Benvenuto Cellini (1893)/Tom I/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
KAPITULACYA.



Pałac Nesle od strony, która dotykała Pré-aux-Clercs, podwójnie był bronionym, przez rmury i przez fosy miasta, tak że z tej strony uchodził za niezdobyty.
Przeto Askanio rozsądnie pomyślał, że najczęściej nie strzegą tego, co zdaje się, iż nie może być wziętem; postanowił więc przedsięwziąć atak na punkcie, którego w istocie wcale nie broniono.
W tym to zamiarze oddalił się wraz z swoim przyjacielem Jakóbem Aubry, nie domyślając się, że w chwili gdy znikał z jednej strony, jego ukochana Blanka nadchodziła z drugiej, i że za jej pomocą Cellini miał zmusić prewota do wyjścia na otwarte miejsce, do czego ten nie miał najmniejszej ochoty.
Zamiar Askania był trudny do wykonania, i niebezpieczny w swoich skutkach.
Trzeba było przebyć głęboką fosę, przeleźć przez mur dwadzieścia pięć stóp wysoki, nareszcie znaleść się może wśród nieprzyjacielskiego oddziału.
Dopiero przybywszy na brzeg fosy, Askanio pojął całą trudność swojego przedsięwzięcia, przeto jego postanowienie tak zrazu mocne, zachwiało się na chwilę.
Co do Jakuba Aubry, ten spokojnie zatrzymał się o dziesięć kroków za swoim przyjacielem, spoglądając kolejno na mury i fosę. Potem zmierzywszy okiem oboje:
— Powiedz mi, mój kochany — rzekł doń, po co u dyabła tu mnie przyprowadziłeś? chyba będziemy łowić żaby. Aha!.. spoglądasz na swoję drabinę... wybornie. Lecz twoja drabina ma dwanaście stóp, a mur jest dwadzieścia pięć wysoki; fosa zaś ma dziesięć stóp szerokości, co jeżeli umiem rachować, stanowi dwadzieścia trzy stopy różnicy.
Askanio pozostał przez chwilę przygnębiony prawdą tego wyrachowania; potem uderzając się nagle w czoło:
— O! co za myśl! — zawołał — patrz!
— Gdzie?
— Tam — rzekł Askanio — tam!
— Nie pokazujesz mi myśli — rzekł student — to jest dąb...
W istocie, ogromny dąb stał prawie na samym zewnętrznym brzegu fosy, zaglądając ciekawie wierzchołkiem przez mur w dziedziniec pałacu Nesle.
— Jakto! nie pojmujesz! — zawołał Askanio.
— Przeciwnie! zaczynam pojmować. Tak, tak, rozumiem. Dąb wraz z murem tworzy jednę arkadę mostu, którego dopełni ta drabina. Lecz pod tem wszystkiem jest przepaść, kolego, przepaść pełna błota. Do dyabła! trzeba dobrze uważać. Mam na grzbiecie moje najpiękniejsze łachmany, a mąż Simonny nie chce mi już kredytować.
— Pomóż mi wciągnąć drabinę — rzekł Askanio — tego tylko żądam od ciebie.
— Tak, zapewne — rzekł student — a ja zostanę na dole. Dziękuję!
I obadwa zaczepiwszy się jednocześnie u jednej z gałęzi drzewa, za kilka sekund znaleźli się na dębie.
Wtedy łącząc swoje siły, wciągnęli drabinę i dostali się z nią aż na wierzchołek drzewa.
Przybywszy tam, położyli ją jak most zwodzony i ujrzeli z radością, że gdy jeden z jej końców opierał się mocno na gałęzi, drugi opierał się na murze, za który przechodziła jeszcze na dwie lub trzy stopy.
— Ale — rzekł Aubry — gdy się dostaniemy na mur?
Gdy się dostaniemy na mur, przeciągniemy drabinę na drugą stronę i zejdziemy po niej.
— Bardzo dobrze. Jedna tylko zachodzi trudność; mur jest dwadzieścia pięć stóp wysoki, a drabina ma tylko dwanaście...
— Przewidziałem to — rzekł Askanio odwijając sznur okręcony na szyi; przymocował go potem jednym końcem do pnia drzewa a drugi przez mur przerzucił.
— O! wielki człowieku, pojmuję cię — zawołał Jakób Aubry, i jestem szczęśliwy i dumny narażając się na skręcenie karku razem z tobą.
— A cóż ty robisz?
— Przechodzę — rzekł Aubry — sposobiąc się do przebycia przestrzeni oddzielającej go od muru.
— Nic — odrzekł Askanio — ja powinienem przejść pierwszy.
— Ciągnijmy losy rzekł Aubry podając towarzyszowi dwa rogi chustki, z których na jednym węzeł zrobił.
— Zgoda — rzekł Askanio — i wyciągnął róg chustki.
— Wygrałeś — rzekł Aubry, — Przechodź, lecz zimna krew, baczność i uwaga, rozumiesz?
— Bądź spokojny — odrzekł Askanio.
I zaczął przechodzić przez ten most wiszący, który Jakób Aubry utrzymywał w równowadze, opierając się na jednym z jego końców.
Drabina była wątła, lecz śmiały młodzieniec był lekki.
Student oddychając zaledwie, widział, że Askanio chwiał się przez chwilę, lecz przebył szybko cztery kroki, które oddzielały go od muru i przybył na miejsce zdrów i cały.
Tam jeszcze narażony był na niebezpieczeństwo, wrazie, gdyby który z oblężonych spostrzegł go; lecz nie omylił się w swoich przewidywaniach i rzucając szybkie spojrzenie na ogród pałacu:
— Niema nikogo — zawołał do towarzysza — niema nikogo!
— A więc — rzekł Jakób Aubry, dalej do liny.
I postąpił z kolei wązką i chwiejącą się drogą, gdy tymczasem Askanio przytrzymując drabinę, oddawał mu tę samą przysługę, jaką od niego otrzymał. A że Jakób nie był ani mniej zręcznym, ani mniej lekkim od swego towarzysza, za chwilę był obok niego.
Obadwa siedli wówczas na murzo jak na koniu i przyciągnęli drabinę, potem przywiązawszy do niej linę, której drugi koniec przymocowany był do dębu, spuścili ją wzdłuż muru i ustawili mocno, aby mieć punkt oparcia; nakoniec Askanio uchwycił linę oburącz i zsunął się po niej aż do pierwszego szczebla drabiny, w chwilę potem stanął na ziemi.
Jakób Aubry udał się za nim również szczęśliwie; a tak obadwaj znaleźli się w ogrodzie.
Przybywszy tam, należało działać jak najpospieszniej.
Askanio drżał czy ich nieobecność nie przyniosła uszczerbku jego mistrzowi; obadwaj dobywszy szpad, pobiegli ku drzwiom prowadzącym na pierwszy dziedziniec, gdzie powinien był znajdować się garnizon, przypuszczając, że nie zmienił miejsca.
Przybywszy do drzwi, Askanio przyłożył oko do zamku i spostrzegł, że podwórze było próżne.
— Benvenuto dopiął swego — zawołał. — Garnizon wyszedł. Pałac do nas należy! I spróbował otworzyć drzwi, lecz były zamknięte na klucz.
Obadwaj zaczęli je wstrząsać ze wszystkich sił.
— Tędy — rzekł głos, który odezwał się w głębi serca młodzieńca — tędy panie.
Askanio odwrócił się i spostrzegł Blankę w jednem z dolnych okien.
W dwóch skokach był przy niej.
— A! a! — rzekł Jakób Aubry idąc za nim — zdaje się, że mamy stosunki z oblężonemi. A! nie mówiłeś mi o tem, świętoszku.
— Ocal mojego ojca, panie Askanio! — zawołała Blanka, nie dziwiąc się bynajmniej, że widziała w tem miejscu młodzieńca i jak gdyby jego obecność była rzeczą bardzo naturalną — biją się za murami, czy słyszysz, i to z mojej przyczyny! O mój Boże! mój Boże! nie dopuść aby go zabili!
— Bądź pani spokojną — rzekł Askanio wbiegając do pokoju, który miał wyjście na mały dziedziniec; nie lękaj się, odpowiadam za wszystko.
— Bądź pani spokojną — rzekł Jakób Aubry, idąc tą samą drogą — odpowiadamy za wszystko.
Przybywszy na próg drzwi, Askanio usłyszał po raz drugi swoje nazwisko, lecz tym razem wymówione przez głos nie tak słodki.
— Kto mię woła? — rzekł Askanio.
— Ja, mój przyjacielu — powtórzył ten sam głos mocnym niemieckim akcentem.
— Dalibóg! — zawołał Jakób Aubry — to nasz Goliat! Co u dyabła robisz w tym kierunku?
W istocie poznał Hermana przez okienko będące w małej szopie.
— Nie wiem sam jakim sposobem tu się znajduję; odsuń rygiel, ażebym mógł iść bić się. Prędzej, prędzej, ręka mię świerzbi.
— Otóż jesteś wolny! — rzekł student, czyniąc niemcowi przysługę, której ten wymagał.
Przez ten czas Askanio zbliżał się ku zewnętrznym drzwiom, po za któremi słychać było straszliwy szczęk broni.
Gdy był już tylko rozdzielony od walczących grubością drzewa, obawiał się, aby pokazawszy się nagle nie wpadł w ręce nieprzyjaciół i spojrzał przez zakratowane okienko.
Wtedy ujrzał prewota przyciśniętego do drzwi, a naprzeciwko niego Celliniego rozjątrzonego i zapalonego; zrozumiał, że Robert d’Estourville był zgubiony.
Podniósł klucz leżący na ziemi, otworzył prędko drzwi i pamiętając tylko na przyrzeczenie uczynione Biance, otrzymał, jak już powiedzieliśmy, pchnięcie w ramię, które bez niego przeszyłoby niewątpliwie prewota.
Widzieliśmy co zaszło po tym wypadku; Benvenuto w rozpaczy rzucił się w objęcia Askania; Herman zamknął prewota w więzieniu, z którego sam przed chwilą wyszedł, a Jakób Aubry dostawszy się na wał, klaskał w ręce i głosił zwycięztwo.
Zwycięztwo w istocie było zupełne; ludzie prewota widząc, że ich pan został więźniem, nie próbowali nawet odbić go i złożyli broń.
Przeto oblegający weszli wszyscy na dziedziniec wielkiego Nesle, od tej chwili ich własności, zamknęli za sobą drzwi, zostawiając na ulicy ludzi prewota.
Co do Benvenuta, ten nie widział nic co się działo koło niego; trzymał ciągle Askania w swoich objęciach, zdjął zeń koszulę drucianą, rozdarł kaftan i doszedł nareszcie do rany, z której dobywającą się krew tamował chustką od nosa.
— Mój Askanio, moje dziecię — powtarzał bez ustanku — raniony, raniony przezemnie! co tam mówi twoja matka w niebie? Przebacz mi Stefana, przebacz! Cierpisz? odpowiedz. Czy moja ręka cię uraża? Ta krew nie chce się dać zatamować? Chirurga prędzej!... Czy kto pójdzie po chirurga?
Jakób Aubry wybiegł.
— To nic, kochany mój mistrzu, to nic — odpowiedział Askanio — tylko ramieniowi się dostało. Bądź spokojny, zaręczam ci, że to nic wielkiego.
W istocie, chirurg sprowadzony w pięć minut przez Jakóba Aubry oświadczył, że rana jakkolwiek głęboka, nie była niebezpieczną i wziął się do opatrzenia.
— O! jakiż ciężar zdejmujesz mi z serca, panie chirurgu! — rzekł Benvenuto Cellini. — Moje drogie dziecię, nie będę więc twoim zabójcą! Lecz co ci jest Askanio? twój puls bije tak silnie, krew uderza ci do twarzy... O! panie chirurgu, trzeba go przenieść ztąd, dostaje gorączki.
— Nie, nie, mistrzu — rzekł Askanio, przeciwnie, czuję się daleko lepiej. O! zostawcie mnie tu, błagam was.
— A mój ojciec? — odezwał się nagle za Benvenutem głos, na który zadrżał; coście zrobili z moim ojcem?
Benvenuto odwrócił się i ujrzał Blankę bladą i nieporuszoną, szukającą wzrokiem prewota, którego zarazem wzywała słowami.
— O! jest zdrów i nietknięty, pani, dzięki niebu! — zawołał Askanio.
Dzięki temu biednemu chłopcu, który odebrał, pchnięcie przeznaczone dla niego — rzekł Benvenuto, gdyż możesz śmiało powiedzieć, że ci ocalił życie, Mości prewocie. Lecz gdzie jesteś panie d’Estourville? — rzekł z kolei Cellini szukając oczyma prewota, którego zniknięcia nie mógł pojąć.
— Jest tu, mistrzu — rzekł Herman.
— Gdzie?
— Tu, w tem więzieniu.
— O! panie Benvenuto! — zawołała Blanka biegnąc ku szopie i czyniąc zarazem poruszenie błagania i wyrzutu.
— Otwórz Hermanie — rzekł Cellini.
Herman otworzył i prewot ukazał się na progu, nieco upokorzony swoją przygodą.
Blanka rzuciła się w jego objęcia.
— O! mój ojcze! mój ojcze! — zawołała — nie jestżeś raniony? nic ci nie jest? i mówiąc to spoglądała na Askania.
— Nie — rzekł prewot swoim ostrym głosem — nie, dzięki niebu, nic mi się nie stało.
— I... i... — zapytała z wahaniem się Blanka — czy to prawda, mój ojcze, że ten młodzieniec...
— Nie mogę zaprzeczyć, że w sam czas przybył.
— Tak, tak — rzekł Cellini, ażeby otrzymać pchnięcie szpady, które dla was przeznaczałem Mości prewocie. Tak, panno Blanko, tak — mówił dalej Benvenuto — temu to dzielnemu chłopcu winna jesteś ocalenie twojego ojca i jeżeli pan prevot nie przyzna tego głośno, nie tylko będzie kłamcą ale niewdzięcznikiem.
— Spodziewam się przynajmniej, że nie drogo to przypłaci — rzekła Blanka rumieniąc się mimowolnie.
— O! pani! — zawołał Askanio — przypłaciłbym to wszystką krwią moją!
— Patrzaj, panie prewocie — rzekł Cellini — jakie współczucie okazują ci! Ale mój Askanio mógłby osłabnąć. Rana jego już opatrzona, zdaje mi się, że dobrzeby było aby spoczął nieco.
To co Benvenuto powiedział prewotowi o przysłudze, którą mu oddał raniony, było czystą prawdą, ponieważ zaś każda prawda sama w sobie zawiera całą swoją siłę, prewot nie mógł nie przyznać w głębi serca, że był winien życie Askaniowi; zbliżywszy się przeto dosyć uprzejmie do ranionego:
— Młodzieńcze — rzekł — oddaję na twoje usługi apartament w moim pałacu.
— W waszym pałacu, mości Robercie — rzekł śmiejąc się Benvenuto Cellini, którego dobry humor powracał w miarę jak spokojniejszym był o Askania; w waszym pałacu? Więc chcesz koniecznie rozpoczynać bójkę na nowo?
— Jakto? — zawołał prewot, zamierzyłbyś więc wypędzić mnie ztąd i moję córkę?
— Bynajmniej. Zajmujecie mały Nesle; zatrzymacie go przeto i żyjmy jak dobrzy sąsiedzi. Co do nas, pozwolisz pan, że Askanio pozostanie od tej chwili w wielkim Nesle, gdzie przybędziemy wszyscy dziś wieczór. Z tem wszystkiem, jeżeli przekładasz pan wojnę...
— O! mój ojcze! — zawołała Blanka.
— Nie! wolę pokój! — rzekł prewot.
— Nie ma pokoju bez warunków, panie prewocie — rzekł Benvenuto. Uczyń mi zaszczyt towarzyszenia do wielkiego Nosie lub przyjmij mię w małym, a ułożymy traktat.
— Pójdę z panem — rzekł prewot.
— Zgoda! — odpowiedział Cellini.
— Blanko — rzekł pan d’Estourville do córki — idź do siebie i czekaj tam mojego powrotu.
Blanka, pomimo tonu w jakim rozkaz ten był wyrzeczony, nadstawiła czoło do pocałowania ojca i ukłoniwszy się spojrzeniem, które wymierzyła do wszystkich, ażeby Askanio miał także w niem udział, oddaliła się.
Askanio poprowadził za nią oczyma, aż dopóki nie zniknęła.
Potem, gdy nic go już nie zatrzymywało na podwórzu, sam zażądał udać się do mieszkania.
Herman więc wziął go na ręce jak dziecko i przeniósł do wielkiego Nesle.
— Dalibóg, panie Robercie — rzekł Benvenuto, który także wiódł oczyma za młodą dziewczyną — dalibóg, bardzo roztropnie uczyniłeś oddalając ztąd waszą córkę, na honor wdzięczny wam jestem za tę ostrożność; obecność panny Blanki mogłaby mówię zaszkodzić moim interesom, czyniąc mię zbyt słabym i kazałaby mi zapomnieć, że jestem zwycięzcą, pamiętając tylko na to, że jestem artystą, to jest kochankiem wszelkiego doskonałego kształtu i każdej boskiej piękności.
Pan d’Estourville odpowiedział na ten komplement wykrzywieniem twarzy niezbyt uprzejmem; jednak udał się za złotnikiem nie okazując otwarcie złego humoru, lecz odgrażając się w duchu; Cellini, ażeby go zupełnie przywieść do wściekłości, prosił aby obszedł z nim jego nowe mieszkanie.
Zaproszenie uczynione było z taką grzecznością, że niepodobna było odmówić; prewot więc, chcąc niechcąc, poszedł za swoim sąsiadem, który nie przepuścił mu ani jednego zakątka ogrodu, ani jednego pokoju w pałacu.
— Wszystko to jest przepyszne — rzekł Benvenuto skoro ukończyli przechadzkę, którą każdy z nich odbywał z odmiennem zupełnie uczuciem.
— Teraz panie prewocie, pojmuję i tłómaczę sobie twój wstręt do opuszczenia tego gmachu; lecz nie potrzebuję ci mówić, że będziesz zawsze bardzo mile widzianym gościem, gdy zechcesz uczynić mi jak dzisiaj, zaszczyt odwiedzenia mojego ubogiego mieszkania.
— Zapominasz pan, że dziś przybyłem tu jedynie dla usłyszenia twoich warunków i przedstawienie ci moich. Słucham...
— Jakto, panie Robercie! ja to przeciwnie jestem na twoje usługi. Jeżeli raczysz mi pozwolić przedstawić ci najprzód moje żądania, będziesz mógł potem wyrazić swoję wolę.
— Mów pan.
— Przedewszystkiem, warunek główny.
— Jakiż?
— Oto jest:
I Benvenuto wyjął z kieszeni papier i czytał:
— „Art. 1. Pan Robert d’Estourville, prewot Paryża, uznaje prawa Benvenuta Celliniego do posiadania wielkiego Nesle, odstępuje mu go i zrzeka się na zawsze tak dla siebie jak swoich spadkobierców.”
— Przyjmuję — odpowiedział prewot — jeżeli podoba się królowi odebrać wam to co mnie odebrał i komu innemu dać to co wam dał, rozumie się, że nie będę za to odpowiedzialny.
— Aj! — rzekł Cellini — to musi ukrywać w sobie coś niedobrego dla mnie, panie prewocie. Lecz mniejsza o to, potrafię zachować to co zdobyłem. Idźmy dalej.
— Teraz na mnie kolej — rzekł prewot.
— Bardzo słusznie — odrzekł Cellini.
— „Art. 2. Benvenuto Cellini przyrzeka nie czynić żadnych kroków w celu zajęcia małego Nesle, który jest mieszkaniem i własnością Roberta d’Estourville; co większa nie będzie nawet się starał przybywać doń jako sąsiad i w przyjacielskich stosunkach.”
— Niech i tak będzie — rzekł Benvenuto — chociaż warunek ten nie bardzo pochlebny dla mnie; lecz jeżeli mi otworzą drzwi, rozumie się, że niebędę tyle niegrzecznym, abym odmówił wejścia.
— Wydam stosowne rozkazy w tym względzie — odpowiedział prewot.
— Idźmy dalej.
— „Art. 3. Pierwszy dziedziniec leżący pomiędzy wielkim i małym Nesle będzie wspólny dla obu właścicieli.”
— To aż nadto słusznie — rzekł Benvenuto, oddajesz mi pan sprawiedliwość ufając, że skoro panna Blanka zechce wyjść, nie zatrzymam jej w więzieniu.
— O! bądź pan spokojny; moja córka będzie wychodzić przez drzwi, które umyślnie wybić każę; chcę mieć tylko wjazd dla karet i wozów ładownych.
— Czy to już wszystko? — zapytał Benvenuto.
— Tak — odpowiedział prewot. — A propos — dodał — spodziewam się, że pozwolisz mi pan zabrać moje meble.
— I to nader słusznie. Wasze meble należą do was, jak wielki Nesle do mnie. Teraz mości prewocie ostatni dodatek do umowy.
— Mów pan.
— „Art. 4 i ostatni. Pan Robert d’Estourville i Benvenuto Cellini, zrzekają się wszelkiej urazy i zawierają z sobą pokój szczery i otwarty.”
— Bardzo chętnie — rzekł prewot — lecz o tyle o ile to nie będzie mnie obowiązywać do udzielenia panu pomocy i wsparcia przeciwko tym, którzyby cię atakowali. Zgadzam się nie szkodzić panu wcale, lecz nie podejmuję się być ci użytecznym.
— Co do tego, panie prewocie, wiesz bardzo dobrze, że potrafię sam się obronić. Przeto jeżeli tylko o to chodzi — dodał Cellini podając mu pióro — podpisuj panie prewocie.
— Podpisuję — rzekł prewot z westchnieniem.
Prewot podpisał i każdy z umawiających się zachował przy sobie wyciąg traktatu.
Poczem pan d’Estourville powrócił do małego Nesle, gdyż pragnął prędzej wyłajać biedną Blankę za jej nieroztropne wyjście. Blanka pochyliła głowę i słuchała łajań ojca nie rozumiejąc z nich ani słówka, gdyż przez ten cały czas, dziewczę zajęte było jednem życzeniem, to jest zapytać się ojca o Askania.
Lecz było to daremnem, gdyż nazwisko pięknego ranionego nie mogło, pomimo wszelkich usiłowań, przejść przez jej usta.
Podczas gdy te wypadki miały miejsce z jednej strony muru, z drugiej, Katarzyna wchodziła do wielkiego Nesle, i z swojem zachwycającem trzpiotowactwem, rzuciła się na szyję Celliniemu, ściskała rękę Askania, winszowała Hermanowi, żartowała z Pagola, śmiała się, płakała, śpiewała, pytała; bo też doznawała straszliwej trwogi, odgłos strzałów dochodził aż do niej i przerywał jej modlitwy. Lecz wreszcie wszystko poszło dobrze wszyscy oprócz czterech zabitych i trzech ranionych, wyszli prawie zdrowi i cali z bitwy, a wesołość Katarzyny nie ubliżała ani zwyciężonym ani zwycięztwu.
Gdy zgiełk sprawiony przez przybycie Katarzyny uspokoił się nieco, Askanio przypomniał sobie o powodzie, jaki sprowadził studenta tak w porę, ażeby im dopomógł i obracając się do Benvenuta:
— Mistrzu — rzekł — oto mój znajomy Jakób Aubry, z którym miałem zagrać dziś partyę w piłkę. Dalibóg, nie jestem bynajmniej zdolny być jego przeciwnikiem. Lecz tak nam dzielnie dopomógł, że śmiem prosić abyś mnie zastąpił.
— Z całego serca — rzekł Benvenuto, tylko uprzedzam cię, abyś się trzymał dobrze, panie Jakubie Aubry.
— Postaramy się o to, panie Cellini.
— Lecz ponieważ potem będziemy wieczerzać, trzeba ci wiedzieć, że zwycięzca będzie musiał wypić przy kolacyi dwie butelki więcej, niż zwyciężony.
— Co ma znaczyć, że wyniosą mnie od was na pół żywego, panie Benvenuto, Niech żyje — wesołość, to lubię. A! do dyabła! a Simonna czeka na mnie! Ba! tem gorzej dla niej; czekałem ja także przeszłej niedzieli, dziś na nią kolej.
I biorąc piłkę obaj udali się do ogrodu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.