Władysław Herman i jego dwór/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.
Pociągiem zemsty i zbrodniczą radą
Postąpił z swoim panem z jak największą zdradą.
Bezimienny.

Nazajutrz po widzeniu się Skarbimira z Mestwinem, nie ujrzano żadnego w obozie nieprzyjacielskim poruszenia, i z wielkiem załogi zadziwieniem cały dzień bez walk upłynął. Jordan z Gozdowa i Krystyn z Mortoga wciąż stojąc na basztach, starali się dostrzedz wszystkich obrotów przeciwnego wojska, i domyśleć się przyczyny niezwykłej spokojności. Mestwin ze zwykłą rozwagą dawał głośno rozkazy, towarzysząc księciu Zbigniewowi, który przechadzał się po wałach z schyloną głową, i obchodził wierne hufce witające go okrzykami, nie budzącemi już teraz ognia i młodzieńczego zapału w smętnem sercu. Są bez wątpienia wieszcze w duszy człowieka przeczucia, rokujące mu blizkich nieszczęść nawałę.
Może są one tylko skutkiem wyobraźni, wylatującej za przeznaczone krańce na odkrycie ciemnej przyszłości, może też duchy innego świata przyjazne nam kiedyś za życia, w chwili stanowczej wokoło nas się gromadzą, i jedyną świadcząc w ich mocy przysługę, jakąś niepewność i smutek wlewają w serce, żeby je przygotować do niespodziewanego ciosu.
Bądźcobądź pewnem jest, że w dolegliwem teraz był książe Zbigniew położeniu, bo choć nigdzie tak blizkiego i grożącego nie upatrywał niebezpieczeństwa, choć spodziewał się, że tego samego dnia w nocy wkradnie się do zamku mnogim orszakiem Ludwik ze Żmigrodu, przeczuwał on niezrozumiane i tajemnicze cierpienia, i dlatego właśnie zniżywszy wyniosłą głowę, nie czuł dawnej radości, słysząc okrzyki i wrzaski żołnierzy.
— Mestwinie, — rzekł ponuro — przygotuj wszystko na przyjęcie Ludwika ze Żmigrodu, który dzisiaj ma przybyć. Właśnie zbierają się chmury i sądzę, że noc burzliwa ułatwi mu wejście do zamku. Nie spodziewam się, by natarli na nas swoim zwyczajem nieprzyjaciele, bo już wieczór się zbliża. Odejdę do komnaty, przygotuj jednak wszystko na przypadek, a gdybyś zobaczył rozwijające się przeciwników szeregi, donieś mi o tem natychmiast. Po tych słowach oddalił się książe, przechodząc blizko żony pokojów chciał ją odwiedzić, ale przypomniał sobie, że ją widział zrana smutną i pomieszaną, a nie czując się na mocy jej pocieszenia, podwoił kroku i zamknął się w własnej komnacie. Tu dopiero zapadł w głębokie dumanie, a jeśli kiedy słodkie zabłysło wspomnienie, odpędzały go zaraz czarne myśli bez ustanku się snujące.
Nieszczęśliwy Zbigniew wywoływał z głębi przeszłości gorzkie pamiątki, z żalem patrzał na strawioną wśród zbytków i występków młodość, na zużyte w niegodnych sprawach siły, na pogrążoną przez siebie w otchłań smutków Hannę z Ciechanowa, którą oderwał od świata i pozbawiwszy najmilszych uciech, nie umiał w najprzykrzejszych chwilach pocieszyć. Myśl, że może córka Wszebora zwiedziona dziwacznem jego od niejakiegoś czasu postępowaniem, sądzi, że zapomniał o jedynej lat młodych oblubienicy, o aniele, który najpiękniejszemi natchnął go pomysły i szczęściem obdarzył, tak go przeraziła, tyle razy stawiła się przed jego umysłem, że już porwał się i przypominając dawną uprzejmość, oddawna zaniedbane miłosne wyrazy i gorejące oświadczenia, chciał pobiegłszy do żony, u jej stóp błagać przebaczenia winy, kiedy ktoś do drzwi zapukał, poszedł je otworzyć z wyrazem gniewu na twarzy, ale ten znikł za ukazaniem się Mestwina z Wilderthalu.
— Czy myślą szturm przypuścić? — zawołał książe, z iskrzącemi się od zapału oczami, w nadziei, że zamęt walki wyrwie go z pod ciężaru trapiących uczuć.
— Nie, panie i książe mój, — odparł rycerz — przyszedłem cię uwiadomić o rzeczach, które największej uwagi, a zarazem stałości umysłu wymagają.
Nie słyszał Zbigniew ostatnich słów Mestwina; jak tylko dowiedział się, że nie ma przeciw komu walczyć, upadł na krzesło i nakazawszy ręką milczenie powiernikowi, wlepił oczy w przeciwną stronę i do opuszczonych na chwilę powrócił utrapień. Wreszcie ozwał się w te słowa.
— Mestwinie, jedyny mój przyjacielu, nie uwierzysz jakem się od jakiegoś czasu zupełnie odmienił. Zapewnie w tej posępnej twarzy, w tej schylonej postawie, w tej drżącej ręce i ustach zbladłych, nie poznajesz dawnego Zbigniewa, którego miecz błyszczał nad wszystkiemi mieczami polskiej krainie, którego głowa wznosiła się ponad wszystkie dumnych panów głowy. Gdzież się podziała żywość moja? gdzie uleciał młodzieńczy zapał wrzący w piersiach, którym już dzisiaj lekka cięży zbroja. Odpowiesz, że choroba, że rany to sprawiły. Nie, nic ziemskiego, żadnej ostrze szabli, żadna słabość na świecie nie była zdolna tak mnie zniżyć i pognębić. Ileż razy okryty ranami, krwią własną oblany, myślałem jeszcze o zwycięstwie, wyglądając z niecierpliwością chwili wyzdrowienia, w chwili w którejbym mógł ująć oręż na nowo, i zemścić się na wrogach. Pamiętam jak lotem orła wzbijały się moje myśli, jak nadzieje uśmiechały się niezatrutemi żadną boleścią, umysłowi, a teraz wzrok schylam ku ziemi, uciekam od towarzyszów broni, od żony nawet. Unikam Hanny, najmilszej istoty na świecie, dla której jeszcze czuję miłość w przekwitłem sercu. Jej spojrzenie przyjmujące dawniej wszystkie żyły ogniem namiętności, spada teraz na mnie jak na bryłę zimnego lodu. Czasem trąba bitew obudzi mnie ze snu, a wtedy tylko czuję, że mi serce bić nie przestało, ale krótko trwa przemijające wrażenie, a wszystko dokoła czarnem, ciemnem, posępnem się wydaje. Szczęście ucieka na odgłos kroków moich, i nawet przypomnieć sobie nie mogę chwil, które zapełniły część śmiertelnego życia niebieską radością. Zdaje jak gdyby piekło wyrzekło moję zagubę, bo mi wydarło i nadzieję i pamięć tych nadziei.
To mówiąc, zakrył twarz obiema rękami. Zapewne nie chciał, by Mestwin dostrzegł gorzką łzę spływającą po bladych licach.
Wahał się odrazu rycerz, na zadanie ostatniego ciosu nieszczęśliwemu panu, ale nie było czasu do stracenia, szybko upływały godziny, a z niemi i zemsta zbliżała się sroga, zemsta, dla której tyle środków użył Mestwin, i tyle zbrodni wykonał. Przybrawszy zatem najzimniejszą postać, przemówił do Zbigniewa:
— Przeminą te chwilowe troski. Teraz zaś, książe i panie mój, zbierz wszystkie siły, bo się dowiesz z ust, które ci nic nigdy nie skłamały, o spełnieniu się ich dawniejszych proroctw.
— Cóż chcesz mówić? — przerwał syn Władysława, z przerażeniem na twarzy.
— Chcę mówić i powiadam, książe i panie mój żeś się połączył z niewiastą niegodną twojej miłości.
— Nędzny! — przerwał piorunowym głosem Zbigniew pamiętaj, że mówisz o swojej księżnie, o żonie twojego pana.
— Nigdy jej nie nazwę księżną moją, — odparł śmiało Mestwin — bo nią być nie może Hanna z Ciechanowa, zdradzająca najświętsze obowiązki.
— Czy więcej od jednego życia posiadasz, że tak lekce teraźniejsze ważysz, — zawołał Zbigniew, okryty rumieńcem gniewu, porywając szablę ze stołu.
— Gdybym tysiąc razy mógł umierać i odżyć, nie wahałbym się ostatnie życie dla ciebie poświęcić, i nie raz ci już tego dowiodłem. Ale uspokój się, wysłuchaj mnie i przekonaj się o prawdzie słów moich. Jeśli cię oszukam, możesz ten miecz w moje piersi utopić.
— Ja mam ciebie słuchać, niegodny oszczerco, — krzyknął książe, wlepiając oczy w oczy Mestwina, ale rycerz wytrzymał rażące spojrzenie Zbigniewa, i nie zniżył własnego wzroku. — Ja mam słuchać potwarze rzucane na najcnotliwszą niewiastę na ziemi, na drogą moją Hannę, na anioła, co umilał zbrodnicze życie, i na wieki związał mnie do siebie niezerwanym łańcuchem. Czyż to od dzisiejszego dnia wiem, że ją nienawidzisz? Czyż to pierwszy raz ją obmawiasz? od kiedym ją zapoznał, zawsześ mnie odwodził od niej, odradzałeś zaślubienie, radziłeś najbrzydszą obłudę, a teraz kiedym już zgnębiony prawie, nawałą prawdziwych i urojonych nieszczęść, przychodzisz mi ostatnią wydzierać pociechę; oddal się, wychodź, precz mi z oczu.
Mestwin nie ruszył i kroku.
— Czyż już przestałem być panem w własnym zamku — zawołał Zbigniew z rosnącem uniesieniem. — Nawet gdybyś co wiedział, zakazuję ci odkrywać.
— A to co innego — odpowiedział z najzimniejszą krwią Mestwin. — Zaiste panem jesteś swojej woli i możesz nawet żonę Mieczysławowi odstąpić.
Imię niecierpianego człowieka obudziło wściekłość w duszy Zbigniewa, przypomniał sobie dawne jego związki z Hanną i zbladł nagle, śmiertelne osłabienie zwątliło siły poduszczone gniewem. Dreszcz zimny rozlał się po całem ciele i przejął go mrozem. Nie mogąc utrzymać się na nogach, musiał usiąść, a pot kroplami spływał po zlodowaciałem czole.
Poznał Mestwin, że sposobna nadarzyła się pora i nie dając czasu do namyślenia się księciu, zaczął opowiadać ułożone fałsze z pewnością samej szczerości właściwą, wyłożył dawne przestrogi, oświadczył się z przywiązaniem bez granic, a nareszcie opowiedział jak Ulrych podsłuchał przypadkiem rozmowę księżny z Katarzyną, z której się wydało, że Hanna pała miłością ku Mieczysławowi, że znienawidziła męża, i że się będzie widziała z dawnym kochankiem o dwunastej w nocy nad brzegiem Wisły, w starodawnej kaplicy. Zresztą nowem kłamstwem przebiegły rycerz wytłómaczył księciu sposoby, których użyła Hanna na porozumienie się z synem Bolesława. Nie przepomniał dodać o rzadkiej mowie księżnej i o jej listach. Wszystko zaś tak prosto, tak jasno wyłuszczył, że już niepewność i podejrzenia zaczęły się wkradać do serca Zbigniewa.
Wtenczas, za świśnięciem Mestwina, wszedł do komnaty giermek, który przez pana przyprowadzony, czekał w przedpokoju.
Na rozkaz pana śmiało powtórzył młodzieniec, co rycerz przed chwilą opowiadał, a podczas swojej mowy widział wciąż wzrok księcia Zbigniewa, starający się odkryć napróżno najmniejszego w jego rysach pomieszania lub trwogi. Ulrych z niepospolitą odwagą łączył poświęcenie dla pana bez granic, wiedział, że go może zgubić najmniejszą oznaką przerażenia. Zresztą, już najtrudniejszą część okropnej i tajemniczej sprawy sobie poruczonej wykonał oddawna. Kiedy mógł wytrzymać widok łez księżny, nie miał go już później przerazić gniew potężnego Zbigniewa, kiedy nie padł do nóg boskiej córce Wszebora, mało zapewnie mogła mieć na nim wpływu rozpacz syna Hermana, a zatem dopełniały się zamiary dzikiego Mestwina, i książe ujęty w sidła szatańską uwite zręcznością, otoczony głośnemi przeciwko żonie dowodami, wątpił czy żyje, czy też przebywał w obłędu i ułudzeń krainie.
Powstał nareszcie z siedzenia, i miotając naokoło pomieszanym wzrokiem, zawołał:
— Gdzież jestem, gdzie się dostałem? Czy już piekło wyciąga ramiona po należną zdobycz? Czy już zemsta niebios dręczyć mnie zaczyna, ostatnie marzenie tego życia, ostatnie urojenie, wiążące mnie jeszcze do świata, zniknęło. Ale nie, wyście sobie rękę podali i fałsz na waszych ustach. Mestwinie, zmiłuj się nade mną, wszak to złudzenie, wszak to nieprawda com słyszał! Hanna jest moją żoną.
— A zarazem kochanką księcia Mieczysława — odparł rycerz.
— Przypomniałeś mi — krzyknął książe — tem nazwiskiem, że wszystko się zakończyło, i że dla mnie świat bezludny wokoło. Nieprzyjaciel wydarł mi więc najmilszą pociechę. W krwi jego, przysięgam, zanurzę się cały; ale cóż ta krew pomoże, alboż ona dostatecznem wynagrodzeniem będzie za życie dotąd żadnej nieznające pociechy! Mestwinie — dodał, zbliżając się do rycerza i ściskając mu rękę — daj mi sposób godnego pomszczenia się na nim, połóż na jednej szali miłość zdradzoną, zniszczone radości, zatracone szczęście, życie ogołocone ze wszystkich rozkoszy, młode lata zwiędłe u ich początku prawie, serce szarpane wszystkiemi rozpaczy mękami, na drugiej zemstę jakąkolwiek. Jeśli ona zrównoważy się z tamtemi ciężary, moje dobra, moje majątki i godności tobie oddaję. Wszystko u stóp twoich składam, bylebym mógł widzieć jego cierpienia, wpatrzeć się okiem żmii w ostatnie chwile wroga; lecz te ostatnie chwile tak się różnić powinny od zwyczajnych zgonów na ziemi, jak różne są męki piekła od uciech niebieskiego raju, rozumiesz mnie?
Wtenczas Mestwin kazał oddalić się giermkowi, rozkazując pocichu, żeby mu doniósł jak tylko księżnę wyprowadzi. Zatrzymanie księcia w tym pokoju już na siebie biorę — dodał — a Ulrych odszedł.
Wtedy rycerz z Wilderthalu srogim ozwał się głosem:
— A cóż się stanie z niewiastą, co zdradziła najświętsze obowiązki i tak ogromną skalała się zbrodnią? Czy przepuścisz jej bezkarnie własne nieszczęście? Czy dozwolisz, książe i panie mój, by z twoich objęć rzucała się w objęcia znienawidzonego Mieczysława i z nich na twoje wracała łono?... By depcąc wszystkie świata prawa, podzielała się wdziękami z mężem i jego śmiertelnym wrogiem?
— Milczał wciąż Zbigniew.
A więc głośniej zawołał Mestwin — książe Zbigniew odpuszcza winy Hannie z Ciechanowa, wystawia się na żarty całej Polski, wojownik nieustraszony w bojach, niezmiękczony jękami konających ofiar, ulega przemocy niegodnej kobiety, i na jej spojrzenie zapomina o sławie. Zrzuć już zbroję, synu i wnuku tylu królów, zawieś oręż nad łożem rozkoszy, przywdziej suknię niewieścią i weź do ręki wrzeciono, albo raczej każ sobie okuć dzielną kiedyś prawicę w pęta gnuśnością narzucone, i czołgając się u stóp zdradnej żony, z uśmiechem radości i niedołęstwa patrzaj na własną ohydę i własne shańbienie. Na wszechwładny rozkaz otwieraj drzwi jej komnat Mieczysławowi, i dozwól synowi Bolesława cieszyć się posiadaniem Hanny z Ciechanowa.
— Milcz, — rzekł osłabiony książe — nieludzki człowiecze, w twoich piersiach nigdy słodkie nie urodziło się uczucie. Różny od innych ludzi, od dzieciństwa powlokłeś członki twardą stalą, a od niej i serce twoje swoję oziębłość przyjęło. Czyż znasz co to miłość, Mestwinie? Czyż kiedy doznałeś jej słodyczy? Wiedz, że choć okropna prawda odsłania się przede mną, wiedz rycerzu, że jeszcze kocham tę niewiastę i wątpię by tak anielskie rysy pokrywały tak nizką duszę. Wiedz, — zawołał całemi piersiami — że się waham, że wątpię, że nie wierzę waszym potwarzom. Jej obraz tkwiący w moim umyśle odpędza podejrzenia, i czuję niczem nieosłabione przywiązanie w sercu. Mestwinie, radzę ci, nie powtarzaj wyrzeczonych dopiero co obelg, bo o niej wtenczas marzyłem i słabo twój głos dochodził moich uszu, ale gdybym teraz co podobnego usłyszał, nie zważałbym na dawnego przyjaciela i wiernego sługę, widziałbym tylko szatana chcącego ostatnią pociechę mi wydrzeć i zniszczyć ostatnią srogich cierpień ulgę, a sam rozważ o ile taka myśl może unieść człowieka, który gotów zrzec się wiecznego i doczesnego życia, byleby usłyszał usprawiedliwienie ukochanej istoty. Walczyłem dla niej, a ona miałaby o tem zapomnieć? patrzyła na krew płynącą z moich piersi, a wiedziała, że dla niej płynie; słyszała jęki moich żołnierzy i pewną była, że dla niej giną, że dla niej poświęcam i ojca miłość i narodu przywiązanie, że dla niej znoszę oziębłość przyjaciół, i ona miałaby mnie zdradzić! Nie, na św. Stanisława, to być nie może. Sam Bóg nie dałby wdzięków anioła podłemu stworzeniu. Nie, Mestwinie, nie mów nic dalej, nie odzywaj się więcej, bo możebym uważał za święty obowiązek przebłagać oczernioną piękność śmiercią jej wroga.
— Nigdy trwoga nie zamknie ust moich, panie, — odparł rycerz — tembardziej kiedy prawdę mówiąc, chcę twoję sławę ocalić.
— Zaklinam cię, Mestwinie, byś milczał. Dowiodłeś mi tyle razy przyjaźni wśród bitew, niebezpieczeństw, teraz dowiedziesz mi jej daleko lepiej, zatajeniem tego o czem się dowiedziałeś. Nie chcę zasłony żadnej rozdzierać, zapomnę o twoich słowach, bo gdybym nie mógł zapomnieć, wolałbym nie żyć na ziemi, ale zapomnę za pierwszem jej spojrzeniem, za pierwszym uściskiem zapomnę. Wszakżeś mi nic nie odkrywał, Mestwinie, nie prawdaż, nic nie mówiłeś? Proszę, błagam cię, odpowiedz jedno nie, a wszystko co zechcesz, uczynię.
— Nigdy! — krzyknął Mestwin — nigdy podobną nie zmażę się podłością. Jeszczebym z rusztowania wołał na ciebie: książe i panie mój, zdradza cię niegodna żona.
— A więc zgiń i milcz umarły, jeśli żywy milczeć nie umiesz — zawołał Zbigniew, rzucając się na rycerza z pałaszem w ręku.
Z największą spokojnością odsłonił piersi Mestwin z Wilderthalu, i oderwawszy szablę od boku, stawił się bezbronny gniewowi Zbigniewa, którego wzniesiona opadła prawica, a wkrótce potem sam książe prawie bez zmysłów oparł się na łoże, spoglądając łzawem na powiernika okiem.
— Straciłem rozum, — rzekł — Mestwinie, ale zarazem i jedyne szczęście...
Wtenczas łzy wstrzymywane dotąd oblały lica niezgiętego dawniej wojownika i westchnienia wydobyły się z piersi, w których czułe, choć zatwardziałe długim do występków nałogiem, biło serce. Rumieniec wstydu zapłonił twarz bladawą, księcia, który przerywając czasem płacz swój wykrzyknikami boleści, odwracał oczy od dzikiej twarzy Mestwina, której rysów w tej chwili mógłby sam władca piekieł mu pozazdrościć.
— Ach! jakżem już osłabły, ach! jakżem już znękany, — wołał Zbigniew. — Hanna, moja Hanna mnie opuszcza, o Boże zlituj się nade mną!
— Sądziłem, — przerwał Mestwin — żem się zaciągnął pod dzielnego bohatera znaki, ale ciężką popełniłem omyłkę: szlochającą niewiastę teraz widzę przed sobą.
Te słowa ubodły dumę Zbigniewa, i natychmiast zatrzymawszy łzy płynące, przybrał męską i rozkazującą postać.
Przekonamy się zaraz, rycerzu, — rzekł — o prawdzie słów twoich. Bądź łaskaw towarzyszyć mi do Hanny, oświadczę jej nasze podejrzenia, a może odkryjemy, że się słuch twojego Ulrycha w tym razie omylił.
Poznał Mestwin, że największe zagrażało mu niebezpieczeństwo, ale nie stracił odwagi, gotów najczarniejszych użyć wybiegów na jego odwrócenie.
—Dobrze, — odpowiedział udając największą obojętność — nie odstąpię cię, panie i książe mój, bo przepaść blizka twoich kroków i potrzebujesz towarzysza, któryby cię na brzegu wstrzymał, lub też z tobą w jej otchłań się rzucił.
— Co znaczą te słowa?
— Znaczą one, książe i panie mój, że zbrodnicza niewiasta zdoła przybrać barwę niewinności. A kto jej uwierzy, już jest nad brzegiem przepaści, Zresztą postępuj podług swojej woli, lecz jaki dowód mieć będziesz, kiedy się zaprze? Wątpię, żebyś chciał mojego giermka stawić przed nią, i własną żonę przymusić do bronienia się od zarzutów sługi. A potem przypuszczając, że jest niewinną, i że Ulrych się przesłyszał, daremniebyś ją zmartwił i trwogi nabawił. Lepiej, kiedy o dwunastej sam się przekonasz.
Przyłożył rękę do gorejącego czoła Zbigniew i wahał się długo. Nie wiedział co począć, bo namiętności, burząc jego duszę odejmowały rozwagę i zimny rozsądek.
— Książe Zbigniewie, — dodał Mestwin — jesteś panem swojej woli, ale usłuchaj rady przywiązanego człowieka, który ci wierny był dotąd, i zawsze szanował i kochał, który życie twoje nieraz własnego niebezpieczeństwem bronił. Jakieżbym miał powody do rozjątrzenia twojego serca, do zatruwania twojego szczęścia? Wiesz, że ważne i bardzo ważne powody znagliły mnie do odkrycia ci prawdy, bo tu szło o twoję sławę i jako najwierniejszemu przyjacielowi twojemu, droższą mi jest ona od własnego i nawet od twojego życia. Chciałem tobie tak okropnego ciosu oszczędzić, ale rozważywszy straszne skutki wyniknąć mogące z tak występnych przyczyn, uczułem dosyć mocy w sobie na oznajmienie mojemu panu, że Hanna z Ciechanowa straciła wszystkie do jego miłości prawa. A niemałej potrzebowałem odwagi, niemałego poświęcenia, na wytrzymanie wybuchań gniewu człowieka rozkochanego w osobie, którą oskarżam o tak ciężkie zbrodnie. Do ciebie należy osądzić i czystość moich zamiarów i przywiązanie tak wielkie, że się naraziło na śmierć i gorsze od niej wyrzuty, żeby ostrzedz pana o okolicznościach, wszystkie jego nadzieje niszczących.
Zawsze prawie rady Mestwina odrzucane z początku przez Zbigniewa, brały potem górę nad jego umysłem, czy dlatego, że zimna rozwaga Niemca miała niezaprzeczoną wyższość nad uniesieniem i zapalczywością księcia, czy też dlatego, że syn Władysława niezrównaną pokładał ufność w wierności, i niejednemi dowodami stwierdzonem przywiązaniu powiernika. Również i teraz uległ Zbigniew przewadze rycerza z Wilderthalu, i nie mogąc sam oznaczyć swojego w tej mierze postępowania, skierował je podług myśli i chęci Mestwina.
— Przystaję — rzekł — na twoje uwagi, ale pamiętaj, że gdyby Hanna się niewinną okazała, nicby ci nie mogło życia ocalić. Doszedłem do takiej ostateczności, że mi trzeba żonę lub przyjaciela postradać, bo zemsta obudzona we mnie wymaga jakiejkolwiek ofiary. Przygotuj się do śmierci Hanny z Ciechanowa, albo do własnego zgonu.
— Pozwalam ci jeszcze wątpić, książe i panie mój, — odparł Mestwin — ale za kilka godzin o wszystkiem się przekonasz. O dwunastej przybędę do ciebie i razem udamy się do kaplicy.
— Nie wytrzymam — zawołał Zbigniew. — Pobiegnę do niej, mówię ci, że nie wytrzymam, Mestwinie.
— A gdzież się podziała stałość umysłu i męstwo, żadną niezrażone przeciwnością? — rzekł rycerz. — Czyż tylko w bojach mężem być przystoi? Czyż tylko kiedy zbroja kryje serce, ono się odważnem okazać powinno? W domowem życiu to trudniejsze zachodzą sprawy niż na pobojowisku, i nietylko z szablą w ręku bohater jest bohaterem.
— Możesz sobie tych kazań i przestróg oszczędzić, — zawołał książe — bo moje ucho nieprzyzwyczajone do nich. Mówię ci po ostatni raz, że nie mam dosyć sił na przepędzenie tylu godzin w tak okropnej niepewności. Nie cierpię jej teraz, za chwilę będę ubóstwiał. O Hanno z Ciechanowa! czegożbym nie dał, żebym mógł jak dawniej z słodką rozkoszą twe imię wymawiać.
— Jedyny więc tylko środek — rzekł Mestwin — pozostał w tym razie. Zamknę cię w komnacie, a o przeznaczonym czasie przyjdę uwalniając przekonać ciebie, o obłudzie żony i powrócić wyższym celom, nadziemską i nizką miłość.
Milczenie Zbigniewa uważał Mestwin za przystanie na podobny sposób; odwrócił się więc i wyszedłszy, zamknął drzwi żelaznym kluczem, który schował pod zbroję.
— Więc już zapewniłem jej zagubę — pomyślał, i z niewypowiedzianem uniesieniem, które brał za radość, oddalił się od komnaty nieszczęśliwego pana.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.