Wesołe wakacje/Budowanie chatek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Wesołe wakacje
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Wesołe wakacje
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Budowanie chatek.

Wszystkie dzieci miały sześć tygodni wolnych, oprócz paru godzin dziennie przeznaczonych na naukę. Było więc dość czasu na uskutecznienie projektów różnorodnych. Dziewczynki przejęły się ogromnie zamiarami chłopców i budowaniem chatek. Stokrotka przebudziła się przed piątą rano i chciała już wstawać, a dowiedziawszy się, że to zawcześnie, westchnęła z żalem:
— Ach jakaż długa noc dzisiejsza! Co za nudna rzecz spać bez końca.
Kamilka i Madzia nie odzywały się, ale nie spały już również. Czekały wszakże cierpliwie, kiedy zegar wydzwoni siódmą godzinę, aby zerwać się wreszcie z łóżka.
Leoś i Janek przebudzili się o szóstej rano i ubierali się szybko. Jakóbek przed ułożeniem się do snu miał jeszcze z wieczora rozmowę ożywioną, prowadzoną półgłosem z ojcem i ze Stokrotką. Słychać było tylko chwilami wybuchy śmiechu i klaskanie w ręce Jakóbka, który całował tatusia i Stokrotkę, ale nikomu nie chciał powiedzieć o czem tak gwarzyli z zapałem.
Leoś i Janek ze zdumieniem spostrzegli, że Jakóbka już w pokojach nie było.
Musiał wylecieć do ogrodu — rzekł Leoś — cóż chcesz? Pierwszy dzień wakacji, więc żal każdej straconej chwili.
Obaj też pobiegli chyżo w stronę obory, gdzie właśnie kończono wydój. Wypili po szklance mleka prosto od krowy i zapukali następnie do drzwi pokoju siostrzyczek, przypominając, że już czas zabrać się do budowania chatki.
Zbliżając się do dziecinnego ogródka usłyszeli jakieś stukanie, jakgdyby przybijano tam deski. Ku ogólnemu zdziwieniu zastano Jakóbka wbijającego gwoździe z wielkim zapałem. Pomagała mu Zosia, podtrzymując deskę, którą umocowywał do wbitych już słupów. Miejsce było bardzo dobrze obrane w leszczynie, rzucającej cień na pracujących żarliwie.
— Jakże mogłeś wykonać już tyle roboty? — zawołał Janek, zwracając się do Jakóbka. W głowie mi się nie mieści zkąd miałeś siłę przynieść tak ciężkie deski i słupy.
— Zosia i Stokrotka dopomogły mi — odpowiedział chłopczyna — uśmiechając się złośliwie.
Leoś i Janek kręcili głowami z niedowierzaniem.
— O którejże godzinie wstałeś? dopytywała Kamilka.
— O piątej wstałem, a o szóstej byłem już z całym przyborem do budowania. A teraz bierzcie narzędzia, niech każdy pracuje z kolei.
— Nie, nie, proszę cię rób dalej, chcemy nauczyć się od ciebie, jak się w mig chatkę buduje, mówił Leoś drwiąco.
Jakóbek porozumiał się szybkiem spojrzeniem z Zosią i Stokrotką i odparł śmiejąc się:
— Pracujemy już długo i jesteśmy bardzo zmęczeni. Pobiegniemy teraz trochę łapać motyle.
— Tak? Bieganie na odpoczynek? To ciekawe! rzekł Leoś szyderczo.
— Właśnie. Będzie to odpoczynek dla rąk i umysłu — odpowiedział Jakóbek wesoło i oddalił się wnet, zabrawszy dziewczątka z sobą.
Czwórka pozostałych dzieci poczęła rozważać w jakiem miejscu postawić drugą chatkę. Postanowiono umieścić ją naprzeciwko rozpoczętej przez Jakóbka. Następnie udano się do składu drzewa i wybrano kilka sztuk z zapasów desek, które przywieziono na taczce.
Pracowano tak aż do chwili, gdy dał się słyszeć dzwonek na śniadanie. Trzeba było porzucić robotę i pośpiesznie pomyć ręce oraz przyczesać włosy.
Gdy już wszyscy zasiedli do stołu, ojciec Jakóbka począł dopytywać się czy budowa chatek posunęła się nieco.
— Zapewne bardzo wyprzedziliście mego małego syneczka? rzekł w końcu.
— Nic, wujaszku, przeciwnie, Jakóbek posunął już swą robotę tak dalece, że to zupełnie nie do pojęcia! odpowiedział Leoś z pewnem niezadowoleniem.
— Pomimo że jest z was trzech najmłodszy, zdobył się na tyle energji, iż przybijał już ścianki do słupów, a wyście dopiero zwieźli materjał budowlany — wtrąciła Stokrotka.
— Bah! bah! Jakóbek nie jest więc tak złym cieślą, jak to podejrzewałeś, mój Leonku — rzekł pan Traypi, ojciec Jakóbka.
Leoś nic nie odpowiedział, ale mocno się zarumienił, a Jakóbek, który nadszedł właśnie i stał obok ojca, ucałował jego rękę poczem zaczęła się ogólna rozmowa. Doskonałe ciastka czekoladowe rozradowały młodego towarzystwa.
Po śniadaniu chciano koniecznie zaprowadzić starszych do ogrodu, aby pokazać rozpoczętą budowę, ale rodzice zadecydowali, że dopiero po ukończeniu będą podziwiali te arcydzieła w całej ich okazałości.
Wszyscy udali się razem do pobliskiego lasku i tam nad rzeczką Leoś urządził połów ryb, Kamilka i Madzia pobiegły do ogrodnika, prosząc, by im dostarczył robaczków do wędki, Jakóbek, Stokrotka i Zosia przygotowali wiadro pełne wody dla wrzucania złowionych rybek.
W krótkim czasie dwadzieścia rybek zostało pogrążone w tem wiedrze, stanowiącem ich chwilowe więzienie, zanim dostały się w ręce kucharza.
Wszystkie dzieci zajęte połowem nie zauważyły nawet zniknięcia Jakóbka.
— Pewno pobiegł doprowadzić do porządku swoje motylki — rzekła Madzia.
— Motylki, których wcale nie łapał — szepnęła Stokrotka Zosi na uszko i obie się roześmiały.
— Co to ma znaczyć? zapytał Leonek patrząc na nie podejrzliwie. Od samego rana Jakóbek, Zosia i Stokrotka mają tajemnicze miny, które nic dobrego nie wróżą.
— Dla nas czy dla ciebie? odrzekła Stokrotka filuternie.
— Dla wszystkich. A jeżeli chcecie spłatać figla mnie i Jankowi, to my też odpłacimy wam pięknem za nadobne.
— O co do mnie, to niema obawy! Możecie mi płatać figle ile się wam podoba w żadnym razie mścić się nie będę — zawołał Janek uprzejmym tonem.
— Jaki ty jesteś dobry, mój Janeczku, rzekła Stokrotka, ściskając serdecznie jego rękę. Bądź pewien, że nie urządzimy tobie żadnej przykrości ani złośliwej psoty.
— A za niewinny figiel nie będziesz się na nas gniewał — wtrąciła Zosia.
— Aha! Więc są jakieś figielki w robocie? Domyślałem się tego! Ale uprzedzam was, że postaram się im przeciwdziałać — mówił Janek ze śmiechem.
— Niemożliwe! Nie potrafisz tego dokonać — zapewniała Stokrotka.
— Zobaczymy! Zobaczymy! odgrażał się Janek.
Przez ten czas Leoś zajęty był łowieniem ryb i nie mieszał się do rozmowy. Nagle odezwał się, licząc ryby w wiedrze:
— Zdaje mi się, że już dość na dzisiaj tej zabawy. Mamy przeszło dwadzieścia rybek. Może zabierzemy się do budowania chatki?
— Leoś ma zupełną słuszność — odpowiedziała Kamilka — musimy dobrze popracować, aby dorównać Jakóbkowi.
— Tego właśnie pojąć nie mogę jak on się z tem urządza — zawołał Janek. Przecież ty z nim pracujesz, moja Zosiu, więc powinnaś wiedzieć w jaki sposób dokonał roboty conajmniej dwu dorosłych ludzi?
— Nie wiem, doprawdy nie wiem... mówiła Zosia zmieszana, ale Stokrotka wtrąciła z żywością:
— To jest bardzo łatwe do zrozumienia. Jesteśmy pilni pracownicy, nie tracimy ani chwili czasu, niczem murzyni przy robocie na plantacjach.
— Co prawda tracimy masę czasu, a Jakóbek, jestem pewną, już tam coś piłuje i przybija, podczas gdy my zastanawiamy się w jaki sposób tyle już potrafił dokonać. Chodźmy zobaczyć, czy robota jego posunęła się? rzekła Madzia.
Wszystkie dzieci zgodziły się z nią, tylko Zosia i Stokrotka ociągały się i jakby umyślnie znajdowały przeszkody.
— Musimy najprzód doprowadzić do porządku nasze wędki i haczyki — rzekła Zosia.
— I zanieść ryby do kuchni — dodała Stokrotka.
— Poczekajcie, ja sam polecę naprzód i zobaczę, co tam Jakóbek majstruje — zawołał Janek.
Zosia i Stokrotka rzuciły się pośpiesznie, żeby go zatrzymać. Janek bronił się, Kamilka i Madzia przybiegły na pomoc. Wówczas Stokrotka padła na ziemię i schwyciła Janka za nogę.
— Trzymaj go, trzymaj! Bierz go za drugą nogę! mówiła do Zosi.
Janek stracił równowagę i legł plackiem na trawę ku ogólnej wesołości. Wszystkie dziewczynki śmiały się w niebogłosy, Janek również, tylko Leoś miał poważną minę, stojąc przy rybach. Oglądając się od czasu do czasu, mówił tonem niezadowolonym:
— Czy prędko skończycie? Czy długo jeszcze myślicie tak chichotać?.
Im bardziej Leoś robił nadąsaną minę, tem więcej dziewczątka wybuchały śmiechem. Wreszcie całe grono, podżartowując wesoło, pobiegło za Leosiem w stronę gaiku, w którym budowano chatki. Zdaleka dochodziły wyraźnie uderzenia młota, tak pewną i silną ręką, że trudno było przypuszczać, żeby to Jakóbek sam majstrował.
Janek zręcznie wyrwał się z pod opieki Zosi i Stokrotki i popędził cwałem do gaiku, ale obie dziewczynki wyprzedziły go krzycząc co sił:
— Jakóbku! Jakóbku!.. strzeż się!
— Jakóbku! Uważaj!..
Leoś pomknął, jak strzała i pierwszy stanął przy chatce. Nie zastał tam nikogo ale na ziemi leżały dwa topory, gwoździe i deski.
— Janku, prędzej do mnie! Gońmy za nim! wołał Leoś zdyszany.
Po krótkiej chwili słychać było krzyk:
— Jest! Jest! Już go mam!
— Nie! Uciekł! Łap go! Na prawo!
— A ty zajdź z lewej strony!.
Dziewczątka słuchały tych głosów i nawoływań, wreszcie wysunął się Janek rozczochrany, zmęczony biegiem; po chwili ukazał się Leoś również potargany i znużony. Pytał Janka pośpiesznie:
— Widziałeś go? Jakże można było wypuścić go z rąk?..
— Słyszałem, że uciekał, roztrącając gałęzie. Kierowałem się ich chrzęstem, ale nie dojrzałem nikogo. Tak samo, jak i ty goniłem napróżno — odparł Janek.
Nagle wpadł Jakóbek zadyszany.
— Za kim biegliście tak, krzycząc? zapytał udając zdziwienie.
— Wiesz lepiej od nas, nie udawaj niewiniątka!.. mówił Leoś nie mogąc się pohamować.
— Byłbym go napewno schwytał, gdyby Jakóbek nie przeciął mi drogi — wtrącił Janek.
— Trzeba mu było dać dobrą nauczkę — mówił Leoś rozgniewany.
— Chciałem złapać tego tajemniczego pomocnika i przyprowadzić tutaj, żeby pracował przy naszej chatce, tak jak pomagał Jakóbkowi — odparł Janek — Powiedz że nam, Jakóbku, kto zrobił chatkę tak szybko i zręcznie? Daję ci słowo, że nie powiemy nikomu.
— Chcecie mię namówić abym popełnił niewdzięczność względem tego, który według waszego przekonania śmiałby żal do mnie za zdradzenie tajemnicy! zawołał Jakóbek z ożywieniem.
Leoś roześmiał się nieszczerze i rzekł szyderczo.
— Patrzcie mi jaki wymowny siedmiolatek!.. Ale zmusimy go do wyznania prawdy!
— Nie, Leosiu, Jakóbek ma słuszność. Chciałem go namówić do popełnienia niedyskrecji i źle postąpiłem — ujął się za młodszym braciszkiem Janek.
— W każdym razie to niemiła rzecz być podstępnie oszukanym przez takiego malca — bronił się Leoś.
— Nie zapomnij o tem, że go wydrwiwałeś i miał prawo ci dowieść... zaczęła Zosia.
— Czego dowieść?.. przerwał jej Leoś niecierpliwie.
— Że ma więcej rozumu od ciebie! — dokończyła żywo Stokrotka — że może zażartować nawet z twojej mądrości, o której myślisz zbyt wiele!
— O! bądźcie pewne, że potrafię uszanować mądrość i spryt waszego protegowanego!.. odciął Leoś.
— Który nie będzie chował się za innym w razie niebezpieczeństwa — zawołał Jakóbek.
— Co chcesz tem powiedzieć, zuchwalcze? Do kogo stosujesz te słowa? rzekł Leon, głos podnosząc.
— Do tchórza i samoluba — odparł Jakóbek, patrząc prosto w oczy Leosia.
Kamilka w obawie, aby ostra wymiana zdań nie doprowadziła do poważnej zwady, wzięła Leosia za rękę i powiedziała łagodnie:
— Tracimy czas napróżno, a ty najstarszy i najrozsądniejszy z nas kieruj nami, aby nasza chatka była jaknajśpieszniej ukończoną. Wyznacz każdemu robotę, zabierzemy się zaraz do dzieła.
— Ja też jestem na twoje rozkazy! odezwał się Jakóbek, który już ochłonął z gniewu i żałował swej porywczości.
Leoś uspokoił się, ujęty ostatniemi słowami Jakóbka i rozdał każdemu narzędzia, wskazując co ma robić. Dwie godziny trwała spokojna praca, ale trzeba przyznać, że nie było wielkiej dokładności w jej wykonaniu, pomimo najlepszych chęci całego zespołu. Ostatecznie zmęczeni i spoceni pozostawili dalszy ciąg na dzień jutrzejszy.
Jakóbek pobiegł wprost do ojca, który powitał go wesołym okrzykiem:
— Och, mój Kubusiu, dobrze nas przycisnęli! Omal nie złapano mię na gorącym uczynku! W każdym razie robota posunęła się ogromnie. Prosiłem Marcina, żeby podczas obiadu dokończył resztę. Zobaczysz jutro ich zdziwienie, gdy przekonają się, że chatka już gotowa.
— A ja cię bardzo proszę, tatusiu, żebyś kazał dokończyć chatkę moich siostrzyczek i Leosia.
To mówiąc Jakóbek zarzucił ręce na szyję ojca i przytulił główkę do jego piersi.
— Jakto? Tak chodziło tobie o to, aby dać nauczkę Leosiowi, a teraz sam prosisz o porzucenie twojej roboty dla niego?
— Tak, tatusiu, ponieważ źle z nim postąpiłem, powiedziałem przykre słowo, za które powinienby mnie obić porządnie, a on nawet się nie oburzył i nie nawymyślał.
Jakóbek opowiedział ojcu całe zajście w ogrodzie, poczem ojciec zapytał:
— Dlaczegoż nazwałeś go tchórzem i samolubem? Czem na to zasłużył?
— Bo dziś rano gdyśmy byli w lesie Kamilce i Madzi wydało się, że w krzakach są ukryci złodzieje lub też wilki czyhają na zdobycz. Janek rzucił się śmiało naprzód, a Leonek miał minę wystraszoną, cofnął się zamiast pomagać Jankowi w obronie. To właśnie miałem mu do zarzucenia i, co prawda, niepotrzebnie wyrwałem się z tem powiedzeniem, bo musiało mu to zrobić wielką przykrość.
— Dobry z ciebie chłopak, mój Jakóbku, odrzekł ojciec całując synka. Zrobię więc tak, jak sobie życzysz i każę dokończyć ich robotę, która jakoś idzie niesporo.
Jakóbek uradowany pobiegł do młodego grona, rozłożonego teraz na trawie.
Nazajutrz gdy wszystkie dzieci udały się do gaiku przylegającego do ich ogródka i zamierzały pracować dalej nad budową chatek, zostały mile zdumione, widząc że obie chatki są już ukończone i mają już nawet drzwi i okna wstawione.
— Jakim to cudem nasza chatka jest tuż skończona? zawołał Leonek.
— Bo już czas był zakończyć żarcik, który mógłby się stać kością niezgody pomiędzy wami — odezwał się ojciec Jakóbka. Mój synuś opowiedział mi co zaszło wczoraj i prosił, aby dopomóc waszym usiłowaniom tak samo, jak to robiłem dla niego z samego początku. Zresztą — dodał, śmiejąc się — obawiałem się drugiej pogoni jak wczorajsza. Janek już był tuż tuż przy mnie i gdyby mu Jakóbek nie stanął na drodze, byłbym wpadł w jego ręce. A ty, Leonku, przebiegłeś obok mnie, schowanym w krzaku.
Wujek świetnie biega!.. zawołał Janek z zachwytem. Tyleśmy się nalatały i nieudało się nam dogonić ani nawet dostrzedz wujka!
— Za młodych lat byłem jednym z najlepszych gimnastyków i przebiegałem niestrudzenie olbrzymie przestrzenie. Coś niecoś z tej chyżości zostało nie[1] jeszcze w nogach — dodał pan Troypi z uśmiechem.
Dzieci podziękowały wujkowi za ukończenie ich żmudnej pracy. Leoś ucałował małego Jakóbka a ten cichutko prosił go o przebaczenie.
— Nie mówmy o tem — odrzekł Leoś, z rumieńcem na twarzy — gdyż w gruncie rzeczy czuł się winnym względem małego braciszka i chciałby, aby ta sprawa poszła w zapomnienie.
Teraz jeszcze należało umeblować chatki. Posłużyły ku temu stare krzesła, stoliki, kawałki firanek, trochę ponadbijanej po brzegach porcelany. Wszystko to skrzętnie zostało zebrane i ustawione gustownie. Nawet nie zabrakło kanapki i dywanów. Dziewczątka dostały zapasy konfitur, biszkoptów, czekolady, chłopcy wyprosili chleba, masła, szynki i jajek ze śpiżarni. Urządzano sobie podwieczorki, częstując się nawzajem. Codziennie przybywało coś do małego gospodarstwa. Pod koniec wakacji nastąpiły jeszcze ulepszenia. W szpary pomiędzy deskami nałożono mchu, żeby nie przewiewało; dach również mchem był zabezpieczony. Ubitą ziemię posypano cienką warstwą piasku. Przy oknach zawieszono firanki. Powoli wszystkie kajety i książki zostały przeniesione do tej ulubionej siedziby dziecinnej i nieraz odbywały się tam lekcje, podczas których pilność zarówno dziewczątek jak chłopców była bez zarzutu. Uczono się w chatkach daleko lepiej, niż w każdym innym zakątku.
Gdy nadeszła pora rozstania i braciszkowie z rodzicami mieli odjechać do miasta, żałowały dzieci ogromnie, że już koniec wakacji, a do najmilszych o nich wspomnień, należały „chatki w lesie“. Tymczasem jednak ów koniec był jeszcze daleki, dzieci miały prawie półtora miesiąca przed sobą, miano więc dość czasu do zabawy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast nie winno być mi lub mnie?