Zaira (Akt piąty)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zaira |
Część | Akt piąty |
Pochodzenie | Wiersze, fragmenty dramatyczne, uwagi |
Redaktor | Wilhelm Feldman |
Wydawca | nakładem rodziny |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Stanisław Wyspiański |
Tytuł orygin. | Zaïre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
OROSMAN, władca w Jeruzalemie | ||||
| ||||
KORASMIN, rycerz, powiernik Orosmana | ||||
NERESTAN, rycerz francuski | ||||
NIEWOLNIK. |
Ostrzeżono ją, — wkrótce nadejdzie, niewdzięczna.
Pomnij, że w twojem ręku jest los twego pana.
Dasz jej do rąk to pismo zdradne; zdasz mi sprawę:
uważaj na nią dobrze, śledź za każdym ruchem;
może się zdradzi sama radości wybuchem
lub słowem, które rzeknie, niepomna na ciebie.
Co rzecze, mnie natychmiast donieś. — Idzie. — Ona!
Pójdź, przyjacielu wierny.
Któż mnie to przyzywa?
W tej męce, w której żyję, któż chce myśl mą dźwigać?
Bramy wszędy zamknione. — Czyżby się udało? —
Czy brat mój przyszedł do mnie, wiedziony przez Boga
tajemnemi przejściami? — — Niewolnik nieznany...
Oto pismo, — — a mojej zawierzysz wierności.
Podaj.
Chcę z tobą mówić.
Oddal się, bądź gotów.
Czytaj pismo; — powiadaj, co ja mam uczynić?
Chciałabym słuchać, co brat mi rozkaże...
Chciałabyś raczej słuchać, jaki jest głos Boga.
Bóg do ciebie przemawia; snać znaczy się droga
do stóp Jego ołtarzy; to nie brat cię wzywa.
Wiem ja to, — i nie przeto jestem nieszczęśliwa.
Zaprzysięgłam, — lecz jakoż ich losu zaważę:
los tylu chrześcijan z mojem nieszczęściem związany.
Nie o nich tobie chodzi, — lecz on, ukochany;
Zgarnął serce ku sobie i drżysz tem kochaniem,
bo się każda myśl twoja za niem zwraca, za niem!
Czyli w nim nie poznajesz pogana krwawego?
Jego zbrodnie już dawno śćmiły dobroć jego.
Kocha cię, ale z groźbą na ustach przychodzi;
a tyś sercem przylgnęła...
Cóż ja mu wymówię?
Ja rzuciłam obrazę — i to na dzień ślubu.
Widział, jako pragnienie szło za jego wolą,
ażem wszystko zniszczyła sama! — Dolo, dolo!
Tron był ci dla mnie gotów, — świątynia w ozdobie;
mój kochanek w miłości. — — Dziś gnę się w żałobie.
Stracone wszystko w chwili, — wszystko, — w jednej dobie.
Co inne winno zająć myśl, — gdy pora sprzyja...
Rozpacz sama przedemną w otchłań myśl mą wiedzie.
Ten czyn, co ma mię zbawić, — ten czyn mnie zabija.
Wiem, że stąd wyjść nie mogę, chociaż rwie się dusza;
wiemci, że mnie tajemnie miłość zostać zmusza. —
Wprowadzisz mego brata; — — niewolnik niech wróci.
Pospiesz donieść te słowa chrześcijaninowi,
który wtrop szedł za tobą, że ja go nie zwiodę, —
że Fatima wprowadzi go...
Nieszczęsna chwilo,
zbyt długo trwasz, nim pomsty nadejdzie godzina.
Coć mówiono? — Mów prędzej, — wyszczekaj!
Zadrżała.
W jej oczach łzy świeciły i w głosie się chwiała.
Przyrzekła, że na tego, co przyjdzie dziś w nocy,
wprowadzon przez Fatimę, tu będzie czekała.
Oddalcie się. — To starczy.
Zostaw mnie samego.
Znienawidzony świecie. — —
Wracaj Korasminie!
Czemużeś mnie porzucił w straszliwej samotni?
Wracaj! — — Czyli już idzie? — — On?!
Nikogo niema.
Niema jeszcze nikogo. — — — O nocy okropna.
O nieszczęsna Zairo, — wolałbym w niewolę
rzucon, zachować spokój; mężnie los ów przyjąć,
chociażby na pętlicy, jak pies, wleczon siłą,
niźli być tak ohydnie zdradzonym przez miłą.
Co zamierzasz uczynić, władco, w tej żałości?
Słychać krzyk...?
Nic nie słyszę.
Słychać krzyk straszliwy...
Idą...! — —
Nikt się nie zbliża. Seraj śpi spokojnie.
Milczenie rozesnuło nad pałacem skrzydła.
Wszystko śpi snem spokoju.
Patrz, zbrodni straszydła
wyłażą z nor okropne, — czuwają tej nocy,
ścigają mnie. — O jakże ja kochałem ciebie!
Los mój był zawisł od twego spojrzenia
jakaś klątwa okrutna twojego imienia;
I szczęście i nieszczęście z ciebie mam jedynie,
tobą dusza się krzepi, bez cię schnie i ginie.
Litości nad szaleńcem!
Wy płaczecie panie...
Pierwsze to łzy w mych oczach. Kalam się we wstydzie.
Śmierć goni za takiemi łzami.
Drżę na słowa...
Precz ty moja miłości, — zemsta już gotowa. —
Słyszę, — — wszak się nie mylę — ?
Ktoś idzie w istocie.
Popod mury pałacu zdąża...
Pochwyć Nerestana!
Niech go natychmiast zwiążą. Nałóż mu żelaza.
Tak go przywlec przedemnie.
Pójdź, zbliż się Fatimo.
Jej głos. — Niewierna. — Sądzisz o jej losie
pieśni zwodnicza, co dźwięczysz w tym głosie.
Zairo! — Boże. — Nóż wymknął się z dłoni...
Oto tu tędy droga. — Co mówisz?
On idzie.
Zairo! — Boże. — Nóż. — Ginę we wstydzie.
Drżę cała, — serce moje bije silnie bardzo.
Tyżeś to Nerestanie? — Tyżeś upragniony — — ?
Ja, ja, to ja, — nieszczęsna, przez ciebie zdradzony!
Leż u mych nóg.
Umieram, Boże! —
Ja!! — — Pomszczony!!
Precz stąd. — Nie mogę. — Ach cóżem uczynił...?
Sprawiedliwość. — Zabiłem. — Zabijam kto zdradza.
Ha, ha! To jej kochanka los tutaj sprowadza,
by dopełnić uciechy mej. O pomsto, bywaj!
Zbliż się, wydzierco szczęścia, przeklęty w twym czynie;
wzgardą żyjący wrogu, zjawiłeś się ninie,
bym twą bezczelną dzielność zdrajcy miał w podziwie?!
Szedłeś, byś mnie znieważył, oszukał fałszywie.
Wraz otrzymasz nagrodę; bądź gotów ją przyjąć.
Męki przejdziesz jednakie ze mną, któreś zadał.
Niewdzięczny, za nieszczęście to, że twoją winą...
Dan już rozkaz stracenia?
Tak panie.
Gadzino!
Śmierć widna w twoich oczach. To kary początek.
Żre twoje serce trwoga. Ho, patrzysz daremno
za tą, która cię kocha, — Ze czci mię odarła.
Spojrz, — oto jest!
Co mówisz, straszliwy?! — Umarła!!
Oślepłeś w błędnym czynie. Siostra to jest moja!
Potworze, niech dnia jasność ciebie nie ogląda.
Siostra!!?
Siostra!!
Twa siostra!!!
Niech noc cię pochłonie!
Siostra jego, — o Boże, — któż ofiary żąda? — —
Jest-li prawdą? — Czy prawdą być może? — Myśl tonie...
Poganie, zbyt jest prawdą. Wyssaj z mego boku
resztę krwi nieszczęśliwej szlachetnego rodu.
Lusinian był jej ojcem; skonał na mem ręku.
Niosłem tu jego wolę, ostatnie życzenie.
Jej nazbyt słabe serce, jej serce zbyt czułe
chciałem dla naszej wiary przywołać we skrusze.
Boga lżąc, przy twym boku praw świętość kaziła;
Bóg ją skarał, że ogniem k’tobie się paliła.
Kochała mnie! — Czy prawda? — Siostra jego — moja?!
Kochanka moja? — Fatimo?
Zabójco.
Patrz się na twoje dzieło. Tę zbrodzień morduje,
która, wbrew sobie samej trwała w tem kochaniu,
chciała Boga swych ojców przebłagać dla siebie,
za tę miłość nieszczęsną, by złączył was dwoje.
Twojem było to serce. Chwiała się nieboga,
w ramionach twych kochanka drżąc o karę Boga!
Zamilcz. — Wiem. — O niebiosa, ja byłem kochany!
I cóż mam więcej wiedzieć, rzezaniec skazany?
Chcesz nasycić twą zemstę? Otom jest jedyny
z tej krwi, latorośl królów. Krwi tej się napiłeś.
Złącz mnie morderstwem z siostrą. Zabij, ją zabiłeś.
Złącz mnie z ojcem — co zamarł u ciebie w więzieniu.
Czy gotowe twe noże? — Sięgłem cię w sumieniu!
A gdy zginę, to wspomnij na te chrześcijany,
Którycheś mnie poprzysiągł wypuścić z niewoli.
Lecz czyli w twej wściekłości twe serce zamarło?
Czyn nie miał być spełniony? Rzeknij. Za tę cenę
ofiaruję krew moję.
Zairo!
Monarcho.
Zatrzymajcie się, panie; — zbyt boleść uniosła.
Znieście to, że Nerestan...
Daj rozkaz, poganie.
Jakoby z okrutnego snu dusza się budzi:
Zdjąć mu więzy. — Posłuchaj Korasminie, słuchaj:
Uwolnić rozkazuję wszystkich jego ludzi.
Rozdasz im moje mienie, niechaj obdarzeni,
daleko w przystań Joppe będą zawiedzeni.
Jednak panie...
Posłusznym bądź! żądam po tobie.
Spiesz, zaś najwyższej mej woli bądź wierny.
Monarcha tobie każe, — przyjaciel cię błaga.
Spiesz, czas drogi upływa...
Szczęśliwszy odemnie,
nieszczęśliwszy żołnierzu, — rzuć krwawe leżysko.
Uprowadź do ojczyzny dzieło mej wściekłości.
Niechaj król twój, niech twoi wszyscy chrześcijanie,
Słuchając twej powieści, zapłaczą nademną.
Gdy im obwieścisz zbrodnię, niech rzucą przekleństwo.
Może mię pożałują, gdy prawdę usłyszą.
Weź nóż, który krwią broczy przez moje szaleństwo.
Rzec, iżem najcnotliwszej śmierć zadał niewieście,
cnót królowej, kochance, którą niebo czciło.
Rzec, żem jej do stóp rzucił państwo i koronę.
Że tą nieszczęsną ręką nieszczęsną zabiłem,
Rzec to, że ją kochałem i że ją — pomściłem.
(do swoich, wskazując Nerestana)
Szanujcie bohatera i bądźcie mu strażą.
Prowadź mię.
Wielki Boże, — nie władam już sobą.
Szalony okrutniku, straszny twą żałobą,
trzebaż, bym ja w nieszczęściu zapłakał nad tobą.
26 kwietnia 1906.