Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
REMEMBER.

W pół godziny później wyminął naszych podróżnych jakiś jeździec, pędzący galopem drogą do Blois, i pomimo, że spieszno mu było widocznie, nie omieszkał pozdrowić ich uchyleniem kapelusza. Król Karol nie zwrócił prawie uwagi na owego młodego jeźdźca, ten bowiem, co ich wyminął, był młodzieńcem dwudziesto-cztero lub piecio-letnim.
Odwrócił on się kilkakrotnie i dawał przyjacielskie znaki starcowi, stojącemu przy bramie pięknego domu, białego i czerwonego, zbudowanego z cegły i kamieni, pokrytego łupkowym dachem, a stojącego po prawej stronie drogi, którą jechali podróżni.
Człowiek ów, starzec wysoki, chudy, z białemi włosami — mówimy o tym, który stał przy bramie — odpowiadał również znakami pożegnania, a tak czułemi, tak pełnemi przywiązania, iż możnaby posądzić, że to ojciec żegna się z synem.
Młody jeździec zniknął na pierwszym zakręcie drogi, gęsto wysadzanej drzewami, a starzec już miał wejść do domu, gdy uwagę jego zwrócili dwaj podróżni, zbliżający się po drodze. Król Karol, bardzo przygnębiony, jechał spuściwszy głowę, zdając się na chód, a nawet na kaprysy konia. Parry, chcąc nacieszyć się ciepłemi promieniami słońca, zrzucił kapelusz i rozglądał się po drodze na prawo i na lewo.
Naraz wzrok jego spotkał się ze wzrokiem starca, opartego o bramę, który, jak gdyby uderzony jakimś niezwykłym widokiem, wydał okrzyk i postąpił kilka kroków ku podróżnym.
Z twarzy Parryego spojrzenie starca przeniosło się zaraz na twarz monarchy i zatrzymało się na niej przez chwilę.
Zaledwie poznał młodszego z podróżnych — mówimy, poznał, — gdyż tylko poznanie mogłoby wytłomaczyć jego znalezienie się — zaledwie go więc poznał, złożył ręce z wyrazem najwyższego podziwu, a następnie, zdjąwszy kapelusz, skłonił się z szacunkiem tak nisko, iż możnaby powiedzieć, że przyklęknął na jedno kolano.
Podobny objaw szacunku zwrócił uwagę Karola, jakkolwiek był zamyślony, a raczej głęboko zadumany.
Król Anglji zatrzymał konia i, odwróciwszy się do Parryego, zapytał:
— Mój Boże... Parry... co to za człowiek tak mnie pozdrawia?... Czyżby mnie znał przypadkiem?...
Parry, wzruszony, blady, już pomknął ku bramie.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł, zatrzymując się o pięć czy sześć kroków od klęczącego wciąż starca.. — Najjaśniejszy Panie!... widzisz moje zdziwienie, zdaje mi się bowiem, iż poznaję tego dzielnego człowieka.... Ależ tak! nie mylę się... to on!... Czy Wasza Królewska Mość pozwoli mi, bym do niego przemówił?...
— Naturalnie.
— Czy to ty?... panie Grimaud?... — zapytał Parry.
— Tak, to ja — odrzekł starzec, prostując się, lecz nie tracąc postawy pełnej szacunku.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł wtedy Parry — ten człowiek jest służącym hrabiego de La Fere, a hrabia de La Fere, jest, jeżeli sobie Wasza Królewska Mość przypomina, owym szlachcicem, o którym mówiłem tak często, a którego nazwisko nieraz zapewne dźwięczy w głowie i sercu Waszej Królewskiej Mości.
— To ten, co był obecny przy śmierci mego ojca?... — zapytał Karol.
Król Anglji zadrżał widocznie na to smutne wspomnienie.
— Ten sam, Najjaśniejszy Panie.
— Niestety!... — rzekł Karol.
Potem, zwracając się do Grimauda, którego oczy żywe i inteligentne starały się odgadnąć myśl królewską, zapytał:
— Mój przyjacielu, czy twój pan, hrabia de La Fere, mieszka w tych okolicach?
— Tam — odrzekł Grimaud, wskazując ręką wyciągniętą na dom za bramą....
— A czy pan hrabia jest w tej chwili w domu?...
— W głębi pod kasztanami.
— Parry — rzekł król — nie mogę zaniedbać sposobności, tak dla mnie przyjemnej, i nie podziękować temu szlachcicowi za poświęcenie i wspaniałomyślność, jaką okazał względem mej rodziny. Potrzymaj mi konia, mój przyjacielu!...
I, rzuciwszy cugle do rąk Grimauda, wszedł sam do Athosa, jak równy do równego.
Karol, objaśniony zwięzłą odpowiedzią: „w głębi pod kasztanami“, wyminął dom na lewo i udał się na prawo w wskazaną aleję. Nietrudno mu było zresztą trafić; zdaleka już widniał szczyt drzewa, przewyższającego inne, a okrytego wcześnie rozwiniętem liściem i kwieciem.
Na odgłos jego kroków, hrabia de La Fere odwrócił głowę i, widząc nieznajomego o postawie pięknej i szlachetnej, zbliżającego się ku niemu, zdjął kapelusz z głowy i czekał. O kilka kroków Karol również zdjął kapelusz, poczem, jak gdyby odpowiadając na nieme zapytanie hrabiego, rzekł:
— Panie hrabio, przychodzę spełnić obowiązek mój względem pana. Oddawna już winien jestem złożyć ci wyrazy najgłębszej wdzięczności. Jestem Karol Stuart, syn Karola I-go, który panował nad Anglją i zginął na szafocie.
Na dźwięk tego dostojnego imienia, Athos poczuł jak dreszcz przebiegł mu po żyłach a widok, jak młody monarcha stał przed nim z odkrytą głową i dłoń swą doń wyciągał, wycisnął mu dwie łzy, co na chwilę zmąciły pogodny lazur jego oczu i szybko stoczyły się po policzkach.
Opuścił głowę i skłonił się z szacunkiem.
Młody król ujął go za rękę i rzekł:
— Widzisz jak jestem nieszczęśliwy, panie hrabio... potrzeba było dopiero przypadku, abym mógł zbliżyć się do ciebie!... Niestety... czyż nie powinienem mieć koło siebie ludzi, których kocham i czczę, gdy tymczasem ograniczyć się muszę jedynie na zachowaniu imion oraz ich przysług w sercu mem i pamięci. I oto tak dalece, że gdyby służący twój nie poznał mojego, przejechałbym koło domu tego jak obcy, jak nieznajomy.
— To prawda — odpowiedział Athos głosem na pierwszą część zdania, wypowiedzianego przez Karola, a ukłonem na drugą. — To prawda!.. Wasza Królewska Mość przebył bardzo ciężkie czasy...
— A cięższe może jeszcze niestety... — odparł król — czekają mnie w przyszłości.
— Najjaśniejszy Panie!.. miejmy nadzieję...
— Hrabio!.. Hrabio!.. — mówił dalej Karol, wstrząsając głową — miałem nadzieję aż do wczorajszego wieczora... a była to nadzieja, jak na dobrego chrześcijanina przystało... przysięgam...
Athos patrzył na króla Anglji, jakby chciał go zapytać o znaczenie tych słów.
— O!.. rzecz łatwa do opowiedzenia — rzekł Karol — wygnany, wydziedziczony, wzgardzony, postanowiłem pomimo wszelkich zawodów jeszcze raz popróbować szczęścia... Czyż nie jest zapisane tam na górze, że dla rodziny naszej wszystkie szczęścia i nieszczęścia pochodzić będą z Francji?.. Wiesz o tem cokolwiek, hrabio, ty, co jesteś jednym z francuzów, których ojciec mój nieszczęśliwy znalazł u stóp szafotu w dniu śmierci, spotkawszy ich pierwej obok siebie w dniu walki.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł Athos skromnie — nie byłem sam, a towarzysze moi i ja spełniliśmy tylko przy tej sposobności obowiązek, jaki szlachcie spełnić należało... oto wszystko... Lecz Wasza Królewska Mość raczył mi wspomnieć...
— To prawda... miałem... protekcję... wybacz mi to wahanie, hrabio, lecz ty, co wszystko rozumiesz, zrozumiesz i to, jak ciężko przychodzi Stuartowi wymówić to słowo. Miałem powiadam protekcję kuzyna mojego, stadhoudera Holandji... lecz bez wtrącenia się Francji, albo co najmniej bez upoważnienia z jej strony, stadhouder nie chce zacząć pierwszy... Przybyłem więc prosić o owo upoważnienie króla Francji. Odmówiono mi.
— Król odmówił, Najjaśniejszy Panie?..
— O!.. nie on, trzeba oddać tę sprawiedliwość mojemu bratu Ludwikowi... Odmówił mi pan Mazarini.
Athos przygryzł wargi.
— Powiesz mi może, iż powinienem był spodziewać się tej odmowy?.. — zapytał Karol, widząc ten ruch Athosa.
— Istotnie to miałem na myśli — odrzekł z szacunkiem hrabia. — Znam tego włocha na wylot.
— Postanowiłem tedy doprowadzić rzeczy do ostatka i dowiedzieć się o ostatniem słowie mego przeznaczenia. Powiedziałem bratu memu Ludwikowi, iż, aby nie kompromitować Francji lub Holandji, sam osobiście jeszcze popróbuję szczęścia, jak już próbowałem, na czele dwustu szlachty, gdyby mi ich użyczył, lub za pomocą miljona, gdyby mi go pożyczył...
— I...
— I uczuwam w tej chwili, hrabio, coś dziwnego... jest to zadowolenie rozpaczy. Niektóre dusze, a widzę, że i moja do ich liczby należy, odczuwają pewnego rodzaju prawdziwe zadowolenie, gdy mają już pewność, że wszystko stracone, że nadeszła godzina zupełnego upadku!..
— O!.. mam nadzieję — rzekł Athos — iż Wasza Królewska Mość nie doszedł jeszcze do tej ostateczności.
— Jeżeli tak mówisz, panie hrabio, jeżeli próbujesz w mem sercu obudzić choćby iskrę nadziei, to widocznie nie zrozumiałeś tego, com ci powiedział. Przybyłem do Blois, chcąc wyżebrać u brata mojego Ludwika XIV-go ów miljon, za pomocą którego miałem nadzieję odzyskać tron mój i koronę... mój brat Ludwik odmówił mi. Widzisz więc, że wszystko stracone.
— Czy Wasza Królewska Mość pozwoli mi odpowiedzieć przeciwnem zdaniem?..
— Jakto, hrabio, sądzisz chyba, że jestem tak ograniczony, iż nie umiem sobie zdać sprawy z położenia.
— Najjaśniejszy Panie, daleki jestem od podobnej myśli, lecz widziałem nieraz a nawet prawie zawsze, jak z położenia prawdziwie rozpaczliwego wytryskało nagle wielkie szczęście.
— Dziękuje ci, hrabio!.. Dobrze to jest odnaleźć serce podobne do twego, ufające w pomoc Bożą i nierozpaczające nigdy nad dolą królewską, choćby ona nawet była zupełnie już upadła. Niestety, słowa twoje, kochany hrabio, są zupełnie jak owe lekarstwa, uważane za cudowne, co choć są w stanie uzdrowić bolesna ranę, lecz śmierci się jednak oprzeć nie potrafią. Dziękuję ci za pociechę, jaką pragniesz wlać w serce, dziękuję za życzliwość... lecz wiem, co mam sądzić o sobie samym. Dziś już mnie nic nie zbawi. Jestem tak dalece o tem przekonany, że w drogę na wygnanie wybrałem się ze starym Parrym... Jedziemy rozkoszować się ciągłemi a dotkliwemi przykrościami i nieustannym bólem w maleńkim klasztorze, jaki ofiarowano mi na pobyt w Holandji. Tam, wierz mi, hrabio, tam wszystko wkrótce się skończy, śmierć szybko nadejdzie... przybędzie ona na wezwanie ciała, toczącego duszę, i na wezwanie duszy, wzdychającej ku niebu.
— Wasza Królewska Mość ma przecież matkę, siostrę, braci... Wasza Królewska Mość jest głową rodziny... Należy więc prosić Boga o życie jak najdłuższe, a nie o śmierć szybką. Wasza Królewska Mość jest zbiegiem, jest wygnańcem, lecz ma jednak słuszne prawa... Stawać w obronie tych praw, walczyć, śmiało stawiać czoło niebezpieczeństwom... oto obowiązek Waszej Królewskiej Mości... nie zaś wzdychać o jak najprędszy spoczynek w niebie.
— Hrabio — rzekł Karol z wyrazem smutku nie do opisania — czyś słyszał kiedy, aby król odzyskał swe królestwo przy pomocy sługi, starego jak Parry, i z trzydziestu dukatami, jakie sługa ów ma przy sobie?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, czegoś podobnego, co prawda nie słyszałem, lecz za to słyszałem i to nieraz, że król wydziedziczony odzyskiwał tron swój przy woli silnej, wytrwałości, z pomocą przyjaciół i miljona, dobrze użytego.
— Widocznie, hrabio, nie chcesz mnie zrozumieć!... Ależ właśnie o ów miljon prosiłem Ludwika XIV-go a on odmówił mej prośbie!..
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł Athos. — Czy Wasza Królewska Mość poświęci mi kilka minut i posłucha tego, co mam do powiedzenia?
Karol wpatrzył się w Athosa.
— Chętnie, hrabio... słucham!..
— W takim razie wskażę drogę Waszej Królewskiej Mości — rzekł Athos, zwracając się ku swemu domowi.
I zaprowadził Karola II-go do swego gabinetu.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — Wasza Królewska Mość wspomniał przed chwilą, że przy obecnym stanie rzeczy w Anglji miljon wystarczy na odzyskanie tronu.
— Za tę sumę możnaby przynajmniej spróbować coś podobnego, a w razie nieudania się umrzeć po królewsku.
— A więc, Najjaśniejszy Panie, proszę o łaskawe wysłuchanie tego, co powiem.
Karol dał znak przyzwolenia skinieniem głowy.
Athos podszedł do drzwi, zobaczył, czy nikogo niema w drugim pokoju, następnie zamknął je na zasuwkę.
— Wasza Królewska Mość raczył wspomnieć, że byłem w pobliżu szlachetnego, lecz nieszczęśliwego Karola I-go w chwili, gdy kat prowadził go z Saint-James do White-Hall.
— Tego nigdy nie zapomnę.
— Smutna to historja, Najjaśniejszy Panie, dla uszu synowskich, które ją zresztą nieraz słyszały. Raz jeszcze musisz jej wysłuchać, Najjaśniejszy Panie, a to z powodu szczegółów, dotąd ci nieznanych.
— Mów, hrabio, proszę.
— Gdy król, ojciec Waszej Królewskiej Mości, wstąpił na rusztowanie, a właściwie przeszedł z izby na szafot, wzniesiony tuż pod jego oknem, wszystko było przygotowane do jego ucieczki. Kat został usunięty, w podłodze pokoju, w którym król spędził ostatnie chwile, przygotowany już był odpowiedni otwór. Ja sam byłem pod tem strasznem sklepieniem, trzeszczącem nad moją głową.
— Wszystkie te straszne szczegóły już mi Parry opowiadał.
Athos skłonił się i dodał:
— Nie mógł jednak opowiedzieć tego, co zaszło miedzy Bogiem, a ojcem Waszej Królewskiej Mości, i mną, gdyż ja sam nigdy o tem nie wspominałem nawet najbliższym moim przyjaciołom. „Oddal się — rzekł dostojny skazaniec do swego kata, osłoniętego maską — tylko na chwilę... wiesz przecie, że i tak głowa moja do ciebie należy... Pamiętaj jednak nie uderzać wcześniej, aż dam ci znak. Chce tymczasem się swobodnie pomodlić“.
Przepraszam cię, hrabio — rzekł Karol II-gi blednąc — lecz znając wszelkie szczegóły tego strasznego, krwawego wypadku, szczegóły, których nie wyjawiłeś, jak sam powiadasz nikomu, czy wiesz, jak się nazywał ten kat piekielny, ten nędznik, co ukrył swą twarz, aby bezkarnie zabić króla.
Athos pobladł nieznacznie.
— Jego nazwisko?.. — rzekł — tak jest... znam je, lecz nie mogę wyjawić.
— Co się z nim stało, nikt bowiem w Anglji nie wie o jego losie?
— Umarł!..
— Lecz nie umarł na łożu?... nie umarł przecież śmiercią spokojną, słodką, śmiercią ludzi uczciwych?...
— Umarł śmiercią gwałtowną, podczas nocy strasznej, burzliwej, wśród objawów najstraszniejszego gniewu Boga i ludzi!... Ciało jego, przeszyte sztyletem, pochłonęły fale oceanu... Niechaj Bóg wybaczy jego zabójcy.
— Pomińmy to — przerwał Karol, widząc, że hrabia nie chce więcej rozmawiać o tym przedmiocie.
— Król Anglji, przemówiwszy w sposób, jak to już wspomniałem do zamaskowanego kata, dodał: „uderzysz, rozumiesz mnie?... uderzysz, gdy wyciągnę ręce i powiem słowo: REMEMBER“.
— Istotnie... — odrzekł Karol — wiem, że to było ostatnie słowo, wymówione przez mego ojca. Do dziś dnia jednak nie wiem, dlaczego wymówił to słowo, do kogo je zwrócił?
— Do szlachcica francuskiego, znajdującego się wówczas pod szafotem.
— A więc do ciebie, panie hrabio!...
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie, a każde słowo, jakie wówczas usłyszałem przez deski, nakryte czarnem suknem, dźwięczy dotychczas w moich uszach. Król, przyklęknąwszy na jedno kolano, zapytał: „Czy jesteś tam, hrabio de la Fere?...“ — „Jestem, Najjaśniejszy Panie“ — odpowiedziałem. Wówczas król pochylił się ku podłodze.
I Karol również nachylił się, chcąc usłyszeć każde słowo, każdy wyraz, wypowiedziany przez ojca swego w ostatniej chwili życia. Głowa jego dotykała głowy Athosa.
— Król pochylił się ku podłodze, jak gdyby się modlił. „Hrabio de La Fere — rzekł — nie mogłem być uratowany, pomimo twych zabiegów... widocznie nie zasłużyłem na to... Teraz jednak, choćbym miał popełnić świętokradztwo, chcę ci coś powiedzieć... Tak... rozmawiałem już z ludźmi... rozmawiałem już z Bogiem... do ciebie zwracam ostatnie me słowa... Dla podtrzymania sprawy, według mojego pojęcia, świętej, straciłem tron ojców i naraziłem na utratę spadku dzieci moje“.
Karol II-go ukrył twarz w dłoniach, a kilka łez pociekło pomiędzy palce białej, wychudłej ręki.
— „Mam jeszcze miljon w złocie — mówił król dalej. — Miljon ten zakopałem w piwnicy zamku Newcastle, w chwili, gdym opuszczał to miasto“.
Karol podniósł głowę z wyrazem bolesnej radości, która zmusiłaby każdego, znającego dzieje tych strasznych nieszczęść do płaczu.
— Miljon?... — szepnął król Karol.
— „Ty jeden wiesz, gdzie są te pieniądze... Zrób z nich użytek wówczas, gdy zobaczysz, że są koniecznie potrzebne dla mego ukochanego najstarszego syna... A teraz, hrabio de La Fere, pożegnaj mnie!...“ — „Żegnaj!... Żegnaj mi, Najjaśniejszy Panie!...“ — zawołałem.
— Wtenczas to król wymówił słowo:

„REMEMBER“

zwrócone do mnie. Widzisz, Najjaśniejszy Panie, jak dobrze pamiętam ostatnie jego słowa.
Król nie mógł oprzeć się wzruszeniu. Athos widział, jak ramiona jego poruszały się konwulsyjnie. Siła woli tłumił gwałtowne łkanie, wydobywające się z piersi.
Athos umilkł, bo i jego dusiły te wspomnienia gorzkie, których z przykrością dotknąć musiał w obecności Karola II-go.
Król, zdobywszy się na wysiłek, odszedł od okna, połknął łzy, gwałtem cisnące się do oczu, i powrócił do Athosa.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł hrabia de La Fere — do dzisiejszego dnia nie zdawało mi się, aby nadeszła godzina, stosowna na użycie tego ostatniego środka; widziałem jednak, iż godzina ta się zbliża. Jutro właśnie chciałem rozpytać, gdzie Wasza Królewska Mość przebywa, i pójść do ciebie, Najjaśniejszy Panie... Tymczasem dziś Wasza Królewska Mość sam do mnie przybywa; widoczna to wskazówka, iż Bóg jest z nami.
— Panie — rzekł Karol głosem stłumionym jeszcze wskutek — wzruszenia — jesteś dla mnie tem, czem byłby anioł, przez Boga zesłany, jesteś zbawcą mym, wskrzeszonym z grobu ojca mego... wierzaj mi jednak: przez lat dziesięć, ileż to wojen domowych przeszło przez Anglję... prawdopodobnie niema już owego złota we wnętrzu ziemi, jak niema miłości w sercach mych poddanych.
— Najjaśniejszy Panie... miejsce, w którem król Karol I-y zakopał ów miljon, mnie jednemu tylko jest znane, i nikt nie mógł go odkryć, jestem najpewniejszy. Zresztą czyż zamek Newcastle jest zupełnie zniszczony?... Czyż nie zostawiono kamienia na kamieniu, czyż przekopano każdy kawałek ziemi?
— Nie... zamek stoi dotychczas, lecz w tej chwili zajmuje go generał Monk, który tam rozłożył swój obóz. Jedyne miejsce, skądbym mógł mieć pomoc, miejsce, gdzie ostatnie me środki się znajdują, zajęte jest, jak widzisz, przez wrogów moich.
— General Monk, Najjaśniejszy Panie, nie mógł odkryć skarbu, o którym mówię.
— Tak... być może... lecz czyż pójdę tam, czyż oddam się w ręce Monka, aby odzyskać ów skarb?... A!... widzisz, hrabio, że przeznaczenie jest silniejsze... Stawia ono zapory wszędzie, gdzie się ruszę... przybija mnie natychmiast, gdy się podniosę. Cóż zrobię, mając do pomocy Parrego... którego Monk już raz wypędził. Nie... nie... hrabio kochany... to już cios ostatni.
— To, czego Wasza Królewska Mość nie może uczynić, czego Parry nawet próbować nie może, czy sądzisz, Najjaśniejszy Panie, że mógłbym ja wykonać?...
— Jakto, hrabio, ty byś poszedł?...
— Jeżeli Wasza Królewska Mość pozwoli — rzekł Athos, kłaniając się — pójdę, Najjaśniejszy Panie, pójdę...
— Ty, hrabio, tak szczęśliwy tutaj?
— Nigdy nie jestem szczęśliwy, Najjaśniejszy Panie, dopóki mam jakiś obowiązek do spełnienia.... a obowiązek to najszczytniejszy, jaki zostawił mi ojciec Waszej Królewskiej Mości, czuwania nad twym majątkiem, Najjaśniejszy Panie, i użycia go w razie potrzeby.
— Panie hrabio — zawołał król, zapominając o wszelkiej etykiecie i rzucając się na szyję Athosowi — tyś mi dowodem, że jest Bóg w niebie, i że ten Bóg zsyła czasami wysłańców na pociechę nieszczęśliwym, co jęczą na tym padole płaczu.
Athos, wzruszony tym wybuchem, podziękował głębokim ukłonem i przybliżając się do okna, zawołał:
— Grimaud!... konie!...
Po chwili przed gankiem domu stanęły dwa konie osiodłane; trzymał je za cugle Grimaud, również gotowy do podróży.
— Blaisois... ten list prześlesz wicehrabiemu de Bragelonne. Gdyby kto pytał o mnie, powiesz, że wyjechałem do Paryża. Zostawiam dom cały na twojej opiece, Blaisois.
Blaisois skłonił się, uścisnął Grimauda, i zamknął bramę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.