Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo/Ballady/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Ballady
Pochodzenie Wybór poezyj pomniejszych Wiktora Hugo
Wydawca Hipolit Skimborowicz
Data wyd. 1849
Druk Drukarnia Gazety Porannej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BALLADY.


I.
BABUNIA.

To die, — to sleep. —
— SHAKSPEARE. —

»Spiszże ty? Ah! obudź się matko naszéj matki!
»Ust twoich poruszenia próżno dojrzéć chcemy,
»A nieraz, przez sen, modłów kończyłaś ostatki,
»Dziś jak na świętą z głazu na ciebie patrzémy,
»Usta twe niewzruszone i oddech twój niemy.

»Czemu schylasz twe czoło bardziéj niźli zwykle?
»Czy nas nie kochasz, czém my przewiniły tobie?
»Patrz, oto lampa blednie, i światełko nikle
»Miga się, drga na knotku, i może w téj dobie,
»Z twą lampą konającą, my skonamy obie.

»Zastaniesz nas umarłych przy lampie zgaśniętéj,
»I cóż naówczas powiész jeśli się ocucisz?
»Głuchych na żal twój wnucząt do życia nie wrócisz,
»Będziesz próżno babuniu wzywać twojéj świętéj,
»I tuląc nas do serca, serce twe zasmucisz.


»Pozwól nam rozgrzać w dłoniach zimną twoją rękę,
»Albo zanuć nam jaką o przodkach piosenkę,
»Lub nam przeczytaj którą z ciekawych powieści
»O olbrzymach, lub wreszcie czarodziejskiéj treści,
»Lub bajeczkę, w któréj się myśl moralna mieści.

»Pokaż nam twoję biblją z pięknémi obrazy,
»Świętych, w błękitnych szatach, święte męczennice,
»Dziéciątko Jezus w żłobie i Boga Rodzicę;
»W téj książce do czytania wskazuj nam wyrazy,
»Ucz nas, czytając, boskie poznać tajemnice.

»Ah! oto zwolna gasną światełka ostatki,
»A cień igrając, w koło przelata po ścianie,
»Może dziś zechcą duchy wejść do naszéj chatki;
»Przerwij twoję modlitwę, przerwij twoje spanie,
»Zaspokój nas i nie strasz, matko naszéj matki!

»Ah! zimne masz ramiona! Niegdyś sama z siebie
»Mówiłaś nam o wiecznéj cnotliwego chwale,
»O znikomości życia, o grobie, o niebie.
»Mówiłaś nam o śmierci, teraz milczysz stale,
»Powiédz nam, co to jest śmierć? — Ah! nie mówi wcale!«

Długo jęcząc płakały. Błysła świetna zorza,
Ale już ich babuni nie zbudziła z łoża.
Dzwony wydały dźwięki pogrobowo brzmiące,
A wieczorem przechodzień, przez drzwi uchylone
Zobaczył świętą księgę, łoże opuszczone,
I przy łożu dwie wnuczki w modlitwie klęczące.




II.
DO WĘDROWCA.

Na zysk się nie łaszcz,
Kiedy noc swój płaszcz
Rozsłoni.
Gdy zégaru dźwięk,
Już najdłuższy jęk
Uroni,
Kiedy ciemność czcza,
Kiedy gęsta mgła
Na błoni,
Korzystając z mgły,
Człek cię może zły
Dogoni.
Jeśli wszedłszy w bór,
Zgubisz jeszcze tór
W ustroni
I cóż poczniesz tam.
Bez pomocy, sam,
W złéj toni?
Choćbyś był i zuch,
Gdy ci w uszach duch
Zadzwoni.
Będziesz drżał jak liść,
Bo cóż ma ci przyjść
Z twéj broni? —
— PIEŚŃ BŁAZNA. —

Wędrowcze! gdzie tak spieszysz po tętniącém błoniu?
Patrz! pies twój niespokojny ociąga się, łasi;
Kiedy słońce swe światło po wrzącym dniu gasi,
Dokąd tak późno lecisz na zziajanym koniu?


W nocy, czyż się nie lękasz olbrzymiéj postawy
Zbójcy, chowającego w pasie sztylet krwawy?
Albo starego wilka, co na drogi znane
Wszedłszy, czyha, czyby się jemu nie powiodło,
Gardząc podkową końską, wskoczyć na twe siodło,
I do krwi twojéj czarnéj wmięszać swoją pianę?

Może zwodniczy ognik majacząc w podróży,
Migającém światełkiem drogę ci przedłuży,
Może cię do jakiego przywiedzie zamczyska,
Gdzie obchodzą sobótki duchy lub oszusty,
Do zamku, który we dnie zdaje się być pusty,
A w nocy z jego okien jasne światło błyska.

Ej nie spiesz tak wędrowcze po tętniącém błoniu,
Patrz! pies twój niespokojny, ociąga się, łasi;
Kiedy słońce swe światło po wrzącym dniu gasi,
Nie leć, nie leć tak późno na zziajanym koniu.





III.
SYLF.

Zabłądziłem pod noc ciemną.
Zmokłem, miéj litość nademną.
— ANAKREON. —

 
»W tym zamku, dumającéj Sylfidzie podobna
Dziewico! przez szkło jasne piękność twa zdumiéwa.
Nocy się boję, otwórz, otwórz mi nadobna,
Bo noc bladawe widma w powietrzu rozsiéwa,
I dusze zmarłych w szaty z wyziewów odziéwa.
 
»Nie policzysz mnie pewnie pomiędzy pielgrzymy
Trujące powiastkami długie noce zimy.
Anim z rycerzy, których dziéwcze z trwogą czeka,
Których budzącą trąbkę i we śnie słyszymy,
Dźwiękiem wojny gościnność rażącą zdaleka.«


»Sękatym kijem, dzidą, nie wzniecam obawy,
Nie mam ni srebrnéj brody, ani czarnych włosów,
Nie zdobi mnie różaniec ani pałasz krwawy,
A tchnieniem, którém ledwie wzruszę listek trawy,
Nie zdołam, z brzmiących rogów dobyć hucznych głosów.«

»Jam jest dziécię powietrza, Sylf, mniéj niż marzenie,
Syn wschodzącego słońca i wiosny kwiecistéj,
Gość kominka, gdy z zimą spadną mroźne cienie,
Duch odrywany z rosy przez słońca promienie,
Nieścigłego Eteru mieszkaniec przejrzysty.«

»W wieczór, gdy sobie dwoje kochanków po cichu
Czyniło ślub miłości, szczęśliwi, weseli;
Słyszałem wszystko, w kwiatka ukryty kielichu,
Przylatam, ci w uścisku skrzydełko mi wzięli,
Ledwiem odzyskał wolność, gdy już noc ujrzeli.«

»Teraz późno mi będzie do méj róży wrócić,
Już się do snu zamknęła. Nie chciéj mnie zasmucić,
I w nocy zbłąkanego przyjmij syna zorzy,
Niech się w twojéj pościałce do jutra położy;
Mało ci miejsca zajmie, snu nie będzie kłócić.«

»Za przyćmionem światełkiem poszli bracia moi,
Nie jeden skrył się w listek, co go rosa poi,
Lub się w miodowy kielich lilii zamyka.
Gdzież pójdę? nigdzie kropla rosy już nie stoi,
Nie widać w polu kwiatka, na niebie promyka.


»Wysłuchaj mnie łaskawie, bo nocne obłoki,
Mogą mnie zając w siatkę swéj groźnéj pomroki,
Z białych widmów i czarnych widziadeł zastępem,
Z złémi duchy, leniwe wlekącémi kroki,
I z ponurym puszczykiem i z grobowym sępem.«

»Oto czas, w którym zmarli słabą tańczą nogą,
A w nich księżyc twarz bladą nieruchomo wraża,
A srogi, dziki upiór, z śmiertelnika trwogą.
Ciężki głaz wznosząc silnie z mogiły cmentarza,
W grób otwarty zlękłego pociąga grabarza.«

»Wkrótce potworne karły, pyłem uczernieni,
Gnomowie z swych wystąpią niezgłębionych cieni.
Ognista Salamandra z Wodnikiem się spoi,
I błękitnawym ogniem strumień się przystroi,
I mignie się nad trzciną blask błędnych płomieni.«

»Oh! gdyby dla rozrywki nudów swego zgonu,
Umarły do swych kości chciał mnie zamknąć w trumnie,
Lub czarownik, z méj trwogi szydząc bezrozumnie,
Na wieży, z któréj północ głos przeciąga dumnie.
Chciał przykuć lot mój cichy do uderzeń dzwonu.«

»Ah! otwórz, otwórz okno! Gdybyś mną wzgardziła,
Musiałbym wyszukiwać stare z mchu gniazdeczko,
I spłoszonéj jaszczurce wydziérać je z sprzeczką.
Otwórz! wzrok mój jest czysty, rozmowa tak miła,
Jak to, co z lubym cicho kochanka mówiła.«


»A do tegom tak ładny. Gdybyś nie skrzydełka
Widziała, jak przejrzyste, jak wiotkie, jak lśniące,
Białości mi zazdrości lilja i perełka,
I nawet mi zazdroszczą różyczki pachnące,
Że mam oddech z wonności, a ciało z światełka.«

»Kiedyś się tobie we śnie zjawię w całéj chwale,
A wtedy, jak to chętnie przyzna mi Sylfida;
Motylek ciężkim, brzydkim koliber się wyda,
Gdy w perłach i błękicie, jako król wspaniale,
W kwiatkach, pałace zwiédzam w roskoszy zapale.«

»Zimno mi, cień mię ziębi, a płaczę daremnie,
Gdybym mógł, to przez wdzięczność dałbym ci z ochotą,
Moję perełkę rosy, i gwiazdeczkę złotą.
Ale teraz nic nie mam, nic nie będzie ze mnie,
Bo z słońca blask mój wzięty, zwróciłem tajemnie.

»Jakiż mam podarunek we śnie przynieść tobie?
Czyli przepaskę wieszczki, czy szatę anioła?
Urokiem dnia noc twoję czarownie ozdobię,
Sen ci minie, a szczęścia nic przerwać nie zdoła:
Marzenie o miłości myśl z nieba przywoła.

»Niesłuchasz?! Szybę tylko wilży tchnienie moje,
Może myślisz, że nocy używszy złudzenia,
Głosem Sylfa pokrywam kochanka westchnienia,
Nietrwóż się, jam jest słaby, wszystkiego się boję,
Gdybym miał cień, własnego lękałbym się cienia.«


Skończył płacząc: wtém blisko starożytnéj wieży,
Tajemnicze wezwanie po cichu się szérzy.
Był to pewnie głos ducha, lecz któż prawdę powié?
Widziano, że na balkon biała postać bieży,
Lecz nikt nie wié, czy tylko otwarła Sylfowi.




IV.
BŁAWATKI.

Si es verdad o non, yo no lo he hy de ver
Pero non lo quiero en olvido poner.
JOAN LORENZA SEGURA DE ASTORGA.
Czyli to prawda czy nie, bynajmniéj nie wglądam,
Lecz tylko zapomnieniu rzecz tę wydrzéć żądam.

Kiedy gwiazdeczka bez woni
Miłym błękitem, śród lata,
Zielone zboże przeplata
Zanim je słońce zapłoni;
Nim siérpem niwa pożęta,
Z pól pozbawi wonne kwiatki,
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

W Andaluzji miast jest wiele,
Lecz ich ozdobić nie może
Tak gęsta trawa i zboże,
Jak żyźną Penafijelę;
Z jéj murów, w karby wycięta,
Stérczy wieża zbrojna w kratki....
Biegajcié młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki. —


Licznie do Ojca Świętego
Spieszy pielgrzymów tłum hoży,
Liczniéj na Święty Ambroży
Co rok tu biédni się zbiegą.
Miła dla przyjścia zachęta
Jest dla nich, z pobożnych składki.....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki. —

Nigdzie, jak tam, w dziéwcząt gronie,
Gdy w wieczór tańczyć się zdarzy,
Nie tli się tyle róż w twarzy,
I tyle płomieni w łonie.
Uśmiéchu wabna ponęta,
Najdroższe przyrzeka datki....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Lecz żadne dziéwczę nie zdoła
Alixie wyrównać młodéj,
W sadzie zbiérająca miody,
Za kwiat ją wzięłaby pszczoła;
Nie jeden jeszcze pamięta,
Iż za wzór kładły ją matki....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Wtém do miasta, dumny, śniady,
Prawdziwie męskiéj urody,
Czy z Sewilli, czy z Grenady,
Przybył cudzoziemiec młody.

Może go algierskie statki,
Lub maurów zwiozły okręta....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Wié tylko Alixa sama;
Kochana, kocha go wzajem,
Cicha dolina Xarama
Nieraz im stała się rajem;
Miłością para zajęta,
Hymenu brała zadatki.....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Nieraz od miasta daleko,
Sami, o wieczornéj dobie.
Szli pod księżyca opieką,
Sobą zajęci, przy sobie.
Gaj wonny, darnina zgięta,
Jedyne grzéchu ich świadki.....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Tymczasem w miéjskiém zaciszu,
Pod morwą i pomarańczą,
Marząc o młodym przybyszu,
Inne Andaluzki tańczą.
Wesołość śród tańca wszczęta,
Na niewinność stawia siatki....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.


W gniazdku z mchu ptaszek spoczywa,
Choć mu sęp zdala zagraża,
Tak z swéj miłości szczęśliwa,
Alixa na nic nie zważa.
Kie wié, aż dźwigając pęta,
Kto był ów młodzieniec rzadki....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.

Był-to Don Juan, Król Kastylji,
Jego rozkaz ją porywa,
Padła drżąca, ledwie żywa,
I róże znikły z jéj lilji.
W imie Króla, po-za kratki
Biédna! została zamknięta....
Biegajcie młode dziéwczęta,
Zbiérajcie w zbożu bławatki.




V.
DZIEWCZYNA Z OTAÏTY.

Gdzież jest? cóż robi przez nią wyglądany?
Pewnie nie kocha, choć jest tak kochany.

»Przyznaj się, chcesz uciekać, a żagle powiewne
Daleko cię uniosą na morza niepewne.
Słyszałam ja téj nocy śród gorzkiéj tęschnoty,
Jak śpiéwali majtkowie zwijając namioty,
Do ich wesołych śpiéwów łzy mięszałam rzewne.

»Czego kraj nasz porzucasz? W twojéj obcéj ziemi
Milszeż niebo? a smutki u was sąż lżejszémi?
Gdy umrzesz, czyli szczérszą łzę poświęcą bratu?
Czy osłonią grobowiec krzewami świętémi,
Z których zrywać nikomu nie godzi się kwiatu?

»Wszakże ten dzień w pamiętnéj myśli ci zostaje,
Gdy, cię zbawienne wiatry do nas przypędziły,
Wabiłeś mnie zdaleka w nasze ciche gaje;
Piérwszy raz cię widziałam, lecz na głos twój miły
Oprzéć się, nie przychodzić, nie miałam dość siły


»Byłam naówczas piękną, byłam ci wzajemną.
Zostań biały wędrowcze! nie żegnaj się ze mną;
Wspomnisz mi o twéj matce, wiész jak mi jest droga,
Wiész jak mi piosnek twoich słuchać jest przyjemno
I pochwał twojego Boga.

»Zajmiesz wszystkie dni moje, oddaję się tobie.
Com winna ze uciekasz? osiądź w naszéj ziemi,
Dobrą i słodką będę; léczyć cię w chorobie,
Cieszyć cię będę w każdéj trosce i żałobie,
Dając ci imię, jakiém zwią cię między twémi.

»Wierną we mnie, gdy zechcesz, znajdziesz niewolnicę,
Dość mi, że się twym lubym widokiem zachwycę,
Zostań, a piękną będę!... Cudzoziemcze biały!
Teraz zgaduję naszych uczuć tajemnicę,
Ty z jaskółką przelotną, ja kocham wiek cały.

»Ah! może z gór ojczystych, tkliwe przywiązanie
Wygląda cię. Ah! weź mię, weź mię z sobą Panie!
Jak sługa twojéj lubéj przy tobie osiędę,
Ulegać jéj, a może i kochać ją będę,
Jeżeli szczęściem twojém będzie jéj kochanie.

»Zdala ojca, któregom ja była ozdobą,
Zdala gaju, gdzie wszystkiém bywaliśmy sobie,
Żyć nie mogę, i wkrótce ty złożysz mnie w grobie;
Ale tu, sama umrę! Ah! zabiérz mnie z sobą!
Umrę przynajmniéj przy tobie.


»Jeśliś użył roskoszy w cichéj palmy mroku,
Jeśliś mnie kiedy kochał, nie odtrąć od siebie;
Nie płyń sam, nie zostawiaj; ażeby w obłoku,
Gdy skonam, dusza moja błądząca po niebie,
Nie ścigała twego kroku.«

Ledwie pozłocił żagle świetny blask poranku,
Ojciec córki do nocy szukał bez ustanku;
I nie znalazł jéj w borach, nie znalazł przy skale,
Choć dziéwczyna tak tęschne wywodząca żale,
Nie była przy swym kochanku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Bruno Kiciński.