<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Wizye przyszłości
Podtytuł O wpływie rozwoju wiedzy i mechaniki na życie i myśl ludzką
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1904
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kleczyński
Tytuł orygin. Anticipations
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ІII
Rozwój społeczeństw.

Zmiany, przewidziane w gęstości zaludnienia i w udogodnieniach komunikacyi, pociągną za sobą poważne skutki w ukształtowaniu się społeczeństwa.
Niezbędnem wydaje się teraz zbadanie niektórych cech charakterystycznych przyszłego społeczeństwa, cech bardziej znamiennych, chociaż nie tak ściśle związanych z kwestyą przewozu. Wynikają one głównie z olbrzymiego rozwoju mechaniki, co było zasadniczym rysem XIX wieku. Istotnie, maszyny, zmieniając metody i rozmiary większej części przedsiębiorstw, zmieniły ugrupowanie i charakter narodów.
Przez 40 wieków, w całym świecie, wszystkie wyżej rozwinięte społeczeństwa, pomimo powierzchownych różnic, miały wiele cech wspólnych. Podstawę gmachu społecznego tworzył rolnik, chłop, niewolnik; z wyjątkiem rzadkich wypadków zużytkowania siły wodnej lub wiatraków, pracy konia lub muła, wszędzie praca plebsu żywiła całe społeczeństwo.
Do prowadzenia tych maszyn ludzkich, tej siły która sieje i orze, buduje i wytwarza po fabrykach, istniała zawsze wyższa klasa społeczna, uważająca za punkt honoru próżnowanie. Klasa ta składała się najczęściej z wojowników; w Anglii była to tak zwana „Gentility” lub drobna szlachta, a w większości krajów europejskich zorganizowana szlachta feodalna. W historyi Indyi reprezentowała ją kasta „dwa razy urodzonych”, w Chinach, gdzie system socyalny uważać można za najbardziej filozoficznie pomyślany i najsilniej zorganizowany w całym starym świecie, równe klasom powyższym znaczenie miała kasta mandarynów różnych stopni, której autorytet opierał się nie na rycerskiej odwadze, ale na erudycyi, dawniej odpowiadającej zwykle zajmowanemu stanowisku. Wskutek różnych wpływów pierwiastkowe te dwie klasy rozdzieliły się: klasa pracująca — na robotników i fermerów, klasa „panów” — na królów, książąt, hrabiów i t. d., ale podział ogólny pozostał nienaruszonym, jak gdyby wynikał z samej natury rzeczy.
Od pierwszych początków historyi ludzkości aż do wystąpienia na widownię maszyn w wieku XVIII, uproszczonym tym schematem wyobrazić było można, z wyjątkiem dzikich plemion, całą organizacyę ludzkości. Historya — do czasów najnowszych — to tylko usiłowania według tego typu urządzonych społeczeństw w każdym kraju formy lokalnej, stałej, odpowiednio przystosowanej, wobec dwóch wrogich zastojowi ludzkości sił: zmysłu wynalazczego i ustawicznego wzrostu ludności w czasach pokoju i bezpieczeństwa. Niedoskonałość środków komunikacyjnych czyniła niemożliwymi, a przynajmniej nader utrudnionymi związki polityczne pomiędzy dwoma krajami, których stolice były od siebie odległe o jakie 300 kilometrów. I dlatego to świat rozkawałkował się wtedy na niezliczoną ilość państewek. Wielkie państwa tworzyły się i znikały; większość ich były to związki przejściowe, które trwały w pokoju, utworzonym za obopólną umową. Wojny powstawały zwykle skutkiem konfliktów pomiędzy różnemi lokalnemi próbami organizacyi socyalnej. Przez cały czas trwania tego okresu historycznego te dwie, ściśle określone klasy: szlachta i mieszczanie — walczyły z sobą i każdego człowieka w każdej z klas pchała do walki chęć panowania, co jest zasadą życia na tym świecie. Przed wynalezieniem prochu żołnierz na koniu, zwykle w ciężkiej zbroi, był niezwyciężonym w walce otwartej. Był on też zawsze panem na szerokich równinach. Kraje były wtedy arystokratyczne, a kasty zaczynały się dopiero wytwarzać. Rzemieślnik, robotnik miejski szukał opieki u jakiego potężnego pana lub też w korporacyach po miastach ufortyfikowanych. Rolnik musiał pozostawać w poddaństwie. Uginał się pod jarzmem swego pana lub wierzyciela. Ale w krajach górzystych lub po lasach, w dolinach, poprzecinanych licznemi rzekami lub kanałami, mógł halabardzista lub człowiek uzbrojony w miecz, a nawet łucznik, osiągnąć w wojnie przewagę; tam tendencye socyalne były natury demokratycznej, a feudalizm nie znalazł odpowiedniego dla siebie gruntu. We Włoszech, w Grecyi, w Alpach, w Holandyi i Wielkiej Brytanii obydwie siły socyalne dawnego porządku rzeczy, szlachta i lud, znajdowały się w równowadze niestałej przez cały okres historyczny. Najmniejsza zmiana[1] w szczegółach tej walki o istnienie podnosiła lub obniżała jedną lub drugą szalę wagi. Jakaś broń, więcej odpowiadająca jednej lub drugiej ze stron walczących, jakaś nieznana przewaga wykształcenia nad niewiadomością — wytwarzały imponujące rezultaty historyczne, zmiany dynastyi, rewolucye klasowe, a nawet upadek państw.
Wszystko to razem było poprostu jednym z okresów organizacyi ludzkości. Skoro ujrzymy ostateczny wynik tych procesów, ogarnie nas zdumienie na widok tak drobnych przemian zasadniczych w warunkach wspólnego pożycia ludzi. Jakich porównań nie można robić pomiędzy wiekiem Horacego, a wiekiem XVIII? Do jakiego stopnia odpowiadają sobie różne poglądy społeczne tych dwóch epok? W literaturze Rzymu widzimy przedstawienie zaginionego już sposobu pojmowania życia; naginało się ono do wszelkich okoliczności, nie przeciwstawiało się żadnemu zasadniczemu faktowi istnienia. Myśl ludzka obracała się wtedy wokoło przeświadczenia, że wszystko powtarzało się ustawicznie, wszystko przechodziło ciągle przez te same zmiany, błądziło w błędnem kole, że nic niema nowego pod słońcem. Ale obecnie kolisko to przestaje się obracać. Zaczynamy je nawet rozrywać. Jednocześnie z nagłym rozwojem mechaniki, rozpoczętym już około połowy XVIII wieku, wielkim masom ludności przypadły w udziale czynności zupełnie w ciele społecznem nowe, podczas gdy dawne klasy ulegały zmianom, dostatecznym do zupełnego obalenia całego systemu. Wygląd gmachu społecznego zmienił się i — jak to mam nadzieję dowieść — będzie się zmieniał w dalszym ciągu, aby pójść w kierunku, poza którym nie będzie mógł się rozszerzać, chyba żeby zamarzyć o zupełnem zniszczeniu gmachu, aby go potem wybudować nanowo.
Nową klasę, która wśród tych zmian nabędzie największego znaczenia, będzie niewątpliwie klasa kapitalistów, których rodzaj posiadania jest w historyi świata czemś aż do naszych czasów niespotykanem.
Aż do wieku XVIII jedyną poważną formą posiadania były ziemie i nieruchomości. Była to podstawa realna. Oprócz tego było bydło, byli poddani, sprzęty gospodarskie majątku realnego, wszystko, co było osobistą własnością, okręty, broń — a potem pieniądze, wynalazek semicki. Cały ten majątek trzymał i administrował osobiście jego właściciel, który stykał się z nim bezpośrednio, odpowiadał zań i mógł wydzierżawić go tylko prowizorycznie, gdyż przesyłanie dochodów z daleka byłoby i niewygodnem i kosztownem. Aby uniknąć zaburzeń socyalnych z powodu podziału i rozproszenia własności, najzbawienniejszą rzeczą wydało się — w braku organizacyi, której zadaniem byłoby skupienie i ratowanie upadających majątków — wprowadzenie prawa spadkobierstwa głównie sposobem ordynacyi — i to tak dalece, że dawne społeczeństwa zawsze dążyły do uogólnienia tego urządzenia. Lichwa, taka, jaką praktykowano, opierała się jedynie na majątkach realnych i na dochodach ze spodziewanych płodów rolniczych.
Jednakże lichwa, stowarzyszenia komandytowe i system towarzystw akcyjnych, których narodziny święcił wiek XVIII, a rozwój — pierwsza połowa wieku XIX, otworzyły pieniędzom upusty niebywałe, stworzyły nowy rodzaj posiadania i nową klasę właścicieli.
Łatwo określić, na czem polega nowość tych urządzeń. Posiadanie akcyi daje w rękę majątek, którego właścicielem można być na odległość i który daje dochody bez żadnych zabiegów osobistych. Jest to w istocie rodzaj własności biegunowo przeciwny dawniejszemu. Jednakże, pomimo tej wielkiej różnicy, prawa spadkowe, które kazała wprowadzić konieczność socyalna w dawnym porządku rzeczy, zostały bez protestu zastosowane do tej nowej formy posiadania. Oto więc nowy niezniszczalny rodzaj bogactwa, podległy jedynie zmianom ekonomicznym.
Wszystko każe przewidywać, że ta nowa klasa jednostek bogatych i niezależnych, nie uczuwając konieczności jakiejkolwiek pracy, ani też nie poczuwając się do jakichbądź obowiązków, długo jeszcze będzie wzrastała w znaczenie i wpływy. Zaćmiewa ona zupełnie odpowiedzialnego obywatela ziemskiego oraz właściciela przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych. I oto większość starej arystokracyi oraz współczesnych przedstawicieli starożytnych rycerzy i czynszowników zamieniła się, że się tak wyrażę, w członków tej nowej klasy społecznej.
Posiada ona bardzo mało cech charakterystycznych — poza tą, która ją określa, czyli poza posiadaniem akcyi i brakiem wszelkich obowiązków. Klasa ta nie przedstawia nawet żadnej wyróżniającej się masy: wślizguje się nieznacznie w inne klasy i przenika społeczeństwa na podobieństwo żył i nitek złota, rozgałęziających się w kwarcu. Należy do niej snob-milioner, polityk-plutokrata, bogaty światowiec, fanatyk religijny siejący złoto, dobroczyńca, elegant, bogacz, który się nudzi, cały tłum tchórzów, którzy drżą całe życie ze strachu, mając zapewnione zaledwie dostateczne dochody, podróżnicy, namiętni myśliwi, drugorzędni poeci, entuzyaści sportowi, wreszcie spora liczba oficerów.
Należących tylko częściowo do tej klasy kapitalistów, a więc żyjących nietylko z dywidendy, ale też z pracy osobistej, spotykamy we wszystkich warstwach społeczeństwa. Posłaniec lub kelner, któremu się daje na piwo, posiada, być może, kilka tysięcy franków, umieszczonych na procencie; biskup[2] handluje herbatą lub dobywa węgiel kamienny, a raczej ciągnie zyski ze sprzedających tę herbatę i dobywających ten węgiel w jego imieniu. W rzeczywistości, poza klasą żyjących z pracy rąk, mało jest członków społeczeństwa, których całkowite dochody mają swe źródło w działalności osobistej. Z małymi wyjątkami, dawniejsze posiadanie i użytkowanie majątku zależało od pewnych starań jego właściciela, starań uprawnionych lub nie — jak praca, gwałt lub oszustwo; ale dzisiejszy kapitalizm, o ile chodzi o proste posiadanie tytułów, nie wymaga ani pracy, ani wyrachowania, ani siły: ów niezliczony i niewidzialny właściciel świata współczesnego to w wielu z form swoich wierny wizerunek próżnującego króla. Akcyonaryusz jest posiadaczem na zasadzie ogólnego uznania jego prawa własności; ciężar zdolności, pracy i zawiadywania pracą pada na innych.
Wartoby zbadać mimochodem kilka okoliczności, które zdają się nasuwać przypuszczenie — wprawdzie niezbyt jasno sformowane — że kapitalizm istnieć będzie jeszcze w łonie społeczeństwa za lat sto od dzisiaj. Czytelnikowi przyszło już zapewne na myśl, że wszystkie warunki życia posiadaczy tytułów czynią ich niezdolnymi do wszelkiej wspólnej akcyi w celu obrony interesów swojego stanu. Ponieważ kapitaliści wogóle nic nie robią wspólnie, oprócz pobierania dywidend lub obliczania, kiedy też je dostaną, ponieważ właściwie należeć mogą do każdej warstwy społeczeństwa, mieć jakąkolwiek kulturę, zdolności i usposobienie, ponieważ nic ich nie zmusza do czytania jednakowych dzienników lub zbierania się w te same miejsca, ponieważ nie uczuwają ku sobie żadnej szczególnej, wzajemnej sympatyi — to można przewidywać, iż staną się niezdolnymi do skupienia się i wspólnej obrony korzyści, jakie wyciągają ze społeczeństwa wobec jakichkolwiek energiczniejszych ataków. Wprawdzie natarcia socyalizmu wywołały w nich potrzebę oporu, ale co dotyczy subtelnych i różnorodnych ataków sił przyrodzonych, nie mają oni ani zbiorowej inteligencyi, aby je rozpoznać, ani zdolności organizacyjnych w celu ich zwalczenia. Ogół kapitalistów jest zanadto chaotycznym i zanadto rozproszonym po całym gmachu społecznym, aby mógł stawić jakiś poważny opór. Z tego wynika, że przedłużenie istnienia tego zjawiska, czy to w formie dzisiejszej, czy też zmienionej, zależeć będzie od quasi - przyrodzonych praw, rządzących społeczeństwem. Jeżeli prawa te sprzyjać będą rozwojowi kapitalizmu, to wtedy zapewne utrzyma się on przy życiu; w przeciwnym wypadku rozwieje się i zniknie, jak mgła poranna wobec wschodzącego słońca.
Pomijając kilka dawnych wyjątkowych stowarzyszeń, można powiedzieć, że kapitalizm pojawił się, w swoim dzisiejszym charakterze, w wieku XVII i dosięgnął szczytu rozwoju w połowie wieku XIX, a pojawienie się jego można połączyć z jednoczesnym rozwojem mechaniki. Dzięki wynajdywaniu coraz potężniejszych maszyn i olbrzymich warsztatów, które zatrudniały coraz większe tłumy robotników, dzięki pojawieniu się kolei żelaznych, a wreszcie dzięki okoliczności, że człowiek pojedyńczy nie mógł już sam podołać olbrzymim zadaniom przemysłu i handlu, pojawiły się owe masy kapitałów, które stanowią jedną z charakterystycznych cech naszych czasów. Klasy robotnicze i przemysłowe, do najnowszych czasów niezbędne, a podległe innym, mogły pozyskać nową broń, nabrać większego znaczenia, a nawet zająć w społeczeństwie stanowisko przeważne; ale zanim zdołały osiągnąć owe korzyści i zawładnąć temi bogactwami, musiały one dobrze zapłacić za prawo wejścia w świat, w którym wszystko już było rozdzielone, drogo okupić możność zakłócenia i przemienienia istniejącego porządku społecznego. Dywidendy akcyonaryuszów to podatek, który nowe przedsiębiorstwa musiały zapłacić dawnym bogactwom. Akcye były pieniędzmi, poruszającymi tę maszyneryę, i, w gruncie rzeczy, akcyonaryusz jest i będzie przedstawicielem i odpowiedzialnym kierownikiem starego porządku rzeczy, ustępującego powoli nowemu.
Walka tego, co jest „nowe”, ze „starem”, to również ciekawy rys naszych czasów. Wyobraźnia wynalazców buja z całą swobodą, a nasz ustrój społeczny jest od niej zależnym w zupełności. Pojęcie dzisiejszego męża stanu o organizacyi społecznej nie opiera się już na wyobrażeniu o jego niewzruszoności, ale na idei postępu. Dlatego też, dopóki istnieć będzie postęp materyalny, trzeba go będzie sowicie opłacać, a nieunikniony ten zamęt trwać będzie dopóty, dopóki nie ustanie ów okres rozwojowy.
Przedsiębiorstwa będą wzrastały i upadały, wartość istotna wielu rodzajów bogactw ulegnie zmianom, stare systemy i stare stowarzyszenia utracą swoje znaczenie, wielkie masy kapitałów zjednoczą się wskutek szeregu usiłowań w rękach większej lub mniejszej liczby posiadaczy, ale pomimo tych wszystkich możliwych zmian, kapitalizm istnieć będzie niemniej długo, juk długo potrwa okres rozwoju i doświadczeń. Różnorodność, brak skupienia i wogóle słabość żywiołu kapitalistycznego, która przeszkodzi mu do zorganizowania się w własnym interesie, przeszkodzi mu również do położenia tamy wzrastającym nowym przedsiębiorstwom, pojawieniu się nowych kapitalistów, których przeznaczeniem jest zastąpić dawniejszych.
Na drugim krańcu drabiny społecznej, gdzie najmniej słychać o kapitalizmie, widzimy drugi nieunikniony skutek nagłej przemiany prawie że unieruchomionej organizacyi społecznej na inną, gwałtownie rozwojową. Drugim tym skutkiem postępu jest pojawienie się znacznej ilości indywiduów, nie mających żadnej własności, ani czynności w łonie społeczeństwa. Nowy ten żywioł daje się najczęściej widzieć po miastach; nazywa się go zwykle pauperyzmem, a można go również odnaleźć w okolicach wiejskich. Większość tworzących tę klasę indywiduów to kryminaliści lub ludzie, wyzuci ze wszelkich zasad moralności, albo też pasożyty, mniej lub więcej nieregularnie żyjące na koszt klas posiadających; inni pracują za wynagrodzeniem, zaledwie wystarczającem do podtrzymania ich życia z dnia na dzień. Jest to tonąca część społeczeństwa, tłum ludzi bez wodza, żyjący bez celu, staczający się w przepaść. Należą tu ludzie, którzy nie potrafili przystosować się do nowych warunków, spowodowanych rozwojem mechaniki; ludzie, zamieszkujący okolice oddalone od centrów komunikacyi, pozbawieni pracy przez nagłe wprowadzenie przemysłu maszynowego, wszystkie jednostki mniej zdolne, lub którym okoliczności nie pozwoliły wziąć udziału w pracy ogólnej. Jednostki te żyją i rozmnażają się, a oprócz tego powiększają ich liczbę rozrzutnicy, słabi i bankruci, rekrutujący się ze wszystkich wyższych klas społecznych.
Cały ten osad mętów społecznych nie był tak widocznym w nieruchomej i mniej zróżniczkowanej masie społecznej czasów minionych. Pojawienie się jej obecnie zrodziło mniemanie, że jesteśmy teraz świadkami niezmiernie szybkiego wzrastania liczby nieudolnych.
Otóż — jak o tem wie każdy lekarz z dzielnic ludowych — drogi tej otchłani społecznej prowadzą, wcześniej czy później, do unicestwienia, czy to przez wymarcie lub niepłodność następnych, rachitycznych pokoleń, czy to przez wygaśnięcie w zepsuciu moralnem.
Jeżeli ludzkość nie dojdzie — co uważam za mało prawdopodobne — do powstrzymania w każdem pokoleniu płodzenia istot nieużytecznych, nieudolnych, lub poprostu niepotrzebnych, to owe marne walki o istnienie wśród najniższych warstw społecznych staną się wieczną raną społeczeństwa. Jest wiele przyczyn po temu, aby przypuścić, że to zjawisko ludzi bez pracy, ludzi niezużytkowanych, których zresztą zużytkować nie sposób, trwać będzie dopóty, dopóki cywilizacya nasza będzie postępową i doświadczalną w kierunkach dzisiaj zarysowanych. Możnaby robić wysiłki w celu zużytkowania tych skazanych z góry istot lub choćby tylko polepszenia ich doli [3], mogą one też same próbować przeciwdziałania straszliwymi środkami przeciwko społeczeństwu, które zamierzałoby się ich pozbyć — ale ich istnienie oraz los indywidualny wydaje mi się nieuniknionym — przynajmniej jeszcze dla wielu pokoleń. Stanowią oni cząstkę dopełniającą procesu fizyologicznego i postępu mechanicznego i są w łonie społeczeństwa tak niezbędnymi, jak w ciele zdrowego, silnego człowieka zbyteczne z pozoru materye i komórki.
Oprócz pojawienia się owych dwóch tak różnych żywiołów społecznych bez zajęcia, co jest jednym z najbardziej uderzających rysów nowego, obecnie rozpoczynającego się okresu cywilizacyi mechanicznej, należy zaznaczyć głębokie zmiany w części społeczeństwa, która stanowiła dawniej jego klasę średnią. Wszystkie warstwy społeczne dawnego porządku rzeczy rozproszyły się i pomieszały, a w tej płynnej masie pojawiły się powikłane tłumy istot, z których jedne utrzymują się na powierzchni fal, chwytając się, niby potężnych belek, wielkich, niezależnych przedsiębiorstw; inne czepiają się mniejszych odłamków; niektóre w rozpaczliwej walce chciałyby uchwycić nieznaczące okruszyny; a jest całe niezliczone mnóstwo próbujących pływać bez pomocy, i wreszcie ciżba, czepiająca się tych silnych pływaków i tych, co się utwierdzili na większych bogactwach, ciżba spychana w otchłań, w próżnię, w nicość.
Oto obraz typowy współczesnego społeczeństwa. Mógłby on służyć do opisania zarówno Stanów Zjednoczonych, jak jakiegokolwiek państwa Europy Zachodniej, a niedalekim jest dzień, w którym rozprzestrzenienie dzisiejszych sposobów komunikacyi i kapitalizmu uczyni tę alegoryę obrazem całego świata. Jest bardzo prawdopodobnem, że ludzie wszelkich ras i narodowości, biali, czarni, żółci i czerwoni, z czasem postarają się przystosować do tych nowych, niezużytkowanych jeszcze przez nich warunków socyalnych. Zresztą przemiana, jaka się teraz odbywa, niepodobną jest do przedstawienia w całym jej ogromie. Ciągłe powiększanie się sieci dróg żelaznych i innych, dyffuzya miast pomiędzy wsie — i cały ten wir społeczny, którego jesteśmy świadkami — wszystko to są rzeczy, wymykające się z pod kontroli zbiorowej inteligencyi, którą obecnie rozporządza ludzkość, dążenia tak niezależne od lokalnych właściwości i przesądów, jak zmiany wiatrów i przypływy morskie.
Jednakże w chosie tym, w którym zdaje się, że zanikły zupełnie klasy t. zw. „średnie”, a przynajmniej zatraciły wyraźne kontury, daje się zauważyć mnóstwo nowych, ciekawych grup społecznych, które mogłyby wkrótce stworzyć nowy rodzaj ludzi i nowe ideały.
Istnieją, naprzykład, całe miliony ludzi niezorganizowanych, których można ochrzcić mianem mechaników lub inżynierów, używając określeń tych w znaczeniu najszerszem. Jednakże byłoby obecnie jeszcze prawie niemożliwem opisać dokładnie ów typ, nadać ogólną charakterystykę inżynierom lub mechanikom. Wizerunek człowieka o uczernionej twarzy i ubraniu lśniącem od smarowideł, wyglądającego z sali maszyn, przemawia wprawdzie do wyobraźni, ale nie daje się zupełnie zastosować do inżyniera - elektrotechnika, ani też do inżyniera górniczego, kolei żelaznych, kanalizacyi lub też mechanika, wyrabiającego motory różnego rodzaju. Jeżelibyśmy nawet wzięli pod uwagę niektóre pojedyńcze gałęzie różnych specyalności, powstałych dzięki rozwojowi mechaniki, znaleźlibyśmy się i tak wobec szczególnego pomieszania różnych dziwacznych i źle określanych profesyi.
Nasuwa się więc pytanie, czy owi wszyscy kołodzieje, kowale, zegarmistrze, tkacze, robotnicy przy maszynach do szycia, dostawcy przeróżnych wyrobów metalowych, cała ta falanga pracowników, zajmujących się wyrobem i naprawą przeróżnych przedmiotów, wchodzących w zakres mechaniki (np. bicyklów) — czy długo jeszcze pozostanie nieświadomą i niezorganizowaną?
Świat wymaga od tych różnych robotników pewnych przymiotów, a jeżeli tego nie znajdzie, wtedy — dzięki współzawodnictwu — skaże ich na zagładę. Od każdego wymagać będą gruntownej znajomości nietylko tej maszyny, którą będzie trzeba zrobić lub naprawić, ale też różnych jej rodzajów i udoskonaleń. Nie wystarczy już wtedy ograniczona liczba wiadomości, taka, jakiej potrzebuje stolarz lub chłop stajenny. Robotnik będzie musiał mieć inteligencyę, zaznajamiać się z nowymi poglądami, umieć przystosować się do wszelkich potrzeb, osiągnąć tak wielką zręczność i umiejętność w swoim fachu, aby mu to pozwoliło dokonać czegoś więcej, niż każe codzienna praktyka. Innemi słowy, będzie musiał się kształcić, a nie zapatrywać się na dawnych rzemieślników. Nie ulega wątpliwości, że w początkach bieżącego wieku już mechanicy zaczną powiększać swoje zastępy pracownikami tego nowego typu i usuwać rutynistów. Wraz z postępami w dziedzinie wynalazków otworzą się dla nich nowe rodzaje pracy, gdzie różne systemy tych samych maszyn zmieniać się będą zbyt szybko, aby mogli wytwarzać się nowi rutyniści. Dlatego też kładę nacisk na twierdzeniu, że powstaną z czasem we wszystkich dziedzinach robót, związanych z mechaniką i inżynieryą — począwszy od wielkich przedsiębiorców, a kończąc na najprostszym naprawiaczu maszyn — grupy i korporacye ludzi nowego typu, które utworzą w końcu klasę wykształconą i kompetentną w stopniu tak znacznym, jak tego nie spotykaliśmy w żadnej z dotychczasowych, dawnych profesyi.
Następny rozdział poświęcę rozpatrzeniu, do jakich granic dojdzie owo wykształcenie naukowe i praktyczne w średnich warstwach tych korporacyi — tu zaznaczę tylko — na co czytelnik, jak sądzę, się zgodzi — że mamy tu do czynienia z możliwością wytworzenia licznego, rozumnego, wykształconego i zdolnego żywiołu społecznego.
Jakież są główne przeszkody do wynurzenia się z współczesnego chaosu tej zorganizowanej, świadomej swoich celów, bogato uposażonej klasy społecznej?
W pierwszym rzędzie należy tu wymienić zmysł Trade-Unionizmu, syndykat, ową zaraźliwie udzielającą się chęć opieki nad dawnego typu stowarzyszeniami. Trade-Uniony wyrosły z tradycyi dawnego porządku rzeczy, gdzie w każdem przedsiębiorstwie chlebodawca i robotnik byli antagonistami; są one przykładem stosunku, w jakim znajdowała się szlachta lub inteligencya, nie dająca żadnej pracy, do wieśniaka, który dawał jedynie pracę. Interesem chlebodawcy było wtedy otrzymanie jak największej ilości pracy od robotnika, który znów, pracując żmudnie bez żadnych widoków na przyszłość aż do śmierci, starał się dawać jak najmniej swojemu panu. Aby utrzymać w zależności niezbędnego robotnika, trzymano się polityki ogłupiania go, pozwalano mu gnić w niewiadomości, w stanie pociągowego zwierzęcia nieledwie. Robotnik, ze swojej strony, zmuszony był, uciekając przed widmem ostatecznej nędzy, do stworzenia ścisłych prawideł, ograniczających ilość godzin pracy. Tradycye te powstrzymały w wielu dawnych stowarzyszeniach zawodowych wszelki postęp. W Anglii przynajmniej każde fachowe ulepszenie w jakiej dziedzinie pracy redukuje się do pytania, czy „towarzysze” na to się zgodzą. Gdyby Anglia była jedynem państwem na świecie, nie widzę przyczyny, dla którejby każdy nowy przemysł mechaniczny nie stanął w miejscu z chwilą, kiedy rozwinąłby się dostatecznie, aby módz stworzyć syndykat, któryby był w stanie dać utrzymanie sekretarzowi Trade-Unionu. Ale na szczęście tak źle nie jest…
Owe nowe, tworzące się dopiero grupy społeczne, o których wspominałem, będą miały, według moich przewidywań, znacznie większe i szersze znaczenie, niż klasy robotników i rzemieślników, na których miejscu powstaną. Wytworzą one korporacyę jednolitą, złożoną z mechaników i inżynierów, mniej lub więcej doświadczonych w swoim zawodzie, ale posiadających pewne określone minimum wykształcenia i inteligencyi i prawdopodobnie świadomych siły swojego zespolenia. Będzie to nowe zupełnie ciało, nowa potęga w historyi świata.
Jeżeli nowa ta siła ma być zarazem nową, wykształconą klasą społeczną, to należy przypuścić, że pojawi się również grupa wychowawców, którzy zastąpiliby nauczycieli szkół średnich, — np. w Anglii, gdzie oni wraz z swoją greką i łaciną, nie pasującą do niczego, ze swoją ciężką ignorancyą pedagogiczną i niezrównanym snobizmem nie byliby w stanie wychować podobnych ludzi. Nowy ten żywioł stworzy sobie własną oryginalną literaturę, nowy rodzaj literatów i wywoła rewolucyę w sposobach nauczania w szkołach elementarnych i średnich.
Ale nie na tem koniec. Rozwój mechaniki, coraz bardziej wspieranej przez naukę, i pojawienie się pomysłowych rzemieślników spowoduje wynalazki takich narzędzi rolniczych, o jakich dotychczas nie śmieliśmy nawet marzyć, a przeniknięcie tej nowej organizacyi do wsi — przyjmując hypotezę z poprzedniego rozdziału — zmusi rolników do uczęszczania do szkół w liczbie dotychczas niespotykanej.
Zwyciężenie na kuli ziemskiej niepodobnych do przebycia przestrzeni zmusi każdą okolicę do wyspecyalizowania się w tym rodzaju produkcyi, który najlepiej odpowie środkom miejscowym. Przeciwko temu dążeniu wystąpią głównie okolice, w których ziemia rozkawałkowaną jest na drobne własności. Ludność, złożona z drobnych rolników, silnie utwierdzonych na gruncie, będzie stanowiła zapewne jedyną, rozpaczliwie bezwładną przeszkodę postępu. Chłop unika wszelkiego systemu wyższego wykształcenia. Żyje on obok swoich zwierząt i swoich dzieci, obdarzając je taką samą dozą uczucia. Kawałek ziemi, który zaorze, daje mu dostateczne utrzymanie — a więcej on nie pragnie. Jednakże nie widzę, jaką drogą możnaby na seryo przeszkodzić wprowadzeniu reform na szeroką skalę w rolnictwie i ogrodnictwie lub nie dopuścić do powstania rasy rolników równie czynnych, bystrych, wykształconych i wolnych od przesądów — jednem słowem, równie rozumnych, jak nasi przyszli inżynierowie.
Inna, poważna część społeczeństwa, żywioł wojenny — zostanie zapewne również wciągnięty w sferę atrakcyjną tej syntezy i ulegnie nieuniknionym i głębokim przeobrażeniom. Jeden z przyszłych rozdziałów opowie o przypuszczalnym rozwoju taktyki wojennej. Tutaj zaznaczę tylko, że w chwili obecnej nauka daje żołnierzowi w rękę tysiące możliwych kombinacyi mechanicznych, z których zużytkowuje on jednak tylko te, które dotyczą karabinów i armat. Marynarz jest prawie w tem samem położeniu, z tą tylko różnicą, że w pewnych okolicznościach może on jednak wynaleźć coś nowego, jak naprzykład podczas wojny domowej w Ameryce wynalazł on pancerniki. Nauka daje żołnierzowi środki przewozowe, których on nie używa, mapy topograficzne, których nie rozumie, środki do wznoszenia okopów i przeprowadzania dróg, balony, oświetlenia nadpowietrzne, łatwą do przewozu żywność, środki zabezpieczające od chorób — tysiące sposobów do zmniejszenia okropności wojny. Ale żołnierz współczesny — mówię tu nietylko o żołnierzu angielskim — uważa jeszcze wszelkie reformy, jako niegodne swojego zaszczytnego rzemiosła; zachowuje on swoją techniczną naiwność zupełnie na podobieństwo niewykształconego robotnika. Naprzykład armia angielska zachowuje, niby skarb jaki, tradycyę, która każe, aby prosty żołnierz był zupełnie bez wykształcenia, a nieznaczne wiadomości, których mu udzielają o sztuce wojennej, wpajają mu na placach musztry za pomocą obelg i wymysłów. Po tylu latach istnienia kolei żelaznych niema jeszcze nigdzie — w tym świecie, który uważają za szczególniej zajęty sprawami wojennemi, oddziałów specyalnie zorganizowanych żołnierzy, którzyby uczyli się prowadzenia, rozbierania, naprawiania i t. d. kolei żelaznych, tego tak ważnego czynnika w dzisiejszym organizmie społecznym!
Taki stan rzeczy musi być chyba tylko przejściowym. Pomiędzy mocarstwami Europy może jeszcze wybuchnąć kilka wojen, przygotowanych i przeprowadzonych według dawnych tradycyi, ale czy prędzej czy później wyłoni się z tych olbrzymich, ślepych sił walczących nowy rodzaj żołnierza: człowiek cichy, przezorny, zaznajomiony z pomocniczymi środkami mechaniki współczesnej, a przy tem wszystkiem — zarówno on, jak i jego zwierzchnik lub podwładny — będzie to prawdziwy gentleman.
Zostawiając na później omówienie kilku pytań, dotyczących zmian, których należy się spodziewać w medycynie, w sądownictwie i t. d., dzięki pojawieniu się znaczniejszej ilości ludzi o wyższej inteligencyi, zwrócę uwagę na jedną jeszcze klasę społeczną, składającą się z ludzi nieprodukcyjnych, ale czynnych i niezbędnych w różnego rodzaju organizacyach do reklamowania, w handlu i t. р., jak np. dyrektorowie agencyi handlowych, i przemysłowych, organizatorowie polityczni, agenci handlowi, finansiści różnych typów, aż do różnych maruderów społecznych, zwyczajnych graczy i szulerów, a wreszcie ich satelici, kantorzyści, komiwojażerowie i t. d. Cała ta masa będzie się odznaczała sprytem i umiejętnością wyzyskiwania mas, będzie skupiała się około polityków i finansistów, będąc w ciągłej walce przeciwko nowym siłom atrakcyjnym, grupującym społeczeństwo około uczonych inżynierów[4].
Głównymi żywiołami przyszłych społeczeństw będą więc: 1) własność niezależna, 2) biedni i słabi, szeroka warstwa prostych robotników, 3) ogromna masa ludzi mniej lub więcej zdolnych, którzy zastosują mniej lub więcej umiejętnie swoją wiedzę do potrzeb rosnących kapitałów; masa ta będzie starała się — z większym lub mniejszym skutkiem — zorganizować się w system wyższego wykształcania się, wspierania się wzajemnego, wynajdywania wspólnych celów; 4) równa prawie powyższej klasa ludzi nieprodukcyjnych, żyjących w tym wirze socyalnym i dzięki niemu.
Wszystkie żywioły te będą się mieszały i przenikały wzajemnie, rozpraszały po szerokich przestrzeniach miejskich i podmiejskich, które opisałem w poprzednim rozdziale. Już teraz rozwijają się one, że tak powiem, nieświadomie pod wpływem wynalazków mechanicznych, paraliżowane jednak więzami starych tradycyi. Prawa, jakim podlegają, rządy, pod którymi żyją, są to po większej części prawa przestarzałe i rządy, ustanowione przed pojawieniem się pary. Przestrzenie administracyjne są porozdzielane jeszcze według warunków przewozowych, które wyszły z użycia już równie dawno, jak czworonogie przyzwyczajenia naszych przodków przedhistorycznych. W Anglii, naprzykład, konstytucya polityczna, równowaga partyi, jest utrzymywaniem kompromisu pomiędzy antagonizmami, które już nie istnieją. W Izbach reprezentacyjnych przypadkowo tylko znajdzie się jaki przedstawiciel nowych warstw zdolnych obywateli, których główny typ przedstawia inżynier. Obywatel, który osobiście zajmuje się kwestyami zdrowia publicznego, rozwoju nauk, organizacyi armii, komunikacyi, — aby módz mieć oficyalnie wpływ na sprawy państwa, musi ostentacyjnie wejść do rady jako pilny i czujny strażnik interesów wolnych wyborców, tworzących pewną partyę w jakimś specyalnym okręgu, który od dawna przestał mieć jakieś specyalne sprawy do przeprowadzenia.
Ową tendencyę do zgrzybiałości, która tak silnie daje się uczuwać w instytucyach oficyalnego królestwa angielskiego — a którą sami Anglicy mogliby również dojrzeć w państwie chińskiem — można zauważyć w mniejszym lub większym stopniu na całym świecie. Istotnie, widzimy obecnie, że każdy z narodów współczesnych został zorganizowany społecznie i politycznie tylko dla osiągnięcia trwałości i skrzepienia wewnątrz granic państwa. Niema takiego, któryby miał organizacyę, stworzoną w przewidywaniu rozwoju i nieuniknionych zmian, lub liczącą się z rewolucyą spowodowaną w topografii danego kraju przez wynalezienie nowych środków transportowych.
A ponieważ tak jest, ponieważ niewątpliwie ludzkość dąży do szeregu wstrząśnień, z których znamy dopiero okresy przygotowawcze, większa część historyków czasów przyszłych zaznaczy z pewnością mniej lub więcej świadome wysiłki tych, którzy chcą przystosować te przestarzałe systemy kierowania sprawami publicznemi do coraz liczniejszych, nowych wymagań społeczeństwa. Zapiszą oni też usiłowania innych, którzy spróbują zmienić lub zburzyć wypłowiałe tradycye, wykwitłe niegdyś z rozumu, ale będące obecnie jedynie przeszkodą, — oraz spróbują wywrócić te przeszkody moralne, które dobre były co najwyżej dla państw starożytnych. Nie myślimy tu przepowiadać nadejścia tysiącletniego, państwa. Dopóki ludzie będą ciaśni, dopóki będą egoistami, dopóki ulegać będą namiętnościom, dopóki będą niewykształceni, ślepi i rządzeni na ślepo, dopóty reformy wewnętrzne pociągać będą za sobą rozruchy i rewolucye, a regulowanie granic państwa — mordercze wojny.
Zanim rozpocznę badanie owych walk wewnętrznych i wojen międzynarodowych, rozpatrzę wzajemne oddziaływania różnych żywiołów społecznych[5].




  1. Zmiany te były istotnie nieznaczne w porównaniu z temi, które zaszły w wieku XIX.
  2. Tu należy przypomnieć, że autor książki niniejszej jest Anglikiem i wiele jego poglądów społecznych wyrosło na gruncie czysto angielskich stosunków. (Przyp. tłom.)
  3. Jednym z głównych czynników w tym względzie, czynnikiem, z którego nie wiedzą już jak się cieszyć ludzie o dążnościach humanitarnych, będzie skłonność do zabaw filantropijnych, którą często uczuwają „bogaci niezależni“. Wytwarza się wśród nich klasa energicznych organizatorów, sekretarzy komitetów, mówców, którzy czuwają nad utrzymywaniem w ludziach instynktu filantropijnego i zużytkowują do różnych celów praktycznych coraz większe ilości wykolejonych, dając tem samem dzięki nawróceniom religijnym i nieznacznym poprawom moralnym — różnym hojnym dostawcom pieniędzy to zadowolenie ze spełnienia dobrego czynu, które jest najmniej nagannem ze wszystkich nieużytecznych przyjemności życia. Owe próby nawracania wykolejonych za pomocą subwencyowych gałęzi przemysłu skończą się oczywiście na odprawieniu robotników, utrzymujących się z tegoż przemysłu, i w ostatecznym wyniku spowodują tylko bardzo nieznaczne zmiany.
  4. Przyszłość świata artystów jest to kwestya, którą rozpatrzę później, gdy przejdę do bliższych szczegółów w opisie społeczeństwa.
  5. Mówiłem tu o klasie ludzi inteligentnych i wykształconych, skutecznie poszukujących różnych ulepszeń. Dla moich czytelników jest, jak sądzę, jasnem, że nie miałem tu na myśli jakichś szczególnie wychowywanych specyalistów, jak to mylnie przypuszcza wielu moich krytyków.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Jan Kleczyński.