W zwierciadlanym domu/Rozdział piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Carroll
Tytuł W zwierciadlanym domu
Podtytuł powieść dla młodzieży
Rozdział Wełna i woda
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia „Linolit“ Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Ilustrator John Tenniel
Tytuł orygin. Through the Looking-Glass
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ PIĄTY
WEŁNA I WODA

Mówiąc to, chwyciła szal i poczęła się rozglądać za jego właścicielem. Po chwili ujrzała biegnącą przez las Białą Królową z szeroko rozpostartemi ramionami, jakby fruwała i odważnie podeszła do niej, z szalem na ramieniu.
– Bardzo się cieszę, że znajdował się właśnie tutaj, – rzekła, okrywając Królową szalem.
Biała Królowa spojrzała tylko na nią bezradnie, jakby z lękiem i poczęła coś szeptać do siebie, co brzmiało mniej więcej „Chleb z masłem, chleb z masłem,” a Ala wyczuła, że stanowczo musi pierwsza rozpocząć rozmowę. Zagadnęła więc nieśmiało:
– Czy mam przyjemność z Białą Królową?
– Owszem, tak, jeżeli to nazywasz przyjemnością, – odparła Królowa. – Jabym w ten sposób tego nie nazwała.
Przyszło na myśl Ali, że nie wypada sprzeczać się na samym początku znajomości, to też uśmiechnęła się i rzekła:
– Jeżeli Wasza Królewska Mość zechce mi wskazać drogę, postaram się jakoś odwdzięczyć.
– Ależ ja wcale nie mam na to ochoty! – jęknęła biedna Królowa. – Od ostatnich dwóch godzin jestem tu zupełnie sama.
Ala postanowiła być jeszcze uprzejmiejsza i zapytała:
– Czy wolno mi poprawić szal Waszej Królewskiej Mości?
– Sama nie wiem, co z nim się dzieje! – jęknęła Królowa melancholijnie. – Widocznie zwarjował. Przypięłam go tu, przypięłam go tam, lecz musi być z tego niezadowolony!
– Nie może leżeć równo, jeśli Wasza Królewska Mość przypięła go tylko z jednej strony, – rzekła Ala, poprawiając szal na ramionach Królowej. – I Boże święty, w jakimż okropnym stanie są włosy Waszej Królewskiej Mości.
– Szczotka się w nie zaplątała! – rzekła Królowa z westchnieniem. – A wczoraj zgubiłam grzebień.
Ala delikatnie wyplątała z włosów szczotkę i poczęła doprowadzać je do porządku.
– Proszę, teraz wyglądają całkiem inaczej! – rzekła powpinawszy prawie wszystkie szpilki. – Ale w gruncie rzeczy Waszej Królewskiej Mości przydałaby się garderobiana!
– Bardzobym chętnie ciebie przyjęła! – zawołała Królowa. – Dwa pensy tygodniowo i co drugi dzień powidła.
Ala nie mogła powstrzymać się od śmiechu, gdy odpowiedziała:
– Ja wcale nie chcę, żeby mnie Wasza Królewska Mość przyjęła i nie dbam zupełnie o powidła.
– A powidła są bardzo dobre, – zapewniła ją Królowa.
– Możliwe, w każdym razie dzisiaj nie mam na nie apetytu.
– I takbyś ich nie dostała, gdybyś nawet miała apetyt, – rzekła Królowa. – Prawo jest takie, powidła jutro i powidła wczoraj, ale nigdy dzisiaj.
– Ale kiedyś przecież muszą być powidła dzisiaj, – zaprotestowała Ala.
– Nie, nigdy, – potrząsnęła głową Królowa. – Zawsze są powidła co drugi dzień, a dzisiaj jak ci wiadomo nie jest drugi dzień.
– Absolutnie nic nie rozumiem, – westchnęła Ala. – To jest przecież strasznie zagmatwane!
– To jest właśnie skutek, gdy się żyje z powrotem, – szepnęła dobrotliwie Królowa. – Zawsze najprzód trzeba się czuć trochę nieswojo…
– Gdy się żyje z powrotem! – powtórzyła Ala zdziwiona. – Nigdy jeszcze o czemś podobnem nie słyszałam!
– … ale najważniejsze jest to, że pamięć wtedy pracuje w dwóch kierunkach.

– Jestem pewna, że moja pracuje tylko w jednym, – zauważyła Ala. – Nie umiem pamiętać rzeczy, które się jeszcze nie stały.
– To bardzo kiepską masz pamięć, skoro pracuje tylko z powrotem, – rzekła Królowa.
– A jakie rzeczy Wasza Królewska Mość pamięta najlepiej? – odważyła się Ala zapytać.
– Ach, rzeczy, które się stały w tydzień po ostatnim tygodniu, – odparła Królowa obojętnym tonem. – Naprzykład teraz, – mówiła dalej, przylepiając do palca duży kawałek plastra, – jest królewski Posłaniec. Teraz przebywa w więzieniu za karę, a proces jego nie rozpocznie się do przyszłej środy. Oczywiście zbrodnie są dzisiaj zawsze na ostatku.
– A jeżeli wcale nie popełnił zbrodni? – zagadnęła Ala.
– Wówczas będzie lepiej, nieprawdaż? – uśmiechnęła się Królowa, owijając palec z plastrem kawałkiem wstążki.
Ala czuła, że nie może zaprzeczyć.
– Oczywiście, że będzie lepiej, – powiedziała, – ale nie byłoby lepiej, gdyby został ukarany.
– W każdym razie jesteś w błędzie, – oświadczyła Królowa. – A ty byłaś kiedyś karana?
– Tylko za psoty, – odparła Ala.
– I dlatego było lepiej, rozumiesz! – zawołała z triumfem Królowa.
– Tak, ale później robiłam różne rzeczy, za które byłam karana, – rzekła Ala, – a to jest przecież pewna różnica...
– Lecz gdybyś ich nie robiła, – rzekła Królowa, – to byłoby jeszcze lepiej. Lepiej, lepiej, stanowczo lepiej! – Głos jej stawał się coraz donośniejszy przy każdem słowie „lepiej”, aż wreszcie stał się niemal krzykiem.
Ala zaczęła już mówić: – Tu jest jakaś omyłka… – gdy nagle Królowa zaczęła krzyczeć tak głośno, że Ala nie mogła w żaden sposób dokończyć zaczętego zdania.
– Ach, ach, ach! – krzyczała Królowa, machając ręką, jakby się chciała jej pozbyć. – Palec mi krwawi! Ach! ach, ach!
Krzyk jej był teraz zupełnie taki, jak gwizd lokomotywy i Ala w przerażeniu zasłoniła dłońmi uszy.
– Co się stało? – zapytała, gdy już wreszcie trochę ucichło. – Wasza Królewska Mość ukłuła się w palec?
– Jeszcze się nie ukłułam, – jęknęła Królowa, – ale wkrótce to nastąpi… Ach, ach, ach!
– A kiedy Wasza Królewska Mość tego się spodziewa? – zapytała Ala, czując, że nie powstrzyma się od śmiechu.
– Gdy znowu będę chciała przypiąć szal, – odparła biedna Królowa. – Broszka się zaraz odepnie. Ach, ach! – Gdy wypowiedziała te słowa, broszka odpięła się istotnie i Królowa chwyciła ją, usiłując zapiąć na nowo.
– Ostrożnie! – zawołała Ala. – Nie tak się broszkę trzyma! – i chwyciła broszkę, lecz było już zapóźno, szpilka się ześlizgnęła i Królowa ukłuła się w palec.
– Właśnie dlatego palec krwawi, – rzekła do Ali z uśmiechem. – Teraz rozumiesz, jak się to wszystko dzieje?
– Ale dlaczego Wasza Królewska Mość teraz nie krzyczy? – zapytała Ala, podnosząc już ręce, aby przysłonić niemi uszy.
– Jakto, przecież wystarczająco krzyczałam, – zdziwiła się Królowa. – Cóżbym miała z tego, gdybym zaczęła krzyczeć nanowo?
Tymczasem stawało się coraz jaśniej.
– Prawdopodobnie Kruk już odleciał, – zauważyła Ala. – Taka jestem zadowolona, że go niema. Byłam pewna, że noc się zbliża.
– Jakżebym chciała być zadowolona! – westchnęła Królowa, – tylko nigdy nie mogę sobie przypomnieć tego prawa. Ty musisz być bardzo szczęśliwa, żyjąc w tym lesie i będąc zadowolona, kiedy tylko zechcesz!
– Tylko, że tu jest tak strasznie samotnie; – szepnęła Ala melancholijnie i na wspomnienie samotności dwie wielkie łzy spłynęły jej po policzkach.
– Ach nie rób tego! – zawołała biedna Królowa, załamując w rozpaczy ręce. – Pomyśl jaka jesteś duża dziewczynka. Pomyśl, jaką długą drogę dzisiaj odbyłaś. Pomyśl, która jest godzina. Pomyśl o wszystkiem, tylko nie płacz!
Ala w tej chwili nie mogła powstrzymać się od śmiechu, chociaż łzy jeszcze ciągle spływały jej z oczu.
– A czy można się powstrzymać od płaczu, gdy się o czemś myśli? – zapytała.
– Właśnie tak jest specjalnie urządzone, – wyjaśniła Królowa z przekonaniem, – bo przecież nikt nie może jednocześnie robić dwóch rzeczy. Trzeba najprzód pomyśleć o wieku, aby zastanowić się nad tem, ile się ma lat. A ty ile masz lat?
– Siedem i pół właściwie.
– Nie powinnaś mówić „właściwie”, – zwróciła jej uwagę Królowa. – I takbym ci uwierzyła. A teraz powiem ci coś, ale musisz także uwierzyć. Ja mam akuratnie sto jeden lat, pięć miesięcy i jeden dzień.
– W to już nie mogę uwierzyć! – zawołała Ala.
– Nie możesz? – zdziwiła się Królowa z żalem. – Spróbuj jeszcze, odetchnij głęboko i zamknij oczy.
Ala zaśmiała się.
– Niema poco próbować, – rzekła, – trudno uwierzyć w rzeczy niemożliwe.
– Widzę, że masz mało doświadczenia, – westchnęła Królowa. – Gdy byłam w twoim wieku, zawsze pół godziny dziennie starałam się próbować. Czasami potrafiłam uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy przed śniadaniem. O, znowu ten szal mi spada!
Broszka odpięła się powtórnie i nagły wiatr zdmuchnął szal z ramion Królowej do małego strumyka. Królowa wyciągnęła ręce i pobiegła za szalem, lecz tym razem zdołała go schwytać.
– Mam go! – zawołał głosem triumfu. – Teraz już przypnę go sama, zobaczysz!
– Więc widocznie z palcem już lepiej? – zagadnęła Ala grzecznie, przechodząc przez wąski strumyk wślad za Królową.


– O wiele lepiej! – zawołała Królowa i głos jej stawał się coraz donioślejszy. – O wiele lepiej! Lepiej! Leepiej! Leeepiej! – ostatnie słowa zakończyły się zawodzącem beczeniem, jak beczenie owcy i Ala aż drgnęła z wrażenia.
Spojrzała na Królową, która zdawała się nagle cała pokrywać wełną. Ala przetarła oczy i spojrzała po raz drugi. Nie mogła zrozumieć, co się właściwie stało. Czyż była w sklepie? I to była istotnie, naprawdę owca, co siedziała po przeciwnej stronie sklepowej lady? Przetarła znowu oczy, lecz i tak z tego nic nie wyszło. Znajdowała się w małym mrocznym sklepie, oparta łokciami o ladę, a naprzeciw niej siedziała w fotelu stara Owca, robiąc na drutach i spoglądając na nią z poza wielkich okularów.
– Co chciałaś kupić? – zapytała Owca wreszcie, podnosząc wzrok z nad roboty.

– Sama jeszcze dokładnie nie wiem, – odparła Ala łagodnie. – Muszę się najprzód rozejrzeć, a potem dopiero zadecyduję.
– Możesz patrzeć nawprost siebie i na obydwie strony, jeśli masz ochotę, – rzekła Owca, – lecz nie możesz rozglądać się dokoła, bo przecież nie masz oczu ztyłu głowy.
Istotnie, Ala oczu ztyłu nie miała, więc się zadowolnić musiała odwracaniem na wszystkie strony, aby zajrzeć na każdą półkę.
Sklep był zapełniony rozmaitego rodzaju najdziwniejszemi rzeczami, lecz najdziwniejsze było to, że, gdy Ala patrzyła uważniej na jakąś półkę, aby się przekonać dokładnie, co na niej było, półka ta stawała się nagle pusta, chociaż inne tuż obok były wypełnione towarem, że aż się pod nim uginały.
– Czy tu się wszystko tak rozpływa? – zapytała wreszcie niepewnym głosem, strawiwszy już dłuższą chwilę na bezskutecznem poszukiwaniu dużego jasnego przedmiotu, który chwilami wyglądał, jak lalka, a chwilami, jak koszyk do robót i zawsze znajdował się na półce wyższej od tej, na którą Ala właśnie patrzyła. – To jest naprawdę bardzo dziwne, ale… – dorzuciła olśniona nagłą myślą, – będę śledziła za tą rzeczą aż do najwyższej półki. Chyba, że ta rzecz wyfrunie przez sufit!
Lecz nawet i ten plan ją zawiódł, „rzecz” bowiem wyfrunęła bezszelestnie przez sufit, jakby była do tego oddawna przyzwyczajona.
– Czy jesteś dzieckiem, czy zabawką? – zapytała Owca, sięgając po drugą parę drutów. – Wkrótce mnie zniecierpliwisz, jak będziesz się w ten sposób kręciła. – Robiła teraz czternastoma drutami jednocześnie i Ala spoglądała na nią z wielkiem zdziwieniem.
– Jak może robić tylu drutami? – zapytywała siebie samą. – Dobiera coraz więcej i więcej z każdą chwilą!
– A umiesz wiosłować? — zapytała Owca, podnosząc wgórę parę drutów przy tych słowach.
– Owszem, trochę... ale nie na lądzie... i nie drutami... – odpowiedziała nieśmiało Ala, gdy nagle dostrzegła, że druty zamieniają się w wiosła i że obydwie z owcą znalazły się nieoczekiwanie w małej łódce, płynącej między dwoma brzegami. Należało się teraz ratować.
– Pióra! – zawołała Owca, chwytając inną parę drutów.
Nie posiadało to brzmienia uwagi, na którą należało odpowiedzieć, to też Ala nic nie rzekła, tylko wiosłowała dalej. Było coś dziwnego w tej wodzie, pomyślała, bo od czasu do czasu wiosła grzęzły w niej i nie można ich było wydobyć.
– Pióra! Pióra! – wołała Owca, chwytając coraz to nowe druty. – Zobaczysz, że zaraz złapiesz raka.
– Kochany mały raczek! – pomyślała Ala. – Bardzobym się cieszyła.
– Czyż nie słyszysz, że mówię „Pióra”? – zawołała gniewnie Owca, chwytając całą wiązkę drutów.
– Naturalnie, że słyszę, – odpowiedziała Ala, – powtarzałaś już to niejednokrotnie i bardzo głośno. Ale powiedz, gdzie są raki?
– W wodzie oczywiście! – rzekła Owca, wtykając jeden z drutów we własne włosy, gdyż ręce już miała zajęte. – „Pióra” powiadam!
– Dlaczego wołasz tak często „Pióra”? – zapytała wreszcie Ala, trochę już zagniewana. – Przecież nie jestem ptakiem!
– Właśnie, że jesteś, – odparła Owca. – Jesteś małą gąską.
Uraziło to trochę Alę i przez chwilę nie podtrzymywała rozmowy, a tymczasem łódź płynęła łagodnie dalej, czasami przedzierając się przez wodorosty (wśród których wiosła grzęzły jeszcze bardziej), czasami znów przepływając między drzewami, lecz zawsze Ala widziała po obydwu stronach te same wysokie brzegi.
– Ach! Jakie pachnące sitowie! – zawołała z nagłą radością. – Naprawdę rośnie tego mnóstwo i takie cudowne.
– Nie powinnaś się do mnie w ten sposób odzywać, – powiedziała Owca, nie podnosząc głowy z nad roboty. – Przecież ja tego sitowia tutaj nie posiałam i nie mam zamiaru go stąd wyrzucić.
– Nie, ale myślałam, że mogłybyśmy się zatrzymać i urwać trochę sitowia, – szepnęła błagalnie Ala. – Jeśliby ci to nie przeszkadzało, możnaby łódkę zatrzymać na chwilę.
– Jakże mam ją zatrzymać? – oburzyła się Owca. – Jeżeli przestaniesz wiosłować, to się sama zatrzyma.
Tak więc łódź popłynęła bez wioseł, aż wreszcie wpłynęła bezszelestnie w gęstwinę wysokiego sitowia. Ala zakasała rękawy i poczęła rwać sitowie, zapominając zupełnie o Owcy, o jej robocie na drutach i o całym świecie, gdy stała tak pochylona w łodzi, z włosami zanurzonemi w wodzie, zrywając całe więzie pachnącego sitowia.
– Żeby tylko się łódka nie wywróciła! – pomyślała w duchu. – Ach, jakie to cudowne! Tylko nie mogę dosięgnąć. – Istotnie była to jakaś tajemnicza pokusa, bo im więcej sitowia zerwała, tem piękniejsze wyrastało, lecz w żaden sposób dosięgnąć go nie mogła.
– Najpiękniejsze rośnie zawsze najdalej! – rzekła wreszcie z westchnieniem, rozżalona, że sitowie rośnie tak daleko i z zaczerwienionemi policzkami i rozwianym włosem, cofnęła się spowrotem do łodzi, układając sitowie ostrożnie.
Cóż to dla niej znaczyło, że właśnie teraz sitowie zaczęło więdnąć i tracić swój zapach i krasę, skoro ona przed chwilą je zerwała? Nawet prawdziwe pachnące sitowie żyje tylko krótką chwilę, a to przecież było sitowie nieprawdziwe, to też roztapiało się, jak śnieg, leżąc tak u stóp Ali, Ala jednak nie zwracała na to uwagi, co przecież o tylu innych ciekawych rzeczach myśleć musiała.
Popłynęły jeszcze kawałek dalej, aż w pewnem miejscu wiosło ugrzęzło w wodzie i w żaden sposób nie można go było wyjąć (jak Ala potem opowiadała), i skutek był taki, że rękojeść wiosła chwyciła Alę nagle za podbródek i mimo głośnego krzyku ściągnęła ją z ławeczki i rzuciła na pęk sitowia leżącego na dnie łódki.
Jednakże Ala nie potłukła się bardzo, to też wkrótce wstała. Owca dalej robiła na drutach, jakby właściwie nic nie zaszło.
– Śliczny był ten rak, którego złapałaś, – zauważyła, gdy Ala usiadła na dawnem miejscu, odetchnąwszy z ulgą, kiedy się zorjentowała, że nadal jeszcze znajduje się w łódce.
– Naprawdę? A ja go nie widziałam, – zdziwiła się Ala, przechylając się przez burtę łodzi i patrząc uważnie w ciemną wodę. – Byłabym go nie puściła, zabrałabym tego raka do domu! – Lecz Owca tylko zaśmiała się ironicznie i dalej robiła na drutach.
– A czy tutaj dużo jest raków? – zapytała Ala.
– Dużo raków i całe mnóstwo innych rzeczy, – odparła Owca. – Wszystko do wyboru, tylko trzeba się decydować. A co teraz chcesz kupić?
– Kupić? – powtórzyła Ala tonem pełnym zdziwienia i przerażenia jednocześnie, bo wiosła, łódka i rzeka zniknęły w tej samej chwili, a ona znowu znajdowała się w małym mrocznym sklepiku.
– Chciałabym kupić jajko, – rzekła nieśmiało. – Po ile je sprzedajesz?
– Pięć pensów sztuka, para dwa pensy, – odpowiedziała Owca.
– Więc dwa jajka są tańsze, niż jedno! – zawołała Ala ze zdziwieniem, wyjmując z kieszeni portmonetkę.
– Tylko musisz zjeść obydwa, jeśli dwa kupisz, – rzekła Owca.
– Wobec tego poproszę o jedno, – szepnęła Ala, kładąc pieniądze na ladzie. Jednocześnie pomyślała: – Mogą obydwa nie być przecież świeże.
Owca wzięła pieniądze i włożyła je do pudełka, a potem rzekła:
– Nigdy nie daję nic do ludzkich rąk, nigdy tego nie robię, więc musisz sobie wziąć sama. – I, mówiąc to, przeszła na przeciwną stronę sklepu i położyła jajko na półce.
– Ciekawa jestem dlaczego tak się dzieje? – pomyślała Ala, omijając stoły i krzesła, aby przejść przez sklep. – Jajko zdaje się coraz bardziej oddalać, im bardziej zbliżam się do niego. Zobaczymy, czy to jest krzesło? Jakto, przecież najwyraźniej ma gałęzie! Jakie to dziwne, gdy się w sklepie znajduje rosnące drzewo! A tutaj przepływa strumyk! Jest to najdziwniejszy sklep, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam!
I szła tak dalej, dziwiąc się coraz bardziej, gdy wszystkie sprzęty zamieniały się powoli w drzewa i była już przygotowana na to, że z jajkiem stanie się to samo.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Lutwidge Dodgson i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.