Wino i haszysz/Poemat o haszyszu/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł IV. Człowiek-Bóg
Pochodzenie Poemat o haszyszu
Wino i haszysz
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bohdan Wydżga
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
IV.   CZŁOWIEK-BÓG.

Dotąd dałem jedynie skróconą monografję upojenia, ograniczając się przedstawieniem zasadniczych cech jego — przeważnie materjalnej natury. Lecz dla ludzi uduchowionych ważniejszem jest poznać oddziaływanie trucizny na duchową stronę człowieka, t. j. zjawiska rozrostu, przekształcania się i przerostu, że tak powiem, zwykłych naszych uczuć oraz percepcji moralnych, przedstawiających naówczas w wyjątkowej atmosferze istotne zjawisko załamania.
Człowiek, który po dłuższem oddawaniu się nałogowi opjum czy haszyszu, mimo nieuniknione osłabienie, będące następstwem przyzwyczajenia do tej niewoli, znalazł dość mocy, aby zerwać te pęta, wydaje mi się jakby skazańcem, któremu się udało wyrwać z kaźni. Wzbudza on we mnie więcej podziwu, aniżeli ostrożny człowiek, który nigdy nie upadł, starając się zawsze unikać pokusy. Anglicy stosują często do spożywców opjum określeń, które mogą się wydawać przesadnemi jedynie tym, którzy nie zaznali grzechu — którym obce są okropności tego upadku: enchained, fettered, enslaved. Istotnie — są to kajdany, wobec których wszystkie inne, jak więzy obowiązku, czy nieprawej miłości, są zaledwie przepaskami z gazy — nićmi pajęczemi! Przerażający związek małżeński człowieka z samym sobą!
„Stałem się niewolnikiem opjum; trzymało mię ono w swych więzach — i wszystkie moje zajęcia i plany nabrały zabarwienia sennych marzeń moich“ — mówi małżonek Ligei; a w iluż innych jeszcze cudownych ustępach Edgar Poe, ten poeta niezrównany, ten filozof nieprzeparty, którego stale cytować trzeba, mówiąc o tajemniczych chorobach duszy, opisuje posępne, oplątujące w swe więzy wspaniałości opjum! — Kochanek świetlany Bereniki, metafizyk Egeusz, mówi, jakiemu zakłóceniu uległy jego władze duchowe, które doprowadzone zostały do tego, że fatalnie nadawały nienormalne, potworne wartości najprostszym zjawiskom.
„Zastanawiać się niezmordowanie, w ciągu długich godzin, z uwagą przygwożdżoną do jakiejś błahej cytaty na marginesie lub w tekście książki — całe pół dnia letniego być zaabsorbowanym dziwacznym cieniem, biegnącym ukośnie po obiciu pokoju, lub podłodze — czuwać z zapamiętaniem w ciągu całej długiej nocy nad prawym płomieniem lampy[1], lub żarem kominka — marzyć dzień cały o zapachu jakiego kwiatu — powtarzać monotonnie kilka pospolitych wyrazów tak długo, aż dzięki ciągłemu powtarzaniu dźwięk ich przestaje mieć dla myśli jakiekolwiek znaczenie — takie oto były niektóre, najbardziej pospolite i najmniej zgubne zboczenia moich władz umysłowych — zboczenia które zapewne nie są zupełnie wyjątkowemi, ale których niepodobna wyjaśnić, ani zanalizować”. — Zaś nerwowy August Bedloe, który co rano przed przechadzką połyka dawkę opjum, przyznaje, że główną zdobyczą, jaką osiąga z tego codziennego zatruwania się, jest niepomierne zainteresowanie wszystkimi przedmiotami — nawet najpospolitszymi: „Jednak opjum już wywarło swe zwykłe działanie, przyoblekając cały świat zewnętrzny natężonem zainteresowaniem. Z drżenia listowia — z zabarwienia żdżbła trawy — z kształtu liścia koniczyny — z brzęczenia pszczoły — z odblasków kropli rosy — z westchnienia wiatru — z nieokreślonych zapachów, idących od lasu — ze wszystkiego płynął cały świat natchnień, wspaniały, mieniący się pochód myśli, nie powiązanych z sobą — rapsodycznych”. Tak mówi przez usta swych bohaterów mistrz okropności — książę tajemniczości. Te dwie charakterystyki działania opjum dadzą się w zupełności zastosować do haszyszu; i tu i tam inteligencja, przedtem swobodna, staje się niewolnicą; jednak określenie: rapsodyczny, wyrażający tak dobrze bieg myśli podsuwanych i narzucanych przez świat zewnętrzny, przez zbieg okoliczności, nabiera jeszcze prawdziwszej i straszliwszej słuszności przy haszyszu. Tu rozumowanie staje się jakimś szczątkiem rozbitego statku, zdanym na łaskę przygodnych prądów — bieg myśli jest jeszcze nieskończenie więcej przyśpieszony i bardziej rapsodyczny. Czyli — aby być możliwie jasnym — haszysz w swych bezpośrednich skutkach działa daleko gwałtowniej, aniżeli opjum, jest da1eko bardziej wrogi regularnemu życiu — słowem sprowadza daleko większe zaburzenia. Nie wiem, czy dziesięć lat zatruwania się haszyszem sprowadzi spustoszenia takie jak przyjmowanie w ciągu dziesięciu lat opjum; twierdzę tylko, że na dziś i na jutro haszysz wywiera działanie bardziej zgubne: tamten jest uwodzicielem łagodnym — ten niepowściągliwym demonem.
W ostatniej części chcę wykazać i poddać analizie spustoszenia moralne spowodowywane przez te rozkoszne, a niebezpieczne praktyki — spustoszenia tak wielkie, niebezpieczeństwa tak przepastne, że ci, którzy wraca ją z walki z nieznacznemi jeno uszkodzeniami, wydają mi się fenomenami dzielności, bohaterami, którzy wydobyli się z pieczary wielokształtnego Proteusza — Orfeuszami, którzy przemogli Piekło. Kto chce, niech bierze me słowa za przesadną metaforę, wyznam jednak, że podniecające trucizny wydają mi się nietylko jednym z najstraszniejszych środków, jakimi rozporządza Duch Ciemności w celu wciągnięcia w sferę swej władzy i ujarzmienia godnej politowania ludzkości — ale nawet jednem z naj doskonalszych jego wcieleń.
Chcąc się skrócić i uczynić niniejszą analizę jaśniejszą, zamiast gromadzić różnorodne przykłady skupię na jednej, fikcyjnej osobie zespół obserwacji. Muszę więc zatrzymać się na osobie wedle mego wyboru. W swoich Wyznaniach De Quincey twierdzi słusznie, że opjum, zamiast usypiać człowieka, podnieca go, ale podnieca go jedynie w kierunku jemu właściwym, i że dlatego, pragnąc sądzić o działaniu opjum, byłoby niedorzecznością czynić swe spostrzeżenia na handlarzu wołami, bo ten będzie marzył jedynie o wołach i pastwiskach… Aby uszlachetnić mój temat, muszę zebrać wszystkie jego promienie w jednym kręgu — muszę je zogniskować; tragicznym kręgiem, w którym je zbiorę. będzie, jak powiedziałem, dusza wedle mego wyboru, coś odpowiadającego temu co XVIII stulecie nazywało człowiekiem wrażliwym, co szkoła romantyczna ochrzciła mianem człowieka niezrozumianego, a co rodziny i masy mieszczańskie piętnują ogólnie epitetem oryginała.
Temperament na poły nerwowy, na poły choleryczny najbardziej się nadaje do obserwacji nad ewolucjami tego rodzaju upojenia; dodajmy do tego umysł kulturalny, wyrobiony badaniem form i barw; serce czułe. zmęczone cierpieniem, ale jeszcze zdolne do odżycia. — Posuniemy się, jeżeli chcecie, aż do dopuszczenia dawnych przewinień, co pociąga za sobą u natur pobudliwych, jeżeli nie wyrzuty i określone zgryzoty, to co najmniej żal zmarnowanego, nie wyzyskanego należycie czasu. Skłonność do metafizyki, znajomość różnych hipotez filozoficznych o przeznaczeniu człowieka są oczywiście pożądane, również jak umiłowanie cnoty abstrakcyjnej — stoickiej, czy mistycznej… Jeżeli dodam do tego wielką subtelność zmysłów, którą pominąłem wyżej jako warunek nie nieodzowny — zdaje się, żem zebrał elementy główne, najogólniejsze współczesnego człowieka wrażliwego — tego, coby można nazwać pospolitą formą oryginalności. Przyjrzyjmy się teraz, czem stanie się ta indywidualność krańcowo wzmożona przez haszysz. Postępujmy krok w krok za pochodem wyobraźni ludzkiej aż do ostatniej i najwspanialszej jej stacji, — aż do uwierzenia osobnika we własną boskość.
Otóż, jeżeli jesteśmy jedną z owych dusz, wrodzone nasze zamiłowanie formy i barwy znajdzie na wstępie obfity pokarm w początkowem stadjum upojenia. Barwy nabierają niezwykłej intensywności i wchodzą do mózgu ze zwycięską mocą. W nikłe, mierne, a nawet liche malowidła plafonowe wstępuje dziwne życie; najpospolitsze papierowe obicia, pokrywające ściany oberży, pogłębiają się we wspaniałe dioramy. Nimfy o świetnej karnacji spoglądają na nas wielkiemi oczami, czystszemi od wód i nieba; postacie antyczne, obleczone w szaty kapłańskie lub rycerskie czynią nam samemi spojrzeniami solenne zwierzenia. Wygięcia linji są językiem zdecydowanie jasnym, zapomocą którego czytamy wzruszenia i pragnienia dusz. Tymczasem pojawia się ów stan duszy, tajemniczy i przemijający, kiedy głębia życia, najeżonego rozlicznemi zagadnieniami, objawia się cała w widoku — choćby najzwyklejszym i najpospolitszym—jaki nasunął się przed oczy, i gdzie pierwszy lepszy przedmiot staje się mówiącym symbolem.
Oto Fourier i Swedenborg, jeden ze swemi analogjami, drugi ze swymi odpowiednikami[2], wcielili się w świat roślinny i zwierzęcy, jaki nasuwa się nam przed oczy — i zamiast przemawiać głosem, pouczają nas formą.
Jasność alegorji przybiera nieznane nam rozmiary; zauważmy mimochodem, że alegorja, ten rodzaj tak uduchowiony, chociaż spospolitowany przez niezręcznych malarzy, będący jednak w istocie jedną z najpierwotniejszych i najnaturalniejszych form poezji, odzyskuje należne jej panowanie w inteligencji rozjaśnionej upojeniem. — haszysz rozlewa się wówczas na cały świat, niby werniks, czy polewa magiczna — zabarwia go jakąś solennością, prześwieca całą jego głębię. Koronkowe pejzaże, odległe horyzonty, perspektywy miast, ubielonych śmiertelną bladością burzy, albo zalanych zgęszczonym żarem słońc zachodzących — głębie przestrzeni, będące alegorjami głębi czasu – taniec, giest czy deklamacja aktorów, jeśliśmy trafili do teatru,– pierwsze lepsze zdanie, jeśli wzrok padł na książkę, — wszystko wreszcie — całość istnienia staje przed nami w nowej, nie podejrzewanej dotychczas sławie. Nawet gramatyka — sucha gramatyka staje się jakiemś wywoławczem czarodziejstwem; wyrazy wstają do życia, przybrawszy na się ciało i kości; rzeczownik w swym majestacie rzeczowym; przymiotnik, jako strój przejrzysty, ubierający go i wzmagający barwy, niby polewa; i słowo — anioł ruchu, nadający bieg zdaniu. Muzyka, ta druga mowa, ukochana od próżniaków i ludzi głębokich, szukających wytchnienia w różnorodności zajęć, mówi nam o nas samych — opowiada nam poemat naszego życia: przenika ona w nas — my zaś roztapiamy się w niej. Przemawia ona naszą namiętnością nie w sposób nieokreślony i niezdecydowany, jak to czyni w owe rozproszone wieczory— w dni operowe — ale w sposób ścisły — pozytywny, gdzie ruch rytmu znaczy pewien odruch naszej duszy, każda nuta przeistacza się w wyraz, zaś cały poemat przenika do naszego mózgu jak obdarzony życiem słownik.
Nie należy sobie wystawiać, że wszystkie te zjawiska objawiają się duszy naszej przemieszane, z krzykliwym akcentem rzeczywistości i nieładem życia zewnętrznego. Oko wewnętrzne przeistacza wszystko, nadając wszystkiemu dopełnienie piękna — to czego mu brak, aby się stało istotnie godnem podobania się. Do tego samego stadjum istotnie rozkosznego i zmysłowego należy odnieść rozmiłowanie w wodach lśniących — bieżących, czy spokojnych — rozmiłowanie, wzmagające się przedziwnie przy upojeniu mózgowem u niektórych artystów. Zwierciadła dają impuls temu śnieniu, podobnemu do pragnienia duchowego, zlewającego się z pragnieniem fizycznem, które, jak już wspominałem, wywołuje suchość w gardle. Wody bieżące, mieniąca się gra wód,— harmonijne kaskady, niebieskie ogromy morza — toczą się, śpiewają, drzemią — z czarem nieopisanym[3]. Woda ukazuje swą piękność jak istna czarodziejka — i, chociaż nie bardzo wierzę, aby haszysz był w stanie wywołać szał furjacki, nie śmiałbym jednak twierdzić, by w upojeniu haszyszowem widok lśniącej wodnej przepaści nie przedstawiał niebezpieczeństwa dla umysłu rozmiłowanego w przestrzeni i połyskującej jasności — żeby, mówię, stara bajka o Odynie nie mogła się stać dla entuzjasty tragiczną rzeczywistością.
Zdaje się. że już dość mówiłem o niesłychanym rozroście czasu i przestrzeni — dwóch pojęć zawsze bliskich, przed zagadką których umysł staje jednak wówczas bez smutku i bojaźni. Spogląda on z pewną melancholijną rozkoszą w głąb lat i zapuszcza się odważnie w nieskończoną dal przyszłości. Nietrudno domyśleć się, że ten wzrost anormalny i bezwzględny stosuje się również do wszystkich innych uczuć i idei — a więc do życzliwości i miłości. Hołdowanie pięknu musi z natury rzeczy zajmować obszerne miejsce w duszy typu uduchowionego, który przyjąłem jako podstawę mego założenia. Harmonja płynności Iinji, eurytmja ruchów wydają mu się w chwili marzenia koniecznościami — obowiązkiem nietylko wszystkich istot stworzenia, ale również jego samego, owładniętego marzeniem — obdarzonego w tem stadjum kryzysu cudowną zdolnością pojmowania nieśmiertelnego rytmu wszechrzeczy. I jeżeli nasz fanatyk piękna jest pozbawiony piękności osobistej, nie sądźcie aby cierpiał długo, będąc zmuszony uznać ten fakt, lub żeby się uważał za fałszywą nutę w świecie powszechnej harmonji i piękna, który improwizuje jego wyobraźnia. Sofizmaty haszyszowe są liczne i godne podziwu; prowadzą one zazwyczaj do optymizmu — jednym zaś z głównych, najbardziej skutecznym jest ten, który przeobraża pragnienia w rzeczywistość. Zapewne, tak jest najczęściej i w życiu – ale o ileż silniej i subtelniej odbywa się to tutaj! Zresztą, jakżeby istota obdarzona tak wysokim darem pojmowania harmonji – rodzaj kapłana Piękna – mogła sama stanowić wyjątek i plamę na własnej koncepcji? Piękno moralne i jego potęga, wdzięk i jego urok, wymowa i jej podboje – wszystkie te myśli zjawiają się niezwłocznie jako korektywy dysonansowej brzydoty, następnie jako pocieszycielki – wkońcu jako doskonali pochlebcy urojonego królowania.
Co do wrażeń erotycznych, nieraz uważałem jak osoby, powodowane ciekawością wyrostków, usiłowały zaspokoić tę ciekawość od osób, którym nieobce było użycie haszyszu. Czem staje się upojenie miłosne – potężne samo w sobie, w stanie naturalnym – gdy się zanurzy w innem upojeniu, jak słońce w słońcu? Oto pytanie, jakie się rodzi w wielu umysłach, które bym nazwał inteligencjami parafjańskiemi. – Aby odpowiedzieć na nieprzystojne niedomówienie, nie mające odwagi wypowiedzieć się głośno, odeślę czytelników do Plinjusza, który mówi gdzieś o właściwościach konopi, rozwiewając pod tym względem wiele iluzji. Wiadomo zresztą, że niemoc jest zwykłym skutkiem nadużyć nerwowych i używania podniecających substancji. Ponieważ zaś w danym wypadku mamy do czynienia nie z siłą istotną, lecz ze wzruszeniem, czy wzmożoną wrażliwością, przeto niech czytelnik zechce pamiętać, że wyobrażnia człowieka upojonego haszyszem sięga stopnia nadprzyrodzoności, którego ostatecznych możliwości niepodobna oznaczyć — tak jak krańcowej granicy siły wiatru w uraganie; że więc i zaostrzeniu jego zmysłów również granic zakreślić niepodobna. Nie jest przeto wykluczona możliwość, że jakaś lekka, najbardziej niewinna pieszczota, naprzykład uścisk dłoni, może wywołać, dzięki chwilowemu podnieceniu duszy i zmysłów subjekta, skutek spotęgowany stokrotnie i, być może, doprowadzić go — i to nawet bardzo szybko — aż do owego spazmu, który pospolici śmiertelni uważają za summum szczęśliwości. — Niewątpliwie jednak haszysz budzi w wyobrażni wrażliwej na sprawy miłosne czułe wspomnienia, którym cierpienie i nieszczęście mogą dodać szczególnego blasku. Niemniej pewnem jest, że znaczna doza zmysłowości miesza się do tych wzruszeń duchowych…
Jakeśmy to już zaznaczyli, przy upojeniu haszyszowem występuje szczególna życzliwość nawet względem nieznajomych — rodzaj altruizmu, wypływającego raczej z litości, niż z miłości (w tem się już objawia pierwszy zarodek satanicznego pierwiastku, który stopniowo rozwinie się niesłychanie) — życzliwość posunięta aż do bojażni sprawienia najmniejszej przykrości komukolwiek; nietrudno więc przedstawić sobie, czem może się stać czułość umiejscowiona, skierowana do osoby ukochanej, która odgrywa obecnie, lub odgrywała w przeszłości doniosłą rolę w życiu uczuciowem chorego. Kult, modlitewna niemal adoracja, sny o szczęściu rodzą się i wznoszą się z zuchwałą energją i świetnością ogni sztucznych; — jak proch i substancje barwiące te ognie, olśniewają one i giną w ciemnościach[4]. Niema takiej kombinacji sentymentalnej, do której by się nie nagięło, za którą by nie pomknęło gibkie uczucie niewolnika haszyszu. Popędy opiekuńcze, uczucia ojcowskie, płomienne i skłonne do poświęceń, mogą się przemieszać z występną zmysłowością, którą haszysz potrafi zawsze usprawiedliwić i rozgrzeszyć. Nie na tem koniec. Jeśli popełnione dawniej winy pozostawiły w duszy gorzkie ślady, i kochanek czy mąż w stanie normalnym nie może bez goryczy spoglądać w przeszłość, zamroczoną chmurami — gorzkie to uczucie może się wówczas przeistoczyć w słodycz; potrzeba przebaczenia czyni wyobrażnię zręczniejszą i ustępliwszą, zaś sam wyrzut w tym djabolicznym dramacie, wypowiadając się wyłącznie w długim monologu, może działać jako środek podniecający i rozgrzać entuzjazm serca. — Tak, wyrzut! Czyż nie miałem słuszności, mówiąc, że przed umysłem istotnie filozoficznym haszysz staje jako doskonałe narzędzie szatańskie? Wyrzut, jako szczególny pierwiastek składowy rozkoszy, tonie niebawem w błogiej kontemplacji wyrzutu — w jakiejś rozkoszującej się sobą analizie, która ogarnia go tak nagle, że człowiek — ten djabeł z przyrodzenia, mówiąc językiem Swedenborgjan — nie spostrzega, jak dalece odbywa się ona poza jego wolą, i jak on z każdą sekundą zbliża się do szatańskiej doskonałości. Podziwia on swój wyrzut, gloryfikuje siebie w chwili, gdy zatraca swą wolność.
I oto mój urojony człowiek, umysł z mego wyboru, dochodzi do tego stopnia rozradowania i pogody ducha, przy którym zmuszony jest podziwiać samego siebie. Wszelkie sprzeczności zanikają, wszelkie zagadnienia filozoficzne stają się jasne — przynajmniej wydają się takiemi. Wszystko staje się przedmiotem zadowolenia. Odczuwana w danej chwili pełnia życia napawa go niepomierną dumą. Jakiś głos (niestety to jego własny) mówi doń wewnętrznie: „Masz teraz prawo uważać siebie za wyższego od wszystkich; nikt nie wie i nie byłby w stanie zrozumieć tego co myślisz i czujesz; ludzie niezdolni są nawet ocenić życzliwości, jaką wzbudzają w tobie. Jesteś królem nie poznawanym przez tłum — i żyjącym w samotni swego przekonania wewnętrznego. Lecz cóż cię to może obchodzić? Czyż nie masz w sobie monarszej pogardy. czyniącej duszę tak dobrą?”
Jednakże można przypuścić, że od czasu do czasu bolesne wspomnienie przetnie i zakłóci to szczęście. — Jakaś sugestja zewnętrzna może wskrzesić niemiłą przeszłość. Bo ileż czynów głupich lub nikczemnych, niegodnych tego króla myśli, kalających idealną jego dostojność, tkwi w tej przeszłości! Otóż bądźmy przekonani, że człowiek pozostający pod władzą haszyszu będzie swobodnie stawiał czoło tym upiorom, niosącym wyrzuty, a nawet potrafi stworzyć z tych ohydnych wspomnień nowe żródło zadowolenia i dumy. Bieg jego rozumowania będzie następujący.
Gdy minie pierwsze bolesne wrażenie, zacznie on ciekawie analizować ów postępek czy uczucie, którego wspomnienie zakłóciło obecną gloryfikację samego siebie, motywy które go popchnęły do podobnego postępku, ówczesny zbieg okoliczności, i — jeśli nie znajdzie w nich dostatecznej podstawy, jeżeli nie do zupełnego rozgrzeszenia, to przynajmniej usprawiedliwienia swego grzechu — nie sądżcie, że uzna się za pokonanego! Śledzę oto jego rozumowanie, niby poruszenia jakiego mechanizmu pod przezroczystą szybą. „Ów czyn ośmieszający, podły, czy haniebny, którego wspomnienie wzburzyło mię na chwilę, pozostaje w zupełnem przeciwieństwie do mej prawdziwej natury — mojej tury obecnej – i już sama zawziętość, z jaką ów czyn potępiam, inkwizytorska zaciekłość, z jaką go analizuję i sądzę, dowodzi mego wysokiego i boskiego uzdolnienia do cnoty. Bo czy wielu można znaleźć ludzi na świecie, którzyby byli zdolni tak bezwzględnie sądzić siebie – tak surowych w potępianiu samych siebie?"
Tedy, rzekomo potępiając się, gloryfikuje siebie. W ten sposób okrutne wspomnienia rozpływają się nieznacznie w rozpamiętywaniach abstrakcyjnej cnoty, abstrakcyjnego miłosierdzia, abstrakcyjnej genjalności, zaś on sam z naiwną szczerością pogrąża się w tryumfalnej swej orgji duchowej. – Widzieliśmy, jak, fałszując świętokradczo sakrament pokuty, – pokutnik i spowiednik w jednej osobie – dał on sobie łatwe rozgrzeszenie – albo, co jeszcze gorsze, jak w fakcie wydania na samego siebie wyroku potępienia czerpał nową karmię dla swej pychy. Teraz z widoku swych cnotliwych rojeń i zamierzeń wyprowadza wniosek o istotnej swej cnotliwości; miłosna energja, z jaką pieści to widmo cnoty, wydaje mu się dowodem dostatecznym, stanowczym, że posiada męzką energję wcielenia w czyn swego ideału. Bierze w pełni rojenie za czyn.
Podczas gdy wyobraźnia jego rozgrzewa się coraz więcej widokiem czarownego mirażu własnej podniosłej. wyszlachetnionej natury, on sam, stawiając ten czarujący obraz na miejsce rzeczywistości, tak ubogiej w wolę, a tak bogatej w próżność – kończy na tem, że dekretuje swą apoteozę w wyrażeniach zdecydowanych, stanowczych, w których tkwi bezmiar ohydnego zadowolenia: „Jestem najcnotliwszym z ludzi!“
Czy nie przypomina to nam Jana Jakóba Rousseau, który również, odbywszy nie bez pewnej rozkoszy spowiedź przed światem, ośmielił się wznieść ten sam okrzyk tryumfalny (w każdym razie różnica jest bardzo niewielka) z tą samą szczerością i przekonaniem? Entuzjazm, z jakim podziwiał on cnotę. rozczulenie nerwowe. napełniające oczy łzami na widok pięknego uczynku, lub na myśl o wszystkich pięknych uczynkach, które gotów by był spełnić, wystarczały mu do wytworzenia najwyższego mniemania o swej wartości moralnej. – Rousseau upajał się bez haszyszu.
Czyż mam dalej prowadzić analizę tej tryumfującej monomanji? Czy mam wyjaśniać, jak opanowany przez truciznę mój człowiek czyni niebawem z siebie ośrodek świata? – jak staje się żywem i przesadnem uosobieniem przysłowia, które mówi, że namiętność odnosi wszystko do siebie? Przepełniony on jest wiarą w swą cnotę i genjalność – czyż trudno odgadnąć koniec? – Cały świat otaczający staje się dlań niewyczerpanem żródłem sugestji, wzniecających w nim nieskończoną ilość myśli, coraz barwniejszych, żywszych, bardziej uroczych — i pociągniętych jakimś werniksem, czy polewą mistyczną.
„Te wspaniałe miasta — mówi on sobie — gdzie cudne budowle ustawiono jak dekoracje; te piękne okręty, kołyszące się na wodach przystani w nostalgicznej bezczynności i zdające się wyrażać myśl naszą: kiedy popłyniemy po szczęście? — te muzea przepełnione pięknymi kształtami i upajającemi barwami; te bibljoteki, gdzie zgromadzone prace Wiedzy i Muz marzenia; te zebrane razem instrumenty muzyczne, które mówią jednym głosem; te kobiety-czarodziejki, jeszcze piękniejsze dzięki umiejętności stroju i darowi spojrzenia — wszystko to zostało stworzone dla mnie, dla mnie, dla mnie! Dla mnie ludzkość pracowała, była męczona, poświęcana na ofiary — aby służyć za karmię, za pabulum dla mego nienasyconego głodu wzruszeń, wiedzy i piękna!”
Przeskakuję i skracam się.
Nikt się nie zdziwi, że oto w mózgu marzyciela wytryśnie myśl ostateczna, finalna: „Stałem się Bogiem!” — że okrzyk dziki, płomienny wzniesie się z jego piersi z taką energją, z taką potęgą rzutu, że — gdyby wola i wiara człowieka pijanego miała moc skuteczną — ten okrzyk strąciłby z nóg aniołów, rozsianych po drogach nieba: „Jestem Bogiem!” — Ale niebawem ten uragan pychy przeradza się w zaciszność szczęśliwości spokojnej, niemej, sennej — i zbiorowość istnień staje oto ubarwiona i jakby oblana światłem zorzy siarczystej. I jeśliby nawet kiedy przypadkiem pewne niejasne przypomnienie ocknęło się w duszy tego godnego politowania szczęśliwca, pytając: „Czy też nie ma innego Boga?” — wierzcie, że przeciwstawi się tamtemu, że będzie się spierał z jego wolą — że będzie mu hardo stawił czoło. — Któryś z filozofów francuskich, chcąc ośmieszyć współczesne doktryny niemieckie, powiedział: „Jestem bogiem, który nie dojadł”.
Ta ironja nie stropiłaby umysłu porwanego haszyszem; odpowiedziałby ze spokojem: „Być może, że nie dojadłem, ale jestem Bogiem”.





  1. Autor ma tu prawdopodobnie na myśli lampę dawnego typu o dwu płomieniach. B. W.
  2. Porównaj mały poemat prozą „Zaproszenie do podróży”, oraz sonet „Odpowiedniki”.
  3. Porównaj wiersz „Sen paryski
  4. Porównaj wiersz „Do mej Madonny”. „Zaproszenie do podróży” – do pewnego zaś stopnia wiersz „Klejnoty”.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Bohdan Wydżga.