni dopiero po odjeździe państwa Crawley spostrzegł się gospodarz hotelu w Paryżu, gdzie tak długo mieszkali, co za ogromne poniósł straty z ich powodu. Napróżno zgłaszała się z rachunkiem za stroje dla pułkownikowej modniarka, pani Marabout; daremnie pan Didelot z Palais Royal zapytywał się kilkakrotnie, czy prześliczna milady, której sprzedał tyle bransoletek i zegarków, już powróciła i nawet biednej chłopce, mamce zapłacono tylko za pierwszych sześć miesięcy. Czyż Rawdonowie mogliby takiej bagateli pamiętać? Co zaś do gospodarza hotelu, korzystał on z każdej sposobności żeby przeklinać wszystkich Anglików na świecie i zapytywał podróżnych czy nie znali przypadkiem niejakiego pułkownika Crawley i jego żony, bardzo sprytnej kobietki.
— Ci państwo okradli mnie najniegodziwiej — dodawał melancholicznym tonem.
Celem wyprawy Rebeki do Anglji było uzyskanie ustępstw i ułożenie się stanowcze z wierzycielami męża; ofiarowała im 40 za 100, pod warunkiem żeby dłużnik mógł wrócić do Londynu i nie być poszukiwanym. Nie będziemy wchodzili w szczegóły trudnej tej transakcji, w której jednak udało się Rebece przekonać wierzycieli że suma jaką upoważniona była ofiarować im, stanowiła cały rozporządzalny kapitał jej męża i że pułkownik wolałby — w razie odmowy — zamieszkać do końca życia na stałym lądzie, niż narażać się w kraju na daremne dochodzenia wierzytelności, których nie był w możności zwrócić; że wreszcie ponieważ teraz żadnych nie miał widoków polepszenia dalszej karjery — powinniby korzystać i z tej cząstki, jaką im zwraca. Wierzyciele uznali logiczność tego rozumowania i przystali na układ, na mocy którego za 1500 funtów Rebeka kupiła sumę wynoszącą dwadzieścia razy więcej.
Pułkownikowa nie udała się do żadnego adwokata, żadnego prawnika — interes był bardzo prosty: tak — to tak, nie — to nie? Pan Lewi, w imieniu pana Dawida i pan Mojżesz, w imieniu pana Manasse, głównych wierzycieli pułkownika, oddając słuszność zdrowemu rozsądkowi pełnomocniczki, powinszowali jej trafnego i sprytnego powodzenia interesów, jakiegoby się najwytrawniejszy prawnik nie powstydził.
Rebeka przyjęła te grzeczności z największą skromnością, kazała podać butelkę xeresu i ciast w nader skromnej oberży, gdzie podczas tych negocjacyj stanęła tracając kieliszkami ścisnęła się za ręce i oczarowała rozumem i uprzejmością ajentów wierzycieli męża.
Ukończywszy w ten sposób trudną negocjację, Rebeka bez straty czasu wsiadła na okręt, przebyła ciesninę i przyjechała oznajmić mężowi że bez przeszkody może wracać do Anglji.
Podczas wyprawy swojej do ojczyzny — Rebeka zostawiła synka u niejakiej panny Genowefy w Calais — ale panienka ta, na której sercu żołnierz jeden z garnizonu tego miasta czułe wywarł wrażenie, nie spełniała bardzo pilnie obowiązków jakich się podjęła — tak dalece, że o mało się raz mały Rawdonik nie utopił w morzu, biegając po brzegu, kiedy tymczasem jego bona czułe zamieniała wyrazy ze swoim wybranym.
Szanowni państwo Crawley pozostali jeszcze jakiś czas w Brukseli, gdzie swoim zwyczajem pędzili pańskie i zbytkowne życie, rozbijali się powozami, dawali wystawne objady w hotelu i wreszcie — aby uniknąć potwarzy, która ich jak w Paryżu ścigać zaczęła, i zostawiwszy jak twierdzi kronika, sporą sumkę długów, opuścili to miasto, w którem także dowiedli jak ludzie bez grosza dochodu umieją radzić sobie aby żyć po ludzku.
Udali się następnie do Londynu i tam to dopiero w ładnym domu na Curson street złożyli stokroć jeszcze więcej dowodów sprytu, zabiegłości i zręczności w zastosowaniu metody życia z niczego.
Jedną z najważniejszych zasad wyżwymienionej metody jest umiejętność wynalezienia mieszkania bez płaty komornego. Najmuje się dom z meblami lub bez mebli. Najmując bez mebli — a mając nieco kredytu u tapicerów i stolarzy, mieszka się w pysznym apartamencie, jak najwykwintniej umeblowanym i przyozdobionym, według wszelkich zachceń i upodobań. Najmując z meblami, mniej za to zachodów i kłopotów. Państwo Crawley chwycili się tego ostatniego środka.
U nieboszczki miss Crawley nie zawsze pełnił pan Bowls czynność piwnicznego i marszałka, przed nim służył u niej niejaki Raggles, syn jednego z ogrodników z Crawley, i miał zupełne zaufanie nieodżałowanej miss.
Dobremu prowadzeniu, poważnej minie i kształtnej budowie, zawdzięczał szybki awans w służbie, i prędko przeszedł stopnie kuchcika, lokaja i pierwszego piwnicznego. Wyborne to było miejsce, dobrze opłacane, przytem zdarzały się zarobki i możność oszczędzania — ale pokochawszy się w byłej kucharce miss Crawley, zajmującej się praniem bielizny i prowadzącej handelek zieleniną i owocami, postanowił z nią się ożenić. Ślub odbył się cichaczem od kilku już lat, kiedy wiadomość o nim doszła dopiero do szanownych uszu miss Crawley. Panna Briggs zauważała iż ciągle w kuchni kręcił się chłopczyk i dziewczynka siedmioletnia koło pana Raggles i nie omieszkała donieść pani o tem. Opuściwszy posadę u miss Crawley, pan Raggles zajął się z całą pieczołowitością handlem warzywa, zieleniny i owoców, do których dołączył jeszcze jaja, śmietankę, mleko, wieprzowinę świeżą, zadawalniając się skromnym dochodem ze sklepiku, kiedy inni ex-piwniczni i ex-kuchmistrze zakładali piwiarnie lub kawiarnie. Ponieważ pan Raggles znał w sąsiedztwie wszystkich tych panów i w dobrych z nimi zostawał stosunkach, przyjmował ich w prywatnym swoim pokoiku za sklepem, i za ich poparciem łatwo przedawał swoje mleko, śmietankę, jajka i warzywa. Robiąc obrachunek przy końcu roku, widział że dochód jego coraz bardziej wzrastał — tak dalece że mógł odłożyć dosyć przyzwoitą sumkę pieniędzy. To też kiedy z powodu wyjazdu na ląd stały jednego panicza ładne bardzo mieszkanie kawalerskie było do wynajęcia na Curzon Street pod Nrem 201 i zbytkowe meble odznaczające się artystycznem wykończeniem do nabycia, pan Raggles pospieszył korzystać z tej sposobości. Dopożyczył wprawdzie od jednego ex-piwnicznego nieco pieniędzy — ale nabył meble i wynajął dom głównie ze swojej oszczędności. Z pewną dumą jednak położyła się pani Raggles w machoniowem rzeźbionem łóżku z atłasowemi firankami, stojącem na przeciwko pysznej toalety z wielkiem zwierciadłem.
Państwo Raggles nie najęli i nie kupili sprzętów dla siebie, jak to zwykle bywa w Londynie, zrobili tę spekulację dla odnajęcia apartamentu możnemu jakiemu lokatorowi, któremuby natychmiast miejsca ustąpili i wrócili do skromnego swego pokoiku za sklepikiem. Mimo tego jednak pan Raggles chodził co dzień na Curzon Street, żeby rzucić okiem na dom, w którego oknach stały doniczki z gieranjum a bronzowy, rzeźbiony młotek od drzwi błyszczał z daleka. Lokaje innych lokatorów okazywali mu wiele uszanowania, kucharz kupował u niego warzywa, mówiąc mu: Panie Raggles! i aby tylko chciał, szanowny Raggles mógł wiedzieć o wszystkiem, co się w domu działo.
Było to zresztą bardzo poczciwe człeczysko i nawet szczęśliwe. Dom przynosił mu spory dosyć dochód — więc wychowywał dzieci starannie, dawał im dobrych nauczycieli — i nie targował się o cenę lekcji? Pan Raggles zachował cześć głęboką dla rodziny Crawley, która mu otworzyła w istocie drogę szczęścia i pomyślności; w pokoiku za sklepem wisiała na ścianie sylwetka byłej jego pani i pezażyk, tuszem przez tę pełnej zacności damę wykonany, przedstawiający domek odźwiernego w Crawley. W domu wynajętym na Curzon-Street pan Raggles zaraz zawiesił widok Crawley za czasów baroneta Walpole Crawley. Dziedzic ten jechał w złoconej karecie zaprzężonemi sześciu siwemi końmi koło stawu gdzie pływały łabędzie i łódki, a w nich damy w olbrzymich spódnicach i muzykanci w pudrowanych perukach. Na świecie całym nie ma piękniejszego pałacu i zacniejszej rodziny, tak myślał sobie pan Raggles.
Traf zrządził że dom jego właśnie był do wynajęcia kiedy Rawdon z żoną wrócił do Londynu. Pułkownik znał wybornie Ragglesa, którego stosunki z domem miss Crawley nigdy nie były przerwane gdyż jak tylko przyjmował gości, zawsze Raggles przychodzi dopomagać panu Bowls. Rzecz więc oczywista że pan Raggles zachwycony był kiedy mu pułkownik zaproponował wynająć dom i prosił ażeby podczas wieczorów mógł pełnić czynność piwniczego. Pan Raggles zajmowała się wtedy kuchnią, i tak świetnie gotowała, że nawet nieboszczka miss Crawley by się rozczuliła. Raggles opłacał podatki, procenta, reperacje, pensję swoich dzieci, żywność swojej rodziny i pułkownika. Biedaczysko nie przypuszcza, że umowa, jaką zawarł, groziła mu i dzieciom najokropniejszą nędzą, więzieniem za długi. Zawsze ktoś musi zapłacić za przemysłowców, żyjących bez grosza dochodu, traf przeznaczył nieszczęśliwego pana Raggles na dopełnienie pieniędzy, brakujących w sakiewce pułkownika.
Państwo Crawley weszli wspaniałomyślnie w stosunki z wszystkiemi kupcami, co przedtem dostarczał miss Crawley; najbiedniejsi z pomiędzy nich byli najakuratniejsi. Co sobota praczka przyjeżdżała z wypraną bielizną — ale jej nigdy nie płacono i odkładano do następnej soboty. Sam pan Raggles ciągle dostarczał mleka, śmietanki i warzywa na kredyt, służącym nie płacono lub płacono najnieregularniej i tym sposobem interesowano ich w podtrzymywaniu domu. Słowem nie płacono nikomu — ani ślusarzowi, ani szklarzowi, ani powoziarzowi, wynajmującemu karetę, ani woźnicy, który ją powoził, ani rzeźnikowi, dostarczającemu wołowiny i baraniny, ani węglarzowi, co dostarczał paliwa, ani kucharzowi, przyrządzającemu potrawy, ani służącym co je spożywali. Nie pierwsi to i nie ostatni Rawdonowie umieją żyć w ten sposób na wielką stopę, nie posiadając ani grosza dochodu.
W małem miasteczku jakiem, wiedzianoby natychmiast co się święci, gdyż wiedzą tam zwykle ile mleka sąsiad kupuje, ile na obiad spożywa mięsa lub drobiu, ale na Curzon Street w domach, nigdy nie wiedziano co się dzieje pod numerem 201. Służący, jak to zwykle bywa, szeptali sobie rozmaite zwierzenia przez okno od kuchni — ale Crawley, jego żona i przyjaciele ani się tego domyślać mogli i kiedy kto przyjechał w odwiedziny pod nr. 201, zawsze najlepsze znalazł przyjęcie, miły uśmiech, wyborny obiad i w dodatku przyjazny uścisk ręki, którym gospodarstwo wszystkich bez różnicy obdarzali.
Zdawałoby się, widząc takie wystawne życie, że mieli przynajmniej 3 do 4 tysięcy funtów dochodu nie posiadali tyle zapewne — ale tyle wydawali. Mówiono że nie płacili rachunków rzeźnika — za to wyborne mięso zawsze mieli u siebie; nie płacili także rachunków winiarza — a jednak nigdzie nie pito tak dobrego bordeaux jak u Rawdonów; nigdzie nie dawano obiadów tak wykwintnych i zbytkownych. W salonach łączyła się prostota z pewnym urokiem i powabem, a mnóstwo drobiazgów, które Rebeka z Paryża przywiozła przyczyniały się wielce do ich świetności. Kiedy pani domu siedząc przy fortepianie, biegłą grą wtórowała rozkosznym dźwiękom swojego śpiewu, gość czuł się jak w raju, a jeżeli musiał wyznać że pan domu był bydlęciem, za to pani była uroczą a jej obiady wykwintne!
Dowcipem, wdziękiem i zręcznością udało się Rebece uzyskać rozgłos i wziętość w pewnej warstwie londyńskiego towarzystwa. Przed drzwiami jej domu stawały skromne powozy, z których nieraz jednak dygnitarze wysiadali; jej zaś samej powóz otaczali zawsze w parku najmodniejsi eleganci. Na operze, w skromnej jej łoży drugopiętrowej odwiedziny następowały za odwiedzinami — ale wyznawszy prawdę, damy odwracały się i zamykały drzwi przed naszą awanturniczką.
Te z pomiędzy nich, z któremi pani Crawley poznajomiła się na stałym lądzie, nie tylko nie odwiedziły jej w Londynie, ale udawały spotkawszy że jej nie widzą i nie poznają. W bardzo krótkim przeciągu czasu wielkie te damy zapomniały o niej zupełnie — codzień Rebeka odbierała tego nie zbyt pochlebne dla siebie dowody.
Lady Bareacres spotkawszy ją raz w przysionku opery, zawołała zaraz córki do siebie jakby zetknięcie z panią Crawley było nieczyste i zaraźliwe — potem — cofnąwszy się parę kroków, pędem poszła naprzód, ciskając na wroga groźne spojrzenie. Ale ażeby zmieszać Rebekę trzeba było ognistszego spojrzenia od przygasłych oczu starej, zlodowaciałej lady.
Inna wielka dama, lady la Mole, która w Brukseli przynajmniej ze dwadzieścia razy przejeżdżała się konno z Rebeką, spotkawszy ją w Hyde Parku udała że jej nie widzi z swojego otwartego powozu wreszcie pani Blenkincap, bankierowa także odwracała się od niej w kościele; bo trzeba wiedzieć że Bekky uczęszczała teraz bardzo regularnie na nabożeństwo — i budujący był to widok kiedy z nią Rawdon szedł pod rękę dźwigając pod pachą dwie pozłacane na brzegach książki do nabożeństwa — a potem oboje z skruszoną i poważną miną słuchali kazania.
Rawdon jednak żywo bardzo uczuwał zniewagi, jakie Rebece wyrządzały kobiety i w chwilach złego humoru lub uniesienia — natrącał czasem że gotów jest wyzwać na pojedynek mężów lub braci wszystkich tych impertynentek, co żonie uchybić śmiały. Rebeka zaklinała go na wszystko żeby się uspokoił i szaleństwa nie robił.
— Chcesz więc mnie wystrzałami z pistoletu wprowadzić w towarzystwo? mówiła nieraz, półżartem. Bądź co bądź mój drogi, jestem biedną guwernantką a ty biedakiem, któremu długi, namiętność do gry i inne jeszcze historje — nie nadają najlepszego rozgłosu. Cierpliwości — nadejdzie chwila że mieć będziem tylu przyjaciół ilu zechcemy — tymczasem uspokój się, ochłoń i posłuchaj dobrych rad tej, której zawsze ufałeś. Kiedyśmy się dowiedzieli ze twoja ciotka cały swój majątek twojemu braterstwu zapisała, przypominasz sobie — jak się rozgniewałeś? Gdybym cię nie była powstrzymała i ubłagała w obec całego Paryża gotów byłeś kląć ciotkę i brata — i jakieżby było z tego następstwo? Oto może więzienie za długi u św. Pelagji. Tymczasem mieszkasz w Londynie, w domu bardzo przyzwoitym i wygodnym, gdzie ci nic nie brakuje — a odgrażałeś się wtedy że pojedziesz do Anglji i jak Kain zamordujesz brata. Nie dalekobyś zaszedł gdybyś się dał powodować uniesieniom urazy i gniewu, i pomimo całej wściekłości nie zdołałbyś odzyskać majątku po ciotce.
Wierzaj mi więc że stokroć korzystniej dla nas będzie pozostawać z bratem w dobrych stosunkach, niż kłócić się jak te niedołęgi z probostwa. Jak twój ojciec umrze, z wielką przyjemnością będzie można spędzić zimę w Crawley. Jeżeli będziemy zupełnie zrujnowani, ty zostaniesz koniuszym i pierwszym dojeżdżaczem, a ja guwernantką dzieci lady Joanny. Ale dla czego mamy być zupełnie zrujnowani? Nim to nastąpi można jaką dobrą posadę otrzymać, albo może umrzeć sir Pitt i jego synek — a wtedy zostaniesz baronetem a ja milady. Nigdy nie trzeba tracić nadziei, mój najdroższy, ja zaś nie wątpię że zdołam ci zapewnić przyszłość. Powiedz mi, kto się podjął sprzedaży twoich koni i spłacenia długów?
Rawdon musiał przyznać że jeżeli interesa jego lepszy obrót wzięły, zawdzięczał to wszystko swojej żonie; polegał też na niej, żeby kierowała jego postępowaniem.
Kiedy miss Crawley pożegnała się z tym światem i kiedy jej majątek, o który się za jej życia tak gwałtownie dobijali poboczni krewni, dostał się panu Pitt, Bute Crawley, który zamiast 20 tysięcy spodziewanych funtów, dostał tylko 5 tysięcy, wściekał się ze złości, wrzeszczał że to był widoczny rozbój na równej drodze, i otwarcie po grubijańsku wypowiadał to wszystko synowcowi. Kłótnie nareszcie tak się wzmogły, iż doszło do zupełnego zerwania stosunków.
Rawdon Crawley tymczasem, którego spadek ograniczał się na stu funtach, zupełnie inaczej postępował. Napisał z Paryża do pana Pitt list, tchnący szczerością i dobrym humorem, czem zachwycił brata i bratowę, najlepiej usposobioną względem całej mężowskiej rodziny.
Wspominał w liście że wiedział iż z powodu ożenienia swego wypadł z łask ciotki i nie tając bynajmniej niejakiego niezadowolenia ze zbyt surowego wyroku nieboszczki, pocieszał się przynajmniej że majątek został w tej samej gałęzi rodziny i szczerze bratu winszował, prosząc żeby go polecił łaskawości bratowej, o której życzliwość błagał dla pani Crawley; przy końcu listu znajdowało się kilka słów do pana Pitt, skreślonych ręką Rebeki. Dołączyła swoje życzenia do mężowskich; nigdy nie zapomniała życzliwości, jakiej doznała od pani Crawley kiedy biedna, opuszczona sierota była prostą guwernantką małych jego sióstr, które zawsze serdecznie kochała. Życzyła mu wszelkiej pomyślności w małżeńskiem pożyciu, błagała żeby zapewnił o jej prawdziwym szacunku i przyjaźni lady Joannę, której dobroć obsypywała pochwałami. Spodziewała się iż będzie mogła kiedyś przedstawić synka swojego stryjowi i stryjance, których względom i łaskawości ośmielała się go polecać.
Pitt Crawley odczytał ten list z prawdziwą przyjemnością, czego nigdy nie doznały u św. pamięci miss Crawley arcydzieła stylu Rebeki, przez jej męża kopjowane. Co zaś do lady Joanny, to tak dalece zachwyciła się że zaczęła namawiać męża aby natychmiast połowę schedy po ciotce oddał bratu.
Ku wielkiemu zdziwieniu młodej mężatki, Pitt nie dał się namówić i zachował dla siebie trzydzieści tysięcy funtów, ale nie omieszkał odpisać bratu że radośnie uściśnie mu rękę kiedy do Anglji powróci; podziękował pani Crawley za dobrą opinję o lady i o nim samym i przyrzekł najuroczyściej nie opuścić żadnej sposobności żeby im być pożytecznym.
Najzupełniejsza więc zgoda i serdeczne porozumienie nastąpiło między braćmi.
Kiedy Rebeka przyjechała do Londynu, Pitt z żoną wyjechali na wieś. Nie raz udawała się Rebeka do Park Lane, gdzie odziedziczyli dom po miss Crawley — ale spadkobiercy jeszcze się tam nie ukazali. Raggles dowiedział się tylko że wszystkich służących nieboszczki odprawiono z dobremi gratyfikcjami, że pan Pitt raz się tylko pokazał w Londynie i spędziwszy kilka dni na konferencjach z notarjuszami i adwokatami, sprzedał wszystkie francuskie romanse po miss Crawley księgarzowi w Bond Street.
Rebeka nie bez powodu wywiadywała się tak niecierpliwie o przybyciu nowej swojej krewnej.
— Kiedy lady Joanna przyjedzie — myślała sobie — ona zasłoni się nią w towarzystwie londyńskiem. Co zaś do kobiet, wyrywać mnie sobie będą jak zobaczą że mnie poszukują mężczyźni.
Jak powóz lub bukiet — tak w pewnem światowem położeniu potrzebna jest dla młodej kobiety towarzyszka. Uwielbiałem zawsze sentymentalność zbyteczną ładnych wykwintnych stworzeń, co nie mogą się obejść bez otoczenia — bez czułej jakiej towarzyszki, brzydkiej nieraz przeraźliwie. U tych uprzywilejowanych dar miłości tak jest rozwinięty, że jej nadmiarem potrzebują zawsze obdarzyć ową towarzyszącą im po przechadzkach, teatrach i salonach istotę — w wypłowiałej sukni, na drugim planie zawsze siedzącą. Raz — kiedy późno w nocy Rebekę otaczało u niej grono światowców, a ogień w kominku miłe ciepło i światło rozlewał, (mężczyźni bardzo późno odwidzali państwa Rawdon a częstowano ich zawsze kawą lub lodami z najpierwszych cukierni londyńskich) — nagle odezwała się pani domu do męża:
— Rawdonie! koniecznieby mi trzeba pieska owczarskiego.
— Czego? zagadnął Rawdon, grający w karty przy zielonym stoliku.
— Pieska owczarskiego? Co za szczególniejsza myśl — droga pani Crawley — wtrącił młody lord Southdown. Czemuż nie kundla? — nie dawno widziałem jednego ogromnego jak żyrafa, prawieby go do pani powozu zaprządz można, albo charta egipskiego — Cóż pani na to? Mam go na rozkazy — jeśli pani sobie tylko życzysz — albo jeśli wolisz malutkiego pieska, coby się zmieścił w tabakierce lorda Steyne. — Widziałem w Baysweter pewnego jegomości, który posiadał psa, u nozdrzy ktorego można było... znaczę króla i gram... można było powiesić pani kapelusz.
— Pięć punktów, znaczę lewę — odezwał się poważnie Rawdon.
— Na cóż pani ów piesek owczarski? wesoło zagadnął znów młody Southdown.
— Mówię w przenośni — odparła z uśmiechem Rebeka, rzucając z boku spojrzenie na lorda Steyne.
— Czy nam wreszcie pani wyjaśnisz tę zagadkę? zapytał nagle Jaśnie Wielmożny Lord.
— Potrzebuję psa, żeby mnie strzegł od wilków — odrzekła Rebeka — potrzebuję towarzyszki.
— Biedna, niewinna owieczka — tego tylko pani brakowało — zawołał margrabia, zgrzytając i krzywiąc twarz przeraźliwie, co u niego wyrażało uśmiech i jednocześnie zwracając ukradkiem czułe spojrzenie na Rebekę.
Stary lord Steyne stał przy kominku, powoli pijąc kawę. Kilkanaście świec woskowych w bronzowych i porcelanowych kandelabrach żywym blaskiem oblewało twarz Rebeki, siedzącej na sofie zbytkownie obitej. Rebeka ubrana w różową sukienkę, wyglądała jak kwiat poranną rosą odświeżony. Przeźroczysta szarfa tiulowa okrążała obłoczkiem jej szyję, uwydatniając plecy i ramiona olśniewającej białości; włosy spływały w lokach, a maleńka nóżka powabnie wydostawała się z pod fałdów tej różowej atłasowej sukni, ukazując prześliczną pończoszkę jedwabną i prześliczny trzewiczek.
Świece rzucały także światło na lśniącą łysinę lorda Steyne, okrążoną półkolem rudych włosów. Pan ten miał gęste, grube brwi, oczy małe, krwią zaszłe i otoczone zmarszczkami, niższa szczęka przerażająco naprzód była wysunięta, a kiedy chcąc rozśmiać się otworzył usta, dwa rzędy ogromnych zębów dziki wyraz nadawały jego twarzy. Był tego dnia na obiedzie u dworu i miał na sobie order Podwiązki i Złotego runa. Jego Jaśnie Wielmożność była niskiego wzrostu, dobrej tuszy, nóg pałąkowatych, ale bardzo się pysznił z małej swojej stopy i ciągle głaskał kolano, na którem świetniała Podwiązka.
— Czyż pasterz nie wystarcza do strzeżenia czułego swojego jagnięcia? — zagadnął szlachetny lord.
— Pasterz za nadto lubi karty i klub — odrzekła z uśmiechem Rebeka.
— To Korydon wcale nie sielankowych obyczajów — wtrącił mylord — nie stworzony do pasterskiego kija.
— Znaczę trzy punkta — zawołał Rawdon przy zielonym stoliku.
— Patrz no pani jednak na naszego Melibeusza, praca jego bardzo pasterska obecnie — strzyże Southdowna, tego niewinnego, poczciwego baranka — ale runo bardzo ładne — dodał milord z uśmiechem.
— Mylord zna się na runie — odparła Rebeka, ciskajac nań sarkastyczne i wzgardliwe spojrzenie — bo mylord jest kawalerem orderu.
W istocie lord Steyne miał na szyi order Złotego runa, którem go obdarzyli świeżo na tron powróceni Bourboni hiszpańscy.
W młodości swojej słynął lord Steyne z intryg miłośnych i szczęścia w grze. Raz przez dwa dni i dwie nocy grał z panem Foxem, wygrywał często grube pieniądze od największych figur w królestwie. Mówiono nawet że zawdzięczał stosunkom przy zielonym stoliku swój tytuł margrabiowski; to też nie rad był kiedy mu dawne sprawki przypominano i Rebeka o mało co nie wywołała burzy; chmury jej zaczęły się już gromadzić pod gęstemi brwiami mylorda.
Wstała z sofy, odebrała z rąk jego filiżankę kawy, postawiła na tacy i obdarzając najwdzięczniejszym uśmiechem:
— Tak — rzekła — potrzebuję psa owczarskiego, ale nie obawiaj się margrabia, na pana nie będzie szczekał.
Przeszedłszy potem do salonu, siadła do fortepianu i zaczęła śpiewać romans francuski głosem tak wzruszonym i pieszczotliwym, że szlachetny lord ugłaskany muzyką, stanął za fortepianem i w takt głową poruszał.
Tymczasem Rawdon z lordem Southdown grali w ekarte. Rawdon zawsze prawie wygrywał, mimo jednak grubych wygranych, ciągłe wieczory i przyjęcia zaczęły nudzić byłego dragona nic a nic nierozumiejącego ciągłych żartów, dowcipów, ukrytych słówek, drwinek i aluzji, krążących w kole, gdzie królowała jego żona, której piękność i rozum kiedy wszyscy uwielbiali, on najczęściej musiał siedzieć milczący i nieruchomy jak posąg.
— Jak się miewa mąż pani Crawley? — tak go zwykle witał lord Steyne, gdyż w istocie takie zajmował stanowisko w towarzystwie. Rawdon przestał być pułkownikiem Crawley, a został tylko mężem pani Crawley.
Od dawna już nie wspominaliśmy o małym Rawdonie. Malca tego umieszczono na poddaszu i najczęściej bawił się w kuchni ze służącymi; a matkę nic a nic to nie obchodziło. Dopóki miał bonę Francuskę, z nią razem mieszkał; kiedy bona odjechała, tak się zaczął drzeć w nieboglosy w samotnej izdobce, że służąca w sąsiedniej stancyjce ulitowała się nad nim, wzięła do swojego łóżka i ledwo zdołała utulić.
Raz po powrocie z opery Rebeka, mylord Steyne i kilka jeszcze osób siedziało przy herbacie w salonie, kiedy się aż dom cały zatrząsł od płaczu i krzyków malca.
— Biedny mój aniołek płacze tak za swoją mamką — rzekła spokojnie Rebeka, nie myśląc bynajmniej dowiedzieć się co mu się stało?
— To taka z pani dobra matka, że nie idziesz utulić synka — wtrącił lord Steyne szyderczo.
— Jak się znuży płaczem, zaśnie — odparła pani Crawley, nieco się rumieniąc.
Zaczęto znowu rozmawiać o sztuce, przedstawionej w teatrze opery — ale Rawdon wymknął się na chwilę, pobiegł do syna, którego poczciwa Dolly, litościwa owa służąca, zdołała przecie pocieszyć.
Pokój, gdzie się ubierał pułkownik, znajdował się na najwyższem piętrze i tam to ojciec widywał się często z synem, którego kochał najszczerzej. Kiedy Rawdon ojciec się golił, Rawdon syn siedząc na kufrze z przyjemnością przyglądał się brzytwie, zeskrobującej mydło. Ojciec przynosił codzień jakieś przysmaczki z desseru i kładł je w pudełku od szlif, gdzie je dzieciak zawsze wynalazł i z okrzykami radości pożywał, ale nieraz trzeba było przytłumiać te oznaki zadowolenia, bo matka spała na niższem piętrze a niewolno było przerywać jej snu, bo kładła się bardzo późno i po południu dopiero wstawała.
Rawdon kupował dla malca książki z obrazkami, mnóstwo cacek, ponaklejał własną ręką na ścianach jego pokoiku rozmaite sztychy, za gotówkę nabyte. Kiedy nie był na służbie w parku dla towarzyszenia pani Crawley, brał chłopczyka ze sobą i wychodzili na długie przechadzki, albo w domu huśtał go na kolanie, kazał mu trzymać ogromne swoje wąsy jakby uździennicę i nieraz dzień cały przeszedł im na figlach i zabawach dziecinnych.
Pokoik małego Rawdona bardzo był niski; raz kiedy ojciec wziął go na ręce, żeby nieco pohuśtać, uderzył przypadkiem główką jego w sufit — mały Rawdon miał wtedy pięć lat dopiero. Ojciec o mało go nie upuścił, tak się przeląkł następstw swojej niezgrabności a dzieciak już się krzywił straszliwie i miał wybuchnąć płaczem z bolu po silnem uderzeniu, od którego parę guzów wyskoczyło, ale ojciec wstrzymał wybuch, mówiąc mu:
— Na miłość Boską, żebyś tylko matki nie obudził.
Dzieciak miłosiernie i płaczliwie spojrzał na ojca, przygryzł wargi, ścisnął piąstki i nawet nie westchnął — chociaż go mocno bolało. Rawdon opowiedział zaraz ten szczegół w klubie dawnym kolegom wojskowym i innym znajomym.
— Ach! panie — mówił rozrzewniony — gdybyś wiedział co to za zuch i dziarski chłopak z mojego malca! Prawie pół głowy wpakowałem mu w sufit i ani krzyknął, żeby nie obudzić matki.
Raz lub dwa razy na tydzień wyborna ta matka raczyła ukazywać się na tych wysokościach, gdzie mąż jej większą część dnia przepędzał. Wyglądała jak lalka z magazynu mód, którą tchnieniem ognistem przejął Prometeusz; na ustach jej zawsze kwitnął pieszczotliwy uśmiech; wysmukłą jej kibić uwydatniały jeszcze najświetniejsze stroje, koronki, szarfy i tym podobne drobiazgi; w wykwintnych rękawiczkach i bucikach, rączki jej, nóżki jeszcze się mniejsze wydawały; codzień prawie brała nowy kapelusz, na którym kwiaty zdawały się rozkwitać, lub chwiały się marabuty tak miękkie i puszyste, jak białe korony kamelji. Kiwnęła parę razy głową synkowi, ale wywoływało to w nim raczej obawę, niż serdeczność, gdyż na dzieciaku każde jej zjawienie wielkie wrażenie wywierało, kiedy przerywał sobie obiad lub porzucał tekturowych żołnierzy, żeby się bliżej przejrzeć życiodawczyni, po której odejściu zostawał zawsze zapach róży, jakby won niebiańska, odznaczająca przejście jakiego bóstwa. Dzieciak miał ją za nadludzką istotę, znacznie ważniejszą od ojca i wszystkich innych znajomych osób, którą z daleka czcić wypadało. Kiedy z nią jechał powozem, doznawał jakiejś trwogi głębokiej; podczas przejażdżki przyglądał się osłupiałym wzrokiem wystrojonej czarodziejce, naprzeciw niego siedzącej.
Śliczni panowie na dziarskich koniach zbliżali się do powozu, zamieniając kilka słów z grzecznym uśmiechem; dla każdego z nich błyskała iskra w jej oczach, i ręką w przejeździe wdzięcznie oddawała ukłony.
Na takie przejażdżki ubierano zawsze dzieciaka w najpiękniejszą nową czerwoną sukienkę, a w domu nosił starą wytartą bluzę ciemnej barwy. Czasem kiedy matka wyjechała, mały Rawdonek ośmielał się wejść do jej sypialnego pokoju, który mu się wydawał jakby niebiańskim przybytkiem, siedliskiem czarownem, gdzie wszystkie cuda i świetności zgromadzono w garderobie; z podziwieniem przyglądał się sukniom różowym, błękitnym lub kilkokolorowym; z zachwyceniem oglądał ekran z różanego drzewa, wykładany srebrem; brązową rączkę, okrytą lśniącemi pierścionkami, a jakże mu się cudne wydawało lustro od toalety, w którem widział zdziwioną twarzyczkę swoją i twarz służącej, ścielącej łóżka, jakby przyczepioną do sufitu. Biedna zaniedbana dziecina! Wyraz matka, jak wyraz Bóg, drży na ustach i w serduszkach niewinnych tych istot, a on w tym wyrazie czuł tylko zimny i nieczuły marmur.
Rawdon Crawley, chociaż nie był pod żadnym względem wyższym człowiekiem, miał jednak serce, przejęte gorącem przywiązaniem do żony i syna, którego namiętnie kochał. Rebeka spostrzegłszy to, nic nigdy mężowi o tem nie wspomniała, skądże by mogła mieć za to urazę — ona tak dobra istota — tylko tem bardziej pogardzała mężem. Pułkownik rumienił się nieraz przed żoną za tę ojcowską czułość i taił o ile zdołał, za to znajdując się sam na sam z synkiem, oddawał się bez przymusu wszystkim uniesieniom serdecznym.
Zazwyczaj chodził z nim z rana do stajni, lub udawał się na przechadzkę do parku. Młody lord Southdown, doskonały chłopiec, którego gdyby kto poprosił, kapelusz zdjąłby swój na ulicy i darował, i który na tym świecie głównie był zajęty kupowaniem i rozdarowywaniem rozmaitych drobiazgów — darował Rawdonkowi malutkiego kucyka. Na tym to rumaczku minjaturowym malec kłusował po parku; ojciec mu zawsze towarzyszył.
Pułkownik lubił czasem odwiedzić dawnych kolegów wojskowych w koszarach i nieraz żałował kawalerskiego życia. Starzy żołnierze chętnie zawsze witali byłego oficera i huśtali na ręku pułkownikowica. Prawdziwe to święto było dla Crawleya kiedy objadował z kolegami w koszarach.
— Wiem, do trzystu djabłów, mówił sobie nieraz — że dla niej nie mam dosyć sprytu ani wykształcenia, wiem to dobrze, i — dodawał — żona nie spostrzeże nawet mojej nieobecności.
Miał słuszność; nieobecność jego schodziła niepostrzeżenie.
Rebeka zresztą nie dąsała się nigdy na męża, zawsze widział u niej uprzejmy wyraz twarzy i nawet tyle go szanowała, że potrafiła ukryć pogardę, jaką dlań uczuwała; może wreszcie wolała ciężkiego i głupiego, jakim był w istocie, niż gdyby był rozumniejszy, gdyż mogła go używać za kamerdynera i marszałka dworu. Spełniał on wszystkie jej zlecenia i rozkazy bez słówka oporu. Odprowadziwszy ją do opery, chodził podczas przedstawienia odpoczywać w swoim klubie i najakuratniej wracał do teatru żeby ją odprowadzić do domu.
Nieraz jednak myślał sobie Rawdon że mogłaby dla syna więcej serca okazywać — ale zgodził się wreszcie i na tę nieczułość.
— Niech mnie djabli porwą, wie ona zawsze lepiej odemnie jak postąpić, ja tam się nie bardzo na tem rozumiem.
Nie trzeba bo też było posiadać wielkich zdolności umysłowych żeby wygrywać w karty lub w bilard, a po za tem Rawdon żadnych nie miał pretensji.
Znaczna wreszcie nastała ulga w kamerdynerskiej i marszałkowskiej służbie jego przy Rebece, kiedy przybył piesek owczarski. Sama żona często go namawiała żeby wychodził na miasto i nie wymagała żeby ją odprowadzał z opery.
— Dobrze zrobisz, mój drogi, jeżeli wyjdziesz dziś wieczorem, bo się na śmierć zanudzisz w towarzystwie kilku osób, których znieść nie możesz. Gdyby nie szło o twoją przyszłość, nigdybym ich nie zaprosiła — a mając teraz pieska owczarskiego, nie obawiam się ich przyjmować sama.
— Piesek owczarski, obrona czci — Becky Sharp — wyborny żarcik — myślała sobie pani Crawley i wprawiało ją to w wyborny humor.
Raz w niedzielę, kiedy z małym Rawdonikiem, kłusującym na kucyku, poszedł do parku Rawdon, spotkał sierżanta ze swego pułku, Clinka, rozmawiającego z jakimś staruszkiem, który trzymał na ręku chłopczyka w wieku jego synka. Dzieciak chwycił za medal z pod Waterloo, zdobiący piersi sierżanta i przyglądał się mu z upodobaniem.
— Dzień dobry panu pułkownikowi — odrzekł sierżant na przywitanie Crawleya. — Spotkałem tu rekrucika pułkownikowica.
— Ojciec jego znajdował się także pod Waterloo — wtrącił staruszek — prawda Georgy (Jerzy)?
Georgy tymczasem i Rawdonik przyglądali się sobie z tą miną uroczystą i badawczą, właściwą dzieciom, co się pierwszy raz widzą.
— W pułku linjowym — dodał Clink z niejakim lekceważeniem.
— Był kapitanem w 33cim — mówił dalej z przesadą staruszek. Kapitan Jerzy Osborne — panie, może go pan znałeś przypadkiem. Poległ, panie na polu chwały, walcząc z przywłaścicielem.
Crawley zarumienił się gwałtownie i żywo odrzekł:
— Znałem go wybornie — łaskawy panie, cóż się dzieje z szanowną jego wdową, jak się ma?
— To moja córka, panie — powiedział starzec, stawiając chłopczyka na ziemi i z majestatycznym ruchem wydostając z pularesu bilet wizytowy, który doręczył pułkownikowi. Napis brzmiał:
Dalej wypisany był adres.
Mały Jerzy tymczasem zbliżył się do kucyka.
— Może chciałbyś wsiąć? zapytał Rawdonik — dziarsko trzymając się na siodle.
— Tak — odrzekł Jerzy.
Pułkownik po objaśnieniach poprzednich zajął się dzieciakiem, podniósł go więc z ziemi i posadził na kucyku za synkiem.
— Ściskaj dobrze kolanami, Georgy — obejm wpół mojego Rawdona i dalej naprzód — zawołał.
Dzieciaki głośno się roześmiały.
— Na całym świecie nie znajdzie dwóch piękniejszych buziaczków — wtrącił poczciwy sierżant, idąc przy dzieciach z pułkownikiem i starym Sedley’em, który dźwigał parasol pod pachą.
Co się też stało z panią Amelją po owym straszliwym ciosie, jaki ją dotknął pod Waterloo? Czy żyje, czy się pocieszyła? Co się dzieje z majorem Dobbin, którego kabrjolet zatrzymuje się codzień przed skromnem jej mieszkaniem? Jakie nowiny o szanownym poborcy z Boggley wollah?
Tłuścioch ten powrócił do Indji wkrótce po ucieczce z Brukseli — skłonił go może do tego wyszły urlop lub obawa żeby nie spotkać jakiego świadka bohaterstwa swego podczas Waterloo. Wracając do Bengalu, odwidził po drodze byłego cesarza, którego już osadzono na wyspie św. Heleny. Kiedy gadał o tych odwidzinach współtowarzyszom podróży, możnaby wnosić że nie po raz pierwszy spotykał się z Napoleonem oko w oko i wojowniczy ten syn Albjonu w rozprawie pod Mont-Saint Jean musiał przynajmniej poklepać po twarzy awanturnika korsykańskiego. Wiedział mnóstwo szczegółów i anegdot o tej bitwie, pokazywał strategiczną pozycję rozmaitych pułków i wyszczególniał ich straty. Słuchając go możnaby przypuszczać że się znacznie przyczynił do wiekopomnego zwycięztwa, że znajdował się przy armji podczas najniebezpieczniejszych jej ruchów i wśród mordecznego ognia przewoził depesze księcia Wellingtona, o którego każdem słowie, każdym ruchu w dniu bitwy wiedział najdokładniej i szczegółowo — słowem tak był we wszystko wtajemniczony, że niewątpliwie musiał znajdować się przez cały dzień przy boku zwycięzcy. Dzienniki nie wymieniły jego nazwiska w opisach bitwy dla tego prostego powodu że nie był wojskowym. Może wreszcie sam uwierzył prędzej niż słuchacze, że jemu najbardziej angielskie szeregi zawdzięczały powodzenie. Bardzo podobał się w Kalkucie i do końca pobytu w Bengalu znany był pod honorową nazwą Waterloo-Sedley. Bankierzy jego zapłacili weksle za nabycie owej niefortunnej pary koni, o których losie jak i zapłacie nigdy nie wspominał — milczał także o byłym swoim służącym, Izydorze, którego widziano sprzedającego szpakowanego konia, który był bardzo podobnym do owego, na którym Waterloo Sedley jeździł czasem jesienią 1815 r. w Valenciennes.
Bankierom swoim zlecił nadto wypłacać rokrocznie rodzicom pensję stu dwudziestu funtów szterlingów. Spekulacje pana Sedley, któremi się po swojem bankructwie zajmował, nie mogły w żaden sposób odbudować rozbitego majątku starego ajenta giełdowego — pensja ta więc była dla nich jedynym sposobem utrzymania. Stary mimo to ciągle zajmował się przemysłem, handlował winem, brał w komis loterję i przy każdem nowem zajęciu, jakiego próbował, zaraz rozsyłał mnóstwo prospektów po znajomych, nową blachę miedzianą kazał przybijać na drzwiach i przesadnie opowiadał o swoich widokach odzyskania dawnej zamożności i świetności. Los jednak nigdy prawie nie wraca do tych, których raz obalił i zdruzgotał. Wszyscy przyjaciele powoli go opuścili, w obawie żeby ich nie częstował biletami loteryjnemi, węglami ogniotrwałemi i tym podobnemi facecjami, które ich nieraz drogo kosztowały. Jedna tylko żona widząc go codzień chodzącego na giełdę, łudziła się jeszcze handlowemi jego operacjami.
Wieczorem przywlokłszy się do skromnego swego domku, wychodził następnie stary do małej piwiarni w pobliżu, gdzie przed uważnymi słuchaczami rozprawiał o finansach Anglji tak stanowczo, jakby do niego należały. Miljony interesów giełdy i wymiany, Rotszyldowie i tym podobni bogacze, brzmieli ciągle w jego gawędach; nieraz wyjeżdżał z tak grubemi sumami, że zwykli goście piwiarni: aptekarz, przedsiębiorca pogrzebów, cieśla, pisarz parafjalny i dawny nasz znajomy — pan Clapp, nie mogli nie uczcić jego wymowy i finansowej biegłości. Kiedy nowy gość jaki zajrzał do piwiarni, stary zwykle prawił:
— Dawniej, szanowny panie, świetne miałem położenie; syn mój panie, jest obecnie najwyższym urzędnikiem w Rangoon, w Bengalu, pobiera miesięcznie tysiąc rupji, córka moja, gdyby tylko chciała, mogłaby pójść za mąż za pułkownika; ja zaś panie, gdyby mi przyszła fantazja, mógłbym wystawić weksel tysiąca funtów na mego syna, pierwszego dygnitarza w Rangoon i najpierwszy bankier londyński w lotby gotówką mi zapłacił — ale, panie, Sedlejowie zawsze odznaczali się godnością i honorem.
Łaskawy czytelniku, nie śmiej się ze staruszka, możesz łatwo popaść w takie same położenie; przypomnij sobie — ilu to przyjaciół naszych codzień prawie spada w przepaść. Zdolności stępieją, szczęście się odwróci, młodsi, sprężystsi współzawodnicy zajmą miejsce nasze, a kiedy burza ciśnie nas na bezdroże jak szczątki okrętu na piaski nadbrzeżne, przechodnie tymczasem będą iść dalej i nie spojrzą na nas ze wzpółczuciem lub co gorsza — ledwie nam palec jeden podadzą i protekcyjnie będą się z nami obchodzili, szepcąc:
— Biedny głupiec! Niedorzeczne przedsiębiorstwa i brak rozsądku przywiodły go do tego stanu — sam sobie winien.
Pozostaje ci jednak na pociechę przekonanie, łaskawy czytelniku, że ani powozem, ani trzema tysiącami funtów rocznego dochodu, nie zaskarbimy sobie nagrody Boga, po śmierci ani sądu jego nie przebłagamy. Chociaż szarlatanom, łotrom i oszustom często się najlepiej powodzi a przeciwnie — najuczciwsi ludzie nieraz bywają igraszką losów; nie trzeba wyrzekać, ani przywiązywać do przyjemności i rozkoszy Targowiska Próżności większej wagi niż zasługują w istocie; bo może być bardzo... — Wróćmy jednak do naszej powieści.
Gdyby pani Sedley posiadała nieco energji, mogłaby ją w nieszczęściu męża okazać, mogłaby nająć obszerny dom lub hotel, co w Londynie zawsze prawie daje dochód; stary Sedley odgrywałby rolę męża gospodyni, zostałby tytularnym panem w obec gości, prezydującym przy objedzie, marszałkiem dworu i t. p.
Pani Sedley brak było właśnie energji w nieszczęściu; nie wiedziała co począć na bezdrożu, gdzie ją burza wyrzuciła — niedola więc dwojga starców była dotkliwą i nieuleczalną.
Nie czuli zresztą swego poniżenia, może nawet dumniejsi byli w biedzie niż w dostatku. Kiedy pani Sedley raczyła zejść do porządnej i błyszczącej od czystości kuchni gospodyni swojej, pani Clapp, zawsze ją z wielkopańska traktowała. Rozrywkę to niemałą stanowiło dla babiny, kiedy mogła się rozwodzić o biednej Bétty Flanagen; jej lenistwie, hardości, marnowaniu świec łojowych, herbaty i cukru. Prawie ją to zajmowało tak bardzo jak niegdyś zarząd domu, kiedy miała na rozkazy murzyna, woźnicę, groorna, kamerdynera, kuchmistrza i cały pułk służących kobiet. Umiała jednak babina ze dwadzieścia przynajmniej razy codziennie wtrącać świetne owe wspomnienia w swoją gawędkę. Nie tylko Betty Flanagan i inne bony z sąsiedztwa podlegały kontroli jej języka, ale wiedziała ile każdy lokator z sąsiednich domów zapłacił lub był winien komornego.
Ilekroć wyszedłszy przed dom spostrzegła na ulicy panią Rougemont, artystkę dramatyczną, idącą z dziećmi, które się jej wydawały jakby podejrzane — natychmiast znikała w sieni; a jakże miłosiernie ruszała ramionami kiedy pani Pestler, aptekarzowa, jechała w kabrjolecie męża. — Potrafiła nadto babina długo rozprawiać z przekupką o kalarepie, ulubionej jarzynie pana Sedley, pilnować piekarza i mleczarki, kupować sama mięso u rzeźnika, który prędzej sprzedał innym sto funtów, niż jej ćwiartkę baraniny: a jak wybornie umiała liczyć kartofle, które w niedzielę posyłała z baraniną upiec do piekarza! W niedzielę zwykle przywdziewała najlepszą suknię, dwa razy chodziła do kościoła, wieczorem czytała kazania Blaira.
Z powodu ważnych zajęć stary Sedley nie pozwalał sobie w powszednie dni żadnej rozrywki — w niedzielę za to wychodził z wnuczkiem do najbliższych parków lub do ogrodu Kensington, gdzie malec przyglądał się pięknym mundurom żołnierzy i rzucał bułkę łabędziom.
Jerzy nadzwyczaj lubił czerwonych żołnierzy i z zastanowieniem nad swój wiek słuchał dziadka opowiadającego że ojciec jego także dzielnym był wojakiem. Staruszek przedstawiał zawsze wnuczka starym sierżantom z pod Waterloo, których poznawał po medalach, zawieszonych na piersi. Zapraszał ich często na piwo, mówiąc: Oto syn kapitana Osborne, z 33go pułku liniowego, który chlubnie zginął na polu walki.
Z początku pieszcząc i psując malca, opychał go mnóstwem ciastek, pierników i jabłek, aż się Jerzy rozchorował i Amelja musiała oświadczyć stanowczo że nie pozwoli wyjść synowi z dziadkiem, jeśli nie da słowa że mu ciastek, cukierków i tym podobnych niezdrowych przysmaków nie przestanie kupować.
Z powodu dzieciaka wybuchnęła także burza pomiędzy panią Sedley i Amelją — kobiety te jakby zazdrościły sobie tajemnie obopólnego przywiązania do Jerzego.
Raz kiedy Jerzy bardzo jeszcze był mały, Amelja pracowała w saloniku, nagle matka jej wyszła i dziecko, które dotąd bardzo spokojnie spało, zaczęło się drzeć w niebogłosy. Wiedziona macierzyńskiem poczuciem — wpada Amelja do pokoiku synka i widzi jak matka cichaczem leje mu w gardło eliksir Daffy. Amelja zwykle powolna i łagodna zatrzęsła się tym razem z gniewu, na twarz jej zazwyczaj bladą buchnęły rumieńce, wydarła matce dziecko, i kiedy oniemiała z gniewu staruszka ze zgrozą się jej przyglądała, trzymając jeszcze w ręku łyżkę niedorzecznego eliksira, rzuciła w komin butelkę, która się na tysiąc kawałków rozbiła.
— Nie mogę pozwolić — żeby mi mama lekami temi zatruwała dziecko — krzyknęła Emmy, konwulsyjnie kołysząc synka na ręku i gniewnie rzucając spojrzenia.
— Zatruwała? Ameljo! zatruwała? — odparła oburzona staruszka.
— Jerzy bierze tylko lekarstwa pana Pestlera, a pan Pestler mi mówił że ten eliksir to trucizna.
— Coraz to lepiej — oskarzasz mnie więc o morderstwo i otrucie — i nie masz wstydu odzywać się w taki sposób do własnej matki — zawołała żywo pani Sedley. Przez ciężkie próby przeszłam na tym świecie, los mnie dotkliwie poniżył, jeździłam powozem, teraz chodzić muszę piechotą — ale dotychczas jeszcze nie widziałam że jestem trucicielką, i dziękuję ci za tę nowinę!
— Ależ mamo! wołała z płaczem biedna kobiecina, zawsze do łez skora — nie powinnaś gniewać się na mnie. Ja — ja nie myślałam — to jest ja myślałam inaczej — ja nie chciałam powiedzieć że chcesz otruć to drogie dziecię, ja tylko...
— O! moja kochana! ty tylko powiedziałaś że byłam zabójczynią, a w takim razie lepiejby mi od razu pójść do Old.Bailey, chociaż nie otrułam cię, kiedyś była dzieckiem! Pięcioro dzieci wykarmiłam — pochowałam troje — a to, które kochałam najbardziej, przy którem bezsenne trawiłam noce podczas ząbkowania i dławca, i odry i krztuśca, to dziecko któremu najlepsze dałam wychowanie, do którego przyjmowałam najlepszych i najdroższych metrów, które kończyło edukację w Minerva.House, czego wszystkiego ja nie znałam gdy byłam dziewczyną, bo całem mem szczęściem było czcić ojca i matkę, i byc użyteczną, a nie próżniaczyć całemi dniami bawiąc się w wielką damę — to dziecko mówi mi dzisiaj że jestem trucicielką. A! pani Osborne, życzę ci z serca żebyś ty nigdy własną piersią nie wykarmiła gadziny!
— Mamo! mamo! wołała Amelja jak nieprzytomna, a dziecko na jej rękach wybuchło gwałtownym płaczem.
— Zabójczyni! Padnij na kolana i proś Boga aby zmiękczył twoje zatwardziałe, bezbożne serce, i żeby ci tak przebaczył, jak ja ci przebaczam — i pani Sedley wybiegła z pokoju, powtarzając raz jeszcze słowo trucizna — i kończąc w ten sposób swoje błogosławieństwo.
Aż do śmierci to poróżnienie między panią Sedley a córką nie było nigdy zupełnie wyrównanem. Ta sprzeczka dała matce niewątpliwą przewagę nad córką, z czego też nie zapomniała korzystać z niewieścią przebiegłością i wytrwałością. Z początku przez kilka tygodni zaledwie przemówiła do Amelji. Przestrzegała sługi ażeby nie ruszały dziecka, bo pani Osborne będzie się gniewać. Mówiła córce żeby się przekonała sama czy nie ma może trucizny w potrawach dla Jerzego przygotowanych. Gdy sąsiedzi pytali o zdrowie chłopca, systematycznie odsyłała ich do pani Osborne. Ona nie odważa się pytać, czy malec zdrów czy nie; ona nie śmie go ruszyć, pomimo że jest jej wnukiem i tak bardzo ukochanym, ona bowiem nie umie się z dziećmi obchodzić i mogłaby chłopca zabić. A ilekroć dr. Pestler przyszedł do dziecka, przyjmowała go z szyderczym uśmiechem i wyrazem sarkastycznym, przy którym niczem było pogardliwe obejście się lady Thisslewood, ale tej przynajmniej doktor nie leczył darmo. Co zaś do Emmy, to można powiedzieć że nie widziano nigdy równie zazdrosnej matki; dosyć było zbliżyć się do jej dziecka, a broń Boże ściągnąć jego ciekawość lub czulsze wywołać spojrzenie, żeby na serjo zaniepokoić matkę. Ani Irlandka, służąca, ani nawet mistress Clapp, nie miały prawa umywać lub ubierać małego; prędzejby matka pozwoliła im oczyszczać mężowski portret zawieszony nad temże samem łóżkiem, które opuściła młodą dziewczyną i do którego dziś wracała kobietą, żeby przez długie lata opłakiwać żałobę i osamotnienie. Ale przynajmniej Emma była matką, a macierzyństwo to źródło szczęścia i pociechy.
Pokój ten był jakby skarbcem Amelji — świątynią. Tu czuwała nad synem w każdej jego chorobie. W tem ukochanem dziecku zdawało się jej że widzi męża, wolnego od wszelkich przywar, jak gdyby wracał z nieba. Głosem, spojrzeniem, ruchami, dziecię jej przypominało ojca; serce matki silnie biło z radości ile razy tuliła do piersi swój skarb najdroższy, a często malec zapytywał matkę o przyczynę łez, które dostrzegał w jej oku. Mówiła mu wtedy o ojcu, którego utracił nie znając go wcale, i którego tak żywo matce przypominał, że to bolesne wspomnienie łzy jej wyciskało.
Mała dziecina słuchała uważnie i jakby z zadziwieniem opowiadań matki; tkliwe i kochające serce Amelji otwierało się w tych poufnych macierzyńskich zwierzeniach o wiele szczerszych aniżeli myśli wynurzane kiedyś przed Jerzym, lub przed wybranemi przyjaciółmi lat młodocianych. Z rodzicami tylko nigdy Amelja nie mówiła o tem i za nic w świecie nie odkryłaby przed nimi bolesnych ran swego serca. Zresztą któż lepiej od małego Jerzego mógłby ją zrozumieć? Przed nim nie miała nic ukrytego; on tylko był wtajemniczony we wszystkie jej uczucia i myśli. Jedyną dziś ulgą w jej życiu były łzy — a jedynym pokarmem — żal niepowrotnie straconej przeszłości. Na dnie tej pięknej duszy tyle było uczuć wzniosłych, tyle pragnień szlachetnych, że powieściopisarz mimowolnie pióro swe z czcią zatrzymać musi, by nie odsłaniać światu tych wdzięków moralnych, kryjących się przed lodowatem spojrzeniem ludzi. Wiemy od doktora Pestler’a posiadacza wspaniałej zielonej karety i pięknego domu przy Manchester Square, kandydata do baronii i używającego wielkiej u dam wziętości, że kiedy potrzeba było małego odłączyć, Amelja oddawała się smutkowi zdolnemu zmiękczyć serce Heroda.
Doktor okazywał tyle troskliwości i wspułczucia dla pani Osborne, tak się nią szczerze zajmował, że pani doktorowa śmiertelną powzięła zazdrość. Miała ona może słuszne do tego powody, to tylko pewna że w małem kółku znajomych i przyjaciółek Amelji pani Pestler nie była w tym względzie wyjątkiem. W samej rzeczy Amelja zachwycała wszystkich, którzy się do niej kiedykolwiek zbliżyli, chociaż nikt zapewne nie potrafiłby odpowiedzieć, co właściwie tak go silnie pociąga. Amelja nie odznaczała się nadzwyczajną pięknością, nie błyszczała dowcipem, ani wyższym rozumem, ale wszędzie gdziekolwiek się pokazała, budziła uwielbienie w szeregach płci niepięknej lub wywoływała pogardliwe uśmiechy na zaciśniętych usteczkach swoich miłościwych siostrzyczek.
Jej nieśmiałość, uległość i słodycz były bez wątpienia temi wdziękami, które powszechną dla niej budziły sympatję. Każdy z kolegów wojskowych Osborna gotów był skruszyć szablę w obronie Amelji, na jedno jej skinienie. W Fulham, w nielicznem kółku znajomych, Amelja potrafiła zjednać sobie serca wszystkich; w klasie kupieckiej nawet okazywano jej tyle względów, ile w tych kołach okazują tylko bogatej właścicielce pałacu o licznej zgrai sług.
Pan Pestler miał rywała u pani Osborne w osobie młodego pomocnika swego, p. Linton, który leczył wszystkie bony i mniejszych kupców w miasteczku i przyznawał się jawnie że jest niewolnikiem Amelji. Był to zresztą młody człowiek bardzo gładki i lepiej jeszcze od swego zwierzchnika widziany w domu mistres Sedley. Jak tylko mały Żorż był trochę cierpiący Linton odwiedział go kilka razy na dzień, nie żądając nigdy za swoje trudy żadnego wynagrodzenia; przytem przynosił małemu cukierki i pastylki, i przygotowywał mu lekarstwa tak smacznie, że malec radby był zawsze chorować.
Mały Jerzy przebywał odrę; oba lekarze przepędzali noce przy łóżku chorego dziecka, a biedna matka była tak zatrwożona, jak gdyby odry dotąd na świecie nie znano. Dla jakiegoż dziecka ci ludzie zdolni byliby do podobnych poświęceń? Czy widziano ich której nocy w sąsiednim dworze, kiedy przyszli dziedzicy tej wspaniałej majętności przebywali tę chorobę tak jak i inne dzieci? Czy znosili podobne niewygody dla małej Mary Clapp, córeczki starego komisanta, kiedy się jej choroba Żorża udzieliła? Zasypiali obadwa snem sprawiedliwych, mówiąc że stan małej nie jest niebezpieczny i że choroba sama przez się przejść musi. Cała ich troskliwość o małą Mary objawiła się posłaniem jej lekarstwa, zresztą nie myśleli nawet dowiedzieć się o skutku.
Do liczby wielbicieli Amelji należał także mały Francuzik dający lekcje w rozmaitych szkołach tej okolicy. Po całych nocach słyszano go jak rzępolił na piskliwych skrzypcach, wygrywając odwieczne gawoty. Ten oryginał — jeden z dworskich rozbitków, nie zaniechał nigdy niedzielnej przechadzki do kaplicy w Hammersmith, gdzie się wybitnie odznaczał pudrowaną peruką, żabotami, całym strojem i układem. Ilekroć razy p. Talon-Rouge miał mówić o mistress Osborne, zaczynał zawsze od zażycia tabaki, poczem z wdziękiem prawdziwie arystokratycznym strzepywał końcami palców żałoby dziewiczej białości przyprószone tabaką, potem składając razem palce, zbliżał je do ust, opisywał niemi półkole, aż nareszcie otwierał rękę i kończył wykrzykiem: „Oh! boskie stworzenie!“ Słowem honoru zaręczał że kiedy Amelja przechadzała się w ogrodach Bromptonu, kwiaty wyrastały pod jej stopami. Małego Żorża nazywał Kupidynem i zapytywał go o Wenerę, jego matkę; w rozmowie zaś w Betty Flanagan porównywał Amelję do jednej z nadobnych gracji. Betty słuchała go z podziwieniem, otwierając wielkie oczy.
Moglibyśmy więcej przytoczyć przykładów tego powodzenia, którego Amelja ani się domyślała, ani też nie pożądała.
Słodki i zalotny pastor miejscowy, p. Binny, często młodej wdowie oddawał wizyty. Dla przypodobania się matce pozwalał on chłopcu skakać sobie na kolana i oświadczał się z chęcią uczenia go łaciny. Siostra pastora, która w sprawach domowych miała głos przeważny, wyrzucała bratu jego słabość dla Amelji.
„Co ty w tej kobiecinie znajdujesz tak porywającego? mówiła Westalka do brata. Ani jednego słowa przez cały wieczór nie powie będąc u nas na herbacie; jest to nieszkodliwe wprawdzie — ale biedne stworzenie, któremu nawet brak tego organu co z lewej strony znajdować się powinien; jedno, co was do niej pociąga — moi panowie — to jest twarzyczka. Miss Grits mająca pięć tysięcy funtów gotówki — nie mówiąc już o niezliczonych sperandach w przyszłości — miss Grits ma dziesięć razy więcej wdzięku i życia. Gdybym była mężczyzną nie wahałabym się ani chwili w wyborze; potrzeba by być ślepym żeby nie widzieć zalet i doskonałości miss Grits.“
Tak więc nasza heroina, zostawszy matką, przepędziła siedm lat w ciszy i spokoju, przerwanym zaledwie odrą syna, lub następującym wypadkiem, który tu dla dokładności kronikarskiej zapisujemy.
Pewnego dnia przewielebny Binny przyszedł zapytać Amelji — ku wielkiemu jej podziwieniu — czy nie życzy sobie zamienić imię Osbornów na to, które on sam nosi.
Amelja, zmięszana niespodziewaną propozycją, podziękowała ze łzami w oczach za ten dowód zaufania pastora, jak również za wszystkie jego grzeczności dla niej i dla syna, ale dodała przytem że jej myśli i serce zawsze należeć będą do męża, którego straciła i którego nigdy zapomnieć nie potrafi.
Dni 25. kwietnia i 18. czerwca — rocznica ślubu Amelji i śmierci jej męża — nigdy nie przyszły dla niej niepostrzeżenie; pogrążona w żalu i wspomnieniach Amelja przepędzała samotnie te rocznice wesela i żałoby, a zamykając się w swoim pokoju, ukrywała przed światem łzy i smutek, który jej nigdy nie opuszczał.
W dzień przynajmniej nie tyle smutek ją uciskał, bo zajęcia zwykłe musiały pamięć od przedmiotów bolesnych odrywać. Ona to sama uczyła Żorża czytać, pisać i rysować, a podczas jego zabawy, czytała rozmaite zajmujące historyjki żeby go później opowiadaniem zainteresować i przy zabawie czegoś nauczyć. Młoda matka śledziła z największem staraniem rozwój umysłowy swego dziecka; chwytała wszystkie wrażenia i uczucia, które już w małem serduszku kiełkować zaczynają; i najtroskliwiej pracowała nad tem żeby mu dać pojęcie o Stwórcy. Codzień rano i wieczór słaby głos dziecka łączył się z głosem matki w modlitwie; oboje zanosili modły za męża i ojca z tak żywą o nim pamięcią jak gdyby on był tuż przy nich i razem z niemi we wspólnej łączył się modlitwie. O! błogie lat dziecinnych wspomnienia! Któreż serce po wielu nawet ubiegłych latach oprzeć się waszej sile potrafi i nie zadrży przepełnione najsilniejszemi wzruszeniami?
Głównem codziennem zajęciem Amelji było ubieranie małego do rannej przechadzki z dziaduniem, nim tenże wychodził dla załatwienia interesów. Nie brakło matce pomysłów żeby ze starych kawałków materji i z resztek wyprawnych sukien wykroić i uszyć gustowne malcowi ubranie; sama zaś nosiła zawsze czarną suknię i skromny słomkowy kapelusz z czarnemi wstążkami, co nawet sprawiało pewną przykrość pani Sedley, która po stracie majątku daleko większą niż przedtem przywiązywała wagę do wykwintu w strojach.
Pokończywszy swe zajęcia z małym, Amelja poświęcała resztę swego czasu matce i ojcu. Nauczyła się nawet grać w pikietę dla rozerwania starca wieczorem jeżeli nie wychodził do klubu. Gotowa była spiewać jak tylko ojciec objawił to życzenie, co było dowodem dobrego stanu zdrowia, bo przy pierwszych akordach akompanjamentu usypiał. Nikt inny nie pisał mu listów, ogłoszeń i rachunkowych wyciągów jak sama Amelja. Do niej to zawsze udawał się starzec kiedy chciał uwiadomić dawnych znajomych o tem — naprzykład — że został ajentem kompanji eksploatacji węgla i że się poleca tym, którzy go swojem zaufaniem i obstalunkami zaszczycać zechcą, itd. Sam zaś podpisywał tylko na cyrkularzu swoje nazwisko, zdobiąc je rozmaitemi wykrętasami. Jeden z takich okólników był posłany majorowi Dobbin: ale major zamieszkujący wówczas Madras, mógł się doskonale obejść bez węgla. Z tem wszystkiem poznał natychmiast pismo na prospekcie. Oh! ileżby nie dał był za to, żeby mógł uścisnąć rękę, która te wyrazy kreśliła!
Inny prospekt uwiadamiał go, że J. Sedley i sp. otwiera swoje biura w Oporto i Bordeaux i ofiaruje swoje usługi tym, którzyby chcieli się zaopatrzyć w najlepsze gatunki win Bordeaux, Xeres i Porto, po cenach niezmiernie umiarkowanych.
Dobbin robił największe wysilenia żeby tej reklamie powodzenie zapewnić; nalegał natarczywie na gubernatora, na głównodowodzącego wojskami, na oficerów i na wszystkiech swoich znajomych, aż nakoniec udało mu się zapewnić zamówienie dla domu Sedley i sp., ku wielkiemu zadziwieniu pana Sedley’a i pana Clapp, którzy we dwóch tylko wymienionym byli domem.
Ale to świetne powodzenie na tem skończyło; żadne nowe zamówienie potem nie przybyło, co nie małem było zmartwieniem dla starego Sedley’a, który rozrzucił okólniki po całej kuli ziemskiej, żeby zszerogować bataljon komisantów, korespondentów etc. — nadto porobił kroki do otworzenia składowych magazynów w City i w innych dzielnicach miasta.
Ale stary Sedley stracił już ową głębokę wina znajomość, i podniebienie jego nie miało już tego delikatnego smaku, jakim się kiedyś odznaczało. Dobbin musiał uciekać od swoich kolegów, którzy niemiłosiernie żartowali z lury, sprowadzonej w skutek jego rekomendacji. W końcu nasz kapitan zmuszony był zabrać dla siebie większą część tego cienkiego wina i kazał je skazać na targu z bardzo znaczną stratą.
Wypada nam wspomnieć tu jeszcze o dawnym naszym znajomym Józefie Sedley: Zajął on ostatniemi czasy dosyć wysokie stanowisko administracyjne w Kalkucie i teraz właśnie w największym był oburzeniu z powodu odebranej przesyłki wina ze sporą paczką prospektów i cenników, wraz z listem ojca, który mu pisze że wiele liczy na stosunki syna, a ztąd na jego pomoc w rozwinięciu handlu winem na wielką skalę. Józef nie chciał za nic w świecie wydawać się z tem że ojciec tak wysokiego urzędnika administracyjnego, jest kupcem win lub komisantem handlowym. Zwracając pogardliwie cenniki a nawet rachunek pokwitowany przysłanego wina, napisał do ojca list szorstki i pełen ostrych wyrzutów, zakazując na przyszłość mieszania jego imienia do podobnych interesów, o których i słyszeć nie chce. Weksel zaś odpowiadający wartości przysłanego wina, wystawiony na Józefa i niezapłacony przez tegoż, powrócił do domu Sedley i sp., a zapłacenie onego pochłonęło nietylko zyski z interesu zrobionego przez Dobbin’a w Madras, ale nadto wszystkie oszczędności Emmy tam utonęły.
Oprócz swojej rocznej pensji 50ciu funtów, Emmy miała jeszcze prawo do pięciuset funtów które według rachunków egzekutora testamentu jej męża, pozostały po śmierci Jerzego u jego bankiera. Dobbin proponował umieszczenie tych pieniędzy na ósmym procencie w kasie kompanji indyjskiej. Pan Sedley podejrzywał majora o nieuczciwe zamiary, więc oparł się energicznie temu projektowi, i poszedł sam do bankiera żeby mu swoją wolę co do rozporządzenia kapitałem oświadczyć. Ale jakież było ździwienie gdy się od bankiera dowiedział, że pozostała należność Osborn’a nie przenosiła nawet stu funtów, o które chodziło, stanowiły odrębny kapitał i że jeden tylko major Dobbin wiedział o pochodzeniu tych pieniędzy. Nie potrzeba już było więcej żeby stary Sedley nabrał mocnego przekonania o prawdziwości swoich podejrzeń przeciw majorowi. Występując w imieniu córki Sedley zażądał dosyć stanowczo od Dobbin’a zdania rachunków z funduszów zięcia. Major poczerwieniał i zaczął się plątać mówiąc coś niewyraźnie. To zakłopotanie i niezręczne tłómaczenie się ostatecznie utwierdziło podejrzenie ojca, który w przekonaniu że ma do czynienia z oszustem, dobitnie mu powiedział co o nim myśli i o co go posądza.
W obec zarzutów nieuczciwości i chęci zatrzymania cudzych pieniędzy, major stracił wszelką cierpliwość, i kto wie jakiej sceny kawiarnia Slaugther’a nie byłaby była świadkiem, gdyby względy na siwe włosy i na niedolę p. Sedley’a nie wstrzymały były oburzonego majora.
— Proszę pana iść za mną na górę — zawołał energicznie major — będziesz pan mógł przekonać się który z nas dwóch ponosi stratę lub ofiarę w tym interesie.
To mówiąc Dobbin zaciągnął prawie starca do swego pokoju, i wyjął tekę pełną rachunków i weksli Osborna, które zawsze były na termin płacone, żeby imię kapitana na tem nie cierpiało.
— Wszystkie te weksle — mówił Dobbin — były popłacone przez Jerzego przed jego wyjazdem do Belgji; ale po jego śmierci nie zostało po nim nawet stu funtów. Wspólnie z kilkoma kolegami złożyliśmy niewielką sumę z naszych oszczędności, nie bez trudu powstałą, a w nagrodę pan przychodzisz z zarzutem żeśmy chcieli ukrzywdzić wdowę i sierotę.
Na te słowa pan Sedley nie wiedział co odpowiedzieć; widocznie zakłopotany, żałował swego nierozmyślnego kroku, ale już było zapóźno. Dobbin z tem wszystkiem prawdy nie powiedział, bo całkowita suma nie tylko z jego własnej pochodziła kieszeni, ale nawet koszta pogrzebu i inne wydatki przez niego poniesione były, ze szczupłych funduszów jakiemi mógł rozporządzać.
Stary Osborne nigdy się tego nie domyślał. Amelja podobnież, nie wiedziała więcej od ojca; zostawiając uregulowanie rachunków majorowi, który posiadał zupełne jej zaufanie. Nie wchodziła w nic zupełnie, podpisywała tylko to co Dobbin dał jej do podpisu, ale nie przyszło jej nawet na myśl żeby mogła być mu cokolwiekbądź winna.
Wierna danej obietnicy Amelja pisywała do majora dwa lub trzy razy do roku, a chociaż listy jej były zapełnione wyłącznie opowiadaniami o małym Żorżu, niemniej jednakże stanowiły one najdroższy skarb dla majora. Chował on je jak skąpiec złoto, odpowiadał zwykle z wielką dokładnością, posyłał czasem rozmaite indyjskie drobiazgi lub chińskie wyroby jak np, szachy z kości słoniowej misternej roboty, wiele mówił w listach o swoim synku chrzestnym, ale ani słowa nad to sobie nie pozwalał.
Żorż był uszczęśliwiony szachami; najwięcej go zachwycały wieże przez słonie dźwigane, jeźdźcy na koniach i piony z szablami i tarczami jak prawdziwi żołnierze.
Dziękując ojcu chrzestnemu za ten piękny upominek. Żorż pierwszy list w życiu napisał.
Major nie zapominał także o łakociach i kofiturach, które malec umiał znaleść w szafie jeżeli ta wypadkiem była otwartą, co często niestrawności było powodem. List Amelji, w tym przedmiocie napisany niezmiernie majora zabawił a nawet ucieszył, bo prowadził go do wniosku że rany bolesne Amelji już się goić zaczynają kiedy dawny spokój i wesołość zdaje się powracać. Dobbin posłał potem dwa szale, z których biały dla Amelji a czarny dla jej matki był przeznaczony, nadto dwa małe czerwone szaliki zimowe dla małego Żorża.
Mistres Sedley oceniła szale na pięćdziesiąt gwinei co najmniej, i występowała w swoim co niedzieli w kościele w Brompton, gdzie szal jej był przedmiotem zazdrości i niezliczonych pochwał wszystkich dam w parafii. Biały szał Emmy przy jej skromnej sukni czarnej prześlicznie się wydawał.
„Wielka to szkoda — mawiała często p. Sedley do pana Clapp i do innych kumoszek miasteczka — wielka szkoda że tak piękne postępowanie majora wcale na nią żadnego nie wywiera pływu. To nie nasz Józef, który nam nigdyby nic równie pięknego nie przysłał; nim się na coś dla nas zdobędzie, to długo się namyśla a nieraz się i rozmyśli. Nie pojmuję, doprawdy — miłość majora do Amelji jest tak widoczną, że mimowoli bije w oczy, a ile razy chcę z nią o tem pomówić, to poczerwienieje, rozpłacze się i ucieka do swego pokoju, gdzie godziny całe przepędza przed minjaturą męża, co mnie niewypowiedzianie gniewa i niecierpliwi. Wolałabym była nigdy nie znać tych Osbornów, nadętych liczygroszów.“
W takim to spokoju Żorż przepędzał pierwsze lata swego dzieciństwa. W miarę jak wzrastał z wiekiem stawał się opryskliwy i rozkazujący, jak wszystkie dzieci psute przez kobiety, które nic odmówić nie są w stanie ukochanym dzieciom. Żorż kochał matkę nad życie, ale zupełnie nią był zawładnął a władza dzieci żadnego ograniczenia nie znosi. Żorż stał się wkrótce prawdziwym despotą, któremu wszyscy w domu ulegać musieli. Nikt nie mógł sobie wytłumaczyć z kąd w takiem dziecku mógł się rozwinąć ton impunujący ojca. Cokolwiekbądź malec zrobił lub powiedział, bez żadnej myśli często, jak to się u dzieci zdarza, dziadek podziwiał natychmiast rozum, spryt i głęboki pogląd dziecka a wieczorem cuda o przyszłym genjuszu w tawernie opowiadał. Tym sposobem ustaliło się przekonanie w rodzinie że w całym świecie dziecka podobnego do Żorża znaleśćby nie można, a wyniosłość w obejściu się z drugimi, uważana jako spuścizna po ojcu, była poniekąd w dziecku usprawiedliwiona.
Kiedy Żorz szósty rok skończył, major zawiązał z z nim stałą korenspodencję, Interesowało go czy malec chodzi już do szkoły; zapytując go o to, wyrażał życzenie i nadzieję że jego synek chrzestny zajmie odpowiednie mu w rzędzie dobrych uczniów miejsce. Major przypuszczał że mu dadzą może nauczyciela domowego, ale uważał w każdym razie że malec mógł już zacząć dobrze pracować, a znając szczupłe środki finansowe małego Żorża, Dobbin oświadczył się z gotowością przyjęcia na siebie wszystkich kosztów wychowania aż do zupełnego ukończenia nauk. Z tego wszystkiego widać już że wszystkie myśli majora zwrócone były ku Amelji i jej dziecku.
Przez swoich korespondentów major zaopatrywał Żorża w albumy, farby, przyrządy rysunkowe i wszystkie akcesorja szkolne, służące nie tylko do nauki, ale i do zabawy chłopca. Na trzy dni przed szóstą rocznicą urodzin Żorża, lekki powozik zatrzymał się przed mieszkaniem pana Sedley’a. Jakiś jegomość oddając cugle siedzącemu obok niego służącemu, wszedł do domu i zapytał o pana Jerzego Osborn’a.
Był to p. Woolsey, krawiec wojskowy, który przyjechał z rozkazu majora wziąć miarę dla Żorża i przypomniał że miał nieraz zaszczyt robić uniform dla kapitana Osborn’a.
Niekiedy też panny Dobbin przyjeżdżały — pewno z polecenia brata — i zabierały na spacer Amelję z synkiem do swego familijnego powozu. Nie była to zbyt wielka dla Amelji przyjemność; te panie bowiem przybierały względem niej postawę i ton zimno protekcyjny; ale czegoż kochająca matka nie zrobi z siebie dla przyjemności dziecka, a Żorż był uszczęśliwiony na widok koni i wielkiej karety. Zresztą wiemy już że Amelja była z natury cierpliwą i skłonną do uległości, z rezygnacją więc poddawała się temu.
Czasem zaś panny Dobbin prosiły Amelji żeby pozwoliła małemu cały dzień u nich przepędzić. Wielka to była radość dla Zorża, który mógł wybiegać się doskonale w pięknym ogrodzie, gdzie była oranżerja, a w niej wyborne winogrona i brzoskwinie.
Pewnego dnia panny Dobbin przyszły uradowane oświadczyć Amelji że odebrały bardzo dobre wiadomości o Wiljamie, z których i ona zapewne cieszyć się będzie.
— Cóż takiego? — zawołała Amelja z wyrazem radości. — Czy brat wasz wraca do nas?
— Ale nie, to wcale co innego.
W samej rzeczy chodziło tu o co innego: Panny Dobbin były pewne że brat ich ma się żenić z jedną z przyjaciółek Amelji, siostrą Michała O’Dowd miss Glorwiną, która pojechała do Madras dla odwidzenia lady O’Dowd i o której wdziękach i przymiotach bardzo wiele mówiono.
Amelja wydała lekki okrzyk, powiedziała że jest niezmiernie tą wiadomością uradowana, i jakby idąc za popędem wrażenia, którego przyczyny często sami nie wiemy, objęła Żorża i mocno go do siebie tulić zaczęła. Było coś konwulsyjnego w tym ucisku a oczy matki napełniły się łzami kiedy postawiła dziecko na ziemi. Przez cały ciąg tej przechadzki zaledwie parę słów wymówiła, a jednak była przejęta najżywszą radością. — O! tak, najżywszą radością!
Musimy teraz cofnąć się wstecz dla odświeżenia dawnej znajomości z tymi poczciwymi ludźmi, których nadzieje odziedziczenia spadku po miss Crawley tak zawiedzione zostały. Bute Crawley obliczał spadek po siostrze — na jego tylko osobę przypadający — na 30.000 funtów-sterlingów. Jakież było jego rozczarowanie kiedy zamiast tej sumy musiał poprzestać na pięciu tysiącach, z których, po opłaceniu swoich i synowskich długów, nie wiele mu zostało do podziału pomiędzy cztery córki. Mistress Bute nigdy niespostrzegła, albo spostrzedz nie chciała że jej gorżki humorek i despotyczne usposobienie temu smutnemu zawodowi przyczyną mogły być. Niebem się świadczyła, że nie zaniedbała nic co tylko w ludzkiej mocy było, żeby ten spadek sobie zapewnić. Byłoż to jej winą że sprytem, fałszem i obłudą nie mogła zrównać takiemu mistrzowi, jakim był Pitt Crawley w tej sztuce? Z tem wszystkiem ta poczciwa istota życzyła mu wszelkiego powodzenia w używaniu tak źle nabytego dobra.
— Przynajmniej z tego cieszyć się można że majątek zostanie w rodzinie — mówiła do swego męża ta świątobliwa niewiasta — bo Pitt z pewnością grosza nie wypuści z ręki. Anglja nic jeszcze równie chciwego i skąpego dotąd nie wydała. Zawsze to jest ta sama wada, która się w innej tylko formie objawia u tego obrzydliwca Rawdona, pożerającego i trwoniącego wszystko.
Ochłonąwszy z pierwszych napadów złego humoru, mistress Butte pogodziła się z losem i myślała tylko o tem żeby uratować to, co można z ogólnej ruiny majątkowej. Zajęta wprowadzeniem potrzebnych zmian, a nadewszystko oszczędności, mistress Butte nauczyła swoje córki znosić ubóstwo z godnością i spokojem, wymyśliła mnóstwo zręcznych wybiegów dla zakrycia przed światem domowego niedostatku a nawet i do uniknienia go — jak się uda. Zapobiegliwa matka woziła swoje córeczki na wszystkie bale i zebrania publiczne w sąsiedztwie. W domu zaś od śmierci miss Crawley przyjęcie gości było o wiele świetniejsze od tego, co dawniej bywało. Widząc na jakiej stopie dom był urządzony, nie możnaby się domyśleć że rodzina doznała tak srogiego zawodu w oczekiwaniu spadku po miss Crawley: któżby w samej rzeczy mógł przepuścić że owa mistress Bute, którą na wszystkich zabawach w gronie córek widziano, musiała walczyć w domu z najcięższą biedą — bo z głodem prawie. Ale toalety córek były świetniejsze niż kiedykolwiekbądź; żadne zebranie w Winchester lub w Southampton nie odbyło się bez nich, miały bowiem zawsze bilety na wszystkie bale, wyścigi lub regaty. Wszędzie można było spotkać powóz ich, ciągniony końmi wyprężonemi z pługa. Jakże z tego wszystkiego nie wnosić że ciocia wspominana zawsze z największą czcią, z rozczuleniem i wdzięcznością, musiała każdej z czterech synowic zostawić ogromny posag.
Jest to bardzo rozpowszechniony sposób kłamania w świecie zapełnionym próżnością tylko; a grzech tego rodzaju nietylko nie obciąża sumienia, ale przeciwnie budzi przeświadczenie zasługi z dopełnienia chwalebnego niby, acz trudnego czynu. Tak się przynajmniej zapatrywała na to mistress Butte, w jej oczach był to najpewniejszy sposób trafienia do nieba. Nie byłoż to rzeczywiście budującem dla obcych widzieć zawsze szczęście domowe w tej rodzinie? A te panienki tak naturalne, miłe i dobrze wychowane! Marta malowała znakomicie kwiaty, a z jej pracami można było się spotkać na wszystkich loterjach fantowych, urządzanych na prowincji przez Towarzystwo dobroczynności. Emma, której wierszyki w piśmie perjodycznem z wielkiem powodzeniem drukowane były, słusznie mogła być uważaną za słowiczka w rodzinie. Fanny i Matylda śpiewały duety, podczas kiedy matka akompanjowała im na fortepianie a Marta i Emma, wsparta wdzięcznie jedna o drugą, słuchały śpiewu sióstr w rzewnym niemal zachwycie. Ale nikt nie słyszał ciężkich, godziny trwających prób owych duetów, ani też bębnienia na fortepjanie, do którego matka gwałtem prawie zasadzała swoje córeczki. Jednem słowem mistres Bute mężnie stawiła czoło wszystkim trudnościom i niepowodzeniom domowym, a jeżeli najczęściej odwrócić ich nie była w stanie, to zawsze ukryć je przynajmniej przed światem potrafiła.
Jako dobra matka, troskliwa o zapewnie córkom losu, mistress Butte przyjmowała u siebie marynarzy z Southampton, seminarzystów z Winchester i oficerów kwaterującego tam pułku. Oprócz tych stara się wszelkiemi siłami ściągnąć do siebie młodych adwokatów i zachęcała często Dżim’a żeby jej swoich towarzyszów polowania przyprowadził. Czegożby wreszcie nie zrobiła matka dla szczęścia ukochanych dzieci?
Pomiędzy kobietą tak wysoce cnotliwą i potępieńcem podobnym baronetowi, nie mogło być nic wspólnego; zupełne zerwanie stosunków między braćmi było zatem nieuniknione. Wprawdzie należy tu dodać że nikt w okolicy nie chciał znać baroneta, którego życie było nieprzerwanym szeregiem gorszących czynów głośnych w całej prowincji. Baronet, ze swej strony, czuł nieprzezwyciężony wstręt do ludzi uczciwych, a uczucie to potężniało z latami. — Śmiało więc powiedzieć można że od czasu wizyty którą pan Pitt i lady Jane po ślubie baronetowi złożyli, brama wjazdowa nie otworzyła się dla żadnego człowieka godnego szacunku i poważania.
Odwiedziny te tak smutne i tak bolesne na młodej parze zrobiły wrażenie, że nigdy o tem bez oburzenia i grozy wspomnieć nie mogli, a kiedy Pitt prosił żonę żeby mu nigdy nie nadmieniła o tem, było coś tak dziwnego w jego spojrzeniu i głosie, że lady Jane mimowoli uczuła się przerażoną. Wszystkie szczegóły tyczące się tej wizyty, pochodzą do mistress Butte, która z właściwą sobie zręcznością umiała wyciągnąć słówko po słówku od syna i synowej, jak tylko chodziło jej o zaspokojenie niewinnej ciekawości.
Zaledwie lśniący świeżością powóz nowożeńców wjechał w główną aleję, młody Pitt mógł już zauważyć, ku wielkiemu swojemu niezadowoleniu — że drzewa, któremi ulica była wysadzaną, znacznie były przerzedzone: widocznie baronet nie ścieśniał się prawami własności pana Pitt’a ale rąbał i wycinał co mu się podobało.
Cały park przedstawiał obraz ruiny i zniszczenia. Aleje źle utrzymane, bryzgi błota leciały wysoko na powóz zapadający w wybojach, stopnie terasy czarnym mchem pokryte, miejsce rzadkich roślin i kwiatów, które się niegdyś bujnie tam krzewiły, zajęły dziś zielska i chwasty, od dawna ręką ludzką nietknięte; wszystkie okiennice stały się igraszką wiatru i stukały mocno o ściany całego domu. Po wielu rozpaczliwych targaniach dzwonka, zaledwie brama wjazdowa otworzyła się nakoniec przed gośćmi, którzy mogli dojrzeć na wschodach coś nakształt damy ze wstążkami, w chwili właśnie kiedy Horrocks wprowadzał przyszłego dziedzica Crawley i jego małżonkę do dawnej przodków siedziby. Goście nasi z każdym krokiem prawie czuli coraz większe zaduszenie z braku powietrza i silnego tytoniowego zapachu. Horrocks, nadmieniwszy nawiasem że pan jest cierpiący na ciężki ból w krzyżach, wprowadził gości do pokoju, zwanego gabinetem pana Pitt’a. Okna gabinetu wychodziły na dziedziniec; otworzywszy jedno z nich, wołał donośnym głosem na stangreta i do służącego swego syna, zabierających się do znoszenia rzeczy:
— Nie ruszać tych tłumoków! — krzyczał wskazując końcem cybucha, który trzymał w ręku. — Cóż to, nie widzicie, osły, że to tylko krótka wizyta? O! jakże ten koń ma nogę skaleczoną! Zaprowadźcie go do oberży „pod Koroną,“ tam mu zrobią nacieranie. — Potem zwracając głos do gości:
— No, i jakże tam się miewasz, mój kochany Pitt? He! he! chcesz się dowiedzieć czy stare kości ojca jeszcze się nie rozsypały, nieprawdaż? A to moja synowa? Jak się masz, moje dziecko? Widzę że twarzyczka twoja świeżej trochę wygląda jak pergaminowe policzki twojej szanownej matki. Chodźże, uściskaj starego Pitt’a jak wzorowa i kochająca synowa.
Ten uścisk mocnym odorem tytoniu zaprawiony, przy kolącej, od tygodnia niegolonej brodzie, nie miał zbyt wiele powabu dla młodej kobiety. Szczęściem przypomnienie brata Southdown’a który nosił wąsy i palił cygara, pozwoliło jej wyjść zwycięsko z tej ciężkiej próby.
— Ale, ale — mówił baronet, uwalniając lady Joannę z czułego uścisku — widzę że Pitt’owi brzuch rośnie! Powiedz mi, moja kochana, mąż twój czytuje ci zapewne swoje wieczne kazania, naprzykład setny psalm wieczornego hymnu, nieprawdaż mości Pitt? Horrocks, przynieś no prędko panu kieliszek likieru i ciastko dla pani! No, i czegoż stoisz jak bałwan z otwartą gębą? Ja tu was nie zatrzymuję wcale i nie wymagam żebyście się ze mną starym kilka dni mieli nudzić sami, a i mnie nie bardzobyście zabawili; jak widzicie, mam już stare swoje nawyknienia, i pędzę życie samotne przy fajce i triktraku.
— Ja umiem także grać w triktrak — rzekła lady Joanna i uśmiechem — zawsze prawie grywałam z ojcem i z miss Crawley.
— Lady Joanna mogłaby służyć ojcu do tej gry, tak przez niego lubionej — dodał Pitt uroczystym jak zwykle głosem.
— To nic nie znaczy — odparł baronet — to was nie zmusza wcale do tego żebyście się tu instalowali — nie, nie. Jedźcie do Mudbury, mistress Riencer będzie wam niezmiernie rada, albo też zajedźcie na probostwo. Butte was zatrzyma pewno na obiad, i będzie uszczęśliwiony z waszych odwidzin. On tyle ma dla was wdzięczności za to żeście uprzątnęli mu z przed nosa spadek po ciotce, Ha, ha! będziecie mieli czem zatkać dziury tego domu jak ja ustąpię.
— Zauważałem — mówił Pitt ze zwykłą mu arogancją — że ludzie pańscy powyrąbywali wiele drzew w parku.
— Oh, czas jest bardzo piękny i jak na tę porę niezmiernie przyjemny — odpowiedział baronet, jak gdyby nagle porażony głuchotą. Wiesz co Pitt, powiem ci prawdę że się już na dobre starzeję. Daj ci Boże jak najdłuższe lata, ależ i tobie już do pięćdziesiątki nie daleko. No, ale on swój piąty krzyżyk nie źle nosi, nie prawdaż, moja piękna lady Joanno. Pobożne to, wstrzemięźliwe to, koniec końców żyje sobie uczciwie. Ot patrzcie na mnie, ja ośmdziesiątki już dobiegam.
Tu baronet zaczął się śmiać, napełnił nos tabaką i przymilając się do lady Joanny, ściskał ją za rękę. Pitt usiłował zwrócić rozmowę na wyrąbane drzewa, ale napróżno; baronet natychmiast stawał się głuchym.
— O! tak niestety! starzeję się, starzeję, a do tego moja podagra dobrze, dobrze mnie w tym roku namęczyła. Nie długo już, nie długo tu mam popasać, więc też rad jestem mocno żeście przyjechali oboje mnie odwidzić. Podobasz mi się lady Joanno, nie widzę w tobie wcale pogardliwego tonu i impertynenckiej miny Binkiesów. Czekaj... muszę ci dać... żebyś miała w czem wysątpić u dworu...
To mówiąc wyjął z biurka pudełeczko z klejnocikami jakiej takiej wartości i podał je synowej.
— Weź to sobie — moje kochanie — mówił do nie] — te kosztowności należały jeszcze do mojej matki i tylko nieboszczka pierwsza moja żona je nosiła; córka hurtownika kupca nigdy ich nie dotknęła, mogę cię zapewnić; ale bierz prędko i chowaj.
W chwili kiedy baronet jedną ręką podawał owe pudełko lady Joannie a drugą zasuwał szufladkę od biurka, Horrocks wszedł do pokoju z tacą, na której była przekąska, składająca się z ciastek i likieru.
— Cóż to pan dał żonie Pitt’a — zapytała niewiasta z wstążkami po wyjeździe młodej pary.
Była to miss Horrocks, córka znanego już nam Horrocks’a, przedmiot zgrozy i oburzenia całej prowincji, samowładna pani w Crawley-la-Reine. Ku wielkiemu niezadowoleniu całej rodziny znaczenie i rządy miss Horrocks były tak potężne w domu, że wszystko tam było na jej rozkazy: konie, powozy i t. d., a nawet kredyt otwarty w mudburskiej kasie oszczędności. Którykolwiek ze sług miał nieszczęście jej się niepodobać, natychmiast był odprawiony: Ogrodnik ze Szkocji — mający niejako autonomiczne dążności, dumny z umiejętnego prowadzenia szczep i z obfitości wybornych owoców, które mu nawet — mówiąc nawiasem — piękny dochód robiły, bo na targu w Southampton nie tylko jarzyny i owoce, ale i płody cieplarni łatwo zbyć można było — odważył się razu jednego zrobić jakąś uwagę miss Horrocks, zajętej zajadaniem najpiękniejszych brzoskwiń. To wystąpienie w obronie praw własności, sprowadziło ogrodnikowi na razie parę policzków tylko, ale nazajutrz musiał się nieborak z całą rodziną wynosić z Crawley i widzieć owoce swej pracy wystawione na łup przechodniów i na pastwę chwastów które bujnie wszędzie się puściły. Tenże sam los spotkał i innych służących, tak że w ogromnej kuchni dwóch czy trzech pachołków tylko trzęsło się od zimna, a w stajni i w kredensie takie pustki zaległy, że wszystko zamieniło się powoli w jedną wielką ruinę. Sir Pitt przepędzał nocy na gawędce ze swoim Horrocks’em, a we dnie był zajęty kłótnią z faktorami i pisaniem obelżywych listów do swoich dzierżawców, etc. Adwokaci i wszelkiego rodzaju urzędnicy mający do baroneta interes, przystępu do niego znaleść nie mogli jeżeli nie byli wprowadzeni przez znaną nam niewiastę obficie wstążkami przystrojoną.
Młody Pitt, jako człowiek surowych obyczajów i zwolennik etykiety, nie mógł obojętnie patrzeć na to pogwałcenie wszelkich konwenansów. Sama myśl że dama z wstążkami może zostać jego macochą, napełnia go niepokojem i grozą. Po owej wizycie, którąśmy powyżej opisali, hrabina Southdown starała się kilkakrotnie o wprowadzenie do domu baroneta książek zdolnych zmiękczyć i przerazić zatwardziałego grzesznika. Mistress Butte zrywała się w nocy i biegła do okna żeby zobaczyć czy łuna pożarna nie oświeca horyzontu w stronie Crawley. Sir Wapshot i sir Fuddeston, dawni przyjaciele baroneta, nie chcieli razem z nim zasiadać w sądzie przysięgłych, i odwracali się z oburzeniem od starego rozpustnika, jeżeli ten spotkawszy ich na ulicy w Southampton, chciał im podać rękę. Ale to wszystko na starym nie robiło wrażenia: chował rękę do kieszeni i odchodził śmiejąc się głośno. Również broszury lady Southdown wzniecały w nim najżywszą wesołość. Jednem słowem śmiał się z synów swoich, z całego świata, a nawet z niewiasty wstążkami upstrzonej, kiedy nią gniew miotał, co się dosyć często zdarzało.
Miss Horrocks, zająwszy stanowisko ochmistrzyni w Crawley, zaczęła od razu traktować dawnych towarzyszów i towarzyszki służby z despotyzmem ciężkim do zniesienia. Słudzy musieli ją nazywać panią, a wpływ jej i znaczenie rosły do tego stopnia, że nawet ojcu robiła czasem uwagę żeby nie obchodził się zbyt poufale z damą baroneta.
Często się zdarzało że miss Horrocks przybierała powagi, ruchy i manjery wielkiej pani, co z niej robiło istną karykaturę. Baronet chwytał się wówczas za boki i śmiał się do rozpuku, a pod wpływem tej wesołości, kazał jej przywdziewać strój pierwszej swej żony, używany na występy dworskie i zapewniał że nigdy nie widział równie eleganckich i arystokratycznych ruchów, że strój ten przypadał jej doskonale do twarzy i figury, i że nie brakuje nic więcej jak tylko wsiąść do czterokonnej kolasy i wystąpić na bal u dworu.
Miss Horrocks, przywłaszczywszy sobie wszystkie gałganki dwóch żon baroneta, pruła, cięła, krajała i przerabiała wszystko do swojej stosując figury. Jeszcze tylko klejnoty i kosztowności poprzednie spać jej spokojnie nie dawały; ale stary baronet opierał się wszelkim pieszczotom i pochlebstwom, a kluczyka od biurka nie wypuszczał z ręki.
W jakiś czas dopiero, po wyjeździe tej szanownej niewiasty z domu, znaleziono w jakimś kącie zeszyt, na którym ćwiczyła się w pisaniu kaligraficznem a osobliwie w kreśleniu swego podpisu; na każdej stronnicy można było wyczytać: Lady Crawley, Lady Betsy Horrocks, Lady Elisabeth Crawley etc, etc.
Jakkolwiek zacni mieszkańcy plebanji nie bywali nigdy w Crawley i zdawali się uciekać od występnego grzesznika, wiedzieli jednak dokładnie o wszystkiem co się w jego domu działo, i codzień prawie oczekiwali jakiejś katastrofy, którą i miss Horrocks poniekąd przeczuwała. Ale niestety! szatan się w tę sprawę wmieszał, i wyrwał biedaczce z rąk nagrodę należną jej bezinteresownemu poświęceniu i niepokalanej cnocie.
Pewnego dnia baronet zastał Jejmość Panią — jak ją żartobliwie nazywał — przy starym brzęcząco ochrypłym klawikordzie, zamkniętym już od czasu jak Becky Sharp przestała na nim grywać swoje kadryle. Dama wstążkowa biła pięściami w klawisze z największą pewnością i rozdzierała sobie piersi z całej siły, naśladując niby śpiewy, które kiedykolwiek słyszała. Mała dziewczynka, przyjęta do kuchni, stała obok swojej pani przysłuchując się z widocznem zadowoleniem tym eksperymentom muzycznym, co można było wnosić z rytmicznego ruchu głowy i wykrzykników zdradzających uwielbienie:
— Och pani, jakież to piękne!
Pochlebca na wielkim pańskim dworze, biegły w swojem rzemiośle, nie wypełniłby lepiej swego zadania.
Ten obraz obudził jak zwykle baroneta. W wieczornej pogadance ze swoim wielkorządcą ze dwadzieścia razy wracał do tego tematu. Miss Horrocks zdawała się objętnie słuchać tej rozmowy, stukając palcami po stole jakby na klawikordzie, gdy tymczasem sir Pitt — żeby dać pojęcie o potędze głosu miss Horrocks — beczał z siłą zdolną rozwalić mury, zapewniał że głos tak cudowny potrzeba kształcić koniecznie i obiecywał dać jej metrów śpiewu, co zresztą skromnej miss Horrocks wydawało się rzeczą zupełnie naturalną.
Baronet był tego wieczora więcej ożywiony i wesół niż zwykle, wypił wespół z Horrocks’em ogromną ilość groku i bardzo późno położył się do łóżka.
W pół godziny potem cały dom był w ruchu. Przez okna widać było światła przenoszone wzdłuż sal, które nigdy oświecane nie były, bo pan domu zaledwie parę pokojów zajmował; podczas gdy człowiek na koniu leciał cwałem do Mudbury żeby lekarza sprowadzić. Jednocześnie nieporównana i wszechwiedna mistress Butte Crawley dążyła z probostwa do dworu w towarzystwie męża i syna.
Przez główny dziedziniec weszli do jadalnej sali zdobnej snycerską z dębowego drzewa robotą. Na środkowym stole jeszcze stała próżna butelka od araku, w towarzystwie trzech szklanek — pozostałości ostatniej orgji baroneta. Troskliwi krewni przeszli szybko szereg starych komnat, zmierzając do znanego nam gabinetu, gdzie zastali miss Horrocks uwijającą się z gorączkowym pośpiechem około komody i biurka. Na widok małej mistress Butte, której oczy świeciły z pod kaptura, miss Horrocks wydała okrzyk przeraźliwy i upuściła ogromny pęk kluczów na posadzkę.
— A co! James, jesteś świadkiem! Jesteś świadkiem panie Crawley! — wołała mistress Butte wskazując palcem złapaną na gorącym uczynku miss Horrocks, której pomieszanie aż nadto zdradzało występne zamiary.
— On sam mi to dał! On mi to wszystko dał! wołała miss mocnym głosem.
— On ci to dał, nikczemnico! krzyczała nie mniej głośno mistress Butte. Możecie panowie zaś zaświadczyć że ta kobieta, zdolna do najczarniejszych zbrodni, plądrowała po wszystkich schowkach naszego brata. Ja wam zawsze to mówiłam że prędzej czy później ona musi skończyć na szubienicy.
Betsy Horrocks przestraszona upadła na kolana — głośne łkania nie dozwalały jej ani słowa wymówić. Ktokolwiek zna czem jest miłosierdzie u niektórych kobiet, wie dobrze że się te anioły nie zbyt z przebaczeniem śpieszyć lubią, i że upokorzenie nieprzyjaciela jest dla nich najmilszym tryumfem.
— Zadzwoń, James — zawołała mistress Butte. — Dzwonić dopokąd kto nie przyjdzie!
Trzech czy czterech ludzi, zostających na usługach w tym opustoszałym domu, zbiegło się na głos rozlegającego się dzwonka.
— Zamknąć tę nędznicę, schwytaliśmy ją na kradzieży! krzyknęła mała kobiecina energicznym głosem. Prędzej, panie Crawley, bierz się do spisania protokołu. A ty, Beddoes, odprowadzisz ją jutro do więzienia w Southampton.
— Moja kochana — zaczął nowomianowany urzędnik — winienem zrobić tu uwagę że...
— Czy tu nie ma kajdanków — przerwała mistress Butte stukając nogami — Wiem że tu były kiedyś kajdanki. Gdzież jest ohydny ojciec tej nędznicy?
— On sam mi to wszystko darował — wołała ciągle biedna Betsy — nie prawdaż, Estero? O! tak!... sir Pitt sam, nie prawdaż?... Sam mi dał — wiesz dobrze... na drugi dzień po jarmarku w Mudbury. Zresztą na co mnie to wszystko się przyda, zabierajcie wszystko jeżeli nie wierzycie że to moje; och! co jabym z tem robiła!
To mówiąc nieszczęśliwa Betsy wyjęła z kieszeni parę ogromnych klamer od trzewików; ten sprzęt błyszczący najwięcej z wszystkich rzeczy, znajdujących się w wiadomej szufladce, zapalił w Betsy żądzę posiadania.
— Na miłość Boga! Betsy, jakże można tak zmyślać? — rzekła niby z oburzeniem Estera. — Czyż godzi się oszukiwać taką dobrą panią, jak pani Crawley, i taką czcigodną osobę, jak szalony pan pastor!
— O! pani łaskawa może przeszukać w moich kieszeniach, nic nie mam tylko moje klucze, proszę pani, bo ja jestem uczciwa, choć biedna, widzi pani, moi rodzice żyją z pracy rąk. Bodajby moja noga nigdy nie powstała w kościele, jeżeli u mnie się znajdzie kawałeczek koronki tylko, albo skrawek jakiej jedwabnej materji, choćby na obwinięcie palca!
— Gdzie są twoje klucze? zatwardziała grzesznico! godna potępienia! — wołała cnotliwa kobiecina, zawsze na wpół zakryta kapturem.
— Oto świeca, proszę pani, ja poprowadzę do mego pokoju i wszystkie swoje rzeczy pokażę! Może pani zechce przepatrzyć komody ochmistrzyni? Tam to jest dużo różnych rzeczy — ciągnęła dalej Estera kłaniając się bez ustanku.
— Milcz, proszę ciebie! Wiem ja doskonale gdzie jest jej pokój! Pani Brown, proszę z łaski swej za mną: ty zaś, panie Beddoes, pamiętaj że za tę nędznicę sam odpowiadasz, pilnuj więc jej dobrze! Panie Crawley, idź spiesznie na górę i zobacz czy nie zabijają twego brata; oni go zamordować gotowi!
Kończąc te wyrazy mistress Butte chwyciła świecę i w asystencji pani Brown udała się do pokoju dobrze jej w samej rzeczy znanego. Małżonek zaś posłuszny poszedł do pokoju brata, którego zastał wyciągnionego bezwładnie w fotelu; doktor z Horrocks’em w najwyższem przerażeniu zwijali się około na wpół umarłego, żeby mu upuszczeniem krwi życie przywrócić.
Zaledwie świtać zaczęło pani pastorowa po całonocnem czuwaniu przy chorym, wyprawiła gońca do pana Pitt’a Crawley’a. Ta zacna dama przyjęła na siebie ciężki obowiązek kierowania wszystkiemi sprawami w tak ważnych okolicznościach. Wszelkie rozkazy i postanowienia od niej pochodziły. Chory dawał niby znaki życia, odzyskał cokolwiek przytomność, ale mówić nie mógł. Mistress Butte z prawdziwem zaparciem się samej siebie nie odstępowała od łóżka baroneta. Zdawało się, że ta kobieta snu nie potrzebuje, czarne jej oczy ciągle zostawały otwarte, podczas kiedy doktor pogrążony w fotelu, chrapał jak za najlepszych czasów. Napróżno Horrocks usiłował zachować swoje znaczenie i powagę i mistress Bute łajała go przezywając opojem, rozpustnikiem itp... kazała mu wynosić się z domu, i zapowiedziała, że jeżeli się pokaże jeszcze, to ze swoją ukochaną córeczką Batany-Bay odwiedzi.
Przestraszony tak kategorycznem oświadczeniem popartym energicznymi gestami mistress Butte, Horrocks wsunął się nieśmiało do sali jadalnej, gdzie zastał pana James, który upewniwszy się, że butelka stojąca na stole zupełnie była próżna, kazał Horrocks’owi podać sobie pełną butelkę i zmienić szklanki, poczem ojciec i syn usiedli przy stole, rozkazali marszałkowi dworu oddać im natychmiast wszystkie klucze, wyjść za drzwi i wynosić się jak najkrótszą drogą.
Po takiem dictum acerbum nie pozostawało nic więcej, jak poddać się nieubłaganej konieczności. Zabrawszy więc córeczkę wyniósł się jak najciszej, za nim światło dzienne rozproszyło ciemności nocy.
Taki był koniec potęgi tych dwóch zacnych istot i ich panowania w Crawley-la-Reine.
Wkrótce potem spadkobierca Crawlejów przybył do domu, gdzie odtąd samowładne piastował rządy. Stary baronet żył jeszcze kilka miesięcy, ale nie odzyskał już przytomności umysłu; władza więc jego przeszła na starszego syna. Sir Pitt od wielu już lat obciążał bezustannie długami hypotekę, roje interesentów kręciło się około niego; codzień prawie miał ze swoimi dzierżawcami spory, z których setkami wywiązywały się procesa, proces z kompanją kopalni, proces z kompanją Doków, proces jednem słowem ze wszystkimi, którzy jakikolwiek z nim stosunek mieli. Wyjść z tych wszystkich kłopotów, przejrzeć jasno w tym nierozwikłanym chaosie, oto zadanie godne umysłu i wytrwałości byłego urzędnika przy dworze Puperniklskim. Wziął się też do dzieła z energją godną podziwienia.
Cała jego rodzina, nawet lady Southdown osiedliła się w Crawley, oddając się z zapałem propagandzie — pomimo szalonego gniewu mistress Butte, w nadzieji że pod bokiem pastora wzniesie się mównica dla dysydentów. Ponieważ sir Pitt żadnego rozporządzenia za życia nie zostawił, lady Southdown czekała tylko śmierci pastora żeby na jego miejscu osadzić jednego z swoich młodych protegowanych. Nasz dyplomata zostawiał jej wszelką swobodę tych kombinacji i milczał jak sfinks.
Pogróżki mistress Butte przeciw miss Besty Horrocks zostały pogróżkami; zresztą ani ona, ani jej wstążki nie odwidzały już więcej więzienia w Southampton; opuściwszy dwór, przeniosła się ona na wieś do oberży „pod herbami Crawlejów,“ którą baronet wynajmował dawniej Horrocks’owi, ten zaś uzbierawszy grosza, kupił kilka nieruchomości, co mu dało głos przy wyborach; tym sposobem cztery głosy sąsiadów, w połączeniu z głosami Horrocks’a i pastora, utworzyły okręg wyborczy, dający parlamentowi dwóch przedstawicieli Crawleju.
Między damami plebanji i dworu nastąpiła wkrótce wymiana sąsiedzkich grzeczności. Mówimy tu właściwie o lady Joannie, bo co się tyczy lady Southdown, jej każde spotkanie z mistress Butte kończyło się zawsze na zaciętej walce, do tego stopnia że dwie te zapaśniczki zaczęły od siebie wzajemnie uciekać. Dostojna pani domu zamykała się w swoim pokoju przez czas wizyty mieszkańców plebanji, za co pan Pitt wcale się nie gniewał, bo kiedy niekiedy przynajmniej od niemiłej nieobecności macochy mógł być uwolnionym.
Rodzina Binkie była według niego jedną z najszlachetniejszych i najrozumniejszych rodzin w Anglji, ale pretensje lady Southdown i powaga jaką okrywać się lubiła, stawały się dla niego coraz więcej uciążliwe. O ile mogło mu schlebiać że w czterdziestu sześciu latach był na stopie młodego człowieka, o tyle musiało mu być nie miłem czuć się skrępowanym jak dziecko brakiem swobody i niezależności. Co zaś lady Joanny, ta nie stawiłaby oporu matce, zresztą silne przywiązanie do dzieci wypełniało całą jej egzystencję. Szczęściem dla niej rozliczne i ważne zajęcia lady Southdown, konferencje z duchownymi, obszerna korespondencja z misjonarzami w Afryce, Azji, Australji it.p., nie zostawiały szanownej hrabinie czasu do zajmowania się wychowaniem małej Matyldki i jej wnuka, pana Pitt Crawley, który był bardzo chorowity. Lady Southdown karmiła go silnemi dozami kalomelu, i temu tylko przypisywała że się jej wnuczek utrzymywał przy życiu.
Stary zaś sir Pitt dożywał resztek swego żywota w tej części domu gdzie ostatnia lady Crawley skończyła życie. Mała Estera otaczała go najtkliwszemi staraniami, którym płatne usługi nigdy sprostać nie mogą. Któż lepiej od niej potrafiłby usłać łóżko, przebić poduszki, przygotować kleiki i rumianki? Takie kobiety siedzą nieodstępnie noc całą przy łóżku chorego, znoszą cierpliwie jego skargi i kaprysy: słońce już będzie wysoko, wysoko, a im nawet do głowy nie przyjdzie że wyjść na boży świat można. Spią na kanapie, objadują na kawałku stoła, całe wieczory przepędzają na podtrzymywaniu ognia przy którym słychać syczenie jakiegoś napoju dla chorego, czytają gazetę od deski do deski, i nakoniec znosić muszą łajanie jeżeli ktoś z przyjaciół odwiedzi ich raz na tydzień a broń Boże jeżeli nieco alkoholu dolać sobie w towarzystwie pozwolą. Jakże niewyczerpanego trzeba zasobu dobroci żeby w takich warunkach otoczyć czułemi staraniami tych nawet, których się kocha, jednakże płacąc dziesięć funtów kwartalnie każdy uważa to poświęcenie sowicie wynagrodzonem. Crawley zaledwie połowę tej sumy dawał Esterze za pilnowanie starego baroneta i na to jeszcze się skrzywił i narzekał.
W dnie pogodne wyprowadzano — a raczej wywożono — staruszka w fotelu, który służył miss Crawley podczas jej pobytu w Brighton i potem został sprowadzony do Crawley — z mnóstwem rzeczy należących do lady Southdown. Lady Joanna zawsze tym przechadzkom towarzyszyła, co niemałą sprawiało przyjemność starcowi który ją lubił bardzo. Wejście jej rozjaśniało oblicze starego baroneta; kiedy zaś wychodzić miała, marszczył się i wymawiał jakieś niezrozumiałe wyrazy, a zaledwie drzwi się za nią zamknęły, biedny starzec zalewał się łzami. Wówczas dopiero następowała zupełna zmiana: uśmiechnięta przedtem twarz Estery przybierała wyraz dzikiej surowości, uprzejma słodycz w obejściu i troskliwość ustępowały miejsca gwałtownym ruchom i wykrzyknikom: „Milcz, stary głupcze!“ wołała grożąc starcowi zaciśniętą pięścią; potem nie zważając na jego jęki, odsuwała gwałtownie fotel od kominka, który był jedyną jego rozrywką. Oto czem były uwieńczone siedmdziesiąt lat kłamstwa, opilstwa, egoizmu i rozpusty: dziś pozostał tylko płaczliwy i w stanie idjotyzmu starzec, którego potrzeba było nakarmić, do łóżka ułożyć i jak dziecka pilnować!
Sama natura przyszła z pomocą Esterze żeby ją od tych ciężkich obowiązków ostatecznie uwolnić. Jednego poranku, kiedy sir Pitt przeglądał w swoim gabinecie raporta, podane mu przez rządcę, zastukano do drzwi.
W tejże chwili ukazała się na progu Estera, kłaniając się niezgrabnie i zaczęła jąkać: Przepraszam pana... pan umarł... dziś rano... proszę pana... gotowałam rumianek... i kaszkę na wodzie... jak zawsze, proszę pana... o szóstej z rana, proszę pana... i słyszałam tylko jakby pan westchnął, proszę pana... i już...
To powiedziawszy ukłoniła się znowu. Zawsze blada twarz Pitt’a pokryła się rumieńcem. Czy to dla tego że się uczuł panem Crawleja, posiadającym miejsce w parlamencie? Czy też może wyobraźnia przedstawiła mu przyszłość brzemienną zaszczytami i dostojeństwy?
— Nic mi teraz nie przeszkadza — pomyślał sobie — popłacić długi obciążające moje dobra.
Sir Pitt byłby już dawno obliczył co było korzystniejszem dla niego; jeżeli dotąd trzymał gotówkę odziedziczoną po ciotce, to dla tego tylko, żeby oczyszczając swoje interesa z jednej strony, nie stracić tyleż z drugiej.
Odgłos dzwonów założonych rozlegał się w około, kościoł powleczono czarnem suknem, a okna domu i plebanji zakryte były żaluzjami. Butte Crawley dla przyzwoitości nie był na meetingu, który się odbył w hrabstwie z powodu wyścigów konnych, ale poszedł spokojnie na objad do rodziny Fuddlestone, gdzie przy kieliszku dobrego porto, rozmawiano o nieboszczyku i jego następcy. Miss Betsy, poślubiona niedawno siodlarzowi z Mudbury, wygłaszała patetyczne wykrzykniki. Chirurg Glauber przyszedł odwidzić rodzinę zmarłego, złożyć jej swoje głębokie uszanowanie i dowiedzieć się o zdrowiu pań. Zgon baroneta był jedynym przedmiotem rozmów w Mudbury i w oberży „pod herbami Crawlejów“. Gospodarz domu powrócił do swej siedziby z pastorem, który od czasu do czasu zaglądał do sali trunkodajnej i próbował piwo pana Horrocks’a.
— Mamże napisać do twego brata, czy chcesz sam tego dopełnić? zapytała lady Joanna nowego baroneta.
— Jako głowa rodziny — odrzekł sir Pitt — muszę, sam napisać do niego. Poszlę mu zaproszenie na pogrzeb jak tego przyzwoitość wymaga.
— A... co do mistress Rawdon?... zapytała nieśmiało.
— Joanno, Joanno, zawołała lady Southdown, czy pomyślałaś co mówisz?
— Nie ma wątpliwości że mistress Rawdon jest w połowie zaproszoną, dodał sir Pitt stanowczym głosem.
— Nic podobnego nie może stać się w tym domu dopokąd ja tu jestem, odpowiedziała lady Southdown.
— Zechce pani łaskawie pamiętać — odparł sir Pitt — że jestem teraz głową rodziny. Napisz pani, proszę — rzekł, zwracając się do lady Joanny — list do mistress Rawdon Crawley, prosząc ją żeby zechciała być obecną temu bolesnemu obchodowi.
— Joanno! — zawołała hrabina. — Zabraniam ci brać pióro do ręki.
— Przypominam raz jeszcze — odparł znowu Pitt że ja tu jestem panem; a jakkolwiek wyjazd pani zrobiłby mi śmiertelną przykrość, mam jednak stałe postanowienie rządzić się tu jak mi się podoba i iść za popędem moich własnych przekonań.
Lady Southdown unosząc się szlachetnem oburzeniem, prosiła o swój powóz i konie. Skazana na wygnanie przez zięcia i córkę, hrabina chciała się zamknąć w odludnem miejscu, ukryć swój smutek i prosić Boga o nawrócenie dzieci.
— My nie chcemy wcale żebyś nas opuszczała, droga matko — rzekła bojaźliwa Joanna tonem błagalnym.
— Przeciwnie, wypędzacie mnie otwierając dom kobiecie której towarzystwa unikać powinien każdy, ktokolwiek ma prawdziwe religijne uczucia. Jutro rano wyjeżdżam moim powozem.
— Bądź łaskawa, Joanno, napisz to, co ci dyktować będę. — Mówiąc to, sir Pitt podniósł się i przybrał poważną i sztywną postawę, wielce przypominającą porozwieszane familijne portrety. — Pisz! powtórzył rozkazująco:
„Kochany bracie!
Słysząc te wyrazy lady Southdown — która łudziła się jeszcze że zięć jej zachwieje się w swem postanowieniu — zerwała się nagle, jakby gromem rażona, i wyszła w największem oburzeniu. Lady Joanna patrzyła na męża, jak gdyby wybadać chciała czy może pobiedz do matki, żeby ją pocieszyć i uspokoić, ale Pitt wzrokiem ją zatrzymał.
— Uspokój się — powiedział — matka twoja zostanie; dom jej w Brighton odnajęty, większa połowa dochodów już dawno stracona, a hrabina mieszkająca w oberży jest najgorzej uważaną; Od dawna już. moja kochana, czekałem tylko sposobności żeby się zdobyć na ten krok stanowczy; a teraz, jeżeli pozwolisz, wrócimy do listu:
„Kochany bracie!
„Zapewne przeczułeś już od dawna bolesny cios, który nas teraz dotknął, itd.“
Jednem słowem, Pitt wyniesiony losem, albo własną zasługą — jak sam był przekonany — do posiadania znacznego majątku, który ogólną zazdrość obudzał, postanowił sobie zachować wszelkie względy dla rodziny i być dla niej wspaniałomyślnym monarchą. Układał już sobie jakim sposobem przywróci dawny blask domu Crawleyów, a myśl że zostanie głową tak znakomitego szczepu, nie mało schlebiała jego miłości własnej. Przedewszystkiem zamyślał użyć swoich wpływów — jakie mu nowe jego stanowisko i przymioty osobiste zdawały się zapewniać — do zapewnienia bratu i pokrewnym Butte odpowiedniej i godnej ich pozycji. Kto wie, może go nawet dręczyły trochę wyrzuty że sam jeden posiadał dostatki, będące dla tylu ludzi niegdyś podnietą nadziei, a dziś przedmiotem zazdrości. Panowanie Pitt’a zaledwie kilka dni dopiero liczyło, a człowiek ten był dziś zupełnie inny niż przedtem. Plan jego postępowania w przyszłości był już ułożony. Miał on niezachwiane postanowienie być sprawiedliwym i uczynnym, zrzucić jarzmo lady Southdown i zachować najlepsze stosunki z wszystkimi członkami rodziny.
W takim też duchu pełnym umiarkowania i godności był napisany list do Rawdona, gdzie obok tego dźwięczne wyrazy i szumne okresy zawierały najszczytniejsze myśli, a wszystko razem dostarczało obficie materjału do wprawienia w zachwyt nadobnego sekretarza, którego pióro szybko biegało po papierze idąc za słowami dyktującego.
— To będzie kiedyś najznakomitszy mowca w parlamencie, myślała sobie lady Joanna. Co to za rozum! Co za nieprzebrana dobroć! Prawdziwie, to jest człowiek genjalnych zdolności! Natura wprawdzie trochę za chłodna, ale grunt doskonały! O! to genjusz, bez wątpienia.
Pitt Crawley był już przedtem list swój ułożył, każde wyrażenie przeważył, potem wyuczył się go doskonale na pamięć, i z przebiegłością w udawaniu, dyplomatom tylko właściwą, wyrecytował w danej chwili swojej żonie, osłupiałej z podziwienia i zachwytu.
Pismo to z obwódką czarną i takąż pieczęcią odebrane przez pułkownika Rawdona, sprawiło mu niejakie zadowolenie.
— Ale na co się nam przyda skazywać na te śmiertelne nudy? — pomyślał sobie. — Poobiednie godziny przepędzane z Pitt’em są dla mnie nie do zniesienia; a przytem, sama podróż tam i na powrót będzie nas kosztować ze dwadzieścia funtów.
Odnosząc do pokoju Becky czekoladę, którą codziennie sam jej przygotowywał, Rawdon zaniósł żonie list mając przytem zasięgnąć jej rady i do niej się zastosować, jak to miał zwyczaj robić w ważniejszych okolicznościach.
Na toalecie, przy której Becky układała swoje blond włosy, Rawdon położył list i postawił czekoladę. Przebiegłszy oczyma pismo, ów przedmiot niepokoju Rawdona, Becky zawołała prostując się sztywnie i wywijając nad głową listem jakby chorągwią:
— Zwycięstwo! zwycięstwo!
— A dla czego zwycięstwo? zapytał Rawdon patrząc z zadziwieniem na to drobne stworzenie z rozpuszczonemi lokami w powiewającym na wszystkie strony rannym szlafroczku. Stary nic nam przecie nie zostawia bo mi już moją schedę oddał po dojściu do pełnoletności.
— Czy nigdy już nie będziesz miał zdrowego rozsądku nawet doszedłszy do pełnoletności? odparła Becky. Chodźmy prędzej do mistress Brunoy; potrzebuję żałobnej toalety, a ty każesz sobie dać przepaskę z krepy na kapeluszu i zamówisz czarne ubranie, którego u ciebie nie widziałam wcale. Wszystko to ma być na jutro, bo jedziemy we czwartek.
— Ale ja sądzę że nie myślisz tam jechać? powiedział Rawdon zdziwiony.
— Przeciwnie, bardzo się mylisz, bo właśnie mam ten zamiar, odpowiedziała Becky. Mam nadzieję nawet że na rok przyszły lady Joanna przedstawi mnie u dworu, a brat twój otworzy ci drzwi do parlamentu. Czy zawsze będziesz tak krótkowidzącym, mój miły gapiu? Lord Steyne będzie miał głos twój i twego brata; ty zaś zostaniesz sekretarzem wicekróla Irlandji, rządcą Indji, podskarbim, konsulem, zresztą nie wiem czem.
— Tymczasem nim to nastąpi, poczta będzie nas kosztować nie wiem ile pieniędzy, mruczał Rawdon nieukontentowany.
— Pojedziemy w powozie Southdown’a, który — jako członek rodziny — musi być na pogrzebie. Ale na co lepiej, czy nie możemy wziąć dyliżansu? To będzie skromniej, a tem samem przyzwoiciej.
— A mały czy także z nami pojedzie? zapytał pułkownik.
— A to po co? Chyba dla tego tylko żeby jedno miejsce więcej zapłacić; jest już nadto duży żeby go w drodze na kolanach trzymać. Tu go zostawimy; Brigs przez ten czas uszyje mu czarną bluzę. Idź prędzej i pokaż o ile umiesz być posłusznym. Przechodząc powiesz Sparks’owi że stary Pitt umarł, i że się tobie znaczny spadek dostanie jak się interesa uregulują. On to niezawodnie powtórzy Raggles’owi, który nam tak o swoją należytość dokucza, będzie przynajmniej cierpliwszy.
Po wydaniu tych rozkazów, Becky wypiła spokojnie czekoladę. Wieczorem, kiedy lord Steyne przyszedł odwidzić ją jak zwykle, zastał naszą Becky zajętą — przy pomocy swej towarzyszki Briggs — rozparaniem, krajaniem i zszywaniem rozmaitych kawałków czarnej materji, z których można było jeszcze coś zrobić i zaspokoić nagle chwilowe potrzeby.
— Zastajesz pan mnie i moją towarzyszkę pod ciężarem najżywszej boleści, powiedziała Rebeka do swego gościa. Sir Pitt Crawley, głowa naszej rodziny, zakończył życie; przez cały ranek, rozdzierały nam się nasze serca, a teraz, z rozpaczy, rozdzieramy nasze stare gałganki.
— Oh! cóż to ja słyszę, Rebeko?...
Briggs nie mogła już mówić więcej, a oczy jej przepełnione łzami wzniosły się ku niebu.
— Oh! cóż to ja słyszę, Rebeko?... powtórzył milord tragiczno-komicznym tonem; więc ten stary osioł już świat ten opuścił! Gdyby był miał trochę oleju w głowie byłby mógł wejść do izby lordów; to przypadłoby pewno do smaku panu Pitt; ale cóż kiedy to było stworzenie bez mózgu.
— Nie wiele brakowało do tego żebym teraz opłakiwała moje wdowieństwo, rzekła Rebeka. Pamiętasz, miss Briggs, jak patrząc przez dziurkę od klucza we drzwiach widziałaś go u nóg moich?
Miss Briggs poczerwieniała jak piwonja i pobiegła co prędzej zająć się herbatą, o którą lord Steyne uprzejmie prosił.
Briggs była niejako parawanem, albo raczej tarczą, dla zasłonięcia Rebeki od uwłaczających podejrzeń i pocisków opinji. Miss Crawley umierając zapewniła jej mały dochód dożywotni i nasza Briggs rzewnie sobie życzyła zostać przy lady Joannie, tak ujmującej dla niej i dla całego świata — ale lady Southdown potrafiła się jej pozbyć w sposób niezmiernie grzeczny przy pierwszej zdarzonej sposobności.
Wówczas udała się biedaczka do swojej rodziny na wieś, ale nie mogła tam długo pozostać; brakło jej tam wykwintnego towarzystwa, bez którego już się obejść nie mogła. Krewni jej, trudniący się drobnym handlem na prowincji, ostrzyli sobie zęby na owe czterysta funtów daleko więcej, aniżeli kiedyś rodzina miss Crawley na całe jej mienie. Briggs postanowiła tedy wymknąć się im jak najprędzej i pojechała do Londynu szukać więzów niewolniczych, stokroć milszych i lżejszych dla niej niż swoboda. Ogłosiwszy w gazetach że „dama do towarzystwa, posiadająca najchlubniejsze świadectwa, życzy sobie“ i t. d. — udała się do Bowlsa, żeby tam skutku swoich ogłoszeń oczekiwać.
Pewnego dnia, kiedy biedna miss odbywszy długie wędrówki dla umieszczenia anonsu w Times’ie, wracała zmęczona z biura ogłoszeń, elegancki powozik Rebeki, ciągniony dwoma ponykami, toczył się szybko przez ulicę, Mistress Rawdon powoziła sama. Spokojne usposobienie i uległy charakter miss Briggs dobrze były — jak wiemy — znane Rebece. Oddawszy cugle stangretowi, Becky wyskoczyła zręcznie z powozu i pochwyciła obie ręce miss Briggs, nim ta mogła ochłonąć z podziwu i pierwszego wzruszenia.
Briggs zaczęła płakać, Becky śmiać się, i tak obie weszły w korytarz, gdzie czułe uściski przeciągały się tak długo, aż się drzwi salonu pana Bowls przed nimi otworzyły. Firanki u okna były z czerwonego adamaszku a po nad oknem wznosił się orzeł z rozpiętemi skrzydłami, trzymając w szponach przepaskę z napisem: „Mieszkania do najęcia.“
Miss Briggs opowiadała wszystkie swoje przygody głosem od szlochania urywanym, właściwym osobom miękkiej natury i do rozczulenia skłonnym, szczególniej kiedy są pod wpływem wdzięczności. Becky zadawała jej pytania nacechowane tą naiwnością, którą już nieraz u niej widzieliśmy.
Becky wiedziała już o małym zapisie przez miss Crawley zrobionym, a znając dokładnie charakter i położenie swojej przyjaciółki, od razu już sobie projekt ułożyła. Nie byłaż to towarzyszka właśnie dla niej potrzebna? Bez długich ceremonji Rebeka zaprosiła na obiad miss Briggs tegoż samego dnia jeszcze, żeby jej, jak mówiła, małego Rawdona pokazać.
Mistress odważyła się powiedzieć drażliwej miss Briggs że sama dobrowolnie w paszczę lwa się rzuca.
— Pamiętaj pani — mówiła — że ci to kiedyś gorzko bokiem wyłazić będzie. Jest to tak pewnem, jak to że się nazywam Bowls.
Briggs przyrzekła że będzie ostrożną, co nie przeszkodziło że w tydzień potem przeniosła się już na mieszkanie do mistress Rawdon, a pół roku nie przeszło jak już Rawdonowi dwieście funtów ze swego kapitału pożyczyła.
Czarno ubrani, jak paź Marlborough’a, małżonkowie Crawley uwiadomili pana Pitt o swoim przyjeździe i wsiedli do tego samego dyliżansu, którym kiedyś nasza heroina jechała po raz pierwszy do Crawley w towarzystwie nieboszczyka baroneta. Dziewięć lat od tej pory minęło, jednakże Rebeka przypomniała sobie wszystkie szczegóły tej podróży, jak gdyby to wczoraj było.
Nasi podróżni zastali już w Mudbury czekającą na nich parokonną karetę ze stangretem w żałobnej liberji.
— Ah, ah! to jeszcze, ta sama arka Noego — rzekła Rebeka do męża wsiadając do powozu. — Sukno już zupełnie zjedzone przez mole.
Powóz toczył się z szybkością, na jaką wychudzone konie zdobyć się mogły, i znalazł się nakoniec u bramy prowadzącej do parku.
Podróżni milczeli, zatopieni we wspomnieniach przeszłości, która żywo stanęła im przed oczami. Rawdonowi zdawało się że jest jeszcze uczniem w Eton: przypominał sobie swoją matkę, wysoką, chudą i zimną kobietę; siostrę ukochaną, którą stracił, na koniec przychodziły mu na myśl figle wyrządzane Pitt’owi, szkolne bolące pieszczoty, których mu nie szczędził itd., ale myśl jego ciągle się zwracała do syna zostawionego w Londynie. Rebeka zarówno wywoływała w umyśle obrazy swojej przeszłości: Smutne lata dziecinne, wstąpienie jej w świat bocznemi, pozakulisowemi drzwiami; miss Pinkerton, Jos, Amelja... jednem słowem, cały świat wspomnień wywołanych wyobraźnią przedstawił się jej oczom.
Wjazdowa aleja i terasa były starannie wymiecione i oczyszczone; tarcza herbowa wspaniale nad głównem zawieszona wejściem. Powóz zatrzymał się przed gankiem, a dwóch galonowanych lokajów olbrzymiego wzrostu i uroczystej postawy pospieszyło otworzyć na rozścież podwoje dla świeżo przybyłych gości. Przechodząc przedpokój Rawdon poczerwieniał i podał rękę żonie bladej jak chusta. Mistress Rawdon ścisnęła z lekka rękę męża wchodząc do sali jadalnej, gdzie sir Pitt z żoną w żałobnym stroju witali swoich gości. Lady Southdown miała coś w rodzaju wysokiego rusztowania na głowie z piór i szkieł czarnych, co przypominało zdobiącą wierzchołek karawanu kitę, falującą przy każdem poruszeniu tej damy.
Sir Pitt nie omylił się utrzymując że groźby wyjazdu nie należy brać na serjo. W samej rzeczy lady Southdown została na miejscu, ale uważała za stosowne nie mówić ani słowa do buntowniczej pary. Nowo przybyli goście nie troszczyli się bynajmniej chłodną postawą i milczeniem lady Southdown; co ich nierównie więcej obchodziło — to przyjęcie, jakie ich spotkać miało ze strony pana i pani domu.
Pitt zdawał się nieco wzruszony; zbliżywszy się do brata ścisnął mu rękę poczem zwrócił się do Rebeki i powitał ją podobnież z dodatkiem dosyć głębokiego ukłonu.
Lady Jane pochwyciła obie ręce bratowej i uściskała ją tak serdecznie, że naszej heroinie łzy zakręciły się w oczach, jakkolwiek zbyt skłonną do czułości nie była. Rawdon zaś ośmielony tak kordjalnem powitaniem, pokręcił wąsa i pozwolił sobie pocałować nawet bratowę, co ją nie mało zmieszało i twarz jej żywym pokryło rumieńcem.
— To djabelnie miła kobietka, ta lady Joanna! powiedział Rawdon do żony kiedy byli sami. Pitt nadto się roztył, ale trzeba mu przyznać że jak co urządzi, to już tak, że dalej nie idzie.
— Bo ma odpowiednie środki — odpowiedziała Rebeka; ależ za to mama — prawdziwa kupczycha. Twoje siostry dosyć teraz wyprzystojniały.
Panienki te przyjechały z pensji żeby być na pogrzebie ojca. Sir Pitt sądził że honor domu i jego własny wymagał jak najliczniejszego orszaku i jak najwięcej żałobnych strojów. Zacząwszy od służby dworskiej, starych kobiet, komornic i okolicznych czynszowników, których nieboszczyk niemiłosiernie dusił i wyzyskiwał, aż do rodziny wikarjusza i tych którzy zależne od dworu zajmowali stanowiska, wszyscy bez wyjątku musieli wystąpić w żałobie. Przytem asystujący z profesji obchodom pogrzebowym karawaniarze, licznie zebrani, z sutemi kokardami z krepy czarnej, nieśli cyprysowe gałązki i nie mało dodawali orszakowi świetności.
Rebeka, zbliżywszy się do sióstr męża, przypomniała im że kiedyś była ich nauczycielką i — wierna tej roli — z największem niby zajęciem wypytywała czego się teraz uczą i zapewniała o swem niezmiennem do nich przywiązaniu. Słysząc to niktby nie wątpił że od czasu rozłączenia się ze swojemi uczennicami aż do obecnej chwili, Rebeka o nich tylko myślała. Lady Crawley przynajmniej i jej młodsze siostry były tego przekonania.
— Prawie nic się nie zmieniła — mówiła miss Rozalinda do miss Violetty, w chwili kiedy przygotowały się do objadu.
— A jak jej do twarzy ten płowo-rudawy kolor włosów: nie prawdaż? rzekła miss Violetta.
— Zdaje mi się jednak że włosy jej trochę pociemniały, kto wie czy nie pofarbowane trochę; przytem utyła znacznie, ale to jej wcale nie szpeci; rzekła Rozalinda mająca widoczną do utycia skłonność.
Miss Violetta była tego zdania że guwernantki niepowinny wychodzić z swojej sfery; wnuczka p. Walpole Crawley’a zapomniała zupełnie że drugi dziadek jej po kądzieli miał sklep mosiężnych wyrobów w Mudbury i że kowadło mogło się wybornie pomieścić na tarczy herbowej jej rodziny.
— Nasze kuzynki z plebanji nie przekonają mnie nigdy żeby jej matka miała być baletnicą.
— Nie potrzebujemy wcale zważać na jej urodzenie, odezwała się Rozalinda tonem osoby wolnej od przesądów — zupełnie w tem zgadzam się z moim bratem że skoro weszła do naszej rodziny, ma już tem samem prawo do naszego szacunku. Zresztą, jeżeli kto ma prawo o tem mówić, to przynajmniej nie ciotka Butte, która chce wydać Katę za młodego Hooper’a, syna handlarza win, i najusilniej nalegała na niego żeby go ściągnąć do plebanji i do stanu duchownego namówić.
— Nie dziwiłabym się gdyby lady Southdown wyjechała natychmiast; uważałaś jakie piorunujące spojrzenia ciskała na Rebekę.
— Co do mnie, nie bardzobym się za to gniewała; toby mnie uwolniło od czytania „Praczki z Finchley-Common“.
To mówięc Violetta przeszła przez korytarz prowadzący do pokoju, gdzie był ustawiony katafalk i obie siostry weszły do sali jadalnej, gdzie całe towarzystwo na odgłos dzwonka zebrało się do objadu.
Podczas przytoczonej powyżej rozmowy lady Joanna zaprowadziła Rebekę do przeznaczonych dla niej pokojów. Wszędzie tu panował porządek a nawet i komfort przez nowego właściciela domu wprowadzony. Skromne pakunki p. Rawdon wniesiono do sypialnego pokoju. Lady Joanna pomogła uprzejmie bratowej zdjąć burnus i kapelusz, poczem zapytała czy jej czego nie potrzeba?
— Trzeba przyznać że nie przybiera z nami tonów wielkiej pani i nie zapomina że była kiedyś naszą guwernantką.
— O i jakżeby nie! Niczego tak nie pragnę jak zobaczyć twoje kochane dziatki, odpowiedziała czule Rebeka.
Obie matki zamieniły spojrzenia pełne macierzyńskiej miłości i trzymając się za ręce wyszły z pokoju.
Becky zachwycała się małą Matyldką, czteroletnią dziewczynką, w której widziała prawdziwego aniołka. Ale mały dwuletni chłopczyk, blady, z oczami wpadłemi i dużą głową, nie mniej ją oczarował, jako wzór prawdziwej piękności i nieopisanego wdzięku.
— Bardzobym pragnęła — rzekła lady Joanna z westchnieniem — żeby moja matka przestała go lekami okarmiać, toby najlepiej na jego zdrowie wpłynęło.
Tu nastąpiły zwierzenia poufne, to niewyczerpane źródło rozmowy pomiędzy młodemi matkami. Zaledwie pół godziny upłynęło, a już najściślejsza przyjaźń łączyła te kobiety; wieczorem zaś lady Joanna powiedziała mężowi że bratowa jej jest najlepszą i najmilszą istotą w świecie.
Mając już córkę w ręku, nasza niezmordowana intrygantka natężyła wszystkie swoje siły żeby zawładnąć matką i pozyskać ją sobie. Przy pierwszej sposobności zbliżywszy się do lady Southdown, Rebeka naprowadziła rozmowę na temat starań, jakiemi zdrowie dzieci wątłych otaczać należy. Synek jej — mówiła, jest najwymowniejszym tego dowodem. Jeżeli go zachowała przy życiu, to tylko dzięki silnym dawkom kalomelu, bo lekarze caryscy już zupełnie byli o nim zwątpili. Dodała potem że miała już zaszczyt znać lady Southdown z opowiadań wielebnego pastora Wawrzyńca Grills, przy kaplicy May Fair, gdzie miała zwyczaj swoje religijne obowiązki spełniać. Nadmieniła także że pojęcia jej w rzeczach religji wielkim uległy zmianom dzięki szkole nieszczęścia, przez którą przechodziła. Dziś jedynem jest dla niej zadaniem oddalić się od tego ruchliwego gwaru rozrywek i przyjemności, zejść z tego błędnego toru, jakim się dotąd jej życie toczyło i przejąć się zasadami świątobliwej moralności, zdolnej jedynie szczęście prawdziwie zapewnić. Nauki moralno-religijne pana Crawley, wielkie — jak mówiła — na jej umyśle sprawiły wrażenie; co zaś do książek, to — według niej najwięcej budującą jest „Praczka z Finchley-Common.“ Potem wypytywała się troskliwie o lady Emilję kobietę prawdziwie wyższego umysłu, dzisiejszą lady Emilję Cornmiouse, mieszkającą na Przylądku Dobrej Nadziei z mężem, którego kandydatura na kafryjskie biskupstwo miała wiele nadziei powodzenia.
Zręcznie udane omdlenie i atak nerwowy w czasie pogrzebu baroneta, nakoniec wezwanie pomocy lady Southdown i jej apteczki, podbiły zupełnie tkliwe serce tej dostojnej damy, która w negliżu będąc pospieszyła z ratunkiem do Rebeki, przyniosła jej żądane lekarstwo i prosiła jej o przyjęcie na pamiątkę ulubionych i wybranych przez nią samą broszur.
Becky przyjęła ten dar z wielkiem zadowoleniem i przebiegła oczyma broszury z widocznem zajęciem. Kilka zdań, które wpadły jej w oczy w przedmiocie zapewnienia sobie zbawienia duszy, posłużyły jej do zagajenia arcy zajmującej dyskusji, którą przeciągała w nadziei oszczędzenia sobie przyjęcia okropnego, przygotowanego już lekarstwa. Ale pomimo całej ważności poruszonych zasad, a nawet dogmatów, nieubłagana hrabina oświadczyła że nie wyjdzie z pokoju dopokąd chora nie przyjmie zbawiennego lekarstwa. Nie było więc ratunku; Becky nie tylko co do kropli wychylić musiała kielich goryczy, ale uprzejmie i wdzięcznie podziękowała za ratunek swojej protektorce. Lady Southdown udzieliwszy nowo nawróconej błogosławieństwo, wyszła nakoniec z pokoju.
Mistress Rawdon chętnieby się uwolniła od dowodów tak zbytecznej troskliwości swego opiekuńczego anioła; nic więc dziwnego że w kilka chwil potem mąż zastał ją jeszcze potężnie skrzywioną. Rawdon uśmiał się należycie słuchając tragiczno komicznego opowiadania Becky, której nie brakło dowcipu pomimo że sama padła ofiarą łatwowierności hrabiny. Lord Steyne z Rawdonkiem nie mało się ubawili kiedy Rebeka wróciwszy do domu całą tę scenę przedstawiła im obrazowo. Okryta nocnym kaftanikiem, wygłaszała przez nos sentencje moralne i wyliczała zbawienne własności swego specyfiku z tak uroczystą powagą, jak gdyby posiadała rzeczywiście dźwięczny i muzykalny nos hrabiny.
— Przedstawienie, prosimy o przedstawienie lady Southdown i jej czarnego lekarstwa! — wołali co wieczór mieszkańcy May fair. Raz jeden przynajmniej w życiu hrabina Southdown potrafiła być zabawną, a raczej służyć ku powszechnej zabawie.
Sir Pitt pamiętał dobrze jakim szacunkiem i poważaniem otaczała go zawsze Rebeka; nie był więc nigdy źle usposobionym dla niej. Jeżeli ożenienie się pułkownika nie było świetne, to przyniosło mu tę korzyść że go przynajmniej okrzesało i ogładziło cokolwiek. Zresztą, sir Pitt nie mógł się wcale na to uskarżać: z właściwą sobie przebiegłością dobrze on rozumiał że właśnie temu ożenieniu Rawdona zawdzięczać mógł swoją fortunę. Obecnie zaś zachowanie się Rebeki względem niego budziło w nim zaufanie tylko i niemal skłaniało go nawet ku niej. W samej rzeczy Becky była dla niego pełną uprzejmości, nadskakującą prawie. Sir Pitt skłonny z natury do uwielbiania siebie i swoich wysokich zdolności, chętnie widział się wyręczonym przez Rebekę w odkrywaniu w sobie coraz to nowych przymiotów i doskonałości. Nie trudno jej było przekonać bratowę że mistress Butte Crawley, powodowana chciwością, była główną sprężyną tego małżeństwa, przeciw któremu tak energicznie występowała później. Pierwotny cel mistress Butte był nie inny jak odsunięcie Rawdona od spadku po ciotce; i potrzeba było niesłychanej przewrotności tej intrygantki, żeby wymyślać tyle złośliwych oszczerstw na szkodę biednej Becky.
— Udało się jej, to prawda, przywieść nas do niedostatku — mówiła Rebeka z wyrazem prawdziwie anielskiej rezygnacji — ale jakże ja mogę żywić w sercu niechęć do kobiety, której zawdzięczam najlepszego, najzacniejszego z mężów? Czyż chciwość mistress Butte nie została dostatecznie ukaraną zawodem jakiego doznała, zniszczniem wypieszczonych nadzei i utratą dóbr, do których tak wielką przywiązywała cenę? A! mój Boże — mówiła dalej słodziuchnym tonem — moja droga Joanno, cóż mnie ubóstwo obchodzić może? Od dzieciństwa w tej ciężkiej szkole zahartowana, dziś w moim niedostatku tę głęboką już znajduję pociechę że fortuna biednej miss Crawley służy do podniesienia dawnej świetności szlachetnej rodziny, do której mam szczęście należeć. Nie ma wątliwości że sir Pitt lepiej od Rawdona tych dostatków używać potrafi.
Cała ta rozmowa, najsumienniej p. Pitt’owi przez jego żonę powtórzona, dobre na jego umyśle zrobiła wrażenie i usposobiła go tak dobrze dla Rebeki, że przy obiedzie rozkrawując indyka odezwał się do niej w te słowa:
— Mistress Rebeko, czy mogę ci tem skrzydełkiem służyć?
Nic więcej nie potrzeba było żeby oczy Rebeki zaiskrzyły się z radości.
Podczas gdy Becky uradowana powodzeniem zbliżała się do zamierzonego celu, sir Pitt Crawley wydawał rozporządzenia pogrzebowe dla podania obrzędowi blasku i świetności, lady Joanna zajmowała się dziećmi, o ile matka jej na to pozwoliła. Zresztą, słońce wschodziło jak zwykle, dzwonek zwoływał gości do stołu i do modlitwy, a ciało nieboszczyka wystawione na wspaniałym katafalku w pokoju za życia przez niego zajmowanym, było powierzone najętym do pilnowania ludziom. Nie można tam było ani łzy obaczyć, ani usłyszeć westchnienia; jedyną istotą doznającą pewnego żalu, była ta, która tak długo żywiła nadzieję zostania żoną baroneta, a dziś zmuszoną była z wstydem uciekać z domu, gdzie wczoraj jeszcze uważała się wszechwładną panią. Jedynem stworzeniem zdolnem ten smutek podzielić, był stary wyżeł, dla którego baronet do końca życia wyraźne przywiązanie zachował. Bo też, prawdę mówiąc, zmarły — przez cały ciąg swego żywota wcale nie troszczył się o to żeby być żałowanym po śmierci. Zapomną więc o nim jeszcze prędzej jak zapominają o tych nawet ludziach, którzy życie dobrze i użytecznie spędzili.
Zaprawdę pouczającym jest widok trumny niesionej do grobu, otoczonej licznym orszakiem złożonym z ludzi czarno ubranych; z szeregiem żałobnych familinych powozów, napełniony krewnymi z chustkami w ręku do ocierania łez, które nigdy płynąć nie będą.
Przedsiębiorca pogrzebowych obchodów rzuca się na wszystkie strony, żeby uczciwie pieniądze zarobić; czynszownicy, dzierżawcy i oficjaliści zbierają się tłumnie z wyrazem ułożonego za twarzy smutku, żeby nowemu panu swój żal wyrazić; powozy sąsiednich panów — po większej części próżne — postępują zwolna jedne za drugiemi; w końcu celebrujący przerywa milczenie zwykłą w tej okoliczności formułą: „Ukochany brat, którego zgon z pozostałą rodziną opłakujemy, itd...“ Możnaby nazwać ten obrzęd wystawą wszelkich próżności światowych: o niczem tu nie przepomniano, zacząwszy od aksamitnych kap w srebrne łzy haftowanych, aż do grobowego kamienia, na którym same tylko kłamstwa znajdują się wyryte.
Wikarjusz pastora Butte, świeżo z uniwersytetu oksfordskiego wypuszczony, wypracował wspólnie z Pitt’em napis łaciński do umieszczenia na płycie kamiennej i wygłosił znakomitą mowę, zaklinając przytomnych żeby się zbytecznemu nie oddawali żalowi, ale raczej gotowali się do owej stanowczej chwili kiedy staną u bram wieczności, co się już zamknęły niepowrotnie za opłakiwanym i nigdy nieodżałowanym nieboszczykiem.
Po skończonej ceremonji dzierżawcy rozeszli się każdy do siebie, powozy powracały tam zkąd przyszły, karawaniarze pozbierawszy pochodnie, kapy aksamitne, kity i inne pogrzebowe sprzęty wsiedli na karawan i odjechali do Southampton. Każda z tych posępnych dotąd postaci przybrała znów minę naturalną, i na wszystkich okolicznych drogach, przy każdym szynku, zbierały się liczne gromadki uwijające się około kufli z piwem. Oto po czem można było poznać że sir Pitt, panujący sześćdziesiąt lat w swoich posiadłościach, doczesną rezydencję opuścił.
W lasach Crawley wielka jest obfitość zwierzyny, że zaś polowanie na kuropatwy ulubioną jest rozrywką każdego angielskiego gentelmena mającego pretensje do pewnej roli politycznej, nie należy więc dziwić się że sir Pit ukoiwszy pierwsze napady boleści, otoczył biały kapelusz czarną krepową przepaską i udał się na łowy żeby przerwać melancholiczne usposobienie i smutne rozproszyć myśli. Nowy dziedzic nie mógł się oprzeć uczuciom wewnętrznej dumy i skrytej radości spoglądając w około siebie na obszary będące dziś jego własnością. Czasem odbywał przechadzki w towarzystwie Rawdona i całego orszaku swoich strzelców. Wówczas niktby nie dostrzegł na twarzy Rawdona nic więcej oprócz wyrazu szczerej prostoduszności. Dochody i nieruchomości Pitt’a głębokie na umyśle jego brata robiły wrażenie. Nasz biedny pułkownik o pustych kieszeniach nadskakiwał i pochlebiał temu, który jakkolwiek nie dawno przez niego pogardzany, był dziś głową całej rodziny. Rawdon słuchał planów sadzenia, korczowania, budowania, etc., czasem podał nieśmiało jakąś radę co do urządzenia stajni, a nawet oświadczył się że pojedzie do Mudbury żeby kupić konia, którego sam dla lady Joanny ujeździ. Ów kiedyś nieugłaskany dragon stał się dziś uległym i potulnym młodszym bratem. Mały Rawdon, zostawiony na opiece miss Briggs w Londynie, często do ojca pisywał. Oto jeden z tych listów, zbyt podobnych do siebie ażebyśmy wszystkie przytaczać tu mieli:
„Jestem zdrów, spodziewam się że tatko i mama pewno zdrowi także, kucyk zdrów, Grey wsadza mnie na niego i prowadzi do parku. Zaczynam już jeździć galopem, spotkałem raz chłopczyka co za mną jechał i krzyczał jak koń poszedł w galop; ale ja nie krzyczę.“
Rawdon czytywał tu listy i bratowej, która je znajdowała pełnemi wdzięku. Baronet przyrzekł że się zajmie wychowaniem swego bratanka, ciotka zaś tymczasem dała Rebece banknocik, przeznaczony na kupienie małemu zabawki.
Wśród takich to okoliczności i wśród rozrywek, jakich wieś dostarczyć może, dni upływały jeden po drugim. Codzień rano dawała Rebeka lekcje muzyki siostrom baroneta. Po śniadaniu wszyscy wychodzili na przechadzkę drogą, wiodącą przez park do siąsiedniej wioski, gdzie hojnie rozdawano lekarstwa z apteczki lady Southdown. Dama ta już się ani na chwilę obejść nie mogła bez Rebeki, która siadała obok niej w powozie i zawsze ze skupioną uwagą przysłuchiwała się każdemu niemal jej słowu. Wieczorem, kiedy cała rodzina zebrana była w salonie, Becky grała utwory Haendl’a lub Hajdena, albo zajęta była robotą. Ktoby ją tu po raz pierwszy zobaczył, byłby przekonany że ta kobieta nie znała nigdy innego trybu życia i że w ten sposób całe życie przepędzić pragnie; a któżby odgadnąć potrafił że po za obrębem tej spokojnej rezydencji czekają ją troski, kłopoty, intrygi, niedostatek wybiegi i wierzyciele?
— Nie zbyt to trudno — myślała sobie Rebeka — być wielką panią w wielkim dworze; mogłabym doskonale podjąć się tej roli, gdyby mi zapewniono tylko pięć tysięcy funtów szterlingów dochodu. Zobaczyć co robią dzieci, policzyć morele na drzewach, to mi się nie wydaje uciążliwem; mogłabym nawet pozdejmować suche liście z geranji i innych wazonowych roślin, zapytać tę i ową starą babkę o stan jej reumatyzmu, kazać żeby ubogim rozdawano buljony i t. p., pełniłabym chętnie to rzemiosło mając pięć tysięcy funtów rocznie. Potrafiłabym tak jak każda z tych pań ubrać się według przeszłorocznej mody, pojechać wygodnym powozem na proszony objad w sąsiedztwo, pokazać się dobrze w kościele, rozsiadając się we własnej ławce, albo zakrywszy twarz woalem, zagłębiona w ciemnej części stalli, nauczyłabym się spać, tak żeby nikt tego nie spostrzegł. Wszystko to nabywa się wprawą i przyzwyczajeniem. Zresztą ci, co mają pieniądze, mogą płacić długi, zadzierać nosa i z góry patrzeć na tych co nie mają złamanego szeląga. Zdaje się im, że są nader wspaniałomyślni kiedy dają pompatycznie nędzny papierek na zabawkę dla naszego dziecka; a ponieważ my tego papierka nie mamy, to nie warci jesteśmy więcej niż głodne psy.
W ten sposób Becky zapatrywała się na niesprawiedliwość losu i równoważyła dobro ze złem na sza żywota ludzkiego.
Te lasy, łąki, ogrody, zarośla i stawy, te komnaty staroświeckie, znane jej przed siedmiu laty, były dziś dla niej przedmiotem ciekawości i codziennych wycieczek. Odnosząc owe wspomnienia do obecnej chwili, tamte lata według niej były rozkwitem jej młodości; bo i jakże mogła sądzić inaczej ta, która nigdy nie znała prawdziwej, czystej młodości? Przypominając ówczesne swoje wrażenia i myśli, porównywała je z dziesiejszemi pojęciami, jakie w niej wyrobiło zetknięcie się ze światem od czasu, kiedy się sama wyniosła ponad sferę, w jakiej ją los pierwotnie umieścił.
— To czem dziś jestem — mówiła do siebie Becky — własnej tylko główce zawdzięczam. Zresztą trzeba przyznać że społeczność ludzka ciężko jest głupia. Gdyby mi przyszła ochota żyć z tymi ludźmi, których kiedyś widywałam w pracowni mego ojca, zdrowi, panowie artyści, z waszemi fajeczkami i kapczukami, wasze towarzystwo już nie dla mnie; dziś mogę tylko lordów od stóp do głów dekorowanych przyjmować. Mam męża szlachcica, hrabiankę bratowę i wszyscy mnie traktują z największemi względami w tym samym domu, gdzie przed kilku laty byłam czemś trochę więcej niż służącą. Ale czy jestem wiele szczęśliwszą od córki biednego malarza, który za swoje obrazy przynosił z handlu korzennego trochę cukru i herbaty? Byłabym wyszła za młodego malarza, któremu zawróciłam głowę i nie widzę wcale żebym wówczas biedniejszą była niż dziś. O! gdyby tylko można, zarazbym oddała moją pozycję i dzisiejsze stosunki familijne za trzy-procentową rentę.
Tą drogą Becky dochodziła do poznania próżności znikomych w świecie i zaczęła pragnąć czegoś co ma większą i prawdziwszą cenę aniżeli to, co się tylko błyszczy jak dziecinne bawidełka.
Kto wie czy podobne rozmyślania Rebeki nie do prowadziłyby jej do wniosku że cnota i wierne spełnianie obowiązków pewniej do szczęścia prowadzi, aniżeli manowce uboczne, któremi chodzić nawykła. Ale ilekroć jej myśli zwracały się w tym kierunku, starała się natychmiast je oddalić równie skwapliwie jak córki nieboszczyka baroneta omijały pokój, w którym zwłoki ich ojca przez dni kilka spoczywały. Zdawałoby się że z wszystkich uczuć ludzkich najłatwiej dają się stłumić budzące się wyrzuty sumienia. Co nam w takich wypadkach najwięcej dolega, jest to — nie żal popełnionego przewinienia — ale obawa o to że błąd wykryty może ściągnąć na nas hańbę lub karę.
Przez czas swego pobytu w Crawley Rebeka potrafiła obłudą i intrygami pozyskać sobie wszystkich bez wyjątku. Lady Joanna i sir Pitt żegnali ją z serdeczną czułością, obiecując że się znowu zobaczą nie zadługo, jak tylko hotel przy Great Gaunt Street będzie wyrestaurowany. Lady Southdown wręczyła Rebece paczkę z lekarstwami i list do wielebnego Wawrzyńca Grills. Pitt odprowadził swoich gości w powozie czterokonnym do Mudbury, dokąd rzeczy naprzód wysłane zostały z dodatkiem różnej zwierzyny.
— Jakże musicie czuć się szczęśliwi że znowu waszego miłego chłopca zobaczycie, powiedziała lady Crawley do bratowej w chwili pożegnania.
— O! co za szczęście, rzekła Rebeka, wznosząc do góry małe zielonawe oczy.
W samej rzeczy Rebece żal może pod pewnemi względami było opuszczać wiejskie ustronie, ale tak się tam wynudziła, że w duszy cieszyła się wyjazdem. Mieszkańcy tej rezydencji, jakkolwiek pełni uprzejmości, nie mniej jednak byli nudni i zawsze ciż sami.
— Nic niema łatwiejszego jak być miłym i uprzejmym — mówiła do siebie Rebeka — kiedy się ma kapitał przynoszący trzy od sta.
Wieczorne oświetlenie ulic Londynu miało pozór illuminacji, kiedy dyliżans wtoczył się na Picadilly. Briggs roznieciła ogromny ogień na przybycie Rawdona i jego żony, a malec nie kładł się do łóżka i czekał żeby tego wieczora jeszcze rodziców powitać.
Dawno już straciliśmy z oczu naszego zacnego przyjaciela p. Osborn’a z Russel-Square. Trudności z jakiemi od tego czasu walczyć musiał, nie mogły osłodzić jego usposobienia; nic mu się nie wiodło, wszystko mu szło opacznie, wbrew najgorętszym jego życzeniom. Każda przeciwność zawsze go nadzwyczaj niecierpliwiła, wówczas nawet kiedy był jeszcze młodszym, cóż dopiero dziś, kiedy wiek podeszły, podagra, osamotnienie i dotkliwe zawody złamały zupełnie jego siły, i rozjątrzyły do wysokiego stopnia drażliwość starca. Czarne jego włosy pobielały bardzo prędko po śmierci syna, policzki zapadły: ręka drżąca zaledwie mogła utrzymać kieliszek wina Oporto; a biuro jego stało się prawdziwem piekłem dla pracujących tam komisantów, do tego stopnia że pobyt w domu starca był dla każdego nie do zniesienia prawie.
Rebeka, która tak wzdychała do stałych dochodów, nie zamieniłaby pewno swego niedostatku i niepewności o jutro na pieniądze Osborn’a, zdobywane kosztem takich męczarni. Stary zrzęda prosił o rękę miss Szwartz, ale dostał upokarzającą odpowiedź od opiekunów młodej panienki, którzy ją wydali za potomka jednej z dawniejszych szlacheckich rodzin Szkocji. Stary Osborne chętnieby się był ożenił z kobietą najniższego pochodzenia, byleby miał na kogo gniew swój wywierać; ale nie znalazłszy żadnej białogłowy dosyć odważnej do przyjęcia na siebie tej smutnej roli, wylewał całą swoją gorycz na córkę, która zostawała u niego, bo nie znalazła męża. Ta nieszczęśliwa ofiara miała na swoje rozkazy wspaniały ekwipaż, piękne konie, kamerdynera, kredyt otwarty u wszystkich kupców, którzy odprowadzali ją do powozu z głębokiemi ukłonami, mogła czerpać ileby się jej podobało pieniędzy w kasie, zajmowała pierwsze miejsce przy stole bogato zastawionym, jednem słowem była otoczoną wielkimi względami i wygodami, na jakich posażnym pannom nie zbywa, a jednak nie było może smutniejszej nad jej egzystencji.
Fryderyk Bullock, jeden ze wspólników domu Hulker Bullock i Comp., ożeniony nareszcie z Marją Osborne, nie mało w kwestji posagowej dokuczył teściowi. Ponieważ Jerzy umarł i został z testamentu wykreślony, Fryderyk położył za konieczny warunek swego ożenienia ażeby ojciec zrzekł się połowy całego majątku na korzyść Marji. Te właśnie targi i układy wpłynęły na opóźnienie związku młodej pary.
Osborne bronił się mówiąc że Fryderyk zgodził się był wziąć mu córkę z posagiem dwudziestu tysięcy funtów, że zatem nie czuje się obowiązanym dodać nic więcej oprócz błogosławieństwa, że w końcu jeżeli mu to nie wystarcze, to niech sobie szuka żony gdzie mu się żewnie podoba. Fryderyk zaś, który się łudził świetnemi nadziejami w chwili kiedy Jerzego ojciec wydziedziczył, obwiniał starego kupca o złą wiarę i oszustwo, i był już zdecydowany zerwać wszystko. Osborne wycofał swoje kapitały z domu Hulker i Bullock, i uzbrojony szpicrutą poszedł na gielkę, przysięgając że jeżeli spotka łotra, to mu twarz pokiereszuje i na sucho go nie wypuści.
To zerwanie jednak było tylko chwilowem; Fryderyk namyślił się pójść za radą ojca swego i przyjaciół, a ci namawiali go usilnie żeby dwudziestu tysiącami funtów nie gardził, byleby wziął połowę w gotówce i zapewnił sobie drugą połowę, jak równie schedę na żonę przypadającą z podziału pozostałego spadku po najdłuższem życiu papy. Pan Osborne drożył się trochę, ale się zgodził ostatecznie ze względu na to że Hulker i Bullock zajmowali w arystokracji pieniężnej dosyć wysokie stanowisko i mieli stosunki z głównemi potęgami giełdy i banku. Jak to przyjemnie powiedzieć: „Mój zięć jest wspólnikiem domu Hulker-Bullock i Comp.!“ W obec takich powodów wszystkie skrupuły ustąpiły, dzień ślubu naznaczono i małżeństwo zostało dokonanem.
Młodzi małżonkowie mieli hotel swój nie daleko Berkeley Square i posiadali małą wilę w Rochampton gdzie cały świat finansowy dawał sobie rendez vous w lecie. Wszystkie najbliższe krewne Fryderyka uważały związek brata jako mezaljans. Mężowie tych pań byli po większej części ze szlachty angielskiej, mogły więc zapomnieć o tem że dziadek ich pochodził z domu podrzutków. Marja zrozumiała dobrze że osobista jej godność i imiona, figurujące na spisie jej wizyt, wymagały koniecznie żeby o jej nizkiem pochodzeniu jak najmniej mówiono, i jak najprędzej zapomniano: Postanowiła więc jak najrzadziej ojca i siostrę widywać.
Nadto jednak miała zdrowego rozsądku żeby się zupełnie wyrzekać starca, po którym mogła się spodziewać jeszcze ze dwadzieścia tysięcy funtów. Zresztą sam nawet Fryderyk nie pozwoliłby na to. Ale pomimo najlepszych chęci brakowało Marji jeszcze pewnej giętkości i zręcznej dyssymulacji; tej niezbędnej w światowem życiu umiejętności, która się nabywa wprawą, towarzyskiem obcowaniem i znajomością otaczających nas stosunków. Pani Bulock zapraszała ojca i siostrę na małe tylko wieczorki, przyjmowała ich bardzo chłodno i sama rzadko kiedy zaglądała do Russel-Square, prosząc zawsze ojca żeby się wyniósł z tej części miasta, gdzie nikt z towarzystwa nie mieszkał. To postępowanie musiało naturalnie osłabić widoki sukcesji, pomimo wszelkich wysileń Fryderyka żeby złe — o ile można — dyplomacją złagodzić.
— Ho, ho, Marja patrzy na zbyt wielką panię żeby się raczyła w Russell Square pokazać; mówił raz stary do córki wracając z obiadu od mistress Fryderyk Bullock. Zaprasza ojca i siostrę na odgrzewane resztki balowe, bo niech mnie djabli wezmą jeżeli dzisiejszy nie drugi raz na stół występuje. A do tego jeszcze zaprasza nas z całą czeredą gryzipiórków, żeby nas nie pokazać swojej arystokratycznej klice lordów, hrabiów i baronów. Pięknaż ta niby arystokracja pieczeniarzy, pasożytów i wszelkiego rodzaju fagasów dworskich! No, — Jack, zacinaj konie; jużeśmy dawno powinni być w Russel-Square!
To mówiąc rzucił się głąb powozu, uśmiechając się konwulsyjnie.
Kiedy mistress Bullock powiła pierwszego syna, Fryderyka Augusta Howard’a Stanley Devereus Bullock’a, stary Osborne, proszony na ojca chrzestnego, nie poszedł na tę uroczystość i poprzestał na przesłaniu złotego kubka dla dziecka i dwudziestu gwinei dla mamki.
— Chciałbym wiedzieć czy który z tych wielkich panów dał kiedykolwiek tyle co ja — mówił sam do siebie.
Ten wspaniały datek wielką przyjemność sprawił rodzicom. Marja natychmiast zrobiła ztąd wniosek że stary ma słabość do niej, a Fryderyk przewidywał już świetną przyszłość dla swego pierworodnego syna.
Któż potrafi wyobrazić sobie ile cierpiała biedna panna Osborne w swojej samotności w Russell-Square spotykając w gazecie imię siostry pomiędzy najpierwszemi elegantkami, lub czytając opis toalety, w której lady Fryderyka Bullock występowała pierwszy raz u dworu. Niestety! w porównaniu z siostrą miss Joanna prowadziła życie smutne i jednostajne; do poznania rozkoszy, jakie daje duma i miłość własna, przychodziła ona tylko drogą niezaspokojonego pragnienia. Codzień wieczorem wiedziała co ją czeka nazajutrz rano: latem lub zimą musiała wstawać rano i zająć się przygotowaniem śniadania dla opryskliwego i gderliwego starca, któryby cały dom przewrócił gdyby herbata nie była o w pół do dziewiątej gotowa, bo o w pół do dziesiątej wychodził z domu do miasta.
Czas pomiędzy śniadaniem i objadem zbiegał Joannie na doglądaniu kuchni, łajaniu służących, a w końcu na przejechaniu się powozem lub wycieczce do magazynów, gdzie nie umiano dosyć otaczać ją względami i usłużną uprzejmością. Jeżeli jej czasu trochę zostało, to rozwoziła swoje i ojca karty wizytowe po domach szanownych i przenudnych znajomych, lub czekała ich odwidzin w salonie, siedząc z robotą przy kominku. Jeżeli czasem zdjęła ceratowy pokrowiec ze starego fortepianu i wydobyła zeń niejasne, przytłumione dźwięki, to echo w całem mieszkaniu powtarzało je tak żałośnie że wstała jeszcze smutniejsza niż przedtem. Portret Jerzego znikł od dawna i spoczywał gdzieś pod strychem obok starych i niepotrzebnych sprzętów. Ojciec i córka zachowali wprawdzie jakąś niby tajoną pamięć syna i brata, którego stracili; ale przypomnienie tej straty było raczej machinalną czynnością umysłu, nigdy zaś wywołane; przeciwnie, tak córka jak i ojciec wystrzegali się wymówić to imię niegdyś drogie ich sercu.
O piątej pan Osborne wracał zwykle do domu na objad. Przy stole głuche panowało milczenie, przerywane tylko wrzaskliwem łajaniem kucharza, jeżeli zupę przesolił, albo sos do potrawki przepieprzył. Dwa razy na miesiąc stary przyjmował u siebie swoich rówienników i kolegów, równie jak i sam niezabawnych.
Podejmowani goście oddawali nawzajem Osbornowi niemniej wystawne i niemniej nudne obiady skropione Xeresem i starem Porto, poczem zasiadano ceremonjalnie do wista, a o dziesiątej każdy odjeżdżał do siebie.
Pośród tak posępnej egzyztencji miss Joanna dźwigała nadto jakiś tajemny ciężar w sercu. Miss Wirt, panna do towarzystwa, aljas rezydentka, mogłaby nas dokładnie obeznać z tą tajemnicą, która podobno głównie rozwinęła cierpkie usposobienie Osborna, skłonego z natury do pychy i próżności. Miss Wirt miała krewnego, malarza, znakomitego później portrecistę, bardzo chętnego do udzielania lekcji modnym paniom. Dziś już pan Smee nie pamięta dobrze drogi prowadzącej do Ruszel Square, ale w roku 1818, kiedy miss Osborne była jego uczennicą, z przyjemnością otwierał drzwi tego domu.
Smee, dawny uczeń malarza Sharp, rozpustnika, utalentowanego artysty, był przedstawiony przez swoją kuzynkę, miss Wirt, pannie Osborne, której ręka i serce były jeszcze wolne, po kilku czulszych westchnieniach rozsianych po drodze. Młody artysta uczuł gorącą miłość do swojej elewki, wszystko zaś wówczas prowadziło do wniosku że miłość jego nieszczęśliwą nie była. Miss Wirt była powiernicą dwojga kochanków. Miała ona może nadzieję że wdzięczny kuzynek zdobywszy złote runo w postaci córki bogatego kupca, nie zapomni i o tej, której zawdzięczać będzie swoje zwycięstwo. Nieszczęściem smutna rzeczywistość rozwiała błogie marzenia. Pan Osborne obdarzony węchem dosyć delikatnym, wrócił do domu niespodzianie i ukazał się z łaską bambusową w sali, gdzie się lekcja rysunków, odbywała. Mistr i elewka była bardzo ożywieni i mocno czerwoni. To się tak nie podobało panu Osborn’owi, że wypchnął artystę za drzwi i zrobił mu miłą obietnicę połamania laski na jego grzbiecie, jeżeli się poważy kiedykolwiek w domu Osbornów pokazać. W pół godziny potem miss Wirt została wyprawioną z domu, a dla pospiechu zapewne pan Osborne zrzucał nogą ze schodów jej tłumoczki i pudełka, grożąc jej pięścią w chwili kiedy siadała do dorożki.
Joanna Osborne po tej scenie nie wychodziła przez kilka dni z swego pokoju, i ojciec nie chciał już słyszeć odtąd o żadnej damie do towarzystwa córki. Nadto oświadczył córce kategorycznie że nie dostanie ani grosza posagu jeżeli zechce wyjść zamąż bez jego zezwolenia. Musiała biedaczka gasić ogień, który Kupido w sercu jej rozdmuchał, z rezygnacją poddać się warunkom życia przez nas opisanym i powiedziała sobie że zostanie starą panną. Siostra jej tymczasem co roku dawała życie małym Bullockom, wynajdowała dla nich coraz to piękniejsze imiona, ale przywiązanie dwóch sióstr nie wzmacniało się bynajmniej, nic ich nie zbliżało; były z daleka od siebie.
— Joanna żyje w swojej sferze — mówiła mistress Bullock — ja zaś w zupełnie innej, ale zawsze to moja siostra.
Nie potrzeba być bardzo przenikliwym, żeby zrozumieć znaczenie tych wyrazów: Ale zawsze to moja siostra!
Wspominaliśmy już o pannach Dobbin i ich ojcu, mieszkańcach pięknej wili Denmark.Hill, dokąd mały Jerzy Osborne rwał się zawsze z największą radością, bo mu wolno było zrywać brzoskwinie i winne grona. Panny Dobbin odwiedzały często Amelję, co im nie przeszkadzało zachowywać zawsze bardzo dobre stosunki z dawną ich przyjaciółką z Russell.Square, miss Osborne. Ulegając w tem zapewne życzeniom brata, okazywały jej nawet wiele względów. Major nigdy nie tracił nadziei że stary Osborne zmięknie i uzna kiedyś syna Jerzego swoim spadkobiercą. Miss Joanna była tym sposobem doskonale o położeniu siostry poinformowaną; panny Cobbin dokładnie jej opowiadały o biedzie i niedostatku, w jakim znajdowała się Amelja z rodzicami i synem. Jakim sposobem człowiek tak dzielny jak major mógł się zająć tak nudną i nieznaczącą istotą jak Amelja? Pytanie to stawiały sobie często panny Dobbin i ich przyjaciółka, ale nigdy nie umiały nań odpowiedzieć. Co zaś do malca, był to mały djabełek jakiego dotąd nie widziano jeszcze.
Ale któraż kobieta potrafi być nieczułą na wdzięk dziecinnego wieku? Najzimniejsze nawet usposobienia dają się wzruszyć miłemi krotochwilami tych prawdziwych niewiniątek.
Pewnego dnia Amelja pozwoliła — na usilne nalegania panien Dobbin — żeby Jerzy cały dzień w Denmark Hill przepędził. Nieobecność żywego malca w domu sprzyja najlepiej pisaniu listów, Amelja więc napisała dość obszernie do majora Dobbin. Mówiąc o pomyślnej wiadomości jaką siostry majora jej udzieliły Amelja łączyła serdeczne życzenia szczęścia tak dla niego jak i dla przyszłej towarzyszki, którą sobie wybrał, i dziękowała mu za liczne dowody prawdziwej przyjaźni w nieszczęściu jej okazane. Dalej następowały szczegóły o małym Jerzym, który pojechał na cały dzień do Denmark Hill. List Amelji zawierał wiele wyrażeń podkreślonych i kończył się podpisem najżyczliwszej przyjaciółki Amelji Osborne. Przez zapomnienie — co się jej rzadko zdarzało — Amelja nie wspomniała nic o lady O’Dowd, o której siostrze wyraziła się słowami podkreślonemi: Narzeczona majora. Wiadomość o tym związku pozwoliła Amelji być swobodniejszą w koresspodencji aniżeli przedtem, skorzystała więc z tego żeby miała żywić do Glorwiny coś nakształt zazdrości, tego Amelja pewnoby sobie nigdy nie przebaczyła!
Wieczorem mały Jerzy, uszczęśliwiony z swojej wycieczki, powrócił z starym woźnicą w powozie sir Willjama Dobbin, z pięknym zegarkiem i łańcuszkiem złotym zawieszonym na szyi. Chłopiec opowiedział natychmiast matce że jakaś pani, stara i trochę brzydka ściskała go ze łzami w oczach i darowała mu ten piękny zegarek. Malec dodał że ta pani mu się nie bardzo podobała: wolał on winogrona; ale nad to wszystko przekładał swoją ukochaną mamę. Amelja zadrżała na samą myśl że tą panią mógł być ktoś z rodziny Osbornów.
Tegoż wieczora miss Osborne wróciła na godzinę objadową do ojca, który zrobiwszy dnia tego korzystny interes, był w wyjątkowo dobrym humorze, tak dalece że zauważył wyraz smutku i wzruszenia na twarzy córki i raczył do niej przemówić:
— Cóż ci to jest, miss Osborne?
— Ach! — odpowiedziała córka zanosząc się od płaczu — Widziałam małego Jerzego; śliczny jak anioł! Zupełnie jego portret!
Starzec nic nie odpowiedział, poczerwieniał tylko i cały drżał ze wzruszenia.
Musimy przenieść czytelnika o kilka tysięcy mil, w zamorskie krainy angielskich posiadłości w Indjach, do stacji wojennej Bundlegunge. Tam to odszukamy dawnych naszych przyjaciół walecznego pułku *** zostającego dziś pod dowództwem pułkownika sir Michała O’Dowd. Ząb czasu nie dotknął wcale tego silnego wojaka; trzymał się on doskonale, jak wszyscy co obdarzeni mocnym żołądkiem, szczęśliwym charakterem, a nadewszystko spokojem umysłu, nie znają tego natężenia władz intelektualnych, które tak prędko zużywa silny nawet organizm.
Peggy O’Dowd, dziedziczka posiadłości Maloneys, zawsze została taką jakąśmy ją niegdyś znali: taż sama chęć ujęcia sobie wszystkich kieruje jej myślami i mową. Jej usposobienie gorące, niezależne i despotyczne, wywiera przeważny wpływ na ukochanego i drogiego jej Mick’a; jednem słowem, jest ona żeńskim grenadjerem pułku. Co się zaś tyczy majora, jest on jeszcze kawalerem, co mówią nawiasem, nie jest winą mistress O’Dowd, która zadecydowała w najwyższej swojej mądrości że Glorwina musi być żoną naszego przyjaciela Dobbin’a, i nic nie zaniechała żeby ten związek przyprowadzić do pożądanego skutku.
I w samej rzeczy cóż można było zarzucić Glorwinie? Czegoż major mógł więcej wymagać? Przystojna, hoża i rumiana dziewczyna o lazurowych jak niebo oczach i czarnych jak heban warkoczach; ręka jej śmiało władała koniem i wprawnie biegała po klafiszach fortepianu; krótko mówiąc, Glorwina posiadała wszystko, co było potrzebnem do uszczęśliwienia majora. Czy można zresztą porównać silną budowę jej ciała do tej wątłej Amelji, której jednak major był wiernym i gorącym wielbicielem.
— Dosyć jest zobaczyć jak Glorwina idzie przez salon na jakiemś większem zebraniu — mawiała misstress O’Dowd — żeby się przekonać że ta biedaczka Amelja niknie przy niej zupełnie, i podobna raczej do kulawej gęsi. Wierz mi, kochany majorze, że Glorwina jest właśnie kobietą jakiej sobie na żonę szukać powinieneś: jesteś pan porządnie ociężały, i potrzebujesz koniecznie kogoś, coby ci nie dawał usypiać; zresztą Glorwina pochodzi ze znakomitego rodu Maloneys’ów i Molloys’ów, a to — wierz mi pan — wiele znaczy; bo kto się z takiemi rodami łączy, ten słusznie może być dumnym.“
Przed skierowaniem tego ataku na majora Głorwina próbowała już nieraz siły swoich wdzięków, romansując z wszystkimi cywilnymi i wojskowymi kawalerami, na których sidła starannie zastawiała. W Madras, pierwej kapitan, a później jakiś nabob zwiększyli poczet wielbicieli Glorwiny, ale żaden z nich nie zapragnął iść dalej i szukać na tej drodze zupełnego szczęścia. Na wszystkich balach w namiestnictwie nie zbywało nigdy Glorwinie na wiernych tancerzach, ale żaden z nich nie wymówił się nigdy z chęcią posiadania jej ręki.
Pomimo nieustających kłótni i sprzeczek pomiędzy lady O’Dowd i Glorwiną, co chwila wznawianych, które zniecierpliwiłyby nieraz Mick’a, gdyby ten nie był tak łagodnym jak święty wyciosany z drzewa — kobiety te zgadzały się zawsze jak tylko chodziło o ożenienie majora Dobbin’a, i postanowiły nie wypuścić go z rąk swoich dopóty, dopókąt, wrzeczywistości zamiarów swoich nie urzeczywistnią. Glorwina, rozjątrzona odniesionemi porażkami, rozwinęła rozpaczliwą odwagę w zdobywaniu majora, jak dzielny wódz przy obleganiu fortecy, która się poddać nie chce: To mu śpiewała irlandzkie ballady, to podając mu rękę ciągnęła z sobą na przechadzkę pod cienie drzew cytrynowych. Głos jej był tak słodki, ruchy tak malownicze, ze najzimniejszy człowiek nie potrafiłby oprzeć się temu urokowi. Często zapytała majora czy jaki smutek nie zatruł jego lat młodocianych, a zawsze była gotowa płakać słuchając opowiadania wypraw wojennych majora i niebezpieczeństw, na jakie nieraz był narażony.
Wiemy już że ten poczciwy chłopiec dla rozrywki grywał na flecie w chwilach wolnych od zajęcia. Glorwina chciała koniecznie akompanjować mu na fortepianie, a lady O’Dowd wysuwała się nieznacznie z pokoju widząc młodą parę w zapale artystycznym. Przytem Glorwina chciała koniecznie żeby major towarzyszył jej na codziennych rannych przechadzkach. Glorwina zasypywała majora bilecikami, pożyczała mu książki, znacząc grubo ołówkiem miejsca gdzie siła uczucia przejawiała się z największym zapałem i namiętnością, pożyczała serwis i srebro u majora, używała jego koni, powozu i służących w razie potrzeby. Jakże to wszystko wytłumaczyć sobie bez przypuszczenia jakiegoś bliższego stosunku opartego na wzajemnych zobowiązaniach, Czy podobna więc żeby siostry majora — do których te wiadomości w części dolatywały — nie wyciągnęły ztąd prostego wniosku że brat ich się żeni?
Ale zabiegi Glorwiny nie wywierały najmniejszego wpływu na serce majora. Wszystko się rozbijało o nieczułość i zimną krew, która nieraz Glorwinę do rozpaczy przywodziła. Jeżeli który z kolegów żartował sobie z sentymentów, jakiemi Dobbin natchnął Glorwinę, nasz major wybuchał śmiechem i mówił:
— Ale wy nie rozumiecie — jak widzę — że ona nie chce stracić wprawy i uważa mnie jakbym był dla niej klawikordem mistress Tozer, na którym się ćwiczy. Bierze to, co się jej nawinie pod rękę. Przyznacie sami że już jestem za stary dla tak pięknej kobiety jak Glorwina.
Potem wszystko znowu szło po dawnemu; major towarzyszył Glorwinie na przechadzce konnej, przepisywał jej śpiewy, wiersze w albumie i był jak zawsze uniżonym sługą. Prawda że młodzi wojskowi w Indjach — jeżeli nie lubią polowania, gry, fajki i butelki — nie mają innego sposobu przepędzenia czasu.
Pomimo usilnych nalegań żony i jej siostry, pułkownik O’Dowd stanowczo odmówił ich żądaniu, żeby zapytać majora jakie ma zamiary względem Glorwiny. Obie te panie sądziły że kategoryczne postawienie kwestj położyłoby koniec męczarniom niewinnej panienki dręczonej niepewnością. Stary żołnierz za nic nie chciał dać się wciągnąć do spisku i zawsze odpowiadał:
— He, na honor, major przecie nie jest dzieckiem i wie dobrze co robi i co chce robić; gdyby pragnął żebyś była jego żoną, potrafiłby cię o to poprosić.
Czasem zaś zaprawiał swoje argumenta tonem żartobliwym, i mówił że major zapewne napisał do mamy, bo jest za nadto jeszcze młody żeby podobnie stanowczy krok bez jej pozwolenia przedsiębrać. Dzielny Mick nie tylko niechciał być ślepem narzędziem w rękach kobiet, ale nawet zagaił raz poufną rozmowę z majorem i ostrzegł go żeby się dobrze trzymał i miał na ostrożności.
— Pilnuj się, pilnuj, majorze — mówił — te panie przygotowują jakieś manewr ostateczny; widziałem jak moja żona odebrała z Europy pakę, z której wyjęła dwie suknie: jedna z nich, z różowego atłasu, była przeznaczoną dla Glorwiny. A to wszystko, mój majorze żeby cię ostatecznie pokonać — jeżeli, ma się rozumieć kobiety i atłas różowy mogą nad tobą odnieść zwycięstwo.
Ale ani piękność rysów, ani okazałość strojów nie mogła rozczulić majora; był on niewzruszony jak opoka. Jednej tylko kobiety obraz major nosił w swem sercu, ale tą kobietą nie była miss Glorwina O’Dowd, pomimo swej sukni z różowego atłasu. Była nią skromna i cicha istota, zawsze czarno ubrana, mało mówiącą z głosem wcale do głosu Glorwiny niepodobnym; była to czuła matka nieodstępująca kolebki swego dziecięcia, była to młoda dzieweczka ukazująca się we drzwiach salonu na Russel Square, wsparta na ramieniu Jerzego ze śpiewem na ustach, z rumieńcem i wyrazem miłości i szczęścia na twarzy. Ten obraz na chwilę nie opuszczał majora; we dnie jak wnocy, we śnie jak na jawie. Nie nudził on wprawdzie nikogo zwierzeniami swojej miłości, nie tracił snu ani apetytu, ale uczucia jego żadnej nie ulegały zmianie, a chociaż nie jeden z jego czarnych i gęstych włosów srebrzeć już zaczynał, miłość jego, podsycana wspomnieniami dzieciństwa, zachowała całą świeżość i siłę.
Mistress Osborne — jak to już mówiliśmy — pisała do majora życząc mu szczęścia w mającym nastąpić związku jego z miss O’Dowd.
„Siostra pana — pisała Amelja — była tak dobrą że odwidziła mnie i podzieliła się ze mną szczęśliwą wiadomością, z powodu której chciej pan przyjąć odemnie najszczersze życzenia pomyślnej przyszłości. Nie wątpię że młoda osoba, z którą pan masz zamiar się połączyć jest pod każdym względem godna zostać żoną tak zacnego, do poświęceń zdolnego jak pan człowieka. Cóż może przynieść panu w ofierze biedna wdowa? Modlitwę tylko i serdeczne życzenia niezakłóconego niczem szczęścia. Jerzy ściska najszczerzej swego kochanego chrzestnego ojca i ma nadzieję że pan o nim nie zapomnisz. Mówiłam mu o nowym związku jakim pan się połączysz z osobą, która niezawodnie na przywiązanie pana zasługuje, ale jakkolwiek rozumiem że tego rodzaju związki są bez zaprzeczenia najsilniejsze, najświętsze i pierwsze przed wszystkiemi innemi zajmują miejsce, jestem jednakże przekonaną że wdowa i sierota, których pan byłeś dotąd przyjacielem i podporą, znajdą zawsze szczupły chociażby kącik w pańskiem sercu.“
Cały list był w tym tonie pisany i — zdawało się — że wyrażał wewnętrzne zadowolenie korespondentki. Tenże sam statek, na którym lady O’Dowd cały swój arsenał toaletowy z Londynu sprowadziła, przywiózł majorowi ów list Amelji.
Dobbin — jak to się łatwo domyśleć — nie otwierając innych listów przeczytał znane mu pismo, poczem wpadł w najgorszy humor, przeklinał plotki kobiecie, i znienawidził odrazu Glorwinę i jej różową atłasową suknię. Wszystko mu tego dnia dolegało, na wszystko skarżyć się nie przestawał: Przy ćwiczeniach wojskowych upał był nie do zniesienia, służba zaś wydawała mu się najcięższą pańszczyzną. Cóż to za rzemiosło dla myślącego człowieka oglądać codzień w jakim jest stanie broń i ładunki, albo wyciągać pod linję żołnierzy, a właściwiej mówiąc, bezmyślne kloce do niczego! Gawędy i żarty w koszarach ciężyły mu więcej niż kiedy. Cóż go mogło obchodzić ile bakasów Smith zabił na polowaniu, albo jakiemi przymiotami odznacza się klacz chorążego Browna? Zresztą zwykłe dowcipy oficerów przy stole głęboki wstręt w nim budziły; nie był on już tak młody żeby go płaskie żarciki śmieszyć jeszcze mogły, albo raczej nie był tego usposobienia co stary nasz O’Dowd, z ogromną łysiną i nosem czerwonym: ten przez trzydzieści lat słuchał tych samych konceptów i zawsze do łez się uśmiał. Mając przed sobą do wyboru koszary i grube żołdactwo, albo salon z plotkarstwem i skandalami kumoszek, biedny major wstydził się samego siebie i przychodził do przekonania że takie życie jest prawdziwą męczarnią.
— O! Ameljo, Ameljo! — mówił do siebie — czy możesz mi cokolwiek zarzucać, który ci zawsze wierny byłem? Gdybyś tylko zechciała odpowiedzieć mi tem uczuciem, jakie od dawna dla ciebie pielegnuję, nie prowadziłbym tu tak nędznego żywota! Czyż za moją wierność i za tyle poświęcenia nie znajdujesz innej nagrody jak życzenie mi szczęścia w ożenieniu z tą śmieszną i nadętą Irlandką?
Biedny Willjam czuł się więcej niż kiedy smutny, osamotniony, i bez żalu rzuciłby ten świat z jego próżnościami i zawodami, bo kto posępnie nań patrzy, dla tego walka z życiem zbyt jest ciężką i zbyt bolesną. Major przepędził noc całą nie zmrużywszy oka, bijąc się z myślami czy ma jechać do Anglji lub zostać na miejscu. Wierność, miłość, stałość — nic wreszcie wzruszyć Amelji nie mogło; zdawałoby się że zamykała umyślnie oczy żeby właśnie tego uczucia nie widzieć.
— Ameljo! — zawołał nagle wśród ciszy nocnej, pamiętaj że ja ciebie tylko jedną kochałem i że dziś jeszcze całym dla mnie światem jesteś; pomimo twego lodowatego serca, pomimo twej obojętności na moje starania, jakiemi cię otaczałem w nieszczęściu, pomimo uśmiechu, który ci igrał na ustach w chwili naszego pożegnania, jak gdybyś już o mnie myśleć przestała przedtem jeszcze, kiedyśmy się rozstać mieli.
Amelja uczułaby niewątpliwie głęboką litość gdyby mogła była widzieć jak bolesną ranę zadała biednemu majorowi, który szukał obecnie ulgi w odczytywaniu jej listów, zaproszeń i wszystkich kartek, na których znajdowało się cośkolwiek jej ręką nakreślonego. Zacząwszy od listów pisanych o interesach, a mianowicie w kwestji owego funduszu, który jak się zdawało, został Amelji po jej mężu, aż do najkrótszych bilecików, wszystko owiane było jakimś chłodem i nie wiele zostawiało nadziei.
Gdyby się była znalazła jakakolwiek istota, zdolna czytać w sercu majora i ocenić jego delikatne i szlachetne zachowanie się wzlędem tej, którą kochał, kto wie, możeby wówczas urok, jaki w jego oczach otaczał Amelję, byłby się zmniejszył z czasem i miłość jego przybrałaby o wiele spokojniejszy charakter. Ale major nie miał innych poufnych stosunków nad te, w jakie wciągnąć go chciała próżna Glorwina, a tej podobno mniej chodziło o to ażeby w nim miłość obudzić, jak żeby mu głowę zawrócić. Sądząc już tylko z środków, używanych przez Glorwinę dla dopięcia celu, można już wnosić że zadanie, jakie sobie postawiła, było bardzo niewdzięczne i niemniej trudne.
Wkrótce po przybyciu strojów z Londynu, a może nawet dlatego właśnie żeby je wystawić na widok publiczny, lady O’Dowd i żony innych oficerów pułku królewskiego wydały bal dla innych pułków kompanji indyjskiej i dla urzędników cywilnych. Glorwina wystąpiła wspaniale w swojej różowej atłasowej sukni, którą miała zadać majorowi cios ostateczny, ale ten niewdzięcznik błąkał się po salach balowych i nie wiedział nawet nazajutrz jaki był kolor atłasu. Glorwina kryjąc swój gniew, szła w tany z oficerami niższych nawet stopni i nie odmawiała nikomu, żeby tym sposobem przynajmniej majora do rozpaczy przyprowadzić i zazdrość w nim obudzić. Ale to wszystko na nic się nie przydało — nawet się major nie zmarszczył wtenczas kiedy pan Bangles, kapitan od kawalerji, poprowadził Glorwinę do kolacji. Widocznem już było że ani zalotność, ani piękne stroje, ani ramiona okrągłe niezdolne były rozczulić majora, a panna Glorwina nic nadto do ofiarowania nie miała.
Co za wymowny obraz marnej znikomości rzeczy ludzkich! Każde z nich, tak Glorwina jak i major, gorąco pragnęli posiadać to właśnie, czego los — zdawało się — stanowczo im odmawiał. Rozpacz Glorwiny objawiała się obfitemi strumieniami łez. Jej miłość do majora — mówiła głosem przerywanym od płaczu — była o wiele żywszą i silniejszą od tej, jaką kiedykolwiek dla innych w sercu swem żywiła.
— Ach! moja dobra Peggy — mówiła do bratowej w chwilach zgodnej harmonji — moja kochana Peggy, on mnie zabije; wszystkie moje suknie już teraz są za szerokie dla mnie, czuję że jeżeli tak dłużej będzie, to szkielet zostanie ze mnie.
Podczas gdy major udręczał nieszczęśliwą Glorwinę w ten sposób że nie tylko nie oświadczał się o jej rękę, ale nie starał się nawet w niej zakochać, drugi statek przybył z Europy i przywiózł znowu list do tego człowieka o granitowem sercu. Stempel na liście dawniejszy był od daty nie dawno odebranej korespondencji. Major poznał pismo swojej siostry i nie spieszył się wcale ze złamaniem pieczęci, ale czekał lepszego usposobienia. Nie pochodziło to z braku braterskiego przywiązania, ale raczej ztąd że listy jego siostry zawierały zwykle najnieprzyjemniejsze wiadomości, okraszone perorami natchnionemi najszczerszą otwartością. Przed parą tygodniami zaledwie D’obbin wyprawił list do siostry upominając ją o rozsiewanie zmyślonych wiadomości, i jednocześnie napisał do mistress Osborne, żeby ją wyprowadzić z błędu i upewnić że dotąd przynajmniej nie przewidywał żadnej zmiany w swojem położeniu.
W parę dni po odebraniu tej ostatniej korespondencji major przepędził wieczór u lady O’Dowd, był bardzo ujmujący, a Glorwinie wydało się nawet że tym razem bardziej niż zwykle zajęły jego uwagę „Echo gór“ albo „Dziecęcy wiek Minstrela“, i parę innych romansów wybranych umyślnie dla niego. Prawdę mówiąc major nie więcej był zajęty śpiewem Glorwiny jak wyciem szakalów, które od czasu do czasu do domu dolatywało, ale któż wolny jest od illuzji, wtenczas osobliwie kiedy się czego usilnie pragnie? Podczas gdy chirurg wojskowy grał w szachy z mistress O’Dowd, Dobbin przegrał jedną partję z Glorwiną, poczem pożegnał te panie i wrócił o zwykłej porze do siebie.
Na stole leżał nierozpieczętowany jeszcze list siostry, zawierający zapewne zwykły szereg zarzutów i wymówek. Major, jak gdyby wstydząc się swej obojętności, wziął prędko pismo do ręki i z rezygnacją zgodził się na przepędzenie niemiłej godziny w obcowaniu z siostrą, która pomimo ogromnej odległości umiała mu dobrze dokuczać. Godzina zaledwie minęła od chwili kiedy major wyszedł z domu pułkownika. Dzielny Mick spoczywał snem sprawiedliwych, a Glorwina tymczasem uwięziła w papier swoje hebanowe loki. Lady O’Dowd zeszła już na dół do małżeńskiej komnaty, gdy nagle szyldwach stojący przed domem pułkownika ujrzał przerażoną postać majora lecącego co tchu pod okno sypialnego pokoju.
— Pułkowniku O’Dowd! wołał Dobbin z całej siły. Pułkowniku!
— Wielki Boże! to major, rzekła Glorwina wychylając głowę, a raczej wielkie grono papilotów.
— Cóż to się stało, mój kochany Dob? zapytał pułkownik, przekonany że się zapaliło w koszarach, albo że jakiś ważny rozkaz z głównej kwatery przysłany.
— Potrzeba mi... urlopu... żebym... mógł natychmiast do Anglji wracać dla ważnych bardzo interesów familijnych.
— Przebóg! cóż to się stało? rzekła do siebie Glorwina, tak wzruszona że drżenie jej udzieliło się nawet papilotom.
— Muszę koniecznie jechać tej nocy jeszcze, natychmiast — dodał naglącym głosem Dobbin.
Pułkownik wstał i wyszedł żeby się z majorem rozmówić.
Przychodząc z kolei do post scriptum listu swojej siostry, major wyczytał następujące wyrazy które całą tę katastrofę sprowadziły:
Tarcza herbowa, pokryta żałobą na frontonie hotelu Crawlejów przy Great Gaunt-Street świadczyła o boleści, jaką rodzina dotkniętą była z powodu śmierci pana Pitt’a Crawley’a. We wszystkiem jednakże można było dostrzedz że fizjonomja ogólna hotelu jaśniała blaskiem nieznanym nigdy za życia baroneta. Ciemno-brunatna szata pokrywająca tę starożytną budowę ustąpiła miejsca czerwonej barwie cegieł, ujętych siecią spajającego cementu; lew bronzowy świeżo wyzłocony, kraty wymalowane; jednem słowem, gmach noszący nie dawno jeszcze piętno niemiłej posępności, dziś stał się niemal ozdobą całej ulicy. Przemiana ta zaszła prędzej nim zieloność pokryła drzewa ogołocone z liści w tenczas kiedy stary Pitt Crawley ostatni raz przeszedł aleję wjazdową.
Codzień widziano drobniutką kobietę, przybywającą małym powozikiem dla dopilnowania zaczętych około domu robót. Stara panna z małym chłopczykiem — czytelnik się domyśli że była to miss Briggs z małym Rawdonkiem, również byli codzień zajęci dozorem robotników użytych do upiększenia domu, krajaniem i szyciem firanek do drzwi i okien, przeglądaniem szaf i komód, gdzie były schowane klejnoty fałszywe, zdobiące niegdyś głowy niewieście kilku pokoleń, nakoniec ułożeniem regestru szkła, porcelany i rozmaitych drobiazgów, tu ówdzie na półkach rozrzuconych.
Główny kierunek tych spraw był w ręku pani Rawdonowej, której sir Pitt udzielił nieograniczoną władzę w tym względzie. Sprzedać to, kupić tamto, znieść jedno lub drugie, wszystko to zależało wyłącznie od Rebeki, uradowanej że miała pole do popisania się swoim dobrym gustem. Stanowcza zaś decyzja tych odmian i przerabiań zapadła w czasie podróży pana Pitt’a do Londynu, dokąd przyjechał dla naradzenia się z adwokatami i gdzie cały tydzień bawił jako gość w domu swojego braterstwa przy ulicy Curzon Street.
Zaraz po przyjeździe do stolicy sir Pitt zatrzymał się w hotelu, ale Becky dowiedziawszy się o tem, pojechała natychmiast powitać baroneta i w godzinę potem wróciła z nim tryumfująca do domu przy Curzon Street. Jakże w samej rzeczy odmówić cokolwiek tak ujmującej istocie, i nie przyjąć gościnności ofiarowanej ze szczerą uprzejmością i wdzięcznem naleganiem. Kiedy już nakoniec sir Pitt dał się uprosić, Becky ujęła silnie rękę i ściskała ją z wyrazem gorącej wdzięczności.
— Dzięki, serdeczne dzięki — rzekła zatrzymując na nim spojrzenie, które wydobyło rumieniec na twarz baroneta. Rawdon będzie doprawdy uszczęśliwiony.
Uprzejma gospodyni nie chciała zupełnie na służących polegać, pobiegła sama do pokoju pana Pitta, ażeby się upewnić że wszystko jest w porządku, że ogień na kominku rozniecony i że gościowi na niczem nie zbywa. Miss Briggs wyniosła się na wyższe piętro ze swego pokoju, dokąd wniesiono rzeczy baroneta, a w końcu ukazała się we drzwiach Becky z uśmiechem na ustach i z puszką blaszaną w ręku.
— Byłam pewną że mi brat nie odmówi i do nas się przeniesie, rzekła Rebeka z radością promieniejącą w oczach.
I w samej rzeczy Becky była niezmiernie zadowoloną. Z łatwością tak się potrafiła urządzić że Rawdon nie zawsze mógł być na objedzie w domu; dla baroneta były to najprzyjemniejsze wieczory, które przepędzał sam jeden w towarzystwie tylko bratowej i miss Briggs. Becky często zaglądała do kuchni, bo sama prawie zajmowała się przyrządzaniem dla szwagra ulubionych potraw.
— Jakże się bratu ten puding podoba? mówiła Rebeka; właśnie dla brata sama go przyrządzałam. Umiem jeszcze wiele znacznych potraw robić, byleby tylko brat był łaskaw nas odwidzać.
— Do czego tylko bratowa się dotknie, to już jest doskonałe — odpowiedział baronet z wyszukaną grzecznością — nie jadłem nigdy tak wybornego pudingu.
— Potrzeba starać się być użytecznym swoją własną osobą w czem tylko można, kiedy się prowadzi maleńkie gospodarstwo, powiedziała wesoło Rebeka.
Sir Pitt odpowiedział na to że najważniejszą zaletą kobiety jest rządność w domowem gospodarstwie i że przymiot ten w najwyższym stopniu odznacza jego bratowę, godną być żoną cesarza nawet.
Baronet nie mógł się wstrzymać od porównania bratowej z żoną, na niekorzyść tej ostatniej — ma się rozumieć — bo nie mógł zapomnieć jakiegoś ciasta bardzo niesmacznego, które lady Joanna kiedyś na objad przyrządziła.
Po każdym daniu, zacząwszy od zupy aż do bażantów lorda Steyn’a i puding’u, Becky dolewała szwagrowi wybornego białego wina, które Rawdon z Francji przywiózł i dostał, jak mówiła, za nic prawie. W samej rzeczy wino to pochodziło z sławnej piwnicy margrabiego Steyn’a i rozgrzało bardzo prędko baroneta, krzepiąc niezwykłą silą wątły jego organizm, a krasząc rumieńcem lodowate policzki.
Kiedy butelka została już wypróżnioną, Becky podała rękę szwagrowi, zaprowadziła go do salonu, posadziła na sofie koło kominka i zdawała się słuchać z największem zajęciem wygłaszanych przez niego sentencji. Sama zaś siedząc przy nim, obrąbiała koszulkę dla swego ukochanego jedynaka, który już tyle wyrósł że nie mógłby dziś włożyć koszulki od dawna zaczętej i całe lata leżącej w koszyku, mistress Rawdon brała ją do ręki wtenczas tylko kiedy chciała przybrać postawę skromnej, pracowitej i cnotliwej kobiety.
Rebeka rozmawiała z baronetem, słuchała go uważnie gdy mówił, śpiewała mu żeby go rozerwać, schlebiała mu zręcznie przy zdarzonej okazji i tak się umiała wziąć do niego, że najpożądańszą dla baroneta chwilą była ta, kiedy po ukończonych z adwokatami sprawach mógł zasiąść przy ognisku domowem przy Curzon-Street. Pleniponenci jego i prawnicy nie mało czasu na tem zyskali, bo tym sposobem baronet uwalniał ich od słuchania rozwlekłych przemów, które były dotąd jego zwyczajem. Sir Pitt zmuszony był nareszcie wyjechać, bolesna to była chwila dla niego. Dopokąd widać było oddalający się powóz, Rebeka z ujmującym wdziękiem robiła rączką znaki pożegnalne, a on chustką powiewał. Kilka razy Becky ocierała niby łzy z oczów, jak gdyby płakała. Kiedy już Pitt stracił z oczu to zachwycające stworzenie, nachylił kapelusz na oczy, wsunął się w głąb powozu i zaczął rozmyślać o głębokich względach, należnych mu wprawdzie, jakiemi był otoczony, o głupocie Rawdona, nieumiejącego należycie ocenić takiej żony, i nakoniec o swojej własnej małżonce, która wydawała mu się gąską w porównaniu z Rebeką. Kto wie czy sama Becky nie przyczyniła się najwięcej do obudzenia w nim tych myśli, ale jak i kiedy? Na to trudnoby odpowiedzieć, bo umiała czarować z takim wdziękiem i zręcznością, że nawet najbystrzejsze oko nie łatwoby coś dostrzedz mogło. Przed wyjazdem baroneta stanęło na tem, że obie rodziny braci przepędzać będą razem święta Bożego Narodzenia na wsi.
— Czemużeś z niego choć trochę pieniędzy nie wyciągnęła? — powiedział Rawdon z wyrzutem do żony po wyjeździe brata. — Jużby się godziło dać cokolwiek temu biednemu Raggles na rachunek naszej należytości, bo dalibóg nie wiem do jakiej to już sumy dojdzie; a jak się znieciepliwi, to mieszkanie komu innemu wynajmie, a nas bodaj na ulicę wyrzuci.
— Powiedz mu że jak tylko Pitt swoje interesa ureguluje to wszystkie długi popłacimy. Tymczasem możesz mu dać jako zaliczkę ten papierek, który Pitt dał dla swego synowca.
To mówiąc Becky wyjęła z kieszeni i podała mężowi bilet bankowy, zostawiony przez szwagra dla przyszłego dziedzica praw służących młodszej linji Crawleyów. Musimy oddać tu sprawiepliwość Rebece że nie zaniedbała ona pewnych prób w kierunku wskazanym jej teraz przez męża, ale z właściwą sobie przebiegłością poznała od razu, że dalsze próby na tem polu byłyby niebezpieczne. Każdy wyraz dotykający choćby z daleka tej drażliwej kwestji, najmniejsza wzmianka o kłopotliwem finansowem położeniu zasępiała natychmiast oblicze baroneta; widocznie zakłopotany wpadał zaraz na tor długich utyskiwań na złe czasy i ciężkie interesa na nierzetelność dzierżawców, na opłakany stan majątku ojca, na olbrzymie wydatki śmiercią starego baroneta spowodowane, na ciężary hypoteczne, i nakoniec na nowe długi, które już sam musiał teraz pozaciągać u kilku bankierów i ajentów. Datek więc zrobiony na rzecz małego synowca był tylko zręcznym wybiegiem nowego baroneta.
Pitt odgadywał dobrze kłopoty finansowe swojego braterstwa; było to zbyt łatwe zadanie dla tak przenikliwego jak on dyplomaty. Przytem jako człowiek obdarzony draźliwem sumieniem i umiejący katechizm doskonale, jako surowy przestrzagacz przepisów religijnych i prowadzący życie przykładne, sir Pitt nie mógł ukryć przed sobą że wchodząc w posiadanie całej fortuny korzystał niejako z wydziedziczenia brata i że tym sposobem musiał się do pewnych obowiązków dla niego poczuwać.
Ale wszelkie zadość uczynienie, wymagające zwrotu znacznej części posiadanego już majątku, zwykle jest bardzo przykre i trudne do spełnienia nawet dla ludzi uczciwych i o opinję publiczną dbających. Łatwo jest rzucić część swego mienia w zamian za nabycie opinji hojnego i miłosiernego człowieka, łatwo jest wysypać wiele pieniędzy na lożę w operze, na konie, na objady wystawne, na filantropję nawet, jeżeli to ma wielki rozgłos w świecie; ale to nie przeszkadza nigdy targować się o cenę kursu z dorożkarzem, lub odmówić wsparcia ubogim krewnym. Dla tych to przyczyn, to jest ulegając wrodzonym powszechnie skłonnościom ludzkim, sir Pitt poczuwając się nawet do pewnych względem brata obowiązków, odkładał na później głębsze zastanawianie się nad tym przedmiotem.
Becky z swej strony miała już tyle doświadczenia że wiedziała dobrze ile od wspaniałomyślności ludzkiej oczekiwać można; według jej pojęć postępowanie szwagra względem niej było zupełnie zadawalniające: dziś jako głowa rodziny, uznał on już w niej swoją bratowę, a chociaż grosza z ręki nie wypuszczał, to wszakże stosunek ten mógł kiedyś przynieść to, co równie jest jak pieniądz cenionem — kredyt. Teraz już Raggles widząc dobre między bracią stosunki, był o wiele wyrozumialszym dla Rawdona, a zaliczka którą dostał i zrobiona mu nadzieja rychłej wypłaty pozostałej należytości uczyniła go więcej jeszcze względnym i cierpliwym.
Przed nowym rokiem Rebeka zapłaciła pannie Briggs procent od pożyczonej sobie maleńkiej kwoty pieniężnej, i nadmieniła jej poufnie przy tej zręczności że radziła się baroneta o najpewniejszy i najzyskowniejszy sposób umieszczenia reszty funduszu, który miss Briggs posiadała jeszcze. Sir Pitt — mówiła Becky — bardzo biegły w operacjach finansowych, myślał długo nad tem, i znalazł coś nadzwyczaj pewnego i korzystnego; bo sir Pitt nie mógł zapomnieć o tem że miss Briggs była przyjaciółką jego ciotki, której do ostatniej chwili nie odstąpiła, że zatem miała pełne prawo do względów a nawet do wdzięczności całej rodziny Crawleyów. Rebeka dodała w końcu że sir Pitt przed wyjazdem swoim zalecił stanowczo żeby miss Briggs podjęła swój kapitał i miała go w pogotowiu, bo — jak mówił — podobna zręczność nie łatwo trafić się może. Poczciwa Briggs nie mogła mieć ani cienia podejrzenia, mając przed sobą niewinną twarzyczkę Becky ożywionej serdeczną radością kiedy tę dobrą wiadomość zwiastowała przyjaciółce. Życzliwość baroneta rozczulała do łez pannę Briggs, uszczęśliwioną że mogła podjąć kapitalik umieszczony na niskim, bo na trzecim tylko procencie. W samej formie, w jakiej sir Pitt chciał jej wyrządzić przysługę, było już dla niej coś niezmiernie delikatnego i chwytającego za serce. Tegoż dnia jeszcze Briggs pobiegła do swego mecenasa, żeby pieniądze na pierwsze zawołanie gotowe były.
Biedna tak była wdzięczna Rebece i jej mężowi za te dowody życzliwości, że blisko połowę rocznego procentu użyła na kupienie aksamitnej bluzy małemu Rawdonowi, którego wiek i wzrost — mówiąc nawiasem — innego już wymagały ubrania.
Był to ładny chłopiec, z twarzą uśmiechniętą i otwartem wejrzeniem, oczy miał błękitne i żywe, włosy w gęstych spadające zwojach, serce tkliwe i skłonne do pokochania szczerze tych wszystkich, którzy okazywali życzliwość dla niego, dla kucyka i dla lorda Southdown, który mu go ofiarował i na widok którego twarzyczka chłopca pokrywała się rumieńcem ukontentowania. Mały Rawdon nie pozwoliłby żadnej wyrządzić krzywdy stajennemu chłopcu, który pilnował kucyka, ani kucharce, która mu przyrządziła na obiad ulubione potrawy a wieczorem opowiadała bajki o upiorach, ani poczciwej Briggs, której niezmiernie figlami dokuczał, ani ojcu nadewszystko, który był do malca bardzo silne przywiązany, co trudne do pojęcia w człowieku tego gatunku. Gdy chłopiec doszedł do ośmiu lat wieku, nikogo nie kochał tak jak ojca; urok otaczający z początku matkę w oczach jego, bardzo prędko rozwiany został. Rebeka rzadko kiedy mówiła do dziecka, które się jej nieznośnem nawet wydawało; chłopiec dostał pierwej odry, później kokluszu, a to już było dostatecznem żeby zupełnie naszą heroinę do macierzyństwa zrazić. Pewnego dnia mały Rawdon, zwabiony głosem matki, która śpiewała żeby zabawić lorda Steyne, spuścił się z wyżyn przez niego zamieszkałych, i składając się na palcach, zajął obserwacyjne stanowisko pode drzwiami salonu. Nieszczęściem dla niego drzwi się nagle uchyliły, i malec ukazał się w postawie pełnej zachwytu i ekstazy.
Matka w przystępie gniewu rzuciła się na biedne dziecko i zadała mu kilka energicznych policzków podczas kiedy margrabia, którego ta scena bawiła niezmiernie zanosił się od śmiechu. Strapiony chłopczyk pobiegł czem prędzej do swoich przyjaciół w kuchni, żeby tam ukryć gorzkie łzy i tłumione łkania.
— To nic... bo to nie dla tego... że mnie wybiła... mówił przerywanym głosem, ale... tylko...
Wybuchy tłumionego płaczu nie dozwalały mówić biednemu dziecku, którego serce boleśnie było zadraśnięte.
— Dla czego ona nie chce żebym ja słuchał... kiedy tak ładnie spiewa... dla tego starego... łysego pana... co ma takie wielkie zęby?
Boleść i gniew przerywały mowę chłopca. Kucharka spoglądała na pannę służącą, a panna służąca rzucała z ukosa na stangreta znaczącze spojrzenia. Straszny i surowy trybunał zasiadający w kuchni — trybunał, przed którego okiem nic w żadnym domu nie ujdzie — był wówczas zebrany w komplecie, jakby dla wydania wyroku w sprawie Rebeki.
Od tego wypadku niechęć matki do dziecka zamieniła się w nienawiść. Starała się ona okazywać obojętną, ale obecność malca w domu była dla niej nie do zniesienia. Nic naturalniejszego że przy takim stosunku matki do syna, bojaźń, nieufność i krnąbrność musiały się w dziecku rozwinąć. Od owego dnia a raczej od chwili policzków, wzajemna antypatja z dniem wzrastać zaczęła, dzieląc dwie istoty, które natura tak ścisłym połączyła węzłem.
Lord Steyne nie lubił również małego Rawdona: ile razy go spotkał, przywitał go zawsze groźnem spojrzeniem albo szyderstwem. Dziecko zaś nie okazywało zalęknienia, ale przeciwnie prostowało się dumnie przed lordem a czasem nawet groziło mu pięścią po za plecami. Z wszystkich, którzy u jego matki bywali, Rawdon najsilniej nie lubił lorda, i uważał go za swego nieprzyjaciela. Kamerdyner tego ostatniego zastał kiedyś w przedpokoju małego Rawdona zawzięcie bijącego kułakami kapelusz lorda. Wkrótce pogłoska o tym figlu obiegła całą służbę, a kiedy mistress Rawdon Crawley przyjechała na jeden z balów dawanych przez milorda, wszyscy słudzy — począwszy od odźwiernego aż do licznej zgrai galonowanych lokajów, wygłaszających w każdej sali imie pułkownika i mistress Crawley — uśmiechali się do siebie znacząco, jak ludzie rozumiejący — albo przekonani że rozumieją — wszystko co się święci. Lokaj, który tacę z chłodnikami roznosił poszedł do Rebeki i zaledwie się od niej odwrócił, kiedy już zaczął bawić jej kosztem zbierającego próżne szklanki kolegę. Straszny to inkwizycyjny trybunał służących; wyroki jego, które i Rebekę dosięgły, są zwykle bez apelacji a surowością przypominają średniowieczne tajne sądy. Dodajmy zresztą że gdyby ci sędziowie byli nawet przeświadczeni o niewinności naszej heroiny, to, wszakże jej dobrej sławy uratowaćby to nie mogło. To samo już że latarnie powozu margrabiego Steyn’a świeciły co dzień po północy nawet pod drzwiami Rebeki, potępiało ją w oczach świata więcej aniżeli wszystkie jej zalotne intrygi.
Bardzo być może — i chcemy temu wierzyć — że tylko usilnem szamotaniem się i bez narażenia cnoty na szwank; Rebeka zdobyła sobie jakieś stanowisko w świecie; ale i to jest pewnem że słudzy wydali na nią wyrok potępienia i że silne pozory usprawiedliwiały niejako wszelkie podejrzenia. Tak jedno poruszenie miotły niszczy arcydzieło pająka, tę ministerną tkaninę, dla osiągnięcia pewnych celów pracowicie usnutą.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, Becky w towarzystwie męża i syna pojechała do Crawley, tej dawnej przodków siedziby. Mały Rawdon byłby niewątpliwie został w domu gdyby nie usilne nalegania lady Joanny i gdyby nie wymówki ojca który wyrzucał żonie jej lodowatą dla syna obojętność.
— W całej Anglji nikt mi takiego dziecka nie pokaże — mówił Rawdon do żony — a ty pudla swego o wiele więcej kochasz aniżeli tego chłopca. Nie wiem zresztą w czem to dziecko mogłoby tobie zawadzać; w Crawley bony pilnować go będą, a w drodze może siedzieć przy mnie na koźle obok poczyljona.
— Gdzie sam zasiądziesz z przyjemnością, żeby módz palić swoje bezecne cygara — rzekła mistress Rawdon.
— Był czas, o ile sobie przypominam, że i ty nie pogardzałaś niemi — odpowiedział Rawdon.
Becky była tego dnia w dobrem usposobieniu.
— Bo wtenczas byłam całkiem co innego, rozumiesz moje gapiątko? A teraz noszę tutył i byle co nie jestem. No to przyprowadź Rawdusia, jeżeli już tak koniecznie sobie tego życzysz; możesz go nawet poczęstować cy-[9] garem, bo widzę że jesteś, jak to mówią, w dobrym sztosie.
Pan Rawdon z zwykłą sobie przenikliwością osądził, że cygaro nie wystarczy do ogrzania dziecka w zimowej porze; przy pomocy więc panny Briggs zawinął go starannie w kołdry i szale i wsadził tę paczkę na wierzch dyliżansu.
Poranek był mglisty i posępny kiedy nasi podróżni puścili się w drogę. Chłopiec był uszczęśliwiony że widział wschód słońca i cieszył się że jedzie do domu jak mawiał jeszcze jego ojciec. Najdrobniejsze przygody podróży były dla niego niewyczerpanem źródłem uciechy. Ojciec nie zostawił żadnego zapytania bez odpowiedzi; nazywał mu nawet właścicieli domów i parków leżących tuż przy drodze. Wewnątrz karetki siedziała Rebeka z panną służącą, z futrami, okryciami, flakonami etc. Postawa jej, ruchy całe zachowanie się kazałyby wnosić że pierwszy raz w życiu siadła do dyliżansu i że podróż tego rodzaju była dla niej prawdziwą nowością. Żaden z obecnych towarzyszów podróży nie chciałby uwierzyć że taż sama dama przed dziesięciu laty zmuszoną była wyłazić na wierzch dyliżansu, żeby ustąpić miejsca w powozie podróżnemu, który za nie zapłacił.
Noc już zapadła od dawna kiedy nasi podróżni stanęli w Mudbury, a Rawdonek był już prawie uspiony kiedy go wsadzono do powozu stryja. Sztachety żelazne, skrzypienie zawiasów w bramie, kiedy się powóz zbliżał, kolumny pobielone wapnem z wyobrażeniem węża i gołębicy, wszystko to wydawało się chłopcu niezwykłem i wprawiało go w podziwienie. Nakoniec powóz zatrzymał się przed gankiem dworu rzęsisto oświetlonego z powodu świątecznej uroczystości. Drzwi otworzyły się przed gośćmi. Suty ogień buchał na kominie. Posadzkę kamienną, ułożoną w szachownicę, pokrywał w części różnobarwny kobierzec.
— To dawny turecki dywan, co był niegdyś w wielkiej galerji — pomyślała sobie Rebeka ściskając gorąco lady Joannę.
Zwróciwszy się zaraz do pana Pitt’a, powitała go uroczystym ukłonem, podczas kiedy Rawdon, przesiąkły dymem cygar, nie śmiał się zbliżyć do bratowej i trzymał się na uboczu. Dwoje dzieci zbliżyło się do kuzynka. Matylda uściskawszy Rawdonka, wzięła go za rękę, a Pitt Binkie Southdown, spadkobierca imienia i fortuny, stanął przed kuzynkiem i mierzył go od stóp do głów, jak kundys kiedy opatruje buldoga.
Gospodyni domu zaprowadziła gości do pokojów dla nich przeznaczonych, gdzie ogień wesoło płonął na kominie.
Panny Crawley nie dały długo czekać na siebie i przybiegły pod pozorem że może bratowa czego potrzebuje, a właściwie dla obejrzenia strojów przy wypróżnianiu waliz. Mistress Rawdon miała wszystkie suknie i okrycia czarne wprawdzie, ale zrobione podług najświeższej mody przyjętej w stolicy. Panienki opowiedziały zaraz Rebece o wszystkich ulepszeniach i zmianach wprowadzonych w domu po wyjeździe starej lady Southdown, o popularności ich brata i o godności, z jaką tenże umiał nosić świetne imię Crawleyów. Na odgłos dzwonka cała rodzina zeszła na objad do sali jadalnej. Rawdonka posadzono przy ciotce przez wszystkie dzieci uwielbianej, bo im we wszystkiem dogadzać lubiła. Sir Pitt posadził obok siebie z prawej strony bratowę, którą szczególniejszemi otaczał względami.
Mały Rawdon jadł wszystko z szczerym apetytem i z powagą skończonego kawalera.
— Bardzo lubię być tu na obiedzie — powiedział do ciotki z słodkim uśmiechem, kiedy wstawać mieli od stołu — o! bardzo lubię.
— Dla czego? — zapytała go lady Joanna z zwykłą sobie łagodnością.
— Dla tego że w domu jem zawsze obiad w kuchni, albo z panną Briggs — odpowiedział mały Rawdon.
Becky mocno była zajęta rozmową z baronetem i pochwałami, z jakiemi się rozwodziła mówiąc o piękności i sprycie młodego Piit’a Binkie, przypuszczonego do stołu w czasie desseru i stojącego obok ojca. Dzięki tej okoliczności mistress Rawdon nie mogła słyszeć słusznych skarg syna, siedzącego przy drugim końcu stołu.
Jako gościowi, który pierwszy raz w domu stryja wieczór przepędzał, pozwolono małemu Rawdonowi zostać z wszystkimi aż do podania herbaty, co jak tylko dopełnionem zostało, uprzątnięto filiżaki i położono oprawną ze złoconemi brzegami książkę przed gospodarzem domu. Wszyscy słudzy i domownicy weszli do pokoju, a sir Pitt przeczytał głośno modlitwę wieczorną. Ten zwyczaj był dla małego Rawdona, niestety! rzeczą zupełnie obcą i nieznaną.
Ze zmianą właściciela zaszły naturalnie pewne korzystne zmiany w domu. Becky nie opuściła żadnej zręczności żeby się nad każdą rzeczą unosić, ilekroć rozmawiała z baronetem. Co zaś do małego Rawdona, którego dzieci wszędzie oprowadzały, to był w takim zachwycie, jak gdyby go nagle przeniesiono do jakiegoś zaczarowanego pałacu z Tysiąca i jednej nocy. Długi szereg galerji i pokojów napełnionych obrazami, porcelaną, gipsowemi odlewami itd., wszystko to razem upajało małego gościa. Dzieci wprowadziły go nakoniec do pokoju — do którego zwykle ze strachem się zbliżały — gdzie umarł ich stary dziadek.
— A któż-to był ten dziadek? — zapytał zdziwiony chłopiec.
Dzieci opowiedziały mu że to był człowiek bardzo stary, że go wożono w fotelu na kółkach, że ten fotel stał w oranżerji w głębi ogrodu, od czasu kiedy ich dziadka zawieziono daleko, daleko, do kościoła, którego wierzchołek widać było po nad drzewami parku. W ciągu tego opowiadania dzieci zaprowadziły Rawdonka do oranżerji, żeby mu fotel dziadka pokazać.
Przez kilka dni Pitt oprowadzał również brata co rana żeby mu pokazać wszystkie zmiany świadczące o jego wysokim rozumie i głębokiej znajomości w rzeczach gospodarstwa, administracji i ekonomji domowej. Podczas tych wycieczek konnych lub pieszych bracia rozmawiali o rzeczach, które zarówno ich obu interesować mogły. Pitt powtarzał bratu na wszystkie tony że te roboty i różne zmiany zmusiły go do zaciągnienia dosyć znacznych pożyczek, i że posiadacz ziemski widzi się bardzo często w niemiłej konieczności szukania kredytu na dwadzieścia funtów nieraz, a czasem i na mniejszą kwotę pieniężną.
— Widziałeś te reparacje dokonane w bramie i w domku odźwiernego, mówił sir Pitt z dobroduszną otwartością; no i cóż powiesz na to że łatwiejby mi było dostać księżyc zębami, aniżeli zaprosić mularza przed styczniem.
— Jeżeli chcesz, mój kochany, to bym ci mógł pożyczyć na to potrzebnych pieniędzy — powiedział Rawdon z miną trochę kwaśną.
Obaj bracia weszli wówczas do domku, a raczej budki przy bramie, na której świeciła tarcza herbowa, świeżo wyrzeźbiona z rozmaitemi ozdobami mularskiej roboty.
Pitt Crawley nie poprzestał na samem tylko odnowieniu budki przy bramie, albo na załataniu tu i owdzie dziur w murze. Jako człowiek rozsądny, starał się on podnieść przyćmiony splendor Crawley’ów podupadłych w opinji za życia rozpustnego baroneta, i zdobyć sobie popularność, którą poprzednicy jego utracili. Wkrótce po śmierci swego ojca sir Pitt został wybrany deputowanym i nie szczędził ani starań, ani pieniędzy, żeby nie stracić zaufania swoich wyborców. Dawał hojną ręką na wszystkie dobroczynne instytucje, oddawał wizyty wszystkim osobom mniej więcej wpływowym, i nakoniec żadnej nie opuścił zręczności żeby zająć odpowiedne swoim wysokim zdolnościom stanowisko tak w hrabstwie jak i na obszerniejszym polu — w hierarchji państwowej.
Lady Joanna, posłuszna woli męża, zawiązała ścisłe stosunki z rodzinami Fuddleston’ów, Wapshot’ów i wielu innych baronetów w sąsiedztwie, odwiedzających często Crawley i zasiadających chętnie do ich stołu, bo kuchnia — mówiąc nawiasem — była bardzo dobra.
Pitt jeździł także z żoną na objady proszone w sąsiedztwo, stawiąc mężnie czoło złym drogom i słotom. Sir Pitt nie był wcale tem, co Francuzi nazywają „bon vivant“; temperamentu chłodnego i słabej budowy ciała, baronet nie był do ekscesów skłonny; ale zdawało mu się że stanowisko jakie zajmował zobowiązywało go do tego żeby być dla wszystkich grzecznym i uprzejmym. Jeżeli więc zbyt długi obiad sprowadzał migrenę, sir Pitt uważał się za męczennika i ofiarę idei obowiązku. Z drobną szlachtą na prowincji rozmawiał często o ustawach rolnych lub o polityce. W kwestji polowania na cudzym gruncie sir Pitt miał dawniej pojęcia niezmiernie liberalne, ale te uległy dziś zupełnej przemianie — tak, że mało kto mógł mu dorównać w tej mierze niezachwianą surowością. Nie pochodziło to bynajmniej z zamiłowania do łowów; przeciwnie, spokojne usposobienie baroneta rozwinęło w nim upodobanie do studjów poważnych i pracy myślącej; ale w jego przekonaniu należało silnie pracować nad polepszeniem rasy koni, a tem samem czuwać nad zachowaniem lisów. Co nie przeszkadzało że z największą przyjemnością pozwalał swemu przyjacielowi sir Huddlestone Fuddelstone robić obławę na swoich gruntach i widzieć całą psiarnię z sąsiedztwa zgromadzoną w Crawley.
Ku wielkiemu utrapieniu lady Southdown religijne pojęcia Pitt’a przybierały z dniem każdym coraz więcej charakteru anglikańskiego. Nie występował on już z kazaniami publicznie, nie pokazywał się na zgromadzeniach dyssydentów, ale uczęszczał do kościoła mającego powszechne uznanie. Odwidział zresztą wszystkich członków duchowieństwa w Winchester, składał hołd biskupowi, i nie odmawiał nawet partji whist’a z arcydjakonem Trumper. Co za boleść dla lady Southdown widzieć go na drodze przeciwnej prawdziwemu duchowi bożemu! A cóż dopiero kiedy wróciwszy raz z jakiejś religijnej uroczystości z Winchester, baronet oznajmił siostrom że na rok przyszły poprowadzi je na bale, przez komitet miejscowy urządzane. Panienki o mało nie rzuciły się z radości na brata żeby go uściskać. Lady Joanna jak zawsze tak i teraz wierną była swym obowiązkom uległości i posłuszeństwa mężowi, błogosławiąc w duchu bierną rolę żony. Ale wdowa Southdown wysłała niezwłocznie obszerny list do autora „Praczki z Finchlej-Common“ zamieszkałego na przylądku Dobrej Nadziei. List ten zawierał lamentacje nad ślepotą młodszej córki, rzucając się w objęcia szatana i pełen był wstrząsających obrazów. Mając wolne mieszkanie w Brighton, lady Southdown wyniosła się do tego ustronia a wyjazd jej nie sprawił dzieciom żadnej boleści.
Wiemy z pewnych źródeł że Rebeka pisała także do milady list pełen poważania, w którym pozwalała sobie przypomnieć się pokornie jej pamięci; mówiła o niezatartem nigdy wrażeniu, jakie na jej umyśle i serca wywarło świątobliwe i nauczające rozmowy lady Southdown; rozczulała się pisząc o dowodach łaskawej życzliwości, doznanych od milady w czasie krótkiej swojej choroby i upewniała ją nakoniec że w Crawley wszystko przypominało jej miłą przyjaciółkę, której brak boleśnie uczuć się dawał.
Zmianę w postępowaniu Pitta, tak pomocną do zjednania mu popularności, przypisać należy radom przebiegłej maleńkiej niewiasty z Curzon-Street.
— Nie, sir Pitt — mawiała mu często w czasie jego bytności w Londynie — nie wolno ci zamykać się w ciasnej roli wiejskiego szlachcica. Pamiętaj pan co ja ci mówię; oto, sir Pitt, ja mówię że panu wznioślejsza rola przystoi. A ja to mówić mogę, bo lepiej od pana znam i oceniam jego zdolności. Napróżno pan je ukrywasz i hermetycznie w sobie zamykasz; zdolności genjalne mają w sobie coś co bije w oczy i przed nikim a tem samem i przedemną ukryć się nie da. Pokazywałam lordowi Steyne broszurę pańską o produkcji rolnej; ten nie tylko powiedział mi że ją zna doskonale, ale że Rada ministrów uważa tę pracę za najpoważniejszą i najkompletniejszą z wszystkiego co dotąd w tym przedmiocie napisano. Minister ma oczy na pana zwrócone, i wiem dobrze że radby niezmiernie wciągnąć pana do spraw publicznych; zresztą krzesło w parlamencie czeka na pana, bo wszyscy pamiętają dobrze mowy, jakie pan miewałeś w Oxfordzie i każdy wie że w całej Anglji niema wymowniejszego jak pan człowieka. Tak, tak, sir Pitt: w parlamencie i tylko w parlamencie miejsce twoje obecnie; tam idź bronić interesów prowincji, której jesteś panem, bo pełne zaufanie jej posiadasz, bo głos opinji publicznej masz za sobą. Ja przeniknęłam serce twoje do głębi, odgadłam, starannie ukrywane szlachetne pragnienia, a gdyby mój mąż miał twój rozum głęboki jak ma piękne imię, to jestem przekonana że potrafiłabym stać się jego godną. Ale jakby nie było — dodała z uśmiechem — jestem twoją bratową, a tem samem, pomimo nierówności naszych stanowisk, jestem dla pana prawdziwie życzliwą i obojętną być nie mogę. A kto wie jeszcze, ażali mysz nie znajdzie kiedy sposobności oddać lwu przysługi?
Te słowa wprawiły baroneta w zachwyt i podziwienie.
— Oto kobieta — myślał sobie Pitt — która przynajmniej zrozumieć cię potrafi. Joanna nie otworzyłaby nawet broszury o produkcji; ta już pewno nie odgaduje ani moich widoków, ani moich zdolności. A! pamiętają przecież moje mowy w Oxfordzie. O! tak, moi panowie, zaczynacie myśleć o mnie, bo dziś mam większość głosów w miasteczku za sobą i dziś mogę zasiąść w parlamencie. Ten sam lord Steyne, który w przeszłym roku nie raczył podnieść na mnie oczu kiedy mnie spotkał na pokojach dworskich, dziś się przecież dopatrzył że Pitt Crawley wart coś przecie. A z tem wszystkiem, moi panowie, to jest tenże sam człowiek, na któregoście pierwej nie zwracali uwagi; ten sam, tylko nie miał się na czem oprzeć. Teraz się przekonacie że kto umie dobrze pisać, potrafi tak samo mówić i działać. Achilles dał się poznać wtenczas dopiero gdy mu broń podano; tej broni właśnie brakło mi dotąd, ale mam ją teraz, i świat dowie się bardzo prędko kim jest Pitt Crawley.
Czytelnik łatwo się teraz domyśli dla czego nasz dyplomata tak się zmienił nagle, dla czego dziś był łatwy i uprzejmy, regularnie uczęszczał na nabożeństwo i na zgromadzenia dobroczynności, nadskakiwał kanonikom i dziekanom, był skłonny do dania lub do przyjęcia objadu, ugrzeczniony dla dzierżawców, których na jarmarku spotykał, dla czego gorliwie zajmował się sprawami prowincji, dla czego nakoniec podczas świąt Bożego Narodzenia dwór w Crawley był ożywiony i pełen gości, czego już od dawnych nie pamiętano czasów.
W porę rozesłane zaproszenia ściągnęły wszystkich członków na to uroczyste święto. Rebeka była tak szczerze naturalną z mistress Butt, jak gdyby nigdy żadnej chmurki między temi paniami nie było. Trzeba było widzieć z jaką gorliwością Becky zajmowała się temi kochanemi panienkami, jak była zachwyconą ich postępem w muzyce, jak je prosiła o kilkakrotne powtarzanie wielkich duetów. Mistress Butte czuła się również obowiązaną do okazywania grzeczności małej awanturnicy, ale kiedy była sama z córkami krytykowała surowo te śmieszne podług niej względy i to uszanowanie jakiemi Pitt otaczał swoją bratowę. Zim, którego posadzono u stołu obok Rebeki powiedział że to jest pełna uroku i czarująca istota, a cała rodzina pastora zgodziła się jednomyślnie na to, że mały Rawdon jest ślicznem i bardzo miłem dzieckiem. Patrzono na niego jako na przyszłego baroneta; bo jedyną przegrodą która go od tej godności dzieliła, było wątłe i słabowite dziecko, mały Pitt Binkie.
Dzieci zaprzyjaźniły się bardzo prędko. Pitt Binkie nie miałby więcej odwagi rzucić się na Rawdonka jak młodziutki chart na buldoga. Matylda zaś, jako do słabej płci należącą, była przedmiotem uprzedzających grzeczności swego kuzyna, który już kończył ośm lat i miał zmienić wkrótce bluzę na kurtkę. Rawdon korzystał z przywilejów, zapewnionych mu wiekiem i silną budową, przewodził tamtym dzieciom w zabawach i miał nad niemi pewną przewagę, którą Pit i Matylda uznawali bez stawienia oporu. Czas ten spędzony na wsi był dla małego Rawdona jednym ciągiem prawdziwych zabaw i przyjemności. Gazony i kwiaty mniej go zachwycały aniżeli ferma ze wszystkiemi gospodarskiemi stworzeniami; największą jego rozkoszą było zwidzać kurniki, stajnię i gołębnik. Bronił się zawsze zawzięcie od uścisków panien Crawley, ale lady Joanna miała ten przywilej że nie stawił jej żadnego oporu. Zawsze gotów był iść z nią wówczas kiedy panie zostawiały płeć brzydką z butelkami bordeaux i porto, i widocznem było że chętniej dawał się prowadzić lady Joannie aniżeli matce. Rebeka spostrzegła że czułość macierzyńska była tu w modzie, wybrała więc chwilę kiedy wszystkie panie były zebrane wieczorem w salonie, wzięła syna na kolana i uściskała go czule.
Zdziwiony tą niezwykłą demonstracją, chłopiec poczerwieniał i trzęsąc się prawie spoglądał na matkę, jak to miał zwyczaj robić kiedy doznawał silnego wzruszenia.
— Mama mnie nigdy tak nie ściska — powiedział, kiedy jesteśmy w domu.
Po tem odezwaniu się dziecka nastąpiła chwila ogólnego milczenia. Każdy prawie czuł się zakłopotanym a Becky rzuciła na syna spojrzenie, w którem nie można się było dopatrzeć czułości. Rawdon bardzo był wdzięczny bratowej za sympatję okazywaną jego synowi, ale w stosunkach lady Joanny i Rebeki zaszła widoczna zmiana, bo już tym razem nie było tej swobody i przyjaźni nawet, którą można było dostrzedz w czasie poprzedniej bytności Rebeki w Crawley, kiedy nasza heroina starała się zjednać sobie wszystkich. Dwie trafne uwagi małego Rawdona oziębiły trochę stosunek pomiędzy dwiema matkami, a przytem, kto wie, może sir Pitt był nadto nadskakującym dla swojej bratowej?
Mały Rawdon, jak każdy silny chłopiec w jego wieku, wolał towarzystwo męskie niż kobiece i zawsze był gotów biedz za ojcem do stajni kiedy Jim towarzyszył mu w tej wycieczce. Rawdonek był w dobrych stosunkach z gajowym swego stryja i lubił go bardzo. Pewnego dnia pan James, pułkownik i gajowy wybrali się na polowanie na bażanty i zabrali z sobą małego Rawdona. Potem znowu urządzili — ku nieopisanej radości małego chłopca — polowanie na szczury w stodole, czy też w jakimś starym budynku. Pozatykano starannie niektóre jamy, wpuszczono łasice do innych i każdy czekał na swojem stanowisku, z kijem wzniesionym do uderzenia na nieprzyjaciela. Mały jamnik pana James, sławny Forceps, stał nieruchomy z łapką podniesioną w górę, i z wielkiem wzruszeniem przysłuchiwał się krzykom szczurów w norach. Nieszczęśliwe ofiary, z odwagą jaką daje rozpacz, wybiegły z swoich podziemnych kryjówek próbując ostatniej szansy ocalenia przed nieuchronną śmiercią. Pies uchwycił jednego, gajowy zabił drugiego, a mały Rawdon uderzył z takim zapałem, że chybił szczura, ale przybił prawie łasicę.
Ale prawdziwie pamiętny dla niego dzień był ten kiedy wszystkie sfory psów pana Huddlestone-Fuddlestone były zebrane w Crawley-la-Reine na wielkie polowanie, które tam się odbyć miało. Widok ten był tak wspaniały, że Rawdonek był ciągle w nieopisanym zachwycie. O pół do jedenastej Tom Moody, dojeżdżacz pana Huddlestone-Fuddlestone, wjeżdżał kłusem w główną aleję, otoczony niezliczoną zgrają psów. Dwóch silnych w czerwonej liberji hajduków napędzało psy opieszałe, lub gotowe pomykać za spłoszoną tu i owdzie zwierzyną, a wymierzając umiejętne razy w miejsca najbardziej drażliwe, karcili niewczesną gończych i chartów gorliwość.
Na rosłym koniu, którego żebra policzyćby można i na ogromnem siodle siedział mały Jack, syn Tom’a Moody; wzrost jego doszedł do czterech stóp wysokości i na tem się zatrzymał, waga zaś tego człowieka nie przechodziła pięćdziesięciu funtów. Rumak idący pod nim był szczególnie przez pana Huddlestone-Fuddlestone lubionym. Inne konie niosły młodych groomów i poprzedzały swoich panów którzy w niewielkiej za nimi odległości postępowali.
Tom Moody podjechał pod ganek, odmówił poważnie przyjęcia wódki, przez szafarza mu ofiarowanej, i zatrzymał się trochę opodal domu ze wszystkiemi sforami psów, które się przewracały po gazonach, igrając, skacząc i pokazując sobie zęby. Gdyby nie energiczny głos Tom’a poparty przekonywującym argumentem harapa, kto wie czyby te igrzyska do krwawych nie doprowadziły utarczek.
Konie wierzchowe z małymi jeźdźcami zaczynają się ściągać jeden po drugim, a za nimi ukazują się w końcu sami panowie, obryzgani aż do kolan błotem, wchodzą do pokojów, wychylają po kieliszku wódki i składają damom uszanowanie.
Niektórzy z nich, mniej do salonu aniżeli do polowania zaprawieni, dosiadają znowu rumaków i harcują po zagonach, potem gromadzą się wokoło dojeżdżacza i gawędzą z nim o wypadkach ostatniej wyprawy, o zasługach tego lub owego charta i braku lisów.
W tem nadjeżdża sir Huddlestone na dzielnym rumaku, zsiada zeń dla powitania pań, i jako człowiek niemający wiele czasu do stracenia, wychodzi znowu przed ganek dla wydania stosownych rozporządzeń, tyczących się polowania. Mały Rawdon wychodzi na dziedziniec żeby się bliżej przypatrzeć psom, które skacząc na niego i uderzając radośnie silnemi ogony, o mało go nie obaliły na ziemię. Chłopiec nieco przelękniony broni się jak może od psich pieszczot, a Tom Moody zwija się, krzyczy i grozi, żeby utrzymać porządek i swawolne wybryki wesołości powściągnąć.
Sir Huddlestone dosiada konia, spadając nań całym swoim ciężarem.
— Jedźmy, Tom — powiedział baronet — kierujmy się w stronę djabelnego krzyża, dzierżawca Mangle zaręcza że widział w tej stronie dwa lisy.
Tom Moody daje sygnał trąbką, rusza z miejsca kłusem, a za nim puszczają się inni dojeżdżacie ze sforami psów, młodzi ludzie z Winchester, okoliczni dzierżawcy, a nawet włościanie w sandałach, zaciekawieni tak nowem jeszcze dla nich widowiskiem. Sir Hudlestone z pułkownikiem zamykali orszak rozwinięty na całą długość wjazdowej alei.
Wielebny Bute Crawley, surowo przestrzegający konwencjonalnej przyzwoitości, nie chciał pokazać się w stroju myśliwskim pod oknami swego synowca, ale czekał na swoim karym wierzchowcu przy skręcie alei, i jakby przypadkowo przyłączył się do postępującego naprzód orszaku, w chwili, kiedy sir Huddlestone nadjechał w towarzystwie pułkownika. Wkrótce cały orszak myśliwych zniknął z przed oczu małego Rawdona, który kilka minut jeszcze w niemym zachwycie pozostał.
Dotąd jeszcze nie możemy powiedzieć żeby mały Rawdon wkradł się głęboko do serca swego stryja, co zresztą tłumaczy zimnem usposobieniem baroneta, który większą część dnia przepędzał na szperaniu w księgach prawnicznych, albo na konferencjach z dzierżawcami. Ale to pewna że malec zupełnie sobie łaskę trzech ciotek zaskarbił, dzieci się do niego przyzwyczaiły, a nawet Zim go polubił. Sir Pitt łaskawym patrzył okiem, kiedy Zim zbliżył się do jednej z jego sióstr młodszych, a nawet dawał mu do zrozumienia, że osadzi go kiedyś na miejscu przez jego ojca, wielkiego łowczego, dziś zajmowanem. Ale Zim nie zbyt skwapliwie brał się do dzieła i zadawalniał się polowaniem na kaczki dzikie, słomki i bekasy, albo też używał swoich ferji świątecznych na prowadzenie wojny ze szczurami. Z tego już widzieć można, że sir Pitt umiał wywiązywać się ze swoich obowiązków względem rodziny w sposób bardzo niekosztowny.
Na nowy rok baronet hojnie obdarował brata, bo mu dał na jednego ze swoich bankierów weksel na sto funtów sterlingów. Możnaby tę ofiarę nazwać bohaterską, zważywszy że sir Pitt nie jedną walkę z sobą stoczyć musiał nim się ostatecznie na to zdecydował. Po dokonanym już czynie kontent był z siebie i nie żałował swojej wspaniałomyślności, bo cieszył się na samą myśl że został zapewne zaliczony do rzędu najhojniejszych i najliberalniejszych ludzi, Rawdon z synem opuszczali z żalem Crawley. Panie zaś rade były wewnętrznie że się pożegnały. Becky oddała się znowu zajęciom, które opisaliśmy w początku poprzedzającego rozdziału. Dzięki jej czynnemu dozorowi hotel Crawley przy Great Gaunt Street został odświeżony i można powiedzieć — odmłodniał, kiedy baronet zjechał z całą rodziną do stolicy, dokąd go powoływały obowiązki obywatelskie, gdzie miał zająć wysokie w parlamencie stanowisko, odpowiednie jego genjalnym zdolnościom.
Jako biegły dyplomata sir Pitt w ciągu pierwszej parlamentarnej kadencji nosił wszystkie projekta głęboko w sobie ukryte. Jeżeli otwierał czasem usta, to tylko dla poparcia petycji mieszkańców miasteczka Mudbury; ale za to uczęszczał regularnie na posiedzenia, jak człowiek chcący się obeznać z rutyną parlamentarną i z biegiem spraw publicznych. W domu cały niemal czas przepędzał na czytaniu nowych politycznych broszur, traktujących sprawy bieżące. Biedna lady Joanna niepokoiła się niesłychanie o męża, który — jak mówiła — zabijał się pracą i nocnem czuwaniem. Baronet tymczasem wszedł w bliższe stosunki z ministrami i z wybitniejszymi osobistościami w parlamencie, przekonany że w krótkim czasie niezawodnie sam luminarzem zostanie.
Łagodny i nieśmiały charakter lady Joanny budził w Rebece uczucie pogardy, którego prawie ukryć nie mogła. Ta naturalna prostota i otwartość w obcowaniu z wszystkimi — którą się odznaczała lady Joanna — ciężyły niezmiernie Rebece, co nawet przy talencie udawania nie mogło nie wpłynąć na ich stosunki. Nie można się więc dziwić że obecność Rebeki stała się dla jej bratowej ciężarem i krępowała ją nieznanym jej dotąd przymusem. Lady Joanna widziała że mąż jej ciągle tylko z Rebeką rozmawiał, zdawało się jej nawet że się niememi czasem znakami ci państwo porozumieć umieli, gdy tymczasem sir Pitt nigdy prawie nie miał nic do powiedzenia żonie, nigdy z nią ważnych nie poruszał kwestji. Wprawdzie lady Joanna nic z tego zgoła nie rozumiała, ale niemniej przeto czuła się upokorzoną widząc że nie ma nic lepszego do zrobienia ponadto jak milczeć, wówczas kiedy pierwsza lepsza intrygantka jak mistress Rawdon o wszystkiem sądzić umie i na wszystko ma gotową odpowiedź, której nie brak ani trafności, ani złośliwego dowcipu. Każda żona w takich warunkach czuje się osamotnioną, tem więcej że widzi swoją rywalkę gronem pochlebców otoczoną.
Na wsi, kiedy lady Joanna opowiadała bajeczki dzieciom wspartym na jej kolanach, nie wyłączając małego Rawdona, który ją bardzo lubił, samo wejście Rebeki z jej szatańskim uśmiechem i pogardliwem spojrzeniem plątało język wymownej przed chwilą matki. Wszystkie poetyczne obrazy, proste i naiwne myśli pierzchały jak owe powietrzne sylfidy i wróżki za zbliżeniem się złych i nieprzyjaznych genjuszków. Pomimo szyderczych trochę zachęcań Rebeki żeby tych ślicznych nie przerywała historyjek, lady Joanna nie umiała już ust otworzyć. Jakże wstrętnemi wydawały się Rebece te myśli tchnące spokojem i prostotą, jakże godnymi politowania ludzie, którzy w tem przyjemność znajdować mogli! Becky obdarzała tem samem uczuciem pogardy dzieci, jak również tych którzy dzieci lubili i w ich towarzystwie gustować mogli.
— To dobre jest dla tych, którzy się bawią w opowiadania bajeczek dzieciom — mówiła Becky do lorda Steyne, naśladując postawę lady Joanny otoczonej dzieciakami — nie znoszę tego popisywania się macierzyńską czułoskowością.
— Nie mniej jak djabeł nie znosi święconej wody, przerwał lord wykrzywiając usta, co zwykle u niego śmiech wyrażać miało.
Tak więc te panie nie szukały siebie chyba wtenczas tylko kiedy Becky potrzebowała czego od swojej bratowej. Przy każdem ich spotkaniu można było usłyszeć: „Moje życie, moja kochaneczko, moja droga“ i t. p. ale obie unikały siebie jak mogły. Sir Pitt przeciwnie obarczony licznemi zajęciami, znajdował codzień kilka chwil wolnych żeby je w towarzystwie bratowej przepędzić. Przed samym nawet objadem dyplomatycznym, na który się pierwszy raz wybierał, tak się potrafił urządzić, że przedstawił się bratowej w uniformie i z dekoracjami, które nosił w legacji Pupernikiel. Becky utrzymywała że kostjum ten przypadał niezmiernie baronetowi do twarzy i nie mniej była nim zachwyconą jak żona i dzieci, którym sir Pitt raczył się także pokazać. Dodała przytem że nigdy lepiej aniżeli teraz nie mogła się przekonać jak pochodzenie, albo raczej rasa niezbędnie jest potrzebną żeby umieć jak należy kostjum dworski nosić. Tym razem nie łatwo było baronetowi ukryć swe zadowolenie; spuścił oczy, zatrzymał wzrok na pończochach i z rozkoszą przypatrywał się swoim nogom, które, mówiąc nawiasem, były tak cienkie, jak szpada wisząca mu u boku: ale sir Pitt widział w nich zapewne jakiś wdzięk nieopisany, bo uczuł w tej chwili w sobie niezachwiane przeświadczenie że nie ma serca, któreby mu się oprzeć mogło.
Zaledwie baronet odszedł, mistress Rawdon odrysowała go w karykaturze i pokazała lordowi Steyne, a a ten zachwycony uderzającem podobieństwem kopji do oryginału, zabrał portret z sobą. Szlachetny lord raczył się zbliżyć do nowego baroneta w salonie Rebeki i nadzwyczaj uprzejmie członka parlamentu traktował. Pitt był uderzony wpływem, jaki mistress Rawdon wybierała na szlachetnego para Anglji, łatwością i trafnością jej spostrzeżeń, kiedy się zręcznie do rozmowy wmieszała, i powszechnem zajęciem, z jakiem zawsze słuchaną była.
Lord Steyne powiedział baronetowi że wróży mu świetną przyszłość w zawodzie publicznym, i że wszyscy z wielką niecierpliwością oczekują jego pierwszej mowy w parlamencie, bo wszędzie mówią o wysokich zdolnościach sir Pitta Crawley’a jako mowcy.
Pałac lorda Steyne, znajdujący się przy Gaunt-Square, nadał od dawna nazwisko ulicy Great-Gaunt-Street. To bliskie sąsiedztwo budziło w baronecie miłą nadzieję że pomiędzy lady Steyne i jego żoną zawiążą się wkrótce przyjazne stosunki. Jakoż po upływie dwóch dni rzucił sąsiadowi swoją kartę wizytową, chociaż od wieku przeszło obie rodziny żyły w takiem od siebie oddaleniu pomimo sąsiedztwa, że jedna o drugą nie troszczyły się wcale.
Wpośród tych intryg, wśród tego towarzystwa błyszczącego świetnością form lub dowcipem, Rawdon czuł się osamotnionym. Wprawdzie swobody jego nie krępowano bynajmniej; mógł iść gdzie chciał i kiedy mu się podobało, bez zbadania sprawy ze swoich wycieczek, do których go nawet zachęcano wyprawiając bądź do klubu, bądź na objady i kolacje z dawnymi kolegami z czasów kawalerskich. Często więc pułkownik zabierał syna i szedł na Great-Gaunt-Street, gdzie długie przesiadywał godziny w towarzystwie lady Joanny i jej dzieci, podczas kiedy sir Pitt zostawał w parlamencie. Czy się tu dobrze bawił? Trudno to przypuścić, bo mówił mało, nie ruszał się wcale, a jeszcze mniej myślał. Nie można było mu zrobić większej przyjemności jak dać mu jakieś zlecenie, posłać po informacje o koniu lub o służącym, albo dać do pokrajania pieczyste na obiad dla dzieci. Wilczysko uszy opuściło; Dalila ucięła włosy Samsonowi i okuła go w okowy. Burzliwy szaleniec przemienił się w ciężkiego, siwiejącego szlachcica.
Biedna lady Jane wiedziała dobrze że Rebeka zaprzęgła jej męża do swego rydwanu, ale przy każdem spotkaniu się te panie nie mówiły do siebie inaczej jak „moja droga“ albo „moje życie.“
Nasi znajomi z Brompton obchodzili także święta Bożego Narodzenia, ale nie gwarnie i nie wesoło.
Ze stu funtów rocznego dochodu Amelja oddawała trzy czwarte części rodzicom, reszta zaś musiała wystarczyć na potrzeby jej samej i syna. Te skromne środki, zwiększone stu dwudziestu funtami przysłanemi przez Josa, pozwoliły zaledwie przeżyć jakkolwiek i poczęstować kogo z przyjaciół — a tych nie było wiele — filiżanką herbaty. Cała rodzina złożona, jak wiemy z czterech osób, nie miała innej sługi jak Irlandkę, która służyła także małżonkom Clapp. Jedyną w tych ciężkich próbach dla rodziny pociechą było to, że mogli każdemu śmiało spojrzeć w oczy. Pan Sedley ze stratą fortuny nie stracił poważania, jakie dla niego zachowała rodzina pana Clapp, dawnego komisanta, który przypominał zawsze te czasy, kiedy w sali jadalnej wychylał szklaneczkę piwa za zdrowie pani Sedley, miss Emmy i pana Józefa przebywającego w Indjach. Urok tych wspomnień zwiększał się z latami; ile więc razy Clapp przychodził z kuchni, zaproszony przez pana Sedleya na szklankę groku lub herbaty, zawsze powtarzał wzdychając:
— Dobre to, proszę pana, były czasy, kiedyśmy tak przy Russel-Square zapijali.
Po tych słowach podnosił się z uszanowaniem i pił zdrowie pań, tak jak dawniej, w dniach błogiego o jutro spokoju. Według pana Clapp nikt nie dorównywał pani Melji ani pięknością, ani talentem do muzyki. Clapp nie chciał nigdy siadać w obecności dawnego swego patrona, nawet w klubie wstawał przed nim. A broń Boże żeby kto jedno słowo przeciwko panu Sedley powiedział, nigdyby tego nie ścierpał.
— Widziałem — mówił — najznakomitszych ludzi w Londynie ściskających rękę pana Sedley; a ileż to razy sam Rotszyld z nim na giełdzie, wziąwszy go pod rękę. Zresztą, co do mnie, wiem że wszystko winieniem panu Sedley.
Po upadku pryncypała Clapp — dzięki swemu kaligraficznemu pismu — znalazł w biurze jakiemś zajęcie.
— Mała rybka jak ja — mawiał — znajdzie zawsze dosyć wody na swój użytek.
Dawny wspólnik pana Sedley’a ofiarował panu Clapp miejsce u siebie, hojnie wynagradzając jego usługi. Wszyscy bogaci przyjaciele Sedley’a odsunęli się od niego; jeden tylko Clapp, dawny sługa i przyjaciel, został mu zawsze wiernym.
Jakże skrzętnie musiała się biedna wdowa rachować żeby czwarta część szczupłych dochodów mogła wystarczyć na ubranie przyzwoite małego Żorża i na opłacenie szkółki, do której — zwyciężywszy swoje obawy — Amelja zdecydowała się posyłać swoje ukochane dziecko. Ileż to razy do późnej nocy czuwać musiała ucząc się i przypominając sobie gramatykę, jeografję, żeby potem uczyć małego Żorża. Brała się nawet do łaciny, w tej nadziei że się sama tyle nauczy ile potrzeba do jasnego wykładu i ułatwienia nauki synowi.
Przepędzać dnie całe bez małego, oddać go pod surową dyscyplinę nauczyciela, nie módz go obronić od figlów dokuczliwych, szorstkich czasem towarzyszów; wszystko to dla czułej matki było bardzo ciężką próbą — możnaby powiedzieć — drugiem odłączeniem.
Żorż był uszczęśliwiony chodzeniem do szkoły; była to nowość dla niego, a to już jest dostatecznem żeby się dziecku podobać musiało.. To jeszcze więcej bolało matkę; zdawało się jej czasem że lżej byłoby dla niej przenieść rozłączenie się gdyby i dziecko że smutkiem ją żegnało; potem znowu wyrzucała sobie te egoistyczne uczucie i wolała go widzieć swobodnym i wesołym aniżeli smutnym.
Szkółka była pod kierownictwem wielebnego Binney’a, przyjaciela Amelji, będącego dla niej z wielkiem uwielbieniem. Żorż w krótkim czasie znaczne zrobił postępy, i ciągle przynosił matce nagrody swojej pilności. Wieczorem mnóstwo miał rzeczy do opowiedzenia mamie, jak naprzykład: że Lyons był dobry chłopiec; że ojciec Steel’a dostarczał mięso dla zakładu szkolnego; że matka Golding’a przyjeżdżała po niego co sobotę powozem; że Neat nosi spodnie ze strzemiączkami, i że on chciałby mieć takie same; że starszy Butte bardzo jest silny, a chociaż dopiero w początkowej jest klasie, wszyscy uczniowie utrzymują że Butte mógłby łatwo zbić pana Ward, szkolnego dozorcę. Amelja znała tym sposobem cały skład nauczycieli i urzędników szkoły tak dobrze jak każdy uczeń. Wieczorem zawsze pomagała synowi porobić ćwiczenia i tak się nieraz nad lekcjami umęczyła jak gdyby miała sama stanąć nazajutrz przed katedrą gderliwego nauczyciela.
Pewnego razu Żorż wrócił z podbitem okiem i z zapałem opowiadał matce i dziadkowi o odwadze okazanej przez niego w walce ze Smitem; mówiąc prawdę heroizm jego w tym wypadku nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, a chłopiec nawet odniósł podobno dotkliwą porażkę. Amelja nie mogła darować tego Smithowi wówczas nawet kiedy był już spokojnym aptekarzem przy Leicester-Square.
Wśród takich to zajęć i zabiegów niewinnych upływało życie Amelji. Parę białych włosów na głowie i lekki rys na czole zawsze pogodnem i szlachetnem, oto jedyne ślady jakie czas zostawił. Widok ten ani żalu ani złego humuru w Amelji nie budził.
— Cóż to szkodzi starej jak ja kobiecie — mawiała z uśmiechem.
Całem jej marzeniem było doczekać się pociechy z syna, i dosyć tej chwili kiedy będzie otoczony czcią i uwielbieniem, jak każdy znakomity człowiek co — według matki — musiało niewątpliwie nastąpić. Amelja starannie zachowywała rysunki zeszyty z ćwiczeniami i opracowaniami, które pokazywała bliższym znajomym, jak gdyby te prace nosiły już na sobie piętno genjuszu. Kilka wybranych opracowań Amelja dała pannom Dobbin, dla pokazania tych arcydzieł ciotce i dziadkowi Żorża, w myśli że może tym sposobem uda się jej złagodzić choć w części ojca, który nieubłaganą surowością chciał — zdawało się — w grobie jeszcze syna dosięgnąć.
Dla Amelji wszystkie przewinienia i słabości jej męża były pogrzebane wraz z nim ze wspomnień zostały jej tylko ofiary, czułego kochanka, poniesione żeby się z nią połączyć, i ostatnie pożegnanie szlachetnego rycerza kiedy spieszył na pole bitwy żeby umrzeć w obronie króla. Takie wspomnienia musiały złożyć w jej sercu uśmiechnięty obraz bohatera spoglądającego z wysoka na dziecko, które jej zostawił, żeby biednej matce nie zabrakło odwagi i pociechy w życiu.
Opowiedzieliśmy już czytelnikowi jak dziadek Zorża, pan Osborne, stawał się z dniem każdym coraz więcej gwałtownym i kapryśnym; jak córka jego opływająca w dostatki, mająca na rozkazy konie, powóz i pieniądze, była pomimo to opuszczoną i najnieszczęśliwszą istotą. Wszystkie jej myśli zwracały się dziś do jednego tylko przedmiotu, a tym było dziecko jej brata. Udając się codzień pięknym swoim powozem na samotną przechadzkę, próżno szukała w cienistych parku alejach czy nie ujrzy dziecka, które jak sen lub widzenie zostało jej niewyraźnie w pamięci.
Siostra panny Osborne, pani bankierowa, raczyła ją kiedy niekiedy w Russell-Square odwidzać. Przywoziła wówczas z sobą dwoje chorowitych i wybladłych dzieci, powierzonych bonie, która przybierała manjery wielkiej pani. W rozmowie z siostrą Mistress Bullock wysypywała jak z rękawa świetne imiona swoich znajomych, okraszając ten suchy katalog znakomitości ploteczkami, które obiegały salony wielkiego świata. Jej Frydryczek był żywym obrazem lorda Klaudjusza Dolypood, we wszystkiem do niego podobny; Marylka zwróciła na siebie uwagę pani baronowej N. na przechadzce w Rochamton. Według pani Bullock siostra jej miała święty obowiązek wpłynąć na ojca żeby coś dla tych aniołów zapewnił i o ich przyszłości pomyślał, Fryderyczek mógłby i powinnienby wejść do gwardji, ale potrzebaby majorat dla niego wyrobić, pan Bullock krwawo się pocił żeby kupić posiadłość ziemską, ale należało przytem zebrać posag dla córki.
— Ja liczę na ciebie, moja droga — mówiła przyjaźnie mistress Bullock do siostry — bo to, co na mnie z fortuny ojca przypadnie, powinno według zwyczaju zostać przy imieniu mego syna. Nie uwierzysz co to za poczciwa i zacna ta Rhoda Macmull, o której ci już wspomniałam: wyobraź sobie że ma zamiar zaraz po śmierci swego ojczyma, lorda Casteltody — który już długo przy napadach epileptycznych nie pociągnie — ma, jak ci powiadam, projekt oczyścić z długów dobra rodziny Casteltody i utworzyć majorat dla małego Macduff Macmul.... nasz Fryderyczek mógłby mieć także ordynację. Namów więc ojca żeby u nas umieszczał swoje kapitały, lepiej to, niż na Lombard Street; przecież to nawet nie wypada żeby ojciec do zupełnie obcych sobie jak Stumpy i Rowd miał się udawać.
Po tego rodzaju rozmowach, których główną tręścią była próżność, połączana z nikczemnością, mistres Bullock obdarzyła siostrę całusem, bez silnego natężęnia strun sercowych, zabierała swoją niedołężną dziatwę i odjeżdżała do siebie.
Te odwiedziny królowej mody w domu Russel-Square jeszcze więcej psuły jej interesa. Jej ton protekcyjny nie zachwycał ani siostry, ani ojca, który za każdym razem coraz to nowe kapitały do domu spółkowego Stumpy i Rowdy odnosił.
Nasza biedna wdowa z Brompton czuwała jak zawsze nad swojem dzieckiem, nie przeczuwając nawet że ten drogi skarb był przedmiotem tylu gorących życzeń i myśli. Owego wieczora kiedy Jane Osborne opowiedziała ojcu swoje spotkanie z bratankiem, starzec nie wyrzekł na to ani słowa, ale się nie rozgniewał wcale, a przed udaniem się na spoczynek powiedział córce „dobra noc“ głosem nieco łagodniejszym, prawie czulszym niż zwykle. Może rozmyśla nad tem, co usłyszał od córki, ale to pewna że się o szczegółach jej wizyty u panien Dobbin dowiadywał, a w parę tygodni potem zapytał córkę co zrobiła z małym zegarkiem i z łańcuszkiem złotym, który miała zwyczaj nosić na szyi?
— Ale mój ojcze — odpowiedziała z przestrachem — to był mój własny zegarek... Sama go za moje pieniądze kupiłam.
— Wybierz sobie drugi zegarek, najpiękniejszy jaki znajdziesz — powiedział starzec; poczem nastąpiło głuche milczenie.
Panny Dobbin nalegały ciągle żeby Amelja pozwoliła im częściej zabierać małego; przedstawiały jej że ciotka okazywała silne przywiązanie do dziecka, że może i dziadek zmieni dotychczasowe usposobienie dla wnuka, któremu matka nie powinnaby psuć przyszłości swoim uporem. Amelja słuchała tych przypuszczeń z niedowierzaniem a chociaż dzień spędzony bez dziecka wydawał się jej bardzo długi, nie opierała się wymaganiom panien Dobbin i zewsze witała syna jak gdyby ten uszedł przed groźnem niebezpieczeństwem. Jeżeli chłopiec przywoził z sobą zabawki lub pieniądze, matka żywo była zaniepokojoną i wypytywała go o osoby, które tam widział.
— Widziałem — mówiło dziecko — starego woźnicę, co mnie wiózł powozem i czterema końmi i pana Dobbin’a w zielonem ubraniu, z czerwoną krawatką i z piękną szpicrutą na karym koniu... Szpicruta ze złotą gałką... bardzo ładna... Pan Dobbin obiecał mnie zawieść kiedy na polowanie do Surrey i powiedział że mi wieżę londyńską pokaże.
Pewnego dnia Żorż wróciwszy od panien Dobbin powiedział matce że widział tam jakiegoś starego pana, z gęstemi brwiami, w szerokim kapeluszu, z grubym złotym łańcuszkiem i brelokami. Ten pan przyjechał wtenczas kiedy Żorż siedział na szpakowatym kucyku, prowadzonym przez stangreta za uzdeczkę na około gazonu. Po objedzie stary pan kazał Żorżowi opowiadać sobie różne rzeczy, a ciotka płakać zaczęła.
— Bo ciocia płacze zawsze — dodał malec skończywszy swoje opowiadanie.
Amelja nie mogła już wątpić że dziecko widziało swego dziadka. Odtąd oczekiwała w ciągłym niepokoju jakiejś propozycji i przekonała się wkrótce że to przeczucie nie było mylnem. Pan Osborne chciał zabrać dziecko do siebie, obiecywał zapisać mu cały swój majątek, nadto zapewniał matce roczny dochód stały, który jej płacić zabowiązywał się nawet w razie gdyby mistress Osborne wyszła za mąż powtórnie, jak to powszechnie głoszono. Dziecko miało zostawać zawsze z dziadkiem w Russel.Square, lub gdziekolwiekby się temu ostatniemu zamieszkać podobało; pan Osborne przyrzekał przysyłać czasem syna do matki, żeby go mogła widywać. Amelja odebrała ten list w chwili kiedy była samą: matka jej wyszła z domu, a ojciec był, jak zwykle o tej porze, w City dla swoich interesów.
W całem życiu Amelji były może dwa lub trzy wypadki które ją do gniewu pobudziły. Tym razem plenipotent i oddawca listu starego Osborn’a, pan Poe, miał zręczność poznać czem była ta dobra i łagodna kobieta w chwili silnego oburzenia. Po przeczytaniu listu Amelja zerwała się z miejsca w gorączkowym stanie, podarła na drobne kawałki list pana Osborn’a i rzucając je na ziemię zawołała w najwyższem uniesieniu:
— Ja mam wychodzić za mąż!... Sprzedać moje dziecko!... Możnaż się do tego stopnia ośmielić, żeby mnie tak znieważać! Proszę powiedzieć panu Osborne że list jego jest niegodziwością, rozumiesz pan, nikczemną niegodziwością,.. Oto jedyna odpowiedź jaką dać panu mogę, możesz pan ją zanieść temu przez kogo jesteś tu przysłany.
Po tych słowach Amelja ukłoniła się i wyszła z pokoju, zostawiając plenipotenta w prawdziwem osłupieniu.
Państwo Sedley wróciwszy do domu nie zauważyli wzruszenia Amelji, która im nigdy ani słowa o tym wypadku nie wspomniała. Każde z nich miało czem zająć swoją uwagę: Pan Sedley zawsze był swoim spekulacjom oddany, i pomimo doznanych niepowodzeń z równą zawsze gorliwością wycieczki swoje do City odbywał codziennie. Zawsze nosił w głowie plan nowego jakiegoś przedsiębiorstwa, mającego przynieść najświetniejsze zyski w przyszłości; żadne też uwagi pana Clapp nie mogły go odprowadzić od niepewnych interesów, o których wadze i doniosłości wierny exkomisant dowiadywał się już po czasie, kiedy było za późno żeby złemu zapobiedz i znacznych strat uniknąć. Że zaś pan Sedley wierny był swojej zasadzie żeby przy kobietach nie mówić nigdy o interesach, ztąd naturalnie wyniknąć musiało że tak żona jak i córka nie domyślały się nawet jak dalece ich byt materialny był zachwiany, aż do chwili kiedy biedny starzec widział się zmuszony zrobić im smutne wyznanie.
Wszystkie wypłaty rozchodów tego skromnego domowego gospodarstwa, uiszczane dawniej tygodniowo, urosły dziś do przerażających rozmiarów, a cyfra ta z każdym dniem się zwiększała. Jednego dnia pan Sedley przyszedł do żony z twarzą zmienioną i oznajmił jej że pieniądze, których oczekiwał z Indji, nie przyszły wcale. Wierzyciele regularnie dotąd opłacani przez panią Sedley, proszeni dziś o cierpliwość, okazywali się mniej łatwymi w interesie z nią, aniżeli z klijentami, od których trudno im było wydobyć pieniądze. Amelja — jak mówiliśmy — z najlepszem sercem robiła ofiarę z większej części szczupłych swoich dochodów, co pozwoliło zaspokoić zaledwie konieczne domowe potrzeby w ciągu sześciu miesięcy. Ale po upływie tego czasu, pieniądze oczekiwane z Indji nie nadeszły, a interesa pana Sedley’a coraz więcej wikłać się zaczęły. Mistress Sedley niedołężniała z wiekiem, upadała na duchu i nie wychodziła prawie z kuchni, gdzie siedziała milcząc obok mistress Clapp, albo cicho płakała. Rzeźnik nie chciał już dawać mięsa; piekarz i właściciel korzennego sklepu zuchwale i szorstko przemawiać zaczęli; mały Żorż uskarżał się że objady niedobre. Amelja chętnie przestałaby na kawałku chleba dla siebie, ale nie była w stanie przenieść żeby dziecku jej na czemkolwiek zbywało; robiła więc co mogła i odmawiała sobie wszystkiego, byleby tylko dogodzić małemu.
Z każdym dniem kłopoty się powiększały. Oddając rodzicom trzy części dopiero odebranej pensji, Amelja uprosiła ich żeby pozwolili z tych pieniędzy zapłacić nowe ubranie dla małego Żorża. Odpowiedziano jej na to że pieniądze przysyłane rocznie przez Jos’a dotąd nie nadeszły, że w domu od dawna już wielki czuć się daje niedostatek, co zresztą — dodała sucho matka — Amelja powinnaby już nie od dziś dostrzedz, gdyby cała jej uwaga nie była zwróconą wyłącznie na pana Żorża. Amelja nic nie odpowiedziała na tę wymówkę, oddała wszystkie pieniądze matce i poszła do swego pokoju gdzie już łez wstrzymać nie mogła. Któż potrafi opisać smutek matki kiedy po wielu naradach ze szwaczką nad krojem zamówionego ubrania, musiała uprzedzić że już robota niepotrzebna.
Ale najboleśniej było dla niej powiedzieć to małemu, który zanosił się od płaczu. Wszyscy jego rówieśnicy mieli nowe ubranie na święta Bożego Narodzenia, i zapewne będą się z niego wyśmiewać. Malec robił gorżkie wyrzuty matce że mu obiecała sprawić nowe suknie i nie dotrzymuje słowa. Za całą odpowiedź Amelja uściskała dziecko i wzięła się do naprawiania starych i znoszonych rzeczy, skraplając je obficie łzami. Wtem przyszło jej na myśl że jeżeli sprzeda cokolwiek ze swojej skromnej garderoby to może będzie mogła ubrać swego małego. Miała jeszcze ten sam szal który Dobbin jej z Indji przysłał, a pamiętała magazyn gdzie za lepszych czasów nieraz z matką robiła sprawunki i gdzie podobne towary się znajdowały. Ta myśl okryła jej twarz rumieńcem a oczy zajaśniały radością. Kiedy Żorż wychodził do szkoły, uciskała go serdecznie i patrzyła nań z rozpromienioną twarzą, a malec odgadł w spojrzeniu matki że się czegoś pomyślnego spodziewać może.
Amelja zawinęła szal w chustkę, ukryła pakiecik pod futrem i wyszła do miasta, idąc z takim pośpiechem, że zwracała na siebie powszechną uwagę. Już sobie rozliczała że jeżeli będzie miała dosyć pieniędzy, to kupi małemu książki, które mieć pragnął, opłaci szkołę i sprawi płaszcz ojcu, żeby zastąpić dawne znoszone okrycie. Tym razem rachuby jej nie zawiodły; szal ofiarowany przez majora był w tak dobrym gatunku, że kupiec z wielką ochotą dał właścicielce dwadzieścia gwinei i zacierał ręce z ukontentowania że tak korzystny zrobił interes.
Upojona radością i szczęściem Amelja wbiegła z swoim skarbem do księgarni, zaopatrzyła się w książki tak gorąco ugragnione, wróciła do domu, i napisawszy na wstępnej karcie pierwszego tomu: „Zorzowi Osborne, w dzień Bożego Narodzenia, upominek od kochającej go matki“, chciała położyć książki na stoliku, żeby je zastał jak ze szkoły powróci. Ale zaledwie wyszła ze swego pokoju, spotkała w korytarzu matkę, która patrząc z zadziwieniem na złocone i bogato oprawne książki, zapytała:
— Cóż to niesiesz?
— Książki dla Żorża, odpowiedziała, rumieniąc się Amelja; ja... mu je obiecałam... na święta.
— Książki? zawołała z oburzeniem staruszka. — Książki, kiedy my chleba nie mamy! Książki, kiedy ja wszystko już z kosztowniejszych rzeczy spieniężyłam, kiedy srebro stołowe sprzedałam, kiedy nawet szal zdjęłam z siebie żeby starego ojca od więzienia ocalić, żeby nas i twoje dziecko wyżywić! Wszystko poświęciłam byleby żaden z wierzycieli nie mógł nas znieważać, trzebaż było zapłacić za mieszkanie temu poczciwemu panu Clapp, bo i jego interesa dosyć są ciężkie, i on ma wypłaty! Ach Ameljo! ty mnie zabijasz twojemi książkami i twojem dzieckiem, dla którego nędzę gotujesz, byleby go zatrzymać przy sobie, nie chcesz go oddać... Dałby Bóg, Ameljo, żebyś była szczęśliwszą matką odemnie! Ot, Jos opuszcza ojca w nieszczęściu i w starości; a twój Żorż, któryby mógł być kiedyś w dostatkach i mieć przysłość zapewnioną... chodzi do szkoły przy zegarku i łańcuszku złotym, kiedy twój biedny ojciec nie ma grosza w kieszeni!
Płacz i łkania przerwały mowę staruszki, ale słowa te rozeszły się po całym tym małym domku, i doszły do uszu innych kobiet, które ani jednego nie straciły wyrazu.
— O! moja matko! zawołała Ameija, czemużeś mi pierwej tego nie powiedziała... Obiecałam mu te książki... i dziś rano szal sprzedałam... oto pieniądze; niech matka je weźmie!...
To mówiąc wyjęła drżącą ręką pieniądze z kieszeni, włożyła je w ręce matki, upuszczając kilka sztuk złota, które się potoczyły po schodach.
Po tej bolesnej scenie Almelja poszła do swego pokoiku, i przerażona ogromem grożącej nędzy, oddała się najgłępszej rozpaczy. Zrozumiała ona teraz że przez macierzyński egoizm psuła los swego syna, który mógł by mieć wychowanie, majątek i pozycję w świecie odpowiednią jego urodzeniu. Teraz dopiero biedna kobieta poczuła że ojciec jej poświęcił wszystko przez przywiązanie dla niej; godziłoż się teraz zamykać los dziecku swoim uporem, i gotować nędzę starym rodzicom wówczas, kiedy jednem słowem wszystko zmienić mogła? Złamane serce córki i matki odgadło i odczuło tę bolesną rzeczywistość w całej nagości.
- ↑ Szkockie pułki — górale.
- ↑ Piwo brukselskie.
- ↑ Przedmieście, rezydencja królewska.
- ↑ Anglicyzm oznaczający męża lub kochanka.
- ↑ Nazwa konia.
- ↑ Jim, zdrobniałe: James, jak u nas np. Kubuś.
- ↑ Teraz winem rozpraszajcie troski, jutro na niezmierzone puścimy się głębie.
- ↑ Faworytem nazywają konia, który według ogólnego mniemania najwięcej ma szans przy wyścigach, i o którego wszyscy najchętniej zakładają się z tego powodu.
- ↑ Błąd składu: Brak fragmentu tekstu