Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł Pitoux |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Ange Pitou |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Teraz, gdyśmy obznajmili czytelników naszych z główniejszemi wypadkami politycznemi, jakie wydarzyły się od czasu gdyśmy opuścili dwór francuski — ci, którzy znają historję owej epoki, tak samo jak ci, których sucha historja przestrasza, mogą przeczytać rozdział niniejszy, rozdział następny, pozostający z nim w związku i jeszcze następny, który tu podajemy ku zadowoleniu tych, co pragną, aby ze wszystkiego zdać sobie sprawę potrafili.
Od roku czy dwóch coś nadzwyczajnego, coś nieznanego, coś co brało początek w przeszłości a dążyło ku przyszłości, wisiało widocznie w powietrzu.
Była to... Rewolucja.
Konający Voltaire uniósł się na łożu śmierci i wsparty na łokciu dostrzegł światło onej jutrzni.
Rewolucja sądzić miała żywych i umarłych.
Skoro Anna Austrjaczka wstąpiła na tron, na wszystkich ustach, jak powiedział kardynał Retz, było jedno tylko słowo:
— Królowa jest tak dobra!
Pewnego dnia, pan Quesnay, doktór pani Pompadour, mieszkający u niej, zobaczył wchodzącego Ludwika XV:
Jakieś uczucie, będące poza obrębem uszanowania, miesza go do tego stopnia, iż drży cały i blednie.
— Co panu jest? — pyta pani de Housset.
— Ach! — odpowiada Quesnay, ile razy spostrzegam króla, myślę zaraz sobie: To człowiek, który może mi kazać ściąć głowę!
— Nie ma żadnej o to obawy — odpowiada pani de Hausset.
Król jest tak dobry!
Na tle tych dwóch zdań właśnie:
Król jest tak dobry!
Królowa jest tak dobra!... urządzono rewolucję francuską.
Gdy umarł Ludwik XV, Francja odetchnęła. Zgon ten uwolnił ją od Pompadour‘ów, Dubarry‘ów, Parc-aux-berfs‘ów.
Miłostki Ludwika XV drogo kosztowały naród. Kosztowały go przeszło trzy miljony franków rocznie.
Teraz na szczęście zyskiwano króla młodego i moralnego, filantropa i prawie filozofa.
Zyskiwano króla, który jak „Emil“, bohater Jana Jakóba Rousseau, nauczył się nie jednego rzemiosła, ale trzech.
Był ślusarzem, zegarmistrzem i mechanikiem. To też, przestraszony przepaścią, nad którą się zobaczył, Ludwik XVI zaczyna odmawiać łask, o które jest nagabywany.
Dworacy szemrzą.
Uspakaja ich to, że odmawia nie król, lecz pan Turgot; uspakaja ich to, że królowa nie może być jeszcze królową, że zatem nie może mieć dziś jeszcze tego wpływu, jaki będzie miała jutro.
Wreszcie około 1777 roku, Marja Antonina zdobywa sobie ów wpływ tak oczekiwany — zostaje matką.
Król, który był już i dobrym królem i dobrym mężem — będzie mógł być dobrym ojcem także.
Jakże potrafił odmówić w czemkolwiek tej, która dała dziedzica koronie?
I to jeszcze nie wszystko: król jest także dobrym bratem; znaną jest anegdota o Beaumarchais, poświęconym księciu Prowansji, dlatego, że ten jest pedantem.
Ale zato lubi bardzo księcia d‘Artois, będącego uosobieniem sprytu i elegancji.
Kocha go tak, że gdy nieraz odmawiał czego królowej, zaraz ustępował i robił wszystko, gdy tylko książę d‘Artois jednem słówkiem wstawił się za nią.
To też rządy Ludwika XVI były rządami miłych ludzi.
Pan de Colonne, stworzenie najuprzedniejsze na świecie, było głównym czynnikiem tego rządu — pan de Colonne powiedział do królowej.
— Najjaśniejsza Pani, jeżeli to jest możliwe, to jest już zrobione, jeśli zaś jest niemożliwe, to się zaraz zrobi.
Od dnia w którym ta świetna odpowiedź zaczęła obiegać salony Paryża i Wersalu, czerwona księga, uważana za zamkniętą, otworzyła się na nowo.
Królowa nabyła Saint-Cloud.
Król nabył Rambouillet.
Teraz nie król lecz królowa ma swoje faworyty.
Panie Djana i Julja Polignac kosztują Francję tak dobrze drogo, jak ją kosztowały panie Pompadour i Dubarry.
Królowa jest tak dobra!...
Proponują zaprowadzić oszczędności w przyjęciach uroczystych i w pensjach wypłacanych.
Niektórzy bardzo są nawet za tem.
Jeden z poufałych pałacu, pan de Coigny, nie zgadza się stanowczo, aby mu zredukowano jego płacę.
Pan de Coigny spotyka króla w korytarzu i robi mu straszną scenę.
Król ucieka i śmiejąc się, opowiada wieczorem.
— Doprawdy, że gdybym nie ustąpił, Coigny byłby mnie zbił.
Król jest tak dobry!...
Zresztą losy królestwa zależą nieraz od tak małej rzeczy, jak ostrogi naprzykład.
Ludwik XV umiera; kto zastąpi pana d’Aiguillon?
Król Ludwik XVI proponuje Machaut‘a.
Machaut to minister, który podtrzymał tron dobrze się już chwiejący.
Panie, to jest ciotki króla, głosują za panem Maurepas, bo on taki jest zabawny i takie ładne komponuje piosnki.
W Pont-Chartrain napisał trzy tomy swoich, jak powiada, „Pamiętników“.
Wszystko to jest rzeczą steeple-chase.
Któż przybędzie pierwszy do króla, do królowej lub do pań w Pont-Chartrain?
Król posiada władzę, więc ma szanse po swojej stronie.
Król śpieszy zatem napisać:
„Przybywaj pan w tej chwili do Paryża, czekam na pana“.
Kładzie depeszę do koperty, a na kopercie pisze:
„Księciu de Machaut, w Arnonville“.
Pachołek zostaje wezwany i otrzymuje pismo królewskie z rozkazem, aby pędził co koń wyskoczy.
Teraz, gdy paź wyszedł, może król przyjąć panie.
Panie, które ojciec nazywał jak wiadomo: Locque, Chiffe i Graille, panie czekają w drzwiach przeciwległych, aż paź się wyniesie.
Wyszedł, więc wejść mogą.
Wchodzą i błagają króla o względy dla pana de Maurepas — wszystko to jest kwestją czasu, — król nie chce odmówić paniom.
Król jest taki dobry!...
Przystanie, gdy paź będzie już tak daleko, żeby go nie można było dogonić.
Walczy z paniami, trzymając wzrok utkwiony w zegarze pół godziny, to dosyć — zegar nie może go omylić, ten zegar on sam nakręca.
Po dwudziestu minutach ustępuje.
— Niech dogonią pazia — powiada.
Panie wybiegają, niech kto wsiądzie na konia, niech zamęczy konia, dwa konie, dziesięć koni, ale niech dogoni pazia.
Niepotrzebne to wcale, nie zamęczą ani jednego.
Paź schodząc, zawadził o schodek i złamał sobie ostrogę.
Jakże można pędzić, mając jedną tylko ostrogę?
Zresztą, paź jest naczelnikiem wielkiej stajni, nie pozwoliłby wsiąść na konia nikomu, kto nie potrafiłby przynieść honoru stajni królewskiej.
Paź nie pojedzie zatem inaczej, tylko z dwoma ostrogami.
Wynikła z tego, że zamiast dogonić pazia na drodze do Arnonville, pędzącego co koń wyskoczy, dogoniono go na dziedzińcu pałacowym.
Siedział już na koniu i gotów był jechać jak przystoi.
Odbierają mu pismo, treści listu nie zmieniają, tylko na kopercie w miejsce panu de Machaut, w Arnonyille, piszą panie: „Księciu de Maurepas, w Pont-Chartrain.
Honor stajni królewskiej został uratowany, ale monarchja zgubiona.
Z Maurepas i Colonne wszystko idzie jak najlepiej.
Jest dosyć dla dzierżawców, którzy dobrze napełniają swoje spiżarnie.
Jeden śpiewa, drugi płaci.
Ludwik XIV rozpoczął swoje panowanie od rozkazu powieszenia na przedstawienie Colbert‘a, dwóch głównych dzierżawców.
Potem obrał sobie Lavalliere za kochankę i kazał wybudować Wersal.
Wersal jednak, gdzie chciał ją umieścić, kosztował bardzo drogo.
Lavalliere nie kosztowała go nic prawie.
Następnie w 1685 roku, wypędzono z Francji tysiące zdolnych ludzi za to niby, że byli protestantami.
To też w roku 1707, przy życiu jeszcze wielkiego króla, Boisguilbert mówiąc o roku 1698, wyraził się:
— Maszyna działa jeszcze w owym czasie, był jeszcze w owym czasie olej w lampach. Dzisiaj wszystko ustało. Boże wielki, cóż będzie za lat osiemdziesiąt, gdy na scenie ukażą się Dubarry‘owie i Polignak‘y.
Lud nie będzie się pocił wodą, ale krwią.
Oto wszystko.
A wszystko w takich formach uroczych!
Dawniej poborcy podatków byli brutalni i zimni jak drzwi więzień, do których wtrącali swoje ofiary.
Dzisiaj są to filantropi.
Jedną ręką obdzierają lud, drugą budują mu szpitale.
Jeden z przyjaciół moich, wielki finansista, zapewniał mnie, że ze stu dwudziestu miljonów, które przynosiły podatki od soli, poborcy zużytkowywali na rzecz swoją siedemdziesiąt miljonów franków.
To też, gdy w pewnem towarzystwie pytano o stan wydatków, jakiś radca, lubujący się w grze wyrazów, rzekł:
„Nie są to stany specjalne, lecz stany powszechne“.
Iskra padła na proch, proch zajął się i spowodował pożar.
Każdy powtarzał sobie słowa radcy i rozprawiano głośno o Stanach powszechnych.
Dwór naznaczył otwarcie Stanów powszechnych na 1 maja 1789 roku.
Dnia 24 sierpnia 1788 roku, pan de Brienne usunął się z widowni.
Prowadził on nieszczególnie gospodarkę finansową.
Usuwając się, podał jednak myśl dobrą, doradził powołanie napowrót Neckera.
Necker powrócił do ministerjum i powróciło zaufanie.
Pomimo to jednakże, wielka kwestja trzech stanów roztrząsaną była w całej Francji.
Sieyes wydał słynną swoją broszurę o stanie średnim.
Dauphine postanowił, że stany średnie równe będą szlachcie i duchowieństwu.
Przywrócono zebrania notablów.
Zebranie to istniało dni trzydzieści dwa, to jest od 6 listopada do 8 grudnia 1788 roku.
Tym razem Bóg się w sprawę wmieszał.
Gdy bat królów nie wystarcza, wtedy Bóg smaga narody.
Nadeszła zima i głód.
Głód i zima otworzyły wrota 1789 roku.
Paryż napełniony był tłumami, ulice patrolami.
Dwa czy trzy razy używano broni przeciw motłochowi, umierającemu z głodu.
Gdy broń była nabita nie użyto jej wtedy kiedy użyć należało.
Rankiem, 26 kwietnia, na pięć dni przed otworzeniem Stanów Generalnych, jedno nazwisko zaczęło krążyć wśród tłumów.
Nazwisko to obrzucano przekleństwami tem cięższemi, że było to nazwisko zbogaconego robotnika.
Reveillon, jak zapewniano, Reveillon, dyrektor olbrzymiej fabryki papieru na przedmieściu świętego Antoniego, Reveillon wyraził zdanie, że potrzeba obniżyć dzienną płacę robotników do piętnastu sous.
To było prawdą.
Dwór, dodawano, postanowił udekorować Reveillona czarną wstęgą, to jest orderem świętego Michała.
To było idjotyzmem.
W czasach burzliwych, kursują zawsze między ludem jakieś bezsensowne wieści.
Szczególnem jest to, że właśnie dzięki takim wieściom, rozruchy się zwiększają i sprowadzają rewolucję.
Tłum wynajduje manekina, chrzci go imieniem Reveillon, dekoruje czarną wstęgą, zapala go pod drzwiami samego Reveillona, a kończy palić na placu Hotel-de-Ville, w oczach władzy miejskiej, przypatrującej się jak płonie manekin.
Bezkarność rozzuchwala motłoch, który też jutro, po wymierzeniu sprawiedliwości Reveillonowi wyimaginowanemu, wymierzy sprawiedliwość rzeczywistemu.
Było to formalne wyzwanie władzy.
Władza wysłała trzydziestu gwardzistów.
Właściwie wysłał ich pułkownik de Biron.
Trzydziestu tych gwardzistów było świadkami wielkiego pojedynku, któremu przeszkodzić nie byli w stanie.
Przyglądali się oni rabowaniu fabryki, wyrzucaniu sprzętów przez okna, łamaniu i paleniu wszystkiego.
W czasie zaburzeń zrabowano 500 ludwików w złocie.
Wypito także wino z piwnic, a gdy nie stało wina, wypito farby fabryki, które wzięto za wino.
Cały dzień 27 przeszedł w ten sposób.
Posłano na pomoc trzydziestu ludziom — kilka oddziałów gwardji francuskiej.
Strzelała ona z początku prochem, później kulami.
Do gwardji francuskiej przyłączyli się nad wieczorem szwajcarowie pana de Bezenwal.
Szwajcarowie nie żartowali z rewolucją.
Szwajcarowie nie zapomnieli zabrać kul ze sobą, a ponieważ są strzelcami, i to dobrymi strzelcami, więc ze dwudziestu buntowników zostało na miejscu.
Kilku z poległych miało przy sobie część łupu, część z pięciuset ludwików.
Ludwiki od sekretarza Reveillon‘a przeszły do kieszeni łupieżców, z kieszeni zaś łupieżców do kieszeni szwajcarów.
Bezenwal zrobił wszystko, wziął wszystko pod swój kapelusz, jak to mówią.
Król ani mu podziękował, ani go zganił.
Gdy król nie dziękuje, król gani.
Parlament rozpoczął śledztwo.
Król kazał dać pokój wszystkiemu.
Król taki był dobry!...
Któż więc rozżarzył naród?
Nikt nie mógł tego powiedzieć.
Czyż nieraz w lecie, podczas wielkich upałów, pożary nie wszczynają się same, bez powodu?
Oskarżono księcia Orleańskiego.
Oskarżenie jako bezzasadne upadło.
Paryż dnia 29 był zupełnie spokojny, a przynajmniej takim się wydawał.
Nadszedł czwarty maja; król i królowa udali się z całym dworem do Notre-Dame, aby wysłuchać Veni Creator.
Wrzeszczano: Niech żyje król, a szczególniej: Niech żyje królowa!
Królowa tak była dobra.
Był to ostatni dzień spokoju.
Nazajutrz krzyczano już trochę mniej: Niech żyje królowa, a więcej za to: Niech żyje książę Orleański!
Krzyk ten zranił biedną kobietę, która nie lubiła księcia do tego stopnia, że gotowaby go była nazwać tchórzem.
Jak gdyby był kiedy tchórz jaki pomiędzy Orleanami, od bohatera, który wygrał bitwę pod Kassel aż do księcia de Chartres, który przyczynił się do zwycięstwa pod Jemmapes i Valmy!
Tak czy owak, królowa o mało nie zemdlała. Podtrzymano ją, ponieważ z sił opadła. Ale wnet podniosła głowę, dumna i wzgardliwa.
Ci co patrzyli teraz na tę głowę — zostali wyleczeni raz na zawsze z przekonania:
Królowa taka jest dobra!
Są trzy portrety królowej, jeden malowany w 1776 roku, drugi w 1784, a trzeci w 1788 roku.
Widziałem wszystkie trzy. Zobaczcie je i wy!
Jeżeli kiedy te trzy portrety znajdą się w jednej galerji, można z nich będzie poznać dokładnie całą historję krolowej Marji Antoniny[1].
Zebranie się trzech stanów, miało być pogodzeniem, a było wypowiedzeniem wojny.
— Trzy stany! — rzekł Sieyes — nie! to trzy narody.
Trzeciego maja, w wigilję mszy w Saint-Esprit, król przyjął deputowanych w Wersalu.
Niektórzy radzili mu, aby serdeczność zastąpił etykietą.
Król nie chciał posłuchać.
Naprzód przyjął duchowieństwo.
Następnie arystokrację.
W końcu stan średni.
Stan średni czekał długo.
Stan średni zaczął szemrać z tego powodu.
Na poprzednich zebraniach stan średni odzywał się na klęczkach.
Teraz nie było sposobu namówienia prezydującego stanu średniego, ażeby ukląkł.
Uradzono, że stan średni nie będzie miał przemowy.
Na sesji 5-go maja król nakrył głowę.
Stan średni chciał także nakryć głowę, ale wtedy król zdjął kapelusz, wołał go trzymać w ręku, niż widzieć przed sobą stan średni z nakrytemi głowami.
W środę dnia 10-go czerwca, Sieyes wszedł na zebranie.
Spostrzegł, że jest ono złożone przeważnie ze stanu średniego.
Duchowieństwo i szlachta była gdzieindziej.
— Skończmy raz tę sprawę — rzekł Sieyes, bo już wielki czas po temu. I Sieyes zaproponował przeliczenie duchowieństwa i szlachty.
Na tych co się nie stawili, wydany będzie wyrok zaoczny.
Wojska niemieckie i szwajcarskie otaczały Wersal. Cała baterja armat zwrócona była na Zebranie.
Sieyes nic o tem wszystkiem nie wiedział.
Widział naród, któremu się jeść chciało.
Ależ stan średni — powtarzano panu Sieyes, nie może przecie sam jeden stworzyć Stanów Generalnych.
— Tem lepiej — odpowiadał Sieyes — stworzy Zebranie Narodowe.
Nieobecni nie ukazali się wcale.
Propozycja Sieyes‘a została przyjęta.
Stan średni wytworzył Zebranie Narodowe dzięki większości czterystu głosów.
Dnia 19-go czerwca, król wydał rozkaz zamknięcia sali, w której zbierało się Zebranie Narodowe.
Aby coś podobnego uczynić, król potrzebował pretekstu.
Sala została zamknięta dla poczynienia przygotowań do sesji królewskiej, jaka ma się odbyć w poniedziałek.
Dnia 20-go czerwca, o siódmej rano, prezydujący Zgromadzenia Narodowego dowiaduje się, że posiedzenia nie będzie.
O ósmej udaje się do drzwi sali wraz ze sporą liczbą deputowanych.
Drzwi zamknięte, — strzegą ich straże. Na dworze pada deszcz.
Przybyli chcą drzwi wyłamać.
Straż ma rozkaz i krzyżuje bagnety.
Jeden z deputowanych radzi zebrać się na placu d‘Armes. Drugi w Marly?.
Guillotin głosuje za placem Zabaw.
— Guillotin!
— Nazwisko to za dodaniem e na końcu zostanie w cztery lata później tak wsławione.
— Guillotin radzi plac Zabaw.
— To dziwne.
Plac Zabaw nagi, opustoszały, otwarty na cztery wiatry.
— To kołyska rewolucji.
Na tę wielką demonstrację — król odpowiada królewskim słowem: Veto!
Pan de Breze, zostaje wysłany do buntowników, aby im rozkazał rozejść się w tej chwili.
— Przyszliśmy tu z woli narodu — powiedział Mirabeau — i nie ustąpimy, chyba z bagnetami w piersiach.
Nie tak jak nam powiedziano: „Pod naciskiem bagnetów“.
Dlaczegóż za wielkim człowiekiem, stoi zawsze jakiś mówca, który psuje wyrażenia, pod pozorem, że je poprawia?...
Dlaczegóż taki mówca znalazł się za Mirabeau, na placu Zabaw?
Za Cambronnem w Waterloo?
Zaniesiono odpowiedź królowi.
Przechadzał się jakiś czas z miną człowieka znudzonego.
— Nie chcą odejść? — rzekł.
— Nie chcą, Najjaśniejszy Panie.
— To niechaj ich pozostawią w spokoju.
Władza królewska uginała się widocznie przed majestatem narodu. Uginała się bardzo. Od 23 czerwca do 12 lipca, zdawało się, że wszystko spokojnie, ale spokój był ciężki i duszący, taki jak zwykle poprzedza burzę.
Był to zły sen złego spania.
Dnia 11 lipca król popchnięty przez królowę, wytwarza sobie stronnictwo z księcia d’Artois, i Polignak’ôw; Neckerowi daje dymisję.
Dnia 12 — wiadomość ta dochodzi do Paryża.
Wiemy już, jakie wywołała wrażenie.
Dnia 13-go wieczorem — Billot przybył, aby ujrzeć palące się rogatki.
Dnia 13-go wieczorem — Paryż się bronił.
Dnia 14-go rano, Paryż gotów był do ataku.
Dnia 14-go rano, Billot krzyknął: Do Bastylji, a trzy tysiące ludzi powtórzyło za nim ten okrzyk.
Miał on zostać niebawem okrzykiem całego ludu.
Był ciężar, który od pięciu prawie wieków, przytłaczał piersi Francji, niby piekielna skała na ramionach Syzyfa.
Ale mniej ufna w swoje siły, niż Tytan, Francja, nigdy dźwignąć go nie próbowała.
Tym ciężarem, piętnem feodalizmu, wyciśniętem na czole Paryża, była Bastylja.
Król za dobry był, jak mówiła pani du Hausset, aby miał kazać ściąć choćby jedną głowę.
Ale król wrzucał do Bastylji.
A człowiek, który raz za rozkazem króla dostał się do Bastylji, zostawał zapomniany, odosobniony, pogrzebany i zgubiony.
Pozostawał tam, aż dopóki król sobie o nim nie przypomniał, że zaś królowie, mają ciągle pełno nowych spraw na głowie, często też o starych zapominają.
Zresztą we Francji, nie jedna tylko była Bastylja, było dwadzieścia Bastylji, a nazywano je: Fort-l‘Eveque, Saint-Lazare, Catelet, Conciergerie, Vincennes, Chateau de la Roche, Chateau d‘If, wyspy: Saint-Marguerite, Pignerolles i tak dalej.
Tylko twierdza u bramy Ś-go Antoniego, nazywała się Bastylją, jak Rzym nazywał się miastem.
Przez cały wiek prawie, zarząd Bastylji pozostawał w jednej i tej samej rodzinie.
Naczelnikiem tej familji wybranej był pan de Chateauneuf.
Po nim nastąpił syn jego Lavrilliere.
Po synie Lavrilliere przyszedł wnuk Saint-Florentin.
Dom wygasł w roku 1777.
Ile podczas tych trzech rządców, po większej części, za panowania Ludwika XV, dekretów podpisano, nikt nie umiałby tego powiedzieć.
Saint-Florentin podpisał ich sam przeszło pięćdziesiąt tysięcy.
Duży dochód przynosiły te pisma z pieczęcią.
Sprzedawano je ojcom, którzy pragnęli pozbyć się synów swoich.
Sprzedawano je żonom, które się mężów pozbyć pragnęły.
Im kobiety ładniejsze były, tym ich mniej te pisma z pieczęcią kosztowały.
Była wtedy między niemi i ministrami wymiana dobrych procederów i basta.
Od ostatnich lat panowania Ludwika XIV, wszystkie więzienia stanu, a przedewszystkiem Bastylja, pozostawały w ręku jezuitów.
Pamiętano i pamięta się dobrze do dziś głównych więźniów.
Masque-de-Fer, Lauzun, Latude.
Jezuici byli spowiednikami; oni spowiadali więźniów dla większej pewności.
Dla większej jeszcze pewności grzebano zmarłych więźniów pod fałszywemi nazwiskami.
Masque-de-Fer, pochowany został pod nazwiskiem Marchially.
Pozostawał on w więzieniu okrągłe lat czterdzieści pięć!
Lauzun przez lat czternaście!
Latude przez lat trzydzieści!
Ale Masque-de-Fer i Lauzun — popełnili przynajmniej wielkie zbrodnie.
Masque-de-Fer brat, czy nie brat Ludwika XIV, był oto łudząco, jak zapewniają, do niego podobnym.
Niebezpieczna to rzecz bardzo, być podobny do króla.
Lauzun omało się nie ożenił, a może się nawet ożenił z wielką panią.
Niebezpieczna to bardzo rzecz, żenić się z siostrzenicą Ludwika XIII, wnuczką Henryka IV.
Ale biedny Latude, cóż ten takiego zrobił?
Śmiał się zakochać w pannie de Paisson, w pani Pompadour, kochance króla.
Odważył się napisać do niej bilecik.
Bilecik ten, który uczciwa kobieta odesłałaby autorowi, pani Pompadour odesłała panu de Sartines.
I Latude został pojmany i trzymany przez lat trzydzieści w piwnicach Bastylji, Vincennes i Bicetre.
Nie za nic więcej — Bastylja była nienawidzona.
Lud nienawidził jej — uważał ją za grób żyjący, za jedną z Tarask olbrzymich, jedną z tych bestji Geraudan‘a, które pożerają ludzi.
Można łatwo wyobrazić sobie boleść Sebastjana Gilberta, gdy się dowiedział, że ojciec jego w Bastylji.
Można łatwo zrozumieć, dlaczego Billot był przekonany, iż doktór nie wyjdzie z więzienia, jeżeli go stamtąd nie wyprowadzą przemocą.
Można łatwo zrozumieć wściekły zapał ludu, gdy Billot krzyknął;
— Do Bastylji!
Ale jak powiedział już jeden z żołnierzy, szaleństwem była ta myśl zdobycia Bastylji.
Miała ona straż, załogę i artylerję.
Miała mury w górze na piętnaście, w dole na czterdzieści stóp szerokie.
Miała zarządzającego, pana Launay, który umieścił w jej piwnicach trzydzieści tysięcy funtów prochu i oświadczył, że w razie napadu, w powietrze twierdzę wysadzi, a z nią połowę przedmieścia świętego Antoniego.
- ↑ Znajdują się w Wersalu.