12 lat w kraju Jakutów/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | 12 lat w kraju Jakutów |
Wydawca | Drukarnia Fr. Karpińskiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Drukarnia Fr. Karpińskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Wacław Sieroszewski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gramatyka jakucka Böthlingka[1] i jego słownik na długo zostaną jedynem źródłem poważnem do poznania języka jakuckiego. Zaraz na wstępie uczony ten zaznacza, że język jakucki, narówni z innemi narzeczami, turańskiemi należy do mów zlewnych (agglutynacyjnych), w których formy tworzą się przez mechaniczne złączenie pierwiastków. Wskutek tego w języku jakuckim jest dużo wyrazów pochodnych, jakich niepodobna utworzyć w językach fleksyjnych. Każde pojęcie czyli pierwiastek, staje się rzeczownikiem, przymiotnikiem, czasownikiem lub przysłówkiem, zależnie od przyrostków, wyrażających przymiot, czynność lub okoliczność. Wezmę dla przykładu pierwiastek bys, wyrażający: cięcie, tnij: bysy — rozcięcie, bystach — rozcięty, bysa-byn — tnę; bys-pa-pyn — nie tnę, bysach — nóż, bysaczik — nożownik, bysachtybyn — tnę nożem, bysach-ta-ba-pyn — nie tnę nożem, bysały (przysłówek) przeciętnie i t. d.; albo: kys — dziewczyna: kys-tach — posiadający dziewczynę, kys-ym — moja dziewczyna, kys-yng — twoja dziewczyna, kys pyn — jestem dziewczyną, kys-pa-pyn — nie jestem dziewczyną i t. d. Robi to język nadzwyczaj bogatym w formy i giętkim. Właściwie niema odmian, a tylko łańcuchowe połączenie pierwiastków z przyrostkami, wyrażającymi rozmaite stany i własności. Ale język jakucki już wyszedł z pierwszego stadyum mów zlewnych. Wiele przyrostków utraciło znaczenie, wiele pochodnych słów stężało w całość i nie daje się rozłożyć, wiele form teoretycznie możebnych wyszło z użycia... Odsyłam ciekawych bliższych szczegółów do wyż. wspomnianego dzieła Böthlingka i pozwolę sobie załączyć tylko kilka uwag ogólniejszej natury.
Język jakucki zachował bardzo wiele cech starożytnych. Wyrazów i zwrotów ujgurskich, pełnych jeszcze życia i znaczenia, zachował on więcej może od innych narzeczy turańskich. Według zgodnych świadectw Böthlingka i Vamberi, tworzy on wśród nich odrębną gałęź starożytną. Radloff przypuszcza, iż jakucki jest to „obcy, sturczały potok dźwiękowy“.[2] Tatarzy i baszkirowie, wysłani do jakutów, wyuczają się mówić płynnie po jakucku w przeciągu sześciu tygodni. Europejczycy tracą na to lata całe. Główną trudność przedstawia nietyle gramatyka, co wymowa. Są dźwięki, których długo nie chwyta ucho europejczyka i nigdy prawie krtań jego nie wyucza się dobrze naśladować. — „Dobrze mówi, ale za wyraźnie!“ powiadają w takich wypadkach jakuci. Przytoczę pierwiastek as, który zależnienie od wyraźniejszej wymowy samogłoski lub spółgłoski, znaczy: włos, pokarm, biały, otwórz, jedź, przyjdź, głoduj, postaw; lub pierwiastek is: wewnątrz, żołądek, pij, idź, napuchnij; lub iti: ciepły, gorąco, nabijaj, nabój, ten sam... Takich wieloznacznych pierwiastków jest bardzo dużo i tylko z treści rozmowy domyśleć się można, co mają w danym wypadku znaczyć. Brak form gramatycznych, rodzajów i odmian również utrudnia poznanie języka. Trzeba się uczyć całych zwrotów. Te zmiany, które zastępują przypadki i konnjugacye, nie są trudne do zapamiętania lecz przystawkowa ich budowa robi wyrazy przydługimi, pełnymi nieoczekiwanych zderzeń, rozziewów, przydechów np. od pierwiastku kömolös — pomoc, pochodny wyraz kömolösünnäräbabin — znaczy: nie doznać pomocy; oroghos — nad czemś przechodzić, oroghoczczujabyn — ja nad czemś wciąż przechodzę; od pierwiastka ył — wziąć, yłyłłabym — być wziętym i t. d. Nie są to przykłady wybrane, lecz wzięte na chybił trafił. Prawo rządzące samogłoskami jest dość łatwe: zasadnicza samogłoska pierwiastku dąży do powtórzenia się w całym łańcuchu przyrostków, lub przynajmniej dąży do zmiękczania, stwardniania, rozwarcia albo pochylania ich względnie ku sobie. Ze spółgłoskami jest trochę trudniej, z powodu nieznośnych dla naszego gardła i ucha rozdźwięków. Porządek wyrazów w zdaniu jest dość swobodny. Przymiotnik zawsze stawia się przed rzeczownikiem; często położenie pierwiastku jednego przed drugim wskazuje jedynie, czy uważać go należy za przymiotnik, czy też za rzeczownik.
Język pieśniarzy w bajkach, powieściach, podaniach pełen upiększeń, powtórzeń, aliteracyi bardzo jest trudny do tłómaczenia. Język starożytnych rapsodów, „ołąho“ częstokroć mało jest zrozumiały nawet dla samych pieśniarzy. Powtarzają wyuczone na pamięć strofy. Jeżeli 4,000 słów, znajdujące się w słowniku Böthlingka, zupełnie wystarczają dla płynnej mowy i zrozumienia zwykłych opowieści, to, aby tłómaczyć „ołąho“ trzeba umieć dwa razy tyle. Język jakucki posiada pewnie od 10—12,000 wyrazów. Gwary rozmaitych okolic mało się między sobą różnią; polegają na wymawianiu s wątłego jak h (suoda—huoch—nie; sasyl—sahył—lis); j jak dże (jachtar—dżachtar— kobieta) na zgrubianiu lub zmiękczaniu pewnych samogłosek i t. d. Potoczna mowa Jakutów jest dość malownicza. Lubią oni dźwięczne zestawienia, dowcipne zwroty, „skrzydlate“ wyrazy, przysłowia. Krasomówstwo jest wysoce cenione i gorliwie uprawiane na wiecach rodowych[3]. Ale bogatszym i najpiękniejszym jest język pieśni i „ołąho“. Tego uroczystego języka nie używają jakuci w mowie powszedniej.
— To język pieśni, język ołąho!... Tak się nie mówi — robili mi uwagę, gdym przez nieświadomość wtrącał zwroty epiczne do mowy potocznej. Ma język „ołąho“ jakąś szczególną rytmiczność, barwność i ciągłość, a jednocześnie pieni się i burzy od nadmiaru dodatków, upiększeń, powtórzeń. „Myśl ma dźwięk, a wyraz drżące upiększenie“[4], mówią poeci jakuccy. Wśród uczonych badaczy północnej Syberyi długo błąkał się pogląd, że jakuci nie mają stałych pieśni, a że wszystkie ich rymowane oraz nucone utwory są to okolicznościowe, nietrwałe improwizacye. Zdanie powyższe wypowiedziane jeszcze w 1742 r. przez Gmelina[5], powtarzali i inni autorowie, nawet po ukazaniu się znakomitego dzieła A. Middendorffa[6], w którem znajdują się teksty kilku pieśni i nuty paru melodyi. Przyczyna tego błędnego zapatrywania stanie się zrozumiałą, gdy powiem, że większość podróżników nie umiała po jakucku i znała jakutów bardzo powierzchownie. Jakuci chętnie śpiewają. Na polach, łąkach, drogach gęściej zaludnionych miejscowości, często zdarza się słyszeć śpiew przeciągły, dziki, podobny do stłumionego wycia lub skrzypienia niesmarowanych osi wozu jakuckiego. Lecz nie trzeba sądzić o pieśni jakuckiej z tych urywków, wyśpiewywanych nieraz przez ludzi zupełnie pozbawionych zdolności muzykalnych. Przewodnik, prowadzący karawanę, nuci sobie o drodze, o drzewach, o tem, co go czeka, miarowa melodya jego piosenki odpowiada zupełnie człapaniu koni i jest jak ona monotonną; w lesie, rąbiący drwa parobczak, powtarza uparcie w takt uderzeń: sie-kie-ra, sie-kie-ra, o-stra siekie-ra, lub coś w tym rodzaju; dziewczyna śpiewa o swoich zawodach, zajęciu, uczuciach... zupełnie jak u nas, jak wszędzie. Tylko większa prostota melodyi jakuckich, małe wymagania muzykalne i przyrodzona rytmiczność języka jakuckiego ułatwiają te improwizacye, robią je powszechnemi. Często są to nawet nie improwizacye lecz przyśpiewki, wyrazy lub zdanie, powtarzane nieskończoną ilość razy bez ładu i sensu; ku temu usposabia jednostajność zajęć i ubogość wrażeń zewnętrznych. Mają jednak jakuci śpiewaków z powołania i pieśni o stałej melodyi i treści. Aby poznać je, trzeba długo wśród Jakutów przemieszkać, zbadać ich byt, zrozumieć ducha, przyzwyczaić słuch do dźwięków obcych, niemiłych i odrażających.
Z początku wszystkie pieśni wydają się podobnemi do siebie, jak podobnemi wydają się z początku i wszystkie twarze jakuckie. Powoli wypływają różnice i wyłania się ich pojęcie piękna. Pieśni jakuckie rozpadają się przedewszystkiem na dwa duże odłamy: pieśni męzkie i pieśni żeńskie. Każda z tych grup posiada rozmaite odmiany pieśni bohaterskich, miłosnych, dydaktycznych, religijnych, satyrycznych, bachicznych i wesołych piosenek o rytmie tanecznym. Pieśń wogóle nazywają Jakuci: „yłły“; pieśni dydaktyczne, hymny, modlitwy zwą „tögölü“; miłosne, żartobliwne, chwalebne, oraz improwizacye — „tuoër“; epiczne — „ołąho“. Każda odmiana pieśni ma odrębną fizyonomię, odrębne melodye, których wymagania dobrego smaku nie pozwalają mieszać. Śpiewakowi wolno jednak snuć na ich tle barwy i arabeski własnego wynalazku. Im te są bogatsze, żywsze, im głębiej i silniej wstrząsają słuchaczów, tem większą jest sława śpiewaka. Ale epos i hymny muszą być śpiewane dosłownie, bez zmiany. Śpiewacy jakuccy skarżą się, że słuchacze ich są wybredni i wymagający. Nieraz bywałem świadkiem popisów, gdy dwóch lub więcej śpiewaków ubiegało się przed licznem gronem krajowców o palmę pierwszeństwa. Śpiewali po kolei, wybierając dowolnie tematy i melodye. „Ten słowa ładnie układa, ale głos ma gorszy, a ten ma głos słodki, ale słowa brzydkie!“ mówili słuchacze. Słyszałem też wyraźnie: „śpiewa, niby za serce chwyta!“ Słuchają zwykle jakuci w skupieniu i zdanie wypowiadają w końcu poważnie i przyzwoicie. Podczas ustępów bardziej wzruszających, cisza martwa zalega jurtę, kobiety wstrzymują oddech, mężczyźni nieruchomieją i nawet po skończonym śpiewie nikt się czas jakiś nie odzywa, nie szeleści, jakby bojąc się spłoszyć niezwykłego gościa. Środki, za pomocą których artysta jakucki wywołuje podobne wrażenie, są bardzo ograniczone. Zna on zaledwie kilka nut, które układa w rodzaj recitatywu: czasami w śpiew wstawia kilka cichych, drżących akordów, „chamys“, jedynego instrumentu, który oni znają. „Chamys“ jest zupełnie podobna do naszej karpackiej drumli. Wkłada się ją w usta i za pomocą języka i zębów reguluje tony sprężynki, drgającej w żelaznej ramce. Czasami śpiew przechodzi w deklamację, skandowaną z silnym przydechem, przerywaną w odpowiednich miejscach pojedynczą, przeciągłą nutą basową. Tak podobno deklamowali Grecy swoje pieśni bohaterskie. Przytaczam, jako przykład, urywek śpiewu dziewczyny z „ołąho“:
1. Ubiegły dzień zmalał, | 5. Przeżyty dzień padł. |
2. Wschodzący dzień minął, | 6. Ma matka zostaje, ja idę, |
3. Lecący dzień umknął, | 7. Mój ojciec pozostał, odchodzę, |
4. Następny dzień przeszedł, | 8. Zabiera mię chłopiec z zachodu. |
Jakuci śpiewają zazwyczaj siedząc; wstają tylko w chwilach szczególnego podniecenia i dopełniają śpiew rytmicznemi poruszeniami rąk i tułowia. Chóralny śpiew słyszałem tylko parę razy. Rzecz odbywała się w głębokiej ciemności. Szaman, który pośrodku jurty śpiewał i bębnił, nagle umilkł, a po krótkiej przerwie, dało się słyszeć uderzenie krzesiwa o krzemień, snop czerwonych iskier oświecił grzbiet, głowę i bęben nizko nad ziemią schylonego szamana, a jednocześnie w głębi zabrzmiał chór męzkich głosów. Potem ucichł: — szaman znów grał i śpiewał, znowu następiła przerwa, trzask krzemienia, snop iskier i z przeciwległego kąta jurty popłynął melodyjny chór głosów kobiecych. Drugi raz słyszałem śpiew chóralny w czasie korowodu. Śpiewają jakuci zawsze unisono. Nad śpiewy chóralne przekładają jakuci jednak śpiew dramatyzowany. W tym celu kilku śpiewaków, znających dobrze tę samą rapsodyę, umawia się między sobą, każdy obiera odpowiednią swemu głosowi partycyę: jeden bohatera, drugi — jego przeciwnika, inny — żony lub kochanki, konia, ducha; jeden wreszcie opisuje miejscowość, krajobrazy i przebieg akcyi; schodzą się do obszernej jurty jakiego bogacza i śpiewają na przemian, jak wypadnie z toku, często noc całą. Niegdyś tak śpiewano słynne „ołąho“, zawierające po kilkadziesiąt tysięcy wierszy. Obecnie wychodzi to z użycia; coraz trudniej znaleźć odpowiednich śpiewaków, coraz rzadsi są zwolennicy śpiewu dość zamożni, aby karmić podczas długiej nocy i chór i słuchaczów, jak każe zwyczaj. Ta trocha pokarmu i sława — oto jedyne wynagrodzenie śpiewaka jakuckiego! Słyszałem wszakże i o płatnych artystach. Powiadano mi w Namskim ułusie, że bogaty jakut „Kniachija“ najął śpiewaka Artamona, aby mu śpiewał, gdzie go tylko spotka — w polu, w lesie, czy u sąsiadów — żeby rzucał na żądanie „Kniachii“ robotę, jadło, wstawał ze snu i śpiewał... Za to Artamon miał dostać kobyłę. Artamon pochodził z Namskiego ułusu, z rodu „Chamałga“. Głos jego posiadał dźwięczność (dorgonnoch), śpiew — duszę (iczillach). Kobiety mdlały, słuchając go, niektóre dostawały obłędu (mänrär), mężczyźni tak słabli, że jak małe dzieci wstać z miejsca nie mogli (Nam. uł., 1890 r.). O drugim znakomitym śpiewaku „Maczajar“, z rodu „Sałban“, powiadano, że „gdyby drugi taki się znalazł, to od ich pieśni, z trzech drzew jedno by uschło... Temu płacili, aby tylko nie śpiewał!“ (Nam. uł., 1890 r.). Przytoczę kilka zdań śpiewaków o śpiewakach: „Znakomity śpiewak, jak znakomity szaman, jest skromny, nie przechwala się, nie narzuca, nie śpiewa, nieproszony, byle gdzie“ (Nam. uł., 1890 r.). „W duszy śpiewaka zawsze brzmi śpiew; dość mu usta otworzyć, aby z nich wyleciała piosenka. Gdy nie śpiewa, w głowie mu się mąci, w piersiach ściska... Prawdziwy śpiewak śpiewa nieustannie, nawet gdy go nikt nie słucha, Z tego powodu nic mu się nie udaje, do niczego niema szczęścia i ochoty“ (Nam. uł., 1891). „Źle być zazdrosnym o śpiew! Gdy wielcy śpiewacy razem śpiewają, oszczędzają się wzajemnie, starają śpiewać jednakowo. Pieśnią można zabić. Śpiewak zwyciężony umiera“ (Nam. uł., 1891 r). — „Śpiewak nie może nie śpiewać, jak szaman nie może nie szamanić. Szaman płaci za to zdrowiem, śpiewak — szczęściem“ (Nam. uł., 1S91 r.). — „Śpiewak zawsze jest nieszczęśliwym, gdyż trwoży swą pieśnią duchów, zwraca ich uwagę na siebie“ (Nam. uł., 1891 r.). Mimo tak strasznych horoskopów, wielu z młodzieży jakuckiej pragnie zostać śpiewakami. Ale śpiewak jakucki, prócz głosu, wyobraźni i uczucia, musi posiadać potężną pamięć, musi zapamiętać nieskończenie długie poematy, pełne niezrozumiałych zwrotów, trudnych, starożytnych nazwisk. Młody śpiewak uczy się od starego w ten sposób, że tamten śpiewa, a on za nim powtarza, potem uczeń sam śpiewa, a nauczyciel poprawia. Nauka jednego rapsodu kosztuje od 30 kop. do 1 rubla i więcej. Raz, wobec mnie, stara matka wyrzucała dwudziestokilkoletniemu synowi, że „ogarnięty namiętnością pieśni oddał za ładne ołąho ostatni bezmian masła“[7] — „My Jakuci mamy śliczne pieśni o bohaterach, o starodawnych czasach. Nasi przodkowie do boju zawsze szli z pieśnią, na ustach“. (Kołym. uł., 1883 r.). — „Są pieśni tak cudne, że naruszają porządek świata. Najlepszych swych pieśni śpiewak nie śpiewa przyjaciołom, ludziom, których kocha. Te pieśni mącą życie“ (Nam. uł., 1890 r.).
— „Są trzy pieśni wyrosłe z jednego pnia, jak trzy rosochy drzewa: jest pieśń duszy ludzkiej, jest pieśń boga ludzkiego i pieśń oddechu szatańskiego. Od tej ostatniej schną rośliny (Nam. uł., 1891 r.). Rytm, rym i śpiew są u jakutów nierozłączne. Wprawdzie czasem śpiewają i nierymowane ustępy, ale rymowane śpiewają zawsze. Wierszy właściwie nie posiadają, tylko pieśni[8]. Poeci jakuccy używają rymu i alliteracyi, to jest kombinacyi wyrazów, zaczynających się od podobnych współdżwięcznych sylab. Wiersz zaczyna się niekiedy od alliteracyi, a kończy rymem; nabywa przeto dźwięczności i spoistości, zaiste metalowego wyrobu.
Przytaczam wzór podobnego wierszowania:
Ütüo dojdu ötön kyłłach | Śliczną jest ziemia dzikiego gołębia |
Tołu dojdu tojon kyłłach | Bogatą ojczyzna orła, |
Modun dojdu moctisogoł kyłłach | Potężnym krajem jest ziemia sokoła, |
Kiäng dojdu kögön kyłłach | Obszernem państwo cyranek, |
Ała dojdu andy kyłłach | Kraj pstro-czerniawy należy do nurów, |
Unar dajdu orułuos kyłłach | Kaczki-gęgały mają ziemię mglistą, |
Kärä dojdu kägä kyłłach | Siwo-złotawe są ziemie kukułek, |
Kyty dojdu kytałłyk kyłłach | Nadbrzeżne ziemię posiadły bociany, |
Turu dojdu turuja kyłłach | Suche polany wybrały żórawie, |
Kütür dojdu chas kyłłach | Dzikie ostępy zaludniły gęsi. |
Manga dojdu birginach kyłłach | Jasne krainy zajęły świstonie, |
Sasył dojdu sarba kyłłach[9] | Zdradzieckie knieje są knieje sobole. |
W wierszu tym uderza nietylko wyszukana forma lecz i przedziwna charakterystyka miejsc ulubionych przez rozmaite twory. W tłomaczeniu starałem się wyczerpać wszystkie znaczenia „dojdu“ — miejsce, kraj, ojczyzna, knieja, oraz końcówki „łach“, wyrażającej posiadanie. Dłuższe utwory jakuckie rozpadają się na trzy rodzaje: „Storja“ albo „ustorja“ — opowiadanie, „Käpsän“ — bajka, „Ołąho“ — powieść epiczna. Ale nim przejdę do ich charakterystyki, muszę zwrócić uwagę na drobny materyał, jakim posługują się jakuci, do ich budowy. Są to zagadki, przysłowia, porównania, wreszcie opisy i zwroty, powtarzające się stale, nieledwie rytualicznie w pewnych miejscach i okolicznościach. Zgadywanie zagadek należy do ulubionych rozrywek jakuckiej młodzieży i kobiet w długie zimowe wieczory. Wśród nich dużo jest nadzwyczaj prostych i w całym świecie powszechnych w rodzaju: nie je, nie pije, a bije (kij). Lecz niektórych cudzoziemiec nigdyby nie odgadł, np. „powiadają, że jest nad domem siwy byk“ (słońce), „mówią, nalatuje gniady ogier“ (błyskawica), „pani Chałantaj gładko wylizała bydło Ułu-tojona“ (wiatr, odmuchujący na wiosnę śniegi z lasów), „chorołorska dziewczyna mówi; poszłabym ja na południe“ (dom), „dziewczyna z Tatty z kamiennym domem“ (tarbagan), „mówią: oto mężczyzna pojechał bez kotła“ (brak żółci u konia), „dwa białe ogiery się biją, a rudy źrebak je rodziela“ (zęby i język), „wkoło domu biega czarny byczek“ (futrzany naszyjnik — boa), „z pustego pnia wylatują gołe dzieci, trzymając się w objęciach“ (iskry z komina), „słońce całuje się z księżycem“ (młot i kowadło), „Dologono, wojak u znakomitych sąsiadów chodzi, stojąc“ (ożog), wreszcie wszędzie wśród Jakutów znane, coś w rodzaju „fitu, fitu, pełna skrzynia aksamitu“, która zawsze wywołuje śmiech obecnych i mówi się na końcu: „jest korzeń zagadek Tamtachaj“ (garnczek z klejem). Niektóre są nawet malownicze: „dziewica słoneczna odeszła, zapomniawszy srebrnej chusty z białej szyi“ (wschód i zachód słońca), „w białych czapkach stoją cudzoziemskie dzieci“ (pnie pokryte śniegiem), „bez słów gwarzy, bez skrzydeł leci, bez nóg ucieka“ (list, wiatr, rzeczka), „patrzy, powieką nie mignie“ (dziupla) i t. d. Co najmniej połowa, nawet dwie trzecie zagadek jakuckich czerpie swe porównanie i tematy z życia zwierząt, z hodowli koni i bydła. Niektóre spotykają się następnie w bajkach, jako porównania: „brwi, niby dwa sobole stykające się łapkami“[10], „nos, niby drzewo upadłe między dwoma jeziorami“[10], „komin stoi, niby pani odrzuciwszy poły futra“, „stoi człowiek-pan (słup do wiązania koni)[10]. „Do ognia cisnąć — nie spłonie, do wody rzucić — nie tonie, nożem skrobać — nie odskrobać“ (ludzkie imię)[10]. Bohaterowie bajek nadzwyczaj lubią wyrażać się zagadkowo i wiele takich wyrażeń kursuje oddzielnie jako zagadki. Zagadka odgrywa do dziś dnia znaczną rolę w urobieniu wyobraźni słuchaczy i bajarzy jakuckich. Pierwszych przyucza do śmiałych porównań, drugich — do zwięzłych, krótkich określeń. Podobne znaczenie mają przysłowia, obficie rozsypane w każdej jakuckiej opowieści. Dzięki swej treściwości i rozpowszechnieniu pozwalają ogromnie skracać opisy i wyraźnie uzmysławiają zawiłe stany duszy. Przytoczę kilka, częściej używanych: wypoczywa pieśń póki siekiera nie spadnie“, „jedno jajo zawsze zgnije“ (samotnik)[11], „z chorego miejsca nie schodzi ręka, z ukochanego spojrzenie“, „człek z krzywemi nogami jest znaczny, ale kulawcy jest drogi“, „twarzą zwróceni do ziemi“ (poniżeni), „człek z trzema cieniami“ (oszust), „wstają rano, jak mąż i żona którzy się nienawidzą“, „orle zawsze orzeł, a kruczę — kruk“, „choć pole nie żyzne, ale miejsce rodzinne“, „jakut się nie zawstydzi, a pies nie udławi“, „niebo wysokie, ziemia szeroka, morze głębokie“, „zjem głowę tajmania na rok przyszły“ (obiecanka cacanka, głowa tajmania zalicza się do przysmaków), „dziecię bogacza — zuchwałe, dziecię dostatniego — ogniste“, „niby tunguz mający niewolnika“ (pyszałek), „jak kozak“ (grubjanin) i t. d. Zagadki, przysłowia, króciutkie opowiadania, anegdotki, żarty, przypowiastki są to niby szkice i studja, z których następnie przez zręczne połączenia, tworzą się piękne, skończone obrazy. Często można odnaleźć te części składowe powieści jakuckich, rozsypane szczodrze wśród pospolitego ludu, po dalekich sadybach, po rozmaitych duszach i mózgach. Utalentowana jaźń bajarza lub poety nieznacznie od dzieciństwa nasiąka niemi i skupia je w jedno pełne blasku ognisko. Już bardzo piękne są jakuckie opowiadania, które mają za osnowę zdarzenia rzeczywiste. Jakuci nazywają je „był-yr“ (przeszłość). Przytaczam jako wzór jedno z nich pochodzące jak się zdaje, z czasów późniejszych.
— „Ech, cudzoziemcze, różni są ludzie i różnie myślą, ale my jakuci tak powiadamy: zły postępek odezwie się na dzieciach, na wnukach, na potomkach człowieka, co krew ludzką przelał. Zginą oni marnie, ich bogactwo rozproszy się, zniknie, bo stracili oni swe szczęście! Posłuchaj co ci opowiem. Znasz Grzegorza, z rodu „Bäczak“, co był dwa lata temu księciem, jeszcześ odeń wówczas sianożęć wydzierżawił. Otóż pradziad jego był człowiekiem wpływowym, bogatym, poważanym, człowiekiem w okolicy pierwszym, niby Ewerstow, obecny nasz „głowa“. Zwał się on „Timir — Bajtakan“: miał kilku synów i córkę „Kögöl — Nachyrykan“. Miał dużo bydła, dużo koni, był panem. Mieszkał w miejscowości: „Ubejbyt-otok“ niedaleko „Długiego jeziora“ na tamtym jego brzegu, na wschód od teraźniejszej jurty Grzegorza. W miejscowości „Tyj-Chaata“, o 10 wiorst od niego, na północ, na wzgórku stała sadyba też bogatego, silnego człowieka, starego „Irińniach’a“. „Irińniach“ należał do rodu „Arczinga“. Miał on dwóch synów, zuchwałych, zręcznych, śmiałych chłopaków — starszy zwał się „Narochu“, młodszy „Daa-dja“. Oba byli żonaci, mieli dzieci, ale mieszkali razem ze starym. Razem też mieszkała niezamożna ich siostra „Odżünas“. Rodzina to była krzepka, surowa; nikogo się nie bali i nikomu nie ustępowali. Owszem byli sami dla innych, słabszych twardzi, niby króle. Sąsiedzi lękali się ich niezmiernie, nawet stary „Timir-Bajtakan“ z nimi nie zadzierał, ale do czasu! Raz „Bajtakan“, oglądając stadninę, wybrał, upodobał źrebię lat dwóch na trzeci i kazał je do słupa uwiązać, mówiąc: Koń będziej! My jakuci, przed jazdą, przed próbą konie zawsze wywiązujem, żeby głodując pozbyły się kału i były lekkie i dyszały w biegu swobodnie. Ile lat tyle dni koń stoi — trzyletni — trzy dni, czteroletni — cztery.
Stoi sobie wybrany przez „Bajtakana“ koń u słupa we dworze, a tymczasem przyszedł do starego w odwiedziny „Narochu“. Dostrzegł źrebię, obejrzał je i posiedziawszy trochę w jurcie, prosi „Bajtakana“: „Oddaj mi stary źrebię, bardzo cie proszę!“ „Nie dziecko moje“, odpowiada gospodarz, „oddać ci źrebięcia nie mogę. Ze wszystkich mych koni ten, myślę, będzie najlepszy. Jeżeli chcesz, weź gniadego sześciu traw, co chodzi w zagrodzie, a tego źrebięcia oddać ci nie mogę“.
Nachmurzył się „Narochu“.
— „Dobrze, jeśli mi go dać nie chcesz, to choć mi pozwól go obejrzeć!“
— „Oglądaj!.. Ile chcesz, oglądaj! Czego się pytasz?!“
Wyszedł, Narochú konia oglądał, macał, wreszcie schwycił za włosy, co rosną u dołu na szczęce, dobył nóż i nozdrza mu rozpruł. 8am zaś coprędzej do jurty wrócił, siedzi i milczy. Przyleciały dzieci „Bajtakana“ i mówią: „Co się stało, co się stało! Nasze źrebię dęba koło słupa chodzi, rwie się i chrapie!.. „Nikt inny nie mógł tego zrobić, ino ty, dziecię moje!“ zwrócił się stary do „Narochú“, odgadłszy, że tego jego sprawka. Jakuci starodawni, choć by nie wiem jak zagniewani byli, zawsze ludzi młodszych od siebie zwali „dziecię“. Zrozumiał „Narochú“, że stary się gniewa, ale co mu tam — milczy. Znienawidził stary odrazu i źrebię i chłopaka.
— „Myślałem, że dobry koń będzie, myślałem, będzie najlepszy z mego stada, a teraz ot z rozdartemi nozdrzami „Siragäs“[12], weź go już sobie i obaj wynoście się coprędzej, niech was moje oczy nie widzą!“
Uradowany „Narochü“ źrebię zabrał i do ojca poprowadził. I wyrósł z tego źrebiaka koń sławny na ułus cały, który nie miał w szybkości równego, który nie znał w drodze ustatku i czajkę lecącą w biegu wyprzedzał. A zwali go za rozcięte nozdrza „Siragäs“. Z powodu tego konia obie rodziny krzywo na się patrzały, ale spór poszedł o co innego. Zaczęły u „Timir-Bajtakana“ przepadać liczne kobyły w polu ze stada. Giną i nie wiadomo, gdzie się podziewają, a ślady wciąż te same, wciąż w jednym kierunku prowadzą — do sadyby „Irińniacha“. Długo hamował się „Bajtakan“, lepiej stad pilnować kazał, ale gdy to nie pomagało, gdy wiedział, że zmarnieje jego dobytek, zebrał ludzi i umyślił obszukać domostwo złodzieja. Na drugi dzień mieli iść, a tegoż wieczora stary, spać się kładąc, zasmucił, zawróżył: „Ech! coś zdaje się, nieszczęśliwa ta noc dla nas będzie. Co to ona przyniesie? Zobaczcie no chłopcy, gdzie tara broń nasza!“ „Co ma być! Żyliśmy lat tyle — tyś, stary, lata swoje też bez przygody dopełnił, a teraz ci się coś przywidziało! I zkądeś to wziął; ptaszek biały nawet nie przelaciał?!“ — mówili synowie.
Ale stary się nie uspokoił i kazał podać sobie oszczep. A w owe czasy były takie obyczaje, że nad łożem każdego mężczyzny, nad belką, leżał na kołkach obnażony oszczep, wisiał łuk i strzały; pod głowę, idąc spać, kładli sobie siekiery, a pod pościelą, u prawego boku — nóż. Syn, któremu stary podać kazał oszczep, nie usłuchał ojca i odszedł, a ten, siedząc na pościeli, już rozdziany, spojrzał tylko w górę i rzekł niechętnie: „Ech, co się ma stać, niech się stanie! Utraciło serce ochotę — rozbolał grzbiet!“ i poszedł spać, nie zdjąwszy oszczepu. Przed snem, jak zwykle, zamknęli drzwi, zażywszy je grubemi balami. W nocy, słyszą, ktoś stuka. „Kto tam? „To ja Kögöl-Nachyrykan“. Istotnie Kögöl poszła była tego wieczora do sąsiadów i jakoś nie wracała. Zdziwili się, że tak późno po nocy wraca, ale słysząc głos kobiecy, kazali otworzyć. Poszedł któryś z młodszego rodzeństwa to zrobić, a ci co spali, usłyszeli tylko jak drzwi stuknęły, jak padło coś, poczem buchnął na kominie nagły ogień: ktoś rzucił na tlejące na kominie zarzewie garść suchych strużek wikliny. Patrzą: stoją pośrodku jurty, w tej jasności, ludzie zbrojni i oparci na oszczepach wypatrują, gdzie kto leży. Nim mieszkańcy broń chwycić zdołali, pomordowano ich; ci zaś, co wylękli, probowali przez okna, przez dziury w „chatonie“ uciekać, zginęli zabici przez „Odżünas“, która z siekierą biegając na zewnątrz nikogo z jurty nie wypuszczała żywcem. Mordercami byli synowie „Iryńniacha“-„Narochu“ i „Daa-Dja.“ Wszystko, co i jak się stało opowiedzieli później swoim. Ale inni długo nic nie wiedzieli, bo jurtę wraz z bydłem i trupami spalili. Dziwili się wprawdzie ludzie, co znaczy, że trup starego, który jak się okazało, mocował się z zabójcami, ma palce poobrzynane, a także — co znaczą ślady krwawych dłoni na słupach do wiązania koni, lecz długo, prócz domysłów, nic pewnego wyśledzić się nie udawało. Ale raz zebrało się wielu ludzi na „ysyech“ w Bütüńskim naslegu. A przedtem, gdy jaki nasleg wyprawiał „ysyech“ to przychodzili nań ludzie i z innych koczowisk, bohaterowie różni i szermierze. Przyszli i synowie „Iryńniacha“. „Narochu“ wśród zabaw odebrał przemocą od jednego z jakutów baryłkę z wódką i oddać jej nie chciał. Żartowali, żartowali, aż wszczął się spór na dobre. „Narochu“ mogący zrobić więcej niż człowiek, rób! „Narochu“ gwałtowniku, skrzywdź! „Narochu“, sądzący człowieku, rozsądź! „Narochu“ tyś człowiek pewnie od wszystkich silniejszy, dlatego wziąć się ośmielasz!“ krzyczał pokrzywdzony.
„Jużem jeden chlew bydła spalił, jeden dom ludzi wyrżnął! Pewnie, że nikt nie dorówna mej sile! Patrz na długość mej ręki!“ krzyknął „Narochu“ i baryłkę nad głową podniósł. Wszczął się gwar; on uciekł, a ludzie przekonali się ostatecznie o prawdzie swych podejrzeń. Śmiałków było wówczas dużo, więc donieśli do sądu do miasta. Przybyli z miasta kozacy, zabrali synów „Irińniacha“ i ich siostrę. Badali ich, a badano wówczas nie tak lekko jak dziś, a z ciężką męką. Żelaznymi pazurami szarpano ciało, głowę, żelazną uciskano obręczą, twarz przypiekano przed ogniem. Męczyli wszystkich troje, a prawdy dowiedzieć się nie mogli. Milczą mężczyźni; milczy i kobieta. Posadzili ich do więzienia, siedzą. Siedzą rok, siedzą dwa — nie przyznają się. Wreszcie stary „Irińniach“ osiodłał swego „Sirągäs“ i napełnił dwa podróżne wory złotemi monetami i pojechał do miasta, do naczelnika. Bo naówczas nie gubernator w mieście rządził lecz naczelnik. Z tym naczelnikiem znali się przedtem, gdyż stary „Irińniach“ był wpływowy i bogaty jakut. Pokłonił się naczelnikowi pozdrowił go, poczem złoto z worów na stół wysypał. — Wiesz, jakie są duże w sądach stoły — napełnił go po brzegi, aż rozsypały się pieniądze i potoczyły po ziemi.
— „Panie,“ — powiada — „troje mych dzieci tyle czasu niewinnie cierpi, siedząc w więzieniu. Dla nikogo ztąd korzyść nie płynie, nie karze się też przez to żaden występek, gdyż są niewinni! Uwolnij ich, a to co przywiozłem, weź w upominku!“ Naczelnik wstał, chodził, dumał, ale nic nie mówił — ani się zgadzał, ani przeczył, a żona naczelnika naówczas z za drzwi wyglądała, cieszyła się, uśmiechała i na męża mrugała. — „Wiesz co stary?“ rzekł wreszcie pan po namyśle, „prawda, ja też mam gębę, aby jeść, żołądek aby trawić — twój podarunek przydałby mi się, a dzieci twoje winne czy niewinne oswobodziłbym, ale... weź ty sobie pieniądze, a za to proszę cię, daj mi lepiej twego konia z rozciętemi nozdrzami „Siragäs“ bieguna, co czajkę wyściga, powiadają i nie zna w drodze ustatku!“
Zasępił się jakut, postał, popatrzał i mówi:
—„Nie, tego ja uczynić nie mogę! Ty, dzieci moje chcesz, trzymaj, chcesz, wypuść — one niewinne i to na twem niech zaciąży sercu, ale konia dać nie mogę. Ten koń więcej wart niż troje ludzi, choćby to nawet moje były dzieci!“ Powiedział, złoto napowrót do worów zgarnął, pokłonił się i odszedł. Znów poczęli męczyć uwięzionych i jeszcze srożej niż przedtem, gdyż naczelnik na starego bardzo się zawziął. Nie wymogli jednak od nich przyznania i tak nie przyznawszy się, oni poszli na południe. My wiemy jak i co się stało, gdyż stary później przed śmiercią opowiedział ludziom, co od synów słyszał. Umarł stary w spokoju, ale rodzinę jego porzuciło szczęście; niegdyś bogata, zbiedniała, niegdyś liczna, rozproszyła się i wymarła. Mało ich zostało, a i tych wciąż ubywa, wciąż giną i zawsze jakąś niezwykłą śmiercią. Gdy ospa lub inna choroba się zdarzy, już ich nie ominie. Nieszczęścia też wciąż ich prześladują. Ot, niedawno, jeden z bardziej zamożnych, Grzegorz Żarkow wójtem był, mieli go za pana, za szanownego! I cóż? Pieniądze gminne roztrwonił, a sam umarł nie po ludzku! Inny, też bogaty, znów sobie gardło poderżnął. I tak wciąż giną jak psy od przekleństwa ludzkiego. Nikt porządny ich nie uszanuje, w kłótni zawsze im wytknie: „wyście złej krwi ludzie, złych przodków“.
Z dobrego domu dziewczyna za żadnego z nich nie pójdzie, ludzie podejrzliwie na nich patrzą, czego o innych nie powiedzą, to im przyznają... „...I tak poszedł na marne ród starego „Irińniacha“...“
Wśród takich na poły prawdziwych opowiadań są okropne, rzewne i śmieszne; krajowcy opowiadają je chętnie przy sposobności, zwykłym, potocznym językiem. Drobiazgowa szczegółowość opisów zupełnie odpowiada umysłowości jakutów, lubujących się w plastyce i jasności obrazów. Nawet, gdy jakut mówi o spotkanym przechodniu, lub spostrzeżonym przedmiocie, to sumiennie wylicza nieledwie wszystkie guziki na ubraniu, najdrobnieisze rysy, fałdy, kanty, kolory i kształty. Jest to właściwość łowcy i pasterza, nawykłego do pilnego śledzenia, co się w koło niego dzieje. Chmurka na horyzoncie może przepowiadać burzę lub zamieć; ślad na trawie zdradza zasadzkę lub ostrzega o przejściu zwierza; skłon ziemi w tę lub ową stronę horyzontu, każe wnioskować o trawach, rosnących na nim; charakter gruntu, jego barwa oraz kwiaty niektóre wskazują na blizkość wody... Wszystko to są rzeczy, których spostrzeganie decydowało o życiu, zdrowiu i powodzeniu ludności. Bystrość i drobiazgowość spostrzegania wychowana przez dobór naturalny i ćwiczenie, stała się zaletą umysłową i została przeniesiona do literatury. Czyste powietrze sybirskie, obszerne tamtejsze równiny, stepy, łąki, lasy senne, olbrzymie rzeki, niezliczone jeziora, góry posępne, zarosłe lub nagle skały, długie noce, białe bezbrzeża śniegów, miraże, mgły, zorze północne, wichry gwałtowne i nagłe — wszystko złożyło się na wytworzenie jaskrawego tła opowieści jakuckich. Dokładna znajomość charakteru i zwyczajów zwierząt pozwoliła Jakutom stworzyć pyszne bajki zwierzęce „käpsiäń“. „Käpsiäń“ i „storja“ splątały się obecnie razem; a szkoda! „Storja“, które wśród krajowców uchodzą za prawdę, są to bajki rosyjskie, przekręcone i przystosowane do pojęć i warunków miejscowych. Czasami w ich personelu figuruje Aleksander Macedoński, Piotr Wielki, częściej zwykłe osobistości bajek rosyjskich: Iwan Carewicz (Yjban Sarebicz)[13];, Złoty człowiek, Zar ptak (Sar kył) król morski i t. d. Często bajka jakucka i ruska splotły się w jedną całość, która wiele sprawi kłopotu przyszłym ludoznawcom. Obecnie dość łatwo je rozróżnić po tematach, stylu i rusycyzmach. Jakuckie „käpsiäń“ bardziej zbliżone do „ołąho“, pełne są archaizmów, humoru, nawet ironii, a tezy czerpią wyłącznie ze świata zwierzęcego. Stoją one bezwarunkowo u szczytu jakuckiej twórczości. Przytaczam taką „käpsiäń“ zapisaną przezemnie w Namskim ułusie:
„We świata głowicy, na ziemi pępie, umyślili osiedlić się, zbudowali twierdzę obszerną, zrobili wrota wysokie, dziewięćdziesiąt urządzili składów, ośmdziesiąt postawili spichlerzy. A było ich wszystkiego siedmdziesięciu sześciu szczurów i wójt siedm dziesiąty siódmy. Żdziebełkami traw, korzonkami roślin, kłączami ziół owe dziewięćdziesiąt składów i ośmdziesiąt spichlerzy napełnili do wierzchu. Zimują. Niedługo trwała zgoda, pokłócili się przy podziale zapasów; jeden na drugiego spojrzeć nie może, żeby nie wyszczerzyć zębów, nie najeżyć groźnie sierści. Spichlerze zrabowali, zapasy spożyli, siedzą po norach podrapani, wychudli, głodni. Znów nadeszła wiosna, znów pojawił się pokarm, znów zbierać poczęli zapasy. Poszli jednak po rozum do głowy i aby nie stało się jak w przeszłym roku, postanowili urządzić „ułus“. Zwołali wiec, wybrali wójta „starszego księcia“, naznaczyli dziesiętników. Żyją sobie, pracują. Spichlerze napełnili, sami upaśli się, sierścią gładko porośli, wypięknieli. Zimę spędzili wesoło, dostatnio. Znów nadeszła wiosna, nastały ciepła, roztopiły się śniegi, a po św. Mikołaju i wody rozlały — zrobił się okrutny potop. Ośmdziesiąt spichlerzy zburzonych, dziewięćdziesiąt składów wspłynęło, rozmyta twierdza szeroka, zatonęły wysokie wrota, woda dokoła szumi i przelewa się z hukiem. Zebrały się szczury na najwyższej ogrodzenia żerdzi, siedzą rzędem zmokłe i wylękłe, ale i tu wkrótce bałwany ich dosięgły, porwały i uniosły. Ratował się kto mógł i jak mógł w tym zamęcie. Wójt pływał, nurzał się, myślał, że utonie, ale trafił na „starszego księcia“ wlazł nań, wytchnął, usiadł i jedzie.
Płyną. Wójt był tłusty, ciężki, jak zwykle człek szanowny i bogaty, „starszy książę“ nie mógł go uradzić, począł tonąć. „Szanowny wójcie! siły mnie opuszczają... nie mogę więcej! Ulituj się nad mojem tchnieniem! Zleź proszę!“ mówi on wójtowi. Ale wójt nie zgadza się: „Jakże zlezę, jeżeli zlezę to umrę... odpowiada i siedzi. Poczęli się szamotać. Różnie tam bywało: bywał wójt na wierzchu, bywał i książę na wójcie. Płyną, płyną wciąż z wodą wprost na północ, aż przybili do skały, gładkiej, wysokiej, która w jednem miejscu miała mały, kamienny występ. Wyskoczył wójt na występ, a książę nie może, prosi wójta, aby mu dopomógł. „Źles mię woził — odpowiada ten — szukaj własnego losu!“ Odepchnął go pałeczką od brzegu, prąd zabrał księcia i uniósł dalej na północ. Wójt pozostał sam. Przytomność go opuściła, oddech stał się cienki, niby włosek na łapie, bóle zwiększyły się, rozstanie z życiem zbliżyło, ziemia zachwiała. Słońca nie dostrzega ledwie, ledwie, że się dusza w nim trzyma. Uszami nadsłuchuje a w głębi rozmyśla: Co to będzie, co nastąpi? Słyszy, ktoś się zbliża i pyta: „Jak się masz szczurzy wójcie? Czyżeś to ty ten, co miał we świata głowicy, na ziemi pępie, obszerną twierdzę i siedmdziesięciu sześciu towarzyszy? Co się z tobą stało? Jaki duch cię tutaj sprowadził?“ Szczur odrzekł. „Ktoś ty taki, wypytujący się o moje pochodzenie, a znający mnie?“ — „Jam straszna, ostro-morda mysz kamienna“ (szczekuszka).
„Zlituj się, schowaj mnie w pewne schronienie, grabem okryciem owiń, ciepłym twoim pokarmem nakarmij, z padołem świata zapoznaj, słońce łagodne ukaż!“ — „Ach szczurzy wójcie, żal mi cię bardzo, aleś za duży, abym cię mogła uradzić!“ „Och weź mię, nie porzucaj“ prosił wójt. „Moja sadyba daleko: z tamtej strony skały sięgającej nieba, za ośmdziesięciu wzgórz-dolin przepaścią, na dziewięćdziesięciu wzgórz dolin kresie, na trawiastego morza brzegu — tam moje miejsce, moja ziemia, mój dom. Jeżeli zgadzasz się, to trzymaj się za mój ogon“.
Wójt zrobił jak mu kazano: mysz zębami za ogon uchwycił, łapy na grzbiet jej położył. Powlokła go mysz. Dwadzieścia jeden dni wędrowali, dwadzieścia pazurów spiłowali do szczętu, po cztery podeszwy zdarli, poszarpali skórę na żołądku, dobrali się do czerwonego mięsa, do białych kości. Przybyli wreszcie na wierzch góry. „Wójcie, puść mię! Przyprowadziłam cię, dokąd obiecałam, puść! Puść, bo zginiemy oboje! Sam, jeżeli chcesz, giń, nie chcesz, nie giń, ale mnie puść! Ja nie mogę więcej cię dźwigać, wyczerpały się siły moje!.. Puszczaj! dosyć!“ „Ja bym cię puścił przyjacielu, ale dobry człowiek z giermkami, pachołkami, drużyną umiera“ — odparł wójt. „Gdzie kruk czarny kracze, gdzie kruk czarny wrzeszczy, z tamtej strony czarnej skały, w czarnym lesie rzucić mię chcesz? Nie puszczę cię.“
Po dołach ośmdziesięciu, po dziewięćdziesięciu wymywiskach, po siedmdziesięciu kępach włóczyła mysz szczura, aż mu się na brzuchu skóra porwała, mięso zeszło, błona podarła i tylko trawiący zioła żołądek pozostał; aż wyczerpały się siły jego, zmalała przytomność, aż puścił. Wiele dni przeleżał półmartwy, wreszcie oczy otworzył, widzi słońce wschodzi, ocucił się, doleciał go zapach siana, poczuł głód. Nabrał trawy w pyszczek, podjadł, pokrzepił się. Dwa dni i dwie noce tak leżał i jadł, z miejsca nie ruszając się jadł. Żołądek napełnił, poprawił, skóra porwana zagoiła się, mięso zarosło i sierścią pokryło. Utył. Oczami patrzy, rozumem rozważa: „Co się stanie? kto przyjdzie?“ Nikt nie przychodził.
„Ziemi lepszej niż ta nie znajdę!.. Takiej ciepłej ziemi pewnie nie ma!?.. Wypocząwszy, można i tu umrzeć! Żlem jednak przedtem robił, źlem myślał, teraz nie mam obowiązków, jestem sam jeden, urządzę się lepiej! Zbyt szerokie budowałem gniazdo, zbyt bogato, zbyt rozkosznie poczynałem sobie.“ Ośmdziesięciu więc spichlerzy nie stawia, a tylko wykopał norę. Ździebełka trawy, korzenie roślin gromadził i żył sobie. Niespodzianie pewnego ranka przyleciał gil śnieżny, przysiadł i pyta: „W świata głowicy, na ziemi pępie, posiadający twierdzę obszerną, z wysokiemi wrotami, z dziewięćdziesięciu składami, z ośmdziesięciu spichlerzami, siedmdziesięciu szczurów wójcie, jak się masz?! Jakżeś się tu dostał i co się z tobą stało?“ „Jak się masz gilu! O ty, który mię znasz, coś ty za jeden?“ „Tłuszcz, drzewa i trawy za pokarm mający, gil śnieżny jestem, a kraj mój w górnym się świecie znajduje. Od ziemi tej ludu odłączony, wysokiego świata miejsce zgubiłem, włóczę się zbłąkany! Nakarmij mię, ty zdaje się dawno tu już mieszkasz!“ „Ty miód i kwiatów sok jadasz — pewnie moich korzeni nie zechcesz. Jeśli jeść będziesz, to siadaj!“ zaprosił go szczur. Gil podjadł, wypoczął u szczura, poczem mu mówi: „Tyś mię nakarmił, napoił, teraz ja cię będę swym pokarmem ugaszczał z kolei!“ Poleciał, wrócił, przyniósł smoły drzew, soku kwiatów, traw tłuszczu; spróbował szczur i bardzo sobie upodobał. „Ot, to jadło!.. takie dobre jadło!.. Głupi byłem, żem jadał korzenie, naucz mię gilu, jak taki pokarm zdobywać!“ A gil mu na to: „Wiesz co, wejdźmy w kompanię: ty będziesz zbierał traw zdziebła i korzonki i to przecież potrzebne, a ja miód i kwiatów soki!“ Rozważa szczur: „Takie wyborne jedzenie zamiast złego? Rozumie się, jest zysk!“ Zgodził się, mieszkają razem, żyją. Jedzą żywicę, miód, słodycze, gil śpiewa, krząta się i lata i wciąż — pyta szczura: „Czy dobrze, czy słodko? Ot widzisz, gdyby nie ja, nigdybyś tego nie spróbował!“ Szczur milczy i gromadzi zapasy. Żyli tak zgodnie do św. Szymona,“ a po św. Szymonie na Isianowa spadł śnieg. Kwiaty dawno już zwiędły, żywica płynąć przestała, sok w trawach wysechł i zastygł. Przestał gil słodki pokarm do domu nosić, sam lata głodny; musi go szczur karmić. Żal mu się jednak zrobiło zapasów, rozważa: gdybym był jeden, jadłbym do syta i starczyłoby na całą zimę, a tak — niewiadomo!“ Rozgniewał się, zaczął ptaszkowi wymawiać i dokuczać, że próżniak, że nic nie umie i nie robi, wreszcia precz go wypędził. Płacze ptaszek, kłania mu się, przedstawia, że teraz pokarmu znaleźć niepodobna, że wszystko pokryte śniegiem, zawiane wiatrem, zastygłe: „Zgubić mię chcesz, dokąd ja się podzieję? Nie pójdę i tyle!“ „Jeszcze się sprzeczasz? doprawdy iść nie chcesz! krzyknął szczur, złapał ptaszka za czub, na ziemię powalił, zbił, skopał, poczem za drzwi wyrzucił, wołając: „Szybkonogi niegodziwcze, nicponiu, z rodu goleniastych, latający psie! czyż sąd ludzki od twego latającego psiego rozumu nie będzie sprawiedliwszy?“ „Szczurze z wystającymi zębami, od ciebie, psa, nic innego spotkać mię nie mogło! Ja umrę, ty zostań!“ odrzekł gil i zemdlał. Szczur nic mu nie odrzekł, drzwi zamknął i położył się w gnieździe. A ptak tymczasem leżał omdlały i myślał już, że umarł, aż nagle usłyszał głos: „któż tu i dlaczego leży w takim stanie?“ „Ktoś ty,“ pyta gil ledwie dysząc. „Jam gil wędrowny.“ „Ulituj się, bracie, i uratuj mnie!“ I umierający opowiedział mu swoje przygody. Przybyły zabrał go i odniósł do towarzyszy. Ci natychmiast zwołali wiec mały. Pytają się jak i co było, zkąd i od czego się zaczęło. Gil opowiada tak: „uczyniłem spółkę z szczurzym wójtem, co miał niegdyś twierdzę we świata głowicy; ja znosiłem miody, żywicę, kwiatów krew, on zbierał ziół źdźbła i korzonki. Żyliśmy wesoło; moje tośmy jedli, a swoje on chował na zapas, a kiedy przyszła zima, to mię zbił i wypędził. Czyż nie niegodziwiec?!“ „Niegodziwiec, niegodziwiec!“ krzyknęły gile. „Czyż pozwolimy temu zębatemu szczurowi czworonogiemu naszego krewniaka obrażać! Choć on i wójt, ale ma przecież nad sobą władzę wyższą! Mamy i my naczelników!“ Czarny dzięcioł „książę“, szaremu panu dzięciołowi powiedział, szary pan dzięcioł pisarzowi krukowi dał rozkaz, pisarz kruk prośbę napisał, oddano ją krasce wójtowi. Ten prośbę przyjął i zwołał na sejm wszystko co lata, i duże, i małe, i kaczki, i żórawie, łabędzie i wszystkie stworzenia mające skrzydła, pływające i biegające. Ptaki uradziły wezwać szczura do rozbioru sprawy i postanowienia wyroku. Posyła więc wójt papier do szczurów, by dostawili swego wójta, lub sami go ukarali. „On był naszym naczelnikiem! Czyż więc możemy go sądzić?“ odrzekli, i papieru nikt wziąć nie zechciał. Posłano tedy papier do wójta czworonogich-zająca; a ułus u nich składa się: z lisa starosty, wilka książęcia i niedźwiedzia pisarza. I ci odmówili ukarania winowajcy: „Gil,“ powiadają, „włóczęga, sam przyszedł do szczurzego domu, tam go karmiono, brzuch miał wciąż pełny, a teraz jeszcze się na naszego krewnego skarży!“ i wrócili papier ptakom. Ci, rozgniewani zabrali go, wzięli zmarłego gila z sobą i udali się wprost do króla skrzydlatych-Eksekü. Podają papier, pokazują gila: „Królu nasz i panie, obacz jaką krzywdę naszemu człowiekowi szczur wyrządził!“ Przekładają całą sprawę, pokazują rany i sińce: „Wysoko uczony, mądrogłowy, wybornie rozważać umiejący, wspierający się na niezawisłym sądzie, wydaj twardy twój wyrok, odpowiedni surowym twym, ścisłym prawom pisanym.“ Eksekü posłał natychmiast pisarza kruka do lwa, króla czworonogich, z listem i prośbą o ukaranie szczura. Lew list przeczytał i bardzo się rozgniewał: żółtą sierść najeżył, grzywę nastroszył, pazury wypuścił, zęby wyszczerzył i mówi: „Eiś! nibyto jesteśmy mądrogłowymi, wybornie rozważać umiejącymi, wspierającymi się na niezawisłym sądzie! Eiś! łaskawie panującego mamy pana, taką lichą sprawą zajmować nam się każe! nie będę sądził!“ Wrócił kruk z niczem. Opowiada co słyszał i od siebie jeszcze dodaje: „Na świecie zrodzonym, żyć nie dający, pod słońcem chodzącym, istnieć wzbraniający, rozdziawiona gardziel, nienasytny żołądek, dzieci przeklętego pana Ułu, taką lichą sprawę zaczynacie! powiedział o nas. Skargi więc nie przyjął, nie sądził!“ Słysząc to, Eksekü rozgniewał się. Ze swego czernią wykładanego miasta, ze swego srebrnego, czernionego domu zerwał się i powyżej białego obłoku a poniżej błękitnego nieba poleciał do lwa, szumiąc dwoma skrzydłami, jak dwiema błyskawicami. Tymczasem lew zebrał swoją tęgą drużynę, swe liczne wojsko. Byli tam i na nogach biegający siłacze niedźwiedzie i czworonogie bojowniki wilki. Przyleciał Eksekü i usiadł na wzgórku. „Jak się masz, lwie!“ „Jak się masz, ojcze żyjących na górze? Po coś przyleciał?“ „Przyleciałem zobaczyć, coś ty dla mnie za władca! Zabić cię przyleciałem!“ Rzucił się lew na Eksekü a wraz z nim niedźwiedzie i wilki wyszczerzywszy zęby, warcząc, cisnęły się na ptaków. Eksekü zaryczał, zadyszał i całe wojsko lwa rozwiało się jak mgła. „Choć wojsko moje porzuciło mię, jam jeszcze pozostał! Ze mną się spróbuj!“ ryknął lew, podskoczył, zwrócił się i kulką, którą ma na końcu ogona, uderzywszy królewskiego ptaka, złamał mu żebro i skrzydło. Eksekü, choć ranny, nie ustąpił i poczęli się mocować. Z tamtej strony ośmiu mórz, na drugim brzegu oceanów, pośrodku niezgłębionego morza, nietknięte góry rozpadły się, niezmierzone głębie zakołysały się. Ryby morskie do czarnego lasu pobiegły, czarni, leśni biegacze do morza uciekli, wszystko dokoła zatonęło, rozwaliło się, tylko daleko mieszkający ludzie i bydło ocaleli. Długo walczyli mocarze, wreszcie udało się Eksekü schwycić lwa za gardło i rozszarpać. Lew zaryczał i umarł“...
Forma „käpsiäń“ jest trwalszą, ściślejszą, niż forma „storja“. Ta ostatnia może być opowiedziana byle jak: „käpsiäń“ musi zachować zwroty i ustępy często rymowane, jednakowe w wielu bajkach i nawet zdarzające się w „ołąho“. To zbliża obie formy[15]. Do bardziej znanych „käpsiäń“ należą: „Cyranka i birkut“, „Ptaki przelotne“, „Czarczachan z towarzyszami“, „Ołon-Dołon“[16]. „Niziuchna staruszka z pięciu krowami“ i „Stary Uranykan“. Dwie ostatnie jedni zaliczają do „käpsiäń“, drudzy do „ołąho“’.
Już ta okoliczność dowodzi, że granica między obiema formami nie jest dość wyraźna. Wiele „käpsiäń“ i „ołąho“ mają wspólnych bohaterów, np.: „Chwalebne, czcigodne Krwawe Oko’*, „Śliczności stara Simaksin Ämaksin“, „Radę dający Wieszczy Siarkań-Siäsiań“, bajeczny zwierz „Mjak Tuguj z trzema nogami rzędem na pępku“, „Ptak Eksekü“, „Żelazny, trójgranny, bystrolotny Kytygras-Baraczczi“ smok lub wąż „Mochoj“, obżartuch „Mangys“ i wielu innych a w ich liczbie niezbędny Biały Bóg, Stworzyciel, oraz Ułu-tojon... Przypuszczam, że wśród „käpsiäń“ znajduje się dużo niedojrzałych, nieudanych „ołąho“, których twórczość ludowa nie uznała za godne tego miana, lecz że właściwie nazwa „käpsiäń“ odnosi się przedewszystkiem do bajek zwierzęcych. W „käpsiäń“ mniej jest miejsc wierszowanych i nigdy ich się nie śpiewa; „ołąho“ przeciwnie, składa się z wierszowanych, zawsze śpiewanych ustępów i krótkich wstawek prozą. „Ołąho“ pełne są archaizmów, wyrazów mongolskich, ujgurskich i „niewiadomych“ w rodzaju: duura, kaduk, sodas, surguj, sülügjaś, dom i t. d. Upiększenia, dodatki, przymiotniki piętrzą się tak, że trudno pod nimi niekiedy odszukać głównej myśli a nawet obrazu. Niektóre „ołąho“ są niezmiernie długie. Słynny bajarz Wierchojański „Manczary“, który podyktował Chudjakowowi większość bajek, przechwalał się przedemną, że zna ołąho, które można opowiadać cały miesiąc. Najbardziej znanem i wykończonem ołąho jest, według zdania W. Gorowacha, jakuta z pochodzenia i najlepszego znawcy jakuckich ołąho, pieśń o „Ürung Uołłanie“. Niemniej pięknym jest cykl „Chan Dżargystaj“ zapisany przez Chudjakowa.
„Ołąho“ są to rapsody, opisujące przygody jednego lub kilku bohaterów „lepszych od innych na długość cięciwy, a od jakuta na grubość kory brzozowej“. Bohaterowie udają się w świat szukać przygód, żon, czasem mścić się za krzywdę matki, brata, za porwanie kochanki, lub dochodzić ojcostwa. Przechodzą rozmaite koleje, staczają niezliczoną ilość bitw, doświadczają niepowodzeń, uczą się skromności, stałości, męztwa, wreszcie wracają z bogatymi łupami, z żoną, niekiedy z kilkoma żonami, zakładają domowe ognisko lub nowe gniazdo w odległym kraju „gdzie za progiem gór, na poprzecznicach skał, łagodne leży niebo, gdzie słońce świeci jasnobiałe, gdzie miesiąc się odmienia i noce idą wciąż za dniami, gdzie płyną bystre rzeczki i uśmiechają się ciche wody, gdzie las wyrasta prosty, wyborowy, a trawa sięga lędźwi konia czterolatka, gdzie wśród niedostrzegalnych granic, obszarów nieobjętych ściele się ukwiecona ziemia, ośmiokątny step, pramacierz wszechświata“...
Nie będę przytaczał wyjątków z „ołąho“; są one za długie i wymagają zbyt szczegółowych obszernych komentarzy.
Bohater „ołąho“ nosi zawsze miano batyra, bogatyra, bogotura. Jest piękny, cnotliwy, mężny, ma tysiące przymiotów, ale nie ma doświadczenia. Jest młody, zarozumiały i lekkomyślny. Ztąd płyną jego niepowodzenia, które grożą mu nawet zgubą zupełną i wymagają wmieszania się istot niezwykłych: „Ai Tojona“ lub „Aistyt“, czarownika, wreszcie siostry, przyjaciela... Nazywa się on zwykle jakutem (sacha), „rzeźkim urangajcem“, ukochanym synem Boga Białego — jemu współczują słuchacze i sam opowiadacz. Walczą z nim bohaterowie źli (abasy), którym też pomagają złe siły i źli bogowie i czarodzieje. Ale chociaż te złe istoty często chełpią się swem pokrewieństwem z „Ułu-Tojonem“ bóstwem potężnem i ciemnem mitologii jakuckiej, jednak nie są one właściwie „złymi duchami“ w naszem europejskiem lub szamańskiem znaczeniu tego słowa, jak to podają często nieświadomi rzeczy tłómacze. Zapytani szamani wprost mi mówili: „Nasze złe duchy (abasy) są inne, w „ołąho“ są inne“ (Nam. uł., 1890 r.).
Źli bohaterowie (abasy bohatyr) „ołąho“ są to przedewszystkiem ludzie, nieprzyjaciele jakutów, a jakuckie pieśni epiczne są wierszowanemi opowiadaniami o ubiegłych wojnach z rozmaitemi plemionami i o przygodach postaci rzeczywistych lub mytycznych. Często spotykają się w nich historyczne imiona np. „Arsłanów“, książąt ujgurskich. Często nieprzyjaciele (abasy bohatyr) godzą się z jakutami i mieszkają z nimi razem. W „ołąho“ „Chan Dżargystaj“ taki „abasy Eksiükülach Bjakistaj“ po zaciętej walce zawiera przymierze z dobrymi bohaterami i mieszkają razem: „Stanęły trzy domy (Białego młodziana, Ürüng Uołłan, Këńczë Bëgë, Kytygras Baraczczi) a w czwartym zamieszkał razem Chan Dżargystaj z Eksiükülach Bjahistajem. „Rządność tych ludzi i trwałość ich rodu, bystrość chodu, obfitość łowieckich zdobyczy, czułość ich sumienia, łagodność ich myśli ich rozum i pamięć przewyższały wszystko. Każdy musiał dziwić się ich przyjaźni i pragnąć jej: Skoro jednego nie było, inni jeść nie mogli, skoro się który spóźnił, pozostali nie mogli zasnąć... siedzieli zatrwożeni i mówili: Co stać się mogło z naszym przyjacielem? Żyli, spędzali czas ludzie ci pięknie, szczęśliwie, w sytości i bogactwie“. W niektórych „ołąho“ nieprzyjaciół jakuckich nazywają „choro“ tunguz lub „nucza“ (biały). Ale zmiany to już późniejsze. Myślę, iż „ołąho“ jakuckie są bardzo starożytne; ich język, układ, styl przypomina prastare, ujgurskie podania o „Ogus-chanie“ lub napisy na ujgurskich pomnikach[17].
Bogowie, zarówno dobry „Biały Ai-Tojon, siedzący na tronie z białomlecznych obłoków“ jako też „Straszny, Czci wysokiej godny, Groźnie popędliwy, Budzący się z wzdryganiem Ułu-Tojon“ oraz tłumy ich podwładnych, grają tę samą rolę w jakuckich ołąho, co bogowie Olimpu w Iliadzie. Ich zajmuje przebieg wypadków, oni przychodzą z pomocą swym ulubieńcom, lecz ponad nimi stoi siła wyższa, przed którą oni muszą koniec końców się ukorzyć. Jest nią w jakuckich „ołąho“ nie greckie przeznaczenie, nie zapożyczone od semitów „kismet“ osmańskie, lecz żywa i czynna wola ludzka.
I w tej więc dziedzinie Jakuci zachowali drobny ale nieodrodny ułamek prastarej, hartownej myśli turańskiej, która, dążąc od półzwierzęcych mroków świadomości rodowej ku światłu i niebu, budowała po drodze karne mocarstwa, wznosiła grody kamienne, kreśliła na świątyniach i skałach tajemnicze ruiny i stworzyła odwieczną kulturę, karmicielkę Niniwy i Babilonu... Dziś piaski pustyni zawiały ich pamiątki, ludy ich rozsiały się po świecie, ale dorobek ich dziejowy krąży w żyłach spółczesnych ustrojów państwowych Azyi i Europy dokąd przyszedł wraz z Hunnami i pcha je na niewiadome szlaki...
- ↑ A. Th. Middendorff: „Reise in den äusseraten Nordea und osten Siblriens Band III. über die sprache der Jakuten von Otto Böthllngk“.
- ↑ 1 N. Potanin „Szkice Północno-Zachod. Mongolii“ t. IV. str. 1.
- ↑ Middendorff, ibid. str. 792.
- ↑ Sanuga — dorgonoch, tył — chosona kïrgïlach.
- ↑ „Reisen durch Sibirien“ 1742.
- ↑ „Reisen nach Ost— und Nord-Sibirien“ 1843-44; 1860.
- ↑ 2½ funty.
- ↑ Widziałem próby przekładów z Lermontowa, dokonanych przez inteligentnych jakutów. Lud prosty nie zna wierszy.
- ↑ Ü(tü) — o(tön), to(ła) — to(jon), mo(du) — mo(heso), kiäny — kögän) i t. d. a więc współdźwięczą (alliterują) początki odpowiadających sobie wyrazów w każdym dwuwierszu a wszystkie wiersze połączone są dwoma wyrazami, które brzmią wciąż jak nuta basowa.
- ↑ 10,0 10,1 10,2 10,3 Chudjakow ibid. strony: 32, 34, 35 i 80, 96, 112.
- ↑ Jakuci twierdzą, że jedno jajo zniesione do gniazda przez ptaka zawsze jest jałowe i psuje się.
- ↑ Obelżywe, do kobiet tylko stosowane przezwisko — rozdarta, rozpruta, przebita.
- ↑ Jakuci, jak starożytni grecy, nie znają wcale dźwięku w; zamiast niego używają wszędzie b lub m.
- ↑ Można pisać i „Äksäkü“.
- ↑ Zwrócił już na to uwagę w odpowiednie, miejscu Middendorff, st. 792.
- ↑ Wyraz mongolski, niezrozumiały dla Jakutów, znaczy: „Wiele — siedem“.
- ↑ Radloff „W kwestyi Ujgurskiej“ st. 21 „Alttürkische Inschriften“.